Oni nam pokazali, jak się walczy, umiera, ale i jak się pięknie i godnie żyje/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 77/2020

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez kunktatorstwa, hipokryzji i prostackiej propagandy. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”.

Dariusz Brożyniak

Polskie Zaduszki

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam jak dotąd, w naszej tradycji, nie przekazał.

Spotykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy.

Profesor Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy.

Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników.

Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej.

Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane gdzieś pod murem nie były już groźne.

Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać.

Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer.

Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwagrzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie:

„Widzisz Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”.

Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej.

70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka…

Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki.

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomarksizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych.

Musi dokonać się jednoznaczna i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce.

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta” głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz.

Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji.

Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kramek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych uczciło 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych

W uroczystości uczestniczył generał Jan Podhorski, 99-letni weteran wojny obronnej 1939 roku, żołnierz AK, powstaniec warszawski, członek Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych.

Andrzej Karczmarczyk

W 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych podjęło inicjatywę uhonorowania tej rocznicy, zapraszając na Mszę św. do kościoła Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu w sobotę 19 września 2020 r.

Mszę poprzedziło odczytanie Apelu Poległych, a liturgię sprawował i homilię wygłosił ks. Leonard Poloch, kapłan silnie związany z Żołnierzami Wyklętymi i kombatantami Armii Krajowej – jest ich kapelanem – oraz wszelkimi organizacjami patriotycznymi.

Generał Jan Podhorski przemawiający pod tablicami pamiątkowymi przy kościele oo. Dominikanów | Fot. A. Karczmarczyk

Na zakończenie homilii, która była tematycznie związana z odczytaną ewangelią, kapłan podziękował braciom z Narodowych Sił Zbrojnych, którzy na ołtarzu Ojczyzny z miłości dla Niej złożyli ofiarę z siebie, i polecił ich Miłosiernemu Bogu. A żyjących polecił Bożej Matce, by tu, na ziemi, otoczyła ich opieką, a szczególnie weterana wojny obronnej 1939 r., żołnierza Armii Krajowej, powstańca warszawskiego, członka Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych – generała Jana Podhorskiego.

Po zakończeniu Mszy św. wręczono kwiaty 99-letniemu generałowi Podhorskiemu, po czym uczestnicy udali się ulicami Poznania do krużganków kościoła oo. Dominikanów, by pod tablicami pamiątkowymi złożyć kwiaty i zapalić znicze.

Mimo swoich prawie stu lat i chorych nóg, pan generał Podhorski na stojąco zwrócił się do zebranych. Powiedział m.in.: „Dumny jestem, że słabo chodząc, tę ostatnią moją Mszę kombatancką mogę tutaj zakończyć, złożeniem wieńca pod tablicami ostatnich dowódców z naszego poboru, w tym z wojny 1939–1945. Cieszę się, że tak zakończyliśmy początek tego wieku”.

Po uroczystościach członkowie Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej udali się na ulicę Grottgera pod dom, w którym mieszkał ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych, Stanisław Kasznica, który zginął strzałem w tył głowy w więzieniu na Mokotowie z rąk oprawców z UB. Tam pod pamiątkową tablicą złożyli kwiaty i zapalili znicz.

Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

XII edycja Festiwalu NNW. Dyrektor festiwalu: To nie tylko filmy, ale też panele dyskusyjne. Pokazujemy koło stu tytułów

Arkadiusz Gołębiewski opowiada o Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci, który odbędzie się w dniach 22-27 września w Gdyni. Jest to XII edycja wydarzenia.

Arkadiusz Gołębiewski wspomina początki Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci, kiedy to temat podziemia antykomunistycznego nie był tak głośny jak teraz. Wydarzenie relacjonowane było wówczas przez Radio Wnet:

Pamiętam doskonale czasy kiedy nasłuchiwało się Radia Wnet jak kiedyś Wolna Europa. Ten festiwal […] 7, 8,10 lat temu był takim miejscem, gdzie można było zobaczyć filmy, które szerzej nie można oglądać w mediach publicznych i komercyjnych.

Od kilku lat festiwal pokazuje zagraniczne produkcje fabularne z krajów byłego Bloku Wschodniego, ale też np. z Japonii i Iranu. Wydarzenie w tym roku odbędzie się zarówno w tradycyjnej formie, tj. stacjonarnie, jak i on-line. Udział w nim jest bezpłatny. Zgodnie z obostrzeniami sanitarnymi biorącym udział na miejscu mierzona jest temperatura. Po każdym filmie odbywa się dezynfekcja miejsca wyświetlania.  dyrektor Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” opowiada o filmie otwierającym festiwal. „Znajdę cię” to amerykańska produkcja zrealizowana w Polsce z udziałem polskich i amerykańskich aktorów. Osadzona jest w realiach II wojny światowej.

Pokazujemy około stu tytułów.

Arkadiusz Gołębiewski zaprasza także do udziału w panelach dyskusyjnych, w których prelegentami będą m.in. prof. Krasnodębski, prof. Jan Żaryn, prof. David Engels z Belgii. Wśród poruszanych na festiwalu tematów znajdzie się 40-lecie powstania „Solidarności”:

Przyjeżdża Edward Janusz z córką legenda Solidarności trójmiejskiej ze Stanów Zjednoczonych.

K.T./A.P.

Upamiętnienie Obławy Augustowskiej – największej sowieckiej zbrodni w Polsce po kapitulacji III Rzeszy

Rodziny ofiar Obławy Augustowskiej dotychczas nawet nie wiedzą, gdzie zapalić świeczkę swoim bliskim. Ani Moskwa nie otwiera archiwów, ani Mińsk nie wpuszcza do swojego pasa granicznego…

Leonardas Vilkas

Celem Obławy Augustowskiej była pacyfikacja ruchu oporu. Innym powodem mógł być planowany przejazd Stalina przez Polskę w lipcu 1945 r. specjalnym pociągiem na konferencję poczdamską. Regularne oddziały armii sowieckiej, wspomagane przez NKWD, Smiersz, UB i „ludowe wojsko polskie” przeczesywały lasy, otaczały okoliczne miejscowości. Aresztowano ponad 7 tys. osób, które trzymano w prowizorycznie urządzonych punktach filtracyjnych. Później, po brutalnych przesłuchaniach, część wypuszczono, natomiast wszelki ślad po co najmniej ponad 600 osobach (a według niektórych przesłanek – po ok. 2 tys.) zaginął. Wiadomo tylko, że wywieziono ich ciężarówkami…

O tej zbrodni, podobnie jak o zbrodni katyńskiej, w latach komunistycznego reżimu mówić nie było wolno. Nie wolno było także upominać się o zaginionych bliskich. Niektórzy bali się o tym mówić nawet po tzw. transformacji ustrojowej („A co będzie, kiedy władza znowu się zmieni?”).

Zresztą Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił 12 lipca Dniem Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej dopiero w 2015 roku. W odróżnieniu jednak do Katynia, aż do dziś nie wiadomo, gdzie leżą szczątki ofiar Obławy Augustowskiej. A zarówno dzisiejsza sowiecka Rosja, jak i dzisiejsza sowiecka Białoruś (nie, to nie pomyłka: zarówno putinowska Rosja, jak i łukaszenkowska Białoruś pozostały sowieckie, i to w 100 procentach) odmawiają wszelkiej pomocy prawnej w tej kwestii.

Nadleśniczy Piotr Nalewajek opowiada podczas postoju uczestnikom rajdu o Obławie Augustowskiej. Tędy biegła ostatnia droga polskich więźniów | Fot. L. Vilkas

Nie wszystko jednak można ukryć. Widziano w lesie ślady opon ciężarówek, a do pobliskich miejscowości dochodziły odgłosy strzałów. Według relacji świadków, ciężarówki załadowane aresztowanymi jechały w kierunku pobliskiej nowo wytyczonej granicy z sowiecką Białorusią…

W Gibach na wschodniej Suwalszczyźnie rocznice Obławy obchodzi się od lat. Tu na wzgórzu, jeszcze na początku lat 90. stanął pomnik autorstwa zmarłego w tym roku prof. Andrzeja Strumiłły, symbolizujący wciąż nieodkryte miejsce pochówku ofiar. W 2018 r., w ramach współpracy białostockiego oddziału IPN i Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, otwarto ścieżkę edukacyjną „Śladami ofiar Obławy Augustowskiej”. Prowadzi od Gibiańskiej Golgoty, czyli wspomnianego już pomnika, przez Puszczę Augustowską do granicy z Białorusią, tuż za którą, na białoruskim pasie granicznym, nad przecinającym granicę jeziorem Szlamy, w pobliżu miejscowości Kalety, według wszelkiego prawdopodobieństwa mogą znajdować się doły śmierci. I już trzeci rok z rzędu w lipcu odbywa się rajd rowerowy przebiegający częścią tej ścieżki. (…)

W tym roku w przededniu rajdu, 10 lipca, w Urzędzie Gminy w Gibach odbyła się projekcja nowego filmu dokumentalnego To był lipiec 1945, w którym malownicze krajobrazy Suwalszczyzny przeplatają się ze wstrząsającymi relacjami świadków Obławy. Po projekcji nastąpiło spotkanie z reżyserem filmu Waldemarem Czechowskim. Następnego dnia, 11 lipca, z miejsca zbiórki przy szkole podstawowej w Gibach, której w czerwcu tego roku uchwałą rady gminy nadano imię Ofiar Obławy Augustowskiej, kilkadziesiąt osób ruszyło na rowerach ku Gibiańskiej Golgocie, skąd po modlitwie skierowały się w stronę leśnego gościńca prowadzącego do miejscowości Rygol, którym wywożono zatrzymanych z punktu filtracyjnego w Gibach, by już nigdy nie powrócili.

Podczas postojów uczestniczący w rajdzie nadleśniczy nadleśnictwa Pomorze, miłośnik historii Piotr Nalewajek opowiadał o tym, co wiadomo o ostatniej drodze ofiar oraz ich poszukiwaniach, a także przedstawiał walory Puszczy Augustowskiej. Metę wyznaczono w szkółce nadleśnictwa, gdzie na uczestników czekały dyplomy i poczęstunek.

Nazajutrz zebrano się przy Gibiańskiej Golgocie na modlitwę i zapalenie zniczy. Modlitwę prowadził ks. Prałat Stanisław Wysocki, Prezes Związku Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej, który w Obławie stracił ojca i dwie siostry.

18 lipca w tymże miejscu odbyła się promocja najnowszej książki dr Teresy Kaczorowskiej Było ich 27, poświęconej kobietom z podziemia niepodległościowego, które zginęły w Obławie, oraz koncert-wieczornica w hołdzie ofiarom Obławy. Wykonawcą koncertu był poeta i bard Grzegorz Kucharzewski, którego twórczość jest organicznie związana z tragiczną historią tej ziemi. Jego ciocię Zytę – siostrę ojca, która w 1945 r. miała 20 lat i była łączniczką AK, podczas obławy zabrali z domu sowieccy wojskowi…

Cały artykuł Leonardasa Vilkasa pt. „Kolejna zbrodnia sowiecka – Obława Augustowska” znajduje się na s. 20 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Leonardasa Vilkasa pt. „Kolejna zbrodnia sowiecka – Obława Augustowska” na s. 20 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O ile alianci chcieli, ale nie mogli pomóc powstańcom warszawskim, o tyle Sowieci i nie chcieli im pomóc, i nie mogli

Co doprowadziło do nagłej zmiany planów operacyjnych dowództwa radzieckiego, które siłami LWP podjęło próbę zdobycia Warszawy we wrześniu ʼ44 r. i udzieliło pomocy materiałowej powstańcom warszawskim?

Maciej Szczepańczyk

Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?

Co doprowadziło do nagłej zmiany planów operacyjnych dowództwa radzieckiego, które siłami oddziałów Ludowego Wojska Polskiego podjęło próbę zdobycia Warszawy we wrześniu 1944 roku i udzieliło pomocy materiałowej powstańcom warszawskim?

Usiłując odpowiedzieć na to pytanie, w dużym stopniu trzeba polegać na dedukcji, źródła bowiem, które mogłyby wyjaśnić ten zwrot, są utajnione w aktach wywiadu brytyjskiego i organów ZSRR.

27 lipca 1944 roku wojska radzieckie zainstalowały w Chełmie samozwańczy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który zyskał uznanie ze strony ZSRR. W obliczu faktów dokonanych stawiało to rząd londyński na przegranej pozycji, gdyż z powodu zerwania z nim stosunków dyplomatycznych przez ZSRR w kwietniu 1943 roku, władze polskie uznawane były przez organa radzieckie za nielegalne. Stalinowi zależało jednak na włączeniu części środowisk związanych z legalnymi władzami polskimi do systemu władzy budowanego pod osłoną wojsk radzieckich w Polsce; dlatego PKWN formalnie nie był rządem.

Już rozmowy sondażowe z ambasadorem radzieckim w Londynie Lebiediewem w czerwcu 1944 roku wykazały, że ZSRR był gotów przywrócić stosunki dyplomatyczne z rządem londyńskim za cenę ustąpienia m.in. prezydenta Raczkiewicza oraz wodza naczelnego, gen. Kazimierza Sosnkowskiego.

Negocjacje władz RP na uchodźstwie rozpoczął premier Stanisław Mikołajczyk 30 lipca w Moskwie pod wyraźnym naciskiem dyplomacji Wielkiej Brytanii i USA. Państwa te chciały zmusić Polaków do zaakceptowania wszystkich radzieckich żądań terytorialnych, organizacyjnych i personalnych, co spowodowałoby w istocie likwidację polskich władz na uchodźstwie. Nalegały nawet na uznanie za prawdziwą radzieckiej wersji mordu dokonanego na oficerach polskich w Katyniu.

Churchill w liście do Stalina przekonywał, że „byłoby bardzo pożałowania godne, a nawet byłoby nieszczęściem, gdyby zachodnie demokracje uznały jeden organ władzy Polaków, a Wy uznalibyście inny”. Sam Mikołajczyk gotów był po wyzwoleniu Warszawy przez AK dokonać tam rekonstrukcji rządu, uzupełniając go o przedstawicieli PPR.

Dlatego rozpoczęte 1 sierpnia 1944 roku powstanie warszawskie miało przede wszystkim znaczenie polityczne. Chodziło o ujawnienie z chwilą wejścia do stolicy wojsk radzieckich przedstawicieli legalnych władz polskich, podległych rządowi londyńskiemu.

3 sierpnia prezydent RP Władysław Raczkiewicz zwrócił się do Churchilla z prośbą o dokonanie natychmiastowych zrzutów broni i amunicji w Warszawie. Z podobnym apelem do brytyjskich władz wojskowych wystąpili generałowie Kukiel i Kopański. Trzy dni później Jan Ciechanowski, ambasador RP w Waszyngtonie, przedłożył amerykańskiemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów formalną prośbę polskiego rządu o zorganizowanie pomocy dla powstania. Akcja dyplomatyczna, mająca na celu zorganizowanie efektywnego wsparcia dla powstańców była odtąd intensywnie prowadzona przez wszystkie agendy rządu RP na uchodźstwie.

Stalin na początku konsekwentnie ignorował zryw AK i opierał się prośbom aliantów zachodnich o udostępnienie lotnisk radzieckich dla ich samolotów wykonujących zrzuty nad Warszawą. Prawdopodobnie jeszcze wówczas liczył na szybkie zdobycie miasta. Jednak pancerne kontruderzenie niemieckie pod Radzyminem i Wołominem (25 lipca–5 sierpnia 1944 roku) zakończyło się klęską wojsk radzieckich i przerwało operację brzesko-lubelską, uniemożliwiając tym samym zajęcie przez Rosjan z marszu prawobrzeżnej części Warszawy. Oddziały polskie i radzieckie musiały wkrótce stawić czoła niemieckiej próbie likwidacji przyczółka warecko-magnuszewskiego po lewej stronie Wisły w zwycięskiej bitwie pod Studziankami (9–16 sierpnia). Jednak utrata inicjatywy strategicznej na głównym polskim kierunku radzieckiego natarcia operacji „Bagration” spowodowała, że 20 sierpnia Stalin podjął decyzję o rozpoczęciu operacji jassko-kiszyniowskiej, mającej na celu opanowanie Rumunii, a 8 września Armia Czerwona rozpoczęła operację wschodniokarpacką, której celem było przebicie się na Nizinę Węgierską. 29 sierpnia wszystkie trzy Fronty Białoruskie oraz 1. i 4. Fronty Ukraińskie otrzymały polecenie przejścia do obrony. Ten rozkaz Stawki można uznać za zakończenie operacji „Bagration”.

O zaciętości walk na kierunku warszawskim świadczą straty poniesione przez obie strony: wojska 1. Frontu Białoruskiego utraciły 166 808 żołnierzy (poległych i rannych), a armie niemieckie 91 595 (poległych, rannych i zaginionych). Tym samym musi upaść hipoteza, że Stalin celowo, z przyczyn politycznych wstrzymał ofensywę w kierunku Warszawy, w której wybuchło powstanie. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że o ile alianci zachodni chcieli, ale nie byli w stanie udzielić pomocy powstańcom warszawskim w sierpniu 1944 roku, o tyle ZSRR nie chciał, a nawet nie był w stanie tego zrobić.

Alianci zachodni nie zrezygnowali jednak z wywierania wpływu na ZSRR, by pomógł powstańcom. 20 sierpnia Churchill i Roosevelt wysłali wspólny list do Stalina, w którym znalazły się słowa: „zastanawiamy się, jaka będzie reakcja światowej opinii publicznej, jeśli antyfaszyści w Warszawie zostaną rzeczywiście opuszczeni. Uważamy, że my wszyscy trzej powinniśmy uczynić wszystko, co tylko możemy, aby ocalić możliwie najwięcej znajdujących się tam patriotów”.

Po niezwykle brutalnej odpowiedzi Stalina (22 sierpnia) Roosevelt przyjął wyraźny kurs na unikanie konfrontacji. 29 sierpnia w Izbie Gmin minister Eden odczytał deklarację uznającą żołnierzy AK za stronę, której przysługują takie same prawa jak żołnierzom regularnych armii przestrzegających konwencji międzynarodowych. USA uczyniły to samo 30 sierpnia.

Tymczasem miał miejsce głęboki kryzys władz RP na uchodźstwie. Premier Mikołajczyk podjął zagadnienie rekonstrukcji rządu w kontekście stosunków polsko-radzieckich. Zgodnie z jego propozycją, przedstawioną 18 sierpnia na posiedzeniu Rady Ministrów, miał on się udać do Warszawy natychmiast po uwolnieniu jej od Niemców, aby tam dokonać przebudowy rządu w porozumieniu z Radą Jedności Narodowej i kierowaną przez komunistów KRN. W skład rządu, obok przedstawicieli czterech stronnictw (SN, SL, SP i PPS), weszliby także reprezentanci komunistów (PPR). Zasadniczym zadaniem nowego rządu byłoby przygotowanie wyborów do sejmu, który miał uchwalić nową konstytucję i wybrać prezydenta. 29 sierpnia w depeszy do Naczelnego Wodza plan Mikołajczyka bardzo ostro skrytykował dowódca AK, gen. Tadeusz Bór-Komorowski, określając go jako całkowicie kapitulacyjny, uznał, że jest to „zejście z platformy niepodległościowej” oraz wezwał rząd do bezkompromisowej postawy wobec Sowietów.

30 sierpnia gen. Kazimierz Sosnkowski, od początku przeciwny wybuchowi powstania, próbował wywołać bunt II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, stacjonującego we Włoszech. Jego stanowisko przekazał emisariusz płk dypl. Józef Smoleński: „Naczelny Wódz powiedział mi, że w sytuacji obecnej, tak ciężkiej dla Polski, zdecydowany jest wypowiedzieć na ręce ministra wojska posłuszeństwo Rządowi, który idzie na kapitulację wobec Rosji i doprowadza do utraty niepodległości Polski. Wychodząc z założenia historycznego, politycznego i moralnego, Naczelny Wódz i Wojsko nie mogą dopuścić do tej kapitulacji, na którą Polska nie zasłużyła jako Państwo współwalczące z Niemcami i jako Naród pełen wartości państwowotwórczych. Polska nie może wyjść z tej wojny okrojona, i w dodatku utracić niepodległości na rzecz Rosji, której osławiony komitet Osóbki-Morawskiego jest tylko agenturą”.

Ostatecznie gen. Kazimierz Sosnkowski zdecydował się na publiczną demonstrację swojego stanowiska. 1 września 1944 roku, miesiąc po wybuchu powstania w Warszawie i w 5 rocznicę kampanii wrześniowej, w „Dzienniku Żołnierza” został opublikowany rozkaz nr 19 Naczelnego Wodza, skierowany do żołnierzy Armii Krajowej, odwołujący się do sumienia aliantów:

„Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancje, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką. Kampania wrześniowa dała Sprzymierzonym osiem miesięcy bezcennego czasu […]. Od miesiąca bojownicy Armii Krajowej pospołu z ludem Warszawy krwawią się samotnie na barykadach ulicznych w nieubłaganych zapasach z olbrzymią przewagą przeciwnika. […] Lud Warszawy, pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami, oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odszyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi Sprzymierzonych u schyłku piątego roku wojny. […]

Brak pomocy materialnej dla Warszawy tłumaczyć nam pragną rzeczoznawcy racjami natury technicznej. Wysuwane są argumenty strat i zysków. Skoro jednak obliczać trzeba, to przypomnieć musimy, że lotnicy polscy w bitwie powietrznej o Londyn ponieśli ponad 40% strat, 15% samolotów i załóg zginęło podczas prób dopomożenia Warszawie. Strata dwudziestu siedmiu maszyn nad Warszawą, poniesiona w ciągu miesiąca, jest niczym dla dowództwa Sprzymierzonych, które posiada obecnie kilkadziesiąt tysięcy samolotów wszelkiego rodzaju i typów. […]

Warszawa czeka. […] Czeka na broń i amunicję. Nie prosi ona niby ubogi krewny o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze. […] Bohaterskiego waszego dowódcę oskarża się o to, że nie przewidział nagłego zatrzymania ofensywy sowieckiej u bram Warszawy. Nie żadne trybunały, jeno trybunał historii osądzi tę sprawę. O wyrok jesteśmy spokojni. Zarzuca się Polakom brak koordynacji ich zrywu z całokształtem planów operacyjnych na wschodzie Europy. Gdy trzeba będzie, udowodnimy, ile naszych prób osiągnięcia tej koordynacji spełzło na niczym. Od lat pięciu zarzuca się systematycznie Armii Krajowej bierność i pozorowanie walki z Niemcami. Dzisiaj oskarża się ją o to, że bije się za wiele i za dobrze”.

Rozkaz ten stał się dla przeciwników gen. Sosnkowskiego znakomitym pretekstem do podjęcia intensywnych działań, które miały doprowadzić do usunięcia go ze stanowiska Naczelnego Wodza. 7 września gen. Anders w liście przesłanym przełożonemu poddał ostrej krytyce treść rozkazu, jakoby uderzającą w stosunki sojusznicze z Wielką Brytanią. 12 września Mikołajczyk zażądał od prezydenta Raczkiewicza usunięcia gen. Sosnkowskiego ze stanowiska Naczelnego Wodza, co prezydent uczynił 30 września. Tym samym od kierowania Polskimi Siłami Zbrojnymi został odsunięty jeden z najzagorzalszych przeciwników Stalina.

Stalinowi udało się zatem podzielić władze RP na uchodźstwie, nie wiemy jednak, na ile jego nagły zwrot wrześniowy podyktowany był naciskami mocarstw anglosaskich, a na ile wynikał z jego własnej kalkulacji.

9 września Stalin wyraził wreszcie zgodę na wahadłowe loty amerykańskich samolotów do Warszawy. Było to z jego strony wyraźnie ustępstwo, gdyż zgodnie z porozumieniem w Teheranie z 1943 roku, ziemie polskie miały się znaleźć w wyłącznej strefie operacyjnej Armii Czerwonej. 18 września wystartowało 110 bombowców strategicznych B-17, chronionych przez 157 samolotów myśliwskich typu Mustang P-51 i 1 typu Mosquito. Lądowały później w bazie radzieckiej w Połtawie, co propaganda radziecka uznała za „jedno z największych lądowań w dziejach Rosji”. Loty wahadłowe do Warszawy planowano jeszcze na 28 września i 2 października, ale ZSRR ponownie odmówił zgody na lądowanie samolotów amerykańskich na swoim terenie.

Regularną jednostką Polskich Sił Zbrojnych przeznaczoną do udziału w powstaniu powszechnym w kraju, a w której przygotowanie włożono najwięcej wysiłku, była 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Stanisława Sosabowskiego. 27 lipca 1944 r. ambasador RP w Londynie Edward Raczyński spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Anthonym Edenem, którego poinformował wstępnie o planach powstania w Warszawie. Jednocześnie w imieniu polskiego rządu poprosił Brytyjczyków o: 1) skierowanie do stolicy polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, 2) oddanie do dyspozycji AK czterech polskich dywizjonów lotniczych w Wielkiej Brytanii, 3) zbombardowanie niemieckich lotnisk koło Warszawy, 4) uznanie praw kombatanckich żołnierzy AK. Już jednak następnego dnia Foreign Office oficjalnie poinformowało Raczyńskiego, że spełnienie polskich postulatów jest niemożliwe.

12 września 1944 roku odbyła się odprawa 1. Brytyjskiej Dywizji Powietrznodesantowej, gdzie podano zadanie dla brygady Sosabowskiego: zamiast zrzutu na pomoc powstaniu warszawskiemu, miała wziąć udział w operacji powietrzno-desantowej Market-Garden w Holandii. Spowodowało to ostry kryzy w jednostce. Żołnierze polscy odmówili na znak protestu zjedzenia śniadania.

Niemal jednocześnie zmieniło się położenie operacyjne wojsk radzieckich i LWP. 15 września została zajęta prawobrzeżna część Warszawy. Rano 15 września marszałek Rokossowski rozkazał dowódcy 1. Armii WP, gen. Berlingowi, wyjść do końca dnia na wschodni brzeg Wisły na odcinku Pragi i przeprowadzić rozpoznanie brzegu Wisły w celu uchwycenia przyczółków na jej zachodnim brzegu.

Nie możemy wykluczyć, że za decyzją Stalina opanowania przyczółków lewobrzeżnej Warszawy poza naciskami mocarstw anglosaskich stała groźba zrzutu brygady gen. Sosabowskiego do walczącej stolicy, co skomplikowałoby sytuację polityczną ZSRR.

Zrzuty radzieckie dla powstania warszawskiego, zapoczątkowane 13/14 września 1944 roku, kontynuowane były przez następne noce do 18 września, a po przerwie 18–21 września trwały nadal do nocy 28/29 września. Oddziały powstańcze podjęły 5 ckm i 10 tys. sztuk amunicji do nich, 700 pm z 60 tys. amunicji, 143 kbppanc z 4290 szt. amunicji, 48 granatników i 1729 granatów, 160 kb z 10 tys. amunicji, ok. 4000 granatów ręcznych. Sowieci zrzucili też powstańcom inne zaopatrzenie o wadze 50–55 ton, w tym 15 ton żywności. W dniach 17–19 września 1944 lotnictwo radzieckie bombardowało Cytadelę Warszawską, z której Niemcy przypuszczali zmasowane ataki na okoliczne ulice opanowane przez powstańców.

Walki o przyczółki warszawskie były z punktu widzenia taktycznego klęską. Za cenę poległych 2834 żołnierzy LWP i kilkuset powstańców zyskano jedynie chwilowe powodzenie na tym odcinku. Jednak w świetle tego, że brygada Sosabowskiego została zrzucona w Holandii dopiero 17 września, ten ruch Stalina może nie wydawać się tak nielogiczny. ZSRR potrzebował jakiegoś gestu, by poprawić swój wizerunek w opinii międzynarodowej jako aktywny członek koalicji antyhitlerowskiej.

PKWN przyjął jawnie wrogą postawę wobec powstania. Na posiedzeniu Komitetu, które odbyło się w Lublinie 15 września 1944 r. z udziałem Bolesława Bieruta, Romana Zambrowskiego, Jakuba Bermana, Michała Roli-Żymierskiego i Stanisława Radkiewicza, zdecydowano o stworzeniu wojsk wewnętrznych, które w przypadku klęski Niemców miały wkroczyć do Warszawy i rozbić zwycięską Armię Krajową.

Jak widzimy, obie strony traktowały wybuch powstania warszawskiego jako element walki politycznej o władzę w powojennej Polsce. Mocarstwa zachodnie, związane z ZSRR ustaleniami konferencji teherańskiej 1943 roku, miały już bardzo nikłą swobodę manewru w sprawie polskiej. Niewątpliwym sukcesem ZSRR było natomiast zrównanie na pozycji negocjacyjnej powołanych przez niego bytów samozwańczych PKWN i KRN z legalnymi władzami RP na uchodźstwie. Do symbolu urasta fakt, że premier Mikołajczyk, jeden z głównych zwolenników wybuchu powstania warszawskiego, dowiedział się o tych ustaleniach w czasie konferencji moskiewskiej w październiku 1944 roku.

Artykuł Macieja Szczepańczyka „Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?” znajduje się na s. 1 i 4 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Macieja Szczepańczyka „Czy Stalin mógł uratować powstanie warszawskie?” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznań uczcił Żołnierzy Niezłomnych. Oddając im cześć, przywracamy ich do panteonu bohaterów narodowych

Płk Jan Górski, żołnierz AK: Pod symbolem PRL kryła się okupacja radziecka. To zawsze była ta sama Rosja, jak za Iwana Groźnego, za carów i jaka jest teraz. Musimy przekazywać to kolejnym pokoleniom.

Andrzej Karczmarczyk

– Władza ludowa chciała zniszczyć fizycznie i moralnie Żołnierzy Niezłomnych – powiedział w czasie poznańskich uroczystości Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych wojewoda wielkopolski Łukasz Mikołajczyk. Przywołał dramat żołnierzy doświadczonych wojenną poniewierką, których miał dobić powojenny aparat terroru.

Fot. A. Karczmarczyk

Żołnierze Niezłomni dali świadectwo, które tuszowane przez wiele lat, mogło zaświecić dopiero pół wieku po dramatycznych losach tysięcy żołnierzy, wywodzących się m.in. z Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, Ruchu Oporu AK, konspiracyjnego Wojska Polskiego czy innych formacji wojskowych – powiedział wojewoda.

Jednym z żyjących wielkopolskich żołnierzy wyklętych jest pułkownik Jan Górski, żołnierz Armii Krajowej, który nie złożył broni po maju 1945 r., za tę walkę był więziony, torturowany i ponad rok przesiedział z wyrokiem kary śmierci. Przypomniał on swoich przywódców, którzy zostali zabici – jak powiedział – radzieckimi rękoma… – Pod symbolem PRL kryła się okupacja radziecka – mówił kombatant. – To zawsze była ta sama Rosja, taka jak za Iwana Groźnego, za carów i jaka jest teraz. Nie wolno nam zapominać, musimy o tym pamiętać i przekazywać to kolejnym pokoleniom.

W czasie uroczystości przy pomniku Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej odczytano listy ministra obrony narodowej. Mariusz Błaszczak przypomniał, że niezłomni walczyli z determinacją, ale nie mieli szans na sukces. Nazwał ich następcami bohaterów wojny z 1920 roku. Pochodząca z Wielkopolski minister rodziny, pracy i polityki społecznej Marlena Maląg napisała z kolei, że oddając cześć żołnierzom podziemia, przywracamy ich do panteonu narodowych bohaterów.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Poznań uczcił Żołnierzy Niezłomnych” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Poznań uczcił Żołnierzy Niezłomnych” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski dla porucznika Wacława Szaconia „Czarnego”, żołnierza NOW, AK i WIN

Skazany na śmierć, powiedział do sióstr: „Dlaczego płaczecie? Przecież nikt nie będzie żył wiecznie. Tylko że ja pójdę tam za wiarę i ojczyznę, a ci, co mnie skazali, jako pachołki sowieckie”.

Jerzy Bukowski

W Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych prezydent Andrzej Duda odznaczył „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej” Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski 94-letniego porucznika Wacława Szaconia-„Czarnego”.

Ten dzielny żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej i Armii Krajowej, po 1945 roku członek działających na Lubelszczyźnie w ramach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oddziałów antykomunistycznego podziemia zbrojnego majora Hieronima Dekutowskiego-„Zapory” oraz kapitana Zdzisława Brońskiego-„Uskoka”, był jednym z przyjaciół uznawanego za ostatniego Żołnierza Niezłomnego sierżanta Józefa Franczaka-„Lalusia”, który zginął w 1963 roku.

– To niezwykle wzruszająca chwila: móc zobaczyć, dotknąć bohaterów, prawdziwych niezłomnych, którzy nie dali się złamać i zniszczyć w najtrudniejszych czasach; którzy w najtrudniejszych czasach walczyli o prawdziwie niepodległą, suwerenną i wolną Polskę; którzy nie byli koniunkturalistami, oportunistami, nie szukali dla siebie okazji do wygodnego życia. Wręcz przeciwnie, poświęcili się dla innych, by wszyscy mogli żyć w wolnym i suwerennym państwie – powiedział w trakcie uroczystości Prezydent RP.

Wychowany w tradycjach religijnych i narodowych Wacław Szacoń kierował się nimi we wszystkim, co robił w życiu.

Aresztowany w 1949 roku przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, został skazany czterokrotnie na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie. Z więzienia wyszedł dopiero w grudniu 1956 roku.

Gdy siostry, którym pozwolono na odwiedziny w więzieniu skazanego na śmierć brata, szlochały, powiedział do nich: „Dlaczego płaczecie? Przecież nikt nie będzie żył wiecznie. Tylko że ja pójdę tam za wiarę i ojczyznę, a ci, co mnie skazali, jako pachołki sowieckie”.

Mimo że zawsze związany był z ruchem narodowym, nie zawahał się w czasach PRL przyjąć propozycji przywódcy krakowskich piłsudczyków, pułkownika Józefa Herzoga, do wzięcia udziału – jako ślusarz artystyczny – w przywróceniu przedwojennego wyglądu zaniedbanej wawelskiej krypcie pod wieżą Srebrnych Dzwonów – miejscu wiecznego spoczynku Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego.

Mimo sędziwego wieku, por. Wacław Szacoń chętnie i często bierze udział w spotkaniach z młodzieżą, opowiadając jej o swojej wieloletniej żołnierskiej służbie i o współtowarzyszach konspiracji. Jest też bohaterem filmu dokumentalnego Dariusza Walusiaka pt. Mój przyjaciel „Laluś”.

„Czarny”, którego mam zaszczyt i przyjemność od dawna znać osobiście, jest bardzo skromnym człowiekiem, co przejawia się m.in. konsekwentnym odmawianiem przezeń przyjmowania dalszych awansów oficerskich.

– Jako żołnierz byłem podoficerem. Niektórzy z moich rówieśników są już teraz podpułkownikami. A ja uważam, że wystarczy mi stopień porucznika w stanie spoczynku – powiedział mi podczas jednego ze spotkań patriotycznych pod kopcem Józefa Piłsudskiego na krakowskim Sowińcu.

Teraz „Czarny” jest komandorem.

Artykuł Jerzego Bukowskiego pt. „Komandor »Czarny«” znajduje się na s. 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Jerzego Bukowskiego pt. „Komandor »Czarny«” na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jedna z wielu polskich historii. Tragiczne dzieje trzech braci – „wyklętych” na sposób niemiecki, sowiecki i peerelowski

W dziejach narodów duże znaczenie mają postawy poszczególnych ludzi, zwłaszcza jeśli można było ich poznać osobiście lub byli krewnymi, o których się słyszało chwalebne, choć tragiczne opowieści.

Paweł Milla

W artykule tym nie koncentruję się tylko na Żołnierzach Wyklętych w PRL, którzy odzyskali przez ostatnich kilka lat pamięć narodową. Podczas II wojny światowej i po niej było u nas więcej różnych WYKLĘTYCH i więcej Katyniów, o których należy wiedzieć i pamiętać. (…) Wybrałem kilka znanych mi historii, by z perspektywy mojej rodziny spojrzeć na Rozstrzelaną i Wyklętą Polskę przez jej zewnętrznych i wewnętrznych wrogów.

WŁADYSŁAW MILA VEL MILLA – Polski Katyń. Żołnierz WYKLĘTY, po polsku

Władysław Mila vel Milla | Fot. archiwum rodzinne autoa

Pisma wysyłane przez rodzinę ze Sławska Wielkiego na Kujawach w latach 1945–46 do lubelskich władz lokalnych, sądów i UB pozostawały najczęściej bez odpowiedzi. Nie było też informacji od przyjaciół i znajomych Władysława, którzy podobnie jak on poznikali w różnych aresztach i więzieniach Polski lubelskiej. Chcąc coś więcej ustalić, należało jeździć na drugi koniec Polski, lecz było to często niemożliwe ze względu na powojenną biedę i zniszczoną infrastrukturę. Ktoś poinformował tylko, że pozostały na Lubelszczyźnie Władysław został aresztowany pod koniec 1944 r. Po dwóch latach braku informacji o nim, ostatnią nadzieją na pomoc w poszukiwaniu wydawała się instancja najwyższych władz. 28 II 1947 r. 84-letni Wawrzyniec Mila ze Sławska Wielkiego napisał list do ówczesnego prezydenta Bieruta z prośbą, by pomógł ustalić, co się dzieje z jego synem Władysławem. Z zachowanego pisma cytuję fragmenty, zachowując oryginalną pisownię: „o synu mam słabą wiadomość o którą staram się przeszło rok. Zwracam się z gorącą prośbą do Pana Prezydenta Bieruta o wpłynięcie na Sąd Wojskowy w Lublinie, gdzie po długich staraniach dowiedziałem się, że akta oskarżenia jego znajdują się tamże. (…) Nie otrzymałem odpowiedzi, za co ukarano go i gdzie się znajduje. (…) Jestem ojcem tego syna i nie chce mi się wierzyć, aby przekroczył on jakiekolwiek prawo przeciw Polsce.(…) Przeto jeszcze raz bardzo proszę pana Prezydenta Biruta o wpłynięcie na powyższy Sąd Wojskowy w Lublinie aby ujawnił mnie stroskanemu, gdzie się znajduje syn mój i czy jeszcze zobaczyć się mógłbym o co bardzo bardzo proszę”.

Tym razem odpowiedź na list nie tylko nadeszła, ale wprost nadjechała. Do Sławska Wielkiego przyjechali jacyś funkcjonariusze UB i oznajmili rodzinie treść jakiegoś pisma, które informowało, że „Wasz syn był bandytą działającym przeciw Polsce Ludowej, został pozbawiony wszelkich praw i został rozstrzelany na początku 1945 r.”.

Dodali od siebie, że nie wolno o nim z nikim rozmawiać, bo konsekwencje będą surowe. Wawrzyniec stracił definitywnie nadzieję, że może chociaż trzeci syn przeżył wojnę. Wszyscy zginęli za Polskę. (…)

Ironią polskiej historii jest fakt, iż 23-letni por. Władysław Milla był przesłuchiwany przez takich oficerów śledczych na najważniejszych stanowiskach w Wojsku Polskim w IV oddziale Zarządu Informacji, jak kpt. Komissarow, kpt. Czerniawski, ppłk Łobanow, a prośbę o ułaskawienie negatywnie opiniował bolszewik polskiego pochodzenia, naczelny szef Sądownictwa Wojennego, gen. brygady Aleksander Tarnowski. Uwzględniając tę opinię, decyzję o odrzuceniu możliwości ułaskawienia i zatwierdzeniu wyroku śmierci podjął Naczelny Dowódca Wojska Polskiego gen. broni Michał Łyżwiński, zwany Rola-Żymierski, od wielu lat przed wojną tajny agent sowiecki, zdrajca i degenerat polskiego pochodzenia. Po kilku latach ciężkiej pracy i wyszkoleniu fachowców z polskich kadr czekistów, wielu z tych utrwalaczy PRL-u wyjechało z powrotem do ZSRR oraz do powstałego kilka lat później pewnego państwa w Palestynie. Nikt z tych antypolskich zbrodniarzy w Lubelskiem nie tylko nie został skazany, ale nawet pociągnięty do odpowiedzialności za te haniebne śledztwa.

Po wyrokach z 13 lutego Władysław Milla i koledzy z procesu zostali przewiezieni do więzienia na Zamku w Lublinie. Jeden z nich, Tadeusz Jost, w sierpniu 1945 r. zbiegł z więzienia razem ze strażnikiem i szczęśliwie ukrywał się do odwilży w 1956 r. Historyk i znawca spraw antykomunistycznego podziemia na Lubelszczyźnie L. Pietrzak napisał, iż „więzienie na Zamku, które w czasach hitlerowskiej okupacji było miejscem martyrologii Polaków walczących z okupantem, po wojnie stało się miejscem jeszcze bardziej przejmującej martyrologii walczących z komunistyczną władzą żołnierzy wyklętych. Choć Zamek miał opinię więzienia, z którego nie można uciec, w nocy z 18 na 19 lutego 1945 r. doszło do słynnej ucieczki 11 więźniów, z którymi zbiegło 12 wartowników. Inicjatorem ucieczki był Leon Majchrzak, ps. Dzięcioł. Udało mu się potem wrócić do działalności podziemnej, ale w grudniu 1953 r., okrążony przez UB, popełnił samobójstwo”. Władysława przewieziono do więzienia 13 lutego, a tydzień później miała miejsce największa ucieczka 11 AK-owców. Por. Władysław Milla był wówczas zamknięty w celi śmierci. Co musiało czuć w swoich sercach, jeśli w ogóle dowiedziało się lub coś usłyszało, ponad tysiąc uwięzionych polskich patriotów pozostałych na Zamku?

Z dokumentów w IPN wynika, że Władysław miał jednak w tym całym nieszczęściu proces sądowy, choć tajny i skandaliczny, oraz przyjął sakrament Ostatniego Namaszczenia (przy rozstrzelaniu zezwolono na obecność księdza).

Wielu Żołnierzy Wyklętych takiego przywileju nie miało – zostali zabici przez komunistów w różny sposób i bez żadnych śladów, również potajemnie zakopani. Porucznik Władysław Milla został rozstrzelany 4 marca i pochowany w tajemnicy w do dziś nieodnalezionej bezimiennej mogile na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. (…)

Stanisław Milla | Fot. rodzinne autora

Stanisław Mila, brat Władysława – niemiecki Katyń, WYKLĘTY po niemiecku

Najstarszy syn Wawrzyńca, brat Władysława Stanisław, gospodarzył na roli w Sławsku, był zastępcą sołtysa, miał żonę i czwórkę dzieci. Tuż przed I wojną światową służył w wojsku pruskim. W dwudziestoleciu międzywojennym aktywnie działał w polskich organizacjach społeczno-narodowych i katolickich. W Sławsku Wielkim nie było Żydów, za to była mniejszość niemiecka. Gdy we wrześniu 1939 r. po napaści Niemców i Rosjo-sowietów ustawał polski opór wojskowy w całym podbitym kraju, obaj okupanci mogli robić, co chcieli. Przystąpili nie tylko do tradycyjnej dla nich denacjonalizacji naszego podbitego państwa i narodu, ale po raz pierwszy – do zaplanowanej eksterminacji ludności polskiej. Znaczącą rolę odegrali tu nasi dotychczasowi sąsiedzi, żyjący obok nas i stanowiący mniejszość niemiecką, żydowską i ukraińską. Pierwsze w tej wojnie utajnione ludobójstwo, połączone z wyklęciem zamordowanych Polaków, zostało dokonane przez Niemców.

Na naszych ziemiach Pomorza i Wielkopolski powstały we wrześniu 1939 r. paramilitarne formacje złożone z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, tzw. Volksdeutscher Selbstschutz. To oni głównie przygotowali listy proskrypcyjne mieszkających na tych terenach Polaków, przeznaczonych w pierwszej kolejności do zabicia. Wicesołtys ze Sławska Wielkiego Stanisław Mila bez podania powodu został aresztowany i po kilku dniach, 4 X 1939 r., rozstrzelany bez sądu w masowej egzekucji. Wina zamordowanych polegała na tym, iż byli elitą polskiego narodu.

Na Pomorzu i Kujawach, włączonych natychmiast do III Rzeszy, to ludobójstwo nazwano Intelligenzaktion, a na pozostałych terenach utworzonego Generalnego Gubernatorstwa – Akcją AB. Zamordowano w kilka miesięcy bez sądów ponad 50 tys. osób – wyselekcjonowaną elitę polskiego narodu, a drugie tyle wysłano do obozów zagłady, gdzie prawie wszyscy zginęli.

Ciało Stanisława wydobyto z masowego grobu kaźni w Rożniatach i pochowano na cmentarzu w Sławsku Wielkim dopiero w 1945 r. W ten sposób tylko jeden z trzech braci Milów ma grób w Sławsku Wielkim. Drugi brat Władysława, Kazimierz, był wojskowym i najprawdopodobniej zginął w bitwie nad Bzurą, ale do dziś nie wiadomo, kiedy i gdzie.

List Antoniego Milli z Kazachstanu

Antoni Milla z Dobrego – Katyń Bis, WYKLĘTY po rosyjsku

(…) Brat mojego dziadka Władysława, Antoni Milla, który przed I wojną światową służył w carskim wojsku, napisał list do rodziny w Dobrem pod koniec 1956 r., że przebywa z rodziną w Kazachstanie i prosi o przesłanie jego polskiej metryki. To był pierwszy i ostatni ich list. Jeden z wujków należał do partii i napisał do nich, że będzie na jakimś kongresie naukowym w Moskwie, postara się do nich wybrać i przywiezie metrykę Antoniego. Nie miał pojęcia, że po Rosjo-sowietach nie można było podróżować bez specjalnych zezwoleń, a tym bardziej do obozów pracy, tzw. gułagów. Otrzymał zwrot listu z adnotacją, że taki adres nie istnieje! Uznał, że to pomyłka. Rodzina pisała do ich „Czerwonego Krzyża”, ale odpowiedź zawsze brzmiała, że tacy nie istnieją i takiego adresu nie ma. Po upadku komuny napisaliśmy do kazachskiego „Półksiężyca” i przyszło potwierdzenie, że te 4 osoby przebywały w obozie do 1956 r. Do dziś nie wiadomo jednak, jakie były ich dalsze losy.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „Wyklęci w czasie wojny i po wojnie” znajduje się na s. 4 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Pawła Milli pt. „Wyklęci w czasie wojny i po wojnie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy „Żelaznego”. Ważne, by takim jak on bohaterom przywracać należną cześć

IPN poświęcił „Żelaznemu” zeszyt V komiksowego cyklu Wilcze tropy – „Żelazny” – Zdzisław Badocha i książkę Łukasza Borkowskiego „Żelazny” od „Łupaszki”. Ppor. Zdzisław Badocha (1925–1946).

Arkadiusz Siński

Fot. IPN Katowice

Z okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych 1 marca 2020 roku w Dąbrowie Górniczej odsłonięto w Bazylice pw. Najświętszej Marii Panny Anielskiej tablicę upamiętniającą ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego” (1925–1946), urodzonego w Dąbrowie Górniczej żołnierza Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej, oficera 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. (…)

Pochodził z rodziny patriotycznej o wojskowych tradycjach. Jego ojciec był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza i w związku z jego służbą w 1937 roku cała rodzina zamieszkała na Wileńszczyźnie. Lata sowieckiej okupacji rozpoczęły się dla „Żelaznego” dwukrotnym aresztowaniem. Po zwolnieniu z obozu pracy w 1942 roku wstąpił do Armii Krajowej i przyjął pseudonim „Żelazny”, rozpoczynając tym samym działalność w konspiracji. Na początku 1943 roku jako pracownik stacji kolejowej Nowe Święciany otrzymał przydział do 23. Ośrodka Dywersyjnego Ignalino-Nowe Święciany, gdzie pełnił funkcję zastępcy dowódcy 9. patrolu, a zajmował się dywersją i sabotażem na szlakach kolejowych.

Okładka książki Łukasza Borkowskiego o „Żelaznym | Fot. IPN Katowice

W marcu 1944 roku w związku z dekonspiracją został przeniesiony do V Wileńskiej Brygady AK, dowodzonej przez mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”. Po wyzwoleniu Wilna razem ze swoim oddziałem przedostał się w okolice Białegostoku. Tam został wcielony do LWP, z którego zdezerterował. Kiedy Brygada Wileńska wznowiła walkę z sowieckim okupantem, jako dowódca patrolu bojowego był postrachem komunistycznej bezpieki na obszarach Borów Tucholskich, Pomorza i Powiśla, bo niezwykle skutecznie paraliżował tam działalność administracji, służb bezpieczeństwa oraz wojska. Największym sukcesem oddziału „Żelaznego” była akcja z 19 maja 1946 roku, kiedy w ówczesnych powiatach starogardzkim i kościerzyńskim rozbrojono siedem posterunków milicji, zlikwidowano dwie placówki UB i zdobyto ponad dwadzieścia sztuk broni oraz kilka tysięcy sztuk amunicji.

W Dąbrowie Górniczej w dniach 24 X – 1 XI 1945 roku spotkał się po raz ostatni z rodziną. 28 czerwca 1946 roku grupa operacyjna złożona z MO i KBW otoczyła Żelaznego. Próbował wyrwać się z okrążenia, ale zginął, trafiony odłamkiem granatu. Miał 21 lat. Mimo poszukiwań prowadzonych przez gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej, do dziś nie wiadomo, gdzie został pochowany. Rodzina dopiero w latach sześćdziesiątych poznała okoliczności jego śmierci.

Cały artykuł Arkadiusza Sińskiego pt. „Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy »Żelaznego«” znajduje się na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Arkadiusza Sińskiego pt. „Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy »Żelaznego«” na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Tutaj morduje się Polaków!” Tajemniczy obóz zagłady w Błudku-Nowinach/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 69/2020

Miejscowi musieli usłyszeć jego krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi: „Tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z ich relacją.

Wojciech Pokora

Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. „Tutaj morduje się Polaków!”

Dzisiaj niepodległa Ojczyzna żegna go z honorami, jako swojego bohatera. Oddajemy cześć męstwu wspaniałego polskiego patrioty i dzielności żołnierskiej dowódcy. Składamy hołd człowiekowi odważnemu i wytrwałemu, szlachetnemu i prawemu. Człowiekowi, który kilka razy aresztowany i zbiegły z transportów niemieckich i sowieckich, po osobistych ciężkich doświadczeniach wojny i okupacji pragnął wrócić do zwykłego życia, ale nie za cenę uległości i służby obcemu reżimowi. Wybrał wierność Rzeczypospolitej i straceńczą walkę do końca, przedkładając patriotyzm, honor i dumę nad zniewolenie i życie z pochyloną głową.

Odmowa wstąpienia do partii komunistycznej i służby w Urzędzie Bezpieczeństwa uczyniła Leona Taraszkiewicza śmiertelnym wrogiem w oczach nowej władzy. Przez blisko dwa lata jego partyzanckiej epopei pseudonim „Jastrząb” napełniał strachem funkcjonariuszy reżimu i aparatu bezpieczeństwa od Parczewa, Gródka i Łęcznej po Włodawę i Stulno – napisał Prezydent RP Andrzej Duda w liście skierowanym do uczestników uroczystości pogrzebowych Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, które miały miejsce we Włodawie w lipcu 2017 roku.

Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” był oficerem Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, którego powojenna partyzancka epopeja jest ściśle związana z obozem w Błudku-Nowinach. Gdy wybuchła wojna, miał 14 lat. Był za młody, by walczyć, ale na tyle świadomy, by zaangażować się w pomoc Ojczyźnie. Zaczął od ukrywania broni po żołnierzach Wojska Polskiego, za co już jesienią 1939 r. trafił do aresztu niemieckiej żandarmerii polowej.

Zanim osiągnął pełnoletność, zdążył wpaść w ręce Gestapo jeszcze dwa razy. Przetrzymywano go m.in. w siedzibie radomskiego i lubelskiego Gestapo, a także w więzieniu na Zamku w Lublinie. Zawsze udawało mu się zbiec, przy czym dwukrotnie został postrzelony przez konwojentów.

Na początku 1944 r., po przypadkowym zatrzymaniu przez sowiecki patrol partyzantów, wcielono go do oddziału im. Klimenta Woroszyłowa, dowodzonego przez kpt. Anatolija Krotowa „Anatola”. Po wkroczeniu na Lubelszczyznę oddziałów Armii Czerwonej, Taraszkiewicz dostał propozycję pracy w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego. Odmówił. Ta decyzja kosztowała go wolność i zaważyła na całym dalszym życiu. 18 grudnia 1944 r. został aresztowany wraz z rodzicami i siostrą przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie. Pretekstem była jego rzekoma współpraca z Niemcami, na którą, jak widać po jego wojennej biografii, faktycznie nie miał szans. Przetrzymywano go w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie przy ul. Krótkiej 4. Szefem urzędu był wówczas Stanisław Szot, przedwojenny działacz komunistyczny, żołnierz Gwardii Ludowej i AL, późniejszy poseł na Sejm PRL i attaché wojskowy w Pekinie, zmarły stosunkowo niedawno, bo w 2008 roku. Nie znalazłem informacji, by kiedykolwiek był sądzony.

Taraszkiewicza osadzono następnie w więzieniu na Zamku w Lublinie (po raz drugi; wcześniej trzymali go tam Niemcy, więc dużą ironią losu było, że tym razem siedzi tam za rzekomą z nimi kolaborację). 13 lutego 1945 r. z Lublina do obozu UB-NKWD w Błudku-Nowinach wyruszył transport 42 więźniów. Na listach przewozowych większość więźniów w pozycji 4 – oskarżony – wpisane ma jedno słowo – Volksdeutsch. Taraszkiewicz, umieszczony pod numerem 28, także.

Według informacji zamieszczonej w notce biograficznej „Jastrzębia” w Wikipedii, dotarł on do obozu i zbiegł kilka tygodni później z transportu na Wschód. Prawda jest jednak inna. Leon Taraszkiewicz nigdy nie dotarł do obozu w Błudku-Nowinach. Udało mu się zbiec z transportu na Roztocze już 13 lutego.

W kwietniu 1945 r. został żołnierzem Rejonu II Obwodu Delegatury Sił Zbrojnych Włodawa, a od końca maja 1945 r. był członkiem bojówki rejonowej ppor. Tadeusza Bychawskiego „Sępa”. Po śmierci dowódcy (12 czerwca 1945 r.) „Jastrząb” przejął dowództwo nad grupą, która jesienią 1945 r. została przekształcona w oddział dyspozycyjny komendanta Obwodu WiN Włodawa. Pod jego dowództwem oddział stał się jedną z najaktywniejszych grup partyzanckich w skali całej Lubelszczyzny. Do najbardziej spektakularnych jej akcji należały m.in.: opanowanie Parczewa w lutym 1946 r., zatrzymanie i internowanie rodziny Bolesława Bieruta w lipcu 1946, rozbicie PUBP we Włodawie i uwolnienie 70 więźniów w październiku tego roku. Leon Taraszkiewicz zginął 3 stycznia 1947 r, podczas szturmu na budynek zajmowany przez grupę ochronno-propagandową Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wówczas pochowano go potajemnie na cmentarzu w Siemieniu. W 2016 r. jego szczątki ekshumowano, by uroczyście pochować je we Włodawie w 2017 roku.

Morderca Konowałow

O tym, że w obozie w Błudku-Nowinach mordowano Polaków, wiedziała miejscowa ludność. Jednak informacja na ten temat, podobnie zresztą jak o istnieniu obozu, nie przedarła się do szerokiej wiadomości. W związku z tym można było jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie utrzymywać mit przyjaźni polsko-sowieckiej i wmawiać społeczeństwu narrację o wojnie domowej pod koniec lat 40. i na początku lat 50. w Polsce. Przeciwko nowemu ustrojowi buntowały się, zdaniem tych nowych narratorów, jedynie leśne bandy kryminalistów, napadających funkcjonariuszy i grabiących niewinnych mieszkańców okolicznych wsi. Jeśli ktoś ginął, to jedynie bandyci, poza tym wszystko odbywało się w sposób cywilizowany. Polska miała nową władzę, prezydenta, rząd, wojsko. Odbudowywała się z wojennych zniszczeń. W więzieniach trzymano jedynie bandytów i kryminalistów, a w obozach, takich jak nieistniejący oficjalnie opisywany tu obóz w Błudku-Nowinach, siedzieli niemieccy kolaboranci, odpracowując w kamieniołomach swoje niedawne winy. Sielanka. I w tę sielankę wkrada się prawda.

W transporcie, którym 13 lutego 1945 r. na Roztocze z lubelskiego Zamku wywieziony został Leon Taraszkiewicz, znalazł się jeszcze jeden „Volksdeutsch”. Na liście przewozowym figuruje on pod numerem pierwszym. Był nim Stanisław Schmidt, niespełna czterdziestoletni kupiec z Jarosławia.

Nie miał on tyle szczęścia i sprytu co „Jastrząb”, więc niestety z transportu nie udało mu się uciec, ale miał rodzinę, która postanowiła go ocalić. Dzięki relacji jego brata poznajemy kolejne szczegóły funkcjonowania obozu pod komendą Konowałowa.

11 lipca 1990 r. Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu przesłuchała na potrzeby opisywanego przeze mnie śledztwa Edwarda Schmidta, brata Stanisława. Jak zeznaje Edward Schmidt, w 1944 r. został on pracownikiem Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie, a jego brat Stanisław pełnił służbę w stopniu sierżanta w żandarmerii wojskowej w Jarosławiu. Jesienią 1944 r., będąc na służbie, Stanisław był świadkiem bójki między żołnierzami sowieckimi a grupą cywilnych mieszkańców miasta. Zainterweniował w obronie cywilów i został aresztowany. Sowieci przeszukali jego mieszkanie. Nie znaleźli żadnych kompromitujących materiałów, ale przy okazji rewizji mieszkanie splądrowali i okradli. Stanisław zaginął. Jego żona zwróciła się o pomoc do Edwarda. Ten, wykorzystując fakt pracy w prokuraturze, po kilku tygodniach ustalił, że jego brat został osadzony na Zamku w Lublinie. Szef Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie wystarał się dla niego o nakaz zwolnienia, wystawiony przez Prokuratora Generalnego. Edward ruszył do Lublina. Na Zamku przyjął go naczelnik więzienia, który oświadczył, że jego brat był na Zamku, jednak wraz z grupą więźniów został wywieziony do obozu w Nowinach. Co istotne, Stanisław nie miał żadnej sprawy sądowej, nie był o nic oskarżony i nigdy nie otrzymał żadnego wyroku. Jego jedyną winą było wejście w drogę „wyzwalającym” Polskę czerwonoarmistom.

Edward Schmidt wraz z drugim bratem Władysławem ruszyli na Roztocze. Rozpytując okoliczną ludność, odnaleźli ukryty w lesie obóz. W rozmowie ze strażnikiem na obozowej bramie przekazał informację, że ma nakaz uwolnienia brata. W odpowiedzi usłyszał, że brat już nie żyje.

Według relacji strażnika, Stanisław Schmidt został poproszony do kancelarii naczelnika obozu, a gdy stamtąd wychodził, ten wyszedł za nim i już na zewnątrz budynku strzelił do niego z pistoletu w tył głowy.

Strażnik wskazał także miejsce pochowania Schmidta. Edward zeznał, że będąc w szoku po informacji o śmierci brata, udał się wprost do kancelarii, gdzie przebywało kilku oficerów. Na palcu i ręce jednego z nich, w stopniu pułkownika, zauważył złoty sygnet i złoty zegarek, będące własnością jego brata. Edward ubrany był w mundur wojskowy, obaj bracia byli uzbrojeni. Natychmiast wyjęli broń i celując do zebranych w kancelarii żołnierzy, nakazali położenie zrabowanych przedmiotów na stole. Oficer pospiesznie oddał zegarek i sygnet i nie odpowiadając na żadne pytania, opuścił pomieszczenie. Jak zeznał Schmidt, był to Konowałow – „naczelnik tego obozu, w polskim mundurze, ale narodowości rosyjskiej, który zastrzelił mojego brata”. Pozostali na miejscu polscy oficerowie nie chcieli odpowiedzieć na pytanie, co zaszło między Stanisławem a naczelnikiem i dlaczego ten pierwszy musiał zginąć. Jedynie po okazaniu im nakazu zwolnienia zgodzili się na zabranie zwłok przez braci, wskazując mogiłę, w której się znajdowały.

Mały Katyń

Obaj bracia Schmidtowie na kolanach, gołymi rękami zaczęli odgarniać piach z mogiły brata. Na ich prośbę, by ktoś z obsługi obozu podał im rydel, nikt nie reagował. Na głębokości 20 cm, w piachu, pojawiło się ciało. Bracia odkopali je, sądząc, że to zamordowany Stanisław. Ciało znajdowało się w papierowym worku. Jednak nie był to ich brat. Chwilę później natrafili na kolejne zwłoki. I kolejne. W sumie było ich ok. 10. Wszystkie w papierowych, częściowo pognitych przez rozkładające się ciała workach. Oglądali je dokładnie, przyglądając się głowom wygrzebanych zwłok, próbując zidentyfikować brata. Wszystkie miały rany postrzałowe, co świadczyło, że wszyscy ci ludzie zginęli od strzału w tył głowy. Trudno było rozpoznać rysy. Stanisława poznali po znamieniu na czole. Wyciągnęli go z mogiły i położyli obok, zasypując resztę zwłok piachem. Ich pracy przyglądali się miejscowi. Zdaniem Edwarda Schmidta, musieli oni usłyszeć jego głośny krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi, że „tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z relacją tych ludzi. Po latach Edward nie potrafił określić, ile faktycznie ciał mogło znajdować się w mogile i czy była tylko jedna, czy było ich tam więcej. Pamiętał, że znajdowała się na terenie obozu, koło szopy, i że w jednym rzędzie, wzdłuż, wrzuconych do niej było wiele ciał. Był to po prostu rząd świeżej ziemi, nieuformowany w grób.

Co istotne, według zeznań, tego dnia obaj bracia widzieli w obozie więźniów. Ubrani byli w papierowe worki zamiast ubrań i wszyscy pracowali w pobliskim kamieniołomie. Bracia zostawili ciało Stanisława na noc na terenie obozu i wyruszyli do Jarosławia po ubranie i trumnę. W Błudku pojawili się następnego dnia w okolicach południa. Obóz był już jednak otwarty, nie było wartowników. Na jego terenie zastali partyzantów i miejscowych, którzy dzień wcześniej przyglądali się ekshumacji.

Na drzewach wisiały zwłoki trzech żołnierzy z dowództwa ochrony. Od ludzi dowiedzieli się, że Konowałow został schwytany na podwórku u żony – pięknej miejscowej dziewczyny, która szantażem została zmuszona do małżeństwa z nim.

Zwłoki brata ubrali i zabrali do Jarosławia. Pochowali go na starym cmentarzu. Na końcu protokołu z przesłuchania znajduje się dopisek – Edward Schmidt powiadomił telefonicznie przesłuchującego, że z napisu na grobowcu w Jarosławiu wynika, iż śmierć Stanisława Schmidta miała miejsce 25 lutego 1945 roku.

Brak cech ludobójstwa

31 grudnia 1990 r. Ryszard Bartosik, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Zamościu, postanowił umorzyć śledztwo w sprawie zbrodni zabójstwa dokonanych w okresie od 14 lutego do 25 marca 1945 r. na więźniach osadzonych w Obozie Karnym w Nowinach. W uzasadnieniu prokurator stwierdza, że faktycznie w okresie od jesieni 1944 r. do marca 1945 r. na terenie wsi Nowiny zlokalizowany był obóz, w którym osadzono więźniów lubelskiego Zamku i obozu w Jarosławiu, w sumie ok. 80 osób. Więźniowie traktowani byli w nieludzki sposób. Pomimo zimy, spali na gołej ziemi, w późniejszym okresie na przyniesionych z lasu żerdziach. Zmuszani byli do niewolniczej pracy przy wyrębie lasu i w pobliskim kamieniołomie. Byli źle odżywiani (rano kromka chleba i kubek kawy, wieczorem talerz zupy). Zdaniem prokuratora, głównym motywem zbrodni dokonywanych w obozie były jednak względy rabunkowe. W ten sposób tłumaczy mord dokonany m.in. na Schmidcie.

Prokurator Bartosik stwierdza, że w świetle zebranych materiałów brak jest podstaw do zakwalifikowania zabójstw dokonanych w obozie jako zbrodni przeciwko ludzkości lub jako zbrodni wojennych.

Z dokonanych przez niego ustaleń wynika ponadto, że faktycznie część więźniów osadzonych w Nowinach w czasie okupacji niemieckiej współpracowała z Niemcami bądź odstąpiła od narodowości polskiej. Jednak nie wszyscy, bowiem wśród osadzonych znajdowali się AK-owcy lub osoby nie związane z żadnymi organizacjami. Prokurator nie podaje jednak proporcji tych grup.

Postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstw więźniów obozu w Błudku-Nowinach | Fot. W. Pokora, źródło: archiwa IPN

Prokurator podaje jednak ważny fakt: z zeznań świadków wynika, że najbrutalniej z więźniami postępowali oficerowie z kierownictwa obozu, tj. komendant Władysław (Wołodia) Konowałow oraz oficer zwany przez więźniów „Muzykantem”. Prawdopodobnie chodzi tu o chorążego Stanisława Muzykę, który wraz z chorążym Hipolitem Zielińskim był świadkiem na ślubie Konowałowa z Marianną Wrębiak.

Stanisław Muzyka zmarł 2 sierpnia 1984 r., więc nie udało się go przesłuchać. Żył jednak w okresie prowadzenia śledztwa Hipolit Zieliński. Prokuratura próbowała go przesłuchać w 1990 roku.

Wydarzyła się jednak typowa w podobnych okolicznościach rzecz – świadek się rozchorował i stracił pamięć.

Nie stawił się osobiście na wezwanie, a jedynie przesłał odręcznie napisane wyjaśnienie, w którym stwierdza: „Uprzejmie zawiadamiam, że nieznana jest mi osobistość Błudka, jak również nie znam miejscowości Zamość. Komunikuję, że od dłuższego czasu jestem obłożnie chory”. Jednak Zielińskiego udało się przesłuchać w 1989 r. wiceprokuratorowi Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie, kpt. Wiesławowi Szafarynowi. Zieliński przekonywał, że w sierpniu 1944 r. wstąpił do służby MO w Siedlcach, a następnie w sierpniu 1944 r. trafił do Lublina, gdzie wstąpił do Szkoły Podchorążych Piechoty mieszczącej się w majątku Jastków koło Lublina. Uczył się tam do kwietnia 1945 r., po czym w stopniu chorążego został przydzielony do 3. Samodzielnego Batalionu Ochrony w Warszawie, który ochraniał obóz dla volksdeutschów na tzw. Gęsiówce w Warszawie. W związku z powyższym nie jest mu znane nazwisko Konowałow, nigdy nie przebywał w województwie zamojskim i nie wie nic o istnieniu obozu w Błudku. Nie jest mu także znana osoba o nazwisku Stanisław Muzyka i nie przypomina sobie, by był świadkiem ceremonii ślubnej oficera o nazwisku Konowałow. Nie znał też Marianny Wrębiak.

Podobnie zapewne zeznałby Stanisław Muzyka, gdyby żył. Jest jednak jeden punkt zaczepienia. Po wojnie Marianna Wrębiak wyemigrowała z rodzinnej miejscowości na zachód. Zamieszkała w Głuchołazach, gdzie podczas śledztwa prowadzonego na przełomie lat 1989–90 przesłuchiwał ją prokurator. Wydawała się wówczas zastraszona i opowiedziała historię wielkiej miłości do enkawudzisty. Wiemy już, że fakty były inne. Wyszła za mąż zmuszona do tego. Wbrew własnej woli. Dlaczego po latach tak bała się prawdy? Może odpowiedź znajduje się w aktach Stanisława Muzyki? Może fakt, że służył w Głuchołazach w 1945 r., w czasie, gdy Marianna uciekła przed przeszłością na Zachód, nie jest przypadkowy

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. »Tutaj morduje się Polaków!«” znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. »Tutaj morduje się Polaków!«” na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego