Św. Urszula Ledóchowska: Jak wychować i ochronić dzieci? / Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 68/2020

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne? Założycielka Urszulanek Szarych ma receptę na dobre wychowanie.

Święte rady dla rodziców i wychowawców

Katarzyna Purska USJK

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie?

Na początek przytoczę dwie wypowiedzi: „Żywy, chociaż w dużej mierze sztucznie wykreowany przez opozycję spór o tzw. edukację seksualną ma czytelne podłoże światopoglądowe. Tylko ktoś naiwny i zupełnie niezorientowany może bowiem pomyśleć, że podstawową kwestią jest tu dobro dzieci. Nic takiego! To nowy, a właściwie stary front wojny ideologicznej, stawiającej sobie za cel trwałe odkształcenie albo wręcz uszkodzenie polskiego społeczeństwa. Jest to jednak front obrzydliwy, bo wkraczający do szkół i próbujący ich przestrzeń zamienić w pole demoralizujących zmagań”.

„Świat nasz dzisiejszy (…) wypowiedział wojnę Chrystusowi Panu. Mody ohydne przyzwyczajają dziecko, przyzwyczajają młodzież do robienia wystawy ze swego ciała, – lektura brudna zajmuje umysł bezwstydnymi wyobrażeniami, widowiska niemoralne, wolność, niekrępowanie się w stosunkach z mężczyznami (…) – to wszystko pozbawia młodzież naszego wieku poczucia skromności”.

Autorem pierwszej z nich jest wybitny pedagog z UMK w Torunia – prof. Aleksander Nalaskowski, natomiast druga – pochodzi od św. Urszuli Ledóchowskiej i jest fragmentem jej przemówienia, które wygłosiła podczas Zjazdu Sodalisek Szkół Średnich w Poznaniu w roku 1928. Zważywszy na dużą odległość czasową, jaka dzieli obie, a także na różne okoliczności, w jakich powstały, nasuwa mi się nieodparcie wniosek, że oto od wielu lat mamy do czynienia z destruktywnym procesem przemian cywilizacyjnych, który w ostatnim czasie gwałtownie przyspieszył. To, co z rosnącym niepokojem obserwujemy w naszej rzeczywistości społecznej, prof. Nalaskowski nazywa „starym frontem wojny ideologicznej”. Jest to wojna cywilizacyjna, która szczególnie mocno uderza w najmłodsze pokolenie. Dostrzega to już wielu rodziców i śledzą zafrasowani dziadkowie.

Miłość rodzicielska i poczucie odpowiedzialności sprawiają, że nie możemy nie angażować się w nasilający się spór o kształt polskiej edukacji i zasady wychowania. Zatroskani o los dzieci i młodzieży nauczyciele, rodzice i opiekunowie zastanawiają się nie tyle nad przyczynami destruktywnych zjawisk społecznych, ile nad środkami zaradczymi.

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie?

Problemy edukacyjno-wychowawcze są mi znane z wieloletniego doświadczenia pracy w szkole. Mimo to nie czuję się specjalistką w dziedzinie pedagogiki na tyle, aby proponować własne rozwiązania, czy też polemizować ze znawcami tematu. Pragnę jedynie na łamach tego pisma pochylić się i zadumać nad radami oraz wskazówkami świętych pedagogów. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje św. Urszula Ledóchowska – Założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK. W minionym roku upłynęło 80 lat od jej śmierci. Zmarła 29 maja 1939 r. w rzymskim domu „szarych” sióstr urszulanek. Pośmiertne peregrynacje do jej łoża zdawały się nie mieć końca i były świadectwem powszechnego już wówczas przekonania o jej osobistej świętości. W pogrzebie Matki Urszuli Ledóchowskiej uczestniczyli biskupi, ambasadorzy, dyplomaci, politycy i przełożeni zakonów.

Fot. Święta wśród dzieci w Aalborgu | Fot. archiwum MUL

Kim była kobieta, która zgromadziła tak liczne tłumy żałobne? Była to osoba niezwykle zaangażowana nie tylko w religijne życie Kościoła, ale też – społeczne, kulturalne, a nawet polityczne. Doceniał ją za to, a nawet podziwiał sam papież Pius XI, który podobno mawiał o niej żartobliwie: „Ona jest jak obecność Boga, można ją spotkać wszędzie”. Jej odejście było wielką, niepowetowaną stratą dla Kościoła katolickiego. Znana była z wszechstronnej i niestrudzonej aktywności na różnych polach, jednak zasłynęła przede wszystkim jako pedagog i autorka oryginalnych, daleko wyprzedzających swoją epokę inicjatyw wychowawczych. Wprawdzie nie opracowała dokumentów ujmujących jej poglądy i metody pracy pedagogicznej w odkreślony system wychowawczy, ale można z całą pewnością stwierdzić, że stworzyła nowatorski system, który, jak się okazuje, był dokładną realizacją Deklaracji o Wychowaniu Chrześcijańskim – dokumentu Soboru Watykańskiego II. Co istotne, jej koncepcja wychowania ma nadal znaczenie dla całej współczesnej pedagogiki. Zrozumienie i właściwa interpretacja poglądów Świętej na wychowanie wymagają sięgnięcia do źródeł. Stanowią je przede wszystkim doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego, a także jej zainteresowania współczesną myślą pedagogiczną.

Rodzina, w której wyrosła, była niewątpliwie dla niej wzorem i punktem odniesienia. Była to rodzina na wskroś katolicka, o której można powiedzieć za Janem Pawłem II, że w stopniu doskonałym realizowała misyjność Kościoła wobec swoich dzieci. Rodzice – Antoni i Józefina – wychowali gromadkę dzieci na wspaniałych Polaków i heroicznych chrześcijan. Dość przypomnieć, że dwie ich córki – Maria Teresa i Julia (przyszła m. Urszula) zostały wyniesione przez Kościół katolicki do chwały ołtarzy. Maria Teresa Ledóchowska – żarliwa Apostołka Afryki, założycielka zgromadzenia zwanego Sodalicją Św. Piotra Klawera, została beatyfikowana przez papieża Pawła VI w Rzymie 19.07.1975 r., młodsza zaś z sióstr – Urszula (chrzestne imię Julia) – została kanonizowana przez Jana Pawła II 18.05.2003 r. W opinii świętości zmarli też dwaj synowie Antoniego i Józefiny: o. Włodzimierz – długoletni generał zakonu jezuitów, oddany bez reszty Kościołowi i zakonowi oraz gen. Ignacy Ledóchowski – bohaterski uczestnik Bitwy Warszawskiej 1920 r., człowiek żywej wiary i wielkiego hartu ducha, który zginął za sprawę polską w obozie niemieckim w Dora-Northausen w 1945 r. Co więcej, aż troje dzieci i troje wnuków Antoniego i Józefiny Ledóchowskich obrało drogę życia zakonnego. Czyż tego faktu nie można by nazwać fenomenem świętości rodzinnej?

To rodzi ważne pytania: w jaki sposób małżonkowie Ledóchowscy stworzyli środowisko rodzinne, w którym wartości chrześcijańskie i patriotyczne zostały przekazane dzieciom i wnukom? Jak to się stało, że ten przekaz został nie tylko przez nie przyjęty i uznany, lecz stał się motywem ich świadomego i heroicznego dążenia do świętości?

Św. Urszula (Julia) Ledóchowska urodziła się 17.IV.1865 w Loosdorf, na terenie Austrii, dokąd rodzina jej ojca zmuszona była przenieść się w obawie przed prześladowaniami zaborcy rosyjskiego. Ojciec, pochodzący z polskiej rodziny ziemiańskiej o tradycjach patriotycznych i katolickich, przekazał swoim dzieciom doskonałą znajomość historii i literatury polskiej oraz gorące przywiązanie do wartości patriotycznych. To jemu Julia zawdzięczała żywą świadomość przynależności do narodu polskiego.

s. Urszula Ledóchowska z wychowankiem Jasiem | Fot. archiwum MUL

Matka pochodziła z rodziny szwajcarsko-niemieckiej, katolickiej, której nieobca była tradycja protestancka. I to właśnie ona odegrała decydującą rolę w wychowaniu dzieci, zwłaszcza religijnym. „Wszystko, czym jesteśmy i co posiadamy (…) zawdzięczamy po Bogu Twej macierzyńskiej miłości i twemu światłemu przykładowi” – wspominały ją po latach. Wiele postaw, a nawet powiedzeń św. Urszula zawdzięczała matce. „Dzieci, choćby wam się powodziło bardzo źle, nie traćcie nadziei” – powtarzała za nią św. Urszula. To wielonarodowe pochodzenie Świętej oraz światłe, otwarte umysły jej rodziców sprawiły zapewne, że doskonale czuła się na salonach Europy i miała szerokie kontakty z przedstawicielami różnych narodów i religii. A mimo to samą siebie określała jako „gorące serce polskie”.

Oboje rodzice św. Urszuli dbali o wszechstronny rozwój swoich dzieci. Każdemu odpowiednio do jego zainteresowań i zdolności starali się zapewnić możliwości kształcenia, pamiętając również o jego rozwoju fizycznym, w którym mieściło się nie tylko stwarzanie im możliwości aktywnego wypoczynku na świeżym powietrzu, ale też uprawiania sportów, zwłaszcza sportów zimowych i jazdy konnej. Doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego sprawiły, że rodzina była dla m. Urszuli ważnym obszarem życia społecznego obok Ojczyzny, wspólnoty religijnej i kręgu kulturowego. Twierdziła, że rodzina to klucz do krzewienia komunii, ofiarności, dostrzeganie dobra i odrzucanie egoizmu.

Od roku 1886, po wstąpieniu do klasztoru SS. Urszulanek w Krakowie, s. Urszula nabyła doświadczenie jako mistrzyni pensjonatu i nauczycielka w krakowskim gimnazjum Sióstr Urszulanek.

Wysłana przez przełożone do Francji w celu zdobycia formalnych kwalifikacji do nauczania j. francuskiego, osiągnęła znakomitą orientację w nowych prądach pedagogiki, dzięki czemu potrafiła wnikliwie, ale też samodzielnie i krytycznie korzystać z osiągnięć tego, co w Europie określane było terminem „nowe wychowanie”.

Miała zresztą sposobność osobiście spotkać na swej drodze życia sławne pionierki reform pedagogicznych. Były wśród nich szwedzka pisarka Ellen Key, inicjatorka ogłoszenia wieku XX wiekiem „stulecia dziecka” i propagatorka wychowania skrajnie indywidualistycznego, a także włoska lekarka – Maria Montessori, autorka programów wychowania dzieci przedszkolnych opartych na założeniu, że rozwój fizyczny dziecka powinien być traktowany równorzędnie z jego rozwojem psychicznym. Pomimo krytycznych uwag i zastrzeżeń, św. Urszula wykorzystała wszystko to, co uznała w ich programach i koncepcjach za wartościowe. Jedynym kryterium przyjęcia była zgodność z jej podstawowymi celami i założeniami.

Jako nauczycielka i wychowawczyni Matka Urszula dbała przede wszystkim o wielostronność wychowania dziecka, o jego bliski związek z życiem, kontakty z przyrodą i sztuką. Trzeba podkreślić, że jej metody wychowawcze były nie tyle wynikiem wiedzy wyniesionej z podręczników czy kontaktów z przedstawicielkami myśli pedagogicznej, lecz przede wszystkim owocem wieloletnich doświadczeń, jakie zdobyła, nauczając dziewczęta w Polsce, w Rosji i w Skandynawii. Uczennice tak wspominały ją po latach: „Matki wykład nie mógł być mniej lub bardziej interesujący, porywał zawsze. Wszystko jedno, czy była to lekcja historii sztuki, literatury czy gramatyki francuskiej, z chwilą, kiedy swoim szybkim, elastycznym krokiem wchodziła na katedrę i obejmowała klasę bystrym spojrzeniem, przykuwała z miejsca naszą uwagę do swej woli nauczania nas tego, czego nauczyć chciała (…) Matka nie tylko umiała, ale lubiła uczyć. Wyczuwałyśmy to dobrze. Na wykładach nigdy nie była zmęczona, zawsze mówiła z niegasnącym zapałem”. Ten sposób (zapał, ożywione podejście do nauczanego przedmiotu, sposób bycia w klasie) wskazują i wyjaśniają, co w pracy nauczyciela uważała za ważne. Niewątpliwie dla niej ważne były same uczennice.

Gdybym próbować streścić założenia wychowawcze św. Urszuli, byłaby to pedagogika miłości, bezwarunkowej dobroci, szukania w każdym człowieku dobra, a w każdej sytuacji – tego, co może łączyć w dążeniu do dobra.

Pisała: „Czasem więcej dobrego może zdziałać jeden serdeczny uśmiech, dobre, życzliwe słowo, aniżeli bogaty dar pochmurnego dawcy (…) Ganić, ganić i gderać – to strasznie oddziaływa na człowieka (…) Łajania nie są zachętą do pracy wewnętrznej (…) Trzeba być dobrą, ale rozumnie dobrą. Dobroć rozumna potrafi znaleźć słowo poważne – nie twarde, lodowate, lecz karcące słusznie zło” (zob. K. Czarnecka, Urszuli Ledóchowskiej refleksja o wychowaniu, „Dzwonek św. Olafa”; K. Olbrycht, Zarys systemu wychowania bł. Urszuli Ledóchowskiej, Pniewy 1991).

Wizyta u Ellen Kay | Fot. archiwum MUL

„W swojej pracy wychowawczej m. Urszula miała dwie metody: lubiła podtrzymywać rozmowy i dyskusje na tematy religii i wiary oraz kontaktować dziewczęta bezpośrednio z biednymi, aby w ten sposób rozbudzić w nich poczucie odpowiedzialności i chęć przyjścia z pomocą, wyrzekając się czegoś na rzecz mniej zamożnych. Inny rys charakterystyczny jej działalności polegał na tym, że potrafiła – bez przymusu – nakłaniać młodzież do gorliwej pobożności maryjnej oraz szczerego pragnienia częstej Komunii świętej” – napisał o niej jezuita, o. Molinari.

Św. Urszula Ledóchowska dawała wyraz swoim poglądom na wychowanie w licznie wygłaszanych przez siebie odczytach i konferencjach. Podczas jednej z nich, wygłoszonej 4.02.1910 r. w Petersburgu na zebraniu Stowarzyszenia Pedagogicznego, mówiła o wadach współczesnego wychowania. Wśród nich wymieniła brak jasności i konsekwencji w wychowaniu, które nie wykluczało Boga, lecz również nie szukało w Nim oparcia. Święta wyrażała pogląd, że współcześnie w wychowaniu zbyt duży akcent kładzie się na to, aby przygotować dziecko do „zdobycia całego świata”, a za mało troski wykazuje się o jego duszę. Zwracała też uwagę, że co prawda dzieci są przygotowywano do przyszłych „zadań czysto świeckich”, ale jednocześnie przyzwala się im na lekceważenie obowiązków religijnych.

Zdaniem m. Urszuli, sami rodzice są odpowiedzialni „za gaszenie w dzieciach ognia miłości Boga”. Twierdziła, że w konsekwencji prowadzi to do zaniku szacunku dzieci w stosunku do własnych rodziców.

Przypominała również rodzicom i wychowawcom, że wiara jest łaską, która „wyraża się choćby w dziecięcej egzaltacji, której nie wolno wyśmiewać”. Błędem też – według Matki Urszuli – była ślepa miłość rodziców do dzieci, w efekcie której „rodzice usuwali sprzed dzieci wszelkie trudności, nie pozwalając im nauczyć się przyjęcia cierpienia jako ofiary” (za: B. Czaplicki, Katolicka działalność dobroczynna w Rosji w latach 1860–1918, Warszawa 2008, s. 87).

Ważnym elementem oddziaływania wychowawczego w koncepcji św. Urszuli była praca. Włączyła ją do swego programu jako odrębną wartość. Uważała, że jest wartością specyficznie ludzką i dlatego przywiązywała ogromną wagę do właściwego porządku pracy, do wszystkiego, co łączy się z rzetelnością, sumiennością i uczciwością. Wyznawała też pogląd, że praca nie może być nigdy uważana za karę i stosowana jako kara! Musi się stać naturalną, akceptowaną częścią życia, co wymaga długiej i trudnej pracy wychowawczej: „Uczmy nasze dzieci pracować, kochać pracę, znaleźć szczęście w pracy. Ale żeby tak być mogło, trzeba od najmłodszych lat przyzwyczajać dziecko do pracy” – pisała.

Refleksje św. Urszuli o pracy mogą okazać się szczególnie cenne dla egzystencji współczesnego człowieka, żyjącego w stanie permanentnego zapracowania, a często przepracowania i zapominającego o tym, że praca jest formą służby bliźniemu: „Odbiorcą ludzkiego wysiłku, powtórzmy, jest zawsze inny człowiek (bliźni), choć najczęściej niewidoczny zza biurka, nieznany z wyglądu i imienia”. Wymiar społeczny, jej zdaniem, należy też uwzględnić w wychowaniu moralnym. Uważała, że wychowanie religijne i moralne winno przekładać się na konkretne czyny, rodzić gotowość do podjęcia zadań dla dobra innych. Z tego powodu dbała, aby uczennice i wychowanki zakładanych przez nią szkół i internatów prowadziły nie tylko szeroką działalność charytatywną, ale też same podejmowały pracę wśród ludzi i dla ludzi. Dlatego tak mocno uświadamiała im potrzeby społeczne oraz wymagała od nich działania.

Zapewne stąd apel, jaki skierowała w 1927 r. do byłych uczennic: „Jesteś stworzoną do czegoś wyższego, pożyteczniejszego jak do służenia za ozdobę (czasem wątpliwą) salonów, do tańców murzyńskich, do manikiury i rozmaitych innych, równie pożytecznych rzeczy – pouczała je, nie bez ironii.

„Proponuję, byście zechciały dwa, trzy lata swej młodości poświęcić Bogu i Ojczyźnie, podobnie jak mężczyźni odbywający służbę wojskową. Praca społeczna byłaby świetnym przygotowaniem do zamążpójścia” (Rok Święty, „Dzwonek…” 1933 nr 2, s. 12).

W odpowiedzi otrzymała ponad 700 listów. Owocem jej inicjatywy była duża grupa młodych kobiet, które po zakończonej nauce wyjechały na Kresy, aby wesprzeć siostry w działalności oświatowo-opiekuńczej. W ten sposób św. Urszula stała się prekursorką wolontariatu świeckich na wiele lat przed Soborem Watykańskim II.

