Rosengarten w Mysłowicach, „Ogród róż” – niemieckie więzienie tak krwawe, że stąd wywodzi się jego wstrząsająca nazwa

W latach 1945–46 urząd bezpieczeństwa adaptował go na obóz pracy, głównie dla Niemców i Ślązaków posądzonych o zdradę narodową z powodu umieszczenia ich w spisie I i II grupy Volkslisty.

Stefania Mąsiorska

Fot. J. Telenga

Muzeum miasta Mysłowice w wyjątkowy sposób uhonorowało przypadające w tym roku dwie rocznice: 660. istnienia miasta i 75. tragedii górnośląskiej – bo filmową etiudą Rosengarten, której premiera miała miejsce 7 marca. W filmie odżyły tragiczne wydarzenia, które rozegrały się najpierw podczas wojny w tymczasowym więzieniu policyjnym, a po wojnie w obozie pracy w Mysłowicach.

Twórcy filmu to artyści z Mysłowic: reżyser Piotr Wróbel, producent Jarosław Telenga (7279ART) i odpowiedzialny za efekty wizualne Michał Jaworski. Tę niezwykłą, emocjonalną pamiątkę historyczną zaadresowali oni przede wszystkim do młodego pokolenia. Kanwą filmu są wzruszająco opowiedziane losy rodziny, która w trudnym czasie wojny znalazła się w Mysłowicach, i jej powojenny dramat, kiedy ojca osadzono w obozie, nazywanym przez więźniów „przedsionkiem piekła”.

W latach 1941–45 Rosengarten było niemieckim więzieniem policyjnym, gdzie osadzonych przesłuchiwano, stosując tak krwawe tortury, że stąd ponoć wywodzi się jego ta wstrząsająco przewrotna nazwa „Ogród róż”.

Po zakończeniu czynności śledczych więźniowie byli odsyłani do KL Auschwitz, wysyłani na przymusowe roboty lub mordowani w publicznych egzekucjach. Przez ten obóz w czasie wojny przewinęło się około 20 tysięcy osób, z czego większość została w nim uśmiercona.

W latach 1945–46 komunistyczny urząd bezpieczeństwa adaptował go na obóz pracy, głównie dla Niemców oraz Ślązaków posądzonych o zdradę narodową z powodu umieszczenia ich nazwisk w spisie I i II grupy Niemieckiej Listy Narodowościowej (Deutsche Volksliste). Nieludzkie warunki panujące w obozie sprawiły, że do końca jego funkcjonowania, czyli do roku 1947, zmarło w nim ponad 2300 więźniów. „Ta powojenna historia jest chyba najbardziej trudna i najcięższa do zrozumienia. Jest to jedna z najbardziej czarnych i smutnych i historii nie tylko miasta Mysłowice, ale i całego regionu Śląska” – powiedział przed premierowym pokazem filmu dyrektor Muzeum Miasta Mysłowice Adam Plackowski.

Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „Pamiętamy w Mysłowicach o obozie Rosengarten” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stefanii Mąsiorskiej pt. „Pamiętamy w Mysłowicach o obozie Rosengarten” na s. 8 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Duch patriotyzmu jest w stanie pokonać wszelkie niedoskonałości umysłu i ciała. Historia Wojtka Matuszewskiego

Z dumą i radością patrzymy, jak bardzo osobiste zaangażowanie w upamiętnianie historii swojej rodziny wynosi Wojtka, ucznia szkoły specjalnej, na wyżyny jego umiejętności szkolnych.

Małgorzata Pietrzak, Aneta Szalczyk

Tradycyjnie, od rodziny, zaczyna się historia Wojtka Matuszewskiego, ucznia szkoły specjalnej, który pokazuje nam, że niedoskonałości umysłu i ciała, przy odpowiednim wsparciu rodziny i nauczycieli, nie są w stanie zdławić ducha patriotyzmu.

Wojtek, na pozór jeden z wielu uczniów, jest jednak niezwykły, wyjątkowy. Żywo interesuje się historią, tą najbliższą, naszego kraju i regionu. Szkolne krzewienie postaw patriotycznych rozwija w nim to, co już dawno otrzymał w swoim rodzinnym domu.

W naszej szkole kolejny apel, kolejna rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę i kolejna rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego. W klasie, na zajęciach, zwyczajowa pogadanka na temat bohaterów, którym zawdzięczamy wolność. Pada rutynowe niemal pytanie, czy ktoś zna jakiegoś bohatera, który walczył o odzyskanie niepodległości przez Polskę? Wojciech natychmiast dumnie unosi rękę, ponieważ zna dobrze taką osobę – swojego pradziadka, Walentego Prentkiego. Chwila konsternacji nauczyciela, czy aby na pewno uczeń nie dał ponieść się emocjom i fantazji.

Jednak doświadczenie pedagoga zwycięża, pozwala mówić uczniowi dalej, a ten snuje spójną historię swojego pradziadka, który brał udział w powstaniu wielkopolskim, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, w Bitwie Warszawskiej, przeszedł cały szlak bojowy w latach 1919–1921.

Wojtek Matuszewski | SAMSUNG CAMERA PICTURES

Niezwykła rodzina

Zaangażowanie w opowiadanie o patriotycznych motywach w rodzinie Wojtka to nie przypadek. Takie zainteresowania, zwłaszcza u osób z niepełnosprawnością intelektualną, nie biorą się znikąd, lecz sięgają korzeni, tego, co tworzy człowieka od podstaw. Uczniowie wszystkich typów szkół przychodzą do placówki edukacyjnej z tym, w co zostali wyposażeni w domu rodzinnym. Z czasem uczą się, że nie należy obnosić się ze wszystkim, co ma miejsce w domu. W przypadku uczniów szkoły specjalnej jest trochę inaczej. Emocjonalność i spontaniczność często wybijają się na pierwsze miejsce w codziennym funkcjonowaniu takiego młodego człowieka. Najpierw patrzą sercem, dopiero później, czasami, przychodzi refleksja nad tym, co się dzieje. W przypadku Wojciecha i jego opowieści kontakt pomiędzy nauczycielem a rodziną ucznia nawiązał się w bardzo szybkim tempie. Okazało się, że najbliżsi Wojtka są bardzo zaangażowani w proces kształcenia syna. To podstawa w edukacji historycznej, motywacja dla nauczyciela, który chce przekazać uczniom wiedzę, która skądinąd jest dla nich trudna. Rodziny o tak dużej świadomości patriotycznej mają silne, głęboko zakorzenione podstawy miłości Ojczyzny. W tym przypadku filarem wdrażającym kolejne pokolenia do świadomie przeżywanego patriotyzmu był zapewne pan Walenty Prentki, następnie babcia, pani Mirosława, która niejednokrotnie opowiadała historię dziadka swojemu synowi, a potem wnukom, pośród nich Wojtkowi. (…)

Podjęte zostały działania inicjujące dodatkowe zajęcia edukacyjne, mające na celu jeszcze głębsze poznawanie przez Wojtka najnowszej historii Polski przez pryzmat historii życia jego rodziny. Poznajemy i wspólnie opisujemy pradziadka Walentego i jego burzliwe dzieje. To niesamowite, jak podczas indywidualnych spotkań Wojtek z pomocą nauczycielki ustalał fakty historyczne, zbierał źródła historyczne i starał się umiejętnie wykorzystać je podczas prezentacji i nagrywania krótkich filmików. Na miarę swoich możliwości redagował we współpracy z nauczycielem teksty historyczne, ćwiczył umiejętność pisania. Doskonalił umiejętności związane z występami publicznymi, a wraz z rodziną i kolegami zaangażował się w akcję społeczną „Zapal Znicz Pamięci’’.

Śmiało i zdecydowanie bronił swojego zdania. I co najważniejsze – to on jest autorem najlepszych pomysłów. To Wojtek przy wsparciu nauczycieli napisał artykuł do szkolnej gazetki i stworzył ulotkę informacyjną o swoim dziadku, którą rozprowadzał wśród swoich rówieśników.

Radością dla wszystkich i dużym przeżyciem dla Wojtka było przeprowadzenie lekcji historii w swojej klasie, gdzie mógł wcielić się w rolę nauczyciela.

Cały artykuł Małgorzaty Pietrzak i Anety Szalczyk pt. „Jego i nasze zwycięstwo” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Małgorzaty Pietrzak i Anety Szalczyk pt. „Jego i nasze zwycięstwo” na s. 4 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lepiej niech nic nie stanie na placu Na Rozdrożu, niż miałby to być gniot! / Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” 70/2020

Nie wolno zaniedbać protestu! Nie dopuśćmy, by bezczelność zatriumfowała! Zastanówmy się, jeśli nie chcemy potem pluć sobie w brodę i spuszczać ze wstydu oczu. Za nasze pieniądze. Na złość patriotom.

Tekst: Stefan Truszczyński
Projekt pomnika i grafiki: Bogdan Rutkowski

Na pohybel!

Od szubienicy wywodzi się tytułowe wyrażenie. A kogóż to wieszano podczas insurekcji kościuszkowskiej? Otóż – złych, złych spośród bezkarnie człapiących po polskiej ziemi. Źli są ci, którzy nie mają szacunku dla tych, którzy za nią polegli. Którzy nie okazują czci tym, którzy walczyli i ginęli za niepodległość i godność narodu.

Czy można hucpą, bezczelnością i tupetem niszczyć pamięć o ludziach świętych dla naszej historii? Można. Jeśli ma się pomoc ze strony głupków, cyników i jawnych wrogów (czytaj: „europejczyków”) Ojczyzny. Pełno ich i mnożą się jak wszy w gnijącym barłogu.

1920

Sto lat temu hordy nieprzeliczone, tyle że bose i z karabinami na sznurkach, zostały zatrzymane nad Wisłą. Przeszły rzeki – Świnkę koło Cycowa, Wieprz pod Dęblinem, ale nie pokonały królowej naszych rzek – Wisły. Cud to był na pewno ludzkiej odwagi i determinacji, a może nawet cud boski. Mówią: Piłsudski – i już się kłócą pseudohistorycy i über-mądrale. Mówią: Matka Boska – i rżą ordynarnie; sami nie wierząc, kpią z innych. Mówią: postawmy pomnik – i wybierają złe miejsce i jeszcze gorszy projekt. To są te same osobniki, które godzą się na stawianie blaszanego kurnika na dachu pięknego historycznego zabytku – Hotelu Bristol. Ci sami, którzy wprawdzie kpią z architekta Biura Odbudowy Stolicy Józefa Sigalina, że podlizując się czerwonej władzy, zasłonił najpiękniejszy kościół Warszawy przy placu Zbawiciela, ale oni sami ozdobili ulice stolicy śmietnikami, by ułatwić pracę wywożącym odpadki, a zeszpecić miasto. Ci sami, którzy nierozumnie projektując, rozpasali deweloperów, a wspólne mają za swoje.

Władzo Warszawy! Na pohybel ci! Wkręć sobie „wiertło”, które ma stanąć na placu Na Rozdrożu, gdzie ci pasuje.

Jakimś cudem wepchnęłaś się, WŁADZO, do pięknego pałacu przy placu Bankowym. Wprawdzie Słowacki odwrócił się od ciebie (czteroliterową częścią ciała), ale tam, niestety, siedzisz. Władzo – czuwaj nad śmierdzącą rurą, żeby znów nie pękła. Masz jeszcze tyle do zrobienia i po lewej, i po prawej stronie naszej pięknie dzikiej rzeki. Remontuj, odbudowuj – czyje by to nie było – tylko nie niszcz na przykład Saskiej Kępy, podstępnie, korupcyjnie likwidując domki historycznej, stylowej zabudowy, robiąc miejsce pod bloki ponad 20-metrowe, na wynajem (wiem, okropne słowo, ale tu pasuje!). Żal i pohybel!

Chwilowy, przypadkowy władca miasta nie może mieć prawa do dewastacji, zgadzając się, by implementować na najważniejsze ulice durne zamysły. Tytułów, stanowisk pięknie brzmiących mamy niekontrolowany wysyp.

Prawdziwy prezydent miasta, Stefan Starzyński, gdyby mógł, wyciągnąłby rękę z pomnika stojącego naprzeciw ratusza i pacnąłby w łeb rajców i pajaców.

Podpisują się utytułowani niby-architekci i profesorowie pod czymś, na widok czego nawet absolwent podstawówki zżyma się i klnie. Toż to hańba! Obraza dla żołnierzy 1920 roku. Zniewaga, by plagiatem, czyjegoś pomysłu kopią bezideowej idei, po linii najmniejszego oporu zeszpecić Aleje Ujazdowskie, gdzie stoją godne rzeźby Piłsudskiego, Szopena, Sienkiewicza, Korfantego, Dmowskiego, Paderewskiego, Witosa i generała Grota-Roweckiego.

Projekt Pomnika Chwały 1920 autorstwa Bogdana Rutkowskiego na placu Na Rozdrożu w Warszawie

Ta zbrodnia się oczywiście nie uda! Prawda? Panie Prezydencie Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeju Dudo!

Stanie się tak, jak z pomnikiem nieszczęsnego prałata z Gdańska – lina, maszyna i buch! Huk i pył. Ale to – mam nadzieję – nie będzie potrzebne.

Wystarczy Warszawie już jedna pomnikowa kompromitacja – „pomnik” smoleński na placu Piłsudskiego. Długo deliberowano. Akademicy. Zwykle tacy właśnie „akademicy”, którzy nie imają się dłuta, teoretycy, dopuszczani są niestety do gremiów elekcyjnych – i knocą. Kłócą się nawet, ale knocą.

Schody prowadzące donikąd, nieczytelne napisy, czarny granit w ciemności niewidoczny, bo nawet nie doprowadzono do instalacji oświetlenia – to ma być uczczenie 96 wspaniałych Polaków, którzy zginęli w straszny sposób, pohańbieni jeszcze po śmierci, których szczątki znajdują się pod obcą ziemią, zalane betonem, zasypane śmieciami, na niedostępnym dziś, porośniętym krzakami terenie!

Czy nadal w Warszawie, w wyniku partyjnie podsycanej niezgody, prawda ma milczeć, a niezrozumiała nienawiść zwyciężać?

Mauzoleum

Mijają już lata, gdy chodzę z projektem Bogdana Rutkowskiego wydrążenia mauzoleum pod placem Piłsudskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza (obok są rysunki). Pod powierzchnią placu, który nie doznałby najmniejszego uszczerbku, pod przezroczystą płytą znalazłyby miejsce – godne i przestronne – symbole tragedii smoleńskiej, Katynia, a może i – przeciwnie – miejsce chwały polskiego oręża. Nazwy bitew są wypisane na płytach Grobu. Niech sobie stoi dalej pomnik – schody. Można go nawet (oczywiście za zgodą twórcy) połączyć – z zejściem pod ziemię.

Popatrzcie na ten projekt. To jest generalne założenie. Chodzi o to, by spacerując po placu, przez przezroczystą płytę widzieć wnętrze, a potem wejść do środka. To w gruncie rzeczy bardzo proste rozwiązanie. I nie da się go zniszczyć na przykład jednym spychaczem, gdyby jeszcze bardziej durna i bezczelna, nienawistna władza zechciała nagle to uczynić. Łaziłem z tym projektem, który tu przedstawiam, przez kilka lat, od Annasza do Kajfasza. Próbowałem dotrzeć do wszystkich ważnych. A głównie po to, by ci ważni dotarli do prezesa PiS, żeby zobaczył projekt.

Niestety nie udało się. Ważni ministrowie, posłowie i nawet dostojnicy z najbliższych Prezesowi kręgów nie dopuścili do tego. Bali się? Najwyraźniej, choć nie wiadomo czego. Najpierw czekano na wynik prac rzeźbiarzy i projektantów, potem na decyzję „profesorów”. A potem, gdy główny decydent ciągle był niezadowolony (i słusznie), bano się w ogóle tematu. „Po co się mieszać?”. A wiadomo, że klakierzy, schlebiacze to tchórze. Koncepcja podziemnego mauzoleum na placu Piłsudskiego w Warszawie jest więc ciągle aktualna.

Pracowity i zdolny człowiek, artysta, designer Bogdan Rutkowski ciągle wierzy i doskonali swoją propozycję. Teraz rozpoczął nowy zamysł, projekt Pomnika Chwały 1920. Nie będzie to na pewno zimny kloc. Czy się tym razem uda? Nie wiadomo. Ale walczyć warto. A nawet trzeba. Z prostactwem, cwaniactwem, nieuctwem, brakiem wyobraźni i szacunku.

Każdy głos na wagę złota

Są w ojczyźnie rachunki krzywd. Dureń ich nie przekreśli. Głos w wyborach, obywatelski, to ważna rzecz. Pójdźmy. Koniecznie wszyscy. Ale najpierw dobrze się zastanówmy, czyje nazwisko wybierzemy. Zastanówmy się, jeśli nie chcemy potem pluć sobie w brodę i spuszczać ze wstydu oczu, gdy wybór padnie na ludzi popierających rzęch „pomnikowy”. Za nasze pieniądze. Na złość patriotom.

Odwróćmy role. Nie dopuśćmy, by bezczelność zatriumfowała. Poseł gada głupio, wrzeszczy – ale tylko przez chwilę. Radni i miastowi prezydenci wkładają na szyję ozdobne łańcuchy, ale tylko na krótki czas. Przyjdą następni. Niech nie muszą burzyć i zmieniać tabliczek, jak dzieje się to dziś z nazwiskami ludzi, którzy z Polską nic dobrego, wspólnego nie mieli. W miejscu, gdzie dziś dumnie stoi wielki wieszcz Juliusz Słowacki – stał, i to dość długo, Dzierżyński. Ale nie z polskiej on pamięci. Pomnik ku czci wielkiego zwycięstwa, wielkiej bitwy znaczącej nie tylko dla Polski, ale i dla Europy – to sprawa rocznicy 100-lecia.

Nie śpieszmy się. Sierpień wprawdzie niedaleko. Ale lepiej niech nic nie stanie, niż miałby to być gniot.

Uspokójmy – nawet fizycznie – wrzeszczących popaprańców. Wara! Do budy! Grajcie sobie na innym boisku. Bo będzie na pohybel. Tak jak przypomina pisarz Jarosław Marek Rymkiewicz w Wieszaniu: lud wierny Polsce nieraz skutecznie wychodził na ulice. Z garstką niemądrych ludzi łatwo sobie poradzić. Nie wolno tylko protestu zaniedbać.

„Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!”. Mówiliśmy tak w 1989 roku. Ale możemy powtórzyć jeszcze raz. Ładnie to brzmi. Ale żeby również się udało! Trzeba wierzyć. Po to, by nie krzyczeć potem: na pohybel!

Artykuł Stefana Truszczyńskiego z grafikami Bogdana Rutkowskiego pt. „Na pohybel!” znajduje się na ss. 10–11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego z grafikami Bogdana Rutkowskiego pt. „Na pohybel!” na ss. 10–11 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienia byłego najemnika, Polaka – uczestnika wojny w Bośni i Hercegowinie/ Johny B., „Kurier WNET” 70/2020

Najemnik to tylko pies wojny, a psem nikt się nie przejmuje. A jeśli już ktoś nim zostanie, warto pamiętać, że najbardziej wartościową rzeczą, jaką można z wojny wynieść, jest własne człowieczeństwo.

Johny B.

Od wydarzeń, które opisuję, minęło ponad 25 lat. Byłem w stanie je odtworzyć, ponieważ tam pisałem, w miarę możliwości oczywiście, coś w rodzaju dziennika/pamiętnika. Napisanie wspomnień z tamtej wojny było dla mnie bardzo trudnym wyzwaniem. Przed oczami stanęły mi znowu straszne rzeczy, które tam widziałem i w których uczestniczyłem. Mam nadzieję, że po moje wspomnienia sięgnie przynajmniej część młodych ludzi, którzy dziś zdecydowanie zbyt lekko podchodzą do kwestii wojny, życia i śmierci.

Nie jest moim celem odstraszanie młodych ludzi od wzięcia karabinu do ręki w celu obrony ojczyzny. Absolutnie nie. Natomiast z pewnością chciałbym odwieść młodych, wartościowych, często patriotycznie nastawionych ludzi od wybrania roli najemnika. Ja byłem „psem wojny”, jak bardzo celnie określił nas Forsyth. I wiem dzisiaj, że nie był to dobry wybór. Czym innym jest obrona ojczyzny, a czym innym walka za pieniądze. Jeśli czytając o śmierci, ranach, okaleczeniach, obumieraniu uczuć, gwałtach, strachu, chociaż jeden z takich młodych ludzi porzuci myśl o strzelaniu za pieniądze w Donbasie, Syrii, Libii czy Jemenie, to będę uważał, że swoje zadanie wypełniłem. Wojna nie jest grą, a wojna domowa w szczególności. To nie jest „Call of Duty”, „Ghost Recon” czy „Battlefield”. Tutaj kule są prawdziwe, urwana na minie kończyna nie odrośnie, a zgwałcona kobieta będzie nosić swoją traumę do końca życia. Wojna to rzeź, okrutna rzeź, chociaż ta współczesna jest zapewne dużo bardziej „chirurgiczna” niż ta, na której walczyłem.

Najemnik, chociaż jest żołnierzem, przez nikogo tak nie będzie traktowany, nie będzie też chroniony przez żadne konwencje. Każdy najemnik to tylko „pies wojny”, a psem nikt się nie będzie przejmował. A jeśli już ktoś nim zostanie, warto pamiętać, że najbardziej wartościową rzeczą, jaką można z wojny wynieść, jest własne człowieczeństwo.

Prolog: Akcja

Leżałem na grzbiecie wzgórza. W rzadkiej trawie, nawet nie pod jakimś krzakiem czy drzewem. Byłem pewien, że i tak jestem dla nich niewidoczny. Zacząłem przeglądać pozycje Muslimanów, ale niewiele widziałem, było jeszcze zbyt ciemno. Powoli świtało. Czas z wolna mijał, las był cichy, szumiały drzewa. Było tak cicho, że na chwilę zapomniałem, gdzie i po co tu jestem. Byliśmy z Kiryłem jakieś 20–25 metrów od siebie, tak żeby się w razie czego ubezpieczać i usłyszeć. Nasze wsparcie zostało tym razem z tyłu, niżej na zboczu. Cisza, spokój.

Plan akcji był w sumie prosty. Najpierw fajerwerki. Potem nasz otriad z rotą Marka mieli od mojej lewej do prawej rolować obronę Muslimanów na nieco wyższym wzgórzu po przeciwnej stronie drogi pode mną. Ja i Kirył mieliśmy wystrzeliwać radia i RPG. Te pierwsze trochę ciężko było zlokalizować. Za to te drugie wyjątkowo łatwo. Kiedy ich obrona zmięknie, drogą mieli szybko przejechać Serbowie. Szpica na kilku BVP pod osłoną czołgów, reszta na ciężarówkach. Ich celem było zdobycie zbiegu dróg w kształcie litery „T” po mojej prawej. W tym czasie nasi mieli się usadowić na całym przeciwległym wzgórzu. To był pierwszy etap. A dalej? Na wojnie rzadko udaje się zaplanować dalej.

Nienawidziłem tego bezczynnego czekania. Ciągle chodziło mi po głowie, jak wyjeżdżaliśmy z naszej wioski. Nie spałem tej nocy. Wpół do drugiej zacząłem zbierać sprzęt i szykować się. Nie chciałem budzić Vesny, ale ona też nie spała. Podeszła do mnie. Pocałowała mnie, ale tak jakoś inaczej.

– Mam złe przeczucia. – Nic się nie bój, jesteś tu bezpieczna, przysłali jakichś ludzi z tyłów. – Chodzi o ciebie – zawahała się. – Śniłeś mi się, że byłeś obok mnie, ale kiedy próbowałam cię dotknąć, ręce wchodziły jak w wodę, jak w dym. Byłeś i nie było cię jednocześnie…

– Vesna, nie chrzań głupot, wszystko będzie dobrze. Mamy naprawdę duże wsparcie, są czołgi, pozamiatamy tamtych, zdobędziemy to cholerne skrzyżowanie i jutro albo za kilka dni wrócę tutaj, jak nas zluzują. – Wiesz… – zawiesiła głos – wróć, po prostu wróć.

Spojrzała na mnie takim dziwnym spojrzeniem. I wtedy nagle mnie olśniło. Tak patrzą rodziny: matki, córki, siostry, ale też ojcowie i bracia na żołnierzy, kiedy ci idą walczyć. I nie wiedzą, czy nie widzą ich po raz ostatni.

Byłem młody, jeszcze mocno za głupi, żeby to zrozumieć, a jednak wtedy to do mnie po raz pierwszy dotarło. Pamiętam tamtą scenę jak dziś, bardzo dokładnie. Teraz wiem, że nie chodzi o to, że człowiek powinien unikać takich sytuacji. Są takie chwile w życiu, że trzeba wziąć karabin i walczyć. Lecz ja nie musiałem tego robić, a robiłem. Chcę tylko napisać, że jak widzę młodych chłopaków, którzy z taką ochotą biegają po polach i lasach w nowiutkich mundurach, z nowiutkimi MSBS-ami, uśmiechami na gębach, to przypomina mi się tamta twarz Vesny. To skupienie, ta obawa, ten strach o kogoś bliskiego, strach przed niewiadomym, na które nie ma się wpływu. Wtedy też taki byłem: zastava na plecach, kałach na ramieniu, kilka magazynków, dwa granaty i świat u moich stóp. Teraz już wiem, że bardzo się myliłem. Przekonałem się o tym trochę później…

Przygarnąłem ją, przytuliłem mocno, pocałowałem – Wszystko będzie dobrze, Vesenko – nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy. Chociaż mądre to nie było. Myślałem wtedy: dlaczego, do cholery, tak się przejmuje. Czym się tak dręczy? Akcja jak akcja, są czołgi, cztery roty. Wszyscy starzy wyjadacze, siedzą na tej wojnie od miesięcy. Rozwalimy tamtych raz, dwa, trzy i będzie po sprawie. To jest typowe. Większość ludzi uważa się za nieśmiertelnych: „mnie to nie spotka”. Błąd. Vesna była moją wojenną kobietą. Niektórzy dobrovolcy takie mieli, niektórzy jeździli na dziwki, a jeszcze inni po prostu gwałcili Muslimanki, kiedy mieli okazję. Napiszę później, jak to było.

I nagle rozległo się przeciągłe wycie za plecami. Za chwilę na lewo i bezpośrednio na przeciwstoku przed nami – łuup!, łuup! Gejzery ziemi wystrzeliły w górę. To nasze oganje i plamenje, organy i organki Vucurevicia, jak się śmiali Serbowie. Walili równo, pokrywając wybuchami całe zbocze wzgórza. Strzelali na pewno celnie, jak to MRL-e, ale tamci pewnie i tak się nieźle okopali. Za chwilę zaczęły walić nasze moździerze, 120-tki. Ci obrabiali tamtych metodycznie, przenosząc ogień od dołu w górę zbocza. Znaczy się – nie wysłali wcześniej rozpoznania.

Przyłożyłem oko do lunety i uważnie lustrowałem teren. Już mniej więcej wiedziałem, jak biegną ich pozycje. Pochowali się jak króliki w norach. Gdybym tam był, też bym tak zrobił. Później miałem okazję przekonać się, jak to jest. I nagle zrobiło się cicho. Nasza artyleria skończyła robotę.

