70 rocznica aresztowania prymasa Wyszyńskiego

Fot. Fragment portretu kard. Stefana Wyszyńskiego autorstwa Zbigniewa Kotyłło. Źródło: Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0

Wraz z Prymasem Tysiąclecia aresztowany został metropolita poznański, abp Antoni Baraniak. Jak zwraca uwagę dr Jolanta Hajdasz, abp Baraniak nie zeznawał przeciw prymasowi, mimo brutalności śledczych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Na przykładzie ich życia można opowiedzieć historię Polski XX wieku – Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego

Eugeniusz Węgrzyn o Janie Pawle II

Nowy Sącz (11)

Eugeniusz Węgrzyn jest jedną z osób, które jako pierwszy otrzymały chrzest św. z rąk ks. Karola Wojtyły.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Władysław Ortyl: wszystkie projekty dla Podkarpacia, z którymi szliśmy do wyborów 4 lata temu, zostały zrealizowane

Twórczość J.R.R. Tolkiena: wątki mitologiczne i archeogenetyczne, ze szczególnym uwzględnieniem genomu prasłowiańskiego

Tom Loback, Gothmog, CC A-S 3.0, Wikipedia.org

Każdy z nas ma dwoje rodziców, czworo dziadków, ośmioro pradziadków. Mamy bardzo różne linie genetyczne. Ale ogólnie jesteśmy jako Polacy bardzo mocno do siebie wszyscy podobni i to jest niezwykłe.

Konrad Mędrzecki, Ryszard Derdziński

(…) Nie wiem, czy Państwo wiedzą, że znany nam gryf to jest tak naprawdę istota żeńska, ponieważ męski gryf nie posiada skrzydeł, ma je tylko kobieta-gryf. Gryf jest połączeniem dwóch zwierząt: lwa i orła. Niektórzy historycy uważają, że w wypadku dynastii Gryfitów – a jej genezy do końca jeszcze nie poznano – nastąpiło połączenie znaku lwa z orłem piastowskim. Piastowie pieczętowali się orłem, który musiał wejść w konszachty z jakimś lwem. No i powstał znak gryfa.

Ale chyba nikt rodowodu gryfów nie zbadał do końca. Mędrcy chrześcijańscy uważali te zwierzęta za symboliczne. Izydor z Sewilli na przykład stwierdził, że Gryf jest symbolem Pana Jezusa, ponieważ łączy w sobie orła i lwa. W Biblii lew występuje np. jako lew Judy, a orzeł pojawia się m.in. jako ten, który niesie Słowo Boże, występuje też psalmach. W Ewangeliach święty Marek to lew, a święty Jan – orzeł.

Dobre konotacje. A jak wiąże się to z tym, jak Tolkien pisał o gryfach?

Niestety nie wykorzystał tego. Kiedy był na studiach, narysował herb swojej rodziny z tym gryfem, ale tematu nie rozwijał. W jego mitologii nigdzie nie pojawia się żadna istota, która przypomina gryfa. Jedynie w pierwszym polskim tłumaczeniu Władcy Pierścieni Marii Skibniewskiej koń Gandalfa ma na imię Gryf, nie wiadomo dlaczego, bo po angielsku nazywa się Cienistogrzywy i to imię występuje w obecnych tłumaczeniach. Tak więc pierwotnie Gandalf jeździł na Gryfie, ale to jest tylko taki polski, można powiedzieć, wtręt.

Czy u Tolkiena pojawiały się w ogóle jakieś istoty, mające z gryfami coś wspólnego poza grzywą, którą można by tutaj od biedy, tak jak pani Skibniewska, brać pod uwagę?

Tolkien w swojej mitologii nieczęsto nawiązuje do świata demonicznych czy mitycznych wyobrażeń śródziemnomorskich, tylko raczej do mitów północnych i dlatego do jego heraldyki i mitologii weszły smoki, a gryfy nie. Natomiast gryfy występują u Lewisa w Opowieściach z Narnii. Świat Narnii wypełniony jest istotami, które znamy z mitologii Greków i Rzymian.

W ogóle gryfy pochodzą z mitologii Bliskiego Wschodu; chyba po raz pierwszy są wspomniane w Asyrii, w którymś z krajów babilońskich. I potem Grecy starożytni poznali gryfy dzięki Herodotowi. Lewis w swojej mitologii Narnii dużo przejął właśnie z mitów Greków i Rzymian i dlatego też np. w Ostatniej bitwie pojawiają się pędzące gryfy. Pięknie to widać na filmie. Także podczas bitwy z Białą Czarownicą można zobaczyć gryfy w akcji; to naprawdę niebezpieczne zwierzęta mityczne.

Takie też niosą przesłanie. Są gryfy dobre, chrześcijańskie, że tak powiem, i są też groźne. Jak w końcu z nimi jest?

W Septuagincie, czyli w greckim przekładzie Biblii Starego Testamentu, gryfy były zwierzętami nieczystymi i jest tam zalecenie, żeby nie jeść gryfów. A gryfy mitologiczne były postaciami raczej negatywnymi. Pilnowały skarbów jak smoki i tak one były bardzo zazdrosne i chciwe. W wyobrażeniach Herodota, jak pamiętam, gryfy pilnowały kurhanów ze złotem, ze skarbami, gdzieś na stepach Wschodu. Natomiast my, chrześcijanie, potrafimy kulturę zaadaptować do chrystianizacji.

Lewis zauważył w gryfie podobieństwa do tych dwóch bardzo pozytywnych zwierząt mitologicznych, a także rzeczywistych, czyli orła i lwa. A chrześcijaństwo to nie jest przecież potulna religia. To jest religia bardzo groźna dla grzechu, dla zła. I tutaj waleczny gryf to nie jest wcale zły symbol. Pan Jezus z Apokalipsy podąża na koniu, z mieczem, właśnie na wielką bitwę. Mamy takie obrazy choćby u Lewisa w bitwie z Białą Czarownicą. (…)

A jak to się stało, że „Gotki Słowian pokochały”?

(…) Otóż emocje Polaków rozpala spór o to, czy Słowianie na naszych ziemiach są od tysiącleci, czy też przybyli dopiero gdzieś około roku 500, a wcześniej mieszkali tu inni ludzie.

Konkluzja jest taka, że Polacy są na tych ziemiach autochtonami. Jako populacja polska mamy przodków, którzy żyli tutaj wcześniej niż 500 lat po Chrystusie, jeszcze w epoce brązu, a nawet w neolitycznej. Różne wielkie fale osadników przetaczały się po Europie i zmieniały jej oblicze. W tej chwili ma miejsce kolejna wielka migracja – z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej – i też odmieni losy kontynentu.

My, Polacy, jesteśmy potomkami tych pradawnych ludów, które tu mieszkały. W pewnym momencie, w epoce żelaza, pojawili się tutaj też Germanie, czyli właśnie owi Goci. Teraz już wiemy na pewno, właśnie dzięki badaniom genetycznym, że od nich pochodzą dzisiejsi Skandynawowie. Goci, którzy mieszkali nad Wisłą, przemieszczali się w kierunku Kotliny Hrubieszowskiej wzdłuż Wisły, a potem zamieszkali na stepach.

Czy Niemcy to Skandynawowie?

Niemców tutaj nie było. Niemcy to jest osobna historia Skandynawów.

Ogólnie Germanie i Słowianie to takie dwa wielkie ludy z terenu Europy. Jesteśmy my, Słowianie, i Germanie, podobnie jak inne ludy mieszkające w Europie – Celtowie, ludy romańskie. Wszyscy jesteśmy potomkami Praindoeuropejczyków na takim samym poziomie. Nikt nie jest, że tak powiem, bardziej indoeuropejski niż pozostali. Natomiast Słowianie są bardzo sobie bliscy, gdy chodzi o genetykę, ale także językowo.

Wbrew temu, co nam się może wydawać, wywodzimy się z wczesnej epoki brązu. Z kultury archeologicznej, która nazywa się kulturą ceramiki sznurowej. I wielkie etnosy – Bałtów, Słowian, Germanów, Celtów – wywodzą się właśnie z tego kręgu kulturowego. Ich języki rozwijały się odrębnie, na nie jeszcze nakładały się różnego rodzaju tzw. substraty – np. kiedy Indoeuropejczycy zamieszkali na terytorium, gdzie zastali już jakąś ludność, to z jej języków. Często w językach germańskich mamy szczególnie dużo tego typu zapożyczeń od ludów ze Skandynawii.

Ogólnie można powiedzieć, że gniazdem Germanów są północne Niemcy, południowa Skandynawia, natomiast gniazdem Słowian, moim zdaniem i zdaniem większości w tej chwili wiodących naukowców w Polsce, są tereny dzisiejszej Ukrainy, ewentualnie może jakiś fragment wschodniej Polski za Wisłą, czyli obszar np. dzisiejszego województwa podkarpackiego, ale przede wszystkim właśnie Ukraina Zachodnia i pogranicze z Białorusią.

Tam prawdopodobnie mieszkali ci Prasłowianie, którzy mieli specyficzny język. Oni nie byli bardzo podobni do nas, ponieważ według badań wspomnianego zespołu naukowców, Słowianami staliśmy się dopiero w momencie, gdyśmy się połączyli z innymi ludami. No i właśnie pani Segond i pan Martyka bardzo fajnie to opisali. Humorystyczny tytuł tego artykułu odnosi się do tego, że dzisiejsza populacja Polski ma w sobie bardzo wiele z kobiet, które mieszkały na naszych ziemiach w tych dawnych czasach.

Autochtonami jesteśmy przede wszystkim jako potomkowie tych właśnie kobiet. Te kobiety pochodziły od Gotów i Wandalów, pewnie też Wenetów, tajemniczego ludu, który się potem ze Słowianami tak mocno zlał, że np. Germanie nazywali Słowian Wenedami, zwłaszcza tych z Pomorza Zachodniego.

Ciekawe, że u Tolkiena Słowianie są w jakimś sensie obecni, ale niestety nie jako ludy szczególnie dobre. Jesteśmy tam opisani jako tzw. Easterlingowie, poddani Saurona, bo kiedy Tolkien pisał swoją książkę, to wszystkie kraje słowiańskie były w bloku komunistycznym, tak więc mógł mieć takowe skojarzenia.

W każdym razie my jako Polacy jesteśmy autochtonami. Jako Słowianie – nie, bo Słowianie przybyli prawdopodobnie właśnie około V-VI wieku na teren Polski z niedalekich ziem, bo gdzieś z Wołynia, czyli właśnie z zachodniej Ukrainy, i zlali się potem z miejscową ludnością. To byli pewnie głównie wojowniczy mężczyźni, tak się domyślamy po liniach Y-DNA, które są obecnie w Polsce najbardziej rozpowszechnione.

Ja też zbadałem swoje Y-DNA. Akurat moi pradawni przodkowie w linii męskiej mieszkali gdzieś w okolicach dzisiejszego Grodna albo Litwy i byli Jaćwingami. Wcześniej nazywano ich Bałtami. Natomiast na pewno liczne są inne linie męskie w mojej rodzinie. Każdy z nas ma dwoje rodziców, czworo dziadków, ośmioro pradziadków. Mamy bardzo różne linie genetyczne. Ale ogólnie jesteśmy jako Polacy bardzo mocno do siebie wszyscy podobni i to jest niezwykłe.

Jesteśmy dosyć podobni do Białorusinów, także do Litwinów z południa, którzy też byli pod zaborami. Jesteśmy podobni do Ukraińców. Bardzo podobni do nas genetycznie są Słowacy. Troszkę mniej Czesi, bo oni byli bardziej zgermanizowani, ale stanowimy taki słowiański trzon, z czym oczywiście nie wszyscy muszą się zgadzać.

Wyszliśmy z terenów dzisiejszej zachodniej Ukrainy i południowej Białorusi, ale także pewnie ze wschodniej Polski, czyli zza Wisły. (…)

Cała rozmowa Konrada Mędrzeckiego z tolkienistą Ryszardem Derdzińskim pt. „Gryfy, genomy i Germanieznajduje się na s. 29–31 wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Konrada Mędrzeckiego z tolkienistą Ryszardem Derdzińskim pt. „Gryfy, genomy i Germanie” na s. 30–31 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

O. Jan Maria Szewek: Śmierć męczeńska jest wyjątkowo traktowana w Kościele

Krzyż/Źródło: sspiehs3 / Pixabay

„Chcemy tego dnia i przez kolejne dni uwielbiać Boga, że żyli przed nami tacy ludzie jak Ulmowie, ta rodzina, która oddała życie za innych ludzi” – mówi o. Jan Maria Szewek OFM.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Małgorzata Czarnocka, Grażyna Rozbicka: Można było stracić życie za kromkę chleba

Ks. bp Marian Buczek: Relacje polsko-ukraińskie najgorsze są na zachodniej Ukrainie – wojna tego nie zmieniła

Panorama Lwowa " Fot. D. Brożyniak

„Rosja bardzo się cieszy, że my się w dalszym ciągu nie potrafimy się pogodzić, poznać prawdy i przebaczyć” – mówi ks. bp Marian Buczek, były biskup pomocniczy lwowski.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

559. dzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę

 

Piotr Kowalczuk: W Watykanie przyzwyczajono się już do kontrowersyjnych wystąpień Franciszka

Featured Video Play Icon

Bazylika św. Piotra, Watykan, fot. Radomil (CC-BY-SA-3.0)

„Papież pochodzi z Ameryki Południowej. Moja prywatna teoria jest taka, że papież nie lubi Ameryki” – mówi Piotr Kowalczuk, korespondent Do Rzeczy w Watykanie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Dziambor: Konfederacja nie ma takiego wpływu na rzeczywistość jak Trzecia Droga. Działają pod memy

Wrzesień 1939 we wspomnieniach ówczesnego ośmiolatka. Panika i tułaczka po Pomorzu w ucieczce przed Niemcami

Feldfebel wrzeszczał, że Polska nigdy więcej nie powstanie, bo Polacy ją przepili, przetańczyli i przeżarli. Pocieszył wszystkich, że Hitler zaprowadzi porządek, który nam również wyjdzie na dobre.

Zygmunt Zieliński

Zamiast iść do drugiej klasy, już o świcie siedziałem wraz z innymi na wozie konnym, który zawiózł nas do Sartowic, gdzie promem przeprawiliśmy się przez Wisłę. Zaczęła się dwutygodniowa odyseja. Wszystko odbywało się zbyt szybko, by zarejestrować pamięcią ciągłość wydarzeń. Przeprawa przez Wisłę odbywała się w panice, bo ktoś puścił wieść, że niemieckie oddziały są tuż. W rzeczywistości słychać było z daleka grzmoty, przypuszczalnie artyleryjskie. Jakoś, nie wiem, jakim środkiem lokomocji, trafiliśmy do Chełmna i tam po raz pierwszy przeżyliśmy bombardowanie. Schronieniem, dość wątpliwym, był klasztor sióstr szarytek. Bomby padły głównie do Wisły i chyba zatopiły jakąś barkę.

Spodziewaliśmy się spotkać ojca, który z nami nie uciekał, mając za zadanie wraz z małym oddziałkiem Obrony Narodowej ochranianie względnie zniszczenie urządzeń łączności. Podobno przechodził przez Chełmno, ale w tej ciżbie ludzi odnalezienie się graniczyłoby z cudem.

Losy ojca potoczyły się potem inaczej niż nasze, bowiem my wróciliśmy po dwóch tygodniach do Pruszcza, a ojciec, jako niezmobilizowany (39 lat) oficer rezerwy szedł jednak z wojskiem, uczestniczył w kilku bitwach i dostał się za Bug, gdzie ogarnęli go wraz z innymi bolszewicy. Tylko opanowaniu zawdzięczał wydostanie się z niewoli, bowiem puszczali „raboczich”, a on podał się za „pocztyliona”. Śmierć była mu widocznie pisana nie w Katyniu, a gdzieś pod Chojnicami w Borach Tucholskich, z rąk Niemców.

Z Chełmna jakimś cudem, już pociągiem, dostaliśmy się do Kornatowa pod Toruniem, gdzie transport został zbombardowany. Utraciliśmy wszystko prócz podręcznych bagaży, bowiem po powrocie do pociągu, kiedy ustało bombardowanie, większości pozostawionych rzeczy już nie zastaliśmy. Widocznie złodzieje nie bali się bomb, podobnie jak Boga, okradanie ludzi w takiej sytuacji było bowiem świadectwem braku podstawowych zasad moralnych.

Po powrocie do Pruszcza również zastaliśmy mieszkanie wyrabowane. Czego nie ukradli rodacy, zasekwestrowali Niemcy, bowiem, jak się podobno wyraził jeden z miejscowych do mojej matki: „hier gibt nur deutsches Eigentum” – tutaj wszystko jest własnością niemiecką. Okazało się, że nawet albumy ze zdjęciami rodzinnymi. (…)

Nikt nie wiedział, dokąd należy się udać. Pojechaliśmy częściowo szosą warszawską, a najczęściej zaś wzdłuż niej, bocznymi drogami. Pierwsze bombardowanie przeżyliśmy w Lubiczu. O mało nie skończyło się to tragicznie. Wóz nasz pozostał w brzozowym zagajniku tuż przy wjeździe do wsi. Ponieważ babka moja nie chciała się ruszyć z miejsca, pozostawiono ją na straży naszych resztek mienia. Wszyscy inni poszli do wsi szukać ewentualnego schronienia i paszy dla koni. Zaszliśmy do pierwszej z brzegu chaty, ale łatwo było zauważyć, że właścicielami było starsze małżeństwo niemieckie.

Był tam też dorosły ich syn. Nalegał on, by rodzice opuścili dom, co było zrozumiałe ze względu na trwający nalot. On sam był bardzo nerwowy i stale wchodził na poddasze. W pewnym momencie zbiegł po drabinie ustawionej w sieni i siłą chciał wypchnąć rodziców z domu; zaczął też mówić po niemiecku, choć dotąd mówili, on i jego rodzice, wyłącznie po polsku. Wyjściu ich z domu przeciwstawił się jeden z naszych listonoszy, grożąc pistoletem.

W czasie szamotaniny nagle posłyszeliśmy straszny huk, drewniane ściany zachwiały się i cały dom się przechylił. Bomba padła o kilka metrów od progu. W niedługim czasie zjawili się dwaj żołnierze, chyba z jednostki kawaleryjskiej stojącej nieopodal w lesie, w którym znajdował się także nasz wóz.

Syn gospodarzy wyskoczył przez okno, ale zaraz został przyprowadzony przez innych żołnierzy, którzy przypuszczalnie otaczali dom. Zabrano go, a nam powiedziano, że dawał znaki białą płachtą, którą powiewał z dymnika. (…)

Kiedy po jakimś tygodniu wyruszyliśmy z gościnnej wsi – nie wiedząc, jak przebiega front, gdzie się znajdują Niemcy – zobaczyliśmy ich po ujechaniu zaledwie kilku kilometrów. Była to ciężarówka z kilkunastoma żołnierzami. Dowodził bardzo opasły feldfebel, którego mam przed oczyma, jakby to było wczoraj. Dokonano pobieżnej rewizji, zaznaczając, że jeśli znajdą broń, której zaraz się nie odda, to wszyscy łącznie z dziećmi będziemy rozstrzelani.

Matka miała mały pistolet, podobnie jak jeden z listonoszy. Po oddaniu ich zaniechano ledwo rozpoczętej rewizji, a gruby feldfebel zaczął żartować, pytając, czy nie znudziła się nam wycieczka w takim upale i kurzu. Matka moja zaczęła płakać, co go jakoś rozwścieczyło. Zaczął wrzeszczeć, że Polska nigdy więcej nie powstanie, bo Polacy sami ją przepili, przetańczyli i przeżarli. Pocieszył jednak wszystkich, że Hitler zaprowadzi porządek, który nam również wyjdzie na dobre. Inni żołnierze nawet na nas nie spojrzeli, mieli ponure miny i, jak się wydawało, humor sierżanta nie czynił na nich wrażenia. (…)

Miejscowi Niemcy obiecali ojcu zemstę. Za co, tego nie wiedział ani ojciec, ani nikt inny, bowiem ojciec utrzymywał z miejscowymi Niemcami dobre, z niektórymi nawet przyjacielskie stosunki.

Już następnego dnia zjawili się ludzie z Selbstschutzu i zabrali ojca, zdaje się do remizy strażackiej, gdzie przetrzymywani byli już inni Polacy. Ojciec został okropnie skatowany, podobno miał odbite nerki i nawet, gdyby go później nie zamordowano, prawdopodobnie nie przeżyłby.

Erich Schmidt, a także mleczarz Papke, nasz sąsiad, wymogli na owym oficerze, który przesłuchiwał matkę, zwolnienie ojca. Przedtem jednak matka została ponownie wezwana dla wyjaśnienia, skąd w naszej skrzyni schowanej przed ucieczką znalazła się szabla i ów pistolecik. Przy przesłuchaniu był jeden z miejscowych Niemców, bardzo młody człowiek, któremu ojciec wyświadczył niejedną przysługę, a który w obecności matki postulował rozstrzelanie ojca z tej racji, że był polskim oficerem i urzędnikiem państwowym. Zdenerwowany wehrmachtowiec wrzasnął na niego w pewnym momencie, zapytując go, czy zatem i on, niemiecki oficer, też jest wobec kogoś winny, ponieważ jest tym, kim jest? Kiedy wreszcie się go pozbył, powiedział do matki, że nie może pojąć, dlaczego tutejsi Niemcy tak nas nienawidzą.

Jego zdaniem, dobrze im się w Polsce powodziło, choć uskarżali się na prześladowania. – Nie rozumiem tu czegoś – mówił do matki – ale wiem jedno: państwo, cała rodzina, musicie natychmiast stąd uchodzić i dobrze się, przynajmniej na jakiś czas, przyczaić, bo ja dziś tu jestem, jutro może mnie nie być, a skoro wejdzie tu inna władza (chyba miał na myśli gestapo), zabiją was.

Pani mąż zostanie uwolniony jeszcze dziś, a jutro ma was tu nie być. Niech pani zabierze mundur swego męża, bo rekwirujemy tylko broń. Z tego munduru miałem potem ubranie, które nosiłem prawie przez całą wojnę. Wyrosłem z niego chyba dopiero gdzieś w 1943 r.

Kiedy wrócił ojciec, zmaltretowany nie do poznania – był bowiem nie tylko bity, ale razem z wójtem musiał ciągnąć przez całą wieś wóz wypełniony śmieciami, a popędzali ich młodzi członkowie Selbstschutzu – ten zwykle bardzo energiczny mężczyzna zupełnie opadł z sił. Opowiadał tylko, że w czasie ich maltretowania na ulicy niektórzy Niemcy szybko znikali z pola widzenia, ale gawiedź podszczuwała konwojentów, robiła złośliwe uwagi pod adresem maltretowanych.

Ojciec nigdy nie powiedział, kto go bił, choć matka o to się dopytywała. Argumentował, że to wzbudziłoby nienawiść do tych ludzi, a chrześcijaninowi nie wolno nienawidzić. Taka była jego religijność, bez ostentacji, ale konsekwentna bez granic.

Cały artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Wrzesień 1939 w przeżyciach ośmiolatka” znajduje się na s. 8–9 wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Wrzesień 1939 w przeżyciach ośmiolatka na s. 8–9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

W głąb historii Polski i twarzą w twarz z jej dniem dzisiejszym / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 111/2023

Wiodący temat tego wydania „Kuriera” zawiera dodatek „A może Trójmorze”, o konsekwentnie rozwijanej, ambitnej, samodzielnej inicjatywie rozwoju przyłączonych do starej Unii państw środkowej Europy.

Krzysztof Skowroński

Ostatni wakacyjny świt. Mgła zasłania drugi brzeg jeziora. Z lasu dobiegają niemrawe, późnoletnie, a może już jesienne głosy ptaków. Niewiele mają sobie do powiedzenia. Pakowanie, sprzątanie i po dwustu kilometrach napis: Warszawa.

Udało mi się wyjechać. Wrzucić na dno szuflady telefon, a wraz z nim odciąć łączność z globalnym światem. Nie zaglądałem do portali informacyjnych, nie oglądałem telewizji, a nawet nie słuchałem Radia Wnet. Zamieniłem zgiełk świata na nadzwyczajne lektury, na które nigdy nie miałem czasu.

Podróż w głąb historii rozpocząłem od Pawła Jasienicy. Krótka książka o polskiej anarchii, a w niej data 7 lipca 1572 roku – dzień śmierci ostatniego z Jagiellonów, uznana przez autora za jeden z najgorszych dni w historii Rzeczpospolitej. Umiera ostatni przedstawiciel dynastii, nie pozostawiając żadnego prawa ani rozporządzenia co do przyszłych elekcji. Zaczyna się czas zmierzchu najwspanialszego (wtedy) kraju świata.

Po Jasienicy przyszedł Ferdynand Ossendowski i fascynująca podróż przez Syberię i Mongolię w czasach bolszewickiej zawieruchy, a także myśl o tym, jak mało wiemy o różnorodności syberyjskich ludów i mongolskich (w tamtych, przedkomunistycznych czasach) obyczajach. Z Mongolii skoczyłem do Lublina początku lat trzydziestych. A tam, dzięki Józefowi Łobodowskiemu, spędziłem czas z młodym polskim lewicowcem wśród robotników i żydowskiej inteligencji.

I znów wędrówka w czasie, tym razem bieg wsteczny i powrót do wojny polsko-bolszewickiej za sprawą mistrza Józefa Mackiewicza.

„Lewa wolna” – wielkie i dziś już bez znaczenia pytanie do Józefa Piłsudskiego: dlaczego, Marszałku, dwa razy darowałeś życie Leninowi i zgodziłeś się na traktat ryski?

I na koniec tej lektrówki (wędrówki dzięki lekturom) na parapecie okna w domu, w którym przez minutę byłem, zobaczyłem książkę Jana Polkowskiego „Ślady krwi”. A to już książka-lustro, w której widzimy nas samych i nasze czasy. Spotyka się w niej groteska, zbrodnia i najnowsza historia, opisane wspaniałym językiem. A ponieważ autor był rzecznikiem rządu premiera Jana Olszewskiego, to przy okazji lektury pojawiło się słynne pytanie z 4 czerwca 1992 roku, zadane przez Jana Olszewskiego w czasie jego ostatniego wystąpienia: Czyja będzie Polska?

I z tym pytaniem, i z tymi lekturami ruszymy w Polskę.

Od początku września aż do 15 października, od beatyfikacji Rodziny Ulmów do ogłoszenia wyników wyborów; od Przemyśla przez Kraków, Wrocław i Szczecin, aż do Białegostoku i Lublina. Mam nadzieję, że w Radiu Wnet i w następnym numerze „Kuriera WNET” uda nam się opowiedzieć o tym, w jakim momencie dziejowym jest dzisiaj Polska.

Będzie to nasza opowieść, w której nie zapomnimy, że jest wojna na Ukrainie, Bruksela i Waszyngton, i Pekin.

A w tym, wrześniowym numerze, nie zapominamy ani o przeszłości, ani o dniu dzisiejszym. Od Września 1939 przez Powstanie Warszawskie, którego dramat był przecież we wrześniu w pełnym toku, po kalendarium kolejnego miesiąca obecnego dramatu wojennego – na Ukrainie. Od niepokojącej sytuacji gospodarczej w Chinach po sytuację polityczną i medialną w Polsce przygotowującej się do wyborów.

Jednak wiodącym tematem tego wydania jest dodatek „A może Trójmorze”, o konsekwentnie rozwijanej, ambitnej, samodzielnej inicjatywie rozwoju zapóźnionych gospodarczo w stosunku do tzw. starej Unii państw, przyłączonych do niej po upadku bloku wschodniego.

Czas na ostatnią w tym roku kąpiel w jeziorze i rozmowę z rodziną Kaczek. Z za chmur wyjrzało słońce… dobrej lektury wrześniowego „Kuriera Wnet”!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

O. Paweł Cebula: Proces beatyfikacyjny Janosa Esterhazy’ego trwa na poziomie diecezjalnym

O. Paweł Cebula/Fot. Mikołaj Murkociński/Radio Wnet

„Janos Esterhazy był jedynym posłem w parlamencie czechosłowackim przeciwko ustawie deportacyjnej” – mówi o. Paweł Cebula

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Tibor Navracsics: Postępowanie UE w kwestii funduszy europejskich dla Węgier to gra polityczna

Matka Boża i profesor J.R.R. Tolkien. Kolejna odsłona powiązań pisarza i jego wszechświata Śródziemia z wiarą katolicką

Posąg Maryi na kaplicy w Lourdes | Fot. Bahnfrend, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Motywy maryjne są obecne w życiu profesora Tolkiena i w jego twórczości. Początkowo biografowie jakby próbowali to ukryć, żeby Tolkien był łatwiej przyswajalny dla protestantów czy dla niewierzących.

Matka Boża i profesor Tolkien

Z tolkienistą i podróżnikiem, Ryszardem Derdzińskim – Galadhornem rozmawia Konrad Mędrzecki

Napisał Pan ostatnio świetny tekst pt. Tolkien i Bernadeta. Jest w nim niesamowity opis postaci tolkienowskiej, która nie jest sensu stricto Matką Boską, a okazuje się, że jak się jej przypatrzeć, to Nią jest. Może Pan trochę to przybliżyć?

Motywy maryjne są obecne w życiu profesora Tolkiena i w jego twórczości. To jest temat, o którym mówi bardzo wiele, chociaż wydaje się, że na początku biografowie jakby próbowali to troszeczkę ukryć, żeby Tolkien był łatwiej przyswajalny dla protestantów czy dla ludzi niewierzących. Ale im bardziej poznajemy życie profesora Tolkiena, tym więcej tych faktów wychodzi na jaw.

A mamy już przed sobą niedługo premierę książki o wierze profesora Tolkiena – Tolkien’s Faith: A Spiritual Biography. To będzie jego duchowa biografia, napisana przez Holly Ordway.

Dzięki mojej współpracy z autorką uzyskałem bardzo dużo ciekawych informacji na temat tego, co tam będzie, np. à propos ulubionych świętych Profesora. No i się okazuje, że jedną z ukochanych świętych profesora Tolkiena była święta Bernadeta, która była tą dziewczyną, która spotkała Maryję. Miała z Matką Bożą osiemnaście spotkań w grocie Masabielle w Lourdes i od tego momentu zaczęła się historia tego niezwykłego sanktuarium, z którym Tolkien miał pewną łączność i którym się bardzo interesował.

Szczególnie interesowały go uzdrowienia. Pisał o nich w listach i polecał swoich chorych przyjaciół, np. Warrena Lewisa, brata Clive’a Staplesa Lewisa, opiece właśnie świętej Bernadety i jej modlitwie. Mówił o niej, że to jest jego ukochana święta, taka uboga święta, która zawsze bardzo mocno wpływała na jego życie. I to jest też motyw, który pojawia się w jego twórczości i w listach. Poruszało go ubóstwo stajenki i życia Pana Jezusa, także ubóstwo i prostota życia bardzo wielu świętych. (…)

A czy możemy, Panie Ryszardzie, przypomnieć w paru słowach życiorys świętej Bernadety?

W paru słowach… Ona wywodziła się z rodziny bardzo ubogich ludzi, którzy mieli bardzo duże problemy związane z pracą w młynie, z tym, że wchodziły nowe technologie i ich młyn po prostu zbankrutował. I dlatego w 1858 roku, kiedy Bernadecie ukazała się Matka Boża, rodzina Soubirous mieszkała w czymś w rodzaju dawnego więzienia na terenie Lourdes – to się nazywało Cachot – i byli bardzo, bardzo ubodzy. Czternastoletnia Bernadeta tak naprawdę poszła do groty Masabielle po to, żeby zebrać chrust, dlatego że ostatnią wiązkę chrustu sprzedali dzień wcześniej, żeby kupić chleb.

Ona przeżyła wtedy przełom w swoim życiu potem, jako osoba, która spotkała Maryję, spotykała bardzo wielu ludzi, z których jedni ją prześladowali, a inni uwierzyli. Ostatecznie została zakonnicą w Nevers. Tam zmarła w dość młodym wieku 35 lat jako siostra zakonna i tam znajdują się jej relikwie. (…) I tutaj można nawiedzić także zachowane w nienaruszonym stanie relikwie świętej Bernadety, w Nevers.

Wiele motywów u Tolkiena, zwłaszcza opisanych w Naturze Śródziemia, łączy się z tą historią. Bo mamy tam właśnie motyw nienaruszenia ciała świętych, co nastąpiło też w przypadku św. Bernadety. Tolkien nawiązał do tego w Naturze Śródziemia jako do czegoś, co jest udziałem najbardziej świątobliwych królów Numenoru.

Jest wiele, wiele innych tego typu elementów, o których warto poczytać w książce Natura Śródziemia. (…)

Chciałem jeszcze na sekundę pochylić się nad kwestią Niepokalanego Poczęcia, które jest, jak się okazuje, opisane w książce Tolkiena i Pan to w swoim tekście zawarł: „porodowi u Eldarów nie towarzyszy ból”.

To nie jest wiadomość z Ewangelii, ale nawiązanie do tradycji Kościoła i do pewnych apokryfów, które tę wiadomość przekazują, że Maryi, kiedy rodziła Pana Jezusa jako Niepokalanie Poczęta, nie towarzyszył ból porodu. Jak wiemy, według Biblii bóle porodu i w ogóle wszelkie nasze bóle cielesne są konsekwencją upadku, grzechu pierworodnego.

Maryja jest istotą nieupadłą, jedynym człowiekiem, który nie był obciążony skutkami grzechu pierworodnego. I Tolkien nawiązywał także do tego faktu w listach, kiedy pisał o pierwszych ludziach, którzy żyli w jego świecie. Mówił, że oni nie urodzili się jako upadli, ale ich upadek nastąpił potem. A dla nich obrazem takich nieupadłych istot byli elfowie, bo elfowie nie mieli za sobą epizodu grzechu pierworodnego.

Więc w pewnym sensie elfowie u Tolkiena są też obrazem istot myślących, właśnie dzieci Bożych, które są nieupadłe, które są w jakimś sensie niepokalanie poczęte. Tutaj właśnie mamy ten motyw, który zbliża Galadrielę i Maryję, dlatego że Galadriela u Tolkiena była królową elfów, która jednocześnie była istotą bardzo czystą. To się potem pogłębiało w jego listach, w jego rozważaniach na temat tej postaci. Galadriela jest więc w literaturze profesora Tolkiena pewnego rodzaju obrazem Maryi.

Cała rozmowa Konrada Mędrzeckiego z tolkienistą Ryszardem Derdzińskim pt. „Matka Boża i profesor Tolkienznajduje się na s. 35 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Konrada Mędrzeckiego z tolkienistą Ryszardem Derdzińskim pt. „Matka Boża i profesor Tolkien” na s. 35 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 110/2023