Wychowanie człowieka jako osoby zakłada kształtowanie jego tożsamości. Budowanie jej dokonuje się w odniesieniu do najważniejszych wspólnot życiowych. Obok rodziny takimi ważnymi dla rozwoju człowieka obszarami życia są: ojczyzna, historycznie ukształtowany krąg kulturowy i wspólnota religijna. Św. Urszula wyznaczała dwa główne cele wychowawcze: „Mamy więc w dziele wychowania dwojakie zadanie: pierwsze – wychowanie dzieci dla Boga, dla ojczyzny niebieskiej, drugie, to wychowanie dzieci dla społeczeństwa, dla ojczyzny ziemskiej”. Pisała: „wiara i polskość są dopełniającymi się czynnikami wychowawczymi. Oba żądają walki z połowicznością i rzetelnego spełniania obowiązków codziennych”.

W realizacji obu tych celów – według niej – nieocenioną rolę odgrywała rodzina, a zwłaszcza matka. Dlatego też pomoc rodzinom była jednym z najczęściej poruszanych przez nią tematów. Wiele uwagi poświęcała też formacji kobiet i przekonywaniu ich do podejmowania obowiązków związanych z macierzyństwem. Twierdziła, że „wychowywać dziewczęta to znaczy wychowywać matki rodzin”. Była zdania, że osobisty przykład matki, jej miłość oraz przekazywane przez nią podstawy życia religijnego są najważniejsze dla rozwoju i szczęśliwej przyszłości dziecka. Zwracając się do matek, mówiła: „O szanowne panie, zapewniając dziecku bogactwa, zaszczyty, przyjemności, wszelkie rozkosze świata – czy wieleście dały? Nic, nic, trochę dymu, który uniesie się w powietrze i tam zginie. Boga trzeba dać dziecku! Boga trzeba mu dać, a w Bogu znajdzie źródło szczęścia, które nigdy nie wysycha – nigdy, nawet wśród łez, nawet wśród najbardziej rozszalałych burzach życia”.

Twierdziła, że matki w rodzinie mają decydujący wpływ na kształtowanie w dziecku uczuć patriotycznych: „Wszak wiemy, przyszłość narodu nie tyle w rękach polityków, ile w ręku matek spoczywa. Na kolanach świętej matki wychowują się świątobliwi kapłani, dzielni urzędnicy państwowi, bohaterscy obrońcy ojczyzny”.

Z tego powodu wychowywanie dziewcząt uznawała za formę służby Polsce. Jak tego dokonać? Jak przekazywać dzieciom wiarę i patriotyzm? Przez przykład osobistego życia – odpowiadała św. Urszula. „Przykład więcej zdziała niż najwznioślejsze kazanie (…) Za świętością matki podążą dzieci (…) Na kolanach świętej matki wychowują się święci”. Udzielała przy tym wielu konkretnych i cennych rad: „Boga trzeba dać dziecku już od pierwszej chwili jego istnienia (…) Daj dziecku Boga, daj mu Jezusa w Komunii św., a możesz o jego przyszłość być spokojna”; ale trzeba również pamiętać, że „Gorliwość bez miłości i dobroci nie pociąga do Boga, ale od Niego, od religii, od pobożności odstręcza (…) „Prawdziwej, zdrowej, nie egzaltowanej pobożności dzieciom potrzeba, pobożności, która życie rozjaśnia i upiększa, ale broń Boże nie zatruwa! (…) Oto pierwszy warunek wychowania dzieci dla Boga – tworzyć wokół nich atmosferę szczęścia. Gdy to zrobione, reszta pójdzie łatwiej”.

Ta reszta, o której wspomina, to praca nad charakterem. Aby była skuteczna, najpierw musi nastąpić zakorzenienie człowieka w wierze. Była przekonana, że dopiero wówczas, gdy dziecko zostanie wprowadzone w życie wiary, można spodziewać się skutecznych rezultatów pracy nad jego charakterem.

Konieczny jest też właściwy stosunek do prawdy, czyli umiłowanie prawdy, wierność prawdzie. Praca nad charakterem domaga się bowiem od człowieka odwagi stanięcia w prawdzie. Stąd tak ważne jest wychowanie dzieci do bezwarunkowej prawdomówności.

Matka Urszula i dzisiaj przypomina rodzicom, że dziecko przyzwyczaja się do prawdy przez to, że oni sami skrupulatnie liczą się z tym, co mówią: „Nie można pozwolić sobie na najmniejszą niedokładność w słowach – pilnować siebie ciągle – by nie przesadzać, nie przekręcać”. Matka w listach do swoich dawnych wychowanek napominała je, aby unikały w swoim zachowaniu jakiegokolwiek fałszu, którego wyrazem jest bezwzględne podporządkowywanie się modzie, egzaltacje i kreowanie własnego wizerunku.

Praca nad charakterem wymaga również od człowieka dzielności i samodyscypliny. A te z kolei zależą od ukształtowania woli. Jak tego dokonać? Recepta św. Urszuli zawiera się w diagnozie: „Dlaczego obecna młodzież nasza tak często choruje na brak woli? Bo nikt nie przyzwyczaja jej do ćwiczenia się w małych umartwieniach, małych ofiarach” – czytamy w artykule św. Urszuli Ledóchowskiej zamieszczonym w wydawanym przez nią piśmie pt. „Dzwonek św. Olafa”. I wreszcie rzecz najważniejsza w pedagogicznych poglądach św. Urszuli: dążenie do świętości jako podstawowy obowiązek chrześcijanina: „Największe dobro na ziemi to – świętość, jedynie ważny cel, do którego warto na ziemi dążyć – świętość, jedyny skarb, który należy zdobywać” – pisała. W świętych upatrywała nadzieję dla podupadającej moralnie Europy.

W artykule niedawno opublikowanym na łamach tygodnika „Sieci” Wojciech Reszczyński opisał głośny w mediach przypadek prof. Ewy Budzyńskiej z UŚ, której rzecznik dyscyplinarny prof. Wojciech Popiołek zarzucił wypowiedzi „o charakterze wartościującym” i „homofobiczne” oraz „brak tolerancji”, a to dlatego, że mówiła na wykładzie o wartości tradycyjnie pojętej rodziny oraz o antykoncepcji i aborcji jako o złu moralnym. Przyczyną bezpośrednią nagany, jak pisze dziennikarz, był „donos do władz uczelni, jaki złożyli studenci UŚ, widać już wcześniej indoktrynowani w liceach”. Sytuacja, którą opisał, przypomniała mu jego własne doświadczenie, jakim było nieudane wystąpienie w jednym z olsztyńskich liceów ogólnokształcących. Powodem wyrażonej przez młodzież dezaprobaty było odwołanie się autora podczas wystąpienia w szkole do arystotelesowskiej koncepcji prawdy, a także do etyki naturalnej i do etyki katolickiej, opartej na porządku nadprzyrodzonym, jak również do tradycyjnej definicji małżeństwa jako cechy głównej naszej cywilizacji. Młodzież zarzuciła red. Reszczyńskiemu, że za mało w jego wystąpieniu było akcentów o wolności i tolerancji, na co zresztą zwróciła najpierw uwagę nauczycielka. Dziennikarz był tą sytuacją zdumiony i zasmucony, gdyż na podstawie dotychczasowych doświadczeń był przekonany, że „młodzi ludzie, podążając za prawdą, idą raczej pod prąd konformistycznym poglądom”. Na koniec felietonu pisze: „Tak było w moich czasach, gdy wrażliwsza i nie taka mała przecież część młodzieży odrzucała marksistowską indoktrynację” (W. Reszczyński, Przeciw hunwejbinom, „Sieci”, 2020/5(374)).

„Młodym ludziom zagraża materializm: Umysł dzisiejszego człowieka, zbyt obciążony wszelkimi wymaganiami coraz bardziej panoszącego się materializmu, nie umie już wznosić się wyżej – umie tylko grzebać się w ziemi”

(„Dzwonek…” 1925, nr 4, s. 2) – jakby komentuje te wątpliwości św. Urszula i pisze jednocześnie o konieczności „zatrzymania fali wzrastającego materializmu, który wysusza serce człowieka, zabija wszelkie objawy życia nadprzyrodzonego” („Dzwonek…” 1933, nr 2, s. 18.) Postawiona przez nią diagnoza niejako wyjaśnia stanowczość, z jaką przeciwstawia się nasilającym się tendencjom społecznym: „Świat dzisiejszy goni nieustannie za szczęściem, ale że szczęścia prawdziwego znaleźć nie może, więc goni za zabawami, przyjemnościami, rozrywkami, gubi się w szale używania, by tym sposobem zagłuszyć tęsknotę do czegoś lepszego, umorzyć nudę i niesmak, które życie poświęcone zabawom i rozrywkom za sobą pociąga” („Dzwonek…” 1927, nr 2, s. 1). Można by tę diagnozę skwitować lekceważącym wzruszeniem ramion albo też uwagą, że jako zakonnica odrzuca przyjemności, jakie niesie życie, gdyby nie to, że sami coraz mocniej widzimy objawy destrukcji i dekadencji, którą wywołał lansowany powszechnie sposób myślenia i życia. Można by ją schować do lamusa, gdyby nie budząca podziw owocność jej pracy wychowawczej, trafność, z jaką odczytywała znaki czasu i optymizm, z jakim patrzyła na człowieka i świat.

