Najważniejsze muzyczne maksisingle (EPki) roku 2020 – Stonerror, Dave Kowalski, Skytruck, Magda Kluza i Kamila Dauksz.

Kolejny rok za nami. W muzyce 2020 rok nie był tak dobry jak poprzedni. Pandemiczny uścisk sprawił jednak, że na polskim firmamencie pojawiło się kilkoro znakomitych wykonawców oraz zespołów.

Oto nasz subiektywny ranking najważniejszych „małych płyt” nazywanych u nas w Polsce maksisinglami a w Europie i na świecie mianem EPek (skrót EP pochodzi od angielskiego Extended Play, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle, co płyta „wydłużona”). 

Tradycyjnie nasze zestawienia łączy jedno: brak podziału na style i muzyczne gatunki.

Tutaj do wysłuchania Muzyczna Polska Tygodniówka z rankingiem najlepszych EPek roku 2020:

 

Na pozycji „5” krakowskie objawienie stonerowego grania – Stonerror i „Troublemaker” wydany przez wytwórnię Smoke Records. 

Po znakomitej drugiej płycie „Widow in Black” (piąte miejsce ubiegłorocznego rankingu Radia WNET) krakowski Stonerror nie zwalnia tempa.

Oto w kwietniu 2020 była już z nami ich nowa płyta. Niezwykła, nieco posągowa i dostojna. Dlaczego? Znalazły się na niej covery bardziej niż niezwykłe:

Sięgnęliśmy po kilka nieoczywistych piosenek – polskich i zagranicznych, znanych, mniej znanych i zupełnie niszowych – żeby zagrać je po swojemu, czyli z wykopem. Część z nich wykonaliśmy w sposób zbliżony do oryginału (jak mawiał Voltaire: „lepsze jest wrogiem dobrego”), inne gruntownie przearanżowaliśmy (jak mawia Maciej Cieślak: „a teraz pokażemy im, jak należy grać ich kawałki”). – mawiają muzycy z Krakowa spod znaku Stonerror.

Oto zapis rozmowy z Jackiem Malczewskim, basistą i poetą grupy:

 

Okładka mini – albumu Dawida Kowalskiego „Pocztówka z izolacji”.

Na miejscu „4” znalazł się Dave Kowalski z debiutanckim zbiorem „Pocztówka z izolacji”, którą ja często nazywam „pocztówkami z samotności”

Na Dawida Dave’a Kowalskiego zwróciłem uwagę, kiedy wertowałem nowych i obiecujących twórców związanych z działalnością muzycznej wytwórni Kayax i projektu My Name Is New.

Na WNETowych antenach zagościł jego singel “Perfect Sin”. Pomyślałem sobie, że to bardzo obiecujące nagranie i … zacząłem czekać na jego debiut fonograficzny. Oczekiwanie opłaciło się z nawiązką!

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Dawidem Kowalskim o jego muzyce i pierwszym wydawnictwie:

 

Na pozycji „3” subiektywnego podsumowania Radia WNET, gdy mowa o maksisinglach (EPkach) wspięła się nowa rockowa super – grupa Skytruck

„Środek ciężkości” kryje w sobie cztery kompozycje.  łączy jedno: przejrzystość harmonii i konstrukcji, chwytliwe, rockowe i wpadające w ucho riffy, wreszcie światło i melodyjność.

Skytruck udowadnia, że można grać rocka i energetycznie anektować go po swojemu, tak jak w przypadku debiutanckiego singla „Zwierzak”, który wyróżnia się różnorodnością kompozycyjną (wyraźne dwa motywy melodyczne i zmiany nastrojowe tempa) i największym rozmachem na wydawnictwie. I jeszcze ta znakomita gitarowa solówka, gdzieś od drugiej minuty i 38 sekundy.

Do tego tekst, który każe nam trochę zweryfikować podejście panów Ziemi do natury i braci mniejszych.

Mamy także na „Środku ciężkości” dwa absolutne hity, które sprawdzą się podczas stadionowych koncertów, jak i podczas demówek czy porannego rozruchu. To tytułowe nagranie i „Cztery żywioły”.

 

„Środek ciężkości” przynosi rockową energetyczność, melodyczną nośność i radiową szlagierowość. Czekamy na więcej!

 

Drugie miejsce w naszym zestawieniu stało się udziałem Magdy Kluz, za sprawą jej ażurowej i delikatnej małej płyty o tajemniczym tytule „Akweny”.

Jedyną wadą wydawnictwa „Akweny” Magdy Kluz jest … jego długość.

Pięć piosenek, od WNETowego hitu 2020 roku „Zimno” po finalną „Złość” pozostawia wielki niedosyt. Chce się po prostu więcej.

Cała mała płyta hipnotyzuje klimatem indie pop rocka z elementami jangle popu.

I myślę sobie, że wielki Johnny Marr, podpora muzyczna legendarnych The Smith, po wysłuchaniu maksisingla „Akweny” poczuje delikatne ukłucie… zazdrości.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Magdą Kluz:

 

 

I nadszedł czas na EPkę numer „1”, który przyniosła wiosna 2020 roku. Na topie Kamila Dauksz – Boruch i jej „Opowieści”.

To melodie splecionych jazzową frazą i popową przebojowością. A łączy je miłość odmieniana przez sześć piosenkowych przypadków.

Podczas pracy nad mini – albumem Kamilę wspierali jej mąż Tomasz Boruch (gitara, chórki, kierownictwo muzyczne, znany z formacji Skytruck) oraz jej tata Dariusz Dauksz (gitara).

Od rozpoczynającego „Dwa światy”, buzującego tym niezwykłym riffem na wiolonczelę i śmiałe wyzwanie miłosne przez burzę (pierwszy tytuł „Dream”), przez singlową „Miłość”„Płynie czas” po finalną „Let’s Try” jesteśmy ocienieni miłością.

Bo prawdziwa miłość jest monumentalna i posiada styl wysoki („Płynie czas”), ale i skryta w codziennych swarach i wielkości małych, powtarzalnych chwil i ceremonialnych gestów („Miłość”).

Ma jednak to wydawnictwo, podobnie jak w przypadku „Akwenów” Magdy Kluz jedną wadę… Mini – album jest za krótki! Po jego wysłuchaniu odczuwa się niedosyt!

Kamila Dauksz-Boruch to kompozytorka i autorka tekstów, ale również utalentowana wiolonczelistka. Jak mawiam często, jej wiolonczela to kopalnia soczystych riffów, których nie powstydziliby się mistrzowie szlachetnego hard i heavy.

Kamila jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach na wydziale Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu – kierunek wokalistyka jazzowa.

Współpracowała m.in. z: Krystyną Prońko, Ewą Bem, Zbigniewem Wodeckim, Kayah, Mietkiem Szcześniakiem, SMOLIK & KEV FOX, Marylą Rodowicz, Ewą Urygą, Włodkiem Pawlikiem, czy Grzegorzem Skawińskim.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Kamilą Dauksz – Boruch i jej plecionych głosem, gitarą i wiolonczelą „Opowieściach”: 

Tomasz Wybranowski

Konfrontacje Muzyczne – odcinek 213 z 3 stycznia 2021 r.

Kompozytorzy mniej znani, ale muzyka ciekawa i znakomicie wykonana. Sporo akcentów polskich.

Audycji można posłuchać w każdą niedzielę o godz. 13.

Zapraszamy do odsłuchania poprzednich audycji muzycznych Romana Zawadzkiego, które znajdują się tutaj.

Więcej publikacji autora, w tym niektóre książki znajdziesz na romanzawadzki.pl.

„Akweny EP” – debiut solowy Magdy Kluz, czyli delikatność, kryształowy smutek i gitarowa wrażliwość.

Jedyną wadą wydawnictwa „Akweny” Magdy Kluz jest … jego długość. Pięć piosenek, od WNETowego hitu 2020 roku „Zimno” po finalną „Złość” pozostawia wielki niedosyt. Chce się po prostu więcej.

Wszystko zaczęło się od singla „Rzeka”, który natychmiast stał się częstograjem w Radiu WNET. Nie wierzyłem, że autorką tej delikatnej, zmierzchowej ballady jest połowa duetu SEALS, który słynął z rytmów i brzmień electro popowych. 

Pomyślałem sobie, że ta dziewczyna ze „smutną” gitarą na bardzo długo porwie swoim nurtem metafor, powiewu kończącego się lata i emocjonalnością,  której ani za grosz taniej pesjonarskiej pretensjonalności.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Magdą Kluz:

 

Magda Kluz była pierwsza artystką, która stała się asem w talii wytwórni FONOBO, która wymyśliła muzyczno – wydawniczą akcję pod nazwą „Pitcher”. Swoją drogą wytwórnia FONOBO, z którą sieć Radia WNET owocnie współpracuje, ma ucho (i oko) do rewelacyjnych, twórczych i pozbawionych kompleksów młodych twórców.

Szybko serca słuchaczy zaskarbił sobie singiel Magdy Kluz „Rzeka” i… Jak jeden mąż i słuchacze, i krytycy oraz muzyczni dziennikarze chcieli (i chcą!) więcej. A ja im wtóruję!

/…/ stale dłuży się czas, gdy tak czekam
i czekam
chcę coś zrobić
mam plan
lecz zwlekam
zwlekam…

 

 

Magda Kluz jest też autorką piosenki doskonałej. Jest nią nagranie „Zimno”, które od razu porywa nas falą przypływu i już nie wypuszcza na brzeg.

Cała jej mała płyta hipnotyzuje klimatem indie pop rocka z elementami jangle popu. I myślę, że wielki Johnny Marr, podpora muzyczna legendarnych The Smith, po wysłuchaniu maksisingla „Akweny” poczuje delikatne ukłucie… zazdrości.

Jednym słowem „Akweny” to druga najlepsza EPka roku 2020. Pięć arcy – pięknych piosenek tworzą idealną całość, choć skromną, kameralną i zwiewną. 

Tomasz Wybranowski

 

Konfrontacje Muzyczne – odcinek 212 z 1 stycznia 2021 r.

Audycja noworoczna – muzyka polska, nie tylko fortepianowa, z okresu klasycyzmu i romantyzmu. Finał tradycyjny.

Audycji można posłuchać w każdą niedzielę o godz. 13.

Zapraszamy do odsłuchania poprzednich audycji muzycznych Romana Zawadzkiego, które znajdują się tutaj.

Więcej publikacji autora, w tym niektóre książki znajdziesz na romanzawadzki.pl.

Przeczytasz i musisz posłuchać! Recenzja Tomasza Wybranowskiego najlepszych polskich albumów muzycznych roku 2020

W noworocznym bloku 1 stycznia 2021 roku, od godziny 9:00 na antenie Radia WNET (Kraków 95,2 FM, Warszawa 87,8 FM i Wrocław 96,8 FM) zaprezentuję nagrania z najlepszych 50 polskich płyt roku 2020.

Tomasz Wybranowski

Kolejny rok za nami. W muzyce nie był to rok tak dobry, jak poprzedni. Pandemia odcisnęła swoje piętno i na rodzimych twórcach.

W naszym subiektywnym zestawieniu – trzydziestka płyt bez podziału na style i gatunki. Dodam, że piosenki z każdej płyty gościły na antenie Radia WNET. Bo Radio WNET to „muzyka warta słuchania”.

1 stycznia 2021 roku w specjalnym bloku świątecznym, od godziny 9:00 będę opowiadał o tych albumach wspólnie z szefem Listy Polskich Przebojów WNET Poliszczart Sławomirem Orwatem i redaktorem Adrianem Kowarzykiem. (…)

4. Mgły Samotna podróż do Arkadii – dream pop/space rock/Wytwórnia Mgły

Już obwoluta albumu grupy Mgły programuje nasze zmysły. Zmusza do żegnania się z latem, oczekując pierwszych chłodów, cienistości i mgieł.

Spodziewałem się całości zakomponowanej (jak mi się jawiło) w letniej dream popowej polewie porywów serc i lipcowo-sierpniowych zdarzeń, odrealnionych wobec szarości zwykłych dni. Okazało się inaczej, z czego bardziej niż się cieszę. O czym za chwilę…

24 kwietnia 2020 r. przyniósł premierę Samotnej podróży do Arkadii. Od pierwszego taktu, od pierwszej rozśpiewanej wyliczanki miesięcy w Tess (trochę jak u mistrza Śliwonika, tylko zestaw miesięcy inny) porzuciłem letnie pejzaże na rzecz dystyngowanych dam: jesieni i nostalgii. Melancholii w 13 nagraniach na płycie jest więcej niż moc. Muzycznie też dzieje się wiele. Ale owo dzianie się w strukturze jest nieśpieszne, bez fajerwerków na siłę i schematów. Analogowe klawisze wtapiają się w wiolonczelę i wianki wysmakowanych orkiestracji (trąbka i flugelhorn), jak w cudownym nagraniu Smutna piosenka. Dopełnieniem jest głos Ewy Wyszyńskiej, który przykuwa uwagę słuchacza i zatapia go w półśnie.

Oniryczność dream popu z domieszką space rocka i triphopowego nastroju łowi słuchacza na błogą smycz. Baśniowa i poetycka to płyta. Urzeka i daje wytchnienie od wielości znaków zapytania, co też przyniosą nam kolejne fale czasu. Finalny utwór Inaczej z transową perkusją, analogowo-moogową wycieczką (do innej muzycznej Arkadii) zachęca, by czekać na drugi album grupy Mgły.

3. Half Light (Nie)pokój wolności – electro-rock/Audio Anatomy

Toruńska electro-rockowa grupa Half Light to równolatek Radia WNET. Wspólnie antenowo rok temu obchodziliśmy dziesięciolecie istnienia. To ważny zespół na muzycznej mapie Polski. Powstał z konfiguracji energetycznej dwóch muzycznych kręgów, wokalisty i autora tekstów Krzysztofa Janiszewskiego i klawiszowca Piotra Skrzypczyka. Muzyczny gwiazdozbiór dopełnł gitarzysta Krzysztof Marciniak.

3 lutego br. i ukazał się kolejny album (Nie)pokój wolności – 11 kompozycji electro-prog-rockowych, które tworzą idealny i przystający do „świata w czasach zarazy” koncept albumu. Płyta w warstwie lirycznej opiera się na wszechstronnej i wyczerpującej interpretacji prozy George’a Orwella, choć ja odnajduję i echa powieści Roberta Musila Człowiek bez właściwości.

Ale aktualna aura polityczna, społeczna i mentalna w kraju i na świecie była koronnym motywem do nagrania tego albumu, dodam – pełnego cierpienia szarego człowieka, który musi zmagać się z narzucanymi regułami, inwigilacją, wreszcie brakiem intymności oraz koniecznością wyboru: „z nami lub przeciw wam”.

Bez końca szukamy w sercu i społecznych relacjach owego „pokoju wolności”, w którym chcemy być wreszcie sobą i kultywować własne wartości. Niestety takich niemal utopijnych miejsc na ziemi jest coraz mniej.

Muzykę skomponował cały zespół. Niezwykłe metafory napisał Krzysztof Janiszewski, także głos Half Light. Krzysztof wyrasta na sukcesora poetycko-muzycznych wizji innego mieszkańca Torunia – Grzegorza Ciechowskiego. Znakomicie czuje sprawy społeczne i ostateczne (2+2 zaśpiewane z nerwowym rytmem, oddającym niepokój dzisiejszego świata), ale i pięknie pisze o uczuciach, z delikatnym erotyzmem w tle (cudowne Istnieję, czy psalmowe Kochajmy się).

Muzycznie też niekonwencjonalnie: motywy electro i nowej fali, rock progresywny i sythpop, wreszcie ambient łagodzący industrialne źródła. To także płyta gitarzysty Krzysztofa Marciniaka, który – jak mawiam – wreszcie w pełni pokazał swój talent.

Cały album znakomity, równy i ani na jotę nienudzący. Teraz w głowie mam Departament Zbędnych Słów, motoryczne à la Republika 3 minuty nienawiści i emocjonujący Pokój wolności. Ten krążek trzeba koniecznie poznać. Przetrwa dziesięciolecia!

2. Julia Marcell Skull Echo – pop/Mystic Production

Tegoroczny album Julii Marcell jest dla mnie i objawieniem, i muzycznym ukontentowaniem.

To lek na tęsknoty i kolejna znakomita płyta artystki, która ma coś ważnego do zakomunikowania światu, który w pędzie i ekstazie wielkiego hedonistycznego dobrostanu totalnie nie zastanawia się, gdzie zmierza.

Echo czaszki/Skull Echo wybija z tego marazmu i bezwolności myśli i uczuć. To najdojrzalsza płyta Julii Marcell, a teksty celnie i boleśnie dają świadectwo stanu cywilizacji oraz coraz bardziej samotnych ludzi. Bo prawda często boli i nie znosi czegoś w pół taktu, w zawieszeniu. Bo półprawd po prostu nie ma!

Skull Echo to 11 obrazów współczesności, która zarozumiale niczego się nie lęka, ale wciska w ramy samotności, tęsknoty i nie-Miłości. Tekstowo to najdojrzalsza płyta Julii Marcell. Wszystkie liryki są dojrzałe i niezwykłe. A kluczem i kamieniem węgielnym zrozumienia całego zbioru jest nagranie Domy ze szkła – ABSOLUTNIE doskonałe! To dzieło sztuki! (…)

1. Świetliki Wake Me Up Before You F..k Me – muzyka alternatywna/Karrot Kommando

To się nazywa z wielkim rozmachem i artystyczną gracją uczcić ćwierćwiecze muzycznego debiutu. 25 lat po wydaniu albumu „Ogród koncentracyjny” Marcin Świetlicki, Grzegorz Dyduch, Tomasz Radziszewski, Marek Piotrowicz (od roku 1992 w zespole) oraz Michał Wandzilak i jedyny kobiecy rodzynek w zespole – znakomita wiolonczelistka Zuzanna Iwańska – wydali na świat album doskonały!

Wake Me Up Before You F..k Me to zestaw muzycznych poezji, który opowiada o świecie i ludziach z perspektywy narracyjnego offu. Oto świat, który zdaje się nie mieć końca, zasklepiony w niedokończonym i coraz bardziej przypadkowym ruchu, wciąż trwa. A my, ludzie, jesteśmy w stanie zniewolenia, chocholej nieważkości i nie chcemy otwierać bliźniemu swoich drzwi. Nieważne, czy do domu, czy do serca.

Katastrofista, znakomity poeta Marcin Świetlicki wreszcie doczekał się wigilii końca świata, który znaliśmy przed zarazą. A wieścił to od dawna, od początku… Stało się bowiem to, co przewidział w Wierszu bez światła: „A więc światło umarło, Wiele martwych świateł leży przede mną, w tym bezkształtnym mroku”. Co ciekawe, album został nagrany przed czasem pandemii. Ot, wielkość prawdziwego poety rodem z podlubelskiego miasteczka Piaski, z adresem w Krakowie! (…)

Wszystkie nagrania są genialne. Czy to otwierający Jimi Czeczen, czy z metaforami Gałczyńskiego Ulica Szarlatanów albo szczery do bólu, a traktujący o sprzedajności i braku moralnej bazy O wojnie, oraz mój hymn (od kwietnia tego roku) Sierpień w mieście – wszystko niezwykłe, choć proste jest. I zachwyca ten zbiór. Marcinie Świetlicki, dzięki tej płycie miasto – Kraków – jest już Twoje!

W świątecznym noworocznym bloku, 1 stycznia 2021 roku, od godziny 9:00 na antenie Radia WNET (Kraków 95,2 FM, Warszawa 87,8 FM i Wrocław 96,8 FM) zaprezentuję nagrania z najlepszych 50 polskich płyt roku 2020. Zapraszam.

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Najlepsze 30 polskich albumów 2020 roku. Subiektywny wybór Radia Wnet” znajduje się na s. 18 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Najlepsze 30 polskich albumów 2020 roku. Subiektywny wybór Radia Wnet” na s. 18 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ernest Bryll czyta swoje wigilijne wiersze. Z autorem „Wieczernika” i „Kolędy nocki” rozmawia Tomasz Wybranowski.

Ernest Bryll to postać bardziej niż fenomenalna. Ow fenomem kryje w sobie misję i talent poety, pisarza, znakomitego autora tekstów piosenek, dziennikarza, tłumacza i krytyka filmowego oraz dyplomaty!

Gościem świątecznego Studia Dublin był Ernest. To człowiek niezwykły i jeden z ostatnich wielkich ludzi pióra i metafor. Co prawda wielki Julian Przyboś oświadczył, że nigdy poetą nie będzie, to … już dwa lata od wypowiedzenia tych słów przyznał, że się pomylił.

Postać Ernesta Brylla jest mi bliższa jeszcze bardziej z powodu Jego wielkiej miłości do Irlandii. Dla polskiej dyplomacji Ernest Bryll to postać historyczna! Był pierwszym ambasadorem Rzeczpospolitej Polskiej w Republice Irlandii w latach 1991-1995. Zanim pojawił się na Szmaragdowej Wyspie był tam już znany jako wybitny tłumacz z języka irlandzkiego – Gaeilge.

Ernest Bryll tłumaczy także z czeskiego oraz jidysz. Nie każdy to wie, ale autor „Na szkle malowanego” jest także autorem tekstów piosenek, między innymi dla Czesława Niemena (wspaniały utwór „Jakże człowiek jest piękny” ze spektaklu „Srebrne dzwony”), Maryli Rodowicz („Ziemio, nasza ziemio”), grupy 2 + 1, Jerzego Grunwalda czy brawurowego tłumaczenia „Peggy Brown” dla formacji Myslovitz.

Piosenkę w oryginalnej wersji napisał Turlough O’Carolan, irlandzki kompozytor i bard. Słowa opowiadają o nieszczęśliwej miłości do Miss Margaret Brown, która w 1702 poślubiła Theobalda, szóstego hrabiego Mayo. Później, wraz z mężem, została mecenaską O’Carolana, którego miłość odrzuciła a on opowiedział o swoim uczuciu w tekście.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Ernestem Bryllem:

 

W czasie okupacji niemieckiej był Zawiszakiem, czyli członkiem najmłodszej drużyny Szarych Szeregów. Po II Wojnie Światowej konspirował w podziemnym skautingu a maturę zdał jako szesnastolatek. Po krótkim epizodzie robotniczym w gdyńskiej elektrowni w tamtejszym porcie dostał się na polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim.

Ernest Bryll

Ernest Bryll jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, polskiego i irlandzkiego PEN Clubu, jak również Society of European Culture).

W rozmowie Tomasza Wybranowskiego autor „Kolędy nocki” powrócił wspomnieniami do lat spędzonych w Irlandii. Warto wiedzieć, że Ernest Bryll, po zmianie ustrojowej z roku 1989, był brany pod uwagę jako kandydat na fotel ministra kultury i sztuki, choć nie zgodził na to stanowczo.

Zgodził się natomiast zorganizować pierwszą od czasów wojny ambasadę polską w Irlandii. Oczywiście wiązało się to z jego wcześniejszymi zainteresowaniami kulturą Zielonej Wyspy, które zaowocowało oryginalną płytą „Irlandzki tancerz” (1979) nagraną przez zespół Dwa plus jeden z jego tłumaczeniami poezji irlandzkiej.

To z tego albumu pochodzi spopularyzowana później przez Myslovitz piosenka „Peggy Brown”.

Tomasz Wybranowski

Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i jej twórców/ Stanisław Kozłowski, „Wielkopolski Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Najpiękniejsza kolęda „Cicha noc, święta noc” jest dziełem Josepha Mohra i Franza Grubera, których życiowe drogi spotkały się w Oberndorfie koło Salzburga. Zbieg okoliczności? A może wielki dar Nieba?

Stanisław Kozłowski

STILLE NACHT, HEILIGE NACHT – CICHA NOC, ŚWIĘTA NOC… Historia kolędy i dzieje jej twórców

I

Salzburg leży w alpejskiej krainie na wysokości 424 m n.p.m., w Tyrolu, w rejonie kopalnictwa soli, nazywanej białym złotem. Nazwę nadał mu pierwszy jego biskup, święty Rupert: „Salzburg”, czyli „Zamek Solny”. Przez miasto przepływa rzeka Salzbach. W odległej przeszłości Salzburg należał do państwa bawarskiego. Pod koniec XIV wieku uzyskał niezależność od Bawarii. Stał się siedzibą arcybiskupa Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a po jego sekularyzacji, w latach 1803–1805, stolicą Elektoratu Salzburg. Następnie został przyłączony do cesarstwa austriackiego, a podczas wojen napoleońskich stał się znów miastem bawarskim. Decyzją kongresu wiedeńskiego został ostatecznie przyłączony do Austrii.

Salzburg to miasto kościołów i pałaców. Góruje nad nimi zamek cesarski. W XIX wieku do zamku tego trafiła, jako dama dworu wielkich książąt toskańskich, Maria Ledóchowska, późniejsza błogosławiona Maria Teresa – założycielka Sodalicji św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Dumą miasta jest katedra – pod wezwaniem św. Ruperta, pierwszego biskupa Salzburga i apostoła Austrii, oraz św. Wirgiliusza, biskupa benedyktyńskiego – ogromna budowla wzniesiona na miejscu swej średniowiecznej poprzedniczki. Polskim akcentem jest w niej tablica upamiętniająca bł. Marię Teresę Ledóchowską. Miasto chlubi się również klasztorem benedyktynów, największym w tej części Europy, z bardzo bogatymi zbiorami bibliotecznymi.

Właśnie w Salzburgu w roku 1792 ujrzał świat Joseph Mohr. Matka jego była prządką i pończoszniczką. Utrzymywała się z wyrabiania na drutach pończoch i skarpet.

W Salzburgu, w roku urodzenia Josepha, wynajmowała niewielkie pomieszczenie – około 20 metrów kwadratowych – które wespół z nią zamieszkiwały dwie jej córki, kuzynka i matka. Pomieszczenie nie było ogrzewane, a ponadto właściciel mieszkania wprowadził rygorystyczną zasadę korzystania z malutkiej kuchni – trzy razy dziennie wolno było wejść do niej tylko jednej osobie, dla przygotowania posiłków. Anna podczas ich sporządzania dodatkowo rozgrzewała w ogniu kamienie, które później w metalowych naczyniach przenosiła do pokoju, aby chociaż trochę ogrzać zimny pokój.

Z powodu chłodu i głodu rodzinie trudno było przetrwać zimowy czas. Dochody z wykonywanych przez Annę wyrobów były zbyt małe, aby wszystkich utrzymać. Ratunkiem było przyjęcie dodatkowego lokatora. Ofertę przyjął 28-letni Franz Mohr. Pochodził z miejscowości Mariapfarr. W ciągu dnia pełnił służbę wojskową jako muszkieter, a w nocy pracował jako strażnik jednej z bram miejskich Salzburga. Kiedy z nocnej służby powracał do mieszkania rodziny Schoiberów, kładł się do jednego z dwóch łóżek znajdujących się w pokoju. Zimą, zgodnie z umową, należało mu się ciepłe posłanie, toteż ktoś z domowników pozostawał w łóżku, by zagrzewać pościel do samego przyjścia nowego lokatora.

Można tylko przypuszczać, że któregoś zimowego poranka Anna nie zdążyła, może nie chciała w porę opuścić łóżka lub żołnierz nie czekał na jego opuszczenie… Na wieść o ciąży Anny Mohr uciekł z miasta i zdezerterował ze służby wojskowej. Wszelki słuch o nim zaginął. Anna zaś urodziła swoje czwarte, nieślubne dziecko.

Dziecko było bękartem – takie piętno miało ciążyć na nim na całe życie. Wydanie na świat nieślubnego dziecka było wówczas uznawane za grzech, ale także za przestępstwo. Toteż Anna, zgodnie z ówczesnym prawem, została skazana na karę w wysokości 9 guldenów – sumę niebagatelną, równą jej całorocznym dochodom. Niespodzianie mężem opatrznościowym w tej sytuacji okazał się Franz Joseph Wohlmunt – ostatni salzburski kat. Był wykonawcą wielu egzekucji i autorem okrutnych tortur. Otaczała go powszechna nienawiść. Jego nazwisko wzbudzało w okolicy strach. Jako człowiek bogaty zapłacił karę w zamian za… godność podawania dziecka do chrztu. Nikt inny nie chciał, a zdaje się, że i nie mógł wystąpić w tej roli.

Panorama Sazlburga | Fot. CC0, Pixabay

Jednakże kat nie miał prawa wstępu do katedry. Na ceremonię chrztu wysłano do świątyni zastępcę. Kto nim był? – Nie wiadomo. Na chrzcie dziecku nadano imię Joseph. Chłopca ochrzczono w tej samej chrzcielnicy, co 36 lat wcześniej Wolfganga Amadeusza Mozarta. Kat miał wielu chrześniaków, którym pomagał materialnie i w ten sposób poprawiał swoją reputację. Podobno po uroczystości życzył Josephowi, aby nie został skrócony o głowę.

Joseph dorastał, przebywając z matką, babką, przyrodnią siostrą Klarą oraz innymi krewnymi. Rodzina w dalszym ciągu zajmowała maleńkie mieszkanie w kamienicy stojącej przy pozbawionej słońca, ciasnej uliczce Steingasse 31. Przytulona do wilgotnej skały uliczka wiła się pod Górę Kapucynów. W tamtych czasach dla ubogich dostępne były jedynie nędzne, zimne, wilgotne kwatery. W dzieciństwie chłopiec doświadczył biedy. Nie chciano go przyjąć do żadnej szkoły, nie mógł też kształcić się na rzemieślnika czy kupca. Swoje najmłodsze lata spędzał nad rzeką Salzbach, obserwując transport soli na barkach i statkach. Innym miejscem jego zabaw były długie schody z tyłu domu, wiodące na górę, do klasztoru kapucynów.

Już od najmłodszych lat chłopiec przejawiał wybitne uzdolnienia muzyczne i ponadprzeciętną inteligencję. Zainteresował się nim ksiądz Johann Nepomuk Hiernle, wikariusz kierujący chórem salzburskiej katedry. To on umożliwił małemu Josephowi edukację w Gimnazjum Akademickim. Stał się dla chłopca nie tylko nauczycielem i promotorem, ale także zastępował mu ojca.

Joseph grał na skrzypcach i śpiewał w chórach – uniwersyteckim i benedyktyńskim, zapewne także katedralnym. Zdolności muzyczne i piękny głos umożliwiły mu też naukę. W latach 1808–1810 studiował filozofię w Liceum Benedyktyńskim w Kremsmünster w Górnej Austrii. Po ukończeniu tej szkoły, w roku 1811, a więc w wieku 19 lat, wstąpił do seminarium duchownego w Salzburgu, do czego, jako nieślubne dziecko, potrzebował specjalnej dyspensy. W roku 1815, mając zaledwie 23 lata, przyjął święcenia kapłańskie. Do ich otrzymania była również potrzebna dyspensa, ale z tego powodu, że nie osiągnął jeszcze wymaganego przepisami wieku 25 lat.

II

Bezpośrednio po święceniach Joseph został skierowany na pierwszą kapłańską placówkę do flisackiej miejscowości Mariapfarr w prowincji Lungau, około 110 km na południe od Salzburga. Miał status wikariusza pomocniczego. Jak się okazało, były to ojczyste strony jego ojca. Dom, w którym się urodził i wychowywał Franz Mohr, zabytkowa wiejska chata zwana „Scharglerkeusche”, stoi tam do dziś.

Joseph poznał swojego, wówczas 86-letniego dziadka, Franza Josepha Mohra, z którym serdecznie się zaprzyjaźnił. To on wprowadzał wnuka w świat miejscowych obyczajów i legend, i to nawet wywodzących się z czasów Celtów, Rzymian i Słowian. W tej okolicy od dawna tradycje pogańskie „pokojowo” współistniały z chrześcijaństwem.

Jedną z dziadkowych opowieści Joseph zapamiętał szczególnie mocno. Otóż około roku 1600 do Mariapfarr przysłano nowego księdza, któremu była zupełnie obca specyfika tamtejszych obyczajów. Uznając je za pogańskie, zabronił ich praktykowania. Bezskutecznie. Podwyższył też podatki, co wzmogło niezadowolenie parafian. Z tych powodów w ciągu trzech lat z około 3500 rodzin zamieszkujących parafię około 2800 przeszło na protestantyzm. Jednakże protestanci nie mogli korzystać z katolickiego kościoła. Gromadzili się więc na tzw. godziny biblijne i różne modlitwy w innych miejscach, szczególnie w stajniach, a nawet na wiejskich podwórkach, ładnie udekorowanych – przede wszystkim na Boże Narodzenie i Wielkanoc, gdyż święta te szczególnie uroczyście celebrowano. Brzmienie organów zastępowali ludowymi instrumentami – skrzypcami, gitarami, rogami. Tam, gdzie nie mogli albo nie chcieli wykorzystywać tekstów łacińskich, śpiewali pieśni tyrolskie. W tej sytuacji biskup przysłał nowego księdza, zaznajomionego z tamtejszymi obyczajami

Zbuntowani parafianie w ciągu półtora roku powrócili do pierwotnej wspólnoty Kościoła. Przyjęto ich serdecznie, ale oni nie zrezygnowali ze swoich pieśni i instrumentów. I zwyczaj ich używania w kościele utrwalił się na stałe.

Poznawał go i przeżywał również ksiądz Mohr. Dobrze zapamiętał swą pierwszą pasterkę. Pieśni łacińskie śpiewano na przemian z rodzimymi, muzyka organowa przeplatała się z instrumentami ludowymi. Kolędy były wykonywane z podkładem gitary i śpiewano je także poza kościołem. Młody ksiądz był zafascynowany i głęboko przejęty takim stylem świętowania.

Pochodzący z XII wieku kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Mariapfarr należy do najbardziej znanych sanktuariów Ziemi Salzburskiej. Cudowny obraz Pięknej Madonny i pokłonu Trzech Króli skłania dzisiejszych badaczy historii kolędy Cicha noc ku przypuszczeniom, że był on dla księdza Mohra źródłem inspiracji przy tworzeniu wiersza. Miły chłopiec z główką pełną loczków z tekstu kolędy przypomina bowiem Dzieciątko z obrazu, którego główkę otaczają blond loczki.

Bieda po zakończeniu wojen napoleońskich była w tej okolicy nader dotkliwa. Latem 1816 roku ciągle padały deszcze. Nie było więc zbioru płodów rolnych. Zapanował głód. Śmierć zbierała wielkie żniwo. Rodziny okolicznych flisaków popadały w coraz większą nędzę. W wigilię Bożego Narodzenia tego trudnego roku ks. Mohr musiał pokonywać wielkie zaspy śniegu, aby dotrzeć do chorych. Po powrocie, w noc Bożego Narodzenia nastał taki moment, że dla pocieszenia pogrążył się w modlitwie i medytacji w kościele, przed ołtarzem Matki Boskiej. Miał ze sobą Pismo Święte.

Młody wikary klęczał przed ulubionym obrazem „Piękna Madonna i pokłon Trzech Króli”. Wtedy to, wiedziony natchnieniem, zaczął tworzyć wersety wiersza, któremu nadał tytuł „Stille Nacht, heilige Nacht”. Utwór miał sześć zwrotek.

III

Niestety klimat górski w prowincji Lungau był zbyt surowy dla Josepha, nie sprzyjał jego zdrowiu. Odezwały się dolegliwości płuc z dzieciństwa. Ksiądz rozchorował się poważnie. Po wyjściu ze szpitala, z dniem 25 sierpnia 1817 roku otrzymał przeniesienie – w randze wikariusza parafialnego – do flisackiej miejscowości Oberndorf nad rzeką Salzach, na północ od Salzburga, a więc do rejonu o łagodniejszym klimacie. Rzeka oddzielała Oberndorf od miasta Laufen. W rezultacie wojen napoleońskich Laufen, dwa lata wcześniej, przypadło w udziale Bawarii, natomiast samodzielny Oberndorf pozostał przy Austrii. Po podpisaniu w Monachium układu pokojowego wojska bawarskie zaczęły wiosną 1816 roku opuszczać ziemię salzburską. Radość z odzyskania wolności wkrótce przyćmiła klęska głodu wzmocnionego wczesnym nadejściem zimy. Do takiej krainy, do takiej parafii przybył ksiądz Mohr.

Witraż z wizerunkiem ks. Józefa Mohra w kaplicy Cichej nocy w kościele NMP Wniebowziętej w Mariapfarr | Fot. CC A-S 3.0, Wikipedia

W nowej parafii nie było budynku plebanii. Proboszcz nie miał więc gosposi. Ksiądz Mohr zamieszkał w budynku wikariatu, zajmując skromny pokój, a żywił się w okolicznych karczmach. Kantorem i organistą w parafialnym kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja, a równocześnie organistą w pobliskim Arnsdorfie, był Franz Gruber. On również korzystał z wyżywienia oferowanego przez karczmy. Wspólne życiowe drogi i wspólne problemy sprawiły, że ksiądz Mohr zaprzyjaźnił się ze starszym o pięć lat organistą. To była spontaniczna i autentyczna przyjaźń. W wolnych od zajęć chwilach zarówno organista, jak i nowy ksiądz z zachwytem przysłuchiwali się dochodzącym z Alp odgłosom śpiewnego porozumiewania się tamtejszych pasterzy. Wspólnym zmartwieniem obu przyjaciół były ciągle psujące się organy kościoła. (Niektórzy współcześni badacze sugerują, że kościół nie posiadał wówczas organów).

Dla proboszcza Georga Heinricha Nöstlera – księdza starej daty i o poglądach wysoce konserwatywnych, człowieka złośliwego i zawistnego, młody, starannie wykształcony oraz zdobywający coraz większą popularność i uznanie wśród parafian wikariusz zaczynał być solą w oku. Wytykał mu śpiewanie pieśni bez budujących treści i żartowanie z osobami innej płci. Zabronił odprawiania dwujęzycznych mszy. Zaczął też pisać na niego skargi, ale zwierzchnictwo salzburskie nie traktowało tych zarzutów poważnie. Wręcz przeciwnie.

W Salzburgu Mohr cieszył się opinią dobrego mówcy i duchownego o mocnych podstawach teologicznych. W roku 1819 został nawet zaproszony do wygłoszenia kazania postnego w salzburskiej katedrze, co dla 27-letniego wikariusza było wielkim zaszczytem.

Tymczasem proboszcz nie ustawał w krytyce swojego współpracownika. Dla większego zdyskredytowania go upublicznił jego życiorys. Parafianie byli zaskoczeni i większość z nich odsunęła się od księdza Josepha. Nawet bliski mu Gruber, w trosce o swoją karierę, postanowił rozluźnić więzi przyjaźni. Może była to tylko gra pozorów? Z całą pewnością nie mógł jednak zrozumieć i zaakceptować postępowania proboszcza.

W przeddzień wigilii Bożego Narodzenia, po porannej Mszy świętej zepsuły się kościelne organy do tego stopnia, że niemożliwe było korzystanie z nich. Proboszcz był bardzo rozgniewany. Zdawał bowiem sobie sprawę, że bez tego instrumentu trudne staje się godne celebrowanie pasterki i kolejnych mszy. Czy uszkodzenie instrumentu nastąpiło samoistnie, czy też było skutkiem skrytego działaniem organisty Grubera – nie wiadomo. A może ten nieprawdopodobny scenariusz stworzył ksiądz Mohr? Wyjaśnienie tej kwestii pozostanie na zawsze tajemnicą. Dopiero kilka lat później, w roku 1825, nowe organy w kościele w Oberndorfie zainstalował (inni podają, że gruntownie wyremontował) organmistrz Karl Mauracher. Tymczasem proboszcz zgodził się, aby pasterkę odprawił ksiądz Mohr z wykorzystaniem instrumentów ludowych, a zapewne także i ludowych śpiewów.

Natomiast w samą wigilię Bożego Narodzenia 1818 roku ksiądz Mohr przekazał swojemu przyjacielowi Franzowi Gruberowi wiersz, jaki napisał przed dwoma laty w Mariapfarr (to znaczy w 1816 roku), i poprosił o skomponowanie do niego muzyki. Gruber wziął się do pracy i ułożył melodię z podkładem gitarowym. Komponowanie musiało pójść szybko – Gruber określił melodię jako prostą – skoro po odprawieniu Mszy świętej pasterskiej kolędę zaśpiewali obaj na dwa głosy, przy akompaniamencie gitary, którą znakomicie posługiwał się ksiądz Mohr. Po nabożeństwie w kościele pieśń została przez ten duet powtórzona przy szopce betlejemskiej. Uczestnicy pasterki byli oczarowani jej urokiem i prostotą.

Długo utrzymywało się przekonanie, że gitara była alternatywą dla zdezolowanych organów. Ksiądz Mohr jednak zapewne świadomie wybrał ją jako instrument towarzyszący. Ta kompozycja była prawdziwym przełomem w muzyce sakralnej, bo gitary używano wówczas jedynie w celach rozrywkowych, przygrywano na niej w karczmach. Toteż Cicha noc przez kilka dekad krążyła w tej okolicy jako tyrolska pieśń ludowa, śpiewana także przez flisaków. Na tamtym obszarze panował też zwyczaj dedykowania śpiewanych piosenek różnym osobom. Ksiądz i organista zadedykowali kolędę Dzieciątku Jezus.

Kościół pw. św. Mikołaja w Oberndorfie | Fot. Matlana, CC A-S 3.0, Wkimedia.com

Czas wspólnej pracy i wspólnego śpiewania oraz podziwiania przyrody ks. Josepha Mohra i Franza Grubera zakończył się w 1819 roku. We wrześniu tego roku ksiądz opuścił Oberndorf. Podczas pożegnania Gruber zadedykował odchodzącemu przyjacielowi pieśń pożegnalną, a ten wzruszył się podobno do łez. Ksiądz Mohr pozostawał do końca życia w serdecznej przyjaźni z organistą. Kilkakrotnie składał też mu wizyty w Hallein, gdzie Gruber osiadł.

IV

W kolejnych latach ksiądz Mohr wiódł życie głęboko zaangażowane w służbę Kościoła. Często zmieniał miejsce posługi, pełniąc godność koadiutora bądź asystenta proboszcza w miejscowościach: Anthering, Golling, Kuchl, Eugendorf, Bad Vigaun. W Hof pełnił obowiązki prowizora parafialnego, a w Hintersee – otrzymał w roku 1827 stanowisko samodzielnego wikarego. W tej miejscowości pozostawał aż 9 lat.

W roku 1837, po wielu latach pracy kapłańskiej, ks. Mohr został przeniesiony do Wagrain, gdzie do roku 1848 prowadził miejscową parafię. Słynął z hojności – wszystkie dochody przeznaczał na pomoc potrzebującym. Dzięki jego inicjatywie powstała nowa szkoła dla ponad 100 dzieci, którym dotąd musiało wystarczyć jedno pomieszczenie klasowe. Założył fundację dla biednych dzieci, zaangażował się w budowę przytułku dla biednych i domu seniora. W tej parafii zastała go śmierć. Zmarł przedwcześnie na paraliż płuc, prawdopodobnie po silnym przeziębieniu, którego się nabawił podczas zimowych wizyt u chorych. Odszedł do Pana duszpasterz biedaków i flisaków.

Jedynym materialnym dziedzictwem, jakie po sobie pozostawił, był rękopis wiersza „Cicha noc”, 2 talary, drobne przedmioty osobiste i gitara, która później znalazła się w posiadaniu rodziny Grubera. Triumfalnej podróży przez świat swojego wiersza, w postaci kolędy, kaznodzieja biednych nie dożył.

V

Autor muzyki Cichej nocy – Franz Xaver Gruber to urodzony organista, kompozytor i nauczyciel. Jego życiorys jest również bardzo bogaty. Urodził się roku 1787 w miejscowości Steinpointsölde/Unterweizberg zu Hochburg w Górnej Austrii, około 44 km od Salzburga. Pochodził z bardzo prostej, wielodzietnej rodziny miejscowego tkacza lnu, jako jego piąte dziecko.

Już w dzieciństwie ujawnił się jego talent muzyczny, zwalczany zresztą przez ojca. Bardzo pragnął grać na organach. Ćwiczył więc palce na klockach włożonych między bale drewna, z których był zbudowany rodzinny dom. Dużo czasu zajęło rodzicom pogodzenie się z talentem dziecka, które próbowali przysposobić do tkactwa.

W końcu ofiarowali mu pierwszy instrument, który przyjął z ogromną radością. Dzieciństwo Franza były więc bardzo podobne do dzieciństwa Josepha. Przeżycia, doświadczenia, a przede wszystkim pragnienia z

Witraż z wizerunkiem Franza Grubera w kaplicy Cichej nocy w kościele NMP Wniebowziętej w Mariapfarr | Fot. CC A-S 3.0, Wikipedia

tego etapu życia wzbudziły wzajemne zrozumienie, które przerodziło się później w przyjaźń. A przede wszystkim łączył ich talent oraz umiłowanie śpiewu i muzyki, tak mocno zaznaczone już w dzieciństwie. Pomocny w rozwijaniu talentu Franza okazał się miejscowy organista Georg Hartdobler z sąsiedniej miejscowości Burghausen. Wreszcie, za zgodą ojca, Franz mógł uczęszczać do szkoły. Ukończył Studium Nauczycielskie w Ried w Górnej Austrii. Uzyskawszy aprobatę ojca, zdecydował się zostać nauczycielem. W roku 1807 przybył jako pedagog do Arnsdorfu i otrzymał posadę nauczyciela. Dodatkowo sprawował funkcję organisty i zakrystiana. Był również organistą w sąsiednim Oberndorfie. Opuszczając Oberndorf, Gruber zabrał ze sobą zapisy nut do Stille Nacht, heilige Nacht. W 1829 roku został nauczycielem w Berndorfie niedaleko Salzburga. Po sześciu latach, czyli w roku 1835, przybył do Hallein, gdzie został chórmistrzem, kantorem i organistą w kościele parafialnym. W tej miejscowości pracował aż do śmierci – 7 czerwca 1863 roku. Pozostawił po sobie bogaty dorobek muzyczny – ponad 70 organowych kompozycji, w tym Msze w języku łacińskim i niemieckim, monety i wiele innych drobiazgów. Jego grób znajduje się przed jego domem w Hallein, w którym założono muzeum jemu poświęcone. Spod tego domu rozpoczyna się godzinny Szlak Pokoju Franza Xavera Grubera.

DOPEŁNIENIE

W Mariapfarr, w miejscu nieistniejącego dziś kościoła św. Mikołaja, powstała kaplica Cichej nocy. W skromnym wnętrzu dominuje ołtarz z drewnianą płaskorzeźbą Narodziny Jezusa – dziełem rzeźbiarza Hermanna Huttera z 1915 r. Poniżej znajduje się trzyczęściowa predella reliefowa przedstawiająca Pokłon Trzech Króli, Ukrzyżowanie oraz Ucieczkę do Egiptu autorstwa Maxa Domeniga. Dwa podłużne witraże upamiętniają twórców kolędy. Na drzwiach wejściowych widnieje napis „Pokój na ziemi ludziom dobrej woli”. Konsekracja kaplicy odbyła się 15 sierpnia 1937 r. W uroczystości wzięli udział wnukowie kompozytora Franza Xavera Grubera – Franz i Felix

Od 1953 roku 24 grudnia wczesnym popołudniem ludzie z wielu zakątków świata gromadzą się wokół kaplicy, aby upamiętnić pierwsze wykonanie tej kolędy i świętować Boże Narodzenie. Punktualnie o 17 wybrzmiewa ona w oryginalnej wersji, jak powstała – sześć zwrotek na dwa męskie głosy solowe z towarzyszeniem gitary i chóru

Do wykonawców dołączają się zgromadzeni na placu, śpiewając kolędę w ojczystych językach. Uroczystość tę można śledzić w Internecie na stronie www.stillenacht.info.

Tradycje śpiewania tej kolędy kultywowane są w wielu miejscach związanych z jej powstaniem oraz z miejscami zamieszkiwania jej twórców. W Hallein o godzinie 17 mieszkańcy miasteczka spotykają się przy grobie Franza Xavera Grubera, by odśpiewać skomponowaną przez niego pieśń. Spotkania te zainicjował jego wnuk Franz Gruber.

Sława tyrolskich pieśni ludowych docierała do coraz szerszych kręgów austriackiej i europejskiej ziemi, na dwory książęce i królewskie, a także na place miast, miasteczek i wsi. Duża w tym zasługa dwóch śpiewających tyrolskich rodzin z doliny Zillertal – Rainerów (rodzeństwo Maria, Felix, Franz, Joseph) ze wsi Fügen i Strasserów (rodzeństwo Anna, Joseph, Amalia, Karol) z miejscowości Hippach, które Cichą noc włączyły do swoich repertuarów. Do Fügen Cichą noc przywiózł organmistrz Karl Mauracher, który przed laty otrzymał zlecenie na naprawę (instalację nowych?) organów w kościele św. Mikołaja w Oberndorfie. W czasie pracy nad organowym instrumentem poznał bowiem organistę Franza Grubera i… kolędę. W Fügen posiadał zamek hrabia Ludwik von Dönhoff – cesarski major i szambelan. W grudniu 1822 roku, dla uatrakcyjnienia pobytu w Austrii cara Aleksandra I, hrabia zaprosił do swojej posiadłości obu cesarzy – Franciszka I i Aleksandra I. Ich pobyt miał uatrakcyjnić występ rodzeństwa Rainerów. Car był zachwycony i zaprosił zespół śpiewaków na swój dwór do Petersburga. Nieco później, w roku 1827, zespół Pra-Rainerów wyruszył w trasę koncertową prowadzącą przez dwory różnych władców europejskich, między innymi króla Anglii Jerzego IV. Dalej ich trasa koncertowa wiodła do USA. W roku 1839 kolędę zaśpiewali pod pomnikiem Hamiltona w Nowym Jorku. Do Rosji dotarli w 1858 roku i koncertowali w Sankt Petersburgu oraz w innych miastach przez 10 lat.

Kolędę rozsławiała także druga tyrolska rodzina. Zimą Lorenz Strasser jeździł na jarmarki do Lipska, aby sprzedawać rękawiczki. Zabierał też ze sobą dzieci, które tyrolskimi strojami ludowymi i piosenkami zachęcały przechodniów do kupowania. Tam właśnie w 1831 roku zaśpiewały po raz pierwszy Cichą noc. Kolejny rok stał się początkiem ich koncertów w Dreźnie, Berlinie i Królewcu. Z powodu śmierci jednej z córek w 1835 roku rodzina zrezygnowała z dalszych występów. Na przełomie XIX i XX wieku misjonarze zabrali Cichą noc niemal na wszystkie kontynenty.

Podczas I wojny światowej, w wigilię 1914 roku, kiedy na froncie we Flandrii trwało zawieszenie broni, „Cichą noc” było słychać nawet ponad okopami – na krótko połączyła ona walczących po przeciwnych stronach żołnierzy. Świętowali razem. Śpiewali razem. W 1941 roku, w ogrodzie Białego Domu w Waszyngtonie, „Cichą noc” zaśpiewali wspólnie amerykański prezydent Franklin Delno Roosevelt i brytyjski premier Winston Churchill.

Polski akcent

Ludzie ziemi stworzenia i pierwszego wykonania kolędy Cicha noc, rozchodząc się po świecie, zabierali tę pieśń ze sobą i ją propagowali poprzez śpiew. To stwierdzenie odnosi się także do grupy Tyrolczyków, którzy w pierwszej połowie XIX wieku, ze względów religijnych musieli opuścić położoną w dolinie rzeki Zillerthal, dopływu Iny, dolinie będącej sercem Tyrolu, miejscowość Zillerthal [jej nazwa jest pochodzenia iliryjskiego (Ciliarestal 889 r.) a z biegiem czasu została zgermanizowana (Tilurius, Zilare)]. Za rządów salzburskich biskupów – Augusta Grubera i Friedricha von Scharzenberga – władze Tyrolu wydały 12 stycznia 1837 roku zarządzenie nakazujące protestantom konwersję w ciągu 14 dni na katolicyzm lub emigrację. 31 sierpnia około 440 mieszkańców opuściło rodzinne strony.

Przeszli oni kilkaset kilometrów i dotarli do Kotliny Jeleniogórskiej (Hirschberger Tal), która przypominała im rodzinne strony. Zatrzymali się w okolicach miejscowości Erthmardorf. Miejscowa ludność nie przyjęła ich serdecznie. Jednakże hrabina Friederike Karolina von Reden zaproponowała im pozostanie. Nie zmieniło to sytuacji. Osadnicy czuli się dyskryminowani. Do akcji wkroczył ich duchowy i formalny przywódca Johann Fleid, który w tej sprawie zwrócił się do pruskiego króla Fryderyka Wilhelma III. Rząd pruski 13 lipca 1837 roku wydał zgodę na osiedlenie się Tyrolczyków na Śląsku. Osiedlili się w przestrzeni Erthmardorfu, tworząc skupiska własnych domów, co zaowocowało powstaniem nowego Zillerthalu. Nazwa ta po wielu latach została wpisana w oficjalną nazwę tej miejscowości jako Zillerthal und Erthmardorf.

W latach 1839–1840 przybysze wznieśli tu 56 tyrolskich domów, wybudowanych z drewna, z charakterystycznymi balkonami o zdobnych balustradach, osadzonych na bogato rzeźbionych wspornikach. Osadnicy otrzymali też od władz 1640 mórg ziemi. W tym czasie (1836–1840) prowadzone były w tej miejscowości także prace nad budową kościoła. Pozwolenie na budowę wydał król Fryderyk Wilhelm III już w roku 1832. Oddanie do użytku neoklasycystycznej protestanckiej świątyni opóźniło się, ponieważ 8 czerwca 1838 roku o godzinie 6.30 zawaliła się wieża, co spowodowało ofiary śmiertelne.

Fot. Tablica upamiętniająca Piotra Maszyńskiego przy ulicy jego imienia w Warszawie | Fot. M. Opasiński, CC0, Wikimedia.com

Najważniejszym zabytkiem w tej sakralnej budowli są dwie (3?) kolumny, pochodzące z wykopalisk w Pompejach, podtrzymujące daszek nad przedsionkiem głównego wejścia. Stanowiły one dar króla Neapolu dla Fryderyka Augusta III. Przybysze z dalekiej krainy swoimi zwyczajami i strojami wnieśli wiele kolorytu w miejscową społeczność. Ostatni uchodźca, Johannes Bagg (zmarł w 1922 r.) ufundował przywódcy przybyszów z Tyrolu – Johannowi Fleidowi – pomnik, który został odsłonięty 21 września 1890 roku i stoi do dziś. Na uwagę w tej miejscowości zasługuje także pałac, wzniesiony prawdopodobnie na miejscu XVI-wiecznego dworu, a przede wszystkim dom należący kiedyś do tyrolskiego cieśli Johannesa Lublassera, na którego balkonie widnieje napis w języku niemieckim: Błogosław Boże Fryderyka Wilhelma III. Obiekt pałacowy jest obecnie wykorzystywany jako szkoła.

Tyrolczycy z doliny Zillerthal żyli w założonej przez siebie miejscowości do 1946 roku, kiedy to zostali przesiedleni przez władze PRL-u, a opuszczonej miejscowości nadano nazwę Mysałkowice. Jej dzieje sięgają w odległą przeszłość. Obecna nazwa ma słowiański rodowód. Po raz pierwszy wymieniana jest w bulli gnieźnieńskiej w roku 1136 jako Mislac. W późniejszych dokumentach – jako Mislacow (1250) i Myslacovicz (1253), a jeszcze później była zmieniana na Hertmarsdorf (1305), Erthmardorf (1786), Erthmardorf und Zillerthal (1838) i wreszcie Zillerthal und Erthmardorf (1937).

Godzi się też przybliżyć postać autora polskiego tekstu „Cichej nocy”. Piotr Maszyński (1855–1934) to także nietuzinkowa postać w świecie muzyki – kompozytor, dyrygent, chórmistrz i pedagog. Dodać należy – tłumacz publikacji muzycznych z języka niemieckiego.

Nauki pobierał u bardzo znaczących osobowości muzycznych tamtej epoki. Gry na fortepianie uczył się w klasie Aleksandra Michałowskiego, a gry na harmonii u Gustawa Roguskiego w warszawskim Instytucie Muzycznym. W latach 1876–1880 studiował kompozycję w Konstancji w Szwajcarii, pod kierunkiem Zygmunta Noskowskiego – ówczesnego dyrygenta chóru męskiego Towarzystwa Śpiewaczego Bogdan. Po powrocie w ojczyste strony związał się z Warszawskim Towarzystwem Muzycznym. W roku 1886 założył, a następnie prowadził Warszawskie Towarzystwo Śpiewacze Lutnia. Dla zaspokojenia potrzeb rozwijającego się na ziemiach polskich ruchu chóralnego doprowadził do publikacji sześciu zeszytów zawierających zbiory kompozycji chóralnych pod wspólnym tytułem Lutnia. Był, między innymi, wykładowcą w Instytucie Muzycznym, dyrygentem chóru przy katedrze św. Jana w Warszawie, założycielem chóru mieszanego Akademickiego Koła Muzycznego.

Powody, które skłoniły Profesora do przetłumaczenia tekstu kolędy „Stille Nacht, heilige Nacht” na język polski, geneza podjęcia tej pracy – owiane są mgłą tajemnicy. Na ziemiach polskich, bez względu na zabór, w XIX wieku znanych już było wiele polskich kolęd. Dużą popularnością cieszyła się kolęda „Wśród nocnej ciszy”, powstała już pod koniec XVIII wieku, a po raz pierwszy opublikowana w roku 1852, w dodatku do „Śpiewnika kościelnego” księdza Michała Mioduszewskiego.

Czy ten element nocnej ciszy nie stanowi swoistego łącznika dla obu kolęd? Czy dostrzegał go Piotr Maszyński?

OD AUTORA

Niniejszy tekst rodził się długo i powoli. Wiedzę czerpałem m.in. z tekstów prasowych, z których wychwytywałem, a następnie zapisywałem ważne informacje. Kolęda ta owładnęła mną do tego stopnia, że zapragnąłem pojechać do ziemi, która zrodziła Cichą noc. Wprowadziłem ją jako bardzo ważny punkt programu pielgrzymki pracowników ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu, wiodącej do Rzymu na Jubileusz Świętego Roku 2000. Firma realizująca wyjazd nie zgodziła się jednak na ten kolędowy punkt. Moje pragnienie wyjazdu pozostało niespełnione, ale trwało zdobywanie materiałów źródłowych. Wielką pomocą okazał się niezastąpiony Internet. Odkrywane wiadomości niekiedy okazywały się rozbieżne. Toteż dla zachowania ciągłości moich dziejów kolędy dokonywałem pewnego rodzaju racjonalnych korekt. Zadawałem też sobie pytanie – w jakim stopniu jest już poznana historia Cichej nocy i jej twórców? Odkrycie w 1995 roku manuskryptu pieśni opatrzonego datą 1816, napisaną własnoręcznie przez Josepha Mohra, wymusiło ponowne i bardziej dokładne badanie dziejów kolędy. A więc wszystko jest jeszcze przede mną. I przed Czytelnikami.

Poznań, 2020 Roku po Narodzeniu Chrystusa, w miesiącu lutym, dnia 2

Artykuł Stanisława Kozłowskiego pt. „Stille nacht, heilige nacht – Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i dzieje jej twórców” znajduje się na s. 4–5 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Kozłowskiego pt. „Stille nacht, heilige nacht – Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i dzieje jej twórców” na s. 4–5 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 25. 12. 2020 – Ernest Bryll, Agnieszka Słotwińska, Juliusz Bolek, Robert Ciepliński i Bogdan Feręc

W dzień Bożego Narodzenia Tomasz Wybranowski przygotował specjalny program z Dublina. Zwyczaje i tradycje świąteczne z Hibernii, poetyckie metafory Ernesta Brylla i Juliusza Bolka oraz o kolędach.

W gronie gości:

  • Ernest Bryll – polski poeta, pisarz, autor tekstów piosenek, dziennikarz, tłumacz i krytyk filmowy, pierwszy ambasador RP w Irlandii,
  • Juliusz Erazm Bolek – poeta, literat, dziennikarz i autor poetyckich kalendarzy,
  • Agnieszka Słotwińska – – właścicielka „My Little Craft World” w Cork,
  • Robert Ciepliński – muzyk i kompozytor, Kapela u Dobrego Pasterza,
  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com.

 

 

Prowadzenie i scenariusz: Tomasz Wybranowski

Redaktor wydania: Tomasz Wybranowski

Współpraca: Katarzyna Sudak i Bogdan Feręc

Oprawa fotograficzna: Tomasz Szustek

Realizator: Aleksander Zalewski (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

Punktualnie o godzinie 9:00 w Boże Narodzenie piątkowe „Dzień dobry” wypowiedział Bogdan Feręc, redaktor naczelny portalu dla Polaków na Szmaragdowej Wyspie – Polska-IE.com. 

Nollaig Shona Duit – tak w języku gaelickim brzmi nazwa Świąt Bożego Narodzenia. I od świątecznych tematów rozpoczęliśmy Studio Dublin. Stolica Irlandii, mimo pandemii, uderza przepychem świątecznych opraw centrów handlowych i lampionami rozwieszonymi na placach i ulicach.

W Irlandii powszechnym zwyczajem jest dekorowanie domów światełkami, girlandami i kolorowymi łańcuchami. Nieodłącznym atrybutem świąt na Zielonej Wyspie są wieńce wieszane na drzwiach lub nad nimi, obowiązkowo w towarzystwie jemioły.

Ale mieszkańcy Wyspy „zew świąt” czują już dużo wcześniej. Pod koniec listopada ogarnia ich szał zakupów, choć trzeba przyznać, że koronawirus ostudził tę merkantylną chuć.

Mimo stopniowej laicyzacji Irlandii, w Dublinie i innych miastach na Szmaragdowej natrafiamy na religijne tropy grudniowych świąt. Przy popularnej Szpili / The Spire od wielu lat ustawiana była wielka szopka betlejemska kryta strzechą. Z racji budowy nowej linii Luasa (irlandzki tramwaj) przeniesiono ją kilkanaście metrów dalej.

Obok, w historycznym gmachu Poczty Głównej, można podziwiać ruchomą szopkę z płaczącym Dzieciątkiem Jezus, Maryją i Józefem, z zastępem aniołów i pasterzy, i wielkim korowodem zwierząt.

Od 26 już lat trwa akcja związana z Live Animal Crib, czyli żywą dublińską szopką bożonarodzeniową. Szopka z udziałem żywych zwierząt, w obrębie murów Mansion House, historycznego gmachu stołecznego magistratu, to wspólna inicjatywa Rady Miejskiej Dublina i Irlandzkiego Stowarzyszenia Rolników.

 

 

Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia.

 

Z Bogdanem Feręcem rozmawialiśmy także o tym, co przyniesie nowy rok 2021.

Mimo, że odtrąbiono sukces w negocjacjach pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią, to my w Studiu Dublin jesteśmy ostrożni i czekamy na finalne podpisy na stosownych dokumentach.

Głównym architektem porozumienia jest główny unijny negocjator do spraw Brexitu Michel Barnier, który włożył wiele wysiłku by Brexit miał przyzwoitą formę także dla Republiki Irlandii.

Śmiało, można teraz powiedzieć, że to jeden z tych, którzy zasługują na słowa pochwały, chociaż te należą się także bezimiennym uczestnikom rozmów i negocjacji. Wracając jednak do samego Barniera, ciepłe słowa pod jego adresem wypowiedział premier Micheál Martin. Gwoli ścisłości można dodać, że negocjator uratował naszemu premierowi skórę, gdyż Irlandia na twardy Brexit nie była i nie jest do tej pory gotowa. – powiedział Bogdan Feręc, szef Polska-IE.com.

Michael Martin, Premier rządu Republiki Irlandii w spejalnym wystąpieniu telewizyjnym powiedział, że umowa brexitowa dotycząca handlu po 31 grudnia 2020 roku

Jest i była kluczowym dokumentem dla ochrony Irlandii i całej wyspy, miejsc pracy, gospodarki oraz pokoju.

Zapraszamy do Studia Dublin, piątek ok. 9.10. Irlandia z powietrza, napis EIRE, Bray kolo Dublina fot. Garda Air Support Unit

 

Umowa ma też znacznie ze względu na ideę integralnośćci całej unii. Podczas żmudnych i ciężkich negocjacji przypominających dreszczowiec wykazano, że Unia Europejska dba o państwa członkowskie.

W czasie rozmów na plan pierwszy stawiana była przed wszystkim Republika Irlandii, jako jedyna granicząca bezpośrednio z Wielką Brytanią, która najmocniej dotknięta zostałaby skutkami braku umowy i wyjścia Londynu w wersji „na twardo”.

Irlandzki premier jest też przekonany, że umowa tymczasowo obowiązująca (nadal ma być bowiem negocjowana i doprecyzowana) pomoże w dalszym rozwoju partnerstwa gospodarczego między Dublinem a Wielką Brytanią.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Bogdanem Feręcem:

 

 

W dalszej części swiątecznego Studia Dublin Tomasz Wybranowski opowiadał o tradycji i zwyczajach związanych z narodzeniem Jezusa. Boże Narodzenie w języku irlandzkim (celtyckim) to Lá Nollag

W poranek Bożego Narodzenia rozpakowuje się w Irlandii prezenty. Tego dnia Irlandczycy, jak twierdzą, wręczają najbliższym nie tylko prezenty, ale i cząstkę siebie.

Pierwszy dzień świąt, tak jak w Polsce, Irlandczycy rezerwują tylko dla rodziny. Centralny punkt Bożego Narodzenia to wspólnie przygotowany posiłek. Tego dnia nikt się nigdzie nie śpieszy ani nie zerka niecierpliwie na zegarek.

 

Świąteczna Grafton Street w Dublinie. Fot. Tomasz Szustek

25 grudnia puby i restauracje (nie tylko z powodu pandemii, jak w tym roku 2020) są zamknięte na cztery spusty. Nie kursuje komunikacja, zamknięte na głucho są także wszystkie sklepy i stacje benzynowe. Do odświętnego obiadu zasiada się około godziny trzeciej po południu.

Tradycyjnie podawany jest pieczony indyk z sosem borówkowym i brukselką. Zdarza się również gęś, bardziej związana z tradycją irlandzką. Jako przystawkę podaje się wędzonego łososia oraz zupę z melona. Do głównego dania serwuje się ziemniaki, smażone albo duszone, oraz chleb i sos gravy.

W większości domów na świątecznym stole muszą się również znaleźć Mince Pies, czyli ciasteczka z kruchego ciasta, napełnione rodzynkami i musem z suszonych owoców. Irlandczycy przygotowują Christmas pudding, który w smaku przypomina nasz poczciwy polski keks, tylko że z domieszką alkoholu, podawany często z rumowym sosem lub bitą śmietaną.

    Drugi Dzień Świąt – Lá Fhéile Stiofáin

W Irlandii bardzo ważny jest także drugi dzień Świąt – St. Stephen’s Day. Niegdyś, w dniu św. Szczepana męczennika, jak Wyspa długa i szeroka od domu do domu chodzili kolędnicy nazywani Wren Boys – Chłopcy Strzyżyka i zbierali datki. Ten zwyczaj przetrwał na prowincji, zwłaszcza w hrabstwach Kerry i Cork.

Poprzebierani chłopcy odwiedzają domy, a kiedy ich gospodarze poproszą, śpiewają dla nich piosenkę. Potem trzeba przekazać im datek „dla strzyżyka”, czyli dla najmniejszego ptaka, który zamieszkuje Irlandię. Jest on nazywany „królem wszystkich ptaków”. Związane jest to z kolejną legendą.

W czasie, kiedy św. Szczepan się ukrywał, strzyżyk zdradził jego kryjówkę, przez co świętego pochwycono i stracono. Dlatego na pamiątkę tego zdarzenia, dzień ten nazywany jest też „dniem polowania na strzyżyki”. Chłopcom trzeba dać pieniądze, które mogą być przeznaczone na cele dobroczynne albo wydane w całości na wspólną kolację dla kolędników. Kto nie złoży datku, ten może się spodziewać kłopotów.

Tutaj do wysłuchania opowieść o irlandzkich zwyczajach związanych z Bożym Narodzeniem:

 

 

Juliusz Erazm Bolek. Fot. Miłosz Manasterski.

Pisarz, poeta i człowiek wielu talentów Juliusz Erazm Bolek, laureat Światowego Dnia Poezji ustanowionego przez UNESCO, poetycko (choć nie tylko) gościł w świątecznym Studiu Dublin. 

Juliusz Erazm Bolek był inicjatorem wskrzeszenia Związku Pisarzy Katolickich. Celem organizacji jest przede wszystkim popularyzacja literatury humanistycznej i chrześcijańskiej. Stowarzyszenie organizuje m. in. konkurs poetycki „Wiersz Roku” oraz Festiwal Literatury Chrześcijańskiej. Skupia autorów, którzy zajmują się tego typu twórczością oraz sympatyków.

Związek Pisarzy Katolickich odwołuje się do działalności organizacji o tej samej nazwie funkcjonującej w drugiej Rzeczpospolitej. Wiedza o tamtym Stowarzyszeniu, jego aktywności i autorach została skutecznie zatarta przez system komunistyczny PRL po II wojnie światowej. Obecnie Związek stara się odtworzyć historię przedwojennej organizacji. – mówi Juliusz Erazm Bolek.

Związek Pisarzy Katolickich jest także organizatorem konkursu „Wiersz Roku”. Co roku (zawsze 21 marca), z okazji Światowego Dnia Poezji, ustanowionego przez UNESCO, ogłaszany jest kolejny laureat „Wiersza Roku”. To jeden z wielu przejawów aktywności ZPK.

Pandemia pokrzyżowała nam szyki w tym roku, więc jeszcze uroczyście nie wręczono nagrody laureatowi z roku 2019 – Markowi Czuku, autora nagrodzonego wiersza „Sonet III”. Wierzę, że tym roku będzie lepiej i uda się zoorganizować galę wręczenia nagrody! – mówi Juliusz Erazm Bolek.

Jury przyznaje ten tytuł utworowi literackiemu o szczególnych walorach artystycznych, odnoszącemu się do wartości chrześcijańskich i humanistycznych.

Wierszem Roku 2017 został poemat „Corrida”, którego autorem jest Juliusz Erazm Bolek. Natomiast w 2018 roku tytuł został przyznany pieśni „Bogurodzica”.

Juliusz Erazm Bolek opowiadał także o swoim nowym kalendarzu poetyckim na rok 2021 oraz podsumował rok z życia Agencji Informacyjnej.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Juliuszem Erazmem Bolkiem:

 

 

Kolejnym gościem była Agnieszka Słotwińska – serce i właścicielka marki My Little Craft World. To bardzo szczególne miejsce na mapie Polonii Cork i okolic, które Agnieszka stworzyła z myślą o polskich dzieciach w Irlandii.

Nasze warsztaty pomagają rozwinąć zdolności manualne dzieci przez przybliżenie im wielu technik artystycznych. Przestrzegamy jednak starej zasady ojców pijarów „ucząc – bawić”! Zajęcia w ramach My Little Craft World to także znakomita zabawą! – mówi Agnieszka Słotwińska.

Agnieszka Słotwińska. Fot. zbiory własne.

 

Agnieszka Słotwińska już ponad osiem lat prowadzi projekt „MyCork Artystycznie”, którego adresatkami są panie pragnące rozwijać swoje umiejętności w różnego rodzaju artystycznym rękodziele. Odbyła pełny kurs Art Therapy  Course  w St John’s Central College w Cork.

Zajęcia pani Agnieszki cieszą się coraz większą estymą. Każde ze spotkań jest niepowtarzalne i nawet podczas pandemii udało się przeprowadzić kilka artystycznych spotkań z najmłodszymi Polonusami.

I tak w październiku 2020 roku, po ośmiach miesiącach przerwy spowodowanej restrykcjami związanymi z epidemią koronawirusa, w ramach projektu My Little Craft World odbyły się warsztaty związane z postacią Fryderyka Chopina.

Podczas warsztatów plastycznych dzieci poznały sylwetkę Fryderyka Chopina, wielkiego polskiego kompozytora oraz jego najważniejsze utwory. Każdy z małych artystów namalował portret naszego wybitnego rodaka a następnie słuchając jego utworów stworzył własny obraz, tym razem już inspirowany jego muzyką. – mówi Agnieszka Słotwińska.

W Studiu Dublin z panią Agnieszką rozmawialiśmy także o irlandzkiej Bożonarodzeniowej tradycji i o tym, że

Irlandczycy coraz częściej interesują się polską kulturą i zwyczajami, które tutaj przywieźliśmy ze sobą.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Agnieszką Słowińską:

 

 

Kolejnym uczestnikiem świątecznego Studia Dublin był Robert Ciepliński z Kapeli u Dobrego Pasterza z Galway (tutaj link do ich strony: Musician-Band/Kapela-u-Dobrego-Pasterza), który przypomniał o tradycji „Wspólnego Polaków Kolędowania” oraz tradycji gremialnego celebrowania czasu świąt Bożego Narodzenia w polskiej diasporze Galway i całego hrabstwa.

 

Robert Ciepliński (pierwszy od lewej) w gronie muzyków Kapeli u Dobrego Pasterza.

Lubimy śpiewać, tańczyć i próbować powiększać dobro wokół nas!!! – tak mówią osoby zaangażowane w Kapelę u Dobrego Pasterza.

Bluesowo – rockowa pastorałka „Z Zielonej Wyspy Kolęda” jest już przebojem na antenie Radia WNET. Tymczasem Robert Ciepliński i muzycy z zespołu podrowali nam niezrównany kolejny muzyczny prezent – góralską pastorałkę „Oj, maluśki, maluśki” zagraną uwaga: w rytmie reggae! Przypomnę, że „Oj, maluśki, maluśki” to kolęda ludowa pochodząca z regionu Podhala.

Już w sobotę 26 grudnia 2020 roku odprawiona zostanie niezwykła Msza Św. w polskim kościele St. Mary’s Claddagh Galway. Śledźcie stronę na Facebooku Kapeli u Dobrego Pasterza.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Robertem Cieplińskim:

 

 


Rozmowa z Ernestem Bryllem ze świątecznego Studia Dublin, w poszerzonej wersji redakcyjnej z opisem, pojawi się w osobnym materiale na stronie Radia WNET już jutro.

Dziś sama rozmowa z autorem „Na szkle malowane”, „Kolędy nocki” czy „Wigilii wariata”.

Tutaj do wysłuchania cała rozmowa z Ernestem Bryllem:


 

Partner Radia WNET

 

Partner Studia 37 Dublin

 

          Produkcja Studio Dublina Radia WNET – GRUDZIEŃ 2020 (C)

21 lat temu odszedł Tomasz Beksiński. Legendarny prezenter radiowy i znakomity tłumacz popełnił samobójstwo

Tomasz Beksiński był zawsze na przekór modom i ustalonym kanonicznym schematom. Zawsze ustawiony „pod prąd”, wiecznie niepoprawny, nieprzebierający w słowach a także zdecydowanie”urodzony za późno”…

Tomasz Beksiński odszedł na zawsze w wigilię Bożego Narodzenia 1999 roku. Ostatnią „ucztą” była duża ilość środków psychotropowych. Jego trzecia próba samobójcza okazała się skuteczna. Oddech śmierci poczuł także w listopadzie 1988 roku. Wtedy przeżył katastrofę lotniczą pod Rzeszowem.

 

Kronika dawno zapowiedzianej śmierci…

 

Tomek już wcześniej dawał sygnału światu, swoim czytelnikom i słuchaczom, że przygotowuje się na ostatni skok za horyzont zdarzeń. W zawoalowany sposób żegnał słuchaczy Trójki w ostatnim programie, który został nadany w nocy z 11/12 grudnia 1999 roku. Podobnie stało się także z czytelnikami miesięcznika „Tylko Rock”, prowadzonym przez Wiesława Weissa.

W bardzo szczerym i gorzkim w wymowie dla „współczesnych i świata końca wieku” felietonie „Fin de siècle”, opisał swoje refleksje związane z obcowaniem z kulturą masową, która staje się swoją własną karykaturą. Pisał też o ludziach i świecie, którzy zabiją to co ważne. W ostatnim swoim tekście pisał także o przejmującym braku miłości, której tak bradzo poszukiwał.

Wymienił też te rzeczy dla których warto było żyć, w tym nagranie Pink Floyd „Echoes”. Warto zacytować ostatnie zdanie:

„Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać. Tomasz Beksiński (1958-1999)”.

Kilka dni później odszedł. Na zawsze i osierocił całe pokolenie słuchaczy.

 

Radiowe wspomnienia o Tomaszu Beksińskim

 

Rok temu, sobotnią porą, 21 grudnia 2019 roku, po godzinie 19:00, zaprosiłem słuchaczy do Radia WNET na kolejny program poświęcony Jego pamięci. W pierwszej części rozmawiałem o Tomaszu Beksińskim z Wiesławem Weissem, autorem książki „Tomek Beksiński. Portret prawdziwy”.

 

 

W programie nie mogło zabraknąć poetyckiego serca i legendarnego głosu grupy Abraxas – Adama Łassy. Tomek Beksiński zaważył na historii Abraxas i poświęcił zespołowi czas, uwagę i wypromował go, jako nową jakość polskiej sceny muzycznej.

Oddał nam kawałeczek swojego Wielkiego Serca, a ja jestem człowiekiem, który nigdy nie zapomina takich gestów. /…/ Może w obliczu nieuniknionego zobaczył to o czym pisał Edgar Allan Poe “Patrząc w ciemność tę głęboką, stałem ze zdumieniem w oku, sny śniąc jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić”… – powiedział Adam Łassa.

 

W pierwszej części programu miałem także wielki honor rozmawiać o Tomaszu Beksińskim z Anją Orthodox, księżną polskiego dark i gotyk rocka z grupy Closterkeller. Anja była ostatnią osobą, która telefonicznie rozmawiała z Tomaszem Beksińskim:

Była wigilia a ja miałam urodziny. Nagrałam się na jego sekretarce a on oddzwonił potem. Powiedział, że po ostatnim kopniaku bezpowrotnie stracił nadzieję. A potem się rozłączył. /…/ Prawdopodobnie kilka minut później już nie żył.

 

Podczas wieczoru wspomnień o Tomaszu Beskińskim w formie radiowego coveru odtworzyłem rok temu Jego ostatni program, z radiowej Trójki, z 11/12 grudnia 1999 roku.

 

 

Składam najwyższe wyrazy szacunku i podziękowania dyrekcji Trójki Polskiego Radia, w szczególności panu dyrektorowi Tomaszowi Kowalczewskiemu za wyrażenie zgody, abym w mojej audycji przypomniał głos Tomasza Beksińskiego i kilka ważnych kwestii o których mówił w swoim ostatnim programie w Trójce, 12 grudnia 1999 roku.

Tomasz Wybranowski

Muzyczny Wtorek Radia WNET. 19 lat temu odszedł poeta i muzyk, lider legendarnej Republiki – Grzegorz Ciechowski.

Wspominamy dziś Grzegorza Ciechowskiego. Był (i wciąż jest!) charyzmatycznym liderem Republiki, znakomitym poetą, wielbicielem poezji Stanisława Grochowiaka, kompozytorem i twórcą muzyki filmowej…

W moim zestawie „nagrań obowiązkowych”, które towarzyszą mi na liniach horyzontu dni, ostatnio coraz częściej sięgam po album „Republika Marzeń”. Album dla mnie niezwykły.

Płyta, która powstawała w Lublinie, gdzie w tamtym czasie pracowałem, jako dziennikarz radiowy w Radiu Top Fm i publicysta w „Dzienniku Wschodnim”. Byłem za szybą, kiedy dogrywane były chórki do piosenki „Synonimy”. Z wypiekami na twarzy słuchałem Zbyszka Krzywańskiego, który wyczarował niezwykłe solo gitarowe do „W końcu”. Było piękne przedwiośnie 1995 roku.

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania rozmowa z przyjacielem i gitarzystą grupy Republika – Zbigniewem Krzywańskim i znakomitym dziennikarzem muzycznym Leszkiem Gnoińskim (nagranie z 22 grudnia 2018 roku):

 

                                     Jak stałem się Republikaninem…

Od zawsze byłem fanem Republiki. Z wypiekami na twarzy wsłuchiwałem się w kolejne notowania Listy Przebojów Programu Trzeciego Marka Niedźwieckiego, śledząc jak wiedzie się Republikanom. Oprócz Republiki, moje serce należało wtedy także muzycznie (i wciąż tak się dzieje) do Turbo, Pawła Kukiza i niezwykłej AYA RL, oraz korzennego Maanamu i Klausa Mitchoffa.

Grzegorz Ciechowski, jako Grzegorz z Ciechowa z czasów albumu OjDADAna.

 

Pewnego dnia stałem się szczęśliwym posiadaczem albumu „Nowe Sytuacje”.

Niespełna dwunastolatka nie było stać na wysupłanie 750 złotych, aby kupić pachnącą i nieznającą jeszcze adapterowej igły płyty.

Winyl z upragnioną zawartością odkupiłem za 300 zł. od mojego serdecznego kolegi – Mariusza Kota, mojego pierwszego nauczyciela słuchania dobrych dźwięków (niestety już nieżyjącego proboszcza, jednej z parafii diecezji zamojsko – lubaczowskiej).

Powiem szczerze, że miałem wielką tremę goszcząc w studiu wielkiego, legendarnego Obywatela G.C. Starsi koledzy z branży przestrzegali mnie, że wywiad z Grzegorzem Ciechowskim nie będzie łatwy.

Jako fan Republiki nie kryłem radości, że przez trzy dni twórca „Nieustannego Tanga”, „Układu sił” i „Białej Flagi” będzie moim gościem i całej ekipy lubelskiej rozgłośni Radia Top FM. Chwaliłem się tym, byłem dumny, przejęty i rozgorączkowany jak mały chłopiec. Przestrzegano mnie, że lider Republiki jest chłodny, mówi o sobie w sposób rzeczowy i uporządkowany i nie ma co liczyć na „jakieś wywiadowcze fajerwerki”.

Już po kilku chwilach obecności Grzegorza Ciechowskiego w naszym studiu wiedziałem, że mylili się. Pod maską samotnika, który stroni od stadności, kryła się słoneczna dusza pełna pasji. O dziwo, co zaskoczyło dziennikarza muzycznego Piotra „Gałązka” Gałęzowskiego, który był z nami w studiu (podobnie jak Dominika Wszystko i redaktor Piotr Sykuła – przyp. T.W.) Grzegorz Ciechowski pojawił się w radiowo – telewizyjnej wieży, przy ulicy Raabego 2A, odziany w markowe jeansy, brązowe półbuty i swetrze koloru popiołu. Zażartowałem witając się, że liczyłem na czerń i biel w ubiorze tak znamienitego i szczególnego gościa. Grzegorz odparł:

Czerń i biel kiedyś a teraz odcienie (uśmiechnął się).

Potem rozpoczęliśmy program, który podsumowywał trzydniowy muzyczny Republikański festiwal w lubelskiej rozgłośni.

Obywatel G.C., czyli? Znaki normalne – znaki szczególne …

– Data urodzenia Obywatela G.C.?

Grzegorz Ciechowski: 1957.

– Rozmiar buta?

Grzegorz Ciechowski: 44.

– Wzrost?

– Metr … (chwila zastanowienia i uśmiech na twarzy). 180 cm, choć może w tej chwili 180,5 cm, może 181? (śmiech). 

– Marka samochodu?

– Nissan.

– Ulubiony trunek, gdy mowa o alkoholu?

– Nie wiem. Jest ich wiele.

– To niech będzie pierwsza trójka?

– Piwo…(chwila wahania). Ale chodzi o alkohole, rozumiem?

– Tak.

Piwo, wódka i wino. W tej kolejności (uśmiech).

– Czy śpiewa pan przy goleniu?

Grzegorz Ciechowski: Golę się wcześnie rano i bardzo szybko. Nienawidzę tego procesu, więc nie śpiewam.

– Trzy ulubione potrawy Obywatela G.C.?

Grzegorz Ciechowski: Zdecydowanie kuchnia tajska. Nie spotkałem jeszcze w Polsce lokalu z dobrą tajską kuchnią. W takiej restauracji byłbym zdecydowanie częstym gościem. Lubię też chińskie potrawy i ten smak. Jeśli jest dobra japońska też w większości lubię.

– Najbliższy sercu polski reżyser filmowy?

Grzegorz Ciechowski:  Zdecydowanie Jan Jakub Kolski.

 

                Trasy, koncerty, wspomnienia dobre, złe i humorystyczne…

 

– Najzabawniejsze zdarzenie z trasy koncertowej z grupą Republika, czy też solo, jako Obywatel G.C.?

Grzegorz Ciechowski: Było wiele takich zdarzeń. Były zabawne, niektóre tragiczne i dramatyczne na pozór, które też przemieniały się w zabawne zdarzenia. Jedna historyjka była szczególnie bardzo śmieszna. Jeździliśmy wtedy w trasy bardzo często. Był to rok 1983, albo 1984.

Grałem wtedy na pianinach, albo na fortepianach, oczywiście w zależności od tego, jaki instrument był dostępny w danym miejscu. Graliśmy pewnego razu w dużym domu kultury, chyba gdzieś na Śląsku. Tam był taki wielki, stary fortepian, który był wystawiony tylko do połowy na sceny.

Jego „ogon” wystawał jeszcze za kulisy. Zaczynaliśmy wtedy koncerty od piosenki „Nowe sytuacje”. Tak, więc zaczynamy grać ten utwór. Gram, gram, gram. Śpiewam, śpiewam, śpiewam, a za kulisą stoi nasz manager (Andrzej Ludew, zaś Road – managerem Republiki był w tym czasie Włodzimierz Sztejnberg – przyp. T.W.), a ja sobie w tym czasie zdałem sprawę, że nie wziąłem z garderoby fletu. A przecież w „Nowych sytuacjach” jest solówka na flecie.

I Andrzej stoi za kulisą, właściwie twarzą w twarz ze mną, tyle tylko, że nikt go nie widzi poza mną. Ja mu daję takie rozpaczliwe znaki, że musi przynieść flet. Ale on myślał, że tak przeżywam tak strasznie wykonanie tej piosenki. Ponawiam próbę, dalej daję znaki, a on kciukiem uniesionym do góry potwierdza, że znakomicie mi idzie. W końcu udało się! Jest w utworze mała pauza w aranżacji. Wykorzystując okazję podbiegłem do niego prawie krzycząc: „Flet! Przynieś mi flet do cholery, natychmiast!”.

Wróciłem po kilku sekundach na scenę i gram dalej. Na nieszczęście okazało się, że klucz do garderoby jest w mojej kieszeni. Rozwalili więc drzwi do garderoby „z kopa”.  Właśnie w momencie, kiedy miała zacząć się solówka, dostałem ten flet i udało mi się ją zagrać. Takich sytuacji było mnóstwo, które potem wspominamy i wspólnie śmiejemy się.

– Co przekazałby pan tym wszystkim, którzy zaczynają grać gdzieś w garażach, piwnicach i chcą się stać rockowymi potentatami? Czego pan by im życzył?

– Chciałbym przekazać im jedną rzecz, bardzo ważną, aby nie myśleli „od tyłu”. Oczywiście ważny jest kontrakt, bardzo ważna jest perspektywa wydania płyty, równie istotne są wielkie koncerty. I to jest to myślenie „od tyłu”.

Ważne jest, aby myśleli „od przodu”, czyli od zdefiniowania tego, co tak naprawdę chcą powiedzieć. Jeśli będą wiedzieli, co chcą powiedzieć i potrafili to wyartykułować, i jednocześnie na tyle indywidualni, na tyle inni od reszty, że będą zauważeni, to cała reszta będzie mimowolnym skutkiem tego, co robią.

 

 

Potem Grzegorz Ciechowski został poproszony o odczytanie jednej z baśni, bodajże braci Grimm. Tyle tylko, że imiona bajkowych postaci miał podmienić na imiona i nazwiska znanych w latach 90. XX wieku wykonawców rocka.

Tak oto pojawiła się w tej baśni m.in. Tina Turner, jako zła macocha, oraz Bono Vox, wokalista U2. Jak stwierdził Obywatel G.C. czytanie bajki w radiu było jego debiutem i bardzo mu się to podobało.

Później poprosiłem o podsumowanie Listy Przebojów Wszech Czasów Republiki i Obywatela G.C., którą stworzyli pracownicy, współpracownicy oraz słuchacze lubelskiego Radia Top FM. Pierwsza „piątka” prezentowała się następująco:

5. Śmierć w bikini.

4. Paryż – Moskwa 17.15.

3. Biała flaga.

2. Nie pytaj o Polskę.

1. Obcy astronom.

Później Grzegorz wpisał mi, na wydruku zestawienia tej listy, autograf i dedykację, która brzmiała:

„Po raz pierwszy w historii istnienia Republiki byłem spokojny o to, że będziemy na pierwszym miejscu!. Z sympatią i podziękowaniami za niezwykłe chwile Grzegorz Ciechowski”.

Ale powracamy do naszego wywiadu, który powoli, acz nieubłaganie, zbliżał się do końca. Oto krótkie podsumowanie pierwszej piątki Listy Wszech Czasów Republiki i Obywatela G.C.

Grzegorz Ciechowski: Cieszę się, że w tej pierwszej dwudziestce w ogóle znalazły się te piosenki a nie inne, które można by przebić innymi (Grzegorz był zaskoczony m.in. obecnością dwóch nagrań z krążka „Siódma Pieczęć”, „Tu jestem w niebie” i „Prośba do następcy”, oraz „Halucynacje” z krążka „Nowe Sytuacje” – przyp. T.W.).

Ja sam nie ułożyłbym chyba lepszej listy. Słuchacze waszego radia chyba podobnie odbierają piosenki tak jak ja.

– Czy kiedyś przewiduje pan wydanie zbioru najlepszych nagrań Republiki, w formie greatest hits?

Grzegorz Ciechowski: Ja myślę, że w związku z tymi publikacjami, o których pan mówił, jeszcze może jakieś dwie, trzy płyty odczekamy. Szczególnie, że ostatnio pojawiła się na półkach sklepów muzycznych i księgarni „Selekcja Obywatela G.C.”, czyli najlepsze piosenki jakie udało mi się nagrać solo, w moim mniemaniu oczywiście. Z Republiką trzeba by jeszcze poczekać kilka lat.

 

Kilka tygodni później, bodajże 30 kwietnia 1995 roku, Republika dała swój pierwszy koncert po nagraniu „Republiki Marzeń”. Grzegorz, Zbyszek, Sławek i Leszek zaprezentowali w całości materiał z niewydanej jeszcze płyty (a przynajmniej tak mi się zdaje). Republika dała koncert w lubelskim klubie Graffiti, którego właścicielem był Mirosław „Kiton” Olszówka (tak kochani, ten „Kiton” od Teatru Scena Ruchu, koncertów Voo Voo w kazimierskich kamieniołomach i festiwalu „Inne Brzmienia”).

I był to spektakl metafor, dźwięków i burzy uczuć niezwykły. Czterej gentlemani pełni pasji tworzenia i radości życia zagrali wspaniały koncert, na który zjechali fani grupy z wielu zakątków Polski. Było to coś niezwykłego.

Miałem to szczęście porozmawiać chwilę z Grzegorzem i Zbyszkiem przed koncertem. Czuło się ich radość i głód grania. Ten koncert z Graffiti na zawsze pozostanie w mym sercu, jako jeden z najważniejszych w życiu. Song „Republika Marzeń” we mnie już na zawsze…

Jako dziecko uwielbiałem grudzień, bo anturaż świąt, bo radość z choinki i prezentów, bo przerwa w szkole, bo tyle radości ze spotkań w gronie najbliższych. W 1999 roku, na ochotnika, dokładnie w Wigilię odszedł na drugą stronę luster Tomasz Beksiński. W 2001 roku, tuż przed wigilijną pierwszą gwiazdką, odszedł Grzegorz Ciechowski…

Nie da się już lubić grudnia. Pisząc te słowa wspomnień o Grzegorzu Ciechowskim, myślę o jego Córce, która urodziła się, gdy był już Tam. I Jej ten tekst dedykuję.

Tomasz Wybranowski

 

Więcej wspomnień o Grzegorzu Ciechowskim, Republice, klimacie muzycznego Torunia i Obywatelu G.C. w książce Anny Sztuczki i Krzysztofa Janiszewskiego „My lunatycy. Rzecz o Republice”. Znalazł się tam również i mój rozdział. Tutaj link.