Trzeba namawiać do poznawania historii polskiej myśli ekonomicznej międzywojnia / Mariusz Patey, „Kurier WNET” 58/2019

Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. Prywatny przemysł nie może się rozwijać obok wszechwładnego przemysłu państwowego.

Mariusz Patey

Gospodarka państwowa rujnuje prywatną

6 marca 1942 r. Niemcy w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau zamordowali prof. Romana Rybarskiego. Zamiast wspomnienia chciałbym odnieść się do jego spostrzeżeń na temat negatywnej roli państwa jako właściciela podmiotów gospodarczych i rekomendacji niosących jakże aktualną przestrogę dla rządzących Polską.

Profesor Roman Rybarski kilkadziesiąt lat temu opublikował w „Myśli Narodowej” artykuł, w którym napisał: „Nie wydaje się możliwe, by zatrzymać socjalizację w określonym punkcie i nie pozwolić jej się rozszerzać. (…) Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. (…) Prywatny przemysł nie może się rozwijać obok wszechwładnego, monopolistycznego przemysłu państwowego, nie wytrzyma on jego konkurencji. (…) [Państwo], by wykazać rentowność swej przedsiębiorczości, usunie współzawodnictwo prywatnej produkcji”.

Ten zapomniany dziś polski ekonomista przestrzegał przed kapitalizmem państwowym, trwałym angażowaniu się państwa w podmioty gospodarcze. Argumentował, że nieefektywne zarządzanie będzie ukrywane, jego koszty przerzucane na podatnika bądź konsumenta. Poszkodowane stają się także podmioty prywatne wypierane z rynku przez państwowe firmy korzystające ze wsparcia czynnika politycznego.

Roman Rybarski twierdził już w latach trzydziestych XX w., na podstawie poczynionych obserwacji, że przedsiębiorstwa państwowe były zarządzane nieefektywnie.

Pisał: „Gospodarstwo publiczne ma zasadniczo wyższe koszty produkcji aniżeli prywatna gospodarka. (…) Gospodarka w przedsiębiorstwie państwowym musi mieć charakter biurokratyczny. (…) Gospodarstwo musi odznaczać się ociężałością i brakiem inicjatywy”.

Z kolei w jego książce z 1939 roku Idee przewodnie gospodarstwa Polski można znaleźć także takie stwierdzenia: „Wiadomo dobrze, że prowadzenie folwarku przez urzędników państwowych (…) jest nonsensem. (…) Państwo czy samorząd są kiepskimi kupcami”. „Wielki handel, np. handel eksportowy, wymaga dużej swobody ruchów, szybkiej decyzji, śmiałości i ryzyka, do którego nie jest zdolne upaństwowione gospodarstwo”.

I dalej: „Przedsiębiorstwa państwowe współzawodniczą nieraz z prywatnym gospodarstwem. O ile państwo korzysta ze swoich praw zwierzchnich, by ułatwić sobie współzawodnictwo, rujnuje gospodarkę prywatną”.

Te uwagi dotyczyły polityki rządów sanacji. Dziś odnajdujemy modelowy przykład skutków kapitalizmu państwowego. Właśnie poznaliśmy zwycięzcę przetargu na warte 800 mln zł drony dla wojska w ramach projektu „Orlik”. Zwyciężyła Polska Grupa Zbrojeniowa dopiero nabywająca kompetencje w tym obszarze produktów.

Polski producent bezzałogowców WB Electronics jest bezsprzecznie podmiotem bardziej doświadczonym, sprzedaje drony na wielu rynkach świata, m.in. prowadzącej obronne działania zbrojne przeciw hybrydowym wojskom rosyjskim Ukrainie. Według informacji podanej w prasie MON wykluczył WB Electronics z przetargu ze względu na „przesłanki podmiotowe”. Urzędnikom polskiego ministerstwa obrony nie spodobał się polski prywatny podmiot.

Tak to po prywatnym koncernie wydobywczym Bogdanka, przejętym przez państwowego wytwórcę energii elektrycznej, PESIE i innych pomysłach gospodarczych realizowanych na koszt polskiego podatnika, a uderzających w dobrze działające prywatne firmy, mamy kolejny przykład kontrowersyjnej ingerencji państwa w rozwijający się rynek bezzałogowców w Polsce. Polski podatnik zapłaci za ambicje urzędników, polityków i menedżerów z politycznego nadania, podstawiających przy okazji nogę polskiej firmie prywatnej.

I jak tu nie namawiać do poznawania historii polskiej myśli ekonomicznej międzywojnia? Szkoda, że sprawdzają się słowa z V Pieśni Jana Kochanowskiego: „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Gospodarka państwowa rujnuje prywatną” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Gospodarka państwowa rujnuje prywatną” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy, skromności i spokoju. Taki po prostu był całym sobą

Staramy się o należyte uhonorowanie profesora Stanisława Leszczyc-Przywary, gdyż warto nie tylko upamiętnić, ale pokazać następnym pokoleniom, że można godnie i honorowo przeżyć nawet najgorsze czasy.

Stanisław Matejczuk

Profesora Leszczyc-Przywarę poznałem przez jego brata, dominikanina – o. Franciszka, który pełnił funkcję kapelana u sióstr dominikanek klauzurowych w Świętej Annie koło Częstochowy. Moi Rodzice i ja często tam go spotykaliśmy. Później, gdy się zaprzyjaźniliśmy, również często odwiedzaliśmy go w jego mieszkaniu w Rydułtowach, co nie stanowiło problemu, gdyż mieszkaliśmy w Katowicach.

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy i jednocześnie niesamowitej skromności i spokoju. Traktowałem go jako Wujka, którego słuchało się z przyjemnością, a i wynosiło wiedzę na temat historii Polski oraz wielkie umiłowanie Ojczyzny. Taki po prostu był całym sobą.

Po II wojnie światowej nie miał lekkiego życia. Władza komunistyczna zawsze patrzyła na niego jako na „wrogi element reakcji”, więc nie dopuszczała go do młodzieży, nie mógł nauczać w żadnej szkole w PRL.

Tym samym jego środki do życia były mniej niż skromne. Jednakże tutaj wykorzystywał swój talent malarski. Stanowiło to nie tylko jakiś niewielki dochód, ale pozwalało mu wyzwolić w obrazach to, co zawsze było mu najdroższe. Malował obrazy o tematyce religijnej, historycznej, a także ukochane widoki Tatr. Jednym z obrazów, które moi Rodzice otrzymali od niego, był wzorowany na Kossaku obraz „Piłsudski na Kasztance”, który zawsze wisiał na honorowym miejscu w naszym domu. Po śmierci moich Rodziców przekazałem ten obraz w 2017 roku Muzeum Józefa Piłsudskiego, by tam spełniał swoją rolę dla wszystkich.

Stanisław Matejczuk (z prawej) przekazuje obraz „Piłsudski na Kasztance” St. Leszczyca kustoszowi muzeum Józefa Piłsudskiego panu Romanowi Olkowskiemu, Sulejówek XI. 2017 r. | Fot. archiwum S. Matejczuka

Z okazji 65 rocznicy wyzwolenia kościoła w Leśnej Podlaskiej z niewoli caratu dodam, iż wykonano wówczas 30 sztuk mosiężnych okolicznościowych medali pamiątkowych. Pomysłodawcą ich był o. Eustachy Rakoczy – niezłomny kapelan „Żołnierzy Wolności” i przyjaciel Wujka. Nie było jednak w komunie takiej możliwości, by gdziekolwiek legalnie zamówić zrobienie pamiątki sławiącej jakieś zwycięstwo Polaków nad Rosjanami, pomimo że dotyczyło to okresu kilku lat przed powstaniem bolszewii. Medale wykonał więc konspiracyjnie po godzinach pracy inż. Norbert Ziembiński, major AK. Za taki czyn w państwowym zakładzie, gdzie był zatrudniony, groziła mu kara więzienia, a i spore kłopoty ojcu Rakoczemu. Ale się wówczas udało, esbecja chyba nie dowiedziała się o medalach. Jeden z nich otrzymałem niedawno na pamiątkę od o. Rakoczego, gdy byliśmy z Pawłem z wizytą u niego na Jasnej Górze w listopadzie 2018 roku.

Muszę dodać, że malarstwo prof. Leszczyc-Przywary doceniono również poza granicami Polski. Około roku 1977 jeden z jego obrazów został zakupiony przez rodzinę królewską do Buckingham Palace i prawdopodobnie tam się do dzisiaj znajduje. (…)

W roku 1977 profesor Leszczyc-Przywara ufundował ze swoich niesamowicie skromnych środków prywatnych nagrobek z wykonaną w brązie tablicą dla Nieznanego Żołnierza z września 1939 roku. Grób ten znajduje się na zewnątrz kaplicy cudownej figury Świętej Anny przy klasztorze sióstr dominikanek. (…) Kiedyś go o to zapytałem. Odpowiedział mi łagodnie: „Wiesz, to był żołnierz, który zginął za naszą ukochaną Polskę tak jak mój Stasiu. To mu jestem winien…”.

Prosimy o informacje mogące pomóc uzupełnieniu biografii Profesora.
e-maile: [email protected] oraz [email protected]

Cały artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niewielu w życiu spotkałem ludzi tak mądrych i tak oddanych sprawie Bożej i Polsce jak Stanisław Leszczyc-Przywara

Ponosił straszne koszty niezłomnej życiowej postawy. Swoim życiem pokazał, że jeśli człowiek sam się nie podda, to żadne złe moce nie zdołają pogrzebać w nim ducha wolności otrzymanego od Boga.

Paweł Milla

W styczniowym „Śląskim Kurierze WNET” przedstawiłem dość dokładny opis losów Staszka Przywary „Szarego” i jego męczeństwa w dniu 22 września 1944 r. Prawie 40 lat później Wujek otrzymał związany z tym kolejny znak Boży i wynikające z niego cierpienie, ale jak zawsze w swoim życiu, pokornie i godnie był posłuszny Woli Bożej. Po synu Staszku, „córuni” Werze, w kolejnym już pokoleniu tracił ukochanego wychowanka. To od Wujka w wakacje 1982 r. najwięcej dowiedziałem się o szczegółach zakończonego już śledztwa i cierpień Staszka Matejczuka. Wujek walczył codziennie na kolanach, żarliwą modlitwą prosząc Boga o zdrowie i wytrwałość dla „jego Staszka” w tej niezwykle ciężkiej próbie. Próbował mi wówczas w Rydułtowach przekazać, na czym polega moc modlitwy i całkowite zawierzenie Woli Bożej dające siłę i wewnętrzny spokój w każdej sytuacji – ale do tego trzeba dojrzeć, mieć własne przeżycia albo otrzymać łaskę Bożą, jak ks. Blachnicki.

Staszek Matejczuk w latach 80. XX wieku był chyba najdłużej przetrzymywanym więźniem politycznym w PRL. Gdy komuniści wprowadzili stan wojenny, studiował na KUL. Było dla niego oczywiste, że jak jest wojna, to trzeba walczyć i wszystko inne odłożyć na bok. Obrał pseudonim „Student” i w rodzinnym Grodzisku Mazowieckim zorganizował i dowodził grupami Sił Zbrojnych Polski Podziemnej. Chłopcy zdobywali broń do przyszłej walki z komunistami. SB szybko ich rozpracowało. Staszek został aresztowany w nocy z 4 na 5 marca 1982 r. 9 września 1982 r. został skazany w głównym procesie grupy grodziskiej razem z ks. Zychem, Robertem Chechłaczem, Tomaszem Łupanowem i innymi na 6 lat pozbawienia wolności za „zorganizowanie i przywództwo związku zbrojnego na terytorium PRL w czasie obowiązywania stanu wojennego”. Nie miał możliwości nawet czasowego opuszczenia więzienia, a został zwolniony dopiero pod koniec 1986 roku, więc nie mógł się spotkać z Wujkiem ani być na jego pogrzebie.

Duże wrażenie zrobiło na mnie zestawienie, jakie po jednej z naszych wspólnych modlitw za Staszka w 1982 r. podał mi Wujek:

„Mój syn też miał na imię Staszek, podobny wiek 22 lata, walczył zbrojnie na wojnie za Polskę i za wiarę katolicką, a po aresztowaniu podobnie był przez oprawców torturowany! Gestapo w Ptaszkowej zerwało Stasiowi różaniec i kazało pozbierać jego części palcami z powbijanymi drzazgami. Staszkowi zomowcy na Rakowieckiej również zerwali różaniec i podeptali medalik z Matką Boską, z tą różnicą, że zamiast drzazg powbijali mu szpilki i igły.

Stasia Gestapo katowało kilka godzin i nic nie powiedział, został skazany i rozstrzelany. Stasia Matejczuka zomowcy katowali kilkanaście godzin i też nic nie powiedział, ale jednak przeżył, za co dziękuję Bogu”. I spoglądając na mnie, dopowiedział: „A ty masz się uczyć – to jest teraz najważniejsze!”. (…)

Basia z Podlasia

Podobnie jak wielu jej przyjaciół, Wujek nazywał ją „Basia z Podlasia”. Ona tytułowała go „Panem Pułkownikiem”, którym wg powojennych szarż mógłby zostać, choć nie był zawodowym żołnierzem. Nie miał nigdy ku szarżom pretensji; był dumnym i skromnym porucznikiem – polskim legionistą z 1914 r. Barbara Wachowicz – jedna z największych pisarek, jakie Polska ostatnio miała – zmarła w czerwcu 2018 roku i została pochowana w Alei Zasłużonych na Wojskowych Powązkach. (…)

Dzięki dzieciom młodszego brata Wujka Stefana Przywary – Ludmile oraz Janowi i jego żonie Małgorzacie – zachowały się niektóre listy i dedykacje od „Basi z Podlasia” do „Pana Pułkownika”. Poznali się w Sanktuarium Maryjnym w Leśnej Podlaskiej i zaprzyjaźnili, wręcz duchowo zakochali. Przez trzy ostatnie lata życia to właśnie z Barbarą Wachowicz Wujek najczęściej korespondował – co kilka tygodni.

Oboje są już w Ojczyźnie Niebieskiej, więc można udostępnić choć cząstkę ich pięknego języka, myśli przepojonych miłością do Boga, Ojczyzny i całego ich wspaniałego świata kultury duchowej. Minionego już świata epoki przedkomputerowej, gdy ludzie, nie zważając na PRL-owską cenzurę, pisali odręcznie kartki i listy oraz czekali cierpliwie na odpowiedź, którą przynosił listonosz.

Podlasie, 22 lipca 1982 r (czas stanu wojennego); Drogi, NIEZAPOMNIANY, WSPANIAŁY! Jeszcze czuję na czole znak krzyża błogosławiący, który uniosłam z Leśnej, jak płomyk – ogrzewający serce, dający siłę i nadzieję… Jakże żałuję, że tak krótko było dane mi cieszyć się obecnością PANA i tak bardzo chciałabym poznać PANA biografię i owe dni, gdy orły polskie znowu weszły do sanktuarium Leśnieńskiej MADONNY…(…) Bardzo, bardzo chciałabym napisać o Panu w mojej książce o Podlasiu – „Ogród młodości”. Ojciec mój był podsztandarowym IV pułku ułanów GROCHOWSKICH – i w 1918 roku zdobywał pałac Ogińskich w Siedlcach…. (…) Mottem mego życia i pracy są słowa młodego Stefana Żeromskiego „Miłości ziemi rodzinnej, miłości rodaków, miłości wszystkiego co polskie – stój zawsze przy mnie!”. Jakże dziękuję losowi, że na moim ukochanym Podlasiu spotkałam Kogoś w błękitnym legionowym mundurze – który znałam tylko z legendy! Tysiączne serdeczności łączę – NIGDY PANA NIE ZAPOMNĘ. (…)

Warszawa 15.09.1982 (czas stanu wojennego); Pułkowniku Wspaniały! Powróciwszy z wojaży na rocznicę śmierci ANDRZEJA MORRO (o którym „Przekrój” drukował właśnie cykl moich artykułów) – zastałam listy najmilszego Pana z przepiękną kopią grottgerowską… Jakże mam dziękować!!! Załączam ksero wywiadu ze mną, który nieco zorientuje Drogiego Pana w moich działaniach! Dzień przeżyty z Panem w Leśnej zaliczam do najpiękniejszych w moim życiu! Całuję z całego serca, a dotyk krzyża czuję na mym czole. (…)

Prawdziwemu Synowi Polski – Żołnierzowi Legionów, ojcu Stasia – „Szarego” – Kochanemu Panu Stanisławowi Leszczyc-Przywarze ten bibliofilski druk o człowieku, który uderzał mową jak szpadą w obronie wszystkich Polaków – a jego bohaterowie byli Tacy jak Pan – ofiarowuje z miłością – autorka. (…)

Stanisław Leszczyc-Przywara zmarł 5 stycznia 1985 r., w wieku 89 lat, przebywając u swojego brata Franciszka w klasztorze ss. dominikanek w św. Annie k. Częstochowy. Został pochowany w Rydułtowach. Swoim życiem wywarł wielki wpływ na wiele osób, szczególnie na młodzież. (…)

Jestem pełen wdzięczności za całe dobro duchowe, jakie otrzymałem od Wujka Stanisława Leszczyc-Przywary.

Niewielu w życiu spotkałem ludzi, którzy byli tak mądrzy i tak bardzo oddani sprawie Bożej i Polsce. Wujek był człowiekiem otwartym, przyjaznym, pogodnym, o wysokiej kulturze osobistej, zawsze eleganckim. Jako przedwojenny oficer stanowił ucieleśnienie takich zasad jak honor, uczciwość, patriotyzm i szacunek wobec kobiet. W długim życiu doznał wielu cierpień, ale nie było w nim żadnego narzekania na los czy smutku – co niestety mnie się zdarzało zbyt często. Cieszył się każdym przeżytym dniem, bo po prostu adorował Boga w swoim sercu: „I nic nad Boga!”

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” znajduje się na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto panuje i pracuje nad polskim przekazem dla zagranicy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach, gdzie jest i historia, i prawda, ale dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze.

Andrzej Jarczewski

Historia czy prawda

Od czasów krzyżackich nasi wrogowie zakłamują wiedzę o Polsce i fałszują prawdę historyczną. Polscy historycy publikują wyniki własnych badań, ale niewiele z tego wynika, bo skupiają się na historii. Tymczasem antypolska walka z prawdą historyczną polega nie tylko na kwestionowaniu naszej wersji historii, ale na habermasowskim unieważnianiu prawdy jako prawdy! Na zagłuszaniu prawdy czarną narracją. Musimy więc pracować nie tylko nad historią, ale i nad samym pojmowaniem prawdy.

Gdy w roku 2003 przystępowałem do tworzenia muzeum w historycznej Radiostacji Gliwice, byłem przekonany, że mam tylko usunąć maszyny i instalacje fabryczne, które tam dodano w PRL, a następnie przywrócić stan z roku 1939. Przez kilka miesięcy czyściłem obiekt z późniejszych naleciałości, a celem mojej pracy było skompletowanie oryginalnych urządzeń nadawczych i udostępnienie tego miejsca zwiedzającym.

Jako inżynier elektronik dysponowałem taką wiedzą o prowokacji gliwickiej, jaką wyniosłem ze szkoły. Byłem święcie przekonany, że ówczesna narracja o tym wydarzeniu jest prawdziwa. Mieliśmy przecież kilkadziesiąt lat na badania, a nawet w PRL nie było ideologicznych zakazów dociekania prawdy o stosunkach polsko-niemieckich. Co innego na Wschodzie. Nasza wiedza o Polakach mordowanych w ZSRR była szczątkowa, ale usprawiedliwialiśmy historyków warunkami obiektywnymi. Tam ich po prostu nie wpuszczano i nie dało się oprzeć prawdy na dowodach. Tym bardziej więc wierzyliśmy, że historia zachodniej granicy jest zbadana rzetelnie. Nic bardziej błędnego!

Propaganda zamiast historiografii

W PRL-u niczego nie badano rzetelnie! Historycy, którzy chcieli utrzymać standard naukowy, uciekali w mediewistykę, bo wiedzieli, że w pracy nad historią najnowszą prędzej czy później natrafią na cenzurę, zostaną pozbawieni awansu, wyrzuceni z roboty, a może nawet trafią do więzienia. Bezpieczniej było zająć się średniowieczem, najlepiej – obcym. Stąd też mogliśmy w PRL dowiedzieć się wszystkiego o paryskich prostytutkach z XV wieku, a niczego o ludobójczej Operacji Antypolskiej w ZSRR z lat 1937–38. Nie mówiło o tym nawet Radio Wolna Europa.

Polskiej historii średniowiecznej też nie badano solidnie. O Pawle Włodkowicu podawano tylko, że taki był i gdzieś tam bronił polskich interesów przed Krzyżakami. Nie pisano natomiast, że był to genialny myśliciel, który nie ograniczał się do stawiania polskiej prawdy przeciw krzyżackim kłamstwom. Tym nic by nie osiągnął. Paweł Włodkowic – na setki lat przed Grocjuszem i innymi – sformułował (opartą na dowodzeniu prawdy) metodę prawa międzynarodowego i podstawy praw człowieka. Niestety Włodkowic był księdzem, a argumentował przed papieżem, który uznał polskie racje…

W PRL historiografię zastąpiono propagandą. Wszystko co sowieckie było dobre, a o Niemcach mówiono tylko najgorsze rzeczy. Nie próbuję tu bronić Niemców, bo na opinię o sobie stokrotnie zasłużyli w czasie wojny. Chodzi mi tylko o to, że propagandowe podejście nie wymagało badań naukowych. „Wiadomo, że źli, więc nie ma czego badać!”.

Tymczasem ci, którzy „wiedzieli” powoli wymierali, a następnym pokoleniom potrzebne są dowody. Pamięć nie wystarcza. Potrzebne są naukowe opracowania każdego ważnego wydarzenia. A tych opracowań nie było.

Badanie prowokacji gliwickiej

Pierwszy rok w Radiostacji upłynął mi na pracy inżynierskiej i porządkowaniu różnych zaniedbanych kwestii na trzyhektarowym terenie, zabudowanym chaotycznie budynkami, garażami, ogródkami, parkingami itd. Stał tam również (i stoi zdrowo od roku 1935 do dziś) fenomenalny obiekt radiotechniczny – najwyższa na świecie, 111-metrowa drewniana wieża antenowa, wykorzystywana nadal przez różnych nadawców.

Muszę tu dopowiedzieć, że przedwojenna zabudowa niemiecka jest bardzo porządna, a obecne władze polskie utrzymują obiekt w dobrym stanie. Bałagan – to spadek po PRL. Zawsze protestuję, gdy ktoś z Niemców próbuje zrobić idiotów lub choćby marnych inżynierów. Owszem, Niemcy w czasie wojny okazali się strasznymi zbrodniarzami, ale zawsze budowali porządnie i odmawianie im ogólnej solidności jest historycznym zakłamaniem.

Po wojnie Radiostacja była wykorzystywana do różnych tajnych celów, m.in. w latach 1952–56 pełniła rolę zagłuszarki ośmiu zagranicznych stacji nadających w języku polskim. Całą posesję otoczono wtedy podwójnym ogrodzeniem, między drutami kolczastymi biegały psy, a na poddaszu siedział żołnierz z karabinem. By dotrzeć do głównego budynku, trzeba było pokonać cztery bramy! Nie wiem, czy historycy próbowali te bramy sforsować. Wiem tylko, że przez 70 lat od prowokacji gliwickiej, czyli od roku 1939 do 2009, Radiostacji nie odwiedził w celach badawczych żaden zawodowy historyk! Pierwszą książkę opartą na badaniach naukowych napisał inżynier elektronik w roku 2008 (Provokado).

Rzecz jasna – mój warsztat historyka jest niedostateczny, ale i tak udało mi się obalić bzdury publikowane na ten temat przez dziesiątki lat, w tym powtarzany przez Normana Daviesa, uniemożliwiający zrozumienie istoty rzeczy mit, jakoby napastnicy działali w polskich mundurach, a po nadaniu komunikatu zostali zabici.

Niemcy przyjeżdżają

W maju 2003 główny budynek Radiostacji został na tyle „odgruzowany”, że można było przyjmować pierwsze wycieczki z gliwickich szkół, a niewiele dni później zaczęły przyjeżdżać autokary z dalszych stron Polski i z Niemiec. Nie spodziewałem się takiego najazdu, poza tym – zajęty sprzątaniem i naprawami – nie miałem czasu na jakiekolwiek badania własne. Opowiadałem więc gościom to, co sam przeczytałem (w kilkudziesięciu książkach powtarzano te same mity).

Z każdym tygodniem można było udostępniać zwiedzającym kolejne uporządkowane pomieszczenia. Ale ja sam wyczuwałem, że w mojej narracji coś się nie zgadza. Przecież tu nie było wejścia, tam nie było schodów, obok mieszkali pracownicy… Jeszcze nie wątpiłem w prawdziwość opisów książkowych, ale w moich wykładach pojawiało się coraz więcej zastrzeżeń. Zacząłem więc z coraz większym zainteresowaniem słuchać tego, co mówili przybysze.

Latem roku 2003, a później już systematycznie miałem do czynienia z prawdziwym najazdem gości z Niemiec. Początkowo byli to bardzo starzy gliwiczanie, którzy dowiedzieli się, że Radiostacja jest dostępna i koniecznie chcieli ją zwiedzić. Niektórzy – jako dzieci – w styczniu 1945 uciekali przed zbliżającą się Armią Czerwoną, inni wyjechali krótko po wojnie. Na ogół byli to Niemcy, choć ten i ów deklarował narodowość polską. Spotkania z Niemcami w Radiostacji oceniam jednoznacznie pozytywnie. Owszem, w każdym niemal autobusie znalazł się jakiś kryptonazista, który usiłował głosić swoje poglądy, ale szybko był wygaszany przez pozostałych. Dowiadywałem się od nich wielu szczegółowych informacji o życiu w niemieckich miastach przed wojną i w czasie wojny. To były spotkania fascynujące, nierzadko wzruszające, a zawsze pouczające.

Narracje inkubowane

Po otwarciu Radiostacji publikowałem liczne informacje prasowe i internetowe (w ośmiu językach), co systematycznie zwiększało zainteresowanie nowym muzeum. Zaczęli się pojawiać goście z różnych krajów. W ciągu kilkunastu lat naliczyłem przedstawicieli ponad 80 państw! I teraz dopiero zaczynają się spotkania niezwykłe. O ile Niemcy przyjeżdżali z gruntowną wiedzą i więcej mi opowiadali, niż ja mogłem im przekazać, to turyści z Teksasu, Zimbabwe, Nowej Zelandii czy Japonii mieli w głowach taki chaos, że wyjaśnienie najprostszych rzeczy zajmowało całe godziny. Pisząc „godziny”, mam na myśli takich (nierzadkich) gości, którzy potrafili spędzić w Radiostacji dwie, a nawet cztery bite godziny, fotografować różne detale i wypytywać o najdrobniejsze szczegóły radiotechniczne i historyczne.

Od takich właśnie turystów dowiadywałem się, że „polscy naziści są winni, bo pierwsi przystąpili do wojny, a później mordowali Żydów w Dachau, wypędzali Niemców do Auschwitz, gazowali Rosjan w Katyniu, a kto wie, czy nie spuścili atoma na Hiroszimę i World Trade Center itd., itp.”. W szczegółach brzmiało to oczywiście jakoś inaczej, ale sens był podobny.

Opisałem to zjawisko w Provokado (2008), proponując stosowanie czcionki przekreślonej, gdy cytuje się oczywiste bzdury. Chodzi o to, że obecnie na najzacniejszych nawet uczelniach dają studentom kserokopie wybranych stron, a wiedza młodej inteligencji składa się z odosobnionych wysepek informacji, które później łączą się w zadziwiające archipelagi narracji dowolnych. Spotkałem się z kserowaniem takich idiotyzmów, że głowa boli. Stąd też we własnych książkach dbam o przekreślanie tego rodzaju przekłamań. Ktoś jednak te bzdury gdzieś namnaża, a optymalne warunki inkubacji stwarzała trwająca wiele dziesięcioleci bierność, wręcz antypolska aktywność polskiej dyplomacji. Zwłaszcza w USA.

National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation

„Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką” obchodzimy 24 marca od roku 2018, z godną sprawy czcią i z udziałem najwyższych władz państwowych. Polscy dziennikarze podają całą tę długą nazwę, bo już wiedzą, że każdy element tam jest ważny, że każde pominięcie ktoś uzupełni antypolskim fałszem. Szukam wzmianek na obcojęzycznych portalach internetowych i… nic nie znajduję. Może nieumiejętnie szukam?

25 marca 2019 sprawdzam, co w tej sprawie podano na stronie prezydent.pl. Ani słowa w serwisie anglojęzycznym (po polsku jest komunikat, jest też wzmianka po angielsku, ale z roku 2018). Sprawdzam na stronie msz.gov.pl – to samo. Tylko na stronie premier.gov.pl jest porządny komunikat po angielsku, ale tylko po angielsku. Na polskich stronach rządowych nie występują inne języki! Nawiasem mówiąc, na stronie premiera też najważniejsza część komunikatu, czyli nazwa samego Dnia, pojawia się tylko wewnątrz tekstu, a nie jako wyraźny punkt odniesienia z linkami do odpowiednich rozszerzeń w wielu językach, do opowieści o konkretnych zdarzeniach, o życiorysach, o bohaterach i o warunkach, w jakich Żydzi i Polacy żyli pod niemiecką okupacją. Bez tego już nikt nic nie zrozumie! Ci, co rozumieli… wymarli.

Wpisuję do wyszukiwarki znalezioną u premiera nazwę: „National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation”. Okazuje się, że wyszukiwarka nie znajduje ani jednej takiej pełnej frazy w całym internecie. Biorę więc inną anglojęzyczną nazwę tego Dnia ze strony ipn.gov.pl: „Polish National Day of Remembrance of Poles Rescuing Jews under German occupation”. Taka fraza jest już obecna na aż… dziewięciu stronach, ale większość z nich to podstrony IPN-u (bardzo dobre), dwie na Twitterze i na tym koniec. Polska Fundacja Narodowa na swojej stronie dużo pisze o ufundowanej przez siebie wycieczce żeglarskiej, ale ani słowa o omawianym teraz Dniu Polaków. Czyżby tam zapomnieli, po co PFN istnieje?

Bezhołowie

Kto panuje nad polskim przekazem dla zagranicy? Kto nad tym pracuje!?

Wygląda na to, że masa urzędników przychodzi codziennie do biura, raz na miesiąc pobiera wynagrodzenie i nie interesuje się, co Polska ma z ich pracy.

Jedno z najważniejszych wydarzeń, wokół którego można było rozpisać całą symfonię na rzecz polskiego dobrego imienia. I medialna cisza na całym świecie. Nie stać nas nawet na jednolitą translację kluczowej nazwy na angielski, a o innych językach w ogóle nie wspominam, bo w MSZ chyba ich nie znają.

Wciąż popełniamy ten sam błąd. Przekonujemy przekonanych, czyli polskich patriotów, a ci, którzy nas szkalują, po prostu korzystają z naszej nieudolności i – skoro nie mogą prawdy zanegować – unieważniają informacje o Polakach ratujących Żydów, nie udostępniając na te rzeczy miejsca na swoich portalach. Teraz tytuł niniejszego artykułu staje się jasny. Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach. W obcych mediach jest i historia, i prawda, ale prawda dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze, a historia nie dotyczy prawdy o Polsce, systematycznie zagłuszanej medialnym śmieciem.

W kolejnych latach obowiązkiem polskich władz i dziennikarzy powinno być upowszechnienie polskiej prawdy na całym świecie. Jeśli zagraniczne media nadal nie będą chciały zauważać tego tematu, polski rząd po prostu powinien zamówić minutowe filmiki, emitować je w internecie i wykupić czas antenowy w głównych telewizjach. Zresztą nie moją rolą jest wymyślanie posunięć medialnych i edukacyjnych. Ograniczam się do wskazania i wykazania kompletnego bezhołowia w tej dziedzinie. I żądam poprawy!

Metoda Włodkowica

Polacy zapomnieli o swoim pierwszym wielkim filozofie, więc świat się o nim do dziś nie dowiedział. Musimy do niego wrócić, by dowiedzieć się, ile pracy (i kosztów) trzeba włożyć w przygotowanie do obrony dobrego imienia Polski. Ilu mądrych ludzi trzeba zatrudnić, jak dalekie i do kogo podróże zaplanować. A na końcu zobaczyć, jak cały ten trud zaowocował dwoma wiekami najpomyślniejszego w naszej historii rozwoju.

Włodkowic korzystał ze świeżych osiągnięć średniowiecza w dziedzinie logiki i argumentacji. Dopóki nie znano Arystotelesa, dominowało odwołanie się do tradycji i autorytetu. W XII–XIII wieku wypracowano jednak metodę opartą na dowodzeniu prawdy. Odrzucono narrację (Ockham).

Po bitwie pod Grunwaldem, gdy działający na rzecz Krzyżaków krakowski profesor Jan Falkenberg obrzucał Polaków najgorszymi obelgami, Włodkowic po prostu zażądał dowodów i przedstawił swoją argumentację, nie cofając się przed groźbą postawienia Falkenberga przed sądem.

Działo się to na soborze w Konstancji, gdzie operowano ciężkimi oskarżeniami: Falkenberg stawiał Jagielle zarzut współpracy z poganami i schizmatykami, a znów Włodkowic oskarżał Falkenberga o herezję. Akurat stos się nie zapalił ani pod jednym, ani pod drugim, ale sprawa była delikatna i tylko geniuszowi Polaka zawdzięczamy sukces, przy którym bitwa pod Grunwaldem wygląda na drugorzędną potyczkę.

Prawda i dowody

Prowadząc przez kilkanaście lat muzeum w Radiostacji, stałem się z konieczności historykiem, wyspecjalizowanym w wydarzeniach z 31 sierpnia 1939 oraz w tym, co poprzedzało wybuch II wojny światowej. Nie będę więc pisał o Włodkowicu, bo do tego trzeba szerszej wiedzy i dobrego warsztatu. Zachęcam tylko specjalistów, by przywrócili Polsce i światu tę wspaniałą postać.

Dla mnie jednak Włodkowic stanowi ważny punkt metodologicznego odniesienia. Przez wiele lat – na miarę prowincjonalnego muzeum – spotykałem się i potykałem z antypolskim fałszem. Musiałem mocno przepracować samo zagadnienie prawdy, czego rezultatem jest książka Prawda po epoce post-truth (2017). Doszedłem do wniosków takich jak Włodkowic: prawda nie wynika z tego, że ktoś tak powiedział, nawet jeżeli tym kimś jest osoba obdarzona nadzwyczajnym autorytetem, nawet jeżeli dany pogląd jest utrwalony w tradycji i w przekonaniach całego narodu.

Prawda musi być oparta na dowodach! W Radiostacji wystarczyło przywrócić stan z roku 1939 i przejść trasę napastników krok po kroku, centymetr po centymetrze, sekunda po sekundzie. Już to wystarczyło, by obalić połowę branej z sufitu narracji. Druga połowa wymagała zwykłej pracy badawczej, której przede mną nikt nie wykonał, i wydania książki. Dziś już na temat prowokacji gliwickiej żaden poważny historyk ani w kraju, ani za granicą nie powtarza bredni obowiązujących powszechnie do roku 2008. To rezultat kilkunastu lat działalności nowego muzeum.

Piszę to w kontekście kolejnej narracji, ciążącej na polskim dobrym imieniu. Oto prokurator krajowy podjął decyzję o nieprzystąpieniu do badań archeologicznych w Jedwabnem, argumentując to brakiem nowych okoliczności, które by uzasadniały takie działanie.

Nie komentuję decyzji prokuratora, ale proponuję ustalić, jakie przyszłe okoliczności zostaną uznane za uzasadniające podjęcie pracy naukowej na miejscu w Jedwabnem. Proponuję, by za takie uzasadnienie przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy amerykańskie.

A wtedy będzie można przedstawić światu historyczną prawdę, opartą na dowodach. Bez względu na pozorne autorytety i fałszywą tradycję.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Opowieść o irlandzkim Powstaniu Wielkanocnym 1916 roku. Wspomnienie pięciu dni chwały i walki z brytyjskim imperium.

Przygotowania do powstania prowadzono przez wiele miesięcy. Jednym z ośrodków spiskowców był dom Josepha Plunkett’a położony w dzielnicy Kimmage, niespełna trzy mile na południe od centrum Dublina.

Przygotowywano tam broń, robiono bomby. W Wielkanocny Poniedziałek, 24 kwietnia 1916 roku, o godzinie 10 rano wymaszerowała stamtąd kolumna pięćdziesięciu uzbrojonych mężczyzn i ruszyła w kierunku centrum.

Odezwa o proklamowaniu Wolnej Republiki Irlandii.

 

Przyszli powstańcy nawiązali też łączność z irlandzkim reprezentantem republikanów przebywającym w Berlinie – Rogerem Casementem. Liczyli oni na pomoc ze strony Niemiec.

Niestety nie zadbali odpowiednio o konspiracyjny charakter tych kontaktów i gdy w kwietniu 1916r. Roger Casement przypłyną do brzegów Irlandii, wraz z zapasem broni i amunicji, został schwytany przez Brytyjczyków, a ładunek przechwycony.

Mimo niepowodzenia tej akcji ustalony został dzień i godzina wybuchu powstania na 24 kwietnia 1916 roku w poniedziałkowe południe.

 

 

Początek pod General Post Office
 

Tak jak zapowiedziano w Poniedziałek Wielkanocny, w samo południe został przez powstańców przejęty gmach Poczty Głównej. Nad jej głównym wejściem widnieje dziś tablica z napisem w języku angielskim i gaelickim:

„Tutaj w Poniedziałek Wielkanocny1916, Patrick Pearse przeczytał Proklamację Republiki Irlandii. Z tego budynku dowodził siłami, które miały zapewnić Irlandii prawo do wolności”

Proklamacja Niepodległości, o której mowa była wcześniej podpisana przez siedmiu członków Rządu Tymczasowego: Patricka Pearse’a, Thomasa J. Clarke’a, Seana MacDiarmadę, Thomasa MacDonagh, Jamesa Connolly’ego, Eamonna Ceannt’a i Josepha Plunketta.

Wszyscy oni z wyjątkiem MacDonagh’a i Ceannt’a przez całe powstanie znajdowali się w budynku GPO. Był tam również młodszy brat P.Pearsa – William.

 

       Irlandczycy i Irlandki! – tak brzmiały pierwsze słowa Proklamacji – W imię Boga i zmarłych pokoleń, od których otrzymała swą dawną tradycję narodową Irlandia, za naszym pośrednictwem, zwołuje dzieci pod swój sztandar i zrywa się do walki o niepodległość./…/

 

 

/…/ Oddajemy sprawę Republiki Irlandzkiej pod opiekę Boga Najwyższego, błogosławieństwa Jego wzywamy dla naszej broni i zanosimy modły, by nikt, kto służy tej sprawie, nie zhańbił jej tchórzostwem, nieludzkością ani grabieżą. W tej wzniosłej godzinie naród irlandzki, przez swoje męstwo i karność i przez gotowość jego dzieci do poświęcenia się za jego sprawę, musi dowieść, że jest wart dostojnego przeznaczenia, do którego jest powołany.

 

Na fotografii kopia Proklamacji Niepodległości, która została uroczyście odczytana przez Patricka Pearce’a, 24 kwietnia 1916 roku, w dniu wybuchu powstania. Fot. arch. Studio 37.

Irlandzki naród jednak nie odpowiedział na to wezwanie i w powstaniu wzięło udział tylko około 2 000 osób. Co gorsza, początkowo nikt powstańców nie traktował poważnie. Nikt nie zatrzymał kordonu maszerujących mężczyzn przez centrum miasta, a kiedy weszli do budynku GPO znajdujący się tam ludzie  potraktowali całe zajście jako przedstawienie. Dopiero w chwili, kiedy powstańcy wyciągnęli broń zebrani na poczcie cywile zrozumieli, że to poważna sprawa.

Anglicy nie mieli pojęcia, co się dzieje, bo oficjalnie zezwalali na militarne ćwiczenia ICA, gdyż nie widzieli w tym jakiegoś rzeczywistego zagrożenia. Ich ignorancja była tak daleko posunięta, że zezwalali nawet na próbne szturmowanie  budynków. Stąd pojawienie się powstańców pod Pocztą Główną nie wzbudziło większego zainteresowania.

Pearse ze swoimi ludźmi wkroczył tam o godzinie 12.00, a dopiero o 15 pojawił się pod pocztą pułk angielskich żołnierzy. Świadczy to dobitnie o tym jak lekceważący był stosunek angielskich władz do irlandzkich powstańców.

Oto nasze radiowe wspomnienie tamtych dni, w 103. rocznicę wybuchu Easter Rising – Powstania Wielkanocnego.

Tomasz Wybranowski & Joanna Krauzowicz – Tarczoń

Studio Dublin – 26.04.2019 – Goście: Bogdan Feręc – portal Polska-IE, Andrzej Waligóra – Klub GP Wiedeń i Jakub Grabiasz

GPO Dublin i wspomnienie Easter Rising - Tomasz Wybranowski

W piątkowym Studiu Dublin, jak zwykle wieści z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Obok rozmów i przeglądu prasy, także korespodencja z Wiednia, kalendarium historyczne oraz łyk sportowych emocji z Dublina.


Prowadzenie: Tomasz Wybranowski

Współprowadzenie: Tomasz Szustek (gościnnie)

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizacja: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 – Radio WNET Dublin


W piątkowy poranek w Studiu Dublin, nasze słuchaczki i słuchaczy tradycyjnie powitaliśmy z Bogdanem Feręcem, szefem portalu Polska-IE.com. Rozpoczęliśmy od komunikatów irlandzkich meteorologów zapowiadających nadejście huraganu Hannah.

Opowiadaliśmy także o pogrzebie północnoirlandzkiej dziennikarki Lyry McKee. Północnoirlandzka polityka ożywiła się po zabójstwie McKee. I chociaż w dalszym ciągu tamtejsi liderzy partyjni obrzucają się wciąż wzajemnymi oskarżeniami, to postanowili zasiąść do rozmów po bardzo długiej przerwie.

 

Czy po prawie 800. dniach bez rządu w Ulsterze drgnie i doczekamy się porozumienia się w sprawie przywrócenia władzy wykonawczej? Czas pokaże. 

Rozpoczęcie kolejnej tury rozmów nie byłoby możliwe, gdyby nie ręka Londynu, a ten rozpoczął intensywne działania, które wskazały niektórym ugrupowaniom, jak powinny się zachować w sprawie utworzenia gabinetu w Belfaście.

Arlene Foster, szefowa partii północnoirlandzkich unionistów DUP. Fot. Richter Frank-Jurgen  CC BY-SA 2.0 via Wikimedia

Swoje partyjne stanowiska w sprawie powołania rządu złagodziły Demokratyczna Partia Unionistów Arlene Foster i Sinn Féin z Mary Lou McDonald.

Sama Foster, bo takie można odnieść teraz wrażenie, lekko przestraszyła się nieformalnej koalicji pięciu partii. Jej liderzy zapowiedzieli stanowczo, że mogą całkowicie odsunąć DUP od sprawowania władzy p0 kolejnych wyborach parlamentarnych.

Z doniesień płynących z partyjnych szczytów wiemy, że ten nieco egzotyczny sojusz rzeczywiście stał się faktem. Północnoirlandzcy dziennikarze ochrzcili go mianem „5-0. – dopowiada Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com.

Owe pięć ugrupowań północnoirlandzkich chce połączyć siły przeciwko DUP i wygrać wybory, tworząc następnie nowy rząd.

Przypomnę, że Zgromadzenie Irlandii Północnej – Northern Ireland Assembly zostało powołane do życia na mocy porozumienia wielkopiątkowego z 1998 roku.

W roku 2000 oraz w latach 2002-2007 jego działalność była zawieszona, podobnie jak cała autonomia Irlandii Północnej. Miało to związek z poważnymi sporami między partiami unionistycznymi (chcące by Irlandia Północna wciąż była częścią Wielkiej Brytanii) a republikańskimi (pragnące przyłączenia Ulsteru do Republiki Irlandii). Ostatnie wybory miały miejsce w marcu 2007, a Zgromadzenie wznowiło prace dwa miesiące później.

 


 

Zapowiedź irlandzkiego przeglądu prasy w Studiu Dublin. Na początek kilka głośnych tytułów i zapowiedzi, oraz opowieść o jednym zdjęciu z dalekiego Władywastoku, które znalazło się na „jedynce” dziennika The Irish Times –  Tomasz Szustek i Tomasz Wybranowski. 


Andrzej Waligóra podczas Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w wiedeńskim kościele św. Józefa na Kahlenbergu. For. arch. Klub Gazety Polskiej w Wiedniu.

 

Specjalnie dla „Studia Dublin” Andrzeja W. Waligóra, z wiedeńskiego Klubu Gazety Polskiej, opowiadał słuchaczom Radia WNET o „zaskakujących rozwiązaniach i terminach, oraz otoczce” tegorocznych obchodów Dnia Flagi i Polonii (2 maja) oraz Święta Konstytucji 3 Maja. W roli głównej Jej Ekscelencja Ambasador RP w Austrii, pani Jolanta Róża Kozłowska.

 


W „Studiu Dublin” prezentujemy także oświadczenie Nowej IRA, która wzięła odpowiedzialność za zabicie Lyry McKee, północnoirlandzkiej dziennikarki.

Oświadczenie przekazane zostało redakcji The Irish News. Przekazywanie oświadczeń Nowej IRA odbywa się za pomocą specjalnego kodu podanego jakiś czas temu redakcji The Irish News przez członków tej dysydenckiej organizacji. Poniższe oświadczenie zostało pozytywnie zweryfikowane i jest przyjmowane za oficjalne stanowisko Nowej IRA.

 

„W czwartkową noc, w następstwie wkroczenia na osiedle Creggan silnie uzbrojonych królewskich sił brytyjskich, co sprowokowało zamieszki, IRA wysłała swoich ochotników w celu podjęcia akcji. Zostali oni przez nas poinstruowani, aby w przyszłości zachowali najwyższą ostrożność w trakcie bezpośredniego kontaktu z wrogiem i stosowali wszelkie środki zaradcze aby tą ostrożność zapewnić. Podczas ataku na wroga, została tragicznie zabita Lyra McKee, która w tym czasie stała obok sił wroga. IRA szczerze przeprasza za śmierć Lyry McKee jej partnerkę, rodzinę i przyjaciół.” 

 


 

Tomasz Szustek. Fot. Studio 37.

 

W przeglądzie prasy irlandzkiej Tomasz Szustek omówił kilka tekstów z piątkowego wydania „Irish Independent”. W „Studiu Dublin” usłyszeli słuchacze o:

  • wzroscie zachorowań na odrę w irlandzkich szkołach i przedszkolach o prawie 250 %;
  • politycznych przepychankach w Irlandii Północnej między liderkami dwóch największych partii politycznych: DUP i Sinn Féin, z pogrzebem Lyry McKee w tle, oraz
  • o wspomnieniu Feargala Quinna, legendarnego irlandzkiego przedsiębiorcy, założyciela sieci sklepów Superquinn i irlandzkiego senatora z dwudziestotrzyletnim stażem w ławach parlamentu. Feargal Quinn zmarł 25 kwietnia, w wieku 82 lat.

Tomasz Wybranowski mówił zaś o spotkaniu Tánaiste (wicepremiera rządu Republiki Irlandii) Simona Coveney’a z sekretarz do spraw Irlandii Północnej, Karen Bradley.

Mary Lou McDonald. szefowa republikańskiej Sinn Féin . Fot. Oireachtas PSI License  Creative Commons Attribution 4.0 International License

 

Strona irlandzka i brytyjska tym samym ogłosiły nową rundę dwustronnych rozmów w ramach powersharing, próbując przywrócić działanie Stormontu, po raz pierwszy od połowy stycznia 2017 roku.

Rozmowy mają nabrać tempa w tydzień po wyborach lokalnych w Irlandii Północnej, które odbędą się w najbliższy czwartek, 2 maja. Problemem stają się jednak liderki dwóch największych ugrupowań politycznych w Ulsterze i ich całkowity brak chęci porozumienia. 

Oto przemawiając w czwartek, liderka Sinn Féin Mary Lou McDonald powiedziała, że jej partia nie „skapituluje” w sprawie  zjednoczenia Irlandii i przeprowadzenia powszechnego referendum w tej kwestii.  Natomiast Arlene Foster, szefowa unionistów z DUP, po raz kolejny powtórzyła swoje żądanie, aby:

„przywrócić Stormont (zgromadzenie Irlandii Północnej – Northern Ireland Assembly – przyp. T.W.) do działania bez żadnych warunków wstępnych”.


 

W zaułku sportowym „Studia Dublin” Kuba Grabiasz opowiadał o ćwierćfinałowym spotkaniu rugby  w ramach Heineken Champions Cup, z udziałem drużyn Toulouse (Francja) i irlandzkiego Leinster. Francuzi wybiegli w koszulkach z emblematem Notre Dame.

 

Kuba Grabiasz – Sport Studio Dublin. Fot. arch. Studio 37.

W dalszej części sportowego bloku w „Studiu Dublin” Kuba Grabiasz omówił pary półfinałowe tegorocznej edycji Ligii Mistrzów w piłce nożnej. Powrócił także do tematu finansowej afery w łonie Irlandzkiego Związku Piłki Nożnej.

 


 

W kalendarium Studia Dublin, które przygotowuje Tomasz Szustek, pod datą 26 kwietnia 1916 roku kryje się niezwykła opowieść o trzecin dniu Easter Rising – Powstania Wielkanocnego. Posłuchajmy zatem co mówi o tym dniu powstańcze kalendarium.

Tylko dla przypomnienia, dodam że to powstanie 1916 roku było początkiem odzyskiwania przez Irlandię niepodległości. W trzecim dniu powstania, które nie cieszyło się wielkim poparciem społecznym, o czym za chwilę, walki rozgorzały na dobre. W mieście brakowało świeżej żywności i nie wychodziły już gazety. – opowiada Tomasz Szustek.

Na fotografii kopia Proklamacji Niepodległości, która została uroczyście odczytana przez Patricka Pearce’a, 24 kwietnia 1916 roku, w dniu wybuchu powstania. Fot. arch. Studio 37.

 

Brytyjczycy przechodzili do kontrataku, udało im się rozstawić karabiny maszynowe na kilku kluczowych budynkach miasta, między innymi przy głównej ulicy miasta (Sackville Street, obecnie O’Connell Street), które niemiłosiernie siekły broniących się w budynku GPO – Poczty Głównej powstańców.

Do rzeki Liffey przepływającej przez  Dublin wpłynęły tego dnia dwa okręty brytyjskie. Jednym z nich była kanonierka Helga. Ona także ziała ogniem artyleryjskim w kierunku Poczty Głównej oddalonej o mniej niż kilometr.

Długo później po upadku Powstania Wielkanocnego, gdy Irlandia odzyskała wreszcie niepodległość, okręt ten jej został przekazany. „Helga” była jednym z pierwszych okrętów nowoutworzonej irlandzkiej marynarki wojennej.

Tomasz Szustek wspomniał także o obojętnym, często wręcz niechętnym nastawieniu Irlandczyków do Powstania Wielkanocnego.  Wielu widziało w nim zamach na obecną i w miarę dobrze prosperującą autonomię Irlandii

Powstanie mogło cofnąć Irlandię do czasów bezpośrednich rządów Londynu. Nic zatem dziwnego, że kiedy 26 kwietnia do Kingstown (obecnie Dun Loaghaire) zawinął statek z żołnierzami brytyjskimi, to… miejscowi Irlandczycy witali ich z życzliwością i nadzieją, że uciszą ten cały bałagan… 

 

Główna ulica Dublina, Sackville (obecnie O’Connell Street) i ruiny gmachu Genral Post Office (GPO), podczas Powstania Wielkanocnego w 1916.

 


 

 

Partner Studia Dublin i Radia WNET

 

Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © 2019

 

Tomasz Wybranowski, redaktor wydania i prowadzący Studio Dublin. Produkcja: Studio 37 Dublin – Radio WNET.

 

Na Górze Hugona w Świętochłowicach, w miejscu zbiorowego grobu ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte, ma powstać osiedle

Władze Świętochłowic z nadania PO przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich, aby deweloper mógł tam wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) domy jednorodzinne.

Stanisław Florian
(opracowanie)

W lutym i marcu 2018 r. mieszkańcy Świętochłowic oraz terenów sąsiednich miast: Chorzowa (dzielnica Batory, dawne Hajduki Górne) i Rudy Śląskiej (od strony Kochłowic i Bykowiny), oburzeni wycinką prawie półtora tysiąca drzew na zboczu Góry Hugona, rozpoczęli protesty przeciw ówczesnemu prezydentowi Świętochłowic, prominentnemu działaczowi śląskiej Platformy Obywatelskiej, byłemu asystentowi premiera Jerzego Buzka i wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, Dawidowi Kostempskiemu, oraz jego „zaprzyjaźnionemu” deweloperowi, spółce Xenakis, której „miasto” przekazało w użytkowanie wieczyste zalesiony wówczas teren, gdzie deweloper ma wybudować osiedle domów jednorodzinnych.

Podczas przygotowań do protestu, który 12 marca po przemarszu z Góry Hugona zgromadził pod Urzędem Miejskim w Świętochłowicach – według różnych szacunków – od ponad 200 do prawie 500 osób, ludzie zainteresowani sprawą wycinki trafili na kolejną szokującą informację z historii Góry.

Podczas spotkań przygotowujących protest zaczęli sobie opowiadać wspomnienia swoich przodków o zbiorowych mogiłach ofiar obozów pracy przymusowej, które były na zboczach Góry i o których przez całe dziesięciolecia nie wolno było mówić.

Relację na ten temat można znaleźć na YouTube, na kanale lokalnego Stowarzyszenia „Genius Loci – Duch Miejsca”, które zajmuje się historią oraz kulturą Górnego Śląska. W filmie pt. Spotkania pokoleń – bez Hugon na hołda występuje gościnnie Lucjan Wodarz. Jest on geologiem. (…) Według relacji Wodarza, właśnie za obecnym cmentarzem, czyli już na obecnym terenie wycinki lub przy jej skraju, było miejsce pochówku więźniów KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej „Zgoda”. Wspomina również o powojennych nocnych ekshumacjach pod nadzorem funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, które miały tam miejsce, a które „dla niepoznaki zasypywane były wapnem”. Mówi też o wielu innych, potwierdzonych historycznie faktach i miejscach, które znajdują się na Wzgórzu, co dodatkowo uwiarygodnia jego wskazania.

Na podstawie jego dostępnej w internecie relacji 5 marca 2018 r. inicjator i jeden ze współorganizatorów protestu przesłał do katowickiego Oddziału IPN informację o możliwości profanacji miejsca pochówku ofiar świętochłowickiego KL Eintrachthütte/podobozu KL Auschwitz, a później obozu pracy przymusowej NKWD/UBP „Zgoda” w Świętochłowicach. Pisał, że w związku z wycinką 4,5 ha lasu na Górze Hugona za cmentarzem, przekazanego przez ówczesnego prezydenta Świętochłowic w użytkowanie wieczyste deweloperowi na budowę osiedla domków jednorodzinnych, jego uwagę zwróciła informacja zawarta w filmiku o Górze Hugona dostępnym na YouTube. Prosił o sprawdzenie, czy są dokumenty potwierdzające ten fakt i wyrażał obawę, że jeśli w tej chwili nie uda się tego zbadać – całkowitej zagładzie i zatarciu w pamięci następnych pokoleń ulegnie miejsce pochówku ofiar dwóch totalitaryzmów. Dlatego zwracał się z prośbą o natychmiastowe podjęcie interwencji na terenie wskazanym w filmie oraz o odpowiedź, czy Instytut jest zainteresowany zbadaniem i ewentualnym upamiętnieniem tego miejsca męczeństwa.

W informacji katowickiej redakcji TVP3 o świętochłowickim marszu 12 marca 2018 r. naczelnik oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach Adam Dziurok powiedział, że „zachowała się jedna relacja, która mówi o pochówkach, masowych grobach na Górze Hugona, ale nie wskazuje, że to było na cmentarzu, czy też poza obrębem cmentarza. Do tej pory nie spotkaliśmy informacji, żeby pochówków dokonywano poza obrębem cmentarza. Ta informacja jest nowa, wymaga dalszych badań, sprawdzenia; czym będziemy się zajmować”. Po tej wypowiedzi mieszkańcy Świętochłowic i okolic Góry Hugona spodziewali się podjęcia przez katowicki IPN badań terenowych i podania do publicznej wiadomości ewentualnych wyników „sprawdzenia”… W ten sposób interpretowali nawet odwierty, których ślady odkrywali wiosną i latem 2018 r. na terenie wyciętego przez spółkę Xenakis lasu.

Na fali oczekiwań związanych z wyjaśnieniem tej sprawy część świętochłowiczan poparła w jesiennych wyborach samorządowych kandydaturę prezesa Stowarzyszenia „Przyjazne Świętochłowice” Daniela Begera, który szedł na czele marcowego protestu i osobiście złożył w Urzędzie Miasta odczytane pod nim postulaty dotyczące Góry Hugona.

Dzięki temu poprzedni prezydent D. Kostempski, który wywołał konflikt społeczny wokół Góry, niespodziewanie przegrał z nim w II turze wyborów nieznaczną liczbą 122 głosów. Niestety ani w trakcie kampanii wyborczej, ani po jej zakończeniu ludzie nie doczekali się informacji o wynikach dalszych badań katowickiego IPN w sprawie pochówków na terenie wyciętego przez dewelopera lasu na Górze Hugona.

W tej sytuacji, po kolejnych nagabywaniach przez osoby zainteresowane sprawą, niejako w rocznicę protestu przeciw wycince lasu na Górze Hugona, jego inicjator i współorganizator ponownie zwrócił się do katowickiego IPN w tej sprawie. Nawiązując do wypowiedzi naczelnika Dziuroka z 12 marca 2018 r., napisał: „zapytywany przez mieszkańców okolic Góry Hugona w Świętochłowicach, w sytuacji, gdy Stowarzyszenie Przyjazne Świętochłowice po wygraniu samorządowych wyborów prezydenckich przez Daniela Begera zaniechało dalszych starań o wyjaśnienie tej sprawy – zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o przekazanie informacji, czy zostały dokonane dalsze ustalenia, poza wspomnianą relacją ustną, dotyczące miejsc pochówku ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte oraz obozu pracy przymusowej Zgoda na terenie wyrobiska po kamieniołomie przyległym od zachodu do cmentarza przy ul. Wiśniowej w Świętochłowicach”. Odpowiedź z 13 marca 2019 r. była krótka i lakoniczna: „Szanowny Panie, nie dokonałem żadnych dodatkowych ustaleń odnośnie pochówków ofiar obozu Zgoda w okolicy Góry Hugona w Świętochłowicach”.

W tym miejscu trzeba przypomnieć o tym, co się działo na Górze Hugona w Świętochłowicach i w jej otoczeniu w trakcie II wojny światowej oraz po jej zakończeniu.

Podczas niemieckiej okupacji faszystowskiej wybudowaną na jej szczycie w 1937 r. dzięki polskiemu Zjednoczeniu Górniczo-Hutniczemu platformę szybowcową Niemcy wykorzystali na stanowisko artylerii przeciwlotniczej (można je oglądać do dziś) dla obrony przed bombardowaniami pobliskich hut, kopalń i zakładów przemysłowych. Do obsługi żołnierzy stanowiących załogę tej baterii wykorzystywano najpierw robotników przymusowych z pobliskich obozów pracy przy kopalni „Polska” (przemianowanej przez Niemców ponownie na „Deutschland”), zakładach metalurgicznych „Zgoda” (przemianowanych znów na „Eintrachthütte”), czy z hut „Florian” (przemianowanej na Falva) i „Batory” (przemianowanej na Bismarckhütte).

W tym celu na stokach Góry – według relacji świadków – powstały tymczasowe obozy, w których przebywali również przymusowi robotnicy z kopalni „Polska” („Deutschlad”), a przy dróżce obok cmentarza (dziś w pobliżu ul. Wiśniowej) – więźniowie żydowscy. W jednym z największych obozów pracy przymusowej (Grosslager) przy Hucie „Florian” („Falva”) w Świętochłowicach wykonywało niewolniczą pracę 1376 robotników przymusowych. W Świętochłowicach działał też obóz jeniecki „Rüstungslager Eintrachthütte”. Według zestawienia statystycznego „Kӧnigs- und Bismarckhütte” z czerwca 1944 r. – w Hucie „Batory” („Bismarckhütte”) pracowało w tym miesiącu 1260 jeńców i 856 tzw. obcokrajowców, czyli robotników przymusowych, z których większość stanowili tzw. Ostarbeiter, którzy pochodzili ze Wschodu. Według stanu na 17 stycznia 1945 r., pozostało ich już tylko 192…

Przy należącej do koncernu Berghütte hucie „Zgoda” („Eintracht”) działał obóz pracy przymusowej dla Żydów. Według lokalnych przekazów wielu z nich znalazło śmierć w kamieniołomie za cmentarzem. Jego wyrobisko, wbrew prawdzie, jest dziś na polecenie ex-prezydenta Świętochłowic D. Kostempskiego oznakowane na tablicy ścieżki edukacyjnej jako największe wyrobisko „po eksploatacji węgla kamiennego”…

W ten sposób władze Świętochłowic z nadania Platformy Obywatelskiej, tuż przed przegranymi wyborami samorządowymi przyczyniły się do ukrycia prawdy o miejscu niemieckich zbrodni faszystowskich na więźniach żydowskich, polskich i śląskich, aby na tym miejscu zaprzyjaźniony z nimi deweloper mógł wybudować (z udziałem kapitału chińskiego) osiedle domów jednorodzinnych. (…)

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „O Górze Hugona w Świętochłowicach i grobach ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte” znajduje się na s. 2 i 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „O Górze Hugona w Świętochłowicach i grobach ofiar KL Auschwitz-Eintrachthütte” na s. 2 i 3 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od Syberii do Nowej Zelandii. Podróż śladami polskich dzieci uwolnionych z zesłania w ramach układu Sikorski-Majski

W Ałmaty, byłej stolicy Kazachstanu, spotkali na ulicy bezdomnego, który wyrecytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza. Na pytanie, skąd zna ten fragment, odpowiedział „Nie pamiętam; z dzieciństwa”.

Łukasz Burzyński

Dnia 25 marca 2019 r. w siedzibie wrocławskiego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana przy ul. Kuźniczej, odbyło się spotkanie z prof. dr. hab. inż. Henrykiem Kasprzakiem. (…) Podczas pobytu w Brisbane w Australii, gdzie prowadził prace naukowe na uniwersytecie, chodząc do katolickiego kościoła, poznał się z grupą Polaków. Jak się później okazało, znaleźli się w Nowej Zelandii dlatego, że przybyli z transportem wysiedleńców z polskich ziem wschodnich. Profesor chętnie słuchał o tym, jak się tam znaleźli, a później postanowił zagłębić się w temat. Zapoznawał się z zasobami dokumentalnymi, by w końcu odkryć w sobie potrzebę podróży szlakiem wysiedlonych polskich dzieci. (…)

Siedem lat temu prof. Kasprzak wraz z żoną postanowili pojechać do Bijska, aby znaleźć ślady Polaków, o których usłyszał od nowozelandzkich znajomych. (…) Tam też poznali polskiego księdza, który prowadził kronikę, do której relacje z podróży do tego miejsca wpisywali przyjeżdżający tam ludzie. Szczególnie utkwił w pamięci prof. Kasprzakowi wpis 83-letniego wówczas mężczyzny:

„Dla mnie ten obecny kilkudniowy pobyt (…) po tylu latach ma charakter wspomnieniowy, wzruszający, o potrzebie sentymentalnej, jako powrót do miejsca, gdzie wzrastałem jako dziecko w warunkach biedy i głodu, obdarty i pogryziony przez psy”. Dalej człowiek ten pisał, że jego największym marzeniem było najeść się do syta chleba na Syberii i spełnił to marzenie dzięki synowi, który go w te miejsca po wielu latach przywiózł. (…)

Po Syberii następnym celem profesora był Turkmenistan. (…) W Krasnowodsku nie ma żadnego cmentarza katolickiego. Jest natomiast cmentarz japoński. Okazało się, że właśnie tam zachował się ślad polski – tablica z podpisem „Świętej pamięci Brunon Krzyżowski”, co według mówcy jest najprawdopodobniej pozostałością po kimś, kto przyjechał i wiedząc, że tam umarła jego rodzina, zostawił takową „polską wizytówkę”. Poza tym jednym elementem, jak powiedział, nie pozostał żaden ślad po Polakach, choć przebywało ich tam w sumie 115 tysięcy.

W następnej podróży profesor wraz z kolegą pojechał do Kazachstanu. W Ałmaty, byłej stolicy Kazachstanu, spotkali na ulicy bezdomnego, który dowiedziawszy się, że są z Polski, stanął przed nimi na baczność i wyrecytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza. Na pytanie zdumionych panów, skąd zna ten fragment, odpowiedział „Nie pamiętam; z dzieciństwa”. Zdaniem prof. Kasprzaka może to znaczyć, iż napotkany mężczyzna był jedną z licznych zagubionych, przemieszczanych przez Azję centralną sierot. (…)

Następnym po Pahlawi ważnym miejscem podróży był Teheran. Jak powiedział profesor, ludzie tam byli na tyle gościnni, że na prawie trzy tygodnie pobytu, jedynie cztery noce spali z żoną w hotelu, resztę czasu spędzając u mieszkańców Teheranu.

W Teheranie odwiedzili cmentarz Doulab, gdzie pochowano Polaków w 1960 grobach. Wielu naszych rodaków znajduje na nim groby swoich krewnych – ojców, wujków, dziadków. W księdze pamiątkowej na cmentarzu w Doulab można znaleźć liczne emocjonalne i wzruszające wpisy polskich turystów i osób, które przybyły do Iranu, by zapoznać się ze szlakiem tułaczki naszych wywiezionych przodków. Okazuje się, że jeśli ktoś ma krewnych, którzy zmarli w Iranie, może sprawdzić na stronie internetowej cmentarza: doulabcemetery.com/pl/default.asp, czy znajdują się tam ich groby. (…)

Na koniec prof. Kasprzak wygłosił pewnego rodzaju apel. Powiedział, że będąc w Iranie, poznał irańskiego reżysera Khosrowa Sinaia, który jest bardzo dobrym i szanowanym tam reżyserem, jak określił: „takim irańskim Wajdą”.

Marzeniem jego jest nakręcić polsko-irański film o polskich dzieciach w Iranie podczas wielkiej akcji humanitarnej. Próbował porozumieć się z reżyserami w Polsce, ale nikt nie chce podjąć się tego tematu. Profesor zasugerował, że jeśli ktoś chciałby nakręcić taki film, ów irański reżyser jest gotów wziąć na siebie połowę kosztów jego realizacji.

Cały artykuł Łukasza Burzyńskiego pt. „Podróż do Ziemi Obiecanej śladami dzieci-wygnańców” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Łukasza Burzyńskiego pt. „Podróż do ziemi obiecanej śladami dzieci-wygnańców” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Karski pomógł dobru zwyciężyć zło! – Audycja „Jesteśmy razem” gościem Jan Żaryn

W Wielką Sobotę w audycji „Jesteśmy razem” odtworzyliśmy relację ze spotkania profesora Jana Żaryna i Marka Kalbarczyka, które odbyło się w salonie Fundacji Szansa dla Niewidomych. Posłuchaj nagrania!

Omawiając książkę Marka Kalbarczyka „Jan Karski – wybitny dyplomata, honorowy obywatel i świadek nadziei” o misji i działalności tego zasłużonego Polaka, mówcy podzielili się refleksjami o holokauście i wyjątkowej postawie nie tylko Jana Karskiego, ale wielu przedstawicieli polskiego narodu. Naród żydowski i polski najbardziej ucierpiały podczas II wojny światowej, kiedy wydawało się, że zło zapanuje nad dobrem na zawsze. Dzięki takim ludziom jak Jan Karski i chrześcijańskiemu charakterowi Polaków dobro zwyciężyło.

Graniczka: Karta nauczyciela to dar Wojciecha Jaruzelskiego z okresu stanu wojennego z 1982 roku

Dyrektor XLIV Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Stanisława Konarskiego w Krakowie Mariusz Graniczka wypowiedział się na temat trwającego strajku nauczycieli oraz o budowie pomnika Orląt Lwowskich.

Graniczka stwierdził, iż Polska szkoła wymaga poważnej debaty na temat zasadniczych zmian, jeśli chodzi o formę zatrudnienia, strukturę płacową i wszystko to, co przełożyło się na niezadowolenie nauczycieli. Zaznaczył jednak, że trwający właśnie strajk jest narzędziem stricte politycznym:

Przecież widzimy, kto stoi za tym strajkiem, kto jest jego organizatorem i możemy wiedzieć, kim jest pan Broniarz i czym było w przeszłości ZNP. Wystarczy tylko sobie poszukać, dla zainteresowanych w Google wpisać o historii ZNP, no i wiemy kim była Wanda Wasilewska…

Graniczka wypowiedział się także na temat Karty Nauczyciela, która jego zdaniem powinna pozostać, jednak w całkowicie innym kształcie:

Ten dar Wojciecha Jaruzelskiego z 82 roku, z okresu stanu wojennego, jakim była karta nauczyciela, jest kompletnie już dokumentem anachronicznym i w żaden sposób nieprzystający do szkoły początku XXI wieku.

W dalszej części wypowiedzi Graniczka poruszył kwestię pomysłu wybudowania pomnika Orląt Lwowskich w Krakowie, który jednak nie jest odbierany przychylnie przez środowisko Prezydenta Majchrowskiego. Jednak pomysłodawcy nie ustają w wysiłkach upamiętnienia Polskich Bohaterów:

Jeśli się nie uda teraz […] nie będziemy ustawać w tych dążeniach. Jest projekt tego pomnika, jaką on ma mieć formę plastyczną. Pierwotnie zakładaliśmy i uzyskaliśmy już zgody Wojewódzkiego konserwatora zabytków […] na jego miejsce, na usadowienie i na jego kształt.

Gość Antoniego Opalińskiego dodał również, iż cały czas wraz ze środowiskiem patriotycznym zbiera pieniądze na budowę pomnika. Koszt całego przedsięwzięcia to ok. 4 milionów złotych.

Posłuchaj całej wypowiedzi teraz!