Święty Jan Paweł II podczas kanonizacji Matki Urszuli Ledóchowskiej 18 maja 2003 r. powiedział: „Wszyscy możemy się uczyć od niej, jak z Chrystusem budować świat bardziej ludzki – świat, w którym coraz pełniej będą realizowane takie wartości, jak sprawiedliwość, wolność, solidarność, pokój”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Święte rady dla rodziców i wychowawców” oraz informacje o jubileuszu stulecia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Szarych, których założycielką jest św. Urszula Ledóchowska,  znajdują się na ss. 4 i 5 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Święte rady dla rodziców i wychowawców” i „Wielki Jubileusz Urszulanek 2020” na ss. 4 i 5 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ks. prof. Bortkiewicz: Należy przywrócić pamięć o Prymasie Tysiąclecia. Miał bardzo wiele zasług dla polskiego Kościoła

Duchowny wprowadza w atmosferę Wielkiego Postu. Mówi o zbliżającej się 100. rocznicy urodzin św. Jana Pawła II, beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego oraz o problemach, z którymi zmaga się Kościół.

 


Ks. prof. Paweł Bortkiewicz mówi o swoich wielkopostnych postanowieniach. Chciałby poświęcić nieco więcej czasu na modlitwę i lektury, rezygnując ze spędzania czasu w Internecie.

Zwraca uwagę na fakt pozostawania Prymasa Tysiąclecia w cieniu papieża Polaka, św. Jana Pawła II. Wspomina, że przed wyborem kard. Karola Wojtyły na papieża, to kard. Wyszyński był kluczową postacią polskiego Kościoła.

Prymas Tysiąclecia był postacią absolutnie wyjątkową. Ten tytuł właściwie określa jego zasługi […] Jego dziełem była wielka transformacja polskiego Kościoła po II Soborze Watykańskim. Warto o tym przypominać.

Jak mówi ks.prof. Bortkiewicz, kard. Wyszyński był wybitnym intelektualistą, a jego duchowości nie należy sprowadzać do pobożności maryjnej. Opracował specyficznie polską teologię narodu oraz opracował zręby katolickiego feminizmu.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego komentuje kampanię wyborczą:

Niektórzy politycy odchodzą od próby podjęcia merytorycznej dyskusji. Wszystko opiera się na obrzucaniu inwektywami. Motywem wyborczym będą emocje, a nie zdrowy rozsądek.

Gość „Poranka WNET” ocenia, że sięganie po manipulacje i obraźliwe słowa jest oznaką politycznej słabości.

Poruszony zostaje temat ujawnionego niedawno molestowania seksualnego, którego dopuszczał się Jean Vanier, znany działacz społeczny i religijny:

Jestem wstrząśnięty, ale i przekonany, że z Bożą pomocą i z tej nieprawości będziemy w stanie stworzyć coś konstruktywnego.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.W.K.

Błogosławiona Karolina Kózkówna – jak powstawał jej wizerunek do projektu modlitewnego Polska pod Krzyżem

Jedynym dostępnym wzorcem graficznym było zdjęcie14-letniej Karoliny, które dawało ogólną orientację w rysach jej twarzy i ubiorze. Nowy wizerunek powinien zaś przedstawiać dziewczynę 16-letnią.

Andrzej Karpiński

Zanim przystąpiłem do budowania od początku sylwetki męczennicy, dokładnie zapoznałem się z jej biografią i czasami, w których żyła. Zastanawiał mnie fartuszek wykończony pięknymi koronkami. Odpowiedź znalazłem w małopolskiej miejscowości Bobowa koło Tarnowa, słynącej ze światowej klasy Szkoły Koronkarskiej. Uczennice szkoły zdobyły w 1902 roku brązowy medal na wystawie w Saint Luiz, a w roku 1905 złoty medal w San Francisco. Karolina Kózka mieszkała niedaleko Bobowej, miała wtedy ok. 7 lat. Prawdopodobnie dziewczęta z tego regionu często nosiły ubrania ozdabiane „swoimi” koronkami. Dodatkowo w pobliskiej miejscowości Stróże znajdował się olbrzymi, pasażersko-towarowy węzeł Galicyjskiej Kolei Transwersalnej, łączącej cały region z Węgrami i Wiedniem. Sprzyjało to wymianie handlowej i napływowi nowinek. W Galicji rozwijał się przemysł, ale ludność żyła pod coraz większym uciskiem zaborcy. Zbliżała się I wojna światowa.

Karolina urodziła się 2 sierpnia 1898 r. w zaborze austriackim, w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda, jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Została ochrzczona w kościele parafialnym w Radłowie. Jej religijni rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Ich skromna chata była nazywana przez sąsiadów „kościółkiem”. Mieszkańcy gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego. Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem. Opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w roku 1912. Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w kościele parafialnym w Zabawie. (…)

Wizerunek bł. Karoliny Kózkówny wykonany przez Andrzeja Karpińskiego dla projektu Polska pod Krzyżem

Karolina pomagała wujowi w prowadzeniu miejscowej świetlicy i biblioteki, która służyła jako miejsce spotkań mieszkańców okolicznych wiosek. Katechizowała swoje rodzeństwo i dzieci sąsiadów. Uczyła ich pieśni religijnych, zachęcała do wspólnego odmawiała różańca i do życia według Dekalogu. Zajmowała się także chorymi i starszymi. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

W celu wykonania grafiki przedstawiającej tę 16-letnią dziewczynę, zebrałem poszczególne elementy portretu. Dla zachowania podobieństwa wykonałem cyfrowo części twarzy. Oczy, usta, nos, uszy i podbródek musiały być maksymalnie zbliżone do oryginalnego zdjęcia, lecz swoją budową o dwa lata dojrzalsze. Koncepcja graficzna wizerunków wszystkich męczenników zakładała styl starych fotografii, więc niektóre elementy wymagały celowego obniżenia rozdzielczości. Podobnie postąpiłem z koronką bobowską, palmą męczeństwa i różańcem. W końcu udało się uzyskać wysokiej rozdzielczości grafikę na podstawie jedynego, historycznego zdjęcia. Portret można było teraz powiększać do dużych rozmiarów i zaprezentować podczas wydarzenia Polska pod Krzyżem.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Wizerunek bł. Karoliny Kózkówny” znajduje się na s. 8 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Wizerunek bł. Karoliny Kózkówny” na s. 8 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Abp Marek Jędraszewski: „Kiedy widzimy innego człowieka w potrzebie, chcemy mu pomóc – taki charakter ma nasz naród.”

W audycji „Jesteśmy razem” spotkaliśmy się z Ks. Arcybiskupem Markiem Jędraszewskim. Marek Kalbarczyk udał się do Krakowa, do kurii na na Franciszkańską 3 i przeprowadził z nim wywiad.

„Uważamy to za najbardziej podstawowy obowiązek. Nie czekamy na wynagrodzenie ani nawet słowa podziękowania, również gdy okazywana pomoc może nas narazić na jakieś trudności, nawet na utratę życia.” – wspominał Ksiądz Arcybiskup à propos bohaterstwa Polaka z Londynu, który obronił innych przed morderczym atakiem zaślepionego religijnie terrorysty.

„Uważamy, że po prostu tak trzeba. To coś głęboko chrześcijańskiego, jest naszym obowiązkiem. Nie zawsze potrafimy łączyć to z Chrystusem, ale przecież wyrastamy z narodu, który żyje ewangelią tak długo i nadal jest to dla nas takie ważne.”

„Ludzie, którzy żyją daleko od Chrystusa, żyją w swoistej ślepocie duchowej. Stąd konieczność, by nas wszystkich dotknął sobą Chrystus i pozwolił byśmy mogli widzieć świat jakim jest, jaki stworzył Pan Bóg. Świat, który cieszy się pełną wolnością, gdy idzie drogą ewangelii. Dojrzymy cel wszystkich naszych zmagań i dążeń, że przyjdzie taki moment, że spotkamy się twarzą w twarz z Chrystusem. Trzeba się modlić, aby wszyscy doznali łaski widzenia Chrystusa jako tego, który nas do końca umiłował.”

„Mamy do czynienia w niektórych miejscach świata z próbami  przekształcenia ewangelii chrystusowej na własną modłę. A my trzymamy się chrześcijaństwa, które ma swoje źródło w Rzymie, a którego z takim heroizmem uczyli nas kardynał Stefan Wyszyński i św. Jan Paweł II.”

Na koniec spotkania Jego Ekscelencja wypowiedział piękne słowa o autorze audycji:

„Wyrażam wielką wdzięczność, że Pan zechciał do mnie przybyć, odsłonić troszkę ze swojej tajemnicy bycia człowiekiem, który nie widzi oczyma ciała, ale widzi bardzo głęboko, gdy chodzi o prawdę chrystusową, o odkrywanie prawdy o Bogu, który przychodzi z miłością, by nas swoją obecnością ubogacić.”

38 lat modliłyśmy się o jego beatyfikację / Jolanta Hajdasz, Stanisława Nowicka, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Prymas Wyszyński potrafił kochać innych. Powiedział, że czekamy na człowieka, który będzie innych miłował. Jestem przekonana, że on był takim człowiekiem. Urzekająca w nim była miłość nieprzyjaciół.

Jolanta Hajdasz, Stanisława Nowicka

Człowiek, który potrafił kochać innych

O Prymasie Wyszyńskim, jego beatyfikacji i jego programie moralnej odnowy Polski opowiada Stanisława Nowicka (dla przyjaciół Stenia) w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Steniu, od 67 lat jesteś członkinią jedynej i absolutnie niezwykłej instytucji – Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Jak przyjęłaś informację o wyznaczeniu daty beatyfikacji Kardynała?

Byłam wtedy w naszym domu, tu, na Jasnej Górze, w Domu Pamięci Stefana Kardynała Wyszyńskiego i… cóż powiedzieć, wielka radość. Radość i dziękczynienie, że to już się dokonało, że to jest ostateczna decyzja. Ktoś w domu włączył mi komputer akurat wtedy, gdy kardynał Nycz przekazywał informację w Pałacu Prymasowskim, iż beatyfikacja odbędzie się 7 czerwca 2020 roku. To jest wielka radość dla mnie, dla nas wszystkich.

