Wtedy straszno, teraz i śmieszno… Wspomnienia z okazji rocznicy 13 grudnia / Jan Martini, „Kurier WNET” nr 103/2022

Decyzja | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jeden z członków Komitetu Wojewódzkiego PZPR pochwalił się mojemu znajomemu, że był 17 na takiej liście. Mój znajomy odpowiedział mu: „Józio, aby wisieć, trzeba sobie zasłużyć, a kim ty jesteś?”.

Jan Martini

Wspomnienia z okazji 13 grudnia

Do ścisłych władz Solidarności województwa koszalińskiego dostałem się niezbyt demokratycznie i naprawdę przez przypadek. W Bałtyckim Teatrze Dramatycznym, gdzie praktycznie cała załoga zapisała się do związku, postanowiliśmy, że reprezentować nas powinien aktor. Pracowałem w teatrze jako kierownik muzyczny, ale wybrany przez nas aktor, który musiał akurat w dniu wyborów wyjechać z przyczyn rodzinnych, poprosił mnie o nagłe zastępstwo.

Tak więc z nieswoim mandatem udałem się na wybory szczebla branżowego (filharmonia, muzeum, szkoły artystyczne), a tam, już legalnie, wybrano mnie, abym reprezentował środowisko na I Walnym Zebraniu Delegatów NSZZ Solidarność Regionu Pobrzeże, podczas którego odbyły się wybory do władz zarządu regionu. Tu dość niespodziewanie moją kandydaturę do władz zgłosiła koleżanka ze szkoły muzycznej.

Nastąpiła najbardziej monotonna część zebrania, czyli wielogodzinne przedstawianie się kandydatów. Bodaj po 2 godzinach delegaci byli wyraźnie znużeni dość podobnymi życiorysami (ktoś pracował w kruszywach mineralnych, później przeszedł do melioracji, inny pracował w skupie mleka itp.).

Gdy nadeszła moja kolej, po zapowiedzi prowadzącego o „delegacie z teatru” spostrzegłem błysk zainteresowania na widowni. Przedstawiłem się w paru słowach i na koniec opowiedziałem dykteryjkę. Nastąpiły pytania z sali, które pamiętam do dziś. Ktoś zapytał, czy długo będę mieszkał w tym mieście, bo ludzie teatru wędrują z miasta do miasta. Odpowiedziałem, że w Koszalinie zbudowałem dom, a wyrzucić z niego mogą mnie tylko Niemcy. Wywołało to wybuch śmiechu.

Następne pytanie było o alkoholowe orgie, które rzekomo odbywają się po premierach w teatrze. Odparłem, że nic mi o tym nie wiadomo, bo na bankietach, na których ja bywałem, były tylko słone paluszki i woda mineralna. Nastąpił kolejny wybuch śmiechu i w ten sposób ja – zawodowy pianista, demokratycznie, ale niemerytorycznie mogłem zostać przewodniczącym dużego, liczącego 120 000 członków związku, bo w takich wyborach najważniejszą rzeczą jest zostać zauważonym. Oczywiście nie podjąłem się bycia przywódcą związkowym, zdając sobie sprawę ze swojego braku kompetencji.

Można mówić sporo o wadach demokracji, jej niesprawności, nierychliwości i nieodporności na wpływy zewnętrzne, jednak w końcu wynik tych wyborów był optymalny – przewodniczącym został aktywny społecznie inżynier z dużej fabryki. SB uwijała się jak w ukropie, by wprowadzić swoich współpracowników do władz regionu. Jednak działania te przyniosły ograniczone rezultaty – po latach okazało się, że SB udało się osadzić swoich ludzi jako przewodniczących tylko w 2 regionach – w Pile i Słupsku.

Gdy po wyborach przewodniczący zwrócił się do mnie z propozycją podjęcia etatowej pracy w Solidarności, gdzie chciał mi powierzyć „odcinek” kultury i informacji, miałem wielki dylemat. Praca w teatrze jest przyjemna i niepodobna do żadnej innej – tu nikt nie czeka z utęsknieniem do fajrantu, nikt nie żąda zapłaty za nadgodziny, jeśli próba się przedłuża, a często po zajęciach ludzie zostają w klubie teatralnym towarzysko, np. grając w brydża. W żadnym wypadku nie chciałem rzucać pracy w teatrze, która była dla mnie najciekawszą pracą w mieście.

Niejednokrotnie uczestniczyłem w spektaklach jako pianista – kierownik zespołu muzycznego. Graliśmy chyba ze sto razy przy kompletach widowni spektakl złożony ze skeczów i piosenek kabaretu Jana Pietrzaka, gdzie zawsze przy pieśni finałowej Żeby Polska była Polską ludzie wstawali i słuchali na stojąco jak hymnu, a my, wykonawcy, mieliśmy ogromną satysfakcję.

Z drugiej strony propozycja przewodniczącego była kusząca, bo nie uważałem Solidarności za zwykły związek zawodowy od załatwiania wczasów i kartofli na zimę. Był to imponujący swoim dynamizmem ruch społeczny, niosący nadzieję zmian w naszej pozornie zabetonowanej na wieki rzeczywistości demokracji socjalistycznej. Może będzie okazja popchać koło historii bardziej efektywnie, niż grając na fortepianie?

Dlatego przyjąłem propozycję, ale tylko na pół etatu i podjąłem pracę jako przewodniczący Komisji Informacji Oświaty i Kultury. W rezultacie robiłem wszystko to, co robiłbym, będąc na pełnym etacie, ale wynagrodzenia miałem o połowę mniejsze. Mój dzień pracy był bardzo napięty: w poniedziałek byłem cały dzień w biurze związku (teatr ma wolne). Od wtorku zaczynałem pracę w związku o 8:00 i pracowałem niemal do 10:00, kiedy wylatywałem z biura i w pięć minut jechałem do teatru (nie było wówczas korków i kłopotów z parkowaniem). W teatrze próba od 10:00 do 14:00 i jazda z powrotem do biura, gdzie pracowaliśmy do 16:00. Później przerwa na krótki pobyt w domu i powrót do teatru na próbę od 18:00 do 22:00. Wówczas nie było wolnych sobót – pracowaliśmy w te dni normalnie, a w niedzielę miałem odpoczynek, bo tylko przedstawienie w teatrze. Udało mi się w ten sposób przetrwać trzy miesiące, a później gen. Jaruzelski uratował mnie od niechybnej śmierci z przepracowania, wprowadzając stan wojenny.

W Zarządzie Regionu

Świeżo ukonstytuowany zarząd zabrał się do pracy i równocześnie SB zaczęła nas intensywnie rozpracowywać. W ich dokumentach istnieje zapis: „Ochrona operacyjna związku pozwoliła na rozpoznanie składu personalnego poszczególnych ogniw, sporządzenie dokładnych charakterystyk członków aktywu kierowniczego oraz poznanie programu działań Zarządu”.

Widziałem prywatne notatki jakiegoś funkcjonariusza ze wstępną charakterystyką członków zarządu. Na jednego z nas były „kompromaty dość liczące się”, innego uznano za „tchórza i trzęsidupę”, a przy moim nazwisku była chyba najkrótsza charakterystyka – „uczciwa kanalia”. Ten pozorny oksymoron z punktu widzenia SB miał sens – dla nich najcenniejsi są ludzie mający w życiorysie jakąś rysę, wykroczenie, dług czy inne kłopoty. Wtedy istnieje możliwość, że SB takiej osobie „poda pomocną dłoń” i umożliwi karierę. Może dzięki tej charakterystyce mojej osoby nigdy nie miałem ze strony służb żadnej niestosownej propozycji? (…)

Spotykałem często gniewnych robotników („co wy tam k…wa robicie w tym zarządzie, pierdzicie w stołki”), a my padaliśmy ze zmęczenia. Dlatego rzadko jestem skłonny zarzucać komukolwiek brak działania, formułując oskarżenia typu „rząd nie robi nic”.

W mojej gestii było też zorganizowanie sztandaru regionu, z czego ciągle nie miałem czasu się wywiązać i byłem notorycznie rozliczany na każdym zebraniu zarządu, bo w sąsiednim regionie słupskim mieli już poświęcony sztandar, na który przysięgę złożył przewodniczący – zresztą tajny współpracownik SB.

Pamiętam nasze wojny plakatowe z konkurencyjnymi związkami zawodowymi, które również nazwały się „niezależne, samorządne”, ale były propaństwowe, „konstruktywne” i uznawały zwierzchnictwo PZPR. Dziś nazywałyby się „demokratyczne” czy „europejskie”. Wszystkie te materiały – zarówno nasze solidarnościowe, jak i konkurencyjne – drukowane były w tej samej drukarni związków zawodowych.

Miałem okazję „zwinąć” jedną ulotkę konkurencji. Był na niej napis „Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą”, a rysunek przedstawiał Adama Michnika klęczącego na stopniach ołtarza. Z nogawki wystawał mu koniec ogona, a z głowy wyrastały różki. Musiało minąć 30 lat, abym przyznał, że ówczesna nasza konkurencja odnośnie do Michnika miała rację… (…)

Stan wojenny

Byłem przekonany, że komuniści zamierzają już kończyć karnawał Solidarności i powiedziałem to wyraźnie na ostatnim posiedzeniu Zarządu Regionu. Sądziłem, że stan wyjątkowy („stan wojenny” był nieprzewidziany w konstytucji) będzie wprowadzony jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, a wskazywało na to przedłużenie służby wojskowej. Zazwyczaj żołnierze, którym kończyła się zasadnicza służba wojskowa, szli do cywila na jesieni. Tym razem przedłużono im służbę, bo władze uznały, że ci żołnierze są pewniejsi niż nowy rocznik, skażony już ideami Solidarności. Ponadto służba bezpieczeństwa zaczęła nam intensywnie zakłócać łączność z gdańską centralą – teleksy wychodzące z Komisji Krajowej miały tak wiele literówek, że bywały nieczytelne.

Wprowadziliśmy wtedy nocne dyżury w naszym biurze. Niewiele to dało. Przekonaliśmy się o tym, gdy naszego związkowego kolegę wybuch stanu wojennego zastał podczas nocnego dyżuru w biurze Zarządu Regionu.

Naprzód usłyszał tupot ciężkich butów, potem, wyłamując drzwi, wpadła do biura gromada zomowców i zaczęła przesypywać do worków zawartość szaf i szuflad. Mój kolega w szoku zażądał pokwitowania przejętego mienia i takie pokwitowanie otrzymał. Nazajutrz kartka z pokwitowaniem rozsypała się na biały proszek…

„Siły porządkowe” działały w ogromnym pośpiechu i dość niechlujnie – koledzy, którzy z ciekawości przyszli następnego dnia do biura, zobaczyli, że „obejścia” nikt nie pilnuje i na naszych piętrach wszystkie pokoje są pootwierane. Wynieśli wtedy maszyny do pisania, ryzy papieru i kasetkę z pokaźną sumą, pozwalającą na wstępny rozruch podziemnej działalności. Z dzisiejszej perspektywy zaczynam mieć wątpliwości, czy było to przeoczenie SB, czy działanie celowe, bowiem znamy już wypowiedź gen. SB Krzysztoporskiego, który mówił, że opozycji nie należy niszczyć, tylko kontrolując operacyjnie, wspierać, a nawet… finansować.

Wyłamywanie drzwi, często z futryną, podczas zatrzymywania internowanych wynikało chyba nie tylko z wrodzonego komunistom bestialstwa i chęci zastraszenia, co z działania pod presją czasu – musieli w mieście w krótkim czasie internować wiele osób z list proskrypcyjnych, których układanie rozpoczęto natychmiast po porozumieniach sierpniowych 1980 roku. (…)

Kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego przeżyłem w nerwowej atmosferze, udając się na noc do mieszkającego opodal kolegi – kompozytora i dyrygenta Kazimierza Rozbickiego. Kazika znałem jeszcze ze studiów w Warszawie, gdzie studiował 3 lata wyżej ode mnie, ale był około 10 lat starszy. W latach pięćdziesiątych, jako młody chłopak współpracujący z antykomunistycznym podziemiem, spędził jakiś czas w stalinowskim więzieniu, gdzie nabawił się gruźlicy. Dlatego rozpoczął edukację znacznie później. W jego parterowym domku przechowywałem też moje solidarnościowe archiwum.

Kazik „skitrał” moje papiery tak dokładnie, że nie było potem możliwości dostać się do nich. Już w wolnej Polsce chciałem odzyskać moje archiwum, ale powiedział mi, że jest wciśnięte gdzieś głęboko, pod jakimiś materiałami budowlanymi, a będzie można do niego dotrzeć dopiero przy okazji remontu.

Niestety nasze relacje uległy rozluźnieniu, gdyż kolega – jako entuzjasta postępu i europejskości – nie zdołał się wyzwolić z Michnikowego „matriksu”. Niedawno będąc w Koszalinie i odwiedzając nasze osiedle, zauważyłem ekipy remontowe przy jego domku. Ze smutkiem dowiedziałem się, że właściciel już 2 lata nie żyje, a domek został sprzedany razem z ekstra bonusem – moim archiwum.

17 grudnia do miejsca mojego ukrywania się przyszła roztrzęsiona żona. „Byli! Pytali o męża, powiedziałam, że męża nie ma, a oni, że przyjdą jeszcze raz i żeby mąż raczej był, żebyśmy nie musieli się szukać”. Wtedy miałem naprawdę duży dylemat, ale już wiedzieliśmy, że nasi internowani koledzy nie zostali rozstrzelani, żyją i nie pojechali „na wschód”. W końcu postanowiłem wrócić do domu, wychodząc z założenia, że nie robiłem nic nielegalnego.

Gdy przyszli, dostałem od nich radę, by się ciepło ubrać i zabrać papierosy, jeśli palę.

Byłem w Koszalinie postacią znaną i cenioną – wojewodowie, sekretarze i prezydenci kłaniali mi się w pas, bo udatnie „zabezpieczałem im odcinek kultury”. Może dlatego dwaj funkcjonariusze byli skłonni zdjąć obuwie, by nie zadeptać parkietów, ale dowódca powiedział, że nie może zdjąć, bo ma nieświeże skarpetki – od trzech dni nie zdejmował butów. Pomyślałem, że reżim, którego siepacze są tak subtelni, musi upaść…

Na trwożliwe pytanie żony, „na jak długo”, padła odpowiedź „to będzie zależało poniekąd od męża”. Zostałem przewieziony do Komendy Wojewódzkiej MO. Oczywiście nic nie zależało od męża – była to rutynowa tzw. rozmowa profilaktyczno-ostrzegawcza, jakich w naszym regionie przeprowadzono 41 (wg sprawozdania SB). W budzącym grozę gmachu Komendy Wojewódzkiej MO zostałem przyjęty przez uprzejmego funkcjonariusza („Panie Janku, może herbatki, może koniaczku?”) i ten wersal wprawiał mnie w zakłopotanie. Oczywiście odmówiłem poczęstunku. Czyżbym miał czuć się zobowiązany i jakoś się zrewanżować?

Funkcjonariusz okazał się człowiekiem o wrażliwej duszy i mówił, że jest miłośnikiem kultury, co chyba wynikało z zakresu jego obowiązków, bowiem odpowiadał za „ochronę obiektów kultury” w Koszalinie.

W tym czasie codziennie dochodziło do wyłączeń prądu i właśnie podczas naszej pogawędki zgasło światło. Esbek zapewnił, że zaraz włączy się agregat, ale się nie włączył (ukradli paliwo?). Na tę sytuację też był przygotowany – wyjął świeczkę z kasy pancernej i resztę rozmowy toczyliśmy w romantycznej atmosferze przy blasku świecy.

Dostałem do podpisania druk z zobowiązaniem do zaprzestania łamania prawa – była to tzw. lojalka. Powiedziałem, że nie mogę tego podpisać, bo nigdy nie łamałem prawa.

Z uwagi, że już byłem molestowany przez SB, nie było mnie na tajnym zebraniu w wilii naszej koleżanki z zarządu – późniejszej parlamentarzystki Gabrieli Cwojdzińskiej, a ustalano wtedy konspiracyjne władze zarządu regionu. W dokumentach SB istnieje z tego zebrania bardzo dokładna relacja, łącznie z uwagą: „rola Cwojdzińskiego ograniczała się do parzenia i podawania herbaty”. Śp. Andrzej Cwojdziński był założycielem i długoletnim dyrektorem Filharmonii Koszalińskiej, nie działał bezpośrednio w związku, ale był jego sympatykiem.

Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że konfidenci są wśród nas, ale nie mieliśmy pojęcia o skali infiltracji. Dziś wiemy, że wśród delegatów na I Krajowy Zjazd Solidarności było 300 konfidentów, a gen. Kiszczak chwalił się, że wpompował w związek 3 dywizje swoich ludzi.

Wśród 16 najaktywniejszych działaczy Zarządu Regionu w Pile było 11 tajnych współpracowników – proporcje zbliżone do episkopatu Bułgarii, gdzie na 15 biskupów 13 było „trefnych”.

W tym czasie w prasie i telewizji pokazywano dzidy, maczugi, kastety rzekomo znalezione w biurach Solidarności, a literat Żukrowski mówił o „krwawej łaźni, jaką zamierzano nam urządzić!”.

Przestraszonym towarzyszom w partyjnych komitetach pokazano „listy osób do zamordowania przez Solidarność znalezione w biurze związku”, a jeden z członków Komitetu Wojewódzkiego PZPR pochwalił się mojemu znajomemu, że był siedemnasty na takiej liście. Mój znajomy odpowiedział mu: „Józio, aby wisieć, trzeba sobie zasłużyć, a kim ty jesteś?”.

Cała opowieść Jana Martiniego pt. „Wspomnienia z okazji 13 grudnia”, znajduje się na s. 14 i 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Fragment opowieści Jana Martiniego pt. „Wspomnienia z okazji 13 grudnia” na s. 14 i 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Święty Mikołaj nie będzie musiał zmieniać płci ani zostawać gejem / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 103/2023

Dwudziesty wiek przyzwyczaił nas do wielkich i z gruntu fałszywych ideologii; pokazał, że przy użyciu nowoczesnych metod technicznych i policyjnych można narzucić narodom każde szaleństwo.

Piotr Witt

Święty Mikołaj LGBT?

– Tatusiu, czy Święty Mikołaj istnieje? – zapytała moja sześcioletnia córka. – No, bo w przedszkolu różnie o tym mówią.

Nie wolno dzieci okłamywać, ale też nie ma potrzeby brutalnie odzierać je ze złudzeń. – W każdym razie – odpowiedziałem – my wolimy, żeby istniał.

Nie powiedziała nic, popatrzyła na mnie ze zrozumieniem, i tak już między nami zostało.

Było to ponad trzydzieści lat temu. Od tego czasu problem znacznie się skomplikował. Tylko w departamentach zależnych niegdyś od Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego – w Alzacji i Lotaryngii – przetrwał Santa Claus. Także na Riwierze, w dawnym włoskim hrabstwie Nizzy wspomina się o Świętym. W republice laickiej prezentów nie przynosi na Boże Narodzenie święty, lecz Papa Noel na Noel. Tradycyjnie niewielkie prezenty – akurat takie, żeby zmieściły się w trzewikach wystawionych nocą na korytarz.

„Nie zapomnij o moim trzewiczku” śpiewa w nieśmiertelnym szlagierze Tino Rossi, upominając Ojczulka Noel. Ale dziś nawet i ten ojczulek budzi wielkie zgorszenie, gdyż jest mężczyzną brodatym i wąsatym. W dobie walki o zrównanie płci i dumę z peryferyjnych orientacji seksualnych na drugorzędne oznaki płciowe nie ma miejsca.

W tym roku wyszło nawet zalecenie, aby magazyny handlujące dewocjonaliami nie eksponowały w szopce Matki Boskiej; przed merostwem Paryża pokazano model takiej szopki roku 2022 do naśladowania. Szopka przecież nie dość, że eksponuje kobietę i matkę, zamiast, jak zalecane, „osoby z macicą”, to jeszcze propaguje rodzinę (szczyt nieprzyzwoitości!) złożoną z ojca, matki i dziecka, podczas gdy zaleca się dwóch tatusiów lub dwie matki, lub rodzinę jednorodzicową.

Staroświecki podział ludności na mężczyzn i kobiety jest zwalczany we Francji z całą surowością. Przed trzema dniami obiegła Paryż wiadomość o wyrzuceniu z pracy w Instytucie Nauk Politycznych – (zwanym Sciences Po) nauczycielki tańców salonowych. Pani Valerie P. pracowała w Sciences Po od dziesięciu lat. Ostatnio dostrzeżono jej poważny błąd zawodowy. Nauczycielka przeciwstawiła się prowadzeniu tańców przez osoby tej samej płci. Została zmuszona do opuszczenia stanowiska, ponieważ uparcie śmiała mówić o „kobietach” i „mężczyznach”. Powiadomiony o tych wykroczeniach rektorat uczelni nawiązał kontakt z nauczycielką i zaproponował polubownie, aby zmieniła semantykę i zastąpiła obraźliwe terminy ‘mężczyzna – kobieta’ przez neutralne i zalecane powszechnie do użytku ‘leader – follower’.

Nauczycielka wybrała dymisję. Tłumaczyła, że we wszystkich znanych podręcznikach tańców występują zalecenia – mężczyzna prowadzący, kobieta, która podąża za mężczyzną itp. i że ona nie może w sposób zrozumiały objaśnić uczniom kroków tańca bez uciekania się do powszechnie przyjętej terminologii.

Opisany incydent nasuwa liczne refleksje. Ktoś może zapytać – w jakim celu poważna uczelnia, jaką jest Sciences Po, kształcąca przyszłych dyplomatów i polityków, uczy tańców salonowych. Osobom publicznym zajmującym eksponowane stanowiska umiejętność pięknego, a przynajmniej harmonijnego gestu jest potrzebna; płynne i harmonijne ruchy stanowią część ich publicznego wizerunku. Wiedzieli o tym dobrze mężowie stanu świadomi swojej roli. Biskup Załuski wysłał swoich bratanków – twórców Biblioteki Narodowej na naukę do Paryża, ze szczególnym naciskiem na naukę tańca. Przyszli biskupi – uważał – powinni z wdziękiem poruszać się przy ołtarzu. Napoleon uczył się swoich cesarskich gestów od wielkiego aktora – Talmy. Widocznie tradycja przetrwała w paryskim Instytucie Nauk Politycznych, choć od piętnastu lat szkoła przestała być tak poważną instytucją, jak na to wskazywałaby jej nazwa, i nie jest już zaliczana do Wielkich Szkół.

Ale jest i sprawa poważniejsza: niejasne powody tej zaciekłości, tego zacietrzewienia w tropieniu wszelkich przejawów męskości i kobiecości w społeczeństwie. W tej akcji nie ma nic spontanicznego. Rozmaite ugrupowania feministyczne i homoseksualne LGBTA są subsydiowane bezpośrednio lub pośrednio z budżetów państwowych, a ich manifestacje otoczone opieką i obdarzone poparciem władz i czynników oficjalnych.

Proces rozwija się od wielu dziesiątków lat. Około 2000 roku wpadł mi w ręce numer amerykańskiego tygodnika z pytaniem wielka czcionką na okładce: „A jeżeli Bóg jest kobietą?”.

Podejrzewałem niegdyś, ze w propagandzie homoseksualizmu chodzi o naturalny odruch ludzkości, o przejaw instynktu samozachowawczego wyzwolony pod wpływem przeludnienia naszej planety. Miałem powody, aby tak myśleć.

W latach 1970. redagowałem dział sztuki dawnej w czasopiśmie „Sztuka”. Wprowadziłem tam między innymi stałą rubrykę „Antykwariat”, w której publikowałem artykuły maniaków, wychodząc z założenia, iż osoby ogarnięte pasją potrafią mówić i pisać o przedmiocie swoich zainteresowań lepiej, a w każdym razie ciekawiej od innych. Pewnego dnia mój przyjaciel Aleksander Wołowski przedstawił mi studenta antropologii, który, jak powiadał, odznacza się wyjątkowymi zdolnościami i pasjonuje mało znaną kulturą Moche.

Student nazywał się Mariusz Ziółkowski, a kultura Moche odkryta w 1898 roku w Peru pozostawiła zabytki materialne, m.in. ceramikę, o treściach erotycznych zdumiewająco śmiałych. „Występują tam nagie ciała oddane w wielu pozach, z których część jest tak nieprzyzwoita, że powinny być wyłączone z publicznych pokazów”. Hiram Bingham, autor tych słów (1911), pionier archeologii peruwiańskiej, miał na myśli przedstawienia erotyczne rozmaitych niekonwencjonalnych stosunków. Zdaniem niektórych archeologów kapłani Moche w obawie przed przeludnieniem niewielkiego terytorium między nieprzebytym oceanem i nieprzebytymi Kordylierami nauczali swoich wiernych póz, które nie prowadzą do zapłodnienia.

W rezultacie w „Sztuce” ukazał się artykuł ilustrowany najbardziej nieprzyzwoitymi obrazkami, jakie zamieszczono kiedykolwiek w PRL-u. Kilka lat temu spotkałem autora w Polskiej Akademii Nauk – profesor Mariusz Ziółkowski był już wówczas kierownikiem stacji badawczej PAN w Peru. Artykuł w „Sztuce” był jego pierwszą publikacją.

Czyżby ludzkość – zadawałem sobie pytanie– została wielką krainą Moche i zmuszona była do drastycznego ograniczenia urodzin?

Najlepiej z groźnej sytuacji zdają sobie sprawę ci, co mają ułatwiony dostęp do statystyk i analiz – centralne organizmy międzynarodowe:– ONZ, Światowa Organizacja Zdrowia oraz ich sponsorzy zbierający się regularnie w Davos i w hotelu Bilderberg. Z pewnością proponowana przez nich kuracja jest szokująca i bolesna, godzi w najbardziej intymne sentymenty, wierzenia i przekonania, lecz może jest nieunikniona, jeżeli życie na ziemi ma przetrwać.

Dwudziesty wiek przyzwyczaił nas do wielkich i z gruntu fałszywych ideologii; pokazał, że przy użyciu nowoczesnych metod technicznych i policyjnych można narzucić narodom każde szaleństwo. Od biedy można zrozumieć, że kilkadziesiąt milionów mużyków ciemnych i nieznających świata poza swoją wioską uwierzyło, że są lepsi i bardziej powołani do rządów państwem od wykształconej elity; trudniej pojąć za to, aby naród oświecony i kulturalny uwierzył, że stanowi rasę wybraną przez naturę do rządzenia gorszymi rasami Słowian i aprobował zbrodnię, aby to szaleństwo wprowadzić w życie.

Od tego czasu techniki manipulowania masami znacznie się udoskonaliły. Narzucenie ogółowi szaleństwa nazywanego dzisiaj ogólnie wokeizmem nie przedstawia zasadniczych trudności właścicielom narzędzi informatycznych. Dla niektórych polityków pokusa jest wielka. Po skłóceniu narodu, rozbiciu rodziny zniszczenie tożsamości jednostki – cóż to za ułatwienie w sterowaniu sproszkowanym społeczeństwem – zbiorem otumanionych jednostek!

Wokeizm to ideologia powszechnej winy. Jedni mają być winni, ponieważ są biali, czym obrażają czarnych, inni, że są szczupli, raniąc tym otyłych, a wszyscy, że są kobietami lub mężczyznami, stanowiąc bolesne wyzwanie dla tych, co nie są ani jednym, ani drugim.

Przewodzi tej ideologii przedsiębiorstwo Disneya. W jego parkach atrakcji zastąpiono zdanie „panie i panowie, chłopcy i dziewczęta” wyrażeniem „marzyciele w każdym wieku”.

Co zatem ze Świętym Mikołajem? Według ostatnich doniesień staruszek, jak się zdaje, nie będzie musiał zmieniać płci ani zostawać gejem. Lekarstwo przychodzi stamtąd, skąd wcześniej przyszła choroba. Wystąpienie Disneya przeciwko nauczaniu w szkołach Florydy, osądzonemu jako anty-LGBT, było kroplą, która przebrała czarę. Wściekły gubernator stanu, Ron De Santis, pozbawił przedsiębiorstwo specjalnych ulg podatkowych, które pozwalały Disneyowi zaoszczędzić rocznie dziesiątki milionów dolarów. „Na Florydzie – powiedział gubernator – naszą politykę dyktuje wspólne dobro, a nie fantazje woke przedsiębiorstwa”. Przeciwko woke wystąpił jeszcze dobitniej Elon Musk. „Wirus wokeizmu – powiedział energiczny miliarder – jest niewątpliwie jednym z największych zagrożeń nowoczesnej cywilizacji”.

Wszystkim Czytelnikom i Słuchaczom serdecznie Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i oby Święty Mikołaj okazał się łaskawy dla ich dzieci

życzy Piotr Witt

Artykuł pt. „Święty Mikołaj LGBT?” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w styczniowym „Kurierze WNET” nr 103/2023, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Święty Mikołaj LGBT?” na s. 3 „Wolna Europa” styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Polska znalazła się w sytuacji Pana Twardowskiego, gdy usłyszał: „Ta karczma Rzym się nazywa, kładę areszt na Waszeci!”

ME Andriolli, Twardowski, z diabłem (fragm.), domena publiczna, Wikipedia

Czy mogliśmy przypuszczać, że Unia Europejska, nie przejmując się traktatami, będzie używać potęgi swych instytucji (i pieniędzy, którymi dysponuje) do bezczelnych prób zmiany władzy w naszym kraju?

Jan Martini

W długich dziejach Polski trudne czasy były właściwie zawsze, dlatego straszny rok 2022 (podobnie jak lata 2020 i 2021) nie stanowi wyraźnego odstępstwa od normy. Dla nas to wątpliwa pociecha, gdyż musimy żyć w sytuacji bardzo dalekiej od spokoju, ale nasi przodkowie w trudnych czasach jakoś sobie radzili, więc i my musimy poradzić sobie z przeciwnościami.

Klucz do zrozumienia naszej dzisiejszej sytuacji politycznej leży w wielkich przemianach przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. „Koniec komunizmu” to nie tylko rozpad ZSRR, zjednoczenie Niemiec, demokratyzacja „krajów demokracji ludowej”, powstanie nowych państw czy wyjście („exodus”) Żydów z rosyjskiego „domu niewoli”, lecz także masywne transfery kapitałów i zmiany własnościowe w skali globalnej. Na terenach byłych krajów demokracji ludowej pojawiła się nowa, nieznana do tej pory warstwa społeczna – właścicieli kapitału, a najwięksi z nich – ponieważ „większy może więcej” – stali się oligarchami, nie zawsze jednak w pełni dysponującymi kapitałem formalnie swoim.

Bez pewnego rozeznania mechanizmów naszej transformacji ustrojowej trudno jest dokonać właściwych wyborów politycznych. Tak więc wydarzenia sprzed 30 lat wciąż wpływają na nasze życie i dlatego trzeba starać się zrozumieć istotę procesów wówczas zachodzących. (…)

Czy równie ochoczo wstępowalibyśmy do UE (bez Wielkiej Brytanii!), wiedząc, że staniemy się jednym z krajów zarządzanych przez Niemcy i musimy zrezygnować z niepodległości?

Czy mogliśmy przypuszczać, że Unia Europejska, nie przejmując się traktatami, będzie używać potęgi swych instytucji (i pieniędzy, którymi dysponuje) do bezczelnych prób zmiany władzy w naszym kraju?

Wstępując do UE, uzyskaliśmy bardzo wiele – choćby poczucie „bycia Europejczykami” i kilkanaście przyjemnych lat, przy czym ostatnie kilka lat przyniosło znaczący przyrost zamożności. Jednak obecnie znaleźliśmy się w sytuacji Pana Twardowskiego, gdy usłyszał: „Ta karczma Rzym się nazywa, kładę areszt na Waszeci!”.

Wielka Brytania jest na tyle potężnym krajem, że była w stanie podjąć decyzję o brexicie. My jednak jesteśmy tak ściśle powiązani gospodarczo z Niemcami, że takiej możliwości nie mamy. Zwłaszcza że nasi entuzjastycznie nastawieni do Unii obywatele nie zgodzą się na „polexit” połączony ze spadkiem poziomu życia.

Z pewnością większość elektoratu w Polsce woli spokojną pracę w montowniach i „ciepłą wodę w kranie” niż niepewne jutro „na swoim”.

Do unijnych dziwactw ideologicznych można się w końcu przyzwyczaić (choć twórcy obowiązujących unijnych ideologii z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!), a wszyscy mamy głębokie poczucie łączności kulturowej z innymi Europejczykami i po prostu chcemy być w Unii.

Na obecną ekipę rządzącą niczym na Hioba spadła seria bezprecedensowych nieszczęść, które rządzący pokonują w skrajnie trudnych warunkach politycznych z różnym skutkiem. Tylko na szantaż unijny nie ma żadnego antidotum, bo administracja unijna wyposażyła się w „narzędzia”, czyli kary orzekane jednoosobowo, „po uważaniu” (!), bez górnej granicy (!) i bez możliwości odwołania się (!).

Specyficzna brukselska troska o praworządność najpełniej objawiła się w ukaraniu austriackiego konserwatywnego rządu w roku 2000 z powodu nieodpowiedniego koalicjanta Joerga Haidera, który nie spełniał brukselskich standardów. Pojawił się wówczas pewien problem, bo w Unii nie było podstawy prawnej do wymierzania takich kar. Nadrobiono to ex post – w traktacie z Nicei i dzięki temu sankcje nakładane na Polskę już mają podstawę prawną, a ich zdumiewająca wysokość (dziesięciokrotnie wyższa niż zwyczajowe) widocznie wynika z przekonania unijnych urzędników o ogromie „łamania praworządności” w naszym kraju.

Jest tylko mała nadzieja, że następny skład europarlamentu nie będzie aż tak wrogi rządom konserwatywnym, bo ostatni trend (wyniki wyborów w Szwecji i Włoszech) wskazuje na pewien odwrót od marksistowskiej „postępowości”.

Ten trend jako zagrożenie odczytują unijni urzędnicy pochodzący z rządzących Unią od kilkudziesięciu lat środowisk lewicowo-liberalnych.

Z perspektywy unijnego establishmentu wygrana środowisk prawicowych w kraju europejskim to niedopuszczalne „zawracanie koła historii”. Stąd motywacja unijnych komisarzy w „walce o praworządność” w Polsce – tym najbardziej przywiązanym do tradycji chrześcijańskiej kraju Europy. Unijni funkcjonariusze już nie ukrywają wspierania lewicowej opozycji ani starań, by należne Polsce pieniądze z Unii nie stały się „funduszem wyborczym PiS”.

Tak więc polskie wybory 2023 roku będą grą o wysoką stawkę – to nie tylko sprawa naszej niepodległości, ale też perspektywa jakiegoś, choć niewielkiego, wpływu na Unię. Może uda się spowolnić szaleństwo lewicowości? A może z czasem nastąpi ewolucja unijnej wspólnoty w kierunku zdrowego rozsądku, poszanowania traktatów i powrotu do ideałów ojców założycieli UE?

Pozytywnym sygnałem jest wzrastająca świadomość, że „nasz wspólny europejski dom” jest meblowany przez rosyjskich lobbystów i agentów. Dlatego jest szansa, ze „przyjaciele Rosji” w Unii już nie będą mogli wykonywać swych „statutowych czynności” aż tak bezczelnie.

Nie mniej groźne od niebezpiecznych sąsiadów są zagrożenia wewnętrzne. Istnieje duża grupa sfrustrowanych obywateli czujących się niekomfortowo w „państwie PiS”, mimo że nikt ich nie prześladuje, nie odbiera – często nielegalnie zdobytych – majątków (co zdarzało się w państwach bałtyckich) i nie utrudnia uczestnictwa w życiu publicznym czy gospodarczym. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, by ci ludzie przejawiali wobec rządzącej opcji politycznej aż taką wrogość. Ich niechęć nie powstała sama z siebie – jest ona organizowana przez „grupę trzymającą media” i wpływowe środowiska opiniotwórcze. Te działania są niewątpliwie wspomagane z zewnątrz przez nieprzyjaciół Polski, którzy oczekują wymarzonej destabilizacji, czy nawet wojny domowej w naszym kraju. (…)

O ile do prawicowo-konserwatywnej części naszego społeczeństwa dociera w pewnym stopniu przekaz „lewicowo-liberalny”, to ludzie o poglądach „progresywnych” są faktycznie pozbawieni pluralizmu informacyjnego. Ci ludzie nie oglądają TVP, bo to „propaganda”, i wiedzą, że niektórych tytułów prasowych, a nawet książek „się nie czyta”.

Wydaje się, że pewnym remedium na zaistniałą sytuację mogłyby być zmiany w prawie prasowym – np. wymóg, by w głównych tytułach opiniotwórczych zamieszczane były krótkie, wyraźnie oznaczone (w czerwonych ramkach?) felietony czy informacje autorów strony „przeciwnej”.

Szczegóły powinny być opracowane przez prawników i specjalistów od marketingu politycznego. Musieliby oni ustalić formę, objętość, kryterium ilości nakładu i inne szczegóły techniczne. Podobne zasady można by wprowadzić dla głównych telewizji informacyjnych o zasięgu ogólnopolskim – obowiązek emisji krótkiego materiału „konkurencyjnej” stacji w formie np. ogłoszenia społecznego.

Ceną za takie zmiany byłby oczywiście lament nad „zamachem na wolność prasy”, ale jakieś działania wydają się konieczne, bo postępująca polaryzacja społeczeństwa osiągnęła wymiary dramatyczne.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Refleksje na koniec roku” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Refleksje na koniec roku” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Raport z Kijowa 09.12.22: Redakcja Wschodnia Radia Wnet – najświeższe relacje wprost zza wschodniej granicy RP

Redakcja Wschodnia Radia Wnet, fot. Paweł Bobołowicz

Paweł Bobołowicz, prowadząc audycję z Warszawy, rozmawiał z redaktorami Redakcji Wschodniej Radia Wnet:

Dmytrem Antoniukiem, który jest w Kijowie, Arturem Żakiem, przebywającym obecnie w Drohobyczu i Wojciechem Jankowskim przemierzającym setki kilometrów, aby z południa Polski dojechać na ogarnięte wojenna pożogą południe Ukrainy.

Dmytro Antoniuk opowiada sytuacji w Kijowie i swoim niedawnym wyjeździe humanitarnym do poszkodowanych miejscowości obwodu sumskiego, charkowskiego i dnieporopietrowskiego.

Wojciech Jankowski relacjonuje swoje wczorajsze spotkanie ukraińskimi kobietami, które po rosyjskiej niewoli, miały możliwość pobytu w ośrodku na południu Polski. W miejscu bezpiecznym, ale także oferującym rehabilitację zarówno psychiczną jak i fizyczną. Projekt został zorganizowany dzięki staraniom Fundacji Solidarności Międzynarodowej.

Jednocześnie Wojciech Jankowski uchylił równie rąbka tajemnicy swojej kolejnej wyprawy, tym razem z południa Polski wyjeżdża na południe Ukrainy, aby towarzyszyć konwojowi humanitarnemu PolandHelps.


Paweł Bobołowicz w 288 dniu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę, przedstawił skrót najnowszych wiadomości, które przygotowała, Daria Gordijko:

  • Liczba zabitych po wczorajszym rosyjskim ostrzale Kurachowa w obwodzie donieckim wzrosła do 10 osób. Dzień wcześniej pod rosyjskim ostrzałem znalazł się bazar, dworzec autobusowy, stacje benzynowe i budynki mieszkalne.
  • ONZ opublikowała raport dokumentujący 441 przypadków zabójstw cywilów, w tym 28 dzieci, na północy Ukrainy – w obwodach kijowskim, czernihowskim i sumskim. Zbrodnie wojenne popełnione w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zaznacza się, że liczba zabitych na tym terenie jest „prawdopodobnie znacznie wyższa”.
  • Rosyjskie wojsko przygotowuje się do kontrofensywy na kierunku ługańskim – powiedział Serhij Czerewaty, rzecznik Wschodniej Grupy Sił Zbrojnych Ukrainy. Według niego ukraińskie dowództwo uważa, że ​​ta próba nie zakończy się sukcesem.
  • Instytut Studiów nad Wojną podaje, że ​​Rosja mogła zmodyfikować irańskie drony, aby użyć ich przeciwko Ukrainie zimą. Analitycy zakładają, że rosyjskie wojsko rozszerzy ich wykorzystanie w nadchodzących tygodniach.
  • Komisja Europejska przygotowała dziewiąty pakiet sankcji wobec Rosji. Proponuje się dodać prawie 200 osób i firm. Jeśli zostanie uchwalony, zakaz dotknie również 4 rosyjskie kanały telewizyjne — zostaną one usunięte ze wszystkich platform dystrybucyjnych.
  • Magazyn TIME uznał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego i „ukraiński duch” Człowiekiem Roku. Ponadto Politico uznało Zełeńskiego za najbardziej wpływową osobę w Europie. W sumie Politico umieściło w zestawieniu 28 polityków. Wśród nich jest Władimir Putin, którego publikacja ogłosiła „przegranym roku”.

Krzysztof Skowroński i Paweł Bobołowicz zachęcają do wsparcia Radia Wnet, jedynego radia, które posiada swoje studia w Bejrucie, Tajpej, Astanie i Medellin. Radia, którego wyróżnikiem jest Redakcja Wschodnia – studia w Wilnie, Lwowie i Kijowie do lat przybliżają słuchaczom wydarzenia z tych ziem, a od 24 lutego, codziennie, sytuację na Ukrainie relacjonują korespondenci i przyjaciele Radia Wnet z całej Ukrainy. Radio, które każdy dzień zaczyna i kończy również programem Radia Unet – w języku białoruskim.

To tylko krótki opis tego co w eterze Radia Wnet można usłyszeć.

Nasze treści są dostępne dla Słuchaczy za darmo. Nie chcemy tego zmieniać. Ale w tworzeniu i rozwoju radia potrzebujemy wsparcia. Dlatego apelujemy do każdego, komu bliskie są wartości i idea Radia Wnet – jeśli nasz słuchasz i oglądasz – wspieraj!

https://zrzutka.pl/wnet


Artur Żak zaprasza na organizowany przez inicjatywę StopFake.org, webinar poświęcony dezinformacji wobec ukraińskich uchodźców wojennych, który odbędzie dziś, 9 grudnia, o godzinie 18:00 czasu polskiego, na platformie Zoom.

Wszystkich zainteresowanych zapraszamy pod poniższy link:

https://skrivanek.zoom.us/j/82670771616


Paweł Bobołowicz zaanonsował wywiad Darii Gordijko z Marianą Mamonową, medykiem batalionu Piechoty Morskiej Sił Zbrojnych Ukrainy, która została wzięta do niewoli w Mariupolu. Mariana, już będą w bunkrze otoczonego miasta dowiedziała się, że jest w ciąży. Będąc w stanie błogosławionym przez ponad pół roku przebywała w rosyjskich łagrach, żeby tuż przed porodem zostać wymieniona na ukraińskiego oligarchę/kolaboranta, Wiktora Medweczuka i urodzić już na terenie wolnej Ukrainy.

Wywiad zostanie wyemitowany 10 grudnia br., w Programie Wschodnim, 10:00-11:00 czasu polskiego


Cała audycja pod poniższym linkiem:

Serdecznie zachęcamy do słuchania „Raportu z Kijowa” na falach Radia Wnet, o 9:30 w każdy poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek.

 

Studio Białoruskie 07.12.2022: „Biełsat jest utrzymywany przez polskiego podatnika i dziw bierz, że UE się nie dokłada”

Powiedział gość Olgi Siemaszko i Pawła Bobołowicza, Alaksiej Dzikawicki, wicedyrektor telewizji Biełsat

10 grudnia piętnastą rocznicę swojego powstania będzie obchodzić telewizja Biełsat.

Kanał jest częścią Telewizji Polskiej i od początku współfinansuje go polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy wsparciu międzynarodowych donatorów.

Biełsat zapewnia Białorusinom dostęp do niezależnej informacji o sytuacji w ich kraju i w państwach byłego ZSRR, rzetelnej wiedzy o własnej historii oraz oferty kulturalnej i rozrywkowej w ich ojczystym języku.

Paweł Bobołowicz:

„Pan Dyrektorze, wiemy, że udało nam się pana złapać w Berlinie. Siedząca obok mnie Ola Siemaszko mówiła, że tam będzie prezentowany film Mariusza Pilisa na temat tej pięknej rocznicy 15.lecia telewizji Biełsat, ale tu nie chodzi tylko o rocznicę, bo jest to pretekst do tego, żeby przypomnieć o konieczności wspierania niezależnych mediów na Białorusi. Jak będą wyglądać te spotkania w Berlinie? Jak chcecie przekonać ludzi z Zachodu, że temat Białorusi wciąż jest ważny?”.

Alaksiej Dzikawicki:

Nie jest to łatwe. Jednak uważamy, że w sytuacji, kiedy mamy tylu więźniów politycznych należy apelować przede wszystkim ich uwolnienie. W tym i uwolnienie dziennikarzy Biłsatu, ale nie tylko. Więc nie uważam, że ktoś w Unii Europejskiej mógłby przejść do porządku dziennego nad tym, że w środku Europy, mamy około półtora tysiąca więźniów politycznych. Więc chodzi nam o uwolnienie oczywiście więźniów politycznych i o wspieranie mediów niezależnych na Białorusi. Biełasatu i innych. Dlatego, że tylko to daje szansę na zmianę.

Olga Siemaszko:

Ilu dziennikarzy jest teraz więzieniach i czy jest z nimi jakiś kontakt?

Alaksiej Dzikawicki:

Oficjalnie w więzieniu jest 3 naszych dziennikarzy, ale tak naprawdę jest więcej. Powiedzmy 8, 9. Nie do wszystkich się przyznajemy, aby im nie zaszkodzić.

Całą rozmowę można wysłuchać w odsłuchu audycji.


Olga Siemaszko, szefowa Białoruskiej Redakcji Radia Wnet, przygotowała najświeższe informacje z Białorusi i nie tylko:

  • Ministerstwo obrony Białorusi powiadomiło o rozpoczęciu „planowego ćwiczenia gotowości bojowej”. Jego celem jest „utrzymanie gotowości bojowej i mobilizacyjnej”. Jak podano, ćwiczenia odbywają się „zgodnie z planem” po przeprowadzeniu kolejnej kampanii poborowej.
  • Władze w Kijowie z kolei oskarżają Mińsk o wysyłanie migrantów na granicę z Ukrainą – według „polskiego schematu”. Ukraińskie władze ostrzegły, że Białoruś wysyła na granicę z krajem nielegalnych migrantów, głównie z Pakistanu i Iranu, próbując w ten sposób rozpoznać możliwości reagowania strony ukraińskiej i znaleźć „słabe miejsca” w ochronie granicy. To ma stanowić element przygotowań do przerzucania na Ukrainę wrogich grup dywersyjnych. Pod koniec listopada na północnej granicy Ukrainy zatrzymano grupę nielegalnych migrantów z Azji Południowo-Wschodniej, którzy zostali doprowadzeni do granicy przez białoruskich pograniczników.
  • Swiatłana Cichanouska odwiedzi stocznię Gdańska i spotka się z Lechem Valens. „Spotkanie jest ważne, ponieważ odbędzie się w przeddzień ceremonii Nagrody Pokojowej Nobla, wśród laureatów w tym roku białoruski działacz na rzecz praw człowieka Aleś Bialacki – powiedział doradca  Cichanouskiej Franciszak Wiaczorka. Według Wiaczorki spotkanie nie ma praktycznych celów politycznych, ale jest to gest wzajemnej solidarności, szacunku i powodu podziękowania Wałęsie, w tym za poparcie dla Białorusi i zmian demokratycznych. Wieczorem 8 grudnia Cikhanowska spotka się z polskim prezydentem Andrzejem Dudą w Warszawie.

O celach i wynikach tej wizyty mówil w dzisiejszym Poranku Wnet w rozmowie z Magdą Uhaniuk Ambasador RP na Białorusi Artur Michaski:

„Swiatłana Cichanouska często przyjeżdża do Polski. Zawsze powtarza, że w Polsce znajduje wsparcie polityczne do przemian demokratycznych na Białorusi. W Polsce znajduje się bardzo dużo diaspory białoruskiej, tych, którzy zostali zmuszeni, aby opuścić swój kraj i tutaj znajdują bezpieczne schronienie. Także te wizyty są częste. Częste są spotkania z politykami i za każdym razem też stara się spotkać z diasporą. Była w Krakowie, była w Białymstoku, teraz będzie w Gdańsku i oczywiście odwiedzi Centrum Solidarności, żeby zobaczyć, jak rodziła się polska Solidarność. To oczywiście zawsze inspiruje i jest bardzo ważne również dla Białorusinów.”.

  • Daria Łosik, żona białoruskiego blogera Ihara Łosika, który odbywa karę 15 lat więzienia za „organizację protestów”, będzie odpowiadać przed sądem za „sprzyjanie działalności ekstremistycznej”. Tak prokuratura oceniła jej wywiad dla telewizji Biełsat. Daria Łosik została zatrzymana w październiku, a jej mąż jest za kratami od czerwca 2020 r. Małżeństwo Łosików ma małą córeczkę.
  • W dniach 6-9 grudnia, przedstawiciele telewizji Biełsat i Fundacji Strefa Solidarności, wezmą udział w pokazie filmu dokumentalnego poświęconego 15-leciu kanału. Zaplanowano również dyskusje eksperckie z udziałem europejskich polityków, dziennikarzy Biełsatu i byłych więźniów politycznych. Celem spotkań i prezentacji wyprodukowanego specjalnie na tę okazję filmu dokumentalnego jest przypomnienie unijnym urzędnikom, politykom i opinii publicznej o konieczności konsekwentnego wspierania przez Zachód niezależnych mediów na Białorusi szczególnie wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę i wojny dezinformacyjnej rozpętanej przez Rosję przeciw wolnemu światu.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

 

 

 

 

Polityczni oficerowie gender narzucają cenzurę we wszelkich środkach przekazu / Jan Bogatko, „Kurier WNET” nr 102/2022

Pracownik mediów, który nie ulega tym rewolucyjnym „normom”, rychło znajdzie się pod presją „bardziej światłych” kolegów*żanek i – jeśli nie chce stracić pracy, musi się podporządkować ich żądaniom.

Jan Bogatko

O czasy, o obyczaje!

Siły postępu (jak się określają destruktorzy cywilizacji) zastąpiły czerwony sztandar z sierpem i młotem czy hakenkreuzem – pseudotęczowym. W walce o władzę (zwaną walką o równouprawnienie) zabrały się one, tak jak po pierwszej i drugiej rewolucji komunistycznej na świecie (francuskiej i bolszewickiej), również za język, by lepiej oddawał ducha ich czasu. Widać to szczególnie w Niemczech. Przeglądając prasę, można dostać zawrotu głowy. New Religion LGBT itd. wprowadza na siłę swój język. Ale mnożąc płci (wedle ostatnich ocen genederystów jest ich 56), nie pomnożono możliwości językowych. Nadal zatem brak równouprawnienia płci. Dyskryminacja jest oczywista. Ale walka przecież dopiero się rozpoczęła!

Jak zwykle elita narzuca wzorce postępowania. A ponieważ odgórna rewolucja obyczajowa, której celem jest zamiana obywatelskiego społeczeństwa w bezwolną i bezkrytyczną masę, za elitę uznała LGBT itd., stało się jasne, że ona ustala wzorce postępowania i pilnuje ich realizacji w życiu publicznym. Jeżeli czytam na przykład w niemieckiej gazecie w związku z jakimś wydarzeniem sportowym, że „trener*ki osiągną*ły sukces w skali międzynarodowej”, to wiem, że uległa ona genderowskiej pandemii, na jaką jest wprawdzie szczepionka – zdrowy rozsądek – ale jej produkcja jest marginalna, a stosowanie nieobowiązkowe, ani też zalecane.

Język niemieckich mediów przypomina żargon sowieckiej prasy w Polsce, kiedy to co zdanie zamieszczano zwrot „towarzysze i towarzyszki”, zaczynając zwyczajowo od rodzaju męskiego, lecz nie stosując obwiązującej dzisiaj w Niemczech pisowni „towarzysz*ki“, aczkolwiek i ona rozpoczyna się od… rodzaju męskiego. A co z pozostałymi, podobno istniejącymi, 54 płciami? Ten poważny problem czeka dopiero na rozwiązanie.

Do niedawna miarodajny w kwestiach językowych był w Niemczech popularny słownik DUDEN, mający za sobą niemal półtora wieku tradycji, oferujący także w internecie poradnictwo językowe. Ale to było wczoraj. Rewolucja seksualna rządzi się swoim prawami. I ma własne idole, własnych mistrzów, własne ikony. Formalnie to nie DUDEN, lecz Rada Niemieckiej Pisowni, powołana do życia przez Konferencję Ministrów Kultury (konferencję, bo w Niemczech nie ma federalnego resortu kultury, lecz są wyłącznie krajowe, czyli właściwe dla danego landu, z landami miastami, jak np. Berlin, włącznie). Owa Rada ma ustalony zakres działania i nie może sama z siebie dokonać językowej rewolucji. Jest ona czymś w rodzaju cichego obserwatora i stara się w swych sugestiach, które trudno nazwać rozstrzygnięciami czy zaleceniami, przyczynić się do skuteczności komunikacji językowej w Niemczech. Jako organ polityczny w Niemczech nie reguluje ona zagadnień języka niemieckiego jako takiego, a jedynie tego używanego w Republice Federalnej (nie dotyczy zatem ani Austrii, ani Szwajcarii czy innych państw, w których również używa się na co dzień niemieckiego, np. Belgii czy Liechtensteinu).

Czego nie może w kwestiach językowych ruszyć Konferencja Ministrów Kultury ani DUDEN, z powodzeniem forsują media publiczne, obie wielkie stacje telewizyjne ZDF i ARD, pozostające w gestii Niemiec, oraz lokalne stacje radiowe i telewizyjne, działające na niwie landowej. Dialekt, jakim się one posługują, Niemcy preferujący język Goethego (ich liczba stale się kurczy, podobnie jak i wyznawców dwu wielkich religii chrześcijańskich) nazywają genderowaniem. Na czym ten żargon polega, wie każdy, kto przez kilka minut słucha radia lub ogląda telewizję.

Genderują wszyscy – czy to redaktor*ka, czy spiker*ka, gość*anka w studiu czy nawet dzwoniący*e podczas emisji programu (chyba instruują ich przed wejściem na antenę). Trudny jest ten żargon, słabo nadający się do przełożenia na polski. Prawidłowa, postępowa i politycznie poprawna wymowa sprowadza się do sztucznej, krótkiej przerwy tam, gdzie w gazetowym języku genderowskim jest słynna gwiazdka (*). Ksiądz Martin Schleyer z Konstancji, autor wymyślonego w XIX wieku, lecz bez ideologicznego przesłania volapüku – zapomnianego już dziś „języka światowego”, znalazł upolitycznionych następców wśród pierwszych Zielonych w Niemczech z lat 90. Jak się wówczas wydawało, śmieszny żargon stał się językiem liturgicznym postępowych aktywistów.

Długo nikt nie reagował na narzecze, przy którym „zwis męski” (krawat) czy „podgardle dziecięce” (śliniaczek) z lat radosnej twórczości językowej w PRL budzą dziś jedynie mdły uśmiech politowania. Aż wreszcie spokojnych zazwyczaj naukowców trafił szlag.

Ponad 170 z nich w opublikowanym liście zwraca uwagę na fakt, że media publiczne – radio i telewizja – w Niemczech pełnią rolę językowego drogowskazu, służą telewidzom i radiosłuchaczom (już bez słynnej gwiazdki (*) za przykład do naśladowania i dlatego też muszą się one orientować na obowiązujące w Niemczech normy językowe, bowiem to język właśnie stanowi – nikt na to nie wpadł – skarb kultury. Uczeni stwierdzają, że genderowanie ewidentnie łamie zasadę neutralności. A zdaniem kapłanów gender właśnie ta sztuczna nowomowa miała stać się przecież jej wyrazem.

Rada Niemieckiej Pisowni, powołana do życia przez Konferencję Ministrów Kultury w Niemczech, w 2021 roku zwróciła już stanowczo uwagę, że dodatkowe oznakowania genderowskie w pisowni, jak słynna gwiazdka (*), pełniąca nieco inną funkcję w żargonie politycznym polskiego lewactwa, czy niewłaściwie używany dwukropek czy myślnik i temu podobne nie mają nic do szukania w niemieckiej pisowni. Na uzasadnienie swego stanowiska Rada Niemieckiej Pisowni podaje, że stosowane w komunikacji medialnej formy genderowskie ujemnie wpływają na zrozumienie przekazu oraz zasadę jego jednoznaczności. Na domiar złego (ale to już całkiem inna historia) język ten jest niezrozumiały dla tych mieszkańców Niemiec, którzy nie bardzo radzą sobie z i bez tego trudnym językiem i mają trudności ze zrozumieniem tekstu, a to wyklucza innych, zamiast ich integrować. 6,2 milionów mieszkańców Niemiec lub inaczej 12,1 procent osób zawodowo czynnych to analfabeci, względnie półanalfabeci. Dalszych 10,6 miliona dorosłych mieszkańców, czyli 20,5 procent, ma trudności z pisownią najprostszych słów. A żargon genderowski z założenia miał walczyć z wykluczeniem!

Ta rozbieżność (nie tylko w dziedzinie lingwistyki) komisarzy politycznych LGBT itd. w zakresie metod i skutków to charakterystyczna cecha utopijnych ruchów lewicowych. Każda rewolucja (francuska czy rosyjska) kreowała własny język z mniej lub bardziej pożądanym skutkiem. Światowa rewolucja seksualna, której dziś jesteśmy świadkami, na tym froncie prowadzi bezpardonową walkę. Jak każda siła totalitarna, jej polityczni oficerowie kreują cenzurę w redakcjach rozgłośni czy gazet, w jakich pracują. Ten, kto nie ulega tym rewolucyjnym „normom”, rychło znajdzie się pod presją „bardziej światłych” kolegów*żanek i – jeśli nie chce stracić pracy, musi się podporządkować ich żądaniom.

Mają oni wyraźny, leninowski cel: podporządkować sobie konsumenta mediów – to nieważne, że – jak wynika z sondaży – ponad trzy czwarte słuchaczy i czytelników odrzuca genderowską nowomowę.

Liczba naukowców, krytyków genderzenia językowego rośnie – pod koniec sierpnia tego roku apel podpisało 283 przedstawicieli nauki w Niemczech. Należą do nich znani badacze, jak Gisela Zifonun, wieloletnia dyrektor Wydziału Gramatyki w Instytucie Języka Niemieckiego w Mannheimie i autorka książki Niemiecki jako język europejski, czy Peter Eisenberg, autor licznych dzieł z zakresu gramatyki języka niemieckiego, Heide Wegener, profesor z Poczdamu, Manfred Krifka, dyrektor Instytutu Leibnitza Lingwistyki Ogólnej w Berlinie, czy też Manfred Bierwisch, były kierownik Grupy Studyjnej ds. gramatyki strukturalnej Towarzystwa Max-Planck na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. To tylko kilka nazwisk z długiej listy.

Uczonych zastanawia (o rewolucji nie słyszeli?) bezczelność, po prostu hucpa ze strony mediów publicznych, nie zasługująca na krztę tolerancji. Ale rewolucyjni orędownicy „na odcinku” mediów są odporni na wszelkie racjonalne i naukowe argumenty. One do nich przemawiać nie mogą, bo rewolucja kieruje się innymi regułami i zasadami.

Tak było z rewolucją francuską roku 1789, rosyjską w 1917 – dlaczego akurat ta miała by być inna? Każda rewolucja – odwrotnie, niż głoszą jej kapłani – jest antydemokratyczna. Rewolucja seksualna miesza w genderyzmie rodzaje w przekonaniu, że w ten sposób stworzy jakoby neutralny język. Nic z tego – powstaje jedynie karykatura języka, niezrozumiała dla nikogo, zaciemniająca przekaz, utrudniająca komunikację między ludźmi. A może o to właśnie stróżom poprawności politycznej chodzi?

Należy mieć nadzieję, że seksualna genderrewolucja prędzej czy później pożre własne dzieci. Oczywiście nie jest tak, że minie bez śladu. Zachwaszczony język potrzebować będzie wiele czasu, by oczyścić się z wulgaryzmów gramatycznych.

Także i postponowany obecnie rodzaj męski wróci w końcu do łask. Wyklucza on bowiem tak samo kobiety „i inne tożsamości”, jak rodzaj żeński mężczyzn. To ideologiczna bzdura.

Oczywiście ślady tej „operacji język” tu i tam pozostaną, może na uniwersytetach, gdzie LGBT itd. nadaje ton. Ale z językiem jest dokładnie tak samo, jak i z innymi dziedzinami nauki: ma on służyć komunikacji. Ten niezrozumiały stoczy się w nicość, trafi na śmietnik historii, drogie panowie*nie.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „O czasy, o obyczaje!” znajduje się na s. 3 „Wolna Europa” grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co środa w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jana Bogatki pt. „O czasy, o obyczaje!” na s. 3 „Wolna Europa” grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

W Polsce pornografia jest dostępna dla każdego, także dla małoletnich / Jolanta Hajdasz, „Kurier WNET” nr 102/2022

W Polsce co czwarty 16-latek przyznaje się do codziennego oglądania filmów pornograficznych. W przypadku młodszych, 12 i 14-latków, mówi o tym już co piąty badany. Są to dane z raportu NASK za 2021 r.

Jolanta Hajdasz

Przewrotna obrona pornografii

Trwają aktualnie konsultacje nad ogromnie ważnym w mojej ocenie projektem ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie. Chodzi przede wszystkim o podjęcie działań przeciwstawiających się niezwykle niebezpiecznemu zjawisku, jakim jest powszechny dostęp do pornografii dla dzieci i młodzieży. Jak pokazują badania, w Polsce pornografia jest dostępna dla każdego. Aż 80 procent dzieci i młodzieży ma przecież smartfony, a z internetu regularnie korzysta już niemal każde dziecko. Każde z nich ma potencjalnie dostęp do treści pornograficznych. Musimy przy tym wiedzieć, że oglądanie pornografii uzależnia w sposób porównywalny do narkotyków czy alkoholu. W 2019 roku do czynników uzależniających zaliczyła pornografię nawet Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).

W przypadku najmłodszych to uzależnienie jest szczególnie niebezpieczne, albowiem stymulacja rozwijającego się mózgu młodego człowieka obrazami pornograficznymi zaburza prawidłowy rozwój tego organu.

Zdiagnozowano już także, jak w innych uzależnieniach, zjawisko potrzeby coraz silniejszych bodźców. Dlatego wiele osób uzależnionych od pornografii szybko potrzebuje jej coraz bardziej wyrafinowanych form i bardzo szybko akceptuje coś, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej uważało za obsceniczne i obrzydliwe.

Najnowsze badania w tej dziedzinie są przerażające dla każdego, kto choć trochę ma pojęcie o wychowywaniu dzieci i kształtowaniu ich psychiki i systemu wartości. Obecnie uzależnienie od pornografii dotyka coraz większej liczby osób małoletnich. W Polsce co czwarty 16-latek przyznaje się do codziennego oglądania filmów pornograficznych. W przypadku młodszych, 12 i 14-latków, mówi o tym już co piąty badany. Dane te pochodzą z raportu Państwowego Instytutu Badawczego NASK, opublikowanego za dwa tysiące dwudziesty pierwszy rok.

Jak udowadniają naukowcy, powszechność pornografii w popkulturze cyfrowej i praktycznie niczym nie limitowany do nich dostęp niszczy osobowość i uzależnia od filmów i obrazów rujnujących życie osobiste i intymne tego, kto się z nimi styka.

Powtarzam, na dzieci i na młodzież ma to wpływ wręcz druzgocący. Jest naprawdę bardzo ważne, by udało się przyjąć przepisy ograniczające dostęp do pornografii i przeprowadzić je przez cały proces legislacyjny, i by wreszcie zaczęły one obowiązywać. Zapowiadał to premier Mateusz Morawiecki już trzy lata temu, w 2019 roku. Na początku października Ministerstwo Cyfryzacji przedstawiło konkretny projekt ustawy, który jest działaniem w dobrym kierunku i powinien być przyjęty jak najszybciej.

Tymczasem coraz częściej pojawiają się treści ośmieszające i krytykujące ten projekt. Tzw. strona liberalna przekonuje bałamutnie opinię publiczną, iż dzieciom brakuje przede wszystkim dyskusji i swobody w rozmowach o kontaktach intymnych, a nie zakazów. To bardzo przewrotne tezy z gatunku tych, o których mówimy „odwracanie kota ogonem”. Jednym z argumentów przeciwko temu projektowi jest to, iż podobno mam on naruszać wolność i tzw. prawa człowieka, ponieważ według zamysłu autorów projektu korzystanie z pornografii przestanie być anonimowe. Za blokadę treści pornograficznych w sieci mają być odpowiedzialni dostawcy usługi internetowej. Jeśli przepisy wejdą w życie, to blokada treści pornograficznych będzie ich obowiązkiem, a trzeba będzie się starać, by je odblokować. Ktoś, kto z takiej blokady nie będzie chciał skorzystać, będzie musiał imiennie zgłosić to swojemu dostawcy usług internetowych.

Raz w roku operatorzy będą zobowiązani do dostarczenia odpowiedniemu ministerstwu rejestru osób, które nie wyraziły zgody na blokadę treści pornograficznych. To właśnie ten rejestr jest największym problemem przeciwników nowych przepisów i nazywany jest próbą wprowadzenia cenzury.

Przeciwnicy rejestru podkreślają, iż w Polsce korzystanie w Polsce z pornografii jest legalne i nie ma żadnego dobrego powodu, aby rejestrować jej odbiorców.

Nie dajmy się nabrać na tego rodzaju przewrotne argumenty, bo bardzo łatwo rozmyć istotę nowych przepisów i spowodować, że staną się one martwe, zanim zostaną uchwalone. Przypomnę tylko, że prace nad tym projektem trwają już 3 lata. Za rok ich efekty zostaną wyrzucone do kosza, jeśli obecny sejm nie uchwali tych przepisów, bo wraz z końcem kadencji Sejmu wszystkie nieuchwalone projekty podlegają tzw. dyskontynuacji – to zasada, zgodnie z którą parlament, który kończy swoją kadencję, zamyka wszystkie sprawy, nad jakimi pracował, i nie przekazuje ich nowemu parlamentowi. Wszystko więc będzie trzeba zacząć od nowa.

W przeszłości wielokrotnie byliśmy świadkami swoistych eksperymentów społecznych, gdy wmawiano nam, iż w imię różnego rodzaju wolności, np. wolności słowa czy wolności gospodarczej, konieczna jest akceptacja i tolerowanie patologii, bo przecież każdy ma swój rozum i potrafi sam wybrać i zdecydować, co jest dla niego dobre, a co złe, i z czego chce skorzystać, a z czego nie. Pod tak błędnie rozumianą wolnością kryły się manipulacje i oszukiwanie tych mniej świadomych czy naiwnych.

W latach dziewięćdziesiątych np. trzeba było toczyć wielkie boje i prowadzić długie dyskusje o tym, czy w Polsce można foliować sprzedawane w kioskach gazety erotyczne i pornograficzne, a na Zachodzie było to już obowiązującym przepisem.

Wprowadzenie czegoś tak oczywistego, jak zasłonięcie okładek obscenicznych wydawnictw i zamknięcie ich w opakowaniu uniemożliwiającym przeglądanie, trwało wiele miesięcy. W tym czasie każde dziecko i każdy, nawet przypadkowy klient zwyczajnego sklepu z gazetami, był narażony na mimowolny kontakt z nierzadko wręcz pornograficznymi treściami. Były one tak powszechne, że wielu uznało je za konieczny w przestrzeni publicznej przejaw swobód i wolności obywatelskich. Dziś nikt o nich nawet nie dyskutuje. Podobnie będzie z treściami pornograficznymi. To ostatni dzwonek, by zatrzymać jej dystrybucję wśród coraz liczniejszych i młodszych odbiorców.

Dlatego warto przyłączyć się do apelu do Ministra Cyfryzacji, by potraktował priorytetowo prace nad tym ważnym dla zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży aktem prawnym.

Petycję w tej sprawie można podpisać w internecie, np. na stronie znanej z ważnych i wartościowych akcji społecznych organizacji Citizengo.

Można więc choćby w ten sposób wyrazić swoje poparcie dla czegoś bardzo ważnego i bardzo potrzebnego, jakim jest ograniczenie dostępu do pornografii dla dzieci i młodzieży.

Felieton Jolanty Hajdasz pt. „Przewrotna obrona pornografii” znajduje się na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jolanty Hajdasz pt. „Przewrotna obrona pornografii” na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Nina Stiller w Muzycznym IQ

Prowadzący Muzyczne IQ z Niną Stiller.

Jak dobrze i miło (Hine ma tov umanajim).

Rozmowa z Niną Stiller o płycie Kesher, którą nagrała wspólnie z jazzowym składem ELjazzER.
Jak czytamy we wkładce do wydawnictwa to „klimatyczna płyta, powstała z osobistej potrzeby dotknięcia tajemnicy etniczno- poetycko muzycznej aury hebrajskiej tradycji, w połączeniu ze smooth jazzem. Pełna emanacji duchowej wolności i radości z obcowania z prastarym tematem więzi ludu Izraela z Bogiem”. Hine ma tov umanajim (jak dobrze i miło) mi się robi po każdym przesłuchaniu tej niezwykłej płyty. Słuchacze Muzycznego IQ jak zwykle nie zawiedli. Dziękuję za waszą aktywność i refleksje w czasie programu. Pozwolę sobie przytoczyć wypowiedz słuchacza Ryszarda, która świetnie opisuje z jaką sztuką mamy do czynienia: „…Piękna muzyka, piękny głos, a śpiew jako że nie znam języka w którym pani wykonuje utwory jawi mi się jako kolejny instrument. Lubię takie wokalizy śpiewane takim jakby wymyślonym językiem. Całość składa się na frapujący etno jazz. Ta muzyka jest dowodem na to że instrumenty tradycyjne w dobrych rękach mogą nas przenieść w niezbadane obszary muzycznych pejzaży”. I tak też się stało. Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński.

Nina Stiller & ALjazzER – Hine ma tov umanajim https://www.youtube.com/watch?v=84KHd4MCxpM

https://www.facebook.com/nina.stiller.music

 

Studio Lwów 09.11.2022: rosyjski zespół Little Big – miękka propaganda „ruskiego miru”

Studio Lwów - 09.11.2022

Paweł Bobołowicz, Wojciech Jankowski i Artur Żak rozmawiają o zaplanowanym na 12 listopada w krakowskim Klubie Studio koncercie rosyjskiego zespołu Little Big.


Artur Żak 259 dniu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę, zaprezentował najnowsze informacje, które przygotowała Daria Gordijko:

  • Prezydent Wołodymyr Zełeński weźmie udział w szczycie G20, najprawdopodobniej online. Wcześniej Zełeński stwierdził, że Ukraina nie będzie reprezentowana na szczycie na Bali, jeśli będzie tam Władimir Putin. Prezydent Rosji najprawdopodobniej również weźmie udział w szczycie wirtualnie.
  • Administracja Bidena „nakłoniła” Wołodymyra Zełeńskiego do złagodzenia retoryki dotyczącej negocjacji z Rosją, pisze Politico, powołując się na źródła bliskie ukraińskiemu prezydentowi. Dzień wcześniej Zełeński wymienił pięć warunków negocjacji, w tym przywrócenie integralności terytorialnej kraju i naprawienie szkód. W październiku prezydent Ukrainy ogłosił odmowę negocjacji do czasu zmiany prezydenta w Rosji.
  • Tej nocy armia rosyjska zaatakowała Dnipro za pomocą dronów kamikaze. W wyniku ataku w jednym przedsiębiorstwie wybuchł duży pożar. 4 osoby zostały ranne, trzy z nich są w ciężkim stanie. Obrona powietrzna zestrzeliła 5 dronów.
  • Rosja zapłaciła Iranowi 140 mln euro w gotówce za dostawę dronów, a także przekazała próbki zachodniego uzbrojenia zdobytego na Ukrainie, które Irańczycy mogą badać w kontekście rozwoju swojego uzbrojenia. Pisze o tym Sky News, powołując się na własne źródło.
  • Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaj Patruszew, przybył do Teheranu, gdzie spotka się z wojskowym i politycznym kierownictwem Iranu. Szczegóły spotkań nie zostały jeszcze ogłoszone.
  • Aktor hollywoodzki Sean Penn przekazał swoją statuetkę Oscara prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełeńskiemu. Oscar pozostanie na Ukrainie do końca wojny.

 

Wysłuchaj całej audycji już teraz!