Rzecznik KEP: Po grzechu pierworodnym grzech jest wszędzie, także w środowiskach związanych z Kościołem

Rzecznik Konferencji Episkopatu opowiada o zorganizowanej przez papieża Franciszka konferencji ws. ochrony nieletnich w Kościele i problemach, z którymi boryka się Kościół na początku tysiąclecia

Gościem Poranka WNET jest Ks. prof. Paweł Rytel-Andrianik, prezbiter diecezji drohiczyńskiej i rzecznik prasowy Konferencji Episkopatu Polski.

Ks. Rytel-Andrianik opowiada o zwołanej przez papieża konferencji przewodniczących episkopatów ws. ochrony nieletnich w Kościele. Kościelny szczyt dotyczący pedofilii ma sprawić, że radykalnie zmieni się postawa kościoła katolickiego wobec przypadków molestowania nieletnich przez duchownych. Duchowny zaznacza, że problem pedofilii dotyczy nie tylko Kościoła.

Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski odmawia komentarza na temat kontrowersyjnych słów papieża Franciszka a dotyczących św. Jana Pawła II. Obecny Biskup Rzymu podczas konferencji prasowej, która miała miejsce na pokładzie samolotu zasugerował, że św. Jan Paweł II wiedział o nadużyciach seksualnych i ekonomicznych w kontemplacyjnym zakonie sióstr ze wspólnoty św. Jana we Francji. Jak opowiadał, ówczesny Ojciec Święty miał nakazać kard. Josephowi Ratzingerowi – który miał Polakowi pokazać dowody – odłożenie wyżej wymienionej sprawy do archiwum.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

 

Poglądy prymasa Augusta Hlonda na człowieka i historię/ Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” nr 56/2019

Uważał, iż na silnych charakterach opierały się narody, pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”.

Zdzisław Janeczek

Prymas Hlond o człowieku i historii

Humanizm prymasa Augusta Hlonda miał źródło w wykształceniu ogólnym, przyswojeniu filozofii nie tylko chrześcijańskiej (od św. Pawła do Augustyna i od św. Tomasza do współczesnych mędrców Kościoła), w nieustannym dążeniu do wzbogacania swej wiedzy historycznej oraz dążeniu do poznania cywilizacji antycznej, a także kultur innych narodów. W życiu i działalności duszpasterskiej kierował się priorytetem norm etyki chrześcijańskiej.

Był człowiekiem nadzwyczaj skromnym, stroniącym od blichtru, rozgłosu, uprzejmym i życzliwym, wyróżniającym się dużą sprawnością oratorską i zdolnościami pisarskimi.

Pierwszym nauczycielem historii był dla Augusta jego ojciec, człowiek hołdujący tradycji, przepojony uczuciem godności i chwały Rzeczypospolitej, syn powstańca 1863 r. Historia Polski stanowiła dlań punkt wyjścia do analizy teraźniejszości. Miejsce szczególne zajmowała zaś utrata suwerenności i walka o niepodległość. Jan Hlond często śpiewał synowi pieśń Jeszcze Polska nie zginęła, ponadto wiadomym było, iż ukrywał przed pruską policją broń, oczekując stosownej chwili, gdy Ślązacy podejmą walkę z zaborcą. W domu były czytane polskie gazety i książki, m.in. pisma Piotra Skargi. Jak wspominał Kajetan Morawski, „w tym właśnie przypominał Korfantego – wrodzone, atawistyczne, nie zawsze dostosowane do współczesnej rzeczywistości piastowskie poczucie polskości przepajało do cna jego śląską duszę”.

August był uczniem pilnym i nieprzeciętnym, o czym świadczyły oceny celujące nie tylko z historii. Przedmiot ten zajmował istotne miejsce w edukacji. August Hlond po ukończeniu nauk we Włoszech kontynuował swoje zainteresowania, tworzył własny obraz dziejów, konfrontując go z otaczającą rzeczywistością. Biegła znajomość wielu obcych języków ułatwiła mu zapoznanie się z bogatą literaturą zachodnioeuropejską. W Poznaniu u Żyda Mieczysława Kronenburga pobierał także lekcje języka hebrajskiego, aby czytać Biblię w oryginale i być bliżej „wewnętrznej treści” słowa Bożego. Studiował historię starożytnej Grecji i Rzymu oraz Polski, czytał pamiętniki, opracowania i pisma dotyczące wielkich filozofów i doktorów Kościoła. Sięgał również po literaturę piękną, wiele uwagi poświęcił romantykom: Adamowi Mickiewiczowi i Juliuszowi Słowackiemu. Jednak obce mu były „Ognie mesjanizmu Mickiewicza z fałszywego mesjanizmu Towiańskiego”. Jego miłość do Ojczyzny, jej kultury i przeszłości pogłębił władający 12 językami salezjanin ks. Wiktor Grabelski (1857–1902).

Pod urokiem pisarzy sarmackich

Nieprzypadkowo uczestniczył w uroczystości odsłonięcia w Węgrowcu pomnika znanego teologa ks. Jakuba Wujka (1541–1597), którego tłumaczenie Biblii odegrało fundamentalne znaczenie dla kształtowania się polskiego języka i stylu biblijnego. Upowszechniał również dzieło profesora filozofii św. Jana Kantego (1390–1473) i kult Władysława z Gielniowa (1440–1505), kaznodziei i twórcy pieśni religijnych w języku polskim. Jako Ślązakowi szczególnie bliski był mu język Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego i Piotra Skargi, za to, jak wspominał bp Józef Gawlina, trudniej mu było „wniknąć w finezje nowoczesnego stylu powieściowego”. O jego znawstwie kultury staropolskiej świadczyła wypowiedź z okazji kanonizacji jezuity Andrzeja Boboli, gdy z wielką swobodą i erudycją powoływał się na takich krzewicieli „ducha i oświaty”, jak Stanisław Hozjusz, Jan Szczęsny Herburt, Krasowski, Krzysztof Warszewicki, Jakub Wujek, Piotr Skarga, Marcin Laterna, Stanisław Grodzicki, Benedykt Herbest, Maciej Sarbiewski, Łęczycki, Jackowski, Morawski i Załęski. Znał poglądy Thomasa Carlyle‘a i Maxa Stirnera, którzy główną rolę w historii przypisywali wybitnym jednostkom, a krzewiony przez nich kult indywidualizmu miał być skutecznym lekiem na schorzenia Europy. Najprawdopodobniej znał Księcia Niccolo Machiavellego oraz Marksa, Engelsa i Lenina, których bardzo surowo cenzurował. Historię traktował jako mistrzynię życia, wyznając pogląd, iż nauki czerpiemy nie tylko z doświadczenia – widział w niej drogowskaz przyszłości.

W jego wypowiedziach, notatkach, książkach i korespondencji odnajdujemy ślady dojrzałej refleksji historycznej. W wykładach na temat roli patriotyzmu w życiu narodu podejmował śmiałe i krytyczne interpretacje dziejów ojczystych i Europy. Można by zredagować antologię jego sentencji o charakterze przestróg dla rządzących. W dziejach dawnej Rzeczypospolitej dostrzegał nie tylko dni chwały, ale także sprzeczne pasje, intrygi i chaos. Utyskiwał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji politycznych oraz ograniczenie wzrostu ludności. Jako Prymas uczył polityków i zwykłych obywateli nie tylko patriotyzmu; w jego wystąpieniach znajdowali oni etyczne i historyczne uzasadnienie podejmowanych poczynań. Podnosił zwłaszcza moralną wartość polskiego czynu zbrojnego i ofiary krwi, złożonej na narodowym ołtarzu:

„Nigdy nie było wojen zaborczych w dawnej Polsce; zamiłowania do wojny jako do podbojowego środka nie było; nie łupiliśmy sąsiadów, biliśmy się dla własnej obrony i wtedy byliśmy bohaterami. Dlatego wojnę nazywano potrzebą. Polak jest stworzony do pracy pokojowej”.

Podobnie jak bitwę pod Grunwaldem – odsiecz wiedeńską Hlond zaliczał do wydarzeń historycznych, których pamięć ukształtowała święta narodowe usuwające w cień spory, jednoczące społeczność polską w kraju i za granicą. Zwycięstwo pod Wiedniem było „koniecznością dziejową” i wyrosło „z wyższości ducha polskiego, spotęgowanego pięciowiekowym bojowaniem o wiarę i cywilizację”. Hlond nauczał, iż szło ono „od pól legnickich poprzez Warnę, Cecorę, Chocim. Dojrzewało w bojach i wyprawach bez liku. Było finałem wielkiego zmagania się z naporem zbrojnym półksiężyca”. W podobnym duchu rozpatrywał „cud nad Wisłą” gdy w 1920 r. zbrojne „hufce bezbożnego materializmu” stanęły pod murami Warszawy i „zażądały wolnej drogi do Europy”. Tym razem do walki Polacy musieli stanąć osamotnieni. Dlatego Hlond znacznie wyżej ocenił ten czyn zbrojny w porównaniu z 1683 r. „Stawka większa była niż pod Wiedniem. Trud wojenny niezrównany”. Rozgromienie „potęgi orężnej wschodu” było zdaniem Prymasa możliwe tylko dzięki instynktowi dziejowemu Polaków i głębokiej wierze Chrystusowej. „Ratując raz jeszcze wiarę i kulturę europejską, Polska przysądziła sobie dawne tytuły chwały, a zwycięską krwią przypieczętowała swoje niezestarzałe prawa do bytu i posłannictwa”. Wiedeń i Warszawa w historii symbolizowały niezwyciężone twierdze Zachodu. Z kolei o żołnierzach września napisał: „bili się bez wytchnienia, bez snu, bez zmiany, bez spodziewania się pomocy, bez amunicji, bez połączenia – dniami, tygodniami, jak upiory wcielonego rycerstwa i heroizmu”.

Hlond, przywołując powstania narodowe i wojnę 1939 r., tworzył wizję narodu walczącego i bohaterskiego, przywiązanego do idei wolności i wiary, w przeszłości swoją potęgę budującego bez rewolucyjnych przewrotów i bez rozlewu krwi. Z dumą też podkreślał przywiązanie Polaków do Maryi Wspomożycielki Wiernych, którą szlachta obwołała Królową Polski i której wizerunek zdobił ryngrafy rycerskie i sztandary pułkowe. W trudnych chwilach przypominał, iż gdy Polsce groziła zguba od Szwedów i wrogów ościennych, wtenczas z serca króla Jana Kazimierza i narodu wyszło to krótkie wezwanie: „Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”. Porównując zasługi orężne Hiszpanów i Polaków wskazywał, iż walczyli pod wspólnym sztandarem: „Pod Lepanto chrześcijanie niszczyli flotę turecką, wzywając Ją pod ślicznym tytułem: Maryjo, Wspomożenie Wiernych, módl się za nami. Z tym samym hasłem zwyciężał wielki Sobieski Turków pod Wiedniem”. Królowa Polski także „Dzieliła upokorzenia, zsyłki, katorgi Polski rozbiorowej, dzieliła powstania i ponosiła ich następstwa polityczne, dzieliła porywy zmartwychwstania, dzieliła z Warszawą jej koleje jako stolicy Rzeczypospolitej, dzieliła dwie okupacje”.

W odczuciu Hlonda optymistyczny, niekiedy wprost apologetyczny pogląd na dzieje Polski sprzyjał integracji społeczeństwa. Nigdy go też nie opuściła nadzieja życia wyzwolonego z ucisku państwa totalitarnego.

Wierzył w Polaków wolną zbiorowość, która nie dała się zgnębić caratowi, nie uległa germanizacji i nigdy nie pozwoli wtłoczyć się w autorytarne struktury komunizmu. „Zżyliśmy się z biedą, nigdy nie zżyliśmy się z niewolą […] wolność jest pasją Polaka, jego mistyką, namiętnym zapatrzeniem jego ducha, tajemnicą jego bytu. Instynkt odrębności narodowej jest u Polaka tak hardy, że wtłoczony przez wypadki w kotłowisko szczepów, nigdy się z nimi całkowicie nie zleje”.

O kształtowaniu charakteru narodu i jednostki

Wypowiadając się na temat charakteru narodowego, mówił o odwadze, gościnności, szczodrości i gotowości do poświęceń w dobrej sprawie oraz szacunku do przeciwnika i umiłowaniu pokoju. Polakom za cel stawiał wykształcenie pokolenia o zdrowym rozsądku i nieugiętej woli, ludzi nie ulegających obcym wpływom, stałego charakteru. Ten bowiem „jest najważniejszą sprężyną człowieka w porządku społecznym i moralnym. Brak charakteru podkopuje uczciwość, sprawiedliwość, umiarkowanie, wierność obietnicom i obowiązkom, odstręcza od poświęcenia i psuje każdą cnotę”. Przywoływał myśl Chamforta, iż ludzie bez charakteru nie są ludźmi, lecz rzeczami. Wyrażał głębokie przekonanie, iż na silnych charakterach opierały się narody, na nich spoczywała pomyślność kraju i Kościoła. O potędze stanowiły więc nie miliony pospólstwa, lecz „wielka ilość ludzi uczciwych, światłych i z charakterem”. Przemyśleniami swoimi w kraju dzielił się także z młodzieżą, a w czasie wyjazdów zagranicznych występował w obronie polskiego honoru i godności, mówiąc o zaletach narodowego charakteru.

Zdaniem Hlonda historia XVIII i XIX stulecia oraz druga wojna światowa zamieniła Polaków we wspólnotę ludzi odpowiedzialnych, zdolnych do działań grupowych, w zbiór jednostek gotowych do największych poświęceń w imię wartości.

Interesowała go rola wybitnej jednostki w dziejach, przy każdej okazji akcentował jednak znaczenie zachowań moralnych. Zwracał dużą uwagę na praktyczne realizowanie w życiu społecznym ideałów i norm moralnych obowiązujących w poszczególnych epokach, dociekał także przyczyn subiektywizmu i namiętności ludzkich mających wpływ na werdykty historyczne. Uważał, iż „wielcy ludzie podlegają surowszemu osądowi niż inni i dzielą los, że mimowolnie są osądzani namiętnie i rozmaicie […]. Błąd oceny tkwi zwykle w tym, że krytycy nie uwzględniają epok, wśród których bohater żył, i tła epoki, do której należał; zna się ich czyny – nie docieka się ich przyczyn i powodów, zna pogląd na zewnętrzne kroki – nie bada się prawdziwych”. Zwracał także stale uwagę na to, że podstawowym fundamentem istnienia jednostki jest jej związek z Bogiem. „Życie ludzkie jest syntezą czynu człowieczego i wpływu Bożego – usuwając to co boskie, człowiek ubożeje i nie idąc w górę, stacza się w dół niżej człowieka”.

W historii Polski intrygowały Prymasa początki państwa piastowskiego, czasy wielkich osobowości Mieszka I i Bolesławów oraz postaci świętych: Wojciecha, Stanisława ze Szczepanowa, Jacka Odrowąża, Jadwigi, Bronisławy i Kingi. Z dumą przypominał , iż „nasza polska ziemia Matką świętych słusznie nazwana”. W jego kazaniach grób św. Wojciecha urastał do symbolu niepodległości i potęgi Polski.

Świadom odpowiedzialności przed historią za naród, z którym niegdyś łączyły nas struktury państwowe, Hlond nie pozwalał Polakom zapominać o dziedzictwie Jagiellonów i świętej ofierze królowej Jadwigi Andegaweńskiej oraz Litwie Maryi – Ojczyźnie świętych, męczenników i bohaterów. Przypominał, że to Władysław Jagiełło był praktycznie ponownym fundatorem Jasnej Góry i że to on zajął się sprawą odnowienia obrazu po zniszczeniu w 1430 r. On sam i jego potomkowie wielokrotnie pielgrzymowali do jasnogórskiego sanktuarium. Toteż gdy ruina zagroziła słynnej wileńskiej świątyni, Hlond stanął na czele komitetu i 28 III 1933 r. wystosował Odezwę: „Ratujmy Bazylikę Wileńską”. Dając przykład obywatelski, ofiarował na ten cel znaczną sumę pieniężną. Ponadto ogłosił w całej Polsce dzień ratowania tej cennej pamiątki przeszłości, w której murach mieściły się groby królów polskich i prochy św. Kazimierza. Za przykładem Hlonda poszli mieszkańcy Ziem Zachodnich, m.in. wojewoda poznański Roger Raczyński, biskup sufragan poznański Walenty Dymek, dyrektor Muzeum Wielkopolskiego i szambelan papieski Edward Potworowski. Na znak jedności z Litwinami na warszawskim biurku Prymasa w gmachu Nuncjatury Papieskiej przy ul. Szucha 12 stał wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej.

Prymas, charakteryzując dzieje Polski, zawsze wskazywał na brak autorytetów, spory i walki rozmaitych frakcji partyjnych oraz spadek wzrostu ludności. Przestrzegał także przed brakiem porządku i nadużywaniem wolności, wichrzeniem i hołdowaniem rewolucyjnym i anarchistycznym „wybrykom”.

Równocześnie utrwalał wizerunek narodu ciężko doświadczonego przez historię. Do powstańców wielkopolskich dotkniętych bezrobociem i trudami życia zwracał się ze czcią i uznaniem za ich karność i wierność polskim ideałom rycerskim: „Kto się z Wami spotyka – mówił Prymas – zadrgać musi i uczcić krew, która się za Polskę lała. Nie dla awantury poszliście w bój. Nie wiódł Was na wielkie orężne zmagania fatalizm ślepy. Mieliście świadomość swych nieprzedawnionych praw do Polski. Wierzyliście, że Jej spętanie i zhańbienie to gwałt i przekreślenie zamiarów Opatrzności. […] I tak przyczyniliście się do wskrzeszenia Polski i wytyczenia Jej granic, łącząc się twórczo z losami kraju, wrastając w Jego nowe życie i krwią gwarantując Jego przyszłość”.

W równie ciepłych słowach zwracał się do swych braci Ślązaków, weteranów zmagań wolnościowych z lat 1919–1921. Według niego „stare piastowskie skiby” wciąż pachniały krwią powstańczych walk, a dziejowe wyzwolenie było główną treścią przeżyć pokolenia Wojciecha Korfantego, Karola Gajdzika, Walentego Fojkisa i innych, bohaterów spod Kędzierzyna i Góry św. Anny. Wciąż pamiętał swoje konferencje z kardynałem Aleksandrem Kakowskim, którego zachęcał do popierania praw Polski do ziem śląskich u ówczesnego delegata i nuncjusza apostolskiego Achillesa Rattiego. Gdy ówczesne władze polskie krytycznie oceniały udział Rattiego w tych negocjacjach, podejrzewając go o niechęć do sprawy polskiej na Górnym Śląsku, to w chwili zakończenia jego misji Hlond razem z kardynałem Kakowskim wpłynął na decyzję rządu, aby w przededniu konklawe przyznać Achillesowi Rattiemu, przyszłemu papieżowi, Order Orła Białego. W tym czasie dawał liczne dowody swojego zaangażowania, miłości do Ojczyzny i gotowości do ofiar na rzecz Śląska, co znajdowało wyraz m.in. w jego listach pasterskich. Dopiero w 1922 r. mógł stwierdzić, iż wraz z powrotem Śląska do Macierzy skończyło się wreszcie „nadużywanie Kościoła do wynaradawiania ludu śląskiego”, a słowo polskie bez ograniczeń pruskiej cenzury upowszechniał „Gość Niedzielny”. Jego redaktorzy (byli współpracownicy Hlonda, gdy był on metropolitą katowickim): bp Teodor Kubina, ks. prałat Jan Kapica, ks. prałat Aleksander Skowroński, ks. prałat Michał Lewek, ks. kanclerz Emil Szramek i ks. proboszcz Wilk pisali prosto, językiem potocznym o sprawach Śląska. Jak wspominał Hlond, „odbijano go w takim nakładzie, jakiego przed nim nie miało na Śląsku żadne inne pismo polskie. Bo „Gość Niedzielny” stał się z miejsca pismem ulubionym, któremu już wtedy bez zastrzeżeń wierzono. Był przyjacielem, nauczycielem, doradcą zarówno zacnym górnikom, hutnikom i kolejarzom, jak i ruchliwemu mieszczaństwu oraz tym kochanym gospodarzom, którzy z polskim uporem od wieków orzą lekką śląską glebę”.

Rola tradycji i jednostki w dziejach

U schyłku II Rzeczypospolitej prymas Hlond – przywódca religijny – obok Józefa Piłsudskiego – męża stanu i „ojca narodu” – urósł do rangi autorytetu. Wówczas obie postaci wiele dzieliło, a próba ich porównania i doszukiwanie się podobieństw uznana zostałaby za przesadną. Dzisiaj, po doświadczeniach z komunizmem, dzielący ich dystans uległ zmniejszeniu. Obok wielkich różnic można także doszukiwać się analogii. Wprawdzie pochodzili z różnych kręgów kulturowych i społecznych:

Piłsudski był szlachcicem, a Hlond synem dróżnika kolejowego, jednak obaj mieli krytyczny stosunek do idei skrajnego liberalizmu. I Naczelnik, i Prymas byli z urodzenia i z instynktu nie tyle konserwatystami, co tradycjonalistami, dla których historia była czymś więcej aniżeli nauczycielką życia.

Obaj byli wpatrzeni w przeszłość, w epokę chwały swojej Ojczyzny. Hlond swój patriotyzm budował na tradycji piastowskiej, a Piłsudski na dorobku Rzeczypospolitej Obojga Narodów i orientacji jagiellońskiej. Trudno powiedzieć, u którego z nich silniejszy był regionalizm. Hlond, związany ze Śląskiem i Polską Zachodnią, stale podkreślał rosnącą rolę świata słowiańskiego w powszechnym Kościele, którą łączył z dziedzictwem św. Wojciecha. Z kolei Piłsudski, marzący o wskrzeszeniu unii z Litwą, snujący prometejskie plany, chciał odrodzenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Drugą cechą, która sprawiała, iż byli do siebie podobni, była antypatia do partyjnictwa, warcholstwa i niechęć do komunizmu, który postrzegali jako główne niebezpieczeństwo dla niepodległego bytu narodu polskiego. Zawsze na pierwszym miejscu stawiali dobro narodu i Polski oraz wyrażali troskę o dziedzictwo – patrimonium, o prawo do własnej tożsamości we wszystkich jej przejawach i swobodnego osądu wartości łączących wspólnoty ludzkie. Mimo wielu rozbieżności i różnicy poglądów Hlond wysoko oceniał zasługi Piłsudskiego dla Polski. W rozmowie z królem Belgów Leopoldem podkreślił zasługi zmarłego marszałka dla armii, która była najbardziej „jednolitą pod względem ideowym armią w Europie”, a układ z Niemcami z 1932 r. uznał jako „genialne posunięcie” normalizujące sytuację na kontynencie.

Hlond, mimo przywiązania do tradycji, nie pogrążał się w kontemplowaniu przeszłości. Dobrze rozumiał konieczność przemian ustrojowych i prawo przemijania, co oddaje jego wypowiedź: „Żadna polityka jako ustrój wypracowany nie jest wieczna. Każdy ustrój nawet najlepszy w swym powstaniu, może być dobry tylko pewien czas, potem zmiany warunków będą wymagały poprawek, zmian, może rewolucji. Konserwatyzm ustrojowy jest szkodliwy, bo tłumi, jest uporem w formie”. Zasady te odnosił także do historii Polski:

„Błędem byłoby chcieć żywcem wskrzeszać ustrój okresu piastowskiego, odtwarzać w wiernym wydaniu nowym czasy jagiellońskie itd., można z nich przejąć niejedną ideę, ale nie to, co się z czasem skończyło na zawsze […]. Z nauk czasu trzeba korzystać, a to co było przed trzema laty, jest nam może bardziej obce niż to, co było za Sobieskiego”.

Rodakom wskazywał na rolę historii w ich życiu. Starał im się uzmysłowić, iż „ze świadomości dziejowej, z wiary we własne przeznaczenie rodzą się w duszy polskiej niebywałe energie i niewyczuta dotąd odpowiedzialność”.

Przywiązany do mitu dawnej wielkości Polski, ustroje i wydarzenia polityczne oceniał Hlond pod względem ich przydatności do stworzenia nowej Rzeczypospolitej. Już w wystąpieniu do przedstawicieli władz na dworcu poznańskim w dniu ingresu oświadczył, iż „łączy się z myślą państwową polską”. W przemówieniu wygłoszonym 29 VI 1927 r. na Zamku Warszawskim z okazji otrzymania biretu kardynalskiego z rąk Ignacego Mościckiego nawiązał do tradycji, gdy z upoważnienia papieskiego polscy kardynałowie z królewskich rąk otrzymywali oznaki swej godności. Był świadom swojej roli jako spadkobierca wielkich historycznych Prymasów Polski, którzy „już za Piastów i Jagiellonów pierwsze po królu zajmowali miejsce i sprawowali nie tylko duchowe, ale i państwowe rządy”. Odwoływał się do autorytetu Bogumiła Poraja z XII wieku (27 V 1925 r. papież Pius XI zaliczył go w poczet świętych) i Mikołaja Trąby (1412–1422), który na soborze w Konstancji uzyskał uroczyste potwierdzenie swej prymasowskiej godności i był podobno kandydatem do tiary papieskiej. Czuł się odpowiedzialny za dziedzictwo, jakim były stworzone przez jego poprzedników zrzeszenia i instytucje, Katolicka Szkoła Społeczna, Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha i zasłużony „Przewodnik Katolicki”. Akcentował trwałą i stabilną politykę Kościoła oraz urzędu prymasowskiego, podkreślał jego działania na rzecz odbudowy kraju. „Świadomość, że on, syn śląskiego robotnika stał się prymasem Polski, wydała mu się symbolem losów ziemi przez wieki oderwanej, wydała mu się ziszczeniem własnej i kraju legendy” historycznej.

Rozważając powody przetrwania do dnia dzisiejszego polskości na Śląsku, uznał za akt wagi historycznej wybór swojej osoby na Prymasa całej Polski (24 VI 1926). Słusznie obserwatorzy tego wydarzenia oceniali je jako symboliczne zaślubiny Śląska z Warszawą. „Prymasostwo nie było dla ks. Hlonda tylko piękną tradycją, było pojęciem wyrosłym z przeszłości, ale nadal pełnym żywej treści. Ten, kto je sprawował, miał szczególne zadania do spełnienia i był za kraj, za naród współodpowiedzialny”. Opinię tę wypowiedział dyplomata i przedstawiciel Polski w Lidze Narodów, Kajetan Dzierżykraj-Morawski.

Hlond rozumiał, iż historia i urząd prymasa nakładały na niego dodatkowe obowiązki względem narodu i państwa, uświęcone tradycją. Od pierwszego bezkrólewia w 1572 r. prymas jako przewodniczący senatu uzyskał oficjalne stanowisko „międzykróla” – interrexa, głowy państwa i reprezentował kraj na zewnątrz, kierował jego administracją, zwoływał sejmy i sejmiki oraz przygotowywał elekcję nowego władcy. Ponadto miał prawo, wywodzące się ze średniowiecza, koronacji króla i królowej. Z racji swego stanowiska arcybiskup gnieźnieński zajmował drugie miejsce w państwie po królu. Odzwierciedleniem takiego pojmowania i interpretacji przez Hlonda przeszłości były jego notatki: „To piszę jako interrex – nie jako przedstawiciel Kościoła, który się z żadną formą rządu nie łączy i nie identyfikuje, ale każdą władzę popiera”. W trosce o przyszłość rodaków opracował Kartę interrexa do narodu, która zakładała eliminację „błędów wieków” i „grzechów 20-lecia” oraz zebranie naszych „zdrowych tradycji dziejowych”. Ogłosił ponadto pielgrzymkę narodową do Częstochowy, poświęcenie Polski Najświętszemu Sercu Jezusowemu oraz wzniesienie Bazyliki Opatrzności.

„Wysokie pojmowanie uprawnień i obowiązków prymasowskich stało się dla kardynała Hlonda źródłem jego wojennej tragedii. Gdy Niemcy uderzyli na Polskę, zwrócił się doń prezydent Rzeczypospolitej, prosząc o natychmiastowe przybycie do Warszawy. Nie sądził, aby mógł wezwaniu temu odmówić […]. Najwyższe czynniki w państwie nalegały, by powagą swą i wpływem służył sprawie polskiej w wolnym świecie.

Wielokrotnie rozpatrywano jego kandydaturę na następcę prezydenta Rzeczypospolitej, w pewnej chwili proponowano mu objęcie przewodnictwa rządu. Premierostwa kardynał z miejsca odmówił, co do prezydentury rozumiał, że byłaby trudna, jeśli nie niemożliwa do pogodzenia z suknią duchowną, a zwłaszcza z rzymską purpurą.

Nie przeszkadzało to, iż w tych ciężkich chwilach daleki był od wyrzekania się historycznych obowiązków interrexa; jeśli kunsztowna procedura konstytucyjna miałaby zawieść, gotów był w tym charakterze autorytet swój rzucić na szalę, aby ciągłość państwową utrzymać”. Hlond swoimi czynami, mowami i pismami wpisywał się w ciąg polskich władców, bohaterów narodowych i ustrojów: Piastów, Jagiellonów, Wazów, Poniatowskich, II Rzeczypospolitej i PRL. Podczas ingresu do Bazyliki Gnieźnieńskiej nie omieszkał podkreślić, iż przybył z najmłodszej do najstarszej katedry w Polsce, od św. Jacka Odrowąża w Katowicach do św. Wojciecha w Gnieźnie.

Z kolei witając w archikatedrze poznańskiej Ignacego Mościckiego, kreślił obraz początków „historii Polski kroczącej ku wielkości”, której pierwszych władców stawiał za wzór aktualnemu prezydentowi Rzeczypospolitej. Akcentując rolę państwa w życiu narodu, nie zapominał o Bogu i religijności Polaków, która była ważną cechą psychiki Sarmatów. Wygłoszone w tym dniu kazanie adresował do tego, który „po fundatorze świątyni – Mieszku wziął władztwo nad narodem” i był „wykonawcą szczytnych zamiarów oraz testamentu Bolesława Chrobrego”. Zwracając się do prezydenta Mościckiego, oznajmił: „W Twoim Państwie jest mało miejsc tak czcigodnych jak ta katedra. Prastarą tę świątynię wzniósł Mieszko, gdy wraz z Dąbrówką dzieje Polski wiązał z dziejami potężnej i wielkiej rzymskiej kultury. W tej świątyni spoczęły prochy budowniczych Polski Mieszka i Chrobrego. Katedra ta jest pamiątką z pierwszych czasów naszej historii i postawiono ją, gdy Polska weszła w poczet wielkich narodów Zachodu. Biskupi tej świątyni byli władykami całej Polski i ich władztwo dusz, jako wielki łącznik wszystkich Polaków, promieniowało nawet i po rozbiorach na wszystkie dzielnice”.

Przy grobie Bolesława Chrobrego, który – choć na krótko i w sposób nietrwały potrafił stworzyć prestiż armii i zbudować potężną monarchię, Hlond czuł ów powiew wielkości dziejów orężnych i rolę duszpasterstwa wojskowego. Dał temu wyraz w przemówieniu w Szkole Oficerskiej w Bydgoszczy: „Pierwsze karty dziejów Stolicy prymasowskiej mówią o wojsku i świętym krzyżu. Tam, gdzie walczono za Polskę i w imię Polski, tam też stawiano kościoły. Miecz Mieczysławów i Chrobrych na przestrzeni dziejów łączy się z historią Kościoła”. Serdecznie witany przez żołnierzy, czuł się odpowiedzialny za ich właściwy poziom moralny. Zdawał sobie także sprawę, iż swoją postawą umacniał w wojsku fundamentalne zasady ideowe państwa nie tylko w odniesieniu do spraw wojennych. Podkreślał, iż dzielił z armią jej radości i cierpienia oraz wiarę, iż nie pozwoli wrogowi wydrzeć ani piędzi polskiej ziemi. Przeżywał rozterki, gdy na ulicach Krakowa w trakcie niepokojów społecznych strzelano do żołnierzy. Ubolewał, gdy z tłumu wołano „my wam pokażemy!”. Zapewniał wojskowych, iż gdy myślał o potędze Polski, to o nich mówił: „My, zbrojna Polska – to wy jesteście”. W latach wojny, mimo ograniczeń, starał się wspierać żołnierzy w ich dążeniu do osiągnięcia ostatecznego celu, jakim była odbudowa wolnej Polski.

Osąd XIX stulecia i „Nowa Polska”

Podobnie jak XVIII („nadużycia wolności” i rozbiory), surowemu osądowi poddane zostało XIX stulecie.

„To nie był nasz wiek! Nie będziemy żałowali wieku XIX. Podniesiemy z niego spadek literacki: powstańcze wawrzyny i pamięć ofiar dla Polski. Nowym wiekiem jest wiek XX. Tego nowego wieku nie będziemy psowali obczyzną ani tym, co wiek XIX dał Europie jako myśl zwodniczą, jako teorię fałszywą, jako wizję nierealną, jako filozofię już przez wszystkich odrzuconą. Budujemy wiek swój, polski wiek – z naszego ducha”.

Za jednego z godnych tytułu budowniczego nowej Polski uznał Jacka Malczewskiego (1854–1929). Zdaniem Hlonda jego ideały artystyczne były czyste, „zrodzone z dziecięctwa ducha”, a obrazy przepojone człowieczeństwem i polskością, wyrazem kultury chrześcijańskiej – zarówno te, które powstały z inspiracji patriotycznej poezji Teofila Lenartowicza (1822–1893), jak i mitologii antycznej. „Dźwignął on malarstwo polskie na zawrotne wyżyny natchnienia i artyzmu”. Malczewski, będąc „olbrzymem polskiej sztuki”, człowiekiem czystym i prawego serca, spełniał oczekiwania Prymasa co do wyznawanych wartości. Budował nowe czasy na „zasłudze i miłości”.

Drugą wojnę światową i bolesne doświadczenia Polaków, które były ich udziałem od XVIII w. po 1945 r., Hlond uznał za niezapomnianą lekcję historii. Wnikliwie analizował w tych tragicznych wydarzeniach rolę państwa pruskiego od czasów Fryderyka Wielkiego i kanclerza Bismarcka. Próbował także dociec źródeł niemieckiego militaryzmu, żądnego krwi i wojny. Rozumiał, jak tragiczne dla Europy i dla samych Niemiec okazały się próby wykorzystania potężnej machiny militarnej, stworzonej w minionym stuleciu przez Helmutha von Moltkego do ujarzmienia i eksterminacji innych narodów. Świat – według Hlonda – powinien „urządzić Niemcy nie na zasadzie pruskich zwycięstw, nie na zasadzie bismarckowskiej koncepcji potęgi niemieckiego cesarstwa, lecz na takiej, by Europa była na zawsze spokojna; bez innego politycznego załatwienia Niemiec nie ma pokoju i szkoda podpisywać traktat”.

Największego wroga pokoju widział w dawnej tradycji fryderycjańskiej. Na podstawie doświadczeń historycznych wnioskował, iż „trzeba się załatwić przede wszystkim z Prusami, bo one są ośrodkiem, sercem i wiecznym źródłem militaryzmu; bez Prus Niemcy nie będą groźne (ten błąd popełnił Napoleon i Versailles 1919 r.)”. Mimo surowych ocen wydarzeń z lat 1939–1945 i ostrej krytyki hitleryzmu, nigdy nie był wrogiem niemieckiego narodu. Uważał, iż kwestię regulacji pokojowych należy rozwiązać „bez upokarzania Niemców; co innego osądzenie Prusaków, a co innego gnębienie Niemców. Trzeba tak podzielić Niemcy, by Bawarów i Sasów nie bolało, że się podcina butę Prusaków, owszem, by się cieszyli – i nie dotykać boleśnie tych drugich Niemców, owszem, pomóc im. Więc ciężary powojenne złożyć na Prusy, nie na innych. Bez tego podziału Niemiec nic pewnego w Europie, a Polska i wszyscy szczególnie sąsiedzi są znowu bezapelacyjnie wydani na groźbę niemieckiej agresji. To rozwiązanie musi być dokonane zaraz i totalnie”. Mimo chęci przebaczenia rozumiał, iż doświadczenia lat wojny „nie wyjdą z pamięci polskich pokoleń”.

Gdy skończyła się II wojna światowa, chciał, aby na ziemi jego przodków odtworzone zostało nowe państwo; państwo prawa, opierające się na Ewangelii i tradycji. W jego zapiskach coraz częściej przewijały się rozważania dotyczące transformacji systemowych. Hlond zastanawiał się, jak powstawały nowe czasy i nowe ustroje? I dochodził do wniosku, iż „Rzadko, bardzo rzadko przez zupełne przekreślenie bytów wczorajszych. Zwykle jako wynik różnych tendencji i teorii, które z początku zupełnie się kłócą, a pod ręką mądrych kierowników koordynują się i układają się, zlewając się w solidny i trwały system uspołeczniony i spokojny. Z rewolucji przez ewolucję do nowego spokojniejszego układu – przez usunięcie elementów rewolucji i momentów niezgodnych z człowieczeństwem”.

Hlond opowiadał się zdecydowanie za demokracją, której wyrazem była zasada procesu. Jego wiara w demokratyczny proces opierała się na przekonaniu, że wszystkie instytucje społeczne muszą być oceniane poprzez ich funkcjonowanie. Oceny zaś nie powinni dokonywać zawodowi rewolucjoniści, lecz rzesze obywateli. Jawiła mu się demokracja w świetle historycznych doświadczeń polskich i europejskich „nie ta dekadentna, która powaliła Francję i Anglię, ani ta wywodząca się z rewolucji francuskiej, nie ta, co poniżała państwo na rzecz kliki warchołów i wyzyskiwaczy zawodowych, nie ta, która złotem, kiełbasą i terrorem zdobywała mandaty poselskie […], nie ta, która pod hasłem równości oszukiwała nieuków, prostaczków, operując systematycznie kłamstwem, oszustwem i obłudą. Nie polega na formach, które się przeżyły i które demokrację kompromitują; gdy się opiera zmianom potrzebnym dla dobra Państwa, staje się hasłem szkodliwym; pod jej hasłem wiele grzeszono przeciw Państwu!”. Prymas chciał dla Polaków demokracji, która uwzględniała potrzeby i życzenia ludzi co do modelu własnego życia, wyboru i dążenia do szczęścia.

„Polska demokratyczna – to Polska ludowa (w szlachetnym) w zdrowym i szerokim rozumieniu, czyli Polska wszystkich, wszystkich stanów, wszystkich warstw; bez kast uprzywilejowanych”.

Już wówczas nowa Polska kojarzyła mu się z rokiem milenijnym – tysiącleciem naszego chrztu i naszej historii, ale punktem wyjścia nowych dziejów była data ostatecznego wskrzeszenia. Od tego dnia i w jego naświetleniu miały być oceniane i rozważane dzieje pokolenia. Sądził, iż „nie wróci już Polska ani ta z 1792 r., ani ta z r. 1918, ani z 1939. To karty dziejowe. Teraźniejszość jest inna. Nie można odwracać historii. Trzeba iść naprzód – zgodnie z dziejowymi warunkami życia naszego i europejskiego”. Przestrzegał jednak przed zagrożeniami, jakie niosła przyszłość. „Cywilizacja nowoczesna tym zgrzeszyła, że straciła z oka człowieka, goniła za postępem technicznym bez względu na człowieka, mimo niego, poniżając, łamiąc. Człowiek jako istota z powołaniem i posłannictwem zniknął z powierzchni”.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” znajduje się na s. 6– 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Prymas Hlond o człowieku i historii” na s. 6-7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pokolenie urodzone około roku ʼ68 jest najbardziej dysfunkcyjnym ideologicznie elementem społeczeństwa

Lepsze od socjologicznych analiz powodów tego stanu rzeczy będą kartki z życiowego kalendarza konkretnej, przykładowej i spektakularnej ofiary antykultury, przedstawiciela tego pokolenia.

Jan Maciej Piotrowski

Zbyt młody, nie brał udziału w ostatnich, najważniejszych dla narodu wydarzeniach wspólnotowych. Widział co prawda św. Jana Pawła na Żwirki i Wigury w ʼ78 (daleko nie miał). Pamięta też, jak zapłakany tłumaczył matce, że to nie on zepsuł telewizor, ale to przez tego w ciemnych okularach nie było Teleranka. Zapamiętał nastrój pierwszej Solidarności dzięki domowi stojącemu na silnych tradycjach AK-owskich z każdej strony i opozycyjnej „karierze” rodziców. Babcie dbały o jego rozwój religijny. Był nawet ministrantem. Po ich śmierci starszy, inteligentny syn przyjaciół rodziców wytłumaczył mu głębię materializmu dialektycznego. Miał wtedy 13 lat.

Dystansu do rzeczywistości i pasożytnictwa uczył się w Bieszczadach w drugiej połowie lat 80., od najlepszych; w tych pięknych czasach, gdy sportowe picie było pełnym głębi i prawości wyrazem oporu i niezgody, a wszystko robiło się dla straty, nie dla zysku. W tych samych, licealnych latach duchowość poznawał dzięki lekturom Krishnamurtiego i Maharishiego. Jej praktyczne pogłębienie za pomocą substancji psychodelicznych zawdzięczał geniuszowi Carlosa Castanedy i jego spotkaniom z Don Juanem (wtedy jeszcze nie wiadomo było, że to wszystko jest konfabulacją). Pomimo to maturę zdał celująco w jednym z elitarnych warszawskich liceów. Rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie poza zajęciami akademickimi został skierowany do obligatoryjnych, pożytecznych prac na rzecz uczelni, polegających na niszczeniu tysięcy prac magisterskich Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR. Czuł, w czym uczestniczy. Nie groziło wojsko; indeks sam odebrał po zdanych egzaminach pierwszego roku.

Od początku siedział w tematach okołointernetowych. Został wolnym specjalistą. Słyszał, że język pracowników wielkiej, złodziejsko sprywatyzowanej firmy państwowej nie ulega pełnej transformacji, co wyrażało się w formie: „towarzysz prezes”. Widział walizki z kasą niesione do siedzib wielkich firm. Był nawet, nieświadomy, w radzie nadzorczej spółki założonej przez „wojskówkę”, starającą się odnaleźć na rynku nowych technologii. Obserwował, jak starzy przyjaciele zamieniają się korporacyjny prekariat. Od 2005, od początku głosował na PiS. Smoleńsk był wstrząsem ostatecznym; zdarzyło mu się bronić krzyży wyrywanych z rąk staruszkom.

Wystarczy tej opowieści. Jest ona przykładem, że będąc przedstawicielem tego pokolenia, będąc od młodości programowanym na świat bez Boga i Tradycji, można się naprawdę pogubić. Można zamknąć się w wewnętrznym świecie; dobrze, jeśli z rodziną, i tylko „robić kasę”. Dla wrażliwszych i bezkrytycznych jest jeszcze Wielka Orkiestra, a dla bardziej skupionych na sobie – także buddyzm tybetański. Wielu, przygniecionych kredytami i robiących w „korpo”, idzie na pełny oportunizm. (…)

Otrzymałem dar otwarcia się na katolicyzm oraz miałem sporo czasu na budowę swojego obrazu świata w nowych dla mnie, możliwie spójnych ramach. (…) W dalszej części spróbuję zachęcić Czytelników do własnych poszukiwań „wewnętrznego gruntu”, sygnalizując obszary i osoby, które wydają mi się kluczowe.

Cały artykuł Jana Macieja Piotrowskiego pt. „Rerum novarum postawy ideowej” znajduje się na s. 8 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Macieja Piotrowskiego pt. „Rerum novarum postawy ideowej” na s. 8 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lisicki: Konferencję bliskowschodnią widzę jako coraz większe, bezowocne dla Polski uzależnienie się od USA [VIDEO]

– Patrząc na to, jak odbierana i promowana jest konferencja bliskowschodnia, postrzegam ją jako wyraz coraz większego uzależnienia polskiej polityki od USA bez widocznych owoców – mówi Paweł Lisicki


Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, komentuje trwającą  konferencję bliskowschodnią. Odnosi się przy tym do słów Andrei Mitchell, żydowskiej dziennikarki z NBC News, która relacjonując wydarzenie stwierdziła, że powstańcy w getcie warszawskim walczyli przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi. Gość Poranka zauważa, że dziwnym trafem dziennikarze i politycy dowodzą swojej ignorancji i głupoty właśnie w przypadku historii Polski, która staje się „chłopcem do bicia” szczególnie w relacjach ze środowiskami żydowskimi. Redaktor stwierdza, że jeśli Polska nie będzie ostro reagować na fałszywe informacje na swój temat, przekłamania te będą regularnie powtarzane.

Sam Lisicki pozostaje sceptyczny wobec organizowanego w Warszawie wydarzenia. Mówi, że patrząc na jego odbiór i promocję postrzega je jako wyraz coraz większego, bezowocnego uzależnienia polskiej polityki od Stanów Zjednoczonych. Gość Poranka krytykuje tego rodzaju strategię będąc zdania, że Polska nie powinna polegać wyłącznie na USA. Zwraca uwagę, że postawa ta nie daje się obronić w sytuacji zakotwiczenia w strukturach NATO i Unii Europejskiej. Ponadto zaznacza, że skupienie się na jednym partnerze skazuje na przegraną w sytuacji ewentualnego konfliktu.

Redaktor przytacza również anegdotę, którą w drodze powrotnej z pielgrzymki do Zjednoczonych Emiratów Arabskich przytoczył na podkładzie samolotu papież Franciszek. Ojciec Święty wspomniał w niej, że swego czasu Joseph Ratzinger zebrał dokumenty świadczące o aktach nadużyć seksualnych i finansowych w jednym ze zgromadzeń kościelnych. O aktach tych powiedział Janowi Pawłowi II, jednak ten odłożył je do archiwum i dopiero po jego śmierci, już jako Benedykt XVI, Ratzinger skorzystał z nich i rozwiązał zgromadzenie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

„Obrazki Świąteczne kościoła rzymsko-katolickiego”, książka wydana za pontyfikatu Leona XIII, dziś nie straciła wartości

Uroczystości roku liturgicznego w naturalny sposób przeplatały się ze zwyczajnym życiem. A celebrowanie owych wydarzeń miało ogromny wpływ na uszlachetnianie obyczajów przeciętnych ludzi.

Barbara Maria Czernecka

Księga jest obszerna – składa się aż z 776 stron i ma standardowy wtedy format ćwiartkowy 20/26 cm. Zagorzali bibliofile może nie uznają jej za pokaźną, ale przeciętnemu czytelnikowi wyda się całkiem spora. Oprawiona została w twardą okładkę, tłoczoną, ze złoceniami, wewnątrz podklejoną ornamentem z herbem papieskim. Drukowana pismem stylowym, acz dobrze czytelnym. „Język potoczysty” w tłumaczeniu zrozumiałym dla „ludu polskiego robotniczego na obczyźnie” – jak reklamowała go „Gazeta Katolicka” nr 105 z 1897 roku.

Fot. z archiwum autorki

Pochylając się dzisiaj nad „Obrazkami Świątecznymi kościoła rzymsko-katolickiego”, należy podziwiać niegdysiejszy kunszt drukarski, zdobniczy i introligatorski. Książka nie utraciła żadnego ze swoich walorów: nie zatarł się tusz jej liter, nie wyblakły kolory ilustracji, nie zerwało szycie stronic ani nawet nie przetarła okładka. A i treść pozostała niezmiennie aktualna i przydatna do rozważań.

W treści książka jest przebogata. Dzieli się na dwie części, które w spisie rzeczy mają wyszczególnione najważniejsze religijne uroczystości oraz dodatkowo żywoty najpopularniejszych świętych, zredagowane przez Księdza Bernarda Gustava, Proboszcza Bayerle. W specjalnym dodatku zostały przedstawione życiorysy: Ojca Świętego Leona XIII i Księdza Kardynała Mieczysława hrabiego Halki-Ledóchowskiego.

Głównym celem wydania „Obrazków Świątecznych kościoła rzymsko-katolickiego”, jak na wstępie w usilnej prośbie zaznaczył ksiądz J. Hartard, proboszcz francuskiego Queuleu-Plantiéres, było zebranie funduszy na rzecz odnowienia miejscowej kaplicy pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Parafia ta bowiem została obarczona długiem 80 000 marek. Za dobrodziejów, żywych i zmarłych, ofiarowywane były systematyczne modlitwy i comiesięczne Msze święte ku czci ich przenajświętszej patronki oraz coroczna, czwartego listopada. Zaszczytne to dzieło, oprócz pomnażania Bożej chwały i wyjaśniania Jego wyznawcom znaczenia najważniejszych świąt, miało więc jeszcze materialnie zasilić konkretną wspólnotę wierzących. A wtedy właśnie nie tylko szalał kulturkampf, czyli walka z Kościołem katolickim, w granicach Pruskiego Cesarstwa Niemieckiego, ale również w kraju nad Loarą prowadzone były intensywne działania dechrystianizacyjne Francuzów.

Wczytując się w same wstępy owej pobożnej książki i mniej więcej orientując w historii tego czasu, można wywnioskować dyskretne wzajemne wspieranie się prześladowanych, które połączyło trzy narody podległe wrogim sobie dwom państwom. Francuzi, Niemcy i Polacy „dobrej woli” potrafili już wtedy wznieść się ponad polityczne podziały. A jednoczyła ich przede wszystkim przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego. (…)

Tego rodzaju książki dowodzą, że tamtych czasach najważniejsze uroczystości roku liturgicznego w naturalny sposób przeplatały się ze zwyczajnym życiem. A celebrowanie owych wydarzeń miało ogromny wpływ na uszlachetnianie obyczajów przeciętnych ludzi. Rodziny mieszczańskie, robotnicze czy chłopskie moralnie nie różniły się od arystokratycznych. Dobre wzorce zaś były cenione.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Obrazki świąteczne kościoła rzymsko-katolickiego” znajduje się na s. 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Obrazki świąteczne kościoła rzymsko-katolickiego” na s. 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czym podyktowane jest kunktatorstwo w sprawie ochrony życia poczętego uprawiane przez ludzi wierzących?

Poczęcie jest tylko niepożądanym następstwem chwilowej przyjemności. Matką jest się do końca życia, chyba że się to przerwie odpowiednio wcześnie. Dlaczego w ogóle ponosić konsekwencje swoich decyzji?

Magdalena Słoniowska

Prawo i Sprawiedliwość miało odwagę obchodzić miesięcznice smoleńskie aż do skutku, wbrew wszelkim przeciwnikom, których jest przecież niemało. W sprawie ochrony życia od poczęcia uprawia jednak kunktatorstwo. Czy jest ono podyktowane rachubami wyborczymi? Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi, powiedział św. Piotr. (…)

Jeśli ktoś się przeje, cierpi na niestrawność, ale są na to leki. Jeśli ktoś się upije, można wypłukać alkohol z krwi. Jeśli ktoś ma wady fizyczne – jest chirurgia plastyczna. Jeszcze tylko nie wymyślono sposobu na raka i niedostatki intelektualne. Ale jeśli ktoś cierpi z powodu ciąży jako konsekwencji przyjemności seksualnej – jest aborcja. (…)

W czasach, kiedy nikomu się nie śniło, żeby sankcjonować aborcję, też rodzili się ludzie chorzy. Niektórzy umierali od razu, inni żyli, potrzebując opieki, a krewni zapewniali ją w miarę swoich możliwości. Tak się toczy życie. Oczywiście były dzieci porzucone, zabijane noworodki, zaniedbani chorzy, opuszczeni starcy. Czy dziś ich nie ma?

Czy prawo do aborcji albo eutanazja rozwiąże problem chorób, przemocy, biedy i wszelkiego cierpienia?

Nie ma potrzeby, moim zdaniem, zastanawiać się nad warunkami dopuszczalności aborcji. Prawo powinno jednoznacznie jej zakazywać. Ci, co rozróżniają dobro od zła, oczywiście i tak zabijać nie będą. Ci, którzy wybierają zło – pewnie znajdą sposób, żeby je popełnić. Ale dlaczego martwić się tym, czy ktoś będzie musiał zadać sobie więcej trudu, jadąc na Ukrainę, żeby jego dziecko się nie urodziło?

Potrzebne jest prawo jednoznaczne, które pomoże dokonać wyboru niezdecydowanym, nieświadomym, zdezorientowanym: tak, tak – nie, nie. Wielu ludzi, w tym wierzących, żywi przekonanie, że to, co dopuszcza prawo ludzkie, jest zawsze zgodne z prawem Bożym. Wiem to od osób, które „skorzystały” z zalegalizowania aborcji w PRL-u i po czasie zrozumiały, że pomyliły porządki prawne.

Cały artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Problem odpowiedzialności” znajduje się na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Problem odpowiedzialności” na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męczeństwo Staszka Leszczyc-Przywary. „Muszę te prace wykonywać sam, bo oni nie są tak jak ja przygotowani na śmierć”

W rozmowach o Staszku padały słowa „święty człowiek”, ale uznawałem to za potoczny zwrot o zmarłych. Wujek opowiedział mi o nim więcej, oraz że wie, iż Staszek jest świętym, choć niekanonizowanym.

Paweł Milla

Pod koniec wojny nastał dla Wujka jeden z najtragiczniejszych dni, jakim okazał się 22 września 1944 roku. (…) Staszek, aby uniknąć kopania niemieckich okopów lub wywózki na roboty do Niemiec, przeniósł się z Kąclowej do sąsiedniej miejscowości – wioski Ptaszkowa, gdzie oficjalnie podjął pracę w tartaku. Jednocześnie od wielu tygodni brał udział w ostatniej dla niego akcji AK, polegającej na pomocy różnym uciekinierom bądź wydobytym z jenieckich obozów żołnierzom, m.in. Anglikom, Belgom i Rosjanom. W Ptaszkowej stacjonowało wówczas mnóstwo różnych wojsk niemieckich cofających się przed sowiecką nawałą.

Sowiecki major, jeden z uwolnionych przez AK jeńców, chciał koniecznie zdobyć broń dla siebie. Najprawdopodobniej za jego inspiracją powstała spontaniczna akcja, jak się okazało niezbyt przemyślana i nie wiadomo, czy zatwierdzona przez AK.

Na Sądecczyźnie był to piękny, słoneczny dzień. Jeden z Niemców widział rano Staszka, jak rozmawiał w Ptaszkowej z tym przebranym w cywilny ubiór majorem sowieckim. Później, około trzynastej, ten major wraz z partyzantem „Rysiem” zasadzili się w przydrożnych krzakach na skraju Ptaszkowej, skąd wyskoczyli na jadącego rowerem żołnierza niemieckiego, próbując go obezwładnić i zabrać mu broń. Nie udało im się to jednak. Pistolet „Rysia” się zaciął, a Niemiec jakoś obronił się, choć został ranny. Broni nie stracił i podniósł alarm. Sowiecki major z polskim partyzantem uciekali, oddalając się od Ptaszkowej na północ w stronę góry Rosochatka. W tym czasie Staszek znajdował się ok. 200 metrów poniżej zdarzenia, w pobliżu kościoła. Nie do końca wiadomo, czy ubezpieczał tę bardzo ryzykowną i nieudaną akcję, ale raczej znalazł się w pobliżu przypadkowo. Miał pecha, bo jakiś Niemiec widział i zapamiętał go

Staszek Leszczyc-Przywara | Fot. archiwum prywatne P. Milli

rozmawiającego z tamtym ‘bandytą’, który usiłował zabrać broń żołnierzowi niemieckiemu. Wskazał go i zaczął krzyczeć do zbiegających się żołnierzy, by go aresztowali. (…)

Ktoś z miejscowych w Ptaszkowej, sołtys czy kościelny, był na początku przesłuchania Stasia w budynku plebanii, zarekwirowanym wówczas w dużej części na posterunek Wehrmachtu. Słyszał też, że gestapowcy z Nowego Sącza zaczęli od ustalania tożsamości i pytań, co wie o zamachu na niemieckiego żołnierza. Gdy Staszek ciągle odpowiadał, że nic nie wie i nie powie, zerwali i podeptali jego różaniec, który zawsze miał przy sobie. Za paznokcie powbijali mu też drzazgi i dla udręczenia psychicznego i fizycznego kazali tymi obolałymi palcami pozbierać te „zabobony”. Do furii doprowadzała ich jego modlitwa. Wrzeszczeli i bili go, ale nic nie powiedział. Wyprowadzili go do pobliskiej szopy i tam przystąpili do jeszcze większych tortur. Bp Gucwa pisze: „Ludzie z Ptaszkowej drętwieli z przerażenia, bo dochodziły ich wiadomości, co dzieje się z »Szarym«. Nie wyobrażali sobie, by można było to wszystko wytrzymać i nic nie wydać.

W rezultacie pół wsi przygotowywało się na śmierć, czekało aresztowania albo pacyfikacji. A jednak „Szary” nie wydał nic i nikogo.

Niemcy skazali go na śmierć. Skatowany, szedł na rozstrzelanie z podniesioną głową, odmawiając modlitwę. Na rozkaz katów ukląkł na jedno kolano twarzą w stronę Rosochatki, wzniósł oczy w górę, rękę położył na piersi i szepcząc modlitwy odszedł na spotkanie z Bogiem, rozstrzelany w piątek ok. godz. 18:00, 22 września 1944 r. W ten sposób oddał życie, umęczony za wiarę, z której płynęło całe jego wierne Bogu i Ojczyźnie życie oraz za wolność i niepodległość Polski”.

Śmierć jedynego syna to dramat dla każdego rodzica. Wujek również był bardzo przygnębiony. Nie tylko męczeńską śmiercią Stasia, ale całą tragiczną sytuacją Polski. Był przecież koniec września 1944 r. i wiadomo już było, że powstanie warszawskie się nie udało, straty są olbrzymie. Przez 5 lat wojny zginęło tylu jego przyjaciół i znajomych, tyle młodzieży, w całym kraju ogrom wspaniałych i mądrych ludzi. Ciągle rozmyślał, jaka będzie Polska bez nich, co się stanie, gdy za kilka tygodni wejdzie tu NKWD i komuniści.

Kilka dni po śmierci Staszka, wciąż bardzo strapiony, poszedł rankiem po wodę nad strumyk i pochylił się, zanurzając wiadro w wodzie. Promienie słońca mocno odbijały się od wody, więc zmrużył oczy i uniósł głowę. Zobaczył przed sobą bardzo pięknego młodego człowieka. Wyprostował się i… rozpoznał Staszka. Bił od niego ciepły blask, a na ciele nie było widać śmiertelnych ran. Wujek widział przecież na własne oczy te straszne rany, m.in. drzazgi powbijane za wszystkie paznokcie, połamane kości, wybite zęby, mnóstwo krwiaków oraz ślady wejścia i wyjścia trzech kul przez tył głowy i szczękę podczas egzekucji wykonanej „metodą katyńską” oraz dwóch kul w skroniach po dobiciu w godzinę po egzekucji.

A teraz, kilka dni po tym zdarzeniu, syn podszedł do niego, uścisnął go i powiedział: „Dlaczego oni Mu nie ufają?”, po czym zniknął.

Wujek bardzo odczuł to przytulenie. Było pełne niezwykłej miłości, ale też całkiem normalne, jak z każdym człowiekiem. Od tej chwili wszystko nabrało dla niego innego wymiaru i wiedział, że nie powinien zamartwiać się stratą syna, gdyż on jest szczęśliwy w niebie i tam modli się za ojca i za Polskę.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” znajduje się na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rok, który odszedł, zaznaczył się atakiem na Kościół katolicki bez precedensu od rewolucji październikowej

Przestępcy zdarzają się wszędzie. Ze wszystkich grup zawodowych pedofilia najrzadziej występuje wśród duchowieństwa katolickiego. Dlaczego tylko ono jest atakowane, a innych wyznań media nie tykają?

Piotr Witt

Oskarżenia wysuwane wobec Kościoła, a zwłaszcza Piusa XII, o antysemityzm i współpracę z Hitlerem, okazały się kłamstwem. Zeznania naocznych świadków przedstawione w książkach i filmach Rolfa Hochouta, Jerzego Kosińskiego, Martina Greya, Michele Devonseki, Costy Gavrasa, Johna Cornwella – były bezczelnymi oszustwami.

Wrogowie Kościoła wynaleźli więc pedofilię. W każdej wielkiej ludzkiej zbiorowości zdarzają się przestępcy. Wg francuskich statystyk oficjalnych 75% inkryminowanych przypadków ma miejsce w środowiskach rodzinnych. Ze wszystkich grup zawodowych najrzadziej tego typu przestępstwo występuje wśród duchowieństwa katolickiego. Ciekawe, dlaczego tylko ono jest atakowane, a innych wyznań media nie tykają?

Skandal agresji seksualnych dokonanych na wielu dzieciach przez rabina – dyrektora największej jesziwy w Satmar de Kiryas Joel w stanie Nowy Jork – przeszedł niezauważony. Żyd Boorey Deutsch, mieszkaniec tej miejscowości, oświadczył, że w jego wspólnocie ma miejsce tyle agresji seksualnych na dzieciach, że mógłby na ten temat pisać książki.

Kto słyszał o rabbim Eliezerze Berlandzie, dyrektorze jednej z największych szkół żydowskich w Jerozolimie, aresztowanym za podobne przestępstwa, albo przynajmniej o Danielu Fahrim, jednym z najbardziej wpływowych rabinów paryskich, oskarżonym o agresję wobec pięciu dziewczynek 10–12 letnich? Albo o dziesiątkach imamów oskarżonych o podobne przestępstwa?

Przeciwnie, kłamstwo o 1000 dzieciach molestowanych przez 300 księży katolickich w stanie Pennsylwania obiegło świat. W rzeczywistości księży było dwóch, obaj wyjęci spod jurysdykcji Watykanu jako członkowie schizmatyckiej wspólnoty Econ. Cała reszta to były pomówienia sprzed 60–70 lat, sklecone przez gubernatora Szapiro w sensacyjną rewelację. Na jej wzór gubernator Illinois opublikował podobną statystykę. Człowiek boi się otworzyć radio lub telewizję, żeby mu nie chlusnęły w twarz podobne rewelacje.

Cień nadziei” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w styczniowym „Kurierze WNET” nr 55/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

 


Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Cień nadziei” na s. 3 „Wolna Europa” styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Koloseum: HAART Kenya – ratują ofiary niewolnictwa i wykorzystywania w Kenii/Ks. Paweł Antosiak/Paweł Rakowski

Fundacja ratuje tych, którym udaje się uciec. Często działa we współpracy ze służbami. Problem handlu ludźmi i niewolnictwa obejmuje 40 milionów osób, czyli więcej niż liczy Polska – mówi ks. Paweł

W audycji Koloseum:

Ks. Paweł Antosiak (PKWP) o działaniach HAART Kenya – fundacji ratującej dzieci (czasem też ludzi dorosłych) z niewolnicwa i spod władzy ludzi, którzy je wykorzytują. Czasami dzieci są sprzedawane przez swoją rodzinę. Fundacja proadzi działania prewencyjne i daje schronienie ocalonym. Najmłodszą osobą, którą udało się uratować fundacji była dwulatka.

Harmonogram wydarzeń (zapraszamy wszystkich serdecznie) związanych z kampanią pomocową znajdą Państwo tutaj: http://pkwp.org/kenia

Paweł Rakowski, dziennikarz, podróżnik o wizycie papieża Franciszka w Abu Zabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz o okolicznościach, które zakłócają pokój w Syrii.

Cała audycja Koloseum:

Zachęcamy – jak co roku – Państwa do wsparcia akcji zbiórki na program „Cicha i wierna obecność” – na potrzeby Sióstr Klauzurowych z klasztorów kontemplacyjnych i seminariów duchownych. Pomagamy Siostrom m.in. w sfinansowaniu zakupu komputerów, maszyn do haftu lub szycia czy maszyn do wypiekania hostii – to ważne, ponieważ mniszki utrzymują się z ofiar oraz pracy rąk własnych. Siostry zajmują się przede wszystkim szyciem szat liturgicznych, bielizny kielichowej, malowaniem ikon, produkcją dewocjonaliów czy wypiekiem komunikantów. Niektóre zgromadzenia prowadzą także sezonową sprzedaż przetworów spożywczych, kwiatów, zniczy, ozdób choinkowych czy ręcznie malowanych świec. Są też siostry, które piszą książki.

Aby wesprzeć dzieła PKWP warto zajrzeć na stronę http://pkwp.org

Cejrowski: Papież Franciszek jest niepokojący jeśli chodzi o doktrynę kościoła, więc słucham go z uwagą

Studio Dziki Zachód. Nie da się w nieskończoność z kimś rozmawiać i nie z każdym należy, bo można się upaprać. Tego kościół też uczył przed Franciszkiem, a teraz nagle Franciszek mówi odwrotnie…

 

W dzisiejszym Studio Dziki Zachód Wojciech Cejrowski słucha korespondenta WNET Michała Kłosowskiego relacji ze Światowych Dni Młodzieży w Panamie. Relacjonuje przerwę w kryzysie amerykańskiej administracji oraz waszyngtoński marsz dla życia i rodziny. Komentuje również sytuację polityczną w Polsce.

Michał Kłosowski, Studio Panama: Ojciec święty jest już wyleciał do Rzymu. Wiele ludzi wciąż tu pozostało – to przystanek w pielgrzymce zapoczątkowanej przez Jana Pawła II. Część pojedzie odwiedzić sanktuarium Matki Boskiej Guadelupe w Meksyku.

Wojciech Cejrowski, Studio Dziki Zachód: Niewiele do mnie docierało informacji z Panamy. Kiedy Jan Paweł II jeździł po świecie. to było zawsze wydarzenie medialne. Tymczasem obecny papież Franciszek jest używany przez media, kiedy coś chlapnie takiego, że lewicy pasuje. Oni wtedy podpierają się Watykanem mówiąc „o właśnie nawet papież powiedział, że mur na granicy z Meksykiem jest niedobry”. Natomiast wydarzenia czysto religijne nie interesują mediów i nigdzie nie zauważyłem Panamy na tych kanałach, które oglądam w Ameryce. Większość z nich jest prawicowa i zauważa coś takiego, jak wielki marsz dla życia w Waszyngtonie. To są kanały, które powinny zauważyć tę Panamę. Jednak choć wszyscy zauważyli wydarzenia w Wenezueli, mszy i spotkania z Franciszkiem w Panamie nikt nie raportował.

Michał Kłosowski: Papież mówił bardzo wyraźnie o tym, że trzeba budować kulturę porozumienia. Panama to kraj „pomiędzy”, to kraj który łączy oceany, łączy Ameryki, łączy kultury. I to jest główne przesłanie tego, co papież Franciszek mówił. A mówił, że trzeba zawsze szukać porozumienia, budować dialog. Że trzeba zawsze zrozumieć drugiego człowieka. Szczególnie w ostatniej homilii. Mówił również, że młodzi są nadzieją przyszłości. Ale żeby ta przyszłość mogła się wydarzyć, młodzi muszą już teraz podejmować decyzje, już teraz zmieniać ten świat na lepsze.

Wojciech Cejrowski: Papież Franciszek jest niepokojący jeśli chodzi o doktrynę kościoła, więc słucham go z uwagą – właśnie dlatego, że jestem zaniepokojony. Nie wprowadza pokoju we mnie, tylko właśnie zaniepokojenie. I jeżeli przyjąć za prawdę to, co pan mówił, że zawsze, w każdej sytuacji trzeba uprawiać dialog to chciałbym zapytać papieża Franciszka: a co z tą sceną, kiedy Pan Jezus kazał otrzepać proch z sandałów i odejść? Co z tymi wszystkimi momentami w Ewangeliach czy szerzej w Biblii, kiedy należy kogoś wykluczyć, bo nie da się z nim gadać? Dlaczego papież takich rzeczy nie zauważa? Nie da się w nieskończoność z kimś rozmawiać i nie z każdym należy, bo można się upaprać. Nie należy wchodzić na msze satanistyczne i uprawiać dialogu. I tego kościół też uczył przed Franciszkiem, a teraz nagle Franciszek mówi „zawsze gadać ze wszystkimi w kółko”.

Krzysztof Skowroński: Wspominał pan o marszu dla życia w Waszyngtonie. Czy marsz zrobił na Amerykanach wrażenie?

Wojciech Cejrowski: Jeżeli go oglądali to zrobił na nich wrażenie. On jest przez media ukrywany właśnie dlatego, że jest potężny. Dzień później marsz kobiet był dużo mniejszy i były kłopoty, żeby się w ogóle odbywał. Marsz kobiet, czyli przeciwko życiu – feministki i te wszystkie głupoty, które one wygadują. W zeszłym roku było starcie tych dwóch marszów – i podobnie, jak w Polsce, marsze w obronie życia i rodziny są przez media lewicowe ukrywane, bo im nie pasują do ichniej narracji.

Marsz dla życia w Ameryce jest potężny. Można znaleźć film z kamery studenckiej – on robi wrażenie – zainstalowanej na jednym z wieżowców. Oni pokazują w internecie skrót – bardzo przyspieszony. Widać, jak tam godzinami ludzie maszerują przed tą kamerą i jaka ogromna jest masa tych ludzi. To największy i najdłużej trwającym nieprzerwanie cyklicznym marszem – co roku wraca do Waszyngtonu o tej samej porze.

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

 

PP