Piontkowski: decyzja o powrocie do szkół dzieci z klas starszych będzie zależała od rozwoju sytuacji epidemicznej

Gościem popołudniowej audycji Radia WNET był Dariusz Piontkowski, wiceminister edukacji narodowej, który mówił o decyzjach związanych z organizacją nauki w dobie pandemii.

Piontkowski wskazywał, że decyzja o powrocie do szkół dzieci z klas I-III wynika z negatywnych skutków zdalnej edukacji dla tej grupy młodzieży.

Docierały sygnały ze strony nauczycieli i rodziców ale także specjalistów, którzy wskazywali, że najmłodsze dzieci mają problem z realizacją nauki zdalnej. Psychologowie wyraźnie mówią, że potrzebują kontaktu z równieśnikami, by się prawidłowo rozwijać.

Jak poinformował,  Ministerstwo Edukacji oraz Główny Inspektorat Sanitarny, stworzyły specjalne procedury, mające doprowadzić do maksymalnego ograniczenia kontaktów dzieci z różnych klas.

Wspólnie z GIS wczoraj  opublikowaliśmy wytyczne, które częściowo opierają sie tym, co obwiązywało wiosną i jesienią ubiegłego roku.

Dariusz Piontkowski zapowiedział również, że ewentualny powrót do szkół dzieci starszych będzie możliwy w przypadku wyraźnej poprawy sytuacji epidemicznej. Na postanowienia w tej sprawie trzeba poczekać ok. 2 tygodni.

Tak jak wiele innych decyzji także w tej sprawie zależy ona od rozwoju epidemii. (…) Dopiero pod  stycznia może być podjęta decyzja co do klas starszych.  Gdyby był widoczny spadek liczby zachorowań wtedy można sobie wyobrazic decyzję o powrocie do nauki zdalnej lub hybrydowej uczniów starszych klas.

Odniósł się także do wypowiedzi ministra Przemysława Czarnka, który zapowiedział podczas piątkowej konferencji prasowej, że zostaną obniżone progi niektórych egzaminów. Taka decyzja wynika z mniejszej efektywności nauki zdalnej.

To są wyniki badań przeprowadzonych  w naszym kraju ale też innych państwach. Eksperci są zgodni – nauka zdalna jest mniej efektywna – podkreślił.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

A.N.

 

Etyka w praktyce: kariera, uczestnictwo, służenie sobą. Rozważania w świetle myśli etycznej Karola Wojtyły

Kariera nosi w zanadrzu jakiś podstęp w wyprzedzaniu innych, element nieczystej gry, bezwzględność wobec rywali, a nade wszystko wymaga skupienia na własnym, egoistycznie pojętym interesie, na JA.

Teresa Grabińska

Słowo ‘kariera’ pochodzi od francuskiego ‘carrière’ i oznacza galop, szybki bieg, wyścig. Włoskie słowo ‘carriera’ ma podobne znaczenie, tak jak i angielskie ‘career’. Zatem kariera w sektorze zawodowym lub publicznym to wyścig w osiąganiu kolejnych celów. Jeśli wyścig, to rozłożony na kolejne etapy. Jeśli wyścig, to z kimś: z innymi, chcącymi osiągnąć w podobny sposób podobne awanse lub dobra finansowe. Kariera umożliwia zdobycie prestiżu w społeczeństwie i prawa do wynikających z niego przywilejów.

W tradycyjnej kulturze polskiej robienie kariery ma wydźwięk pejoratywny. Dążenie do osiągnięć zawodowych, majątku, awansu w pozycji społecznej, gdy zdobywane uczciwą pracą, dzięki wykorzystaniu własnego talentu i przy wsparciu innych ludzi, nie jest wszak robieniem kariery. To spełnienie losu każdego człowieka, który jest świadom swej podmiotowości, swego posłannictwa i potrzeby doskonalenia się w różnych sprawnościach etycznych i działaniu praktycznym.

Tymczasem ustawienie ludzi w roli psów gończych lub ścigających się szczurów zdaje się być elementem odczłowieczającym. Kariera nosi w zanadrzu jakiś podstęp w wyprzedzaniu innych, jakiś element nieczystej gry, bezwzględność w stosunku do rywali, a nade wszystko wymaga skupienia na własnym, egoistycznie pojętym interesie, na JA. Nic dziwnego, że pozycja karierowicza jest chwiejna; zawsze bowiem przez innego karierowicza może być w podobnie brutalny sposób zepchnięty z kolejnego zdobytego szczebla kariery, przegoniony na kolejnym etapie.

Pod znakiem zapytania stoi szczęście człowieka (o którym więcej w eseju w październikowym „Kuriera WNET”) osiągającego sukces w karierze. W nieocenionej Ziemi obiecanej Władysława S. Reymonta Karol Borowiecki, gdy już wspiął się na szczyt własnej kariery, w takich oto gorzkich słowach ów upragniony stan określił: „– Tak jestem egoistą, tak poświęciłem wszystko dla kariery… (…) Poświęcił wszystko i cóż ma teraz? Garść pieniędzy bezużytecznych i ani przyjaciół, ani spokoju, ani zadowolenia, ani chęci do życia – nic… nic…”. I przestrzegał potencjalnych karierowiczów w taki oto sposób: „– Człowiek nie może żyć tylko dla siebie – nie wolno mu tego pod grozą własnego nieszczęścia”. (…)

Wartością, która rzeczywiście w pewnym stopniu towarzyszy robieniu kariery, jest doskonalenie umiejętności i kompetencji zawodowych, dochodzenie w nich do mistrzostwa. Jednak i tu zjawia się pewna wątpliwość w konfrontacji z oceną wartości mistrzostwa przez Arystotelesa. I tu bowiem istotna jest intencja i konieczne zachowanie podmiotowości. Ponad 2300 lat temu Stagiryta krytykował w Polityce popisujących się zawodowo mistrzów muzyki, ponieważ „doświadczenie pokazuje, że stają się rzemieślnikami, gdyż cel, jaki sobie wytknęli, jest marny. Pospolity bowiem słuchacz zwykle ujemnie oddziałuje na muzykę przez to, że artystów, którzy się w grze względem na niego kierują, wedle siebie urabia duchowo i niszczy fizycznie przez pobudzenie do nadmiernych wysiłków”.

Gdyby jednak spojrzeć na robienie kariery przychylnym okiem i np. wskazać na wzrost sprawczości człowieka znajdującego się na wyższym poziomie decyzyjnym w strukturze zawodowej lub publicznej, a w związku z tym mogącego skuteczniej urzeczywistniać wybrane dobro, to karierowicz musi się niejako „nawrócić”, tzn. zawrócić z drogi kariery.

Po pierwsze, musi sobie zdać sprawę z marności własnego człowieczeństwa, mimo sukcesu zawodowego lub finansowego. Po drugie, musi zadośćuczynić złu, które wyrządził podczas eliminowania konkurentów i bezwzględnej walki „o swoje”. A tak się czasem dzieje z tymi, którzy zrobili karierę: stają się filantropami, służą potrzebującym swoim majątkiem i koneksjami, rezygnują z „życia na świeczniku”.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Uczestnictwo według Karola Wojtyły. Kariera czy służenie sobą?” znajduje się na s. 7 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Uczestnictwo według Karola Wojtyły. Kariera czy służenie sobą?” na s. 7 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sztuczne zbiorniki wodne jako jedna z przyczyn globalnego ocieplenia i spowodowanych tym zmian w życiu na Ziemi

Katastrofalne skutki sztucznych zbiorników wodnych dla klimatu i środowiska są znacznie większe aniżeli wydobycie i spalanie węgla. Odkłamanie mitu hipotezy CO2-centrycznej nie jest jednak łatwe.

Jacek, Karol, Michał Musiałowie

Trzęsienia ziemi powodowane budową zapór

Po instalacji zapór dla dużych zbiorników wodnych, w części przypadków w okolicy występuje zwiększona liczba i siła trzęsień ziemi.

Przypuszcza się, że ponad 100 mniejszych lub większych trzęsień ziemi zostało spowodowanych budową i napełnieniem sztucznych zbiorników wodnych.

Taką przyczynę miało m.in. trzęsienie ziemi w chińskiej prowincji Syczuan, w którym zginęło ok. 80 000 ludzi, a czynnikiem wyzwalającym miała być zapora Zipingpu (o wysokości 150 m choć pojemność zbiornika to zaledwie 1,12 km3). (…) przyczyną zwiększonej tektoniki sąsiedztwa zapór miałoby być powolne przesiąkanie wody przez dno zapór i nawilżanie – „smarowanie”, a zatem osłabianie szczelin granic naprężonych struktur.

Katastrofy sztucznych zbiorników wodnych

(…) Ponad 5000 zapór wodnych ma więcej niż 50 lat. Znaczna część starszych zapór na świecie wymaga działań naprawczych, lecz brak środków i możliwości czasowego unieruchomienia powodują balansowanie pomiędzy ekonomią i ryzykiem. Awarie można podzielić na niezamierzone i zamierzone. Zamierzonych udokumentowanych jest względnie niewiele. Wśród nich należy wymienić zapory wysadzone lub zbombardowane w czasie II wojny światowej, np. niemiecka zapora Edersee (ilustracja – pocztówka z 1943 roku przedstawiająca fotografię uszkodzonej zapory). Inną znaną katastrofą było wysadzenie na rozkaz Stalina Dnieprzańskiej Zapory Wodnej celem zalania niemieckich wojsk, które w 1941 roku tam przełamały front: zginęło wtedy od 1500 do 2000 niemieckich żołnierzy i… od 20 do 120 tysięcy cywilnych obywateli Ukrainy. (…)

Zdecydowana większość awarii hydroelektrowni na świecie była niezamierzona. Do najbardziej znanych należy zaliczyć awarię w 1963 roku zapory Vajont we Włoszech, zbudowanej w 1961 roku jako najwyższej wtedy na świecie. Zginęło prawie 2000 ludzi.

W roku 1975 w prowincji chińskiej Hanan doszło do katastrofy zapory wodnej Banqiao i w następstwie – szeregu kolejnych zapór. Bezpośrednio ofiar śmiertelnych było od 26 do 85 tysięcy, a razem z ofiarami wtórnymi – od 171 do 230 tysięcy; zniszczenia wpłynęły na los kilkunastu milionów ludzi.

Przez 20 lat informacje były (tradycyjnie) utajnione przez chińskie władze. Poza Chinami, w XX wieku awarie 200 zapór wodnych przyczyniły się do śmierci około 13 500 ludzi na świecie. (…)

Brak dopływu naturalnych osadów rzecznych poniżej zapory

Duże zapory wodne zatrzymują do 98% niesionych przez rzeki osadów, które pierwotnie użyźniały gleby dolin rzecznych poza miejscem postawienia zapory. Ich niedobory odczuwane są dziesiątki, a nawet setki kilometrów w dół rzeki, a nawet w deltach rzek i zaburzają dotychczasową równowagę strukturalną i biologiczną ujście rzeki – morze. To zatrzymanie 40 km3 materiału w zbiornikach.

Brak naturalnego nawożenia wraz z wyginięciem licznych gatunków ryb stały się przyczyną ubożenia ludności zamieszkującej nawet ponad 100 km poniżej zapory. Brak namułu zmusza rolników do kosztownego zwiększenia ilości stosowanych nawozów sztucznych, które z kolei degradują środowisko.

Brak samooczyszczania rzek

Działalność ludzka wiąże się ze stałym zanieczyszczaniem cieków i ich brzegów. Zanieczyszczenia te wymywane są przez okresowe zwiększone przepływy wody. Rezerwuary, które powstały na rzekach, z jednej strony stabilizują przepływy wody do wielkości średniorocznej, co ma zapewnić całoroczne, stałe dostawy wody jej odbiorcom, w tym elektrowniom, rolnictwu, przemysłowi, gospodarstwom domowym, jednak nie pozwala to na samooczyszczanie rzek na dalszym ich odcinku, za zaporą.

Sztuczne zbiorniki wodne a gazy cieplarniane

Nie sposób w tym miejscu nie poruszyć problemu gazów cieplarnianych związanych z funkcjonowaniem antropogenicznych akwenów. Jeśli przyjąć, że gazy cieplarniane inne niż para wodna mają faktycznie tak istotny wpływ na globalne ocieplenie, jak to do niedawna sugerował IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Changes), to trzeba zdać sobie sprawę z tego, że w związku z procesami butwienia i gnicia na dnie zbiorników materiału biologicznego, wydzielane są gazy cieplarniane, w tym dwutlenek węgla i metan. Ich ilość i proporcje zależą od ilości materiału biologicznego zalanego akwenem (czasem to były całe lasy), ilości dopływającego materiału biologicznego, składników odżywczych sedymentujących na dnie, w tym napływających z pól uprawnych nawozów sztucznych i środków ochrony roślin, wreszcie od cyrkulacji i natlenowania wody. Ilości gazów cieplarnianych generowane w zbiornikach sztucznych są kilkakrotnie wyższe niż w naturalnych jeziorach. Zależą istotnie od klimatu – wzrastają ze wzrostem temperatury. Największe emisje występują w pierwszych kilkunastu latach od ich powstania, następnie maleją, aby po kilkunastu kolejnych latach ponownie zacząć wzrastać.

W cieplejszym klimacie zdarzają się zbiorniki wodne hydroelektrowni, które przy produkcji podobnej ilości energii elektrycznej potrafią emitować więcej dwutlenku węgla aniżeli elektrownie węglowe.

Skrajny przypadek to zbiornik Balbina w Brazylii. Poprzez emisje gazów cieplarnianych miałby mieć 20 razy większy wpływ na globalne ocieplenie aniżeli elektrownia paliwowa podobnej mocy. (…)

Czy elektrownie wodne są faktycznie odnawialnym źródłem energii?

Zbiorniki wodne powstające dla funkcjonowania hydroelektrowni bezpowrotnie niszczą naturalne środowisko. Obszar zajęty przez te zbiorniki sięga już 400 000 km2, czyli o ¼ więcej niż terytorium Polski. Gdy uwzględnić oddziaływanie zapór na tereny dolin rzecznych położonych poniżej, to obszar oddziaływania już liczy się w milionach km2. Zmianami dotknięte bywają delty rzek, a nawet najbliższe środowisko morskie. Największe, nieodwracalne zmiany do ekosystemów wprowadzają te gigantyczne instalacje. Nauczone doświadczeniem biedniejsze kraje, nieposiadające rozwiniętej infrastruktury, obecnie starają się rozwiązywać potrzeby energetyczne racjonalnie – regionalnie: w klimacie o dużym nasłonecznieniu – panelami fotowoltaicznymi, na terenach o dużej wietrzności – energetyką wiatrową, gdzie indziej – małymi hydroelektrowniami. Polska, gdzie infrastruktura energetyczna jest już od dawna rozwinięta, nasłonecznienie ani wietrzność nie są rewelacyjne, przechodzenie na ostatnio wymienione rodzaje małej energetyki może jest modne, ale nieuzasadnione.

Cały artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat? Cz. III” znajduje się na s. 3 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat? Cz. III” na s. 3 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla chrześcijan nadszedł czas budowania arki / s. Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Nie chodzi o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia TK, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od korzeni, w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.

s. Katarzyna Purska USJK

„Budujmy Arkę przed potopem”

Na stoliku obok mojego łóżka postawiłam metalową figurkę św. Michała Archanioła. Kilka dni temu, gdy stojąc przy oknie prowadziłam rozmowę telefoniczną, usłyszałam jakby brzęk stłuczonej żarówki. Skonstatowałam jednak, że zarówno żyrandol, jak i lampka są nienaruszone, więc powróciłam do przerwanej na chwilę rozmowy. Jakież było moje zdumienie, gdy po jakimś czasie zobaczyłam leżącą na podłodze, roztrzaskaną na pół figurkę. Opowiedziałam o tym kilku osobom i byłam zdumiona, jak różnie wyjaśniali ten incydent. Dla kogoś przyczyną uszkodzenia był wadliwy stop metalu, z którego była odlana figurka. Ktoś inny tłumaczył, że spowodowały je mikrodrgania budynku, a jeszcze ktoś inny widział w tym znak duchowy.

Podobnie też skala i przebieg protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności tzw. przesłanki eugenicznej z Konstytucją RP zadziwiły wielu. Różnie też próbowano je wyjaśniać. Przytaczam tu kilka możliwych interpretacji po to, aby zrozumieć te wydarzenia i odnaleźć ich duchowy sens.

W kwestii ich oceny jesteśmy mocno podzieleni, dlatego zacytuję słowa kogoś, kto będąc Polakiem, śledzi całą tę sytuację z perspektywy mieszkańca dawnych Kresów Wschodnich: „Z przerażeniem odbieramy informację o tym, co się dzieje w Polsce. Dla nas na Kresach Polska była i jest świętością. A tu takie rzeczy się dzieją. Rozumiem, że mass media rozdmuchują to, co się dzieje w rzeczywistości, i prawda jest gdzieś pośrodku. Jak to wygląda naprawdę? Odbieram to jako próbę rozwalenia i zniszczenia ostatniego w Europie kraju katolickiego. Smutne to. Nic innego nie pozostaje, tylko się modlić o spokój w Macierzy”. Czy to trafna ocena sytuacji? Pozostawiam odpowiedź Czytelnikom. Zacytowałam ów fragment z listu, aby unaocznić, jak to wszystko, czego w ostatnim czasie byliśmy świadkami, rani głęboko i boli osoby mające poczucie przynależności i tym samym przemożnego obowiązku służenia swojej wspólnocie narodowej.

Radek Pyffel – kierownik studiów Biznes chiński na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, na swoim wideoblogu ma zgoła inny niż autorka cytowanego listu ogląd tych pełnych dramatyzmu wydarzeń. Patrzy na nie z pewnym dystansem i ocenia je racjonalnie. Przede wszystkim zwraca uwagę, że w protestach wzięli udział w większości ludzie młodzi. Stwierdza, że należy je odczytywać jako kolejną manifestacją buntu młodzieży, który ogarnął już wcześniej Amerykę i Europę. Ocenia, że ma on znamiona rewolucji kulturowej. Biorą w nim udział młodzi z tzw. pokolenia milenialsów. Podobnie jak niegdyś czynili to ich rówieśnicy z pokolenia 1968 r., młodzież kwestionuje dziś autorytety, zasady społeczne i wartości. Dlatego przekracza kolejne bariery moralne. Przejawem tego są: wulgarny język, brutalne zachowania kobiet oraz ataki na kościoły i pomniki pamięci narodowej.

Zdaniem komentatora, młodzież, która uczestniczy w tzw. Strajku Kobiet, generalnie nie jest agresywna. Jest tylko złakniona wzajemnych kontaktów i publicznej dyskusji, a swój sprzeciw demonstruje we właściwym sobie języku. Faktycznie, jeśli uświadomimy sobie, że w ostatnim czasie podobna fala protestów miała miejsce we Francji, USA, Chile i Hiszpanii, wtedy przyznamy słuszność tak postawionej tezie.

Według Rafała Ziemkiewicza powodem zamieszek wcale nie jest polityka, lecz psychologia i socjologia (Stracone pokolenie?, „Do Rzeczy” 45/398 2020). Zaznacza on, że pokolenie milenialsów to ci, którzy częstokroć są wychowani w rodzinach niepełnych i dysfunkcyjnych. Stąd tyle wśród nich niespełnionych roszczeń wobec świata i dojmującego poczucia samotności. Jego zdaniem współczesną młodzież cechuje hedonizm, konsumpcjonizm i skrajny indywidualizm. W tej charakterystyce młodzieży jest zgodny z prof. Aleksandrem Nalaskowskim, który dodaje do niej powszechnie występujące skłonności do egoizmu i postawę roszczeniową. Prezentowany przez profesora pogląd zdaje się przeczyć natomiast interpretacji ostatnich wydarzeń, której dokonał Radek Pyffel. Ważnym – jak mi się wydaje – kontrargumentem przeciwko zaprezentowanej przez niego na wideoblogu tezie są przytoczone przez profesora Nalaskowskiego wyniki badań naukowych. Jak z nich wynika, obecne pokolenie milenialsów jest bierne. Nie lubi przebywać w grupach i nie identyfikuje się z jakąkolwiek zbiorowością (A. Nalaskowski, Wielkie zatrzymanie, Biały Kruk, Kraków 2020, s. 39–40). Należałoby więc oczekiwać – tak jak to dotąd bywało – znikomego sprzeciwu lewicującej młodzieży wobec próby prawnej ochrony życia poczętego. Co w takim razie sprawiło, że wyszli na ulice miast?

Według red. Ziemkiewicza, bezpośrednim impulsem do zaangażowania się milenialsów w agresywne manifestacje była reakcja zniecierpliwienia i gniewu wobec przedłużającego się stanu obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych z powodu pandemii oraz związane z tym kryzysy różnej natury. Z drugiej jednak strony pokolenie to żyje raczej w rzeczywistości wirtualnej niż realnej, więc izolacja kwarantannowa nie jest dla niego szczególnie dolegliwa (A. Nalaskowski, jw.). Nic więc dziwnego, że skala ich zaangażowania w tzw. Strajk Kobiet budzi zdumienie polityków i pedagogów.

Zaprezentowane tu opinie prowokują do stawiania pytań: Czy naprawdę masowe protesty przeciwko orzeczeniu TK są wyrazem spontanicznej rewolucji młodych? Czy rewolucja jest ich przyczyną, czy też skutkiem?

Paweł Lisicki we wstępnym artykule zamieszczonym w czasopiśmie „Do Rzeczy” (nr45/398 2020) cytuje wypowiedzi ludzi, których przyjęliśmy nazywać elitą kulturalną. Wśród tych wypowiedzi szczególnie mocne wrażenie zrobiły na mnie słowa naszej noblistki Olgi Tokarczuk: „Nie oszukujmy się – ten system cynicznie będzie wykorzystywał każdy moment kryzysu, wojny, epidemii, żeby cofnąć kobiety do kuchni, kościoła i kołyski (…) Od dziś jesteśmy wojowniczkami”. „Ten cyniczny system” to katolicyzm – wyjaśnia redaktor Lisicki.

Ewa Wanat, była redaktor naczelna TOK FM, z kolei tak pisze: „Padło tabu. Pomazane sprayem kościoły. „J…ać” kler! (…) Padło tabu, okazuje się, że można to wszystko zrobić i żaden grom z jasnego nieba nie spada”. Nie chodzi zatem o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od ich fundamentów, od korzeni. Dokonuje się tego w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.

Gdy przed laty Fryderyk Nietzsche ogłaszał: „Bóg nie żyje. To my Go zabiliśmy”, wskazywał na rodzący się na Zachodzie ateizm. Przyznam się, że z pewnym niedowierzaniem patrzyłam na wzrastający wśród licealistów podziw dla jego filozofii. Dziś dopiero rozumiem, jakie to miało znaczenie. Nietzsche przeciwstawił „słabości chrześcijan podporządkowanych Bogu” siłę i wolę jednostki, której obcy był ideał osoby cierpiącej, ofiarnej i troszczącej się o dobro wspólne. Brutalne i agresywne zachowania uczestników Strajku Kobiet można poniekąd postrzegać jako efekt uwiedzenia młodego pokolenia przez tę filozofię. Owocem tego uwiedzenia są obecne we współczesnej kulturze próby zastąpienia chrześcijańskiego humanizmu przez antyhumanizm. Temida Stankiewicz-Podhorecka w artykule pt. Odczłowieczenie teatru trwa („Wpis” nr 7–8 /117-118, s. 39–41 dokonuje analizy współczesnego repertuaru teatralnego: „Tak więc jesteśmy świadkami kulturowej wojny cywilizacyjnej. (…) Seks ma być współczesnym bożkiem nowego świata. Aby w pełni to zrealizować, trzeba najpierw wrogo nastawić ludzi (w teatrze publiczność, w szkole dzieci i młodzież) do Boga, naszej wiary i Kościoła katolickiego, a następnie całkowicie wyrugować Boga z przestrzeni publicznej i uzależnić człowieka od seksu tak, jak uzależnia się go od narkotyków. (…) już na samym wstępie zabija się w tych młodych ludziach wrażliwość na piękno, prawdę i dobro. (…) Człowiek jako postać w sztuce teatralnej jest nierzadko mniej ważny niż rekwizyt”.

Kultura istnieje w określonej rzeczywistości i ma za zadanie budować wspólnotę. Jednakże obecnie jest to kultura dekonstrukcji i emancypacji, bo domaga się wyzwolenia od wszelkich tożsamości, w tym – wyzwolenia od tożsamości chrześcijańskiej i narodowej. Dlatego uprawnione jest nazywanie jej mianem antykultury.

Współczesne młode pokolenie jest kształtowane w świecie, w którym panuje antykultura i dokonuje się dekonstrukcja. Karmione jest ono fałszywym obrazem świata za pomocą filmu, kolorowych czasopism, a nade wszystko poprzez internet, który coraz mocniej wdziera się w naszą prywatność.

Niewątpliwie na poglądy i postawy współczesnej młodzieży w dużym stopniu wpłynęło także szkolnictwo. W ostatnim okresie zrezygnowało ono z wychowania, stawiając na pierwszym miejscu edukację. Edukacja zaś – jak twierdzi prof. Nalaskowski – nie ma celu, lecz w dużej mierze jest podporządkowana ideologii i celom utylitarnym (zamiast celów wychowawczych i dydaktycznych nauczyciele mają wyznaczać sobie tzw. cele operacyjne). „Nie pytaj o znaczenie, pytaj o użycie” – ta zasada, wyjęta z Traktatu logiczno-filozoficznego Ludwika Wittgensteina, znalazła odzwierciedlenie m.in. w szkolnictwie.

Myślenie młodych jest według prof. Nalaskowskiego irracjonalne, bo nastąpiło wygenerowane przez system edukacyjno-wychowawczy, dobrowolne zrzeczenie się rozumienia.

Sądzę, że ilustracją dla tego zjawiska może być pytanie często zadawane nauczycielom przez uczniów: „Po co mam się tego uczyć?” „Do czego to mi się przyda?”. Wygląda to tak, jakby nie interesował ich sam problem ani jego rozumienie, lecz umiejętność zastosowania w praktyce zdobytych informacji. „Prawdziwe jest, bo działa!”.

W obecnym systemie edukacji dużą rolę odgrywa też postmodernizm, który postuluje radykalny pluralizm oraz odrzucenie wszelkich struktur i schematów życia społecznego. Właśnie z filozofii postmodernistycznej wywodzi się powszechnie panująca dziś na Zachodzie ideologia gender. Oparciem dla niej jest środowisko LGBT. Wywodzący się z tego środowiska autorzy eseju/manifestu, który ukazał się w USA w 1987 r. pod tytułem The Overhauling of Straight America piszą: „Bez dostępu do radia, telewizji, mainstreamowej prasy, nie będzie kampanii. (…) Podczas gdy opinia publiczna jest jedynym podstawowym źródłem mainstreamowych wartości, drugim jest autorytet religijny. (…) Potężnemu wpływowi religijnemu musimy przeciwstawić alians nauki i opinii publicznej”. Jak widać, program, wyrażony w owym manifeście, jest aktualnie realizowany. Krzykliwie obecny w życiu publicznym ruch LGBT podważa prawo naturalne, a nawet ludzką naturę. Mimo to zdaje się być coraz bardziej atrakcyjny dla młodego pokolenia Polaków. Naczelnym postulatem ideologii gender jest absolutna wolność człowieka, wobec Boga i Kościoła katolickiego nauczającego o naturze męskości i kobiecości dopełniających się w relacji pomiędzy mężem a żoną. Wolność ta jest rozumiana jako uświadomiona konieczność. Stąd postulat oderwania się od norm społecznych i wypływających z prawa naturalnego zasad.

Można zatem opisać trwające w Polsce manifestacje jako bunt autonomicznej jednostki przeciw Kościołowi, jego nauce o niepodważalnej godności osoby ludzkiej, o małżeństwie i rodzicielstwie. Można również widzieć w nich bunt człowieka wobec Stwórcy i Jego stwórczego planu, a także wobec fundamentalnych wartości, takich jak prawda, dobro i piękno, na których jest zbudowana cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu.

Akty agresji wobec kapłanów i profanacje kościołów zdają się jawić jako metodycznie przygotowane. Poprzedziły je szeroko omawiane i nagłaśniane w mediach skandale pedofilskie dotyczące ludzi Kościoła, w tym medialne ataki na kolejnych biskupów. Niemałą rolę w promowaniu antykościelnych i antykatolickich postawa odegrały również filmy braci Siekielskich. Punktem kulminacyjnym zaś stał się atak na Jana Pawła II jako na – być może już ostatni – powszechnie uznawany w świecie autorytet moralny. Pojawił się nawet postulat jego „dekanonizacji” jako kolejny etap dekonstrukcji Kościoła.

Niewątpliwie opisywane protesty i strajki mają swój wymiar polityczny. Ruch Kobiet, który wyznaczył prezydentowi RP tydzień na wypełnienie skrajnie lewicowych roszczeń, łącznie z postulatem odsunięcia PiS od władzy, wyznaczył sobie cele polityczne. Jednakże, jak komentuje na swoim wideoblogu Radek Pyffel, klęska PiS wcale nie będzie oznaczała zwycięstwa opozycji, gdyż rozgrywająca się właśnie rewolucja zmiecie także i opozycję. Tak więc aplauz ze strony opozycji dla tych postulatów jest całkiem nieuzasadniony. Przegrywają bowiem ci wszyscy, którzy są wierni wartościom i zasadom i którzy chcą zachowania instytucji i struktur. A zatem nie o projekt polityczny tu chodzi, lecz o wojnę cywilizacyjną. Homoseksualiści walczą o prawa do zawierania małżeństw i do adopcji dzieci. Transwestyci – o prawa do zmiany płci na życzenie.

Ale to, o co walczą, nie może być prawem, gdyż prawo ma prowadzić do dobra, a nie do zła. Coś, co stoi w sprzeczności z naturą, nie może być nazwane dobrem. Aby coś nazwać dobrem lub złem, musi być odniesione do prawdy. Ta zaś musi być zgodna z rzeczywistością.

Tymczasem w płynnej, postmodernistycznej rzeczywistości prawda obiektywna nie istnieje, a słowa zmieniają swoje znaczenie. Czy tak samo jak kiedyś rozumiemy dziś słowa: ‘miłość‘, ‘tolerancja’? Tolerancja jako wartość absolutna? Równość jako wartość priorytetowa? Zmienione znaczeniowo słowa zmieniły ludzkie myślenie i czynią niemożliwym wzajemne porozumienie. Jeśli się tym pogodzimy, to jak możemy ocalić demokrację? Alexis de Tocqueville w dziele pt. O demokracji w Ameryce wyraził pogląd, że choć demokracja jest przyszłością Europy, to jednak dążenie do równości może jej zagrozić, ponieważ normy w niej są dostosowane do woli większości. Był on przekonany, że demokracja nie przetrwa utraty wiary chrześcijańskiej, gdyż samostanowienie wymaga jednakowego, wspólnego spojrzenia na prawdy moralne. Podobnie też myślał papież Jan Paweł II, który w encyklice społecznej Centesimus annus napisał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.

Spróbujmy w tym świetle spojrzeć na to, co z obserwowanych ostatnio postaw wynika dla Polski i dla całej Zachodniej cywilizacji zbudowanej przecież na wartościach chrześcijańskich. Wolność absolutna, zdegradowany i uprzedmiotowiony człowiek. Czym będzie ów nowy porządek świata? Karta praw zwierząt obok Karty Praw Człowieka? Czyżby to wszystko dokonywało się samoistnie i spontanicznie? Niezależnie od odpowiedzi, trzeba nazwać to, co się teraz dzieje, wojną cywilizacyjną. Wbrew narzucającym się obrazom, nie można jej sprowadzać do brutalnych starć ulicznych i protestów. To wszystko jest tylko unaocznionymi jej skutkami, które wskazują na istotę problemu. Obsceniczne słownictwo, akty przemocy i barbaryzacja demonstrantów świadczą albo o ich skrajnej demoralizacji albo o całkowitej niezdolności do panowania nad swymi emocjami. Obie diagnozy mogą budzić poważne zaniepokojenie. Uznanie, że mamy do czynienia z wojną cywilizacji, stawia każdego wobec konieczności opowiedzenia się po stronie cywilizacji życia lub cywilizacji śmierci. Nikt nie może pozostać biernym obserwatorem tej wojny. Wszyscy zmuszeni jesteśmy wziąć w niej udział. Tylko jak?

Wygląda na to, że przegraliśmy bitwę o język. A Kościół katolicki, zwłaszcza w swoich strukturach hierarchicznych, zdaje się być coraz mniej widoczny. Czy wobec tego wierzący katolicy i konserwatyści są na pozycji przegranej?

Prawdziwą przyczyną tych „rzeczy nowych” – twierdzi Rod Dreher w książce pt. Opcja Benedykta – jest pustka duchowa wytworzona przez ateizm, który pozostawił młode pokolenia bez drogowskazów.

We wstępie do swojej książki przytoczył fragment wypowiedzi Josepha Ratzingera: „Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy (…) Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. (…) To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych… W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza „nieopisaną samotność”, a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”. Wypowiedź ta pochodzi z roku 1969 i dziś nazywana jest proroctwem Benedykta XVI. Może być odczytywana w kluczu obecnego czasu. Pokazuje, że uczciwi konserwatyści i katolicy muszą zaangażować się w swoją wiarę i obronę fundamentalnych wartości w świecie, który staje się dla nich coraz bardziej wrogi.

Przy tym poziomie agresji jest już za późno na dialog społeczny, ale zawsze jest czas na jasne przedstawienie nauki Kościoła i osobistych przekonań bez względu na konsekwencje. Oczywiście wymaga to dużej odwagi cywilnej i wiary nie tylko deklarowanej.

Rod Dreher proponuje „wypracowanie nowatorskich, wspólnotowych rozwiązań”, które pomogą wytrwać w wierze i wartościach. Domaga się też dokonania osobistego wyboru, czy „jesteśmy gotowi zrobić decydujący zwrot ku prawdziwie kontrkulturowemu przeżywaniu chrześcijaństwa, czy też skażemy nasze dzieci i wnuki na asymilację”. Obrona własnej wiary i rzeczy świętych jest również po to, aby za jej sprawą rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, przemieniała się w taki sposób, jak przed wiekami dokonało się to za sprawa reguły św. Benedykta i mnichów, którzy według niej żyli.

„Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności.  – napisał Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (CA 46).

Budujcie Arkę przed potopem
Niech was nie mami głupców chór!
Budujcie Arkę przed potopem
Słychać już grzmot burzowych chmur!
Zostawcie kłótnie swe na potem
Wiarę przeczuciom dajcie raz!
Budujcie Arkę przed potopem
Zanim w końcu pochłonie was!

– brzmią słowa ballady Jacka Kaczmarskiego.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „»Budujmy Arkę przed potopem«” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „»Budujmy Arkę przed potopem«” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Końca świata nie będzie, a w niejednym urzędzie strach na kasjera siędzie… / Piotr Witt, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Amerykański remdesivir po 2000 € za ampułkę, WHO uznała za nieskuteczny. Pfitzer ogłosił wyniki własnych badań: osoby nieszczepione szczepionką Pfitzera są dwa razy bardziej odporne od szczepionych.

Piotr Witt

Końca świata nie będzie

Na szczęście ten straszny rok już dogorywa. Strzeżmy się, dopóki nie wypowiedział ostatniego słowa. Z ilomaż to przerażającymi sprawami mieliśmy do czynienia w Polsce w ciągu ostatnich miesięcy. We Francji jeszcze dłużej, gdyż nie ma spokoju nad Sekwaną od czasu wystąpienia żółtych kamizelek jesienią 2018 roku. Naród nie mógł otworzyć telewizji, a ludzie z wyższym wykształceniem radia, żeby nie usłyszeć komunikatu o ilości chorych i zmarłych. „A w niejednym urzędzie strach na kasjera siędzie i pępek mu przegryzie, poczym w jelicie utkwi” – przepowiadał poeta w proroctwie o końcu świata. Zwłaszcza jesienią strach zagościł w jelitach narodu.

Wystarczyło, żeby maska nieco zsunęła ci się z nosa, a już pasażerowie autobusu wsiadali na ciebie jak na zbrodniarza. Widywało się ostrożnych, którzy co parę przystanków nacierali ręce żelem hydroakoholowym. Kichnąłeś pod maską i przechodnie na ulicy rzucali się do ucieczki.

Obawiałem się najgorszego. Paroletnie studia nad mechanizmem pandemii nauczyły mnie wiele. Wprawdzie kiedy Chopin bezskutecznie usiłował zadebiutować w Paryżu ogarniętym zarazą, chodziło o cholerę, ale reakcje ludzkie w 2020 roku zaskakująco przypomniały te z roku 1832. Podobnie jak wówczas, musieliśmy stawić czoła chorobie nieuleczalnej, o nieprzewidywalnym przebiegu i nieznanym zakończeniu.

Przez ileż to głupstw, przerażających wieści, przez ile kłamstw trzeba się było przekopać w 2020 roku, żeby dotrzeć do obrazu rzeczywistości wolnego od stronniczych interesów.

Na próżno jeden z najwybitniejszych infekcjologów świata przekonywał, że obecny wirus należy do najmniej zaraźliwych chorób zakaźnych, że zachorowanie na raka i zawał są znacznie bardziej prawdopodobne niż zarażenie covidem. Wystarczyło zajrzeć do urzędowego rocznika statystycznego sporządzonego przez INSEE – główny francuski urząd statystyczny, żeby się uspokoić. (Ale kto czyta roczniki statystyczne!). Między początkiem czerwca i końcem września poziom umieralności we Francji jest identyczny za ostatnie trzy lata i wynosi stale około 9,1%. Dopiero później liczba zgonów nieco wzrasta, co zresztą w niewielkim tylko stopniu wpływa na bilans roczny.

Kiedy komentatorzy w środkach masowego przekazu podawali przerażającą liczbę 250 zmarłych na covid w ciągu ostatniej doby, nikt dla porównania nie dodawał, że czy rok dobry, czy zły, we Francji w ciągu doby umiera stale ok 460 chorych na raka i że tak zwany rak palaczy zabija od stycznia do grudnia 73 000 osób.

Ujmując rzeczy w miliardach, wkraczamy w mistykę wielkich liczb, podczas gdy ze statystyki wynika niezbicie, że poziom zgonów na covid wynosi 0,05% i żadną miarą nie usprawiedliwia akcji masowych szczepień obejmujących miliardy ludzi na świecie. I że kraje bogate są najmocniej dotknięte, gdyż ludzie tam żyją najdłużej, a – co za tym idzie – liczba osób słabych, podatnych na zarażenie jest największa.

Ameryka Północna, gdzie liczba ofiar była względnie wysoka, wyhodowała u siebie społeczeństwo chore nawet bez epidemii. Chroniczna otyłość zabija co roku w Stanach Zjednoczonych miliony ludzi, a innych naraża na zwiększone niebezpieczeństwo wielu chorób. Maseczka na twarzy nie uchroni dwustukilogramowej dziewczyny przed cukrzycą ani zawałem. Ci, którzy rządzą czytają przecież statystyki. Najwyraźniej nie leżało w interesie władz przytaczanie pełnych informacji ani poprawa stanu sanitarnego nie była głównym celem ich działań. Decyzje odgórne o wymiarze krajowym podejmowano chętniej na podstawie danych fałszywych.

Raport o szkodliwym działaniu chlorochiny uczeni bardzo prędko zdemaskowali jako ordynarne oszustwo. Wydawca przeglądu medycznego „Lancet” przyznał im rację i potępił własną publikację. Tylko francuski minister zdrowia nie przyjął do wiadomości przekrętu. Olivier Veran w trybie nagłym, w 48 godzin po ukazaniu się falsyfikatu, wydał zakaz stosowania leku i nigdy go nie wycofał. Oszustwo wymyślone na drugiej półkuli przez dwóch filutów pochodzenia hinduskiego lepiej przystawało do jego wizji stanu sanitarnego Francji niż dane rodzimego rocznika statystycznego. Jeżeli fakty przeczą tej wizji, tym gorzej dla faktów.

Na covid umierają wszyscy. Kiedy umarł prezydent Giscard d’Estaing, podano jako przyczynę śmierci covid-19. Prezydent miał 94 lata i od dłuższego czasu cierpiał na dolegliwości płucne.

Mówiono wiele o zainteresowaniu finansowym służby zdrowia pracą przy covidzie. Lekarze i personel szpitalny otrzymali specjalne premie od ryzyka, w związku z czym podobno zdarzało się, że zmarłych z przepalenia lub przepicia – przypadek bardzo częsty we Francji – zapisywano do covidovców. Nagrobki wszystkich tych ofiar nałogu – powinny nosić napis „POLEGŁ ZA SPRAWĘ” lub „Poległ za miliony” albo jeszcze lepiej – za miliardy – gdyż dobrze przysłużył się spotęgowaniu strachu, a lęk o życie usprawiedliwił miliardowy koszt szczepionek. Kto temu rozumowaniu przeciwstawia poszanowanie etyki lekarskiej, święte w świecie medycyny, niech sobie przypomni „aferę chirurgów z Perpignan”, którzy wycinali ludziom zdrowe nerki, żeby zarobić na operacji (tzw. przypadek odosobniony) albo „aferę zatrutej krwi”, kiedy w skali masowej dokonywano transfuzji krwi zakażonej wirusem AIDS. W szlachetnym celu zarobienia pieniędzy, lecz za aprobatą czynników ministerialnych. Moją skaleczoną piętę czterech renomowanych paryskich chirurgów chciało operować natychmiast (po zapoznaniu się z możliwościami mego prywatnego ubezpieczenia), dopiero piąty, zdjęty litością, postawił diagnozę szybkiego zagojenia samoistnego. I tak się stało. Amen.

Efekty są znikome. Główny dyrektor zdrowia, p. Salomon, zeznając przed komisją parlamentarną 30 października ujawnił, że liczba zgonów we Francji w 2020 roku jest mniejsza niż była w 2019. Sfabrykowany czy nie, strach przed zarazą miał efekty korzystne – odwrócił uwagę od kryzysu gospodarczego i jeżeli nie załagodził, to w każdym razie stłumił rozdygotane nastroje. Teraz, kiedy lęk przed chorobą opada, spoza wirusa ukazuje swoją kościstą twarz zapaść ekonomiczna.

Katastrofalną sytuację gospodarczą minister gospodarki przedstawia jako rezultat zarazy. Z początku wspominał o tym nieśmiało, w miarę upływu czasu coraz wyraźniej. Dzisiaj „rachunek za covid” wszedł już do repertuaru truizmów, inaczej mówiąc – stwierdzeń oczywistych.

Ten, kogo choroba nie pozbawiła pamięci, przypomina sobie jednak, że wystąpienie żółtych kamizelek, manifestacje służby zdrowia, kolejarzy, policjantów, bezrobotnych, bezdomnych jesienią 2018 roku – miały za powód rosnące bezrobocie, obniżkę poziomu życia, masowe zwolnienia, zamykanie zakładów pracy, słowem: symptomy Wielkiego Kryzysu.

Wcześniej, w 2018, Christine Lagarde podniosła alarm w sprawie sytuacji gospodarczej w ogóle i Francji w szczególności. Wskazywała na dług publiczny – arytmetyczny wyraz kryzysu. Dyrektorka Światowego Funduszu Walutowego obawiała się generalnego załamania gospodarczego, pogrążenia świata w nędzy i chaosie, jeżeli nie zmieni się polityki gospodarczej. O covidzie nikt jeszcze wówczas nie słyszał. A przecież na początku 2018 roku Francja płaciła ponad 40 miliardów € rocznie odsetek od zaciągniętych pożyczek; przez czterdzieści lat wyniosło to 1350 miliardów. Zamknięcie tysięcy zakładów zaplanowano i przygotowywano od dłuższego czasu. Końca świata nie będzie, bowiem koniec świata nastąpił już wcześniej. Czekano tylko na odpowiedni moment, żeby go ogłosić. Obecnie, aby spłacić długi, przeciętny Francuz musiałby pracować przez półtora roku bez wynagrodzenia, nie jedząc, nie pijąc i mieszkając pod mostem.

Niektórzy uważają anulowanie zadłużenia za jedyne wyjście z tej niemożliwej sytuacji, inni – spłacenie go pieniędzmi bez wartości, po masowej dewaluacji; inni wreszcie – rozłożenie na raty.

Doświadczenie długiego życia przekonuje mnie, że długi nie będą spłacone, bowiem nie leży to w interesie wierzycieli. Bankierzy nie pragną zwrotu. Przeciwnie, gotowi są wam dopłacać, byleście wzięli od nich pieniądze. Im więcej, tym więcej wyniosą odsetki.

A na spłacenie odsetek potrzeba będzie niewolniczego wysiłku narodu, jeżeli nic się nie zmieni. Od piątku 4 grudnia znamy już nieoficjalne, ale autorytatywne stanowisko w tej sprawie. Jean Arthuis został mianowany przewodniczącym komisji do spraw zadłużenia. Były przewodniczący Komisji Budżetowej Parlamentu Europejskiego odrzucił optymistyczne prognozy. Spłata odsetek nie będzie anulowana. „Jeżeli chcecie pogrzebać jakiś problem, powołajcie komisję” – mówił Georges Clemenceau.

Tymczasem w sprawach medycznych nastąpiło nowe objawienie. Celem publicystyki jest nie tylko opisywanie wydarzeń i faktów, ale także przewidywanie. Nauczony historią pandemii, od początku uwierzyłem w terapię prof Raoulta – hydroksychlorochina z antybiotykiem azytromycyną podawane we wczesnym stadium choroby. Establishment rzucił się na Raoulta. Zagrożono mu odebraniem prawa praktyki i grzywną. Wstrzymano dostawę chlorochiny do szpitala. Była min. zdrowia Budzyn pozbawiła połowy budżetu Instytut szpitalny uniwersytecki w Marsylii, którym profesor kieruje. Nie posunę się tak daleko, żeby twierdzić, że za każdym razem, kiedy chce obronić dobrą sprawę, Pan Bóg posyła Polaka, ale finanse szpitala Polak uratował. Prof. Ryszard Frąckowiak, urodzony w Anglii światowej sławy specjalista od mózgu, na znak protestu z trzaskiem podał się do dymisji ze stanowiska przewodniczącego fundacji szpitala.

Historia przyznała mi rację. Głowy zaczynają spadać. P. Martin, dyrektor Agencji bezpieczeństwa leków, który zakazał stosowania chlorochiny, został wyrzucony na własną prośbę. Raoult zalecał masowe testy. Prezydent Republiki głośno wypowiadał się przeciwko, ale po cichu przyznał, że Raoult miał rację. WHO dyskretnie wycofała zastrzeżenia wobec hydroxychlorochiny. Trzy międzynarodowe programy badawcze potwierdziły jej skuteczność. Remdesivir, kosztowny lek amerykański popierany przez establishment, zakupiony przez UE po 2000 € za ampułkę, ta sama WHO uznała za nieskuteczny, a co gorsza – szkodliwy dla nerek i wątroby. Prof. Raoult wskazywał na te właściwości remdesiviru już w kwietniu. Ze swej strony Pfitzer ogłosił wyniki własnych badań: osoby nieszczepione szczepionką Pfitzera są dwa razy bardziej odporne od szczepionych.

W Prowansji sprzedają obecnie świece świąteczne z wizerunkiem profesora Raoulta – dobroczyńcy ludzkości – i figurki pod choinkę wyobrażające go w białym kitlu. Zachęcam rodaków, aby postawili przy szopce figurkę profesora Ryszarda Frąckowiaka, Polaka, który szpital w Marsylii uratował.

Nie było nigdy w Europie kultury innej jak chrześcijańska. I nie było innej etyki jak chrześcijańska. Życzę wszystkim moim Czytelnikom i Słuchaczom, aby także i w tym roku mogli spędzić święta Bożego Narodzenia w rodzinie uformowanej na wzór Świętej Rodziny przedstawianej w szopce, w obrazach i rzeźbach zapełniających muzea całego świata.

Artykuł „Końca świata nie będzie” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w grudniowo-styczniowym „Kurierze WNET” nr 78/2020–79/2021, s. 1 i 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Piotra Witta pt. „Końca świata nie będzie” na s. 1 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Badania architektoniczne zabytkowego, unikatowego, ponad 700-letniego kościoła w Michałowie na Opolszczyźnie

Parafianie od lat opiekują się kościołem i liczą na wyniki badań ekspertów z Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Są przekonani, że ich zabytek ma wartość predysponującą go do miana Pomnika Historii.

Tomasz Kwiatek

W poniedziałek 12 października 2020 r. w kościele pw. św. Józefa Robotnika w Michałowie (Gmina Olszanka, powiat brzeski) eksperci z Narodowego Instytutu Dziedzictwa rozpoczęli prace badawcze. Obóz naukowy miał trwać do piątku 16 października 2020 r. i pozwolił lepiej poznać unikatowy kościół, mający ponad 700 lat.

– Na terenie powiatu brzeskiego mamy wiele wspaniałych zabytków, jak Muzeum Piastów Śląskich czy kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach. Ale mamy też wiele unikatowych kościołów, które jeszcze nie są tak znane i odkryte. To wydarzenie jest precedensem na terenie woj. opolskiego.

Mam nadzieję, że w ciągu tych kilku dni obozu badawczego poznamy prawdziwą historię i najcenniejsze informacje na temat kościoła w Michałowie – powiedział podczas konferencji prasowej rozpoczynającej badania architektoniczne kościoła pw. św. Józefa Robotnika w Michałowie starosta brzeski Jacek Monkiewicz. Badania prowadziła ekipa ekspertów Narodowego Instytutu Dziedzictwa pod kierunkiem architekta Pawła Filipowicza, kierownika Pracowni Terenowej NID w Łodzi. (…)

W Michałowie na odkrycie przez konserwatorów czekają m.in. średniowieczne polichromie ukryte pod warstwą tynku i białej farby, które gdzieniegdzie już same odsłaniają malutkie fragmenty dawnych wymalowań. Proces przywracania dawnej świetności kościoła w Michałowie już się rozpoczął. Opolski Wojewódzki Konserwator Zabytków w tym roku przeznaczył dotację finansową na renowację renesansowej chrzcielnicy z piaskowca, pochodzącej z 1575 r. – To jest początek prac konserwatorskich – zapowiedziała obecna na konferencji prasowej Elżbieta Molak, Opolski Wojewódzki Konserwator Zabytków. – Znajdujemy się w unikalnej świątyni, która istnieje już 700 lat. Kościół był najpierw gotycki, potem przebudowywany w okresie renesansu i otrzymał m.in. renesansowe wyposażenie, jak zespół epitafiów znajdujących się w prezbiterium, których formy plastyczno-architektoniczne są unikalne w skali kraju. Chcemy, żeby te badania zainicjowały proces renowacji tego kościoła i jego rewaloryzacji – dodała.

Bliższe poznanie cech technologicznych bryły kościoła, co będzie możliwe dzięki badaniom architektonicznym, pozwoli parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Michałowie przygotować wniosek o wpis kościoła na prezydencką listę Pomników Historii.

O historii zabytku ciekawie opowiada ks. Czesław Morański, proboszcz parafii św. Jadwigi Śl. w Michałowie. – Kościół w Michałowie początkami sięga II połowy XIII wieku. W XVI wieku za sprawą panującego tu rodu Gruttschreiberów trafił w ręce protestantów. Pod koniec wieku XVII znów kościół objął proboszcz katolicki – zresztą przy zbrojnym oporze gminy protestanckiej i 56-dniowym oblężeniu zamienionego w fortyfikację kościoła – ale tylko na 15 lat. W 1707 r., na mocy układu pokojowego w Altransztadzie, kościół przyznano gminie ewangelickiej. I tak było aż do końca II wojny światowej. Po wojnie kościołem zaopiekował się i zabezpieczył go jeden z poprzednich proboszczów, ks. Karol Żurawski. Obecnie jest to kościół pomocniczy w parafii, w którym odprawiane są co niedzielę Msze św. – od odpustu 1 maja do końca wakacji.

Ksiądz proboszcz podkreślił też, że specjalne podziękowania należą się mieszkańcom Michałowa, którzy od lat opiekują się kościołem, dbają o niego, sprzątają i wietrzą. To na ich prośbę przez cztery miesiące w roku w kościele odprawiane są Msze św.

Parafianie czekają na pomoc specjalistów, którzy będą w stanie uratować ich kościół. Bardzo liczą na ten obóz badawczy, który pozwoli w pełni na odkrycie i poznanie dziejów świątyni. Są przekonani, że ich zabytek ma wartość predysponującą go do miana Pomnika Historii.

Cały artykuł Tomasza Kwiatka pt. „Obóz badawczy w Michałowie” znajduje się na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Tomasza Kwiatka pt. „Obóz badawczy w Michałowie” na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sztuczne zbiorniki wodne jako przyczyna zmian klimatu/ Jacek, Karol i Michał Musiałowie, „Śląski Kurier WNET” 77/2020

Sztuczne zbiorniki wpłynęły negatywnie na warunki życia – najskromniej licząc – pół miliarda ludzi na terenach poniżej zapór, poprzez jałowienie gleb i postępujące zasolenie gleb wskutek nawadniania.

Jacek Musiał, Karol Musiał, Michał Musiał

Hipoteza Harsprånget cz. II

Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat?

W drugiej części artykułu kontynuujemy temat dramatycznego wpływu sztucznych zbiorników wodnych na klimat i globalne ocieplenie. Wpływ ten jest nieporównanie większy aniżeli wpływ antropogenicznego dwutlenku węgla. Niestety niezwykle trudno nam bronić CO2, gdyż społeczeństwo zostało zindoktrynowana teorią CO2-centryczną globalnego ocieplenia.

Zbiorniki wodne a parowanie

Można przypuszczać, że tworzenie sztucznych zbiorników i nawadnianie odpowiada za antropogeniczne odparowanie rzędu 5 tys. km3 wody rocznie. We wcześniejszych artykułach o spalaniu gazu ziemnego i chłodniach kominowych, z sierpnia i grudnia 2019 oraz ze stycznia 2020 roku, obliczyliśmy, że mogą one dostarczać nawet 1e11 (1011 ) ton pary wodnej rocznie, co odpowiada 100 km3 wody. Spróbowaliśmy oszacować wpływ tej uwolnionej pary wodnej na klimat, i okazał się on druzgocący w porównaniu z dwutlenkiem węgla.

W przedstawionej tym razem „Hipotezie HARSPRÅNGET” z antropogenicznym parowaniem wszystkich sztucznych zbiorników wodnych na poziomie 5000 km3 wody rocznie, czyli 5000% większym od przemysłowego i bytowego, już nie zamieszczamy diagramów porównujących wpływ CO2 i antropogenicznej pary wodnej na globalne ocieplenie, gdyż dwutlenek węgla pozostawiłby tylko niewidoczny punkt na wykresie.

Badania naukowe zmian klimatu związanych z budową zbiorników wodnych

Przez blisko 100 lat od budowy pierwszej hydroelektrowni albo wcale nie było badań, albo były szczątkowe. Jeśli prowadzono obserwacje, to najczęściej dopiero po fakcie. Dostępne dane cechuje brak pełnego opracowania miejscowego klimatu sprzed inwestycji. Jeśli wcześniej zostały zbadane temperatura, opady i ewentualnie siła wiatru, to najczęściej są to dane z krótkiego okresu, niewiele mówiące o klimacie (wymagane minimum 30 lat obserwacji). Prawie zawsze brakuje danych o wilgotności względnej i bezwzględnej sprzed inwestycji, jak i długotrwałych danych o nasłonecznieniu. Brakuje danych o temperaturze wody w rzece za przyszłą zaporą przed i po jej instalacji. Zaledwie od kilkunastu lat badane i szacowane są skutki parowania zbiorników.

Sztuczne zbiorniki wodne a opady deszczu

Dopiero w ostatniej dekadzie naukowcy zajęli się problematyką zmian klimatu i opadami powiązanymi z budową rezerwuarów wodnych (Degu A.M., Hossain F., Niyogi D. et al., The influence of large dams on surrounding climate and precipitation patterns, Advance Earth and Space Science, Geographical Research Letters, Hydrology and Land Surface Studies, 2011 oraz: Pizarro R., Valdes-Pineda R., Garcia-Chevesich P., et al., Latitudinal Analysis of Rainfall Intensity and Mean Annual Precipitation in Chile, „Chilean Journal of Agricultural Research”, 2012). Prawdopodobnie zostali zmotywowani obserwacją, że wielkości opadów wynikające z wcześniejszych obserwacji, a przyjmowane do projektowania zapór, po ich zbudowaniu okazały się znacząco wyższe, stając się przyczyną zagrożenia oraz prawdopodobną przyczyną kilku katastrof. Za najbardziej prawdopodobną przyjęto początkowo sam fakt parowania przez sztuczne zbiorniki. Okazało się jednak, że przyrost intensywności tych opadów potrafi przekraczać spodziewane wartości wynikające z parowania zbiornika. Obszar oddziaływania dużego zbiornika sięga ponad 100 km od niego, czyli najczęściej na jego własną zlewnię.

Prawdopodobnie lustro wody nowego zbiornika oddziałuje w pewien sposób na cyrkulację powietrza i wody, ściągając – podkradając – wodę z chmur; można przedstawić kilka hipotez mechanizmu tego zjawiska, co wykracza poza ten artykuł.

Bryza nad sztucznymi zbiornikami

Nad rozległymi sztucznymi zbiornikami wodnymi występuje znane znad morza zjawisko bryzy. Ma ona znaczący wpływ na parowanie wody i transport pary wodnej. W naturalny sposób wilgotność powietrza jest największa nisko nad poziomem morza i wynika to nie tylko z sąsiedztwa akwenu. Wilgotność naturalna gwałtownie spada wraz z wysokością. Człowiek emituje parę wodną ze spalania gazu ziemnego, z chłodni kominowych (w tym także elektrowni atomowych), a przede wszystkim ze sztucznych zbiorników wodnych. Działalność człowieka przyczyniła się do tworzenia zbiorników wodnych nawet setki metrów n.p.m.; inne antropogeniczne źródła pary wodnej też nierzadko zlokalizowane są wysoko. Panująca tam naturalna niska wilgotność umożliwia przyjmowanie znacznych ilości pary wodnej przez suchą atmosferę. Sprzyja temu cyrkulacja powietrza, naturalnie tam występująca bądź wywołana obecnością sztucznego zbiornika wodnego.

Parowanie wody znad dużych zbiorników jest zwykle łatwiejsze aniżeli z terenów zurbanizowanych, gdyż nad samą powierzchnią otwartych akwenów wiatr może osiągać większe prędkości, „zdmuchując” cząsteczki wody posiadające nieco większą energię kinetyczną i pokonujące napięcie powierzchniowe tuż nad samą powierzchnią wody i zmniejszając ciśnienie parcjalne pary wodnej w najbliższym sąsiedztwie powierzchni parującej. Podobnie jak jedno dmuchnięcie nad łyżeczką z herbatą powoduje szybkie jej ostudzenie. Nad niektórymi zbiornikami wodnymi, np. nad Zaporą Trzech Przełomów, obserwowane jest obniżenie temperatury przypowierzchniowej. Przyczyna jest bardziej złożona niż prosta wymiana ciepła pomiędzy powierzchnią wody a atmosferą. Mechanizm nieco przypomina działanie klimatyzatora ewaporacyjnego. Spadek temperatury nad powierzchnią akwenu nie jest chłodzeniem klimatu, gdyż zdmuchnięta przez wiatr para wodna transportowana jest dalej i gdzieś tam oddaje swoje ciepło podczas skraplania. W odróżnieniu od gładkiej powierzchni lustra wody zbiorników, na terenach z obecnością wielopiętrowych budynków lub wyższych drzew niski wiatr nie może się wystarczająco rozpędzić i ciepło zostaje na miejscu (jeden z czynników miejskiej wyspy ciepła).

Ślad wodny

Woda dostarczana roślinom (pomijając straty) podlega wchłanianiu przez glebę i roślinę, część zaś od razu rozpraszana jest w atmosferze. Gleba i roślina oddają dużą część otrzymanej wody w postaci parowania fizycznego (ewaporacja) i czynnego parowania przez naziemne części roślin (transpiracja), które jest procesem fizjologicznym roślin (za Kulig B., Uniwersytet Rolniczy, Kraków, http://matrix.ur.krakow.pl/~bkulig/eto.pdf.). Łącznie obydwa zjawiska określa się mianem ewapotranspiracji i jej wielkość wyrażona w wysokości słupa wody waha się od 300 do 2000 mm w okresie wegetacji. Przez potrzeby wodne roślin rozumiemy ilość litrów wody potrzebnej do wyprodukowania 1 kg suchej masy rośliny. Nazywane to jest współczynnikiem transpiracji. Zależy od nasłonecznienia, temperatury, wilgotności powietrza, siły wiatru, składu gleby i oczywiście rodzaju rośliny. Potrzeby wodne wielu roślin zawierają się w przedziale 150–800 l/kg suchej masy. Dla wyprodukowania jednostki masy konkretnego produktu spożywczego, np. ziarna kukurydzy, pszenicy czy bulw ziemniaka itp., a nie rośliny w całości, używa się wskaźnika wody wirtualnej – w m3 zużytej do wyprodukowania jednostki masy produktu w tonach.

Przykładowo do wyprodukowania tony ryżu łuskanego trzeba zużyć 2975 m3 wody – jest to 2 razy tyle, co dla wyprodukowania tej samej ilości pszenicy lub 3 razy tyle, co dla wyprodukowania tejże ilości kukurydzy. Dla wyprodukowania kilograma wieprzowiny trzeba zużyć ponad dwa razy tyle wody, co dla wyprodukowania kilograma ryżu.

(Wirtualna woda, tabela: Zawartość wirtualnej wody w wybranych produktach, Wikipedia 2020 oraz Burszta-Adamiak E., Racjonalizacja wykorzystania zasobów wodnych na terenach zurbanizowanych – Poradnik dla gmin. Możliwości zastosowania wskaźnika śladu wodnego w praktyce, Kraków 2019). W okolicznościach, gdy teoria CO2-centryczna staje się coraz mniej wiarygodna, a wprowadzenie spekulacyjnego podatku pod nazwą świadectw emisyjnych CO2 pod pretekstem globalnego ocieplenia nabiera coraz bardziej cechy perfidnego oszustwa, może warto rozważyć innego rodzaju podatek ekologiczny – od śladu wodnego. Na przykład od zbóż (w tym ryżu) importowanych z krajów, gdzie do irygacji pól wykorzystuje się sztuczne rezerwuary powodujące globalne ocieplenie, jak również śladu wodnego powstającego w procesach produkcji wyrobów energochłonnych powstających z wykorzystaniem energii z hydroelektrowni powiązanych z antropogenicznymi zbiornikami wodnymi.

Zasolenie i jałowienie gleb nawadnianych

Intensywne nawadnianie pól w cieplejszym klimacie wiąże się z intensywniejszym parowaniem gleb i transpiracji roślin uprawnych. Pomimo, że nawadniania prowadzi się wodami słodkimi, śladowa zawartość w nich rozpuszczonych soli prowadzi do jej wytrącania, a następnie kumulacji, tym większej, im mniej opadów atmosferycznych mogących ją wymywać z pól.

Nadmierne nawadnianie prowadzi do szybszej kumulacji soli. Gleby zasolone stają się mniej przydatne do upraw i ostatecznie są porzucane przez rolników.

To nie globalne ocieplenie jest przyczyną porzucania pól, lecz wieloletnie intensywne, a może zbyt intensywne ich nawadnianie z antropogenicznych zbiorników wodnych. Sztuczne zapory w ciepłej strefie klimatycznej przyniosły rolnikom obfitość wody, obfitość plonów… lecz na krótko.

Biedni stają się jeszcze biedniejsi

Budowa dużych sztucznych zbiorników wodnych zawsze odbywa się pod hasłem poprawy warunków życia społeczeństwa i w biedniejszych krajach – na kredyt. Inwestycje już na etapie budowy średnio przekroczyły planowane wcześniej koszty o 56%, a nierzadko o ponad 100% (dane World Commision on Dams), przez co państwa stały się zakładnikami banków udzielających kredyty. Po ukończeniu inwestycji koszty eksploatacji okazały się wielokrotnie wyższe od przewidywanych. Państwa biedne, które zainwestowały w duże hydroelektrownie, pozostały biednymi. Oczekiwane zyski nie zostały przeznaczone dla rozwoju społecznego i ekonomicznego.

Sztuczne zbiorniki wodne a poważne choroby infekcyjne

Wody stagnujące, jako skrajny rodzaj sztucznych zbiorników wodnych, to wody o małej ruchliwości lub wymianie, o zmniejszonej zawartości tlenu, o szczególnym, zwykle ubogim życiu biologicznym, ale mogą być źródłem niebezpiecznych dla życia patogenów bakteryjnych i pasożytniczych.

Sztuczne zbiorniki wodne są doskonałym siedliskiem dla komarów i innych muchówek. Największym chyba problemem strefy subtropikalnej jest malaria.

Jest to choroba pasożytnicza m.in. człowieka, roznoszona przez komary. Warunkiem rozwoju gatunków roznoszących malarię jest obecność stojącej wody, podniesiona wilgotność powietrza i odpowiednia temperatura, które to warunki doskonale zapewniają sztuczne zbiorniki, szczególnie w klimacie cieplejszym. Inne choroby roznoszone przez komary w ciepłym klimacie to żółta febra, denga, tularemia, filarioza, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Znaną muchówką roznoszącą chorobę pasożytniczą o nazwie śpiączka afrykańska jest także mucha tse-tse (malarię też zresztą może roznosić).

Schistosomatoza, poważna choroba powodowana przez przywry i ściśle związana ze środowiskiem wodnym, dotyka już ponad 200 milionów ludzi na świecie, przy czym np. w Ghanie w pobliżu zbiornika Wolta (8500 km2) choruje 90% ludności.

Znane Polakom kleszcze, roznoszące m.in. boreliozę, też preferują tereny o zwiększonej wilgotności i prawdopodobnie antropogeniczne emisje pary wodnej są przyczyną obserwowanego wzrostu populacji tego pajęczaka.

W niektórych krajach stosuje się otwarte opryski insektycydami lub dodawanie ich do zbiorników wodnych, za wiadomą cenę szkód środowiskowych.

Choroby zakaźne, nieznane dotąd w Europie, wchodzą do niej właśnie wielkimi krokami. Przyczyną nie są imigranci. Nie jest to też skutkiem prostego wzrostu średniej temperatury kontynentu o ułamek stopnia Celsjusza, lecz przede wszystkim powstaniem niezliczonych sztucznych zbiorników wodnych, zwiększonej wilgotności spowodowanej spalaniem gazu ziemnego, emisjami chłodni kominowych elektrowni atomowych i parowaniem powierzchni sztucznych zbiorników oraz kilkustopniowym lokalnym wzrostem średniej temperatury w licznych miejskich wyspach ciepła. Jesteśmy świadkami, jak w ten oto sposób powstają wspaniałe warunki dla rozwoju muchówek – wektora przenoszenia tych infekcji.

Eksmisje ludności spowodowane budową zapór wodnych

Według danych International Rivers, budowa sztucznych zbiorników wodnych spowodowała przemieszczenie przynajmniej 40–80 milionów ludzi. Sztuczne zbiorniki wpłynęły negatywnie na warunki życia – najskromniej licząc – pół miliarda ludzi zamieszkujących tereny poniżej zapór, poprzez jałowienie gleb i postępujące zasolenie gleb wskutek nawadniania. Stały się drugą przyczyną masowych emigracji (poza wojnami).

Zbrodnie związane z budową zapór wodnych

Budowa sztucznych zbiorników często wiązała się z pogwałceniem praw człowieka. Podczas największej masakry przy budowie zapory w Gwatemali zginęło przynajmniej 440 rdzennych mieszkańców. Lista osób, których śmierć została powiązana z działalnością na rzecz ochrony środowiska, jest bardzo długa. Global Witness podaje, że przykładowo w 2015 roku znanych jest 185 przypadków, choć liczba ta obejmuje tych, co oddali swoje życie w obronie naturalnych rzek (ponad 100) i innych środowisk naturalnych lub sprzeciwili się deweloperom. Są kraje, skąd informacje o zbrodniach nawet nie miały szans się przedostać do organizacji praw człowieka lub udało się upozorować samobójstwa lub śmierć z innych przyczyn.

Wpływ zapór na bioróżnorodność i masowe wymieranie gatunków

77% rzek w Ameryce Północnej, Europie i na obszarze byłego ZSRR jest dotkniętych skutkami postawionych zapór wodnych. Organizmy zamieszkujące rzeki ewoluowały do środowiska każdej z nich przez miliony lat.

Nagle, z dnia na dzień człowiek przegrodził możliwość naturalnych migracji w ich obszarze. Zmienił temperaturę wody, jej skład chemiczny i natlenowanie. Odgrodzone zostały miejsca tarła i miejsca żerowania wielu gatunków. Spowodowało to ginięcie licznych gatunków organizmów na masową skalę.

Zapory zmniejszyły populacje organizmów o ¾. Za to mikroklimat w otoczeniu zapór wodnych, wynikający ze zwiększenia wilgotności powietrza, zmniejszenia wahań temperatury i średniego, zwykle (bo niekoniecznie, co ma związek z lokalizacją zbiornika i zjawiskami fizyki) nieznacznego podniesienia temperatury, może prowadzić do wzrostu plonów. Sztuczne zbiorniki wodne przyczyniają się jednak do zwiększenia populacji muchówek, o czym w części dotyczącej chorób. Zwierzęta, głównie ryby, które przechodzą wraz z wodą przez turbiny hydroelektrowni, w ponad 95% giną. Do gatunków, które bezpowrotnie wyginęły z powodu antropogenicznych zapór, należy np. wiosłonos chiński. Kilkadziesiąt razy zmniejszyła się w blokowanych amerykańskich rzekach liczba łososi, a w Jeziorze Kaspijskim – jesiotra. Liczba gatunków w przekształconej ludzką ręką rzece Missisipi jest 3 razy mniejsza niż w rzece Mekong. Czy wiele pomoże, że na temat organizmów w Missisipi napisano kilkanaście tysięcy prac naukowych?

Ciąg dalszy w kolejnym „Kurierze WNET”.

W opracowaniu programu Aquastat (Kohli A., Frenken K., Evaporation from artificial lakes and reservoirs, Aquastat Reports, FAO of UN, 2015) wzięto pod uwagę 14200 większych akwenów o całkowitej objętości ok. 6700 km3, chociaż i tak nie wszystkie dane były dla autorów dostępne. W kalkulacjach użyto i wzorów, i współczynników empirycznych. Przeprowadzona analiza pozwoliła zgrubnie oszacować parowanie tych zbiorników na 346 km3 do 865 km3 rocznie. Jest to mniej niż objętość wody użytej do nawadniania pól w ilości 3,5 tys. km3, z której na polach i tak większa część wyparuje. Gdyby uwzględnić mniejsze zbiorniki i te zbudowane już po ogłoszeniu rzeczonego opracowania, które składają się na 800 tys. sztucznych zbiorników wodnych, prawdopodobne parowanie wszystkich jest przynajmniej dwukrotnie większe, czyli od 0,7 do 1,7 tys. km3. W innej pracy: Sadek M.,F., Shahin M., M., Stigter C.J., Evaporation from the reservoir of the High Aswan Dam, Egypt: A new comparison of relevant methods with limited data, Theor Appl Climatol 56, 57–66 (1997), autorzy obliczyli, że roczne parowanie ze zbiornika asuańskiego o powierzchni 5250 km2 i pojemności 157 km3, a stanowiącego zaledwie ok. 1% powierzchni i 2% objętości wszystkich sztucznych akwenów, zawiera się w zakresie pomiędzy 8,9 i 15 km3, co uwiarygadnia także nasze szacunki.

Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „Hipoteza Harsprånget (II). Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat?” znajduje się na s. 3 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „Hipoteza Harsprånget (II). Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat?” na s. 3 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Konsekwencje odrzucenia etosu pracy na rzecz teorii „nicnierobienia” / Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” 77/2020

„Dzieciom kwiatom”, „dzieciom LSD” nie wadziło, że deprecjonowanie etosu pracy i prawa własności pozbawiało ich motywacji do nauki i zdobywania kwalifikacji, a więc ekonomicznej samodzielności.

Zdzisław Janeczek

Rozważania o etosie pracy i nie tylko… Cz. II

Upadek wartości pracy

W opozycji do wartości związanych z etosem pracy, jakie głoszą chrześcijaństwo i judaizm, znalazły się: konsumpcjonizm, zachęcający do łamania zakazów, i chciwość, polegająca na gromadzeniu owoców pracy bez dzielenia się z innymi, biedniejszymi. „»Im więcej posiadasz, tym jesteś szczęśliwszy«. A więc dzielenie się w oczywisty sposób umniejszałoby zdobyte szczęście. Istnienie bogactwa obok nędzy zostaje uzasadnione”. Według Włodzimierza Sowińskiego kult pieniądza i kupowania, chociaż powiązany z pracą, faktycznie niszczy jej wartość. „Gdy ważniejsza staje się ilość posiadanych pieniędzy niż stworzone dzieło, powodem do dumy przestaje być wykonana praca. Obniżaniu wartości pracy towarzyszy pogarda dla ludzi pracy” – murarzy, piekarzy, nauczycieli, lekarzy i wielu innych.

„Konieczność »napracowania się« dla osiągnięcia dostatku zaczyna być coraz częściej postrzegana jako nieudacznictwo«. Pracować ciężko muszą ci, którym się nie udało. Mnożą się coraz lepiej opłacane ze wspólnych pieniędzy stanowiska pracy, które są nie tylko zbędne, ale wręcz szkodliwe dla życia społecznego. Pożytek dla otoczenia przestaje mieć znaczenie”.

W polskim kontekście dopełnieniem takiego obrazu świata może być konkluzja Witolda Kieżuna: „Skoro prawie cały majątek dostał się w ręce zagranicznych właścicieli, powstał patologiczny system gospodarczy. Za komunizmu nie było prywatnej własności, nie było więc klasy kapitalistycznej. Teraz, ze względu na fakt, że majątek został sprzedany w obce ręce, nie ma też w Polsce klasy kapitalistycznej na dużą skalę. W pewnym sensie jest to kontynuacja komunizmu. Kapitał rezyduje za granicą, a praca jest w kraju”.

Nie mamy na miarę naszych czasów Cegielskich, Chłapowskich, Lubeckich, Marcinkiewiczów, Wawrzyniaków, Jabłkowskich, Wedlów, Kwiatkowskich i Grabskich. Zabrakło kontynuatorów dzieła pozytywistycznego, których uosobieniem byli tacy literaccy bohaterowie, jak doktor Judym, Siłaczka czy Benedykt Korczyński. Nie rodzą się banki i polskie bazary, ich miejsce zajęły Lidle, Biedronki, Auchany i Carrefoury. Wiele na ten temat mówi czterotomowe dzieło Jacka Tittenbruna Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji.

W zapomnienie poszło dzieło Władysława (1853–1924) i Jadwigi (1831–1923) Zamoyskich. Jadwiga Zamoyska, snując rozważania O miłości Ojczyzny, przestrzegała rodaków przed lekceważeniem etosu pracy i zwolennikami teorii „nicnierobienia”: „Kto sam nie chce pracować i nie chce niczego sobie odmawiać, ten znieść nie może tych, co ostrzejsze i pracowitsze życie prowadzą w celu służenia krajowi i bliźnim, albo choćby tylko w celu osobistego wzbogacenia się”.

W nawiązaniu do myśli kanclerza Jana Zamoyskiego, założyciela Akademii Zamoyskiej: „takie będą Rzeczypospolite jakie młodzieży chowanie” – kładła nacisk na edukację. „Dobre wychowanie dzieci wymaga ze strony rodziców i nauczycieli czujności, poświęcenia, trudu, zaparcia się siebie, a wreszcie nieustannego umartwienia, ażeby nie szukając własnego zadowolenia, własnej korzyści, rozrywki, mieć jedynie na celu dobro doczesne i wieczne dzieci, które się wychowuje […]. Kary i nagrody powinny logicznie wynikać z postępowania dzieci i dawać im zrozumienie następstw, jakie za sobą pociągają tak dobre, jak złe uczynki. […] Celem wychowania jest wyrobić sąd, sumienie i wolę”. Konsekwencją takiej pedagogiki byłaby „wielka mobilizacja rozbudzonej polskiej siły”.

Nic z aktualności nie straciły jej słowa:

„Jeżeli my sami u obcych kupujemy i od obcych sprowadzamy to, co nam do życia potrzebne, nasi robotnicy i nasze robotnice gonić muszą za zarobkiem do Niemiec, do Węgier, do Ameryki, bo u siebie wyżywić się nie mogą. I tak wyrzucamy naraz z kraju i ludzi, i pieniądze. A któż nam te szkody powetuje?”

Do syna Władysława zaś pisała: „Pracuj dla miłości Bożej i kraju, a nie dla próżności i miłości własnej”. Z kolei Polakom w rozprawie O wychowaniu dawała wskazówkę, iż „naród może się odrodzić tylko przez odrodzenie rodzin”. Równocześnie sympatyków „prawa do lenistwa” ostrzegała: „Niczego na świecie zdobyć nie można bezpłatnie. W pocie czoła i boleści dobijać się musimy nauki, cnoty, doświadczenia, mądrości, wykształcenia, zręczności, siły i wszystkiego tego, cośmy cenić zwykli”. Ucieleśnieniem tychże myśli było założenie przez generałową Jadwigę Zamoyską „szkoły życia chrześcijańskiego” dla dziewcząt, w której realizowano hasło: „Służyć Bogu – służąc Ojczyźnie. Służyć Ojczyźnie – służąc Bogu”. Dzięki niej młode Polki uczestniczyły nie tylko w lekcjach religii, historii Polski, rachunków gospodarczych, śpiewu chórowego i pogadankach pedagogicznych. O zajęciach praktycznych mówił dowcipny wierszyk: Trzewiki, kroje, suknie i stroje

Książki, szkarpety, sery, gorsety
Co tylko chcecie, wszystko znajdziecie
Tu uczyć będziem, władać narzędziem
lać z łoju świece, czyścić police
Prać i prasować, dziury cerować
Hafty wyszywać, i ładnie śpiewać
Chować prosięta, kaczki, kurczęta
Gotować sosy, barszcze, bigosy
Zobaczcie proszę, panowie, panie
Wszystko praktyczne i bardzo tanie!

Patriotyzm i nieugięta postawa Jadwigi Zamoyskiej, kierującej się „bojaźnią Bożą”, imponują. Jej koncepcje, mimo upływu czasu, przekonują żelazną logiką i rzeczowymi argumentami, jaskrawo kontrastującymi z pustymi frazesami o wolności, które dzisiaj padają z ust aktywistów rewolucji seksualnej i adherentów „prawa do lenistwa”. Ci ostatni pomijają fakt, iż „człowiek, który chce korzystać z wolności, musi dysponować dobrami, które ktoś musi wyprodukować”.

Zatrute źródła

Za to w publicznej przestrzeni XXI w., czerpiąc z doświadczeń i dorobku swoich „wielkich poprzedników”, pojawiają się liczne odnogi ruchu neomarksistowskiego (m.in. marksizm psychoanalityczny), które niszczą etos pracy, rodzinę, cywilizację europejską zbudowaną na fundamencie filozofii greckiej i chrześcijaństwie. „Dzieciom kwiatom”, „dzieciom LSD” odpowiadała nie tylko filozofia „nicnierobienia”. Nie wadziło im, że deprecjonowanie etosu pracy i prawa własności pozbawiało ich motywacji do nauki i zdobywania kwalifikacji, a więc ekonomicznej samodzielności.

Już na początku okazało się, że społeczeństwo musi utrzymywać tych ludzi, którzy nie chcą pracować, bo wolą żyć po swojemu.

Dla nich ważne było, jako dla żyjących wbrew normom społecznym w komunach, gdzie wspólne były nawet kobiety i dzieci, że Fryderyk Engels, zgodnie z ich oczekiwaniami, protestuje przeciwko monogamii i uważa ją za „absurdalne założenie”, ponieważ według niego powstanie monogamicznego małżeństwa następuje wskutek odpowiednich „relacji własnościowych”. „Monogamia powstała z koncentracji większych bogactw w jednym ręku”, czyli w ręku „jednego mężczyzny i z potrzeby przekazania tych bogactw w dziedzictwo dzieci tego mężczyzny i żadnego innego”. Według F. Engelsa, „małżeństwo pojedynczej pary nie występuje w żadnym wypadku w dziejach jako pojednanie mężczyzny i kobiety, tym bardziej nie jest ich najwyższą formą. Wprost przeciwnie, ono występuje jako uciemiężenie jednej płci przez drugą, jako proklamacja nieznanej w dotychczasowych dziejach sprzeczności płci”, co jest „pierwszym klasowym przeciwieństwem […] i pierwszym klasowym uciskiem”. Kolejnym krokiem mogło być wyzwolenie od płci, uwarunkowanej tradycyjnym wychowaniem.

Z kolei Karol Marks domaga się, aby: odrzucić prawdę o Rodzinie Świętej i pośrednictwie zbawczym Jezusa Chrystusa. Boga nie ma, człowiek jest pochodną materii. Religia to opium dla ludu.

Karierę robi koncepcja leninowskiego centralizmu demokratycznego, polegająca „na rządach mniejszości w interesie większości” (istota bolszewizmu). Uzupełniają ją: tolerancja represywna Herberta Marcuse’a, uzasadniająca tolerancję dla lewicy, a nietolerancję dla prawicy, poprawność polityczna oraz zawłaszczanie języka polegające na zmianie znaczenia słów. Ważne miejsce zajmuje rewolucja seksualna. Jako wartości są przedstawiane antywartości (antydekalog).

Miejsce proletariatu, który zawiódł oczekiwania rewolucjonistów, zajęły traktowane instrumentalnie kobiety, wszelkiego rodzaju mniejszości godne opieki i obrony przed wykluczeniem oraz zwierzęta. Na arenie dziejów pojawił się prekariat. Siły te programowo mają na celu rewolucję i jak każda utopia zakładają zburzenie cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej, by na jej gruzach wznieść nowy, doskonały świat i uformować nowego człowieka.

Poprzednikami i prekursorami nowych „poprawiaczy świata” byli m.in. François-Noël Babuef (propagator rewolucyjnego przewrotu, komunizmu, egalitaryzmu), Robert Owen (odrzucał własność prywatną), Karol Fourier (przeciwnik instytucji małżeństwa, zwolennik wolnej miłości), Henri de Saint-Simon (przeciwnik prawa dziedziczenia, zwolennik dyktatury fachowców) oraz markiz Donatien Alphonse François de Sade (1740–1814), propagator przemocy jako źródła przeżyć o charakterze seksualnym, który w swoich dziełach starał się wniknąć w głąb umysłu człowieka i odkryć jego pierwotne instynkty, czasowo, zdaniem autora, wytłumione przez bariery kulturowe.

Z kolei Lenin, Trocki i Stalin to twórcy socjalizmu internacjonalistycznego, a Hitler socjalizmu narodowego. Każda z tych prób budowy świata idealnego i nowego człowieka kończyła się katastrofą. Wyrażała się ona poprzez terror oraz załamanie ekonomiczne i demograficzne. Hasłem rewolucji francuskiej były słowa: Wolność, Równość i Braterstwo albo Śmierć! Jej ceną było ok. 400 000 istnień ludzkich, w większości zgilotynowanych niewinnych kobiet i mężczyzn lub zamęczonych mieszkańców zbuntowanej przeciw paryskiemu reżimowi Wandei. Francja zaś, dzięki postępowej rewolcie, przestała być wiodącym mocarstwem, otrzymując w zamian laicyzację i święto 14 Lipca na cześć zburzonej Bastylii. Najważniejszym narzędziem przebudowy Europy i świata, według autora Manifestu komunistycznego i jego uczniów, zawsze jawi się terror. „Jest tylko jedna droga, która może skrócić, uprościć i zintensyfikować przedśmiertne drgawki starego społeczeństwa i skurcze porodowe nowego – tą drogą jest rewolucyjny terror”. Jego zapowiedzią może być poprawność polityczna oraz bezzasadne oskarżenia o faszyzm, homofobię i antysemityzm.

Autorem cennego spostrzeżenia dotyczącego etosu pracy i rewolucyjnych utopii była notatka juniora Roberta Dale Owena (1801–1877) o założonej przez ojca Nowej Harmonii i przyczynach jej upadku. Jego zdaniem kolonię zamieszkiwał „heterogeniczny zbiór radykałów, fanatycznych ideowców, rzetelnych liberałów, leniwych teoretyków i pozbawionych skrupułów spryciarzy”.

Niestety „każdy system, który zapewnia równe wynagrodzenia dla wykwalifikowanych i pracowitych oraz leniwych ignorantów musi pracować na własny upadek, bo musi eliminować jednostki wartościowe i zachowywać niewykształcone, leniwe i zdeprawowane”.

Wielce wymowne były czyny naśladowców terroru jakobińskiego. Lenin podpisał dekrety likwidujące w praktyce instytucję małżeństwa i znoszące dotychczasowe kary za utrzymywanie stosunków homoseksualnych i usuwanie ciąży. Dr A.L. Berkowicz propagował seks w połączeniu z eugeniką i darmową aborcję, by stworzyć socjalistycznego supermena według koncepcji Lwa Trockiego. Eliminowano m.in. psychicznie chorych. Gwałcenie kobiet (nawet 4, 10 letnich dzieci) na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej bolszewicy uważali za dobrodziejstwo dla miejscowej ludności, powtarzając ofiarom, że „wytwarzają nową, wyzwoloną rasę”. Rozwodów udzielano za 3 ruble, bez żadnych formalności, dokumentów, wezwań, nawet zawiadamiania osoby, z którą się rozstawano. Uwolnione od zajmowania się dziećmi kobiety miały zająć się pracą zawodową. Seks bez romansu miał zwiększyć produktywność robotników. Celem nowego ustawodawstwa było rozbicie rodziny – niekontrolowanego bastionu oporu wobec nowej władzy – i zniszczenie moralności burżuazyjnej. Zrewolucjonizowano relacje rodziców z dziećmi. Te ostatnie stały się, według N. Bucharina, własnością społeczną. Wzorem stał się Pawlik Morozow, który zadenuncjował swojego ojca i został przez propagandę komunistyczną wykreowany na patrona ruchu pionierskiego i wzór do naśladowania dla dzieci w ZSRR.

Nikołaj Ogniow (właściwie Michaił Rozanow) w swoich powieściach propagował homoseksualizm i masturbację. David Lass prowadził badania nad zjawiskiem onanizmu wśród ukraińskich chłopów. W akcję seksualizacji włączył się także komisarz edukacji Anatol Łunaczarski, który patronował walce klas i płci.

„Nowy proletariusz” odrzucił burżuazyjne konwenanse i samokontrolę, co oznaczało „róbta co chceta”. Inny z ojców rewolucji rosyjskiej, L. Trocki, stawiał w tym czasie pomniki Kainowi i Judaszowi oraz zakładał gułagi. Na tych dokonaniach wzorował się narodowy socjalista Hitler. Budował on w Niemczech obozy koncentracyjne i patronował takiej instytucji jak Lebensborn (Źródło życia), która w prowadzonych ośrodkach organizowała seks dla bezdzietnych esesmanów. W tym celu wybierała na matki młode kobiety kierowane tam przez Służbę Pracy dla Rzeszy i Związek Dziewcząt Niemieckich. Dzięki tym społecznym eksperymentom życie straciły miliony. W Rosji wolna miłość zaowocowała plagą chorób wenerycznych i zbiorowych gwałtów oraz załamaniem demograficznym.

Bohaterowie walki z „nędzą seksualną”

Dopełnieniem współczesnej rewolucji lewackiej okazała się seksualizacja wszystkich sfer życia ludzkiego, poczynając od wieku dziecięcego. Była to myśl Wilhelma Reicha (1897–1957), nazywanego „panem od rozkoszy” lub „zaklinaczem chmur i orgazmu”, którego podstawowym obszarem badań jawiła się masturbacja. Ich ukoronowaniem był esej Über Spezifitaet der Onanieformen (Concerning Specific Forms of Masturbation), opublikowany w „Internationale Zeitschrift für Psychoanalyse”, vol. 8 (1922). Ponadto W. Reich wydał książkę Dialektischer Materialismus und Psychoanalyse (Materializm dialektyczny a psychoanaliza), w której przedstawił idee nazwane niedługo potem freudomarksizmem. Jako założyciel SexPolu – Związku Proletariackiej Polityki Seksualnej – wierzył, że seks ma właściwości uwalniające. „Seks czyni wolnym”. Odpowiedzialnością za utratę tej „wolności” obarczał kapitalistyczne państwo oparte na „jednostce patriarchalnej rodziny, w której ojciec odzwierciedla państwo jako autorytet absolutny”.

Zdaniem Reicha państwo wykorzystuje różne narzędzia w celu stłumienia seksualności swoich obywateli, m.in. ideologię monogamicznego małżeństwa na całe życie, tłumienie seksualności dziecięcej oraz zakaz swobody seksualnej nastolatków i aborcji.

Państwo istnieje dzięki trwaniu rodziny patriarchalnej, która zapewnia zyski kapitalistom. Tłumi ono także pociąg seksualny dzieci do rodziców, „powodując w ten sposób tłumione przywiązanie do jednostki rodzinnej. Dziecko tęskni za związkami rodzinnymi i naśladuje rodzica własnej płci w tworzeniu własnej rodziny”. Kapitalista czerpie korzyści „z ekonomicznej jednostki rodziny ze względu na ekonomiczną dominację męża nad żoną, która jest ekonomicznie zależna od męża i pracuje w domu za darmo. Dzięki temu pracodawca męża może wypłacić mu niższe wynagrodzenie, ponieważ pracodawca nie musi brać pod uwagę kosztów, jakie mąż musiałby zapłacić gospodyni lub opiekunce do dzieci. Ten brak dodatkowego wynagrodzenia za tradycyjne prace domowe i wychowywanie dzieci zachęca kobietę do pozostania w domu, aby być oszczędną, a także pozwala pracodawcy jej męża zatrzymać ten dodatkowy nadwyżkowy kapitał dla siebie”. Mimo osobistego zaangażowania autora powyższych pomysłów rozwiązania problemów kapitalizmu, w latach 30. niemieccy i francuscy robotnicy sprzeciwili się realizacji koncepcji W. Reicha, polegającej na podważeniu etosu pracy, rozbiciu tradycyjnej rodziny i seksualizacji dzieci.

Reich na różne sposoby zmagał się więc z „represyjną moralnością” judeochrześcijańską. Opętany żądzami już jako dziecko domagał się seksu od matki i przyczynił się do jej śmierci. Mania ta z wiekiem potęgowała się i uczynił z niej cel swego życia „zawodowego”.

W Norwegii poddawał terapii pacjentki, głównie młode kobiety, które w czasie seansów molestował, zmuszał do odbywania z nim stosunków seksualnych oraz stosował wobec nich przemoc fizyczną.

W sierpniu 1939 r. udał się do USA, by tam „walczyć z nędzą seksualną”. Wierzył, że wolność seksualna jest w stanie obalić stary, burżuazyjny świat. Skoro „rodzina jest nośnikiem cywilizacji starego świata i blokuje zbawienny przepływ orgonu”, to jego zdaniem trzeba ją zniszczyć i stworzyć relacje międzyludzkie na nowo. W Forest Hill w stanie Nowy Jork założył swoje laboratorium, gdzie kontynuował pseudonaukowe badania na próbie kilkuset dzieci. Skonstruował tzw. orgazmotron – miejsce, w którym można wyleczyć raka. Zalecanym przez niego lekarstwem na nowotwory miały być stosunki z młodymi kobietami. W 1950 r. W. Reich założył Orgonomic Infant Research Center, który miał zajmować się badaniami nad rzekomymi blokadami seksualnymi u kilkuletnich dzieci i ich usuwaniem za pomocą masturbacji. Ośrodek został zamknięty w 1952 r. po tym, jak jedna z matek oskarżyła Reicha „o nieobyczajne zachowanie wobec jej dziecka”. Eksperymentator jako były członek Komunistycznej Partii Niemiec znalazł się w orbicie zainteresowań FBI.

Jednak tytułem ojca rewolucji seksualnej obdarzono nie Wilhelma Reicha, a amerykańskiego biologa Alfreda Kinseya (1894–1956), profesora zoologii, autora raportu zatytułowanego jego nazwiskiem. W 1947 r. założył on Institute for Research in Sex, Gender and Reproduction na Indiana University, znany dzisiaj jako Kinsey Institute for Research in Sex, Gender, and Reproduction. Na podstawie opracowanych raportów A. Kinsey opublikował dwie książki: w 1948 r. Sexual Behavior in the Human Male (Zachowania seksualne mężczyzn) a w 1953 r. Sexual Behavior in the Human Female (Zachowania seksualne kobiet). Trafiły one na listy bestselerów. Ich autor, zwolennik darwinizmu i zwierzęcej natury ludzkości, snuł śmiałe rozważania i czynił analogie m.in. do aktywności seksualnej (na skinienie nadgarstkiem) szympansów bonobo, dla których ta sfera życia jest gwarantem społecznej harmonii, wolnej od takich więzi i ograniczeń, jak romantyczna miłość czy moralność i opiera się wyłącznie na prawach biologii. Jego badania finansowała Fundacja Rockefellera.

Dopiero po latach odkryto, iż Kinsey dopuścił się wielu manipulacji i jego badania nazwano „śmieciową nauką”. Zarzucano mu, iż „1/3 ogółu badanych była karana za przestępstwa seksualne, 10% męskiej próby badawczej stanowili stali bywalcy klubów gejowskich w San Francisco i Chicago, małżeństwem był każdy nieformalny związek, m.in. relacje między prostytutką i jej alfonsem.

Tezę o 95% mężczyzn, którzy choć raz dopuścili się przestępstwa na tle seksualnym”, Kinsey wysnuł na podstawie danych pochodzących od więźniów, w większości skazanych za przestępstwa seksualne, których zakwalifikował do próby 1300–1400 „normalnych, przeciętnych mężczyzn”.

Ponadto dokooptował do tego grona kryminalistów odsiadujących wyroki za inne przestępstwa, a także 199 psychopatów seksualnych! Współpracował m.in. ze zbrodniarzem wojennym dr. Friedrichem „Fritzem” Karlem Hugonem Viktorem von Balluseck (1908–1989), który podczas wojny na ziemiach okupowanej Polski, od października 1939 r. pełnił urząd starosty okręgowego Tomaszowa Mazowieckiego, a od listopada 1940 r. do kwietnia 1943 r. był starostą jędrzejowskim. Jako Kreishauptman, niemiecki urzędnik III Rzeszy, dopuścił się on wielu gwałtów na Polkach i odrażających seksualnych nadużyć wobec dzieci, którym ostatecznie, oprócz cierpienia, zadawał śmierć. Liczba jego ofiar w Polsce sięgała kilkuset pokrzywdzonych. W 1957 r. odbył się proces „Fritza” w Berlinie i za powyższe zbrodnie został skazany na 6 lat więzienia. Podczas procesu wyszły na jaw jego związki z Kinseyem.

Alfred Kinsey korzystał także z notatek pedofila, który bezkarnie uprawiał swój proceder od 1917 r. Judith A. Reisman, autorka książki Kinsey: zbrodnie i konsekwencje, wprost stwierdziła, że „Kinsey dla zdobycia »danych« na temat seksualności nieletnich trenował pedofilów w celu molestowania dzieci. Ze stoperami w rękach zbierali oni »dane« podczas krzywdzenia ofiar. Często własnych dzieci. W tym procederze »naukowym« ofiarami pedofilów Kinseya mogło paść nawet ok. 2 tys. dzieci”. Wstrząsającą jest relacja kobiety o tym, jak według „instrukcji” Kinseya, jako mała dziewczynka, była gwałcona w ramach „eksperymentu naukowego” przez ojca i dziadka, którzy czynili to ze stoperem w ręku i notowali opisy jej reakcji. „Zboczeńcy podczas molestowania dzieci mieli włączone stopery, aby zmierzyć czas, w którym gwałcone dziecko będzie miało »orgazm«. Tym »orgazmem« zdaniem Kinseya były torsje, krzyki, zwijanie się z bólu czy płacz dziecka, co oczywiście jest związane z doznawaną krzywdą, a nie jest żadnym »orgazmem« . Jednak to właśnie te »badania« spowodowały, że do szkół w Ameryce zawitała edukacja seksualna”.

Cały ten proceder ujawnia wstrząsający film dokumentalny pt. „Kinsey Syndrome”. Obrazuje on zagładę świata niewinności dziecięcej oraz doznane cierpienia i poniżenie. Taką cenę zapłacili najsłabsi za Raport Kinseya. Eksperymentem objęte były nawet 5-miesięczne niemowlęta.

Według dr Judith A. Reisman odzwierciedleniem treści Raportu Kinseya są trzy tezy. Pierwsza to stwierdzenie, iż człowiek (wg autora Raportu „ludzkie zwierzę”) jest istotą seksualną od urodzenia, a dzieci mają zdolność do przeżywania swojej seksualności. Gdyż dziecko od przyjścia na świat jest orgazmiczne i ma prawo do współżycia seksualnego z dorosłymi, również kazirodczego. Fakt ten powinien być respektowany przez prawo! Druga to pewnik, iż dzieciom należy się gruntowna edukacja seksualna. Trzecia zakłada, iż dzieci potrzebują masturbacji i przysługuje im prawo do stosunków homoseksualnych. Powyższe „odkrycia” zdaniem Alfreda Kinseya powinny skłonić władze, by wyraziły zgodę, aby pod te oczekiwania zmienić prawo i doprowadzić do stopniowych zmian w obyczajowości.

Wszystkie pomysły A. Kinseya i proponowane transmutacje zamieszczono w publikacjach American Low Institute (Amerykańskiego Instytutu Prawa), który to Instytut wywierał i wywiera duży wpływ na interpretację oraz zmiany prawa w USA. W tamtym czasie American Low Institute, który publikował postulaty A. Kinseya, był finansowany przez Rockefellera. I to właśnie za sprawą American Low Institute doszło ostatecznie do zmiany Kodeksu Karnego i złagodzenia wyroków wobec pedofilów. Z tego tytułu padło pod jego adresem oskarżenie, iż gdy wsiadł do „tramwaju zwanego pożądaniem”, wziął udział „w dekryminalizacji każdego możliwego prawa, które kiedykolwiek mieliśmy, które chroniło kobiety i dzieci”. W gruzach legł świat wartości dawnej purytańskiej Ameryki, oparty na naukach chrześcijańskich zaczerpniętych z Biblii.

Alfred Kinsey swoje teorie realizował w praktyce i narzucał otoczeniu. W trakcie plenerowych zajęć ze studentami miał w zwyczaju rozbierać się przed nimi. Wśród swoich najbliższych współpracowników propagował łamanie seksualnego tabu. Promował podejmowanie kontaktów seksualnych bez wchodzenia w stałe związki. Stosunki intymne odbywane w instytucie filmowano.

Niektórzy podejrzewają, że może być wśród tych materiałów także pornografia dziecięca i zoofilia. Jednym z jego bliskich współpracowników był Paul Henry Gebhard (1917–2015), który uczestniczył w przerażających „badaniach seksualności dzieci”, a po śmierci mentora stał się drugim dyrektorem Instytutu Kinseya.

Wielkim entuzjastą i propagatorem „odkryć” Kinseya stał się także amerykański działacz komunistyczny, socjopata seksualny Harry Hay (1912–2002), który, gdy zapoznał się z jego „badaniami”, porzucił żonę i dwójkę dzieci, by w latach 60. ubiegłego wieku „zapoczątkować rewolucyjną walkę o prawa gejów (wesołków)”. Założył Mattachine Society, którego celem była ochrona i poprawa stanu prawnego homoseksualistów.

Uroki komunistycznego Raju

Ważnym ogniwem w procesie formowania nowego człowieka była koncepcja rewolucji seksualnej Ericha Fromma (1900–1980), która powinna zburzyć podstawy systemu edukacji i wychowania, czyli systemu reprodukcji kultury. Z tego powodu musiała ona poprzedzać rewolucję społeczną. Innym autorytetem dla tej formacji światopoglądowej był socjolog marksistowski, współpracownik Maxa Horkheimera (1895–1973), dyrektora Instytutu Badań Społecznych (Institut für Sozialforschung) na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem, przedstawiciel szkoły frankfurckiej Herbert Marcuse (1898–1979), autor głośnej książki Eros i cywilizacja, którego nazwisko, jako marksisty wolnościowego, trafiło na transparenty rewolucji paryskiej 1968 r. Odtąd Nowa Lewica stworzyła i propagowała hasło „Marks, Mao, Marcuse”. Ten ostatni zyskał miano „papieża awangardy seksualnej”. W ramach swoistego kulturkampfu ogłosił, iż „kultura to składanie ofiary z libido”. Rodzinę postrzegał zaś jako narzędzie przemocowego „uszlachetniania” popędu seksualnego. Rozwiązaniem problemu miały być komuny.

Jednak w niektórych projektach wyprzedziła go w ZSRR twórczyni w 1919 r. tzw. Żenotdieła – Ministerstwa Kobiet – Aleksandra Michajłowna Kołłontaj (1872–1952), którą historyk Norman Davies określił jako „apostołkę wolnej miłości” opisanej w cyklu opowiadań Miłość pszczół robotnic (1923). Dążeniem Kołłontaj było, by miejsce rodziny zajął „skrzydlaty Eros”. Feliks Dzierżyński spełnił jej oczekiwania i założył w 1924 r. pierwszą komunę młodzieżową dla kryminalistów (Bolszewo), w której prowadzili nieskrępowane życie seksualne.

Komsomołka, która odmawiała seksu bez zobowiązań, stawała się burżujką, która niszczy swą młodość w imię przesądów przeszłości, oszczędzającą się dla męża, posiadacza prywatnej własności. Bolszewicy, znosząc małżeństwo, nieśli kobietom wyzwolenie z „seksualnej pańszczyzny”. Odtąd zaspokojenie popędu płciowego miało być łatwe jak „wypicie szklanki wody”.

Latem 1918 r. w Moskwie został rozpowszechniony Dekret o uspołecznieniu panienek i pań. We Włodzimierzu miejscowy komitet rewolucyjny wprowadził obowiązek rejestracji kobiet między 18 a 30 rokiem życia, a mężczyźni otrzymywali specjalne talony na ich „użytkowanie”.

W 1922 r. statystyki wykazały 7 mln. dzieci bezprizornych (niczyich). Mimo to Kołłontaj liczyła, że gdy zaniknie rodzina, kobiety nauczą się traktować wszystkie dzieci jako własne. Nie przewidziała jednak, iż jej nauki przyjmą się wśród elit USA.

Powyższe przykłady inspirowały niemieckich marksistów ze szkoły frankfurckiej i ich następców. Rozgłosu nabrała niemiecka Kommune 1, postulująca wolną miłość. Komunardzi zakładali przedszkola, w których – tak jak to było w przypadku podopiecznych Wilhelma Reicha – najmłodszych zachęcano do masturbacji.

Kommune 2 wydała z kolei instruktażową broszurę, w której opisywano opiekę nad trzy- i czteroletnimi dziećmi. Zalecano w niej pokazywanie dzieciom członków w stanie erekcji. Propagatorem takich alternatywnych przedszkoli był m.in. Daniel Cohn-Bendit, zwany Czerwonym Dany (ur. 1945 r.), jeden z przywódców ruchu studenckiego we Francji i Paryskiego Maja 1968, poseł do Parlamentu Europejskiego z partii Zielonych.

Przyjaźnił się m.in. z Joschką Fischerem i Adamem Michnikiem. Założył ugrupowanie Revolutionärer Kampf (Walka Rewolucyjna) i pracował w tzw. przedszkolu alternatywnym. W 2001 r. niemiecka dziennikarka, autorka książki So macht Kommunismus Spaß. Ulrike Meinhof, Klaus Rainer Röhl und die Akte Konkret (wyd. pol. Zabawa w komunizm, 2007) – Bettina Röhl, córka Ulriki Meinhof (1934–1976), oskarżyła go o pedofilię na podstawie autocytatów z autobiograficznej książki pt. Wielki Bazar (1975 r.). Podobne relacje zawarł w opublikowanym rok później artykule w piśmie kulturalnym „Das da”. W wywiadzie telewizyjnym w 1982 r. Cohn-Bendit opisał dalsze szczegóły, podkreślając, że „seksualność dziecka jest czymś wspaniałym” i „uczucie rozbierania przez 5-letnią dziewczynkę jest fantastyczne, bo jest to gra o absolutnie erotycznym charakterze”.

Naprzeciw oczekiwaniom środowiska Cohna-Bendita wyszli prof. Elisabeth Tuider i Stefan Timmermanns, autorzy podręcznika szkolnego pt. Sexualpädagogik der Vielfalt (Seksualna pedagogika różnorodności), opublikowanego w 2008 r., a poprawionego przez rozszerzony zespół autorów w 2012 r. i używanego przez wiele instytucji jako materiał dydaktyczny. W zamieszczonym na s. 78–79 ćwiczeniu uczniowie mają za zadanie zagospodarowanie przestrzeni „Burdelu dla wszystkich”. Muszą zaplanować m.in. wysokość zarobków personelu, opracować projekt reklamowo-marketingowy domu publicznego, zastanowić się, co zrobić, żeby zadowolone z odwiedzin były zarówno kobiety wyznania katolickiego, jak i muzułmanki, gdyż w tym miejscu powinny być zaspokojone wszystkie opcje i fantazje erotyczne. Ponadto wymaga się, aby korzystając ze swojej „wolności”, uczniowie zadeklarowali chęć skorzystania ze świadczonych uciech albo zaoferowali swoje usługi seksualne. Przy okazji uczestnicy warsztatów uczą się także, jak zaspokoić geja lub lesbijkę. W szkole odgrywają seksualne scenki teatralne, pokazują seks analny, seks grupowy w klubach gejowskich, sadomasochizm, przezwyciężają swoje obawy przed „nowymi doświadczeniami” poprzez zabawy z wibratorami.

Na Youtubie udostępniono specjalny program Queer Kid Stuff, promujący homoseksualizm i transseksualizm wśród dzieci w wieku 3–7 lat. Dla niemieckich przedszkolaków przygotowano specjalną edycję pt. Das kleine Körper-ABC: ein Lexikon für Mädchen (und Jungen) (ABC ludzkiego ciała. Leksykon dla dziewczynek i chłopców), autorstwa Sylvi Schneider. Można więc maluchom przeczytać na lekcji m.in. następujące kwestie ABC: „łechtaczka znajduje się z przodu pomiędzy małymi wargami sromowymi. Dotykanie łechtaczki może dostarczyć wiele rozkoszy”, „dotykanie jąder może być rozkoszne i piękne”, a „prezerwatywy można kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych”. Malcy dowiadują się też, co to jest „duma gejowska” i kiedy obchodzi się jej święto.

W nowej rzeczywistości, afirmowanej przez Cohna-Bendita, walczono z mieszczańskim zakłamaniem poprzez wszechobecną nagość, brak prywatności (intymne pomieszczenia bez drzwi), publiczne czytanie listów.

Seksualność wyrażała najpełniejszą realizację postulatów wolności osobistej i „stała się ważniejsza od troski o wolność innych. Od obywatelskości, która jest troską o to, co ponadjednostkowe, a więc wspólne”.

Krzysztof Karoń, autor Historii antykultury 1.0, słusznie zwrócił uwagę na zjawisko stygmatyzacji kultury: „Kultura, a w szczególności kultura katolicka, z jej kultem racjonalności i wykształcenia, z jej etosowym wychowaniem i religijną moralnością seksualną jest instrumentem zniewolenia człowieka, tłumiącym jego naturalną wolność, tłumiącym nade wszystko popęd seksualny, prowadzącym do psychopatologii i faszyzacji psychiki, dehumanizacji życia i w końcu do Holokaustu”. W tej sytuacji misjonarzom nowej religii Polska jawi się jako katotaliban.

Zakończenie

Obserwacja trendów społecznych oraz wynikających z nich zmian w wyznawanych wartościach pozwala wnioskować, że dotyczy to również etosu pracy. Pojawia się pokolenie osób, dla których praca, a nawet rodzina nie jest już synonimem sensu życia, a tradycyjne wartości i autorytety ulegają osłabieniu. Słowa: „wartości europejskie” kryją zupełnie inny zakres znaczeniowy od tego, jak rozumiały je przez wieki minione pokolenia Europejczyków.

Nowym kryterium stała się młodość, piękno i siła. Miłość fizyczna – sensem życia. Starość, która wyklucza spełnienie seksualne – przyczyną klęski w starciu z młodością. To nic, że obrazoburca Foucault, antymoralista i „piewca” rozkoszy łoża, który, wzorem mieszkańców Sodomy, pogardzał prawem boskim i preferował sadomasochizm homoseksualny, zmarł na AIDS.

Jego Edenem była starożytność, epoka, kiedy kwitła artis-erotica, a głowa rodu swawoliła z żoną, własnym potomstwem, sługami i niewolnikami, dzieci zaś mogły masturbować się do woli. Kres tej wolności położyła „ciemna niewola” – chrześcijaństwo. Dla tego filozofa wyznający wartości „człowiek był tylko niedawnym wynalazkiem”. Wieszczył mu rychłą śmierć i ponowne przeobrażenie w „ludzkie zwierzę”. Inspiratorem zaś był Louis Althusser (1918–1990), przez wiele dziesięcioleci działacz Francuskiej Partii Komunistycznej, przewodnik ideowy młodzieży maoistowskiej, jeden z głównych przedstawicieli marksizmu strukturalistycznego, który odwoływał się do myśli: Karola Marksa, Antonia Gramsciego, Sigmunda Freuda i Jacquesa Lacana. Z tego źródła korzystali autorzy haseł na transparentach: „Seksualizm radykalność rewolucja”, „Co dwie matki to nie jedna”, „Co dwóch ojców to nie jeden”, „Wasze dzieci będą takie jak my”.

Jeden z cytowanych napisów nawiązywał do historii dwóch homoseksualistów z Australii – Petera Truonga i Marka Newtona, którzy w 2005 r. adoptowali małego chłopca, by doświadczyć „szczęścia tacierzyństwa”. Sprawę szeroko nagłośniły media, prezentując ich jako modelową idealną „rodzinę”.

Australijskie środki przekazu zrealizowały nawet reportaż pt. Dwóch tatusiów to lepiej niż jeden. Fakty jednak temu wizerunkowi przeczyły. Homoseksualni „rodzice” gwałcili malca i sprzedawali go innym pedofilom oraz nagrywali za pieniądze filmy pornograficzne z udziałem adoptowanego dziecka.

W tym celu jeździli z chłopcem m.in. do Francji, Niemiec i USA. Ostatecznie sprawą musiał zająć się sąd i zapadł wyrok skazujący.

Jan Paweł II określił powyższe praktyki i teorie społeczne mianem cywilizacji śmierci. Przygotowała ona grunt pod Kościół elohimicki, neopoganizm i technologiczne rozmnażanie oraz tęczowy postkomunizm. Akt samobójczy (eutanazja) rozwiązuje problem nieprzydatności starzejącego się ciała i dopełnia prawo do aborcji. Prekursorami takiego rozstrzygnięcia, by wyręczyć boginie losu: Kloto („Prządkę” nici żywota), Lachesis („Udzielającą”, która tej nici strzeże) i Atropos („Nieodwracalną”, która ją przecina) byli Paul Lafargue i jego żona Laura Marks. Wcześniej został pogrzebany etos pracy. Rozpanoszył się pasożytniczy hipisowski infantylizm i nihilizm. Piękno w sztuce zajmuje antykultura i pochwała brzydoty.

Neobarbarzyńcy próbują narzucić większości swoje antywartości w imię antycywilizacji, budowanej na fundamencie rewolucji protestanckiej zapoczątkowanej przez Marcina Lutra, rewolucji francuskiej 14 lipca 1789 r. i rewolucji rosyjskiej 1917 r., równocześnie lekceważąc słowa Alexisa Tocqueville`a, iż „Wolność nie może zostać ustanowiona bez moralności ani moralność bez wiary”.

Nieprzypadkowo za najbardziej szkodliwe teksty uznano Manifest komunistyczny, Mein Kampf i Raport Kinseya, porównywany z wybuchem bomby atomowej.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Rozważania o etosie pracy i nie tylko…” znajduje się na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Rozważania o etosie pracy i nie tylko…” na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chaos w naszych chrześcijańskich głowach 8. Mądrość – umiejętność rozróżniania dobra i zła/ Felieton Jana A. Kowalskiego

XXI wiek, wbrew wrzaskom i obrzydliwym obyczajom, nie przekreśla bożej mądrości. Tak jak nie przekreśliła jej zuchwałość i obrzydliwość obyczajów sąsiadów Lota z Sodomy kilka tysięcy lat temu.

Najpierw o sobie. Pierwszą i najważniejszą lekcję mądrości otrzymałem od mojego księdza proboszcza. – Oj, Janku, Janku – powiedział – nawet nie myślałem, że jesteś aż tak głupi. Miałem wtedy dziewięć lat i chciałem księdzu proboszczowi zaimponować swoją wiedzą nabytą z „Trybuny Ludu”. O tym, że badacze lada moment odkopią czaszkę wspólnego przodka człowieka i małpy. Minęło prawie 50 lat, a badacze jeszcze nie dokopali się… i nie dokopią. Mój ksiądz proboszcz wykazał się wielką mądrością, chociaż żaden był z niego archeolog. Ale o tym później.

Mądrości dotyczą aż cztery dary Ducha Świętego: dar mądrości, rozumu, rady i umiejętności. Wszystkie one pomocne są człowiekowi do zgodnego z zamysłem bożym przeżycia swoich dni na tym świecie. Po to, by cieszyć się wspaniałym życiem wiecznym, przygotowanym nam przez Pana Boga. Te cztery dary dotyczą naszych chrześcijańskich głów, naszych umysłów. Do obrony naszej mądrości i umiejętności jej zastosowania w życiu Pan Bóg dodał nam niezbędne przymioty i postawy. Dar męstwa, dar bojaźni Bożej i dar pobożności.

Człowiek mądry ma umiejętność rozróżniania dobra i zła. Żeby mógł skorzystać z tej umiejętności, musi posiąść również zdolność odróżniania prawdy od fałszu.

Jak poznać, czy coś jest prawdą lub kłamstwem? Jak odróżnić wiadomość prawdziwą od fałszywej, od fake newsa? Wbrew pozorom sprawa nie jest banalnie prosta. Bo pamiętajmy o najważniejszym: największe kłamstwa są zawsze najbliższe prawdy. Zawierają jedynie minimalną niezgodność.

Najpierw musimy ustalić źródło pochodzenia informacji. Sprawdzić, kto mówi, zanim podniecimy się tym, co mówi. Mogą mówić prawie to samo, albo nawet to samo, a znaczy to zupełnie coś innego. „Kto nie chce pracować, niech też nie je” – napisał święty Paweł do Tesaloniczan (2Tes 3,10b). Podobnie uważał Lenin, wprowadzając nakaz pracy w Związku Sowieckim. A prawie tak samo Adolf Hitler, umieszczając nad bramami obozów koncentracyjnych napis: „Praca czyni wolnym” (Arbeit macht frei). Hitler był mało subtelnym gościem, ale Lenin nabrał całe legiony zachodnich intelektualistów (od ‘intelekt’) na swoje słowa.

Wróćmy do mojego księdza proboszcza, który przygotowywał mnie do I Komunii Świętej i próbował przekazać odrobinę mądrości (rzucając grochem o ścianę). On posiadł mądrość dziecka bożego. Wiedzę o tym, że wszystko, co zostało nam dane przez naszego Stwórcę, jest prawdą, mądrością i dobrem. A wszystko, co jest z tym niezgodne lub temu przeczy, jest kłamstwem, głupotą i złem. A objaśnienie tej oczywistości, dokonane przez Jego Syna, jedyną akceptowaną przez nas interpretacją.

XXI wiek, wbrew wrzaskom i obrzydliwym obyczajom, nie przekreśla bożej mądrości. Tak jak nie przekreśliła jej zuchwałość i obrzydliwość obyczajów sąsiadów Lota z Sodomy kilka tysięcy lat temu. Ta mądrość każdych czasach jest nam dana po to, byśmy mogli lepiej żyć. Jeżeli ktoś myśli inaczej, to głęboko się myli.

Bożych Praw i Prawd nikt nie może zmienić. Nawet papież, tym bardziej homoseksualista/pedofil ubrany w strój księdza. Nie mówiąc nawet o jakimś Margot lub Lempart.

Mądrość jest bożym darem, dlatego powinniśmy się o nią modlić. Może dlatego jest jej tak mało w dzisiejszym świecie i człowieku, przekonanym o swojej wyjątkowości i doskonałości. Nie modlimy się o mądrość, bo uważamy, że jesteśmy mądrzy. Z urodzenia, z wykształcenia. Sami z siebie zawdzięczamy wszystko sobie. Zatraciliśmy pokorę, główny składnik bojaźni Bożej. Dlatego jesteśmy coraz głupsi, chociaż bardziej wykształceni i lepiej sytuowani. Nie nazwałbym tego nawet pychą. Współczesny człowiek jest po prostu bezczelny.

Tworzymy lub oglądamy pornografię i nazywamy to sztuką.
Oddajemy się bluźnierstwu i twierdzimy, że mówimy o Bogu.
Łamiemy trwale Boże Przykazania i nazywamy się dobrymi katolikami.
Zabijamy własne dzieci, ale opiekujemy się psami w schronisku – jakie mamy wielkie serducha!
Zdobywamy bardzo wąskie wykształcenie matematyczne, fizyczne lub informatyczne i nagle uważamy się za znawców wszystkiego.

Współczesny człowiek nie chce poznawać bożej prawdy, odkrywać reguł rządzących światem według bożego zamysłu. Nie chce naśladować starożytnych filozofów w ich umiłowaniu mądrości. O nie! Współczesny człowiek chce się rozwijać. Swoje grzeszne słabości zamieniać w zalety i zwiększać swój potencjał. To się ujawnia najczęściej w okolicy czterdziestki. Mężczyźni zaczynają inwestować w wypasione fury, żeby wyrywać laski (co za okropne słowo). A kobiety zaczynają wierzyć w swoją niesamowitą kobiecą moc i potencjał wręcz boski. I domalowywać sobie anielskie skrzydła. Co oczywiście cieszy każdego upadłego anioła i ich wodza, który z tych zagubionych w swej zuchwałości dusz tworzy swój kościół. I swoją religię, która w obecnej odsłonie nazywa się New Age. Coraz więcej tego kościoła i tej religii w naszym chrześcijańskim, Jezusowym Kościele. Ale o tym następnym razem.

Pamiętajmy na koniec: bezczelność może nam pomóc jedynie na chwilę. A prowadzi nas prostą drogą do piekła. Wiem, o czym mówię, bo sam byłem kiedyś bezczelny. Zanim doznałem łaski zrozumienia, że jestem słaby, grzeszny i głupi. A o siłę, czystość i mądrość powinienem się modlić do Pana Boga. Codziennie.

Jan Azja Kowalski

PS Dla Waszej informacji. Felietonista to taki facet, który nie zna się na niczym, a pisze o wszystkim 😊

Tworzenie własnych elit nie jest łatwe; warto się uczyć od bolszewików/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 77/2020

To pewne – nie można rządzić wbrew nadbudowie. Jeśli szybko nie wytworzy się własnych elit artystycznych, literackich, naukowych czy prawniczych, nie można liczyć na zwycięstwo w następnych wyborach.

Jan Martini

Nadbudowa, głupcze!

Dlaczego wyborcy głosują przeciw swojemu interesowi?

Młodzi ludzie mogą nie pamiętać, że obecna opozycja, gdy rządziła, miała tylko jedną propozycję dla młodych – pracę na zmywaku w Anglii. Bardzo konkretne działanie rządu PiS – zniesienie podatku dla wyborców do 26 roku życia – pod względem skuteczności wyborczej okazało się daremne, bo młodzież generalnie zagłosowała przeciw PiS.

Za „pierwszego PiS-u” Kaczyński ogłosił zamiar przekopania tunelu do Świnoujścia. Po objęciu władzy przez PO od pomysłu odstąpiono (miasto nie jest „odcięte od świata”, bo ma piękne połączenie do Berlina…). Mimo to mieszkańcy Świnoujścia gremialnie głosowali „na Rafała”.

Artyści za rządów PO mieli nielekko – zlikwidowano im ulgę na tzw. koszty uzysku. Nie zmieniło to entuzjastycznego poparcia środowiska dla tej partii. PiS, pragnąc „odbić kulturę”, przywrócił tę ulgę. Jednak umizgi te nie zmieniły wrogości artystów do Prawa i Sprawiedliwości.

Teraz istnieje zamiar zajęcia się losem ludzi najbardziej pokrzywdzonych przez transformację – pracowników rolnych byłych PGR-ów, którzy z maniackim uporem głosują na kontynuatorów Balcerowicza – sprawcy ich nędzy. Prawdopodobnie efekt wyborczy będzie taki sam…

Przygotowując swoją reformę szkolnictwa wyższego, premier Gowin odbył ogromną ilość konsultacji ze środowiskiem akademickim, w wyniku których uwzględniono postulaty tego środowiska – zwłaszcza „autonomię uczelni”. To brzmi pięknie, ale w praktyce oznacza „zabetonowanie” starych, postkomunistycznych układów.

Smutny stan polskiej nauki i poziom naszych uczelni wynika m.in. z braku jakiejkolwiek lustracji i dekomunizacji. W Niemczech mogli przeprowadzić weryfikację stopni naukowych i oczyścić uczelnie dawnego NRD ze złogów komunizmu. Niestety w Polsce, ze względu na „prawa człowieka”, takie działania nie były możliwe, a przyczynił się do tego miłośnik wartości europejskich i praworządności – prof. Geremek.

W 2007 roku, będąc europarlamentarzystą, Geremek odmówił złożenia obowiązującego go oświadczenia lustracyjnego informując: „Powiedziano, że ustawa lustracyjna ma cel moralny. Nie podzielam tego poglądu. Uważam, że ustawa ta w obecnym kształcie narusza zasady moralne, stwarza zagrożenie dla wolności słowa, dla niezależności mediów, dla autonomii instytucji akademickich”.

W efekcie mamy sytuację, że w rankingach jeden z uniwersytetów w Ho Chi Minh (dawny Sajgon) notowany jest o 200 „oczek” wyżej niż najlepsza polska uczelnia, a ogromna większość naszej kadry akademickiej, pomimo reformy Gowina, zamiast cieszyć się z autonomii, głosowała na „opozycję demokratyczną”. Prawdopodobnie ci, którzy oddali głos na Trzaskowskiego (a było ich wielu), są zwolennikami pozatraktatowych i niepraworządnych sankcji finansowych, które zamierza zastosować brukselskie kierownictwo wobec „rządu PiS” za „autorytaryzm, antysemityzm, prześladowanie homoseksualistów i łamanie praworządności”. Sankcje takie uderzyłyby zarówno w elektorat „pisowski”, jak i w ten „postępowy” – proeuropejski. Jak widać, interes wyborców wcale nie jest najistotniejszym czynnikiem wpływającym na decyzje przy głosowaniu, co przy okazji udowadnia ograniczony efekt tzw. kiełbasy wyborczej.

Reakcje wyborców są trudno przewidywalne, bo pozbawione racjonalności. Dlatego prognozy wyborcze dla PiS – partii starającej się myśleć o interesie Polaków – nie wyglądają dobrze. Zwłaszcza, że w przyszłych wyborach głosować będą dzisiejsi 15-latkowie, z których nikt nie wie, kim był Kiszczak czy Urban, a PRL jawi się jako śmieszne dziwactwo.

Takie irracjonalne zachowanie elektoratu nie wynika z masochizmu czy „syndromu sztokholmskiego”, lecz z chęci naśladowania elit i aspiracji, by do nich należeć. Zjawisko to ilustruje wagę marksistowskiej nadbudowy w procesach społecznych.

Po 1945 roku Sowieci, podporządkowując sobie Polskę, przystąpili bardzo metodycznie do tworzenia swojej nadbudowy. W tym celu trzeba było wyniszczyć do końca resztki polskich elit, które zdołały przetrwać wojnę, i szybko wygenerować nowe. Takie dwutorowe, równoczesne działania najlepiej ilustruje aktywność braci Józefa i Benjamina Goldbergów. Jeden, jako płk Różański – szef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – zajmował się fizyczną „neutralizacją” polskich elit, drugi – pod nazwiskiem Jerzy Borejsza – został organizatorem wielkiego wydawnictwa „Czytelnik” i animatorem nowej literatury. Równocześnie jeden z nielicznych intelektualistów etnicznie polskich – Stefan Żółkiewski – przeprowadzał stalinizację polskiej kultury. Jako kierownik wydziału oświaty i kultury KC PPR (później także wydziału nauki) wyszukiwał talenty wśród ideowej, komunistycznej młodzieży, umożliwiając im błyskawiczną karierę. W ten sposób wylansowana została np. Maria Janion, która będąc jeszcze studentką, została pracownikiem uniwersytetu. Przedwojenni profesorowie o bogatym dorobku naukowym, którym udało się przeżyć wojnę, zostali odsunięci od dydaktyki i wpływu na młodzież. W tym celu powołano w 1951 roku Polską Akademię Nauk – rodzaj kwarantanny, w której przechowywano np. resztki słynnej w Europie filozoficznej Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Ci profesorowie usuwani byli z uniwersytetu na żądanie różnych Hollandów, Kołakowskich czy Kuroniów – młodzieżowego aktywu, domagającego się wyczyszczenia uczelni z „burżuazyjnej” nauki.

Trzeba przyznać, że Sowieci, doceniając rolę nadbudowy, bardzo dbali o kulturę, np. budując sieć szkół artystycznych, bibliotek, tworząc zawodowe teatry i filharmonie, gdzie artyści mieli spokojną pracę na państwowych etatach.

Pisarze, mając do dyspozycji rozmaite Domy Pracy Twórczej, pozbawieni trosk i kosztów związanych z drukiem i dystrybucją (tym zajmował się Borejsza), mogli koncentrować się na twórczości. Jeśli ich „produkt” spełniał oczekiwania, mogli liczyć na nakład, o jakim pisarze „kapitalistyczni” nawet nie marzyli. Równocześnie prestiż i ranga literatów i artystów w społeczeństwie wzrosła niepomiernie. Można powiedzieć, że byli oni „pieszczochami” komuny, wiodąc stosunkowo wygodne, beztroskie życie w ówczesnej ponurej rzeczywistości. W zamian musieli tylko realizować wytyczne wydziału kultury KC PZPR.

Trudno uwierzyć, że w przeciągu kilku lat garstka komunistów (wspomagana kilkoma dywizjami wojsk NKWD) zdołała nie tylko opanować wrogo nastawiony kraj, ale także wytworzyć nowe, zdolne do samopowielania się elity, które spokojnie przetrwały transformację 1989 roku i do dziś dzierżą władzę nad mózgami Polaków.

Irracjonalna wrogość

Niechętne władzy (mówiąc oględnie) środowisko artystyczne wyraża swoje opinie nie tyle szemrząc po kątach, lecz wręcz krzycząc w przestrzeni publicznej. Czy spotyka ich jakaś krzywda ze strony władzy? Czy czują się „niedopieszczeni? Przecież nie powinni kąsać ręki, która ich karmi. Takiego nastawienia racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Ale da się je wykorzystać.

Nie ulega wątpliwości, że idea polskiej podmiotowości ma potężnych wrogów, którzy wewnątrz kraju dysponują wielkimi zasobami. Wrogie środowisko artystyczne to dla obcych służb dar niebios. „Siła rażenia” tego środowiska jest przeogromna. Artyści udzielają wywiadów, używają różnych fejsbuków czy instagramów, a każdy ma wielu „followerów” i tysiące „polubień”. Całe środowisko działa jak potężna agentura wpływu, której nawet nie trzeba werbować. A wobec agentury wpływu demokratyczne państwo jest kompletnie bezradne. Agenta wpływu nie da się złapać, ponieważ nie robi on mikrofilmów, nie zostawia materiałów w wydrążonym kamieniu, nie spotyka się z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje wynagrodzenia w gotówce.

Historia zna tylko jeden przypadek skazania agenta wpływu. Pierre Ch. Pathé ze znanej rodziny wynalazcy patefonu i wydawców kronik filmowych, po 20-letniej bezkarnej działalności wpadł przypadkowo podczas rutynowej inwigilacji nowego pracownika ambasady ZSRR. Wydawany przez niego dwutygodnik „Synthesis” z materiałami inspirowanymi przez KGB trafiał do 70 procent składu francuskiej Izby Deputowanych i połowy składu Senatu, a także wielu ambasadorów i dziennikarzy. Pathé działał świadomie i brał za to pieniądze, ale wielu agentów wpływu nawet nie wie, że są narzędziami, których ktoś używa do realizacji swoich celów.

Stosunek aktorów do obecnej władzy, do Polski i „polskości – nienormalności” jest powszechnie znany.

Wstydliwy Stuhr senior nie wstydzi się swojego ojca (a powinien), lecz wstydzi się za granicą mówić po polsku, więc musi korzystać z jakiegoś innego języka (jidisz? rosyjski?). Artyści o bogatym dorobku wypowiadają się publicznie w szokujący sposób.

„Myślę sobie czasem, czy rozbiory nie były najlepszym rozwiązaniem wobec tego kraju i mówię to z całą odpowiedzialnością” – oznajmił w wywiadzie jazzman Michał Urbaniak. „Z całą odpowiedzialnością” można go nazwać renegatem. Ta wypowiedź jest nie do przebicia, ale inni muzycy z górnej półki, o nazwiskach znanych także poza Polską, również „koncertują”.

Zbigniew Preisner poczuł się dotknięty faktem rzekomego wykorzystania jego utworu podczas „miesięcznicy” smoleńskiej: „Oświadczam publicznie: nie jestem żadnym wyznawcą religii smoleńskiej. Nic mnie z tą grupą ludzi nie łączy. Nie jestem żadnym oszołomem, który wierzy w jakiś zamach. Mam tylko jedną prośbę do państwa z PiS, żeby naprawdę dali mi święty spokój i przestali używać mojej twórczości do własnych, politycznych celów”. Preisner był członkiem komitetu poparcia prezydenta Komorowskiego, który odznaczył go później Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Kompozytor jest chyba jedynym człowiekiem, który zmienił sobie swojskie nazwisko Kowalski na „internacjonalne” (sądził, że ułatwi mu to karierę?). W Polsce z reguły zmieniano nazwiska w drugą stronę – ze „światowych” na rozmaitych Dobrowolskich, Wróblewskich, Romkowskich. Każdy profesjonalny muzyk wie, że Preisner jest dyletantem przyuczonym do zawodu. Jego nieporadności warsztatowe są łatwo zauważalne, ale jest na tyle zdolny, że ludzie nie będący wyrafinowanymi melomanami odbierają jego muzykę jako „wielką sztukę”. Piękne wokalizy Elżbiety Towarnickiej w wysokim rejestrze, z pogłosem, na tle dość banalnych akordów smyczków, czasem z kilkoma nutami oboju – brzmią wzniośle i szlachetnie.

Preisner miał szczęście i znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie – filmy Kieślowskiego przyniosły mu sławę. Ale jeszcze w latach 90. miał dystans do swojej twórczości – zwierzał się mojemu znajomemu muzykowi z Krakowa, że nie wie, co się dzieje, dlaczego ma tyle zamówień, telefony z Japonii, wielkie zlecenia itp.

W znakomitym przedstawieniu Teatru Telewizji pt. Norymberga (dostępne na YT) jest ukazany mechanizm, za pomocą którego komunistyczne służby dyskretnie wpływały na losy ludzi. Mogły spowodować, że ktoś miał „pod górkę” i spadały na niego przeciwności niczym na Hioba, lub na odwrót – wszystko się wspaniale układało. Delikwent nawet nie wiedział, że korzystne zrządzenie losu to coś więcej niż łut szczęścia.

W internecie można przeczytać, że „obsypany licznymi nagrodami kompozytorskimi, jazzowymi i dyrygenckimi Krzesimir Dębski jest jednym z najwybitniejszych polskich artystów”. Dębskiego właściwie nie znam (lata temu ograliśmy wspólnie chałturniczą trasę po Festiwalu Opolskim), ale wiem, że pochodzi on ze szlachty kresowej naznaczonej traumą wołyńską. Tacy ludzie przeważnie pielęgnują tradycje patriotyczne, jednak kompozytor jest „postępowy” – propaguje antypisowski i antyklerykalny hejt: „Koronawirus to mały pikuś, 3 mln Polaków cierpi na kaczyzm”. Mimo swej wrogości do „reżimu”, Dębski regularnie dostaje wielkie zlecenia od instytucji państwowych – MKiS i TVP. Jako wzięty kompozytor, Dębski ma bardzo dużo pracy. Być może z braku czasu niekiedy ucieka się do plagiatu. Np. jeden z głównych wątków melodycznych filmu Niepodległość jest bezwstydnie inspirowany (?) muzyką Nina Roty z filmu Romeo i Julia. Przed laty, na zaproszenie polsko-australijskiego milionera Ryszarda Opary (powszechnie kojarzonego z WSI), Dębski odbył rejs po Morzu Śródziemnym. Państwo Oparowie – przemili ludzie – wspominali mi, że podobną wycieczkę zasponsorowali też pewnemu aktorowi, którego nazwiska nie pamiętam. Zjawisko wspomagania artystów przez bogatych ludzi – mecenasów sztuki – znane jest od stuleci, a Dębski z pewnością nie musi wykonywać żadnych zadań w ramach wdzięczności.

Pozyskać czy kreować?

Widać, że próba pozyskania wrogich środowisk przez intratne zlecenia najwyraźniej nie przynosi rezultatów, czy warto zatem „dokarmiać” artystów – „tłustych misiów”, energicznie zwalczających „reżim Pis-u”? Mając narzędzia (np. w postaci ministerialnych zamówień), chyba lepiej kreować własne elity. Jest co najmniej kilku kompozytorów, którzy są w stanie napisać muzykę nie gorszą niż Dębski.

Chociażby Bartosz Kowalski (nie zmienił nazwiska) – młody, lecz mający spory dorobek kompozytor, swobodnie czujący się w jazzie i w muzyce poważnej – wysoko ceniony przez K. Pendereckiego.

Przy zwalczaniu zarazy pomaga wykształcenie tzw. odporności stadnej. Może gdyby w środowiskach artystycznych, naukowych czy prawniczych udało się wytworzyć 20-procentową grupę „nowych” elit, homogeniczna zwartość tych środowisk wraz z grupową solidarnością, owczym pędem, obawą przed ostracyzmem, mogłaby zostać przełamana. Nie chodzi wcale o to, by „nowi” byli przekonanymi „pisowcami”, lecz by nie wykazywali gorliwości w zwalczaniu rządu, paląc świeczki czy skacząc z Giertychem na demonstracji KOD-u. A także powstrzymywali się od szkalowania własnego kraju wobec gremiów międzynarodowych.

Zdolnych ludzi nie brakuje, ale zdolności niestymulowane i nierozwijane zanikają, potrzebny jest więc rodzaj mecenatu (niekoniecznie rejsy po ciepłych morzach) i w miarę regularne zlecenia. Tylko lewica wykształciła mechanizmy generowania swoich elit, które następnie propagują miłe jej treści. Nawet gdyby dziś rządzący powołali różne odpowiedniki „paszportów Polityki”, czy nagród Nike, to nie zdołają wylansować „swoich” artystów, bo do tego są potrzebne recenzje w opiniotwórczych pismach i laury międzynarodowe.

Prawica nigdy nie będzie miała dojść do Festiwalu w Edynburgu czy Biennale w Wenecji. To dlatego, jak pisze Dębski, „w świecie PiS nie ma sztuki, kultury, książek, artystów, aktorów, twórców, ludzi wybitnie uzdolnionych, ludzi cenionych i nagradzanych prestiżowymi nagrodami, ludzi pogodnych, pięknych duchem”.

Proces tworzenia elit nie jest łatwy i wymaga czasu, warto się jednak uczyć skuteczności i determinacji od bolszewików – mistrzów kreacji.

Mechanizmy sterowania karierą ukazuje kompletnie przemilczana, jedyna niehagiograficzna książka o A. Wajdzie – Pan Andrzej Piotra Włodarskiego. Nie ulega wątpliwości, że Wajdzie stworzono wręcz cieplarniane warunki rozwoju artystycznego – co roku dostawał zlecenia na nowe filmy i był intensywnie promowany w kraju i za granicą. Od pierwszych swoich filmów jak Lotna, w której zawarł kłamliwe tezy niemieckiej propagandy (szarża kawalerii na czołgi, gdzie głupkowaci Polacy okładają szablami pancerze czołgów), poprzez filmy szkalujące AK, aż po najbardziej zakłamany film Człowiek nadziei, będący odpowiedzią na dekonspirację Wałęsy – reżyser był narzędziem. Ci, którzy się nim posługiwali, wiedzieli, że im zdolniejszy i głośniejszy artysta, tym skuteczniejsze narzędzie. Dlatego troskliwie pielęgnowali jego karierę, a przy okazji powstało kilka wybitnych filmów.

Wkrótce po tym, jak Jelcyn przyznał się do sowieckiego sprawstwa zbrodni katyńskiej, reżyser Robert Gliński (brat premiera) przygotował scenariusz i chciał kręcić film o tym dramatycznym wydarzeniu. Jednak władze instytucji filmowych ciągle pozostawały w dobrych, sprawdzonych rękach, a ten temat był przeznaczony dla Wajdy i czekał na odpowiedni moment historii. Dopiero kilkanaście lat po „upadku” komunizmu taki moment nadszedł. Po dojściu do władzy Tuska – „naszego człowieka w Warszawie”, nastąpił gwałtowny wybuch przyjaźni polsko-rosyjskiej, zacieśnienie współpracy, „pojednanie Kościołów” i wówczas powstał film Wajdy Katyń. Aby złagodzić antyrosyjską wymowę filmu, Wajda wprowadził postać „dobrego” oficera radzieckiego. Być może tacy ludzie istnieli, ale się „nie wychylali” i nikt ich nie widział.

Wajda wraz ze swoimi znakomitymi aktorami (Olbrychski, Janda, Seweryn, Gajos, Pszoniak) „walczył z komuną” i popierał Solidarność. Dziś wszyscy oni stoją „murem za Wałęsą”, wyznają kiszczakową wersję historii i pozostają na pierwszej linii walki z „kaczyzmem”… Ci wybitni artyści byli (i są!) bardzo użyteczni – oddali nieocenione usługi organizatorom „demokratyzmu oligarchicznego” Kulczyka, Krauzego, Czarneckiego.

Tylko ok. 25 procent Polaków z wyższym wykształceniem głosowało na PiS. Można ich uznać za kontynuatorów tradycji I Rzeczypospolitej, powstańców, inteligencji międzywojennej, AK i Żołnierzy Wyklętych. Inteligencja o tym rodowodzie została fizycznie zniszczona, zmarginalizowana i rozproszona, a w III RP wciąż nie ma dobrych warunków do odtwarzania się środowisk nawiązujących do tradycyjnej polskiej inteligencji – patriotycznej i mającej silne poczucie misji.

Jedno jest pewne – nie można rządzić wbrew nadbudowie. Jeśli szybko nie wytworzy się własnych elit artystycznych, literackich, naukowych czy prawniczych, nie można liczyć na zwycięstwo w następnych wyborach.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Nadbudowa, głupcze!” znajduje się na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Nadbudowa, głupcze!” na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego