Dawid Głogowski: współcześnie muzyk musi być bardzo wszechstronny

Trąbkarz Filharmonii Szczecińskiej opowiada o swojej najnowszej płycie, szczecińskim hejnale i łączeniu gatunków muzycznych.

Dawid Głogowski opowiada o swojej najnowszej płycie „Oblicza” oraz o pracy w Filharmonii Szczecińskiej. Zapewnia, że wewnątrz panują doskonałe warunki akustyczne zarówno dla muzyków, jak i słuchaczy. Opowiada też o rozwoju znaczenia trąbki w muzyce.

Staje się ona przydatna nie tylko w jazzie i muzyce klasycznej.

Mówiąc o swojej płycie, artysta podkreśla,  że znajduje się na niej pełen przekrój gatunków muzycznych.

Współcześnie muzyk musi być bardzo wszechstronny.

Muzyk przybliża też historię szczecińskiego hejnału. Jak mówi, powstał on  w 2004 r. i został wyłoniony w drodze konkursu.  Gość „Poranka WNET” mówi o też o zaletach łączenia aktywności w muzyce klasycznej i rozrywkowej.

„Łąki Łan” to była wspaniała przygoda.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Wilińska: Budynek Filharmonii w Szczecinie dostał „architektonicznego Oscara”

Hanna Wilińska opowiada o niezwykłym gmachu szczecińskiej filharmonii, nazywanym przez szczecinian lodowym pałacem. Projekt autorstwa studia Barozzi/Veiga docenili jurorzy Eurobuild Awards 2014.


We wtorkowym „Poranku WNET” gości specjalista ds. projektów edukacyjnych w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie, Hanna Wilińska, która mówi o słynnej bryle szczecińskiej filharmonii inspirowanej spadzistymi dachami pobliskich kamienic i monumentalnością klasycystycznych budynków. Jak podkreśla rozmówczyni Magdaleny Uchaniuk, budynek ze względu na nietypowy wygląd nazywany jest lodowym pałacem:

Znajdujemy się przy ul. Małopolskiej 48, gdzie znajduje się nasz lodowy pałac, czyli gmach filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie – mówi nasz gość.

Pracownik filharmonii opowiada o projekcie filharmonii. Wykonało go hiszpańskie studio architektoniczne Barozzi/Veiga:

Budynek został zaprojektowany przez studio z Barcelony (…). Powstał w 2014 r. Wcześniej filharmonia mieściła się w lewym skrzydle Urzędu Miasta – wspomina Hanna Wilińska.

Gmach instytucji został szeroko doceniony nie tylko w granicach Szczecina. Bryła budynku jeszcze w pierwszej fazie realizacji została okrzyknięta nową ikoną miasta, a portal bryla.pl uznał ją za jedną z najciekawszych inwestycji w kraju. Ponadto, jak zaznacza Hanna Wilińska, lodowy pałac otrzymał europejską nagrodę w kategorii Najlepszy projekt architektoniczny roku:

Od kilku lat możemy się cieszyć takim pięknym budynkiem, który dostał też „architektonicznego Oscara” Eurobuild Awards 2014 – podkreśla Hanna Wilińska.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

 

N.N.

Program Wschodni: Doszło do porozumienia bagatelizującego interes bezpieczeństwa Polski i Ukrainy

W „Programie Wschodnim” dr Łukasz Adamski komentuje porozumienie Angeli Merkel i Joe Bidena w sprawie Nord Stream 2. Zdaniem eksperta oznacza ono utratę zaufania Polski do obu mocarstw.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz

Realizacja: Eldar Pedorenko


Goście: 

dr Łukasz Adamski – z-ca dyrektora Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Pojednania

Hajana Juksel – przedstawicielka Medżlisu Tatarów krymskich


Pierwszy gość audycji, dr Łukasz Adamski komentuje ostanie porozumienie Niemiec i Stanów Zjednoczonych, które daje zielone światło na budowę gazociągu Nord Stream 2. W ramach umowy USA wstrzymują nakładanie sankcji na NS2, zaś Niemcy zainwestują w ukraińskie projekty i zobowiążą się do sankcji w razie wrogich działań Rosji.

Stany Zjednoczone wycofały sprzeciw wobec porozumienia niemiecko-rosyjskiego, którego wymiernym efektem jest zakończenie budowy gazociągu Nord Stream 2 – uściśla ekspert.

Rozmówca Pawła Bobołowicza opisuje skutki, które mogą wyniknąć z powziętego porozumienia. Jednym z nich są znaczące straty dla Polski i Ukrainy. Innym jest spadek zaufania obu państw względem Niemiec i USA, którzy jawili się dotychczas jako nasi partnerzy:

Doszło do porozumienia bagatelizującego interes bezpieczeństwa Polski i Ukrainy. To faktycznie jest rzecz w ostatnich dwudziestu paru latach niespodziewana, to oznacza ogromną utratę zaufania – podkreśla dr Łukasz Adamski.

Drugim gościem „Programu Wschodniego” jest Hajana Juksel, która mówi o sytuacji Tatarów krymskich. Pod koniec lipca na Ukrainie weszła w życie ustawa „o rdzennym narodzie tatarskim”, o której przyjęcie przez lata zabiegała społeczność tatarska. Nasz gość tłumaczy znaczenie nowowprowadzonego prawa:

Moim zdaniem, to jest jedna z trzech ustaw, które są konieczne do uchwalenia we współczesnej Ukrainie. (…) Uważamy, że to droga do deokupacji Krymu, bo chodzi przecież o naruszenie praw rdzennego narodu – mówi Hajana Juksel.

Przedstawicielka Medżylisu przybliża słuchaczom kilkudziesięcioletnie zmagania krymskich Tatarów o uchwalenie takiego prawa. Nasz gość sądzi, że ustawa została przyjęta teraz, ponieważ Ukraina coraz bardziej się demokratyzuje:

My już od trzydziestu lat mówimy o konieczności uchwalenia takiego prawa i wsparcia, którego Ukraina powinna udzielać narodom rdzennym. Ta ustawa jest świadectwem, że Ukraina staje się demokratycznym państwem, które uznaje prawa narodów rdzennych – zaznacza rozmówczyni Pawła Bobołowicza.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Wasyl Bodnar o porozumieniu USA i Niemiec w sprawie Nord Stream 2: To zagraża bezpieczeństwu Europy

W „Wywiadzie WNET” Paweł Bobołowicz rozmawia z wiceministrem spraw zagranicznych Ukrainy. Wasyl Bodnar krytykuje porozumienie USA i Niemiec w sprawie Nord Stream 2.


Wiceszef ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Wasyl Bodnar, komentuje porozumienie Angeli Merkel i Joe Bidena ws. budowy Nord Stream 2. Stany Zjednoczone dały zielone światło na budowę gazociągu. W ramach umowy USA wstrzymują nakładanie sankcji na NS2, zaś Niemcy zainwestują w ukraińskie projekty i zobowiążą się do sankcji w razie wrogich działań Rosji. Nasz gość krytykuje oba państwa. Uważa inwestycję za zagrożenie dla polityki energetycznej krajów Europy i Środkowej. Zapowiada także, że Ukraina zamierza bojkotować to porozumienie:

To porozumienie nie odpowiada bezpieczeństwu Europy. Oczywiście będziemy dokładać wszelkich starań żeby przeciwstawiać się działaniom związanym z wprowadzeniem Nord Stream 2 – podkreśla nasz gość.

Bodnar mówi również na temat konferencji 23 sierpnia (Platforma Krymska), na której będzie omawiany problem przyszłości anektowanego przez Rosję Krymu. Na konferencji ma pojawić się m.in. prezydent Andrzej Duda. Wasyl Bodnar zaznacza, że w ciągu ostatnich lat zarówno Polska jak i Ukraina wykazały wiele chęci w celu polepszenia wzajemnych relacji i rozwiązania problemów wynikających z trudnej historii:

Idziemy tą drogą do ich rozwiązania. Początkiem tego był rok 2019 i wizyta prezydenta Zełeńskiego w Warszawie – mówi Wasyl Bodnar.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N./K.T.

Czyżewski: Na Podolu zachowało się bardzo wiele zabytków związanych z okresem Królestwa Polskiego

W poniedziałkowym „Poranku WNET” z Kijowa Robert Czyżewski przybliża słuchaczom rejony Podola. Jak zaznacza nasz gość, zachowało się tam wiele śladów poświadczających o polsko-ukraińskiej tradycji.


W rozmowie z Pawłem Bobołowiczem dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie, Robert Czyżewski, prezentuje charakterystykę Podola, czyli krainy historycznej i geograficznej na terytorium Ukrainy i Mołdawii. Jest położona nad północnymi dopływami środkowego Dniestru i w górnym biegu rzeki Boh. Zwraca także uwagę na związki Podola z dawną Galicją Wschodnią w pamięci Polaków:

Kiedy Polacy mówią o Podolu to bardzo często chodzi nam o jakąś część dawnej Galicji Wschodniej – komentuje nasz gość.

Robert Czyżewski przybliża słuchaczom podolskie zabytki oraz faunę i florę. Podkreśla duże znaczenie tamtejszej żyznej gleby, czyli czarnoziemów:

Podole ma bardzo ciekawą historię i jest bardzo ciekawe przyrodniczo. (…) Jary to rzecz bardzo charakterystyczna dla Podola. Z jednej strony tutaj są bardzo żyzne ziemie. (…) W tej żyznej ziemi są pod spodem wspaniałe wysady skalne, Kamieniec Podolski jest z tego znany – mówi Robert Czyżewski.

Następnie nasz gość przedstawia Zaporoże, krainę historyczną nad Dnieprem. Rozmówca Pawła Bobołowicza opisuje historię Zaporoża oraz miejscową kulturę. Zwraca również uwagę na trwające tam od lat problemy ekologiczne w związku ze stojącą w tych rejonach naddnieprzańską tamą. Ponadto, jak wskazuje dyrektor polskiej placówki to właśnie w rejonach Zaporoża ma miejsce część akcji słynnej powieści Henryka Sienkiewicza:

Ono jest zbudowane wokół dawnej kozackiej stolicy (…) przy wyspie Chortyca. (…) Na tej wyspie rozgrywa się część akcji „Ogniem i Mieczem” – opowiada Robert Czyżewski.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Projekt instrumentu polityki demograficznej, nawiązujący do praktyki „wiana” / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 85/2021

O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci.

Andrzej Jarczewski

Wiano 2022

Szósty doroczny raport demograficzny, publikowany w środku roku na łamach WNET, poświęcam kobietom i… matematyce. Podsumuję 5 lat programu „Rodzina 500+” i zaproponuję rozszerzenie nowej „Strategii demograficznej” o rozwiązanie ważne dla kobiet, które mogą i chcą rodzić dzieci.

Pragnę przedstawić i uzasadnić projekt nowego instrumentu polityki demograficznej, nawiązującego do staropolskiej teorii i praktyki „wiana”, czyli sposobu zabezpieczenia kobiety na starość. O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci, bo nawet gdy mąż zgra się w karty lub zginie na wojnie, wywianowana część majątku pozostanie przy żonie niezależnie od roszczeń innych spadkobierców czy wierzycieli. Sporządzano odpowiedni dokument i ogłaszano to publicznie, by ukrócić spekulacje.

500+=250 000

Najskuteczniejszy w naszej historii instrument polityki demograficznej, czyli program „500+”, dał Polsce ćwierć miliona obywateli, których bez tego programu by nie było! Nie ma innych przyczyn tego skutku, choć ta przyczyna wywołała również inne wartościowe skutki w gospodarce i sferze socjalnej. Dokładna suma rozpatrywanych tu „nadwyżek” z lat 2016–2020 wynosi 252 529. Tyle dzieci urodziło się ponad prognozy GUS z roku 2014 (w scenariuszu zakładającym, że nie będzie żadnej polityki prourodzeniowej ani proaborcyjnej).

Opracowanie własne autora

Wyliczona suma zależy od definicji przedmiotu zliczania. Na prezentowanym tu wykresie widzimy populację kobiet, uważanych przez GUS za obywatelki Polski, według stanu na 1 stycznia 2021. Nieco inne liczby podają organy wyborcze. Z samorządowych urzędów stanu cywilnego otrzymujemy inne sumy niż z biur meldunkowych. Spis powszechny przyniesie kolejną korektę. Ale nawet te różnice nie zakłócają megatrendu (cyklu wyżów i niżów), na którego skutki dziś zwracam uwagę.

Ostrze głównej krytyki wymierzonej obecnie w program „500+” dotyczy jego domniemanej nieskuteczności. Bo w roku 2019 urodziło się 375 000 dzieci, a w roku 2020 tylko 355 000. Spadek o ok. 20 000. Fakt jest prawdziwy, interpretacja fałszywa z dwóch powodów. Po pierwsze: względny spadek liczby urodzeń w roku pandemicznym dotknął wiele państw rozwiniętych. I to silniej niż Polskę, która odczuje to dopiero w roku 2021.

Po drugie: w Polsce z roku na rok ubywa matek. To jest czynnik decydujący, bo – patrzmy na lata dziewięćdziesiąte na wykresie – ok. 30 lat po niżu potencjalnych matek nieuchronnie przychodzi niż dzieci i tego nie da się odwrócić. Można tylko łagodzić skutki. Warto też przypomnieć, że w roku 2020 urodziło się i tak o 26 700 więcej dzieci niż prognozował GUS we wspomnianym raporcie. Ważne w tym punkcie jest dostrzeżenie, że instrumenty polityki demograficznej jednak działają, że nie jesteśmy bezradni i bezsilni. Podobnie: dziś możemy odpowiedzialnie stwierdzić, że stłumienie trzeciej fali Covid-19 jest skutkiem masowych szczepień, bo innych przyczyn nie było.

Megatrendy

Na tegorocznym wykresie zanikły już ślady I wojny światowej, ale widać jeszcze spustoszenia, jakie poczyniła II wojna. Powojenna „kompensacyjna” fala urodzeń zakończyła się w roku 1956. Wtedy to wprowadzono w PRL ustawę o aborcji niemal na życzenie. Było to niespotykane na świecie w tej skali działanie procykliczne (wzmacniające różnice między wyżami a niżami), którego skutki ponosimy przez wszystkie kolejne pokolenia.

Powojenny wyż, który w roku 1955 osiągnął maksimum (793 800 dzieci płci obojga) i tak powoli by wygasał z braku matek, które nie urodziły się lub zostały zabite względnie porwane przez Niemców w czasie wojny. W tej dziejowej chwili (po 1957) należało wzmocnić działania pronatalistyczne (wspierające dzietność). Postąpiono przeciwnie, a kolejne kosztowne cykle niżów i wyżów są już tylko wielokrotnie pogłębianym następstwem tamtej decyzji.

Dlaczego kosztowne? Ano dlatego, że gdy dzieci szybko przybywa, trzeba budować szkoły i inne obiekty, a gdy pogłębia się niż – te same szkoły stają się niepotrzebne. To samo dotyczy całej gospodarki i życia społecznego. Inne są potrzeby niżu, inne wyżu. Sam – jako wiceprezydent Gliwic – musiałem w latach 1990. zlikwidować kilka szkół, w tym nawet „tysiąclatki” i wiele przedszkoli, bo stały puste.

O żłobkach nawet nie wspominam, bo jakiś bęcwał – z dnia na dzień – nadał wtedy polskim żłobkom status zakładów opieki zdrowotnej, co natychmiast wykluczyło część placówek, zakładanych w czasie wyżu byle gdzie, na miarę PRL-owskich możliwości. Po prostu nie można było ich tak wyremontować, by od razu spełniały europejskie standardy. To jakby z dnia na dzień zamknąć PRL-owską kopalnię „Turów”. Z kolei w tych żłobkach, które udało się utrzymać, koszty wzrosły tak, że rodzice sami rezygnowali.

Samorządy te koszty w dużym stopniu teraz ponoszą, ale szkody – znów procykliczne – były ogromne, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych (spójrzmy na wykres), uzasadniony wspomnianą historią niż powinien już samoistnie przechodzić w wyż, ale politycy znów przedłużyli pogłębianie niżu. Zachwiali zaufaniem do państwa.

Rozdawali fabryki, media, banki i nieruchomości, a dziś program „500+” najgłośniej przezywają „rozdawnictwem”. Ci, którzy rozdawali bogatym, żałują teraz biednym.

Tu trzeba dodać to, o czym wiedzą matematycy. Że w pewnych okolicznościach nawet bardzo małe zakłócenia na wejściu jakiegoś systemu mogą spowodować chaos lub katastrofę na wyjściu („efekt motyla”). Najlepszy przykład daje giełda, gdzie drobna zmiana stopy procentowej prowadzi do wielomiliardowej przeceny aktywów. Z drobnych przyczyn – wielkie skutki. Podobnie w polityce społecznej, która decyduje o wielkości lub zaniku narodów. Dalekie następstwa drobnych decyzji wodzów i królów sprawiały, że po wiekach jedno państwo tworzyło imperium, a drugie znikało z mapy świata. Dla nas jest ważne, czy nasze drobne kroczki prowadzą do wielkości, czy do upadku, czy podejmowane są z myślą o Polsce, czy o… nie-Polsce.

Mierniki kłamią

Obserwujmy megatrendy, a nie tylko wskaźniki, bo te są mylące. Oto ogłoszono, że w ciągu minionego roku średnia długość życia w Polsce zmniejszyła się o więcej niż rok. I już matematyczni analfabeci podnieśli larum, że rząd morduje ludzi. Tymczasem tablica trwałości życia jest tylko zbiorem liczb, pozwalającym ZUS-owi obliczać emerytury zgodnie z obowiązującym wzorem. To tylko liczby. Naprawdę żyjemy dłużej, ale wzór dał w tym roku akurat wynik ujemny, bo 94% nadmiernych zgonów w roku pandemicznym (było ich w Polsce 58 533) stanowiły zgony osób w wieku 65 lat i starszych.

Dziś mamy więcej babć niż ich wnuczek (sprawdź na wykresie), ale algorytm wypełniania zawartości ZUS-owskiej tablicy tego nie rozumie. Podobnie jest ze współczynnikiem dzietności.

Mamy wzór, obowiązujący na całym świecie, służący do różnych porównań. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że również ten wzór ma w sobie zaszytą piramidę wieku ludności w ten sposób, że tylko gdy struktura jest regularna – wzór daje wynik prawidłowy (wtedy współczynnik dzietności jest poprawnie wyważoną sumą rzeczywistych, rocznikowych współczynników cząstkowych). Piramida polska ma jednak te straszne cykle wyż/niż, najgłębsze na świecie, bo powiększane kolejnymi błędami rządów, popełnianymi w najgorszych momentach. Procykliczna kumulacja skutków tych błędów przekroczyła wyobraźnię twórców i użytkowników wzoru na współczynnik dzietności.

W czasie 35 lat płodnego życia kobiety (w statystyce przyjmuje się przedział wieku od 15 do 49 lat) przeszliśmy nieznane historii przemiany cywilizacyjne. W tym czasie na płodność kobiety wpływały różne czynniki ekonomiczne, kulturowe i wszelkie inne. Od beznadziejnego marazmu końca PRL-u do stanu obecnego, gdy wszystko się zmieniło po kilka razy.

Zgrubne mierniki demograficzne (a w konsekwencji również ekonomiczne), oparte na hipotezach i presupozycjach, w Polsce się słabo sprawdzają. Nie uwzględniają wpływu drastycznych i cyklicznych zmian populacyjnych.

Najlepszy przykład dają lata 2003–2010. Ze wzoru wyszło, że nagle wzrosła dzietność: od 1,22 do 1,4 dziecka na kobietę. Tymczasem nie to wzrosło naprawdę. Po prostu 30 lat wcześniej (patrz na wykres; lata 1975–85) mieliśmy wyż. Po 30 latach urodziły się więc dzieci wyżu, ale w latach 2003–2010 dzietność rzeczywista się nie zmieniła. Może tylko w tym punkcie, że przez pokolenia przenoszone są wzorce dzietności: matki z rodzin wielodzietnych rodzą więcej dzieci niż jedynaczki i akurat przyszła pora, by to się ujawniło. Z kolei obecny wzrost dzietności jest niedoważony z tego samego powodu. Wzór na dzietność oszukał nawet specjalistów. To temat na doktorat, więc tylko zalecam ostrożność w ferowaniu ocen.

Mit stanu wojennego

Mądra polityka demograficzna dąży do ustabilizowania zdrowej piramidy ludnościowej. Gdy narasta wyż, nie należy zbytnio zachęcać rodziców. Można nawet – z punktu widzenia rachmistrza, a nie moralisty – dyskutować o ustawie aborcyjnej. Gdy jednak zaczyna się niż – trzeba wszystkie wysiłki państwa skierować na kompensowanie okresowych demograficznych niedoborów. Program „500+” rozważam właśnie w tym kontekście. Przyszedł w ostatniej chwili, gdy jeszcze było względnie daleko do miejsca, skąd już naród nie ma powrotu, czyli do roku, w którym kolejny niż zbliży się do zera.

Taki punkt za kilka pokoleń osiągną aborygeni (ludy rdzenne) starych narodów europejskich, które już wpadły w demograficzny korkociąg. Wyjdą z tego jako potomkowie aborygenów zupełnie innych kontynentów. Na Zachodzie dzietność jest względnie duża, ale już tylko wśród świeżych imigrantów.

W Polsce byliśmy o włos od wprowadzenia aborcji na życzenie zamiast 500 plus. I byłoby 250 000 minus!

Wcześniej mieliśmy stan wojenny i maksimum urodzeń w roku 1983 (znów proszę rzucić okiem na wykres). Prostacka interpretacja mówi, że Jaruzelski zgasił światło i od tego przybyło dzieci. Tymczasem znajomość tamtych realiów i rzetelne badania wskazują na coś przeciwnego. Naturalny wyż lat siedemdziesiątych i tak by wygasał. Należało wtedy powoli wdrażać różne działania prourodzeniowe, by złagodzić opadającą falę. Niestety wdrożono internowanie, więzienie i zastraszanie. Przede wszystkim – rządy generałów i innych bałwanów zmaksymalizowały trudności w życiu codziennym. Znów w złym (demograficznie) czasie totalnie podważono zaufanie do państwa i zabrano ludziom nadzieję nawet na małą stabilizację. Skutki narastały długo i nieubłaganie.

Praca kobiet

Co więc robić? Nie wiemy jeszcze, co przyniesie nowa „Strategia Demograficzna”. Może tam znajdą się przełomowe rozwiązania? Na przykład ustawowe potwierdzenie, że praca matek (w roli matek!) jest pracą. Obecnie bowiem „pracę” utożsamia się z „zatrudnieniem”.

Jeżeli kobieta wykonuje pracę w domu, to znaczy, że nie jest zatrudniona, czyli że nie pracuje! Tu znów przydadzą się doświadczenia najnowsze.

Mnóstwo różnych specjalistów (np. nauczyciele, informatycy, dziennikarze i wielu innych) musiało przejść na zdalny sposób wykonywania zawodu. Niektórzy już pozostaną przy tej formie na stałe. Zauważmy: oni pracowali w domu, ale byli gdzieś zatrudnieni i to pozwalało im otrzymywać wynagrodzenie, ZUS itd. Mój wniosek brzmi następująco: zatrudnić matki do pracy nad wychowaniem dzieci! Wielkim „zdalnym” zatrudniającym może być tylko państwo.

Wynagrodzenie powinno na razie ograniczać się do zasad znanych z „500+”, żeby nie zepsuć sprawnego mechanizmu. Nowość polegałaby na formalnym zatrudnieniu z pewnymi obowiązkami pracowniczymi i z opłacaniem ZUS-u przez państwo! W obliczu wygaśnięcia narodu za kilka pokoleń – jest to konieczność dziejowa. Kobieta, która wychowywała dzieci i przez to nie mogła podjąć formalnego zatrudnienia, wie, że na stare lata, gdy coś się w życiu nie powiedzie, skazana będzie na nędzę. Źli doradcy mówią: „nie rodzić, pracować!”. A przecież matka wykonuje najważniejszą dla narodu pracę: rodzi i wychowuje dzieci! Uznanie tej pracy za równoważną zatrudnieniu zapewni kobiecie jaką taką stabilizację i uporządkuje dużą sferę życia społecznego.

Praca dzieci

Odnotujmy, że jeszcze niedawno pracę dzieci, choćby tylko pomaganie rodzicom, zwłaszcza w gospodarstwie rolnym, uważano powszechnie za normę społeczną. W krajach rolniczych i bardzo biednych nawet dziś taką pracę podejmują dzieci dziesięcioletnie, jeśli nie młodsze. W Nigrze, gdzie połowa populacji ma mniej niż 15 lat, zakaz pracy dzieci oznaczałby głodową śmierć narodu. Tam dzieci przynoszą dochód lub jakąś korzyść materialną bardzo szybko i dlatego warto mieć dużo dzieci. I tam swój upiorny sens ma termin, którego ja nigdy nie używam: „posiadanie dzieci”.

W nowoczesnym społeczeństwie dzieci się nie „posiada”, bo one nie są przedmiotem konsumpcji ani towarem eksportowym, ani środkiem produkcji. Dzieci nie są kapitałem. Pod względem ekonomicznym dzieci są tylko kosztem. Dokładniej: dzieci są kosztem rodziców i kapitałem narodów! Koszty można – w języku polskim – mieć, ale nie można ich posiadać. Dzieci są kosztem, dopóki nie wyjdą z domu, co przychodzi im nieraz z trudem (Włochy). Rodzice w takich krajach na ogół jakoś pomagają dzieciom finansowo do końca swego życia, ale w drugą stronę działa to słabo

Tak więc w krajach bogatych dzieci są, owszem, kochane, kształcone i wspierane, ale same wsparcia nie zapewniają. Są więc „nieopłacalne” i – z uprzejmości dla rodziców – rodzą się nieczęsto.

ZUS, czyli zaufanie

Tu dwa słowa o ZUS-ie, który też jest przedmiotem niewybrednych ataków i bardzo słabej obrony. Wszyscy wiemy, że ZUS nie jest Sezamem ani żadnym skarbcem, ani nawet bankiem. ZUS jest umową społeczną. My coś tam teraz wpłacamy, a emeryturę otrzymamy z wpłat naszych uogólnionych dzieci i wnuków. ZUS nie przechowuje pieniędzy, ale zaufanie! Przecież ta – powstała w roku 1934 – instytucja działała nawet w czasie wojny (na terenie Generalnej Guberni, bo na ziemiach formalnie przyłączonych do innych państw obowiązywały prawa tych państw).

Co więcej – przedwojenne i nawet wojenne zobowiązania ZUS-u były honorowane (na miarę możliwości) przez komunistów w PRL. Tak było również po roku 1955, gdy na 5 lat ZUS zlikwidowano. Wtedy zamknięto tylko Zakład, ale zobowiązania, czyli zaufanie, przejął budżet państwa.

Po prostu nie da się zniszczyć ZUS-u (jako umowy społecznej), bo zniszczyłoby się zaufanie do państwa w skali absolutnie masowej i ponadpolitycznej.

Tego nie robi się nawet w państwach bankrutujących (Grecja), choć wtedy wybujałe świadczenia bywają przycinane do rzeczywistych możliwości. Popierane przeze mnie dobrowolne podniesienie wieku emerytalnego mężczyzn, gdy przymusowo dotyka również kobiety, obniża ich zaufanie do państwa i znów negatywnie oddziałuje na dzietność jako kolejny ruch skrzydeł złowrogiego „motyla”. To się w Polsce stało w roku 2012.

Piszę o ZUS-ie, pomijając inne formy oszczędzania na starość, bo tylko ta instytucja może uwzględniać postulat powszechnego ozusowania domowej pracy matek jako instrumentu wspierania dzietności. Rzecz jasna – nie będzie to łatwe, bo trzeba uwzględnić różne złożone sytuacje życiowe, np. gdy matka urodziła dziecko, ale go nie wychowuje albo gdy ojciec poświęca się wychowaniu osieroconych dzieci itd. Pierwsza część składki – za urodzenie dziecka – powinna płynąć aż do emerytury, druga może być uzależniona od czasu zatrudnienia przy wychowywaniu dziecka w Polsce itd.

Idea ozusowania pracy matek nawiązuje do staropolskiej instytucji „wiana”, czyli zabezpieczenia majątkowego na wypadek śmierci męża. Naród powinien solidarnie wywianować swoje matki! Dzięki temu, gdy los będzie niełaskawy, kobiecie pozostaną środki do życia, których nawet ona sama nie może zniszczyć ani zagubić.

Nowe WIANO – co ważne – nie obciążałoby od razu budżetu państwa, bo składki byłyby tylko formalnym zapisem, a nie przelewem pieniędzy. Naprawdę zapłacą za nie dopiero dzieci i wnuki dzisiejszych matek. Pod warunkiem, że ktoś te dzieci na czas urodzi. A właśnie o to chodzi.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiano 2022” znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiano 2022” na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fotografia patriotyczna jako manifestacja polskiej tożsamości narodowej / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 85/2021

Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich pojawiła się w latach 1860–1864, przedstawiając głównych aktorów ówczesnych wydarzeń, rysunki propagandowe, ilustracje potyczek, bitew i agitacyjne ryciny.

Tadeusz Loster

Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich w okresie niewoli

Wszystkie zdjęcia ze zbiorów Autora

Rozkwit fotografii patriotycznej na terenie Polski nastąpił na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku w latach poprzedzających powstanie styczniowe, w okresie jego trwania oraz po jego upadku, w czasie żałoby narodowej. Fotografia patriotyczna była modna do czasu odzyskania przez Polskę niepodległości. Fotografujący się Polacy w narodowych ubiorach czy udekorowani emblematami narodowymi uważali, że jest to dowód wskazujący na ich przynależność narodową. Wykonanie takiej fotografii z zaborze rosyjskim było odwagą, a w zaborze austriackim i pruskim – demonstracją patriotyczną.

Opiekunki z dziećmi. Na zdjęciu chłopczyk ubrany w strój narodowy – rogatywkę i czamarę, z tyłu zdjęcia ręcznie wypisany wierszyk: „Jak się to dzieje, żem przestał być sobą / Kto mnie mógł wydrzeć ze mnie! / Jakaż władza może beze mnie / Rozrządzać moją osobą. Sobkowi dn. 28/II 1904 r. K.”. Zdjęcie wykonane w pracowni fotograficznej J. Rudnickiego w Częstochowie, Wykonanie takiej fotografii w tym czasie w Kongresówce było karalne

Kiedy świat zobaczył zdjęcie fotograficzne, zdziwił się niepomiernie. Nie wierzył, że to nie ręka artysty, lecz światło promieni słonecznych namalowało ten mały obrazek. Ten blask był bardziej precyzyjny niż oko ludzkie i rysował takie szczegóły, których nie dostrzegał człowiek.

W 1837 r. Louis Daguerre odkrył, jak można wykonać fotografię w kilka zaledwie minut. Dwa lata później angielski chemik William Henry Fox Talbot wynalazł fotograficzny proces negatywowo-pozytywowy, zwany talbotypią. Pierwszy aparat fotograficzny zbudował Alfons Giroux w 1839 roku. Przypominał drewnianą, rozsuwaną skrzynkę, którą wyposażono w kasetę na materiał światłoczuły. Jednak przełom w fotografii nastąpił w 1851 r. dzięki wynalezieniu tzw. metody mokrej, wykorzystującej proces kolodionowy. Ten wynalazek umożliwił stworzenie fotografii masowej. Fotografowanie zwane było wówczas „zdejmowaniem” wizerunku (stąd słowo „zdjęcie”).

Polka ubrana w „czarną sukienkę” oraz biżuterię patriotyczną z okresu powstania styczniowego. Na piersiach krzyżyk zawieszony na łańcuchu imitującym kajdany, w uszach kolczyki symbolizujące wiarę, nadzieję i miłość (krzyż, kotwica i serce). Z tyłu zdjęcia napis: „Na pamiątkę od kochającej cię Tekli, Strzeliska Stare 1865”. Zdjęcie wykonane w Zakładzie E. Trzemeskiego we Lwowie Autorami tych zdjęć było pierwsze pokolenie zawodowych fotografów. Prezentowali oni bardzo wysoki poziom wiedzy zawodowej i ogólnej, a ich dzieła, powstałe w „magicznych” atelier, porównywano do dzieł sztuki.

Najzdolniejsi, o dużym wyczuciu artystycznym, robili nie tylko kariery, ale i zarabiali duże pieniądze. Do czołowych rzemieślników – artystów fotografii drugiej połowy XIX wieku na ziemiach polskich – należeli w Kongresówce: Karol Beyer, Konrad Brandl, Melencjusz Dudkiewicz, Jan Mieczkowski i Marian Olszyński. Kraków mógł się pochwalić Walerym Rzewuskim, Anitem Szubertem oraz Ignacym Krygerem. Lwów – Edwardem Trzemeskim oraz Józefem Ederem, a Poznań pracownią braci A. i F. Zauschnerów. W miarę upływu lat przybywało pracowni oraz znanych nazwisk fotografów. Do takich należał artysta fotografii Bernard Henner, który posiadał pracownie w Przemyślu, Lwowie i Jarosławiu, a zdjęcia jego na początku XX wieku nosiły notatkę Cesarsko-Królewski Nadworny Fotograf”. Do miana wybitnych należy zaliczyć śląskich fotografów Wilhelma Blandowskiego oraz Maxa Steckla.

Te stare zdjęcia, odbijane na cienkim papierze fotograficznym, przyklejane były na kartoniki. Owe pierwsze passe-partout miały jeszcze ozdoby monobarwne, a na winiecie nazwisko fotografa i adres pracowni. Niekiedy zdobione były medalami, które otrzymywał „mistrz” na krajowych i zagranicznych konkursach fotograficznych.

Członkowie Komitetu Budowy Krzyża Pamiątkowego w parku pałacowym w Chodorowie w pow. Bóbrka (woj. lwowskie): jeden w kontuszu szlacheckim trzyma chorągiew z orłem, drugi siedzi z ręką opartą na tarczy z napisem: „Poległym za wiarę i wolność Ojczyzny młodzież polska Chodorów”; obok stoi trzeci mężczyzna w czamarze. Na krzyżu daty 1772 (I rozbiór Polski), 1791 (II rozbiór Polski), 1793 (Konstytucja 3 maja), 1795 (III rozbiór Polski), 1831 (powstanie listopadowe), 1863–1864 (powstanie styczniowe). Z tyłu zdjęcia pieczątka o treści: Komitet Budowy Krzyża Pamiątkowego w Chodorowie”, obok data „6/V 1906” oraz podpisy: „Franciszek Struczak”, „Na pamiątkę J. Macewicz” oraz „Lewicki”

Fotografia patriotyczna na terenie ziem polskich pojawiła się w przestrzeni publicznej w latach 1860–1864 r., przedstawiając głównych aktorów ówczesnych wydarzeń, rysunki propagandowe, ilustracje potyczek i bitew oraz agitacyjne ryciny.

Fotografie tego typu rozprowadzane były w dużych nakładach. Można je było początkowo kupić za grosze w zakładach fotograficznych, aptekach oraz wszelkiego rodzaju sklepach na ziemiach polskich we wszystkich zaborach. Stwierdzenie przez władze Rosji, że tego typu fotografia jest krzewieniem patriotyzmu wśród ludności Królestwa Polskiego, spowodowało zakaz jej wykonywania i sprzedaży. Przykładem tej restrykcji stał się wybitny warszawski fotograf Karol Beyer, który za fotografowanie, a tym samym dokumentowanie wydarzeń tamtych lat, w październiku 1861 r. został aresztowany i osadzony w twierdzy modlińskiej. Zwolniony w kwietniu 1862 r., ponownie został aresztowany w 1863 r. i zesłany do Nowochopiorska, skąd powrócił dopiero w 1865 r. Od tego czasu fotografie patriotyczno-polityczne sprzedawane były na bezimiennych kartonikach konspiracyjnie.

Z tego okresu istnieje jeszcze bardzo rzadki rodzaj fotografii patriotycznej pamiątkowej, wykonywanej w bardzo małej ilości przez przyszłych powstańców przed wyruszeniem do powstania. Takie fotografie spotyka się we wszystkich zaborach polskich. Te wykonywane w Kongresówce są tylko portretowe, niekiedy w ubiorze „polskim” – w rogatywce oraz czamarze. W Poznańskiem były wykonywane nawet w mundurach powstańczych. Najbardziej wojskowy charakter mają zdjęcia z terenów Galicji, gdzie na przykład krakowska pracownia Walerego Rzewuskiego była wyposażona w ekrany przedstawiające leśny krajobraz, a wyruszający w bój przyszły powstaniec mógł się uzbroić do zdjęcia w przygotowane przez fotografa rekwizyty.

Tego typu fotografia, mimo pamiątkowego charakteru, była bardzo niebezpieczna. Znaleziona podczas rewizji przez carską policję u rodzin podejrzanych o sprzyjanie powstaniu, była pomocna przy identyfikacji osób oraz stanowiła dowód przestępstwa.

Bracia Bogumił i Wiesław Broekere, fotografia wykonana ok. 1908 r. w pracowni K. Ignatowicza w Poznaniu. Chłopcy są ubrani w rogatywki oraz czamary, z szabelkami u boku. Wiesław Broekere, ur. W 1905 r., członek niepodległościowego podziemia, został zamordowany przez Niemców w 1944 r. w K.L. Mauthausen-Gusen. Bogumił Broekere, ur. w 1904 r., oficer WP, uczestnik kampanii wrześniowej, jeniec obozu Oflag II A w Prenzlau, zmarł w 1969 r. na uchodźstwie w Anglii

Nieprzypadkowo w albumie noszącym nazwę „Pamiat’ miatieża” generalnego policmajstra barona Platona Aleksandrowicza Frederiksa, naczelnika Warszawskiego Okręgu Żandarmerii, znalazło się kilkaset zdjęć powstańców oraz sybiraków-zesłańców, uczestników powstania i osób związanych z polską rebelią. No i zdjęcia „Polskich Szkatuł” – kobiet ubranych w żałobne, czarne sukienki niekiedy przystrojone biżuterią patriotyczną.

W Kongresówce chodzenie w takiej sukience było karalne, a fotografię uważano za dowód na wrogie zaborcy propagowanie polskości. Album Frederiksa jest świadectwem wykorzystywania fotografii przez policję i rosyjskie wojsko.

W Kongresówce jeszcze do czasu Wielkiej Wojny niepożądane było, a nawet uważane za przestępstwo, noszenie przez mężczyzn rogatywki i czamary, a robienie sobie zdjęcia w takim polskim ubiorze wymagało odwagi. Wobec zakazu używania pod zaborami wszelkich polskich symboli, rogatywka stała się symbolem manifestacji tożsamości narodowej. Tego typu rogata czapka – jak rogata polska dusza – mocno wrosła w krajobraz miejski i wiejski. Rozpowszechniona w XVIII wieku przez konfederatów barskich, zwana również konfederatką, noszona była przez chłopów, mieszczan, rzemieślników, kupców, a przede wszystkim przez szlachtę i wojsko polskie. W rogatywce do boju polskich kosynierów prowadził pod Racławicami Tadeusz Kościuszko. Czapkę taką na emigracji demonstracyjnie nosił Adam Mickiewicz. Zabrał ją do Turcji i w niej kazał się pochować w 1855 r.

W konfederatce kazał się portretować nasz wielki emigracyjny poeta Cyprian Kamil Norwid, który w jednym ze swoich listów 1862 r. napisał: „Amarantową włożyłem na skronie/ Konfederatkę, Bo jest to czapka,/ którą Piast w koronie/ Miał za podkładkę”.

Trzy pokolenia. Najstarszy mężczyzna w mundurze „Sokoła”, obok niego siedzi porucznik w mundurze austriackim w czapce uformowanej na kształt rogatywki (przypuszczalnie II Brygada Legionów Polskich), po lewej stronie dziewczynka z wpiętymi w płaszczyk polskimi orłami. Stoją: dwaj żołnierze w mundurach austriackich oraz młody mężczyzna w mundurze słuchacza Akademii Wojskowej. Zdjęcie wykonane około 1915 r. w pracowni Cesarsko-Królewskiego Nadwornego Fotografa B. Hennera w Przemyślu

Do grona zdjęć patriotycznych tamtego okresu należy zaliczyć fotografie przedstawiające wybitnych Polaków, a wśród nich wizerunki wojskowych: Tadeusza Kościuszki, księcia Józefa Poniatowskiego, generała Henryka Dąbrowskiego; działacza politycznego, wolnomularza Joachima Lelewela czy np. zdjęcia Henryka Sienkiewicza, rozprowadzane po otrzymaniu przez pisarza nagrody Nobla; i zdjęcia wielu innych zasłużonych Polaków.

Kolportowanie i rozprowadzanie tych fotografii w okresie niewoli miało na celu pobudzenie ducha patriotycznego Polaków, a wykonywanie ich było manifestacją tożsamości narodowej.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich w okresie niewoli” znajduje się na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Fotografia patriotyczna na ziemiach polskich w okresie niewoli” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdy uda się nam pokonać wariant omega, będziemy żyć wiecznie i bez żadnych trosk / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Jaki mamy powód, żeby się szczepić? Nie będzie nam wolno jeździć za granicę, chodzić do szkoły, pracować, bawić się na koncertach i dyskotekach. Zamordyzm, a nie żadna racja medyczna.

Do przejścia mamy jednak jeszcze kilkanaście liter greckiego alfabetu. Dobrnęliśmy do litery delta, a za rogiem czai się gamma, o czym czas jakiś temu poinformował nas sam premier Morawiecki. A przecież premier polskiego rządu kłamać nie może 🙂 (Dlaczego nastąpił ostatnio przeskok o kilka pól, na lambda, doprawdy nie rozumiem).

Sprawdziłem, od trzech miesięcy ani słówkiem nie odezwałem się o koronawirusie. Zatem czas zaktualizować temat. Ostatnia oficjalna mutacja, która teraz szerzy się w Wielkiej Brytanii, jest wyjątkowo paskudna. Łatwo się nią zarazić, za to ma łagodny przebieg. Jaka będzie następna, która właśnie czai się za rogiem? Prawdopodobnie będzie wywoływać uporczywy, trwający siedem dni katar. I to będzie wystarczający powód, żeby zaaplikować cudowną szczepionkę naszym dzieciom. Dlaczego miałyby smarkać, zamiast zwiększać dochody Big Farmy?

Oczywiście szczepienie dzieci będzie w pełni dobrowolne. Będziemy mieli wolny wybór. Niezaszczepione nie znajdą miejsca w przedszkolu i w szkole, a rodzice będą pozbawiani praw rodzicielskich. Budowa świetlanej przyszłości nr 2 nie może zostać zakłócona przez garstkę sfrustrowanych płaskoziemców.

Tymczasem mamy kolejne rewelacje medyczne. Po pierwsze, zaszczepienie dwiema dawkami wcale nie chroni przed kolejnym zarażeniem. Po drugie, osoby, które przechorowały Covid-19, są bardziej odporne niż te zaszczepione.

Po trzecie – to ode mnie – wszystkie osoby w wieku lat 80, 90 lub schorowane na pewno umrą. I to w ciągu najbliższych kilku lat. Zostaniemy o tym poinformowani w budzących grozę relacjach medialnych.

Jaki zatem mamy powód, żeby się szczepić? Władcy tego świata już to ogłaszają, nie zamierzając niczego owijać w bawełnę. Nie będzie nam wolno jeździć za granicę, chodzić do szkoły, pracować, bawić się na koncertach i dyskotekach. To wszystko będzie tylko dla zaszczepionych. I wychodzi na to, że to jest jedyny i wystarczający powód, żeby się zaszczepić. Zamordyzm, a nie żadna racja medyczna ukierunkowana na nasze zdrowie i życie.

Im bardziej bezczelna jest ta szczepienna nagonka, im większe groźby, tym bardziej się nie zaszczepię. Przynajmniej połowa Polaków również jest odporna na pohukiwania rzekomych ekspertów. I w tym upatruję dużą szansę dla naszego narodu. Nie walczmy – my, niezaszczepieni – o takie same prawa, jak zaszczepieni. Nie walczmy z segregacją sanitarną, ale rozwińmy ją twórczo.

Stwórzmy alternatywne państwo, do którego zaszczepieni nie będą wpuszczani, żeby nie zagrażać naszemu zdrowiu i samopoczuciu. Polskę tylko dla niezaszczepionych. W pełni wolną od biurokracji i przymusu administracyjnego.

Z własnym rządem, parlamentem i całą infrastrukturą potrzebną do luksusowego funkcjonowania każdego niezaszczepionego Polaka. Państwo minimum, niskie podatki i wypoczynek w najpiękniejszych zakątkach naszego wspaniałego kraju. Jak Wam się podoba taka wizja raju na ziemi?🙂

A zupełnie poważnie: życzę wszystkim prawdziwych wakacji. Wakacji od trosk, codziennej psychozy strachu i medialnego szaleństwa. Połóżmy się na plaży z książką „Jak zabiłem ciotkę Julię trzy razy w zeszłym tygodniu”. Albo połączmy wędrówkę po górach z kąpielą w orzeźwiającym strumieniu i pokontemplujmy Boże Stworzenie,

czego życzy Wam udający się na miesięczny wypoczynek

Jan Azja Kowalski

Studio Olimpijskie: Wystartowali nasi reprezentanci podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio!

Grzegorz Milko zaprasza na koleją audycję „Studia Olimpijskiego”! Dziennikarz mówi o pierwszej polskiej zawodniczce, która stanęła do boju o olimpijski medal. Jest nią łuczniczka, Sylwia Zyzańska.

Oficjalna uroczystość otwarcia tokijskich igrzysk rozpocznie się w piątek ok godz. 13 czasu polskiego czasu. Gospodarz audycji opowiada o pierwszych startach naszych zawodników:

Wystartowali nasi reprezentanci podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio – komentuje Grzegorz Milko.

Grzegorz Milko przybliża słuchaczom postać Sylwii Zyzańskiej, dwudziestotrzyletniej polskiej łuczniczki specjalizującej się w łuku klasycznym. Studentką Akademii Wychowania Fizycznego im. Bronisława Czecha w Krakowie jako pierwsza z polskich zawodników wystąpiła na olimpijskim stadionie:

Pierwszą naszą zawodniczką, która pokazała się na arenach olimpijskich jest łuczniczka Sylwia Zyzańska. Zajęła 42. miejsce w rundzie rankingowej i uzyskała swój najlepszy wynik w tym roku – zaznacza dziennikarz.

Prowadzący opisuje również jak przebiegła runda rankingowa w łucznictwie. Jak wskazuje, największy sukces odniosły reprezentantki Korei Południowej:

Trzy pierwsze miejsce – Koreanki z Południa. To chyba nie jest niespodzianką, bo oczywiście Azjatki i Azjaci świetnie występują we wszystkich konkurencjach strzeleckich – stwierdza gospodarz audycji.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.