Ile lat trwały Wasze modlitwy o beatyfikację Prymasa?

Zaczęłyśmy w roku stanu wojennego, czyli modlimy się już 38 lat.

My… czyli kto?

Mam na myśli członkinie Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Modlitwy trwały w wielu miejscach na świecie, ale nasze zaczęły się właśnie w roku śmierci Prymasa, w 1981 r.

Co to jest Instytut Prymasa Wyszyńskiego?

Prymas Stefan Kardynał Wyszyński | Fot. domena publiczna, Wikipedia

To wspólnota życia konsekrowanego, tzw. instytut świecki w naszym Kościele. Wszystko zaczęło się w 1942 r., czyli już ponad 77 lat temu. Naszą założycielką była Maria Okońska. Marysia wtedy była młodą dziewczyną i chciała razem z koleżankami robić coś dla innych, przeciwstawiać się okrucieństwu wojny. Pierwsze spotkanie odbyło się 26 sierpnia 1942 r. w Szymanowie pod Warszawą. Marysia Okońska opowiadała potem, iż zrobiły to zebranie 26 sierpnia, nie mając pojęcia, co to za dzień. Po krótkiej modlitwie policzyły się i wtedy okazało się, że jest ich osiem. Co to jest osiem? Zastanawiały się w milczeniu i nagle wpadły na pomysł – przecież jest Osiem Błogosławieństw! Otworzyły Ewangelię i zaczęły ją odczytywać. Wtedy przyszło im do głowy, że będzie to po prostu program ich życia wewnętrznego. Program zewnętrzny to „Miasto Dziewcząt”, a osiem błogosławieństw będzie duchowym programem dla całej gromadki.

Dziewczęta zapewne celowo wybrały ten dzień jako początek działalności Waszego Instytutu. 26 sierpnia to przecież Święto Matki Bożej Jasnogórskiej.

Ależ skąd, w ogóle sobie z tego nie zdawały sprawy. Marysia nawet mówiła do dziewcząt: „Szkoda, że pierwszego zebrania nie robimy w jakieś święto Matki Bożej. Gdyby nasze zebranie związane było z Matką Bożą Jasnogórską, byłby to już zbytek szczęścia”. Dopiero kilka lat później dowiedziały się, że dzień 26 sierpnia jest świętem właśnie Matki Bożej Jasnogórskiej. Dla nas wszystkich była to radość, że Bóg tak cudownie pisał dzieje naszych dróg, nawet bez naszej świadomości i wiedzy. Od samego początku kierownictwo duchowe objął w nim ks. prof. Stefan Wyszyński, przyszły prymas Polski. Instytut założyło osiem dziewcząt, więc od początku wspólnotę nazywano „Ósemką”.

Do dziś popularnie wasz Instytut jest tak nazywany, mówi się o was „Ósemki”, choć jest was już kilkanaście razy więcej.

Przez wiele lat wspólnota nosiła nazwę: Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, Matki Kościoła. O tym, by zmienić tę nazwę, zdecydował Jan Paweł II, bo gdy kiedyś Maria Okońska przedstawiła mu tę pełną nazwę, to Papież złapał się za głowę i powiedział „Kto to spamięta? Nazwijcie się po prostu Instytutem Prymasa Wyszyńskiego”. Nazwę tę w 2006 r. zatwierdziła Kongregacja Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Pierwotną ideą Marii Okońskiej – założycielki Instytutu Prymasa Wyszyńskiego – było utworzenie „Miasta Dziewcząt”. Realizacją tego planu miały być katolickie ośrodki dla dziewcząt jako instytucje wychowawcze, w celu odrodzenia narodu przez kobiety. Dziewczęta po takiej szkole miały wracać do pracy wychowawczej w swoich środowiskach. Ale w warunkach komunistycznej Polski po II wojnie światowej nie było szans na tworzenie jakichkolwiek katolickich ośrodków wychowawczych dla dziewcząt. Trzeba było działać inaczej.

Na czym więc polegała wasza współpraca z Prymasem Wyszyńskim?

Gdy niemożliwe okazało się utworzenie katolickiego dzieła „Miasta Dziewcząt” w powojennej Polsce, w czasach reżimu komunistycznego, Instytut stanął do dyspozycji Kościoła przez posługę prymasa Wyszyńskiego. Po uwolnieniu z więzienia i powrocie z Komańczy Ksiądz Prymas, zwracając się do Instytutu, powiedział: „»Miasta Dziewcząt« teraz robić nie możecie, więc dajcie mi dziesięć lat i pomóżcie przygotować Polskę do Milenium”. Idea „Miasta Dziewcząt” została zamieniona na „Miasto Boże” – „Civitas Dei”.

Stanisława Nowicka | Fot. Jolanta Hajdasz

Jak to wyglądało w praktyce, na co dzień?

Nasza relacja z Prymasem była oparta tylko na modlitwie. Na samym początku, w pierwszym liście do nas, który napisał Ojciec, bo właśnie tak nazywałyśmy Prymasa Wyszyńskiego, już w 1943 r. w tym pierwszym liście znalazł się taki cytat: „musicie się ze mnie modlić, a ja też na to odpowiem modlitwą”. I tak to widziałyśmy, ta modlitwa to było najważniejsze nasze zadanie, bo cały czas były jakieś niezwykłe konieczności. Sprawdziło się to bardzo szybko, bo w 1953 roku, gdy został aresztowany, a wraz z nim jego przyjaciel i jednocześnie dyrektor jego sekretariatu Antoni Baraniak, i kiedy oni zostali uwięzieni – biskup Antoni na Rakowieckiej w Warszawie, a Prymas internowany w Rywałdzie, Stoczku Klasztornym, w Prudniku i potem w Komańczy. W tym czasie nasza modlitwa była już we wszystkich możliwych wymiarach. Najpierw osobista modlitwa każdej z nas, a potem zaczęły się przyjazdy na Jasną Górę i nieustanne nocne czuwania. Często odbywało to się w ten sposób, że przyjeżdżałyśmy z Warszawy wieczorem, zostawałyśmy na nocnym czuwaniu na modlitwie przed Cudownym Obrazem Matki Bożej i rano następnego dnia wracałyśmy do pracy w Warszawie. To było takie szaleństwo modlitwy, za co też potem Ojciec nam dziękował. Po wyjściu z więzienia mówił, że najpierw bardzo się martwił tym, że tak nocami się modlimy, ale potem nam dziękował, że jednak ta modlitwa go trzymała i pozwoliła mu przetrwać ten ciężki czas.

Obok modlitwy były też bardzo konkretne, bardzo praktyczne zadania bo mało kto wie, ale to właśnie dzięki „Ósemkom” mamy zachowane dla potomnych ogromne dziedzictwo nauczania Prymasa Wyszyńskiego. To są tomy jego homilii, kazań, publicznych wystąpień… Tysiące stron maszynopisów.

To było drugie najważniejsze zadanie, które sobie od razu wyznaczyłyśmy. Chciałyśmy zachować to, czego nas nauczał i wszystko, co przekazywał Polakom. Najpierw starałyśmy się notować wszystko, co powiedział, przepisać to i autoryzować, a potem było łatwiej, bo miałyśmy magnetofon i nagrywałyśmy. Miałyśmy taki wielki, szpulowy uher, zawsze starałyśmy się go postawić gdzieś blisko ambony, nagrać to, co mówił, a potem przepisać i dać kardynałowi Wyszyńskiemu do autoryzacji.

A nie mogłyście go poprosić o tekst homilii, który pewnie sobie wcześniej pisał?

Ależ on praktycznie w ogóle nie pisał kazań ani innych wystąpień, miał tylko krótkie punkty, taki konspekt, i te punkty potem rozszerzał w homilii. Te kazania trwały co najmniej trzy kwadranse, a najczęściej około godziny. Główną troską Prymasa było, żeby zachować wiarę, żeby Polska zachowała wierność Bogu, żeby morale naszej Ojczyzny było podniesione. Prymas bardzo zabiegał o odrodzenie narodu po wojnie, a przecież był to czas komunizmu, ateizacji wprowadzonej na wszelkich możliwych polach i we wszelkich dziedzinach, a szczególnie do szkół, do dzieci, do młodzieży. On chciał wszystkim przypominać o naszym dziedzictwie tysiąclecia chrześcijaństwa, te tysiąc lat chrześcijaństwa i wierności Polski Panu Bogu, więc nieustannie starał się uświadamiać wszystkim odpowiedzialność każdego z nas za to, żeby tę wiarę zachować i przekazać kolejnym pokoleniom.

Każdego, kto przeczyta jakiekolwiek teksty Prymasa Wyszyńskiego, zaskoczy z pewnością ich zdumiewająca aktualność. Jak duże jest dziś archiwum „Ósemek”?

Mamy co najmniej 10 tysięcy stron maszynopisów formatu A4 – to liczba samych tekstów autoryzowanych przez Prymasa, ale mamy też bardzo dużo nieautoryzowanych, bo po prostu się nie nadążało z tym wszystkim. Te autoryzowane publikujemy w tak zwanych dziełach zebranych i tych dzieł zebranych mamy już 20 tomów! Są wydane, są dostępne. Warto się przekonać, że jego nauczanie jest naprawdę ponadczasowe.

Jak długo znałaś Prymasa Wyszyńskiego?

Przez 30 lat byłam blisko. W jego zasięgu, w zasięgu tego Bożego świata, w który on nas wprowadzał. On dawał nam świadectwo wiary żywej, dla niego Maryja była po prostu osobą, odnalazł ją w Jasnogórskiej Ikonie i z tym wizerunkiem wiązał swoje nauczanie i swój przekaz, i swoje osobiste życie, bo kiedy został biskupem, w swój herb wpisał wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej i postrzegał Ją jako przewodniczkę swojego życia. Stąd jego hasło biskupie – „Soli Deo” (Jedynemu Bogu – przyp. JH). Naprawdę na co dzień było widać, że ten człowiek żyje w Bożym świecie.

Jak to się stało, że zdecydowałaś się wstąpić do „Ósemek”, czyli do dzisiejszego Instytutu Prymasa Wyszyńskiego?

Moje losy były zupełnie niezależne ode mnie. Tak się złożyło, że już po wojnie ciągle zmieniałam szkoły i w końcu znalazłam się w takiej szkole pielęgniarskiej, obowiązkowo z internatem, bo niby lepiej jest wychować młodzież przez internat. Miałam 16 lat i moja mama znalazła w tej szkole osobę, z którą była zaprzyjaźniona i poprosiła ją, żeby się mną zaopiekowała i trochę nade mną czuwała, „bo nie wiadomo, co jeszcze wymyślę”. Efekt był taki, że ta pani zapisała mnie na kurs katechetyczny, który prowadziła Maria Okońska, no i na tym kursie się wszystko zaczęło. Po kursie katechetycznym były rekolekcje, a po rekolekcjach audiencja u księdza Prymasa i jego błogosławieństwo – i to była w zasadzie już taka pieczęć dla mnie, że to jest właśnie ta droga, droga pracy w świeckim instytucie; nie w zakonie, ale właśnie w świeckim instytucie. To był początek lat pięćdziesiątych, a potem było tyle spraw, tyle wydarzeń, tak niezwykłych i niecodziennych, że nawet trudno to opowiedzieć w kilku zdaniach.

Fot. Jolanta Hajdasz

Jestem już 67 lat w tym Instytucie i codziennie Bogu dziękuję za tę drogę. Mam cały czas poczucie, że moje życie jest wyreżyserowane przez Pana Boga, ja nawet nie dokonuję wyborów, ja tylko widzę tę jedną linię, którą idę. Tak jak Prymas, który powtarzał: „wszystko postawiłem na Maryję”.

Jakim świętym jest Prymas Wyszyński?

To jest człowiek, który potrafił kochać innych. Kiedyś zapadło mi w pamięć takie jedno zdanie z któregoś kazania księdza Prymasa, z czasu, gdy ogłaszał ABC Krucjaty Miłości. Powiedział, że czekamy na człowieka, który będzie innych miłował. Dziś jestem przekonana, że on był takim człowiekiem. Urzekająca w nim była miłość nieprzyjaciół. On o nikim nie potrafił niczego złego powiedzieć, przy nim nie można było nawet kogoś skrytykować, bo on zawsze znalazł w nim coś dobrego i zawsze próbował wytłumaczyć tę osobę. Ta miłość nieprzyjaciół wyraziła się w jego świadectwie – w „Zapiskach więziennych”, kiedy napisał: „Nie zmuszą mnie, abym nienawidził”. On do nikogo nie miał najmniejszej niechęci.

I to powiedział podczas ostatniego swojego spotkania z przedstawicielami Episkopatu, tuż przed jego śmiercią 22 maja 1981 r. Powiedział po prostu: „Wszystko wszystkim przebaczam i do nikogo nie mam najmniejszej nawet niechęci”. To był człowiek, który naprawdę kochał ludzi.

***

Prymas Polski Stefan Kardynał Wyszyński w 1967 roku w liście pasterskim na Wielki Post ogłosił program Społecznej Krucjaty Miłości.

Jest to program odnowy życia codziennego, to zaproszenie do oddziaływania miłością w rodzinie, w domu, w pracy, wśród przyjaciół, na wakacjach, wszędzie. Tak, aby zacząć przemieniać świat od siebie, od najbliższego otoczenia.

Prymas mówił, że „Czas to miłość! (…) Całe nasze życie tyle jest warte, ile jest w nim miłości”.

ABC Społecznej Krucjaty Miłości

  1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę).
  2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.
  3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.
  4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.
  5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.
  6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.
  7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
  8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.
  9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.
  10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.

Rozmowa Jolanty Hajdasz ze Stanisławą Nowicką, jedną z „Ósemek” Prymasa Stefana Wyszyńskiego, pt. „Człowiek, który potrafił kochać innych”, można przeczytać na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Rozmowa Jolanty Hajdasz ze Stanisławą Nowicką, jedną z „Ósemek” Prymasa Stefana Wyszyńskiego, pt. „Człowiek, który potrafił kochać innych” na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oddawali życie. Kard. Kozłowiecki, dr Błeńska i o. Żelazek – troje polskich misjonarzy w Zambii, Ugandzie i Indiach

Ks. Kozłowiecki chciał być między ludźmi i z ludźmi. Doktor Wanda Błeńska przez długie lata prowadziła leprozorium w Bulubie. Ojciec Marian w 2002 r. był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla.

Ryszard Piasek

Ks. kard. Adam Kozłowiecki

Przyszły lata studiów seminaryjnych w Krakowie i pierwsze lata pracy w Chyrowie niedaleko Lwowa, brutalnie przerwane przez II wojnę światową. Potem więzienie na Montelupich, Wiśnicz, Oświęcim i Dachau. Ks. Adam cudem uniknął śmierci i przeżył wojnę. Wyszedł z obozu po 5 latach poniewierki. Wtedy to kapelan wojskowy, ks. arcybiskup Gawlina, przyniósł list od wikariusza generalnego, o. Dubois, z zapytaniem, kto chciałby pojechać na misję do Rodezji Północnej.

Powitanie kardynała Kozłowieckiego przed domem Autora; z boku siostrzenica kardynała, Zofia Kozłowiecka

– To był dla nas szok. Pięć i pół roku człowiek śnił i marzył tylko o powrocie do Polski. Więc na pytanie, czy chciałbym pojechać, odpowiedziałem – „Nie”. Wtedy o. Dubois spojrzał na mnie i powiedział, że jego życzeniem byłoby, żebym pojechał. „To pojadę”! – odpowiedziałem. I stało się. Wyjechałem w zamiarze spędzenia tam kilku, najwyżej kilkunastu lat, a przedłużyło się na… całe życie. (…)

 

Ksiądz Adam po raz pierwszy dotknął ziemi afrykańskiej w Niedzielę Palmową 14 kwietnia 1946 roku. Najpierw został mianowany kierownikiem szkół w misji Kasisi. 30 szkół, które należały do tej misji, odwiedzał z całym poświęceniem, przemierzając trudne do przebycia drogi rowerem lub pieszo. Dzięki niestrudzonej pracy jego oraz wielu polskich i słowackich misjonarzy, w Kasisi powstała nie tylko parafia, ale i gimnazjum dla dziewcząt, szkoła podstawowa, szkoła rolnicza oraz sierociniec, w którym obecnie przebywa prawie 200 dzieci. Potem został kapelanem centrum szkolenia inteligencji dla całej Rodezji Północnej.

Kiedy misję rodezyjską podniesiono do rangi wikariatu apostolskiego, ks. Kozłowiecki otrzymał funkcję administratora apostolskiego, a kilka lat później został mianowany biskupem. Niestety od tego momentu miał coraz mniej czasu na bezpośrednie kontakty z ludźmi w wioskach – nad czym ubolewał. W jednym z listów pisał: „Brak mi ogromnie dwóch rzeczy: odwiedzania ludzi po wioskach i uczenia w szkole – właśnie te dwie rzeczy pokochałem najbardziej”.

Ksiądz Adam przybył tu po niezwykłym, jak na owe czasy, zrzeczeniu się funkcji arcybiskupa Lusaki na rzecz biskupa miejscowego. Uważał, że skoro prezydentem został Zambijczyk, to Kościół także powinien prowadzić miejscowy kapłan.

Był to akt dotychczas niespotykany, niemal rewolucyjny i dlatego też przez wielu w tamtym czasie niezrozumiały. Niektórzy uważali to nawet za wystąpienie z Kościoła. Ks. Arcybiskup przez 5 lat czekał na to, by wreszcie w roku 1969 jego prośba została wysłuchana. I wtedy właśnie znaleziono dla niego misję – Czingombe! Przybył tu „na niedługo” – może na pół roku, może na rok; a zrobiło się z tego… 16 lat.

Doktor Wanda Błeńska

 

Dr Wanda Błeńska | Fot. R. Piasek

– Fort Portal, do którego przyjechałam w marcu 1950 roku – wspomina lekarka – to miejsce, gdzie po raz pierwszy zetknęłam się z Afryką. Pamiętam jak dziś moje wrażenia: gorąco, dużo zieleni i czerwona ziemia. I te siostry, z których, ku mojej rozpaczy, żadna nie mówiła po angielsku. Tak się zaczęła moja życiowa przygoda z Afryką, tym cudownym kontynentem, który przez następne ponad 40 lat stał się moim domem.

Doktor Wanda Błeńska przez długie lata prowadziła leprozorium w Bulubie. W jej rejestrze było ponad 23 tys. chorych. Dzień na misji zaczynał się wcześnie. Wstawała o szóstej. O siódmej, każdego poranka, była na Mszy św. Potem śniadanie i obchód szpitala.

Często jej w tym towarzyszyłem. Odwiedzaliśmy izbę przyjęć chorych, sale szpitalne, aptekę, protezownię, salę ćwiczeń rehabilitacyjnych. Zarówno do personelu szpitala, jak i do pacjentów Pani Doktor odnosiła się z niezwykłym szacunkiem i empatią. Dlatego też wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy byli tam dłużej, bardzo ją szanowali i lubili. Wiedzieli, że Dokta darzy ich serdecznością i współczuciem, i że zawsze im pomoże. Widziałem jej pełne serdeczności spotkania z chorymi na trąd, zarówno w szpitalu, jak i w wioskach położonych niedaleko, a które ona często odwiedzała. Ta serdeczność i empatia były wprost niezwykłe. Zawsze miała przy sobie jakieś cukierki dla dzieci, a dla starszych znalazł się i papieros. Miałem okazję widzieć to z bliska zarówno podczas mej pierwszej wizyty, jak i teraz, kiedy zbierałem materiał do kolejnego filmu dokumentalnego.

Dr Kawuma, który, jak wielu innych lekarzy, był kiedyś jej uczniem, nazwał dr Błeńską wielką Polką, która na zawsze pozostanie w sercach Ugandyjczyków. Zwieńczeniem ceremonii pożegnania było nazwanie centrum edukacyjnego szpitala jej imieniem: „Dr. Blenska Training Center”.

 

Ojciec Marian Żelazek

Autor i o. Marian Żelazek | Fot. z archiwum R. Piaska

1 czerwca 1975 r. rozpoczął pracę w Puri (stan Orissa) nad Zatoką Bengalską, w jednym z najświętszych miast hinduistów. Dostrzegając wszechobecną nędzę wśród trędowatych, ich odrzucenie i pogardę ze strony społeczeństwa (Raz trędowaty, na zawsze trędowaty – mówi się w Indiach), o. Żelazek zorganizował dla nich pomoc. Utworzył kolonię trędowatych. Liczy ona do 1000 stałych pacjentów, którzy żyją tutaj wraz ze swoimi rodzinami. Ojciec Marian zapewnił im dach nad głową, a tym, którzy są w stanie pracować – zatrudnienie. Mieszkańcy kolonii uprawiają ogród warzywny, sad i prowadzą fermę kurzą, sprzedając nadwyżki swych produktów. W Puri działa również klinika dentystyczna dla podopiecznych. O. Marian mawiał: – Tylko misjonarz żyjący głęboką wiarą, uprzejmy i tak zwyczajnie dobry może przybliżyć ludziom Chrystusa.

Kolonia trędowatych: ludzie mieszkali w skromnych, jednopokojowych chatkach pokrytych strzechą. Niebawem naokoło kolonii wyrosło drugie – nieformalne miasteczko ludzi chorych. Zgromadzili się tam, gdyż po raz pierwszy ktoś się zatroszczył o trędowatych. Liczyli, i słusznie, że jak zostaną zaspokojone potrzeby kolonii, a pozostanie coś z żywności lub leków, to i oni zostaną tym obdzieleni. I tak też było. Powstała więc na obrzeżach kolonia szałasów z biedą, którą trudno sobie nawet wyobrazić.

Do wszystkich, a właściwie każdego z tych biedaków, zarówno w kolonii, jak i poza nią, docierał ojciec Marian z pociechą i pomocą. Tą pomocą było codzienne odżywianie najbardziej potrzebujących w tzw. Kuchni Miłosierdzia, opieka medyczna i stomatologiczna w szpitaliku zbudowanym z pomocą Włochów, czy też pobudowanie, z pomocą Holendrów, szkoły dla dzieci z domów trędowatych, których nie przyjmowały inne szkoły. Kształciło się tam około 500 dzieci. Na cześć królowej Holandii nazwana została Beatrix School. Oprócz tego, staraniem ojca Mariana powstały warsztaty pracy rzemieślniczej – przędzalnia, wytwórnia sznurów jutowych, produkcja pustaków – w których byli zatrudniani ludzie chorzy na trąd. W ten sposób nie tylko zarabiali na życie swoje i swoich rodzin, ale również odzyskiwali ludzką godność. (…)

Dla nich Polak znaczy tyle, co ‘dobry’, a Polska kojarzy im się jako dobra. Ojciec Marian zasłużył na szacunek i miłość nie tylko u tych, którym pomagał, ale także całego społeczeństwa. Był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla w 2002 r. przez Ruch Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata Maitri.

Cały artykuł Ryszarda Piaska pt. „Troje wspaniałych” można przeczytać na s. 4 i 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Ryszarda Piaska pt. „Troje wspaniałych” na s. 4 i 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Każdy w listopadzie zadaje sobie pytanie: po co żyję, dokąd zdążam?/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Wszyscy kiedyś umrzemy. Na tamtym świecie, choć nie ma bólu ani łez, ani cierpienia, to jedno jest na pewno – sprawiedliwość Boża. Ona za dobre wynagradza, a za złe – karze. Dosięgnie także polityków.

Jolanta Hajdasz

Kolejny listopad i kolejne znicze zapalane na grobach najbliższych. Kolejne chryzantemy i kolejne wspomnienia. To na pewno łączy nas wszystkich. W tym miesiącu nie ma chyba w Polsce nikogo, kto nie zadałby sobie tego odwiecznego pytania „po co żyję, dokąd zdążam?”. Dla jednych śmierć kończy wszystko, dla innych jest wstępem do innego, lepszego świata, w którym nie ma łez, nie ma bólu, smutku i tego wszystkiego, z czym zmagamy się na co dzień.

Tak się złożyło, że w ostatnim czasie przyszło mi uczestniczyć w pogrzebach ludzi, których dobrze znałam i których spotkałam na swojej zawodowej drodze. Mają piękne życiorysy, choć trudno w nich szukać luksusu, wygody i bogactwa.

W tym roku pożegnaliśmy Zbigniewa Tuszewskiego, przedwojennego działacza ONR-u i ostatniego łącznika ostatniego komendanta NSZ w Wielkopolsce. Do końca życia wiele czasu poświęcał młodzieży, a zmarł, mając lat 99.

Kilkanaście dni temu zmarł Tadeusz Patecki, społecznik i budowlaniec, bez którego nie byłoby w Poznaniu ani Pomnika Armii Krajowej i Państwa Podziemnego, ani Pomnika Katyńskiego, ani żadnej z kilkunastu tablic upamiętniających wielkopolskie ofiary Katynia, Ostaszkowa, Miednoje…

Odeszła też do Pana siostra Remigia, jeden z najważniejszych świadków życia i działalności abpa Baraniaka, która będąc wykwalifikowaną pielęgniarką, opiekowała się nim przed śmiercią i starała się informować wszystkich o jego heroizmie i niezłomności.

Zmarł także prof. Jacek Łuczak, legendarny w Polsce i w Poznaniu prekursor opieki paliatywnej. Każdy, kto zmagał się z bólem, np. przy chorobie nowotworowej kogoś z bliskich, wie, jakim dobrodziejstwem jest pomoc w cierpieniu, by ostatnie dni umierających nie były dla nich torturą z powodu bólu nie do zniesienia. Nie potrafię zliczyć, ile razy nagrywałam wypowiedzi profesora Łuczaka na ten temat. Poruszył on temat tabu, jakim jest śmierć. Uczył nas o rzeczach wcześniej pomijanych w mediach, mówił o bólu fizycznym i potrzebie towarzyszenia do końca cierpiącemu człowiekowi. Nie tylko choremu, ale także jego rodzinie. Dziś medycyna paliatywna jest dla nas oczywistością, ale 30 lat temu było to myślenie przełomowe.

I profesora Łuczaka, i Tadeusza Pateckiego, i Zbigniewa Tuszewskiego, i siostry Remigii bardzo będzie w Poznaniu brakować. Niestety tak często dopiero po czyjejś śmierci orientujemy się, ile dobrego dana osoba robiła, jak wiele jej zawdzięczamy. Dotyczy to także naszego życia publicznego.

Piękne słowa wypowiadane na tak niedawnych pogrzebach prof. Jana Szyszki czy Kornela Morawieckiego każą stawiać pytania, dlaczego słyszymy te pochwały dopiero teraz? Czy naprawdę zrobiono wszystko, by ich docenić, gdy jeszcze byli pełni sił i mieli możliwość przekazania swojej wiedzy i doświadczenia innym?

„Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie, że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej…”, pytał Norwid. Wiersz jego kończy się gorzko, bo poeta już w 1856 roku pisał, że „każdego z takich, jak ty, świat nie może od razu przyjąć na spokojne łoże, i nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem…”. I znowu mamy dowody na to, że jak zawsze wieszcz miał rację. Po dziesiątkach lat od śmierci Żołnierzy Wyklętych, teraz walkę z nimi podejmują radni miejscy związani z Platformą Obywatelską i lewicą. Usunięcie nazwisk majora „Łupaszki” i generała „Nila” z nazw ulic w Białymstoku i Żyrardowie, i przywrócenie komunistycznych patronów tym ulicom jest wyjątkowo okrutnym chichotem historii. Niech już nikt nie śmie obrażać tych ludzi! – chciałoby się wykrzyczeć.

Jednego przecież na tym świecie możemy być pewni – wszyscy kiedyś umrzemy. A na tamtym świecie, choć nie ma bólu ani łez, ani cierpienia, to jedno jest na pewno – sprawiedliwość Boża. Ona za dobre wynagradza, a za złe – karze. Dosięgnie także polityków.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

12 księży koncelebrowało mszę św. w warszawskim więzieniu-muzeum w intencji beatyfikacji arcybiskupa Antoniego Baraniaka

Abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Nikogo nie zdradził. Wierzył, że Pan Bóg jest ponad wszystko.

Jolanta Hajdasz

Msza św. w więzieniu-muzeum na Rakowieckiej w Warszawie | Fot. J. Hajdasz

Podniosła atmosfera, kilkaset osób tłoczących się na dwóch piętrach w dawnym areszcie śledczym przy Rakowieckiej w Warszawie, poruszająca homilia abpa Marka Jędraszewskiego, śpiew Antoniny Krzysztoń i ta intencja – o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka. A wszystko to 26 września 2019 roku, w 66 rocznicę aresztowania Prymasa Stefana Wyszyńskiego i jego sekretarza, biskupa Antoniego Baraniaka.

Przy ołtarzu – dwunastu księży obok metropolity krakowskiego; m.in. ks. Stanisław Małkowski, o. Jerzy Garda, o. Stanisław Tasiemski, ks. Tomasz Trzaska i oczywiście ks. Jarosław Wąsowicz, salezjanin, który w tym miejscu już od czerwca sprawuje co miesiąc Mszę św. w tej intencji. Wśród uczestników m.in. Zofia Pilecka-Optułowicz, córka legendarnego rotmistrza Witolda Pileckiego, Michał Lorenc, wybitny muzyk i kompozytor, Jarosław Szarek, prezes IPN, Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, Sebastian Kaleta, poseł PiS, sekretarz stanu w ministerstwie sprawiedliwości, Jan Parys, były minister obrony narodowej, Paweł Piekarczyk, muzyk – i tylu innych z Poznania, Starogardu Gdańskiego, z Krakowa, Piły, Warszawy…

– Ostatnie lata pozwalają nam zrozumieć, że są sprawy, rzeczy i miejsca święte, którym trzeba przywrócić miarę, by codzienność nabrała właściwego kształtu.

Takim właśnie miejscem jest to więzienie, przesycone męczeństwem najbardziej szlachetnych bohaterów, synów i córek naszej ojczyzny. Miejsce nasiąknięte krwią, które musi wryć się w pamięć Polaków, by zrozumieli siebie i swoją odpowiedzialność za przeszłość i przyszłość – mówił w homilii abp Marek Jędraszewski, który w 1973 roku przyjął z rąk abpa Antoniego Baraniaka święcenia kapłańskie i który jest autorem wydanej 10 lat temu fundamentalnej dla przywracania pamięci o abpie Antonim Baraniaku publikacji pt. Teczki na Baraniaka. (…)

Arcybiskup podkreślił, że abp Antoni Baraniak nie opowiadał o cierpieniu, które spotkało go podczas pobytu w więzieniu. Kardynał Stefan Wyszyński dowiedział się o jego heroicznej postawie od innych więźniów. Metropolita krakowski wspomniał, że po opublikowaniu książki Teczki na Baraniaka spotkał swojego profesora, który jako jeden z nielicznych rozmawiał z abp. Antonim Baraniakiem na temat więzienia i dowiedział się, że był on m.in. przetrzymywany w ciemnym i wilgotnym karcerze, wyprowadzano go tylko po to, by podpisał tzw. lojalkę, czego nie uczynił. W więzieniu powtarzał sobie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. Miał poczucie osobistej godności, które chciał za wszelką cenę ratować. Ratując tę godność, ratował Prymasa, Kościół i Polskę – powiedział metropolita krakowski. Przypomniał, że abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: – Był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Do niczego się nie przyznał, nikogo nie zdradził. Wierzył, że ponad wszystko jest Pan Bóg.

Na koniec spotkania głos zabrał dyrektor muzeum, Jacek Pawłowicz:

– Msza św. z okazji tej rocznicy jest wyjątkowym wydarzeniem. Jest nas tu bardzo dużo. I myślę, że jest nas więcej, niż widzimy, bo wszyscy ci, którzy siedzieli w tych celach, tu cierpieli, byli mordowani, są dziś z nami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” można przeczytać na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

S. Ewa Durlak, s. Daniela Jankowska: Św. Urszula Ledóchowska chciała dać wszystkim Boga. Bez niego nie zakładałaby szkół

– Św. Urszula Ledóchowska chciała dać wszystkim Boga. To dlatego dbała o wychowanie dzieci i młodzieży, zakładała domy dziecka, przedszkola i szkoły – mówią s. Ewa Durlak i s. Daniela Jankowska.

 

 

Siostra Ewa Durlak, przewodniczka w sanktuarium Św. Urszuli w Pniewach, opowiada o życiu św. Urszuli Ledóchowskiej, patronki Pniew. 8 sierpnia minie bowiem 99 lat od momentu, kiedy święta przyjechała do Pniew z dziećmi i siostrami z duńskiego Aalborga. Do Polski przybyło wtedy 20 sióstr i 40 dzieci. Te ostatnie były potomkami polskich rolników, którzy wyjechali do Danii na tzw. saksy buraczane. Nierzadko umierali oni osieracając swoje dzieci, które następnie znajdowały się pod opieką św. Urszuli Ledóchowskiej.

Przewodniczka mówi również o dziedzictwie, które święta pozostawiła po sobie w Pniewach. W mieście tym św. Urszula mieszkała 19 lat, podczas których założyła 44 domy zakonne w Polsce, we Francji i we Włoszech. W ostatnim z tych państw założycielka Urszulanek Serca Jezusa Konającego zmarła, by w 1989 r. powrócić do Polski. Obecnie spoczywa ona w sanktuarium Św. Urszuli w Pniewach.

Bardzo ważnym hasłem dla świętej było to, aby „wszystkim dać Boga”. W jego ramach dbała ona o wychowanie dzieci i młodzieży, zakładała domy dziecka, przedszkola i szkoły.

Siostra Daniela Jankowska natomiast opowiada o chórze dziecięco-młodzieżowym „Promyki słoneczne”, któremu przewodzi. Powstał on na rok przed sprowadzeniem ciała św. Urszuli z Rzymu do Pniew i funkcjonuje już od 31 lat. Poza akompaniowaniem przy liturgii chór koncertuje również po świecie. Największym przeżyciem dla s. Danieli był śpiew w Castel Gandolfo w 1993 r. dla św. Jana Pawła II. Obecnie chór szykuje się do wyjazdu na Słowację i do Austrii.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Rezygnacja z powołania: co było źródłem, a co konsekwencją wyboru? Kryzys wieku? Znudzenie? Zmiana hierarchii wartości?

Kościół przeżywa dziś kryzys, i to nie tylko związany z pedofilią. Kapłaństwo, podobnie jak małżeństwo i rodzicielstwo, to dziś prawdziwe wyzwanie. Łatwiej jest odejść, niż trwać w dokonanym wyborze.

Małgorzata Szewczyk

Przyjemniej jest, gdy ludzie nas dostrzegają, chwalą i oklaskują. Lepiej żyje się tym, co przytakują ogółowi, niż głoszącym niewygodne, choć ewangeliczne prawdy o wierności Bogu, a nie służbie mamonie.

Ewangelia, adresowana do wszystkich, zawsze stawiała wymagania, była niewygodna, uwierała, bo zmuszała do weryfikacji poglądów i przyjmowania postaw, które wymagają od człowieka zmiany myślenia i postrzegania innych, a przede wszystkim pokory i stanięcia w prawdzie. Dziś to się nie zmieniło.

Może właśnie te słowa, a w zasadzie brak pokory i brak uczciwości, są kluczem i praźródłem kryzysów tak w małżeństwie, jak i w kapłaństwie.

Kiedy rodzi się w nas poczucie, że oto jesteśmy nadzwyczajni, wybrani, że tylko nasze metody działania odniosą skutek, że to, co stare i sprawdzone, to dziś już przeżytek, bo czasy są inne, a ludzie się zmienili – wkraczamy zazwyczaj na drogę donikąd. Nie, nie krytykuję nowych form duszpasterstwa ani wykorzystywania nowych technologii w ewangelizacji, po które sięgają duchowni czy świeccy, zwłaszcza ci zaangażowani we wspólnotach.

Problem leży w człowieku, a nie w narzędziach. To, co proste i podstawowe, nie od razu musi być anachronizmem i wiązać się z dezercją.

Święty Jan Vianney, gdy przybył do zapadłej wioski Ars, nie silił się na niekonwencjonalne pomysły duszpasterskie, tylko całymi godzinami czekał na penitentów w konfesjonale. Święty o. Pio podporządkował się i w pokorze przyjął zakaz publicznego odprawiania Mszy św. i odpowiadania na listy, które otrzymywał od ludzi z całego świata. Bł. ks. Michał Sopoćko nie doczekał decyzji Stolicy Apostolskiej odwołującej zakaz głoszenia kultu Bożego Miłosierdzia według objawień św. s. Faustyny.

Ktoś powie, że przywołuję osoby odznaczające się heroizmem cnót potwierdzonych przez Kościół. To prawda, ale ci kapłani nie żyli w średniowieczu, nie mieli dostępu do mass mediów, nie byli doceniani i honorowani przez swoich przełożonych. Czy było im łatwiej? Wystarczy sięgnąć po publikacje traktujące o ich życiu, by przekonać się, że jak każdy, byli poddawani pokusom, że przeżywali trudności, zmagali się z problemami. Ale wytrwali.

Cały felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Trudne słowo na p…” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Trudne słowo na p…” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego