Prof. Kucharczyk: Mitteleuropa miała służyć Niemcom za przeciwwagę dla Rosji i Wielkiej Brytanii. Ta koncepcja powraca

Featured Video Play Icon

prof. Grzegorz Kucharczyk/ Foto. Jacek Proszyk/ CC0 1.0

W niemieckiej polityce widać pozostałości logiki wyłożonej przez Friedricha Naumanna ponad sto lat temu – mówi historyk.

Za naszą zachodnią granicą wciąż można dostrzec przekonanie, że państwa Europy Środkowej potrzebują patrona i gospodarza. […] To wszystko okraszone jest narracją o porozumieniu i pojednaniu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Fogiel: niezależność Tuska kończy się tam, gdzie zaczynają interesy grupy Webera

Znamy nazwiska odznaczonych medalem Virtus et Fraternitas

Medal Virtus et Fraternitas / Fot. Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego

6 lipca 2023 r., w Pałacu Belwederskim w Warszawie zostało uhonorowanych piętnaścioro bohaterskich Ukraińców, którzy w czasie Rzezi Wołyńskiej ratowali swoich polskich sąsiadów.

6 lipca 2023 r., w Pałacu Belwederskim w Warszawie zostało uhonorowanych piętnaścioro bohaterskich Ukraińców, którzy w czasie Rzezi Wołyńskiej ratowali swoich polskich sąsiadów przed śmiercią z rąk członków OUN-UPA. 11 lipca mija 80 lat od straszliwej zbrodni, do jakiej doszło na Wołyniu latem 1943 roku. Ratowanie Polaków wiązało się dla Ukraińców z ryzykiem utraty życia własnego i bliskich, mimo to podejmowali takie niebezpieczeństwo w imię miłości do drugiego człowieka. Dzięki działaniom Instytutu Pileckiego poznajemy dziś nazwiska tych dobrych, dzielnych ludzi, i zapisujemy je w polskiej pamięci. Medalem Virtus et Fraternitas odznaczony został również Wołodymyr Kryżuk – strażnik polskiej pamięci na Wołyniu. Od jutra przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie będzie można oglądać wystawę plenerową przybliżającą losy Ukraińców, którzy od roku 2019 zostali odznaczeni medalem Virtus et Fraternitas.

W czasie uroczystości zorganizowanej w Belwederze medale wręczyli Szef Gabinetu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Paweł Szrot w imieniu Prezydenta RP Andrzeja Dudy wraz z Ministrem Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotrem Glińskim. Wołodymir Kryżuk jako jedyny żyjący odebrał medal osobiście, towarzyszyła mu żona Irina Kryżuk. W imieniu osób odznaczonych pośmiertnie medale odebrali członkowie ich rodzin: Raisa Protsiuk – wnuczka Semena Biliczuka, Tamara StepanienkoWiktoria Taranko – krewne Oksany Karpiuk oraz JewheniiProkopa Bondaruków, wnuczka UstynySawy Kowtyniuków Melityna Żyżko, Tamara Łysenko – wnuczka Herasyma Łukiańczuka. Piotra Parfeniuka reprezentowała Ludmiła Hurska wraz z synem Pawło, a LubowAntona Parfeniuków – prawnuczki Lubow MaksymiukOksana Martynyk. Tetiana Kowaliuk przyjęła medale w imieniu AnastasijiMykoły Koreniów oraz SofiiPawło Kyców, medal zaś dla Paraskewy Padlewskiej zostanie wręczony w późniejszym terminie.

Członkowie rodzin odznaczonych medalem VeF / Fot. materiały Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego

W liście skierowanym do odznaczonych bohaterów premier Rzeczypospolitej Polskiej Mateusz Morawiecki podkreślił: „W tym roku mamy przywilej i honor poznawać tych, którzy przed 80 laty w trakcie tragicznych wydarzeń na Wołyniu nie pozwolili na odebranie sobie człowieczeństwa i zachowali gotowość do – jak głosi dewiza wyryta na medalu – mierzenia miarą serca”. Dodał też, że: „Nikt nie ma wątpliwości, że odznaczeni medalem Virtus et Fraternitas byli darem dla naszych prześladowanych rodaków. Takim samym darem są też dzisiaj dla nas. Jest to dar szlachetnego człowieczeństwa, który budzi w sercach wdzięczność i nie pozwala o sobie zapomnieć. Dlatego pamięć o nim przekażemy następnym pokoleniom, bo głęboko czujemy, że naprawdę trudno o większy. Chylę czoła przed dzisiaj uhonorowanymi i jeszcze raz bardzo Im oraz Ich Rodzinom dziękuję” – zakończył. Podczas gali odczytane zostały również listy Prezydenta RP Andrzeja Dudy oraz Marszałek Sejmu Elżbiety Witek.

Uroczystość uświetnił występ Krzesimira Dębskiego – syna uratowanych przez odznaczonych dziś ukraińskich sąsiadów podczas Rzezi Wołyńskiej Włodzimierza Sławosza Dębskiego i Anieli Dębskiej z domu Sławińskiej. Maestrowi towarzyszył kwartet smyczkowy Orkiestry Kameralnej PRIMUZ oraz sekstet wokalny, w wykonaniu których usłyszeliśmy utwory: „Benedictus” z mszy „Missa brevis” skomponowanej przez Krzesimira Dębskiego na zamówienie Solvguttene Cor z Oslo, hymn „Laudate Dominum” oraz „Sarabandę żałobną” z filmu Jerzego Hoffmana „Bitwa Warszawska 1920”.

Krzesimir Dębski / Fot. Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego

Poniżej znajdą Państwo sylwetki uhonorowanych.

Wszędzie było cicho” – Paraskewa Padlewska wraz z mężem prowadziła gospodarstwo rolne w Kisielinie. Wówczas było to miasteczko, jakich na Wołyniu spotykało się wiele: tętniące życiem i wieloetniczne. Gospodarstwo prawosławnego sąsiadowało z domem katolika, zupełnie tak, jak cerkiew św. Michała Archanioła z kościołem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Ale latem 1943 roku ta barokowa świątynia zamieniła się w zgliszcza. 11 lipca, po niedzielnej mszy świętej, kościół otoczyli członkowie OUN-UPA. W wyniku brutalnego ataku zginęło około 90 osób. Część wiernych skryła się na plebanii, próbując powstrzymać napastników. Wśród Polaków, którzy zostali ranni podczas oblężenia, był Włodzimierz Sławosz Dębski. Przez następne kilka dni ranny wraz ze swoimi rodzicami przebywał w gospodarstwie Lubow i Antona Parfeniuków. Jego stan się pogarszał, w pewnym momencie stało się jasne, że wymaga szpitalnej opieki. W okolicy wciąż grasowali banderowcy, mimo to Paraskewa podjęła się przewiezienia Włodzimierza do lecznicy w oddalonych o 20 km Łokaczach. Dzięki rozsądkowi i zręczności Paraskewa dotarła do szpitala, ratując życie rannemu. Zmarła około 1960 roku.

Prosiłem o zawiezienie mnie do szpitala. Podjęła się tego Ukrainka – Paraska Padlewska. Konie dał mój przyszły teść, Antoni Sławiński. Załadowali mnie na wóz, usiadła też matka. Pojechaliśmy koło cmentarza, potem polną drogą do traktu oździutyckiego, nim do Zapustu i w lewo przez Trystak i Rudnię do szosy włodzimierskiej. Wszędzie było cicho” – Włodzimierz Sławosz Dębski, W kręgu kościoła kisielińskiego, czyli Wołyniacy z parafii Kisielin, Lublin 1994

Idem[o]. Można…” – Ustyna i Sawa Kowtoniukowie z dwójką dzieci mieszkali w zachodniej części Kisielina. W niedzielę 11 lipca 1943 , kiedy członkowie OUN-UPA napadli na Polaków zgromadzonych w kościele Kowtoniukowie ukryli u siebie rodziny Sławińskich, Romanowskich, Maciaszków oraz Okólskich, zapewniając wszystkim posiłki, choć wyżywienie tak dużej grupy było nie lada wyzwaniem. Cztery dni później, gdy członkowie OUN-UPA atakowali Polaków w innych miejscowościach, Sawa poprowadził część grupy w bezpieczne miejsce: „Z południowego skraju lasu widać było zabudowania majątku Lipińskiego w Zaturcach, cel naszej ucieczki. W majątku tym stacjonowali Niemcy. Tak, by ratować życie, trzeba było schronić się u innego wroga. Tu pożegnaliśmy się, jak się później okazało – na zawsze”, relacjonowała Stanisława Sławińska. Inni Polacy pozostali u Kowtoniuków do 8 sierpnia. Sawa pomógł również Romanie Jurkowskiej – wspólnie odkopali ciało jej ojca z prowizorycznego grobu i przenieśli je na cmentarz. Kowtoniuk, by uniknąć śmierci za pomoc Polakom, dobrowolnie wyjechał na roboty do Niemiec. Po wojnie przez pewien czas przebywał w Polsce, ale ostatecznie wrócił do Kisielina, gdzie pracował jako listonosz. Zmarł około 1970 roku. Jego żona doczekała spotkania z rodziną Sławińskich, którzy w 1975 roku przyjechali do Kisielina.

Gdy ustał ruch patroli UPA, wtedy nie wiedzieliśmy, że oni są zajęci mordowaniem w Woronczynie, Aleksandrówce i Adamówce. Sawa Kowtoniuk, który nas przechowywał u siebie w stodole lub w zbożu, po południu wziął kosę na plecy i (…) zniknął w lesie. Po godzinie powrócił i powiedział: »Idem[o]. Można…«” – relacja Stanisławy Sławińskiej [w:] Włodzimierz Sławosz Dębski, W kręgu kościoła kisielińskiego, czyli Wołyniacy z parafii Kisielin, Lublin 1994

Idźcie w świat, bo tu życia dla was nie będzie” – Semen Biliczuk, wójt Kisielina, mieszkał wraz z żoną i trzema córkami w sąsiedztwie rodziny Sławińskich. W niedzielę 11 lipca 1943 roku członkowie OUN-UPA napadli na Polaków zgromadzonych na mszy świętej w Kisielinie, mordując około 90 osób. Sławińscy przeżyli, a cztery dni później Semen dał im schronienie w swojej stodole. Kiedy dowiedzieli się o tym banderowcy, przyszli do Biliczuków, nalegając na rozmowę z Antonim Sławińskim. Jak wspominała jego córka Aniela Dębska zapewniali, że nie ma powodu uciekać, że można spokojnie wrócić do domu, jednak po ich wyjściu Semen powiedział, żeby natychmiast uciekali, co uratowało im życie. Rok później, gdy do miejscowości zbliżała się Armia Czerwona, Biliczukowie wyjechali do wsi Studynie. Powrócili do Kisielina, kiedy wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło, jednak kiedy Semen wszedł do domu, budynek – prawdopodobnie zaminowany przez opuszczających front czerwonoarmistów – wybuchł, a mężczyzna zginął na miejscu. Żona i córki Biliczuka pozostały w Kisielinie.

Przyszedł Biliczuk do stodoły. I ojca zaprosił do domu. Mówił, że chcą ojca ci uzbrojeni ludzie, partyzanci, chcą z ojcem rozmawiać. Ojciec poszedł, myśmy zostali. Wrócił, to mówił, że namawiali, żebyśmy nigdzie nie uciekali, nie mamy się czego bać, niech wracamy do domu… Później oni, ci wojskowi, odjechali i Biliczuk przyszedł do stodoły. Mówi do ojca: »nie słuchajcie, co oni mówią, tylko zbierajcie, co możecie wziąć, i idźcie w świat, bo tu życia dla was nie będzie«” – relacja Anieli Dębskiej z filmu Oczyszczenie (2003 r.) w reżyserii Agnieszki Arnold.

Nie dała im naszych rzeczy” – Lubow i Anton Parfeniukowie wytwarzali najlepszy twaróg i śmietanę w Kisielinie. Wśród sąsiadów, którzy chętnie kupowali u Lubow i Antona, była rodzina Dębskich. Kisielin był znany nie tylko z urodzajnych gleb, ale również z barokowego kościoła. Mury przestronnej świątyni mogły pomieścić zarówno miejscowych Polaków, jak i tych z okolicznych wsi oraz przysiółków. W niedzielę 11 lipca 1943 roku po mszy świętej do kościoła wdarła się liczna grupa uzbrojonych banderowców. Podczas ataku zamordowali około 90 osób, jednak część wiernych zdołała dobiec na piętro plebanii, która na 11 godzin stała się ich twierdzą. W trakcie oblężenia zginęły kolejne cztery osoby, a sześć zostało rannych. Odłamek granatu trafił w nogę Włodzimierza Sławosza Dębskiego. Następnego dnia Włodzimierz został przewieziony do domu Lubow i Antona Parfeniuków: „Tam leżałem w stodole do czwartku, kiedy wywieziono mnie do szpitala. Ukrywał się tu też mój ojciec i tu złożone były nasze osobiste rzeczy i niektóre przedmioty wartościowe”, relacjonował Dębski. Banderowcy dowiedzieli się o pomocy, jakiej udzielali Parfeniukowie. Wielokrotnie zastraszali Lubow, domagając się wydania przedmiotów pozostawionych przez Polaków, ale ona konsekwentnie odmawiała. Anton zmarł w 1947 roku, Lubow przeżyła męża o 20 lat.

Przewieziono mnie do jej [Lubow] gospodarstwa. Tam leżałem w stodole do czwartku, kiedy wywieziono mnie do szpitala. Ukrywał się tu też mój ojciec i tu złożone były nasze osobiste rzeczy i niektóre przedmioty wartościowe. […] Upowcy wielokrotnie napastowali Lubę, by wydała nasze rzeczy, ale nie dała” – Włodzimierz Sławosz Dębski, Siedmiu sprawiedliwych z Kisielina [w:] Bracia zza Buga. Wspomnienia z czasu wojny, Lublin 2018

Ochronił Czerwinków i rodzinę Sławińskiego” – Piotr Parfeniuk przez większość swojego długiego życia używał imienia Piotr, choć rodzice nazwali go Petro. Jeszcze przed wojną poznał swoją przyszłą żonę Stasię z polskiej rodziny Czerwinków. Latem 1943 roku, zdawszy sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego polskim sąsiadom, postanowił działać. Z relacji Jadwigi Sławińskiej wynika, że nie chciał pozostać biernym obserwatorem wydarzeń: „W niedzielę rano 11 lipca przyszedł Petro Parfeniuk i powiedział, żebyśmy nie szli dziś do kościoła, bo mogą napaść. Alka [siostra Jadwigi] na to swoim ciepłym, niskim głosem powiedziała: »Jestem przygotowana na śmierć« i poszła. Nie wróciła”. Banderowcy zabijali również poza kościołem, w obrębie wsi. Piotr uratował przed rozstrzelaniem młodą Polkę – skłamał, że dziewczyna jest Ukrainką. Pomógł też przenieść rannego Włodzimierza Dębskiego do domu stryjostwa, Lubow i Antona Parfeniuków. Ponadto wyprowadził z Kisielina bliskich swojej żony i rodzinę Piotra Sławińskiego. Pomagał także w następnych tygodniach. Z relacji Teresy Siedlickiej, mieszkającej w Zapuście nieopodal Kisielina, wynika, że we wrześniu sąsiad o nazwisku Parfeniuk ostrzegł ją przed atakiem OUN-UPA – najprawdopodobniej był to Piotr. Zemsta banderowców za pomoc udzieloną Polakom była straszliwa – rodzice Piotra oraz jego brat Pawło z rodziną zostali zamordowani. Piotr zdecydował się na ucieczkę i z żoną osiadł we wsi na Zamojszczyźnie, gdzie mieszkał do końca życia. W 1993 roku spoczął na cmentarzu w Zamościu.

Pozostali Polacy z Kisielina znikali po kryjomu lub w pojedynkę. Niektóre rodziny przeprowadzili Ukraińcy. Zasłużyli się w tym głównie […] Petro Parfeniuk, który ochronił Czerwinków i rodzinę Piotra Sławińskiego ” – Włodzimierz Sławosz Dębski, W kręgu kościoła kisielińskiego, czyli Wołyniacy z parafii Kisielin, Lublin 1994

Chodziła po polu i szukała nas” – Oksana Karpiuk, Jewhenia i Prokop Bondarukowie, czyli matka i córka z mężem mieszkali w sąsiadujących domach we wsi Sieniawka. W nieodległej Aleksandrówce swoje gospodarstwo prowadziła polska rodzina Adamowiczów. Polacy przetrwali atak oddziału OUN-UPA w nocy z 15 na 16 lipca 1943 roku i od tamtej pory pozostawali w ukryciu. Czworo ich dzieci w ciągu dnia chowało się w zbożu, co nie umknęło uwadze Oksany. Pod koniec sierpnia w Sieniawce ponownie rozległy się strzały. O zmroku kobieta odnalazła dzieci. Z pomocą córki i zięcia ukryła je u siebie dzieci wraz z ich rodzicami i babcią. Adamowiczowie postanowili się rozdzielić: z trójką młodszych dzieci schronili się w bunkrze ukrytym w polu, a Teresa (najstarsze dziecko) wraz z babcią Teklą ukryły się w stodole Bondaruków. Teresa tak relacjonowała przeszukiwanie stodoły przez członków OUN-UPA: „Chodzili po słomie i kłuli bagnetami. W miejscu naszego ukrycia natrafili na belkę, dlatego nie przekłuli nas bagnetem”. Państwo Adamowiczowie oraz trójka ich dzieci zostali zamordowani, Tekla Adamowicz, nie chcąc dłużej narażać życia wnuczki oraz Bondaruków, w ukraińskim stroju przedostała się z Teresą na Zamojszczyznę. W 1944 roku dołączył do nich Michał, mąż Tekli, którego uratowała ukraińska rodzina Kyców. Jewhenia i Prokop Bondarukowie przeżyli wojnę. Przenieśli się do Czerwonogrodu, gdzie dożyli lat 90. XX wieku.

Zupełnym już zmrokiem Ukrainka Prokop[owa] [Oksana Karpiuk] chodziła po polu i szukała nas, widziała bowiem, jak uciekaliśmy. Prokop[owa] była wdową, jej córka Żenia była moją koleżanką. U niej czekali na nas moi rodzice z resztą rodzeństwa i babcia. Tutaj też zapadła decyzja, że ja z babcią pójdziemy do [zięcia] Prokopowej [Prokopa Bondaruka], a rodzice z resztą rodzeństwa ukryją się w innym miejscu” – relacja Teresy Radziszewskiej, Kiedy przyszli nas zabijać, Archiwum Ośrodka Karta, AW II/1914

Nie ma Polaków, wyszli” – Anastasija i Mykoła Koreniowie wraz z trojgiem dzieci mieszkali w Aleksandrówce. Wieczorem 15 lipca do domu Koreniów zapukał szwagier Mykoły, Pawło Kyc. Przyprowadził dzieci sąsiadów, Adamowiczów: dziewięcioletnią Teresę, pięcioletniego Janusza, trzyletnią Stasię oraz półtorarocznego Henia. Koreniowie ukryli dzieci w spiżarni, ale Teresa nie mogła zmrużyć oka. Słyszała, jak „bandyci wpadli do domu, pytając o Polaków, lecz kiedy padła odpowiedź, że nie ma takich, wyszli”. Koreniowie wiedzieli, że za to kłamstwo mogą zapłacić życiem, mimo to przez kilka tygodni ukrywali nocami dzieci Adamowiczów w swojej stodole. W sierpniu powróciły do rodziny i wtedy zapadła decyzja, aby rozdzielić rodzeństwo. Teresę wraz babcią ukryto u rodziny Bondaruków – obie przeżyły wojnę. Jej rodzice, siostra i bracia ukryli się w bunkrze na polu. Niestety, po opuszczeniu kryjówki wszyscy zostali zamordowani. W 1944 roku Koreniom urodziło się ostatnie dziecko, córka Nina. W tym samym roku Mykoła zachorował i zmarł. Anastasija sama wychowywała dzieci i pracowała w gospodarstwie, nie wyszła powtórnie za mąż. Zmarła w 1967 roku – została pochowana z mężem.

Kyc zaraz zaprowadził nas szybko do Korenia, obok, i tam nas ukryli w komorze, zamykając drzwi na klucz […]. Zamarliśmy z przerażenia, kiedy bandyci wpadli do domu, pytając o Polaków, lecz kiedy padła odpowiedź, że nie ma takich, wyszli […]. Kiedy strzały ucichły, a banda odeszła, Koreń zaprowadził nas do stodoły, gdzie była zrobiona kryjówka. W zapolu było ułożone siano, przez środek zrobione przejście do ściany, a tam dość duża luka, gdzie swobodnie można było siedzieć […]. Przez okres trzech czy czterech tygodni w dzień siedzieliśmy w zbożu, a w nocy w tym schowku u Korenia” – relacja Teresy Radziszewskiej, Kiedy przyszli nas zabijać, Archiwum Ośrodka Karta, AW II/1914

Nie nocujcie w domu” – Sofia i Pawło Kycowie; o tym, co 11 lipca 1943 roku wydarzyło się w kisielińskim kościele, kilka dni później w Aleksandrówce słyszeli już wszyscy. Wieczorem 15 lipca Pawło postanowił pomóc dwóm rodzinom, które mieszkały w sąsiedztwie. Kamila Ziółkowska wspominała, że kiedy „Zbliżał się wieczór, przyszedł sąsiad Ukrainiec Kyc i mówi, by nie nocować w domu”. Pawło Kyc ostrzegł również rodzinę Adamowiczów – dziewięcioletnia wówczas Teresa zapamiętała, jak „zaprowadził nas szybko do Korenia obok, tam nas ukryli w komorze, zamykając drzwi na klucz”. Z kolei dziadek Teresy, Michał Adamowicz, ukrył się u Pawła i Sofii. Małżeństwo miało świadomość, że ryzykuje nie tylko swoim życiem – wychowywało przecież dwójkę nastoletnich dzieci: Olhę oraz Mychajła. Mimo pomocy udzielonej przez Sofię i Pawła Kyców nie wszystkich z rodziny Adamowiczów udało się ocalić. We wrześniu 1943 roku z rąk OUN-UPA zginęli rodzice i trójka rodzeństwa Teresy. Przeżyła ona i jej dziadkowie, Tekla oraz Michał, którego Pawło i Sofia ukrywali aż do 1944 roku.

Przyszedł też zaraz do nas Kyc, [ostrzec], by nie nocować w domu, bo nigdy nie wiadomo, [co może się jeszcze wydarzyć], a najlepiej by było, gdyby mamusia z dziećmi udała się do nich na noc. Zbliżał się już bowiem wieczór, udaliśmy się więc z mamą za Kycem, tatuś pozostał [w domu]. Ledwie zdołaliśmy dotrzeć do ich zabudowań, jak w drugim końcu Aleksandrówki rozległy się strzały. Kyc zaraz zaprowadził nas szybko do Korenia, obok, i tam ukryli nas w komorze, zamykając drzwi na klucz” – relacja Teresy Radziszewskiej, Kiedy przyszli nas zabijać, Archiwum Ośrodka Karta, AW II/1914

Wieczorem przyjdę po ciebie” – Herasym Łukiańczuk urodził się i mieszkał z rodziną w Sieniawce, jednej z wiosek położonych nad rzeką Stochód, która opływa wołyńskie ziemie. W nocy z 15 na 16 lipca 1943 roku członkowie OUN-UPA wymordowali w pobliskiej Kolonii Aleksandrówka kilkanaście polskich rodzin. Nowakowiczom udało się uciec, rozdzielili się: 10-letnia wówczas Leokadia dobiegła do zagonu pszenicy, jednak pocisk z karabinu zranił ją w nogę. W takim stanie ukrywała się wśród zbóż przez około dwa tygodnie; dopiero po tym czasie Ukraińcy postanowili pogrzebać zabitych Polaków. Wśród osób, które szukały ciał był Herasym Łukiańczuk. Dostrzegł Leokadię, córkę sąsiada, i obiecał jej pomóc. W jego gospodarstwie ukrywał się już jej brat Stanisław. W worku zarzuconym na plecy Herasym zaniósł wieczorem dziewczynkę do swojego domu. Gdy tylko obejrzał jej nogę, zdecydował, że należy odwieźć dziecko do szpitala w Kowlu. Leokadia tak zapamiętała przezorność Łukiańczuka: „przysypał mnie obrokiem i położył na wóz. Natomiast mego ukrywanego brata Stanisława, który był ranny w brodę w czasie ucieczki przed rezunami, posadził obok siebie i ruszyliśmy w drogę”. Banderowcy zatrzymali wóz. Herasym przekonał ich, że wiezie do lecznicy chorego syna, dzięki czemu cała trójka dotarła do Kowla. Łukiańczuk nie zapomniał o rannej dziewczynce i odwiedzał Leokadię w trakcie jej leczenia w szpitalu. Po zakończeniu wojny Herasym pozostał w Sieniawce. Zmarł w 1953 roku, został pochowany na cmentarzu w Ośmigowiczach.

Prześladowcy byli coraz bliżej mnie, a ja przerażona nie wiedziałam, co mam robić i w tym momencie usłyszałam nad sobą głos jednego z Ukraińców, z którym moi rodzice też zawsze żyli w sąsiedzkiej zgodzie. Nazywał się on Harasym [Łukiańczuk]. Szedł wolno i dyskretnie mówił do mnie: »Nie ruszaj się stąd, może cię nie zauważą. Wieczorem przyjdę po ciebie. Twój brat jest już u mnie«. Poszedł dalej, a ja miałam szczęście, bo nikt więcej nie zbliżał się do mojej kryjówki. Wieczorem [Łukiańczuk], tak jak obiecał, przyszedł do mnie” – relacja Leokadii Skowrońskiej, Wspomnienia dzieci Kresów, Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego.

Do dziś jest ukraińskim opiekunem miejsc polskich pamięci” – Wołodymyr Kryżuk, nauczyciel, wychowawca, aktywista, wolontariusz i samorządowiec od początku lat dwutysięcznych pomagał Polakom, którzy przyjeżdżali porządkować mogiły ofiar mordu dokonanego 30 sierpnia 1943 roku przez członków OUN-UPA we wsiach Ostrówki i Wola Ostrowiecka. Jako przewodniczący rady wiejskiej w Równem angażował się w organizowane przez Instytut Pamięci Narodowej ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej, w wyniku których odnaleziono szczątki około 300 Polaków. Jest strażnikiem pamięci o dawnych mieszkańcach Wołynia. Opiekuje się pomnikiem poświęconym zamordowanym Polakom i cmentarzem w Ostrówkach. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 roku włączył się w działania lokalnej organizacji samoobrony.

Wołodia Kryżuk uczestniczył bardzo czynnie w obu ekshumacjach; włączał się w prace, pośredniczył w kontaktach z ukraińską gminą, powiatem i obwodem w Łucku, pomagał zabezpieczać logistykę przedsięwzięcia. A potem godnie, jako gospodarz tej ziemi, brał udział w uroczystych pochówkach dawnych, polskich sąsiadów, których szczątki spoczęły na ostrowieckim cmentarzu. Pomagał także przy budowie ogrodzenia i pomnika na ostrowieckim cmentarzu. Do dzisiaj jest ukraińskim opiekunem polskich miejsc pamięci w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej. Jako wójt podjął także partnerską współpracę z lokalną gminą polską, po drugiej stronie Bugu w Rudzie Hucie, przyczyniając się do nawiązania dobrosąsiedzkich i serdecznych kontaktów” – opinia wystawiona przez dr. Leona Popka, Zastępcę Dyrektora Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa IPN.

 

O idei

Medal „Virtus et Fraternitas” jest nagrodą przyznawaną przez Prezydenta RP obcokrajowcom zasłużonym w niesieniu pomocy osobom narodowości polskiej lub obywatelom polskim innych narodowości, które były ofiarami zbrodni sowieckich, nazistowskich zbrodni niemieckich, zbrodni z pobudek nacjonalistycznych lub innych przestępstw stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości oraz zbrodni wojennych, popełnionych w okresie od 8 listopada 1917 r. do 31 lipca 1990 r. Odznaczenie mogą także otrzymać osoby podejmujące działania dla upamiętnienia tych, którzy nieśli pomoc i ocalenie. Medal Virtus et Fraternitas to symbol pamięci i wdzięczności wobec cudzoziemców, którzy nieśli pomoc polskim ofiarom, udzielali schronienia, dzielili się żywnością, wystawiali fałszywe dokumenty, zabiegali o lepsze warunki w obozach dla uchodźców czy dokumentowali działania wojenne. Wręczany jest przez Prezydenta RP na wniosek Dyrektor Instytutu Pileckiego po uzyskaniu pozytywnej opinii Rady Pamięci. Od 2019 roku uhonorowano 55 osób – obywateli wielu krajów na kilku kontynentach. Dziś dołączyło do nich szesnaścioro. Każda uhonorowana Medalem osoba to odrębna historia, wszystkie łączy autentyczna i bezinteresowna chęć pomocy.

Medal Virtus Et Fraternitas zaprojektowała Anna Wątróbska-Wdowiarska. W otoku medalu biegnie napis będący cytatem słów Jana Pawła II: Człowieka trzeba mierzyć miarą serca.

Rekomendacje do odznaczeń Dyrektor Instytutu Pileckiego przedstawiła Rada Pamięci w składzie: dr hab. Grzegorz Berendt, dr Sławomir Dębski, dr Adam Eberhardt, Andrzej Gelberg, Grzegorz Górn, prof. Marek Kornat, Jan Ołdakowski, Albert Stankowski, dr Mateusz Szpytma, prof. Zofia Zielińska (przewodnicząca), dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski.

 

 

Mija 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi zaczęli mordować Polaków / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 109/2023

Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Krzysztof Skowroński

Jak zachować ciszę, gdy biją dzwony i wyją syreny? Jak pogodzić ból przeszłości z dramatem codzienności? To są pytania, które stoją przed Polakami i Ukraińcami. Minął już 500 dzień rosyjskiej agresji na naszego sąsiada i mija już 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zaczęli mordować Polaków.

To trudna rocznica, ale mimo wojny Ukrainy z Rosją powinniśmy oczekiwać jakiegoś znaczącego gestu ze strony Ukraińców. W ciszy czekam na znaczący głos.

Wiemy, że dla Ukraińców, nawet tych, którzy mieszkają na Wołyniu, to, co tam się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej, to czarna dziura. Dotyczy to zarówno starych, jak i młodych. Nie uczyli się na lekcjach historii o ludobójstwie, jakiego na sąsiadach dokonali ich przodkowie, a tym bardziej nie słyszeli o nim w prywatnych rozmowach. Sowieckie czasy okryły historię stalową kopułą kłamstwa. Ale to, co usprawiedliwia młodych, nie usprawiedliwia elit. Rozbicie tej stalowej kopuły i wydobycie na światło dzienne ludobójstwa wołyńskiego jest zadaniem ukraińskich intelektualistów i polityków

O 11 lipca 1943 roku powinny się uczyć w szkołach ukraińskie dzieci. Bez uznania faktów, bez prawdy nie będzie pojednania.

My wiemy, że dziś Ukraińcy bronią także naszej wolności i nie możemy stawiać warunków uzależniających naszą pomoc wojenną i solidarność od tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Oczekujemy od prezydenta Ukrainy odpowiedzi na pytanie, czy Ukraińcy chcą budować swoją przyszłość razem z Polską, czy też traktują Polskę jak pomost łączący Kijów z Berlinem i Brukselą. Ale jeśli chcą budować z nami, to muszą wiedzieć, że możemy to robić wspólnie tylko wtedy, gdy faktycznie uświadomią sobie wagę i ludobójczy charakter wołyńskiej tragedii i wezmą za nią odpowiedzialność.

Czy tak się stanie, wnet się okaże i będziemy mogli ocenić, czy politycy zarówno polscy, jak i ukraińscy zdali „wołyński egzamin”. Ale tych egzaminów w drugiej połowie roku jest więcej. Na pewno nie będzie można mówić o sezonie ogórkowym. Z niepokojem będziemy przyglądać się nie tylko wojnie na Ukrainie, ale też temu, co dzieje się za murem oddzielającym Polskę od Białorusi, na której nie tylko pojawiła się broń nuklearna, ale i Prigożyn wraz z tysiącami swoich bandytów. Ta beczka z prochem, stworzona przez byłego dyrektora kołchozu, jest naprawdę groźna, zwłaszcza że sytuacja polityczna i nastroje w Polsce, im bliżej październikowych wyborów, tym bardziej będą rozchwiane.

Perspektywa dziennikarska jest oczywiście inna niż Państwa, którzy pakują się teraz, by wyjechać na wakacje. Cieszmy się z możliwości ucieczki od codzienności, ale nie zapomnijmy zabrać ze sobą Niecodziennej Gazety. W „Kurierze WNET” tym razem polecam wywiad z byłym białoruskim więźniem kolonii karnej, Aleksandrem Kabanowem, i oczywiście dwa archiwalne wywiady ze śp. Bohdanem Urbankowskim, którego rodzina i przyjaciele pożegnali pod koniec czerwca na Cmentarzu Północnym.

My, także w drugiej połowie czerwca, żegnaliśmy naszego redakcyjnego kolegę, Dariusza Kąkola – muzyka, fotografa, pielgrzyma i przyjaciela, który w sposób nagły i niespodziewany w wieku 58 lat opuścił ten świat.

Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

W demokracji co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 108/2023

Polacy w kraju, zajęci swoimi sprawami, powinni trochę uważniej interesować się Polską na emigracji, choćby z tego względu, że od dwustu lat decyzje o losach Polski podejmowane są za granicą.

Piotr Witt

Upaństwowienie emigracji

Żeby nie sięgać daleko w przeszłość, decyzja o przywróceniu państwowości polskiej była podjęta w Wersalu (1919), decyzja o nowym rozbiorze Polski w Moskwie (sierpień 1939), legalny rząd polski ukonstytuowany w Paryżu istniał i działał w Londynie przez pięćdziesiąt jeden lat (1939–1990).

Dopiero w roku 1989, po raz pierwszy od dawna, wydało się nam, Polakom, że fundamentalne decyzje zapadły w kraju, w Gdańsku i w Magdalence, chociaż obecnie różnie się o tym mówi.

Skądinąd w interesie Polski leży patriotycznie nastrojona emigracja… Nasza osobliwa historia sprawiła, że

wolne słowo dwukrotnie przetrwało poza granicami kraju.

Nie tylko słowo. W dwudziestoleciu międzywojennym najciekawszym, najbardziej oryginalnym zjawiskiem w polskiej sztuce była paradoksalnie Szkoła Paryska, École de Paris, a wielki rzeźbiarz August Zamoyski też tworzył we Francji.

Pod rządami komunistycznymi w kraju kultura miała swoje fundamenty instytucjonalne. Istniały Domy Kultury, wychodziły tygodniki „Kultura”, „Nowa Kultura”, „Przegląd Kulturalny”. Niemniej swobodne wypowiedzi krajowi literaci publikowali za granicą

– w „Kulturze” paryskiej: Kisielewski, Herbert, Jarosław Abramow, Hłasko, Nowakowski… Nie mówiąc o pisarzach emigracyjnych: Józefie Mackiewiczu, Gombrowiczu, Hemarze… Kto pragnie poznać historię XX wieku, sięga po „Zeszyty Historyczne” wydawane w Maison Laffitte pod Paryżem.

Obecnie

emigracji we Francji grozi upaństwowienie.

Potrzeba opinii wyborców, aby szkodliwy proces powstrzymać. Wypożyczalnię książek polskich z ulicy Jean Goujon wyrzucono na śmietnik, od kiedy Ministerstwo Spraw Zagranicznych 15 lat temu zamknęło Instytut Polski i nie otwiera go, mimo ponawianych obietnic. Księgarnia Polska, sprzedana obywatelce szwajcarskiej, prowadzi własną politykę kulturalną w duchu amerykańskiej ustawy 447. Wokół Domu Kombatanta kręcą się „Powiernicy”, którzy pragną go sprzedać. Najstarsza polska instytucja emigracyjna,

Bibliothèque Polonaise,

założona 200 lat temu, jeszcze nie jest sprzedana. Sprzedaż ma zostać sfinalizowana do końca roku, a może już do wakacji. Obszerny, XVII wieczny gmach Biblioteki – Bibliothèque Polonaise na Wyspie Świętego Ludwika nie jest z pewnością tyle wart, co Hotel Lambert (400 mln euro), ale 100 mln euro nie byłoby zapewne ceną wygórowaną. W każdym razie obiekt wart jest najwyższych odznaczeń. Ponieważ kawaler orderu Virtuti Militari, profesor Zaleski, liczy lat 96, wolno przypuszczać, że rządzi kto inny.

Główny doradca dyrektora nazywa się profesor Krzysztof Forycki. W oczach MSZ-u rodzina niezastąpiona. Po odwołaniu przez centralę ze stanowiska dyrektora stacji PAN Remigiusza Foryckiego-ojca zastąpiono go natychmiast przez Krzysztofa – syna. Francuzi przodują światu w spożyciu alkoholu, ale nawet oni uznali prof. F.-ojca za zbyt francuskiego jak na tutejsze standardy.

Prof. F.-syn, niepijący, dał się poznać zorganizowaniem kolokwium naukowego Holokaustu z udziałem Jana Zygmunta Grossa, Jana Grabowskiego, Anny Bikont, Barbary Engelking et tutti frutti. Znanych z tak zoologicznej antypolskości, że minister Czarnek zagroził im cofnięciem dotacji, jeżeli nie przestaną szkalować narodu, który ich utrzymuje. Prof. Forycki jako dyrektor stacji PAN-u przedstawił ich francuskiej publiczności jako nową polską szkołę historyczną. Po tej kompromitacji trzeba było więc Foryckiego-syna także odwołać z PAN-u. Czy jako zastępca dyrektora Bibliothèque Polonaise jego totumfacki i doradca działa w duchu założycieli – Niemcewicza, Mickiewicza, Zamoyskiego, czy raczej „tych z Jedwabnego”?… Oto jest pytanie.

Następna transakcja nieruchomościowa

może dotyczyć pałacu przy ulicy Legendre 20, w XVII dzielnicy Paryża. Zakupili go po II wojnie światowej żołnierze i oficerowie byłej Armii Polskiej na Zachodzie, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Samopomocy Byłych Kombatantów Polskich we Francji. Kombatanci wymarli od lat, ale stworzone przez nich w Anglii placówki działają nadal w swoich siedzibach, z wielkim pożytkiem dla Polaków, i współpracują z placówkami w kraju w określonych, racjonalnie uzasadnionych ramach. Instytut Sikorskiego i jego archiwa są niezastąpionym źródłem dla historyków piszących na nowo historię Polski, zafałszowaną w kraju pod okupacją sowiecką.

Z dokumentów opublikowanych przez Instytut dowiedziałem się na przykład, że mój ojciec był szefem kancelarii obu Naczelnych Wodzów od 1942 roku aż do rozwiązania Armii Polskiej.

We Francji sytuacja jest inna. Rząd przedwrześniowy w najlepszej intencji i wierze prowadził energiczną propagandę polskiej kultury. Bez niej, bez jego wysiłku ani polscy artyści nie otrzymaliby dwóch trzecich złotych medali przyznanych na paryskiej Arts Décoratifs w 1925 roku, ani Harnasie Szymanowskiego nie byłyby tańczone w Operze Paryskiej, ani prace generała Władysława Sikorskiego nie byłyby wydawane w Paryżu, w języku francuskim, ani prace historyczne Władysława Konopczyńskiego, ani polskie roczniki statystyczne, ani…

Za II Rzeczypospolitej propaganda państwowa

działała z wielkim rozmachem i pożytkiem. Katastrofa przyszła po wojnie wraz ze zmianą charakteru państwa. W przeciwieństwie do Anglii, gdzie placówki założone po wojnie były niezależne od administracji krajowej, paryski Instytut Kulturalny Polski i Librairie Polonaise przy bulwarze Saint Germain po 1945 roku zostały przekazane PRL-owi wraz z Bankiem Polskim, ich nominalnym właścicielem. Starania PRL-u o zawładnięcie Bibliothèque Polonaise szczęśliwie spełzły na niczym. Biblioteka, założona w 1838 roku, pozostała własnością Towarzystwa Historyczno-Literackiego, natomiast Instytut Polski, Instytut Kultury przy Sorbonie, stację Polskiej Akademii Nauk na Lauriston i szkołę polską na Lamandé przekształcono w placówki propagandowe PRL-u. Skupiały pracowników podległych służbom specjalnym, jeśli wierzyć Stanisławowi Kani. Członek Biura Politycznego KC PZPR odpowiedzialny za te służby wyznał w swoich pamiętnikach: „każdy, kto otarł się o zagranicę, musiał być naszym człowiekiem”. I tak Instytutem Kultury przy Sorbonie kierował jeden z tych ludzi – Bronisław Geremek.

Trzeba było wszakże czekać do okresu „odnowy postkomunistycznej”, aby ujrzeć całkowitą likwidację Instytutu Polskiego przy ulicy Jeana Goujon. 15 lat – to kawał życia. Zdumiewa szybkość, z jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych działa w interesie zakupu dwustuletniej Bibliothèque Polonaise o wartości 100 milionów, nie licząc bezcennych zbiorów Wielkiej Emigracji i późniejszych, a także

skandaliczna opieszałość, gdy chodzi o propagandę kultury polskiej za granicą.

Kolej teraz na pałac kombatantów. Skomplikowana sprawa, poczynając od tytułu własności. Prawo francuskie po wojnie zabraniało cudzoziemcom nabywania nieruchomości we Francji. Żołnierze musieli utworzyć fikcyjną spółkę francuską, aby na jej imię gmach zakupić. Podpisano dwie umowy notarialne: pierwszą – podpisał słup ze sprzedawcą, drugą – słup z żołnierzami, ujawniającą tożsamość rzeczywistego właściciela. Po śmierci kombatantów w ich prawa mieli wejść, zgodnie ze statutem, wybrani „Powiernicy”. Od tamtych czasów minęło prawie osiemdziesiąt lat, pomarli byli właściciele, pomarli kombatanci i notariusze. Krzepko trzymają się tylko powiernicy, czy raczej

powiernicy powierników.

Powiernicy są, chociaż nikt ich nie wybierał – grupa nieśmiertelnych, żywo zainteresowana sprzedażą obiektu wartości 30 mln euro. Nikt nie wie, komu dostaną się pieniądze ze sprzedaży, ale powiernicy, sądząc po ich zaangażowaniu, chyba wiedzą.

Inna grupa – ukonstytuowana ad hoc, do której należę, założyła sprzeciw i pragnie zachować pałac dla potrzeb polskiej emigracji.

Przy ulicy Legendre odbywają się zajęcia polskiej szkoły, występy chóru polskiego, spotkania towarzyskie, wieczory autorskie, bale okolicznościowe, są też rodziny i potomkowie byłych kombatantów. Utrzymanie pałacu nie nastręcza trudności materialnych dzięki wynajmowi części pomieszczeń.

W demokracji rządy się zmieniają. Co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać, tak jak poprzedni rząd usiłował sprzedać Instytut Polski.

Upaństwowienie kultury jest w ogóle zabiegiem niebezpiecznym. Marc Fumaroli, akademik i profesor College de France w głośnej książce Państwo kultury opisał szkody wyrządzone Francji i jej artystom przez ministra mającego ambicje kierownicze. André Malraux nie był przecież ministrem najgorszym, ale płótna Chagalla, którym oszpecił plafon Opery Paryskiej, do dzisiaj nikt nie śmie zdjąć.

Jedną z ofiar awangardzisty Bouleza, administrującego wówczas kulturą francuską (jako dyrektor IRCAM-u), był słynny kompozytor Michel Legrand, który uciekł przed prześladowaniem do Ameryki. – Kiedy w rozmowie z nim w Kalamazoo pod Chicago zwróciłem uwagę na amerykański charakter jego koncertu fortepianowego, laureat trzech Oscarów odparł: – Bo ja jestem Amerykaninem!

Artykuł pt. „Upaństwowienie emigracji” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 109/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Upaństwowienie emigracji” na s. 4–5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

30 lat Muzeum Katyńskiego w Warszawie. Sławomir Frątczak: jesteśmy domem relikwi i dowodów zbrodni

Guziki z Muzeum Katyńskiego | Fot. CC B\y 2.0, Flickr

W związku z jubileuszem, Muzeum przygotowało specjalny program obchodów.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Prezydent Andrzej Duda: Przez 80 lat ofiary i ich rodziny nie doczekały się sprawiedliwości za zbrodnię katyńską

„Wolę być inwalidą intencji, Sokratesem” / O Cyprianie Kamilu Norwidzie rozmawiają Konrad Mędrzecki i prof. Karol Samsel

Cyprian Kamil Norwid, płaskorzeźba na Wawelu Fot. A. Barabasz, CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Usiłować pojąć Norwida w całości, poszukiwać u Norwida słów strzelistych, aforyzmów, czytać Norwida tak jak wieszczów, a więc w poszukiwaniu jakiegoś rodzaju objawienia słowa, to jest błąd.

Konrad Mędrzecki, Karol Samsel

Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny

Z profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, norwidologiem Karolem Samselem rozmawia Konrad Mędrzecki

Dwudziestego trzeciego maja minęła 140 rocznica śmierci Cypriana Kamila Norwida. Jest Pan autorem rozprawy doktorskiej Epika Cypriana Norwida a epika Josepha Conrada w perspektywie modernizmu oraz zbioru esejów Inwalida intencji. Studia o Norwidzie.

W ostatnim roku pojawiła się również bardzo istotna dla mnie książka, zawierająca moje eseje w zakresie badań nad Norwidem pt. Norwid. Formy odczytywania. Wiele z myśli tam zawartych niejako dojrzewało we mnie przez całe życie.

Proponuję na początek, żebyśmy rozszyfrowali ten fascynujący i frapujący tytuł: Inwalida intencji.

To jest tytuł, który wywoływał ogromne kontrowersje również w gronie norwidologów, co jest na swój sposób zdumiewające, jako że są to słowa samego Cypriana Norwida. Tak zareagować miał w eseju Jasność i ciemność, odpowiadając na pierwsze – uczciwie – w swoim życiu zarzuty, na krytykę swoich tekstów. Te zarzuty przyszły z najmniej spodziewanej strony, mianowicie od Zygmunta Krasińskiego i Augusta Cieszkowskiego, których do tej pory uznawał za przyjaciół i sympatyków swojej twórczości. To działo się w roku 1850. Usłyszawszy, że Krasiński i Cieszkowski jego eseju Jasność i ciemność nie akceptują ze względu przede wszystkim na hermetyczność treści, Norwid odpowiedział krótko:

„Wolę być inwalidą intencji niż czystym, jasnym mówcą, zwracającym się wprost do publiczności. Wolę być Sokratesem”. Chodziło mu oczywiście o finał losów Sokratesa, oskarżenie go przez Ateny o zdradę stanu.

W tym równaniu miejsce Sokratesa zajmuje Norwid, a miejsce ateńskich oskarżycieli Sokratesa – Krasiński i Cieszkowski. Tak więc Norwid woli to inwalidztwo intencji jako drogę ku prawdzie niż zwykłą romantyczną, można powiedzieć postromantyczną drogę wieszcza, rapsoda, którą podążali, którą praktykowali jego romantyczni poprzednicy – wielkoludy, jak to określił w wierszu Klaskaniem mając obrzękłe prawice.

Norwid jest bardzo trudny. Miałem przyjemność słuchać Pańskich rozmów na temat Norwida. Pan też, wybitny norwidolog, przyznał się, że docierał do Norwida bardzo długo. Wiele osób ma z tym problem.

To jest bardzo rzadka sytuacja. Fortepian Chopina, oczywiście Bema pamięci żałobny rapsod… Istotna jest forma podawcza, istotna jest ekspresja, czasami zapożyczona: Wanda Warska wykonuje wiersz W Weronie, a my za nią, można powiedzieć, ten wiersz przyjmujemy. Ale Norwid w ogromnym obszarze swojej codziennej liryki, którą uprawiał na co dzień, jest dla nas niedostępny.

No właśnie, jest trudny. Czasami spędzam dużo czasu nad Norwidem i się głowię, ale on był też przecież krytykowany i nierozumiany przez takich ludzi jak Słowacki, Mickiewicz, prawda? Oni go jakby nie przyjmowali.

No właśnie, a przecież to on, Cyprian Norwid, walczył o miejsce Słowackiego w polskiej kulturze, w 1860 roku wygłaszając w Czytelni Polskiej w Paryżu wykłady poświęcone Słowackiemu, pięć wykładów, w których wychodząc od Byrona, dokonywał bardzo skrupulatnych egzegez utworów takich jak Król Duch, Anhelli, Beniowski.

Wiemy również o pisemnym dodatku o Balladynie, o rozbiorze Balladyny, który był również dla Norwida niezwykle istotnym przykładem interpretacji Słowackiego. Antoni Małecki, kiedy wydał pisma pośmiertne Słowackiego w 1866 roku, osiągnięcia Norwida w tym zakresie zignorował, to znaczy uznał jego interpretację Słowackiego, sprzed sześciu lat raptem, za przejaw szarlatanerii.

A jeśli chodzi o Mickiewicza: Norwid, zdaje się, bardzo źle oceniał jego przyjaźń z Towiańskim i całą tę sektę.

Mickiewicz zyskał w planie literatury poczesne miejsce w twórczości Norwida, między innymi w Czarnych kwiatach. Jeden z epizodów Czarnych kwiatów jest poświęcony ostatniej wizycie poety u Mickiewicza. Oczywiście mamy oddzielny wiersz w poemacie SalemDo A.M., czyli do Adama Mickiewicza, z sąsiadującym wierszem Do A.T. – Andrzeja Towiańskiego. Stosunek Norwida do Towiańskiego jest w przeważającej mierze negatywny, zwłaszcza im bliżej roku 1848. Jednakże w okresie, kiedy Norwid wrócił do Paryża, miał już dystans do Koła Sprawy Bożej, znalazł się poza epicentrum rozgrywanych interesów Towiańskiego, jego dosyć klaustrofobicznej przecież roli w sytuacji Mickiewicza; kiedy Norwid był już poza Wiosną Ludów, czyli w latach 50. – jego stosunek do Andrzeja Towiańskiego uległ znacznemu złagodzeniu, a charakter przewodnictwa i misji Towiańskiego zaczął postrzegać jako filozoficzne, tak to bezpiecznie ujmę.

Pamiętam opinie, że Norwid jest wyjątkiem wśród polskich poetów romantycznych, że był bardziej filozofem, myślicielem niż poetą.

Zgadza się, aczkolwiek trzeba podkreślić, że inaczej niż romantycy, Norwid wyrażał sprzeciw wobec filozofii jenajskiej, czyli filozofii Schlegla, Schellinga, która ugruntowała romantyków. Norwid mówił o całkowitej ciemności czy niezrozumiałości filozofii jenajczyków.

Oczywiście jest filozofem, ale tak jak w poezji, tak i w filozofii pozostaje na swojej odrębnej drodze.

I dobrze, bo wbrew pozorom, gdyby sprzyjał filozofii w sposób tak wyrazisty, jak wielcy romantycy, np. Krasiński, byłby po prostu historiozofem, tak jak Krasiński w Przedświcie czy Mickiewicz w Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego. Norwid poszedł własną drogą, co oznaczało raczej filozofowanie niż uprawianie wielkich systemowych filozofii, takich jak heglowska.

Często wydaje mi się, że Norwid łamie kanony literackie, kiedy zależy mu na wypowiedzeniu pewnych treści.

Tak, ale to oczywiście nie znaczy, że gwałci tradycję literacką czy ma do historii literatury stosunek rewolucyjny.

Norwidowi absolutnie nie chodzi o to, aby w jakiejkolwiek mierze dokonywać rewolucji w wymiarze idei czy w wymiarze społecznym, broń Boże. Norwidowi idzie o to, by ustrzec się przed przekleństwem systemowości, która charakteryzuje dotychczasowe historie literatury. Ale nigdy nie znajdziemy u niego regularnej krytyki literackiej.

Do końca życia fascynować go będzie chociażby jego przyjaciel Tomasz August Olizarowski, autor Bruna, Zaweruchy – pisarz ukraiński, jak ochrzcił go Michał Grabowski. Olizarowskiego Norwid spotka w ostatnich latach swojego życia i będzie on kompanem jego ostatnich dni w domu Świętego Kazimierza w Ivry. Tam spotkają się twarzą w twarz, spędzą wiele długich wieczorów na wspólnych rozmowach.

Co by Pan polecił, żeby wejść w Norwida głębiej i nie zderzyć się ze ścianą? Fortepian Chopina czy W Weronie – to wiadomo, ale kolejny krok – może Listy do Marii Trembickiej?

Oczywiście listy. Listy młodzieńcze, zwłaszcza do Marii Trembickiej, następnie listy do Joanny Kuczyńskiej – do muz, a jednocześnie w pewnym sensie kochanek Norwida, kochanek w znaczeniu tych, którym Norwid powierza wszystkie swoje intelektualne i nie tylko intelektualne zapatrywania. Te listy są wielką szkołą formacyjną światopoglądu Norwida. Przygotowując dla Państwowego Instytutu Wydawniczego w Roku Norwidowskim Pisma wybrane poety, cały V tom zbudowaliśmy właśnie z tego rodzaju formacyjnych, kształtujących światopogląd Norwida listów. To jest sto pięćdziesiąt korespondencji, skrzętnie przeze mnie i prof. Wiesława Rzońcę wybranych. One rzeczywiście dają obraz intymnej etyki autora Vademecum, intymnej i nieosłoniętej już żadnym wymiarem poetyckiej fikcji.

Z pewnością musimy porzucić nasze szkolne ambicje w stosunku do Norwida. Mam na myśli to, że usiłować pojąć Norwida w całości, że poszukiwać u Norwida słów strzelistych, aforyzmów, czytać Norwida tak jak wieszczów, a więc w poszukiwaniu epifanii literackich, jakiegoś rodzaju objawienia słowa, to jest błąd. W tym wymiarze Norwid nie jest nawet artystą postromantycznym.

Norwid domaga się oddzielnej uwagi i raczej uwagi bezwzględnie związanej z dyskrecją, subtelnością, realizmem nowo rodzącej się epoki, która rewolucjonizuje nie tylko obraz podmiotu lirycznego, ale i przedmiotu opisu. Nie bez powodu mój promotor, prof. Wiesław Rzońca, tak wiele swoich wysiłków w trakcie pracy naukowej poświęcił zbliżaniu Norwida do francuskiego parnasizmu. Ten związek Norwida z parnasizmem sugeruje ogromną dozę jego skupienia na poetyckim szczególe.

Przede wszystkim na czymś, co można by nazwać heroizmem obojętności, niechęcią do darcia kulis, niechęcią do wywoływania skandalu. A więc nie wielkie słowa, nie poszukiwanie wielkich historiozofii, ale coś z pogranicza, coś ze środka, coś, co będzie detalem, szczegółem świata przedstawionego, co urośnie do rangi symbolu, ale nigdy nic, co jest z góry symboliczne lub symbolizowane, tak jak u romantyków, tylko coś dyskretnego, subtelnego, delikatnego.

W tym duchu należałoby przeczytać Vademecum – cykl poetycki, którego Norwid oczywiście za życia nie wydał, a który został wydany najpóźniej, bo dopiero ocalony cudem przez Wacława Borowego z obozu jenieckiego w Pruszkowie w 1945 roku, po zbombardowaniu mieszkania Zenona Miriama Przesmyckiego. Vademecum dopiero wówczas, pod koniec drugiej wojny światowej mogło zaistnieć w umysłach czytelników. Oczywiście te wiersze istniały wcześniej, natomiast samo Vademecum jako format, jako coś, co Norwid we wstępie do tego cyklu nazwał „skrętem koniecznym w poezji polskiej” – nie istniało. I format tego tekstu – centonu, czyli cyklu składającego się ze stu wierszy, nasuwa nam najszlachetniejsze wówczas, obecne m.in. we Francji tendencje – przypomnę, że Kwiaty zła Charlesa Boudelaire’a również składały się ze stu wierszy. Nie bez powodu Juliusz Wiktor Gomulicki sugerował tak wydatnie związek Vademecum z Kwiatami zła.

Jak mówili badacze, w Vademecum Norwid proponuje wizję wędrówki przez piekło współczesności. I w tym sensie dochodzi do istotnego nawiązania Vademecum do Boskiej komedii. Kwiaty zła Baudelaire’a to też wędrówka przez piekło współczesności, bez może tak intensywnego ewangelicznego odesłania jak u Norwida, ale ten sam trop – poszukiwanie piekła, patologii, nowoczesności – znajdujemy i u Baudelaire’a, i u Norwida.

Mnie się wydaje, że poszukiwanie w ten sposób podejmowane, czyli czytanie Vademecum bez ambicji, bez jakiegoś rodzaju erotycznych roztrząsań, a przede wszystkim nie w kodzie postromantycznym, nie za Mickiewiczem i Słowackim, ale jako poezji nowej epoki, poezji reformującej, która miała dokonać „skrętu koniecznego w literaturze”, to jest chyba nasze zobowiązanie względem Norwida 200 lat po jego narodzinach i w obliczu 140 rocznicy śmierci poety.

Wprowadzę jeszcze jeden wątek – fascynacji Jana Pawła II Norwidem. On bardzo często cytował Norwida i wracał do niego. I on też sprawił, że wiele osób do Norwida sięgnęło.

Jan Paweł II odegrał ogromną rolę w promowaniu Norwida. Myślę, że potrzebna jest wrażliwość badacza, by dowiedzieć się, w jaki sposób recepcja Jana Pawła II wpłynęła na recepcję Norwida w Polsce. W jaki sposób Jan Paweł II – Karol Wojtyła jeszcze – ugruntował popularność Norwida w polskich kręgach odbioru.

Dość powiedzieć, że tu nie tylko chodzi o interteksty, o nawiązania, cytaty, aluzje, ale o wymiar aktywnej kontynuacji norwidowskiego etosu, etosu pracy w twórczości Norwida. Żeby przekonać się o tym , jak istotne, jak aktywne to są kontynuacje, można by odnieść się chociażby do poematu Karola Wojtyły Kamieniołom. Bardzo ten poemat cenię. Wydaje mi się niezwykle, po dziś dzień, ożywczym tekstem Wojtyły i warto by Kamieniołom zderzyć z Promethidionem, żeby się przekonać, jak diametralnie różne są wyznania wiary w pracę, w Ewangelię pracy i jak bardzo Kamieniołom, czerpiąc z Norwida, wyrasta zarazem z osobistych przeżyć Wojtyły pracy w kopalniach Solvayu.

Panie Profesorze, bardzo dziękuję za rozmowę. Kłaniam się.

Wywiad Konrada Mędrzeckiego z norwidologiem prof. Karolem Samselem pt. „Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny” znajduje się na s. 38–39 czerwcowego Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego z norwidologiem prof. Karolem Samselem pt. „Norwid w wielu obszarach swej liryki pozostaje niedostępny” na s. 38–39 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Prof. Szeremietiew: Polska musi dobrze wykorzystać okres wielkiej smuty w Rosji. Nie ma znaczenia, kto tam rządzi

Featured Video Play Icon

Fot. Konrad Tomaszewski / Radio Wnet

jest za wcześnie żeby obserwować zjawisko spadku poparcia  Putina ale taki stan niewątpliwie nastąpi. Związek Sowiecki również rozpadał się powoli – mówi były wiceminister obrony narodowej.

Prof. Romuald Szeremietiew zwrócił uwagę na to jak pucz może wpłynąć na relacje polityczne w Europie Wschodniej:

Nie spodziewam się dobrej władzy w Rosji. Najważniejsze jest by ten okres słabości wykorzystała Polska aby budować swoje bezpieczeństwo i zabezpieczać wschodnią flankę NATO. Zełeński mówi, że ukraińskie wojsko wie co robi i ja się z tym zgadzam. Ukraińska kontrofensywa się powiedzie i wojna w ciągu roku się zakończy.

Rosja przeżywa wewnętrzny kryzys. Trudno się go rozpoznaje z zewnątrz ale on trwa. Prigożyn to wykorzystał. Jest za wcześnie żeby obserwować zjawisko spadku poparcia  Putina ale taki stan niewątpliwie nastąpi. Związek Sowiecki również rozpadał się powoli.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Prof. Żurawski vel Grajewski: nie można wykluczyć, że pucz Prigożyna jest elementem gry wewnętrznej na Kremlu

Maria Tomak: nawet w sytuacji wojny Ukraina stara się ustanowić i zapewnić Tatarom krymskim jak najwięcej praw

Maria Tomak, kierownik Departamentu Platformy Krymskiej w Urzędzie Prezydenta Ukrainy Fot. Redakcja Wschodnia Radia Wnet

Zanim Krym został zaanektowany przez Rosję, przez Moskwę po raz pierwszy w XVIII wieku, istniało tam przez 350 lat państwo Tatarów krymskich, Chanat Krymski – który trwał dłużej niż Stany Zjednoczone.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Maria Tomak

Status Krymu i Tatarów krymskich po deokupacji Ukrainy

Jaka jest obecna sytuacja Tatarów na Krymie? Jak wyglądała ona po 2014 roku i jak zmieniła się po 24 lutego 2022 roku?

Uważam, że ważne jest, aby zacząć tę historię nawet nie od 2014 roku, kiedy rozpoczęła się aktualna rosyjska agresja, ale jeśli chodzi o Tatarów krymskich, możemy zacząć od XVIII wieku. To najlepszy sposób na opowiedzenie tej historii, ponieważ właśnie w tym momencie rozpoczęły się prześladowania Tatarów krymskich i de facto próby wypędzenia ich z Krymu przez imperium rosyjskie w różnych wydaniach.

Tak więc w XVIII wieku na Krymie było prawie 90% Tatarów. A po pierwszej aneksji liczba ta znacznie spadła. Potem, w XX wieku, kiedy Stalin deportował Tatarów z Krymu, na półwyspie nie było ich już prawie wcale.

Kiedy rosyjska agresja na Ukrainę rozpoczęła się wraz z okupacją Krymu, było tam już tylko 13% Tatarów krymskich. A większość ludności Krymu, jak wszyscy wiemy, to Rosjanie – ci ludzie, którzy faktycznie zostali przeniesieni na Krym. Krym został skolonizowany przez Rosję w ciągu kilku stuleci. Nic więc dziwnego, że jest tam większość rosyjskiej populacji.

Ale dlaczego to przywołuję? Tylko dlatego, że widzimy, że obecnie Rosja jako siła okupacyjna używa tych samych narzędzi, stosuje takie same praktyki na Krymie, jak w poprzednich stuleciach. Oczywiście nie mówię dosłownie o deportacjach, jak to było za czasów Stalina. Ale czasami nawet sami Tatarzy krymscy odnoszą się do obecnych procesów na Krymie jako do hybrydowej deportacji, co oznacza, że okoliczności stwarzane przez władzę okupacyjną mają na celu ucisk Tatarów krymskich i wyciśnięcie ich z Półwyspu Krymskiego. (…)

Trzeba zwrócić uwagę także na inną ważną kwestię: na mobilizację w Federacji Rosyjskiej, która rozpoczęła się we wrześniu poprzedniego roku i oczywiście wpłynęła przede wszystkim na okupowane terytoria, w tym Krym. Jako urząd monitorowaliśmy sprawę, podobnie jak Medżlis, który bardzo pomagał osobom, które próbowały uciec z Krymu, aby uniknąć mobilizacji. Wezwania do mobilizacji zostały wydane specjalnie w miejscach gęsto zamieszkanych przez Tatarów krymskich. Nie możemy podać żadnych konkretnych liczb, ponieważ nie mamy danych o siłach okupacyjnych.

Ale zgodnie z tym, co wiemy, istnieje wyraźny algorytm dostarczania wezwań, powoływania w szczególności Tatarów krymskich. Wpisuje się to w politykę Federacji Rosyjskiej powoływania do wojska przede wszystkim przedstawicieli jej republik etnicznych.

Dużo słyszymy o Buriatach, Czeczenach i przedstawicielach innych narodów, którzy często są oskarżani o popełnianie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. A jednocześnie w niektórych przypadkach rosyjskie władze starają się promować fakt, że wśród zmobilizowanych są Tatarzy krymscy. Rosja próbuje to przedstawiać jako dowód na to, że Tatarzy krymscy popierają okupację Krymu, co absolutnie nie jest prawdą.

Żeby zakończyć odpowiedź na pierwsze pytanie: obecna sytuacja jest do pewnego stopnia podobna do tej trwającej od 2014 roku, i nadal dramatyczna. Na okupowanych terytoriach ludzie wciąż na przykład mają problemy z dokumentami. Wielu z nich nie ma ważnych ukraińskich dokumentów, bo przed inwazją nie mieli możliwości swobodnego podróżowania na Ukrainę, aby uzyskać nowe zdjęcie w paszporcie lub przedłużyć ważność dokumentów. Mogą udawać się jedynie do miejsc, gdzie nie wymaga się posiadania ważnych ukraińskich dokumentów i są zmuszeni wyjeżdżać do Azji Centralnej, aby uniknąć mobilizacji lub prześladowań.

Wyobraźmy sobie: w 1944 roku raz zostali deportowani do Azji Centralnej, a teraz muszą tam wyjechać ponownie. Jest to jedna z dramatycznych rzeczy w tej historii, która zasługuje, moim zdaniem, na uwagę.

Niektórzy twierdzą, że Krym tak naprawdę nigdy nie był ukraiński, że był tatarski, potem rosyjski, że Chruszczow dał go Ukrainie. Co można im odpowiedzieć?

To bardzo ważne pytanie. Niestety nie chodzi tylko o „niektórych” ludzi. Chodzi o tę narrację, która istnieje w umysłach decydentów i która wpływa na decyzje polityczne.

To jest dla nas kluczowy problem – ta mantra Putina, że Krym zawsze był rosyjski, jest głęboko zagnieżdżona w umysłach wielu ludzi, którzy są absolutnie proukraińscy, ale nadal wierzą w te mity, które zostały wszczepione przez Rosję w czasach sowieckich, a nawet wcześniej, ponieważ wszyscy rozumiemy, że Rosja wykorzystywała Krym jako bazę wojskową przez cały ten czas, kiedy miała nad nim kontrolę.

Jest ogromna przepaść – cywilizacyjna, powiedziałbym – między ukraińskim podejściem a rosyjskim. Dla Rosji Krym jest bazą wojskową. Dla Ukrainy Krym jest miejscem różnorodności, a także oknem na globalne południe, ujmijmy to w ten sposób. Jest to obszar, na którym żyją rdzenni mieszkańcy, który zamieszkuje największa muzułmańska społeczność Ukrainy – Tatarzy krymscy. Mamy cały zestaw fałszywych narracji, które Rosja bardzo skutecznie, trzeba przyznać, rozprzestrzeniała i nadal rozprzestrzenia. Moglibyśmy przejść przez wszystkie te narracje jedna po drugiej.

Tym, którzy twierdzą, że Krym zawsze był rosyjski, polecam tylko przyjrzeć się historii Krymu i dowiedzieć się na przykład, że zanim Krym został zaanektowany przez Rosję, przez Moskwę, po raz pierwszy w XVIII wieku, istniało tam przez 350 lat państwo Tatarów krymskich, Chanat Krymski – który funkcjonował dłużej niż obecne Stany Zjednoczone.

Nie możemy powiedzieć, że Krym zawsze był rosyjski, nawet ze względu na historię. Jeśli zagłębić się bardziej w historię, można zobaczyć, jak wiele tam się działo: byli tam Grecy, Rzymianie, Włosi – Genueńczycy, którzy zajmowali się handlem – i tak dalej, i tak dalej.

Można też zobaczyć, jeśli spojrzy się na mapę – uważam, że jest to bardzo przydatne ćwiczenie, spojrzeć na mapę – widać, że Krym jest połączony lądem z Ukrainą kontynentalną, a nie z Rosją. I ten most, który Rosja zbudowała po rozpoczęciu okupacji, nie zastępuje połączenia z kontynentalną Ukrainą, ze względu chociażby na transport wody przez Kanał Krymski, ze względu na połączenie elektryczne i po prostu dlatego, że zawsze był to jeden region: południowa Ukraina i Krym – Pryazowia, Kraina Stepów. W tym samym czasie, gdy Katarzyna Wielka zlikwidowała Chanat Krymski, zlikwidowała też ukraiński Hetmanat, czyli państwo kozackie, będące jednym z poprzedników państwa ukraińskiego. Ono także zostało zniszczone. To są argumenty natury ogólnej i te fakty należą do wiedzy powszechnej.

A jeśli chodzi o Tatarów krymskich, przede wszystkim na poziomie Medżlisu, ich organu przedstawicielskiego, to Tatarzy krymscy popierają państwo ukraińskie. Wolą, aby Krym był częścią państwa ukraińskiego. Nigdy nie poparli funkcjonowania Krymu pod jakąkolwiek kontrolą Federacji Rosyjskiej.

(…) Jaki model autonomii będzie obowiązywał na Krymie po deokupacji? Czy będzie to autonomia Krymu, autonomia Tatarów krymskich, a może jakiś inny model?

To właściwie dwa pytania. Zacznę od drugiego. Status Krymu jest to jedna z kwestii, które są aktualnie dyskutowane na Ukrainie. Mogę więc odnosić się tylko do status quo, ponieważ obecnie, zgodnie z konstytucją Ukrainy, Krym jest Autonomiczną Republiką Krymu.(…)

Nawet w tej sytuacji staramy się działać. To bardzo ważne sprawy. Wszyscy rozumiemy, że nie musimy czekać na wyzwolenie Krymu, aby pracować nad niektórymi ważnymi strategiami uwzględniającymi deokupację. Ale jeśli chodzi o status Krymu, powiedziałabym, że jest to kwestia będąca przedmiotem toczącej się dyskusji.

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Marią Tomak, kierującą Departamentem Platformy Krymskiej w Urzędzie Prezydenta Ukrainy, pt. „Status Krymu i Tatarów krymskich”, znajduje się na s. 28–29 czerwcowego Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Marią Tomak, kierującą Departamentem Platformy Krymskiej w Urzędzie Prezydenta Ukrainy, pt. „Status Krymu i Tatarów krymskich” na s. 28–29 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Prof. Geambaşu: Mackiewicz świetnie pokazuje, ile straciły państwa Europy Środkowej po II wojnie światowej

Prof. Constantin Geambaşu / Fot. Radio Wnet

Przez lata kraje Trójmorza nie mogły wykorzystywać swojego ogromnego, wspólnego potencjału – mówi tłumacz.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Edgars Rinkēvičs nowym prezydentem Łotwy. Dr Kuczyńska-Zonik: nie spodziewam się zwrotu w polityce zagranicznej

Krzysztof Zanussi: Potrzeba opowiadania za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna/ „Kurier WNET” 108/2022

Magdalena Uchaniuk i Krzysztof Zanussi | Fot. Konrad Tomaszewski

Przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne.

Magdalena Uchaniuk, Krzysztof Zanussi

Kino nie zginie na moich oczach

Z Krzysztofem Zanussim – reżyserem, scenarzystą, producentem filmowym – rozmawia Magdalena Uchaniuk

Punktem wyjścia do naszej rozmowy jest Pana najnowszy film – Liczba doskonała. Jest to film trudny, bo bardzo wymagający od odbiorcy, jako że porusza tematy, od których często uciekamy, o których nie chcemy rozmawiać, a one prędzej czy później nas dotykają. Czy Pan się ze mną zgodzi?

Z łatwością. Nie chciałbym, żeby Pani mi odstraszała widzów, mówiąc, że to jest trudne, ale rzeczywiście to jest poważne.

A rzeczy poważne są trudne, więc trzeba to przyznać. Tak to jest, że zastanawianie się nad sensem naszego działania, naszego życia, naszego świata jest obciążające. Jak to powiedział ksiądz profesor Halik, weszliśmy jako cywilizacja w etap pełnego brzucha, a wtedy nie chce się mówić o sprawach ostatecznych. Eschatologia schodzi gdzieś daleko.

Ja z kolei poczułem taką szczerą niechęć, wręcz wrogość ludzi formacji marksistowskiej. Oni dziś rządzą w kulturze – mówię o sprawach metafizycznych. Bo przecież dzięki XIX wiekowi Feuerbachowi, Engelsowi, Renanowi i innym udało się całą metafizykę wypchnąć gdzieś poza horyzont. Tymczasem ja do tego wracam; zresztą nie ja jeden. Myślę, że metafizyka jest naturalną potrzebą człowieka – wyjście poza świat materialny i ten domysł, że tam się jeszcze kryje jakiś sens, dla nas niedostępny.

Mówię górnolotnie, ale spotkały mnie napaści i wyrzuty, że zajmuję się czymś bezprzedmiotowym. Dlatego filmu nie dopuszczono do Gdyni, bo to nie temat na dzisiejsze czasy.

Krytyk „Polityki”, przecież bardzo światłego pisma, wskazuje mi, jakie tematy są słuszne. Tak samo zresztą, jak twórcy Oscarów mówią, że musi być o prześladowaniu mniejszości seksualnych, etnicznych itd. Ale wszelki pomysł na to, co w sztuce być „musi”, jest już pomysłem fałszywym. Nie należy tego podpowiadać.

Wymienił Pan amerykańską nagrodę Oscara. Chyba już parodią są ich wyśrubowane „normy” dopuszczania do konkursu. Bardzo mnie na przykład zdziwiło, że Wołodymyr Zełenski nie mógł wystąpić podczas gali Oscarów, ponieważ podobno wobec tylu konfliktów na świecie nie można wyróżniać tego, co się dzieje w Europie i dlatego prezydent Ukrainy nie został dopuszczony do głosu. Widać, że poprawność polityczna dominuje, ale z drugiej strony ludzie po prostu na nią się godzą i nie ma buntu ani sprzeciwu.

Tak, ale oglądalność spada. Na szczęście to świadczy o tym, że atrakcyjność Oscarów zmalała. Ja oczywiście bardzo chętnie bym dostał Oscara, ale nie dostałem. Natomiast zawsze pytam moich kolegów studentów: czy wy naprawdę sytuujecie w Ameryce źródło dobrego gustu? I wtedy się okazuje, że raczej nie.

Jeżeli powiem damie, że jest ubrana jak Amerykanka, to nie będzie trafiony komplement. Jak ktoś powie, że mam mieszkanie w amerykańskim stylu, to znamy ładniejsze mieszkania. Więc skąd się to wzięło, że nagle w filmie przypisujemy Amerykanom, że są wyrocznią?

Po co robić z nich wyrocznię? Oni mają swojego Oscara dla siebie, a my w Europie mamy inne festiwale, inne kryteria i myślę, że warto przy tym zostać. (…)

Skupmy się na samym filmie. Andrzej Seweryn – zblazowany, dojrzały mężczyzna i młody Jan Marczewski, geniusz matematyczny. Czemu postanowił Pan te dwa światy ze sobą zestawić? I takie światy?

Bo wypatrzyłem kontynuację między tymi pokoleniami. Człowieka, który postawił na świat konsumpcji, osiągnął wszystko, co w nim można osiągnąć, i jest bankrutem dlatego, że tak się – jak się okazuje – nie kocha.

No właśnie.

Okazuje się, że chyba zostaje po nas tylko to, cośmy kochali i tylko to kochanie się liczy, a cała reszta – jego sukces materialny, władza, którą uzyskał, kobiety, które podbił – na koniec życia nie ma znaczenia. I to jest takie dydaktyczne przesłanie, które chciałem zderzyć z programowym egoizmem człowieka, który tak ceni sobie wolność, że nie chce się w nic zaangażować. To jest dość powszechna dzisiaj postawa, bardzo lansowana w tych wszystkich mediach, które wskazują sposób życia za pośrednictwem wielu różnych coachów: trzeba siebie realizować, nie daj Boże się poświęcić, nie daj Boże! To, że tam jest mowa o poświęceniu, wytyka mi „Gazeta Wyborcza” w bardzo negatywnej recenzji. Jakież to poświęcenie!

Kobieta chce wyrwać mojego bohatera z jego egoistycznego zamknięcia. A recenzent wypisuje z ironią, że to jakaś fałszywa Matka Teresa z Kalkuty. Bo kto słyszał się poświęcać dla drugiego człowieka? Przecież to jest sprzeniewierzenie się sobie. Mamy tutaj konflikt światopoglądowy i właściwie cieszę się, że mogę w tym konflikcie swoje słowo powiedzieć.

Jak ludzie zechcą mój film zobaczyć, może zdobędziemy parę argumentów za tym, że pomysł na życie, który jest dzisiaj powszechnie lansowany, nie jest dobry. (…)

Tego dzisiaj nam brakuje w kinach studyjnych – tych spotkań, przeglądów, które gdzieś odeszły, ale są bardzo ważne dla budowania naszej tożsamości narodowej i w ogóle poczucia jedności, wspólnotowości.

Byłoby bardzo dobrze, gdyby to się trochę bardziej odrodziło. Jest kilka ośrodków, które tak działają w paru miastach Polski. Ja jestem pełen nadziei, że kino nie zginie na moich oczach, ale gwarancji nikt nie dał.

Taka wizja nie napawa optymizmem. Nie, kino przecież nie zginie! Ale może zdominuje nas Netflix, inne duże platformy.

Wielki kapitał może nas trochę przydusić. Ale generalnie potrzeba opowiadania o życiu za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna.

Czas Gutenberga po prostu już przeminął. Ja przepadam za książką, ale wiem, że drukowana książka będzie raczej marginesem. A cała komunikacja, cały transfer doświadczeń pokoleń, to, na czym oparta jest nasza kultura, będzie teraz bardziej audiowizualne. I ma to swoje zalety i wady.

Ja cieszę się z zalet, bo przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne. (…)

Cały wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” znajduje się na s. 2, 10 i 11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” na s. 10–11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023