Wtedy z lewej usłyszałem warkot silników. K…a, co to jest? Przecież nasi i Marko mieli najpierw zająć wzgórze, a dopiero potem atakować w kierunku skrzyżowania. Spojrzałem w lewo przez lunetę. No tak! To nasze BVP. O k…a, jakiś dureń posłał przodem transportery, a nie czołgi. Przecież Igor wyraźnie mówił, że ma być odwrotnie. Jechali bardzo szybko. Spojrzałem przez lunetę na przeciwległe wzgórze. Już są skurwiele z RPG. Przycelowałem do jednego, wstrzymałem oddech. Pach, pach, poprawiłem. Fiknął kozła do tyłu, ale drugi strzelił. Biała smuga przecięła powietrze i trafiła dokładnie w naszego pierwszego BVP-a. Chyba w burtę, bo musiała wejść do środka. Zaczął się palić. Nikt nie wyskakiwał ze środka, nawet nie otworzyli tylnych włazów. Tam w środku musiała być rzeź. Już było po nich.

Nerwowo szukałem innych grenadierów. Jest sk….syn. Już celował. Pach, pach. K…a, nie trafiłem. Widziałem, że nie trafiłem. Jednak padł. Spojrzałem w lewo. Kirył wyszczerzył tylko zęby. Ubił gnoja.

– Radio!, krzyknął. Szukaj radia! – Domyśliłem się raczej niż zrozumiałem, co krzyczał. Przeczesywałem przez lunetę zbocze i grzbiet przeciwległego wzgórza.

Nasze pozostałe BVP-y siekały już las ze swoich 20-tek. Jatka na całego. Piekło, rozpętało się piekło. Usłyszałem zdecydowanie grubszy ton silników. Nareszcie pojawiły się nasze czołgi. Najwyższy czas, drugi BVP już się palił. Ze środka wyskoczyło trzech naszych. Jednego od razu odstrzelili. Dwóch dopadło do niewielkiego rowu, padli na ziemię i leżeli bez ruchu. Przez lunetę nie wyglądało to dobrze. W środku transportera musiał być pożar. Nie wiem, czy jeszcze żyli. Czołgi objechały płonącego BVP-a i zaczęły walić odłamkowymi i z km-ów w przeciwległe wzgórze.

Przeglądałem dalej nerwowo teren. Jesteś tutaj, barania głowo! Siedział sobie pod krzakiem i nawijał przez radiotelefon. Wdech, cisza. Pach. Łeb mu tylko podskoczył i padł na plecy. Patrzyłem dalej. Widziałem, że nasi zaczęli już powoli wgryzać się w przeciwległe wzgórze. Tamci odstępowali. Podbiegł do mnie Kirył. Klepnął w plecy – Idziemy, Poljak! – Dobra. – Zerknąłem w dół, rzeczywiście dwa T-55 i trzy BVP, z tyłu jeszcze jeden czołg, przedzierały się do przodu. Czołg zepchnął jeden z palących się BVP-ów na bok, na naszą stronę. Biegliśmy górą trawersem równolegle z nimi. Teren lekko zaczął opadać. Ach, wreszcie zobaczyłem. Jest to k…skie skrzyżowanie. Jak na patelni.

Słychać było odgłosy potężnej strzelaniny z lewej. Zerknąłem w tamtą stronę. Nawet bez lunety widziałem, jak nasi i chłopaki od Marka, przygarbieni, posuwali się skokami w poprzek zbocza. Co chwilę któryś przyklękał albo padał na ziemię i oddawał jedną, dwie trzystrzałowe serie. Muslimani odstrzeliwali się, ale wyraźnie dawali tyły. Spojrzałem na drogę. W jednym z czołgów ładowniczy walił w muslimanskie wzgórze z DSzK.

Siedział gość w otwartym włazie, bo te ruskie T-55-tki tak zaprojektowano, że pokrywa prawego włazu wieży otwierała się na bok. Zawzięty gnojek, zupełnie odsłonięty, przeczesywał las równymi, niezbyt długimi seriami. Miał gość jaja, oj miał! Patrzyłem na niego jak zaczarowany.

Nagle usłyszałem świst i z drzewa tuż przede mną posypała się kora. Odruchowo padłem na ziemię, wrzeszcząc jednocześnie: – Snajper, Kirył, snajper! – Jednak tamten to stary wyjadacz, były desantczik. Był trochę przede mną, już przyklęknął i lustrował przez lunetę swojego SVD stok wzgórza za drogą. Pach, pach, przerwa, pach, poprawił raz jeszcze. Obrócił do mnie głowę i wyszczerzył się szeroko. – Dawaj dalej, Poljak, ubity. – Podnieśliśmy się i biegliśmy dalej.

– Poljak, przeskakujemy na drugą stronę! – krzyknął Kirył. Kiwnąłem tylko głową, że rozumiem. Nasz pierwszy czołg ostro skręcił w lewo na skrzyżowaniu, drugi w prawo. Biegliśmy z Kiryłem jak szaleni, nasze ubezpieczenie gdzieś się zapodziało z tyłu. Serbscy snajperzy też. Byliśmy we dwójkę, sami. Przeskoczyliśmy drogę. Nagle – potworny huk. Obróciłem się. Nasz czołg dostał z czegoś grubszego. Na mojego nosa z kumulacyjnego. Nic z niego już nie będzie. Płonął jak pochodnia. Upadłem na ziemię. Szybko się ogarnąłem. Przyłożyłem oko do lunety. Nerwowo strzepnąłem grudki ziemi. Zacząłem lustrować po przekątnej wzgórze po lewej za skrzyżowaniem. Siedział pacan z fagotem na samym grzbiecie. Łatwo było poznać po wysuniętym w górę „kominie” przyrządów celowniczych. Miał nasze pojazdy jak na talerzu. Wstrzymałem oddech. Pach, pach, pach. I wtedy…

Najpierw świst, i nagle łuup!, łuup! Bardzo blisko, jeszcze bliżej. K…a, moździerze. Boże, jak dawali; wstrzelali się albo byli już wcześniej wstrzelani. Jezu, jak głośno! Nic już nie słyszałem. Nagle coś mną cisnęło w bok. Wszystko wirowało, drzewa, krzaki, palący się czołg, droga. Potwornie dzwoniło mi w uszach. Biełka. To był Biełka. Pochylał się nade mną. Coś mówił. Nic nie słyszałem. Dogonili nas, on i jego ludzie. Nasze ubezpieczenie, chyba tak. Widziałem, jak rusza ustami, ale słyszałem tylko przeciągły dźwięk jak dzwon w uszach. Byłem nieźle otumaniony. Poczułem, że mnie ciągnie po ziemi.

Coś mi przeszkadzało w okolicach barku. Trochę bolało, ale niewiele czułem. Spojrzałem na rękę. Coś tkwiło w kurtce i wystawało. Wokół niego materiał zrobił się czerwony. K…a, odłamek. Dostałem.

Dziwne, ale jakoś nie bardzo bolało. Tylko czułem, że było niewygodnie, nie mogłem za bardzo ruszyć ręką. Położył mnie pod krzakiem.

Powolutku zaczął wracać mi słuch. Sięgnąłem lewą ręką do prawego barku. Musiałem być w niezłym szoku. Złapałem za to przeklęte żelastwo, ciepłe, gorące. Parzy. I szarpnąłem. Wyszedł, a ja chyba zemdlałem – Ty duraku jeden! – Wreszcie coś słyszałem, głucho, jak z oddali, ale nareszcie słyszałem. – Idioto, wykrwawisz się! – Biełka i ktoś od niego rozcięli mi kurtkę i wiązali mi bandażem bark. Rzeczywiście zrobiło się mokro i nieźle czerwono – Kurtkę ci Vesna zszyje. Ty duraku! – Wyszczerzył się. – Ale, k…a, miałeś szczęście. Prawie przez przypadek cię przycelowali – odezwał się drugi.

Biełka złapał mnie za łeb. Potrząsnął – Ty szczęściarzu! Będziesz miał tylko małą bliznę – Dzięki Biełka, że mnie stamtąd wywlokłeś – wybełkotałem. – A z kim bym chlał, Poljak? – Uśmiechnąłem się, chociaż bark zaczynał mnie nieźle boleć. Wracało czucie – Ostatek spirytusu wylałem na tą twoją rękę – zaśmiał się. – Ubiłeś tego cwela z rakietą. – Popatrzył na mnie. – K…a, nawet nie widziałem. – Bo cię zaraz trafili chyba z moździerza. – Nic się nie martw, Serbscy Sasana i nasi już zgonili tamtych ze wzgórza, a czołgi już zamiatają dalej drogę. Leż, odpocznij chwilę. Swoje zrobiłeś.

Uśmiechnąłem się i po prostu usnąłem. Na chwilę wszystko odleciało. Po prostu nagle spałem. Krótko. Ktoś kopnął mnie lekko w nogę. To Kirył! – Priwiet, Kirył – wymamrotałem. – No widzisz gnojku, jednak nie dałeś się ubić. A blizną się dupom pochwalisz. U nas – wymienił miasto w Rosji, gdzie wcześniej służył – lubią takich poznakowanych charoszych mołojców. – Zaczęliśmy się śmiać. K…a, bolał mnie już ten bark jak cholera, jeszcze ta szmata mnie uciskała.

– Biełka mnie wywlókł stamtąd. – Wiem. Zdążył na czas, żeby ci dupę pozbierać do kupy. Wiesz, że ubiłeś tego gnoja z fagotem? – Chyba już nie widziałem, ale wiem. – Chyba nie widziałeś. Spalił nam 55-tkę, ale go zdjąłeś, a potem ciebie zdjęły moździerze. Walili tak, że gdybyś tam został, byłoby po tobie. – Nerwowo się poruszyłem. – Spokojnie, wszystko zdobyte. Tamci odeszli. – Nie boli. – Bark bolał mnie już naprawdę solidnie. Kirył dał mi spirytusu z manierki. Łyknąłem porządnie, potem jeszcze raz. Zrobiło się przyjemnie ciepło. Znowu usnąłem.

Ktoś mnie obudził. Zoran, nasz serbski kwatermistrz. – Chodź, jedziemy. – Gdzie? – Na kwatery, zmienią ci opatrunek. – A reszta? – Zostają do jutra, wtedy ich zmienią. – Ja mogę strzelać. – Nie możesz. To prawa ręka. Odpocznij, debilu. Mało co cię nie zabili. Zresztą to rozkaz Igora. – Dobra.

Pomógł mi się pozbierać. Zeszliśmy na drogę i wpakowałem się do naszego starego UAZ-a, w środku siedział chłopak od Marka z obwiązaną zakrwawionym bandażem głową. Spał, albo był nieprzytomny. I pojechaliśmy. Znowu spałem, a Zoran nawet nie próbował męczyć mnie rozmową. Obudził mnie, kiedy zajechaliśmy do „naszej” wiochy przed namiot, gdzie urzędował nasz „lekarz”. Wielkie chłopisko skądś z Azji, wszyscy mówili do niego po prostu Wracz, nawet nie pamiętam, jak miał na imię. Dał mi jeszcze gorzały w ramach znieczulenia i zajął się moim barkiem. I tak bolało, ale wiedziałem, że czyści, a potem zszywa ranę. Wreszcie klepnął mnie w nogę. – Spadaj, młody. Kości całe. Wyśpij się. – Powlokłem się powoli na kwaterę. Ręka bolała jak jasna cholera, ale byłem już nieźle wstawiony po dwóch „znieczuleniach”, więc mało na to zwracałem uwagę.

Stała przed domem. Płakała. Spojrzała na moją rękę, na zakrwawione bandaże i rozcięty rękaw. Nigdy, do końca życia nie zapomnę tego spojrzenia, jej oczu i tego, co wtedy powiedziała. – Dobrze, że wróciłeś. Dobrze. – Stałem tam, trzymając w lewej dłoni kałacha, zastava zwisała mi na plecach na lewym ramieniu. Nic nie mówiłem, ale wtedy już rozumiałem, co i jak. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.

Po prostu cieszyłem się, że żyję. I już wiedziałem, że nie jestem niezniszczalny. Bliznę mam do dzisiaj.

Kiedy na nią patrzę, prawie słyszę tamten głos Vesny, widzę jej oczy. Czuję jeszcze teraz, jak bardzo się wtedy do mnie przytuliła. Nawet nie zwróciłem uwagi, że wcisnęła się w tę cholerną ranę i nieźle mnie zabolało. Wtedy już rozumiałem, że wojna to nie jest zabawa dla gówniarzy z karabinami, dla takich gówniarzy, jakim właśnie wtedy przestałem być. To w ogóle nie jest zabawa, a wojna domowa to po prostu ponura rzeź.

Cdn.

Opowieść Johny’ego B. pt. „Prolog: Akcja” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Opowieść Johny’ego B. pt. „Prolog: Akcja” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Plebiscyt na Górnym Śląsku 1921. Głosujący mieli zadecydować o przynależności państwowej, bez deklarowania narodowości

Dopuszczenie do udziału w plebiscycie emigrantów, którzy reprezentowali jedynie siebie samych, było pogwałceniem zasad plebiscytu. Zignorowano zasadę uprawnienia do głosowania stałych mieszkańców.

Jadwiga Chmielowska

Decyzja o przeprowadzeniu plebiscytu była warunkiem kompromisu pomiędzy zwycięzcami: Anglią, Francją a pokonanymi Niemcami. Warunki pokoju przedstawione Niemcom 7 maja 1919 r. przewidywały przyznanie Polsce Górnego Śląska.

Wnioskujący opierali się na pruskim spisie ludności z 1910 r., według którego większość mieszkańców spornego terytorium stanowili Polacy.

Po pierwszej wojnie światowej przyjęto zasadę wyższości samookreślania narodów nad legalistyczną doktryną prawno-państwową o formalnej przynależności obszarów do poszczególnych państw (Encyklopedia powstań śląskich, s. 297.)

Niemcy zaatakowali taką propozycję mocarstw. Ich argumenty były następujące: „daje się Polsce terytoria, które w różnych okresach zostały od niej oddzielone i które nigdy nie znajdowały się pod jej władzą”; „przyłącza się do Polski liczne miasta niemieckie i znaczne obszary czysto niemieckie”; „język polski »wielkopolski« nie jest językiem rodzimym mieszkańców Górnego Śląska, którzy mówią narzeczem polskim »Wasserpolnisch«. Narzecze to nie świadczy bynajmniej o narodowości i nie wyklucza bynajmniej niemieckich uczuć narodowych”; „Górny Śląsk zawdzięcza cały swój rozwój umysłowy i materialny pracy niemieckiej. Niemcy są miarodajnymi przedstawicielami sztuki i wiedzy w tym kraju”; „Niemcy stoją tam na czele handlu i przemysłu, gospodarstwa rolnego, działalności ekonomicznej. Niemcy są kierownikami robotników i zarządcami syndykatów. Niemcy nie mogą się obyć bez Górnego Śląska , Polsce natomiast nie jest on potrzebny”; „co się tyczy urządzeń w zakresie zdrowotności i ubezpieczeń publicznych, warunki bytu na G. Śląsku są bez porównania lepsze niż w sąsiedniej Polsce”; „Pragnie się dać Polsce wobec Niemiec dobre granice wojskowe i ważne węzły kolejowe”; „Odstąpienie Górnego Śląska Polsce nie jest pożyteczne dla innych mocarstw, gdyż będzie ono niewątpliwie zarodkiem nowych elementów sporów i niezgód, co zagrażałoby poważnie pokojowi Europy i całego świata” – przytacza Encyklopedia powstań śląskich.

Niemcy twierdzili, że bez Górnego Śląska nie będą w stanie podołać reparacjom wojennym. To właśnie ten argument przekonał Anglię.

Anglicy na terenach plebiscytowych wyraźnie faworyzowali Niemców. Pod naciskiem Anglii podjęto decyzję nieprzyłączania Górnego Śląska do Polski, a jedynie przeprowadzenia plebiscytu. Złamano przy tym naczelną zasadę uwzględniania przy wytyczaniu granic argumentów etnicznych. Oktrojowany (narzucony wbrew panującemu prawu) plebiscyt nie gwarantował Ślązakom zwycięstwa. W warunkach absolutnej dominacji administracji niemieckiej na terenie Górnego Śląska i stosowanych przez Niemców nacisków administracyjnych, ekonomicznych i siłowych, był w zasadzie nie do wygrania przez Ślązaków. Nawet Kościół podlegał hierarchii niemieckiej.

Głosujący w plebiscycie mieli tylko opowiedzieć się za przynależnością do Polski lub Niemiec. Nie mieli deklarować narodowości. Dopuszczenie do udziału w plebiscycie emigrantów, którzy reprezentowali jedynie siebie samych, było pogwałceniem zasad plebiscytu. Zignorowano w ten sposób zasadę uprawnienia do głosowania stałych mieszkańców. Nie dopuszczono do też głosowania dzieci i młodzieży do lat 20.

Wynik plebiscytu miał jedynie stanowić formę opinii dla mocarstw, które arbitralnie miały podjąć decyzję. Najciekawsze jest to, że propozycja udziału emigrantów w plebiscycie padła ze strony polskiej delegacji.

Obecnie rzuca się podejrzenie na prof. Eugeniusza Romera, wybitnego geografa i znawcę problemów narodowościowych. Był on jedynie polskim ekspertem na konferencji wersalskiej a nie oficjalnym przedstawicielem delegacji polskiej – politykiem. (…)

Poseł polski hr. Maurycy Zamoyski złożył w Paryżu 20 IX 1920 r. przewodniczącemu rady ambasadorów Julesowi Cambonowi notę kwestionującą zasadność dopuszczenia emigrantów do głosowania. Francja poparła stanowisko polskie, a Anglia i Włochy upierały się przy dokładnym wykonaniu wcześniejszych ustaleń i zapisów. Ostateczną decyzję o udziale w plebiscycie emigrantów podjęła Rada Najwyższa pod presją strony angielskiej. „Państwo niemieckie skorzystało na inicjatywie polskiej dyplomacji i werbowało pewnie Ślązaków zamieszkałych w całych Niemczech, stwarzając im bardzo dogodne warunki do udziału w plebiscycie – z pociągami specjalnymi, a nawet kartkami żywnościowymi włącznie” – czytamy w tekście wyjątkowo nieprzychylnego Polsce prof. Antoniego Golly’ego na stronie współczesnych proniemieckich autonomistów: http://www.silesia-schlesien.com. Trzeba pamiętać, że w wyborach samorządowych, które odbyły się 9 XI 1919 r. wybrano 6882 polskich radnych i 4373 Niemców. Według tych danych Polacy powinni wygrać. Dlatego Niemcy dołożyli wszelkich starań, by proporcje narodowościowe na Śląsku odwrócić.

Komuniści natomiast agitowali za przynależnością do Niemiec. Na organizowanych przez siebie zebraniach i wiecach wprost głosili, „że żądanie połączenia z Polską jest przejawem polskiego nacjonalizmu”.

Polska antybolszewicka stała na drodze zwycięstwa ogólnoświatowego komunizmu! Polscy socjaliści-Ślązacy optowali za przynależnością do Polski. Wspierali ich bardzo pepeesowcy z Zagłębia Dąbrowskiego, głównie militarnie.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Plebiscyt na Górnym Śląsku” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Plebiscyt na Górnym Śląsku” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W czasie zarazy Radio WNET wraca do Kopalni Złota w Złotym Stoku: Elżbieta Szumska, Marta Adamia i Maciej Wiczkowski

Elżbieta Szumska zna Kopalnię Złota w Złotym Stoku od podszewki. Po raz pierwszy odwiedziła ją w 1995 r., gdy sama zwiedzała wszystkie wyrobiska. Dzisiaj swoją miłością do tego miejsca zaraża innych.

Kopalnia w Złotym Stoku ma długą historię sięgającą 1273 r., kiedy to ks. śląski Henryk IV Probus wydał cystersom przywilej na wydobycie złota. W 1565 r. miała miejsce katastrofa, w której zginęła część pracujących w kopalni górników. Ich szczątki do dzisiaj nie zostały wydobyte. Marzeniem Elżbiety Szumskiej jest dotarcie do nich i godny pochówek XVI wiecznych górników.

Kopalnia Złota w Złotym Stoku / Fot. Jan Dudziński, Radio WNET

Z zaginionymi górnikami związana jest legenda o Gertrudzie, która w poszukiwaniu swego zaginionego męża weszła do kopalni, z której nigdy już nie wróciła. Według tej przypowieści od tego czasu ma ona pomagać zaginionym w kopalni wyjść na zewnątrz.

Tutaj do wysłuchania reportaż Tomasza Wybranowskiego i Karola Smyka z radiowej wizyty w Złotym Stoku:

W 1961 r. Kopalnia Złota w Złotym Stoku została zamknięta i skazana na postępujące niszczenie. Mimo skali zaniedbania i powolnej dewastacnji nie przeszkodzało pani Elżbiecie Szumskiej (obecnej właścicielce obiektu) w samodzielnym zwiedzaniu składających się na kopalnię wyrobisk.

Miejsce to zostało odkryte na nowo dopiero ćwierć wieku później, kiedy to ówczesny burmistrz Złotego Stoku postanowił na nowo otworzyć kopalnię, a w niej wyznaczyć trasę turystyczną. To niezwykłe miejsce i baza Radia WNET, gdy tylko pojawiamy się na Dolnym Śląsku, zostało odkryte na nowo dopiero ćwierć wieku później.

Wtedy ówczesny burmistrz Złotego Stoku postanowił na nowo otworzyć kopalnię, a w niej wyznaczyć trasę turystyczną. Elżbieta Szumska nie traciła czasu – od razu zdecydowała się zostać przewodniczką po tym niesamowitym obiekcie. – opowiada Elżbiata Szumska.

Gepostet von Kopalnia Złota w Złotym Stoku am Samstag, 7. Juli 2018

 

Elżbieta Szumska zatrudniła się tam, choć z wykształcenia jest technikiem weterynarii rolnej. Początek jej kariery w kopalni w Złotym Stoku nie był najszczęśliwszy. W 1997 roku miała miejsce „powódź tysiąclecia”. Gdy żywioł ustąpił udziałowcy kopalni złota stracili wszelką nadzieję, że ruch turystyczny ożywi to miejsce. Pani Elżbieta stwierdziła, że zaryzykuje uratować to miejsce i od razu zaczęła szukać banku, który udzieli pożyczki na wykup udziałów.

Postanowiłam wtedy wykupić udziały, ale to była droga przez mękę. Uzyskanie kredytu na ten cel nie było łatwe. Dopiero 102. bank zgodził się udzielić tej pożyczki. Co ciekawe, wielu nie wiedziało, że w Polsce w ogóle jest kopalnia złota. – wspomina pani Elżbieta Szumska.

Czytałam wówczas biografię Walta Disneya i wiedziała, że bez wiary w marzenie życia i wielkiego uporu, to marzenie będzie tylko senną mrzonką.

Ja sobie powiedziałam, że skoro on wydeptał te pieniądze na zrealizowanie swoich marzeń, to ja też nie odpuszczę. Podejrzewam, że gdyby nawet w tym którymś kolejnym banku mi odmówiono, to bym dreptała dalej, do skutku.

Kopania Złota pod rządami Elżbiety Szumskiej kwitnie, o czym świadczy o tym chociażby wyróżnienie dla przedsiębiorstwa usług turystycznych Kopalnia Złota Sp. z o. o w ogólnopolskim konkursie na najciekawsze wydarzenie muzealne roku 1996. Podobne nagrody obiekt uzyskał również w latach 2003, 2008 i 2015.

Elżbieta Szumska / Fot. Jan Dudziński, Radio WNET

W Kopalni Złota w Złotym Stoku znajduje się ponad 300 km podziemnych chodników. Żaden ich fragment nie ma dla Elżbiety Szumskiej i jej córki Marty Adamiak żadnych tajemnic. Chętnie zdradzają je również zwiedzającym, jednak za każdym razem zaskakują ich czymś nowym. Co roku obiekt bowiem zmienia się, stając się bogatszym o kolejne atrakcje. W 2019 roku właścicielka kopalni otworzyła przed barem taras, na którym w spokoju można napić się… kawy. Ale jakiej!!! Z jadalnym złotem.

Mama nie zamęcza turystów datami i historiografią. Stawia zdecydowanie na ciekawostki. – mówi z uśmiechem Marta Adamiak.

Elżbieta Szumska / Fot. Jan Dudziński

I tak w Złotym Stoku dowiedzieliśmy się, że udziałowcem kopalni był sam Wit Stwosz, a Krzysztof Kolumb otrzymał pochodzącą z tego miejsca sztabę złota.

To stąd także pochodził arszenik, którym na Wyspie Św. Heleny podtruwany był Napoleon Bonaparte. Warto odwiedzić stronę internetową Kopalni Złota: http://www.kopalniazlota.pl/pl/

Zapraszam do wysłuchania reportażu i rozmowy z Elzbietą Szumską, Martą Adamiak i Maciejem Wiczkowskim o tym, jak funkcjonuje Kopalnia Złota w Złotym Stoku w czasach pandemii. Pani Elżbieta zwraca się z prośbą do naszych słuchaczy i turystów:

Szanowni Państwo, Kopalnia Złota włącza się w akcje wspierające branżę turystyczną i okołoturystyczną w tym bardzo trudnym dla nas wszystkich czasie. Jedną z takich jest akcja #ZmienTerminNieOdwoluj.  Komunikujemy ją zarówno na rynku krajowym i zagranicznym, bowiem liczymy na dobrą reakcję turystów, którzy w dużej części są świadomi tego, jak istotne obecnie jest wsparcie dla branży turystycznej.

Wraz z paniami Elżbietą i Martą, oraz panem Maciejem Wiczkowskim prosimy o rozpowszechnianie tej cennej idei zarówno wśród branży jak i wśród samych turystów.

Od soboty 14 marca do odwołania Kopalnia Złota i Średniowieczna Osada Górnicza – Park Techniki zawiesił swoją działalność turystyczną z powodu koronawirusa. Jesteśmy zamknięci dla ruchu turystycznego z powodu obawy przed narażeniem na utratę życia lub zdrowia naszych turystów i naszej załogi. Przepraszamy za utrudnienia i mamy nadzieję, że kryzys szybko minie, a Wy wrócicie do nas cali i zdrowi. I proszę nie tracić dobrego ducha, tak jak my nie tracimy – bo nie wolno! – ciepło mówi pani Elżbieta Szumska.

opracował: Tomasz Wybranowski

Kopalnia Złota w Złotym Stoku / Fot. Jan Dudziński, Radio WNET

Miejsce, w którym zatrzymał się czas. Czarnobyl 34 lata po katastrofie oczami Pawła Bobołowicza i Dmytro Antoniuka

Paweł Bobołowicz w 34. rocznicę Czarnobyla o tym, co wiedziała i ukrywała przed ludźmi KGB jeszcze przed katastrofą, relacji osoby, która była świadkiem katastrofy i życiu w pobliży Czarnobyla dzisiaj

 

Miałam 6 lat, mieszkaliśmy w starej chacie, w starej drewnianej chacie. Siedziałam na ławce. Wychodzą  rodzice i mówią: wybuchła atomowa. Nie rozumiałam przecież wtedy co to takiego jest. Dym tak wszędzie poszedł po niebie. Zasłoniło niebo. Kazali nam wszystkim siedzieć w chacie. I dzieci i starsi i głównie siedzieliśmy w chacie. Dlatego, żeby jakoś mocno nie złapać tej radiacji. Wysiedlili wioski, ale sądzę, że można było i ich nie wysiedlać, a jak wysiedlać to i można było naszą wioskę wysiedlić, bo do Iwankowa jest 30-kilometrowa strefa.

Czarnobyl 2020 / Fot. Paweł Bobołowicz, Radio WNET

Tak katastrofę w Czarnobylu wspomina jej świadek, Swietłana ze wsi Ditjatki, z którą w niedzielę rozmawiał Paweł Bobołowicz. Ten przypomina, że „26 kwietnia minęły  34 lata od katastrofy w elektrowni atomowej imienia Lenina w Czarnobylu”. Rekonstruuje ją na podstawie dokumentów KGB. To ostatnie „od początku monitorowało sytuację związaną jeszcze z budową elektrowni”.

KGB […] już w 1976 roku uprzedzało przed możliwym skażeniem radioaktywnym jako wynikiem zbyt pośpiesznej budowy i powszechnej wtedy polityki przekraczania planów – gdzie budowy nie były podporządkowane wymogom technologicznym, a ambicjom politycznym, chęciom wykazania się przed zwierzchnikami i dopasowywaniem kalendarza do świąt partyjnych.

Pierwszy blok energetyczny uruchomiono zimą 1977 r. Zatrzymano go już w lutym, w trybie awaryjnym. Do 1981 r. było łącznie 29 awaryjnych zatrzymań, z czego osiem z winy obsługi. Nasz korespondent informuje, że

We wrześniu 1982 miała miejsce awaria na pierwszym bloku elektrowni […]. Do otoczenia przedostały się „gorące cząsteczki”, które stanowiły zagrożenie dla życia i zdrowia mieszkańców. O zagrożeniach nie informowano mieszkańców, a KGB informowało o skuteczności operacji – ale nie przeciwdziałania skutkom awarii, a właśnie w zapobieganiu rozprzestrzeniania się informacji.

Zauważa, że blok czwarty, w których 26 kwietnia doszło do awarii uważany był za ten bardziej bezpieczny. Przypomina, że w wyniku awarii bezpośrednio zginęło 31 osób.

237 osób w 1986 roku miało zdiagnozowany zdiagnozowano ostrą chorobę.

Później liczbę tą zmieniono na 134. Według WHO „umarło lub umrze 4 tysiące osób w wyniku tej katastrofy”.

W niedzielę, w 34 rocznicę katastrofy dziennikarz przybył do zamkniętej strefy, gdzie jego przewodnikiem był Dmytro Antoniuk.

Gdy staliśmy na granicy zamkniętej strefy i nagrywaliśmy naszą rozmowę nad polami zaczęła się tworzyć gigantyczna chmura pyłu. Ponad tydzień temu taki pył spowił na wiele godzin Kijów przywodząc na myśl burze pisakowe.

Czarnobyl 2020 / Fot. Paweł Bobołowicz, Radio WNET

Przewodnik tłumaczył, że obecne pożary wokół Czarnobyla są skutkiem wyrębu lasu pod zasiewy. Paweł Bobołowicz rozmawiał także z mieszkańcami wsi Ditjatki, która nie była w 1986 r. ewakuowana. Katastrofę pamięta część jej mieszkańców, takich jak wspomniana Stwietłana. Obecne życie w pobliżu Czarnobyla przybliżał Mychajło:

Tutaj życie jest bardzo dobre, bardzo dobre i ciekawe. Urozmaicone. Tutaj jest wszystko dobre. To jest czysta Strefa. I kto by tam czegoś nie opowiadał to czarnobylska zona była zawsze czyta i zawsze taka będzie. Niech pan nie słucha, że tu wszystko jest złe.

Dziennikarz zauważa, że także władze sąsiedniej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej okłamywały swych obywateli na temat skali zagrożenia.

W pierwszych dniach maja, pięknego i upalnego ludzie nie mając świadomości, co się dzieje korzystali z pięknej pogody.

Czarnobyl 2020 / Fot. Paweł Bobołowicz, Radio WNET

Podkreśla, że nikt nie odpowiedział za narażenie tych ludzi na niebezpieczeństwo. Wspomina, że sam był „wśród tych, którzy pili płyn lugola, który miał nam pomóc w ochronie przed skażeniem”.

Posłuchaj całej relacji już teraz!

A.P.

 

 

238. rocznica Targowicy. Jabłonka: Właściwie kosztem interesu Rosji caryca Katarzyna wzmocniła Prusy

Czemu należy pamiętać o Targowicy? W jaki sposób konfederacji zostali oszukani? Jaką rolę odegrał król Stanisław August? Czyim interesom służył II rozbiór?Wyjaśnia Krzysztof Jabłonka.


Krzysztof Jabłonka wyjaśnia jak wyglądał przebieg konfederacji targowickiej, której 238. rocznicę zawiązania w Petersburgu mamy dzisiaj. Konfederacji przewodzili magnaci: Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski i Franciszek Ksawery Branickich oraz, często pomijany, Szymon Kossakowski. Jako zawiązana poza granicami kraju była ona nieważna. Z tego powodu formalnie zawiązano ją w posiadłości pierwszego z nich, w przygranicznej Targowicy.

Zachowanie carycy, a zatem jej dworu polegało na oszukaniu samych konfederatów.

Historyk wskazuje, że reformy Sejmu Wielkiego przerosły to, czego spodziewała się władczyni Rosji. By obalić reformy, udawała, że popiera idee targowiczan. Ci występowali przeciw uchwalonej Konstytucji 3 maja. W miejsce wzmocnionej władzę centralnej proponowali oni

Potworzenie z niektórych województw takich w zasadzie oddzielnych republik, które by się luźno konfederowały w całość.

Poza przyznaniem racjo Rosja oferowała im także dożywotnie pensje. Dr Jabłonka przytacza słowa, jakie rosyjska imperatorowa miała powiedzieć na temat uchwalonej przez Sejm Wielki Ustawy Rządowej:

Jeżeli Polacy wprowadzą tę konstytucję, to wszyscy rosyjscy chłopi uciekną do Polski.

Zauważa, że  pokazuje to różnicę między absolutystyczną Rosją rządzona de facto przez Niemców a Rzeczpospolitą, „gdzie zachowały się pewne normy pewne obyczaje i co najważniejsze, świadomość obywatelskiego życia”. Co prawda „duża część szlachty była po prostu ciemna”, ale za to na scenę polityczną wchodzili przy tym mieszczanie, wśród których m.in. był  Stanisław Staszic z Hrubieszowa. Ówczesne elity wykształcone były przez Szkołę Rycerską i szkoły Komisji Edukacji Narodowej. Wskutek wojny w obronie Konstytucji 3 Maja:

Zajęto prawie całą Rzeczpospolitą i wprowadzono de facto protektorat.

Prowadzący Gawędy Historycznej wskazuje na niesprawiedliwą krytykę Stanisława Augusta Poniatowskiego odnośnie postawy wobec Targowicy. Przypomina, że „król nie był stronnikiem Targowiczan”.

 Całe przedsięwzięcie Sejmu Wielkiego była oparta na sojuszu z Prusami, a całość miała gwarantować Anglia.

Wobec zdrady Prus, które zostały pozostawione bez wsparcia Anglii pozostawało władcy ratować jedność Rzeczypospolitej, choćby przez doraźną zgodę na rosyjski protektorat.

Przedsięwzięcie króla polegało na tym, żeby zdążyć przed Prusakami. Żeby Katarzyna jednak wolała mieć protektorat nad całością niż cokolwiek oddać Prusom.

Z tego powodu król Stanisław August za namową Hugona Kołłątaja przystąpił do Targowicy. Kołłątaj, jak przypomina historyk, nie zachował się później w sposób godny pochwały. Wyparł się własnej odpowiedzialności za tą decyzję przerzucając winę na króla.

Właściwie kosztem interesu Rosji caryca wzmocniła Prusy.

Rozmówca Jana Olendzkiego przypomina, że Targowiczanie zakładali jedność Rzeczypospolitej, którą wpisali do punktów konfederacji. Żeby przeprowadzić II rozbiór Polski zaborcy:

15 września rozwiązali konfederację targowicką i powołali jeszcze gorszą, grodzieńską.

Krzysztof Jabłonka przypomina, że II rozbiór nie odbył się bez, choćby i symbolicznego oporu. Dwa dni Polacy bronili się na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie, by się stamtąd wycofać, unikając niewoli. Najdłużej przed wojskami pruskimi bronił się niemieckojęzyczny Gdańsk.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Co kryją Tajne Archiwa Watykańskie? Górny: Procesu Templariuszy dotyczy najważniejsze odkrycie jakiego dokonano w XXI w.

Przesłuchania templariuszy, korespondencja z monarchami, dokumenty Piusa XII. Janusz Rusikoń i Grzegorz Górny o sekretach, jakie skrywa Tajne Archiwum Watykańskie.

Archiwum watykańskie jest niezwykłym archiwum.

Janusz Rusikoń wyjaśnia, że w papieskich zbiorach znajdują się „dokumenty pokazujące prawdę, codziennie życie, wiadomości do wysłanników do różnych krajów”. Historie, którą one opowiadają przybliża książka „Tajne Archiwum Watykańskie. Nieznane karty z historii Kościoła”-owoc współpracy Janusza Rusikonia- fotografa i Grzegorza Górnego- pisarza.

Przemierzyliśmy tysiące kilometrów. Jeżeli opowiadamy o templariuszach to chcieliśmy pokazać miejsca ich pobytu.

Tandem autorów odwiedził Akkę, która była ostatnią twierdzą krzyżowców w Ziemi Świętej; miejsce w Portugalii, gdzie schronili się ostatni templariusze; i Canossę, gdzie cesarz ukorzył się przed papieżem. Fotograf zauważa, jak Filip IV Piękny, by zagarnąć majątek żydów we Francji, a potem templariuszy, rozpropagował czarny PR.

Grzegorz Górny przypomina odkrycie Pergaminu z Chinon. Dokument ten został znaleziony w 2001 r. przez włoską historyk Barbarę Frale.

Procesu Templariuszy dotyczy najważniejsze odkrycie jakiego dokonano w XXI w. w tym archiwum.

Zorientowała się, że został on niewłaściwie skatalogowany. Pergamin stanowi opisuje rezultaty przesłuchania czterech templariuszy ws. zarzutów formułowanych przeciw zakonowi przez króla Francji. Jak zauważa pisarz, rzuca on nowe światło na stosunek papieża Klemensa V do tej sprawy. Wśród innych ciekawych dokumentów, jakie opisuje on w swojej książce są także list króla Jana Sobieskiego do papieża Innocentego XI po wiktorii wiedeńskiej, czy list Marii Stuart z celi śmierci do papieża  Sykstusa V.

Górny tłumaczy także, czemu odtajnianie archiwów trwa tak długo. Wynika to z wielkiej ilości dokumentów, jakie muszą być skatalogowane. W przypadku Piusa XII jest ich aż 16 mln.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Wirus na służbie? Z historii układów o niestosowaniu broni biologicznej/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 70/2020

Amerykanie i Chińczycy nawzajem oskarżają się o wyprodukowanie koronawirusa. Ogromne doświadczenie w wirusologii mają Rosjanie. Obecnie są sympatyczni, ale w przeszłości popełniali różne grzechy…

Jan Martini

Wirus na służbie?

Amerykanie i Chińczycy nawzajem oskarżają się o wyprodukowanie wirusa, który spowodował obecną pandemię. Oczywiście są to spekulacje z pogranicza teorii spiskowych, ale rzeczywiście ponoć istnieją cechy wskazujące na ingerencję ludzką w genotyp koronawirusa SARS-CoV-2.

Sceptycy z kolei twierdzą, że jak na wirusa bojowego, ten koronawirus powoduje stosunkowo małą śmiertelność. Bez porównania bardziej niebezpieczny, ale mniej zaraźliwy, jest jego bliski krewniak – wirus SARS1. Ten wirus bywał używany bojowo.

Atak tym wirusem został przeprowadzony na fizyka prof. Nowaczyka – eksperta, który wystąpił 28 III 2012 r. w Parlamencie Europejskim w Brukseli podczas publicznego wysłuchania na temat katastrofy smoleńskiej. Po powrocie do USA zachorował na SARS i został cudem uratowany dzięki opiece medycznej najwyższej jakości. Przeprowadzone później wnikliwe śledztwo wykazało, że jedyną możliwością zarażenia się wirusem było wszczepienie go w zastrzyku.

Profesor choruje na cukrzycę i codziennie robi sobie zastrzyk. Zamach na naukowca był starannie przygotowany. Zdobyto wiedzę na temat jego choroby i lekarstwa, którego używa. W hotelu w Brukseli podmieniono fiolki.

Służby, które próbowały „zneutralizować” profesora nie zrezygnowały z wysiłków. W 2013 roku uniwersytet w Baltimore nie przedłużył mu umowy o pracę z oczywistym naruszeniem prawa pracy. Kazimierz Nowaczyk wytoczył proces uczelni, ale nie mógł znaleźć adwokata. Profesor dostał wyraźną wskazówkę, że nie powinien się interesować katastrofą smoleńską…

Ogromne doświadczenie w wirusologii mają Rosjanie i z pewnością wiedza ich naukowców niegdyś była wykorzystywana w „służbie rewolucji”. Często posługiwali się działaniem pod tzw. fałszywą flagą, sugerując, że działał ktoś inny. Oczywiście trudno jest podejrzewać obecnie sympatycznych i kulturalnych Rosjan, ale w przeszłości popełniali różne grzechy…

Poniżej fragment z książki Richarda Clarke’a Against All Enemies, na temat efektów umowy rozbrojeniowej z ZSRR. Autor był doradcą ds. bezpieczeństwa trzech prezydentów Stanów Zjednoczonych i jednym z pięciu ludzi w Ameryce, który widział przysłany przez Anglików raport na temat wielkiego sowieckiego programu broni bakteriologicznej. O sowieckim oszustwie Anglicy dowiedzieli się od wysokiej rangi sowieckiego naukowca koordynującego program, zbiegłego do Wielkiej Brytanii.

W 1972 roku ZSRR, USA i inne państwa podpisały traktat stawiający poza prawem broń biologiczną.

My zniszczyliśmy naszą. ZSRR utrzymywał, że zrobił to samo. Oni kłamali. Nie tylko nie zniszczyli swoich broni biologicznych, ale znacznie rozszerzyli program, pracując nad broniami o przerażających możliwościach.

Ich laboratoria pracowały nad wirusami Marburg i Ebola, które powodowały u ofiar krwawienia ze wszystkich otworów ciała i organów wewnętrznych, aż do śmierci.

Rosjanie doskonalili bomby, pociski artyleryjskie i inne bronie do przenoszenia i rozsiewania takich czynników chorobotwórczych jak wąglik, botulinum, ospa i bakterie odporne na antybiotyki. Już mieli zmagazynowane pociski napełnione tymi truciznami. Ponad 100 000 Sowietów pracowało nad tym tajnym programem w wielu laboratoriach i fabrykach na terenie całego ZSRR.

Co więcej – bardzo miły i przyjacielski wysoki urzędnik radziecki, który z nami negocjował traktaty rozbrojeniowe, doskonale wiedział o tych nielegalnych programach, ale ich istnienie utrzymywał w tajemnicy przed nami.

Nie były to miłe wiadomości dla nas, ale jeszcze bardziej kłopotliwe były dla Sekretarza Stanu Jima Bakera. Baker poinformował Pentagon, Kongres i Prezydenta, że możemy bezpiecznie podpisać kilka większych porozumień rozbrojeniowych z Sowietami. Stwierdził, że jest bardzo nieprawdopodobne, by przywódcy sowieccy pozwolili sobie na ryzyko bycia przyłapanym na pogwałceniu porozumień. Jeśli by tak zrobili, wywiad amerykański jest w stanie to wykryć za pomocą „narodowych technicznych środków” pozostających w naszej dyspozycji. Jim Baker musiał teraz zmierzyć się z sytuacją, gdy Sowieci jednak zaryzykowali przyłapanie, a nasze „narodowe środki techniczne” nie zdołały wykryć nielegalnego, wielkiego programu zbrojeniowego.

Gdyby nie wiara w brytyjski wywiad, którą wykazał rosyjski zbiegły naukowiec, nic byśmy nie wiedzieli o niezmiernie groźnym zagrożeniu bakteriologicznym.

Pierwszą reakcją Bakera było trzymanie wiadomości w tajemnicy do czasu, gdy sowieccy przywódcy zgodzą się na zniszczenie swoich broni w obecności amerykańskich obserwatorów. Niestety Sowieci po konfrontacji wcale nie byli skłonni do kooperacji. Twierdzili, że Amerykanie muszą mieć także taki tajny program i żądali inspekcji naszych fabryk. Dyskusje trwały jakiś czas i w końcu Rosjanie zgodzili się zniszczyć wszystko i umożliwić ograniczoną kontrolę przez naszych obserwatorów. Ja nigdy nie czułem się usatysfakcjonowany tym, co nam Sowieci przedstawili. Po pierwsze – nie dostaliśmy kompletnej listy wszystkiego, co oni wytworzyli (i zniszczyli), po drugie – nie dali nam antidotum na szczepy chorobotwórczych drobnoustrojów, które z pewnością musieli mieć.

Konwencja o broni biologicznej BWC – to traktat podpisany 10 kwietnia 1972 r. w Londynie, Moskwie i Waszyngtonie, zakazujący sygnatariuszom rozwijania, przekazywania oraz nabywania broni biologicznej. Konwencja weszła w życie w 1975 r. po ratyfikacji przez 22 państwa. W 1992 roku konwencję poszerzono o ustalenia umożliwiające dokładniejszą kontrolę, licząc, że Rosja – już demokratyczna – się „ucywilizuje” i będzie przestrzegać zobowiązań.

Obecnie konwencja wiąże 178 państw.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Wirus na służbie?” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Wirus na służbie?” na s. 6 i 7 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego