Ojciec Wojciech Męciński, jezuita i męczennik z XVII w., jedyny niebeatyfikowany z patronów Polski pod Krzyżem 2019

Niezależnie od czasów, w których żyjemy, Dekalog i Boża Obietnica są niezmienne i ciągle aktualne. Bóg dał nam czas na nawrócenie, a nie do zabawy. Stawką jest wieczność, a nie krótka chwila.

Tekst i grafika Andrzej Karpiński

Wizerunek o. Męcińskiego stworzony dla Polski pod Krzyżem

Jezuita o. Wojciech Męciński za niewyrzeczenie się wiary katolickiej został zamęczony na śmierć w Nagasaki w 1643 r. Torturowany przez kilka miesięcy wielokrotnym napełnianiem wodą przez lejek oraz związany, topiony głową w dół w dole kloacznym. Była to jedyna postać wśród męczenników-patronów Polski pod Krzyżem nie wyniesiona jeszcze na ołtarze. Ojciec Wojciech Męciński ciągle czeka na beatyfikację. Starania o nią podjęli polscy jezuici już ponad 400 lat temu. Chwały ołtarza w międzyczasie dostąpiło już 40 innych jezuitów-męczenników w Japonii, w tym chrześcijański samuraj Takayama Ukona z Osaki. Niestety o. Wojciech Męciński musi jeszcze trochę poczekać. Jego postać wybrałem do lutowego „Kuriera WNET”, gdyż 6 lutego w Kościele katolickim jest dniem wspomnienia męczenników w Japonii. Niedługo, 23 marca, przypada także rocznica śmierci o. Męcińskiego.

Było to jedno z najtrudniejszych opracowań graficznych. Nie istniały bowiem żadne dokładne wizerunki o. Męcińskiego. Jedynym dostępnym dla mnie wzorcem okazał się portret nieznanego autora z Archiwum Księży Jezuitów. Niestety zarówno w wersji olejnej, jak w dwóch grafikach wizerunki były rażąco podobne do św. Franciszka Ksawerego. Dodatkowo portrety były anatomicznie nasiąknięte stylem japońskim. Nikły światłocień, wąskie usta, kocie brwi i przylegające, zaczesane do tyłu włosy. Słowem, na dostępnych wizerunkach o. Wojciech Męciński był mało europejski.

Wzorce i materiały wyjściowe do wizerunku męczennika

Dlatego pozostały mi do dyspozycji jedynie opisy anatomiczne męczennika np. w Herbarzu polskim autorstwa Kaspra Niesieckiego (wyd. J.N. Bobrowicz, Lipsk 1839–1845, tom 6, str. 359–368: „Był ks. Wojciech wzrostu większego, twarzy nieco pociągłej, czoła równego, żywych oczu, nosa na kształt orlego, twarzy pszenicznego koloru, włosa czarnego i kędzierzawego, oblicza przyjemnego, łagodnej mowy”. Postanowiłem zachować układ postaci z istniejących grafik: z otwartą prawą dłonią leżącą na sercu i lewą, w której trzyma Biblię, przyciśniętą do piersi.

Dysponowałem dość dokładnym opisem sylwetki. Wiedziałem, jak wyglądał w XVII w. strój jezuity. Wystarczyło na tej podstawie zbudować portret 44-letniego mężczyzny. Ale to byłoby zbyt proste. Zamierzałem zawrzeć w jego wyrazie twarzy i spojrzeniu opowieść o tym, co się stało. Jednocześnie chciałem, aby jego wzrok skierowany był w przestrzeń, w niedaleką przyszłość, z pełną świadomością tego, co się wydarzy. Bowiem w pierwszej i w drugiej fali prześladowań chrześcijan w Japonii każdy misjonarz liczył się z tym, że może już do Europy nie wrócić. (…)

Jako majętny szlachcic mógł zarządzać miasteczkiem i kilkunastoma wsiami. Miał możliwość zostać lekarzem, drzwi do kariery stały przed nim otworem. Tymczasem po wczesnej śmierci ojca, jako jedyny spadkobierca, cały majątek zapisał zakonowi jezuitów. Chciał bowiem koniecznie być misjonarzem w Japonii.

Wojciech Męciński wstąpił do nowicjatu jezuitów przy kościele św. Andrzeja w Rzymie w kwietniu 1621 r. Nadal myślał o misjach na Dalekim Wschodzie. Gdy w 1628 r. w portugalskiej Évorze przyjął święcenia kapłańskie, uzyskał wreszcie zgodę na podróż do Japonii. W 1633 r. wypłynął ostatecznie do Azji. W tamtym czasie statki na tej trasie należały do protestanckich Holendrów. Po drodze, u wybrzeży Afryki okręt podczas sztormu prawie utonął. Pasażerowie przywiązali do kotwicy relikwie św. Franciszka Ksawerego. Po burzy okazało się, że kotwica została urwana, ale okręt przetrwał. O. Męciński i współpasażerowie uznali to za cud. Przerwa w podróży nastąpiła w indyjskim Goa, gdzie o. Wojciech pod pseudonimem Alberto Polaco ewangelizował w języku portugalskim. Następnie trafił w niewolę do Holendrów, gdzie jako jeniec leczył współwięźniów, a po pewnym czasie uciekł. Kolejną przerwę w podróży stanowiła praca misyjna w Kambodży. W końcu o. Wojciech wraz z innymi misjonarzami dotarł do Japonii. Trafili na czas olbrzymich prześladowań chrześcijan. Mimo iż przybyli w przebraniach, już po dwóch miesiącach ich aresztowano. Trafili do więzienia w Nagasaki.

Tortury stosowane wobec o. Wojciecha Męcińskiego i jego atrybuty jako męczennika

Japończycy przez kilka miesięcy dzień w dzień torturowali skazanych „karą wody”. Ta japońska tortura polegała na wlewaniu do gardła przez lejek wody aż do całkowitego napełnienia ciała. Następnie ściskali i deptali ofiarę po brzuchu, aby woda została zwrócona tę samą drogą. Skazańcowi zostawiali lewą rękę wolną, aby mógł na znak wyrzeczenia się wiary dotknąć swojej piersi. Ojca Męcińskiego poddawano tej torturze ponad 100 razy. Ponieważ wiary się nie wyrzekł, został wraz ze współbraćmi poddany jeszcze gorszym torturom. Przywiązywano ich po dwóch plecami do siebie i głową w dół opuszczano do dołów z fekaliami, niemal do zupełnego utopienia. Na chwilę ich wynurzano, by zaczerpnęli powietrza, i zanurzano ponownie. Takie podtapianie trwało przez kilka dni. Ojciec Wojciech Męciński zmarł, wierny Chrystusowi, 23 marca 1643 r., po sześciu dniach takich tortur, w dzień Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, utopiony w fekaliach. Japończycy jednak na tym nie poprzestali. Wyciągnięte z szamba ciała wszystkich torturowanych rzucono na rynku w Nagasaki i z wściekłością pocięto siekierami. Szczątki publicznie spalono na stosie, a prochy wyrzucono do oceanu. (…)

Podczas tworzenia portretu męczennika myślałem o współczesnym świecie. O ludziach, którzy dzisiaj wypierają się wiary z własnej woli.

Niezrozumiała jest dla mnie taka krótkowzroczność. Przecież niezależnie od czasów, w których żyjemy, Dekalog i Boża Obietnica są niezmienne i ciągle aktualne. Bóg dał nam czas na nawrócenie, a nie do zabawy. Stawką jest wieczność, a nie krótka chwila. W Ewangelii św. Jana czytamy: „Kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 25).

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „O. Wojciech Męciński, męczennik” znajduje się na s. 8 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „O. Wojciech Męciński, męczennik” na s. 8 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

7 dni później. Jak zabić pamięć o Żołnierzach Wyklętych, poniżyć ich i wyszydzić/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Niezły ubaw musieli mieć żyjący jeszcze limanowscy ubecy i ich potomkowie z takiej inscenizacji narodowego święta. Teraz są całą gębą patriotami i mają pełne piersi właściwych już orderów.

1 marca, w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, dostałem od mojego znajomego z Limanowej gotowy lokalny przepis. A później również to zdjęcie z komentarzem. Zacznijmy od zdjęcia. Na pozór wszystko wygląda jak najlepiej.

Poczty sztandarowe oddają hołd zamordowanym przez UB partyzantom Ziemi Limanowskiej. Na pozór, bo w rzeczywistości saluty, hołdy i późniejsze salwy czczą pamięć innych poległych. Nie Żołnierzy Wyklętych, ale ich katów, żołnierzy Urzędu Bezpieczeństwa.

Tak o tej uroczystości pisze do organizatorów w liście otwartym, opublikowanym na portalu Limanowa.in, Paweł Zastrzeżyński – niezależny badacz zbrodni UB na terenie Limanowej:

„1 marca 2020 r. na cmentarzu parafialnym w Limanowej odbyła się uroczystość uhonorowania Żołnierzy Wyklętych. Przemówienia Burmistrza, Starosty i Parlamentarzystów, Pana Wiesława Janczyka i Pani Urszuli Nowogórskiej, wyraźnie podkreślały cel zgromadzenia. Jednak szpalery honorowe i cała uwaga zgromadzonych, jak i zaproszonych gości, była zwrócona w stronę grobów, w których pochowani są byli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, którzy zginęli w wyniku walki o umocnienie sytemu komunistycznego w Polsce.

Niezrozumiałe jest, że organizatorzy, pomimo wcześniej przesłanej informacji, zorganizowali tak ważną uroczystość w tym miejscu. Trzeba podkreślić, że informacja o miejscu pochówku byłych funkcjonariuszy UB była wysłana do Starostwa, Burmistrza, Proboszcza oraz Marszałka Województwa Małopolskiego już w grudniu 2019 r. Dodatkowo w piśmie zostało też wskazane miejsce kaźni w Limanowej, które jest rzeczywistym miejscem pamięci o ofiarach.

To właśnie w limanowskiej katowni UB był główny punkt, w którym rozegrał się cały dramat Żołnierzy Wyklętych na Limanowszczyźnie. To właśnie Stanisław Wałach, pierwszy szef limanowskiej placówki UB, ujął Józefa Kurasia »Ognia« i za to został awansowany na szefa krakowskiego UB. To tu, jak pokazują dokumenty IPN, byli przywożeni aresztowani żołnierze, w bestialski sposób katowani i mordowani. To właśnie ten Limanowski Urząd Bezpieczeństwa przyczynił się do rozbicia kilkudziesięciu oddziałów żołnierzy walczących o wolną i niepodległą Polskę.

Dlatego niezrozumiała jest ignorancja organizatorów uroczystości co do upamiętnienia tego miejsca, a nawet jakiejkolwiek wzmianki o nim”.

Po rozmowie z Pawłem Zastrzeżyńskim okazało się jednak, że ta ignorancja jest jak najbardziej zrozumiała i przeliczalna na brzęczącą monetę. Na srebrniki dla miasta i duże zyski dla firmy, która w miejscu kaźni chce wybudować galerię handlową. Dlatego jakiekolwiek upamiętnianie tego miejsca jest nie na rękę i władzom miasta, i inwestorowi – dużej i bogatej firmie.

Tam, w miejscu kaźni, w Pałacyku pod Pszczółką, leżą ciągle jeszcze nie ekshumowani partyzanci, bojownicy powojennej walki o wolną i niepodległą Polskę. Walki o Polskę wolną od sowieckiej okupacji i od rodzimej podłości. Leżą tam ich niepochowane kości, bo o tym mówią świadkowie. A nawet niewykluczone, że leży tam również sam Ogień.

Niezły ubaw musieli mieć żyjący jeszcze limanowscy ubecy i ich potomkowie z takiej inscenizacji nowego narodowego święta. Wszyscy ci, którzy są spadkobiercami Polski Ludowej w sensie duchowym i materialnym, również musieli czuć radość z wyboru miejsca uroczystości. Teraz są całą gębą patriotami i mają pełne piersi właściwych już orderów. Ale ciągle pamiętają główną zasadę ubecką: zabić człowieka to za mało, przede wszystkim należy zabić pamięć o nim.

I właśnie to dzieje się na naszych oczach w roku 2020, 30 lat od odzyskania niepodległości, 56 lat od zabicia ostatniego Żołnierza Wyklętego, tuż obok nas, w Limanowej.

Jan A. Kowalski

„Gwiazdka Cieszyńska”, jedyna polska gazeta na Śląsku Cieszyńskim w latach 1852-1859 – o wojnie polsko-bolszewickiej

Chętnie czytano żartobliwe dialogi Jury i Jonka, spisane w śląskiej gwarze. W sierpniu 1920 r. nawet Jura i Jonek debatowali o Prusakach w Berlinie,„co się radowali, że Polaków bolszewicy zmietą”.

Zdzisław Janeczek

„Gwiazdka Cieszyńska” była wydawana w Cieszynie w latach 1851‒1939 jako kontynuacja „Tygodnika Cieszyńskiego” (1848–1851). W latach 1852‒1859 „Gwiazdka” była jedyną polską gazetą na Śląsku Cieszyńskim. W latach 60. XIX w. miała około 1400 subskrybentów, z czego 300 na Śląsku, a 600 w Galicji. W 1907 r. jej nakład wynosił ponad 4,6 tys. egzemplarzy. Była pismem oczekiwanym i poszukiwanym. Treść w dużej mierze dotyczyła współczesnych wydarzeń historycznych. Należała do grona gazet, które informowały i wyrażały opinię oraz miały swoją ciągłość tematyczną. Pod względem szaty graficznej i formatu, układu wzorowana była na podobnych pismach kolportowanych na obszarze monarchii Habsburgów.

Jej redaktorzy akcentowali polskość Śląska oraz dbali o krzewienie oświaty wśród mieszkańców Śląska Cieszyńskiego. Chętnie nawiązywali do „marzeń” kronikarza Jana Długosza (1415–1480), by Śląsk wrócił do Polski. Redaktor Paweł Stalmach (1824–1891) na kongresie słowiańskim w Pradze nalegał na połączenie Śląska Cieszyńskiego z Galicją, a Górnego i Dolnego Śląska (który pozostawał wówczas pod władzą Prus) − z Wielkopolską. Za swoją działalność społeczną oraz antyrządowe artykuły był kilkakrotnie więziony oraz karany grzywnami. (…)

Uwagę dziennikarską przykuły zabiegi Wiednia i Berlina o przymierze z Polakami i zawiła gra dyplomatyczna Józefa Piłsudskiego. Podjął on wyzwanie zawarte w słowach Hugona Kołłątaja, jakie przekazał potomnym podkanclerzy w Listach Anonima:

„Jeżeli się dziś nie dźwigniemy, będzie to znakiem, że nie chcemy, że Ojczyzna i wolność są u nas rzeczą obojętną, że zepsucie narodu do tego przyszło stopnia, iż nie wart jest dłuższej na ziemi egzystencji”.

Przestroga ta, wypowiedziana w epoce Sejmu Wielkiego, nabrała aktualnego znaczenia w latach Wielkiej Wojny i walk o utrwalenie granic odradzającego się państwa. Zapadła też w pamięć i serca redaktorów „Gwiazdki Cieszyńskiej”, którzy w 1920 r. skrupulatnie odnotowywali hojne ofiary krwi i mienia, jakich nie szczędzili Polacy dla urzeczywistnienia snu o niepodległej. Odrodzona Polska miała suwerenne władze, ale brakowało jej granic, o które od 1918 r. toczyła się walka dyplomatyczna i militarna.

W czasie zmagań z Rosją Sowiecką wiele stronnictw i ich organy prasowe atakowały Naczelnika Państwa. Wysuwały wobec J. Piłsudskiego oszczercze zarzuty, m.in. nieudzielenia skutecznej pomocy Lwowowi walczącemu z Ukraińcami oraz opóźnianie powrotu do kraju wojsk gen. J. Hallera. Redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” pod kierunkiem ks. J. Londzina przyjęła inną taktykę. W komunikatach z frontu wschodniego konsekwentnie pomijano osobę Wodza Naczelnego, za to częściej pojawiały się nazwiska Wojciecha Korfantego, Wincentego Witosa czy Ignacego Paderewskiego. Urodzony w patriotycznej rodzinie szlachty podlaskiej, wnuk powstańca 1863 r., kapelan Wojska Polskiego, bohaterski ksiądz Ignacy Skorupka (1893–1920) jawił się „Joanną d`Arc ossowskich pól”. Z entuzjazmem pisano o zwycięstwach i przewagach oręża polskiego.

Z troską wyrażano się o zagrożeniu niemieckim i czeskim oraz obojętności wobec sprawy polskiej mocarstw zachodnich, w szczególności Anglii, która w trudnych dla Polski chwilach na galerii parlamentu gościła ludowego komisarza sowieckiego Leonida Krasina i członka Politbiura KC partii bolszewickiej Lwa Kamieniewa.

Polityka czeskiego Edvarda Beneša, lidera Partii Narodowo-Socjalistycznej, bliskiego współpracownika Tomaša Masaryka oraz uczestnika konferencji pokojowej w Paryżu trafnie określiła jako „wyrafinowanego wroga Polski”.

Trzeba zauważyć, że chociaż jednym z zasadniczych celów pisma było szybkie i gruntowne informowanie o dziejach politycznych państw europejskich, zdarzały się jednak i lżejsze tematy. Dzięki temu „Gwiazdka Cieszyńska” cieszyła się dużym wzięciem. Zwłaszcza chętnie czytano żartobliwe dialogi Jury i Jonka, spisane w pięknej, śląskiej gwarze. Szły one w zawody z sensacjami politycznymi, opowieściami o fałszywych książętach i mesjaszach. Jednak w sierpniu 1920 r. nawet Jura i Jonek debatowali o Prusakach w Berlinie, „co się radowali, że Polaków bolszewicy zmietą”.

Drugie powstanie śląskie było odpowiedzią na tragiczne wydarzenia 16 i 17 VIII 1920 r., gdy Niemcy przekonani, iż Warszawę zdobyli bolszewicy, dokonali pogromu polskich działaczy, demolowali polskie lokale i demonstrowali pod hasłami: „Warschau gefallen” (Warszawa padła) i „Nieder mit Polen, nieder mit Frankreich!” (Precz z Polską, precz z Francją). Wśród ofiar znalazł się m.in. znany i szanowany katowicki lekarz Andrzej Mielęcki (1864–1920), którego skatowane ciało wrzucono do Rawy.

Niemcy nie byli odosobnieni w swym zachowaniu.

Również nad Wełtawą z euforią została przyjęta wieść o zdobyciu Warszawy przez bolszewików. W czeskiej prasie pojawiły się głosy, iż w tych sprzyjających okolicznościach należy pomyśleć o zagarnięciu reszty Śląska.

Czesi zatrzymali setki wagonów z amunicją dla walczącej Polski, a ich polityk Edvard Beneš podjął przeciw Rzeczypospolitej szkodliwą ofensywę dyplomatyczną na europejskim forum. Na linii Lundenburg-Bogumin zatrzymywali wszelkie transporty idące do Polski. Jak donosiła „Gwiazdka Cieszyńska”: „W ostatnich czasach zawrócili trzy pociągi »Wawelu« do Wiednia. Kolejarze czescy uchwalili […] całkowity bojkot Polski i wezwali kolejarzy państw sąsiednich do przyłączenia się do tego bojkotu”. (…)

Na podstawie rozmów i lektury niemieckiej prasy rodziły się opinie redaktorów „Gwiazdki Cieszyńskiej” na temat specyfiki mentalności i natury niemieckiej. Zazwyczaj wniosek był jeden, „że charakter narodowy przeciętnego Prusaka nie doznał przez wojnę zmiany. Tak samo zarozumiała buta, taka sama nienawiść do wszystkiego co nie niemieckie. W duszy każdego gnieździła się żądza odwetu, zemsty”. (…)

Pruskie narzekania na polską niewdzięczność miały długą tradycję. Po trzecim rozbiorze królewskie miasto Poznań zostało zaszczycone nowym tytułem prasowym. Było nim „Pismo Miesięczne Prus Południowych”, gloryfikujące rządy zaborcze Berlina – prezentujące je Polakom jako „dar nieba”, chociażby w postaci niemieckich szkół. Niewdzięcznicy Wielkopolanie wkrótce jednak urządzili w 1806 r. powstanie i korzystając z pobytu w Berlinie Napoleona I, wysłali do niego delegację, w której imieniu do cesarza przemawiał m.in. Ksawery Działyński, były poseł na Sejm Wielki, uczestnik powstania kościuszkowskiego i więzień pruskiego Spandau. K. Działyński i jego towarzysze na tejże audiencji usłyszeli od imperatora: „Gdy ujrzę 30 do 40 tys. ludzi pod broń zebranych, ogłoszę w Warszawie niepodległość waszą”. Niestety po kongresie wiedeńskim i demontażu Księstwa Warszawskiego Poznaniacy ponownie trafili pod pruskie rządy, a Berlin uznał to za rozwiązanie ostateczne. „Breslauer Zeitung” w numerze 23 z 1861 r. pisała: „Nie przychodzi nam naturalnie na myśl, aby na rzecz zasady narodowościowej oddawać jakąś cząstkę Wielkiego Księstwa Poznańskiego albo Prus Zachodnich czy nawet Górnego Śląska. Kraje te bowiem bardziej niż mieczem i traktatami zostały zdobyte faktycznie pługiem niemieckim. […] Chcemy te kraje zatrzymać wbrew wszelkim pretensjom narodowego sentymentalizmu”.

Powyższy problem trafnie ujęła „Gwiazdka Cieszyńska”, pisząc: „Najbardziej spośród państw ententy nienawidzą Niemcy, co jest zresztą zrozumiałe, Francuzów, ale większą nienawiścią i wściekłą złością pałają przeciw Polsce.

Polska uwalnia Polaków z niewoli pruskiej, Polska zabiera kraj, który był śpichlerzem i żywicielem całych Niemiec, najdroższą ich partę; tyle trudów włożyli w Poznańskie i Śląsk Niemcy, a teraz owoce wydziera im Polska. Czyż nie powód do strasznej złości, a to tym więcej, że robi to Polska, która była dotychczas pruską niewolnicą, a obecnie staje jako równe państwo! Toteż ta nienawiść jest bezgraniczna, przebija się w prasie pruskiej, w dyplomacji, w słowach i czynach hardego Prusaka”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej« cz. I” znajduje się na ss. 6 i 7 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach »Gwiazdki Cieszyńskiej« cz. I” na ss. 6 i 7 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czeski konflikt. Która z tradycji: husycka czy katolicka – ma większe prawo do obecności w przestrzeni publicznej?

Rada miejska w stolicy Czech Pradze uchwaliła, że XVII-wieczna Kolumna Maryjna powróci na Rynek Staromiejski po 102 latach od barbarzyńskiego jej zniszczenia w listopadzie 1918 roku.

Grzegorz Kita

Jest to kolejna już próba przywrócenia tego ważnego symbolu, nie tylko religijnego, do praskiej przestrzeni publicznej. Czy czeskim katolikom uda się tym razem zaznaczyć swoją stałą w niej obecność?

Gdy w listopadzie 1918 roku rozpadały się Austro-Węgry i powstawała Czechosłowacja, otwarte było pytanie: na jakich wartościach będzie zbudowane nowe państwo? Czy uda się w nim pogodzić dwie tradycje, do których odwoływali się Czesi? Trzeciego listopada tegoż roku wszystko okazało się jasne.

Oto pochodzący z dzielnicy Zizkov anarchista i alkoholik Franta Sauer zorganizował happening na Starym Mieście pod Maryjną Kolumną. W jego trakcie przy całkowitej bierności służb państwowych i miejskich kolumnę strącono i pogruchotano na drobne kawałki.

Krzyczano przy tym: „Precz z Austrią!”,  „Precz z Rzymem!”. Demonstranci i ich obrońcy twierdzili, że budowla ta powstała po 1620 roku jako znak tryumfu katolików nad protestantami w Bitwie na Białej Górze. Data ta była i jest dla Czechów symbolem przymusowej rekatolizacji i represji Habsburgów wobec czeskiej protestanckiej szlachty, która chciała utrzymać niezależność państwową i odrębność Korony św. Wacława.

Zburzenie Kolumny Maryjnej, 1918 | Fot. domena publiczna, cs.wikipedia.org

Dzisiejsze spojrzenie czeskich historyków na tę sprawę pokazuje też i inny punkt widzenia. Kolumna Maryjna została postawiona dopiero w roku 1649, jako wotum za uratowanie miasta przed wojskami szwedzkimi. Trudno jest także podważyć tezę, że gdy drugiej połowie XVII wieku oficjalnie i literacko język czeski zaczął zanikać, to, że nie zanikł całkiem, jest zasługą katolickich księży, głównie jezuitów, którzy uczyli swoich wychowanków tego języka i nawet drukowali w nim modlitwy i pieśni w modlitewnikach kościelnych. Było to cenne w czasie narodowego odrodzenia w drugiej połowie XIX wieku. Jednym z głównych tzw. budzicieli narodu na przełomie XVIII i XIX wieku był Josef Dombrovsky – jezuita, teolog, współzałożyciel Królewskiego Czeskiego Towarzystwa Nauk w Pradze i Czeskiego Muzeum Narodowego.

Osobną sprawą jest problem czeskich patriotów i ich stosunek do katolicyzmu. Jak zauważa czeski historyk Jaroslav Sebek, do czasów Wiosny Ludów, czyli do 1848 roku, nie było żadnego podziału patriotów na katolickich czy protestanckich. Gdy w marcu tegoż roku z Pragi do Wiednia wyruszyła oficjalna delegacja czeskich stanów z postulatami autonomii ziem Korony Czeskiej, uroczystą Mszę świętą na Końskim Targu odprawił ówczesny arcybiskup Pragi. Jednak z biegiem rewolucji uwidocznił się podział, który przebiegał na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, liberalne postulaty nie mogły zostać poparte przez katolicką hierarchię kościelną. Drugą płaszczyzną rozejścia się tych ruchów było coraz częstsze powoływanie się Czechów na tradycję Jana Husa. (…)

W 1915 roku, w pięćsetną rocznicę spalenia Jana Husa, postawiono w Pradze na Rynku Staromiejskim ogromny pomnik tego wybitnego czeskiego reformatora religijnego.

Pomnik Husa i stojąca niedaleko niego Kolumna Maryjna to z jednej strony znak, że husycka tradycja została uznana za trwałą cześć czeskiej identyfikacji narodowej. Ale to także znak, że obie te tradycje będą się stale ścierać o własne wizje historii i przyszłości tych ziem, choć w 1915 roku jeszcze nie państwa.

Dla czeskich katolików strącenie Kolumny w 1918 roku było jasnym znakiem, że dla nich nie będzie miejsca w nowym państwie. Zaczęło się demolowanie kościołów, kaplic i innych miejsc kultu. Rozbijano posągi świętych, niszczono witraże. Ze szkolnych ścian zdejmowano i niszczono krzyże. Niekiedy dochodziło do regularnych walk między wiernymi a tymi, co chcieli zniszczyć i sprofanować budynki kościelne. Z Kościoła katolickiego wystąpiło kilkuset księży i kilkaset tysięcy wiernych, którzy utworzyli własny Kościół, odwołujący się do husytyzmu. Wszystko to działo się za aprobatą władz młodego państwa czechosłowackiego. Podziały uwydatniły się szczególnie w latach 20. XX wieku, gdy tworzono kalendarz świąt. I tak, pomimo ogromnych protestów katolików, wykreślono z niego dzień 16 maja jako święto czeskiego świętego z XIV wieku, Jana Nepomucena, męczennika i patrona Czech. Jednak w tym samym roku doszło do unormowania stosunków i nadeszła chwilowa odwilż. W wyżej wspominanym kalendarzu pozostawiono święto św. Wacława (28 września), króla i męczennika czeskiego, patrona czeskiej państwowości. Na Morawach pozostawiono uroczystość Cyryla i Metodego – głównych patronów Słowian. Dzień ten obchodzono 5 lipca. Dla zachowania równowagi w następny dzień, 6 lipca, ustanowiono święto na pamiątkę spalenia mistrza Jana Husa.

Cały artykuł Grzegorza Kity pt. „Czeski konflikt. Jan Nepomucen kontra Jan Hus” znajduje się na s. 4 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Grzegorza Kity pt. „Czeski konflikt. Jan Nepomucen kontra Jan Hus” na s. 4 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Łęcicki: Chrześcijaństwo to relacja wobec żywego Zbawiciela. Jan Paweł II to dla młodych ludzi postać odległa

Prof. Grzegorz Łęcicki o encyklice „Redemptor hominis”, wadze treści w niej wyrażonych, świadectwie życia św. Jana Pawła II i tym, w jaki sposób można ludziom przybliżać jego osobę i nauczanie.

Prof. Grzegorz Łęcicki opowiada o pierwszej encykliki Jana Pawła II „Redemptor hominis”. Ogłoszona ją 4 marca 1979 r. W środę obchodziliśmy 41. rocznicę jej publikacji. Nasz gość stwierdza, że jest to „manifest pontyfikatu”, który wyraża „podstawowe orędzie chrześcijańskie” o tym, że Jezus Chrystus jest odkupicielem nie ludzkości jako zbiorowości, ale konkretnego człowieka.

Ojciec Święty wyraźnie pokazuje, że Pan Jezus przyszedł by nawet dla jednej osoby.  Traktujemy czasem chrześcijaństwo tylko jako system wartości. […] To jest relacja wobec żywego Zbawiciela- to jest clou Ewangelii.

Teolog zauważa, że w encyklice pojawiają się wątki, które dzisiaj określilibyśmy jako ekologiczne, pokazujące „jaka powinna być relacja człowieka wobec stworzonego świata”. Podejmuje ona także temat nierówności społecznych i związanych z nią problemów. Prof. Łęcicki podkreśla gorliwość papieża w jego posłudze: odbył on ponad sto pielgrzymek zagranicznych i 300 w samych Włoszech. Zauważa, że ważnych świadectwem papieża były ostatnie chwile jego życia, które ocenia jako „przywrócenie śmierci jako aktu, który pokazuje godność człowieka”. Poruszyły one nawet ludzi odległych od Kościoła, niewierzących.

Jan Paweł II to dla młodych ludzi już postać bardzo historyczna.

Dyrektor Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW mówi jak przybliżyć nauczanie papieża-Polaka i jego osobę tym, którzy nie mają osobistych przeżyć z nim związanych. Dobrym rozwiązaniem byłoby jego zdaniem wydanie antologii złotych myśli św. Jana Pawła II na temat różnych kwestii, jakie podejmował.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Polska Harcerska Szkoła Społeczna w Brześciu – duma Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego

Języka polskiego uczy się 200 osób. Dlaczego? Najczęściej chcą kontynuować naukę w Polsce albo jeździć na wycieczki, obozy harcerskie do Polski i nawiązywać nowe znajomości. Albo jedno i drugie.

Jolanta Hajdasz

Anna Paniszewa – główny koordynator Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia
i Obwodu Brzeskiego | Fot. FPILBiOB

Loteria charytatywna, licytacja różnych fantów, pyszne jedzenie i tańce do rana – to stałe elementy balu organizowanego w karnawale przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rtm. Witolda Pileckiego z Grodziska Wielkopolskiego. W tym roku zbierano także na zakup mundurków harcerskich dla uczniów Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej im. Romualda Traugutta w Brześciu. 11 stycznia, tylko w czasie jednego balowego wieczoru, udało się zebrać ponad 3 tysiące zł.

Polska Harcerska Szkoła Społeczna w Brześciu działa od września 2015 r. Jej założycielką jest Anna Paniszewa – główny koordynator Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego.

Co to za szkoła?

Szkołę tworzy wspólnota 18 nauczycieli oraz rodziny polskie z Brześcia i z obwodu brzeskiego. Szkoła ma filie w Iwacewiczach i Kobryniu. W ubiegłym roku uczęszczało do niej 160 uczniów w wieku lat 6 i powyżej.

Głównym celem istnienia szkoły jest chrześcijańskie wychowanie młodzieży, która poprzez zaangażowanie społeczne uczniów i rodziców, a także dzięki zjednoczeniu dzieci i młodzieży w drużynach harcerskich, krzewi polskość w Brześciu, opiekuje się miejscami pamięci narodowej, propaguje kulturę polską w Brześciu i obwodzie brzeskim.

Jak czytamy na stronie internetowej szkoły, Polska Harcerska Szkoła Społeczna im. R. Traugutta zajmuje się nauczaniem języka polskiego oraz wychowaniem dzieci i młodzieży zgodnie z ideami harcerskimi. Kiedy się wchodzi do jej pomieszczeń przy ulicy Sowieckiej 64, to czuje się klimat, w jakim przebywają uczniowie – opisuje szkołę Dorota Prążyńska, jedna z nauczycielek języka polskiego, skierowana do pracy w Brześciu przez Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą. (…)

Dlaczego mundurki?

Zbiórki zuchowe i harcerskie odbywają się w drugiej większej sali. W niej z kolei znajduje się portret zesłańca, Ryszarda Snarskiego. Obok niego leżą znaleziska, symbole katorżniczej pracy w kopalniach Workuty – fragment zardzewiałego drutu kolczastego i kawałki węgla. Zostały one znalezione podczas letniego rajdu przedstawicieli harcerzy i członków FPIL śladami polskich zesłańców.

Na ścianie wisi tabliczka z prawem harcerskim, które zawsze można wskazać i przypomnieć zasady postępowania godne harcerza. Są też inne symbole świadczące o tym, że tu w wychowaniu ważne są Bóg, Honor i Ojczyzna – obraz Matki Boskiej, brzozowy krzyż i flaga Polski. Atmosfera miejsca widać odpowiada uczniom, bo ciągle ich przybywa.

W szkole można się uczyć języka polskiego na każdym poziomie zaawansowania i w każdym wieku. Najmłodsi uczniowie mają 5, 6 lat. Jest dla nich specjalna grupa. Są także grupy dla dzieci 7–8-letnich, 9–14-letnich, dla dzieci uczących się języka polskiego drugi rok, dla młodzieży uczącej się trzeci rok, a także dla dorosłych, którzy są na poziomie początkującym i zaawansowanym. W sumie uczących się języka polskiego jest około 200 osób. Dlaczego chcą się uczyć języka polskiego ? Najczęściej po to, aby kontynuować naukę i studia w Polsce, w polskim systemie nauczania, albo jeździć na wycieczki, obozy, biwaki harcerskie do Polski i nawiązywać nowe znajomości. Albo jedno i drugie. (…)

Szkoła współpracuje ze Światową Radą Badań nad Polonią.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Motocykliści z Wielkopolski, harcerze z Brześcia” znajduje się na s. 7 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Motocykliści z Wielkopolski, harcerze z Brześcia” na s. 7 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Banknoty Banku Polskiego na emigracji, przygotowane do użytku w powojennej Polsce, które nigdy nie weszły do obiegu

Wyemitowano 10 różnych banknotów, z czego na ośmiu prezentowano regiony II Rzeczypospolitej Polskiej. Aż dwa z nich były tematycznie związane ze Śląskiem. Miało to podkreślić polskość Górnego Śląska.

Tekst i zdjęcia Tadeusz Loster

Jeszcze we wrześniu 1939 roku Bank Polski ewakuował się do Paryża, a po przegranej przez Francję kampanii – do Londynu. (…) w latach 1940–1942 dyrekcja Banku Polskiego zamówiła emisję banknotów polskich, które miały być wprowadzone w kraju po zakończeniu wojny. W Wytwórni Papierów Wartościowych Bradbury Wilkinson & Co w New Maldon zamówiono banknoty o nominałach 1, 2, 5 złotych, a w londyńskiej firmie Thomas de la Rue banknoty o nominałach 10, 20, 50, 100 oraz 500 zł. Wszystkie banknoty miały wsteczną datę emisji 15 sierpnia 1939 roku. Ryt banknotów przygotował Włodzimierz Vacek, w okresie międzywojennym znany rytownik polskich znaczków pocztowych i banknotów. W American Bank Note Company w Nowym Jorku zamówiono banknoty 20- i 50-złotowe, ale o zmienionym w stosunku do londyńskiego wzorze, z datą emisji 20 sierpnia 1938 roku. Łącznie wydrukowano 186 milionów banknotów na kwotę 7 328 000 000 złotych. Dlaczego Bank Polski kazał wydrukować banknoty z taką – wsteczną – datą emisji? Tłumaczono to pragnieniem zachowania ciągłości działalności banku. (…)

Wyemitowano 10 różnych banknotów, z czego na ośmiu prezentowano regiony II Rzeczypospolitej Polskiej. Aż dwa z nich były tematycznie związane ze Śląskiem. Na pewno nie był to zbieg okoliczności, lecz podkreślenie polskości Górnego Śląska, i to na banknotach 20-złotowych, będących ze względu na swoją wartość w szerszym obiegu. Przyjrzyjmy się dokładniej rysunkom zamieszczonym na banknotach reprezentujących polski Śląsk. Na awersie banknotu 20-złotowego drukowanego w Londynie został przedstawiony portret Ślązaczki. Aby opisać ludowy strój przedstawionej tu, dojrzałej już w latach kobiety, należy jej niebieski portret ubarwić. Ślązaczka ma na sobie kaftan zwany w gwarze śląskiej jaklą. Te najbardziej eleganckie były szyte z grubego, czarnego jedwabiu. Na głowie ma zawiązaną czerwoną chustę zwaną purpurką, która była noszona najczęściej przez żony górników.

Zwyczaj zakładania purpurki na Górnym Śląsku wywodzi się jeszcze z czasów, kiedy mężatki nie nosiły ślubnych obrączek. Oznaką zamężnej kobiety była właśnie purpurka – czerwona chusta. Zawiązana była tak, aby włosy ani uszy nie wystawały spod materiału, co przypominało zakonne nakrycia głowy. Ślązaczki nosiły purpurki tylko z okazji ważnych świąt. Obowiązującym kolorem był czerwony, a krawędzie chust zdobiły kwiaty – najczęściej róże; jednak w czasie żałoby, Adwentu i Wielkiego Postu zakładano purpurki koloru białego. Drapowanie purpurki było sztuką, wiązało się ją z tyłu głowy w tzw. jaskółczy ogon. Śląski strój kobiecy uzupełniało kilka sznurów korali ze złotym krzyżykiem.

Na rewersie banknotu przedstawiony jest widok pól, a w głębi elektrownia w Łaziskach Górnych wg fotografii E. Boidola zamieszczonej w książce Cuda Polski. Śląsk. W latach 1929–1953 była największą elektrownią w Polsce. (…)

Na awersie 20-złotowego banknotu wydrukowanego w Nowym Jorku przedstawiony jest portret dziewczyny w pszczyńskim ludowym stroju weselnym, według fotografii M. Steckela. Śląski strój pszczyński to strój regionalny, różny od strojów noszonych na Górnym Śląsku. Panna młoda ma głowę przystrojoną weselnym zielonym wieńcem ze sztucznymi białymi kwiatami, zwanym galandą. Z tyłu wieńca przypinana była szeroka kokarda, spod której zwisały dwie długie wstążki, tzw. szlajfy. Na koszulę spodnią przywdziany ma kabatek – koszulę ozdobioną czarnym lub czerwonym haftem. Na kabatek nałożoną ma suknię, którą tworzyła kiecka i stanik – tzw. oplecek. Był on zapinany na haftki lub sznurowany, a razem z kiecką tworzył tzw. mazelonkę. Dół kiecki często obszyty był srebrnymi lub złotymi galonami lub taśmą o motywach kwiatowych, co niestety na portrecie dziewczyny jest niewidoczne. Ozdobą śląskiego stroju był sznur czerwonych paciorków lub bursztynów wraz z pozłacanym krzyżykiem. Na prawdziwe korale stać było tylko najbogatsze kobiety.

Na rewersie banknotu znajduje się widok drewnianego kościółka pod wezwaniem Przenajświętszej Trójcy w Leszczynach na Górnym Śląsku. (…)

W 1947 roku cały nakład banknotów emigracyjnych trafił do powojennej Polski. Rozważano, czy wprowadzić te banknoty do obiegu. Jednak do tego nie doszło; ówczesne władze usprawiedliwiały to brakiem dostosowania szaty graficznej banknotów do nowych warunków politycznych. W 1951 roku prawie cały nakład banknotów emigracyjnych poszedł na przemiał w papierni w Miłkowie.

Autor dziękuje Pani Mgr Bogusławie Brol, kustoszowi Muzeum w Tarnowskich Górach, za pomoc w napisaniu artykułu.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Śląsk na banknotach Banku Polskiego na emigracji” znajduje się na s. 12 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Śląsk na banknotach Banku Polskiego na emigracji” na s. 12 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera, bo budził we mnie sprzeciw kult bolszewickich przestępców

Zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem.

Halina Pencko, Mariusz Patey, Anatol Kalinowski

Anatol Szułudko-Kalinowski, ukraiński działacz społeczno-polityczny, wywodzi się z drobnego polskiego ziemiaństwa Kalinowskich, osiadłego w Krzemieńczuku w obwodzie połtawskim na terenie dzisiejszej Ukrainy. W 1921 roku [po pokoju ryskim w stosunku do polskich rodzin, które nie były w stanie wyjechać do odrodzonej Polski, rządy bolszewickie rozpoczęły pierwsze zorganizowane represje; przyp. red.] w nocy do mieszkania rodziny nagle wpadło sowieckie czeka – policja polityczna sowieckiej Rosji, stosująca terror w skrajnej postaci – i zażądało opuszczenia mieszkania w trybie natychmiastowym. Pozwolono zabrać tylko parę worków rzeczy i wywieziono 45 km od Krzemieńczuka, na wieś w pobliżu Kozielszczyzny. Wywiezieni bez jakichkolwiek dokumentów tożsamości, musieli pracować niewolniczo, bez wynagrodzenia, po 15 godzin, w utworzonym tam kołchozie. I tak aż do lat sześćdziesiątych.

Po przegranej przez Rosję Sowiecką Bitwie Warszawskiej osoby aktywnie nie popierające bolszewików, Ukraińcy i Polacy odbierani byli przez władze sowieckie jako piłsudczycy i petlurowcy, czyli wrogowie. Władza radziecka zemściła się, wywołując na ziemiach Ukrainy pierwszy zorganizowany sztuczny głód w tragicznych latach 1922–1923 i kolejny w latach 32–33, by ostatecznie złamać opór społeczeństwa. Nastąpiły też czystki etniczne. Na opustoszałych terenach osiedlano Rosjan, a Donbas, gdzie czystki były największe, zasiedlano rosyjskimi więźniami kryminalnymi.

Od wczesnej młodości wiedział o swoich korzeniach i na nich budował tożsamość. Wraz z pogłębieniem znajomości historii własnego rodu, przekazywanej przez pokolenia, poznawał dramatyczne dzieje narodów zamieszkujących ZSRR. Poznawszy prawdę, walczył z komunizmem, obalając propagandowe mity w bezpośrednich rozmowach z rówieśnikami i nauczycielami.

Obecnie mieszka w Polsce. Inspirowany ideą Międzymorza, stara się budować pomost w stosunkach między Polską i Ukrainą.

Proszę opowiedzieć o swojej drodze życia.

Zaczęło się od sprzeciwu. Dopiero później pojawiło się działanie. Już jako uczeń z mundurków pionierów zrywałem chusty, ignorowałem pochody pierwszomajowe, upowszechniałem informacje pochodzące z radia Głos Ameryki. Sprzeciw budził we mnie kult bolszewickich przestępców. Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera. Przypominam sobie, jak bardzo oburzyło mnie i zdenerwowało, kiedy 23 lutego, z okazji dnia armii radzieckiej i floty, w mojej klasie śpiewali: „Pomniat psy otamany, pomniat polskije pany, konarmiejskije nasze sztyki”. Wybiegłem wtedy na ulicę i rzuciłem cegłą w okno.

A kiedy 9 maja nasz podpity sąsiad chwalił się, jak to we wrześniu 1939 roku czołgiem rozjeżdżał Polaków broniących Polski, moja mama, mając na uwadze, że Hitler i Stalin rozpoczęli wojnę II światową, nazwała tego „weterana” ss-manem sowieckim, a ja zerwałem z niego medale.

Za takie gesty i działania wyrzucano mnie wielokrotnie ze szkoły, a mamę z pracy. Gnębiła nas milicja, a potem KGB! Próbowaliśmy wyemigrować do USA, ale nie wypuszczano nas ze Związku Radzieckiego.

Pod koniec lat 80. wraz z mamą działałem w organizacji RUCH (1989–1999), potem tworzyłem organizację młodzieżową SNUM (Sojuz Niezależnej Ukraińskiej Młodzieży). Paliliśmy flagi sowieckie, rozdawaliśmy ulotki i gazety antysowieckie. KGB oskarżyło mnie o działania antysowieckie, ale ponieważ w 1990 roku Sowieci oficjalnie już nie więzili za sprawy polityczne, sprawę zlecono milicji, by oskarżyła mnie o chuligaństwo. Aresztowano mnie i w celu zastraszenia urządzono mi – „chuliganowi” – pokazowy proces. Jednak ludzie nie dali się nabrać i przyszli z żółto-niebieskimi flagami, wykrzykując: „wolność dla więźnia politycznego!”. Rozprawa trwała około 40 minut, bo wyrok już był przygotowany wcześniej i dostałem 4 lata więzienia. W tym samym czasie, za takie samo „chuligaństwo” trafił do więzienia Stepan Hmara.

Podczas pobytu w więzieniu zgłębiałem historię i opisywałem zbrodnie komunistów, także tortury, które stosowano wobec mnie za przekonania polityczne. Z więzienia wyszedłem 8 sierpnia 1994 r. i wróciłem do działalności politycznej w partii RUCH. Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, skłócali Polaków z Ukraińcami, co do dziś ma swoje konsekwencje.

Poza działaniem w patriotycznych organizacjach ukraińskich, współpracowałem i współpracuję z Polakami, którzy pomagają mi w licznych inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie. Kiedy zamordowano dziennikarza Georgija Gongadzego, jako członek partii RUCH wyjechałem na protest do Kijowa. W styczniu 2001 r. wstąpiłem do partii UNA-UNSO, żeby w radykalny sposób zwalczać prezydenta Kuczmę, wspierać inicjatywę Międzymorza, zbliżać Ukrainę z Polską, odcinać od banderowców, a prowadzić na dobrą drogę petlurowską. Przekonywałem do zmiany partyjnej symboliki.

Według mnie symbolikę, która miała kojarzyć się z nazistowską, celowo wprowadzali – od powstania partii w 1991 roku – agenci GRU, którymi partia wtedy była nasycona.

Wyjeżdżałem wielokrotnie do Polski, by konsultować temat Międzymorza i sprawę badań zbrodni popełnionych na Polakach, np. na Wołyniu i w Katyniu. Zapraszałem też na do szkoły w Krzemieńczuku ludzi z różnych środowisk: doktora historii Tomasza Szczepańskiego – na wykład i wystawę o zbrodni katyńskiej (z udziałem wicekonsula RP w Charkowie p. Anity Staszkiewicz), Wiktora Marenicza – przewodniczącego obwodowej organizacji Związku Polaków na Ukrainie, studentów, przedstawicieli tamtejszej inteligencji i organizacji społecznych.

Kwatera żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej na cmentarzu Prawosławnym w Warszawie, 2017 r. Na zdjęciu: Anatol
Kalinowski, Rafał Dzięciołowski, Przemysław Czyżewski (Fundacja Wolność i Demokracja) i Mariusz Patey (Instytut im.
Romana Rybarskiego) | Fot. z archiwum A. Kalinowskiego

 

Z mojej inicjatywy w Krzemieńczuku posadzono Katyński Dąb Pamięci na cześć podporucznika Wojska Polskiego, Bronisława Urbańskiego, zamordowanego w lesie katyńskim w marcu 1940 roku. Najbardziej jednak przeszkadzałem SBU – Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy – jako autor książki Kozelszczyńskyj sobor żachiw, opartej na dokumentach o zbrodni katyńskiej [Obóz jeniecki w obwodzie krzemieńczuckim na Ukrainie był założony w celu przetrzymywania polskich jeńców wojskowych, a po ich zamordowaniu – jeńców rumuńskich. Istniały relacje świadków o prowadzeniu badań biologicznych i chemicznych na polskich jeńcach przez sowieckich odpowiedników dr. Mengele. Przyp. red.]. Byłem też inicjatorem tablicy upamiętniającej ofiary tej zbrodni, za co Polska nagrodziła mnie medalem. Za takie działania byłem prześladowany przez SBU i musiałem wyjechać do Polski (13.08.2013 r.), a medal mogłem odebrać dopiero w 2015 roku.

Kiedy zaczął się Majdan, postanowiłem zaryzykować i w listopadzie 2013 r. wróciłem, by walczyć z reżimem Janukowicza. Moje tam starania, by zbliżać patriotów polskich i ukraińskich, bardzo przeszkadzały politycznemu interesowi Rosji, więc tak pobili mnie tituszki (chuligani wynajęci do bicia demonstrantów; przyp. red.), że wylądowałem w szpitalu, a potem zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad  – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem.

Z nałożonego wtedy na mnie aresztu domowego udało mi się uciec na Majdan, a tego samego dnia (11.02.2014 roku) wieczorem zastrzelono sędziego Łobodenkę. Następnego dnia w mediach Janukowicz, minister spraw wewnętrznych Zacharczenko i prokurator generalny Ukrainy Pszonka oskarżyli mnie o to zabójstwo, mimo że miałem alibi, poświadczone przez setki świadków.

Tylko dzięki długiemu łańcuchowi ludzi dobrej woli (począwszy od polskiego Konsula Generalnego w Charkowie Jana Granata przez przyjaciół z partii i Polski) udało mi się uciec do Polski. Już bezpieczny, płakałem z radości i całowałem polską ziemię.

Od 18 lutego 2014 r. mieszkam w Warszawie, a w marcu ukraińscy milicjanci (jeszcze niezlustrowani) wystawili za mną, jako zbrodniarzem kryminalnym, list gończy.

Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów, działających na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, zakłócali stosunki polsko-ukraińskie, co do dziś ma swoje konsekwencje.

Moja działalność nie ogranicza się tylko do patriotycznych organizacji ukraińskich, ale współpracowałem i współpracuję z prominentnymi Polakami, którzy pomagają mi w niekończących się badaniach i inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie, jak choćby dotyczących zmian nazw ulic na cześć Polski (w 2015 roku przekonałem Urząd Miasta Krzemieńczuk, by jedną z ulic upamiętnić nazwiskiem podporucznika Wojska Polskiego Bronisława Urbańskiego). W 2015 r. też ze mną i Mariuszem Pateyem spotkał się Piotr Bajsa i podpisał oświadczenie regulujące stosunki polsko-ukraińskie, które wcześniej już podpisałem ja i z polskiej strony: dyrektor instytutu Romana Rybarskiego Mariusz Patey, legendarna liderka Solidarności Walczącej Jadwiga Chmielowska, przewodniczący partii KPN Adam Słomka oraz działacz opozycji antykomunistycznej Adam Borowski.

11.11.2015 r. zaprosiłem ukraińskich patriotów z UNA-UNSO: Igora Jeremija i przewodniczącego partii KUN Stepana Braciunia na obchody polskiego Dnia Niepodległości. Z tej okazji podpisaliśmy oświadczenie o upamiętnieniu Wołynia, złożeniu kwiatów. To stało się już niemal tradycją, bo potem kwiaty składali ukraińscy żołnierze ATO (Antyterrorystyczna Operacja na wschodzie Ukrainy) na czele z Ihorem Mazurem, i nie tylko…

Dziś nadal mieszka Pan w Polsce i angażuje się w działania na rzecz zbliżenia polsko ukraińskiego. Dlaczego uważa Pan rozwój wzajemnych kontaktów za ważny?

Bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski i odwrotnie. Ukraina zawsze była bliżej Polski niż Rosji. To systemy totalitarne, zakłamując historię, próbowały forsować wersję, że jest inaczej. Przecież podobnie już kiedyś manipulowano Kozakami i hajdamakami. Władza ZSRR robiła oczywiście wszystko, żeby zatrzeć ślady swoich zbrodniczych działań, tak jak w przypadku Zbrodni Wołyńskiej, a przy okazji zatajono historie o Ukraińcach ratujących Polaków podczas tej okrutnej rzezi.

Cały wywiad Haliny Pencko i Mariusza Pateya z Anatolem Kalinowskim pt. „Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy” znajduje się na s. 19 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Wywiad Haliny Pencko i Mariusza Pateya z Anatolem Kalinowskim pt. „Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy” na s. 15 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Szeremietiew: Rzeczywistość III Rzeczpospolitej jest złożona z dwóch sprzecznych całości [VIDEO]

Prof. Romuald Szeremietiew o znaczeniu Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” i podejściu władz III RP do Żołnierzy Niezłomnych.

 

Trzeba walczyć. Chodzi tu o pewien zasadniczy podział w polskim społeczeństwie. Podział, który ujawnia się przy okazji stosunku do powstania antykomunistycznego. Rzeczywistość III Rzeczpospolitej jest złożona z dwóch sprzecznych całości – mówi gość „Poranka WNET”.

Prof. Romuald Szeremietiew podkreśla, że nadal istnieje spora część społeczeństwa, która ma zły stosunek wobec Wyklętych. Nasz gość określa część społeczeństwa jako grupę, która pragnie, aby kraj był w dużym stopniu uzależniony od innych państw. To ta grupa, dla której niepodległość nie jest czymś istotnym.

Jak dodaje: Dla wszystkich, którzy uważają, że Polska nie może funkcjonować jako niepodległe i suwerenne państwo, jest zrozumiałe, że opór, który stawiali Żołnierze Niezłomni po wojnie, był bezsensowny.

„Trzeba pamiętać, że w warunkach wojennych ludzie uciekali przed rzeczywistą śmiercią, więzieniem. Dla żołnierza, który toczył walkę z Niemcami, było oczywiste, że lepiej zginąć z bronią w ręku niż dać się zakatować” – mówi. Krytykuje w związku z tym Piotra Zychowicza, dziennikarza i historyka, za jego poglądy. Uważa bowiem on, że trzeba współpracować, aby nie dać się zabić.

M.N.