Badacze z UW odkryli substancję 5 tys. razy skuteczniejszą od najsilniejszych środków przeciwbólowych

Naukowcy z Wydziału Chemii UW i Instytutu Farmakologii PAN dokonali odkrycia, które może dokonać rewolucji na rynku farmaceutycznym.

Jak podaje Uniwersytet Warszawski na swojej stronie, zespół pod kierunkiem prof. Aleksandry Misickiej-Kęsik na Wydziale Chemii UW, przy współpracy z prof. Barbarą Przewłocką z Instytutu Farmakologii PAN opracował nową substancję z rodziny peptydomimetyków, wykazującą silne właściwości przeciwbólowe. Wyniki testów na zwierzętach przebiegły pozytywnie, jeśli nowy lek przejdzie także z powodzeniem fazę testów klinicznych, będzie mógł być stosowany w uśmierzaniu bólu o podłożu neuropatycznym, w ostrych stanach urazowych czy w leczeniu paliatywnym, gdzie dotychczasowe środki oparte na opioidach nie wystarczyły.

Odkrycie ma ogromny potencjał komercjalizacyjny. Pomyślne przejście kolejnych faz testów klinicznych pozwoliłoby wyprodukować uniwersalny, niezwykle skuteczny lek, jakiego dotychczas nie było na rynku. W praktyce byłby to ratunek dla wielu ludzi zmagających się z przewlekłymi bólami, na które obecnie nie ma żadnego skutecznego ratunku. Bardzo dobrym prognostykiem jest pozyskanie przez naukowców znacznego dofinansowania na dalsze badania.

W ten sposób o odkryciu mówił dr Robert Dwiliński, Dyrektor Uniwersyteckiego Ośrodka Transferu Technologii UW. Zaznaczył także, że poza środkami pozyskanymi z NCBiR potrzeba na badania jeszcze 5 mln złotych, które, jak ma nadzieję, zostaną uzyskane od inwestorów.

Mieliśmy wielkie szczęście, ponieważ stworzyliśmy związek bifunkcjonalny. […] Innymi słowy, podanie jednego związku powoduje, że organizm jednocześnie wysyła sygnał hamujący i uśmierzający istniejący już ból oraz drugi sygnał wygaszający źródło jego wywoływania. Jest to ogromna przewaga nad dotychczas znanymi środkami przeciwbólowymi, ponieważ wszystkie one działają albo w jeden, albo w drugi sposób, ale żaden z nich nie wykorzystuje naraz obu sposobów.

W tych słowach opisywał działanie odkrytej substancji dr Rafał Wieczorek z Wydziału Chemii UW. Siłą działania cząsteczki polega na tym, że imituje ona hormony, będąc od nich wolniej degradowaną przez enzymy komórkowe. Cząsteczki takie nazywa się peptydomimetykami, czyli imitującymi żywe peptydy, w tym hormony. Dzięki nim, jak informuje komunikat UW, „możliwe jest wdrażanie różnego rodzaju kuracji polegających np. na uregulowaniu gospodarki hormonalnej”.

A.P.

O wyginaniu drutu, czyli cwaniacka, lewacka strategia pokonywania przeciwnika za pomocą manipulowania jego świadomością

Metafora z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee.

Herbert Kopiec

Jak podkopać istniejący porządek? Oto odpowiedź: „Nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, rozdzielić, zdemontować”. Na takie i podobne zygzaki i wygibasy – przykładowo – w ocenie stanu edukacji i wychowania w Polsce natrafi nawet czytelnik, którego trudno by zaliczyć do kategorii mola książkowego. Przy czym zazwyczaj czytelnik nie wie, jaki jest cel tego, co zwróciło jego uwagę.

Bo jak pojąć pedagoga, który ufundował całą swoją karierę na implantacji do Polski zachodniej/lewackiej/postmodernistycznej pedagogiki, by następnie się od tego dobrodziejstwa odciąć, przestrzegać przed nim, pisać o zagrożeniach stąd płynących?

Ale w innych miejscach i czasie owe zagrożenia marginalizować, unieważniać, bo straszenie nimi rzekomo zagraża demokracji, czyli tolerancji, pluralizmowi i wielowymiarowości rzeczywistości. A to przecież dla wyemancypowanego postępowca współczesna świętość (B. Śliwerski, Współczesne teorie i nurty wychowania, 1998).

Przypomnijmy zatem, że zajmujemy się (opisaną przez Vladimira Volkoffa w książce: Psychosocjotechnika, dezinformacja – oręż wojny z 1991 roku) cwaniacką, lewacką strategią, jak pokonać przeciwnika, manipulując jego świadomością. Sugestywna metafora porównania z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee i sprawy. Można w ten sposób skutecznie opanować, zdestabilizować, zniszczyć – zapewnia V. Volkoff – nawet całe grupy społeczne. W przemilczanej przez pedagogów w Polsce książce Volkoffa (sięgała do niej socjolog prof. Anna Pawełczyńska) odnajdziemy wskazówki do analizy, rozpoznawania i odnajdywania forteli stosowanych przez konkretnych autorów. Analizy nie powinny się ograniczać – instruuje Volkoff – do badania wszystkich ważniejszych tekstów, pojedynczych artykułów, dyskursów itp. Trzeba dokonać starannej analizy porównawczej. Wówczas okaże się, że przekłamania, dezinformacja nie występują w sposób ciągły ani z jednakowym natężeniem. Wspominałem już, że wg Volkoffa „agentami lub potencjalnymi agentami mogą dla komunistów być osoby niemające o tym najmniejszego pojęcia”. (…)

Tak oto można być równocześnie za, a nawet przeciw Kościołowi katolickiemu. Sprawy katolików najchętniej i najbardziej zdecydowanie komentują ci, którzy do Kościoła nie chodzą, albo są po prostu niewierzący.

Skąd publicyści, celebryci – ateiści czerpią wiedzę o Kościele? Coś mi się zdaje, że z mediów, gdzie sprawy kondycji polskiego katolicyzmu, episkopatu i stanu kapłańskiego komentują ludzie tacy jak oni, czyli od siebie samych i swoich komiltonów.

Red. Żakowski od znanej oponentki Pana Boga – prof. Środziny i red. Szostkiewicza, Szostkiewicz od zawodowego lewoskrętnego intelektualisty red. Sierakowskiego, a Sierakowski od prof. Środziny i Żakowskiego. Nie trzeba dodawać, że nieuchronnie prowadzić to musi do zamulenia świadomości, burzy ład społeczny i zarazem służy niszczycielskiej dyrektywie ujętej w słowach: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy”.

Należy zadać sobie pytanie – podpowiada dalej Volkoff – na ile pewne poglądy stanowiska, opinie i idee, „które zmierzały w pewnym określonym kierunku, były powtarzane i roztrząsane, podczas gdy o wszystkich przeciwnych zaledwie wspominano”. Bez ryzyka popełnienia błędu, mimo że takich szczegółowych analiz nie przeprowadziłem, da się na powyższe pytanie odpowiedzieć: otóż na salonach polskiej pedagogiki, a tym bardziej na nieustająco organizowanych w ostatnim trzydziestoleciu konferencjach naukowych, prawdziwy duch sporu, osławionego ‘dyskursu’ (ale autentycznego – sic!) póki co się nie unosi. Pewne wyobrażenie w tym zakresie daje wgląd w bibliografie będących w obiegu publikacji.

Dość powiedzieć, że – przykładowo – najważniejsza książka amerykańskiej myśli konserwatywnej XX wieku, która przyczyniła się do odbudowy amerykańskiego ruchu konserwatywnego po II wojnie światowej, jest w Polsce przemilczana. Autor książki opublikowanej w 1948 roku, Richard M. Weaver (Idee mają konsekwencje, w Polsce ukazała się w 2010, wyd. Prohibita, Warszawa) sformułował w swoim dziele tezę o głębokim kryzysie cywilizacji Zachodu. Dokonał wszechstronnej analizy przyczyn tego upadku i wskazał jego symptomy oraz bliższe i dalsze konsekwencje. (…)

Idzie przekaz: trzeba was, rozumiecie, ostrzegać. Uważajcie, bo szerzy się wścieklizna, taka jak: homofobia, nietolerancja, katolicki fundamentalizm itd., itp. I trzeba się na to szczepić. Konkludując: bywa, że szeregowy akademicki pedagog dzięki tej terapii wie, jak uniknąć wścieklizny. Ma zapamiętać wielokroć powtarzane: jedyną szczepionką jest aktywne uczestnictwo w dyskursie pedagogicznym i regularna lektura dzieł przedstawicieli amerykańskiej lewicy kulturowej, Henry’ego A. Girouxa, Lecha Witkowskiego, Kwiecińskiego…

Tak oto (kto wie, czy dzięki takiej terapeutycznej, a nie naukowej działalności) dziś nikt nie musi okupować naszego terytorium. Dziś okupuje się świadomość. Trzeba tą świadomością zawładnąć. Ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić!

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sześć lat temu edukacja spersonalizowana w Polsce zaczęła być niszczona przez warszawski ratusz

Placówki edukacji spersonalizowanej niszczyła bezduszna maszyna urzędnicza, która chciała zatrzeć najmniejsze ślady po tym rodzaju edukacji. A jest to odpowiedź na kłopoty polskiej szkoły.

 

W audycji z cyklu poświęconemu edukacji spersonalizowanej gośćmi red. Barbary KarczewskiejJędrzej Chmielewski, ekspert edukacji cyfrowej oraz mec. Philip Asare-Bediako, z Agencji Prawnej „Sprawiedliwa”, obaj zaangażowani we współpracę i obronę prowadzonych przez Pawła i Marzenę Zakrzewskich Szkół Salomon.

– Obecne systemy edukacji kształcą tych, którzy wejdą na rynek pracy za kilkanaście lat – mówi Jędrzej Chmielewski. – Czy obecna szkoła potrafi ich dobrze do tego przygotować? Nie mam pewności. Ale Polska edukacja wciąż może pójść dobrą ścieżką…

Zapraszamy do wysłuchania audycji…

Zmniejszona emisja dwutlenku węgla zwiększa precyzję wskazań dla rosyjskich systemów rozpoznania opartych na CO₂

Kiryłowi Kondratiewowi nawet się nie śniło, że jego dawne spekulacje na jeden wąski temat w dziedzinie fizyki atmosfery wykorzystają w przyszłości spekulanci finansowi od świadectw emisyjnych CO₂.

Jacek Musiał
Michał Musiał

W przyszłym roku świat będzie obchodzić setną rocznicę urodzin dwóch znakomitych naukowców uważanych za ojców współczesnej klimatologii i fizyki atmosfery: Kiryła Jakowlewicza Kondratiewa (1920–2006) i Michała Iwanowicza Budyki (1920–2001).

(…) Tam, gdzie większość radzieckiej nauki wegetowała niezwykle skromnie, instytuty Budyki i Kondratiewa nie miały problemów z pozyskiwaniem środków. Tak Budyko, jak i Kondratiew działali oficjalnie na rzecz pokojowego poznawania klimatu i przepowiadania pogody. Przez 40 lat tysiące naukowców pracowały pod ich kierunkiem, a przepowiedzieć pogodę potrafiły zaledwie na kilka dni naprzód. Czy te potężne instytuty miały faktycznie prognozować pogodę?

Niejako odpryskiem faktycznej ich działalności stała się katastroficzna wizja świata roztoczona przez zespół Kondratiewa. Została wykorzystana do straszenia ludzkości globalnym ociepleniem i do utrzymywania społeczeństw w strachu.

(…) Po II wojnie światowej nastąpił wzrost zapotrzebowania na zaawansowane techniki wojskowe. (…) Szczególnie obiecujące wydawało się wtedy konstruowanie bojowych laserów. (…) Znanym osiągnięciem był Polus (Poljus) – bojowy laser CO₂, mający służyć do niszczenia z kosmosu. Według oficjalnych danych, pierwsza tego typu stacja w 1987 roku spłonęła w atmosferze zaraz po starcie, projekt zaś miał zostać wtedy zahamowany. I tu pojawia się ważne hasło-klucz: „laser CO₂”. Podobne lasery istnieją do dziś w Rosji w wersjach naziemnych i prawdopodobnie zamontowanych w samolotach. Dużej mocy laser CO₂ jest tani i względnie łatwy w konstrukcji. Może wykorzystywać gorące CO₂ ze spalin w odpowiedniej mieszance gazów. Wystrzeliwuje energię w podczerwonym widmie zbliżonym do pasma emisyjnego CO₂.

Tu zaczynają być widoczne pewne punkty zbieżne ze znanym kłamstwem ekologicznym i powoli staje się zrozumiałe, czemu służyły wspomniane instytuty radzieckie. To nie koniec militarnych powiązań CO₂.

Zwiększenie tylko o 30% stężenia dwutlenku węgla nad jakimś obszarem powoduje wzrost rozpraszania wystrzelonej wiązki laserowej, a zatem i znaczące zmniejszenie jej skuteczności bojowej. Inne zastosowanie militarne to rozpoznanie i szpiegostwo. Pojazdy wojskowe naziemne i powietrzne z uwagi na większe zużycie paliwa pozostawiają w swoim otoczeniu ślad w postaci gorącego CO₂, wykrywalnego detektorami niezależnie od wilgotności otaczającej atmosfery, co daje nieocenione informacje wywiadowi wojskowemu, pozwalając m.in. na ich łatwe namierzenie i zniszczenie. Wybór technik opartych na CO₂ wynika z tej samej przyczyny – okna atmosferycznego: para wodna pochłania 95% promieniowania podczerwonego, omijanego przez 2 zakresy absorpcyjne/emisyjne CO₂.

Polska jeszcze do niedawna byłaby taktycznie trudnym miejscem do wykorzystania najnowszych technik, gdyby stała się terenem współczesnego teatru działań wojennych, gdyż każdy czynny komin lokalnie zafałszowuje lokalizację pojazdów wojskowych, a zwiększone stężenie CO₂ nad terytorium wyraźnie zmniejsza precyzję wskazań dla rosyjskich systemów rozpoznania opartych na CO₂.

Obecne nad Polską nieco podwyższone stężenie CO₂ i kominy, wprowadzające szum elektromagnetyczny w zakresie podczerwieni, zmniejszają zasięg rozpoznania wobec hipotetycznych nisko lecących rakiet z kierunku zachodniego w stronę Rosji.

Obecność lokalnych lub terytorialnych zaburzeń koncentracji CO₂ osłabia zdolność armii rosyjskiej nad naszym terytorium i skuteczność systemów militarnych, na które ZSRR poświęcił kilkadziesiąt lat badań naukowych i kilkaset miliardów dolarów.

Cały artykuł Jacka Musiała i Michała Musiała pt. „Spowiedź naukowca, czyli jak CO2 wrabiano w globalne ocieplenie” znajduje się na s. 10 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka Musiała i Michała Musiała pt. „Spowiedź naukowca, czyli jak CO2 wrabiano w globalne ocieplenie” na s. 10 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strajk nauczycieli, pucz w sejmie, szantaż dziećmi… to nic nowego. Jan Suchorzewski w 1791 roku był tego prekursorem

Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swojego patriotycznego radykalizmu, sterowanego w rzeczywistości podszeptami z Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj.

Marcin Niewalda

Jan Suchorzewski, dawniej wielki patriota, obrońca stanu szlacheckiego, radykalista i tradycjonalista – odpowiednik dzisiejszych krzykliwych nacjonalistów, ostatnie dwa lata grywał namiętnie w karty z ambasadorem Moskwy. Stracił ponoć dużo funduszy. Nie był przez niego urabiany promoskiewsko. Wręcz przeciwnie, jego postawa była coraz bardziej radykalna, wierzył, że tylko zachowanie tradycji jest siłą narodu.

Gdy posłowie udali się do króla z prośbą o podpis pod Konstytucją, zaczął głośno protestować, w końcu, wyrzucony z sali, wrócił, ciągnąc swojego synka. Przytknął mu szablę do szyi, mówiąc, że go zabije, jeśli król podpisze ustawę. W geście rejtanowskiego rozdzierania szat próbował zablokować sejm, krzycząc o wolności, szacunku, łamaniu praw.

Na szczęście syn został mu wyrwany z rąk, a on sam wysłany – jak się wyraził ksiądz Prymas – „do czubków”. Zgolono mu szlachecki czub na znak wstydu.

Nie powstrzymało go to jednak. Suchorzewski wstąpił niedługo potem do konfederacji targowickiej. Skazany na śmierć i infamię, nie miał czego szukać w kraju, a wyrok wykonano na nim symbolicznie.

Historia tego człowieka, który był święcie przekonany o słuszności swojego patriotycznego radykalizmu, sterowanego w rzeczywistości podszeptami ambasadora Moskwy, pokazuje świetnie postawy obecne i dzisiaj. Widzimy szantaż dziećmi utrudniający dokonywanie reform, widzimy hasła nacjonalizmu skierowane przeciwko postawom narodowym, widzimy ultra-tradycjonalizm katolicki, atakujący papieża i Sobór Watykański II.

Suchorzewski był „bardziej święty niż sam papież”, bardziej konserwatywny niż ci, którzy ratowali kraj przed „nowoczesnym” rozgrabieniem. Atakował nie sprzeciwem, lecz manipulacją. Nie miał żadnych zahamowań – nie zawahał się nawet szermować życiem własnego dziecka.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „.Nowoczesny Suchorzewski” znajduje się na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „.Nowoczesny Suchorzewski” na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nauczycieli zwiódł i wykorzystał cynicznie, jak zawodowy podrywacz, przewodniczący ZNP – Sławomir Broniarz

Podpuścił to w dużej części sfeminizowane środowisko do działań przeciwko społeczności szkolnej, a także samym sobie. A po wykorzystaniu do celów politycznych, zwyczajnie porzucił swoje nauczycielki

Aleksandra Tabaczyńska

Teraz, w maju, gdy odbierają pensje pomniejszone o blisko połowę, zastanawiają się, jak zapłacą bieżące rachunki. Niestety działały jak w amoku i z rzekomej miłości do szkoły gotowe były wzniecić pożar nawet całego polskiego systemu edukacji. A dziś bez podpisania jakiegokolwiek porozumienia z rządem zostały z niczym. Co dalej?

– Mamo, dziś nauczyciele skłamali – oświadczył swojej mamie po powrocie do domu uczeń poznańskiej szkoły podstawowej pierwszego dnia po zakończeniu strajku. W szkole odbył się apel, na którym przemawiał dyrektor szkoły, stojąc w otoczeniu nauczycieli. Oczywiście tylko tych, którzy uczestniczyli w proteście. – Mówili, że strajkowali dla dobra szkoły, a przecież chcieli tysiąc złotych! – opowiadał bardzo przejęty kilkulatek. Chciałabym móc pociągnąć za język małego bystrzaka i spytać, czy na apelu odbył się także przegląd piosenki strajkowej oraz czy szacowne grono występowało w strojach organizacyjnych, to znaczy, czy nauczyciele nadal byli poprzebierani za zwierzęta hodowlane.

Można by się z tej scenki – w stu procentach prawdziwej, niestety – także serdecznie pośmiać, gdyby tak jaskrawo nie obrazowała skali zniszczeń, jaką wywołała akcja strajkowa. Dodam tylko, że na zakończenie apelu zarządzono oklaski dla strajkujących. I jak opowiadał malec: – Pani kazała, to żeśmy klaskali.

Ale warto zauważyć, iż znaleźli się nauczyciele, którzy z pewnością na tym apelu nie otrzymaliby braw. Chcę przedstawić ich punkt widzenia. (…)

Spotkałam się wielokrotnie z przekonaniem, które pokutowało wśród nauczycieli, rodziców, właściwie dużej części społeczeństwa. Według pogłosek, katecheci mieli nie strajkować dlatego, że im biskupi zakazali. Chciałabym temu stanowczo zaprzeczyć. W mojej szkole nie strajkowało siedmiu nauczycieli, w tym tylko dwóch katechetów. W całym dekanacie lwóweckim, na terenie którego leży Nowy Tomyśl, zdarzało się, że katecheci wzięli udział w protestach.

Może warto wyjaśnić, skąd taka informacja i dlaczego nabrała takiego rozgłosu. Otóż niektórzy nauczyciele religii na początku akcji byli zdezorientowani i zwyczajnie pytali o zdanie księży, a także biskupów. Ci przypominali im, czym jest misja katechetyczna. To wszystko. Zresztą nie ukazał się w naszej diecezji żaden komunikat Kurii Poznańskiej ani Konferencji Episkopatu Polski dotyczący nauczycieli religii w kontekście protestów.

Paradoksalnie, pogłoski o rzekomym zakazie strajku stały się dla nas swoistą tarczą. W mojej szkole szykany dużo częściej spotykały niestrajkujących nauczycieli innych przedmiotów. Oczywiście mnie też nie ominęły przykrości.

Usłyszałam wielokrotnie pod swoim adresem, że jestem łamistrajkiem, nie odpowiadano mi „dzień dobry”, ignorowano mnie itp. Atmosfera w szkole była bardzo, bardzo trudna. Jednak nie słyszałam, by którykolwiek ze niestrajkujących nauczycieli żałował swojej decyzji.

Mimo licznych nieprzyjemności, warto było wesprzeć swoich uczniów na egzaminach, a także kontynuować przygotowania komunijne. Te, oczywiście, wyłącznie na terenie kościoła. (…)

Szczęściarzami okazali się rodzice, których dzieci uczą się w szkołach katolickich. Tam nauka odbywała się zgodnie z planem i żadna akcja strajkowa nie zakłócała funkcjonowania szkoły. I to właśnie te placówki odegrały znaczącą rolę w ostatecznym uniemożliwieniu strajkującym zablokowania egzaminów i matur, a co za tym idzie, w tak zwanym „zawieszeniu strajku”. Bo można nie lubić PiS-u, można mieć pretensje do rządu i „łykać” różne medialne straszenia Polaków przez opozycję. Można nawet podzielać poglądy Sławomira Broniarza i popierać protestujących nauczycieli. Jednak to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy maturzyści – w tym dzieci dobrze ustawionych zawodowo rodziców – mieliby nie zdawać matury i w konsekwencji stracić rok. Mało tego, na prestiżowych kierunkach studiów będą uczyć się absolwenci szkół katolickich, którzy maturę zdadzą i bez problemu oraz przesadnej konkurencji dostaną się na każdy wymarzony kierunek. W tym kontekście warto zapoznać się z opinią nauczycielki Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców im. bł. Natalii Tułasiewicz w Poznaniu, której dane znane są redakcji:

(…) Strajk pokazał bardzo wiele smutnych obrazów, ale przede wszystkim odsłonił prawdziwe oblicze nauczycieli. Wszyscy mogli zobaczyć, którzy z nich nigdy nie zostawią swoich uczniów i doskonale rozumieją swoją powinność, a którzy potrafią bezwzględnie zamienić uczniów w zakładników. (…)

Dzisiaj doprawdy już nie wiadomo, czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal ludzi, którzy zaprezentowali wątpliwe talenta, odsłaniając prawdę o swoich umiejętnościach, które – można zakładać – są na takim samym marnym poziomie, jak treści „żałosnych pieśni”.

Nie będę w tym momencie przywoływać smutnych obrazów opustoszałych parkingów pod szkołami w czasie strajku, świadczących o nieobecności nauczycieli, bo tym z pewnością zajmą się organy prowadzące i kuratoria. Ani też nauczycieli pędzących w czasie strajku na korepetycje do prywatnych domów uczniów czy do innych szkół, w których uczą strajkujący, ponieważ liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni” oraz wszystkich, którzy byli narażeni na słuchanie choćby fragmentu ich prymitywnych występów. Chociaż nie zdziwi mnie, gdy odwołanie się do honoru zawiedzie.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

I u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”

Im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA. Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”.

Herbert Kopiec

Obfitość słów

To nie przypadek – dalej postaram się uzasadnić, skąd się to bierze – iż ilekroć otworzę telewizor, to częściej niż niegdyś widzę gadające głowy. Zazwyczaj są to te same głowy i robi się nudnawo, bo z góry wiem, czego się mogę po nich spodziewać. Bez większego ryzyka popełnienia błędu łacno przewidzieć, jak i o czym będą rozmawiać, jak się będą spierać, przekrzykiwać, a bywa, że niekiedy i obrażać.

Nowością wydaje się to, że coraz częściej pojawiają się na ekranie brawurowo młócący słowami różnej maści, zazwyczaj lewackiej, intelektualiści i artyści. Wynajęci do mącenia w głowach, kreowani są – co istotne – na nosicieli prawd i cnót moralnych. Choć bywa to przecież irytujące, to zapewniam, iż stopień mojego poirytowania jest zbyt niski, aby skutkował już „mową nienawiści”, mimo że rzuca się w oczy, iż zapraszani do studia goście są agentami transformacji, wprzęgniętymi w przeprowadzanie rewolucji obyczajowej, będącej istotnym składnikiem tzw. zmiany społecznej. Owa niewinnie brzmiąca ‘zmiana społeczna’ zmierza do przysłowiowego postawienia świata na głowie, nad czym biadolę w każdym felietonie i nie zamierzam zaprzestać.

Polska pod tym (obyczajowym) względem na tle „postępowego” Zachodu wciąż wlecze się w ogonie, co w oczach „postępowców” chwały nam nie przynosi. I oby tak już na wieki zostało. A sprzyja temu świadomość, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją. Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszego polskiego zaścianka, lecz także światowych areopagów. I jest trafna nie tylko wobec sfer artystyczno-literackich, lecz także wobec przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu „paraliż postępowy także ścisłe trafił głowy”. Pamiętamy, jak wybielający komunistów metodą sofizmatów typu „czerń bielsza od bieli” nasz „zawodowy Ślązak”, niedawno zmarły Kazimierz Kutz (Panie, świeć nad Jego duszą) mówił o sobie: „Jestem chrześcijaninem pogańskim”. Informował (2007 r.), że ma swojego anioła stróża (…), tyle że „ze skłonnościami do libertynizmu”. Przy okazji wyznał: „Nie wierzę w diabła, ale każdy ma go w sobie”. Skołowany czytelnik miał jednak szansę poczuć się lepiej, gdyż w tym samym wywiadzie ówczesny senator Kutz bąknął: „Ja jestem facetem, który nosi w sobie diabła nieodpowiedzialności wobec samego siebie”. I nie musiał się z tej nonszalanckiej paplaniny tłumaczyć ani próbować ją jakoś wyjaśnić.

Nie musiał dlatego, że świat fundamentalnych wartości został sprytnie rozmazany. Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nie trzeba odpowiadać za to, co się powie czy zrobi. Wszystko bowiem stało się możliwe i względne zarazem. Nie ma już kłamstwa, bowiem nie ma kłamcy, jest tylko człowiek mijający się z prawdą. Nie ma złodziejstwa, bowiem nie ma złodzieja, tylko człowiek przywłaszczający sobie cudze mienie. Paradoksalnie wygląda na to, że patronuje tej nieustającej, niestety nonszalanckiej w tradycyjnym sensie gadaninie koncepcja popularnego i najbardziej znanego na świecie lewicowego filozofa niemieckiego J. Habermasa (ur. 1929). Źródłem Dobra i Prawdy nie jest dla tego mędrca metafizyczne niebo idei, lecz MÓWIENIE. Najogólniej rzecz ujmując, PRAWDA rzekomo rodzi się w słynnym dyskursie: im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest PRAWDA.

Budzi to niekiedy sympatię nawet pośród zacofanych prawicowców, gdyż naiwnie kojarzą to z biblijnym „Na początku było słowo”, zapominając, że ów początek nie był bynajmniej końcem, że szły za nim i sens, i siła, i czyn. Spójności w obrębie wyszczególnionych fenomenów świat przecież zawdzięcza swoje największe cywilizacyjne dobra i wartości.

To bodaj Platon jako pierwszy zauważył, że przeciwieństwem rozmowy, dialogu nie jest milczenie, ale bełkot, zalew słów, między którymi nie będziemy już potrafili rozróżnić tego co ważne, od tego co nieistotne. Kiedy piszę o zalewie słów i bełkocie, mam przed oczyma niektórych moich rodaków, którzy w czasach PRL-u ze względu na swoją osobliwą aktywność publiczną nazywani bywali mówcami absolutnymi.

Kto to był/jest ‘mówca absolutny’?

Potocznie mówiło się o takim: O, ten to ma gadane!. Natomiast zgodnie z definicją zaproponowaną (lata 70. ub. w.) przez prof. Henryka Jankowskiego – marksistowskiego fachowca od moralności socjalistycznej (potrafił być czasem dowcipny): jest to osobnik, który na widok stołu prezydialnego zaścielonego czerwonym suknem (za takim siedzieli zazwyczaj ważni PRL-owscy towarzysze) musiał przemówić. Podobnie jak byk na widok czerwonej płachty musi zaatakować. Nie było ważne, o czym taki mówca ględził: oczywiście nie wchodziło w rachubę, by krytycznie wobec tego, co mówili siedzący za stołem prezydialnym. Ważne, żeby mówił. Najlepiej potoczyście i długo. Zabranie głosu świadczyło bowiem o jego społecznym zaangażowaniu, a to często otwierało przed nim świetlaną przyszłość, czyli – na miarę innych atutów i kompetencji – karierę. Bez większego ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że niewiele się pod tym względem (choć upadł instytucjonalny komunizm) zmieniło.

Moc/skuteczność bezsensownych słów…

W rozprawie o sztuce prowadzenia sporów Artur Schopenhauer słusznie zauważył, że skutecznie oszołomić można nawet silniejszego od siebie przeciwnika, zalewając go potokiem bełkotu/bezsensownych słów. Schopenhauer nawiązywał tu do myśli z Fausta: „Przecz każdy sądzi, gdy usłyszy słowa, że muszą zawierać jakiś sens”. Tymczasem… figa. Wcale nie muszą! Fachowcy od dezinformacji dobrze wiedzą (pisałem o tym więcej w tekście Durna synteza), że programowo i nieprzypadkowo sensu ma nie być. Bo przecież słowa mają mącić; w tym tkwi ich destrukcyjna moc. Trudno się poniekąd dziwić, że w czasach cywilizacyjnej zapaści systematyczne, bezwstydne oswajanie ludzi/uczniów/studentów z koegzystencją sądów wzajemnie sprzecznych trwa; ba, bywa, że ma się coraz lepiej, zwłaszcza że, niestety, kurcząca się liczebnie kategoria tradycyjnych konserwatystów nie odkryła jeszcze efektywnych środków zaradczych. Jak się przed tym cwanym fortelem bronić? Wszak nazywając dziś wroga rasistą, seksistą, ksenofobem czy faszystą, nie potrzebujesz już odpowiadać na jego argumenty. To on musi się bronić – słusznie zauważają zachodni przeciwnicy nurtów lewicowych i skrajnie liberalnych: „W procesie sądowym oskarżony jest uznawany za niewinnego dopóty, dopóki nie udowodni mu się winy, lecz jeśli zarzutem jest rasizm, homofobia czy seksizm, dzisiaj istnieje od razu domniemanie winy. To oskarżony musi udowodnić swą niewinność ponad wszelką wątpliwość” (Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu, 2005).

Sporo obserwacji w ostatnim czasie wskazuje, że i u nas w Polsce zanosi się na to, iż biada temu, na którego padnie oskarżenie o posługiwanie się „mową nienawiści”, „sianie nienawiści”. Niezależnie od faktów może mieć, jak to się mówi, przechlapane. Obym się mylił.

Słowa są niebezpieczną bronią

Vladimir Volkoff (Dezinformacja. Oręż wojny, 1991) przytacza spostrzeżenie autora książki Dywersja, z którego m.in. wynika, że motywacje mobilizujące serca i umysły ludzi nie mają nic wspólnego z obiektywną rzeczywistością: to mity sprawiają, że ludzie zrywają się do czynu. Mity mogą zafascynować umysły, uczucia i wyobraźnię grup ludzkich, dlatego że zaspokajają ich potrzeby lub dowartościowują. Takie uczucia i zachowania mogą zostać zaszczepione z zewnątrz lub całkowicie sfabrykowane. W zarysowanym kontekście znalezienie nośnych słów jest ważniejsze od analizy obiektywnych danych.

’Rasa niemiecka’ – przypomnijmy – była mitem, który kosztował życie milionów ludzi. Podobnie jak mitem był/jest ‘lud’, ‘sprawiedliwość ludowa’.

Współcześnie takimi nośnymi słowami są: ‘mowa nienawiści’, ‘dyskryminacja’, ‘rasizm’, ‘seksizm’, ‘ksenofobia’, ‘faszysta’, ‘wolność i tolerancja’, a także – jak słusznie zauważa filozof prof. Bogusław Wolniewicz (1927–2017) – wywrotowe hasła edukacyjne w rodzaju ‘szkoły przyjaznej’, opartej na „partnerstwie, a nie dominacji”, szkoły, w której dąży się do zacierania granicy między nauką i zabawą; a także do tego, by w szkole „nie katować” młodzieży matematyką, ale raczej uświadamiać ją seksualnie. W szkole wymarzonej przez lewaków – przypomina Wolniewicz – w imię humanizmu i ochrony ludzkiej godności zmierza się do zrównywania wszystkich oraz do jak najbardziej ich dobrotliwego traktowania – z chuliganem, bandytą i terrorystą włącznie. Wyjątek – pisze prof. Wolniewicz, któremu z lewakami nie po drodze – stanowić mają jedynie „rasiści” i „ksenofoby”. Ci powszechnym zrównaniem i dobrotliwością objęci nie są. Lewactwo – zauważa filozof – ma jeszcze jedną namiętność. Jest nią dążenie do „demokratyzowania” wszystkiego, co się tylko da. Lewak – pisze prof. Wolniewicz – rozumuje tak: demokracja to dobra rzecz, więc im więcej demokracji, tym lepiej. Nie zauważa logicznej wadliwości takiego wnioskowania. Tymczasem widać je natychmiast, gdy w miejsce ‘demokracji’ podstawimy w nim np. ‘motoryzację’ albo ‘przyprawę do zup’. Jak inne dobra – słusznie konkluduje Wolniewicz – demokracja ma swój graniczny stopień nasycenia, powyżej którego z dobra przeradza się w zło zwane anarchią. Słowem, lewakowi chodzi o szkołę, która byłaby dla młodzieży miejscem radosnej samorealizacji (Dydaktyka Szkoły Wyższej. Wybrane problemy, 2010).

Czy można mu to mieć za złe? Mało. Czyż wymienione programowe hasła lewoskrętnej pedagogiki, obiecującej przekształcenie nauki w zabawę, nie budzą sympatii? Kto temu zaprzeczy, no kto? Myślę, że niewielu. Dominują bowiem jawnie lub skrycie nurty lewicowe. I taka jest tendencja światowa. Prawoskrętność – pisze wzmiankowany wyżej prof. B. Wolniewicz – jest tępiona wszelkimi sposobami prawnymi i pozaprawnymi. Dobrze wiedział, co mówi, wszak, gdy przypomniał, że szkoła raczej ma uczyć, a nie bawić, że uczenie wymaga wysiłku, którego nie da się przeistoczyć w zabawę żadną pedagogiką – to nieźle mu się za to oberwało. Dość powiedzieć, że „sprawiedliwość” wymierzył prof. Wolniewiczowi sam lewoskrętny (a czasem nie) prof. Bogusław Śliwerski – przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. A więc nie w kij dmuchał! Dla zainteresowanych szczegółami podaję miejsce i czas tej „egzekucji”: blog B. Śliwerskiego, 23 listopada 2017, tytuł wpisu: Poskręcana pedagogika. Prof. Śliwerski (gdyby się ktoś pytał, bo nie jest to przecież obojętne dla niniejszych rozważań) to jest wielka marka. Ma na swoim koncie nie lada sukcesy pedagogiczne.

„Chyba dobrze kształciłem – zwierza się prof. Śliwerski – skoro po dzień dzisiejszy jeden z moich byłych studentów (Sławomir Broniarz) jest prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego”

(film, YouTube, spotkanie autorskie. APS w Warszawie, 2016).

Kultura przyjemności czy kultura wyrzeczenia?

Czyż nie jest miło wysłuchiwać, że celem wychowania jest tzw. samorealizacja, czyli pomaganie wychowankowi/uczniowi/studentowi w stawaniu się tym, czym pragnie on być? W owych pragnieniach na czoło wybija się pragnienie wolności i szczęścia (a jakżeby inaczej!). Mało. Ma to być samorealizacja nie taka sobie. Ma być – koniecznie „radosna”. Przy tym wolność i szczęście pojmowane są tu jako oswobodzenie się od nakazów i nieustająca konsumpcja i zabawa. Pokażcie mi takiego, komu nie marzy się być wolnym i szczęśliwym? Czy można się dziwić, że na gruncie takich marzeń świat zaludniły tzw. społeczeństwa ponowoczesne, które przyjmują cechy społeczeństw utopijnych? Takie utopijne współczesne społeczeństwa zaczynają wierzyć w możliwości osiągnięcia ziemskiej nieśmiertelności i doskonałości. Kulturę wyrzeczenia oraz ideały ma zastąpić kultura natychmiastowego spełnienia, przyjemności i zabawy. Przyjrzyjmy się tak pojmowanej kulturze i jej kreowaniu bliżej.

Nieustająca balanga

Gdyby jakiś etnolog spróbował zrekonstruować życie ludzi końca XX wieku na podstawie takich czasopism młodzieżowych jak „Bravo”, „Popcorn” czy „Dziewczyna”, musiałby stwierdzić, że było ono nieustającą balangą.

Nie było w Polsce czasopism, które przygotowywałyby do dorosłego życia. Było i jest wyłącznie kolorowo i wystrzałowo. Nie ma odniesień do tradycji, historii, literatury i sztuki. No, byłbym niesprawiedliwy: gdy idzie o sztukę, to można się nauczyć sztuki poprawiania urody.

Zredukowany świat przedstawiony w tych czasopismach opisywany jest zredukowanym językiem. Zapożyczone z angielskiego wyrażenia ‘super’, ‘czadowy’, ‘odlotowy’, ‘impreza’ są w stałym użyciu. Lista tematów nieobecnych na kartach tych czasopism jest długa („Więź” 1997/2). Także z analizy programów dziecięcych Telewizji Polskiej z tamtych lat wynika, że zaledwie jedna trzecia programów zawierała jakieś treści, które można by nazwać edukacyjnymi. O walorach poznawczych tych programów świadczy to, że z około połowy nie dało się wyodrębnić tego, o czym były. Myślę, że szczególnie niebezpieczne jest to, iż zarówno w prasie, jak i telewizji dziecięcej nieomal całkowicie nie mówi się o pracy nad sobą, o problematyce dobra wspólnego. O ojczyźnie nie było mowy w żadnym programie telewizyjnym (Pakiet Informacyjny Biura Studiów i Analiz Kancelarii Senatu, grudzień 1995). Niestety nie można powiedzieć, w początkach XXI wieku cokolwiek zmieniło się na lepsze pod tym względem.

Na koniec warto zauważyć

Oceniający drogę filozoficzną Habermasa twierdzą, że odniósł on sukces jako filozof społeczny dzięki niezrozumiałości swoich wielce skomplikowanych tekstów. Któż ośmieliłby się krytykować, kiedy nie bardzo jest za co uchwycić?

Powiadają, że Habermas nie oświecił duchowo młodych ludzi, raczej ich unieszczęśliwił. Ponieważ nie rozumieją jego eklektycznych i zawiłych wywodów, zaczynają wątpić w swoje intelektualne możliwości. Unikając zarzutu gołosłowności, krytycy filozofa podają przykłady (których z braku miejsca nie przytaczam), na co skazany jest czytelnik Habermasa. Coś jest na rzeczy. Zwróciło moją uwagę podobieństwo jego wywodów do tekstów naszych rodzimych koryfeuszy, którym wypominano posługiwanie się tzw. nowomową.

Przytoczę przykładowo wypowiedź znanego socjologa, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Piotra Sztompki (ur. 1944), utrzymaną w tej konwencji. Oto opis Polski po upadku komunizmu: „Spolaryzowane kulturowe zderzenie między nową, prodemokratyczną i prorynkową kulturą – kosmopolityczną, zsekularyzowaną – oraz antydemokratyczną i antyrynkową kulturą, łączącą w dziwnym sojuszu te konserwatywne, nacjonalistyczne, prowincjonalne, izolacjonistyczne i ksenofobiczne tematy tradycyjnej kultury krajowej z antyzachodnimi, antykapitalistycznymi, egalitarystycznymi i populistycznymi orientacjami kultury bloku sowieckiego” (C. Michalski, Credo heroiczne, „Życie”, 17–18.01.2004).

Myślę, że do tego typu wywodów jak ulał pasuje to, co pisał już Artur Schopenhauer: „Aby ukryć niedostatek rzeczywistych myśli, budują sobie niektórzy imponujący aparat długich, złożonych słów, zawikłanych banałów, niekończących się okresów, nowych i niesłyszanych wcześniej wyrażeń, z czego powstaje możliwie trudny i uczenie brzmiący żargon. Jednakowoż niczego nam to wszystko nie mówi: człowiek nie chwyta żadnej myśli, nie czuje, żeby przybyło mu choćby odrobinę wiedzy; może jedynie westchnąć: »klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę«; albo też dostrzega się nazbyt wyraźnie, jakie ubogie, pospolite, płaskie i prostackie poglądy kryją się za tym bombastycznym stylem” (T. Gabiś, „Arcana” 6/2009). Myślę, że pretensje Schopenhauera można by uzupełnić o brak szacunku dla łacińskiej maksymy: „Trud jest w zwięzłości”. Widać, że uznani naukowi koryfeusze nie przejmują się też inną intuicją/prawdą, w myśl której „mówca, który nie torturował swych zdań, torturuje swoich słuchaczy”. I na koniec nieco ironicznie (choć raz jakiś pożytek z postmodernizmu…) proponuję moim Czytelnikom, abyśmy się na miesiąc rozstali, podśpiewując sobie na znaną melodię: Jeszcze jeden dyskurs dzisiaj, choć poranek świta…

P.S. Gdy czytam sugestywną metaforę Schopenhauera: „Klekot młyna słyszę doskonale, tylko mąki nie widzę”, to mam przed oczyma moją mamę-Ślązaczkę, która skonstruowała analogiczną metaforę, będącą reakcją/komentarzem na audycję radiową. Robiła ręcznie ze śmietany w maśniczce masło (lata 50. ub.w.), a czynność ta w powiecie rybnickim na Śląsku określana była słowem ‘działanie’. Z radia leciała transmisja ze zjazdu jakichś ówczesnych krajowych działaczy politycznych. Sprawozdawca radiowy podnieconym głosem we wszystkich przypadkach wywijał słowami: „działacze”, „aktywnie działają”… W pewnej chwili mama wyszeptała pod nosem swego rodzaju komentarz następującej treści: „Yno bez przerwy w tej Warszawie działają i działają, a masła jak ni ma, tak ni ma”…

Artykuł Herberta Kopca pt. „Obfitość słów” znajduje się na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Obfitość słów” na s. 5 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

10 mld do budżetu, uzbrojenie obywateli za darmo… i odczepcie się ode mnie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę.

Skończył się strajk nauczycieli i jak zwykle wszyscy wygrali, i nikt nie przegrał. Tymczasem trochę szkoda straconej okazji. A właściwie trzech okazji. Dwóch oczywistych i trzeciej trochę mniej; ale po kolei.

Pierwsza zmarnowana okazja to strukturalne pozostawienie ZNP w stanie nienaruszonym wraz ze sztandarową skamieliną w postaci Karty Nauczyciela. Obie te struktury organizacyjno-formalne będą najpoważniejszą przeszkodą do zreformowania polskiej oświaty.

Oświaty, która tkwi w degrengoladzie strukturalno-programowej. A teraz dostaje europejski wiatr w żagle i zaraz zacznie wypuszczać na wakacje roczniki ogłupione nieprzyswajalną wiedzą, a w zamian zdemoralizowane obyczajowo.

Druga zmarnowana okazja wynika po części z pierwszej. Bez rozbicia Związku nie ma sposobu na naprawę szkolnictwa. Naprawę polegającą na:

  1. zmniejszeniu liczby nauczycieli o 400 tysięcy osób, do poziomu z roku 1970/71,
  2. przy jednoczesnym podwojeniu zarobków pozostałym w zawodzie
  3. i drastycznym odchudzeniu programów nauczania.

Szkoda tych dwóch okazji, które w sytuacji innej niż kryzysowa nie będą miały szansy urzeczywistnienia. Można ten chwilowy rozejm (do września) wytłumaczyć dobrem naszych dzieci, ale zastanówmy się odrobinę. Większość z nas zdawała maturę. A wcześniej gnała przez podstawówkę, potem przez liceum, żeby przypadkiem nie zmarnować czasu. A jak pomyślimy trochę w wieku lat 55, to ile lat w swoim życiu zmarnowaliśmy?

Nie szkoda ci straconego roku? – zapytała mnie koleżanka na jesieni roku 1987. Na jesieni roku 1986 zostałem skreślony z listy studentów, o co nie miałem pretensji do władz mojej szacownej uczelni. Nie mogło być inaczej. Przez ten rok ukrywałem się przed SB/WSW, poszukiwany listem gończym. To był najbogatszy w wiedzę (w tamtym czasie) rok mojego życia.

Przejdę zatem do trzeciej okazji. Oto pojawiła się naturalna okazja „zmarnowania” jednego roku liceum, na dodatek przed maturą. Fantastyczna okazja, która może się szybko nie powtórzyć. Chyba, że ZNP spróbuje wzniecić zamieszanie we wrześniu, przed wyborami parlamentarnymi. Oczywiście w dzisiejszym czasie nie ma powodu, żeby cały rocznik (300 tys.) ukrywał się przed „pisowskimi siepaczami” 🙂 Mógłby jednak jako pierwszy przejść obowiązkowe przeszkolenie wojskowe. Mamy wojska obrony terytorialnej szkolone przez zawodowych żołnierzy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy okazji reformy szkolnej zreformować polską doktrynę obronną.

Obowiązkowe, roczne przeszkolenie wojskowe dla przyszłych maturzystów wzmocniłoby w sposób znakomity nasz potencjał obronny. Moglibyśmy sprawdzonym wzorem Izraela i Szwajcarii uczynić pierwszy krok dla zapewnienia bezpieczeństwa naszej „wyspy wolności”.

I chociaż ten pierwszy rocznik nie byłby może idealnie przeszkolony, to już kolejne na pewno tak. Żadne akademie ku czci i śpiewy ku pamięci nie dadzą tego, co rzeczywista patriotyczna szkoła przeżycia. Szkoła przeżycia nie w ławce szkolnej, ale w błocie i kurzu, z karabinem lub bandażem (dziewczyny) w ręku.

Dopiero po przejściu egzaminu wojskowego, a później teoretycznego maturalnego, moglibyśmy powiedzieć o zdaniu przez młodego człowieka egzaminu dojrzałości. Oczywiście zakładam zwolnienie z obowiązku wojskowego świadków Jehowy i chorych na hemofilię. Jednak w naszym obywatelskim państwie, tworzonym i bronionym przez nas wszystkich, nie widzę możliwości ich obecności w strukturach państwa. I nie myślę tu tylko o posadach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, ale w całej szeroko pojętej administracji, państwowych firmach i bankach.

A teraz wyjaśnienie drastycznego tytułu. Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę. Do tej pory wydawało mi się, że każdy z nas przechodzi weryfikację na przedsiębiorcę. Po pierwsze, weryfikuje nas rynek. Po drugie, przepisy prawa.

A ponieważ wiadomo, o co chodzi – o 1 mld złotych z hakiem – to na użytek nie tylko Jadwigi Emilewicz, ale nawet samego premiera wyliczę, skąd wziąć pieniądze. I nie jakiś marny 1 mld, ale co najmniej 10.

Po zmniejszeniu liczby nauczycieli z 600 do 200 tysięcy (i 50% podniesieniu pensji pozostałym w zawodzie), w budżecie państwa pojawi się oszczędność w wysokości 10 mld złotych. Na uzbrojenie 300 000 osób wydamy 3 miliardy złotych, licząc po 10 tys. na osobę. Ale 400 tys. byłych nauczycieli, którzy zasilą realną, dochodową gospodarkę, zamiast obciążenia budżetu przyniesie dochód. W wysokości co najmniej 4 mld złotych. A zatem to już nie 10, ale 11 mld na Polskę +. (Jako humanista nie mam tu zamiaru wyręczać rządowych księgowych.)

Zatem, powtórzę: Drodzy Ministrowie, odczepcie się ode mnie-przedsiębiorcy i poszukajcie pieniędzy tam, gdzie one rzeczywiście są. Z pożytkiem dla nauczycieli, ich rodziców, uczniów i bezpieczeństwa nas wszystkich.

Jan A. Kowalski

Rafalska: Ciągle liczę, że związki zawodowe dołączą do piątkowego okrągłego stołu ws. oświaty [VIDEO]

Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej o strajkach nauczycieli, propozycji rządu dotyczącej utworzenia okrągłego stołu w sprawie oświaty oraz programie „Rodzina 500+”.

We wtorek prezes ZNP Sławomir Broniarz zapowiedział, że kierownictwo Związku Nauczycielstwa Polskiego nie weźmie udziału w obradach okrągłego stołu dotyczących oświaty, które zaproponował rząd. Podobną postawę przyjęły Wolne Związki Zawodowe „Solidarność-Oświata”.

Minister Elżbieta Rafalska mówi w Poranku WNET, że jest zaskoczona decyzją związków zawodowych, ponieważ wydawało się, że są one zainteresowane negocjacjami. Postulaty, które będą poruszane podczas piątkowego spotkania to m.in. wynagrodzenia nauczycieli, awans zawodowy oraz finansowanie oświaty:

Dużą wagę przywiązujemy również do udziału rodziców w tej debacie, dlatego zaprosiliśmy przedstawicieli rad rodziców (…) Myślę, że będzie to naprawdę cenna, merytoryczna debata, na którą czekają Polacy. Badania pokazują, że mamy spore oczekiwania co do tego, jak należy zmieniać polską edukację, aby jej jakość była lepsza, ale też, żeby nauczyciele mieli poczucie należytego wynagradzania.

Elżbieta Rafalska podkreśla, że ma nadzieję, że związki nauczycielskie jednak pojawią się na Stadionie Narodowym podczas piątkowych negocjacji:

Musi być wola kompromisu i chęć prowadzenia rozmowy, a nie tylko uniki i pozorowanie dobrej woli. Ciągle liczę, że związkowcy dołączą do debaty okrągłego stołu.

Minister rodziny, pracy i polityki społecznej oświadcza, że miała nadzieję na wcześniejsze zakończenie strajku przez pracowników szkół. W związku z roszczeniami wielu grup zawodowych m.in. pracowników społecznych pojawiają się głosy, iż nowelizacja ustawy o programie Rodzina 500+ może być zagrożona. Gość Poranka WNET im zaprzecza:

Program „500+ na pierwsze dziecko” nie jest zagrożony, wypłaty są zabezpieczone (…) Wszystkie polskie dzieci będą mogły skorzystać ze świadczenia, dopóki nie skończą 18 roku życia. Aby otrzymać pomoc, trzeba będzie złożyć wniosek, czyli inaczej niż w przypadku programu „Emerytura+”, gdzie świadczenia dostaje się automatycznie. Środki finansowe na realizację tego zadania są przekazywane przez stronę rządową. W skali jednego roku wartość programu „500+” wyniesie 41 miliardów złotych.

Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy.


JN

Przykłady zachowań profesorów Senyszyn, Krzemińskiego i Hartmana dowodzą klęski polskiego systemu edukacji

Na okoliczność Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych przedstawiciele elit akademickich opluwają żołnierzy podziemia niepodległościowego stosownie do swego poziomu intelektualnego i moralnego.

Józef Wieczorek

Niezawodna w tej materii jest prof. (…) Profesor ma swój profil na Twitterze, gdzie zaćwierkała 1 marca tego roku: „Wyklęci to nie żołnierze, a bandy wyrzutków społecznych, nierobów i frustratów czekających na III WŚ. Zamordowali 5 tys. cywilów, w tym 187 dzieci, grabili, gwałcili, torturowali, zastraszali Polaków odbudowujących kraj. Ich święto to jawna kpina z obywateli RP. Będzie zniesione”. Nie podaje jednak źródła swoich czy innych badań w tej materii.

„Fronda” w tekście Haniebne słowa o Żołnierzach Wyklętych! „Mordowali Żydów” przytacza wypowiedź znanego profesora socjologii Ireneusza Krzemińskiego: „Ci tak zwani Żołnierze Wyklęci to bardzo często były też oddziały Narodowych Sił Zbrojnych, które walcząc z Niemcami, jednocześnie mordowały np. Żydów albo też nasze mniejszości narodowe”.

(…) Jan Hartman (…) chyba się nie wypowiadał w sprawie żołnierzy wyklętych, ale przed 2–3 laty napluł niemało na swoim blogu w Polityce: „Jak świat długi i szeroki, faszystowska hołota panoszy się na ulicach, siejąc strach i wstręt. Panoszy się i u nas. Wyłażą ze swych nor, bo wiedzą, że ten rząd patrzy na nich łaskawie. Mają z nim wspólny kod. Rozumieją się bez słów.

Hasło »żołnierze wyklęci« zapewnia nietykalność (…) Na terenach, gdzie rozbrzmiewa jeszcze krzyk mordowanych w etnicznych i religijnych waśniach, nienawiść snuje się przez wiele dziesięcioleci. A od czasu do czasu wybucha. Odrażające marsze taki wybuch mogą zapowiadać. Dziś marsz, za rok marsz, a za dwa może już pogrom. Na razie faszyści, poprzebierani za katolików i kibiców, testują wytrzymałość niańczących ich władz”.

(…) Niedawno byłem w szkole podstawowej integracyjnej przy ulicy Topolowej 22 w Krakowie na uroczystości w 66 rocznicę śmierci gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, gdzie dzieciaki wykazywały się zupełnie inną wiedzą o wyklętych i mordowanych przez komunistów bohaterach.

Przygotowałem z tej uroczystości materiał edukacyjny (strona Niezłomnym ku Niepodległości) do wykorzystania w szkołach wszystkich poziomów, dedykując dokumentację wszystkim Jasiom (a także Joasiom), którzy zbyt dobrze się nauczyli fałszywej historii i jako Janowie (Joanny) nie zdołali się jej oduczyć. Przytoczone wyżej przykłady profesorów (Jana i Joanny) pokazują klęskę polskiego systemu edukacji.

Uważam, że skierowanie takich „profesorów” po naukę do szkoły podstawowej, najlepiej integracyjnej, aby się zintegrowali z uczniami, jest jak najbardziej społecznie pożądane.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Uniwersytet a Wyklęci” znajduje się na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Uniwersytet a Wyklęci” na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego