Wybranowski: podczas powstania listopadowego mieliśmy długą listę wygranych bitew, przerwaną przez gen. Skrzyneckiego

Rozważania o powstaniu listopadowym w 191 rocznicę wybuchu.

 

„Moje życie nie poszło na marne”. Doktor Ignacy Nowak (1887–1966) / Renata Skoczek, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Pracując w Poznaniu, latem 1920 roku otrzymał krótki list od kolegi z czasów studiów, dr. Romana Konkiewicza, o treści: „Potrzebny jesteś w Bytomiu w pracy plebiscytowej. Przybywaj jak najprędzej”.

Renata Skoczek

Dr Ignacy Nowak (1887–1966). Niezwykły życiorys polskiego patrioty

Jako lekarz Ignacy Nowak niemal całe życie zawodowe związał z Chorzowem, gdzie mieszkał od 1922 do 1957 roku (z przerwą na czas II wojny światowej), pracując w szpitalu na stanowisku ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.

Pomimo wieloletniej pracy z pacjentkami, niezwykłej aktywności społecznej i politycznej oraz wielkich zasług dla sprawy narodowej, co zyskało mu autorytet i szacunek lokalnej społeczności, pozostaje postacią mało znaną zarówno w wymiarze regionalnym, jak i ogólnopolskim.

We wspomnieniach opracowanych na kilka lat przed śmiercią, a obecnie przechowywanych w Bibliotece Śląskiej, dr Ignacy Nowak napisał:

„Gdy dzisiaj, u schyłku życia, przebiegam myślą te wszystkie zdarzenia, jakich byłem świadkiem na Górnym Śląsku, chciałbym raz jeszcze stwierdzić, że nie żałuję swej decyzji przyjścia na Górny Śląsk… Chociaż nie starczyło mi czasu na pracę naukową, nie wydaje mi się, aby życie moje na Śląsku poszło na marne”.

Urodził się 11 lipca 1887 roku w miejscowości Mądre koło Środy Wielkopolskiej, w rodzinie o tradycjach patriotycznych, jako syn właściciela 30-hektarowego gospodarstwa rolnego. Kiedy zdawał maturę w gimnazjum w Śremie w 1908 roku, marzył o studiach w Krakowie – polskiej kolebce kultury i sztuki. Na przeszkodzie stanęła jednak śmierć ojca, która znacznie pogorszyła sytuację materialną rodziny. Dzięki stypendium poznańskiego Towarzystwa Pomocy Naukowej im. dr. Karola Marcinkowskiego został studentem medycyny Uniwersytetu w Lipsku, a po dwóch latach przeniósł się do Monachium.

Studia ukończył w 1913 roku złożeniem egzaminu lekarskiego, a pracując w klinice dla kobiet w Dreźnie, obronił doktorat z zakresu ginekologii. Po wybuchu I wojny światowej pracował w szpitalu miejskim w Wiesbaden w oddziale chirurgicznym, z powodu braku chirurgów powołanych do służby wojskowej. Pod koniec wojny został wcielony do wojska niemieckiego, ale jako lekarz miał możliwość wybrać szpital wojskowy i trafił do Poznania.

Mając doświadczenie wojskowe i będąc polskim patriotą, wziął udział w powstaniu wielkopolskim, pełniąc funkcję naczelnego chirurga frontu północnego. Następnie został wysłany na kresy wschodnie odrodzonego państwa polskiego, aby pomagać rannym obrońcom Lwowa. Po powrocie do Poznania postanowił osiedlić się na stałe w Wielkopolsce i podjął pracę w Krajowej Klinice dla Kobiet.

Latem 1920 roku otrzymał krótki list od kolegi z czasów studiów, dr. Romana Konkiewicza, o treści: „Potrzebny jesteś w Bytomiu w pracy plebiscytowej. Przybywaj jak najprędzej”.

Gdy wkrótce znalazł się na Górnym Śląsku, aby organizować przygotowania do plebiscytu, który zgodnie z decyzją traktatu wersalskiego miał rozstrzygnąć o przynależności państwowej tego regionu, miał 33 lata, doktorat z nauk medycznych, doświadczenie jako lekarz wojskowy i świetnie zapowiadającą się karierę naukową. Jego ponad 40-letni pobyt na górnośląskiej ziemi (choć z założenia miał być krótki) zaowocował udziałem w wydarzeniach, które w stulecie III powstania śląskiego warto przypomnieć.

Na Górnym Śląsku bardzo brakowało polskiej inteligencji i wielu lekarzy z Wielkopolski, którzy doskonale znali język niemiecki, przybyło wspomagać pracę Wojciecha Korfantego. Dr Nowak, który w lipcu 1920 roku przyjechał do Bytomia, obejmując funkcję kierownika prawie dwustuosobowego Wydziału Kulturalnego w Polskim Komisariacie Plebiscytowym, był jednym z nich.

Kiedy w sierpniu 1920 roku wybuchło II powstanie śląskie, objeżdżał cały front, dostarczając materiały sanitarne dla oddziałów powstańczych.

Po zakończeniu działań zbrojnych zajmował się popularyzowaniem polskiej kultury poprzez teatr, muzykę i śpiew. Sprowadzał na Górny Śląsk najlepszych solistów opery warszawskiej i lwowskiej oraz wybitnych solistów skrzypcowych. Po latach wspominał: „Wysokiej klasy koncerty skrzypcowe Ireny Dubiskiej i prof. Barcewicza urządzane w Bytomiu, Katowicach, Gliwicach, Zabrzu i Królewskiej Hucie ściągały nie tylko publiczność polską i niemiecką, lecz także sporą ilość wojskowych sfer alianckich”. Nadzorował polski teatr amatorski i koordynował pracę chórów na całym obszarze, na którym miało się odbyć głosowanie, organizując kursy teatralne i kursy dla dyrygentów.

Często objeżdżał powiatowe Komitety Plebiscytowe, które prowadziły intensywną pracę propagandową, aby przekonać niezdecydowanych Górnoślązaków do głosowania za Polską. Kiedy wybuchło III powstanie śląskie, natychmiast włączył się aktywnie w organizowanie służby medycznej. Najpierw urządził punkt opatrunkowy dla powstańców w Kochłowicach (obecnie Ruda Śląska), a następnie w szpitalu w Sławięcicach leczył rannych po ataku wojsk powstańczych na Kędzierzyn. Szybko awansował na lekarza 1. Dywizji Górnośląskiej, a następnie na szefa sanitarnego grupy operacyjnej „Środek”. W tym czasie prowadził punkt opatrunkowy w Leśnicy, pomagając rannym po ataku na Górę św. Anny.

Kiedy stało się jasne, że o podziale Górnego Śląska zadecydują przedstawiciele wielkich mocarstw i walki powstańcze zakończyły się ewakuacją wojsk poza granicę obszaru plebiscytowego, uznał swój patriotyczny obowiązek za zakończony i powrócił do Poznania. Otrzymał prestiżową posadę w klinice uniwersyteckiej i zajął się między innymi pisaniem w języku polskim podręczników z ginekologii i położnictwa dla studentów medycyny.

Latem 1922 roku dr Nowak otrzymał nieoczekiwanie zaskakującą propozycję zorganizowania oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów). Stanął wówczas przed dylematem, czy kontynuować dobrze zapowiadającą się karierę naukową, czy pomóc organizować służbę zdrowia w polskiej części Górnego Śląska, która borykała się z brakiem wykwalifikowanych lekarzy specjalistów.

Z pobudek patriotycznych zdecydował się na przyjazd na Górnym Śląsk. Dla Ignacego Nowaka najważniejszym argumentem, który go przekonał do porzucenia pracy w poznańskim szpitalu, była informacja, że jeśli nie przyjmie tej oferty, w polskiej lecznicy zostanie zatrudniony niemiecki lekarz.

Już w listopadzie 1922 roku w chorzowskim szpitalu przy obecnej ul. Strzelców Bytomskich otworzył oddział ginekologiczno-położniczy na 60 łóżek. Kilka lat później przy szpitalu utworzył Szkołę Pielęgniarek, która kształciła w cyklu dwuletnim wykwalifikowane kadry medyczne.

W okresie międzywojennym dr Nowak aktywnie zaangażował się w tworzenie polskich instytucji ochrony zdrowia, sprawując funkcję prezesa Towarzystwa Lekarzy Polaków. Przewodniczył także Związkowi Gospodarczemu Lekarzy Polaków na Śląsku, a także Śląskiej Izbie Lekarskiej. Równie aktywny był na polu społecznym, działając w Związku Powstańców Śląskich, Związku Obrony Kresów Zachodnich, Związku Oficerów Rezerwy. W 1930 roku podjął decyzję o rozpoczęciu kariery politycznej. Wystartował z powodzeniem w wyborach parlamentarnych z listy sanacji i został posłem do Sejmu RP III kadencji.

Mandat sprawował krótko, bo zrzekł się go w sierpniu następnego roku w ramach protestu w związku rozpowszechnianymi przez prasę informacjami o złym traktowaniu polityków opozycji uwięzionych w twierdzy brzeskiej. Po rezygnacji z pracy poselskiej włączył się w prace samorządu jako członek Rady Miasta Królewska Huta, a od 1934 roku został jej przewodniczącym. W 1935 roku wystartował w kolejnych wyborach do parlamentu i został posłem do Sejmu IV kadencji, pracując w komisji zdrowia.

Po wybuchu II wojny światowej Ignacy Nowak został zmobilizowany i przydzielony do pracy w szpitalu w Tarnopolu. Kiedy Rosjanie wkroczyli na ziemie polskie, przedostał się do Rumunii, a następnie dotarł do Paryża, gdzie wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po upadku Francji wraz z polskim wojskiem znalazł się w Anglii, a następnie w Szkocji, gdzie prawie do końca wojny leczył polskich żołnierzy. Na początku 1945 roku został przeniesiony na kontynent, pracując jako starszy oficer w Głównej Kwaterze Sprzymierzonych Sił Europejskich. Zajmował się wówczas osobami opuszczającymi obozy jenieckie, a później organizował dla Polaków w Akwizgranie i w Kassel transporty repatriacyjne.

Do Polski, gdzie czekała na niego żona i dwudziestoletni syn, powrócił w maju 1946 roku. Jako były oficer Wojska Polskiego, były poseł blisko związany z sanacją i były żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, nie cieszył się zaufaniem władz komunistycznych, ale z braku wykwalifikowanych lekarzy specjalistów objął funkcję ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego w Szpitalu nr 3 w Chorzowie.

W tym czasie dr Nowak nie angażował się w żadne działania społeczne, skupiając się wyłącznie na pracy zawodowej. Nie uchroniło go to od inwigilacji prowadzonej przez Urząd Bezpieczeństwa jako „podejrzanego o wrogi stosunek do władz Polski”. Na początku lat 50. XX wieku komuniści, chcąc pozbyć się niewygodnego lekarza z funkcji ordynatora, obiecali mu posadę lekarza w Ustroniu. Po złożeniu wypowiedzenia z chorzowskiego szpitala okazało się, że dr Nowak tej pracy nie dostanie, a do szpitala nie może wrócić. Ostatecznie został lekarzem w przyzakładowej przychodni huty „Kościuszko” w Chorzowie.

Władze komunistyczne, chcąc zmusić dr. Nowaka do zakończenia pracy zawodowej, nakazały sędziwemu i doświadczonemu lekarzowi z tytułem doktora nauk medycznych zdać egzamin specjalizacyjny II stopnia w zakresie ginekologii i położnictwa.

W 1957 roku definitywnie zakończył praktykę lekarską i zamieszkał z żoną w Wiśle-Jaworniku, gdzie napisał wspomnienia o znamiennym tytule Nie żałuję. W 1962 roku przeprowadził się do Poznania. Tam zmarł cztery lata później i został pochowany na miejscowym cmentarzu.

Przed śmiercią złożył swoje pamiątki z okresu powstań i plebiscytu w chorzowskim muzeum oraz w Bibliotece Śląskiej. Za zasługi został odznaczony drugim pod względem starszeństwa odznaczeniem państwowym (po Orderze Orła Białego) – Orderem Odrodzenia Polski, dwukrotnie nadanym, a ponadto Medalem Niepodległości, Krzyżem Walecznych oraz Śląskim Krzyżem Powstańczym.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Niezwykły życiorys polskiego patrioty. Dr Ignacy Nowak (1887–1966)” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Renaty Skoczek pt. „Niezwykły życiorys polskiego patrioty. Dr Ignacy Nowak (1887–1966)” na s. 8 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przypomnienie audycji specjalnej Radia Wnet sprzed roku w 101. rocznicę Bitwy Warszawskiej

Krzysztof Skowroński, Paweł Bobołowicz oraz Krzysztof Jabłonka opowiadają o wydarzeniach Bitwy Warszawskiej.

Sztab Piłsudskiego w Puławach, Dęblin, Wieprz, Lwów i Kijów. Goście audycji specjalnej Radia Wnet opowiadają o wydarzeniach sprzed 100 laty i o tym, jak dzisiaj wspominają bohaterów.


Goście audycji specjalnej:

Wojciech Pokora – dziennikarz, szef SDP w Lublinie;

Dr hab. Mirosław Szumiło – UMCS;

Ks. Jacek Jan Pawłowicz – duszpasterz Polaków w Kijowie;

Ks. Sławomir Wartalski – duszpasterz parafii św. Krzyża w Warszawie;

Dmytro Antoniuk – dziennikarz Kuriera Galicyjskiego;

Dr Marcin Paluch – Lotnicza Akademia Wojskowa w Dęblinie;

Maria Czarnecka – współpracowniczka śp. Sławomira Skrzypka;

Jadwiga Chmielowska – redaktor naczelna śląskiego wydania „Kuriera WNET”;

Rafał Dzięciołowski – prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej;

Marcin Zarzecki – prezes Polskiej Fundacji Narodowej;

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski – politolog, historyk UŁ;

Konstanty Chołodow – kapelan Prawosławna Cerkiew Ukrainy;

Robert Czyżewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie;

Rafał Kocot – konsul RP we Lwowie;

Prof. Bohdan Hud – historyk;

Wojciech Jankowski – red. naczelny Kuriera Galicyjskiego;

Olena Bodnar – płastunka;

Mateusz Stachowicz – harcerz;

Red Jakub Maciejewski – Tygodnik Sieci.


 

Ks. Sławomir Wartalski, Wojciech Pokora, a także kronika Krzysztofa Jabłonki z 1, 15 i 23 lipca 1920 roku:

 

Ks. Sławomir Wartalski, Marcin Zarzecki, Rafał Dzięciołowski i kronika Krzysztofa Jabłonki:

 

Ks. Sławomir Wartalski, prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, Wojciech Jankowski, a także Krzysztof Jabłonka:

Wojciech Pokora znajduje się przed rezydencją magnacką, która po powstaniu listopadowym należała do hrabiego Paskiewicza.

Piłsudski jeździł do miejscowości Irena, w której mieścił się drugi sztab dowodzenia. Dzisiaj w miejscu, w którym wówczas mieścił się ten sztab, znajdowała się Szkoła Orląt.

Piłsudski przybył do Puław 13 sierpnia, gdzie znajdowała się tymczasowa kwatera główna naczelnego wodza i tego samego dnia przybył do Ireny, gdzie spotkał się z Leonardem Skierskim oraz Edwardem Śmigłym. Omawiano tam plany przeciwko wojskom bolszewickim. W dniu 15 sierpnia rozpoczęła się bitwa odpryskowa Bitwy Warszawskiej, czyli bitwa pod Cycowem. Bitwa rozstrzygnęła się 16 sierpnia o godzinie 7:00, kiedy na wojska bolszewickie natarli polscy ułani.

15 sierpnia o godzinie 18:00 odbył się także chrzest Józefa Minkiewicza, którego do chrztu trzymał marszałek Piłsudski. Historia Minkiewicza zakończyła się w jednym z niemieckich obozów.

Dr hab. Mirosław Szumiło mówi o sojuszu Piłsudski-Petlura z 21 kwietnia 1920 roku.

Jak zaznacza: Sojusz był niezbędny do zwycięstwa. Sam fakt powstania i sformułowania wojsk ukraińskiej republiki ludowej odegrało istotną rolę.

Dr hab. Szumiło przypomina również postać Siemiona Budionnego, który w czasie wojny polsko-bolszewickiej walczył wraz z 1. Konną armią na Froncie Południowo-Zachodnim próbując zdobyć Lwów. Wojska nieprzyjaciela udało się powstrzymać, dzięki Wojsku Polskiemu pod Zamościem i Komarowem.

Dzwony to przede wszystkim głos Boga i naszej dziękczynnej modlitwy. Już dzisiaj modliliśmy się i dziękowaliśmy Bogu za Cud nad Wisłą – mówi Ks. Jacek Jan Pawłowicz.

Jak dodaje: Główne uroczystości w katedrze skupią się jutro, kiedy to odbędzie się msza dziękczynno-błagalna. Zamówiona została przez ambasadę polską. Ze względu na pandemię, w tym roku nie będzie koncertu, będzie natomiast nabożeństwo maryjne do Matki Bożej Częstochowskiej.

Rozmowa z ks. Sławomirem Wartalskim:

Korespondencja Dmytra Antoniuka:

Jak opowiada dr Marcin Paluch: Armia Czerwona była armią uzbrojoną dość jednolicie. Oprócz artylerii rosyjskiej, ma bardzo duże zgrupowanie karabinów maszynowych.

Maria Czarnecka, współpracowniczka śp. Sławomira Skrzypka, opowiada o wczorajszej uroczystości odsłonięcia pomnika śp. Sławomira Skrzypka w Panteonie Bohaterów w Sanktuarium Narodowym w Ossowie i atmosferze, która towarzyszyła zgromadzonym, w związku z symboliczną datą 14 sierpnia i tamtejszymi polami bitewnymi.

Z kolei historyk, Krzysztof Jabłonka nadmienia, że w szkole w Ossowie , znajdują się 4 tablice wdzięczności. Najważniejsza z nich, poświęcona jest Węgrom, którzy przekazali Polakom 30 mln pocisków. Druga poświęcona lotnikom amerykańskim, trzecia Francuzom, którym dowodził Charles de Gaulle i ostatnia ku pamięci Ormian, którzy faktycznie byli Polakami, ale wielu z nich miało pochodzenie ormiańskie.

Redaktor naczelna śląskiego wydania „Kuriera WNET”, Jadwiga Chmielowska opowiada o polskich kryptologach, którzy wykorzystali nasłuch radiowy do wcześniejsze poznania planów wojsk bolszewickich i dzięki czemu, udało się opracować i przeprowadzić manewr kontruderzenia znad Wieprza.

Krzysztof Jabłonka przypomina natomiast, jak Polacy dokonali złamania szyfru za pomocą grzebienia. Przywołuje też słowa marszałka Piłsudskiego, który powiedział: „Po raz pierwszy od czasów Kościuszki, myśmy wiedzieli o wrogu więcej, niż on o nas”.

Powstanie warszawskie. Co oznaczało w praktyce być towarzyszem tow. Stalina?/ Swietłana Fiłonowa, „Kurier WNET” 86/2021

Przed Powstaniem w Polsce istniały dwa rządy. Każdy miał własne siły zbrojne, własną wizję przyszłości Polski, ale tylko jedna z nich mogła zaistnieć. Która? 77 lat temu nie wydawało się to oczywiste.

Swietłana Fiłonowa

Widmo współpracy sojuszniczej

Życie ludzkie w ZSRR nigdy nie było cenione wysoko. Znaczenie wyczynu wojskowego sowieccy ideolodzy zazwyczaj mierzyli wielkością własnych strat i ofiar – im więcej krwi, tym większa chwała. I tylko w stosunku do powstania warszawskiego od początku stosowano inną, wprost przeciwną zasadę.

„Prędzej czy później prawda o garstce przestępców, którzy podjęli awanturę warszawską w celu zdobycia władzy, stanie się znana wszystkim. Ci ludzie wykorzystywali łatwowierność mieszkańców Warszawy, rzucając wielu prawie nieuzbrojonych ludzi na niemieckie działa, czołgi i samoloty” – napisał Stalin do brytyjskiego premiera Winstona Churchilla i prezydenta USA F. Roosevelta 22 sierpnia 1944 r.

Prawdy o „garstce przestępców” od dawna już nikt nie ukrywa. Jednak zrozumienie tej prawdy, podobnie jak wielu innych prawd, jest nadal utrudnione brakiem jasnego, jednoznacznego stosunku do komunizmu.

W Rosji do dziś dnia nie odczuwać entuzjazmu wobec powojennego systemu politycznego oznacza narażać się na oskarżenie o „upokorzenie nieśmiertelnego wyczynu żołnierzy-wyzwolicieli” i „ukrytą rehabilitację faszyzmu”.

Dekomunizacja nie zmieniła gruntownie stalinowskiej oceny powstania warszawskiego, jedynie dodała do niej lekką irytację: Dlaczego Stalin nie pozwolił Armii Czerwonej pomóc ludności Warszawy? Było to jakoś nie po koleżeńsku, towarzysze tak nie postępują. A może po prostu nie mógł?

To żyje nie tylko w masowej świadomości, stało się również tematem konferencji naukowych, niestety prowadzonych także w języku polskim. Jest to dobry sposób na pozostawienie w cieniu pytania, od którego powinno się zaczynać każde rozważanie tego rodzaju: co oznaczało w praktyce – być towarzyszem towarzysza Stalina?

Pewne problemy z tym mieli już przedstawiciele brytyjskiej misji wojskowej. Proponuję uważnie przeczytać fragmenty ich rozmowy z zastępcą szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, generałem dywizji Nikołajem Sławinem, która miała miejsce 21 listopada 1944 r.

„Sławin: Mówiłem już, że broń i amunicja zrzucana przez brytyjskie samoloty w Warszawie i innych miejscach w dużej mierze wpadła w ręce Niemców, uzupełniając ich rezerwy, lub w ręce tzw. partyzantów, którzy otrzymaną broń użyli do stawienia oporu Armii Czerwonej…

Hughes: To bardzo ważne pytanie. Czy na podstawie Pana odpowiedzi powinniśmy sądzić, że grupy partyzanckie, którym chcieliśmy zrzucić broń i amunicję, będą przez Pana postrzegane jako wrogie?

Sławin: Nie sądzimy, że Brytyjskie Siły Powietrzne celowo zrzucają zaopatrzenie grupom, które nam nie pomagają, jednak zrzucona broń spada głównie do tych ugrupowań, które walczą z Armią Czerwoną.

Hughes: Chciałbym wyjaśnić, czy Pana zdaniem są w Polsce ugrupowania, które walczą z Niemcami i potrzebują pomocy z naszej i Waszej strony?

Sławin: Dowództwo Armii Czerwonej pomaga tym grupom, które walczą z Niemcami i pomagają Armii Czerwonej…

Archer: Czy powinniśmy tak interpretować oświadczenie Pana, że Polacy, którym zrzucamy ładunki, są uważani za wrogów waszego kraju i walczą z Armią Czerwoną? (…) Czy uważa Pan, że wszystkie polskie grupy partyzanckie walczące z Niemcami są dobrze zabezpieczone i nie potrzebują pomocy RAF?

Sławin: Powtarzam, że wszystkie grupy partyzantów, które aktywnie walczą i mają kontakt z dowództwem Armii Czerwonej, są przez nas zaopatrywane”.

W 1941 roku, po niemieckim ataku na Związek Radziecki, Polska i ZSRR ponownie stały się sojusznikami. Już 30 lipca w Londynie przedstawiciele rządów obu krajów podpisali porozumienie zobowiązujące do wzajemnej pomocy w wojnie z Niemcami. („Art. 3: Oba rządy zobowiązują się wzajemnie do udzielenia sobie wszelkiego rodzaju pomocy i poparcia w obecnej wojnie przeciwko hitlerowskim Niemcom”).

4 grudnia w Moskwie Sikorski i Stalin podpisali deklarację, w której zobowiązali się do prowadzenia wojny z Niemcami wraz z zachodnimi sojusznikami do zwycięskiego końca. Polska mogła liczyć na wsparcie ZSRR podczas ustalenia po wojnie nowego, sprawiedliwego porządku w Europie. Lecz jak okazało się wkrótce, Sikorski i Stalin mieli różne wizje sprawiedliwej przyszłości.

Zaledwie po kilku dniach do Polski powróciła zakazana tam od 1938 roku partia komunistyczna. 28 grudnia 1941 r. dosłownie spadła ona z nieba jako noworoczny prezent od nowych przyjaciół.

Członkowie grupy inicjatywnej: Paweł Finder, Bolesław Mołojec, Marceli Nowotko nie wyglądali na bożenarodzeniowych aniołów, nie mieli na plecach skrzydeł, tylko spadochrony, przylecieli ze strony bezbożnej Moskwy, a jednak potrafili dokonywać cudów. Już 5 stycznia 1942 r. ogłoszono powstanie Polskiej Partii Robotniczej.

Nieco ponad rok później, w lutym 1943 roku, Komitet Centralny PPR zażądał oficjalnego uznania, a przede wszystkim prawa do wprowadzenia swoich przedstawicieli do kierownictwa AK.

Rząd londyński zgodził się. Lecz pod warunkiem, że PPR ogłosi deklarację niepodległości od ośrodków zagranicznych i gotowości do walki z każdym najeźdźcą. Jasne, że warunek ten był a priori nie do wykonania. Ale PPR nie upadła na duchu i wiosną utworzyła organizację wojskową – Gwardię Ludową, a w noc sylwestrową (31 grudnia 1943 – 1 stycznia 1944) porodziła swoje najważniejsze dziecko – Krajową Radę Narodową.

KRN sama określała się jako „faktyczna reprezentacja polityczna narodu polskiego, upoważniona do występowania w imieniu narodu i kierowania jego losami do czasu wyzwolenia Polski spod okupacji” i nie uznawała prawa rządu londyńskiego do wypowiadania się w imieniu Polaków, deklarując, że jego polityka jest sprzeczna z interesami narodowymi Polski. Planowano, że KRN będzie miała własne siły zbrojne – Armię Ludową pod dowództwem generała Roli-Żymierskiego. I Dywizja Piechoty im. T. Kościuszki pod dowództwem Zygmunta Berlinga, której formowanie rozpoczęło się w maju 1943 roku, miała stać jego częścią. Gdy Armia Czerwona zbliżyła się do zachodnich granic ZSRR, Rada powitała ją z entuzjazmem, jakiego Stalin oczekiwał od swoich prawdziwych towarzyszy. W apelu do Polaków z całych sił piętnowała rząd emigracyjny, wzywała do utworzenia podległych jej władz lokalnych i wstąpienia w szeregi Armii Ludowej.

Stalin docenił zapał Rady. Dwukrotnie przyjmował jej przedstawicieli na Kremlu (w maju i lipcu 1944 r.), uznał prawo KRN do reprezentowania Polaków i wyraził gotowość nawiązania oficjalnych stosunków z jej organem wykonawczym. A jednak…

Krajowa Rada Narodowa miała jedną wrodzoną wadę – względną niezależność urodzenia. Oczywiście tylko względną – wszystko odbywało się po konsultacjach z Kremlem i pod jego troskliwą opieką. Ale rząd tymczasowy przyjaznej Polski powinien był być, jak żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego 17 lipca z Moskwy do „Wiesława”, tj. Gomułki, został wysłany następujący radiogram:

„Kwestia utworzenia rządu tymczasowego w formie komitetu narodowego jest niezwłocznie aktualna. W związku z tym i w celu utrzymania personelu tutaj, postanowiono natychmiast zorganizować wizytę na terytorium ZSRR, po pierwsze, wszystkich członków plenum KRN, po drugie, wszystkie wybitne postacie nadających się na stanowiska ministrów lub wiceministrów, po trzecie, Pana osobiście i tych pracowników wszystkich partii, których uważa Pan za odpowiednich. Łączna liczba nie powinna być mniejsza niż 60 osób”.

21 lipca 1944 roku powołano Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Stalin nadał noworodkowi tak poetyckie imię, zdając sobie sprawę, że reakcja Anglii i Stanów Zjednoczonych na utworzenie tymczasowego rządu polskiego na Kremlu mogła być aż zanadto bolesna.

W liście do Churchilla zapewniał, że nie uważa Komitetu za rząd tymczasowy. Ale to właśnie ten „nie-rząd” został upoważniony do tworzenia organów samorządów lokalnych w Polsce; to z nim podpisano 26 lipca 1944 r. porozumienie, zgodnie z którym kontrolę nad bezpieczeństwem ludności cywilnej na zapleczu Armii Czerwonej sprawowały władze sowieckie. Więc przed wybuchem powstania w Polsce istniały dwa rządy: jeden konstytucyjny, uznany na arenie międzynarodowej, drugi – wspierany przez potęgę militarną ZSRR i osobiście przez towarzysza Stalina. Każdy miał własne siły zbrojne, każdy miał własną wizję przyszłości Polski, ale tylko jedna z nich mogła zaistnieć. Która? 77 lat temu nie wydawało się to oczywiste. Nawet gdy do Londynu zaczęły napływać meldunki podobne do tych, które przesyłał płk AK Janczar:

„Wszystkie okręgi informują o aresztowaniach oficerów, podoficerów i szeregowców A (armii) K (rajowej), którzy pełnili funkcje kierownicze lub brali udział w operacji „Burza”. NKWD domaga się wydania dowódców. Po przesłuchaniu trafiają do obozów”. Nie ulega wątpliwości, że nawet gdyby Armia Czerwona przyszła „z pomocą” powstańcom, pomoc ta skończyłaby się na aresztowaniu towarzyszy broni. Podobnie jak w Wilnie, gdzie po wyzwoleniu miasta aresztowano ponad 6000 żołnierzy AK.

Na co można było liczyć? Na zachodnich sojuszników? Niestety siły anglo-amerykańskie posuwały się wolniej niż oczekiwano, a to zmniejszyło możliwość nacisku na Kreml. I co było już zupełnie fatalne, amerykańskie samoloty zaczęły zrzucać żywność i broń dopiero w połowie września, i to w niewielkich ilościach, ponieważ powinny były mieć na pokładzie zapasy paliwa na drogę powrotną, bo dowództwo sowieckie odmówiło przyjęcia na swoje lotniska amerykańskich samolotów.

5 września rząd brytyjski wysłał następującą wiadomość do Komisarza Ludowego Spraw Zagranicznych Mołotowa:

„Polacy walczący z Niemcami znajdują się w rozpaczliwej, przygnębiającej sytuacji… Niezależnie od przekonania o słuszności wybuchu powstania, ludność Warszawy nie może być pociągnięta do odpowiedzialności za podjęte decyzje. Nasi ludzie nie mogą zrozumieć, dlaczego Polakom w Warszawie nie wysłano żadnej pomocy materialnej z zewnątrz. Powszechnie wiadomo, że taka pomoc nie mogła zostać wysłana z powodu odmowy przez wasz rząd zezwolenia na lądowanie samolotów amerykańskich na rosyjskich lotniskach. Jeśli Polacy w Warszawie zostaną wybici przez Niemców, to zada opinii publicznej taki cios, skutków którego nie da się przewidzieć.

Gabinetowi Wojskowemu trudno też zrozumieć, dlaczego wasz rząd nie bierze pod uwagę zobowiązań rządów brytyjskiego i amerykańskiego do udzielenia pomocy Polakom w Warszawie. Działanie waszego rządu w celu uniemożliwienia wysłania tej pomocy wydaje się nam sprzeczne z duchem współpracy sojuszniczej, do którego Państwo i my przywiązujemy tak wielką wagę teraz i w przyszłości”.

Na odpowiedź rządu sowieckiego nie trzeba było długo czekać:

„Rząd sowiecki poinformował już rząd brytyjski o swojej opinii, według której za awanturę warszawską podjętą bez wiedzy sowieckiego dowództwa wojskowego i z naruszeniem planów operacyjnych tego ostatniego odpowiedzialni są przywódcy polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Nikt nie może zarzucać rządowi sowieckiemu, że rzekomo nie udzielał wystarczającej pomocy narodowi polskiemu, w tym także Warszawie. Najskuteczniejszą formą pomocy są aktywne działania wojsk sowieckich przeciwko niemieckim okupantom w Polsce…

Co do Pańskiej próby uczynienia rządu sowieckiego w pewnym stopniu odpowiedzialnym za awanturę warszawską i za ofiary ludu warszawskiego, rząd sowiecki nie widzi tego inaczej niż jako pragnienie obarczenia nas cudzym grzechem. Tak samo należy traktować sugestię, że stanowisko rządu sowieckiego w sprawie Warszawy jest rzekomo sprzeczne z duchem sojuszniczej współpracy.

Nie ulega wątpliwości, że gdyby rząd brytyjski podjął kroki, aby dowództwo sowieckie zostało na czas ostrzeżone o planowanym powstaniu w Warszawie, to sprawy Warszawy przybrałyby zupełnie inny obrót. Dlaczego rząd brytyjski nie uznał za konieczne ostrzec o tym rządu sowieckiego?

Czy tutaj zdarzyło się to samo, co w kwietniu 1943 r., kiedy polski rząd emigracyjny, przy braku sprzeciwu rządu brytyjskiego, wydał wrogie Związkowi Sowieckiemu oszczercze oświadczenie o Katyniu? Wydaje nam się, że duch sojuszniczej współpracy sugerowałby inny kierunek działania rządu brytyjskiego”.

Przesłanie Mołotowa do brytyjskiego ambasadora w ZSRR było po wojskowemu jednoznaczne: „Skoro mówimy o rejonie Warszawy, to toczą się tu ciągłe walki z Niemcami na ziemi i w powietrzu, a niezamierzone pojawienie się na tym froncie samolotów nienależących do sowieckiego lotnictwa może wywołać przykre nieporozumienie, na co zwracam uwagę”.

Czy Polska, której żołnierze walczyli na wszystkich frontach, nie nabyła swoją krwią prawa do większej aktywności aliantów? Czy właśnie tak miało być? Czy naprawdę nie tylko krew wylana do 1945 roku, ale wszystko, co wydarzyło się później w Europie Wschodniej, całe nasze dziwne, nienaturalne życie i nasza dzisiejsza bezradność, wynikająca z braku przyzwyczajenia do wolności – to wszystko także odroczona zapłata za zwycięstwo w tej wojnie?

2 października 1944 r., po 63 dniach zaciekłych walk, podpisano akt kapitulacji powstańców. Do Londynu dotarł jeden z ostatnich komunikatów radiowych z Warszawy:

„Oto naga prawda. Potraktowano nas gorzej niż satelitów Hitlera, gorzej niż Włochy, Rumunię, Finlandię. Niechaj sprawiedliwy Bóg osądzi straszliwą krzywdę, jaką cierpi naród polski, i niechaj ześle zasłużoną karę na wszystkich, którzy ponoszą winę. Twoi bohaterowie to żołnierze, których jedyną bronią przeciwko czołgom, samolotom i działom są pistolety i butelki z benzyną. Twoi bohaterowie to kobiety, które opatrywały rannych i przenosiły meldunki pod gradem kul, które przygotowywały w zbombardowanych piwnicach zrujnowanych domów jedzenie dla dorosłych i dzieci, i które niosły pociechę umierającym. Twoi bohaterowie to dzieci, które bawiły się spokojnie wśród dymiących ruin. To lud Warszawy.

Naród, który potrafił wykrzesać z siebie tak powszechne bohaterstwo, jest narodem nieśmiertelnym. Bo ci, którzy zginęli, już zwyciężyli, a ci, którzy żyją, będą walczyć i zwyciężać, i znów dawać świadectwo, że Polska żyje, póki żyją Polacy”.

Nieskłonny do sentymentalizmu Churchill powiedział, że tych słów nie da się wymazać z pamięci.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Widmo współpracy sojuszniczej” znajduje się na s. 1 i 4 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Widmo współpracy sojuszniczej” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Muzyczna opowieść o Powstaniu Warszawskim” już 8 sierpnia w Katedrze Polowej Wojska Polskiego

Radio WNET objęło wydarzenie patronatem medialnym.

W imieniu Ministerstwa Obrony Narodowej, Katedry Polowej Wojska Polskiego, Stowarzyszenia WEST, Fundacji „Nie zapomnij o nas, Powstańcach Warszawskich” oraz wszystkich partnerów medialnych wydarzenia (Radia WNET, Radia Warszawa, Gazety Muranowskiej, InformatorStolicy, Wawa4free) serdecznie zapraszamy na „Muzyczną opowieść o Powstaniu Warszawskim” w wykonaniu zespołu wokalno-aktorskiego „Sonanto” z szerokim składem instrumentalistów.

W repertuarze najbardziej znane pieśni Powstania Warszawskiego. Koncert odbędzie się w niedzielę, 8 sierpnia, początek o godz. 19:00 (po Mszy świętej o 18). Zabiegamy o to, by gośćmi honorowymi wydarzenia byli Powstańcy Warszawscy.

Wstęp wolny z zachowaniem obostrzeń związanych z COVID-19. Liczba miejsc ograniczona.

 

Powstanie Warszawskie. Z zamierzonych 3 dni, biorąc pod uwagę możliwości i zaopatrzenie w broń, powstańcy wytrzymali 63

Heinrich Himmler w jednym z listów do generałów niemieckich pisał, że „była to walka najbardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad”.

Sebastian Szydłowski, Tomasz Wybranowski

1 sierpnia to dla mnie od zawsze ważna data. Album Lao Che, dwa sfatygowane tomy Kolumbów rocznik 20 Romana Bratnego, wreszcie gmach PAST-y, gdzie mieści się Radio WNET, przypominają mi zawsze o tym jednym z najbardziej dramatycznych zrywów w polskiej historii. To powstanie oszlifowało naszego polskiego ducha wieku XX.

Patrząc przez soczewki czasu na powstanie warszawskie, którego 77. rocznica przypada w tym roku, obrazy nasuwają się dwa. Z jednej strony była to przepiękna, choć straceńcza insurekcja głównie młodych ludzi, którzy podjęli rozpaczliwą walką o wolną Polskę. Patrząc z przeciwnej strony, widzimy tragiczny bilans powstania, który wielu historykom dyktuje niełatwe i kłopotliwe pytania o jego logikę i sens. Ale niezależnie od ocen celowości wybuchu powstania, nie ma – o tym jestem przekonany – nikogo, kto nie doceniałby tych zastępów młodych Polaków walczących z Niemcami tak długo, w tak trudnych do wyobrażenia warunkach. Wypada popaść w zadumę, pomilczeć i oddać hołd bohaterom.

Tutaj do wsyłuchania montaż melodii i wierszy poetów pokolenia Kolumbów ’20 (czyta Tomasz Wybranowski):

 

Warto pamiętać i przypomnieć sobie właśnie teraz profesora Normana Daviesa, który piętnaście lat temu opublikował zdumiewająco skrupulatną dysertację, która z dokumentalną precyzją opisała dzieje umęczonej, walczącej i dumnej Warszawy. Teza, a może bardziej pytanie, które stawia w książce profesor Davies, wprawia bowiem w coś więcej niż zakłopotanie naszych „stałych i nierdzewnych” aliantów: Anglików i Amerykanów.

Norman Davies, w przeciwieństwie na przykład do Piotra Zychowicza, autora „Obłędu ‘44”, nie pyta, dlaczego Powstańcy Warszawscy nie osiągnęli zamierzonych celów, ale przede wszystkim, dlaczego w ciągu dwóch miesięcy politycznych wahań i pustych rozmyślań zwycięscy sprzymierzeńcy nie zorganizowali pomocy dla Warszawy i jej walczących dzieci. – Tomasz Wybranowski.

„Żeby nie zajmować się samą wojną, urządzaliśmy sobie wieczory
artystyczne. Odbywały się, kiedy nie było żadnych wypadów ani nalotów, naturalnie przy wyłączonym świetle. To były bardzo przyjemne chwile. Śpiewaliśmy sobie pieśni lub przedwojenne piosenki wojskowe i harcerskie, deklamowaliśmy wiersze. Wierszy było dużo, ponieważ chłopcy „na gorąco” przekładali swoje przeżycia na poezję. To oni pisali najczęściej. Może byli bardziej wrażliwi, mocniej potrafili odczuć te chwile – to oni przecież byli z reguły na pierwszej linii”. Wspomnienie Cecylii Górskiej ps. Góra | Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego

Krok ku wolności

Wieść o planowanym wybuchu powstania wywołała ogólne poruszenie. Dowódcy organizowali zbiórki swych oddziałów w konspiracyjnych lokalach. Przez okupowane miasto z narażeniem życia łączniczki przewoziły broń i rozkazy pisane na cienkich bibułach, które na wypadek rewizji można było dyskretnie zniszczyć.

Na kilka godzin przed planowanym rozpoczęciem walk na ulicach Warszawy zaczęły powiewać biało-czerwone flagi. Niektórzy szli na miejsce zbiórki w powstańczych opaskach na ramieniu, z niekompletnym ekwipunkiem wojskowym, często zdobytym na żołnierzach niemieckich podczas akcji dywersyjnych. Niewtajemniczeni mieszkańcy Warszawy, pełni obaw, ale z wielkim zaciekawieniem wyglądali z okien, poruszeni śpiewem i ogólnym zamieszaniem. Niemcy początkowo nie reagowali, w przekonaniu, że to tylko kolejna prowokacja. Tak naprawdę do końca nie zdawali sobie sprawy z sytuacji.

Komendant główny Armii Krajowej, gen. Tadeusz Komorowski ps. Bór, wyznaczył godzinę „W” na 17.00 dnia 1 sierpnia, choć pierwsze strzały padły na Żoliborzu w północnej części miasta już około godziny 13.00.

W potyczkach z patrolami i żandarmerią udało się w zasadzie zdobyć wyznaczone cele i trochę broni wraz z amunicją. Długo oczekiwany krok ku wolności nie został niestety wykonany równocześnie we wszystkich częściach miasta. Nawet rozkazy wojskowe nie były w stanie utrzymać w ryzach młodzieńczego zapału.

Za trzy dni w wolnej Warszawie…

Na prawie 35 000 zmobilizowanych żołnierzy Armii Krajowej tylko niespełna 10 000 posiadało jakąkolwiek broń. W arsenale poza zdobycznymi karabinami były również powstańczej produkcji karabiny „Błyskawica”, granaty i butelki z benzyną. W użyciu była również broń z czasów pierwszej wojny światowej, jak i broń sportowa. W miarę upływu czasu i rozwoju wydarzeń, sytuacja powstańców pod tym względem ulegała poprawie. Sami uczestnicy przyznali, że „o ile pierwszego sierpnia nie było czym walczyć, tak od połowy września nie było już komu chwytać za broń”.

Przez cały walk napływali nowi ochotnicy, ale bez doświadczenia i przygotowania wojskowego. Wreszcie wałczyła prawie cała Warszawa. Ale taka postawa doczekała się silnych represji. Niemcy odcięli gaz i prąd z wyjątkiem Powiśla, gdzie elektrownia długo pozostawała w rękach powstańców. Od końca sierpnia nasilił się ostrzał artyleryjski. W końcu doszło do masowych migracji z miasta, które w tamtym czasie zostało już zniszczone w siedemdziesięciu procentach.

Zasięg powstania warszawskiego | Fot. Wikipedia

Ostatnie trzy tygodnie powstania warszawskiego to bezustanna zmiana placówek, ewakuacja rannych i kierowanie wszystkich sił do Śródmieścia. A można tam się było dostać niemal wyłącznie kanałami.

3 października zaprzestano wszelkich działań zbrojnych. Z zamierzonych trzech dni, bo tyle tylko mogli walczyć, biorąc pod uwagę możliwości i zaopatrzenie w broń, powstańcy wytrzymali 63. Nie pomogły alianckie zrzuty, które w całości niemal trafiały w ręce Niemców. Nie pomogło również wsparcie 1 Pułku Piechoty 1 Armii Wojska Polskiego, które przybyło zbyt późno, po nieudanej przeprawie przez Wisłę.

Wszyscy uczestnicy powstania otrzymali status wojskowy i zostali przetransportowani do obozów jenieckich.

Skrajne opinie

Powstanie warszawskie było częścią planu „Burza”, przygotowanego przez Armię Krajową w okupowanej Warszawie. Akcja zbrojna miała być połączona z ujawnieniem się i rozpoczęciem oficjalnej działalności najwyższych struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Głównym zamierzeniem zbrojnego wystąpienia nie była, jak można przypuszczać, chęć dania możliwości upustu emocjom ludności Warszawy obciążonej brzemieniem okupacji, lecz przede wszystkim próba ratowania powojennej suwerenności, a być może i niepodległości Polski.

Osiągnąć to można było poprzez odtworzenie w stolicy władz państwowych, które byłyby kontynuacją władz przedwojennych. Zryw miał więc mocne podstawy. Biorąc pod uwagę także fakt, że zbliżał się front i Armia Czerwona, podążając od lutego 1944 roku w kierunku zachodnim, odnosiła sukcesy militarne, począwszy od zimowej klęski wojsk niemieckich pod Stalingradem, wybór daty nie był przypadkowy.

Istotną rolą powstania warszawskiego było także zadanie ciężkich strat Niemcom. Erich von dem Bach-Zelewski, generał policji i SS w Generalnej Guberni, ocenił je na 17 tys. zabitych i 9 tys. rannych. Heinrich Himmler w jednym z listów do generałów niemieckich pisał, że „była to walka najbardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad”.

Natomiast Jerzy Kirchmayer w publikacji dotyczącej powstania przedstawił je jako wielki symbol, pisząc: „Bohaterstwo, ofiarność i zaciętość powstańców są największym w naszej historii przejawem walki o wolność jako wartości wyższej niż życie ludzkie, kalectwo, wszystkie dobra materialne. Byłoby ciężkim błędem nie doceniać, a co gorsza odżegnywać się od takich wartości duchowych”.

Sceptycy i defetyści tego wydarzenia oskarżali i wciąż oskarżają (jak chociażby przywołany przeze mnie Piotr Zychowicz) dowództwo Armii Krajowej o głupotę, odpowiedzialność za zniszczenie miasta na skutek prowokacji wroga dysponującego większym potencjałem zbrojnym i za cierpienia ludności cywilnej. Wielu przyznaje defetystom rację, choć nader łatwo zauważyć jest i optymizm, i ducha walki w oczach młodych ludzi na archiwalnych zdjęciach z sierpnia 1944 roku.

Tak naprawdę powstanie zbrojne było tylko kwestią czasu od samego początku niemieckiej okupacji Warszawy. W obliczu wroga nawet małe dzieci nie wiedziały, co to strach. Powstanie warszawskie to czas, gdzie każdy był bratem i siostrą. Strach zamieniony został w przyjaźń, a silna wola wyparła kompromisy. Udowodniliśmy, czym dla Polki i Polaka jest wolność. Pomimo utraty materialnego dorobku kulturowego naszego narodu, ten jego element nie został naruszony.

 

                                Spotkanie z dumnym warszawiakiem

1 sierpnia przypomina mi także mojego starego przyjaciela Sebastiana Szydłowskiego, którego spotkałem na emigracji w Irlandii. Ten poeta, publicysta i dziennikarz, współpracujący m.in. z miesięcznikiem „Wyspa”, był i jest zafascynowany powstaniem, „miastem nieujarzmionym” i „straceńcami wolności”, jak mówił i pisał o powstańcach. Od czego trzeba zacząć, by poczuć ducha powstania warszawskiego? zapytałem go kiedyś.

– Przemierzyłem bojowe szlaki powstańców, czytając niezliczone publikacje wspomnień, pamiętnikowych zapisków, a także suche fakty w podręcznikach historii, leksykonach i książkach. Krok po kroku na tej podstawie odtwarzam plan sytuacyjny z dnia pierwszego sierpnia 1944 roku.

Do tego potrzebujesz mapy albo wielu map Warszawy z 1944 roku.

O tak! Na planie Warszawy wykałaczkami wbitymi w plastelinę oznaczam miejsca stacjonowania powstańców, nazwy batalionów wraz z miejscami zbiórek i stanem osobowym. W kolorze szarym, polnym oznaczam pozycje 9 Armii Niemieckiej. Niemalże z dokładnością do numeru domu przy ulicy.

Ale szlaków bojowych w pełni odtworzyć nie sposób. Czas, ludzkie zapominanie i przypadkowość architektoniczna po 1945 roku to wszystko utrudnia.

Przemijający czas, powojenna odbudowa i przebudowa miasta, w końcu zamieszanie i nieregularność walk powstańczych nie sprzyjają temu. Zawsze popadam w zadumę na warszawskim Czerniakowie, gdzie po 63 dniach wszystko się skończyło. Jednak Niemcy tego starcia nie wygrali! To żołnierze polskiego podziemia złożyli broń, mając w perspektywie bezsens dalszych walk.

Tomasz Wybranowski & Sebastian Szydłowski

Apel do mieszkańców Warszawy z okazji 77. Rocznicy Powstania Warszawskiego

Prezydent m.st. Warszawy oraz przedstawiciele Muzeum Powstania Warszawskiego i organizacji kombatanckich wystosowali apel do mieszkańców miasta.

Jerzy  Mindziukiewicz „Jur”, wiceprezes i skarbnik Prezydium Zarządu  Związku Powstańców Warszawskich powiedział, że

Kiedy wybuchła wojna, byliśmy wszyscy bardzo młodzi. Ale przez okupację szybko dorośliśmy. Widzieliśmy łapanki, rozstrzeliwania. W miarę czasu zdawaliśmy sobie sprawę, że nic nie jest dla nas ważniejsze niż być wolnymi.

Halina Jędrzejewska „Sławka”, sanitariuszka w czasie Powstania Warszawskiego podkreśliła, iż

Dla nas wszystkich, bez względu na wiek i pochodzenie, te dni są ważne. Dla wszystkich jednakowo. Dla Powstańców jest w tym coś pięknego, że możemy się spotkać, przypomnieć sobie jak było, gdzie walczyliśmy.

Apel do mieszkańców miasta i przebywających w nim gości podpisali Rafał Trzaskowski, prezydent m.st. Warszawy; Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego; Tadeusz Jarosz ze Stowarzyszenia Szarych Szeregów; Teresa Stanek ze Światowego Związku Żołnierzy AK; Jerzy Mindziukiewicz i Halina Jędrzejewska ze Związku Powstańców Warszawskich. W apelu czytamy:

1 sierpnia to data znana każdemu mieszkańcowi Warszawy i każdemu Polakowi. Tego dnia, podobnie jak w ubiegłych latach, o godzinie 17:00 w całej stolicy zawyją syreny. Zwracamy się do wszystkich warszawianek, warszawiaków i osób goszczących w naszym mieście, aby na ich dźwięk zatrzymali się i minutą ciszy uczcili 77. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.

Wspólnie oddajmy hołd poległym i żyjącym uczestnikom Powstania Warszawskiego. Uczcijmy pamięć wszystkich tych, którzy 77 lat temu znaleźli w sobie siłę i odwagę, aby walczyć o wolność Polski. Nie zapominajmy również o cywilnej ludności Warszawy, która z wielkim poświęceniem wspierała walczących Powstańców. Im wszystkim jesteśmy winni dozgonną wdzięczność i szacunek.

W ramach obchodów 77. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego zaplanowano około 250 wydarzeń. Cały program uroczystości znajduje się na stronie Urzędu Miasta. Również tam będzie można śledzić transmisje z wybranych wydarzeń.

1 sierpnia na dziedzińcu FINA premiera filmu „Powstanie Warszawskie”

Z okazji 77. Rocznicy Powstania Warszawskiego, Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny (FINA) zrealizowała film „Powstanie Warszawskie” w reżyserii Jana Komasy.

Film został zmontowany w oparciu o autentyczne kroniki filmowe z sierpnia 1944 roku pochodzące z zasobów FINA. Posiłkując się nowoczesną technologią koloryzacji i rekonstrukcji materiałów audiowizualnych oraz zapraszając do współpracy grupę znamienitych twórców, jego autorzy zrealizowali projekt, który nie ma odpowiednika w skali światowej

czytamy na stronie FINA.

6 godzin oryginalnych kronik z Powstania Warszawskiego; 7 miesięcy pracy; zespół konsultantów ds. militariów, ubioru, architektury, również urbanistów, varsavianistów i historyków; 1000 godzin konsultacji kolorystycznych; 1200 ujęć; 1440 godzin koloryzacji i rekonstrukcji; 112.000 wybranych klatek; 648.000 minut rekonstrukcji; 22.971.520 megabajtów danych.

Efektem jest 85 minut odbudowanego, pokolorowanego, ściskającego za gardło filmu, który ukazuje Powstanie Warszawskie z niespotykanym dotąd realizmem.

Opowiada historię Powstania Warszawskiego z 1944 roku oczami dwóch młodych braci, realizatorów Powstańczych Kronik Filmowych, wykonujących rozkazy dla Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej. Bohaterowie są bezpośrednimi świadkami walki powstańczej i marzą o sfilmowaniu „prawdziwej” wojny.

napisano w opisie filmu. Powstała specjalna strona poświęcona produkcji: http://powstaniewarszawskiefilm.pl/

Projekcja filmu odbędzie się 1 sierpnia o godz. 21 na dziedzińcu FINA (ul. Wałbrzyska 3/5). Wstęp wolny. W razie deszczu pokaz zostanie przeniesiony do Sali kinowej Ziemia Obiecana w FINA).

Pokaz odbędzie się z wykorzystaniem bezprzewodowych słuchawek udostępnionych przez organizatora, który zachęca, by słuchawki rezerwować wcześniej przez formularz, który będzie udostępniony na stronie https://fina.gov.pl/event/powstanie-warszawskie-jana-komasy-plenerowy-pokaz-specjalny-w-77-rocznice-wybuchu/

„Korzenie pamięci”- nowa inicjatywa Muzeum Powstania Warszawskiego

Chcieliśmy na przykładzie potomków powstańców zbudować taką figurę, że właściwie to wszyscy jesteśmy, w jakimś sensie, potomkami powstańców warszawskich – powiedział dyrektor Muzeum Jan Ołdakowski.

Z okazji 77. rocznicy Powstania Warszawskiego, muzeum inauguruje projekt „Korzenie Pamięci”. „Zapraszamy potomków Powstańców Warszawskich do wzięcia udziału w inicjatywie, która sprawi, że pamięć o Powstańcach Warszawskich stanie się prawdziwie żywa” – przekazało w komunikacie Muzeum Powstania Warszawskiego.

Na warszawskich ulicach pojawiły się elementy kampanii w postaci charakterystycznych plakatów. Na czerwonym tle wyraźnie widać czarne zarysy postaci pokryte czarno-białymi fotografiami. To potomkowie powstańców, którzy zgodzili się na wykorzystanie ich wizerunków. Z nimi zostały też przeprowadzone wywiady, które są dostępne na kanale Muzeum Powstania Warszawskiego www.youtube.com/1944pl

Chcieliśmy na przykładzie potomków powstańców zbudować taką figurę, że właściwie to wszyscy jesteśmy, w jakimś sensie, potomkami powstańców warszawskich. Te wartości, które rodziny powstańców mogły na co dzień czerpać, bo mieli tych powstańców obecnych w życiu to one są przenoszone w ten sposób dla innych.

mówił podczas poniedziałkowej konferencji dyrektor placówki Jan Ołdakowski, który także jest potomkiem uczestników Powstania.

Hasło kampanii brzmi „To od nas zależy, czy było warto!” i – jak dodaje dyrektor Muzeum – jest cytatem, który pochodzi z jednej z zarejestrowanych już rozmów. Na stronie www.1944.pl jest dostępna ankieta członka rodziny powstańca warszawskiego.

Do tej pory o swoich dziadkach i wujkach opowiedziało już kilkanaście osób. Wśród nich jest również wnuk Ignacego Łyskanowskiego ps. Skiba, Szymon Majewski.

Żadnego mojego wyboru czy przygody życiowej nie da się zestawić z tym, co przeżył mój dziadek. Był sierotą, przetrwał dwie wojny, jako szesnastolatek zasilał legiony. Niezależnie od tego, co mi się przytrafia, traktuję jego historię jako lekarstwo. Często myślę, że moje przeżycia to nic w stosunku do tego, co przetrwał on i jego pokolenie – mówił.

Jak czytamy na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego czas płynie, a powstańcy gasną na naszych oczach, dlatego właśnie ten projekt. Wywiady z wnukami, członkami rodzin powstańców by w opowieściach o nich, o tym jacy byli na co dzień, jakie mieli marzenia, obawy, co było ich radością. Właśnie w tych wspomnieniach może przetrwać pamięć o powstańcach.