Geneza nacjonalizmu ukraińskiego (I). Ślązak Bernard Pretwicz herbu Wczele – pierwszy hetman niżowy, postrach Tatarów

Gdy Kolumb odkrywał Amerykę, na Dzikich Polach odnotowano pierwszych Kozaków chrześcijańskich, których – dla odróżnienia od wcześniej znanych Kozaków muzułmańskich – współcześni nazywali Niżowcami.

Stanisław Orzeł

Wielki lud Ukrainy od wieków formuje swoją samostijnost w opozycji do imperialnych dążeń otomańskiej Turcji, kolonizatorskiego wyzysku magnackiej Polski i wielkoruskiego autorytaryzmu Rosji. O tym, jak te procesy były i są wzmacniane lub wręcz sterowane przez prące na wschód germańskie mocarstwa Europy Środkowo-Zachodniej, często się milczy. Dlatego warto przypomnieć kilka epizodów historycznych, które może pozwolą zrozumieć znaczenie tych inspiracji dla kształtowania się nowoczesnego nacjonalizmu ukraińskiego.

Zaczęło się od Dzikich Pól

Jak Ameryka miała swój „Dziki Zachód”, tak Unia Polsko-Litewska – swoje Dzikie Pola. Była to kraina historyczna nad dolnym Dnieprem, za osiemdziesięciokilometrowym jego odcinkiem przegrodzonym poprzecznymi progami skalnymi, tzw. porohami (stąd jej późniejsza nazwa – Zaporoże). Od XV w. wchodziła w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Na tym pozbawionym faktycznej władzy państwowej obszarze osiedlali się ludzie często uchodzący przed prawem lub uciskiem feudalnym, chłopi, ale też rycerze albo zwykli rozbójnicy uciekający zarówno z kresów Litwy, Polski czy Rusi Moskiewskiej, jak i podległych Turkom hospodarstw Mołdawii i Wołoszczyzny. Stykała się z nimi w coraz krwawszych starciach forpoczta imperium osmańskiego, Tatarzy Krymscy, dzięki którym do owych niespokojnych osadników z Dzikich Pól przylgnęła turecka nazwa quazzāq, czyli awanturnik, rozbójnik. Byli wśród owych pierwszych Kozaków również muzułmanie. Świadczy o tym fakt, że po tym, jak król Polski Jadwiga wkroczyła na czele panów małopolskich na Ruś Halicką, aby ją wyrwać spod panowania Zygmunta Luksemburczyka, a jego zwolennik, książę Władysław Opolczyk bezskutecznie wzywał mieszkańców tych ziem do stawiania oporu wojskom polskim – w 1388 r. Kozacy zostali odnotowani jako mahometanie na terenie Korony. Również Jan Długosz określił ich tatarską nazwą „zbiegów i zbójów”. Co więcej – według najstarszych spisów Kozaków, większość z nich miała nazwiska tatarskie…

Dopiero w roku 1492, gdy Kolumb odkrywał Amerykę, na Dzikich Polach odnotowano pierwszych Kozaków chrześcijańskich z okolic Kijowa, Niemirowa, Winnicy i Baru, których – dla odróżnienia od wcześniej znanych Kozaków muzułmańskich – współcześni nazywali Niżowcami (bo zbierali się nad dolnym, czyli niżnym Dnieprem). Byli wśród nich fałszywie oskarżeni lub niesprawiedliwie skazani przedstawiciele stanu rycerskiego, słudzy uchodzący przed okrucieństwami szlachty i magnatów, chłopi uciekający przed zbyt ciężkimi daninami rozwijającego się systemu folwarczno-pańszczyźnianego, ale i zwykli przestępcy, bandyci i zbrodniarze. Ponieważ Dzikie Pola były obszarem ścierania się wpływów turecko-tatarskich z litewskimi i polskimi oraz rosyjskimi – ludność Zaporoża musiała się liczyć z łupieskimi wyprawami każdej z tych stron. Dlatego spośród wszelkich uprawianych przez nią rzemiosł (handlu, rybołówstwa, hodowli) – rzemiosło wojenne było podstawą przetrwania na tych ziemiach.

Ślązak nauczył Zaporożców skutecznie walczyć z Tatarami

Stałą, sprawdzoną w bojach formę organizacji wojskowej wśród Kozaków Niżowych, Zaporożców zaprowadził w latach 30.–40. XVI w. przybysz z Dolnego Śląska, starosta barski, a później trembowelski, Bernard Pretwicz herbu Wczele. Dzięki wyszkoleniu wojskowemu jakie wprowadził wśród Niżowców, był przez nich uznawany za pierwszego nieformalnego przywódcę, hetmana.

Bernard Pretwicz herbu Wczele | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Warto przypomnieć postać tego Ślązaka, który nauczył Kozaków Zaporoskich bić Tatarów. Pochodził ze starego śląskiego rodu rycerskiego, którego pierwszym udokumentowanym przodkiem był Petrus de Prawticz (1283 r.), czyli Piotr Prawdzic z Lubrzy (późniejsze Liebenau) w ziemi lubuskiej, oddanej przez złej pamięci księcia Władysława Rogatkę za długi karciane Marchii Brandenburskiej. Nie ma pewności, czy rodzicami Bernarda byli dziedzice Gawronu, Stronnu, Mąkoszyc, Rybina i Kraczowa w ziemi sycowskiej – Piotr Pretwic i Ludmiła ze Stwolińskich. Pewne jest, że był zniemczonym Ślązakiem (mówił i pisał po niemiecku) o polskich korzeniach. Około 1525 r., gdy Zygmunt Stary przyjmował hołd od byłego wielkiego mistrza Krzyżaków, księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna – młody Bernard Pretwicz został dworzaninem polskiego władcy. Na wieść o klęsce i śmierci Ludwika Jagiellończyka pod Mohaczem (29 sierpnia 1526 r.) został wysłany do Pragi jako agent Korony, aby przeciwdziałać objęciu tronu węgierskiego przez Habsburgów. Podczas sejmu śląskiego 5 grudnia tego roku jako zaufany królowej Bony starał się namówić stany śląskie do połączenia Śląska z Koroną. Brał też rok później w Ołomuńcu udział w układach posłów koronnych z Ferdynandem Habsburgiem, a następnie woził listy wierzytelne dla komisarzy wytyczających granice Śląska. Jednak rola zaufanego agenta królowej Bony nie była jego przeznaczeniem.

(…) W 1535 r. Pretwicz dowodził już własną rotą, a gdy przyjęto taktykę ścigania czambułów aż po stałe koczowiska Tatarów nad Morzem Czarnym – był tym rotmistrzem, który stosował tę taktykę najbardziej konsekwentnie. Walczył z Mołdawianami Raresza w przegranej bitwie nad Seretem (1 lutego 1538 r.), gdzie zginęło 900 polskich żołnierzy obrony potocznej, i wziął udział w wyprawie odwetowej hetmana Jana Tarnowskiego na Chocim. Jako protegowany królowej Bony otrzymał od niej w tym roku Woniaczyn koło Winnicy, ale po protestach panów litewskich musiał go zwrócić, jako nadany cudzoziemcowi. Gdy w 1539 r. przepędził czambuł Tatarów na liman Dniestru i tam go rozbił – nadano mu w użytkowanie Szarawkę na Podolu.

W tym czasie odkrył spisek przygotowywany przez Marcina Zborowskiego na wypadek śmierci Zygmunta Starego. Kiedy w marcu 1540 r. stawił się w Krakowie, aby składać w tej sprawie zeznania, został ciężko postrzelony przez ludzi nasłanych przez Zborowskich i na trzy miesiące znalazł się pod opiekę Bonerów. Już w czerwcu 1540 r. stawił się jednak na popisie w Kamieńcu Podolskim, a jesienią razem ze starostą bracławskim, księciem Semenem Hlebowiczem Prońskim, rozbił Tatarów najpierw pod Cziczekli, a później na Wierzchowinach Berezańskich koło Oczakowa. W marcu 1541 r. ratował Prońskiego w Winnicy przed buntem jego własnych poddanych, a dzięki jego zdolnościom taktycznym niewielkie siły obrony potocznej okrążyły i rozbiły dwa czambuły tatarskie wracające z Ukrainy. Za te wyczyny otrzymał od Bony starostwo barskie.

Od tego czasu zamek w Barze stał się główną bazą operacyjną przeciwko Tatarom, a sam Pretwicz zyskał tak wielką sławę jako ich pogromca, że do Baru ściągała żądna rycerskich przygód szlachta nie tylko z Polski i Litwy, ale i z krajów niemieckojęzycznych. Sława jego była tak wielka, że już w 1540 r. werbował go agent elektora saskiego J. Spiegel.

W latach 1541, 1542 i 1549 Pretwicz wyruszał na odsiecz raz Białogrodowi, raz Oczakowowi, które atakowały kolejno wojska mołdawskie, tatarskie i kozackie. W 1543 r. bił Tatarów pod Barem, Oczakowem i Białogrodem, w 1544 r. rozbił kilka czambułów na stepach, a jeden z nich ścigał znów pod Białogród. W 1545 r. litewscy Kozacy po spaleniu Oczakowa upozorowali powrót do Baru i w ten sposób zrzucili na Pretwicza winę za ten najazd. Dlatego starosta barski musiał się tłumaczyć najpierw Zygmuntowi Augustowi, a następnie Zygmuntowi I, ale dochodzenie wszczęte przez starego króla uwolniło go od zarzutów i w ramach zadośćuczynienia otrzymał prawo dożywotniego korzystania z majątku w Szarawce. Wykorzystując tę sytuację, próbował go zwerbować Albrecht Hohenzollern, na co stanowczo zareagował Zygmunt Stary, a Bona napisała do niego wprost: „służby swej u nas pilnuj, a zamku tobie powierzonego pilnie strzeż”.

W latach 1547–1549 brał udział w demonstracji zbrojnej wojsk obrony potocznej w celu powstrzymania Turków od budowy twierdzy Balakiej, rozbił czambuł tatarski na szlaku kuczmańskim, zagarniał stada owiec wypasanych przez Tatarów na limanach wpadających do Morza Czarnego, a nawet rabował kupców tureckich na szlaku z Białogrodu do Kaffy. Otrzymał za to w dożywotnie posiadanie Leźniów i prawo wykupu i dożywocia na wsi królewskiej Werbki w powiecie latyczowskim. W 1549 r. pięć razy atakował wielki zagon Ordy Krymskiej, który wdarł się aż na Wołyń. Za te wyczyny w 1550 r. hospodar mołdawski Eliasz oblegał go w Barze i chciał go oddać sułtanowi jako podarek. Pretwicz odparł oblężenie i rozbił wracające za Dniestr wojska hospodara.

Można się zastanawiać, czy te działania służyły podtrzymaniu pokoju z Turcją, ale niewątpliwie zrodziły jego legendę jako „Postrachu Tatarów (Terror Tartarorum)” i Polskiego Muru. Musiał się z tych wyczynów ponownie tłumaczyć w Krakowie, tym razem już przed młodym królem, Zygmuntem Augustem. Jego tzw. apologię, która jest jedynym w swoim rodzaju traktatem o obronie kresów ukrainnych przed Tatarami, odczytano w senacie 13 grudnia 1550 r. Król jego wyjaśnienia przyjął, za zasługi nadał mu zamek i miasto Szarawkę z kilku wsiami na Podolu w posiadanie dziedziczne, jednak widząc w jego wyprawach nie tylko system paraliżowania najazdów tatarskich, ale też zagrożenie dla utrzymania pokoju z Turcją – odebrał mu starostwo Baru i w porozumieniu z Boną 2 lipca 1552 r. przeniósł go na bardziej oddalone od granic starostwo w Trembowli.

W 1551 r. Pretwicz miał pod swoimi rozkazami gotowych w każdej chwili do walki 300 jeźdźców, wśród których było wielu weteranów służących w podkresowych stanicach ponad 20 lat. Jak można przeczytać w Wikipedii, Pretwicz „opracował i rozwijał stopniowo nowy system obrony, w zależności od zmieniającego się pola walki.

Rozwinął sieć wywiadowców informujących o idących z terenu zagrożeniach. Dzięki jego pomysłowości południowe ziemie koronne Polski nie były zaskakiwane najazdami Tatarów. Wyszkolił załogi i obsadził zamki chroniące granice Polski przed Tatarami.

Dzięki opracowanemu systemowi informacji o zagrożeniach skrócił czas niezbędny do szybkiej reakcji w narażonych na niebezpieczeństwo miejscach, prowadząc przy tym działania zaczepne oddziałami obrony potocznej, mające na celu dekoncentrację sił przeciwnika. W konsekwencji jego system obrony i sposób walki znalazły powszechne uznanie”, zwłaszcza wśród Kozaków, których wyszkolił. Ciekawostką było, że jego drużynę przyboczną stanowili Czeremisi, czyli wojownicy z uralskich szczepów ludu Mari, o czym pisała m.in. do królowej Bony królowa Węgier, Izabela Jagiellonka: O p. Pretficza, przyczynia się Jej Królewska Mość, aby służbą żołnierską nie był upośledzon, gdyż jest potrzebniejszym i godniejszym od wielu inszych sługą W. Kr. Mości i bo go też król IMci zmarły nad insze nie upośledzał. A ktemu żeby też i na Czeremissów, którzy tejże służby jemu dopomagają, W. Kr. Mość łaskawe baczenie mieć raczyła (K. Pułaski, Szkice i poszukiwania historyczne, 1906). W tymże 1551 r. Pretwicz razem z księciem-atamanem kozackim Dymitrem Iwanowiczem Wiśniowieckim zwanym Bajdą oraz wojskami Koreckiego i Sieniawskiego złupili okolice Oczakowa w odwecie za zniszczenie Bracławia przez chana Dewlet Gireja.

(…) Podczas wszystkich lat służby Bernard Pretwicz podtrzymywał kontakty z rodziną na Śląsku. Pisał też do Fryderyka, księcia legnickiego, Jerzego II księcia brzeskiego i innych możnowładców na Śląsku w sprawach handlowych: dostarczał na Śląsk duże ilości wołów (do dziś w Mikołowie jest ulica Wielka Skotnica, którą przepędzano ich stada ze wschodu), koni – i tych zdobycznych, i zakupionych w Turcji – oraz namioty, dywany i poroża jeleni. Zygmunt August dobrze sobie zdawał sprawę, że wyprawy starosty barskiego na Tatarów przynosiły mu osobiste zyski… W końcu lat 50. Pretwicz był już autorytetem w sprawach tureckich, tatarskich i siedmiogrodzkich, jednak krytykował polską organizację obrony przed Tatarami, radził „pomnożyć cech kozaków niżowych nadawszy im jakowe bojarstwa”, narzekał na zaległości w wypłatach żołdu dla oddziałów obrony potocznej. Podkreślał brak odpowiedniej rekompensaty za swoje zasługi i uważał, że jest niedoceniany, ponieważ nie jest Polakiem, a Ślązakiem.

W 1561 r. Pretwicz zapadł w letarg i gdy już uznano go za zmarłego, wybudził się i wyprawił huczną biesiadę na swojej niedoszłej stypie.

Wkrótce, 12 lipca tego roku, scedował starostwo Trembowli na syna Jakuba, a zmarł 12 stycznia 1564 r. Pamięć jego wyczynów jeszcze w XIX w. trwała wśród ludu polskiego w przysłowiu: „Za pana Pretwica spała/wolna od Tatar granica”. Również na Śląsku znany był jeszcze w XIX w., o czym świadczy wydany w 1829 r. w Nysie jego mocno ubarwiony żywot (F. Minsberg, Oberschlesische Sagen).

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego” znajduje się na s. 2 i 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego” na s. 2 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prorocza dedykacja prymasa Augusta Hlonda na odnalezionym w archiwum zakonnym obrazku z podobizną św. Andrzeja Boboli

„Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski, powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Czy to wyraz prywatnego przekonanie Prymasa, czy słowa samego Andrzeja Boboli?

Katarzyna Purska USJK

Niebo chodzi po ziemi. Polscy święci na 100-lecie odzyskania niepodległości. Andrzej Bobola

Kilka miesięcy temu w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach natknęłam się na intrygującą fotografię. Widniał na niej duży, wielkości kartki z zeszytu, wizerunek św. Andrzeja Boboli, a pod nim ktoś dokleił pożółkły pasek papieru z odręcznym wpisem ks. Prymasa Augusta Hlonda: „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Zainteresował mnie bardzo ten obrazek i wpis pod nim. Tak zaczęły się moje poszukiwania, które zrodziły szereg odkryć i wiele pytań.

Odnaleziony w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach obrazek z podobizną św. Andrzeja Boboli i autografem prymasa Augusta Hlonda | Źródło: Archiwum Generalne SS Urszulanek

Dedykacja ks. kardynała Augusta Hlonda

Najpierw było to pytanie o pochodzenie obrazka i okoliczności, w których ks. Prymas wpisał swoją dedykację. Wkrótce dowiedziałam się, że fotografia św. Andrzeja Boboli była własnością ks. Jana Ziei – legendarnego duszpasterza i dawnego kapelana sióstr urszulanek z Mołodowa na Polesiu. Treść i pochodzenie dedykacji pozostała dla mnie jednak wciąż nieodkrytą tajemnicą. Ksiądz Prymas zmarł po wojnie, w roku 1948. Kanonizacja św. Andrzeja odbyła się w 1938 r., a więc wpis ks. Kardynała musiał pochodzić z tego właśnie okresu.

Sługa Boży kardynał Hlond pisze : „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski”. Św. Andrzej został zaliczony w poczet polskich patronów, jako tzw. drugorzędny patron (obok głównych patronów: Matki Bożej Królowej Polski, św. bpa Stanisława Szczepanowskiego i św. bpa Wojciecha), dopiero w 2002 r. Z pewnością ks. Kardynał nosił się z takim zamiarem, lecz jego realizacji stanął na przeszkodzie wybuch II wojny światowej. Kolejne słowa z dedykacji brzmią prorocko: „powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Interesujące, czy są one wyrazem osobistego przekonania Prymasa Polski, czy też może pochodzą od samego Andrzeja Boboli?

Po zakończeniu II wojny światowej, w okresie panującego stalinizmu, nic nie wskazywało na to, że nasz naród zbliża się do szczęścia i wielkości. Podobnie zresztą jak i wcześniej, kiedy Polska stanęła w obliczu zbliżającej się wojny. Tymczasem ks. Prymas pisze to zdanie nie w formie życzenia, lecz w mocy swego autorytetu, jako stanowczą zapowiedź.

Ksiądz kardynał August Hlond ogromnie cenił sobie obecność sióstr urszulanek szarych w archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej, którą objął w 1926 roku. Z pewnością bliski jego sercu był charyzmat Zgromadzenia – opieka nad dziećmi i młodzieżą. Wiadomo też, że był pod wrażeniem osobowości Założycielki – Matki Urszuli Ledóchowskiej. Obdarzał szacunkiem również całą rodzinę Ledóchowskich, a zwłaszcza stryja Matki Urszuli – kardynała Mieczysława Ledóchowskiego, którego znał osobiście jeszcze z czasów rzymskich. Jemu też przypadł zaszczyt sprowadzenia do Polski w 1927 roku i złożenia w katedrze poznańskiej ciała bohaterskiego Pasterza. Prymas gorąco popierał działalność na Kresach Wschodnich – zwłaszcza na Wołyniu i Polesiu – Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. W odezwie, którą wydał w 1938 roku z okazji kanonizacji św. Andrzeja Boboli napisał:

Bez sprzeniewierzenia się swojej misji dziejowej, nie możemy uchylić się od zadania, które nam Opatrzność wyznaczyła i nie możemy odstępować ich cudzoziemcom. To powołanie nasze, nasz polski obowiązek. Za wzorem św. Andrzeja Boboli powinniśmy pracę dla jedności Kościoła poprzeć walnie, szczerze, bez lęku, bez pogłębienia nieporozumień obrządkowych, bez spychania tego wielkiego zagadnienia na tory współzawodnictwo o prestiż i wpływy.

Na ten apel o uchrystusowienie i podjęcie działania na rzecz jedności chrześcijan urszulanki odpowiedziały już wcześniej, gdyż osiedliły się w Bereźnem na Wołyniu w roku 1928, a nieco później – na Polesiu w Równem (1932), Horodcu (1933), Iłosku (1935), Kobryniu (1936), Mołodowie (1937), a potem w Krasnoleskach, Ostrowie, Horodyszczu i w Janowie (1938).

Na Polesiu siostry prowadziły życie skrajnie ubogie, dzieląc warunki życia z miejscową ludnością. Matka pragnęła, aby poprzez heroiczne ubóstwo realizowały miłość do Boga i bliźniego. W Mołodowie – majątku ziemskim, który otrzymały w darze, zamieszkały w przystosowanym do tego celu kurniku. Właśnie do tego ubogiego domu, przybył ks. Kardynał Prymas, aby poprowadzić rekolekcje dla miejscowej inteligencji i ziemian, które sam osobiście przeżył głęboko, o czym pisał potem w liście do pp. Skirmunttów, dawnych właścicieli Mołodowa.

Korzenie rodu Ledóchowskich

Podobno Matka Urszula czuła wielki sentyment do Polesia. Często odwiedzała tamtejsze domy zakonne. Czyżby w tym sentymencie kryła się nie do końca uświadomiona pamięć serca do miejsc związanych z losem jej odległych przodków?

Protoplasta Rodu – rycerz Halka – pochodził z Rusi Czerwonej i był poddanym księcia Włodzimierza Wielkiego. Jako poseł Wielkiego Księcia został wysłany do Konstantynopola, skąd przywiózł na Ruś nową, chrześcijańską wiarę. W zasłudze za męstwo w jej obronie przed pogaństwem, Książę nadał mu herb Saława (Szaława), co oznacza „sława”. Jego potomkowie za bohaterską walkę w obronie ojczyzny otrzymali od króla polskiego, Kazimierza Wielkiego, majątek Ledóchów – dobra położone na Wołyniu.

Gałąź, z której wywodziła się rodzina św. Urszuli, zamieszkała na ziemi sandomierskiej. Jako wnuczka bohaterskiego generała z powstania listopadowego, który po jego upadku musiał wraz z rodziną opuścić Polskę, urodziła się 17.04.1865 roku na obczyźnie, w Loosdorf niedaleko Wiednia. Była córką szwajcarskiej hrabiny, Józefiny Salis-Zizers i dlatego w domu rodzinnym mówiła po niemiecku. Od swego ojca Antoniego, gorącego patrioty, nauczyła się kochać Polskę, jej historię i kulturę. Z domu rodzinnego wyniosła też przywiązanie do Kościoła katolickiego i posłuszeństwo papieżowi. Bezapelacyjnie czuła się Polką i katoliczką. Mówiła o sobie, że jej patriotyzm jest „zbyt gorący” i choć nie ma znaczenia „w jakim pułku człowiek służy Bogu”, gdyż Bóg kocha wszystkie narody, „to się na nic to nie zda, bo nie stanę się przez to chłodniejsza”. Patriotyzm nigdy nie kolidował w niej z wiernością Kościołowi katolickiemu. Tę zasadę stawiania Boga przed narodem przekazała swoim siostrom. Jej bratanica i urszulanka szara, s. Józefa Ledóchowska, napisała:

Siostry nie jechały na Polesie jako przedstawicielki polskiej racji stanu, ale jako misjonarki Kościoła powszechnego, których zadaniem jest czynić dobrze braciom, służyć im z miłością i poświęceniem, dźwigać z niedoli, a własnym przykładem ukazywać piękno nauki Chrystusowej.

Polesie jako teren misyjny

Kiedy urszulanki objęły placówkę w Mołodowie na Polesiu, w całej okolicy katolicy stanowili zaledwie 5%, reszta zaś ludności była prawosławna. Wspominał ks. Jan Zieja: Matka Ledóchowska w rozmowie z miejscowym księdzem, kapelanem i katechetą, wyraziła swą wolę, by siostry nie uprawiały jakiegoś nawracania poszczególnych prawosławnych na religię katolicką. Zalecała siostrom pełnienie dzieł miłosierdzia (opieka nad chorymi, ubogimi, dziećmi) prowadzenie rzetelnej, bezinteresownej, nie tendencyjnej pracy oświatowej i wychowawczej wśród młodzieży bez względu na wyznanie, czy poczucie narodowe. Siostry miały dawać przykład życia w miłości do wszystkich ludzi. Matka była przekonana, że tylko ta droga prowadzi do zjednoczenia prawosławnych i katolików w jednej owczarni Chrystusowej (Autograf, AGUsjk).

Jak wynika ze wspomnień sióstr i samej Matki Urszuli, pod względem religijnym Poleszucy – tak katolicy jak i prawosławni – byli bardzo mało uświadomieni. Wiara mieszała się u nich z gusłami i czarami, a kościół w niedzielę i święta świecił pustkami. Przyczyną był m.in. utrudniony dostęp do praktyk religijnych i zaniedbanie katechizacji. „Dziecko z dalszych wniosek, przystępujące do sakramentów świętych, nigdy jeszcze nie było w kościele, nie ma najmniejszego pojęcia, po co teraz przyjechało, dobrze, jeśli umie się przeżegnać” – można przeczytać w sprawozdaniu z domu w Janowie Poleskim za rok 1938/39.

Na tle katolików nie lepiej prezentowali się prawosławni. Uderzała ich obojętność religijna i lekceważenie obowiązków wiary. Co prawda gremialnie przybywali do cerkwi na większe uroczystości, ale zjeżdżali się po to, by skorzystać z targu odbywającego się przy tej okazji na rynku miasteczka. W przemówieniu radiowym wygłoszonym w marcu 1938 r. św. Urszula tak opisywała życie mieszkańców Polesia: Lud poleski potrzebuje opieki, bo jak dotąd, jest jeszcze mocno zaniedbany. Nie mówię tu o miastach i miasteczkach, ale o wsiach oddalonych od kościoła parafialnego, od stacji kolejowej, do których jedzie się poleskimi drogami 10–20 km. Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji daleko!…

Rząd II RP próbował zmienić ten obraz, ale stopień zaniedbania, zacofania i ciemnoty był zbyt głęboki. Był to efekt długiej, celowo prowadzonej polityki carskiej. Dodatkowym problemem był narastająca wrogość podsycana przez licznie pojawiających się na tych terenach emisariuszy komunistycznych, którzy głosili hasła wyzwolenia spod władzy panów. W tej sytuacji biskup Łoziński, ordynariusz diecezji pińskiej, stworzył projekt rocznych kursów dla katechetek misjonarek. Tak zaczęła się praca sióstr urszulanek na Polesiu.

Niepokoje na Polesiu w XVII wieku

Cofnijmy się teraz w czasie o 300 lat, do XVII w., w którym prowadził swoją działalność misjonarską św. Andrzej Bobola. Jaki był kontekst historyczno-społeczny jego pracy duszpasterskiej? Warunki, sposób życia i religijność ówczesnych mieszkańców Polesia niewiele różniły się od tego, co opisywała Matka Urszula i pracujące tam urszulanki. Sytuacja polityczna była natomiast zdecydowanie bardziej złożona i napięta. Wiele wydarzeń, które się wówczas rozegrały, przypomina te z czasów tzw. rzezi wołyńskiej. Tak jak wówczas, Rzeczpospolita w XVII w. była terenem zaciętych walk. Od północy toczyła się wojna o panowanie w basenie Morza Bałtyckiego, a na wschodzie w latach 1648–1654 trwało powstanie kozackie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. Powstanie wybuchło pod hasłem ograniczenia samowoli „królewiąt” – magnatów kresowych. Co prawda hetman Chmielnicki deklarował wierność królowi polskiemu, ale miał ambicje polityczne. Planował utworzenie własnego państwa. Naturalnie w tę rewoltę kozacką włączyła się Rosja i car Aleksy Michajłowicz, którego zabiegi dyplomatyczne skłoniły hetmana do poddania się jego władzy i zawarcia z Rosją ugody w Perejesławiu.

Był to dla Ukrainy czas straszliwego zamętu. Agresja pułków Chmielnickiego kierowała się głównie przeciw „panom” (szlachcie polskiej, a czasem ruskiej, lecz spolonizowanej) i Żydom. Daleko bardziej posunięta, bo nieokiełznana, była agresja tzw. czerni kozackiej, która okrutnie mordowała i rabowała nie tylko „Lachów”, ale także swoich. W roku 1654 wybuchła wojna rosyjsko-polska. Car Aleksy, powołując się na ugodę perejasławską, zaapelował do prawosławnych i unitów, aby „garnęli się pod jego opiekę”, i ruszył na Rzeczpospolitą.

Gdy w 1652 r. ojciec Andrzej Bobola rozpoczynał w okolicach Pińska swoją posługę kapłańską, dni hetmana Chmielnickiego były już policzone. Mimo to morze okrucieństwa wciąż rozlewało się z Ukrainy na położone na północ ziemie Polesia.

Wojna ta początkowo nie miała charakteru religijnego, aż do momentu apelu patriarchy jerozolimskiego. Zaczęło się „riezanie” katolickich księży i unitów, którzy od czasów unii brzeskiej w 1596 r. byli szczególnie znienawidzeni przez prawosławnych.

Życie i męczeństwo św. Andrzeja Boboli

Ojciec Andrzej Bobola podjął działalność misyjną na Polesiu jako dojrzały wiekiem mężczyzna. Urodził się – jak sam podawał – w 1591 r. w Małopolsce. Rodzina Bobolów należała do średniozamożnej szlachty. Wywodziła się ze Śląska, ale za karę zmuszona była opuścić tę ziemię i sprzedać swoje rodowe Bobolice. Stare dokumenty mówią, że członkowie rodziny Bobolów zostali ukarani za „łotrostwo”, czyli za napadanie na podróżnych na drogach publicznych. Osiadła na Wołyniu rodzina Bobolów nie cieszyła się w następnych wiekach dobrą sławą, mimo że niektórzy z jej członków zasłużyli się dla dobra Rzeczpospolitej, a wszyscy byli zawsze wierni Kościołowi katolickiemu. Dziadek św. Andrzeja osiedlił się na ziemi sandomierskiej i wybudował dwór w Strachocinie, niedaleko Sanoka. Przyszły Męczennik urodził się tam i został ochrzczony w miejscowej parafii. Przypomniał o tym on sam długo po swojej śmierci, ukazując się kolejnym proboszczom parafii aż do 1987 r., kiedy to zwrócił się do ówczesnego proboszcza, ks. Józefa Niżnika, w słowach: „Jestem Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Posłuszny poleceniu św. Andrzeja, ks. Niżnik zorganizował w Strachocinie miejsce kultu.

Jak wynika z zachowanych dokumentów, Andrzej Bobola odziedziczył po swoich przodkach popędliwość i porywczy charakter. Kształcił się w Kolegium Jezuickim w Braniewie. Pięcioletni pobyt w Braniewie w latach 1606–1611 niewiele przyczynił się do utemperowania nieokiełznanego temperamentu ucznia. Mimo to, w roku 1611 rozpoczął nowicjat w zakonie jezuitów. Studia filozoficzne, a potem teologiczne odbywał na uniwersytecie w Wilnie. Pomimo dużych zdolności, nie zdał decydującego egzaminu i nie mógł uzyskać tytułu magistra. Wiemy z dokumentów, że przełożeni wahali się przed dopuszczeniem go do złożenia uroczystej profesji czterech ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa, posłuszeństwa oraz posłuszeństwa papieżowi co do misji. Ostatecznie stało się to dopiero w 1630 r. W 1622 r., zgonie z Konstytucjami Zakonu, otrzymał święcenia kapłańskie. Odtąd o. Andrzej Bobola – bardzo gorliwy, choć „trudny współbrat”, był wielokrotnie przenoszony na kolejne placówki.

W latach 1624–1626, kiedy przebywał w Wilnie, wybuchła epidemia dżumy, podczas której niósł heroiczną pomoc chorym i umierającym. Był to dla niego czas decydującej przemiany. Stał się wówczas człowiekiem pokornym i wyciszonym wewnętrznie. Do końca życia pozostał wierny ludziom biednym, cierpiącym i opuszczonym.

Podobno jako nauczyciel i katecheta nie bardzo się sprawdzał, ale w nadzwyczajny sposób docierał do serc i umysłów prostych i ubogich mieszkańców Polesia. Odwiedzał ich wsie i miasteczka, zachodził do wiejskich chałup. Nauczał katechizmu i zasad moralnych, udzielał sakramentów, prowadził do Kościoła katolickiego. Wkrótce zasłynął jako „Apostoł Pińszczyzny”, a prawosławni pogardliwie nazywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. Owocność jego posługi misyjnej wywoływała coraz większą nienawiść wśród prawosławnych duchownych i Kozaków. Kozacy zaczęli wręcz polować na niego.

Gdy dotarła do uszu św. Andrzeja wieść, że wrogowie znają miejsce jego pobytu, zadecydował, że z majątku Peredyle, położonego niedaleko Janowa, przeniesie się gdzie indziej. W tym celu ruszył na wozie w kierunku Janowa. W drodze dopadła go wataha Kozaków. Woźnica zbiegł, a on spokojnie stanął i czekał na swoich oprawców, którzy najpierw zaczęli go nakłaniać, aby porzucił wiarę katolicką, a kiedy im odmówił, skrępowanego powrozami powlekli za koniem aż do Janowa. Tam na rynku przywiązali do słupa i bili po twarzy, potem nahajami po całym ciele. Gdy nie tylko nie wyparł się wiary, ale wzywał ich do nawrócenia na prawdziwą wiarę katolicką, rozwścieczeni zawlekli go do miejscowej rzeźni, rozciągnęli na stole rzeźniczym, dopuszczając się coraz większego okrucieństwa.

Na głowie wycięli mu tonsurę, na plecach – ornat, odcięli palce u rąk, wyłupili oko, odcięli nos i język, naśmiewając się przy tym z niego. W końcu cięciem szabli zakończono jego życie. Było to 16.05.1657 roku.

Trumna z jego umęczonym, lecz zachowanym od rozkładu ciałem została odnaleziona po 45 latach od śmierci dzięki nadzwyczajnej interwencji samego św. Andrzeja. W 1702 r. ukazał się on rektorowi kolegium pińskiego – o. Marcinowi Godebskiemu. Zażądał od niego odnalezienia jego zwłok, wskazał miejsce, gdzie należy ich szukać i złożył obietnicę, że otoczy swoją opieką Kolegium wraz z całą ziemią pińską. Stało się tak, jak obiecał.

Patronat i kanonizacja św. Andrzeja Boboli

W roku 1819 ukazał się znanemu ze sceptycyzmu dominikaninowi, o. Alojzemu Korzeniewskiemu, któremu zapowiedział, że po wielkiej wojnie, która nadejdzie, Polska odzyska niepodległość, on sam zaś, Andrzej Bobola, zostanie jej głównym patronem i obrońcą. W roku 1920, kiedy na Polskę ruszyła nawała sowiecka, w katedrze warszawskiej rozpoczęła się nowenna o wstawiennictwo błogosławionego już wówczas Andrzeja (od 1853 r.). W ostatnim dniu nowenny rozegrała się zwycięska Bitwa Warszawska.

Po kasacie zakonu jezuitów ciało Andrzeja Boboli zostało złożone w podziemiach klasztoru podominikańskiego w Połocku.

Po rewolucji październikowej dotarli tam bolszewicy, którzy zabrali ciało Męczennika i umieścili je jako rekwizyt w muzeum ateizmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabobon, ale nieoczekiwanie dla komunistów, stało się celem pielgrzymek i przyczyną nawróceń, także prawosławnych.

Wobec tego bolszewicy przenieśli je do magazynów. Zostało stamtąd wydobyte dzięki zabiegom dyplomacji watykańskiej. Okolicznością, która sprzyjała pozytywnemu załatwieniu tej sprawy, był głód, który zapanował na Ukrainie w latach 1922–1924. W zamian za pomoc żywnościową z Watykanu, sam Lenin wyraził zgodę na wydanie Rzymowi ciała o. Andrzeja. Był rok 1923. Relikwie odbyły długą wędrówkę z Moskwy przez Odessę i Konstantynopol do Rzymu. Trasa pośmiertnej pielgrzymki relikwii Świętego miała wymiar zaiste symboliczny. Moskwa – „Trzeci Rzym” – zbezcześciła ciało Świętego, potem obojętnie przyjął je Konstantynopol („Drugi Rzym”) i wreszcie Rzym – „siedziba Piotra” – wyniósł o. Andrzeja do chwały ołtarzy jako świętego Kościoła katolickiego. Jak gdyby odwrócony kierunek historycznego podziału Kościoła…

Uroczystej kanonizacji Andrzeja Boboli dokonał w Rzymie papież Pius XI, 17.04.1938 roku. W czerwcu 1938 r. obyła się translacja relikwii Męczennika przez Kraków do Warszawy. Podobno była to najpotężniejsza manifestacja wiary w dwudziestoleciu międzywojennym. Święta Urszula uczestniczyła w uroczystościach zarówno w Rzymie, jak i w Krakowie. Z pewnością był tam również obecny kardynał August Hlond. Czy już wówczas narodził się w sercu św. Urszuli pomysł stworzenia w Janowie – miejscu śmierci o. Andrzeja Boboli – ośrodka Jego kultu? W odezwie, którą zredagowała 1.03.1939 r., możemy odczytać, że „zwrócono się do niej z prośbą”. Ciekawe, od kogo pochodziła ta prośba, skoro Święta natychmiast i z zapałem przystąpiła do dzieła. W ostatnim roku życia wielokrotnie z przejęciem opowiadała siostrom o projektowanym domu pielgrzyma i pięknym kościele. Pragnęła, by cała Polska przybywała do tego miejsca modlić się o zjednoczenie chrześcijan (por. s. Józefa Ledóchowska, „Życie i działalność”). Projekt budowy wykonany w pniewskim Biurze Architektów był gotowy w maju 1939 r. Niestety 29.05.1939 Matka Urszula zmarła. Pozostał Jej niezrealizowany testament.

Przesłanie dla Polski

W napisanym przez siebie artykule określiła rolę, jaką powinien odgrywać w naszej ojczyźnie św. Andrzej Bobola: Ukazuje się on swojemu narodowi – pisała – jako prorok, zwiastun wielkości tego kraju, który był, jest i będzie przedmurzem chrześcijaństwa, filarem Kościoła świętego. Nie pogrążajmy się w materializmie, który jest bożyszczem naszego wieku. Nie wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa męczeństwa, ale wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa świętości (MUL, Jesteś nieśmiertelna Ojczyzno ukochana, Polsko moja, Warszawa-Pniewy 1989, s. 77–78). Spróbujmy teraz porównać jej wypowiedź z tym, co napisał ks. Prymas August Hlond: Wielkim wskazaniem świętego Andrzeja jest nasze posłannictwo religijne i kulturalne na Kresach Wschodnich. (…) To powołanie nasze, nasz polski obowiązek.

Jakie przesłanie płynie stąd dla Polaków w 100-lecie odzyskania niepodległości? Aby je właściwie odczytać, trzeba wsłuchać się w Magisterium Kościoła.

Papież Pius XII w 1957 r., z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Andrzeja, opublikował encyklikę jemu poświęconą, pt. „Invicti athlete Christi”, w której wskazywał na szczególną rolę, jaką Bóg przeznaczył Polsce, i określał ją mianem „przedmurza chrześcijaństwa”. Zwrócił się też specjalnie do Polaków z przesłaniem, aby jak św. Andrzej byli ludźmi niezwyciężonej wiary. „Zachowajmy ją i brońmy z całą mocą” – napisał Pius XII.

Natomiast Św. Jan Paweł II 29.05.1988 r. zwrócił się w przemówieniu do wiernych: Bóg pozwolił w. Andrzejowi stać się znakiem, znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć. Kościół w uroczystość św. Andrzeja Boboli modli się właśnie o to zjednoczenie chrześcijan, ażeby „byli jedno jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” znajduje się na s. 7 i 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin cz. 2 – 17 maja 2019 – z udziałem Tomasza Szustka i Jakuba Grabiasza ze Studia 37

W piątkowym Studiu Dublin, jak zwykle wieści z Irlandii. Obok przeglądu prasy, historyczne kalendarium z czasami The Troubles w tle, sportowo o jeździectwie, golfie i rugby, oraz życzenia dla Enyi.


Prowadzenie: Tomasz Wybranowski

Współprowadzenie: Tomasz Szustek (gościnnie)

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizacja: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 – Radio WNET Dublin


W piątkowych dziennikach wydawanych w Republice Irlandii królował jeden temat: czy dojdzie do zapowiadanej nieoficjalnej wizyty Donalda Trumpa, czy też nie.

Tomasz Szustek omówił artykuł z dziennika „The Irish Times”. Nie jest pewne, czy do wizyty w Republice Irlandii w ogóle dojdzie.

Powód? Prezydent Donald Trump chce, aby premier Republiki Irlandii Leo Varadkar, odwiedził go w jego irlandzkiej posiadłości, z wielkim polem golfowym, na zachodzie Wyspy. Przedstawiciele irlandzkiego rządu nalegają jednak, aby do takiego spotkania doszło „w miejscu neutralnym”. Wizyta nie będzie miała charakteru oficjalnego.

Jak donosi Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE, czerwcowa wizyta Donalda Trumpa już aktywizuje tak irlandzkich zwolenników, jak i przeciwników obecnego prezydenta USA.

Do grona przeciwników wizyty dołączył właśnie związek Unite, który wezwał rząd, nawiasem mówiąc, rząd, który zaprosił prezydenta Trumpa do Irlandii, by przeciwstawił się odwiedzinom prezydenta USA na wyspie.

 

W irlandzkich mediach, w gorącym czasie przedwyborczym, dziennikarze spekulują na temat wyjątkowego zbiegu okoliczności, którym można nazwać zapowiadane przez irlandzki rząd wsparcie dla sektora rolnego. Jest to o tyle podejrzane, że zbiegło się z finałem kampanii eurowyborów, w której rządząca Fine Gael nie ma najlepszych notowań.

Jak donosi „The Irish Times” gabinet Leo Varadkara przeznaczył w ciągu ostatnich tygodni 100 milionów euro na przemysł rolny ze szczególnym uwzględnieniem sektora wołowiny.

 


 

Kuba Grabiasz – Sport Studio Dublin. Fot. arch. Studio 37.

W sportowej części „Studia Dublin” Kuba Grabiasz, jak zwykle z pasją i znawstwem materii, opowiadał o  finale rozgrywek rugby w ramach Heineken Champions Cup, z udziałem irlandzkiego Leinster i angielskiego klubu Saracens.  Na St. James’ Park w Newcastle lepsi okazali się Anglicy wygrywając z irlandzką drużyną 20:10.

Nasz sportowy ekspert mówił także o decyzji Michaela O’Leary’ego, prezesa linii lotniczych Ryanair, który zdecydował się na likwidację, w ciągu najbliższych czterech lat, swojej stadniny koni wyścigowych. Na deser szczypta ekskluzywnego golfa.

 


Pomnik ku czci ofiar zamachów bombowych z dnia 17 maja 1974 w Dublinie. Fot. Studio 37

W kalendarium „Studia Dublin” Tomasz Szustek powrócił do czasów Troubles, czyli konfliktu o podłożu narodowościowym i religijnym na irlandzkiej wyspie. Termin „irlandzka wyspa” został użyty celowo, bowiem konflikt ten dotyczył zarówno Irlandii Północnej jak i Republiki Irlandii.

17 maja to jedna z najbardziej tragicznych rocznic a dotyczy serii najkrwawszych i skoordynowanych ze sobą zamachów, które złożyły się na jedną terrorystyczną akcję.

17 maja 1974 roku pro – brytyjska bojówka przeprowadziła trzy zamachy bombowe w centrum Dublina i jeden w mieście Monagham, które leży przy granicy z Irlandią Północną. W wyniku tych zamachów zginęły trzydzieści cztery osoby, a blisko trzysta zostało rannych. Tomasz Szustek przyjrzał się bliżej strategii tych zbrodniczych aktów i reakcjom na nie.

 

Miejsce zamachu bombowego 17 maja 1974 roku, Talbot Street w Dublinie, w dniu zamachu i dziś. Fot. (lewe) Dublin Public City Libraries; (prawe) Studio 37

17 maja 1974 roku, był również piątek. W Dublinie trwała akcja strajkowa kierowców autobusów. Data strajku była znana od jakiegoś czasu, tak więc dzień ataku na pewno nie został wybrany przypadkowo. 


Tomasz Szustek był na wystawie poświęconej postaci wybitnego Polaka – Pawła Edmunda Strzeleckiego. O otwarciu wystawy 8 maja, mówiliśmy w programie „Studiu 37”. Ekspozycję uroczyście otworzył sam prezydent Irlandii Michael D. Higgins, co nadało wydarzeniu znaczenia i splendoru. 

Fot. Studio 37 Dublin

Na wystawę składa się około dziesięciu sporych rozmiarów plansz informacyjnych, które zostały ustawione w szacownym gmachu biblioteki Royal Irish Academy, czyli Irlandzkiej Królewskiej Akademii, która mieści się w samym centrum południowego Dublina.

Nad wystawą pracowało dwoje irlandzkich historyków:  prof. Peter Gray i prof. Emily Mark-FitzGerald. Idea stworzenia ekspozycji była inicjatywą Ambasady Polski w Republice Irlandii, któa także objęła nad nią patronat. Za ten projekt wystawiamy naszej placówce dyplomatycznej w Irlandii jak najlepsze opinie.

Wystawa mimo, że jest skromna, to została bardzo dobrze zorganizowana. Ma ona swoją stronę internetową www.strzelecki.ie, są dostępne dobrze opracowane broszury i foldery. Zrealizowane zostało także krótkie video z otwarcia, które można obejrzeć na stronie Ambasady RP w Dublinie.

 

 

Fot. Studio 37.

Paweł Edmund Strzelecki, pochodzący z Poznania podróżnik, był naukowcem i filantropem. W historii Irlandii zapisał się głównie dzięki pomocy w czasach Wielkiego Głodu. W trudnych dla Zielonej Wyspy czasach przebywał w Wielkiej Brytanii. Tam zaangażował się w działalność charytatywną.

Na zachodzie Irlandii nadzorował program pomocy humanitarnej, dzięki któremu od ponad 200 tys. irlandzkich uczniów zostało uratowanych od śmierci głodowej. W samym miasteczku Clifden pomógł pięciu tysiącom dzieci. Strzelecki zmarł w 1873 w Londynie i został pochowany na cmentarzu Kensal Green.

W 1997 jego prochy sprowadzono do kraju i złożono w Krypcie Zasłużonych Wielkopolan w podziemiach kościoła św. Wojciecha w Poznaniu.

18 czerwca 2018 roku, w centrum Clifden została odsłonięta szklana tablica ku jego czci. W 2015 roku postać filantropa upamiętniono w Dublinie, odsłaniając tablicę przy Sakville Place, tuż przy O’Connell Street. Ceremonii dokonali ówczesny burmistrz Dublina Christy Burke oraz prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Tablica została ufundowana przez Fundację Kultury Irlandzkiej w Poznaniu oraz dublińskie Towarzystwo Polsko-Irlandzkie. 

 


 

Pod koniec programu Tomasz Szustek przypomniał nagłą śmierć polskiego paralotniarza. W górach Wicklow doszło do tragicznego w skutkach wypadku, w którym zginął Rafał Skóra. Ekipa ratownicza odnalazła ciało Polaka w niedzielę 12 maja, na polu w okolicach Ballinacor Estate, w hrabstwie Wicklow.

Trwa akcja zbierania pieniędzy dla rodziny zmarłego. [*] Rafał Skóra osierocił dwójkę małych dzieci. Pieniądze są potrzebne do przetransportowania zwłok, przygotowania pogrzebu i pochówku, oraz wsparcia wdowy i sierot. W akcję, wedle naszej wiedzy, nie zaangażowała się polska placówka dyplomatyczna. Z pomocą pośpieszyli inni paralotniarze. Więcej na ten temat w poniedziałkowym Poranku WNET.


Partnerem Studia Dublin i Radia WNET

 

   Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © 2019

 

Dr Bartosiak: Dunaj ma kluczowe znaczenie dla handlu międzynarodowego

„Dunaj będzie odzyskiwał swoją rolę głównej arterii handlowej kontynentu europejskiego, którą miał przez wiele, wiele wieków”.

Płynąc statkiem po malowniczych okolicach Delty Dunaju, między Ukrainą, Mołdawią i Rumunią dr Jacek Bartosiak opowiada jej o dawnym i obecnym znaczeniu jako skrzyżowania europejskich szlaków komunikacyjnych.

Jeżeli będzie powstawał Nowy Jedwabny Szlak dalej to myślę, że porty Konstanca, Giurgiulești będą miejscem zainteresowania Chińczyków. Będzie tutaj coraz więcej ruchu.

Port w rumuńskiej Konstancy i część portu mołdawskiego Giurgiulești są obecnie dzierżawione Chińczykom. Kontrola nad światowymi szlakami handlowymi jest jednym z przedmiotów amerykańsko-chińskiej wojny handlowej. Mołdawski port u ujścia Prutu do Dunaju miał być, jak przypomina dr Bartosiak punktem dojścia planowanego przez Eugeniusza Kwiatkowskiego szlaku biegnącego ze Lwowa przez Podole.

Była to granica imperium rzymskiego (…) O bramę mołdawską toczyły się kolejne wojny rosyjsko-tureckie (…) Kto kontrolował to wąskie przejście kontrolował drogę na Konstantynopol lub na Podole.

Rozmówca WNET dzieląc się wrażeniami ze swojej rzecznej podróży zwraca uwagę na liczne ważne dla historii Polski i Europy miejsca, jakie po drodze mija, związane z czasami króla Jana Olbrachta, czy wyprawami hetmana Stanisława Jana Jabłonowskiego pod koniec XVII wieku.


A.P.

Hambura: Grecy przecierają drogę polskim roszczeniom wobec Niemiec [VIDEO]

Raport dotyczący polskich strat powinien być opublikowany jak najszybciej, a działania Greków i Włochów mogą być dla nas przykładem, komentuje Stefan Hambura z Ruchu Prawdziwa Europa.

Stefan Hambura, gość Poranka WNET, wypowiada się na temat roszczeń za straty w czasie II wś odnosząc się do amerykańskiej ustawy 447 i do przygotowywanego przez Parlamentarny Zespół ds. reparacji raportu na temat polskich strat wojennych.

Drzwi dotyczące reparacji zostały otwarte i politycy niemieccy o tym wiedzą.

Hambura zauważa, że obywatele Włoch mogą wnosić do swoich sądów sprawy przeciwko RFN o straty spowodowane przez Niemcy w czasie II wojny światowej, a Grecja przygotowuje w tej sprawie oficjalną notę dyplomatyczną skierowaną do rządu niemieckiego. W Polsce podobną możliwość jaką cieszą się Włosi może dać pozytywne rozpatrzenie wniosku złożonego w tej sprawie przez stu polskich posłów do Trybunału Konstytucyjnego. Odnosząc się do propozycji ustawy „anty 447” popieranej przez Kukiza i Konfederację, Hambura przestrzega przed uchwalaniem jakichkolwiek aktów prawnych, które mogłyby zostać wykorzystane w batalii prawnej przeciw Polsce.

Nadszedł czas żeby wszyscy Polacy i nie tylko Polacy się z tym raportem zaznajomili.

Jak stwierdza gość WNET, z gotowym raportem na temat polskich strat wojennych podobno mogli już się zapoznać prezydent, premier i prezes PiS. Hambura podkreśla, że nie należy czekać z jego publikacją do września, tylko należy go przedstawić polskiej i światowej opinii publicznej jak najszybciej. Dodaje, że poza działaniami ze strony rządu, ważne dla dochodzenia sprawiedliwości za zbrodnie wojenne są inicjatywy oddolne takie jak „Genocide Wola 44” : Osądzić Rzeź Woli, w ramach której planowana jest konferencja poświęcona tej zbrodni i zbierane są podpisy pod petycją o osądzenie jej sprawców.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!


A.P.

Wśród potomków Ajnów, azjatyckiego ludu który praktycznie wymarł, znane jest nazwisko Piłsudski

Nie ma żadnego żywego Ajna czystej krwi. Ostatnia Ajnoska, która mówiła po Ajnosku zmarła w połowie lat 90. XX wieku. Ich język znamy m.in. dzięki Piłsudskiemu – mówi Jerzy Chociłowski


Chodzi o Bronisława Piłsudskiego, brata Józefa, którego za zamach na cara we wczesnej młodości zesłano na Sachalin.

– Należy powiedzieć że Bronisław śmiertelnie bał się tego zesłania – opowiada Jerzy Chociłowski, autor książki „Bronisława Piłsudskiego pojedynek z losem”, gość audycji prowadzonej przez red. Barbarę Karczewską. – Bronisław nie miał 20 lat, a Sachalin miał okropną reputację. Reputację miejsca, gdzie człowiek traci duszę. Tam lądowali najgorsi kryminaliści z całej carskiej Rosji.

Jerzy Chociłowski, polski reporter, tłumacz, ostatni redaktor naczelny miesięcznika „Kontynenty” opowiada dzisiaj o Bronisławie Piłsudskim, który stał się badaczem ludów Niwchów i Oroków, później Ajnów. Najpierw na Sachalinie, potem we Władywostoku, skąd po trzech latach z poręki Lwa Sternberga Bronisław ma jako wysłannik Akademii i Cesarskiego Towarzystwa Geograficznego, wrócić na Sachalin w celu gruntownego poznania kultury Ajnów i Oroków. Wyposażony w filmy, aparat fotograficzny i sprowadzony specjalnie z Ameryki nowoczesny fonograf Edisona, zbiera bezcenne materiały etnograficzne. Żeni się z Ajnuską, z którą ma dwoje dzieci.

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

Szewczak: Sankcje, które Trump może nałożyć na Niemcy mogą znacząco opóźnić budowę Nord Stream II

Janusz Szewczak, poseł PiS opowiada o powodach, dla których Polska nie powinna wchodzić do strefy euro, o relacjach na linii Niemcy-USA, oraz o ustalenia raportu dotyczącego reperacji wojennych.

Janusz Szewczak oznajmia, iż test przedsiębiorcy zapewne nie zostanie wprowadzony (miałby on umożliwić określenie, kto faktycznie prowadzi firmę, a kto tylko korzysta z preferencyjnego opodatkowania i powinien mieć umowę o pracę):

Nie będzie testu przedsiębiorcy, przynajmniej tak uważam- stwierdził gość Poranka Wnet.

Poseł PiS ocenia sytuację gospodarczą w Polsce:

„Dług publiczny spada, jest to obecnie poniżej 49%, spada również zadłużenie zagraniczne. Już dawno nie mieliśmy tak dobrej sytuacji, to czy deficyt będzie trochę wyższy, nie rodzi żadnych konsekwencji dla Polski. Wiele krajów UE zazdrości nam tak niskiego zadłużenia (…) Mimo tych różnych zawirowań politycznych polski złoty jest nadal stabilny (…) Niemcy mają wyższą relację długu publicznego PKB niż Polska” – dodaje Szewczak.

Poseł PiS w Poranku WNET stwierdza również, iż ekonomiczna hegemonia Niemiec w Europie może się niedługo skończyć. Powodem ich fiaska miałaby być polityka Stanów Zjednoczonych wobec nich

„Europę czekają wielkie zawirowania, szczególnie w kontekście relacji amerykańsko-niemieckich. Sankcje jakie USA mogą nałożyć na Niemcy w związku z budową Nord Stream II może znacząco opóźnić realizację tego projektu. Dodatkowo w powietrzu wisi kwestia ceł handlowych a to oznacza około 15-16 mld. euro strat dla niemieckiej motoryzacji. Mam nadzieję, że hegemonia niemiecka powoli się kończy w Europie- dodaje poseł.

Gość Poranka Wnet mówi również o raporcie dotyczącym strat wojennych, przygotowanego przez Parlamentarny Zespół ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w Trakcie II Wojny Światowej:

„Policzyliśmy nawet straty sektora bankowego, ponieważ Niemcy wywozili wszystkie depozyty, monety, kosztowności, a następnie założyli bank emisyjny w Polsce, który emitował obligacje do finansowania działań wojennych (…), czyli Polacy płacili dodatkowo za ekspansję Niemców na Związek Radziecki. Ta kwota może sięgać nawet 1 biliona dolarów”.

Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy.

JN

 

 

 

Tajne Harcerstwo Krajowe zmierzało do zmiany ustroju i rządu w Polsce, z wykluczeniem komunistów z życia politycznego

W Mysłowicach zachowano się jak trzeba. Odsłonięcie w I Liceum Ogólnokształcącym w Mysłowicach tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności (1948–1953)

Stefania Mąsiorska (opr.)

Tajne Harcerstwo Krajowe powstało w marcu 1948 r. w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy Juliusza Gamży, Pawła Ścierskiego, Teodora Krzemienia, Wiktora Kokota i Ryszarda Tuszyńskiego. Na początku 1952 r. w jego skład  wchodziły grupy: Mysłowice, Lędziny, Goławiec, Imielin, Bieruń i Katowice. 2 lutego 1952 r. Tajne Harcerstwo Krajowe zmieniło nazwę na Szeregi Wolności. (…)

Złożenie uroczystej przysięgi odbyło się 14 marca 1948 r., po uprzednim zdjęciu ze ściany portretu Bolesława Bieruta, w klasie pustej w niedzielę szkoły, której kierownikiem był ojciec jednego z konspiratorów.

Na tę uroczystość zakupiono pięć wizerunków Matki Boskiej, przygotowano biało-czerwoną flagę i krzyż, na który miano składać przysięgę, a także portrety Andrzeja Małkowskiego – założyciela Związku Harcerstwa Polskiego i Baden Powella – założyciela skautingu. Sposób składania przysięgi był ściśle określony: dwa palce winny być położone na krzyżu. Przysięga brzmiała następująco:

Przyrzekam przed Majestatem Najwyższego, że będę wytrwale i w każdej dogodnej sytuacji walczył z zalewem komunizmu, podsycał płomień poczucia prawdziwej polskości wśród narodu, jako też bez najmniejszej zdrady spraw organizacyjnych, będę się starał czynić wszystko w zgodzie i z nadzieją lepszego jutra i kończyła się słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”.

Tajne Harcerstwo Krajowe w swych założeniach zmierzało do zmiany ustroju i rządu w Polsce, zerwania stosunków z ZSRR, a tym samym wprowadzenia nowej władzy i nowego ustroju w Polsce, z całkowitym wykluczeniem komunistów z życia politycznego. W założeniach programowych była także mowa o walce z rusyfikacją.

Umożliwić zrealizowanie zakładanych celów miało m.in. „sianie” w społeczeństwie nienawiści do ustroju, rządu Polski Ludowej, komunizmu i ZSRR, wychowanie młodzieży we wrogim stosunku do Polski Ludowej i ZSRR, nawoływanie społeczeństwa do wystąpienia w obronie religii katolickiej, a robotników do niepodejmowania współzawodnictwa pracy oraz nieuczestniczenia w obchodach pierwszomajowych. W późniejszym czasie hasła Tajnego Harcerstwa Krajowego radykalizowały się, nawołując społeczeństwo do podjęcia walki z ustrojem Polski Ludowej i komunistycznym rządem. (…)

„Aresztowania blisko 60 osób odbyły się w połowie listopada 1953 r. Aresztowani zostali osadzeni w Więzieniu Karno-Śledczym w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Cechą charakterystyczną pawilonu śledczego było to, że w każdej celi przebywał »kapuś«.

W końcu 1953 r., już po śmierci Stalina, nastąpiło pewne złagodzenie metod śledczych. Już nie bili, lecz stosunkowo wiele innych dokuczliwych metod stosowali, takich jak: plucie w twarz, wszelkiego rodzaju obelgi, siedzenie godzinami na taborecie przy otwartym oknie, zwłaszcza w nocy, czy siedzenie na nodze odwróconego taboretu. Byli też tacy śledczy, którzy mieli jakiś szatański pomysł, żeby bluźnić na temat religii. Potrafili to robić całymi godzinami” (Wspomnienie Juliusza Gamży, pseudonim Kmicic, Marian, dowódcy Tajnego Harcerstwa Krajowego). Wszyscy zostali skazani przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach. (…)

W czwartek 28 lutego 2019 r. w I Liceum Ogólnokształcącym im. T. Kościuszki w Mysłowicach z inicjatywy dr. Andrzeja Sznajdera, Dyrektora Oddziału Katowickiego IPN, odbyło się odsłonięcie tablicy poświęconej członkom organizacji Tajne Harcerstwo Krajowe – Szeregi Wolności, działającej w latach 1948–1953.

Uroczystości zaszczycili swoją obecnością byli członkowie Tajnego Harcerstwa Wiktor Kokot i Konrad Graca oraz rodziny nieżyjących już członków THK. Na odsłonięcie tablicy przybyli również parlamentarzyści ze Śląska, reprezentanci samorządów, organizacji kombatanckich i harcerskich, stowarzyszeń i związków zawodowych, służb mundurowych, przedstawiciele mediów i inni zaproszeni goście, a zwłaszcza młodzież szkolna.

Cała opracowana przez Stefanię Mąsiorską informacja pt. „W Mysłowicach zachowano się jak trzeba” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowana przez Stefanię Mąsiorską informacja pt. „W Mysłowicach zachowano się jak trzeba” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W 1918 r. wielu Ślązaków wierzyło, iż przyłączenie Śląska do Polski jest oczywiste. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł

Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

Jadwiga Chmielowska

Przypominamy w cyklu artykułów dzieje walk o przyłączenie do Polski Śląska i Wielkopolski i sylwetki ludzi, którzy poświęcili temu swoje życie.

„Ślązacy powracali do swych domów z doświadczeniami wojennymi, które nabyli w obcych krajach (…) Wzrosła świadomość, że nadszedł czas sprzyjający, aby skorzystać z chwilowej niemocy i rozstroju społecznego Niemiec i pomyśleć o możliwości oderwania się od Niemiec” – wspomina Filip Copik z Lipin, uczestnik trzech powstań śląskich. (…)

Przeciwdziałania niemieckie

Coraz większa aktywność Polaków zarówno na Śląsku, jak i arenie międzynarodowej sprawiała, że Niemcy próbowali przeciwdziałać, tworząc podobne do polskich aparaty propagandowe. Już w pierwszych dniach stycznia 1919 r. założyli w Opolu organizację „Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens”. Jej głównym celem było uniemożliwienie przyłączenia Śląska do Polski.

Olbrzymie środki finansowe i niespotykana u Niemców ruchliwość sprawiła, że szkoły były wręcz zasypywane ulotkami. Każda polska rodzina miała kontakt z tymi drukami. Niemcy walczyli nie tylko agitacją.

Już w styczniu zaczęli ściągać na Śląsk kolejne oddziały wojskowe Grenzschutzu i tzw. Heimatschutzu – organizacji wojskowej. Heimatschutz rabował i dewastował – postępował wyjątkowo brutalnie. To właśnie Heimatschutz w dniach od 3–5 lutego 1919 r. ograbił w Lublińcu polskie składy kupieckie.

„Zamek w Piaśnikach był takim punktem na ważnym skrzyżowaniu Lipiny–Królewska Huta (Chorzów)–Świętochłowice–Bytom, skąd miało promieniować bezpieczeństwo i dodawać otuchy Niemcom, że ich obrońcy stoją na straży. Ciągłe pogotowie i ćwiczenia tych obrońców nie zastraszyły Polaków i nie przeszkadzały tajnej organizacji w pracy. Niemcy zaś, wielce niezadowoleni z tego, że wojsko nie miało zamiaru najechać na miejscowość, aby poskromić zuchwalców, pochowali się do swoich nor, lamentując w ukryciu, a policjanci, aby się nie narażać, trzymali pewien dystans i należnym respektem odnosili się do krytycznej sprawy. Bardzo ważnym zagadnieniem i trudnością było zdobywanie i gromadzenie broni. Uszkodzoną trzeba było naprawiać i uzupełniać częściami innej broni. Ten arsenał chowany był pod hałdami, w zasypanych kanałach starych hut, w miejscach, w których nasi przodkowie kiedyś pracowali, ocierając zroszone potem czoła. Np. u nas w Lipinach hałdy leżące za miejscowością nie mogły być odkryte i tylko wtajemniczeni wiedzieli, gdzie ukryta jest broń” – wspomina Filip Copik.

Władze niemieckie na Śląsku zaostrzyły terror wobec Polaków. Dowódca 117 dywizji, gen. Höfer stacjonujący w Bytomiu, ogłosił 18 stycznia 1919 r. stan oblężenia, który następnie z Bytomia i powiatu bytomskiego rozciągnął się na cały Górny Śląsk. Na terror Polacy odpowiedzieli aktywniejszymi przygotowaniami do powstania. Prowadzono małą dywersję, np. uszkadzano sieć telekomunikacyjną. Pokazywano Niemcom, że to oni są intruzami na tej ziemi i rdzeni mieszkańcy ich sobie nie życzą.

26 lutego 1919 r. w wielkiej hali starego sądu ludowego w Bytomiu Niemcy zwołali wiec. „Gdy Radca szkolny Rzesnitzek zaczął przemawiać po niemiecku, z galerii zagrzmiał protest, żądano, by przemawiał po polsku.

Ten odruch polski Niemcy usiłowali zgnieść gromkiem odśpiewaniem pieśni Deutschland, Deutschland über alles. W odpowiedzi na hymn niemiecki, który Polacy wysłuchali w spokoju, rozległ się równie potężnie Mazurek Dąbrowskiego: „Jeszcze Polska nie zginęła” – zapisał we wspomnieniach Józef Grzegorzek.

Drobne zdrady i wielkie hamowanie

Do więzień trafiali polscy patrioci. Mikołaj i Józef Witczakowie przeszło 2 miesiące spędzili w areszcie. Prezydent rejencji opolskiej wydał okólnik, w którym czytamy: „Każdemu, który poda nazwiska przywódców polskich oraz świadków tak, że sądowne ukaranie winnych może nastąpić, zaręczam nagrodę 4 000 marek”. Od tej pory posterunki niemieckie otworzyły drzwi dla wszystkich donosicieli. Polscy spiskowcy musieli się mieć na baczności. Kapitan Józef Kwasigroch z Mysłowic na polecenie Komitetu Wykonawczego POW G.Śl. zajmował się zdobywaniem dużej ilości broni i większego sprzętu w garnizonie w Gliwicach i Brzegu. „Został on aresztowany, ponieważ zdradził go renegat nazwiskiem J. Ujma. Kwasigroch przebył 10 miesięcy w więzieniu sądowem w Gliwicach wśród ciężkich warunków” – odnotował komendant POW J. Grzegorzek.

Donosy sąsiedzkie czasami na szczęście trafiały w próżnię, a werbowani potencjalni kapusie zgłaszali się do organizacji polskich, by siać następnie dezinformację w szeregach niemieckich.

Tak się stało w Tychach. Niemcy podejrzewali Franciszka Kozyrę o członkostwo w polskiej organizacji. Postanowili zrobić z niego konfidenta. Obiecali sowitą zapłatę za plany polskich spiskowców. Kozyra się zgodził i zawiadomił komendę powiatową POW w Pszczynie. Postanowiono wykorzystać sytuację. Dyrektor Banku Ludowego Jan Kędzior i komendant powiatowy POW Stanisław Krzyżowski oraz Józef Loska z Glinki i Brunon Gorol z Tych sporządzili plik podrobionych dokumentów. Opisali straszne represje, jakie spadną na Niemców za dokuczanie Polakom. Kilka dni później Kozyra dostarczył falsyfikaty na umówione miejsce w tyskim browarze. Kierownik miejscowego niemieckiego wywiadu, a zarazem naczelnik poczty Gawelka, nauczyciel Kotlorz i urzędnik z browaru Seifert uznali, że tak ważne dokumenty należy dostarczyć na posterunek policji w Mikołowie. W zapiskach z tamtych lat czytamy: „Komisarz Gentz od razu zabrał się do czytania i wnet trząsł się ze śmiechu – bo poznał cały manewr. (…) – Oddaj te kilka tysięcy marek, które za te bezwartościowe szmaty otrzymałeś – krzyczał naczelnik poczty Gawelka”. Kozyra nie miał żadnych pieniędzy, bo wszystko co dostał przekazał na konto Polskiego Czerwonego Krzyża.

„Podkomisarz Kazimierz Czapla walczył przeciw bezprawiom władz niemieckich śmiało i zręcznie, lecz mógł to czynić tylko w formie publicznych protestów i enuncjacyj. Rychło też okazało się, że prowadził walkę z wiatrakami, albowiem niemieckie władze cywilne i wojskowe robiły swoje, nie zważając bynajmniej na to, jakie pojęcia jurystyczne ma o niemieckiej robocie polski adwokat Czapla” – relacjonuje Józef Grzegorzek.

Wielu Ślązaków, a zwłaszcza nieliczna inteligencja, nadal jednak wierzyło, iż obędzie się bez walki, a zwycięska koalicja nałoży pęta na pruski militaryzm i przyłączenie Śląska do Polski jest czymś zupełnie oczywistym. Z dnia na dzień ten entuzjazm gasł.

Ślązacy rwali się do walki o przyłączenie swych ziem do Polski. Byli też i tacy, którzy – być może dla wygody, własnych interesów i osiągniętej stabilizacji – bali się zmian. Owszem, czuli się Polakami, ale walczyć nie chcieli. Część z nich można usprawiedliwić tym, że byli przekonani, iż zwycięskie mocarstwa podarują Polsce Śląsk. Brali więc na przeczekanie. Nie były to jednak na szczęście postawy masowe. (…)

„Lewe” raporty

Negatywne nastawienie Kazimierza Czapli miało najprawdopodobniej wpływ na treść jego raportów o śląskim POW wysyłanych do NRL w Poznaniu. Posyłał je również do Józefa Dreyzy, który po panicznej i niezrozumiałej ucieczce ze Śląska założył w Sosnowcu strukturę konkurencyjną w stosunku do Komitetu Wykonawczego POW, która niestety wprowadzała jedynie zamęt. Józef Grzegorzek domagał się od Wojciecha Korfantego prawdy i publikacji raportów Czapli – „z powodu opacznego przedstawienia w »Polonji« faktów i zdarzeń z czasów pierwszego powstania śląskiego”. O dziwo, Korfanty zaczął mu opublikowaniem dokumentów i raportów grozić. Grzegorzek w swojej książce wydanej w 1935 r. tak to opisuje: „Wtedy poseł Korfanty otrzymał zapewnienie, że organizacja wojskowa nie lęka się ogłoszenia tych dokumentów, natomiast uważa, iż z tem nie należy zwlekać. Dotychczas dokumenty te nie zostały ogłoszone, chociaż od dnia wspomnianej rozmowy minęło 5 lat. Szkoda wielka. Apel taki do publiczności przydałby się bowiem raczej do przyznania łagodzących okoliczności tym osobom, które świadomie lub nieświadomie paraliżowały zewnętrzny rozmach organizacji wojskowej”.

W okresie międzywojennym Wojciech Korfanty posiadał koncern prasowy. Drukował kilka dzienników. „Polonia” ukazywała się od 24.09.1924 r. Korfanty przejął też po Ignacym Paderewskim akcje w „Rzeczpospolitej”. Trudno więc było już wtedy dochodzić prawdy historycznej.

Kto ma prasę, ten ma władzę i próbuje tworzyć historię na nowo. Skąd my to znamy?

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na beczce prochu. Historia powstań śląskich” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Henryk Kalemba nie ulegał demagogom, jeśli jednak podejmował walkę, nie poddawał się, a za swe ideały gotów był umrzeć

W armii polskiej zmienił się jego stosunek do służby wojskowej. Przełożeni potwierdzali jego rosnące zaangażowanie i entuzjazm dla idei niepodległości Polski i powrotu Górnego Śląska do Macierzy.

Zdzisław Janeczek

W tym roku będziemy obchodzić 100 rocznicę I powstania śląskiego. Z tej okazji warto przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy. Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. św. Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden ze wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec ojca.

Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny Henryka Aleksandra Kalemby, przyczyni się do naprawienia błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię, był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.!

W eseju zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu, skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora – hutnika zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki Józefy – ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

Kapitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia.

Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczpospolitej miała nie tylko wielkich ojców; miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”.

Henryk Aleksander Kalemba, ps. Biały, kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Niepodległości, Krzyża Walecznych, Gwiazdy Śląskiej, Krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, weteran pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, trzech powstań śląskich i kampanii wrześniowej, urodził się 15 VII 1899 r. w Józefowcu (kolonii wiejskiej gminy Dąb), osadzie przemysłowej w pow. Katowickim. Był dzieckiem zatrudnionego w wełnowieckiej cynkowni „Hohenlohe” („Silesia”) hutnika Józefa Kalemby (7 VIII 1874–9 XI 1960) i Franciszki Drong (3 XII 1873–9 X 1952), połączonych węzłem małżeńskim w 1897 roku. W pamięci rodzinnej zachowały się żartobliwe słowa wypowiedziane do położnicy po jego narodzinach: „synka wom przyniósł w dziobie”.

Nasz bohater miał liczne rodzeństwo: braci Józefa i Alojzego oraz trzy siostry: Wiktorię, Marię i Cecylię. Toteż Franciszka Kalembowa nieraz musiała stanowczością przykrywać rozsądną dobroć i matczyną czułość. Nie zadręczając się codziennymi przeciwnościami losu, stworzyła mężowi i dzieciom ciepły, rodzinny dom.

Ciężko pracująca pani domu miała dla swych dzieci zawsze czas i bezmiar czułości. Towarzyszyła dzieciństwu Henryka. Uczyła polskiego pacierza, prawiła śląskie godki o śląskiej ziemi i o Polsce, co żyć będzie. Jej niewątpliwie zawdzięczał wspomnienie o legendarnej krainie dzieciństwa i młodości oraz Bożą iskrę w sercu.

Od matki też uczył się wiary prostej, silnej, a według opinii niedowiarków – naiwnej. Rodzina była wyznania rzymskokatolickiego. Kościół i religia w czasach najcięższych prób były dla dziadków i rodziców H. Kalemby ostatnią przystanią, która nie zawiodła i pozwoliła przetrwać pruską politykę Kulturkampfu, obronić wiarę ojców i macierzysty język.

O uczuciu tym poeta napisał: „Jest to wiara, która z rzewną szczerością podaje umarłemu gromnicę, rozwija chorągiew z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, przed której obrazem pada w kościele na wznak i gorącymi łzami zimną zlewa posadzkę. Jest to wiara, która mai krzyże przydrożne […]. Wiara, która kredą święconą w Trzech Króli kreśli na drzwiach […] znaki […] aby dobytek nie zmarniał. […] Wiara tak silna, że na jej zawołanie spokojny, pracy […] oddany, pójdzie, zawiesiwszy szkaplerz na piersiach, w najkrwawszą zawieruchę”. Ten hart ducha krewni Kalemby zawdzięczali częstym pielgrzymkom do sanktuarium w Piekarach Śląskich, gdzie były Gradusy – Święte Schody, po których po dziś dzień tradycyjnie przechodzi się na kolanach i boso.

W domu rodzinnym H. Kalemba dowiedział się, że człowiek ma dwie matki – tę, która go urodziła, i Ziemię Ojczystą, na której żyje. W domu mówiło się po polsku. W tym języku mały Hajnuś porozumiewał się w czasie zabaw z rodzeństwem i kolegami na podwórzach Józefowca, Wełnowca i Kolonii Agnieszki lub na brzegach pobliskiej Rawy przecinającej rozległą płaszczyznę otwartych pól. Tutaj, jako dziecko miasta, zyskał nową, pełną czarów przestrzeń dla wyobraźni, poznawał naturę i zwracał rówieśnikom uwagę na jej specyfikę. Ciszę zakłócał plusk kąpieli i okrzyki tryumfu dzieci jako poławiaczy ryb, raków i żab.

Mowa polska żyła także w murach kościoła pw. św. Jana i Pawła Męczenników w Dębie, który od 18 VIII 1894 r. dekretem biskupa wrocławskiego Georga Koppa miał status parafii. Przynależały do niej m.in. osady: Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki, gdzie rytm życia regulowały syreny kopalń i hut, a najbardziej znanymi osobistościami byli: naczelnik gminy, poczmistrz, aptekarz, proboszcz, piekarz, rzeźnik, drogerzysta, fryzjer i pruski żandarm. Józefowiec, Bederowiec i Kolonia Agnieszki to niewielkie ludzkie siedliszcza, uśpione kurzem unoszącym się z brukowanych kocimi łbami ulic. Kurz ten górnicy i hutnicy, gdy zaschło im w gardłach, regularnie „płukali” po szychcie piwem w miejscowej restauracji lub szynku.

Nieprzypadkowo Henryk odznaczał się wszystkimi cechami, które wyróżniały jego przodków i ziomków, takimi jak przywiązanie do wiary i mowy ojców, ostrożność i racjonalność w podejmowaniu decyzji, oszczędność czy trzeźwość myślenia. Nie ulegał mowom demagogów, by na ich życzenie chwytać za broń. Jeśli jednak już podejmował walkę, nie poddawał się, a gdy czegoś bronił, gotów był za swe ideały oddać życie. Z domu wyniósł nawyk ciężkiej pracy. Polskość łączył z żywą wiarą katolicką ugruntowaną przez matkę i surowego, ale kochającego ojca, wychowanków miejscowego społecznika, bogucickiego proboszcza ks. Leopolda Markiefki (1813–1882).

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” znajduje się na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater” na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego