Dr Jabłonka: Konstytucja marcowa nawiązywała do całego dziedzictwa I Rzeczpospolitej

Dr Krzysztof Jabłonka w setną rocznicę uchwalenia konstytucji marcowej mówi o kulisach jej przyjęcia oraz o tym, jaki ustrój państwa wprowadzała.

Konstytucję marcową przyjęto z niesamowitym poczuciem patriotyzmu i przez aklamację.

Dr Krzysztof Jabłonka mówi o konstytucji marcowej w setną rocznicę jej uchwalenia. Na jej mocy Polska miała się stać państwem unitarnym. Prezydent RP miał być wybierany na siedmioletnią kadencję przez Zgromadzenie Narodowe.

Ustawa zasadnicza nawiązywała do całego dziedzictwa I Rzeczpospolitej. Stawiała nas w pierwszym szeregu państw demokratycznych ówczesnej Europy.

Jak wskazuje rozmówca Adriana Kowarzyka, konstytucję marcową cechowało daleko idące ograniczenie siły władzy wykonawczej. Wynikało to z chęci wzorowania się na ustroju Francji.

Potem dokonano pewnej korekty – nowela sierpniowa z 1926 r. wzmacniała kompetencje prezydenta.

Zdaniem dr Jabłonki istotnym aspektem konstytucji marcowej było przyznanie kobietom pełni praw wyborczych. Nie istniało również zróżnicowanie tych praw w zależności od przynależności narodowej.

Jednym z grzechów konstytucji marcowej było jej krojenie przeciwko Józefowi Piłsudskiemu.

Historyk przedstawia ponadto charakterystykę polskiej sceny politycznej początku  lat 20. XX w. Kluczową rolę odgrywał wtedy Związek Ludowo-Narodowy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Ewa Stankiewicz: Tragedia smoleńska jest marginalizowana. Po blisko 11 latach nie ma żadnych wymiernych efektów raportu

Ewa Stankiewicz opowiada o swoim filmie „Stan zagrożenia” oraz o tym, jaki jest obecny stan wiedzy na temat wydarzeń, jakie rozegrały się blisko 11 lat temu pod Smoleńskiem.

Ewa Stankiewicz komentuje sprawę emisji swojego filmu „Stan zagrożenia”. Produkcja zostanie wyemitowana 10 kwietnia w telewizji publicznej. Wcześniej materiał był kilkukrotnie wycofywany  emisji. Film dostał wiele nagród. Dziennikarka ma nadzieję, że obcokrajowcy zainteresują się tym ważnym dla Polaków tematem.

Zaznacza, że kwestia tragedii smoleńskiej jest dziś zmarginalizowana, co nie powinno mieć miejsca.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.N.

Witold Jurasz: Sztuka dyplomacji polega na załatwianiu spraw z niekoniecznie dobrym sąsiadem

Problem polega na tym, że my w odpowiedzi na wydalenie naszego konsula wydaliliśmy dyplomatę o dużo wyższej randze – co potwierdzają mi nieoficjalnie w naszym MSZ. Pomysł jest taki sobie.

W piątek 12 marca wiceminister Marcin Przydacz poinformował, o decyzji Ministerstwa Spraw Zagranicznych o wydaleniu dwojga białoruskich konsulów z placówek w Warszawie i Białymstoku. Decyzja jest odpowiedzią na wydalenie i kontynuację nieprzyjemnych stosunków Mińska wobec polskich dyplomatów, po obchodach narodowego Dnia Pamięci o Żołnierzach Wyklętych w polskiej szkole im. Romualda Traugutta w Brześciu:

Ważnym jest, czy w istocie jest tak, jak twierdzi strona białoruska – że nasz konsul wziął udział w jakiś uroczystościach, w których oddawano cześć Romualdowi Rajsowi ps. „Bury”. Ja przypominam, że oddział „Burego” wymordował siedemdziesięciu dziewięciu cywilów, w tym kobiety i dzieci, pochodzenia białoruskiego – stwierdza Witold Jurasz.

Dyplomata wskazuje m.in. na brak faktycznych dowodów w wystosowanym przez władze białoruskie oskarżeniu wobec polskiego dyplomaty:

I rzeczywiście, gdyby polskie konsul wziął udział w takich uroczystościach, w których stawiano by go w roli bohatera – osobę, która popełniła zbrodnie o znamionach ludobójstwa, to byłoby to szaleństwo. Ja nie zakładam, że polski konsul jest szaleńcem, a strona białoruska nie przedstawiła żadnych dowodów, chociaż zapowiada, że przedstawi. Albo miała miejsce jakaś prowokacja w stosunku do polskiego konsula.

Były ambasador komentuje impulsywną decyzję polskiego MSZ o wydaleniu białoruskich dyplomatów z Warszawy i Białegostoku:

Białoruska dyplomacja to stara sowiecka szkoła dyplomacji, która mówi, że jeżeli jeden kraj wydali trzeciego sekretarza – to trzeba wydalić trzeciego sekretarza itd. I problem polega na tym, że my w odpowiedzi na wydalenie naszego konsula wydaliliśmy dyplomatę o dużo wyższej randze – co potwierdzają mi nieoficjalnie w naszym MSZ. To miało dać do myślenia stronie białoruskiej, ale tak zupełnie uczciwie – dawanie do myślenia „ścianie z żelbetu” to jest taki sobie pomysł.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Jak z Muzeum Historycznego w Warszawie skradziono obraz Elisabeth Vigée-Lebrun? / Piotr Witt, „Kurier WNET” 81/2021

Nawet jeżeli z powodu upływu lat wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania.

Piotr Witt

DO P. PROKURATORA GENERALNEGO RP
ZAWIADOMIENIE O PODEJRZENIU POPEŁNIENIA PRZESTĘPSTWA

Czuję się w przykrym obowiązku zawiadomić Pana o podejrzeniu kradzieży z Muzeum Historycznego w Warszawie portretu Izabeli z Lasockich Ogińskiej autorstwa Elisabeth Vigée-Lebrun.

UZASADNIENIE

Chodzi o pozycję najcenniejszą w zbiorach tej placówki i jedną z najcenniejszych w zbiorach polskich w ogóle zarówno pod względem wartości materialnej, jak i historycznej. Portret przedstawia Izabelę Ogińską, żonę twórcy hymnu polskiego – Michała Kleofasa Ogińskiego. Wartość materialną dzieła sztuki trudno określić, gdyż zależy ona od kaprysów rynku; w listopadzie 1984 roku, w mojej obecności, w paryskim domu aukcyjnym Hotel Drouot, za piękny i znany portret księżny de Caderousse jej autorstwa uzyskano tylko 1 milion 200 tys. franków (równowartość 1 mln 200 tys. obecnych euro.) Kupił go marszand nowojorski Mathiessen, obecnie w Muzeum Nelson-Atkins, Kansas City, USA. Ale w październiku 2016 roku znacznie mniej interesujący portret matki Ludwika Filipa został sprzedany za ponad 5 milionów euro (5 milionów 340 tys. 800). W każdym razie dzieła Elisabeth Vigée-Lebrun znajdują się w największych muzeach świata: w Luwrze, w Wersalu, w nowojorskim Metropolitan Museum, w petersburskim Ermitażu, w moskiewskim Muzeum Puszkina… Nadworna malarka Marii Antoniny uważana jest za najwybitniejszą portrecistkę XVIII wieku.

Portret księżny Izabeli Ogińskiej, prpd. autorstwa Czy z Muzeum Historycznego w Warszawie skradziono obraz Elisabeth Vigée-Lebrun? / Piotr Witt, „Kurier WNET” 81/2021 Elisabeth Vigée-Lebrun | Fot. ze zbiorów autora

Od stu lat portret Ogińskiej posiada bogatą literaturę w pracach historyków sztuki. Jeden z nich tak streścił dzieje obrazu (tłumaczę z francuskiego): „Księżna Michałowa Ogińska, urodzona Izabela Lasocka, pominięta w katalogu Mme Vigée-Lebrun, jest jednak, jak się wydaje, niezaprzeczalnie jej dziełem. Olej na płótnie 66 x 56 cm z pewnością malowany był w Petersburgu. Mycielski uważał ten portret za „niezwykły, pełen prostoty w ujęciu i realizmu w technice. Zupełnie, jak gdyby duch Davida powiał przez tę kompozycję” (J. Mycielski, St. Wasylewski, Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun 1755–1842, Lwów, Poznań 1927, s. 140). Przed pięćdziesięciu laty (tzn. ok. 1927 roku! PW) obraz należał do Aleksandra Horwatha. W 1941 r. jego następny właściciel, Józef Młodecki, sprzedał go za pośrednictwem salonu sztuki „Skarbiec” w Warszawie. Znajdował się następnie w posiadaniu Edmunda Mętlewicza, od którego około 1946 r. obraz był kupiony przez pediatrę warszawskiego, dr. Remigiusza Stankiewicza, który w testamencie zapisał swoje kolekcje Muzeum Historycznemu miasta Warszawy, gdzie stanowi część stałej ekspozycji” (A. Ryszkiewicz, „Bulletin du Musée National de Varsovie 1979” nr 1, s. 30).

Tylko z ostatnim twierdzeniem Ryszkiewicza nie można się zgodzić. Od kiedy dar dla miasta znalazł się w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy, przez blisko trzydzieści lat nikt obrazu nie oglądał, poza woźnym i sprzątaczkami. Wisiał w sali permanentnie zamkniętej na klucz. Mieszkając w pobliżu muzeum, wielokrotnie próbowałem go obejrzeć. Za każdym razem trafiałem na jakieś przeszkody; nie można było znaleźć klucza od sali, woźna chora, obraz jest od dłuższego czasu w konserwacji, p. kustosz oprowadza wycieczkę… itp. Kiedy wreszcie mnie dopuszczono, zobaczyłem, że przy arcydziele nie ma kartki z nazwiskiem ofiarodawcy – to może mniejsza – ale również ani dudu, kto namalował i kogo przedstawia. Obraz wydał mi się nieco inny od tego, który znałem tak dobrze. Położyłem to na karb figlów pamięci i brutalnej konserwacji.

Kiedy zmieniono wystawę, wyszło na jaw, że w pięknej ramie wisi, zamiast oryginału nadwornej malarki Marii Antoniny, jego świeża i wierna kopia. Gdzie podział się oryginał?!

Pytanie ma dla mnie charakter osobisty, ponieważ pod portretem Ogińskiej spędziłem dzieciństwo. Pozbawiony ojca, wychowywałem się częściowo u wujostwa Stankiewiczów. Małżeństwo starszej siostry mego ojca, Ludmiły, z doktorem Remigiuszem Stankiewiczem było bezdzietne. Wizerunek Izabeli Ogińskiej przez długie lata wisiał w salonie wujostwa nieoprawiony. Na fotografiach rodzinnych starano się go pomijać – wszyscy byli odświętnie wystrojeni, więc obraz „nieubrany” psułby całość kompozycji. Rama istniała; w testamencie wuja występuje jako „rama stalowa”, ale to nie ciężar ramy był przyczyną zaniedbania. Chodzi o błąd maszynistki („stylowa”) – po prostu nikt w domu nie miał nigdy siły ani czasu, żeby złożyć jedno z drugim. „Jutro oprawimy Ogińską” – mówiono.

Ludmiła Stankiewiczowa zmarła w 1954 roku. Profesor sześć lat później. Przed śmiercią podarował Warszawie portret pierwszego prezydenta stolicy z czasów Kościuszki – Ignacego Wyssogoty Zakrzewskiego autorstwa Józefa Peszkego. Pozostałą część kolekcji przed przekazaniem jej miastu zbadali i opisali po jego śmierci dwaj doświadczeni eksperci – historyk sztuki, znawca malarstwa profesor Jerzy Sienkiewicz i znany antykwariusz – Tadeusz Wierzejski, zresztą sam hojny ofiarodawca polskich muzeów.

Obaj znawcy nie mieli zastrzeżeń co do autorstwa Vigée-Lebrun, tak jak nie mieli ich wcześniej Mycielski i Wasylewski. Ich opinię potwierdził i rozwinął w latach 1978–1979 cytowany wyżej profesor Andrzej Ryszkiewicz, najlepszy w Polsce znawca malarstwa francuskiego.

Interesując się losami obrazu, mogłem stwierdzić kilka niepokojących faktów.

1° Brak dokumentacji fotograficznej oryginału. Pozwoliłaby ona na porównanie ze świeżą kopią, którą został zastąpiony w zbiorach muzeum. Biało-czarna reprodukcja heliograwiurowa w dziele Mycielskiego i Wasylewskiego jest nie dość wyraźna. Klisze do wydawnictwa wykonał zakład Paulussen & Co w Wiedniu. Ryszkiewicz, pod ilustracją w cytowanym „Bulletin” (s. 31), zamieszcza zdjęcie według kliszy w zbiorach Instytutu Sztuki PAN. Sprawdziłem. Katalog zbiorów ikonograficznych IS PAN w istocie odsyła do płyty szklanej z 1936 roku; a więc na pewno zdjętej z oryginału. Ten sam napis widnieje na kopercie ze zdjęciem. Niestety w kopercie nie ma szklanej płyty. Jest tylko współczesne zdjęcie na papierze. Kiedy, przez kogo i z jakiego powodu płyta została usunięta?

2° Dlaczego obraz poddano konserwacji, chociaż był w doskonałym stanie? Świeża kopia nie wymagała konserwacji. Dlaczego konserwowano tak długo?

3° Kiedy już stało się wiadome, że zamiast oryginału w muzeum znajduje się kopia, dlaczego muzeum nie podniosło alarmu? Personel muzeum, nieświadomy podmiany, ze względu na rangę dzieła nazywał przecież Ogińską „nasza Dama z łasiczką”.

4° Mam nadzieję, że żaden inny obraz w muzeum nie został wymieniony na kopię. Ale nie szkodziłoby sprawdzić. Można by przy okazji obejrzeć również Damę z łasiczką w Krakowie.

DOWODY

Mogę tylko wskazać na cytowaną powyżej literaturę przedmiotu oraz dowody, do których, mieszkając stale za granicą, nie mam dostępu, a które powinny znajdować się w muzeum:

  • opinie rzeczoznawców prof. Sienkiewicza i T. Wierzejskiego,
  • dokumentacja konserwatorska,
  • zapisy inwentarza muzealnego,
  • kopia w muzeum.

Obraz był wielokrotnie fotografowany do reprodukcji w prasie i w katalogach. Klisze fotografów mogą pomóc w ustaleniu prawdy.

Uwaga! Prof. Ryszkiewicz, którego znałem osobiście, wielokrotnie podkreślał, że nie można wydać opinii o obrazie na podstawie reprodukcji, bez oglądu bezpośredniego. Nie omieszkał więc obejrzeć opisywanego dzieła. Mieszkał przy ul. Długiej, kilkaset metrów od Muzeum Historycznego. W drugiej połowie lat 1970. stwierdził, że okazany mu obraz jest „niezaprzeczalnie jej dziełem”.

Mając na uwadze powyższe, zwracam się z wnioskiem o wszczęcie dochodzenia. Nawet jeżeli z powodu upływu lat od momentu dokonania przestępstwa wiele dowodów mogło zaginąć, a świadectwa ulec zniekształceniu, to portret Izabeli Ogińskiej zasługuje na podjęcie najtrudniejszego nawet śledztwa celem jego odzyskania.

(własnoręczny podpis, dane personalne identyfikacyjne do wiadomości władz)

Artykuł „Do Prokuratora Generalnego” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 81/2021, s. 3 – „Wolna Europa”.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Witta pt. „Do Prokuratora Generalnego” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program Wschodni: „Sojusz” to partia prorosyjska i jest poważnym wyzwaniem dla całej Białorusi, w tym dla Łukaszenki

W najnowszym „Programie Wschodnim” m.in. o nowo powstałej białoruskiej prorosyjskiej partii „Sojusz” i jaką rolę może ona odegrać we wschodniej polityce.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz;

Realizacja: Michał Mioduszewski, Wiktor Timochin


Goście:

Dr Jewhen Mahda – politolog, dyrektor Instytutu Polityki Światowej;

Ajder Mużdabajew – dziennikarz i publicysta telewizji krymsko-tatarskiej ATR


Na Białorusi powstała prorosyjska partia „Sojusz” – o tym czy Putin ma w planach powtórzenie scenariusza ukraińskiego z 2014 roku i zainicjowanie na Białorusi ludowych republik prorosyjskich, mówi Dr Jewhen Mahda:

Na Białorusi mamy obecnie 15 partii politycznych, ale brakuje tam realnego partyjnego życia. Partia polityczna „Sojusz” to partia prorosyjska i jest naprawdę poważnym wyzwaniem dla całej Białorusi – biorąc nawet pod uwagę samego Łukaszenkę i widząc, że on nie planuje rozstać się z władzą.

Politolog wskazuje na paradoksalny charakter nowo zaistniałej sytuacji politycznej z „Sojuszem” w tle:

Dla Białorusi ta sytuacja wygląda naprawdę paradoksalnie: Łukaszenko mówi publicznie, że jest nieodwołalnie związany z Rosją, a tymczasem od tyłu pojawia się siła, która będzie destabilizować jego politykę.

Ajder Mużdabajew opowiada patryjotycznej i medialnej misji, jaka spoczywa na twórcach krymsko-tatarskiej telewizji ATR:

Niedawno prezydent Zełenski mówiąc o Krymie nazwał go sercem Ukrainy, w swoim wystąpieniu użył metafory mówiąc, że ich narodowi zostało wyrwane serce. A Kanał telewizyjny ATR nie jest jedynie kanałem telewizyjnym – to jest symbol krymsko-tatarskiego ducha, szczególnie teraz, w czasach okupacji Krymu jest tym, co trzyma nas razem.

Dziennikarz mówi również o fasadowości obietnic oraz braku realnego wsparcia ze strony Ukrainy, z którym mierzy się telewizja:

I teraz, patrząc na te wszystkie poprawne słowa, które padły z ust polityków Ukrainy, nie widzę tej szczerości, że naprawdę chcą pomóc Krymowi i krymskim Tatarom. Widzę to raczej jako imitację pomocy. (…)

Poza skomplikowaną sytuacją polityczną, telewizja ATR napotyka także trudności natury finansowej. Publicysta nawiązuje m.in. do problematycznego położenia kanału, który mimo formalnego wsparcia ze strony Ukrainy oraz Unii Europejskiej, nadal nie otrzymuje dofinansowania od ukraińskiego rządu. Dziennikarz wskazuje na absurd sytuacyjny, kiedy to Unia musi upominać Ukrainę o wsparcie dla kanału, którego istnienie powinno leżeć przede wszystkim w jej interesie:

Władze ukraińskie ciągle wymyślają nowe powody by odmówić ATR dofinansowania – tego, które już jest wpisane w ukraiński budżet na nasz kanał. Jako telewizja mamy ciągle do spełnienia takie wymogi jakby nie było okupacji, jakby były tu jakieś inne kanały, z którymi mielibyśmy konkurować. (…) I ja nie rozumiem dlaczego mamy to robić.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Program Wschodni: Grodno jeszcze się broniło, a NKWD na oczach ludności rozstrzeliwało polskich oficerów i żołnierzy

W najnowszym „Programie Wschodnim” poruszono temat najnowszego artykułu Andrzeja Poczobuta odnoszącego się do zbrodni NKWD popełnionej na polskich oficerach i żołnierzach w Grodnie.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz;

Realizacja: Michał Mioduszewski, Wiktor Timochin;


Goście:

Andrzej Poczobut – polski i białoruski dziennikarz i publicysta, współpracownik białoruskiej redakcji WNET;

Janina Jakowenko – ukraińska reporterka, współpracowniczka redakcji WNET;

Robert Czyżewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie;


W najnowszym „Programie Wschodnim” Paweł Bobołowicz w rozmowie z Andrzejem Poczobutem porusza temat nieznanego sowieckiego dokumentu, opisującego zbrodnie NKWD popełnione na polskich oficerach i żołnierzach, w trakcie obrony Grodna we wrześniu 1939 r. Dokument ten stanowił punkt wyjścia do najnowszego artykułu Poczobuta dla Gazety Wyborczej:

To jest dokument działu kadr KC Komunistycznej Partii i myślę, że właśnie dzięki temu on trafił w czyjeś ręce, a nie został utajniony. Dotyczy osoby tzw. „towarzysza Iwanowa”, naczelnika czwartego działu NKWD przy białoruskim Okręgu Wojskowym. (…) Sekretarz Działu Kadr sporządził taką charakterystykę, która dotyczy Iwanowa i gdzie zostały jego przewinienia, m.in: samowolne egzekucje uczestników obrony Grodna.

Dziennikarz wskazuje na ważne dla historyków informacje, których dowiadujemy się z notatki z Grodna:

Dokument opisuje dokładnie jak odbywała się egzekucyjna selekcja; że jeńców wojennych dzielono na trzy grupy: jedna grupa to natychmiastowa egzekucja, druga szła do więzienia, a trzecia była zwalniana. Opisuje też, że egzekucje te odbywały się na oczach polskich jeńców i miejscowej ludności, 300 – 400 metrów od Grodna.

Jak podsumowuje gość:

Iwanow został ukarany przez władze sowieckie za „nadgorliwość”, a dokładnie za to, że 22 września nie zważając na rozkaz przełożonego, który zabraniał dokonywania takich egzekucji, on dokonał jeszcze jednej.  Jej przebieg nie jest opisany, ale wiemy, że 22 i 23 września to były najczarniejsze dni w historii Grodna dlatego, że po opanowaniu miasta sowieci po prostu zabijali na ulicach (…) i rola Iwanowa, jak wynika z tego dokumentu, była znacząca


W dalszej części audycji Janina Jakowenko opowiadała o bieżących wydarzeniach kulturalnych i społecznych w Kijowie:

1 marca w Kijowie odbyło się otwarcie nowej kawiarni socjalnej San Angelo oraz wystawy charytatywnej „Ptaki Ukrainy” przy wsparciu Funduszu Ochrony Bioróżnorodności Ukrainy. Datki na cele charytatywne ze sprzedaży obrazów zostaną skierowane na stworzenie przestrzeni bioróżnorodności w mieście Kijów, jak również w Fastowie. Na otwarciu między innymi była małżonka Ambasadora RP pani Monika Kapa-Cichocka, która opowiedziała nam o tym wydarzeniu i planach na przyszłość.


Ostatni gość programu, Robert Czyżewski przybliżył słuchaczom historię związaną z publikacją najnowszego reprintu twórczości Tymko Padury wydawnictwa Warszawa 1844 r., który ukazał się dzięki pomocy Instytutu Polskiego w Kijowie:

To chyba więcej niż dzięki nam – wydanie tego reprintu było naszą inicjatywą. Dość powiedzieć, że wydanie miało ukazać się w ubiegłym roku, niestety koronawirus nieco nas powstrzymał, ale kolportować je na Ukrainie będziemy właśnie teraz. (…)

Dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie przedstawił też postać i specyfikę twórczości Tymko Padury, którego twórczości poświęcona jest publikacja:

Jest to chyba pierwsza specyfika Tymko Padury, że inaczej niż wielu autorów współczesnych, ale i autorów XIX wiecznych, Tymko Padura chciał się zgubić jako autor; on świadomie nie podpisywał swoich wierszy, by były one uznane za ludowe. (…) Po pierwsze, to jest to samo pokolenie co Mickiewicz i Słowacki; pokolenie które doświadcza Powstania Listopadowego; pokolenie, dla którego lud jest niesamowicie istotny, i tu wprowadził ten najbardziej skomplikowany element – nie wolno w tak prosty sposób przenosić współczesnych podziałów narodowych na Polaków, Ukraińców, Białorusinów i Litwinów.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Oryginalny średniowieczny kościół będzie Pomnikiem Historii/ Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” 81/2021

Największy podziw budzi wnętrze świątyni, które pokryte zostało w średniowieczu polichromiami. Zajmują one ponad 1000 m2 powierzchni, co sprawia, że są one największe i najbogatsze w Polsce.

Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach
siódmym Pomnikiem Historii w województwie opolskim?

Zdjęcia Paweł Uchorczak

Wniosek o wpis kościoła pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach (powiat brzeski, woj. opolskie) od około roku jest już gotowy i czeka w kolejce na wpis na prezydencką listę Pomników Historii, czyli szczególnie ważnych obiektów zabytkowych w kraju. Wpis ten popierają władze samorządowe z Marszałkiem Wojewodztwa Opolskiego na czele, dziekan Wydziału Konserwacji dzieł Sztuki na Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, władze powiatu brzeskiego oraz społeczność Małujowic.

Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach jest wyjątkowym zabytkiem na mapie Polski oraz historycznego Dolnego Śląska. Został zbudowany jako fundacja księcia śląskiego Henryka III z dynastii Piastów. To wyjątkowy obiekt sztuki, ale także przystanek pątników na międzynarodowej, legendarnej Drodze św. Jakuba.

Największy podziw budzi wnętrze świątyni, które pokryte zostało w średniowieczu polichromiami. Zajmują one ponad tysiąc metrów kwadratowych powierzchni, co sprawia, że są one największe i najbogatsze w Polsce.

Anonimowi średniowieczni twórcy przez 150 lat zostawiali swój ślad we wnętrzu małujowickiej świątyni, pokrywając wszystkie ściany dekoracją malarską. W latach 2010–2012, po pracach konserwatorskich prowadzonych (w prezbiterium i nawie) przez ekspertów z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod kierunkiem prof. Jarosława Adamowicza, malowidła te odzyskały dawny blask.

W prezbiterium możemy wyróżnić jako odrębne gatunki malarstwa: polichromię architektoniczną, polichromię pokrywającą rzeźbę, dekoracje ornamentalne oraz kompozycje figuralne.

Dekoracja malarska pokrywa ściany prezbiterium, wysklepki, konsole, służki z kapitolami, żebra i zworniki, glify wewnętrznych okien oraz podłucze tęczy. Pierwszą dekorację malarską datuje się na okres po 1319 r., kiedy to patronat na kościołem przejął klasztor dominikanek we Wrocławiu. Jest nią wizerunek św. Tomasza Apostoła, patrona m.in. budowniczych, cieśli, kamieniarzy i teologów. Znajduje się on w prezbiterium, na ścianie południowej w przęśle ołtarzowym, po zachodniej stronie okna. Fragment tego dzieła (w formie medalionu) został odkryty przez zespół dra J. Adamowicza podczas konserwacji w latach 2010–2012. Zdaniem krakowskich konserwatorów zabytków, formę tego malowidła należy wywodzić ze ściennego malarstwa czeskiego, które w 2 ćwierćwieczu XIV w. wywierało silny wpływ na sztukę śląską.

Nadal jednak część malowideł w tym obiekcie wymaga dalszych prac – w tym zwłaszcza oryginalne, XIV-wieczne polichromie, znajdujące się powyżej stropu, na strychu świątyni! W 2 połowie XIV w. powstała dekoracja figuralna nawy kościoła. Malowidła objęły zachodnią i wschodnią ścianę korpusu wraz z częścią polichromii znajdujących się ponad obecnym stropem. Ściana wschodnia ukazuje: Pokłon Trzech Króli i Zwiastowanie pasterzom; zachodnia: Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny, Wygnanie z Raju oraz fragment przedstawienia Boga Ojca z aniołami. Malowidła wykonał w 1365 r. uczeń mistrza Teodoryka z Pragi. Obecnie ta część kościoła nie jest dostępna dla zwiedzających.

Wyjątkowy jest również strop patronowy z ok. 1480 r. To 258 metrów kwadratowych malowideł na około 640 deskach różnej długości i szerokości. Strop ten jest jednym z najstarszych i największych stropów patronowych w Polsce. Obecnie wymaga podjęcia pilnych prac konserwatorskich.

Ogromną wartość mają również detale architektoniczne i monumentalna bryła kościoła, który jako fundacja książęca pośród włości należących do możnych rodów rycerskich od samego zarania miał pełnić dwojaką funkcję – był świadectwem dominacji dynastii Piastowskiej na tym terenie, a poprzez sceny biblijne wypełniające wnętrze świątyni pełnił rolę Biblii pauperum.

Kościół w Małujowicach jest również popularnym sanktuarium św. Jakuba Apostoła w Archidiecezji Wrocławskiej, położonym na międzynarodowej Drodze św. Jakuba. Jest też najbardziej charakterystycznym obiektem na tzw. Szlaku Polichromii Brzeskich – unikalnym w skali kraju zespole średniowiecznych polichromii w kościołach rozmieszczonych na niewielkim obszarze wokół miasta Brzegu. Ten kościół-perła architektury może być kołem zamachowym rozwoju wsi, ale też rozwoju turystyki w powiecie brzeskim, który jest wyjątkowy pod tym względem, gdyż niemal w każdej wsi są cenne, sięgające gotyku zabytki, których wartość dopiero poznajemy.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że tyle mówimy ostatnio o odkłamywaniu historii Polski i pokazywaniu pięknych momentów w naszych dziejach narodowych. Ustanowienie tego wyjątkowego kościoła, reprezentującego piastowskie dziedzictwo na historycznym Dolnym Śląsku (nie tylko w województwie opolskim), daje nam możliwości lepszej promocji wszystkich gotyckich kościołów w regionie, a także pokazywania wybitnych i wyjątkowych śladów z piastowskiej przeszłości Śląska.

Wpis na prestiżową listę zabytków w Polsce nie tylko ułatwi remont zabytku, jego promocję, ale także będzie kołem zamachowym do badań i konserwacji innych gotyckich kościołów leżących na tzw. szlaku Polichromii Brzeskich, który – niestety – jest obecnie tylko pojęciem teoretycznym. Być może też – dzięki edukacji i promocji – sama miejscowość nie będzie się już Polakom kojarzyć wyłącznie z pruską dominacją po bitwie pod Małujowicami 10 kwietnia 1741 r. podczas I wojny śląskiej.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach” znajduje się na s. 11 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół pw. św. Jakuba Apostoła w Małujowicach” na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ukraina zawstydziła Polskę w reakcji na kompromitującą wypowiedź prezydenta Niemiec/ Jan Bogatko, „Kurier WNET” 81/2021

Steinmeier przyznaje zasadność roszczenia w zakresie reparacji wojennych od Niemiec. Uczynił to omyłkowo, ale w historii nie takie rzeczy się zdarzały: Gorbaczow np. obalił komunizm, chcąc go ratować.

Jan Bogatko

Wojna o prawdę

Na sensacyjne oświadczenie Franka-Waltera Steinmeiera chyba nikt nie zareagował poza mną w Radiu Wnet. Polityk SPD, prezydent Republiki Federalnej Niemiec chciał zapewne, zabierając głos w obronie najcenniejszego dla Niemiec i Rosji projektu, jakim jest druga nitka gazociągu z Rosji do Niemiec na dnie Bałtyku, wyrazić coś całkiem innego. Wbrew oświadczeniom Berlina, czynionym dla uspokojenia mniej zorientowanych mieszkańców Unii Europejskiej (i nie tylko), Nord Stream 2 to wcale nie projekt gospodarczy, lecz polityczny. I to bardzo polityczny! Steinmeier, wielki przyjaciel Rosji, jak cała SPD zresztą, przez pomyłkę powiedział to, co myśli, a więc dla ratowania wątpliwego projektu zachował się niedyplomatycznie. Prezydent Niemiec, udzielając wywiadu gazecie „Rheinische Post”, podkreślił w nim znaczenie projektu Nord Stream 2 dla relacji niemiecko-rosyjskich.

Frank-Walter Steinmeier wyraził w rozmowie filozoficzną myśl, iż relacje energetyczne to „niemal ostatni most między Rosją a Europą” (zdradził przy okazji, czym jest Europa), podkreślając, iż Niemcy muszą mieć na uwadze historyczny wymiar relacji niemiecko-rosyjskich i wskazując w tym kontekście na napaść Niemiec na Związek Sowiecki podczas II wojny światowej, której to 80 rocznica wypada 22 czerwca tego roku.

Prezydent Niemiec oczywiście dodał standardowe zdanie, że nie usprawiedliwia to błędów w dzisiejszej polityce Rosji, ale – dodał – „nie powinniśmy tracić z oczu szerszego kontekstu. „Tak, aktualnie relacje są trudne, ale istnieje przeszłość je poprzedzająca i przyszłość po nich”. Słowa te wywołały oburzenie głównie w Kijowie, w Warszawie raczej niewielkie. A powinno być przecież odwrotnie!

To jasne, że Berlin nie dostrzega innych państw (tu mówi się nawet „krajów”, a nie „państw”, czyli używa się pojęcia geograficznego, a nie politycznego). I tak mówi się tutaj w Niemczech o Rosji jako o sąsiedzie. Dla każdego Niemca to oczywiste, bowiem Rosja „zawsze” graniczyła z Niemcami. To, że „zawsze” trwało w latach rozbiorów Polski (pomijając fakt, że Niemcy powstały dopiero w 1871 roku, więc są państwem nowym na mapie Europy), wymyka się jakoś uwadze nawet wykształconego mieszkańca Republiki Federalnej. Czasami bywa to nawet śmieszne: to tak, jakby rząd w Warszawie mówił o swym chińskim sąsiedzie, ale przeważnie śmieszne to nie jest i budzi ponure reminiscencje. Przeciętny Niemiec (mimo Stalingradu, a może przez ten Stalingrad) lubi Rosję, jej sztukę, literaturę i wspomina o „rosyjskiej duszy”. Polska to nadal enfant terrible, ot, Przywiślański Kraj, który „prześladował w przeszłości Żydów, Niemców i Rosjan (prawosławni to rzecz jasna Rosjanie) bez szczególnej kultury – wystarczy poczytać listy z kampanii wrześniowej bohatera narodowego, pułkownika Clausa Philippa Marii Schenk Graf von Stauffenberga.

Pewien lekarz, po studiach w Leningradzie, zapytał mnie wprost: czego Polacy chcą od Rosjan?

Jedno jest pewne – wszystkie partie polityczne w Niemczech, zarówno te rządzące, jak i opozycyjne, mają sympatie prorosyjskie. Uważam, że Polska wyglądałaby kiepsko, gdyby nie było NATO, aczkolwiek wiele sobie po tym sojuszu nie obiecuję, zwłaszcza w obliczu ostrego skrętu w lewo w USA. Na razie jednak Waszyngton nadal sprzeciwia się budowie Nord Stream 2, uzależniającego Niemcy od Rosji, ale to wszystko może się zmienić nagle i niespodziewanie. Sankcje, wprowadzone przez odsądzanego od czci i wiary prezydenta Donalda Trumpa, zaczynają dopiero przynosi skutki. Aktualnie – jak informują niemieckie media – co najmniej 18 europejskich firm wycofało się ze współpracy przy realizacji tego kontrowersyjnego projektu. Co prezydenta Steinmeiera na pewno bardzo boli, to fakt, że wśród nich znajdują się takie potęgi, jak Bilfinger z Mannheim czy należący do Muenchener Rueck zakład ubezpieczeń Munich Re Syndicate Limited.

Wracając do słów Franka-Waltera Steinmaiera, jakie z jego ust padły w rozmowie opublikowanej na łamach „Rheinische Post”, nie popełnię błędu pisząc, że Niemcy historii nie znają, a raczej kierują się jej własną wersją. Kiedy ambasador Republiki Ukraińskiej w Berlinie, Andrij Melnyk, zareagował z oburzeniem na słowa prezydenta Niemiec w oświadczeniu, kolportowanym przez Deutsche Presse Agentur („wypowiedzi prezydenta Steinmeiera były ciosem w serca Ukraińców”, posłużono się „wątpliwymi argumentami historycznymi”), początkowe milczenie kryło powszechne zdziwienie. Potem rozszalała się (jak na tutejsze warunki) prawdziwa burza. Szczególnie nieprawdziwe jest uznanie mieszkańców ZSSR za Rosjan (podobnie, jak dawniej wiernych Kościoła prawosławnego).

Steinmeier w 2021 roku użył stalinowskiego argumentu, jakoby ofiarami wojny padło ponad 20 milionów mieszkańców Związku Sowieckiego i używa go dla usprawiedliwienia kontrowersyjnego projektu z Rosją, który uderza w państwa, jakie ucierpiały wskutek wojny, a jakie Nord Stream starannie omija!

Mogłoby uchodzić za zabawne, gdyby nie było obrzydliwe, kiedy Steinmeier pomija fakt, że II wojna światowa nie rozpoczęła się od napaści Niemiec na swego byłego sojusznika – Związek Sowiecki (tego dnia, 20 czerwca 1941 roku, rozpoczęła się, wedle terminologii stalinowskiej, wojna ojczyźniana), lecz od wspólnej napaści Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę (pomijam tu wyjątkowo Słowację, trzeciego agresora)! O tym prezydent Steinmeier, gdyby chciał, mógł przeczytać nawet w Wikipedii. A może nawet przeczytał, ale nie pasowało to do publicznego przekazu! Dokonując przeskoku z 17 września 1939 roku (a właściwie od chwili ustalenia innej niż w tajnym protokole, niemiecko-rosyjskiej „granicy przyjaźni”) do dnia napaści Niemiec na Sowiety, zauważyć trzeba (czego nie dostrzegł chyba rząd w Warszawie), że zachodnie ziemie Związku Sowieckiego to w pierwszym rzędzie okupowane zimie polskie.

Mówimy tu o wielkim terytorium, liczącym około 200 tysięcy kilometrów kwadratowych, zamieszkałych przez miliony obywateli RP (stalinowski „plebiscyt” i nadanie sowieckiego obywatelstwa mieszkańcom tej skrwawionej ziemi należy uznać za fasę). To na nich poszła pierwsza, miażdżąca fala niemieckiego ataku i to powinien rząd polski podkreślić w oświadczeniu, jakiego nie wydał, a wielka szkoda. Na tym tle dyplomacja ukraińska sprawia wrażenie dojrzalszej, a w każdym razie nie lękliwej.

Podniesiona przez Stalina, a cytowana przez Steinmaiera liczba 20 milionów „sowieckich” ofiar jest o tyle wątpliwa, że obejmuje także ofiary polskie, zarówno ze strony niemieckich, jak i sowieckich okupantów, i jest to właściwie skandal, że w Polsce, podobno tak dbającej o wizerunek historyczny i historyczną prawdę, politycy, publicyści i nawet historycy nabrali wody w usta.

Rosjanie do ofiar „nazizmu” na obszarze ZSSR zaliczyli nawet polskich oficerów, zamordowanych przez nich w Katyniu!

Pozostaje to w bolesnym kontraście do wypowiedzi ambasadora Melnyka dla agencji DPA. Zarzuca on prezydentowi Steinmaierowi, że nie wymienił on w wywiadzie dla „Rheinische Post” milionów ofiar „nazistowskiej dyktatury” na Ukrainie, należącej wówczas do stalinowskiej Rosji. Ambasador Ukrainy pominięcie to uważa za „groźne zafałszowanie historii”. To prawda. Ale w Ukraińskiej SSR na ziemiach polskich pod sowiecką okupacją mieszkały miliony Polaków, których powinno się uwzględnić w tej statystyce, a które były ofiarami zarówno Niemców, jak Rosjan i Ukraińców. A jak uwzględnić tutaj ofiary ukraińskich czy rosyjskich członków SS? Bo polskich nie było! Na czyje konto zapisać ich zbrodnie? Podziwiam odwagę ukraińskiego dyplomaty, a może liczył on na niewiedzę i brak reakcji ze strony Warszawy? Jeśli tak, to się nie przeliczył.

Melnyk stwierdził wobec DPA, że Nord Stream 2 jest projektem geopolitycznym prezydenta Rosji, Władimira Putina, wymierzonym w interesy Ukrainy – „stąd to cynizm, kiedy akurat w tej debacie posługuje się argumentem strasznego nazistowskiego terroru, przypisując do tego miliony sowieckich ofiar niemieckiej wojny na rzecz zagłady i niewolnictwa wyłącznie Rosji”. A jak zareagował Berlin na krytykę Steinmeiera ze strony Ukrainy? Urząd Prezydenta, ewidentnie poirytowany, stwierdził, że tekst wywiadu mówi sam za siebie i przed zarzutami się broni. „Zarzut spotyka się ze strony Urzędu z pełnym niezrozumieniem”, utrzymują niemieckie media. Niemieccy politycy unikają krytyki prezydenta Steinmeiera po jego wypowiedzi. Do nielicznych należy wypowiedź rzecznika klubu poselskiego opozycyjnej partii FDP, Bijana Djir-Saraia, który wypowiedzi prezydenta Niemiec uznał za niesmaczne: „To, że teraz na domiar wszystkiego nawet prezydent Steinmeier usprawiedliwia projekt Gazpromu historyczną odpowiedzialnością wobec Związku Sowieckiego, koronuje obłudę”.

Prezydent Steinmeier otworzył puszkę Pandory. Teraz w zasadzie Polska powinna przystąpić do dyskusji (na razie z Niemcami) na temat reparacji wojennych. W każdym razie powinno dojść do debaty na ten temat w polskich mediach.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Wojna o prawdę” znajduje się na s. 3 marcowego „Kuriera WNET” numer 81/2021.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Wojna o prawdę” na s. 3 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy wiersz Zbigniewa Herberta opowiada prawdziwą historię Żołnierza Wyklętego? / Sławomir Matusz, „Kurier WNET” 81/2021

O tym, czy Apollo w wierszu „Apollo i Marsjasz” to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk pseudonim Słowik, możemy się nigdy nie dowiedzieć.

Sławomir Matusz

Pamięci Żołnierzy Wyklętych
O wierszach Zbigniewa Herberta

Tajemnicze słowa i obrazy z wiersza Herberta Pięciu z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957) można odczytać jako scenę zarówno z czasów niemieckiej okupacji, jak i stalinizmu. Poeta zdaje się celowo nie precyzuje, o jakich zdarzeniach pisze, nie oznacza czasu, dając tym samym czytelnikowi do zrozumienia, że mrok dalej trwa, czas zbrodni nie zakończył się:

1
Wyprowadzają ich rano
na kamienne podwórze
i ustawiają pod ścianę
pięciu mężczyzn
dwu bardzo młodych
pozostali w sile wieku
nic więcej
nie da się o nich powiedzieć
2
kiedy pluton podnosi
broń do oka
wszystko nagle staje
w jaskrawym świetle
oczywistości

Co jest oczywistością? Zbrodnia, o której milczymy. Niewinna śmierć. Dlatego w trzeciej strofie czyni sobie wyrzut, napomina czytelników i poetów:

nie dowiedziałem się dzisiaj
wiem o tym nie od wczoraj
więc dlaczego pisałem
nieważne wiersze o kwiatach
o czym mówiło pięciu
w nocy przed egzekucją

Ich imion i nazwisk zakazano, nie można ich używać. Złamanie zakazu może ściągnąć nieszczęście – areszt, więzienie lub nawet śmierć dla wielu ludzi.

Zamiast tego poeta proponuje używanie antycznych pseudonimów, by ocalić pamięć tych, którzy nie byli bandytami, ale ludźmi, ludźmi zdradzonymi, którzy kochali, pragnęli, którzy grzeszyli w myślach, mowie, a może w uczynkach, ale którym należy się hołd:

a zatem można
używać w poezji imion greckich pasterzy
można kusić się o utrwalenie barwy porannego nieba
pisać o miłości
a także
jeszcze raz
ze śmiertelną powagą
ofiarować zdradzonemu światu
różę

Zatem mowa jest o zdradzie, można się domyślać, że o zdradzie ze strony komunistów – choć poeta otwarcie o tym pisać nie może; także o potrzebie przypomnienia po latach, kto ukrywał się pod imionami greckich pasterzy. Czy chodzi tu o Witolda Pileckiego, Tadeusza Bejta, Wacława Alchimowicza, Władysława Kielima i Leona Knyrewicza – tego się już nie dowiemy.

W innym wierszu, z debiutanckiego tomu Struna światła (1956), zatytułowanym Cmentarz, warszawski poeta pisze: „wapno na domy i groby / wapno na pamięć”, zwracając uwagę na amnezję, jaka ogarnęła Polaków, a wiersz kończy tak:

a na powierzchni spokój
płyty wapno na pamięć
na rogu alei żywych
i nowego świata
pod stukającym dumnie obcasem
wzbiera jak kretowisko
cmentarz tych którzy proszą
o pagórek pulchnej ziemi
o nikły znak znad powierzchni

Dumnie stukają obcasy żołnierzy, którzy przyszli z Armią Czerwoną, a „o pagórek pulchnej ziemi” proszą żołnierze AK, ZWZ i WiN ukradkiem zamordowani i bezimiennie chowani, o nich upomina się Herbert.

Podobne słowa znajdziemy w wierszu Do Apollina, w tym samym zbiorku, będącym sprzeciwem wobec kultu jednostki, estetycznego i intelektualnego zubożenia, a także wobec zakłamywania historii komunistycznych Apollinów – w domyśle Leninów – których pomniki masowo stawiano po wojnie. W części pierwszej utworu podmiot wchodzi w dialog z posągiem:

Oddaj moją nadzieję
Milcząca biała głowo
Cisza
Pęknięta szyja
Cisza
Złamany śpiew

– by w części drugiej jasno stwierdzić fałszowanie historii, fałsz nowej, socjalistycznej mitologii:

inny był pożar poematu
inny był pożar miasta
bohaterowie nie wrócili z wyprawy
nie było bohaterów
ocaleli niegodni
szukam posągu
zatopionego w młodości
pozostał tylko pusty cokół
ślad dłoni szukający kształtu.

Zwracają uwagę słowa: „bohaterowie nie wrócili z wyprawy / nie było bohaterów / ocaleli niegodni”. Z jakiej wyprawy, z jakiej odysei? – można by zapytać. Bohaterowie nie wrócili, więc ich nie było, nie ma. Zostali skrycie zamordowani. Ocaleli niegodni – ich oprawcy.

Pięć lat po debiutanckiej książce, w 1961 roku ukazuje się trzeci w kolejności tomik Zbigniewa Herberta – Studium przedmiotu, a w nim jeden z jego najgłośniejszych, najbardziej znanych wierszy – Apollo i Marsjasz. Utworowi temu poświęcono dziesiątki szkiców. Literackie i kulturowe odniesienia zawarte w tym wierszu tropili: Ryszard Przybylski (Między cierpieniem a formą, 1978), Jan Józef Lipski – który widział w wierszu cechy nadrealizmu czy też surrealizmu (Między historią i Arkadią wyobraźni, 1962), Jacek Łukasiewicz czy też Stanisław Barańczak, doszukujący się w Apollu i Marsjaszu ironii.

Tak z kolei o wierszu pisał Jan Błoński w 1970 roku, w szkicu Tradycja, ironia i głębsze znaczenie: „Nie przypadkiem rywalem Apollina nie jest dla Herberta Dionizos, jak zazwyczaj bywało, ale obdarty ze skóry Marsjasz: jego to los nie przestaje nawiedzać podświadomości poety. Zazwyczaj jednak lęk zostaje wysublimowany w ironię, zaś dokuczliwa chwiejność uczuć – uspokojona kontrapunktem lirycznych tonacji. Także ta poezja jest świadectwem zwycięstwa nad własną niemocą”.

Wiersz Herberta o dziwnym „pojedynku”, w którym Apollo torturuje Marsjasza, wsłuchując się w dźwięki wydawane przez swoją ofiarę, jest niemałą zagadką dla czytelników.

Jeśli go czytamy w kontekście innych klasycyzujących, pełnych odniesień do mitologii greckiej utworów Herberta, wydaje się filozoficznym traktatem o cierpieniu, granicach sztuki, okrucieństwie, granicach sadyzmu, patologii, do jakiej zdolny jest człowiek. Znajdujemy w nim sceny, które w kulturze popularnej mogą się kojarzyć z Milczeniem owiec – powieścią Thomasa Harrisa (1988) lub filmem Jonathana Demme’a (1991), gdzie piękny Apollo wciela się w Hannibala Lectera, torturując swoje ofiary, zanim dokona aktów kanibalizmu. Jednak wiersz Herberta powstał blisko 30 lat wcześniej i nie jest tylko literackim studium sadyzmu i okrucieństwa.

W 1961 roku Jerzy Kwiatkowski tak „na gorąco” pisał w „Życiu Literackim” o tym wierszu: „Warto się przyjrzeć, warto raz jeszcze przeczytać ten wiersz, by zobaczyć, jak w Apollinie i Marsjaszu Herbert gra na uczuciach, jak bardzo dba o to, żeby plastyka bólu Marsjasza odcisnęła się w psychice czytelnika; z jaką maestrią prowadzi czytelnika po stopniach tego bólu” (Imiona prostoty, 1961). Te słowa mogłyby być komentarzem do powieści i do filmu o Hannibalu Lecterze.

Tu należałoby zapytać, kim są lub kim byli Apollo i Marsjasz? Czy mieli jakieś odpowiedniki w realnym świecie Herberta? Bo może ten wiersz opowiada jakąś prawdziwą historię?

Być może blisko prawdy był cytowany Jerzy Kwiatkowski, może znał ją albo słyszał coś o niej, bowiem tak kończył swoją recenzję tomiku Studium przedmiotu: „Nie jest to też humanitaryzm naiwny ani patetyczny. Wnosi swoją – uroczą – poprawkę dla ludzkich słabości. Ściskanie w gardle maskuje się tu uśmiechem ironii i żartem. Ale zawsze – poezja ta jest po stronie Marsjasza przeciw Apollinowi, po stronie potępionych przeciw aniołom, po stronie »pana od przyrody« przeciw »łobuzom od historii«”.

Widocznie nie mógł podać prawdziwego nazwiska Apollina, bo ten jeszcze żył i mógł być bardzo niebezpieczny. Nie mógł podać nazwiska Marsjasza, jeśli ten żył, a i nawet jeśli już nie żył – bo mógł narazić na niebezpieczeństwo jego samego, jego rodzinę i przyjaciół. Należałoby zapytać, kim był – lub kim mógł być – Apollo, nazwany przez Kwiatkowskiego „łobuzem od historii”?

Może sam Herbert podpowie? Może są jakieś wskazówki w utworze, które pozwolą zidentyfikować obie postaci? Przyjrzyjmy się jeszcze raz wierszowi:

właściwy pojedynek Apollona
z Marsjaszem
(słuch absolutny
contra ogromna skala)
odbywa się pod wieczór gdy jak już wiemy
sędziowie
przyznali zwycięstwo bogu

Wydaje się, że mamy wyraźne odesłanie do realiów stalinowskich sądów, gdzie wyroki były oczywiste, a śledztwo było spektaklem w pokoju przesłuchań albo w celi, przeznaczonym dla kilku wybranych osób.

Tortury, jakim jest poddawany Marsjasz, są tak straszne i wymyślne, że przy nich, cytując słowa Rotmistrza Pileckiego, który był przesłuchiwany w równie okrutny sposób: „Oświęcim to była igraszka”.

Jednak gdyby chodziło o Witolda Pileckiego, straconego 25 maja 1948 roku, to z pewnością Zbigniew Herbert by to wyjawił, kiedy można już było mówić i pisać o bohaterskim Rotmistrzu.

Skoro nie jest to Pilecki, śledźmy zapis przesłuchania dalej. Marsjasz jest:
mocno przywiązany do drzewa
dokładnie odarty ze skóry
Marsjasz
krzyczy
zanim krzyk dojdzie
do jego wysokich uszu
wypoczywa w cieniu tego krzyku

Odpoczynek w „cieniu krzyku” jest omdleniem, które daje chwilę wytchnienia, kiedy nie czuje się bólu. Pominę opisy tortur w wierszu, bo nie o ich opis teraz chodzi. Gustaw Herling-Grudziński wiele razy pisał w Innym świecie i w Dzienniku pisanym nocą o znaczącej różnicy między śledztwami w hitlerowskich więzieniach a tych w więzieniach stalinowskich. O ile Niemcom chodziło o wydobycie zeznania, informacji, to komunistom o zmuszenie do przyznania się do winy – mimo iż wyrok był z góry ustalony.

Hitlerowcy kończyli tortury i całe przesłuchanie, kiedy ofiara wyjawiła informację, o którą im chodziło. W więzieniach NKWD i UB nie miało to znaczenia – torturowano więźniów dalej, bo celem było całkowite upokorzenie.

Jak pisze historyk Michał Jankowski w artykule Metody śledcze UB, sądy, wyroki. Polska rzeczywistość po II wojnie światowej (czasopismo internetowe Papricana.com): „Podstawowa strategia śledczych UB polegała na wymuszaniu przyznania się do winy i złożenia obciążających zeznań, bez względu na wszystko i stosując do osiągnięcia tego celu wszelkie możliwe sposoby, które przede wszystkim sprowadzały się do najbardziej wyszukanych tortur. A śledczy w tym względzie dysponowali niemal nieograniczoną paletą możliwości. Przesłuchanie trwało 7–15 godzin. Przez cały ten czas podejrzany był wyzywany, lżony i poniżany. Jeśli przesłuchiwany nie składał zeznań zgodnych z założeniem oficera śledczego, to systematycznie był bity i kopany…”.

Tomasz Stańczyk w artykule Geografia terroru („Do Rzeczy”, 1/2013) przytacza relację więźnia: „Bili wszelkimi sposobami. Po upadku na ziemię nawet dziur mi narobili. Twarz mi tak spuchła, że na oczy nie widziałem. Bili, żeby zabić. Od tego katowania tyłek mi pękł, krew broczyła”.

Mateusz Wyrwich w książce W celi śmierci (Warszawa 2012, s. 67) przytacza inne wspomnienie więźnia:

„Tłukli we mnie jak w bęben, najczęściej metalowym prętem w pięty. To był straszny ból, myślałem, że zwariuję. Mieli też inną nie mniej ciekawą metodę. Wkładali mi papier pomiędzy palce u nóg i podpalali. Wieszali też na kiju głową w dół. W takiej sytuacji łapczywie się oddycha. Więc wlewali mi do nosa wodę z octem. To była straszna męczarnia. Dość szybko po tym wszystkim gardłem, uszami i nosem ciekła mi krew”.

To dlatego głos Marsjasza jest monotonny i składa się z jednej samogłoski A. Wycie lub śpiew Marsjasza jest wokalną opowieścią, z towarzyszeniem „instrumentów”, do której później przyłączy się chór. Jest arią, kantatą albo oratorium. Przypomina operowe, a może soulowe popisy solistów. Marsjasz świadomie moduluje swój głos niczym śpiewak. Przesłuchanie – w dwojakim rozumieniu – trwa dalej:

w istocie
opowiada
Marsjasz
nieprzebrane bogactwo
swego ciała
łyse góry wątroby
pokarmów białe wąwozy
szumiące lasy płuc
słodkie pagórki mięśni
stawy żółć krew i dreszcze
zimowy wiatr kości
nad solą pamięci

Opisy tortur, którym poddawany jest Marsjasz, bardzo przypominają też autentyczne relacje więźniów. Co robi w tym czasie Apollo? W dwóch miejscach w wierszu:

wstrząsany dreszczem obrzydzenia
Apollo czyści swój instrument

Tym instrumentem może być flet, puzon, trąbka albo metalowy pręt, noga od stołka, imadło do łamania palców, pas do bicia lub łańcuch, cokolwiek, czym można zadać ból.

Marsjasz zdaje się pozostawać „niezłomny” – zamiast przyznania się do winy i „tak” kończącego przesłuchanie, tortura trwa dalej:

teraz do chóru
przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza
w zasadzie to samo A
tylko głębsze z dodatkiem rdzy

Rdza wskazuje na metaliczność głosu Marsjasza. Rdzą mogą być pokryte metalowe części instrumentów: struny, ustniki, klapki, młoteczki. Trudno nie zauważyć analogii ze strofą wiersza Ornamentatorzy, który zaczyna się od słów: „Pochwaleni niech będą ornamentatorzy” (t. Hermes, pies i gwiazda):

a także skrzypkowie i fleciści
którzy dbają aby ton był czysty
oni strzegą arii Bacha na strunie G

Marsjasz jest nie tylko ofiarą tortur, ale i muzykiem, śpiewakiem. Jest nie tylko imitatorem, ale będąc ofiarą tortur, artystą najbardziej autentycznym, absolutnym – jak Beethoven w tomie Raport z oblężonego miasta:

Mówią że ogłuchł a to nieprawda
demony jego słuchu pracowały niezmordowanie
i nigdy w muszlach uszu nie spało martwe jezioro

Cierpienia i skala głosu Marsjasza przekraczają możliwości percepcji Apollina: „to już jest ponad wytrzymałość / boga o nerwach z tworzyw sztucznych”, zatem:

odchodzi zwycięzca
zastanawiając się
czy z wycia Marsjasza
nie powstanie z czasem
nowa gałąź
sztuki powiedzmy konkretnej

Rodzą się pytania o granice i sens sztuki, o jej związek z życiem. Oprawca wie, że zrobił wszystko, czego od niego oczekiwano. Więcej już nie mógł zrobić, sam jest wyczerpany pracą, jaką mu powierzono. Jest zaangażowany ideowo, wie, że tworzy historię – dlatego ma nadzieję, że jego praca zostanie kiedyś doceniona, może nawet uwieczniona w sztuce, w pieśni, w piosence, w wierszu.

W tym bardzo precyzyjnym opisie tortur pojawia się coś bardzo zaskakującego, niepasującego do scenerii, nieoczekiwanego:

nagle
pod nogi upada mu
skamieniały słowik
odwraca głowę
i widzi
że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz
jest siwe
zupełnie

Posiwiałe drzewo może być drzewem Krzyża, świadkiem Męki Pańskiej. Drzewa opowiadają o bohaterskiej walce i śmierci Polaków w powstaniu styczniowym w noweli Gloria victis Elizy Orzeszkowej. Symbolika słowika jest równie bogata. Ptak ten pojawia się w wierszach Mickiewicza, Słowackiego, Tuwima, Staffa, Keatsa.

Jednak nie sądzę, że w tak realistycznym wierszu, pełnym opisów tortur, Herbertowi chodziło wyłącznie o symboliczny i liryczny akcent czy wtręt. To raczej jakaś podpowiedź, wskazówka.

Herbert urodził się we Lwowie w 1924 roku. Po maturze, zdanej na tajnych kompletach, zaangażował się w działalność konspiracyjną, współpracując z Armią Krajową. W maju 1944 roku, jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej, wyjechał do Proszowic pod Krakowem.

Słowik to ptak, ale też pseudonim. W czasie wojny takiego pseudonimu używał kpt. Konrad Strycharczyk, kilka miesięcy starszy od Herberta, urodzony w Nisku (25.05.1923), które wtedy należało do województwa lwowskiego, działający w strukturach AK na Podkarpaciu i w okolicach Lublina, w oddziale Franciszka Przysiężniaka ps. Ojciec Jan (oddział partyzancki NOW-AK „Ojca Jana”).

Kpt. Konrad Strycharczyk ps. Słowik znany był z zamiłowania do śpiewu – dlatego nosił taki pseudonim. Pierwszy raz aresztowało go NKWD w Lublinie w 1944 roku. Udało mu się jednak zbiec z więzienia. Drugi raz był aresztowany w 1946 roku w Olsztynie przez UB. Wyszedł na wolność w wyniku tzw. amnestii w 1947 roku. Po wojnie pracował jako aktor i tenor, był m.in. przez kilkanaście lat solistą Operetki Szczecińskiej.

Zanim jednak wyszedł na wolność, kpt. „Słowik” przez 11 miesięcy był torturowany i przesłuchiwany przez Mariana Cimoszewicza – funkcjonariusza Informacji Wojskowej, a wcześniej donosiciela NKWD i członka Jednostki Specjalnej NKWD SMIERSZ. Na rozkaz Mariana Cimoszewicza w więzieniu, w którym przebywał kpt. „Słowik”, kazano wybudować specjalną salę tortur pod schodami. Cimoszewicz przesłuchiwał „Słowika” z bronią w ręku i bił wiele razy do utraty przytomności.

Marian Cimoszewicz służył w Informacji Wojskowej, a potem w WSW aż do 1972 roku. Nie wiem, czy kpt. Strycharczyk i Zbigniew Herbert się znali, spotkali – jest to bardzo prawdopodobne.

Mogli się poznać w czasie wojny na Podkarpaciu lub we Lwowie. Mogli się spotkać po wojnie, w Warszawie. A może Herbert, znawca muzyki klasycznej: Bacha, Beethovena, miłośnik oper Alessandra Scarlattiego, Mozarta, Moniuszki i Szymanowskiego, tylko słyszał o historii „Słowika” – operowego śpiewaka, torturowanego przez wiele miesięcy przez funkcjonariusza NKWD i UB? Ponieważ Marian Cimoszewicz był „czynny zawodowo” jeszcze przez długie lata po wojnie i mieszkał w Warszawie, nierozsądnie i niebezpiecznie by było umieszczać w wierszu dedykację dla kpt. Strycharczyka lub jakąś konkretną informację. „Słowik” mógł się pojawić w wierszu tylko jako skamieniały ptak-symbol, co sugerowało śmierć żołnierza. Konrad Strycharczyk, pseudonim Słowik, zmarł w Szczecinie 10 lipca 2015 r.

O tym, czy Apollo w wierszu Apollo i Marsjasz to naprawdę Marian Cimoszewicz – agent NKWD i UB, a Marsjasz to kpt. Konrad Strycharczyk pseudonim Słowik, możemy się nigdy nie dowiedzieć. Może odnajdą się jakieś zapiski, zachowane po śmierci poety, które to potwierdzą. Ale możemy niczego nie odnaleźć. Niemniej ta historia rzuca nowe światło na wiersz Apollo i Marsjasz Zbigniewa Herberta oraz całą jego twórczość poetycką, i uprawomocnia nową wiersza interpretację.

***

Sławomir Matusz

Ze Zbigniewa Herberta

posiwiałe złamane drzewo
strącone gniazdo kilka rozbitych jaj
nieopodal
martwy rdzawy
słowik

Polska
jak Marsjasz
śpiewa

nad lotniskiem
Смоленск-Северный
nisko krążą jaskółki
i dusze
[poległych]

Artykuł Sławomira Matusza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych” znajduje się na s. 1 i 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Pamięci Żołnierzy Wyklętych” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Polska za linią Curzona” Władysława Studnickiego. Prof. Cenckiewicz: prawie wszystkie mądre jednostki są u nas tępione

Dyrektor Wojskowego Biura Historycznego wskazuje na konieczność zerwania z dogmatem jednomyślności w debacie dotyczącej żywotnych interesów Polski.

Profesor Sławomir Cenckiewicz tłumaczy, dlaczego tezy wygłaszane przez Władysława Studnickiego spotykają się w Polsce z tak wielką krytyką:

Wszystkie mądre jednostki, które prawidłowo przewidywały katastrofę, są w Polsce potępiane, nawet post factum, gdy okazuje się że miały rację. Obowiązuje u nas dogmat jednomyślności.

Rozmówca Tomasza Wybranowskiego wskazuje, że powiedzenie „historia jest nauczycielką życia” jest całkowicie nieprawdziwe:

Gdyby to była prawda, to badacze którzy go używają, nie pisaliby tylu głupich książek.

Władysław Studnicki / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Historyk zaznacza, że brak pragmatyzmu wśród elit politycznych II RP  ma swoje zgubne konsekwencje aż do dziś.

W czasie II wojny światowej utraciliśmy wszystko co mogliśmy, od suwerenności i niepodległości do materialnego, wielowiekowego kapitału.

W opinii prof. Cenckiewicza powojenna utrata Kresów Wschodnich jest dla Polski ogromnym ciosem, a jej negatywne skutki są niemal niemożliwe do odwrócenia.

Naszego żywiołu tam nie ma również na skutek szeregu błędów polityki polskiej.

Nie należy zbyt wielkich nadziei pokładać w obietnicach obcych mocarstw – podkreśla gość Studia 37 International.

Zdrada Zachodu zaczęła się znacznie wcześniej niż w Jałcie i Teheranie. Gwarancje brytyjskie dla Polski w 1939 r. były elementem budowy systemu bezpieczeństwa, w którym kluczową rolę miał odgrywać Związek Sowiecki.

Prof. Cenckiewicz wyraża nadzieję, że w przyszłości w naszym kraju pojawią się podobni do Studnickiego ludzie, gotowi zostać „tragarzami polskich spraw”. Jak podsumowuje :

Książkę Władysława Studnickiego trzeba przeczytać, by uświadomić sobie, że nikt lepiej niż sami Polacy nie załatwi polskich spraw. Nie znaczy to oczywiście, że sami się obronimy – podkreśla.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.