Płyta roku 2023, której każdy potrzebował. Lorein „Próba przeczekania wiatru”. Recenzja Tomasza Wybranowskiego

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz. Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza Lańczyka i Aleksandra Kaczmarka.    Tomasz Wybranowski   Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:   Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, […]

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz.

Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza LańczykaAleksandra Kaczmarka. 

 

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:

 

Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, a nie z racji zewnętrznych dźwiękowych podobieństw. Analogii prędzej przemyślnie stwierdzonych wyrobionym muzycznym smakiem, porywem fali uczuć podmiotu lirycznego, który stanowi alter ego Łukasza Lańczyka, autora zmierzchowych poetycji i głosu Lorein, niż wprost odczytanych, wysłuchanych przez kalkę epigonów i powszednich przepisywaczy nut.

Piszę tak dlatego, że albumu „Próba przeczekania wiatru” z niczym nie da się porównać. To ożywcza bryza, która przewraca pionki na trochę zastałej szachownicy polskiej muzyki rockowej. Czwarty album Lorein (choć lepiej powiedzieć, że to nowe narodzenie zespołu) to mocny akcent na lata w polskiej muzyce. Taki akcent, który wyróżnia Lorein od akcentów innych muzyków.

Pierwszy akcent to oryginalność i niespotykana klimatyczność. Drugi akcent jest dowodem na nieprzeparty charakter indywidualnego istnienia dusz wspomnianych artystów, którzy los człowieka pogubionego podczas dętej nocy covidianów potrafią upiększyć gamą odczuć, wahań, zagubieni i zwątpień odbijających się w duszach ogółu.

I akcent trzeci – teksty, które dają pogubionym ludziom w zwariowanym czasie reglamentowania prawdziwej wolności i szaleńczej pogoni za przemijającymi modami, które znikają szybciej niż kartki z kalendarza, bazę i wyraźny azymut marszruty!

Gdzie Łukasz Lańczyk i Aleksander Kaczmarek nauczyli się tego śpiewu i muzykowania różnego od innych? Gdzie go usłyszeli? To jest właśnie owa magia tworzenia sztuki.

Nie będę w recenzji pisał o historii grupy, roszadach personalnych, rozczarowaniach i trudnych chwilach. Słowa też nie poświęcę poprzednim albumom. Powód? Na czwartym studyjnym longplayu Lorein rodzą i definiują się na nowo. „Próba przeczekania wiatru” jest tym, czym dla U2 był album numer 4. „The Unforgettable Fire” czy „Kid A” dla Radiohead.

Aleksander Kaczmarek i Łukasz Lańczyk – opoki nowej muzycznej twarzy Lorein. Fot. arch. zespołu.

 

9 nagrań kunsztownie ułożonych w przepiękną muzyczną przypowieść o poszukiwaniu olśnienia i nowych marzeń, o niełatwej walce z losem sypiącym piach w oczy i relacji człowiek – zmieniający się świat.

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek odnaleźli swoją muzyczną ojczyznę, która nie jest już tylko senno – marzycielską utopią, ale realnym, doskonałym rockowym i niezależnym lądem z zmierzchu.

Przy tej okazji jako historyk literatury muszę dorzucić pewien cytat z powieści Marcela Prousta z monumentalnego dzieła „W poszukiwaniu straconego czasu”:

„Każdy artysta wydaje się obywatelem jakiejś ojczyzny nieznanej, zapomnianej przez niego samego, różnej od tej, z której się zjawi i wyląduje na ziemi inny wielki artysta.”

Lorein w warstwie muzycznej wciąż jest niezłomnie wierny indie – rockowemu rodowodowi. Klimatycznie spacerujemy po klubach Manchesteru i Bristolu. Znajdujemy też na dnie muzycznego kielicha kilka kropel dekadencji i powiewu fin de siècle, oraz electro zmierzchu. Jest jeszcze akord spod znaku shoegaze. Całość okrasza i spija psychodeliczny granat, który raz wybucha z siłą tysiąca wulkanów, aby za chwilę wniknąć w cień małego przydrożnego kamienia, o którym pisał mistrz Zbigniew Herbert.

Ten powracający muzyczny klimat wspomnień, kiedy zasłuchiwałem się „Storm in Heaven” czy „Isn’t Everything”, wzbudza uśmiech na mej twarzy.

Teraz pojawi się to najważniejsze zdanie w recenzji:

Longplay „Próba przeczekania wiatru” Lorein, którego niewielu się spodziewało jest tym na który każdy świadomy siebie słuchacz oczekiwał i potrzebował! To platynowy kandydat do miana albumu ro©ku a Lorein jest już jednym z najważniejszych zespołów nie tylko w Polsce. Kto nie pozna „Próby przeczekania wiatru” jest uboższy o jedną z najpiękniejszych muzycznych pereł ostatnich przynajmniej 10 lat.  

 

 

„PRÓBA PRZECZEKANIA WIATRU”, czyli…

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek wykreowali 9 nadzwyczajnych nagrań, które oparte na bazie rocka alternatywnego z domieszką elektroniki i smyczkowych smaczków, rozpisują na nowo brytyjskie brzmienia z wielką dawką gitarowych riffów, które wielkim twórcom jak Bilinda Butcher, Jonny Greeenwood, Dave Evans czy Robert Smith.

Fundamentem dziewięciu nagrań z płyty jest porywający bas Aleksandra Kaczmarka. Jego nośność i wczucie w krwiobieg słuchaczki i słuchacza jest nie do wypowiedzenia. Na tej osnowie Łukasz Lańczyk zawiesza swój głos niosący przesłania dla pokaleczonych dżumą XXI wieku i dojmującą samotnością ludzi:

/…/ przyjdą sny, których już nie zmaże nic /…/ fragment tytułowej piosenki.

Łukasz Lańczyk, który dysponuje i operuje specyficznym, wysokim i ekspresyjnym głosem, nie boi się melizmatów, przeciągać niektóre sylaby i dźwięki przydając z jednej strony spokoju, zaś z drugiej dramaturgii kreacji. Pojawiają się głosy, że Łukasz Lańczyk przypomina Artura Rojka.

Powiem od siebie, że każdy wokalista kogoś przypomina wokalnie. Mamy ograniczoną gamę głosów. Wazne jednak jest to, co się z tym głosem robi w sposób świadomy. Łukasz Lańczyk z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Za jego sprawą po raz pierwszy w języku polskim manchesterski i bristolski sposób piosenkarskiego opowiadania nie razi.

Muzycznie to prawdziwy majstersztyk! Piosenki Lorein przekonują i wciągają słuchacza w sam środek rzeczy jak mawiali starożytni.

Aleksander Kaczamarek, który jest współkompozytorem muzyki, wyprodukował także cały krążek „Próba przeczekania wiatru”. Wyprodukował, ale jak! To absolutnie światowa produkcja. Przy londyńskich drzwiach Olka już powinna stać długa kolejka chętnych do współpracy muzyków i grup. Ostatnie produkcje Ricka Rubina jako producenta (przepraszam mistrzu!), są przy realizacji Aleksandra Kaczmarka zwykłym brudnopisem.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Aleksandrem Kaczmarkiem:

 

Słuchając „Próby przeczekania wiatru” widać wyraźnie pokrewieństwo dusz duetu Lańczyk – Kaczmarek. Ten ostatni młody gentleman wnosi wielki wkład artystyczny w Lorein i inspiracje stosujące się do aranżacji jak i samego pisania piosenek. Czuć wyraźnie wielkie wyczucie, kunszt i smak.

W moim odczuciu Olek po mistrzowsku umie odnaleźć te miejsca w piosenkach (na etapie ich tworzenia), gdzie części instrumentów kolidują ze sobą. Sam miks i efekty to mistrzostwo świata! Pamiętajcie, że (gdyby coś), to mam prywatny numer do Aleksandra Kaczmarka.

O piosenkach tym razem nie napiszę niczego. Dlaczego? Słuchajcie w nieskończoność tej płyty! Ma jedną małą wadę… Zbyt szybko się kończy a wtedy trzeba zacząć słuchać jej od nowa. Moim najulubieńszym nagraniem jest „Nierzeczywistość”! W finale recenzji kłaniam się pani Anicie Lańczyk, bez której zaufania i wiarę w muzykę, tych dźwięków być może by nie było.

Tomasz Wybranowski

Lorein „Próba przeczekania wiatru” 2023 – album przełomu marca i kwietnia sieci Radia Wnet

Lista nagrań:

1. Sen nocy letniej
2. Tacy mali
3. Na ulicach wielkich miast
4. Gwiezdny pył Skrzypce, wiolonczela: Marcin Wujek
5. Próba przeczekania wiatru
6. Wszystko za życie
7. Nierzeczywistość
8. Bezmiłość
9. Meteor

 

Appleseed w Muzycznym IQ

Appleseed

10 lat w chłodni.

 

Zapis rozmowy z Filipem Bieleckim i Wojtkiem Deutschmannem z poznańskiego Appleseed o najnowszej płycie zespołu pt. Earn Heaven. To pierwsze od blisko 10 lat długogrające wydawnictwo grupy. Wielki powrót. Zapraszam do wysłuchania. Radek Ruciński

Appleseed to polski zespół alternatywno- rockowo- progresywny założony w Poznaniu w 2006 roku. Od samego początku muzyka zespołu była mocno inspirowana największymi zespołami lat 70-tych oraz współczesnymi alternatywnymi wykonawcami rockowymi. W 2006 roku Appleseed nagrał swoją debiutancką EP-kę „Broken Lifeforms” z następującymi muzykami: Bartkiem Bakiem, Maciejem Hoffmanem, Wojciechem Deutschmannem i frontmanem Radosławem Grobelnym, którzy pomogli stworzyć unikalne brzmienie i atmosferę zespołu. EP-ka została pozytywnie przyjęta zarówno w Polsce, jak i za granicą, a utwór „Twin World” osiągnął pierwsze miejsce na liście przebojów Pro-Rock.pl.

W 2010 roku zespół wydał swoją pierwszą długogrającą płytę „Night In Digital Metropolis”, a w 2014 roku – „Heat From The Sun” wraz z nowym teledyskiem promującym utwór „Far Away”. Obydwie płyty zostały bardzo pozytywnie odebrane w Polsce i za granicą. W 2020 roku Appleseed przyjął nowego frontmana, Krzysztofa Podsiadłę, byłego wokalistę Abstraktu.

Appleseed to tajemniczy i nastrojowy zespół, który zachwyca publiczność swoimi eterycznymi pejzażami dźwiękowymi oraz tekstami. Powstały w Poznaniu, zespół szybko zyskał reputację za swoje eksperymentalne podejście do muzyki oraz zdolność do wzbudzania najgłębszych emocji u swoich słuchaczy.

Muzyka tworzona przez kolektyw Appleseed to hipnotyzujące połączenie nastrojowych riffów gitarowych, mrocznych harmonii wokalnych oraz pulsujących dźwięków perkusji, które tworzą dźwiękowy krajobraz jednocześnie piękny i niepokojący. Na żywo, dzięki udziale Bartka Baka i Wojciecha Deutschmanna na gitarach, Macieja Hoffmana na perkusji, Filipa Bieleckiego na basie, Wojtka Ślepeckiego na Hammondku oraz Krzysztofa Podsiadło na wokalu, występy Appleseed stanowią potężne i wciągające doświadczenie, pozostawiające publiczność oczarowaną.

Muzyka Appleseed została opisana jako podróż przez ludzką psychikę, gdzie każda piosenka zaprasza słuchaczy do odkrywania swoich najgłębszych lęków i pragnień. Unikalna atmosfera zespołu, skupiająca się na improwizacji, tworzeniu muzyki na żywo oraz eksperymentowaniu, przysporzyła im oddaną grupę fanów, którzy z niecierpliwością wyczekują kolejnych wydań zespołu.

https://cantaramusic.pl/

https://www.facebook.com/appleseedband

Wyśmienity powrót grupy Myslovitz! Recenzja albumu „Wszystkie narkotyki świata” Tomasza Wybranowskiego

Warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil.

Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Oczami duszy jawiła mi się nowa okładka płyty Myslovitz a reszta zmysłów w imaginacyjnym porywie marzeń o nowych wybornych piosenkach Przemka Myszora, braci Kuderskich i Wojtka Powagi nie pozwalała spocząć i podsycała ten stan.

Któraś z czytelniczek – słuchaczek i czytelników – melomanów być może skwituje ten wstęp komentarzem: redaktora Wybrana ponosi poetyckość i świat wyobraźni… Jak zawsze, dodam od siebie. Ale warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil. To właśnie znajdziecie na longplayu „Wszystkie narkotyki świata”, który obok albumu formacji Oranżada „Karma Tango” był wydawniczym skarbem sieci Radia Wnet w marcu.

Tomasz Wybranowski

 —————————————————————————————————————

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Przemysławem Myszorem:

 

O historii grupy, która przekroczyła rubikon 30lecia w 2022 roku, pisać nie będę. Myslovitz przecież to jedna z najważniejszych grup rockowych w historii, o której wszyscy słyszeli.

Poza tym pierwszą i znakomitą biografię tego jednego z najsłynniejszych polskich zespołów rockowych napisał mój serdeczny druh Leszek Gnoiński.

Polecam książkę Myslovitz. Życie to Surfingszczególnie tym, którzy jej jeszcze nie czytali. To pasjonująca opowieść na prawie 300 stronach, mnóstwo ciekawych dykteryjek i ciekawostek, że o zbiorze unikalnych ponad 300 fotogramów nie wspomnę.

Leszku, czas dopisać aneks do tej ważnej pozycji, ze szczególnym uwzględnieniem albumu!

A oto moje refleksje:

Wszystkie narkotyki świata

Doskonałe otwarcie longplaya! Rockowa rakieta, która od razu wynosi na nową orbitę stacji „Myslovitz”. Jeżeli ktoś do tego momentu twierdził, że Myslo zakończyło swój właściwy żywot po odejściu Artura Rojka, to teraz musi powiedzieć: byłem w błędzie!

To tytułowe nagranie definitywnie zakończyło pewien etap grupy. Kropka! Teraz otwieramy nowy rozdział, który zapowiada piękne chwile. Melancholijne, deszczowo – jesienne gitary, jak to w Myslovitz, które mocno i pewnie rozbłyskują w refrenie.

Tekst niby prosty, ale aura rachunku sumienia w duchu pogodzenia się z życiem każe zatrzymać się na dłużej. To ten moment, kiedy świadomie wiemy co jest ważne. Być może wciąż nie wiemy czego pragniemy, ale definitywnie wiemy już czego doświadczać nie chcemy już. A tą najważniejszą ideą i dominantą powinna być miłość, która odcieniami dodaje mocy szacunkowi, przyjaźni i prawdzie.

Ciekawi mnie tylko jak Mateusz i Sharon Corr zabrzmieliby w duecie. Ale może kiedyś, koncertowo pod niebem Szmaragdowej Wyspy? Kto to wie? Los pisze najpiękniejsze i najbardziej zaskakujące scenariusze.

Miłość

Pierwsze co uderza przy pierwszym przesłuchaniu nagrania, to niezwykłość powtarzalnych, niczym kropla drążących zmysły, gitarowych akordów i zagrywek niby od niechcenia. Zapadają w pamięć i delikatnie wciskają w fotel podróżny, który serpentynową trasą wiódł będzie ku finałowi tej płyty, która odmienia przez wszystkie przypadki (a może bardziej koniugacje) słowa miłość, zakochanie (ergo: miłowanie, stany serca).

Nowoczesne brzmienie nie przesłania specyficznych muzycznych smaczków, które cechowały Myslovitz w latach 90. XX wieku. Jedno nie przeczy drugiemu. Głos Mateusza Parzymięsa brzmi poniekąd jak brakujący od dawna element grupy.

Ale co w warstwie lirycznej albumu? W wywiadzie dla „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” Przemysław Myszor powiedział wprost:

„Wiodącym tematem płyty są relacje międzyludzkie, głównie między mężczyzną a kobietą, na różnych etapach znajomości. Chodzi o szeroko rozumiane uczucia, ale także o ich komunikatywność i zrozumienie.”

Jeśli jeszcze nie widzieliście klipu według scenariusza i w reżyserii Pascala Pawliszewskiego, to macie okazję uczynić to teraz:

 

 

Pakman

Wspaniała kolejna melodia. Muzycznie jako słuchacz znowu mam 25 lat mniej, pachnie skoszoną trawą u zbiegu Barton Square i St John Street, kiedy pierwszy raz z daleka podziwiałem Beetham Tower. Bas i perkusja niosą Mateusza niczym dobra deska surfera po falach, a klawisze mile łechcą wspomnieniem Happiness Is Easy”.

Lirycznie oddam głos autorowi tekstu. Pięknie opisał stał twórcy – nostalgicznego melancholika:

„Pisząc tekst, zawsze zastanawiam się ile powiedzieć o sobie, ile wyjawić, jak bardzo odsłonić kotarę. I zawsze… im więcej, im bardziej o sobie, bez zmyślania, ukrywania i zbędnej poezji, tym lepiej. Jak to mówią; szczerość za szczerość… Podobno naukowo dowiedzione jest, że zakochanie trwa tylko 3 lata i się kończy. Gdyby trwało permanentnie, to wszyscy chodzilibyśmy jak zombie …we śnie…” – Wojciech Powaga-Grabowski

Król wzgórza

Ależ to ballada i popis Przemka Myszora, kompozytora i autora słów! Ta piosenka ma w sobie coś z tej unikalności melodyki i atmosfery irlandzkich zespołów. Myslovitz i moich muzycznych ziomków ze Szmaragdowej Wyspy łączy klimatyczność, artystyczny, choć nieco smutny błogostan i jakość życia, które ulotnie składa się z małych chwil. Tak jak ta pieśń.

Balladowy pop w delikatnej polewie neoromantycznych impresji porywa. I chce się nucić tę melodię myśląc o Bogu – Stwórcy, który po stworzeniu świata zamarzył o dopełnieniu go człowiekiem. Ja dostrzegam też dojrzałego mężczyznę, który analizuje przeszłe historie z życia i zastanawia się, czy stać go na jeszcze jedną miłość. Tę ostatnią i spełnioną?

Przemek Myszor uśmiechnie się czytając te moje kilka słów i powtórzy, jak w ostatnim wywiadzie ze mną:

każdy ma prawo zinterpretować po swojemu i dostrzec to, co chce. Ważne, aby tekst i muzyka wzbudzały emocje. Ciągle wierzę, że wartością piosenek jest to, jak one zostały napisane. Jeśli utwór jest dobry, to może ją zaśpiewać każdy, a ona wciąż powinna działać.

Przemo! Dopiszę, że wzbudzają i uruchamiają zmysły oszałamiająco! Sam się zastanawiam w punkcie zero osi rzędnych i nucę:

Czy to już

Po całym zamieszaniu opadł kurz

I cisza wreszcie lek na każdy ból

No podnieś wzrok i popatrz jesteś,

Ty jesteś Królem wzgórza – Ty

 

 

Przypadkiem

To kolejny mój faworyt. Piosenka ma w sobie melodyjną nośność szlagieru z dopieszczonym aranżem, który buduje łagodnie nastrój z miłosną eksplozją w drugim refrenie i finale utworu. Ów refren w stylu wydelikaconego shoegaze, bo głos Mateusza jest niczym zaprawa w tym pięknym gitarowo – groove’owym witrażu Znakomity popis braci Kuderskich!

Bas Jacka i perkusja Wojtka Lali brzmią jak dobrze zestrojony z czasem uniwersum zegar na które nawleczono wskazówki migoczących dealaye’ami gitar, których (Johnny i Ed mogą pozazdrościć). Jeśli szukacie definicji zakochania z leżącą w trawie powieścią Gabriela G. Marqueza „Sto lat samotności” (z piękną Remedios), to znajdziecie ją w tym właśnie nagraniu. Swoją drogą dziwne, że żaden z recenzentów nowego albumu Myslovitz nie zwrócił uwagi na ten klejnot.

Motyle obsiadły mnie

Straciłem głowę, dobrze mi z tym

 Wszystko co chcę – tylko Ty

 

 

Latawce

Czwarty singel, który był heroldem premiery płyty, dla mnie osobiście to lider do tytułu „duet ro©ku”.  Kasia Gołomska, piękniejsza połowa duetu ATLYNTA, z Mateuszem Parzymięsem z stworzyli subtelny duet. Tekst Przemka Myszora i Wojtka Powagi – Grabowskiego inspiruje i daje siłę. Brzmi to jak banał w każdej recenzji, ale jak inaczej spuentować piosenkę, którą w szaleństwie świata i cywilizacji, udaje nam się wychwycić w szumie eteru i internetu, aby wysłuchać zdumiewających dwóch fraz:

/…/ i upadają tylko anioły,

bo przecież nie My 

/…/ nikt nie chce kochać,

Ale każdy chce być kochanym /…/

Mamy kolejny szlagier na lata! W kilkunastu linijkach tekstu credo nadziei i przetrwania, gdy wokół chaos w sercu i duszy niepewność. Oddaję raz jeszcze głos Przemkowi Myszorowi:

„Wielokrotnie zastanawiałem się, gdzie jest ten koniec sznurka. Szukałem i wciąż szukam. Nigdy nawet nie zbliżyłem się do tego miejsca, ale wiem, że gdzieś tu jest. Gdzieś blisko. Podobno jest ukryte we mnie, ale wiadomo, o sobie zwykle wiemy najmniej… Co chwilę ktoś mi ten sznurek próbuje złapać, coś go ciągnie, raz w jedną, raz w drugą stronę, w górę, a potem w dół. Trochę się temu poddaję, a trochę opieram.”

 

Inny

Przebój absolutny! Słysząc tę piosenkę, bez względu na smutki i nieznośny ciężar życia, od razu się uśmiechamy. Tak jest przynajmniej ze mną. I znowu miłosny tekst Przemka i Wojtka. Nikt z nas facetów nie chce być tym trzecim, więc kiedy uruchamia się ukłucie zazdrości to … Odsyłam do tekstu i drugiej części recenzji. To jedna z dwóch najbardziej melodycznych scen na płycie, gdzie gadające gitary malują nie tylko barwy, ale i zapachy lata. I szemrząca niczym struga w parny wieczór perkusja. Cudo!

 

Zdążyć przed wschodem słońca

Kolejna piękna kompozycja, w której Mateusz Parzymięso wokalnie tworzy magiczny mikroklimat, w którym najlepiej poczuć się we dwoje we wczesny sobotni poranek, albo piątkowo zmierzchowo. Melodycznie niby stare Myslovitz znany ze starych albumów, ale brzmiące dostojniej, pełniej i bardziej sugestywniej. Nie potrafię tego wyrazić bardziej, bo mocniej czuję. Jedna z piękniejszych gitarowych melodii wyczarowanych przez Jacka Kuderskiego i Myslo! Brit pop z krztyną nocnego, pełnego cykad dream popu i te lekko bluesowe klawisze Przemka Myszora. Czym jest przestrzeń w miłości? Posłuchajcie „Zdążyć przed wschodem słońca”.

 

19

O tym nagraniu jeszcze ani słowa. Muszę go jeszcze przemyśleć i odkryć ścieżkę do niego.

 

Powoli

Marc Chagall „La Mariee”

 

Przepiękne nostalgiczne dźwięk i metafory, które – chcąc nie chcąc – nasuwają się z longplayem „Korova Milky Bar”. Niezmienne, jednostajne tempo gitar. Jest coś niezwykle pociągającego w tym niespiesznym zawieszeniu.

Ma się wrażenie lotu pod obłokami. Od razu nasuwa się skojarzenie z miłością, która daje po prostu szczęście. Marc Chagall, baśniowy malarz urodzony w Witebsku, twierdził, że nie można doświadczyć szczęścia, jeśli nie przygrywa mu jednostajnie, niespiesznie koza … Tak jak na obrazie „La Mariée” / “Panna młoda”.

 

Dziewczyna z wiersza Lennona

To mój kamień węgielny tego doskonałego longplaya. Absolutna doskonałość. Słuchać, słuchać i słuchać w nieskończoność.

Poza tym warto nadmienić, że była taka dziewczyna, podobnie jak i wiersz Johna Lennona.

 

Kosmita

Dawno temu zaczytując się w dziełach profesora Władysława Tatarkiewicza bardzo często sięgałem do „Drogi przez estetykę”.  Czytając o próbach odtwarzania rzeczy, czy też stawiania form albo wypowiadania o doznaniach próbowałem odnajdywać prawdziwą sztukę. Często i gęsto opinie krytyków, twórców mód i prądów nie pokrywały się z moimi odczuciami.

Wtedy pojąłem, że nie każde odtworzenie, konstrukt czy wyrażanie jest ponadczasowym kunsztem. Od tamtej pory za sztukę uznaję tylko to, co jest w stanie mnie zachwycić i tkliwie (oksymoronicznie) wstrząsnąć. I takim ujęciu przekonuje „Kosmita”. I takie odczucia, przeżycia, wrażenia, impresje mam przesłuchując po raz kolejny wszystkie piosenki ze zbioru „Wszystkie narkotyki świata” grupy Myslovitz!

 

Myslovitz AD 2023. Fot. Łukasz Gawroński

 

Co daje słuchanie ostatniego longplaya Myslovitz

Często dostaję zapytania, dlaczego piszę tak mało recenzji, a jeśli już to po kilku tygodniach od premier albumów? Odpowiedź jest zawsze ta sama. Ostatnimi czasy mało ukazuje się albumów muzycznych, które w całości są doskonałe, potrafią czule wstrząsnąć i dać się ponieść. Po drugie, zawsze zwlekam z pisaniem na gorąco, w przypływie chwili i emanacji nastrojów.

Czekam kilka dni, kilka tygodni, aby przekonać się czy stylowa herbata jest naprawdę znakomita. A prawda jest taka, że prawdziwy smak herbaty ocenić można dopiero po łyku trzecim. Pierwszy to ledwie wstęp i przygotowanie do picia. Łyk numer dwa to przygotowanie zmysłów na ucztę, a dopiero trzeci dać może pełnię wrażeń.

Z każdym kolejnym haustem nagrań z „Wszystkich narkotyków świata” grupy Myslovitz jest wciąż bardziej niż dobrze. Te same listki – piosenki zaparzam po raz enty. Muzyczna herbata ma wciąż charakterystyczny, solidny, choć delikatny aromat. Dzieje się tak (tak myślę), że do parzenia naparu nie użyto naczynia nasiąkniętego innym oparem.

Stara skrzynka na dobre się rozleciała i ślad po niej nie pozostał. A gubiąc trop metafor napiszę wprost: dobrze stało się, że Artur Rojek osierocił Myslovitz.

Reszta rodziny czuła się w roku 2012 zdezorientowana, zła, zdesperowana i zasmucona. Z perspektywy 11 lat od rozstania z zespołem Artur Rojek nie pokazał niczego, co może zachwycić i przykuć uwagę słuchacza (to moja subiektywna ocena).  Myslovitz zaś wręcz przeciwnie! Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” wracają na parnas muzyczny. Ten come back jest w pełni zasłużony.

Mateusz Parzymięso zdał egzamin dojrzałości! Nie jest kopią Rojka i ani myśli być nią. I znakomicie, bowiem nie ma tej cierpiętniczej aureoli i pesymistycznej maski wokół siebie. Ma aurę dobrej energetyczności patrząc przez pryzmat migawek wychwyconych w sieci z ich ostatnich zimowo – wiosennych koncertów.

 Myslovitz, który prezentuje jeszcze lepszy warsztat instrumentalny i aranżacyjny, że o tekstowym nowym otwarciu nie wspomnę, na nowo hipnotyzuje.  

Bardzo dobrze, że muzycy „zapomnieli dawno, jak to jest o migdałach śnić”, że strawestuję lekko tekst Wojtka Powagi – Grabowskiego. Czas wielkiej smuty po odejściu Artura Rojka przepracowali i zmartwychwstali mentalnie i kompozytorsko. Teraz tworzą autentyczny monolit wykonawczy, bez gwiazdorskich much w nosie i cierpiętniczej otoczki tych i owych.

Sam Mateusz Parzymięso znakomicie wkomponował się w Myslovitz, tworząc z Przemysławem Myszorem, Wojciechem Kuderskim, Wojciechem Powagą – Grabowski i Jackiem Kuderskim wybornie zgrany zespół! Aż chce się wyśpiewać frazę Thoma Yorke’a

„Jigsaw falling into place
So there is nothing to explain”.

Żałuję, że nie mogłem zobaczyć w lutym ubiegłego roku w gdańskim „Starym Maneżu” ich niezwykłego show. Opinie moich znajomych były bardziej niż entuzjastyczne, w tym także od ortodoksyjnych fanek, które 10 – 11 lat temu nie wyobrażały sobie Myslo bez Artura Rojka.

Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” i tegorocznymi koncertami Myslovitz udowadnia, że prawdziwie dobra muzyka nigdy nie odchodzi do lamusa. Od kiedy pamiętam krytycy mędzą, że „rock umiera”. Okazuje się, skorych do jego grania, ale i do słuchania bez względu na wiek, wciąż nie brak.
Nowy frontman tchnął w zespół drugie życie, tak jak pod koniec lat 80. XX wieku Steve Hogarth w Marillion po odejściu Fisha. Mysłovitz odrodził się lepszy, wzmocniony, doskonalszy i szlachetniejszy. Tak mawiam. Amen!

 

 

Polemizując z innymi recenzentami

Dominik Lubowicki, autor recenzji z portalu proanima.pl napisał, że jego mieszane uczucia budzi w nagraniu „Inny”:

„prostota w połączeniu z pierwszoosobową perspektywą zazdrosnego chłopaka, która momentami nasuwa chęć pominięcia utworu, a szkoda, bo muzycznie utwór ma „letni” i przyjemny charakter.”

Z mojej punktu widzenia i doświadczeń literacki zabieg bohatera – narratora jest w przypadku tej piosenki jak najbardziej uzasadniony.

Podmiot liryczny jest wiarygodny i dobrze skrojony psychologicznie. Ile to razy młodzieńcy, chłopcy czy dojrzali faceci przygotowują tego typu przemowy dla dziewcząt, kobiet, dam którym w darze chcą złożyć serce?

Nadto piosenka „Inny” jest kameralna, wręcz intymna i daje możliwość do pokolorowania życia przez odbiorcę wielowątkowych miłosną emocją. To szlagier na lato, który obowiązkowo będę prezentował w sieci Radia Wnet z singlową petardą Sabiny „Twist”!

To nie ja 

Ja jestem inny, Ty wiesz

Ja cały świat widzę tak,

 jakbym patrzył przez Ciebie

W finale recenzji muszę dopisać, że w zestawie nowych nagrań czuje się dawny rytm Myslovitz z umiejętnie zaanektowanymi współczesnymi brzmieniami. Z jednym zastrzeżeniem! Przemek Myszor i reszta doborowej kompanii dalecy są od sprzyjania gustom słuchaczy i radiowych ekonomom mód chwilowych.

Mamy na nowym krążku zespołu radosne granie, serce i jakość życia, zamiast kunktatorstwa kompozytorskiego. Po premierze „Wszystkich narkotyków świata” napisać muszę, że na naszej rodzimej scenie muzycznej ciężko odnaleźć porównywalny do nich zespół, który jest w stanie przedstawić publiczności tej starszej (+50), jak i tej najmłodszej tak znakomitej marki dojrzałe, a przy tym melodyjne, potoczyste kompozycje.

Ten longplay bezwzględnie wyróżnia się na tle innych albumów wykonawców z ostatnich kilku lat. Teraz czekam na album kolejny. Wiem, że to będzie krążek, który przebije wszystko co nagrali do tej pory. Ciężkie zadanie przed nimi, ale z takim zapałem i świeżością dokonają tego!

Tomasz Wybranowski

 

Soul Friends -Muzyczne IQ

Marek "Willie" Gołębiewski prezentuje najnowsze wydawnictwo Soul Friends.

Południowa Dusza

Rozmowa z Markiem „Williem” Gołębiewskim o płycie warszawskiego projektu Soul Friends pt. Travellin’ High and Low.
Artystę możecie kojarzyć z zespołu Restless ale i z solowych nagrań pod szyldem M like Me (ponad 20 płyt!). Niezwykle miłe spotkanie w jeszcze milszej muzycznej atmosferze spod znaku Southern Rock. Dla fanów The Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd i …zachodzącego słońca gdzieś na południowych krańcach USA. How’dee folks? Yeeeep!

 

Mirek Gil (Believe, Mr.Gil, ex-Collage) i Marek Gołębiewski (Restless) poznali się przy okazji pierwszych nagrań demo Restless w 2013 roku. Od tamtej pory poza współpracą w ramach Restless współpracowali przy miksach kolejnych płyt solowych Marka nagrywanych samodzielnie w domowym studio i wydawanych od wielu lat w ramach wytwórni Music & More pod pseudonimem M Like Me . W 2021 roku Mirek zaproponował żeby kolejną płytę M Like Me nagrać od początku do końca w jego studio i z towarzyszeniem „żywej” sekcji rytmicznej, by jak to ujął „ta muzyka wreszcie zyskała brzmienie jakie jej się należy”.

Początkowo płyta Soul Friends miała powstać w domowym studio jako kolejna płyta M Like Me z sekcją rytmiczną nagraną w studio Mirka. Oryginalny tytuł płyty miał brzmieć „Southern Soul” z uwagi na nieprzemijającą fascynacja Marka amerykańskim południem, muzyką pełną soczystych gitarowych brzmień, emocjonalnych partii solowych, wciągających melodii a przede wszystkim harmonii gitarowych, których jest fanem (Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd, The Outlaws, The Black Crows).

W trakcie nagrań Marek postanowił zmienić tytuł i nazwę projektu, żeby choć w małej części odzwierciedlić wyjątkowy charakter tych sesji, nie tylko wspólnych godzin nagraniowych, ale też wielogodzinnych rozmów i atmosfery jaka im towarzyszyła. Dlatego płyta została wydana pod nazwą Soul Friends. Przyjaciele, których łączy podobne rozumienie i czucie muzyki, emocji, pasji i radości czyli w skrócie Wspólna Muzyczna Dusza.

Tytuł płyty „Travellin’ High and Low” to zaproszenie do opowieści zawartych w tekstach. Bez zadęcia, teksty opowiadają o podstawowych ludzkich emocjach z którymi każdy z nas boryka się w swoim życiu. Bo największą podróżą jest zawsze nasze własne życie (zródło: https://www.cantaramusic.pl/

 

Prof. Andrzej Szadejko: nauka muzyki powinna zajmować godne miejsce w systemie edukacji

fot.: Pixabay

Znaczenie muzyki polega zarówno na tym, że buduje wspólnotę, jak i na tym, że rozwija jednostki – mówi kompozytor.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Konfrontacje Muzyczne – odcinek 316 z 26 marca 2023 r.

 

Oranżadowe „psychodelicje” ze szczyptą mroku. „Karma Tango” – polski album marca sieci Radia Wnet. Tomasz Wybranowski

Bukiet Oranżady tworzą: Michał Krysztofiak – gitara i śpiew, Robert Derlatka – gitara basowa i śpiew, Maciej Łabudzki – pianino elektryczne, perkusja, flety i Artur Rzempołuch – perkusja.

Otwocka Oranżada to muzyczna zjawiskowość na polskim rynku muzycznym. Ich dozgonnym fanem stałem się od pierwszego przesłuchania krążka „Once Upon A Train”, niemal filmową ścieżką dźwiękową do odwiedzanych stacji kolejowych relacji Warszawa – Otwock. Po dekadzie fonograficznej ciszy wydali jeden z najważniejszych krążków 2023 roku. Piszę to z pełną stanowczością, mimo że dopiero zaczyna się kwiecień. Tomasz Wybranowski   Tutaj do wysłuchania rozmowa z Michałem Krysztofiakiem:   […]

Otwocka Oranżada to muzyczna zjawiskowość na polskim rynku muzycznym. Ich dozgonnym fanem stałem się od pierwszego przesłuchania krążka „Once Upon A Train”, niemal filmową ścieżką dźwiękową do odwiedzanych stacji kolejowych relacji Warszawa – Otwock.

Po dekadzie fonograficznej ciszy wydali jeden z najważniejszych krążków 2023 roku. Piszę to z pełną stanowczością, mimo że dopiero zaczyna się kwiecień.

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Michałem Krysztofiakiem:

 

 

Oranżada, bywalcy Klangbad Festival i ulubieńcy Joahima Immlera, muzyka legendarnej formacji Faust, próbę ognia życia przeżyli w ciągu ostatnich siedmiu lat. Po premierze wspomnianej „Once Upon A Train” (2012) Przemysław Guryn i Maciej Łabudzki odstawili „Oranżadę”.

Przyszedł rok 2015 przyniósł wielki cios. 16 listopada 2015 umiera Przemysław Guryn, o którym muzycy mówią „przyjaciel, muzyk, ważny członek zespołu i przede wszystkim wspaniały człowiek.”

Po kilku miesiącach głębiej do cysterny dźwięków zaczęło powracać trio: Robert Derlatka, Artur Rzempołuch i Michał Krysztofiak. W takim składzie grupa kontynuowała działalność do pewnego zlecenia, które do dziś dzień jest owiane mgiełką tajemnicy. Oto pojawił się ktoś, kto zapragnął ich zobaczyć i usłyszeć tylko dla siebie. On – publiczność postawił jednak warunek: grupa musi zagrać jako kwartet.

Była wiosna 2018 rok. Trio nie szukało czwartego muzyka. Robert Derlatka poprosił o wsparcie Macieja Łabudzkiego. Ten od słowa przeszedł do czynu i na powrót rozsmakował się w oranżadowej aurze. Wtedy znaleźli muzyczny port w siedzibie Muzeum Ziemi Otwockiej. Tam odbywały się próby i rozmowy muzyków o życiu, ulotności chwil i wszechogarniającej aurze pośpiechu.

O tym, że nic nie trwa wiecznie przekonali się już w tym przeklętym roku 2020. U progu pandemii pożar strawił niemal wszystko: instrumenty muzyczne, partytury i nuty, wreszcie szkice tekstów i inne zapiski. Zostali z absolutnie niczym. I to było zapalnikiem nadejścia „nowego”.

W jednym z wywiadów Robert Derlatka powiedział nawet:

Był to dla nas taki moment oczyszczający, bo chyba za długo tam tkwiliśmy. Przenieśliśmy się do nowego miejsca, a pomogli nam w tym koledzy z zespołu Świdermajer. W nowym miejscu złapaliśmy nową energię. Mieliśmy nowy sprzęt, który musieliśmy kupić. Dostęp do tej sali prób też jest łatwiejszy niż w przypadku Muzeum Ziemi Otwockiej.

Magia nowego miejsca zadziałała. Każdy z muzyków częściej i w pogodnych nastrojach wstępował, aby pomuzykować. Fundamentem nowego albumu formacji „Karma Tango” były spotkania i wymiana muzycznych formuł Michała KrysztofiakaRoberta Derlatki.

Okazało się, że ten pierwszy stworzył sporo nowego materiału. Michał Krzysztofiak myślał nawet o wydaniu solowego krążka, ale widząc zapał kolegi z zespołu dostrzegającego w nim „Oranżadowy” potencjał i moc, machnął ręką i stwierdził:

Przearanżujmy te utwory i nagrajmy je pod flagą Oranżady.

Dodam od siebie, że nagrania zespołu Oranżada mają w sobie wielki ładunek filmowości i baśniowej wręcz ilustracyjności. Słuchając nagrania z „Karma Tango” wnikam w konglomerat smaków, zapachów, widoków i kliszy wspomnień.

Obok Czerwi Maćka Kudłacika, Oranżada to absolutny parnas grup tworzących muzyczne motywy do filmów, które (w przypadku muzyki otwockiej grupy), powstać powinny! Zachęcam do wniknięcia w ich muzykę. Pochłonie Was bez reszty.

 

Karma Tango – jeden z albumów najważniejszych (już) A.D. 2023

Zanim objawił nam się krążek „Karma Tango” zespół obdarował wytrawnych fanów płytami: „Oranżada” album (2005), „Drzewa w sadzie zdzikły” (2009), „Samsara” (2009 – edycja winylowa) i „Once upon a train” (2012 – album wydany także na winylu).

Bukiet Oranżady tworzą: Michał Krysztofiak – gitara śpiew, Robert Derlatka – gitara basowa i śpiew, Maciej Łabudzki – pianino elektryczne, perkusja, flety i Artur Rzempołuch – perkusja.

Kiedy postanowicie odsłuchać materiał z płyty „Karma Tango”, to ostrzegam: nie będzie już odwrotu!

PsychoProgDeliczna karuzela raz obróci Was z stronę zmierzchu dekadencji z jej poetyckością i wampirycznym księżycem, innym razem wyniesie w okolice big bitu i acid pop z przełomu lat 60. i 70. XX wieku.

Nie braknie też gitariad i riffów jędrnych i zawiesistych, partii klawiszy, których nie powstydziłby się nasz rodak krwi Rajmund Manzarek i uderzeń w naciągi bębnów, których echo wynosi hen! za horyzont i poza pola najśmielszych,  najpiękniejszych marzeń. Oranżada to nie kopalnia skarbów, a wszechświat dźwięków.

Impresje o 10 nagraniach – podróżach z tego albumu:

  1. „Ty, ja, on i my” – dzięki partii gitary basowej znajdujemy magiczne przejście od muzyki nowej fali, surowej i lekko doprawionej post – rockiem w klimat przełomu lat 60. i 70. To nagranie zrobiłoby wówczas wrażenie na słuchaczach Morrisona z kapitalnego „L.A. Woman”. Melodia, która prowadzi do małej kanciapy prób w latach 60. XX wieku. Spotykamy tam Micky’ego Dolenza, Georga Harrisona (z czasów sierżanta Pieprza) i Syda Barreta próbujących muzycznie stworzyć coś na wzór naszej Oranżady.
  2. „Get Your Head Around Be Busy” – wzorcowy muzyczny motyw przewodni do filmu (który jeszcze nie powstał) na podstawie prozy Aldousa Huxleya „Niebo i piekło”. Okazuje się, że aby zgłębić „za horyzontalność” odmiennych stanów świadomości nie trzeba psychodelików. Owo utopijne miejsce piękna, spokoju i wiedzy o nas samych otwiera się za sprawą Oranżady. Gitary po raz pierwszy dają do zrozumienia, że melodyczność można łączyć z przesterowanym buczeniem, post – riffowymi warknięciami i zgiełkiem całej faktury aranżacyjnej. Głos wnikający w dźwięki jest kolejnym instrumentem, która jednoczy się z dźwiękami fletu Heleny Perek. Emily Bones (Tekla Goldman) niemal wieńczy dzieło piękna nie-do-wypowiedzenia (choć każdy słuchacz je czuje). W finale ściana dźwięku grzebie nas prowadząc wąską szczeliną, w której pulsuje malachitowe światełko, do utworu
  3. „Lay Down” – wzorcowego rocka południowego US z naddaniem stonerowej mocy i matematycznej precyzji. Zawiesisty riff oplatają basowe i perkusyjne serpentyny. Refren to mistrzostwo świata. Michał Krysztofiak nie jest gorszy od Josha Homme’a. A gdyby tak zagrać wolniej, to wyszedłby z tego cudny teksański blues i jam sessions z Z.Z. Top. Cudowne nagranie! Chciałbym je usłyszeć na żywo.
  4. „My 1000” – przynosi ukojenie. Akustyczności i folkowe ornamentacje zamykają na chwilę psychodeliczne i rockowe granie z pasją w innej komnacie świadomości. Flet Heleny Perek wchodzi w dialog z gitarą, która niby to tylko prowadzi melodię, ale co chwila (nie wiem czy to tylko moje wrażenie) delikatnie zbacza tonalnie dając wyzłocić się z świetle księżyca sekcji rytmicznej. Sekcja funkująco (perkusja) – bluesowa (bas) eksponuje wszechobecne piano Macieja Łabudzkiego, z którym jest jak z przypowieścią o Pitagorasie, który opowiada o śpiewających gwizdach… Całość wieńczy akustyczny funk – rockowy finał, którego nie powstydziły się „Papryczki” z czasów „Mother Milk”. Ale to moje subiektywne i klimatyczne odczucia. Krótki tekst „My 1000” staje się heroldem prawdziwych marzeń współczesnych ludzi pogubionych w zachwycie użycia cyberświata, technologii, wszech(nie)wiedzy o wszystkim.

A życie umyka, a życie nie oddaje kredytów z minut i dni, a życie nigdy nie wybaczy grzechów zaniedbania. By świat był lepszy wystarczy tak naprawdę 1000 sprawiedliwych na całym świecie. Amen!  – tak to zinterpretuję.

  1. „Shady House” – post – rockowa konwencja z obowiązkową riifapadą (neologizm mój: riff plus galopada – przyp. T.W) z dotknięciem progresywnego rocka (od 1 minuty i 24 sekundy). Kolorowankę melodii Oranżady wypełniam teraz takimi barwami. No i jeszcze gotycki ornament gitary, który przenosi mnie do połowy lat. 80 XX wieku i pewnej płyty ©kultowej (nie od Kazika) „Love”. Finał szalony z kaskadą świateł rozpraszanych bolidem napędzanym endorfinami!
  2. „Totalizator” – singlowa petarda zwiastująca wydanie płytę, o której powiedziałem już (chyba) wszystko na antenie Radia Wnet, mówiąc o albumie „Karma Tango”

Album marca sieci Radia Wnet i żelazny kandydat do złotej XX. Najważniejszych albumów roku!

  1. „4 Horsemen” – mój absolutny faworyt. Od teraz odtwarzam go sobie w towarzystwie imiennika z roku 1972 z krążka Aphrodite’s Child. Najpierw delikatną sieć tka gitara i flet. Partie basu przenoszą nas znowu pod niebo kalifornijskiej psychodelii przed świtem. Błogo, pięknie i świeżo.

Ale od 2 minuty 18 sekundy zaczyna się muzyczna wspinaczka ze zmianami tempa, która kończy się znalezieniem iście łąki Leśmiana w stylu prog/art./space – rocka z odrobiną oczyszczającej dekadencji. Po szczypice zgiełku i zmierzchu przychodzi ukojenie i spełnienie tożsame z pogodzeniem się ze sobą i I to jest dla mnie przeslaniem tego nagrania, które dla mnie jest fundamentem tego albumu.

I ten głos Emily Bones. Ech Emily…

Solo gitary Michała Krysztofiaka absolutnie mistrzowskie! Odnajduję tam wszystko co najlepsze z gitarowych popisów twórców światowej klasyki. Charakterystyczny, od razu rozpoznawalny bas Roberta Derlatki, spowity w wiatrach elektroniki, wiedzie nas ku wschodniej baśniowości. Bowiem z tego nagrania wyłania się dwie niezwykłe kompozycje

 

 

  1. „Here and Now”
  2. „Tyle dróg” – w nich baśniowość ambientu i psychodeliczny woal wtulają w progresywne senne pasaże. Znakomity bas i rytmy perkusji na których Helena Perek rozciąga niczym delikatną pajęczą sieć nocnego pająka, na którą nocne wokalizy rosy zawiesi Emily.

Oto przed nami w pełnej krasie ukazuje się przepiękna mantra teraźniejszości, którą przesypiamy i unieważniamy śniąc o przyszłości, albo tracimy marnując czas ma mitologizowanie przeszłości. A kiedy teraźniejszość przecieka nam przez palce, to zniewalana nas właśnie „Karma Tango”. Piosenka jest nie tylko wyjątkowej urody perłą z tej płyty, ale i jednym z najjaśniejszych, przepięknych momentów całej twórczości Oranżady:

Tyle dróg, tyle miejsc, każdy chce je odnaleźć. Nie płacz.

Kiedy zgubisz się, to rozstaju dróg, na Ciebie będę czekał.

Tyle rzek, tyle przejść, każdy z nas je znajdzie

  1. „Dzień 2020” – I finał tej znakomitego albumu, który przynosi oczyszczenie. Kamienie osuwają się na korytarze wspomnień, a kotary szczelnie i światłoczule wyciszają wszelkie myśli o jutrze.

Jutro budujemy dzisiaj, dlatego przestańmy o nim myśleć. Czas tworzyć, być, kochać i żyć dziś! Teraz! Polecam bardziej niż bardzo. Takie albumy powstają (niestey!) coraz rzadziej.

 

 

Oranżada i koncert, który trzeba zobaczyć!!!

Od kilku tygodni zapowiadam na antenie sieci Radia Wnet to koncertowe wydarzenie! W sobotę 22 kwietnia 2023 roku Oranżada zagra na scenie Teatru Miejskiego im. Stefana Jaracza w Otwocku. Bilety można zakupić tutaj: https://biletyna.pl/koncert/Koncerty-ORANZADA

 

Tomasz Wybranowski

 

Czas na Realizatora – 24.03.2023 – Wywiad z zespołem Giss

zespoł Giss

18 listopada 2022 roku premierę miał album „II” wrocławskiej formacji Giss w składzie: Jakub Goleniewski, Jan Romaniszyn, Witold Pawelec, Filip Czerwiński, Dawid Piątkowski.

Znani początkowo jako Waiting for an Audience łączą w swojej twórczości brzmienia takich grup jak Radiohead bądź Tame Impala. Mimo to, ciężko zaszufladkować ich muzykę.
O zmianie nazwy, procesie tworzenia i najnowszym, już drugim albumie grupy Giss z członkami zespołu rozmawia Szymon Dąbrowski.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Spotkać Bono i… rozmowa z Maciejem Chmielem, pierwszym polskim dziennikarzem, który rozmawiał z wokalistą U2.

Rockowe Wielkopostne rekolekcje w programie „Cienie W Jaskini” Tomasza Wybranowskiego. Część I.

Jezus wciąż jest natchnieniem. Nie ma w historii żadnej innej postaci, która daje inspirację miliardom ludzi. Łaska miłości, dar nadziei i przyrzeczenie odkupienia nie omija także muzyków rockowych.

Często piosenki, które znamy i nucimy powstały z myślą o Zbawicielu. Tylko my o tym nie wiemy. Nie wiemy? A może nie chcemy wiedzieć albo nie chcemy się wsłuchać baczniej w wyśpiewane metafory.

Mnóstwo znakomitych nagrań często wyszło spod piór i strun muzyków, którym w życiu codziennym bardziej niż daleko od chrześcijańskiej tradycji. Ale czy aby do końca?

Okazuje się, że wciąż w muzyce rozrywkowej a i rockowej jest miejsce na wiarę i na Jezusa! W czasie Wielkiego Postu w moich programach w cyklu „Cienie w jaskini” prezentuję nagrania, które są modlitwami do Boga i bezpośrednimi zwrotami do Jezusa.

 

                                                                                                    Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania cały program „Cienie W Jaskini – Jezus”:

 

Te wyzwania ducha nie zawsze są uniżone i proste w odbiorze, ale zdecydowanie cechuje je prawda i szczerość. I jeszcze jedno – poruszają serca, nie tylko w wielkim tygodniu!

 

Wyobraźmy sobie Jerozolimę prawie dwa tysiące lat temu. Zmierzchało, ale nocne niebo nad Palestyną rozświetlały bladawe promienie księżyca. Następnego dnia Żydzi mieli spożyć Paschę. W tym czasie Jezus i apostołowie przekraczali potok Cedron. Kierowali się wprost do ogrodu Getsemani, który był oddalony od wieczernika o jakieś pół godziny drogi. Ale nie było już z nimi Judasza.

 

Moc muzycznych przykładów

Któż nie zna trzeciego albumu Lenny’ego Kravitza i rockowej, tytułowej błyskawicy na otwarcie. Piosenka opowiada o Jezusie Chrystusie i o wyborze, jaki Bóg stawia przed każdym z ludzi. Czy podążymy za Nim? Czy pozostaniemy głusi? Sam Lenny jest chrześcijaninem i otwarcie mówi o swojej wierze i ufności w Boga.

„Czy Bóg to tylko myśl w twej głowie, czy część ciebie? Czy Chrystus to tylko imię, które przeczytałeś w księdze, gdy byłeś młody? – śpiewa Lenny.

15 lat temu zespół płocka formacja Lao Che wydała płytę „Gospel”. Do dziś to wciąż pasjonujący zestaw najdojrzalszych opowieści o teraźniejszych relacjach między człowiekiem a Bogiem.

Spięty zwraca naszą uwagę nie na dewocjonalia i odpustowość, ale przeczucie niewyrażalnego absolutu Boga.

 

Bono w Red Rocks Amphitheatre, Denver 1983. Fot. z witryny u2.com

 

Oto gwiazdorzy z U2, którzy muzycznie trochę dołuję od ponad dekady. Ale wróćmy myślami do albumu „Achtung Baby” z 1991 roku. Znajdziemy tam nagranie „Until The End Of The World”. To nie błaha piosenka, jak może się dawać nam, o zdradach na różnych poziomach.

Bono ukazuje te sytuacje przez przedstawienie ostatniej wieczerzy z perspektywy Judasza. Jest w niej żal z powodu zdrady przyjaciela i wyrzuty sumienia, które doprowadziły Judasza, jedną z najtragiczniejszych i przeklętych postaci Nowego Testamentu do samobójstwa. U2 nie unika wyrażania wiary w muzyce, którą tworzy.

Ale z drugiej strony była to zdrada, która rozpoczęła wydarzenia, które wspominamy w tajemnicy Triduum Paschalnego. Jest to opowieść o niespełnionych nadziejach, nienawiści, kłamstwie i zdradzie. Opowieść o najgorszych postawach, z których – jak naucza Kościół – wypłynęło największe w historii dobro.

 

Dezerter, koncert w dublińskim klubie Village. Marzec 2011. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37 Dublin

 

Dezerter o Jezusie

Piosenkę o Jezusie nagrała kultowa punk – rockowa formacja Dezerter. Słowa perkusisty grupy Krzysztofa Grabowskiego z albumu „Ziemia jest płaska” (1998) stawiają konkretne pytania i to nie tylko przed ludźmi wierzącymi.

Jak nauczałby Jezus Gdyby żył w naszych czasach?

Czy prowadziłby odczyty Na śródmiejskich placach?

Czy miałby program w radiu Albo show w telewizji?

Czy chciałby iść do wojska? Czy ufałby policji?

Jaki rodzaj śmierci Jezusowi by zadano?

Czy umarłby na krześle Czy też by go rozstrzelano?

Jaki symbol męczeństwa Swojego zbawcy

Na złotych łańcuszkach nosiliby wyznawcy?

Czy dziś bylibyśmy Judaszami czy stali się bardziej św. Piotrem, co trzykrotnie wyrzeka się i zapiera? Ta piosenka grupy Dezerter wzbudza we mnie pytanie, czy zdrada Judasza była konieczna do zbawienia.

Wiem, że ta kwestia dzieli teologów do dziś, a oni nie są w stanie bezsprzecznie rozstrzygnąć. Ale słuchając Dezertera i wspominając scenę z Poncjuszem Piłatem, Barabaszem i tłumem mieszkańców Jerozolimy pojawia się problem wolnej woli i planu Boga. Przecież istniała na pewno perspektywa, aby zbawienie przyszło na świat w inny sposób. Niekoniecznie przez Judasza. Ale to nie on sam odpowiada za śmierć Jezusa.

Sanhedryn cały czas szukał fałszywych oskarżeń przeciwko Jezusowi, ale to Piłat i Herod nie mieli odwagi oprotestować wyroku śmierci. To tak naprawdę lud Jerozolimy wolał Barabasza.

 

Ozzy Osbourne w Dublinie. Fot. Tomasz Wybranowski

Black Sabbath śpiewają o Jezusie! Zdziwieni???

 

Myślałeś kiedyś o swej duszy − czy można ją uratować?

A może sądzisz, że po śmierci po prostu zostajesz we własnym grobie

Czy Bóg to tylko myśl w twej głowie, czy też część ciebie?

Czy Chrystus to tylko imię, które wyczytałeś w książce, kiedy byłeś młody?

/…/ Cóż, ja ujrzałem prawdę, tak, zobaczyłem światło i zmieniłem się

I będę gotów, gdy będziesz samotny i przerażony u kresu naszych dni

Czy to możliwe, żebyś się bał? Co powiedzieliby twoi przyjaciele

Gdyby wiedzieli, że wierzysz w Boga w niebie?

Powinni zrozumieć zanim skrytykują

Że Bóg to jedyna droga do miłości

Ile razy cięgi zbierałem, że na antenie Wnet prezentuję grupę Black Sabbath. Jak na ironię bowiem w tym opisie „Cieni w jaskini – opowieści o Jezusie”, Black Sabbath dla wszystkich „znawców rocka i muzyki” kojarzony się ze złym i szatanem. Kropka! Z bólem piszę i smutkiem, że większość ludzi ignoruje to, że

Ozzy Osbourne na ogół poprzez treści swych piosenek chwali Boga i podkreśla, że szatan został pobity.

Nagranie „After Forever” z doskonałej trzeciej płyty grupy „Master of Reality” (1971 rok) ma święcie wyraźny i prosty przekaz. Ozzy Osbourne hard – rockowe rekolekcje wierzącym. Chce, aby byli oni w pełni przeświadczeni o swojej wiarze nawet w czasach prześladowań i szykan. Warto to znieść, bowiem jak śpiewa:

Jedyną drogą do miłości jest Bóg.

                                                                                                         Tomasz Wybranowski

 

Spotkać Bono i… rozmowa z Maciejem Chmielem, pierwszym polskim dziennikarzem, który rozmawiał z wokalistą U2.

Maciej Chmiel w latach 80. był uczestnikiem ruchu trzeciego obiegu i organizował festiwal „Róbrege”. Z poezją i literaturą mu zawsze było po drodze, bowiem pracował w redakcji pisma „Brulion”.

W 1989 r. Maciej Chmiel pojechał do Amsterdamu, by zaprosić zespół do Polski, a przy okazji przeprowadzić wywiad. Wówczas grupa U2 po wydaniu krążka „Joshua Tree” była na rockowym parnasie świata.

Maciej Chmiel jest dla mnie osobiście jednym z najważniejszych dziennikarzy muzycznych. Z wypiekami na twarzy wsłuchiwałem się w kolejne odsłony kultowej audycji w Trójce przełomu lat 80. i 90. XX wieku „Radio Clash”, której był współautorem i współprowadzącym. Dał się także poznać jako znakomity organizator i manager naszego punk – rockowego dobra narodowego – grupy Dezerter.

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania cała rozmowa z Maciejem Chmielem:

 

Z branżą mediów i rozrywki jest związany od ponad 35 lat. W latach 80. był uczestnikiem ruchu trzeciego obiegu i organizował festiwal „Róbrege”. Z poezją i literaturą mu zawsze było po drodze, bowiem pracował w redakcji pisma „Brulion”.

Maciej Chmiel życie dziennikarza godził z bytem producenta. Założył i zarządzał z innym tuzem polskiego dziennikarstwa Andrzejem Horubałą (a potem już sam) firmą Casablanca Studio. W latach 90. związany był m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Tygodnikiem Literackim” i wspomnianą radiową Trójką, a także a w latach 1994-1996 pracował w dziale rozrywki TVP1. W publicznej tv współprowadził program kulturalny „Łossskot”. W końcu został także szefem TVP2.

Zawsze podkreślam, że to człowiek renesansu i persona bardziej niż niezbędna i zasłużona polskiej scenie muzycznej. Dlaczego? Oto odpowiedź (tylko jedna z wielu): Maciej Chmiel był pomysłodawcą Fryderyków, a także wicedyrektorem festiwali w Opolu i w Sopocie.

Jego wiedza, smak i doświadczenie dały mu przepustkę by być ekspertem i jurorem wielu festiwali (m.in. Cartoon Forum we francuskiej Tuluzie czy Animateka w Lublanie).

Ile ma na koncie wyprodukowanych i poprowadzonych programów telewizyjnych, godzin spędzonych przy radiowym mikrofonie, zrealizowanych filmów dokumentalnych i teledysków, tego nie zliczy sam.

 

Obecnie jest dyrektorem państwowego Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej.

Spotkać Bono i zaprosić U2 do Polski – misja AD 1989/1990

 

Moje radiowe obchody na antenie Radia Wnet 40. rocznicy albumu „War” U2 nie mogły odbyć się bez niego. To właśnie mój gość Maciej Chmiel był pierwszym dziennikarzem z Polski wracającej do rodziny wolnych narodów, któremu udało się dwukrotnie spotkać i porozmawiać z wokalistą i tekściarzem U2 – Bono.

W 1989 r. pojechał do Amsterdamu, by zaprosić zespół do Polski, a przy okazji przeprowadzić wywiad. Wówczas grupa U2 po krążkach „War”, „The Unforgetabble Fire” a zwłaszcza „Joshua Tree” była najjaśniejszym punktem na rockowym parnasie świata.

Liczyłem ja i grono wielu osób, że uda mi się zaprosić U2 na koncert. Czułem się jak wysłannik odrodzającej się Polski, niczym rzecznik ruchu „Solidarność” i uciskanego do niedawna narodu. Przecież U2 zawsze śpiewało o wolności i nadziei. – mówi Maciej Chmiel.

Trudno wyobrazić sobie Lecha Wałęsę w roli promotora rocka i koncertów halowych, ale wabikiem na Bono miał być właśnie list od ówczesnego prezydenta Rzeczpospolitej.

Zaproszenie do Polski podpisane przez Wałęsę ukryłem w kieszeni koszuli i wsiadłem do samolotu. Uprzednio od wielkiej fanki U2 z Warszawy otrzymałem bilet na koncert U2. – wspomina Maciej Chmiel. – Przez kilka godzin koczowałem w tłumie fanów przed hotelem, gdzie zatrzymał się irlandzki kwartet.

Gdy Bono wreszcie podjechał pod hotel, wyrwał się tłumu. Bono od razu zauważył naklejkę Solidarności na mojej teczce i mikrofon. Po wielu próbach i zdarzeniach wreszcie udało się przez prawie pół godziny porozmawiać z wokalistą U2.

O kulisach tej wyprawy pod niebo Niderlandów, sieci przyjaznych kontaktów i szczerych ludzi, nieszczerości managerów i oficerów prasowych gwiazd, wreszcie samym spotkaniu oko w oko z Bono opowiedział mi szczegółowo tutaj:

 

Studio Dublin na antenie Radia WNET od października 2010 roku (najpierw jako „Irlandzka Polska Tygodniówka”). Zawsze w piątek, zawsze po Poranku WNET ok. 9:10. Na Muzyczny Wtorek ekipa Studia 37 zaprasza zawsze we wtorki od 13:00 i od godziny 19:00.