Maria Tomak: nawet w sytuacji wojny Ukraina stara się ustanowić i zapewnić Tatarom krymskim jak najwięcej praw

Maria Tomak, kierownik Departamentu Platformy Krymskiej w Urzędzie Prezydenta Ukrainy Fot. Redakcja Wschodnia Radia Wnet

Zanim Krym został zaanektowany przez Rosję, przez Moskwę po raz pierwszy w XVIII wieku, istniało tam przez 350 lat państwo Tatarów krymskich, Chanat Krymski – który trwał dłużej niż Stany Zjednoczone.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Maria Tomak

Status Krymu i Tatarów krymskich po deokupacji Ukrainy

Jaka jest obecna sytuacja Tatarów na Krymie? Jak wyglądała ona po 2014 roku i jak zmieniła się po 24 lutego 2022 roku?

Uważam, że ważne jest, aby zacząć tę historię nawet nie od 2014 roku, kiedy rozpoczęła się aktualna rosyjska agresja, ale jeśli chodzi o Tatarów krymskich, możemy zacząć od XVIII wieku. To najlepszy sposób na opowiedzenie tej historii, ponieważ właśnie w tym momencie rozpoczęły się prześladowania Tatarów krymskich i de facto próby wypędzenia ich z Krymu przez imperium rosyjskie w różnych wydaniach.

Tak więc w XVIII wieku na Krymie było prawie 90% Tatarów. A po pierwszej aneksji liczba ta znacznie spadła. Potem, w XX wieku, kiedy Stalin deportował Tatarów z Krymu, na półwyspie nie było ich już prawie wcale.

Kiedy rosyjska agresja na Ukrainę rozpoczęła się wraz z okupacją Krymu, było tam już tylko 13% Tatarów krymskich. A większość ludności Krymu, jak wszyscy wiemy, to Rosjanie – ci ludzie, którzy faktycznie zostali przeniesieni na Krym. Krym został skolonizowany przez Rosję w ciągu kilku stuleci. Nic więc dziwnego, że jest tam większość rosyjskiej populacji.

Ale dlaczego to przywołuję? Tylko dlatego, że widzimy, że obecnie Rosja jako siła okupacyjna używa tych samych narzędzi, stosuje takie same praktyki na Krymie, jak w poprzednich stuleciach. Oczywiście nie mówię dosłownie o deportacjach, jak to było za czasów Stalina. Ale czasami nawet sami Tatarzy krymscy odnoszą się do obecnych procesów na Krymie jako do hybrydowej deportacji, co oznacza, że okoliczności stwarzane przez władzę okupacyjną mają na celu ucisk Tatarów krymskich i wyciśnięcie ich z Półwyspu Krymskiego. (…)

Trzeba zwrócić uwagę także na inną ważną kwestię: na mobilizację w Federacji Rosyjskiej, która rozpoczęła się we wrześniu poprzedniego roku i oczywiście wpłynęła przede wszystkim na okupowane terytoria, w tym Krym. Jako urząd monitorowaliśmy sprawę, podobnie jak Medżlis, który bardzo pomagał osobom, które próbowały uciec z Krymu, aby uniknąć mobilizacji. Wezwania do mobilizacji zostały wydane specjalnie w miejscach gęsto zamieszkanych przez Tatarów krymskich. Nie możemy podać żadnych konkretnych liczb, ponieważ nie mamy danych o siłach okupacyjnych.

Ale zgodnie z tym, co wiemy, istnieje wyraźny algorytm dostarczania wezwań, powoływania w szczególności Tatarów krymskich. Wpisuje się to w politykę Federacji Rosyjskiej powoływania do wojska przede wszystkim przedstawicieli jej republik etnicznych.

Dużo słyszymy o Buriatach, Czeczenach i przedstawicielach innych narodów, którzy często są oskarżani o popełnianie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. A jednocześnie w niektórych przypadkach rosyjskie władze starają się promować fakt, że wśród zmobilizowanych są Tatarzy krymscy. Rosja próbuje to przedstawiać jako dowód na to, że Tatarzy krymscy popierają okupację Krymu, co absolutnie nie jest prawdą.

Żeby zakończyć odpowiedź na pierwsze pytanie: obecna sytuacja jest do pewnego stopnia podobna do tej trwającej od 2014 roku, i nadal dramatyczna. Na okupowanych terytoriach ludzie wciąż na przykład mają problemy z dokumentami. Wielu z nich nie ma ważnych ukraińskich dokumentów, bo przed inwazją nie mieli możliwości swobodnego podróżowania na Ukrainę, aby uzyskać nowe zdjęcie w paszporcie lub przedłużyć ważność dokumentów. Mogą udawać się jedynie do miejsc, gdzie nie wymaga się posiadania ważnych ukraińskich dokumentów i są zmuszeni wyjeżdżać do Azji Centralnej, aby uniknąć mobilizacji lub prześladowań.

Wyobraźmy sobie: w 1944 roku raz zostali deportowani do Azji Centralnej, a teraz muszą tam wyjechać ponownie. Jest to jedna z dramatycznych rzeczy w tej historii, która zasługuje, moim zdaniem, na uwagę.

Niektórzy twierdzą, że Krym tak naprawdę nigdy nie był ukraiński, że był tatarski, potem rosyjski, że Chruszczow dał go Ukrainie. Co można im odpowiedzieć?

To bardzo ważne pytanie. Niestety nie chodzi tylko o „niektórych” ludzi. Chodzi o tę narrację, która istnieje w umysłach decydentów i która wpływa na decyzje polityczne.

To jest dla nas kluczowy problem – ta mantra Putina, że Krym zawsze był rosyjski, jest głęboko zagnieżdżona w umysłach wielu ludzi, którzy są absolutnie proukraińscy, ale nadal wierzą w te mity, które zostały wszczepione przez Rosję w czasach sowieckich, a nawet wcześniej, ponieważ wszyscy rozumiemy, że Rosja wykorzystywała Krym jako bazę wojskową przez cały ten czas, kiedy miała nad nim kontrolę.

Jest ogromna przepaść – cywilizacyjna, powiedziałbym – między ukraińskim podejściem a rosyjskim. Dla Rosji Krym jest bazą wojskową. Dla Ukrainy Krym jest miejscem różnorodności, a także oknem na globalne południe, ujmijmy to w ten sposób. Jest to obszar, na którym żyją rdzenni mieszkańcy, który zamieszkuje największa muzułmańska społeczność Ukrainy – Tatarzy krymscy. Mamy cały zestaw fałszywych narracji, które Rosja bardzo skutecznie, trzeba przyznać, rozprzestrzeniała i nadal rozprzestrzenia. Moglibyśmy przejść przez wszystkie te narracje jedna po drugiej.

Tym, którzy twierdzą, że Krym zawsze był rosyjski, polecam tylko przyjrzeć się historii Krymu i dowiedzieć się na przykład, że zanim Krym został zaanektowany przez Rosję, przez Moskwę, po raz pierwszy w XVIII wieku, istniało tam przez 350 lat państwo Tatarów krymskich, Chanat Krymski – który funkcjonował dłużej niż obecne Stany Zjednoczone.

Nie możemy powiedzieć, że Krym zawsze był rosyjski, nawet ze względu na historię. Jeśli zagłębić się bardziej w historię, można zobaczyć, jak wiele tam się działo: byli tam Grecy, Rzymianie, Włosi – Genueńczycy, którzy zajmowali się handlem – i tak dalej, i tak dalej.

Można też zobaczyć, jeśli spojrzy się na mapę – uważam, że jest to bardzo przydatne ćwiczenie, spojrzeć na mapę – widać, że Krym jest połączony lądem z Ukrainą kontynentalną, a nie z Rosją. I ten most, który Rosja zbudowała po rozpoczęciu okupacji, nie zastępuje połączenia z kontynentalną Ukrainą, ze względu chociażby na transport wody przez Kanał Krymski, ze względu na połączenie elektryczne i po prostu dlatego, że zawsze był to jeden region: południowa Ukraina i Krym – Pryazowia, Kraina Stepów. W tym samym czasie, gdy Katarzyna Wielka zlikwidowała Chanat Krymski, zlikwidowała też ukraiński Hetmanat, czyli państwo kozackie, będące jednym z poprzedników państwa ukraińskiego. Ono także zostało zniszczone. To są argumenty natury ogólnej i te fakty należą do wiedzy powszechnej.

A jeśli chodzi o Tatarów krymskich, przede wszystkim na poziomie Medżlisu, ich organu przedstawicielskiego, to Tatarzy krymscy popierają państwo ukraińskie. Wolą, aby Krym był częścią państwa ukraińskiego. Nigdy nie poparli funkcjonowania Krymu pod jakąkolwiek kontrolą Federacji Rosyjskiej.

(…) Jaki model autonomii będzie obowiązywał na Krymie po deokupacji? Czy będzie to autonomia Krymu, autonomia Tatarów krymskich, a może jakiś inny model?

To właściwie dwa pytania. Zacznę od drugiego. Status Krymu jest to jedna z kwestii, które są aktualnie dyskutowane na Ukrainie. Mogę więc odnosić się tylko do status quo, ponieważ obecnie, zgodnie z konstytucją Ukrainy, Krym jest Autonomiczną Republiką Krymu.(…)

Nawet w tej sytuacji staramy się działać. To bardzo ważne sprawy. Wszyscy rozumiemy, że nie musimy czekać na wyzwolenie Krymu, aby pracować nad niektórymi ważnymi strategiami uwzględniającymi deokupację. Ale jeśli chodzi o status Krymu, powiedziałabym, że jest to kwestia będąca przedmiotem toczącej się dyskusji.

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Marią Tomak, kierującą Departamentem Platformy Krymskiej w Urzędzie Prezydenta Ukrainy, pt. „Status Krymu i Tatarów krymskich”, znajduje się na s. 28–29 czerwcowego Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Marią Tomak, kierującą Departamentem Platformy Krymskiej w Urzędzie Prezydenta Ukrainy, pt. „Status Krymu i Tatarów krymskich” na s. 28–29 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Krzysztof Zanussi: Potrzeba opowiadania za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna/ „Kurier WNET” 108/2022

Magdalena Uchaniuk i Krzysztof Zanussi | Fot. Konrad Tomaszewski

Przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne.

Magdalena Uchaniuk, Krzysztof Zanussi

Kino nie zginie na moich oczach

Z Krzysztofem Zanussim – reżyserem, scenarzystą, producentem filmowym – rozmawia Magdalena Uchaniuk

Punktem wyjścia do naszej rozmowy jest Pana najnowszy film – Liczba doskonała. Jest to film trudny, bo bardzo wymagający od odbiorcy, jako że porusza tematy, od których często uciekamy, o których nie chcemy rozmawiać, a one prędzej czy później nas dotykają. Czy Pan się ze mną zgodzi?

Z łatwością. Nie chciałbym, żeby Pani mi odstraszała widzów, mówiąc, że to jest trudne, ale rzeczywiście to jest poważne.

A rzeczy poważne są trudne, więc trzeba to przyznać. Tak to jest, że zastanawianie się nad sensem naszego działania, naszego życia, naszego świata jest obciążające. Jak to powiedział ksiądz profesor Halik, weszliśmy jako cywilizacja w etap pełnego brzucha, a wtedy nie chce się mówić o sprawach ostatecznych. Eschatologia schodzi gdzieś daleko.

Ja z kolei poczułem taką szczerą niechęć, wręcz wrogość ludzi formacji marksistowskiej. Oni dziś rządzą w kulturze – mówię o sprawach metafizycznych. Bo przecież dzięki XIX wiekowi Feuerbachowi, Engelsowi, Renanowi i innym udało się całą metafizykę wypchnąć gdzieś poza horyzont. Tymczasem ja do tego wracam; zresztą nie ja jeden. Myślę, że metafizyka jest naturalną potrzebą człowieka – wyjście poza świat materialny i ten domysł, że tam się jeszcze kryje jakiś sens, dla nas niedostępny.

Mówię górnolotnie, ale spotkały mnie napaści i wyrzuty, że zajmuję się czymś bezprzedmiotowym. Dlatego filmu nie dopuszczono do Gdyni, bo to nie temat na dzisiejsze czasy.

Krytyk „Polityki”, przecież bardzo światłego pisma, wskazuje mi, jakie tematy są słuszne. Tak samo zresztą, jak twórcy Oscarów mówią, że musi być o prześladowaniu mniejszości seksualnych, etnicznych itd. Ale wszelki pomysł na to, co w sztuce być „musi”, jest już pomysłem fałszywym. Nie należy tego podpowiadać.

Wymienił Pan amerykańską nagrodę Oscara. Chyba już parodią są ich wyśrubowane „normy” dopuszczania do konkursu. Bardzo mnie na przykład zdziwiło, że Wołodymyr Zełenski nie mógł wystąpić podczas gali Oscarów, ponieważ podobno wobec tylu konfliktów na świecie nie można wyróżniać tego, co się dzieje w Europie i dlatego prezydent Ukrainy nie został dopuszczony do głosu. Widać, że poprawność polityczna dominuje, ale z drugiej strony ludzie po prostu na nią się godzą i nie ma buntu ani sprzeciwu.

Tak, ale oglądalność spada. Na szczęście to świadczy o tym, że atrakcyjność Oscarów zmalała. Ja oczywiście bardzo chętnie bym dostał Oscara, ale nie dostałem. Natomiast zawsze pytam moich kolegów studentów: czy wy naprawdę sytuujecie w Ameryce źródło dobrego gustu? I wtedy się okazuje, że raczej nie.

Jeżeli powiem damie, że jest ubrana jak Amerykanka, to nie będzie trafiony komplement. Jak ktoś powie, że mam mieszkanie w amerykańskim stylu, to znamy ładniejsze mieszkania. Więc skąd się to wzięło, że nagle w filmie przypisujemy Amerykanom, że są wyrocznią?

Po co robić z nich wyrocznię? Oni mają swojego Oscara dla siebie, a my w Europie mamy inne festiwale, inne kryteria i myślę, że warto przy tym zostać. (…)

Skupmy się na samym filmie. Andrzej Seweryn – zblazowany, dojrzały mężczyzna i młody Jan Marczewski, geniusz matematyczny. Czemu postanowił Pan te dwa światy ze sobą zestawić? I takie światy?

Bo wypatrzyłem kontynuację między tymi pokoleniami. Człowieka, który postawił na świat konsumpcji, osiągnął wszystko, co w nim można osiągnąć, i jest bankrutem dlatego, że tak się – jak się okazuje – nie kocha.

No właśnie.

Okazuje się, że chyba zostaje po nas tylko to, cośmy kochali i tylko to kochanie się liczy, a cała reszta – jego sukces materialny, władza, którą uzyskał, kobiety, które podbił – na koniec życia nie ma znaczenia. I to jest takie dydaktyczne przesłanie, które chciałem zderzyć z programowym egoizmem człowieka, który tak ceni sobie wolność, że nie chce się w nic zaangażować. To jest dość powszechna dzisiaj postawa, bardzo lansowana w tych wszystkich mediach, które wskazują sposób życia za pośrednictwem wielu różnych coachów: trzeba siebie realizować, nie daj Boże się poświęcić, nie daj Boże! To, że tam jest mowa o poświęceniu, wytyka mi „Gazeta Wyborcza” w bardzo negatywnej recenzji. Jakież to poświęcenie!

Kobieta chce wyrwać mojego bohatera z jego egoistycznego zamknięcia. A recenzent wypisuje z ironią, że to jakaś fałszywa Matka Teresa z Kalkuty. Bo kto słyszał się poświęcać dla drugiego człowieka? Przecież to jest sprzeniewierzenie się sobie. Mamy tutaj konflikt światopoglądowy i właściwie cieszę się, że mogę w tym konflikcie swoje słowo powiedzieć.

Jak ludzie zechcą mój film zobaczyć, może zdobędziemy parę argumentów za tym, że pomysł na życie, który jest dzisiaj powszechnie lansowany, nie jest dobry. (…)

Tego dzisiaj nam brakuje w kinach studyjnych – tych spotkań, przeglądów, które gdzieś odeszły, ale są bardzo ważne dla budowania naszej tożsamości narodowej i w ogóle poczucia jedności, wspólnotowości.

Byłoby bardzo dobrze, gdyby to się trochę bardziej odrodziło. Jest kilka ośrodków, które tak działają w paru miastach Polski. Ja jestem pełen nadziei, że kino nie zginie na moich oczach, ale gwarancji nikt nie dał.

Taka wizja nie napawa optymizmem. Nie, kino przecież nie zginie! Ale może zdominuje nas Netflix, inne duże platformy.

Wielki kapitał może nas trochę przydusić. Ale generalnie potrzeba opowiadania o życiu za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna.

Czas Gutenberga po prostu już przeminął. Ja przepadam za książką, ale wiem, że drukowana książka będzie raczej marginesem. A cała komunikacja, cały transfer doświadczeń pokoleń, to, na czym oparta jest nasza kultura, będzie teraz bardziej audiowizualne. I ma to swoje zalety i wady.

Ja cieszę się z zalet, bo przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne. (…)

Cały wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” znajduje się na s. 2, 10 i 11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” na s. 10–11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Michał Wojtas, lider warszawskiej grupy Amarok, opowiada o pierwszym solowym albumie pt. „Lore”.

Michał Wojtas (po lewej) z prowadzącym Muzyczne IQ.

… ciemne, głuche brzmienie…

Rozmowa z Michałem Wojtasem, liderem Amarok, o pierwszej, sygnowanej nazwiskiem artysty płycie pt. Lore. Muzyka powstała na potrzeby przedstawienia tanecznego pod tym samym tytułem cenionego choreografa brytyjskiego, Jamesa Wiltona. „Lore” inspirowany jest motywami celtyckimi, starosłowiańskimi i nordyckimi, a więc w tej podróży nie brakuje ani dyskretnych, relaksacyjnych brzmień, ani nieco mocniejszych – elektroniki i ambientu.

„Michał Wojtas, lider formacji Amarok, tak często współpracuje z brytyjskim choreografem Jamesem Wiltonem, że należało owoce tej pracy wrzucić w jakiś osobny kanał. 4 lata temu usłyszeliśmy „The Storm” – ambientowo-progresywną płytę ilustrującą jedno z przedstawień Wiltona, specjalisty od tańca współczesnego. Owa płyta, sygnowana jako Amarok, odbiega od innych, regularnych albumów tego projektu, takich jak „Hunt” czy „Hero”. Zatem, gdy przyszła okazja do kolejnych kompozycji ‘scenograficznych’, Michał zaczął sygnować to własnym nazwiskiem, nie jako zespół (chociaż przy współpracy z członkami zespołu). W ten sposób usłyszeliśmy „iRobot”, a później „Towards the Light”, futurystyczne, ‘blade runnerowe’ ilustracje, jakże inne od tego, co słychać na „Lore”, długogrającym soundtracku do nowego przedstawienia Wiltona, które miało premierę jeszcze w październiku 2022.” Jakub Oślak, https://www.cantaramusic.pl/recenzje/michal-wojtas-lore Cantara Music

Szeptucha w Muzycznym IQ. Gitarzysta Paweł Szuszkiewicz opowiada m.in. o nowym multisinglu grupy.

Gonią Nas- Polny Kwiat- Miododajna

Drugą płytę Szeptuchy zapowiada multisingiel, na który składają się trzy nowe kompozycje grupy.

Debiutancki album „Zamowy” ukazał się pod koniec listopada 2021 i otrzymał znakomite recenzje dziennikarzy muzycznych w całym kraju. Jest to zbiór ośmiu kompozycji, które zabierają słuchacza w tajemniczy świat magii Podlasia, opowiadając o pięknie dziewiczej przyrody, wierzeniach i tradycjach rodem z wielokulturowego, nieskażonego rejonu podlaskiego. Białostoccy muzycy nie zamykają się w żadnych muzycznych ramach. Echa starych tradycji przeplatają się z nowoczesnymi brzmieniami, które w połączeniu niebanalną acz przystępną warstwą tekstową tworzą niezwykle magiczną i energetyczną całość. Utwór „Szeptanica”, tuż po premierze znalazł się na listach przebojów rozgłośni radiowych w kraju i na świecie, plasując się na wysokich miejscach tabeli.

W lutym 2022 w plebiscycie Niebieski Mikrofon, Szeptucha została laureatem głównej nagrody Jury Polskiego Radia Białystok. Doceniono ich za doskonały pomysł muzyczny i wizerunkowy – przemyślane połączenie nowoczesnego brzmienia z kulturą i tradycją naszego regionu, a także za gotowy projekt artystyczny, który zdaniem jurorów ma szansę zaistnieć w Polsce i być może nawet za granicą.

zródło https://www.cantaramusic.pl/news/szeptucha-wydala-multisingel

Łysa Góra w Muzycznym IQ. Wywiad z perkusistą grupy Krystianem Jędrzejczykiem. Audycja z dn.19.05.2023

Wiedźma Bimbrownica

Łysa Góra to zespół, który niełatwo daje wpisać się w jeden nurt. Swoją przygodę z graniem pod szyldem Łysej zaczęli od połączenia miłości do folku, białego głosu i rockowo-metalowych brzmień.  Nadając folkowej nucie mocną rockową oprawę przez lata trudni do zaszufladkowania, czerpali przede wszystkim z tradycyjnych pieśni słowiańskich od ziem polskich, aż po Bałkany. Różne języki przeplatają się w ich muzyce m.in. polski, ukraiński, białoruski, macedoński, bułgarski.

Music Inspired by w Muzycznym IQ

A niech to piorun trzaśnie!

Rozmowa z Robertem Srzednickim i Arturem Szolcem z Music Inspired by o nowej płycie zainspirowanej mitologią Słowian. Poza zawartością czysto muzyczną, album opatrzony jest wspaniałą szatą graficzną oraz zawiera opisy każdego z utworów wprowadzające słuchacza w świat dawnych bóstw słowiańskich.

„Music Inspired by Slavs” to album wielowymiarowy. Muzyka folk splata się tu z rockiem i elektroniką. Korzenny, folkowy, słowiański klimat kompozycji jest muzycznym „daniem głównym”. Jednakże nie jedynym. Na jego tle, usłyszeć można instrumenty i języki z różnych stron świata. Tak więc, w sensie muzycznym jest to opowieść wielowątkowa i wielokulturowa, a „Słowiańszczyzna” stanowi jej centrum. W warstwie konceptualnej – tytuły poszczególnych utworów to imiona słowiańskich bóstw. Na płycie jest też pięć krótkich form muzycznych pełniących rolę przerywników. Ich tytuły (północ, wschód, zachód, południe, centrum) to swego rodzaju drogowskazy wskazujące charakter różnorakich, zewnętrznych wpływów muzycznych obecnych na płycie.

W charakterze gości na albumie wystąpiło szesnastu artystów. Wśród nich nie zabrakło tak uznanych muzyków jak Krzysztof Drabikowski (Batiuszka), który zadbał o niezwykłe w swoim charakterze, klimatyczne, mroczne wokale, przypominające cerkiewne pieśni liturgiczne, ale także folkowe zaśpiewy, oraz Mariusz Duda (jako Lunatic Soul), który zaśpiewał w utworze „Swaróg”, tworząc swoim głosem niesłychanie melodyjną i przestrzenną atmosferę kompozycji.

***

„Music Inspired by” to projekt, w którego skład wchodzi trzech muzyków – Artur Szolc, Robert Srzednicki oraz Kris Wawrzak. Na swoich albumach prezentują niezwykle przestrzenną i klimatyczną wizję dźwiękową, w której można znaleźć elementy charakterystyczne dla muzyki folk, rocka, klasyki oraz elektroniki. Instrumentarium projektu jest bardzo złożone, a w jego skład wchodzą m.in. wszelkiej maści instrumenty perkusyjne, smyczkowe, klawiszowe i szarpane oraz cała gama zupełnie współczesnych syntezatorów i samplerów. Każdy z albumów wydanych przez grupę spełniał rolę muzycznej ilustracji do danego tematu, który zawsze pozostawał ezoteryczny, tajemniczy i – w pewien sposób – nietypowy. Dotychczas ukazały się albumy: „Music Inspired by Tarot”, „Music Inspired by Zodiac”, „Music Inspired by Alchemy”.

https://www.facebook.com/musicinspiredby

Zamiast stawiać pomniki św. Janowi Pawłowi II, czytajmy z uwagą jego encykliki / Sławomir Matusz, „Kurier WNET” 106/2022

Pedofili kryły stowarzyszenia psychologów i psychoterapeutów, celebryci związani z Zatoką Sztuki, która miała być kulturalną wizytówką Sopotu. Pedofili z Dworca Centralnego kryła warszawska policja.

Sławomir Matusz

Lewica właściwa czy zdegenerowana?

Robert Biedroń udał się na początku marca z delegacją Nowej Lewicy do Finlandii, gdzie zostali przyjęci na krótkiej, kurtuazyjnej wizycie przez panią premier Sannę Marin. Podobno podczas spotkania rozmawiano zakazie aborcji w Polsce i rzekomej dyskryminacji osób LGBT.

Po spotkaniu Biedroń pochwalił się na Twitterze: „Gabinet Sanny Marin chce pomóc Polkom w dostępie do ich podstawowych praw. Nasze rodzime partie, Nowa Lewica i Socjaldemokratyczna Partia Finlandii, rozpoczynają rozmowy o szczegółach technicznych. W nowej kadencji fińskiego rządu sfinalizujemy sprawę”. Spotkało się to z ripostą Kancelarii Premier Finlandii, która natychmiast sprostowała w dzienniku „Ilta-Sanomat”: „Było to grzecznościowe spotkanie, trwające około 10 minut. Polska delegacja opisała pani premier sytuację praw człowieka w kraju i wyraziła nadzieję, że w przyszłości uda się zintensyfikować współpracę w obronie praw kobiet w Europie. Podczas spotkania nie padły żadne obietnice”.

Wpadka podobna do tej, jaką zaliczył Rafał Trzaskowski po wizycie prezydenta Bidena w Polsce, kiedy tylko przywitał się z prezydentem USA, a chwalił się długimi z nim rozmowami. To typowa postawa kelnera, a nie polityka. Bowiem kelner będzie do końca życia opowiadał, jakie to rozmowy prowadził z głową wielkiego państwa lub mafii, przyjmując zamówienie na alkohol.

Dwaj niedawni kandydaci na stanowisko prezydenta RP pokazali, jak w ich rozumieniu i wykonaniu wyglądałaby polityka zagraniczna i jakie byłyby priorytety. Biedroń zamierza organizować turystykę aborcyjną, a Trzaskowski – który też wspiera środowiska LGBT – chce najpierw ograniczyć, a następnie całkowicie zakazać Polakom spożywania mięsa i nabiału

Powinniśmy jeść robaki, jak więźniowie obozów koncentracyjnych i łagrów, dla których było to często jedyne źródło białka.        Obaj to politycy lewicy, raz konkurujący ze sobą, a innym razem wspierający się ideologicznie. Swoją drogą, jeżeli Rafał Trzaskowski chce wprowadzić w życie postulaty C40, gdy obejmie władzę, zastąpić mięso i nabiał owadami, to trzeba publicznie podać mu taki posiłek i sprawdzić jego reakcję.

Wpadkę Biedronia skomentowała Päivi Räsänen, przewodnicząca fińskiej parlamentarnej grupy Chrześcijańskich Demokratów: „Obietnica aborcji jest bezsensowna i bez serca – nasza służba zdrowia jest potrzebna Finom, a nie do odbierania życia polskim dzieciom”.

Biedroń chciał być takim bohaterem, jak ambasador Polski w Szwajcarii w 1943 roku, Aleksander Ładoś – „szef grupy fałszerzy”, rozdającej Żydom paszporty, by ocalić im życie. A tymczasem został uznany w Finlandii za oszusta, który chciał organizować dzieciobójstwo na dużą skalę i jeszcze je sankcjonować umowami międzynarodowymi. Czy to jest lewica, czy przejaw jej degeneracji?

Po emisji w TVN reportażu Franciszkańska 3 tak mówił w wywiadzie: „Zachód o grzechach Kościoła, w tym grzechach Jana Pawła II, dyskutuje od dawna. (…) Jest kojarzony z dogmatem cywilizacji śmierci, ponieważ sprzeciwiał się pomocy w Afryce w kwestii antykoncepcji podczas pandemii AIDS. Sprzeciwiał się w stanowczy sposób prawu kobiet do decydowania o przerywaniu ciąży. Potępiał związki jednopłciowe. Ukrywał i przenosił sprawców pedofilii”.

W tej wypowiedzi Biedroń dokonuje zawłaszczenia terminu „cywilizacja śmierci”, którego autorem był papież Jan Paweł II, opisując w encyklice Evangelium vitae w 1995 roku „cywilizację śmierci” – z aborcją, eugeniką, aprobatą eutanazji, antykoncepcją, upadkiem i zagładą rodziny, wartości ludzkich, będącą całkowitym zaprzeczeniem „cywilizacji miłości” Pawła VI.

Dla Biedronia „cywilizacja życia” wiąże się z prawem do aborcji, eutanazji, nieskrępowanej wolności seksualnej, małżeństw jednopłciowych, demoralizacji dzieci pod pozorem uczenia tolerancji dla wszystkiego i wpajania im, że płeć mogą sobie wybrać w każdej chwili z podanego im menu, oraz z wyrzuceniem z języka ludzkiego matek i ojców.

Tylko po co im małżeństwa jednopłciowe, skoro według lewicowych myślicieli jest 56 płci lub może więcej? Czy w tej wielości płci małżeństwa są możliwe i dopuszczalne? Ile jest możliwych związków pomiędzy nimi? Jeżeli lewica domaga się uznania małżeństw jednopłciowych, to o które z tych płci chodzi?

Antykoncepcja zaś jest sprzeczna z ekologią. Ma zabijać życie, niszczyć je, rozpuszczać. Dlaczego lewicowy ideolog i polityk chce organizować wyjazdy aborcyjne, a nie domaga się zwiększenia pomocy dla matek, dla kobiet w ciąży? Ograniczenie prawa do aborcji nie jest zamachem na wolność kobiety, nie odbiera jej możliwości decydowania o własnym ciele. Kobieta decyduje o własnym ciele, „otwierając się” dla mężczyzny w akcie miłosnym. Jeśli dojdzie w wyniku tego aktu do poczęcia, dziecko w jej ciele jest „gościem”, którego nie można ot, tak wyrzucić. Oboje kochankowie kiedyś podobnie gościli w łonach matek, zanim przyszli na świat.

Dalej Biedroń mówi: „Papieżowi zrobiono krzywdę w Polsce. Wyidealizowano jego obraz. Wręcz go zdehumanizowano, zrobiono z niego nadczłowieka. (…) Niestety, ale uczestniczył w tym systemie, w którym Kościół katolicki stał się jedyną instytucją na świecie, która stworzyła mechanizm ukrywania przestępców zbrodni pedofilii”. Otóż Biedroń się myli. Pedofili ukrywała Służba Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska.

Dwóch bohaterów reportażu Franciszkańska 3 pracowało dla SB i chodzili bezkarni. Wystarczyło tylko współpracować z MO i SB, donosić na opozycję i Kościół. Gdyby ówczesny krakowski biskup Karol Wojtyła tolerował pedofilię, władze zrobiłyby wszystko, by go zdyskredytować. Ale pedofilami byli współpracownicy SB, więc sprawy nie można było nagłośnić i użyć przeciw Kościołowi.

Ukrywanie pedofilii to współcześnie większy problem. Pedofili kryły inne instytucje w Polsce – jak stowarzyszenia psychologów i psychoterapeutów, jak przyjaciele i koledzy skazanego za pedofilię Andrzeja Samsona; jak celebryci związani z Zatoką Sztuki, która miała być kulturalną wizytówką Sopotu. Pedofili z Dworca Centralnego ukrywała warszawska policja – co opisali w serii artykułów dziennikarze „Wprost” w 2003 roku i pokazał Sylwester Latkowski w filmie Pedofile (2005). Zdaje się, że nikogo w tej sprawie do tej pory nie skazano.

Pedofili ukrywają środowiska teatralne i filmowe (nie tylko w Hollywood), szkoły, instytucje kultury, a także organizacje i stowarzyszenia LGTB, które pod pozorem edukacji seksualnej i uczenia tolerancji deprawują, osaczają, a potem molestują dzieci. Sam przed kilku laty dwukrotnie bezskutecznie próbowałem zainteresować prokuraturę w Mysłowicach na Śląsku przypadkiem pedofila zatrudnionego w domu kultury – instruktora teatralnego, późniejszego dyrektora kultury instytucji podległych marszałkowi województwa. Sytuacja była podobna do tej w zachodniopomorskim.

W czasach PRL-u homoseksualiści szukali swoich ofiar w pobliżu dworców, w ciemnych bramach, koło lokali gastronomicznych. Zaczepiali chłopców, częstując alkoholem i papierosami, pokazując im karty z wizerunkami nagich kobiet, zagraniczne czasopisma pornograficzne, tzw. świerszczyki, badając zainteresowanie i podatność na manipulację potencjalnych ofiar.

Dzisiejsi „edukatorzy” i „terapeuci” częstują ofiary alkoholem i podają im narkotyki – jak pedofil ze Szczecina, wieloletni współpracownik marszałka województwa. Na warsztatach edukacji seksualnej nastolatki mogą usłyszeć dużo więcej, niż wie i nawet chciałoby wiedzieć wielu dorosłych.

O to właśnie chodzi: rozbudzić zainteresowania dzieci, pobudzić ich wyobraźnię, zachęcić – zamiast uczyć się matematyki, fizyki, historii, biologii, dowiedzą się, że niekoniecznie są dziewczynkami i chłopcami; do czego jeszcze mogą być przydatne różne domowe przedmioty; że wolno im wszystko w imię tolerancji i wolności seksualnej; zostaną też zaproszone na warsztaty poza szkołą i na wulgarne manifestacje. Potem zwichrowani młodzi ludzie, ofiary tych eksperymentów, zasilą nie tylko szeregi pacjentów terapeutów, ale i prostytutek, niewolników seksualnych i narkomanów.

Na stronie edukacjaseksualna.com jej twórcy piszą: „Tworzymy sieć edukatorek/ów seksualnych z małych i średnich miast Polski, którzy w swoich regionach działać będą na rzecz samorządowych rozwiązań dla edukacji seksualnej i równościowej”. Ta deklaracja pokazuje, jak zorganizowana, groźna dla społeczeństwa jest „tęczowa rewolucja” i dokąd zmierza. Polskie szkoły pod hasłami nowoczesnej edukacji mają być terenem „łowów” na dzieci. Zaczynają się one już w klasach 1–5.

Szczeciński pedofil Krzysztof F. był pełnomocnikiem marszałka województwa pomorskiego odpowiedzialnym za kontakty z organizacjami społecznymi, a jednocześnie terapeutą i edukatorem. Kierował pieniądze do organizacji, w których był sam zatrudniony.

Klaudia Jachira domaga się „odjaniepawlenia” naszych ulic i miast, języka polityki w Sejmie i Senacie. Częściowo się z nią zgadzam. Czytajmy encykliki, w skupieniu i z uwagą, zamiast stawiać pomniki.

Jan Paweł II tak pisał w Evangelium vitae:

„Niestety te niepokojące zjawiska bynajmniej nie zanikają, przeciwnie, ich zasięg staje się raczej coraz szerszy: nowe perspektywy otwarte przez postęp nauki i techniki dają początek nowym formom zamachów na godność ludzkiej istoty, jednocześnie zaś kształtuje się i utrwala nowa sytuacja kulturowa, w której przestępstwa przeciw życiu zyskują aspekt dotąd nieznany i – rzec można – jeszcze bardziej niegodziwy, wzbudzając głęboki niepokój; znaczna część opinii publicznej usprawiedliwia przestępstwa przeciw życiu w imię prawa do indywidualnej wolności i wychodząc z tej przesłanki, domaga się nie tylko ich niekaralności, ale wręcz aprobaty państwa dla nich, aby móc ich dokonywać z całkowitą swobodą, a nawet korzystając z bezpłatnej pomocy służby zdrowia”.

Jak nie w Polsce, to w Finlandii.

Artykuł Sławomira Matusza pt. „Lewica właściwa czy zdegenerowana?” znajduje się na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Lewica właściwa czy zdegenerowana?” na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Kto w Polsce będzie chciał szkodzić dziadkom, babciom, wujkom i kuzynom? / Jan Bogatko, „Kurier WNET” 106/2023

Dekomunizacji u nas nie było i nie będzie. Bezpieka łeb trzyma wysoko, a jej agenci korzystają ze wsparcia tzw. liberałów, np. prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, o mało co prezydenta Polski.

Jan Bogatko

Sami swoi

Mordowanie księży to niemal podstawowe zajęcie bolszewickich rewolucjonierów. We Francji czy Rosji robiono to masowo. W Niemczech Karl Fritsch, socjalista z SS, dawał księżom w Auschwitz miesiąc, wyjść stamtąd mogli tylko przez komin. W sowieckiej Polsce czerwony skrytobójca do końca mordował czarnych. W kraju i za granicą. Ich interesów bronią dziś Totalni, mając poparcie wielu Polaków.

Bezpieka, która zabiega w Polsce o utrzymanie swych przywilejów jako „policja polityczna, jaka jest w każdym kraju na świecie” (z wystąpienia esbeka na spotkaniu z „ikoną liberałów”, Donaldem Tuskiem), łeb trzyma wysoko, bo dekomunizacji w Polsce nie było i pewnie nie będzie, bo kto będzie chciał szkodzić dziadkom, babciom, wujkom i kuzynom, w myśl hasła „na co to komu i po co?”. Agenci bezpieki korzystają ze wsparcia tzw. liberałów, np. prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, o mało co zresztą prezydenta Polski.

Może to tradycje rodzinne (mamusia niedoszłego pana prezydenta, Teresa Trzaskowska, ksywa „Justyna”, od 1960 r. pracowała jako kapuś dla bezpieki, informując swych mocodawców jako żona jednego z najbardziej znanych muzyków jazzowych, Andrzeja Trzaskowskiego, o wszelkich kontaktach muzyków i jazzmanów z dyplomatami zachodnimi) sprawiły, że nad koleżanką mamusi rozpostarł ochronny parasol?

Wprawdzie prezydent RP OMC (o mało co), Trzaskowski, naśmiewał się, jak tylko mógł, z doniesień medialnych na temat powiązań jego rodziny z polskosowieckimi służbami, ale sprawa wcale nie była śmieszna. Marek J. Minakowski, mój przyjaciel, z którym współorganizowałem SPSW (Stowarzyszenie Potomków Sejmu Wielkiego), jest nie tylko doktorem filozofii, ale – a nawet przede wszystkim – twórcą największej w dziejach genealogii Polaków. Z niej można się dowiedzieć o powiązaniach rodzinnych „liberała”. Otóż pierwszym mężem Teresy Trzaskowskiej był Marian Ferster. Trzaskowska została tym samym synową Aleksandra i Władysławy Fersterów. Jej teściowa była funkcjonariuszem UB. Z kolei stryj Władysławy Fersterowej, Bolesław Drobner, w latach 50. był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie, w wcześniej ministrem sowieckiego okupacyjnego PKWN. Ubecja oblige!

Czy opieka, także i finansowa (2 mln zł dla fundacji „Pro Humanum”, LGBT itd., TW „Panny”), nad swego czasu agentką bezpieki w Niemczech, Jolantą Gontarczyk (dzisiaj Lange), jaką otoczył Trzaskowski dzisiejszą aktywistkę praw człowieka, za jaką podaje się ta nasłana na księdza Franciszka Blachnickiego agentka, to zbieg okoliczności?

Dla Trzaskowskiego oficjalnie tak. Dla uważnego obserwatora jednak to logiczny element ubecko-lewackiej, antyhumanitarnej działalności. „Pannę” jako Jolantę Gontarczyk, aktywistkę chrześcijańską na rzecz wyzwolenia od komunizmu, poznałem jako korespondent Radia Wolna Europa w Bonn podczas jednej z moich wizyt w Carlsbergu.

Ksiądz Franciszek Blachnicki wydawał wówczas w Niemczech w ramach Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów pismo „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”, a na jego łamach dzisiejsza „obrończyni praw wszelakich mniejszości“ pisywała ohydne, grafomańskie teksty, jakby żywcem przeniesione z „Trybuny Ludu” (starsi czytelnicy zapewne pamiętają, choćby z opowiadań, tę partyjną gadzinówkę), w których takie swojskie wyrażenia, jak „imperializm amerykański”, zastępowały apele o „odnowę moralną i nawrócenie jako jedyną drogę do odzyskania przez Polskę niepodległości”.

„Panna” zaczęła robić oszałamiającą karierę na emigracyjnym rynku politycznym w Niemczech, do chwili ucieczki z Carlsbergu na łeb, na szyję, aczkolwiek z opóźnionym zapłonem, kiedy to zachodnioniemiecka policja i kontrwywiad zainteresowali się Gontarczykami po zagadkowej (już wówczas uważanej za zabójstwo) śmierci kapłana.

Peerelowska bezpieka na ogół interesowała się politycznymi uchodźcami w Niemczech. Gontarczykami się nie interesowała. Wyjechali do Niemiec niby w ramach akcji „łączenia rodzin”, jako że Gontarczykowa pochodziła z rodziny folksdojczów. Wtedy to jeszcze formalnie była z domu Pławska (jej ojciec w Generalnym Gubernatorstwie nazywał się Lange, potem zmienił nazwisko na bardziej odpowiadające nowej rzeczywistości). I nic! Żadnych wizyt z konsulatu PRL, śledzeń, obserwacji! A te były przecież na porządku dziennym!

Kiedy uciekłem z PRL i poprosiłem w Niemczech o azyl (jako były więzień polityczny), zaczęły się telefony i wizyty w Monachium, gdzie mieszkałem (mowa o późnych latach 70.) na Belgrad Strasse. „Po co panu azylprzekonywał mnie człowiek, który zadzwonił do drzwi. – Damy panu paszport konsularny”. Podziękowałem. Jeden z telefonów, pamiętam po dziś dzień, w niedzielę, latem, koło południa, pozornie nie miał nic wspólnego z bezpieką. Mieszkałem wówczas już w innym miejscu, naprzeciwko parlamentu, na Steinsdorf Strasse, w dzielnicy Lehel. Rozmówca informował mnie o przyjeździe mojego znajomego z Warszawy (podając jego imię i nazwisko; sprawdzić nie mogłem, bo wówczas łatwiej było pojechać tramwajem na Antarktydę, niż dodzwonić się z Niemiec do Polski), dodając, że czeka on na mnie przed polskim kościołem w Monachium.

Nie było to daleko od mojego domu. Pojechałem, obszedłem kościół dwa razy naokoło, żywego ducha. Poczekałem jeszcze kilka minut, wreszcie wsiadłem do samochodu (miałem wówczas mini morrisa) i udałem się do domu. Światła zmieniały się na czerwone, kiedy zbliżałem się do skrzyżowania z ruchliwą nawet w letnie popołudnie ulicą Prinzregentenstrasse. Zacząłem hamowanie, ale widzę, że nie tracę prędkości. Redukuję biegi. Nie mam wyjścia – skręcam ostro w prawo, wjeżdżając na szeroką ulicę.

Huk. Zderzenie. I w skrócie: proces w sądzie o spowodowanie wypadku przez wjazd na drogę z pierwszeństwem i wyrok. Uniewinniający! Okazało się, że przy hamulcach ktoś manipulował. Łatwo zgadnąć, kto. Podobny wypadek był udziałem jednego z redaktorów Radia Wolna Europa, Tadeusza Podgórskiego (wtedy w Monachium rozpocząłem współpracę z radiem, było to zatem ostrzeżenie).

Kiedy ogłoszono tzw. upadek komuny, miałem nadzieję, która okazała się płonna, jak wiele innych, że dowiem się, jak to było naprawdę z moim „wypadkiem” na Prinzregentenstrasse. Ale bezpieka strzeże swych tajemnic po dziś dzień. Archiwa, w których znajdowały się dokumenty o wszelkiego rodzaju operacjach podejmowanych przez polskie i sowieckie specsłużby wobec Wolnej Europy i innych ważnych dla PZPR i SB placówek, z Carlsbergiem włącznie (a zatem i operacji „zabić księdza”), zostały zniszczone na rozkaz ppłk. bezpieki, Tadeusza Chętki. Wiadomo też, kiedy: 16 stycznia 1990 roku. Sam Tadeusz Chętka, który zresztą został później pozytywnie zweryfikowany, pełnił także po 1990 r. różne odpowiedzialne funkcje w wywiadzie Rzeczypospolitej Polskiej. Jego przyjaciele i krewni bliżsi i dalsi budują dziś w Polsce wolne, wielokulturowe społeczeństwo bez barier. Jak „Panna”, Jolanta Lange, dawniej Gontarczyk, agentka SB, pupilka Rafała Trzaskowskiego, potomka zacnej, ubeckiej rodziny, prezydenta Warszawy.

Kiedy ksiądz Franciszek Blachnicki zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, małżonkowie Gontarczyk bawili jeszcze przez jakiś czas w Carlsbergu. Nie wydaje się przekonujące twierdzenie, że ich wyjazd do PRL zaraz po zabójstwie księdza Franciszka Blachnickiego mógłby uprawdopodobnić w oczach zachodnioniemieckich służb ich agenturalną działalność. Podejrzenie wobec Gontarczyków utrzymywało się już od pewnego czasu, aczkolwiek w niemieckiej polskiej diasporze rzucano wówczas podejrzeniami dość często, z różnych, nieraz trudnych do zrozumienia powodów.

Wreszcie Gontarczykowie – najwidoczniej uprzedzeni przez bezpiekę – spakowali się i wyjechali na „urlop”. Do Polski. A potem zajął się nimi propagandowo towarzysz Urban, wybitny polski liberał, przyjaciel Adama Michnika, pułkownika Maksymiliana Sznepfa – tatusia Ryszarda Sznepfa, dyplomaty, byłego ambasadora RP w Waszyngtonie. Sami swoi!

W latach 2002–2005 IPN prowadził śledztwo w sprawie śmierci księdza Franciszka Blachnickiego. Wykazało ono to, co wykazać było wolno: że twórca centrum duchowego w Carlsbergu był inwigilowany przez SB za pośrednictwem jego najbliższych współpracowników (małżonków Jolanty i Andrzeja Gontarczyków, tajnych współpracowników SB), jak również, że mógł umrzeć na skutek otrucia.

Prowadząca śledztwo prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach, Ewa Koj, odstąpiła od przesłuchania funkcjonariuszy SB zamieszanych bezpośrednio w inwigilację ks. Franciszka Blachnickiego i postanowieniem z 6 lipca 2006 r. umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa ks. Franciszka Blachnickiego przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego poprzez podanie mu trucizny, wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie takiego przestępstwa.

Po ponownym podjęciu śledztwa 14 marca 2023 r. IPN poinformował, że śmierć ks. Franciszka Blachnickiego 27 lutego 1987 r. nastąpiła na skutek zabójstwa poprzez podanie ofierze śmiertelnych substancji toksycznych. Wykazały to czynności procesowe przeprowadzone w Polsce oraz na terenie Niemiec, Austrii i Węgier przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach.

Sprawcy zbrodni mają w Polsce przyjaciół w szeregach dawnych (i dzisiejszych) towarzyszy walki. Zapewne unikną kary. Przeciwko zamordowanemu księdzu ruszy lawina ohydnych oskarżeń.

Felieton Jana Bogatki pt. „Sami swoi” znajduje się na s. 4–5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co środa w Poranku WNET na wnet.fm.

  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jana Bogatki pt. „Sami swoi” na s. 4–5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Pisanki, święcenie ognia, oblewanie wodą. O polskich tradycjach wielkanocnych opowiada dr hab. Mariola Tymochowicz

Batikowe pisanki. Fot. Polimerek Commons Wikimedia CC BY-SA 3.0

Na wsiach dawniej wierzono, że w czasie Wielkanocy nie można się kłaść w ciągu dnia; uznawano to za zwiastun nieudanych żniw – mówi kulturoznawca.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Ks. Hołub: w Papui Nowej Gwinei misjonarze przygotowują ludzi do zerwania z kulturą śmierci

„Opiekun” – jak powstawał film i dlaczego warto go obejrzeć – rozmowa z autorką scenariusza, Aleksandrą Polewską

Zwiastun filmu "Opiekun", zrzut ekranu

Jestem przekonana, że mimo wszystkich przeciwności, z którymi musieli się mierzyć, Święta Rodzina była najszczęśliwszą rodziną na świecie, a w związku z tym święty Józef też był szczęśliwy .

Magdalena Wójcik, Konrad Mędrzecki, Aleksandra Polewska-Wianecka

MW: Jak to się stało, że Pani pomysł na scenariusz trafił do Stowarzyszenia Rafael i do producenta, pana Andrzeja Sobczyka?

Pan Andrzej Sobczyk, Rafael Film i ja znamy się już od 2007 roku. Opublikowałam wtedy pierwszą książkę w wydawnictwie Rafael i od 2007 roku opublikowałam ich wiele. Wydawnictwo nie miało chyba jeszcze wtedy swojej „córki”, którą jest Rafael Film. Przyszłam do Rafaela z myślą, że będę pisać wyłącznie książki dla dzieci – takie miałam marzenie i takie plany. Natomiast pan Tomasz Balon-Mroczka stawiał przede mną przeróżne wyzwania. Najpierw mi zaproponował, żebym spróbowała pisać dla dorosłych, później, żebym pisała scenariusze do komiksów, aż wreszcie Przemek Wręźlewicz, który był moim opiekunem w wydawnictwie i jednym ze współtwórców Rafael Film, zaproponował mi napisanie scenariusza do filmu o św. Józefie Kaliskim. Nigdy nie pisałam scenariuszy, ale ponieważ wydawnictwo ciągle podnosiło mi poprzeczkę, stwierdziłam, że spróbuję.

Kocham kino i należę do osób, które uważają, że filmy mogą zmieniać życie. Ale nigdy nie planowałam współtworzyć żadnego filmu. Pomyślałam, że nie jestem scenarzystką i jeśli mi się nie uda, to po prostu wyrzucę scenariusz do kosza, nikt się nie dowie. A jeżeli się uda, no to dobrze.

I tak to wyglądało. Był chyba rok 2018. Pierwsza wersja scenariusza, którą przedstawiłam Rafaelowi, to była taka historyczna panorama kultu.

MW: W 2021 roku została podjęta decyzja o realizacji filmu. PISF się tym nie zajmował. Film powstawał dzięki darczyńcom.

Z datków zwyczajnych osób i to jest piękne, że właściwie każda z tych osób, które złożyły ofiarę czy datek na ten film, jest w pewnym sensie jego współproducentem.

MW: Od czego zaczął się kult w Kaliszu? Bo akcja filmu dzieje się w Kaliszu, gdzie znajduje się sanktuarium Świętego Józefa z cudownym obrazem z 1796 roku, przedstawiającym Świętą Rodzinę; właśnie Józefa Kaliskiego. No i tutaj pojawia się wątek obrazu. On jest dosyć ważny.

Bez niego by nic nie było. Obecnie specjaliści orzekają, że ten obraz mógł powstać w pierwszym ćwierćwieczu XVII wieku, a więc dużo wcześniej niż w 1796 roku. Badania wykazują, że mógł zostać namalowany już przed rokiem tysiąc 1625. Cała historia zaczęła się od tego, że w pewnej wsi pod Kaliszem, o nazwie Solec, chorował bardzo ciężko jej sołtys, który jest nam znany tylko z nazwiska. Nazywał się Stobienia. Z zachowanego opisu jego choroby wynika, że prawdopodobnie chorował na jakiś rodzaj paraliżu i modlił się o to, by Bóg albo go uzdrowił albo żeby go zabrał do siebie, ponieważ on bardzo się z tą chorobą męczył, a oprócz tego miał świadomość, że męczą się też z nim bardzo jego najbliżsi w domu.

Pewnej nocy w odpowiedzi na tę modlitwę przyśnił mu się jakiś starszy mężczyzna z brodą. I jeszcze ten Stobienia, opisując go, podkreślił, że ten człowiek był wesoły. To świetnie brzmi w tym opisie, że człowiek był wesoły i wesoło powiedział do niego: będziesz uzdrowiony, ale musisz zrobić pewną rzecz. Wynajmiesz malarza i powiesz mu, żeby namalował obraz Świętej Rodziny.

Święty Józef – bo za chwilę oczywiście się okaże, że to był święty Józef – opisał mu bardzo dokładnie, co na tym obrazie ma być, po której stronie ma być święty Józef, po której ma być Maryja, gdzie ma być Dzieciątko, że nad nimi ma być Bóg Ojciec i Duch Święty. I wszystko po kolei opisał i powiedział: zlecisz namalowanie tego obrazu, a potem, jak już będzie gotowy, zawieziesz go do kolegiaty kaliskiej, czyli do dzisiejszego sanktuarium świętego Józefa – to była kolegiata Najświętszej Marii Panny wówczas – i będziesz uzdrowiony.

Stobienia był człowiekiem zamożnym. Rzeczywiście zamówił ten obraz. Do dzisiaj trwają badania i spekulacje, gdzie ten obraz powstawał, kto go malował? Czy został przywieziony do Solca i dopiero stamtąd Stobienia go zawiózł do Kalisza, czy może powstał w Kaliszu? Tego nie wiemy. Wiemy tylko z tego zachowanego opisu, że kiedy Stobienia zobaczył ten obraz, bardzo się ucieszył, że jest taki piękny i w postaci świętego Józefa na tym obrazie on rozpoznał człowieka, który mu się przyśnił i który mu to wszystko kazał zrobić. I z radości go ucałował, a kiedy go ucałował, został uzdrowiony. Obraz został początkowo umieszczony w bocznym ołtarzu kolegiaty. Dzisiaj to wszystko wygląda zupełnie inaczej, ale święty Józef zaczął działać w Kaliszu w taki sposób. (…)

MW: Podobno w na parę dni przed pierwszym klapsem okazało się, że brakuje dosyć znaczącej kwoty. Pani Diana z promocji opowiadała mi, że już zaczęła nawet szukać listy darczyńców, żeby rozsyłać jakieś prośby, ale chyba następnego dnia na koncie nagle pojawiła się ta kwota plus ekstra 5500 złotych.

Wszyscy, którzy mieliśmy jakiś udział w powstawaniu tego filmu, doświadczyliśmy pewnie niejednej takiej sytuacji, kiedy w momentach podbramkowych święty Józef interweniował. Ja na przykład, tak jak już mówiłam, najpierw zgodziłam się optymistycznie na napisanie scenariusza, potem pierwsza wersja ta panorama historyczna, którą przedstawiłam Rafaello, okazała się zbyt droga w realizacji. Był taki moment, kiedy miałam poczucie, że doszłam do ściany, że w ogóle nie wiem, co robić.

Wtedy powiedziałam do świętego Józefa: słuchaj, jeśli nie pomożesz, to ja niczego nie wymyślę. Po prostu w ogóle nie wiem, co zrobić. I rzeczywiście poczułam, że bardzo szybko przyszedł z pomocą. To był moment. Jeszcze tego samego dnia wszystko stało się dla mnie jasne: co mam robić, w którą stronę pójść. Skonsultowałam to z Rafaelem i pomysł przypadł im do gustu.

KM: Chciałbym zapytać o pierwsze reakcje na ten film. Jak jest odbierany przez publiczność?

Byłam i na premierze w Kaliszu, i też u siebie, w Koninie. Widziałam na własne oczy, jak ludzie płakali na tym filmie, co było dla mnie bardzo poruszające. I też jak spontanicznie, kiedy seans się skończył, bili brawo. Ale łzy były dla mnie o wiele bardziej znaczące. Przez ten pierwszy weekend, kiedy był film wyświetlany, moi przyjaciele z Poznania czy z Wrocławia przysyłali mi esemesy: wchodzimy na twój film. A potem wychodzili i pisali głównie o tym, że ludzie płakali. Moja przyjaciółka z Poznania napisała, że ludzie w Poznaniu siedzą na schodach, bo brakło miejsc siedzących, ale i tak chcieli kupić bilet. I że ogólnie odbiór jest bardzo dobry.

Słyszałam już od moich znajomych z Rafaela, że ten film dał do myślenia małżonkom, którzy byli w trakcie rozstawania się, w trakcie rozwodu. Nie wiemy jeszcze, czy oni się na pewno zejdą, czy ich rodziny zostaną ostatecznie uratowane, ale ten film zaczął w nich bardzo pracować. I takie są te pierwsze sygnały. (…)

KM: Dla mnie postać świętego Józefa to takie dwie odsłony. Pierwsza, świętego Józefa zafrasowanego, kiedy dowiaduje się, że jego małżonka jest w stanie błogosławionym. W ikonografii jest przedstawiony, jak siedzi zestresowany, broda oparta na dłoni itd. A druga odsłona świętego Józefa, już w ucieczce do Egiptu czy w Świętej Rodzinie – pogodny, uśmiechnięty – jak Pani opowiadała. Częściej do mnie przemawia ten frasobliwy. A do, Pani, widzę, że ten drugi, tak?

Tak, to prawda. Ja współtworzę też media społecznościowe w Sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu. Jest marzec i właśnie prowadzimy taki cykl „Marzec ze świętym Józefem”, który jest poświęcony objawieniom świętego Józefa i objawieniom, które dotyczą świętego Józefa. I właśnie wczoraj czytałam objawienia Sługi Bożej Marii z Ágredy, hiszpańskiej mniszki, która opisuje, jak było jej dane cudownie zobaczyć, jak święty Józef dowiaduje się o tym, że Maryja jest w ciąży i jak on ma strasznie złamane serce. To się czyta jak Cierpienia młodego Wertera.

Ale ja rzeczywiście postrzegam świętego Józefa przez pryzmat wesołości i pogody. Sama jestem człowiekiem bardzo pogodnym, tak że jego pogoda jest mi bliska. Ale też myślę sobie, że święty Józef był bardzo szczęśliwym małżonkiem, był bardzo szczęśliwy jako ojciec i jako jako małżonek. Jestem przekonana, że mimo wszystkich przeciwności, z którymi musieli się mierzyć, Święta Rodzina była najszczęśliwszą rodziną na świecie, a w związku z tym, siłą rzeczy, święty Józef też był szczęśliwy jako jej członek i jako jej głowa. Więc ta postać kojarzy mi się jak najbardziej pogodnie.

MW: A czego Panią nauczył święty Józef?

Ja akurat nie mam dzieci, ale jestem w małżeństwie i bardzo wiele święty Józef mnie nauczył, jeśli chodzi właśnie o życie w małżeństwie.

To jest nadzwyczajne, bo ja widzę, jak święty Józef mi pomaga, po prostu. Mówiłam przed chwilą o widzeniach historycznych Sługi Bożej Marii z Ágredy, które są bardzo podobne do tych, które miała Anna Katarzyna Emmerich i według których Mel Gibson nakręcił Pasję

W tych objawieniach są też cudownie przedstawione relacje między Maryją a Józefem. Maria z Ágredy pisze, że oni byli bardzo w sobie zakochani i że się prześcigali w służeniu sobie nawzajem. I są dosłownie takie sceny, kiedy święty Józef nie chciał pozwolić Maryi, żeby ona myła naczynia albo żeby zajmowała się sprzątaniem domu. Bardzo mnie to ujęło, nie ukrywam. Ale też chodzi o ich postawy związane ze służeniem.

Bo my dzisiaj jesteśmy generalnie takim społeczeństwem i takimi ludźmi, którzy są skupieni na tym, żeby mnie było jak najlepiej i żeby dbać o swój dobrostan, także w relacjach. To jest oczywiście bardzo ważne, ale kiedy poznałam w chrześcijańskich małżeństwach, w chrześcijańskich rodzinach tę opowieść o służeniu, bardzo mnie to dotknęło.

I naprawdę codziennie modlę się do świętego Józefa o to, żeby czynił moje małżeństwo szczęśliwym. Żeby mnie przemieniał tak, żebym ja mogła być taką dobrą żoną, jakim on był dobrym mężem. To jest najważniejsze, o co proszę świętego Józefa.

MW Tak więc módlmy się do świętego Józefa. Zwłaszcza jeżeli w naszych rodzinach, a szczególnie w małżeństwach, przytrafiają się jakiekolwiek przeciwności. I bardzo polecam ten film. Dziękujemy za rozmowę.

Cała rozmowa Magdaleny Woźniak i Konrada Mędrzeckiego z Aleksandrą Polewską-Wianecką pt. „Święty Józef jest wśród nas” znajduje się na s. 34-35 i 38 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Magdaleny Woźniak i Konrada Mędrzeckiego z Aleksandrą Polewską-Wianecką pt. „Święty Józef jest wśród nas” na s. 34–35 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023