Maciek Olechnowicz z Mystic Blend, Julia Kuzyka, Neal i Dawid Wajszczyk z Black Radio gościli w audycji Muzyczne IQ.

„Muzyka budzi w sercu pragnienie dobrych czynów”

  • Maciek Olechnowicz przypomniał o przeboju swojej grupy Mystic Blend Milion Gwiazd. Zespół intensywnie pracuje nad nową płytą.
  • Białostocka wokalistka, kompozytorka i aktorka, Julia Kuzyka opowiedziała o swojej debiutanckiej płycie pt. „blue memories”.
  • Rafał Klimczak NEAL zaprezentował dwa nowe single zapowiadające album długogrający pt. „Sex Tapes”.
  • Dawid Wajszczyk z łódzkiego Black Radio odwiedził nasze studio osobiście i zdradził nam kulisy powstawania najnowszej płyty grupy.

Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński

Zespół MYSTIC BLEND powstał we wrześniu 2011 r. Tworzą go doświadczeni muzycy, którzy na swoim koncie mają współpracę ze znanymi polskimi wykonawcami, jak również działalność studyjną w wielu projektach muzycznych. Brzmienie MYSTIC BLEND to wypadkowa inspiracji poszczególnych członków zespołu przyprawiona indywidualnym brzmieniem i charyzmą, wypływającymi ze świadomości muzycznej oraz wieloletniej aktywności scenicznej. https://www.youtube.com/watch?v=dD_1qvp4oI0

Julia Kuzyka jest z wykształcenia aktorką teatru muzycznego, z zamiłowania studentką filologii polskiej. W sztuce muzycznej niezwykle wielką wagę przywiązuje do słowa. Sama pisze teksty i komponuje. Jej debiutancka płyta ‘‘blue memories” to połączenie jazzu, bluesa i muzyki alternatywnej. https://www.youtube.com/watch?v=V5ygW1qXDUE

NEAL to solowy projekt Rafała Klimczaka, krakowskiego muzyka znanego z psychodeliczno-rockowych zespołów Neal Cassady i AcidSitter. W swojej nowej formule artysta pokazuje się w nowej, wrażliwej odsłonie. Brzmieniowo to akustyczna podróż singer-songwriterskim tropem Elliotta Smitha, Kevina Morby’ego czy Phoebe Bridgers, a nad utworami unosi się wyraźny duch lat dziewięćdziesiątych. Dodatkowo NEAL występuje sam, uzbrojony tylko w 12 strunową, akustyczną gitarę. https://www.youtube.com/watch?v=KoRpWtdHIsU

Dzięki takim kapelom, jak Black Radio gitarowe granie nie ma prawa umrzeć. Łodzianie grają rock’n’roll w najczystszej postaci. Ich DNA stanowią brudne gitary, chwytliwe riffowe ciosy, charyzmatyczny wokal i prawdziwa koncertowa rozróba. Jeśli chodzi o polską scenę rockową – 2023 to zdecydowanie ich rok. Black Radio powracają dojrzalsi i dopracowani, choć z pewnością nie okiełznani i pokorni. https://www.youtube.com/watch?v=SbfviIUCxkc

zródło: materiały prasowe

 

Czy państwo ma prawo kształcenia obywatelskiego w szkole? O II części podręcznika do HiT prof. Wojciecha Roszkowskiego

Lewica wściekle gulgocze. Ataki na profesora Roszkowskiego pokazują, jak daleko zabrnęliśmy w ograniczeniu suwerenności i podporządkowaniu dominującej, ideologicznej wizji świata i człowieka.

Piotr Sutowicz

Na przełaj przez współczesność

Wydaje się, że każda próba obiektywnego opisania obecnej rzeczywistości społeczno-cywilizacyjnej w oparciu o metodę przyczynowo-skutkową jest skazana na klęskę w sensie takim, że zostanie ona przez masowe media odrzucona. A winna jest temu ideologiczna polityczna poprawność, czyli okulary, które każą historykom, politykom i publicystom mówić, pisać, a przede wszystkim myśleć w oparciu o aktualnie obowiązujące paradygmaty, którym przydaje się cechę obiektywnych aksjomatów naukowych.

Każdy, kto się z określonych ram wyłamie, jest tym złym, dla którego nie powinno być miejsca w świecie „opinii publicznej”, to znaczy swoje dociekania i wnioski z nich wypływające może on wyrażać w domu – choć i to jest wątpliwe – a nie w przestrzeni publicznej.

Problem z kolejnym, drugim tomem podręcznika Wojciecha Roszkowskiego do przedmiotu „Historia i teraźniejszość”, jest przykładem takiej właśnie sytuacji. Podobnie zresztą było z zeszłorocznym tomem pierwszym. W mediach masowych nie doczekał się on zbyt wielu recenzji obiektywnych, obojętnie, czy pisanych z pozycji autorowi życzliwych, czy względem niego choćby i opozycyjnych. Był hejt. W ostatnim czasie dla eksperymentu podjąłem, całkowicie zresztą udaną, próbę przeczytania drugiej z cyklu książki pana profesora, Historia i Teraźniejszość 1980–2015, i wnioski, jakie z tej lektury wyciągnąłem, tak jak i ze wspomnianego tomu poprzedniego, są jasne.

Większość opinii o książce prezentowanych w internecie dotyczy jakiegoś innego tytułu – jakby ktoś się pod Wojciecha Roszkowskiego podszył, tajemnicze wydawnictwo wydało nieco egzemplarzy tej fałszywki i rozesłało ją do mediów lewicowych, których przedstawiciele książkę przeczytali i skrytykowali. Oczywiście to żart, bo opinie, które czytałem, świadczą o tym, że piszący zapoznali się często z fragmentami, które były im potrzebne do ataku na książkę, na zasadzie, że znajdowali kij jaki bądź i nim bili. Choć część krytyków pewnie do niej nie zajrzała, bo i po co?

Pewien redaktor naczelny pewnego periodyku, dając mi kiedyś książkę do recenzji, na moją uwagę, że mam mało czasu na jej przeczytanie, odpowiedział: „Co to za sztuka pisać recenzje przeczytanych książek?”. On oczywiście żartował, w przeciwieństwie do wielu obecnych krytyków podręcznika Roszkowskiego.

Podstawowym powodem medialnego ataku jest wspomniana przeze mnie na wstępie ideologia, z którą autor polemizuje, stoi na innych pozycjach światopoglądowych. Historię zaś, nawet tę najnowszą, traktuje z akademickim pietyzmem starego profesora jako „nauczycielkę życia”.

Czy profesor ostatnie czterdzieści kilka lat ludzkich dziejów fałszuje? Ano oczywiście, że nie. To byłoby dla krytyków bardzo przyjemne, ale tu, gdzie się z jego tezami nie zgadzają, a nie mają jak im zaprzeczyć, zbywają je pojęciem „pseudonauki” i swoistym gulgotem, który ma potencjalnego czytelnika, czyli nauczyciela, a za nim ewentualnego ucznia, od książki odstraszyć, tak jak rzeczywisty indyczy gulgot odstraszał małe i większe dzieci w czasach mojego dzieciństwa od miejsca, gdzie dorosły indor akurat raczył się był przechadzać. Dziś najmłodsze pokolenie ten gatunek ptaka zna z książeczek z kolorowymi obrazkami wsi, choć tu w zasadzie zwierząt tych już nie ma – żyją w farmach, zanim wylądują w plastikowych opakowaniach w supermarketach i kupiec nawet nie wie, że ktoś kiedyś żywego indyka mógł się bać.

Lewica gulgocze. Nie podoba jej się to, że prof. Roszkowski pokazuje rolę Jana Pawła II w latach osiemdziesiątych w globalnym świecie dziś, w czasach, kiedy tę postać próbuje się wygumkować z kart historii albo zestawić ją w jednym szeregu z najbardziej mrocznymi personami XX wieku – jego postawa drażni w sposób oczywisty. Poza tym musi denerwować fakt, że wielką politykę, której celem była zmiana światowego układu sił i eliminacja Związku Sowieckiego jako globalnego zagrożenia, prowadzili przywódcy o konserwatywnym sposobie patrzenia na świat: Ronald Reagan i Margaret Thatcher. Wreszcie, że nie wszyscy chcieli obalenia komunizmu i zmiany geopolitycznej, która dokonała się w końcu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Z drugiej strony profesor omawia układy geopolityczne także w Europie, wskazuje, że nasze miejsce na mapie i rola polityczna, jaka wynika z naszego potencjału, wcale oczywista nie jest, że polityka Niemiec nie miała i pewnie nie ma na celu pełnej suwerenności naszego kraju.

Przypomina on młodemu czytelnikowi, że to właśnie Niemcy, nawet na przekór Stanom Zjednoczonym, próbowały dogadywać się z jeszcze ciągle komunistycznym Związkiem Radzieckim i wręcz z niepokojem patrzyły na szybki rozpad ZSRR.

Ciekawe są też uwagi autora o tym, że walka o dominację nad światem nie zakończyła się wraz z upadkiem państwa sowieckiego, że po przedzierzgnięciu się tego tworu politycznego w inny walka o wpływy toczyła się w latach dziewięćdziesiątych i później, że nie było żadnego – postulowanego także w nauce – „końca historii”. Obecna sytuacja jest tego dowodem.

Prof. Roszkowski otwarcie krytykuje też współczesne nurty kultury, które dążą do destrukcji modelu Zachodu, który można określić mianem cywilizacji euroatlantyckiej, czy też, używając innego języka – łacińskiej. Podobne stanowiska zajął już w tomie pierwszym. Może to spotykać się z zarzutem subiektywizmu, czyli że opinia i światopogląd autora determinują jego kierunek rozumowania.

Ale skoro rzecz cała jest podręcznikiem do przedmiotu szkolnego, którego element wychowawczy stanowi jego istotną część, to czy autor mógłby opisywać rzeczywistość, abstrahując od jakiegokolwiek punktu odniesienia? Absurd. Gdyby podręcznik ten pisał przedstawiciel multikulturalizmu, czy zdobyłby się na dystans do swoich przekonań?

Swoją drogą, przy okazji tej kwestii można by zapytać, czy państwo ma prawo kształcenia obywatelskiego w szkole, czy też musi się podporządkować dominującej w jego kręgu politycznym, ideologicznej wizji świata i człowieka? Ataki na profesora Roszkowskiego pokazują, jak daleko w tym ograniczeniu suwerenności zabrnęliśmy. Nie jest żadnym odkryciem Ameryki spostrzeżenie, że owe ataki spokojnie przypisać można ośrodkom wpływu ulokowanym poza naszymi granicami. Świat Zachodu jest obszarem wojny światopoglądowej, wojny światów, i od tego nikt abstrahować nie może. Polska też posadowiona jest w określonym miejscu, ma określoną tożsamość, historię i interesy. Udawanie, że „żyjemy gdzie indziej”, nie ma sensu.

Zupełnie inną sprawą jest fakt, że książka łamie bardzo dużo tematów „tabu” naraz, nie wiem, czy terapia szokowa, którą podaje, łącznie z zaproponowaną metodologią, jest strawna w polskiej szkole. Przecież, po pierwsze, uczniowie i nauczyciele nie są niezapisanymi tablicami, wpływ rzeczonych mediów, które podręcznik „wyklęły”, prawdopodobnie będzie bardzo duży. Po drugie, chronologiczny układ książki jest prawidłowy, lecz sposób porządkowania materiału nieco kontrowersyjny.

Żeby użyć konkretnego przykładu: pierwsza część książki, pt. Nowa zimna wojna 1979–1985, zawiera materiał poświęcony kulturze Zachodu, który ze względów chronologicznych pasuje raczej do dalszej części publikacji, zresztą jedna z zaprezentowanych w nim ilustracji pochodzi z planu filmu Mela Gibsona Pasja z roku 2004. Z kolei inna fotografia przedstawia Marilyn Mansona, którego muzyczne i pozamuzyczne prowokacje też miały miejsce znacznie później, niż wskazywałby to chronologiczność rozdziału. Poza tym problem kryzysu szeroko rozumianej kultury na przełomie wieków został, wydaje mi się – może subiektywnie, ale jednak – potraktowany przez autora nieco po macoszemu.

W bardzo ważnym dla całości podręcznika wstępie autorskim prof. Wojciech Roszkowski prezentuje coś w rodzaju autorskiego manifestu, zawierającego, oprócz przesłania wychowawczego, także wątek metodologiczny, w którym tłumaczy, dlaczego zrezygnował z „diagramów, kasetonów czy różnokolorowych ramek”, a przyjmuje metodę czysto narracyjną.

Biorąc pod uwagę kryteria przyjęte we współczesnej szkole – nie mnie sądzić, dobre czy złe – spowoduje to, że część pedagogów może już choćby z tego powodu podręcznik przyjąć z rezerwą. Z drugiej strony zaproponowana metoda nie przeszkadza temu, by użyć publikacji przynajmniej jako lektury pomocniczej dla nauczyciela i bardziej ambitnego ucznia.

Być może uwag krytycznych można by zebrać więcej, ale, jak zaznaczyłem, debata nad książką toczy się obok tego, co znaczy, że podręcznik dotknął istoty rzeczy. Można powiedzieć, że walka trwa.

Wojciech Roszkowski, „Historia i Teraźniejszość 1980–2015, Podręcznik dla liceów i techników”, Biały Kruk – Edukacja, Kraków 2023

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Na przełaj przez współczesność” znajduje się na s. 16 wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Na przełaj przez współczesność” na s. 16 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Grażyna Auguścik zabrała Muzyczne IQ w stronę światła.

2 The Light

Zapis rozmowy z Grażyną Auguścik w audycji Muzyczne IQ z dn. 1 września 2023r. Ta niezwykła artystka opowiedziała nie tylko o swojej najnowsze płycie „2 The Light”, ale i o nie łatwych początkach swojej międzynarodowej kariery. Bogate w anegdoty i ciekawostki ze świata muzyki spotkanie.

PS: Zastanawialiście się jaka melodia definiuje waszą osobowość? Ja już wiem.

Zapraszam do odsłuchu. Radek Ruciński.

 

Woke: nowa ideologia podbija Zachód. Czy nasza cywilizacja staje się przez to „oświecona”, czy otumaniona?

Prof. Andrzej Zybertowicz | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Książka Viveka Ramaswamy’ego „Woke Inc.” wyjaśnia, dlaczego myślenie wokistowskie, genderowe, antyrasowe, religia klimatyczna tak szybko ogarnia myślenie różnych grup społecznych w wielu krajach.

Woke: cywilizacja oświecona czy otumaniona?

Łukasz Jankowski rozmawia z profesorem nauk społecznych Andrzejem Zybertowiczem, doradcą prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy.

Mam przed sobą książkę, której autorem jest amerykański biznesmen i polityk – Vivek Ramaswamy. Jej angielski tytuł brzmi Woke Inc. Po polsku wydał ją Warsaw Enterprise Institute pod tytułem Woke S.A. Książka zrobiła furorę za oceanem i prawdopodobnie stanie się bestselerem w Polsce. Traktuje o tym, jak ideologia woke robi karierę nie tylko na uniwersytetach, ale przede wszystkim w amerykańskim biznesie. Jest Pan autorem przedmowy do wydania polskiego. Proszę o parę słów wprowadzenia do tematu.

Samo określenie ‘woke’ ma oznaczać ludzi przebudzonych albo oświeconych. W istocie, jak z tej książki wynika, są to ludzie oślepieni.

Ale ja chciałbym najpierw od autora tej książki się odciąć. Gdy Tomasz Wróblewski, szef Warsaw Enterprise Institute, opowiedział mi o tej książce w roku 2021, tak mnie to zainteresowało, że ściągnąłem, przeczytałem i zacząłem opowiadać na lewo i prawo o niej, entuzjastycznie nastawiony do prawie wszystkiego, co Vivek tam z dużą jasnością i przenikliwością napisał. Vivek Ramaswamy – końcówka nazwiska „-swamy”, jak mi powiedziano, oznacza, że należy on do najwyższej kasty indyjskiej, braminów.

Dalej uważam, że jest to bardzo ważna książka i chętnie napisałem do niej przedmowę. Ale Vivek Ramaswamy ogłosił swój start w wyborach prezydenckich z ramienia Partii Republikańskiej i jeden punkt jego programu jest niezgodny z naszym polskim interesem narodowym. Sprawdzałem jeszcze dzisiaj rano, jak to wygląda w jego deklaracjach, i on w punkcie „Ukraina” napisał: zakończyć wszelkie wsparcie dla Ukrainy, negocjować z Rosją pokój w zamian za porzucenie sojuszu chińsko-rosyjskiego. Z punktu widzenia polskiego interesu bezpieczeństwa jest to kandydat, którego zwycięstwo byłoby śmiertelnie niebezpieczne dla naszego regionu.

Na szczęście to zwycięstwo jest mało prawdopodobne i martwić się na zapas nie ma potrzeby.

W innych obszarach światopoglądowych, np. jak powinny działać podstawowe instytucje społeczne, Vivek Ramaswamy ma wiele racji. Jest fanem kapitalizmu rozumianego jako ustrój merytokratyczny.

On pochodzi z braminów i jest świadomy przywilejów, ale, jak mówi, jego rodzice przybyli do Stanów Zjednoczonych w latach 70. z niewielką ilością pieniędzy i on na swój sukces sam zapracował. Skończył m.in. biologię na Harvardzie, potem prawo na jednej z innych renomowanych uczelni w Stanach. Twierdzi, że kapitalizm służy sprawie, jeśli nie jest zdeformowany, o czym jest ta książka.

Kapitalizm służy sprawiedliwej alokacji zasobów i premiuje ludzi za osiągnięcia, a nie za to, że mają jakieś pochodzenie etniczne, klasowe czy kastowe.

Skoro zdefiniowaliśmy czy przynajmniej spróbowaliśmy zdefiniować kapitalizm na potrzeby naszej rozmowy, wyjaśnijmy, co znaczy ‘woke’, bo okazuje się, że mało w Polsce potrafi ten termin rozszyfrować. Kim są ci „obudzeni” i czym się różnią od ruchu LGBT, trans, queer itd.?

W ujęciu Viveka Ramaswamy’ego i nie tylko jego, ‘woke’ to jest pojęcie zbiorcze dla tych środowisk, które twierdzą, że powinniśmy się przebudzić i zrozumieć, że trzeba walczyć z systemowym rasizmem. Bo mimo wpompowania miliardów dolarów na rzecz mniejszości etnicznych i rasowych w Stanach, ten systemowy rasizm podobno jest. Podbudową intelektualną tego przekonania, silną na wielu uczelniach, jest krytyczna teoria rasowa. Dalej mamy kolejne trzyliterowe skróty: DIE – Diversity Inclusion Equity – różnorodność, inkluzywność, czyli włączanie czy włączalność, oraz równość. Mamy ESG, czyli Environment Society Government – troskę o środowisko i zarządzanie korporacjami w trosce o środowisko. To jest cały nurt, według którego podstawowym obowiązkiem człowieka jest troska o klimat i o rozmaite mniejszości, mnożone jak grzyby po deszczu. (…)

Jak to się stało, że lewicowe akademickie teorie nagle stały się ulubionymi teoriami i ideologią wielkiego kapitału? To chyba jest główne pytanie, na które ta książka przynosi odpowiedź.

Ta książka mnie urzekła: dała mi odpowiedź na pytanie, które mnie, obserwatora naszej sceny politycznej, ale także przemian kulturowych w dzisiejszej cywilizacji Zachodu, od dłuższego czasu nękało. Dlaczego szalone ideologie tak szybko się rozwijały?

Szalone w sensie chociażby Douglasa Murraya, brytyjskiego dziennikarza konserwatywnego, zdeklarowanego geja, który wydał książkę przełożoną także na polski Szaleństwo tłumów. On pokazał, że pewne nurty LGBT, pewne koncepcje tranzycji genderowej czy płciowej to w istocie jest szaleństwo, ponieważ na bazie niepotwierdzonych naukowo przekonań wprowadza się akty prawne, przebudowuje się instytucje

Inaczej mówiąc, zanim społeczeństwo na bazie tego, co jest traktowane jako najwygodniejszy sposób budowania wiedzy i nauki, osiągnęło konsensus co do ustalonych faktów, już pewni ludzie zaczęli narzucać zmiany. A książka Viveka Ramaswamy’ego wyjaśnia, dlaczego to myślenie wokistowskie, genderowe, antyrasowe, ta religia klimatyczna tak szybko zaczęła ogarniać myślenie różnych grup społecznych w wielu krajach.

Zwłaszcza że te idee w stadium zalążkowym istniały od lat 70. To nie jest wymysł ostatnich lat.

Wiele z tych idei w nurtach myśli lewicowej, w tradycji ruchu zrywów młodzieżowych roku 68. we Francji…

sobie były i tam trwały w pewnej niszy. I nagle coś się stało.

Odpowiedź Viveka Ramaswamy’ego jest taka: kapitalizm uświadomił sobie, że najlepszym sposobem zwiększania majątków, zysków oraz władzy wielkich korporacji i środowisk menedżerów tymi korporacjami zarządzających, nie zawsze właścicieli, jest udawanie, że ich firmy nie służą zarabianiu pieniędzy, tylko trosce o środowisko, zwalczaniu nierówności społecznych, przeciwstawianiu się patologiom itd.

I Ramaswamy, bazując na wiedzy w dużej mierze z własnej ręki, na podstawie swojej kariery biznesowej i edukacyjnej, pokazuje, że firmy takie np. jak potężny bank Goldman Sachs, mający płacić potężne kary za korupcję w państwach Dalekiego Wschodu, jednocześnie uruchamiają programy np. popierające różnorodność i oświadczają, że firmy, których zarządy czy rady nadzorcze nie są dostatecznie różnorodne etnicznie i genderowo, nie będą miały szansy na kredyt tego banku

Ramaswamy pokazuje także, że firmy, które na rynkach Trzeciego Świata robią brudne interesy, w Ameryce piorą swoją reputację, finansując think tanki, projekty badawcze, ruchy społeczne, NGO-sy, osoby, które głoszą potrzebę wyzwolenia z tradycyjnych opresji płciowych, starych autorytetów…

Nie taniej byłoby finansować stary, dobry liberalizm, który mówi: działamy dla zysku i dostarczamy konsumentom jak najtańszy, jak najlepszy produkt?

Najwyraźniej stary, dobry liberalizm w jakimś sensie się wyczerpał, a w szczególności w wymiarze niekoniecznie aprobaty dla swobodnej gry sił rynkowych, tylko w wymiarze wolnego słowa. Bo w tradycji liberalnej jest takie przekonanie, że ludzie mają prawo nie tylko się mylić w swoich myślach, ale mają prawo się mylić na głos, pod warunkiem, że są gotowi wysłuchać tych, którzy uważają inaczej i chcą przedstawić im argumenty. Właśnie ten wymiar liberalizmu doprowadził między innymi – w efekcie kryzysu finansowego roku 2008 – do ruchu Occupy Wall Street. Ten ruch wskazywał, że źródłem patologii cywilizacji Zachodu są pewne rdzeniowe instytucje kapitalizmu, w szczególności wielkie banki inwestycyjne. To było myślenie lewicowe, szukające rzeczywistych strukturalnych źródeł poważnych patologii.

W wielkich korporacjach, zwłaszcza finansowych.

A Vivek Ramaswamy mówi: „woke” jest genialne! To genialna sztuczka wielkiego kapitału, który wpadł na pomysł: odwróćmy wrażliwość młodych ludzi, młodych intelektualistów, aktywistów, od instytucji kapitalizmu i skierujmy ją na instytucje kultury, na to stare patriarchalne wyobrażenie o autorytecie rodziców względem dzieci.

Przekonajmy ich, że te stare wyobrażenia o roli tradycyjnych, sprawdzonych przez tysiąclecia religii są błędne, że to wszystko, co społeczeństwo amerykańskie zrobiło, żeby odrobić krzywdy wyrządzone potomkom niewolników, samym niewolnikom, to, co zrobiono, żeby otworzyć uniwersytety dla różnych grup etnicznych, to jest za mało, że tak naprawdę musimy wyzwalać od kolejnych sposobów myślenia.

A gdy będziemy swobodnie krytykowali pewne myśli, to zdemaskujemy fałszywe ideologie.

Ta sztuczka z jednej strony spowodowała to, że ludzie o skłonnościach lewicowych skierowali swoją uwagę i podejrzliwość nie w stronę rdzenia instytucji ekonomicznych, tylko w stronę instytucji kultury. A z drugiej strony wielkie korporacje, finansując tysiące NGO-sów, korumpują lewicę.

Nawiązując do tytułu książki Rafała Ziemkiewicza „Strollowana rewolucja”, można powiedzieć, że Vivek Ramaswamy opisuje w jakiś sposób cały nurt lewicowy, którego ostrze tradycyjnie było antykapitalistyczne i który został strollowany i zamieniony w narzędzie manipulacji społeczeństwami.

Cały wywiad Łukasza Jankowskiego z prof. Andrzejem Zybertowiczem pt. „Woke – cywilizacja oświecona czy otumaniona?znajduje się na s. 2, 12i 13 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Łukasza Jankowskiego z prof. Andrzejem Zybertowiczem pt. „Woke – cywilizacja oświecona czy otumaniona?” na s. 12–13 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Przedwyborcze kontorsje Platformy Obywatelskiej. Donald Tusk po kolei zaprzecza wszystkiemu, co głosił wcześniej

Fot. K. Allison, CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Nagłe i niespodziewanie przejście lidera opozycji na nacjonalistyczno-rasistowskie, kseno- i islamofobiczne pozycje niesamowicie urozmaiciło nudną i – wydawało się – przewidywalną kampanię wyborczą.

Zbigniew Kopczyński

(…) W ostatnim tekście pisałem o zmianach twarzy Platformy Obywatelskiej i prognozowałem wzrost intensywności tych zmian wraz z rozkręcaniem się kampanii wyborczej. Nie spodziewałem się, że realizacja tych przewidywań nastąpi tak szybko.

Już marsz 4 czerwca powinien dać do myślenia. Morze biało-czerwonych barw to zaskakująca zmiana w porównaniu do dominacji unijnych i tęczowych na dotychczasowych manifestacjach opozycji. Nagła zmiana narracji w sprawie imigrantów z krajów muzułmańskich w wydaniu Donalda Tuska jest już tego konsekwencją.

Teraz szef Platformy wzywa do ochrony granic, a jutro pewnie zawoła „Polska dla Polaków!” i zapisze się do Konfederacji. I jakaś logika by w tym była, bo to Konfederacji rośnie poparcie, a nie Platformie.

Nagłe i niespodziewanie przejście lidera opozycji na nacjonalistyczno-rasistowskie, kseno- i islamofobiczne pozycje niesamowicie urozmaiciło nudną i – wydawać by się mogło – przewidywalną kampanię wyborczą. Generuje też pytanie: o co chodzi? Czy w tym szaleństwie jest metoda? Odpowiedź może przynieść rzut oka na historię wielkich akcji Platformy Obywatelskiej.

Wiele lat temu, w roku 2004, a więc jeszcze za rządów koalicji SLD-PSL, Platforma ogłosiła projekt istotnych zmian ustrojowych, słynne 4xTAK. Przeprowadzić je chciała, jak deklarowali jej liderzy, poprzez referendum, i wezwała do zbierania podpisów pod wnioskiem. Armia zaangażowanych działaczy ruszyła w Polskę zbierać podpisy i zebrała ich 700 000 – siedem razy więcej, niż było to konieczne.

W roku 2007 Platforma przejęła rządy na długie osiem lat. Postulowane referendum zostało skutecznie zamilczane, a listy z zebranymi podpisami zmielone.

Po co więc była cała to akcja? Odpowiedzi na to udzielił po latach jeden z ojców założycieli Platformy, Andrzej Olechowski. Według niego, było to takie ćwiczenie aktywu, „żeby się nie kisili w domach, tylko wyszli na miasto i coś robili” – tak właśnie powiedział.

Jak przy zbieraniu podpisów w sprawie referendum Donald Tusk, przewodząc Platformie, ćwiczył swoich ludzi w aktywności, tak teraz ćwiczy ich w wierności. Wierność przywódcy i ślepa wiara w słuszność tego, co robi, bez względu na nagłe i niespodziewane zmiany, to marzenie każdego dyktatora. Udawało się to osiągnąć nielicznym, a Donald Tusk chce do nich dołączyć.

Wczoraj chciał wpuszczać imigrantów bez ograniczeń, a dziś wzywa do obrony naszych granic; wczoraj krytykował rozdawnictwo, szczególnie 500+, a dziś chce dawać babciowe i 800+ od zaraz; wczoraj oskarżał PiS o rusofobię, a dziś oskarża o wspieranie Putina; wreszcie wczoraj oskarżał państwo PiS o zabijanie kobiet, a dziś oskarża policję o uratowanie życia kobiety. A wszystko z niezmiennym aplauzem i entuzjazmem wiernych wyznawców.

Skoro jednak stan umysłu twardego elektoratu jest, jaki jest, Tusk cynicznie to wykorzystuje, a elektorat ćwiczony jest w odrzucaniu myślenia i kierowaniu się jedynie emocjami, tymi złymi, bo one działają skuteczniej. W kampanii 2007 Donald Tusk mówił głównie o miłości w polityce. Teraz o niej nawet nie wspomni. Tylko nienawiść i podjudzanie podjudzonych.

Zamknięci w informacyjnej bańce jego wyborcy wchłaniają to jak leci i nawet przez myśl im nie przemknie, by pomyśleć krytycznie, sprawdzić cokolwiek w innych źródłach.

Główna telewizja opozycji jeszcze niedawno stosowała dość wyrafinowane, podprogowe metody manipulacji. Od czasu, gdy badania wykazały, że jej widzowie jedynie w znikomym procencie zaglądają do innych mediów, poszła na całość, pewna, że odbiorcy niczego nie będą weryfikować.

Tak też wyglądał materiał „informacyjny” o głośnej sprawie pani Joanny. Kłamstwo na kłamstwie, a wszystko okraszone podjudzającymi komentarzami. Widzowie otrzymali jasny przekaz: policja dowiedziała się o aborcji i zrobiła pani Joannie piekło. A przecież, jak histerycznie zapewniała prezenterka, dokonanie samodzielnie aborcji farmakologicznej nie jest w Polsce przestępstwem. Niewiedza czy celowe działanie? Przerwanie ciąży jest w Polsce dozwolone jedynie w ściśle określonych przypadkach. Poza tym jest przestępstwem. Jedynym wyjątkiem jest niekaralność matki wyabortowanego dziecka, ale nie – pomagających w tym procederze. Stąd dociekliwość policji co do pochodzenia tabletki poronnej. Matka jej nie wyprodukowała.

Ta kłamliwa narracja była jednak spójna i dla wielu przekonująca.

Wszystko szło dobrze, aż nagle – co za pech! – komendant policji przedstawił nagrania zgłoszenia konieczności interwencji. No i wyszło, że powodem policyjnej interwencji był stan depresyjny i zagrożenie samobójstwem pani Joanny. Okazało się, że „brutalna” policja uratowała pani Joannie życie.

Gdyby „obrońcy kobiet” spod znaku błyskawicy myśleli choć trochę logicznie, powinni zmienić hasło „Przestańcie nas zabijać” na „Przestańcie nas ratować”.

Zauważmy jeszcze, że opisywane wydarzenia rozegrały się w kwietniu, a TVN poinformował o tym pod koniec lipca. Dlaczego? Można się domyślać. Być może chodziło o przeczekanie okresu przechowywania policyjnych nagrań. Wtedy byłoby słowo „pokrzywdzonej” przeciw słowu policjantów, a tym widzowie TVN nie wierzą. Ktoś tu jednak czegoś nie dopilnował i głupio wyszło. (…)

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Od miłości do nienawiści. Przedwyborcze kontorsje POznajduje się na s. 11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Od miłości do nienawiści. Przedwyborcze kontorsje PO” na s. 11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Historyk może dowolnie deformować przeszłość. Z tego samego tworzywa da się wydobyć opowieść o zbrodniarzu i bohaterze

Antoni Gramatyka, Jan Długosz | Fot. Picryl, domena publiczna

Przeszłość i historia są sobie bliskie, ale nie tożsame. Przeszłość raz się stała i nie podlega żadnej stylizacji ani retuszowi. Historia zaś jest spojrzeniem na przeszłość z określonej perspektywy.

Zygmunt Zieliński

Przeszłość i jej historia

Powszechnie wiadomo, że dzieła historyczne prędzej czy później się starzeją. Nie starzeje się, bo starzeć się nie może, przeszłość wyrażana w czasie przeszłym dokonanym, która jako tworzywo historii jest materiałem do przerobu.

Tak jak rzeźbiarz z bloku kamiennego może wykuć orła, świętego i mordercę, tak historyk może z depozytu przeszłości wydobyć opowieść o zbrodniarzu i bohaterze, w obu wersjach z tego samego tworzywa.

Jeden choćby przykład – dzieje wojen kozackich i szwedzkich pisane w latach rozbiorów dla pokrzepienia serc i następnie jako trzeźwa analiza stosunków politycznych i społecznych. Tak już jest, choć każda historia aspiruje do obiektywizmu.

Bo historia i przeszłość to sprawy sobie bliskie, ale nie tożsame. Przeszłości nie można tworzyć, ona jest tym, co raz się stało i nie podlega żadnej stylizacji ani retuszowi. Historia zaś jest spojrzeniem na przeszłość z określonej perspektywy. Sama przeszłość spełnia tu rolę budulca. Budulec może w ogóle nie przypominać budowli, albo też bywa w niej rozpoznawalny. Tak samo jest ze śladami przeszłości, które ktoś tak odtworzy, że zyskuje prawo, albo przynajmniej tak mu się zdaje, do konstruowania jej pełnego obrazu. Tak się tworzy historię.

Piętą achillesową każdego badacza-interpretatora jest tzw. prezentyzm, czyli patrzenie na przeszłość z perspektywy współczesności. Jest to spora wada warsztatowa, ale nie najgorsza. O wiele groźniejsze dla obrazu historycznego jest podporządkowanie go założeniom filozoficznym, światopoglądowym czy interesom politycznym. W każdym z tych przypadków obraz przeszłości jest zdeformowany.

‘Polityka historyczna’ to pojęcie znane w każdych czasach i wszelkich systemach. Ma ono wiele wspólnego z celami przeróżnych układów w życiu publicznym, natomiast produkt historyczny powstający w wyniku jej stosowania jest zazwyczaj tym, co nazywamy passus extra viam, czyli kroczeniem po bezdrożu. (…)

Niezwykle trudne jest utrzymanie badań historycznych z dala od tego, co nazywamy polityką historyczną. Nic nie jest tak podatne na manipulacje, konstruowanie nie tylko ocen, ale nawet kreowanie rzekomych faktów, jak właśnie przeszłość. Wystarczy, że przyjmie się opcję odpowiednio zaprogramowaną i wprowadzoną do obiegu pojęciowego, i dalej idzie jak z płatka. Wczesna historiografia PRL-owska (w czasach gierkowskich, a może nawet nieco wcześniej, historyk pretendujący do autorytetu naukowego był już ostrożniejszy) przedstawiała tzw. okres utrwalania władzy ludowej jako walkę z elementami wstecznymi, a władzę radziecką jako czynnik tę walkę zabezpieczający. Każdy logicznie myślący Polak nie spodziewał się niczego innego. Ale zupełnie inny wydźwięk ma podtrzymywanie takiego spojrzenia na historię całe lata po epoce PRL.

Reminiscencje mentalności peerelowskiej – umyślnie nie nazywam jej komunistyczną, bo to wymagałoby dłuższych wyjaśnień – są groźne, jeśli nachodzą one ludzi już nie znających tego okresu z autopsji, a polegających na przekazach z trzeciej ręki. Wówczas historia coraz bardziej oddala się od rzeczywistości, którą się zajmuje.

Wpływa na to dotkliwy brak analiz dostarczających rzeczowych podstaw do tworzenia spójnych ocen syntetycznych. Wiele koniecznych badań spychanych jest na margines lub zgoła eliminowanych dla potrzeb propagandy.

Bardzo były zaniedbane – i moim zdaniem są nadal – badania nad pozbywaniem się w czasie okupacji, zarówno niemieckiej, jak i bolszewickiej, obywatelstwa polskiego. W Sowietach było to często wymuszane, ale w okupowanej przez Niemcy Polsce, o Eindeutschung, czyli włączenie do III lub IV grupy narodowościowej, trzeba było się ubiegać i nie każdego przyjmowano. W Archiwum Wojewódzkim w Bydgoszczy przeglądałem w latach 60. akta odwołań odrzuconych wniosków o Eindeutschung.

Była to lektura przygnębiająca, bo odkrywała hańbę zdrady ojczyzny w najgorszej kategorii. Wielu odwołujących się odżegnywało się od jakichkolwiek związków z Polską. Tematyka taka i jej podobne w PRL nie miała priorytetu, gdyż wielu, którzy w 1945 r. musieli poddać się tzw. rehabilitacji, czyli odzyskiwać obywatelstwo polskie, stając przed specjalną komisją, szybko włączyło się w budowę Polski komunistycznej.

W nurcie podstawowych tematów historycznych, których jednoznaczność nie pozwala na manipulację, odłogiem leżą często te rzekomo marginalne, a które tak naprawdę pozwalają dotrzeć do istoty rzeczy. Teza o bohaterstwie narodu polskiego jest po prostu aksjomatem, ale szczegółowe dochodzenie do wiedzy o faktycznym udziale w tym bohaterstwie daje już zgoła inny obraz. Liczy się, iż w czasie odzyskiwania przez Polskę niepodległości, a są to lata I wojny światowej, w szczególności rok 1918 i następne, 12% narodu czynnie się w to dzieło angażowało, co wcale nie podważa twierdzenia, że odzyskał niepodległość cały naród.

I odwrotnie: pewna ilość – jaki procent, tego nikt nie wie – przestępców w czasie wojny i obu okupacji, w tym szkodzących Żydom, nie daje podstaw, by przedstawiać naród polski jako kolaborujący z okupantem.

Taka teza byłaby automatycznie eliminowana, gdyby badaniami rzeczywistości okupacyjnej objąć całą infrastrukturę, w tym także moralną, drobiazgowo uwzględnić warunki okupacyjne na ziemiach polskich istotnie różne niż w okupowanych krajach zachodnich, a także zróżnicowane na terenach polskich.

Tymczasem takie badania są albo wyrywkowe, albo celowo omijane, gdyż przeszkadzają formułowaniu sądów w większości apriorycznych. Dotyczy to ewidentnie tematu tzw. holokaustu (samo pojęcie nie jest ścisłe, gdyż oznacza ofiarę dobrowolną), ale w równej mierze historiografii pod dyktando reżimu komunistycznego, a przynajmniej tej jej części, która czas po 1944 r. uznaje bez zastrzeżeń za wyzwolenie Polski i przywrócenie jej suwerenności.

Za mało akcentuje się fakt, że w czasie okupacji niemieckiej nie było w Polsce Quislinga, a był takowy nie tylko w Norwegii, ale na Słowacji czy we Francji. Gdyby Niemcy się na to zgodzili, byłby też na Ukrainie. Za to była w Polsce wola walki.

Była armia polska i ta na Zachodzie, i ta na wschodzie, i ta krajowa. Już samo to wyklucza dziś tak częste obwinianie Polaków jako narodu o kolaborację z okupantami. Z tych jakże pozytywnych kart naszych dziejów nie można jednak wnosić, iż w przyszłości ktoś w rodzaju Quislinga i u nas się nie narodzi, względnie czy już się nie rodzi.

Cały artykuł ks. prof. Zygmunta Zielińskiego pt. „Przeszłość i jej historia” znajduje się na s. 29 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. prof. Zygmunta Zielińskiego pt. „Przeszłość i jej historia” na s. 29 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Wołyń: za pomocą rzezi Ukraińcy zamierzali pozbyć się problemu politycznego na drodze do własnego niepodległego państwa

Figura Maryi i krzyż w miejscu, gdzie stał kościół w zniszczonej polskiej wsi Ostrówki | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Ukraińcy sobie wybrali, uznali, że UPA jest dla nich ważna. To, co dla nas powinno być ważne, to oczekiwanie potępienia tej antypolskiej akcji UPA i zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach.

Paweł Bobołowicz, Grzegorz Motyka

Jak zrozumieć, żeby wybaczyć?

Rozmawiają Paweł Bobołowicz i profesor Grzegorz Motyka, historyk specjalizujący się m.in. w relacjach polsko-ukraińskich, członek kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, autor m.in. książki Od Rzezi Wołyńskiej do Akcji „Wisła”.

Dlaczego te zbrodnie na Polakach wydarzyły się akurat na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej? Jak mogło dojść do takich mordów na polskiej ludności?

Wołyń był w większości zamieszkiwany przez Ukraińców – ponad 60%, Polaków było 16%. Ukraińscy nacjonaliści spod znaku OUN i UPA wyznawali po prostu radykalny, skrajny nacjonalizm, który zakładał, że w życiu społecznym, publicznym liczy się tylko siła. Wychodzili z założenia, że kiedy rozpoczną powstanie, należy pozbyć się całkowicie ludności polskiej, że w ten sposób pozbędą się jednocześnie problemu politycznego i to pozwoli im wywalczyć przyszłe państwo ukraińskie.

Była to operacja wykalkulowania w sposób dość typowy dla różnych ruchów nacjonalistycznych w różnych częściach Europy i świata, z Bałkanami, które się nasuwają jako pierwsza analogia, na czele.

Liczba ofiar do dzisiaj w pełni nie jest znana, ale możemy mówić o pewnych szacunkach i także one mogą przerażać.

Tak, w wyniku działań UPA zginęło około 100 tysięcy Polaków na wszystkich terenach. Spośród nich około 60 tysięcy zostało zamordowanych na Wołyniu. W wyniku akcji odwetowych polskiego podziemia życie straciło kilkanaście tysięcy ukraińskich cywilów. To także są liczby bardzo wysokie, to są także tysiące ofiar. Pojawiły się niedawno badania, które mówią o 28 tysiącach.

Zwracam uwagę, że ta metodologia obejmuje ofiary ukraińskie z lat 1939–1947 i obejmuje około 5 tysięcy ofiar ukraińskich, które zginęły – zdaniem tych badaczy – z rąk polskiej policji pomocniczej. Natomiast w tych badaniach, które ja podałem, ofiary policji pomocniczej, czy to polskiej, czy ukraińskiej, nie są liczone, ponieważ była to formacja na służbie niemieckiej i rozkazy do zabijania wydawali zawsze Niemcy. (…)

Gdy rozmawiamy o zbrodni na Wołyniu, nie można zapomnieć o tym, że Polacy i Ukraińcy nie byli gospodarzami tego obszaru. Najpierw te tereny znajdowały się pod okupacją sowiecką, później, w 1943 roku, niemiecką. Jaka jest odpowiedzialność okupantów i w ogóle sytuacji II wojny światowej za to, co się wydarzyło na Wołyniu? Czy gdyby nie było II wojny światowej, gdyby nie było rozbioru Polski w 1939 roku, nie doszłoby do tych zbrodni?

Nie ulega żadnej wątpliwości, że bez kontekstu niemieckiego i sowieckiego, bez rozpoczęcia II wojny światowej, do tej zbrodni by nie doszło.

Sytuacja wyglądałaby trochę tak, jak w Irlandii Północnej, w Belfaście, to znaczy Galicja Wschodnia zwłaszcza byłaby terenem nieustannych starć różnego rodzaju między ludnością polską a ukraińską, zamachów, zapewne organizowanych przez OUN. Natomiast państwo polskie z całą pewnością było na tyle silne – widać to było nawet we wrześniu 1939 roku, kiedy OUN próbowała organizować dywersję – że na żadne większe wystąpienie by nie pozwoliło. One nie miałyby po prostu militarnie żadnych szans powodzenia. Dopiero ramy II wojny światowej otworzyły takie możliwości.

Co gorsza, masowe zbrodnie popełniane przez Sowietów i Niemców – myślę o wywózkach na Syberię z jednej strony, a z drugiej o zagładzie Żydów – pokazywały nacjonalistom, że ich światopogląd jest słuszny, a jak mówiłem, oni uważali, że trzeba dokonywać strasznych zbrodni na masową skalę i wtedy jest się wielkim, potężnym.

Oni widzieli, że Sowieci i Niemcy są potężni, bo pozbywają się ogromnych mas ludzi, których uważają za niepotrzebnych, niewygodnych, za wrogów. Jak w 1942 roku znikło z Wołynia 10% mieszkańców, bo tyle stanowili Żydzi, to w środowisku nacjonalistycznym pojawiła się pokusa: dlaczego ma nie zniknąć te 16%, de facto już jakieś 14% Polaków? I taką operację postanowili przeprowadzić.

(…) W Pana opowieści fakty liczby, kontekst historyczny, kwestie etniczne wydają się bezsporne. Na czym więc polega spór historyczny z Ukrainą? Czego Ukraińcy nie potrafią zrozumieć, gdy mówimy o zbrodni wołyńskiej?

Ja uważam, że polscy naukowcy dobrze wykonali swoją podstawową pracę i rzeczywiście stoi za nami masa przekopanych archiwów, dokumentów, zebranych świadectw. Żeby było jasne: ja sam należę do naukowców, którzy się tym zajmowali. Natomiast rzeczywiście po ukraińskiej stronie część naszych badań jest podważana i ta dyskusja – mówię o dyskusji sprzed obecnej wojny – czasami była bardzo męcząca. Jej próbki widać chociażby w wywiadach, jakie ostatnio udzielił Bohdana Hud’, a które zawierają całą masę różnego rodzaju – mówiąc dyplomatycznie – półprawd, wręcz nieprawd. No i się tak potykamy. (…)

Krzysztof Skowroński: Panie Profesorze, nazwa „Rzeź Wołyńska” jest nieprzypadkowa. Skąd się wzięło to nadzwyczajne, ekstremalne okrucieństwo Ukraińców w stosunku do Polaków? I dlaczego te zbrodnie dotyczyły też żon Polaków, które były ukraińskiego pochodzenia, dzieci z małżeństw mieszanych?

To jest pytanie, które się często pojawia w polskim dyskursie i ono ma – to warto sobie uświadomić – zwłaszcza w ukraińskich uszach, taki posmak: w PRL-u mówiło się o rzekomym ukraińskim okrucieństwie. Odpowiedź jest prosta, ale dla wielu trudna do przyjęcia: sprawcy tak to zamierzyli – ponieważ jakkolwiek byśmy na to patrzyli, sprawcy czystek o charakterze etnicznym dokonują ich w sposób okrutny. Organizują je w sposób okrutny po to, żeby ukryć zorganizowany charakter zbrodni.

Już przed wojną założono, że ta czystka zostanie dokonana prymitywnymi narzędziami, żeby stworzyć wrażenie, że chłopi sami z siebie poszli z siekierami, jak żywioł, i zabijali sąsiadów. A wiadomo, że żywiołu się nie sądzi, on jest poza dobrem i złem.

(…) Ukraińcy dzisiaj wynieśli Banderę – przepraszam, że tak trywializuję – w pewnym sensie na ołtarze. Stał się ich bohaterem narodowym, chociaż przez wiele lat wcale tak nie było. Dzisiaj chwalą UPA i UPA stała się symbolem ich walki. Wykorzystują flagę czerwono-czarną. Można powiedzieć, że ziścił się koszmar wielu Polaków, bo tego nie chcieliśmy, a tak się stało. Ale czy Pan, osoba, która doskonale zna kontekst historyczny, ale też współczesny, widzi w tym antypolskość?

W 2003 roku w Kancelarii Prezydenta odbywało się spotkanie. Ja wtedy powiedziałem, że należy się zastanowić, czy chodzi nam o potępienie UPA, do którego, moim zdaniem, nigdy nie dojdzie, czy też chodzi nam o to, żeby doszło do potępienia zbrodni wołyńskiej i zbudowania sieci cmentarzy, do ekshumacji itd., itd.

Mam wrażenie, że przez te 20 lat po stronie polskiej panuje złudzenie, że my możemy Ukraińcom narzucić bohaterów.

Szczerze mówiąc, uważam, że nie dzisiaj, nie teraz, nie w 2015 roku, kiedy uchwalono ustawę kombatancką, ale już ponad 20 lat temu ten pociąg odjechał, to znaczy – że Ukraińcy sobie wybrali, uznali, że UPA jest dla nich ważna. To, co dla nas powinno być ważne, to oczekiwanie potępienia tej antypolskiej akcji UPA i zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach i. I często mamy do czynienia właśnie z takimi próbami prób, próbami równoważenia działań polskiego i ukraińskiego podziemia. (…)

Cała rozmowa Pawła Bobołowicza z Grzegorzem Motyką, członkiem Kolegium IPN, pt. „Jak zrozumieć, żeby wybaczyć”, znajduje się na s. 16, 17 i 24 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Pawła Bobołowicza z Grzegorzem Motyką, pt. „Jak zrozumieć, żeby wybaczyć”, na s. 16-17 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Ukraina używa mitu UPA jako fundamentu państwowości. Niepokojące, że w Polsce brak oficjalnej refleksji nad tym faktem

Pomnik Rzezi Wołyńskiej w Warszawie | Fot. Wikipedia.pl

Czy uporczywe budowanie wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu, co ma łączyć Ukraińców w czasie obecnej wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości?

Tomasz Wybranowski

Wołyń. Ukraina czysta jak szklanka wody?

Polska przegrywa batalię o pamięć i godność! Polskie kolejne rządy i ekipy MSZ drepczą w miejscu, nie mając recepty ani odwagi, aby skutecznie i zgodnie z faktami upominać się o uznanie prawdy i naszych historycznych racji. Tak dzieje się i teraz w relacjach z ukraińskimi sojusznikami, których „mamy nie drażnić kwestią Wołynia” i „nie wbijać noża w plecy Ukraińcom, kiedy walczą z Rosją”.

Oczywiście piszę o ludobójstwie na Wołyniu w kontekście tego, co nie wydarzyło się w ramach obchodów bolesnej 80. rocznicy Krwawej Niedzieli. Miękka niczym zroszona lipcowym deszczem trawa mowa, okrągłe słówka, które w istocie nawet nie otarły się o dramat mordowanych dziesiątek tysięcy naszych rodaczek i rodaków.

Pytam wprost, a co z naszą polską wrażliwością? Ukraińcy mają wrażliwość, bo przeżywają traumę Buczy? A my jej nie mamy i musimy czekać niczym na Godota na kilka słów ze strony władz Ukrainy na temat ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów?! (…)

Rodziny pomordowanych często nie wiedzą, gdzie leżą doczesne szczątki ich krewnych. Ale nie mogło się stać inaczej, skoro jeden z honorowanych przez współczesną Ukrainę jako jej bohater, Dmytro Klaczkiwski, w tajnej dyrektywie do dowódców terenowych w roku 1943 nakazał:

„Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Po odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. (…) Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły. Leśne wsie oraz wioski położone obok leśnych masywów powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.

Jeszcze bardziej szokuje specjalna instrukcja kierownictwa wołyńskiej OUN-B (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, frakcja Stepana Bandery, której zbrojnym ramieniem była UPA – przyp. autora) z jesieni 1943 roku. Zacytuję ją prawie bez skrótów:

„a) zniszczyć wszystkie ściany kościołów i innych domów modlitewnych; b) zniszczyć drzewa rosnące przy domach tak, żeby nie pozostały znaki, że kiedyś mógł tam ktoś żyć (nie niszczyć tylko drzew owocowych przy drogach); c) zniszczyć wszelakie polskie domy, w których wcześniej żyli Polacy (jeśli w tych budynkach mieszkają Ukraińcy – należy je koniecznie rozebrać i zrobić z nich ziemianki); jeśli to nie będzie zrobione, to domy będą spalone i ludzie, którzy w nich żyją, nie będą mieć gdzie przezimować. Zwrócić uwagę jeszcze raz na to, iż jeśli ostanie się cokolwiek polskiego, to Polacy będą zgłaszali pretensje do naszych ziem”.

Przypomnę przy tej okazji, że jeszcze na długo przed wybuchem II wojny światowej, bo w roku 1929, w Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty zakazywano jakiegokolwiek wahania, które byłoby przeszkodą w popełnieniu nawet największych zbrodni i mordów, i tu cytat dosłowny: „kiedy tego wymaga dobro sprawy”.

Mnie najbardziej szokuje inny ustęp z Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty, gdzie jest mowa o „przyjmowaniu wrogów narodu nienawiścią oraz podstępem”. (…)

Fakty i dokumenty przeczą narracji większości współczesnych ukraińskich historyków, którzy w nawiązaniu do ludobójczych wydarzeń z lat 1943–1947 coraz bardziej starają się wybielić rolę OUN-B (frakcję Bandery), twierdząc, że o owym czasie trwała regularna wojna polsko-ukraińska (sic!).

Czasami czytając przedruki dokumentów z tamtych lat i opracowania współczesnych ukraińskich badaczy, odnoszę ze wstrętem wrażenie, że czasami czytam kolejne propagandowe agitki żywcem wyjęte z postanowień OUN i UPA, z których wynika, że akcje przeciwko polskiej ludności były (ponoć!) inicjowane w ramach odwetu za popełnione zbrodnie. (…)

Wstrząsające są szczegóły ludobójstwa na Polakach dokonywanych przez jego „gierojów”:

„Robiliśmy to w następujący sposób. Po spędzeniu całej ludności polskiej w jedno miejsce, okrążaliśmy ją i rozpoczynaliśmy rzeź. Kiedy już nie pozostał ani jeden żywy człowiek, kopaliśmy wielkie doły, zrzucaliśmy tam wszystkie trupy, zasypywaliśmy ziemią oraz żeby ukryć ślady tego okropnego grobu, paliliśmy na nim wielkie ogniska i szliśmy dalej. Tak przechodziliśmy od wsi do wsi (…). Całe bydło, wartościowe rzeczy, mienie i żywność zbieraliśmy, a budynki i inne mienie paliliśmy”.

Bohdan Wusenko, inny piewca „Ukrainy czystej [etnicznie] jak szklanka wody”, w tekście Ukrajińska Powstańcza Armija dije dla pisma „Do zbroji”, w lipcu 1943, w czasie największych ludobójstw na Polakach, pisał:

„Naród ukraiński wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły”.

Komentarz zbyteczny…

Dmytro Klaczkiwski ps. Kłym Sawur dla większości historyków, także i dla mnie, w świetle jego słów, które cytowałem, jest jednym z najważniejszych inicjatorów ludobójstwa Polaków na Wołyniu. Współczesna Ukraina go honoruje. Przykłady?

Kilka lat od chwili powstania Ukrainy jako niezależnego państwa, 9 lipca 1995 roku, w jego rodzinnym Zbarażu, tak ważnym dla polskiej historii mieście, wzniesiono jego pomnik. Kolejny stanął w Równem przy ulicy Soborni 16.

Teraz cytat z ukraińskiej Wikipedii na temat Kłyma Sawura: „24 sierpnia 2018 w imieniu Rady Koordynacyjnej ds. upamiętnienia odznaczonych Kawalerów OUN i UPA we wsi Zołota Słoboda, rejon kozowski, obwód tarnopolski, złotym Krzyżem Zasługi Bojowej UPA I klasy (nr 026) i Złotym Krzyżem Zasługi UPA (nr 025) został odznaczony Dmytro Butor, bratanek Dmytra Klaczkiwskiego „Kłyma Sawura”. (…)

(…) Czy fakt budowania wolnej Ukrainy na micie radykalnego nacjonalizmu w powiązaniu z elementami faszyzmu (o czym za chwilę), co ma łączyć Ukraińców w czasie wojny, nie będzie elementem zapalnym w przyszłości? Zewsząd słychać głosy, że „przecież Ukraińcy nie mają innych bohaterów niż walczący w UPA”! Spotykam się z głosami, że Ukrainie trzeba dać czas. Dodam od siebie, że ten czas trwa już ponad 30 lat, a doczesne szczątki pomordowanych ludobójczo Polaków wciąż nie są ekshumowane i pochowane z należytą czcią.

Jeden z moich dość bliskich znajomych zapytał mnie: o co ci w ogóle chodzi? Odpowiedziałem, że martwię się o przyszłość. Bo jeśli mit założycielski budowany na UPA, a więc i na tych, którzy mordowali Polaków na dawnych Kresach RP, wymierzony jest teraz wyłącznie przeciwko Rosji, to jak będzie wyglądała przyszłość po zakończeniu wojny z Rosją? Broń Boże nie myślę o nowoczesnej formie „riezania Lachów”, gdyby ktoś chciał się upomnieć o Zakierzoński Kraj, mimo że skrajni ukraińscy nacjonaliści o tym mówią. Myślę o tym, jak będzie wyglądało nastawienie Ukrainy po wojnie w kwestii polityki zagranicznej i historycznej.

Ukrainę należy wspierać, bowiem – jak najbrutalniej to nie zabrzmi – jest to bufor, który odgradza nas od Rosji. Ale podczas wojny zapominamy, że z Ukrainą Polska ma wiele interesów sprzecznych. Gdy mowa o forsowaniu swoich interesów, Ukraina jest bezwzględna. Nie ma najmniejszych sentymentów, aby godzić w naszą polską politykę wewnętrzną. (…)

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” znajduje się na s. 8-10 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Wołyń: Ukraina czysta jak szklanka wody?” na s. 8-9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Mimo wakacji nie możemy nie słyszeć trzasku gałęzi, na której siedzimy / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 110/2023

Chłopcy Prigożyna być może lada chwila usłyszą wołanie z Brukseli, żeby ich wpuścić do Polski, bo tyle już wycierpieli, a oni natychmiast porzucą broń i zmienią się w obrońców wartości europejskich.

Krzysztof Skowroński

Wagnerowscy bandyci odpowiedzialni za zbrodnie wojenne, mordercy, złodzieje, jak spuszczone z łańcucha wściekłe psy, w nagrodę za nieudany pucz, może nawet po raz pierwszy w życiu opuścili Rosję. Wprawdzie o dzisiejszej łukaszenkowskiej Białorusi nie można powiedzieć, że nie jest częścią rosyjskiego imperium, ale dla sybirskich zeków to już Zachód, a Brześć, w którym wybrańcy Prigożyna mają się rozgościć, to brama. Wystarczy przekroczyć jedną granicę i nikt na świecie nie będzie ich rozliczał z gwałtów, zabójstw i rabunków.

Nie wiemy, do jakiego scenariusza są przygotowywani, ale znając diabelską przebiegłość KGB-owskiej gwardii, ich obecności na polskiej granicy nie można lekceważyć. Być może nawet nie zdążą przygotować się do działań, gdy usłyszą wołanie z Brukseli, żeby ich wpuścić do Polski, bo przecież chłopcy Prigożyna już tyle w życiu wycierpieli, a gdy na własne oczy zobaczą europejski raj, natychmiast porzucą broń i zmienią się w obrońców wartości europejskich.

Był przecież taki wspaniały projekt budowania wspólnoty od Władywostoku do Lizbony, świata bez wojny i granic, i przecież nie można odcinać z jabłonki niemieckiej myśli najpiękniej kwitnącej gałęzi. A oni na pewno pomogą.

Prigożynem będzie grał nie tylko jeden z licznych sobowtórów Putina, który nie jest jego sobowtórem, i jego wąsaty cień z Białorusi, ale i nasz rycerz wolności, pędzący po władzę na niewidzialnej brukselskiej szkapie. To groteskowe, ale i groźne. Obawiam się, że nawet jeśli najważniejszy dziennikarz w Polsce pokaże rachunek za zakup trotylu, to i tak nie jest w stanie zatrzymać wirowiska kłamstw niewolących umysły wschodzącej politycznej gwiazdy.

Wprawdzie jest sierpień, czas beztroskich urlopów spędzanych przez niektórych na płonących greckich wyspach, a przez młodzież warszawską na dziedzińcu byłego budynku Komitetu Centralnego, ale nie możemy nie słyszeć trzasku gałęzi, na której siedzimy. Niestety nie jest tak, że naszej względnej stabilizacji zagraża tylko wystrzeliwujący codziennie dziesiątki śmiercionośnych rakiet władca Kremla. On też stał się tylko wasalem potężniejszej od niego siły, przed którą kłania się, udając wielkiego wodza.

Nasze wakacje od zbiorowych nieszczęść chcą też zakłócić twórcy absurdalnych praw, próbujący zbudować idealnego obywatela przez osaczenie człowieka tysiącami przepisów i pozornych wyborów, przed którymi nawet w globalnej restauracji człowiek pada, odurzony przywilejem wolności, jaki daje mu sprzedawca, pytając: duże, średnie czy małe, i czy w zestawie, a może z herbatą, a może pan, a może pani?

A do tego doszlusowała jeszcze sztuczna inteligencja, która z całą pewnością będzie pisała lepsze artykuły wstępne niż ten, wymęczony przez człowieka, który, gdy Państwo będą czytać te słowa, spróbuje zapomnieć o świecie, wędrując po Bieszczadach. Ale o wszystkim zapomnieć się nie da.

W tym numerze „Kuriera WNET”, jak mogli się Państwo zorientować, patrząc na okładkę, nie zapominamy o Wołyniu, ale za to nie ma żadnego tekstu dotyczącego Powstania Warszawskiego. Może przynajmniej w części zrekompensujemy ten brak, polecając książkę, którą mam zaszczyt czytać z Panią Haliną Cieszkowską, uczestniczką Powstania.

Książka Zagłada Miasta, wydana przez Kartę, jest przejmującym zbiorem świadectw ludzi Powstania. Szczególnie istotna jest dyskusja między najważniejszymi politykami i dowódcami zarówno w kraju, jak i w Londynie, która poprzedziła ten zryw.

Ale nie tylko przeszłością zajmujemy się w tym „Kurierze”. Zachęcam do przeczytania wywiadu z prof. Zybertowiczem i naszego działu kulturalnego, który kwitnie jak jego redaktor Konrad Mędrzecki, od kiedy postanowił rzucić palenie.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023

Program Platformy: im bliżej wyborów, tym więcej zmian i sprzeczności / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 109/2023

Światowid, Fot. Silar, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Lider Platformy, podkręcając nienawiść, obiecuje zarazem raj na ziemi po odsunięciu PiS-u od władzy. Szczegóły zarówno tego raju, jak i drogi do niego pozostają pilnie skrywaną tajemnicą.

Zbigniew Kopczyński

Różne twarze Platformy

Wkrótce czeka nas najważniejsze wydarzenie polityczne tego roku, czyli wybory parlamentarne. Kampania wyborcza w pełnym toku i w wakacje raczej nie przyhamuje. Bardzo różnie prowadzą ją ci, którzy chcą nami rządzić przez najbliższe cztery lata. Różnice w przyjętych strategiach najlepiej widać na przykładzie dwóch największych rywali: Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej.

PiS prowadzi cykl Kongresów Programowych, na których przedstawiane są dokonania rządzących i omawiane plany na następną kadencję. W czasie paneli tematycznych można dowiedzieć się wielu ciekawych faktów, mało rozpowszechnionych w mediach. Nie brakuje też dyskusji, a czasem wręcz sporów, na temat wyboru najlepszego podejścia do pojawiających się wyzwań. Różnie też oceniana jest bieżąca działalność organów władzy państwowej.

Tymczasem Platforma koncentruje się na organizowaniu marszów i wieców, na których jej przewodniczący oskarża rządzących o wszelkie niegodziwości, starannie unikając faktów. Podkręcając nienawiść, obiecuje zarazem raj na ziemi po odsunięciu PiS-u od władzy. Szczegóły zarówno tego raju, jak i drogi do niego pozostają pilnie skrywaną tajemnicą.

Programu wyborczego Platformy jak nie było, tak nie ma, pomijając spontaniczną licytację na socjal w wykonaniu Donalda Tuska, podobno liberała. Nie wiemy więc, co czeka nas po zwycięstwie, oprócz rozprawy z PiS-em. Skoro więc przyszłość jest niewiadoma, spójrzmy w przeszłość i zobaczmy, jaką była Platforma i jak zmieniała się w ciągu jej politycznego życia, a również, jak miały się jej deklaracje i obietnice do realnych działań.

Nie zawsze Platforma grała jedynie na emocjach. W swoich początkach, przygotowując się do walki o władzę, zorganizowała zespół ekspertów, by stworzyć plan przebudowy państwa. Miałem okazję przeczytać ten projekt programu i byłem pod wrażeniem. Bardzo konkretny, szczegółowy, stworzony z wizją nowoczesnego i sprawnego państwa. – Jeśli oni zrealizują choć część swoich planów – myślałem wtedy – będziemy żyć w innym kraju. Nie zrealizowali niczego.

Przypomnę jeszcze, że w początkowym okresie swego istnienia Platforma uważała się i była uważana za partię specjalistów od gospodarki, co w świetle efektów ich ośmioletnich rządów brzmi jak dobry żart. Ot, choćby sztandarowe hasło reformy podatkowej „3 x 15”, czyli 15% podatku PIT, CIT i VAT. A jak było w praktyce? Na dzień dobry podniesiono VAT z 22 do 23% jako rozwiązanie tymczasowe, a zostało do dziś. CIT na koniec rządów Platformy to 19%, a najniższa stawka PIT to było 18%. W podatku PIT rząd PO zniósł 50% kosztów uzyskania w umowach o dzieło, co podniosło kwoty płaconych podatków o 60%. O zamrożeniu progów podatkowych i kwoty wolnej od podatku nie warto wspominać.

Będąc w opozycji do pierwszego rządu PiS-u, Platforma uformowała Gabinet Cieni. Weszło w jego skład 21 osób, w tym nawet kilka rozsądnych. I choć miesiącami przygotowywali się do prowadzenia wyznaczonych im resortów, w pierwszym rządzie Donalda Tuska znalazło się tylko pięcioro z nich, a jedynie Ewa Kopacz i Mirosław Drzewiecki objęli resorty, za jakie odpowiadali w Gabinecie Cieni. Najbardziej spektakularną zmianę zaliczył pewny kandydat na ministra obrony narodowej – Bogdan Zdrojewski, którego premier Tusk umieścił w kulturze. Wtedy dziwiliśmy się temu marnotrawieniu pracy, wiedzy i potencjału zaangażowanych w to ludzi. Dziś widzimy, że to wynik konsekwentnie realizowanej przez Donalda Tuska zasady, by pozbywać się ludzi bardziej kompetentnych od niego w jakiejkolwiek dziedzinie. Wśród miernot łatwiej brylować.

Jak 3×15 w podatkach, tak dla uzdrowienia życia politycznego w Polsce sztandarowym hasłem Platformy było „4xTAK”. Chodziło w nim o cztery bardzo ważne kwestie: zmniejszenie liczby posłów o połowę, likwidację Senatu, zniesienie immunitetu parlamentarnego i wprowadzenie ordynacji większościowej.

Platforma żądała przeprowadzenia w tej sprawie referendum. Mnóstwo naiwniaków biegało po Polsce i zbierało podpisy. Podpisów zebrano siedem razy więcej niż wymagane sto tysięcy. Wkrótce Platforma przejęła władzę i rządziła przez osiem lat. Każdy może łatwo odpowiedzieć na pytanie, co zrobiła, by zrealizować przynajmniej jeden z tych postulatów. W sumie wyszło, że 3×15 i 4xTAK daje 7xZERO. Ironią losu jest to, że dzisiaj immunitetu i Senatu Platforma Obywatelska bronić będzie do ostatniej kropli krwi.

Przejdźmy do kwestii światopoglądowych. Dziś Platforma akcentuje swój antyklerykalizm, wręcz antykatolicyzm. Jednocześnie jej lider jest w stanie wspominać matkę czyniącą znak krzyża na chlebie, a nawet nauczać, że wierzący chrześcijanin nie może głosować na PiS. I mówi to człowiek obiecujący wprowadzenie zabijania dzieci na życzenie.

A był czas, oczywiście przed wyborami, że zabiegając o głosy katolików, publikował zdjęcia domowego ołtarzyka. By omamić katolików swą deklarowaną pobożnością i zdobyć ich głosy, zdobył się nawet na ślub kościelny po 27 latach pożycia w związku cywilnym.

Podobny krok w tym samym 2005 roku uczynił ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski, poślubiając w kościele swoją od 26 lat cywilną żonę. Podobieństwo jest jednak pozorne. Aleksander Kwaśniewski kończył wtedy swą drugą kadencję i głosy katolików nie były mu do niczego potrzebne, a w jego środowisku krok ten mógł mu tylko zaszkodzić. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć, czy powodowało nim nawrócenie, czy tylko chęć zrobienia przyjemności żonie. W każdym razie innych motywów, szczególnie politycznych, trudno się dopatrzyć. Natomiast w postępowaniu Donalda Tuska hipokryzja i polityczne cwaniactwo aż bije w oczy.

To o liderze. Jeszcze ciekawsza jest religijna historia partii. A tu osiągnięcia są naprawdę imponujące.

Liderzy PO z dumą ogłaszali, że Platforma jest pierwszą partią, chyba na całym bożym świecie, która udała się z partyjną pielgrzymką do Watykanu oraz odbyła pierwsze partyjne rekolekcje. Z dzisiejszej perspektywy widać, że albo rekolekcjonista był wyjątkowo kiepski, albo platformersi przysypiali podczas nauk bądź ich nie zrozumieli. Wkrótce po tym lider Platformy oświadczył, że nie będzie klękał przed biskupami, choć nikt tego nie wymagał.

Neofita nie zdążył dowiedzieć się, że nawet ortodoksyjni katolicy nie klękają przed biskupami, tylko przed Bogiem, a to dość istotna różnica. Niemniej, gdy widmo wyborczej porażki zajrzało w oczy jego następczyni, zgodnie z ludową mądrością „jak trwoga, to do Boga”, załatwiła sobie, wraz z nieodłącznym Michałem Kamińskim, audiencję u papieża. I to w wersji all inclusive: z klękaniem przed biskupem Rzymu, całowaniem papieskiego pierścienia i skromnym strojem pani premier. Większość Polaków nie miała złudzeń co do tego oceanu hipokryzji i Platforma wybory przegrała.

Zmiany w narracji Platformy, a szczególnie jej przewodniczącego, z czasem tak przyspieszyły, że trudno się w nich połapać. Ot, choćby kwestia importu węgla z Rosji. Przypomnę, że krótko po napaści Rosji na Ukrainę, mogliśmy oglądać filmiki z Donaldem Tuskiem pokazującym stacje graniczne z pociągami pełnymi rosyjskiego węgla, pomstującym na PiS-owskich rusofilów finansujących Putina i żądającym natychmiastowego wstrzymania importu trefnego węgla. W końcu rząd wyszedł przed europejski szereg i import zablokował. No i wtedy zaczęło się oskarżanie o działanie pochopne, bez współpracy z Komisją Europejską i bez liczenia się z konsekwencjami. A konsekwencje miały być wręcz apokaliptyczne. Bez węgla, o którego zakup PiS nie zadbał, mieliśmy zimą zamarznąć w ciemnościach.

Ku zaskoczeniu czarnowidzów, węgla nie zabrakło. Dalejże więc kwestionować jego jakość! W telewizyjnym organie opozycji widzieliśmy kamienie malowane na czarno, a rekord idiotyzmu pobił pewien dziennikarzyna usiłujący podpalić węgiel na łopacie przez przyłożenie do niego na moment płomienia z palnika. Biedak w życiu chyba nie widział, jak pali się węglem i był ciężko zdumiony, że węgiel nie zapala się jak suchy papier.

Skoro węgiel był, choć znacznie droższy niż przed rokiem, narracja Platformy przedstawiała wizję zamarzniętych Polaków z powodu za drogiego węgla. Rządowe dotacje złagodziły w pewnym stopniu ten problem, więc opozycjoniści oskarżyli rząd o… zbyt szybki zakup węgla. Po sfinalizowaniu kontraktów importowych cena węgla na rynkach spadła. Zdaniem opozycji należało poczekać do czasu tego spadku, czyli do jesieni, i dopiero wtedy negocjować kontrakty. Węgiel przypłynąłby w sam raz na wiosnę.

Zauważmy, że wszystkie te zmiany w politycznej narracji nastąpiły w przeciągu kilku miesięcy, powiedzmy pół roku. Niesamowita szybkość, a im bliżej wyborów, tym prędkość zmian rośnie.

Wspomniałem tylko kilka kwestii, w których Platforma ukazuje różne twarze. Tak różne, że trudno stwierdzić, jaką mieć będzie po wygranych wyborach, gdy jakąś politykę będzie musiała prowadzić i jakieś konkretne decyzje podejmować

Gdy jednak spojrzymy na zmiany twarzy Platformy w czasie, widzimy bardzo konkretny trend, kierunek tych zmian. Na tej podstawie można stosunkowo łatwo zobaczyć, co nas czeka, gdy PO wygra wybory.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Różne twarze Platformy” znajduje się na s. 15 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Różne twarze Platformy” na s. 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023