„Nie możecie wytrzymać, to róbcie powstanie i telegrafujcie: „Ciocia chora, ksiądz zaopatrzy o godzinie…”

Kwietniową uległość wobec Korfantego nie tylko Grzegorzek przypłacił więzieniem; życie straciło tysiące ludzi, i to nawet nie w samych powstaniach – wielu zostało przez Niemców zgładzonych później.

Jadwiga Chmielowska

Ślązacy na próżno czekali na obiecany w pisemnym rozkazie Wojciecha Korfantego odwołującym powstanie sygnał do wybuchu powstania, który miał nadejść do 15 maja 1919 r.

W kwietniu w ostatniej chwili Korfanty odwołał wybuch powstania ogłoszony przez Komitet Wykonawczy POW. W maju nastąpiły aresztowania.

Zatrzymano między innymi Michała Wolskiego – prezesa „Sokoła” i Śląskich Kółek Śpiewaczych. Przeprowadzane były masowo rewizje, np. u J. Bądkowskiego – byłego burmistrza Tarnowskich Gór i Józefa Michalskiego w Wodzisławiu. Żołnierze wpadali na zebrania towarzystw śpiewaczych, „Sokoła” i innych stowarzyszeń polskich. Rewizje były przeprowadzane bardzo często nocami, by zwiększyć ich uciążliwość i przestraszyć domowników.

Korfanty zgadza się na powstanie

Pod koniec maja dowiedziano się, że W. Korfanty jest w Warszawie. Natychmiast udała się tam ze Śląska delegacja. Józef Biniszkiewicz i Wiktor Rumpfeldt – działacze PPS sympatyzujący z Piłsudskim – i Adam Postrach z TG „Sokół” spotkali się z Korfantym w kawiarni na Krakowskim Przedmieściu. W spotkaniu uczestniczyli też księża z Poznańskiego: Paweł Pośpiech i Józef Kurzawski. Gdy Korfanty znowu wysłuchał o konieczności walki zbrojnej, rzekł: Nie możecie wytrzymać, to róbcie powstanie i telegrafujcie: „Ciocia chora, ksiądz zaopatrzy o godzinie… Wracając na Śląsk, delegacja zatrzymała się w Sosnowcu. Postanowili rozmawiać z Józefem Dreyzą, który po wstrzymaniu w kwietniu przez Korfantego wybuchu powstania organizowanego przez Komitet Wykonawczy POW z Bytomia, został namaszczony przez niego na odpowiedzialnego za sprawy wojskowe. Komendanci powiatowi i dowódcy baonów, nie mogąc się doczekać walki, jeździli do Sosnowca i naciskali na wydanie rozkazu rozpoczęcia powstania. (…)

Dyplomacja w Paryżu

W połowie czerwca 1919 r. dyplomaci polscy zaczęli w Paryżu ustępować pod naciskiem Anglii i Ameryki, które domagały się przeprowadzenia na Śląsku plebiscytu. Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, że nic więcej nie wytargują. Do Paryża udała się delegacja Śląska w składzie: inż. Stanisław Grabianowski z Katowic i redaktor Edward Rybarz z Bytomia – wysłannicy podkomisariatu bytomskiego oraz Józef Rymer z Katowic – delegowany przez Naczelną Radę Ludową (NRL) z Poznania, a który reprezentował również polskie organizacje robotnicze Górnego Śląska. Grabianowski i Rybarz, przerażeni zgodą polskich dyplomatów na plebiscyt, powiedzieli Ignacemu Paderewskiemu: Górny Śląsk nie zapomni tego nigdy tym polskim mężom stanu, którzy zgodzą się na zarządzenie plebiscytu i natychmiast usłyszeli odpowiedź: Jeżeli pada deszcz i biją pioruny, to ja temu nie jestem winien. Gdy Rybarz przekonywał, że uzależnienie ekonomiczne i terror sprawiają, że na Śląsku w ostatnich tygodniach ludzie boją się już oficjalnie demonstrować polskość, Paderewski odpowiedział szczerze:

Panowie! W zagranicznych kołach dyplomatycznych często spotykamy się z zarzutem, że Polacy mają imperialistyczne dążenia i plany. Jest przesąd, przeciwko któremu, zwłaszcza w ostatnich dwóch tygodniach walczyć musieliśmy, a uczyniliśmy to wytężeniem wszystkich sił. W tym kierunku dużo udało nam się zrobić, lecz wątpię, czy to wystarczy, ażeby od Górnego Śląska odwrócić to, co wy nazywacie niebezpieczeństwem, tj. plebiscyt.

Delegaci byli zdruzgotani, wiedzieli, że mimo znacznej przewagi ludnościowej plebiscyt skończy się krzywdą dla Polski. Trochę otuchy dały im słowa Paderewskiego, które wypowiedział na pożegnanie: Teraz już musicie jechać, tu już nic nie osiągniecie. Losy będą rozstrzygnięte na miejscu. Gdy przyjedziecie na Górny Śląsk, to tam już będą walki. Wracali z ciężkim sercem, tak jak XIX-wieczni emisariusze, którzy też liczyli na pomoc europejskiej dyplomacji. Cieszyło ich jedynie to, że niektórzy członkowie polskiego przedstawicielstwa widzieli jeszcze ratunek dla Śląska w zbrojnym powstaniu.

Alfons Zgrzebniok, Józef Buła i Adam Postrach zdecydowanie domagali się rozpoczęcia walk. Dreyza, który jeszcze przed wyjazdem w Sosnowcu mówił: Ja tym chłopcom pokażę, jak się robi powstanie! Dam hasło do ruszenia, a gdy zacznę młócić, to po biodra będę brodził w krwi niemieckiej, teraz spuścił z tonu i próbował blokować entuzjazm powstańczy, krzycząc: Hola! To nie idzie tak szybko, wszystko trzeba gruntownie rozważyć! – tak wyglądała relacja z tej narady złożona przez Lampnera w Komitecie Wykonawczym POW w Bytomiu. Wtedy Lampner zabrał głos w imieniu Komitetu Wykonawczego i zarządził osobną 20-min. naradę z Dreyzą i oficerami z Poznania: Jesionkiem i Andrzejewskim. Podjęto decyzję rozpoczęcia powstania w nocy z 22 na 23 czerwca.

Korfanty wkracza do akcji

I znów Naczelna Rada Ludowa w Poznaniu zadziałała! Postanowiono za wszelką cenę nie dopuścić do powstania.

Korfanty, gdy dowiedział się o decyzji, powiedział dziekanowi wojsk powstańczych, ks. Janowi Brandysowi, który był wtedy w Poznaniu: Księże, jesteśmy wszyscy straceni, gdy Górny Śląsk ruszy, ponieważ ani oni, ani my nie mamy amunicji. Z tego powodu w tej godzinie jeszcze lecę do Sosnowca samolotem, żeby wstrzymać wybuch powstania. Jak zapowiedział, tak zrobił. To, co usłyszał Dreyza od Korfantego, nie nadaje się do cytowania. Położył uszy po sobie i odwołał powstanie.

Rozkazy jednak nie dotarły do powiatu kozielskiego, gdzie powstanie wybuchło. Walczący nie dostali wsparcia z innych powiatów. Cały Grenzschutz ruszył na nich – w popłochu uchodzili w kierunku Sosnowca, Piotrowic i Częstochowy. Niemcy otrzymali namacalny dowód istnienia zbrojnej konspiracji gotowej do walki. Zajścia w Kozielskiem były też zapoczątkowaniem dekonspiracji POW, która z tym momentem zaczęła szybko przybierać na rozmiarach – napisał w swej książce Józef Grzegorzek. Tajna policja rozpoczęła wielką obławę na członków polskiej organizacji wojskowej. Coraz częściej zdawano sobie sprawę z tego, że brak jednego sprawnego i decyzyjnego dowództwa doprowadzi do tragedii, gdyż powstanie wybuchnie spontanicznie.

„Chłopcom zachciało się wojenki” – tak często wyrażał się Korfanty, nie zastanawiał się jednak, dlaczego Ślązacy zdecydowali się walczyć. Przecież tyle razy im mówił przy świadkach, że na ich miejscu sam podejmowałby decyzje i nie pytał nikogo o zdanie. Czy tak mówił na pokaz?

Dlaczego, nie znając sytuacji na Śląsku, miał czelność już drugi raz ingerować? Nie jest żadną tajemnicą, że ludność górnośląska oczekiwała przybycia Korfantego w różnych krytycznych momentach, a ponieważ się nie zjawił, sarkała głośno i dawała wyraz swemu oburzeniu w słowach ostrych i dosadnych – wspomina Grzegorzek. Korfanty cały czas przebywał poza Śląskiem.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej, pt. „Wielkie oszustwa, jeszcze większe zdrady”, znajduje się na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej, pt. „Wielkie oszustwa, jeszcze większe zdrady” na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Witakowski: W świadomości społecznej rzezi Woli nie ma. Przecież skala tej masakry przewyższa zbrodnię katyńską!

– Rzeź Woli była ludobójstwem o porażającej skali. Jest ona wielokrotnie większa niż zbrodnia katyńska, o której wie każdy na świecie. O masakrze w stolicy wie mało kto – mówi prof. Piotr Witakowski.


Prof. Piotr Witakowski, członek Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego pod Smoleńskiem, opowiada o organizowanej przez Stowarzyszenie Solidarni 2010 konferencji pt. „Osądzić rzeź Woli”. Wydarzenie odbędzie się 28 września w Warszawie.

Gość Poranka przybliża szczegóły masakry w stolicy. Była to zbrodnia ludobójstwa popełniona przez siły zbrojne III Rzeszy podczas pierwszych dni powstania warszawskiego w sierpniu 1944 r. w warszawskiej dzielnicy Wola. W tamtym czasie wymordowano na ulicach tysiące niewinnych osób.

„Jest to po pierwsze zbrodnia ludobójstwa, (…) ale po drugie skala tej zbrodni jest porażająca. To jest wielokrotnie większa skala niż zbrodnia katyńska, o której wie każdy na całym świecie. Natomiast o rzezi Woli właściwie nikt nie wie”.

Prof. Witakowskiego przeraża brak wiedzy na temat eksterminacji ludności stolicy. Według badań socjologicznych przeprowadzonych przez prof. Andrzeja Szpocińskiego z Polskiej Akademii Nauk wynika bowiem, że rzeź Woli nie istnieje w świadomości społecznej.

Członek Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego pod Smoleńskiem zaznacza, że wykonawcy masakry w Warszawie nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Co więcej, niejednokrotnie piastowali oni stanowiska cieszące się szacunkiem społeczeństwa. Gościa Poranka zdumiewa, że Polska nigdy nie upomniała się o sprawiedliwość dla pomordowanych. Zwraca uwagę, że podjęcie tego kroku nie byłoby raczej zadaniem skomplikowanym. W 1946 r. powołano bowiem Najwyższy Trybunał Narodowy, który miał osądzić zbrodnie wojenne niemieckich zbrodniarzy. Po dwóch latach zaprzestał on jednak swojej działalności, przekazując wszystkie sprawy karne do sądów cywilnych. Nie został on jednak nigdy rozwiązany. Prof. Witakowski sądzi, że nic nie stoi na przeszkodzie wznowienia jego działalności.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Niesprawiedliwość obowiązuje do dziś. Nikt nie stwierdził, że śledztwo, tortury, wyrok i uwięzienie były niesprawiedliwe

Całe oskarżenie było oparte na kłamstwie i całe życie mu zmarnowali. Chociaż nie wiem, czy to jest właściwe słowo, bo dzisiaj jesteśmy dumne z tego, że miałyśmy takiego wspaniałego Ojca.

Jolanta Hajdasz
Wanda Nadobnik

Twój Ojciec w chwili aresztowania miał nawet immunitet poselski. W pierwszych po wojnie wyborach w 1947 r. został wybrany w okręgu w Gnieźnie, choć wówczas powszechnie fałszowano wybory i zastraszano tych, którzy chcieli głosować na PSL. Musiał się cieszyć dużym poparciem.

Na pewno tak. Ojciec zresztą dokumentował wszystkie fałszerstwa i przypadki zastraszania ludzi w Wielkopolsce i pisał o nich do przedstawicieli władz naczelnych PSL-u.

Jego immunitet został zdjęty dopiero w marcu 1951 roku, czyli osiem miesięcy siedział z immunitetem, który, jak widać, tylko teoretycznie gwarantował mu nietykalność. Dziś, jak słyszę te dyskusje o immunitetach i zakresie ich obowiązywania, to po prostu szału dostaję.

Jakie były reakcje ludzi na aresztowanie Twojego Ojca?

Ludzie oczywiście zachowywali się różnie, ale pamiętam przede wszystkim reakcje dobre, serdeczne. Na przykład na tej ulicy, na której mieszkaliśmy, był dentysta, miły, kulturalny pan. Przy jednej z wizyt zachowałam się skandalicznie, krzykiem, płaczem protestowałam, nie pozwalałam, by mógł mi cokolwiek zrobić, ani zastrzyku, ani przeglądu – nic, tylko awantura. Już po wyjściu od niego mama mi powiedziała z wyrzutem „Jak ty możesz tak się zachowywać? Przecież ten człowiek cały czas przyjmuje nas za darmo, bo wie, co się z ojcem dzieje, a ty taka niegrzeczna. Tak nie można…”.

Nie wiem skąd ludzie wiedzieli, bo przecież mama nie chodziła i nie opowiadała sąsiadom, że Ojciec siedzi w więzieniu. A jak byłam w pierwszej klasie, to na lekcji pewnego razu pani pytała dzieci „Co robi twój tatuś?” i im bliżej była mojej ławki, tym bardziej się bałam, nie wiedziałam, co mam powiedzieć, a ona, gdy tylko podeszła do mnie, od razu powiedziała, że nie muszę odpowiadać, bo „Wandziu, nie musisz odpowiadać, bo ja wiem, że twój tatuś jest chory”. I dla mnie to była wielka ulga. Takie to były czasy stalinowskie, wszyscy się bali wszystkich. (…)

Czy odwiedzałaś Ojca w więzieniu?

Tak. Bardzo wyraźnie pamiętam pierwsze widzenie w więzieniu, to było właśnie we Wronkach, bo wcześniej przez ponad 2 lata, gdy Ojciec siedział na Rakowieckiej, nawet mama nie miała widzeń. Te Wronki były koszmarne. Pamiętam olbrzymie bramy wejściowe i taką salę z kratami, bo pierwsze widzenie było przez kraty.

Stanęłam przy tych kratach, zobaczyłam więźniów w więziennych ubraniach, bo kilkunastu ich czekało na widzenia. I nie mogłam rozpoznać swojego Ojca.

Tłum kobiet z dziećmi, bo to żony jeździły przede wszystkim w odwiedziny.

W sumie Ojciec siedział w więzieniu do 1956, wyszedł w czerwcu, do domu wrócił trzy tygodnie przed Poznańskim Czerwcem. Wcześniej była amnestia i zmniejszyli mu wyrok z 13 lat do ośmiu, z uwzględnieniem tych odsiedzianych już sześciu. I przez to on do dziś – w mojej ocenie i w ocenie naszej rodziny – nigdy nie został prawdziwie zrehabilitowany, bo nikt nigdy nie stwierdził jednoznacznie, ze to śledztwo, tortury w więzieniu, wyrok, no i samo uwięzienie były niesprawiedliwe, że on nie zrobił niczego złego.

Jak to nie został zrehabilitowany? Czy możesz to wyjaśnić?

Nie jestem pewna, czy umiem dobrze to określić, ale Ojciec zawsze mówił, że te wszystkie rehabilitacje, które były przeprowadzone, to nie były prawdziwe rehabilitacje. Przecież on był niewinnie oskarżony o najcięższe przestępstwa, o zamach, o obalenie siłą ustroju, o agenturalną współpracę z konsulatem angielskim czy amerykańskim, a przecież Ojciec jako PSL-owiec wszystko robił legalnie. Ojciec był głównie zaangażowany w wybory i w referendum ludowe. W jakiejś książce IPN-owskiej przeczytałam, że nawet chcieli go zabić, bo już jechali do niego z bronią.

W 1991 roku przyszło adresowane do Ojca pismo z prokuratury, bodajże okręgowej w Warszawie, żeby przyszedł na przesłuchanie w związku z tym, że siedział w więzieniu i z prowadzonym śledztwem w sprawie zbrodni komunistycznych. Zdziwiło mnie wtedy niepomiernie, że oni nie wiedzą, że Ojciec umarł w 1981 roku. No chyba już takie dane można było sprawdzić, prawda? Poszłyśmy z Małgorzatą, moją siostrą na to wezwanie do prokuratura i okazało się, że tego pana prokuratora nie ma, ale przyjął nas jakiś człowiek i miałyśmy wyjaśniać. Ja już nie mówię, jak ten pokój wyglądał i jak ten człowiek się zachowywał. Pytał nas, czy my coś wiemy, czy mamy dowody, że wobec Ojca stosowano przemoc i tak dalej? Ja mówię: „Proszę pana jakie dowody ja mogę mieć? Ja mogę tylko opowiedzieć”. On był bardzo zdziwiony, że Ojciec nie żyje, co zakrawa na kpinę, prawda? No bo co to za śledztwo w sprawie kogoś, o kim nawet się nie wie, że od 10 lat nie żyje?! (…)

O co Cię pytano w tym śledztwie?

Prokurator Paweł Karolak mnie pytał, czy wiem, kto Ojca prześladował w więzieniu. Ja mu odpowiedziałam, że nie wiem, kto Ojca bił, bo przecież ja to znam tylko z relacji, wiem tylko, jak Ojca w tym więzieniu zniszczyli. I od razu mówiłam, że to śledztwo skończy się umorzeniem, bo przecież panowie tak długo je prowadzą, więc myślę, że czekacie, żeby już wszyscy umarli i żeby nikogo to nie obchodziło. On nie zaprzeczył…

I 31 grudnia, w sylwestra 2014 roku, umorzono to śledztwo w sprawie nie tylko mojego Ojca, ale nawet wszystkich zamordowanych, nie pamiętam nawet, ilu ich było.

I postępowanie przeciwko ich prześladowcom prokuratorzy umorzyli?

Wszystko. To znaczy stwierdzono, że to była zbrodnia komunistyczna i zbrodnia przeciwko narodowi polskiemu, ale umorzono, bo po pierwsze ci wszyscy oprawcy – i śledczy, i sędziowie, wszyscy już nie żyli. Jeśli chodzi o śledczych, to tam są wymienieni z imienia i nazwiska, ale poza trzema oni już wszyscy umarli, a tym trzem nie postawiono zarzutu, bo nie udało się znaleźć ich adresu. A jeden z nich, przesłuchiwany, powiedział, że Ojca w ogóle nie pamięta. No, to akurat rozumiem, bo co, miał powiedzieć, że go pamięta i że pamięta, jak go bił? Jak ja dostałam pismo o tym umorzeniu na początku stycznia, to się bardzo wkurzyłam. To pismo liczyło chyba ze 100 stron, a mi napisali, że mam tydzień na złożenie zażalenia. To oni prowadzą śledztwo ze 20 lat, a ja mam w ciągu 7 dni dać odpowiedź? To jest niesłychane!

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Wandą Nadobnik, pt. „Nigdy nie został zrehabilitowany”, znajduje się na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Wandą Nadobnik, pt. „Nigdy nie został zrehabilitowany” na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Część Rodzin Katyńskich nie zaprzestała starań o powrót szczątków ich bliskich do kraju, część jest temu przeciwna

Wśród Rodzin Katyńskich trwa walka o ofiary zbrodni katyńskiej i to w sytuacji, kiedy to strona rosyjska nie daje gwarancji, że cmentarze w przyszłości nie zostaną sprofanowane czy wręcz zniszczone.

Józef Wieczorek

Czy ofiary zbrodni katyńskiej wrócą do Polski?

Wraca sprawa powrotu szczątków ofiar zbrodni katyńskiej do Polski, o czym było głośno przed kilku laty (Ciała ofiar Katynia wrócą do kraju?, Newsweek, 27.01.2012), ale problem jakby zniknął z przestrzeni publicznej. Tadeusz Płużański, zważywszy na obecną sytuację w Rosji i powtarzanie kłamstwa katyńskiego w państwie Putina, w kwietniu w „Tygodniku Solidarność” ponowił pytanie: „czy nie lepiej zabrać z nieludzkiej ziemi szczątki zamordowanych polskich oficerów i pochować je w kraju?.

Chodzi o realizację testamentu ofiar

Pytanie jak najbardziej zasadne, tym bardziej, że część rodzin katyńskich bynajmniej nie zaprzestała starań o powrót szczątków ich bliskich do kraju, czyli o realizację testamentu ofiar zbrodni katyńskiej.

Krystyna Krzyszkowiak, córka oficera Policji Państwowej zamordowanego w Twerze, ukrytego w Miednoje w składowisku zwłok ofiar z obozu w Ostaszkowie, w książce Poszukiwania (Warszawa 2016) pisze:

„Nikt z zamordowanych 22 tysięcy Polaków nie wychodził na wojnę, nie przekazawszy ustnie swoich oczekiwań związanych ze śmiercią. Nikt też, znając prawo wojenne, nie wyobrażał sobie, że nie zostanie pochowany w ojczyźnie, co gwarantuje to prawo”.

Mając to na uwadze, część rodzin katyńskich występuje z roszczeniami obywatelskimi o doprowadzenie przez władze Rzeczypospolitej do sprowadzenia szczątków ofiar zbrodni katyńskiej z Katynia, Miednoje i Charkowa do ojczyzny.

W folderze wydanym na okoliczność konferencji „Katyń w myślach i w sercu”, która miała miejsce 16 maja w Muzeum Katyńskim w Warszawie, czytamy: „Rodziny Ofiar, sukcesorzy prawni zamordowanych w Katyniu, Charkowie i Twerze z obozów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, na których dokonano zbrodni wojennej na stalinowski rozkaz z 5 marca 1940 roku, działając w oparciu o przysługujące i niezbywalne prawo pochowania zwłok – wraz z prawem do ekshumacji oraz prawnym obowiązkiem do sprawowania kultu zmarłych – osób najbliższych, dążą do prawnego, rodzinnego i chrześcijańskiego zakończenia faktu tej zbrodni”.

Jednocześnie rodziny Ofiar informują o bulwersujących faktach, o których na ogół Polacy nie wiedzą: „Prowadzone przez Polskę prace archeologiczne doprowadziły, w myśl obcego kulturowo i religijnie nakazu, do pozostawienia szczątków w miejscu zbrodni. Zostały one wydobyte w sposób przeczący światowym zasadom prac archeologicznych, włożone do »śmieciowych« worów bez jakichkolwiek zabezpieczeń, a następnie ponownie wrzucone do dołów śmierci z 1940 roku, tak w Charkowie, jak i w Miednoje”.

A zatem dokonano chwilowej ekshumacji szczątków z dołów śmierci, a następnie z powrotem tam je zdeponowano w workach po śmieciach.

Te rodziny stanowczo argumentują: „Żadne eksponaty w Muzeum Katyńskim, malutkie pomniczki rozsiane po miasteczkach czy napisane na ten temat książki nie załatwiają najistotniejszej sprawy – pogrzebania doczesnych szczątków. Taki właśnie nakaz wiary, który nie został dotąd zrealizowany, ciąży i spoczywa na Rzeczypospolitej”. Oraz: „Są dowody zbrodni, są Porozumienia, Umowy i Konwencje, czas na ekshumację i sprowadzenie szczątków zwłok Ofiar zbrodni katyńskiej z Katynia, Miednoje i Charkowa w celu pochowania ich w ziemi ojczystej”.

Artykuł 4 Umowy między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji, sporządzonej w Krakowie dnia 22 lutego 1994 r. mówi: „Ekshumacja szczątków zwłok żołnierzy i osób cywilnych w celu identyfikacji pochowanych lub przekazania ich do pochowania w ojczyźnie będzie prowadzona wyłącznie na prośbę zainteresowanej Strony i za zgodą Strony, na której terytorium państwowym one spoczywają”.

A zatem brano pod uwagę możliwość pochowania zwłok Ofiar Katyńskich w ojczyźnie po ekshumacji, a nie pozostawienie ich na miejscu zbrodni, na nieludzkiej ziemi.

W 1996 roku powstał nawet projekt utworzenia w dolnym kościele Świętego Krzyża w Warszawie Narodowego Sanktuarium Katyńskiego, z uznaniem pobłogosławiony przez Ojca Świętego Jana Pawła II.

„(…) Trzeba żywić nadzieję, że Sanktuarium Katyńskie, jako miejsce modlitewnej zadumy i niegasnącej pamięci o tych bolesnych dniach, stanie się ośrodkiem kształtowania sumień w oparciu o świadectwo wierności, jakie dali pomordowani synowie Narodu polskiego…”. Następnie w 2011 roku Metropolita Warszawski ks. Kazimierz Kardynał Nycz ustanowił w dolnej Bazylice Świętego Krzyża na Trakcie Królewskim Sanktuarium Katyńskie w Warszawie.

W wyniku umów z władzami rosyjskimi i ukraińskimi doszło do budowy polskich cmentarzy wojennych w Charkowie-Piatichatkach, Katyniu, Miednoje (r. 2000) i Kijowie-Bykowni (r. 2012) jako miejsc pochówku polskich jeńców wojennych rozstrzelanych wiosną 1940 roku przez NKWD. Ale do dziś nie zlokalizowano miejsca pochówku prawie 4 tysięcy ofiar i z tzw. listy białoruskiej.

Witomiła Wołk-Jezierska, córka zamordowanego w Katyniu por. art. Wincentego Wołka, oficera 10 Pułku Artylerii Ciężkiej w Pikulicach-Przemyślu uważa, że „Tam nie ma grobów, są doły śmierci. Pamiętając o historii, nie mamy żadnych gwarancji, że cmentarze w Rosji i na Ukrainie nie zostaną w przyszłości zniszczone albo zlikwidowane”. Jest ona artystą plastykiem, autorką projektu sztandaru Warszawskiej Rodziny Katyńskiej, była jedną z 13 krewnych Ofiar Katyńskich wnoszących Skargę katyńską do Trybunału w Strasburgu. Należy do coraz większej grupy krewnych ofiar zabiegających o sprowadzenie doczesnych szczątków ofiar zbrodni katyńskiej do ojczyzny, argumentując:

„Cmentarz w Polsce położy kres zamiarowi Stalina, aby zatrzeć historię zamordowanych ludzi. Tylko w kraju mogą liczyć na godny pochówek. Na Wschodzie powinny zostać jedynie symboliczne miejsca pamięci”.

Krzysztof Tomaszewski, wnuk Szymona Tomaszewskiego, oficera policji zamordowanego w Twerze (obecnie w dołach śmierci w Miednoje) na konferencji w muzeum katyńskim zaprezentował Listę, udokumentowaną w latach 1994–2005 oryginałami podpisów osób zabiegających o sprowadzenie doczesnych szczątków ofiar zbrodni Katyńskiej na cmentarz w ojczyźnie, liczącą 1017 podpisów. Na sprowadzenie szczątków ofiar zbrodni katyńskiej do Polski czeka więc niemałe grono krewnych.

Rozdarcie wśród Rodzin Katyńskich

W przemówieniu Prezes Zarządu Federacji Rodzin Katyńskich Izabelli Sariusz-Skąpskiej w Kijowie-Bykowni 22 października 2017 znalazły się słowa zdumiewające i wręcz obraźliwe dla takich działań:

„Niestety, odlane w żeliwie i wykute w kamieniu słowa z katyńskich nekropolii muszą bronić tych miejsc także przed słowami głupoty i bezmyślności. Odradza się podła idea, aby Polskie Cmentarze Wojenne, gdzie spoczęły ofiary zbrodni katyńskiej zniszczyć, a to, co jeszcze zostało w ziemi, przenieść do kraju. Tutaj, w Bykowni, w imieniu rodzin zebranych w ogólnopolskiej Federacji Rodzin Katyńskich, mam obowiązek powiedzieć z całą mocą: nigdy nie dopuścimy do zacierania śladów zbrodni!”. A w liście otwartym z dnia 10 maja 2016 r. Federacji Rodzin Katyńskich czytamy nie mniej zdumiewającą argumentację: „Udzielanie jakiejkolwiek instytucji prawa do ekshumowania grobów naszych Bliskich oznaczałoby możliwość ponownego zbezczeszczenia Ich szczątków, jakiego wcześniej dokonywali sowieccy barbarzyńcy. Demagogiczny apel o »przenoszenie« do Polski katyńskich nekropolii to zarazem wezwanie do niszczenia dowodów zbrodni katyńskiej tam, na miejscu. Dzięki temu po latach niechętni prawdzie pseudonaukowcy uzyskaliby argument, że ten bezprecedensowy mord na polskich jeńcach wojny 1939 nigdy się nie wydarzył!”.

Widać rozdarcie Rodzin Katyńskich i ostry spór odnośnie do dalszych losów szczątków Ofiar Katyńskich.

Władze Państwa Polskiego stoją w tym sporze raczej po stronie Federacji Rodzin Katyńskich i nigdy nie występowały do władz Rosji czy Ukrainy o sprowadzenie szczątków Ofiar Katyńskich, choć możliwość takiego rozwiązania zakładały umowy 1994 r. Jedynie Jarosław Kaczyński w relacjach z rodzinami katyńskimi wyraził zdanie, że ofiary zbrodni katyńskiej winny spocząć na Polskiej ziemi, aby ich groby nie były przedmiotem politycznych gier Rosji.

Żołnierze Wyklęci – tak, Ofiary Katyńskie – nie?

W ostatnich latach ekipy IPN pod kierunkiem prof. Szwagrzyka przeszukują miejsca zbrodni komunistycznych na żołnierzach podziemia niepodległościowego. Prof. Szwagrzyk zapowiada, że nie spocznie, dopóki wszystkie szczątki Żołnierzy Wyklętych nie zostaną wydobyte i pochowane po chrześcijańsku w grobach, a nie bezczeszczone w „dołach niepamięci”. Co pewien czas dokonuje się pochówku zidentyfikowanych szczątków czy to w Panteonie na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach (jeszcze nie ukończonym), czy w innych grobach na innych cmentarzach. Wola rodzin jest decydująca. Np. szczątki majora Zygmunta Szendzielarza odnalezione na Łączce spoczęły nie w Panteonie, lecz w grobie rodzinnym. W Krakowie czekają na chrześcijański pochówek ekshumowane na cmentarzu Rakowickim (ul. Prandoty) szczątki ks. Władysława Gurgacza, zamordowanego w więzieniu na Montelupich. Nie pojawiają się argumenty, że ekshumacja szczątków, wydobywanie ich z dołów, gdzie miały pozostawać w niepamięci, prowadzi do zacierania dowodów zbrodni komunistycznych i ponownego bezczeszczenia pomordowanych. Na miejscach zbrodni odsłania się tablice pamięci, ale szczątki grzebie się po chrześcijańsku w grobach, a nie pozostawia w dołach, tam gdzie zamordowani byli wrzucani.

Identyfikacja wszystkich szczątków Żołnierzy Wyklętych nie jest możliwa, ale jednak nie wysuwa się takich argumentów jak w przypadku Ofiar Katyńskich, że skoro jednoznaczna identyfikacja osób w mogiłach zbiorowych jest bardzo trudna i nie wszyscy zostaną zidentyfikowani, to ich ekshumacja i sprowadzenie do Polski jest niemożliwe. Widać jawną sprzeczność oficjalnego postępowania i argumentacji wobec szczątków Żołnierzy Wyklętych i Ofiar Katyńskich. Co więcej, szczątki Żołnierzy Wyklętych przed ekshumacją na ogół spoczywają w ojczyźnie, a szczątki katyńskie na nieludzkiej ziemi.

Cywilizacyjne dylematy

Trzeba przypomnieć, że po katastrofie smoleńskiej też były pomysły pochowania szczątków ofiar w jednej zbiorowej mogile i to na miejscu katastrofy, jednak takiego pomysłu nie zrealizowano.

Ekshumacja szczątków ofiar katastrofy, przeciwko której też były protesty (m.in. przewodniczącej Federacji Rodzin Katyńskich), przyniosła wiele dowodów profanacji szczątków przez stronę rosyjską.

Poprzez sprowadzenie szczątków ofiar katastrofy i ich pochowanie w grobach nie zlikwidowano dowodów katastrofy, tak jak sprowadzenie szczątków samolotu też by takiego dowodu nie zlikwidowało, wręcz przeciwnie. Jego zbadanie na miejscu w Polsce dawałoby większe szanse na wyjaśnienie przyczyn katastrofy, podczas gdy pozostawianie wraku na miejscu katastrofy takiej możliwości nie daje, a dowody są niszczone.

Jasne, że ew. powrót szczątków Ofiar Katyńskich to trudne przedsięwzięcie, ale jest możliwe. Zasłanianie się brakiem zgody strony rosyjskiej jest nieuzasadnione, gdyż strona Polska o takie przeniesienie w ogóle nie wystąpiła, choć umowa na to zezwala! Sprowadzenie szczątków katyńskich nie stanowiłoby ich profanacji, lecz spełnienie chrześcijańskiego obowiązku pochowania w grobach, zgodnie z wolą niemałej części rodzin katyńskich, które nie powinny być wyszydzane, wyśmiewane przez innych członków rodzin katyńskich – zwolenników ich pozostawienia tam, gdzie zostały wrzucone do dołów i profanowane, także wiele lat po zbrodni, właśnie dla zatarcia jej śladów. Niestety profanacje miały miejsce także podczas prowadzenia prac archeologicznych przez stronę polską.

Wśród Rodzin Katyńskich trwa walka o ofiary zbrodni katyńskiej i to w sytuacji, kiedy to strona rosyjska jest tą, która gra politycznie do dnia dzisiejszego zbrodnią katyńską i nie daje gwarancji, że cmentarze w przyszłości nie zostaną sprofanowane czy wręcz zniszczone. Sprawa powrotu ofiar zbrodni katyńskiej wymaga merytorycznej dyskusji, a nie obrzucania licznych rodzin katyńskich zarzutami o niecne zamiary niszczenia dowodów zbrodni.

Polska jest krajem, jak się podkreśla, cywilizacji łacińskiej, gdzie szczątki zmarłych traktuje się inaczej niż w krajach cywilizacji turańskiej.

Niestety żyjemy w czasach wskazujących na upadek naszej cywilizacji, czego sytuacja wokół ofiar zbrodni katyńskiej może być jednym z dowodów.

Dokumentacja materiałów z konferencji w Muzeum Katyńskim znajduje się na kanale YouTube autora tekstu.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy ofiary zbrodni katyńskiej wrócą do Polski?” znajduje się na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy ofiary zbrodni katyńskiej wrócą do Polski?” na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Parys: Jeżeli Unia Europejska chce się bronić, rywalizować z Rosją czy z Chinami, to powinna dążyć do sojuszu z USA

„Polska jest jedynym krajem, który w ciągu ostatnich kilku lat pokazał, że można umacniać i rozwijać relacje ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ inne państwa mają te relacje z Ameryką coraz gorsze”.

 


Jan Parys o konsekwencjach wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA. Były szef MON stwierdza, że dzięki sprawnej polskiej dyplomacji Polska jest w stanie bronić się przed zagrożeniem ze strony Rosji i Chin:

Polska jest jedynym krajem, który w ciągu ostatnich kilku lat pokazał, że można umacniać i rozwijać relacje ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ inne państwa mają te relacje z Ameryką coraz gorsze.

Gość Poranka WNET podkreśla, iż wszystkie kraje Unii Europejskiej winny brać z nas przykład w kontaktach ze Stanami Zjednoczonymi:

Jeżeli Unia Europejska chce się bronić, rywalizować z Rosją, czy z Chinami, to powinna dążyć do sojuszu z Ameryką.

Gość „Poranka WNET” mówi również o 4 czerwca 1989 r., kiedy odbyły się wybory kontraktowe, o skutkach Okrągłego Stołu, a także o pierwszych kontaktach Polskich polityków z paktem północnoatlantyckim:

Polska za czasów rządu Jana Olszewskiego wybijał asię na niepodległość, próbowała rozliczyć się z przeszłością, uruchomić wzrost gospodarczy. Próbowała w końcu budować suwerenną armię i wtedy zaczęły się tak naprawdę pierwsze wizyty i stosunki z paktem północnoatlantyckim.

Posłuchaj całej wypowiedzi już teraz!

K.T. / A.M.K.

Prof. Bogdan Musiał: Niemcy wprowadzili karę śmierci za pomoc Żydom, gdyż Polaków nie odstraszały lżejsze kary

„Od 15 października 1941 roku Niemcy doszli do wniosku, że kara grzywny czy aresztu nie jest dla Polaków wystarczającym straszakiem, wprowadzono więc zakazać pomocy żydom pod groźbą kary śmierci”.

 


Prof. Bogdan Musiał o swojej najnowszej książce pt. „Kto dopomoże Żydowi…”. Opis ze strony wydawnictwa Zysk i S-ka: „Książka o wielowymiarowym tytule. Zdanie wzięte z okupacyjnych ustaw niemieckich można dopełniać na wiele sposobów. Ten, kto pomagał, podlegał karze śmierci. Po wojnie dostawał Medal Sprawiedliwego Pośród Narodów Świata, ale bywał też nazywany antysemitą. Dyskusja dotycząca postaw Polaków wobec Holocaustu roi się od skrajnie sprzecznych opinii i sądów. Cechują ją skrajne emocje, płynące z różnych doświadczeń, które są absolutyzowane.

Bogdan Musiał – historyk – w swej książce nie kieruje się jednak emocjami, ale daje rzeczową wykładnię prawa niemieckiego, które w żadnym innym okupowanym kraju nie było tak surowe i bezwzględne wobec tych, którzy w jakikolwiek sposób udzielili pomocy Żydom. Stopień gotowości w polskim społeczeństwie do pomocy prześladowanym Żydom był na tyle duży, że niemieccy okupanci czuli się zmuszeni stworzyć specjalne prawodawstwo penalizujące takie postawy oraz stosować drakońskie kary i represje. Ich celem było stworzenie atmosfery strachu, aby w ten sposób wyeliminować lub przynajmniej ograniczyć pomoc skazanym na śmierć Żydom:

To nie było tak, że Niemcy wkroczyli do Polski i od razu prewencyjnie ogłosili dekrety, które zakazywały pomocy żydom. Na początku koncentrowali się na żydach i samych stosunkach polsko-żydowskich. Następnie formalnie zakazano pomagać żydom, jednak bez kar. Kiedy to nie pomogło, zaczęto wprowadzać kary administracyjne. Od 15 października 1941 roku Niemcy doszli do wniosku, że kara grzywny czy aresztu nie jest dla Polaków wystarczającym straszakiem, wprowadzono więc zakazać pomocy żydom pod groźbą kary śmierci.

Mimo to znalazło się tysiące „Sprawiedliwych wśród narodów świata”, którzy przekraczali granice lęku. Niejednokrotnie zapłacili za to najwyższą cenę. O nich także opowiada ta książka. Ich ofiara często okazuje się jednak argumentem niewystarczającym. Co parę lat Polacy stawiani są pod pręgierzem, oskarżeni o to, że antysemityzm wyssali z mlekiem matki i współpracowali nazistami w eksterminacji Żydów”.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.M.K.

WESPRZYJ BUDOWĘ NOWEGO STUDIA RADIA WNET: https://wspieram.to/studioWNET

 

„Czekaliśmy na ten moment ponad 40 lat, ale doczekaliśmy się”. Wspomnienia uczestnika kampanii wyborczej 1989 roku

Ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż…

Henryk Krzyżanowski

Czasu było bardzo mało, na pół podziemna Solidarność wchodziła w wybory bez żadnego aparatu wykonawczego, a ja jako rzecznik prasowy – bez aparatu telefonicznego w domu (przypominam, że nie było wtedy telefonów komórkowych ani internetu). Ostatni problem dał się rozwiązać bezzwłocznie – ówczesny wojewoda wydał stosowne polecenie i w kilka godzin telefon, na który oczekiwałem od połowy lat siedemdziesiątych, został zamontowany. Uff, pierwsza wyborcza wygrana… (…)

Co do aparatu wykonawczego Solidarności – pojawiał się on dosłownie z ulicy. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech tamtej kampanii był masowy napływ wolontariuszy zgłaszających się do wykonywania rozmaitych zadań niezbędnych dla prowadzonej akcji wyborczej. Można go porównywać jedynie z powstaniem wielomilionowego związku Solidarność dziewięć lat wcześniej. (…)

Do moich zajęć w tamtym czasie należało m.in. informowanie pojawiających się coraz częściej korespondentów mediów zagranicznych, głównie rozgłośni radiowych. Dziennikarze krajowi nie pojawiali się, a mówiąc dokładniej, owszem, pojawiali się, ale nic z tego, czego dowiadywali się ode mnie, nie trafiało następnie na łamy ich gazet. Niektórzy wyraźnie z nami sympatyzowali i zawdzięczam im życzliwe podpowiedzi co do sposobu pełnienia mojej funkcji – byłem przecież kompletnym amatorem. (…)

Ogłoszony w siedzibie KO w Zamku nabór reporterów szybko zaowocował zespołem młodych (przeważnie) ludzi, którzy rozpoczęli towarzyszenie naszym kandydatom w ich wyborczych zebraniach. Procedura była taka, że na każde spotkanie jechał (często razem z kandydatami) reporter, który pisemną relację zostawiał następnie w redakcji „Biuletynu Informacyjnego” (tak nazwaliśmy nasze pisemko) na Starym Rynku. Biuletyn z relacjami ukazywał się co trzy dni i dostarczany był lokalnym mediom, które go chętnie brały i następnie całkowicie ignorowały, jeśli nie liczyć dosłownie kilku złośliwych wzmianek autorstwa dziennikarzy z prasy, jak ją wówczas nazywaliśmy, reżimowej. Chętnymi odbiorcami były lokalne komitety obywatelskie (powiatowe, miejskie czy dzielnicowe) oraz inne ogniwa solidarnościowej machiny wyborczej, która powstała dosłownie z niczego i w ciągu kilku tygodni rozrosła się do sporych rozmiarów. Takie widać było społeczne zapotrzebowanie.

Kim byli reporterzy? Prawdę rzekłszy, lepiej spytać, kim mieli zostać w następnych latach.

Wśród autorów relacji jest więc późniejszy poseł na Sejm III RP, kilkoro profesorów wyższych uczelni, jest prawnik z najwyższej krajowej półki z epizodem ministerialnym, jest kilku przedsiębiorców z powodzeniem budujących niebawem wielkopolski kapitalizm. Zestaw młodych ludzi, który przyprawiłby o zawrót głowy zawodowych „łowców głów”. Widać Solidarność była wtedy firmą przyciągającą talenty. (…)

Istotnym elementem sprawozdań były pytania zadawane przez publiczność naszym kandydatom. Tylko zdecydowana mniejszość z nich dotyczyły spraw lokalnych, np. odszkodowań dla mieszkańców poznańskich Winograd poszkodowanych parcelacją swoich gruntów za symboliczne odszkodowania czy elektrowni w Klempiczu. Ogromna większość to były pytania i wypowiedzi dotyczące fundamentalnych kwestii ustrojowych i jak najszybszego wyjścia z gnijącego systemu. Oto typowe przykłady:

  • Jaki jest sens wchodzić w demokrację na 35 procent? Czy nie boicie się, że was oszukają albo że sfałszują wybory?
  • Jak przywrócić wojsko i milicję społeczeństwu?
  • Czy wobec braku w Polsce kapitału, zamiast prywatyzować, nie lepiej uspołecznić gospodarkę przez akcjonariat pracowniczy?
  • Jak spowodować, by handel z ZSRR był dla nas korzystny?
  • Jak zlikwidować gospodarcze upośledzenie wsi? Jak zapewnić kredytowanie rolników?
  • Co zrobicie, żeby zniknęły białe plamy z historii? Kiedy zostanie podana prawda o Katyniu?
  • Kiedy zostanie zarejestrowany NZS? To pytanie pojawiało się wszędzie, bez wątpienia dlatego, że trwał właśnie strajk studentów w tej sprawie.
  • Co zrobicie, żeby generał Jaruzelski nie został prezydentem? (Również i to pytanie padało na każdym spotkaniu).
  • Kiedy zostanie przywrócony prawdziwy samorząd terytorialny?

Tę listę można by ciągnąć, a z wyliczenia powstałby katalog sprzeczności, z których składał się realny socjalizm, oraz problemów, z którymi lepiej czy gorzej miały się później borykać kolejne rządy III RP. Niewątpliwie treść tych pytań wskazuje na bardzo wysokie wyrobienie polityczne tamtego społeczeństwa. Później, już w III RP, ilekroć czytałem komunały o Polakach „uczących się dopiero demokracji”, przypominały mi się przedwyborcze spotkania z kampanii 1989 i dyskusje na nich toczone. Czy ktokolwiek z ich uczestników byłby skłonny głosować na dziwoląg taki, jak partia „Wiosna”? Pytanie retoryczne.

Co charakterystyczne, nasi wyborcy podlegali dwóm pozornie sprzecznym emocjom. Z jednej strony, panował nastrój entuzjazmu, wręcz euforii, że oto nadchodzi wolność i pozbywamy się narzuconego kiedyś siłą systemu. Spotkania bardziej masowe z reguły kończyły się odśpiewaniem „Roty”, do dziś mającej w Wielkopolsce status hymnu narodowego. A z drugiej strony, ci sami ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż, długo by o tym dyskutować…

Cały artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89” na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Do dziś wielu nie chce przyznać, że dali się oszukać przed 30 laty/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 60/2019

Być może trzeba było czekać czterdziestu lat, aby spełniły się słowa modlitwy Świętego Jana Pawła II. Dlatego tak wyje Zło, bo „zmienia się oblicze Ziemi, tej Ziemi”. Duch Święty działa.

Jadwiga Chmielowska

Aby zrozumieć, co się dzieje teraz, mam nadzieję u schyłku III RP, trzeba znać okoliczności jej powstania. Wielkie oszustwo – zdradę politycznych elit, które uzurpowały sobie prawo przewodzenia narodowi tak miłującemu wolność. Do dziś wielu obywateli nie chce przyznać, nawet sami przed sobą, że dali się oszukać przed 30 laty. Chcieli dobrze, lecz dali się oszukać, bo skąd mieli czerpać wiedzę? Wszak „Gazeta Wyborcza” ze znaczkiem Solidarności, działacze NSZZ Solidarność, nawet Radio Wolna Europa przedstawiały „okrągły stół” jako sukces i wzywały, aby głosować na Solidarność, czyli listę Komitetu Obywatelskiego.

O rozmowach w Magdalence nie mówiono. Jak ktoś o tę zdradę pytał, to zaprzeczano. Teraz dostępne są liczne dowody.

Przypominam moją wypowiedź opublikowaną w prasie Solidarności Walczącej Oddziału Trójmiasto, tuż po okrągłym stole, kiedy już znane były jego ustalenia.

„Wolnych wyborów nie będzie. Komuniści chcą stworzyć pozory, które by dały im pełną legitymizację sprawowania władzy. Absolutna większość w sejmie, którą sobie gwarantują, pozwoli im uchwalać dowolne ustawy, sprzeczne z interesem społeczeństwa polskiego. Odbędzie się to w aureoli prawa. Argumentem komunistów będzie to, że sejm został wyłoniony w drodze niesfałszowanych wyborów z udziałem opozycji. Komunistom są potrzebne takie wybory. Chcą zarejestrować Solidarność, byle tylko oszukać społeczeństwo i zapędzić do urn. My żądamy absolutnie wolnych i niczym nie skrępowanych wyborów – bez określania procentowej ilości mandatów. Nie możemy być wolni w 40%. Wolność jest albo jej nie ma”.

Wzywałam wtedy do bojkotu wyborów. Nie tylko Solidarność Walcząca ostrzegała.

Tego samego zdania była Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość” (LDP-N) i Polska Partia Niepodległościowa (PPN), i Młodzież Walcząca. Wszystkie te formacje zostały skazane na zamilczenie w III RP. Trwa to do dzisiaj. Jest to kara za wezwanie w czerwcu ʼ89 r. do bojkotu tej farsy wyborczej. Z przerażeniem wysłuchałam słów młodego dziennikarza TVP, mającego pretensje do rodaków o to, że do urn poszło jedynie 60%. Widać nie zdawał sobie sprawy z tego, że część najbardziej świadomych Polaków wybory 4 czerwca 1989 r. zbojkotowała.

Posłem spoza Komitetu Obywatelskiego został wybrany przez pomyłkę. Kozakiewicz, bo wyborcy myśleli, że głosują na sportowca, znanego z gestu wykonanego na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie – słynnego „gestu Kozakiewicza”. Kandydaci solidarnościowi dostali ponad 80%, a reżimowi 20%. Lista krajowa padła. Trzeba było zmieniać ordynację wyborczą w trakcie wyborów. Napisałam list do dwóch posłanek wybranych w I turze, Anny Knysok i Elżbiety Seferowicz. Został on wydrukowany w „Poza Układem”, wydawanym przez Andrzeja i Joannę Gwiazdów. Napisałam w nim, że naród jako suweren odrzucił komunizm i Zgromadzenie Narodowe – wybrany senat i te 35% sejmu – powinno, zmieniając ordynację, dopuścić demokratyczne wybory na 65%, bo w przeciwnym razie naród nie będzie już wierzył nikomu. Skundlonym elitom brakło odwagi. Głosować na komunistów poszło w II turze tylko ok. 20% uprawnionych.

W przeciwieństwie do różnych niedouczonych tzw. celebrytów i chamowatych profesorów pokroju Hartmana, którego pradziadek, polski patriota, w grobie się przewraca, jestem dumna z mojego narodu. Z jego zbiorowej mądrości i ukochania wolności.

Być może trzeba było czekać 40 lat, aby spełniły się słowa modlitwy św. Jana Pawła II. Dlatego tak wyje Zło, bo „zmienia się oblicze Ziemi, tej Ziemi”. Duch Święty działa.

PS

Komunistyczny reżim chiński skazuje na zamilczenie masakrę na placu Tiananmen. W trwających od kwietnia 1989 r. manifestacjach brały udział tysiące. 4 czerwca 1989 r. zginęło tam ok. 10 tys. manifestantów.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kulczycki: Przypomnijmy o Polakach z Tarnowa – pierwszych ofiarach Auschwitz

Jan Kulczycki ze stowarzyszenia Prawo do prawdy upomina się o pamięć o polskich więźniach politycznych z Tarnowa – pierwszych ofiarach KL Auschwitz.

Rozmówca Radia WNET przypomina, że 14 VI 1940 r. do Oświęcimia przyjechał pierwszy transport. Do 30 niemieckich kryminalistów dołączyli polscy więźniowie polityczni z Tarnowa. Kulczycki przytacza apel Stanisława Ryniaka, więźnia KL Auschwitz o numerze 31, który wzywał do zachowania budynków obozowych jako świadectwa przeszłości, które będą przypominać o zbrodniach nawet po śmierci ofiar.

Bardzo źle się dzieje w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Są likwidowane i odsuwane na bok wszystkie polskie akcenty, jakie są.

Kulczycki zauważa, że więźniowie obozów byli obywatelami konkretnych krajów, nie tylko Polski, ale też Francji, Niemiec, czy Holandii. W 2006 r. sejm ustanowił 14 czerwca jako Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady. Kulczycki stwierdza, że data uruchomienia została przez to przykryta, a Chrześcijańskie Stowarzyszenie Ofiar Obozów Koncentracyjnych, które walczyło, by dniem upamiętnienia był 14 czerwca, nie istnieje w przestrzeni publicznej.

W ramach przypomnienia o polskich ofiarach Auschwitz stowarzyszenie Prawo do prawdy przygotowało winkiel- czarną literę P na czerwonym trójkącie, którego wzór można pobrać ze strony prawodoprawdy1.pl i wydrukować. Gość Radia WNET zachęca, aby przyczepiać winkle do ubrania w dniu 14 czerwca i zaprasza 29 VI do Dulagu na godzinę 15 na karty historii. Będzie można się dowiedzieć „Czy przy Dworcu Warszawa Zachodnia istniały komory gazowe?”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.