Zwycięski proces opozycjonisty antykomunistycznego Janusza Fatygi przeciwko potentatowi medialnemu Ringier Axel Springer

Na popularnych stronach internetowych „Faktu” pojawiło się zdjęcie znanego działacza antykomunistycznego z opaską na oczach jako zobrazowanie tekstu o wysokich emeryturach komunistycznych zbrodniarzy.

Józef Wieczorek

Zdjęcie było podpisane u góry: „Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny”, a u dołu – „Henryk Kostrzewa ma bardzo wysoką emeryturę”! Zdjęcie innej osoby – bynajmniej nie Henryka Kostrzewy – anonimizowanej(?) czarną opaską na oczach, prowadzonej przez policjantów, miało zdaniem potentata medialnego stanowić właściwą ilustrację tekstu. To, że tą inną osobą była postać znanego działacza antykomunistycznego o bardzo charakterystycznej sylwetce, dla potentata nie miała żadnego znaczenia (sic!).

Jest oczywiste, że nikt nie ma prawa w taki sposób naruszać czyjegoś dobrego imienia, tym bardziej, jeśli ten człowiek to honorowany działacz antykomunistyczny, protestujący przeciwko uniewinnianiu sądowemu zbrodniarzy komunistycznych.

Tym niemniej „Fakt” nie widział w tym nic zdrożnego i „rżnął głupa”, twierdząc, że twarz osoby została wystarczająco zanonimizowana poprzez dodanie czarnej opaski. Temu twierdzeniu przeczyło to, że na zdjęciu natychmiast rozpoznałem Janusza Fatygę przerobionego na zbrodniarza komunistycznego.

Skandal oczywisty, wina „Faktu” również, ale potrzeba było kilku lat na wymierzenie elementarnej sprawiedliwości. (…)

Ponieważ pokrzywdzony naruszeniem swoich dóbr nie mógł wykazać konkretnych szkód, jakie poniósł w wyniku tej zniesławiającej go publikacji, bo nikt bezpośrednio nie dał mu odczuć, że od momentu opublikowania zdjęcia uznał go za zbrodniarza komunistycznego, strona „Faktu” wpadła na oryginalny pomysł, wskazując mnie jako osobę, która jest winna rozpowszechnienia „rzekomej” krzywdy Janusza Fatygi. Sąd jednak nie poszedł tym śladem i nie postawił mnie w stan oskarżenia za zrobienie dobrej roboty dziennikarskiej i po prostu ludzkiej.

Proces zakończył się bezapelacyjną porażką „Faktu”, czyli – rzec można – Goliat został pokonany przez Dawida.

Sąd pominął absurdalną linię obrony potentata medialnego i zobowiązał pozwanego do zapłacenia pokrzywdzonemu Januszowi Fatydze 25 tys. zł zadośćuczynienia oraz do przeprosin na pierwszej stronie serwisu internetowego „Faktu”, które mają być eksponowane przez okres jednego miesiąca. Zajmą one miejsce zwykle przeznaczone dla reklam, co niewątpliwe wpłynie na zmniejszenie dochodów wydawcy. Żenujący poziom dziennikarstwa potentata medialnego został ukazany. (…)

Niestety nie można się zgodzić z opinią Sądu, że naruszenie dóbr wynikło z niechlujstwa redakcji serwisu „Faktu” i nie było intencjonalne. Zdjęcie Janusza Fatygi przerobionego na zbrodniarza, zamieszczone na stronach portalu fakt.pl, to był kadr/zrzut ekranu, inaczej stop-klatka z filmu (Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny – kanał Wolny Czyn na YouTube), i trzeba było ten film uważnie przejrzeć, zatrzymać w konkretnym miejscu, aby takie poglądowe zdjęcie z filmu wydobyć i następnie wzmocnić jego przesłanie czarną opaską na oczach. (…)

Sędzia prowadzący rozprawę, niestety głosem słabo słyszalnym dla publiczności (nawet tej nie cierpiącej na niedosłuch), objaśnił, że mówi tak, aby słyszał go przyrząd rejestrujący dźwięk, a nie publiczność na sali rozpraw (sic!). Tym samym wykazał niejako (może niechcący, ale rzetelnie), że przyrząd rejestrujący dźwięk traktuje podmiotowo, a publiczność przedmiotowo.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dawid pokonał Goliata” znajduje się na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 



  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dawid pokonał Goliata!” na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cena wypełnienia misji/ Wywiad Grzegorza Kaczorowskiego z Michałem Gulgowskim, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 77/2020

Uderzał mnie egoizm tych, którzy nagle weszli na szczyty władzy i odwrócili się plecami do społeczeństwa, które wywalczyło im pozycje. Tragiczne było to brutalne przejście w system kapitalistyczny.

Grzegorz Kaczorowski, Michał Gulgowski

Byłem przede wszystkim dziennikarzem

25 września 2020 r. w wieku 74 lat zmarł redaktor Michał Gulgowski, wieloletni działacz Wielkopolskiego Oddziału SDP. Publikował na łamach wielu gazet Wielkopolski i ogólnopolskich. Prezentujemy obszerne fragmenty wywiadu przeprowadzonego z red. Gulgowskim przez Grzegorza Kaczorowskiego w 2008 r.

Gdzie Pan pracował przed stanem wojennym?

Byłem dziennikarzem „Słowa Powszechnego”. Miałem sporo niezależności i kiedy powstawała Solidarność, momentalnie włączyłem się w ten ruch. To było spełnione marzenie naszego pokolenia.

Redaktor Michał Gulgowski | Fotografia archiwalna

W marcu 1968 r., kiedy rozeszła się wieść, że studenci w Warszawie są bici, ja również włączyłem się w to dosyć mocno, tak jak większość studenterii. Byłem jednym z nielicznych, którzy brali udział w wieczornym wiecu pod Mickiewiczem. Był chyba 12 marca, staliśmy na schodach Iuridicum i krzyczeliśmy: gestapo!, gestapo! Dostaliśmy wszyscy pałami, 40–50 osób. Dużo później dowiedzieliśmy się, że to były wewnętrzne walki w KC i że ta cała historia i antysemickie nastroje to były przylepione historie, którymi potem obciążano ludzi.

Na czym polegała Pana działalność po powstaniu Solidarności i w stanie wojennym?

Nie byłem żadnym wielkim działaczem Solidarności. Rzecz polegała na tym, że wcześniej byłem dziennikarzem w „Gazecie Poznańskiej”, wówczas „Zachodniej”, i „Ziemi Nadnoteckiej”. Odmówiłem wstąpienia do partii. Ponieważ te propozycje się powtarzały, złożyłem wypowiedzenie, co było wówczas czymś niewyobrażalnym. To był rok 1979, kwiecień. I trochę się zagalopowałem, ponieważ zostałem bez pracy. Ale dzięki mojemu koledze, adwokatowi Czesławowi Masianisowi, dowiedziałem o możliwości podjęcia pracy w „Słowie Powszechnym”, w Oddziale Wojewódzkim PAX-u w Pile. Szczęśliwie udało się. Niemniej wyczuwałem, były takie sygnały, że jestem pod kreską.

Pamiętam, że przez pierwsze pół roku nie wychodziłem na miasto, bo różne wieści krążyły o tym, jak się rozprawiano z niepokornymi. Byłem zadowolony, że pracuję. Mogłem wreszcie spokojnie pójść do kościoła, mówić to, co myślałem. Moja sytuacja, w porównaniu z dziennikarzami, którzy pracowali w RSW Prasa, była komfortowa.

Szukałem ciekawych ludzi, dużo pisałem o Kościele. Księża się połapali, że jestem człowiekiem, któremu można zaufać. Zresztą byłem dosyć znany w Pile. Kiedy powstała Solidarność, zostałem (mam dokumenty) wydelegowany jako przedstawiciel związku do Warszawy na spotkanie, na które przyjechał również Drzycimski, dotyczące tego, co się działo w Stoczni Gdańskiej. To było 12 września. Pojechałem z już gotową deklaracją członkowską Solidarności. Zebranie było burzliwe. Wielcy tego świata, którzy się tam przypadkowo znaleźli, prawie mdleli.

Wszedłem w środowisko, które tworzyło Solidarność. Dowiedziałem się, że władze miejskie i wojewódzkie w Pile nie chcą nam dać lokalu na zebranie założycielskie Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego Solidarności. Mieliśmy tylko niewielką salkę konferencyjną na góra 50 osób. Tam zorganizowaliśmy pierwsze spotkanie, chyba 25 września. Zjechali się z całego województwa przedstawiciele wszystkich zakładów, chyba 150 osób. Jeden siedział na drugim. Ale wszystko odbyło się przepięknie, błyskawicznie się zorganizowaliśmy, MKZ się ukonstytuował. Teraz tylko trzeba było wywalczyć siedzibę dla Solidarności. To była taka moja osobista cegiełka, z której byłem bardzo dumny.

Jakie miał Pan stanowisko w nowo powstałej Solidarności?

Byłem zwykłym członkiem i przede wszystkim dziennikarzem. Uwielbiałem pisanie. To był mój konik: szukanie ludzi, sytuacji. Potem rozpocząłem informowanie, poprzez „Słowo Powszechne”, o tym, co się dzieje w Pile.

Stałem się również korespondentem „Tygodnika Pilskiego Solidarność”, który prowadził Jarosław Gruszkowski, wspaniały technik, a jednocześnie dusza wszystkich mediów. To wszystko było niesłychanie ciekawe. Zrozumiałem, że tworzy się coś absolutnie nowego, wchodzimy na nowy ląd i jako dziennikarza szalenie mnie to interesowało.

Przejdźmy zatem do stanu wojennego. Mieszkał Pan w tym czasie w Pile.

Tak, ale może dodam, że w międzyczasie opublikowałem wywiad-spotkanie z głównymi działaczami Solidarności w Pile – materiał dotyczący demokracji w związku. Ludzie nie bardzo wiedzieli, jak się za to wszystko zabrać – zapewnić demokrację w państwie totalitarnym, które nie zezwalało na demokrację. I udało mi się to wszystko opisać. Wypowiedzi były świetne, ale sądziłem, że prowincjonalną Piłę zlekceważą w redakcji „Tygodnika Solidarność” w Warszawie. A tu artykuł ukazał się w lipcu, na pierwszej stronie pod winietą, ze zdjęciami itd. Zadowolenie w Pile było ogromne. Jednocześnie zostałem wciągnięty na listę korespondentów „Tygodnika Solidarność”, co mnie bardzo ucieszyło.

Kontynuowałem pisanie o Solidarności i w ogóle wsiąkłem w to środowisko. Tyle, że my się tak za bardzo nie przedstawialiśmy. Cześć, cześć, znaliśmy się z twarzy, pamiętało się jakieś imię. I niestety kiedy kilka lat temu zjawiłem się w Pile w siedzibie Solidarności, nowi ludzie zupełnie nie wiedzieli, kim jestem.

Stan wojenny to dla mnie bolesna historia. 12 grudnia zbierałem materiały dotyczące nagonki mediów na Solidarność. Byłem umówiony z redaktorem naczelnym, że 13 w niedzielę rano dostarczę mu ten materiał do Zarządu. Telefonowałem, stawiałem pytania dotyczące głównie tego, jakie jest nastawienie załóg, opinia o wszystkim, co się dzieje, o oszczerstwach rzucanych na Solidarność. Otrzymywałem wspaniałe odpowiedzi. Dwa razy mnie połączono z komitetem PZPR. Jeden z sekretarzy był zachwycony, że Solidarność walczy. Może tak mówił ze strachu. Drugi natomiast był za, ale głównie przeciw. Wił się i kręcił. W każdym razie usiadłem wieczorem i napisałem artykuł.

Trzynastego rano kasza w telewizorze, nic nie słychać, idę, dowiaduję się od ludzi, że jest stan wojenny. Z artykułu nici. W bloku niedaleko znajdowała się prawdopodobnie centrala dowodzenia milicją. Mieszkałem na 10 piętrze, patrzyliśmy co się dzieje. A tam mrowie tej milicji kręciło się wokół budynku, samochody. Już wiedziałem, że coś jest nie tak.

Organizowaliście pomoc dla rodzin internowanych. Czy robiliście to w ramach jakiegoś komitetu?

Wiedziałem, że trzeba zorganizować jakąś pomoc dla ludzi. Organizowaliśmy ją przez Kościół, ale inicjatywa była moja. Ludzie troszkę się bali, że z karabinów ich usieką. Ale wszystko bardzo dobrze się potoczyło. Przyszedł do mnie nowo narzucony (albo nowo przybyły) szef oddziału Stowarzyszenia PAX, pod pozorem spaceru z dziećmi. Ostrzegł mnie, że Służba Bezpieczeństwa rozpytuje się, co robię, gdzie przebywam itd. Dało mi to do myślenia. I nagle wybucha między ludźmi wieść, że będzie drugi rzut aresztowań.

Nie wiedziałem, co robić. Siedzieć w domu, czy uciekać? W każdym razie trzeba się było pozbyć z mieszkania prawie 100 kg zakazanych książek. Zanieśliśmy to z żoną do znajomych, ale zaniesienie dwóch waliz i dwóch toreb nie było proste. Przechodziliśmy przez most obstawiony przez huczące czołgi. Sprawdzali ludzi, ale udało nam się przejść.

Potem zapadła cisza. PAX i „Słowo Powszechne” zostały zawieszone. 31 marca 1982 r. dowiedziałem się, że „Słowo Powszechne” rozwiązuje ze mną umowę o pracę. To było silne uderzenie. Szef, który chciał jakoś zaistnieć politycznie i został później szefem PRON w Pile, nie chciał mnie zwalniać, bo zależało mu na opinii. A u nas w parafii Świętej Rodziny proboszczem był ks. dr Stanisław Styrna, potrafił z ambony powiedzieć kilka mocnych słów. Moim szefem był ten sam człowiek, który ostrzegł mnie przed SB. Na razie dał mi spokój, ale już w ’83 r., w wyniku (jestem o tym przekonany) interwencji SB, zaczął mi dokuczać. Nie dawał mi żadnych poleceń, przesunął mnie do działu ekonomicznego. Mówię: daj mi jakąś pracę!, a on na to: sam powinieneś wiedzieć, co robić. Byłem też świadkiem, jak kilkakrotnie przychodził do szefa człowiek ze SB i wychodził roześmiany, widać, że po kielichu. Sytuacja stawała się coraz bardziej nieprzyjemna. Coraz więcej uwag, że nic nie robię, że inni za mnie pracują itd. Szef chciał mnie wypchnąć na siłę. Z chwilą, kiedy zostałem usunięty ze „Słowa Powszechnego”, zrozumiałem, że jest to preludium do usunięcia mnie z PAX-u.

W 1983 r. dowiedziałem się, że istnieje Polski Związek Katolicko-Społeczny, jest możliwość przejścia do tej organizacji. PZKS cieszył się poparciem Kościoła i miał dobrą opinię. Jego przewodniczącym był w tym czasie Janusz Zabłocki. Zgłosiłem się do niego, odbyliśmy utajnione trzykrotne spotkania w Warszawie. Uzgodniliśmy, że 1 kwietnia ’84 r. podejmę pracę w PZKS-ie jako przewodniczący Oddziału w Pile. Już nie mogłem wytrzymać w PAX-ie. Gdzieś tam jeździłem, coś sobie wymyślałem, ale to było jedno wielkie cierpienie i byłem szczęśliwy, że mogę zmienić firmę. 28 marca Janusz Zabłocki wyjechał do Watykanu, do Ojca Świętego. W tym dniu odbyło się w Warszawie zebranie, na którym pozbawiono go członkostwa. Usunięto z PZKS-u wszystkich poważnych ludzi. Zostałem na lodzie. Sytuacja była tragiczna. Żona była w ciąży z naszym drugim dzieckiem. Jakoś przetrwałem jeszcze kilka miesięcy, ale sytuacja była tak zaogniona, że 15 sierpnia złożyłem wymówienie. Myślałem, że pojadę do rodziców, do Bydgoszczy, tam podejmę jakąś pracę, ale okazało się, że nic z tego.

Jak Pan potem dawał sobie radę?

Był to czas upokorzeń, psychicznie bardzo dla mnie niszczący. Zacząłem szukać pracy w szkolnictwie – byłem polonistą. Dyrektorzy owszem, bardzo chętnie, proszę bardzo, bo mężczyzna itd. Proszę się zgłosić jutro. Następnego dnia słyszałem, że niestety etat już został zajęty.

Żona nie pracowała, była w ciąży. Dowiedziałem się, że jest praca w PZU, ale w Wałczu. Przyjęto mnie i za 350 zł jeździłem po wioskach i ubezpieczałem rolników od nieszczęśliwych wypadków. To trwało trzy miesiące. Oczywiście rolnicy się nie ubezpieczali. Nic nie zarabiałem w tym czasie, prócz tych trzystu ileś złotych. Pamiętam, że żona wymyślała, jak zrobić z niczego coś do jedzenia. I pamiętam ten stres.

Wtedy znajomy, śp. Krzysztof Korbicki, historyk z muzeum, powiedział mi, że może w muzeum Staszica w Pile będzie praca. Poszedłem do pani dyrektor Stefanii Porbadnik, która w pierwszej chwili nie była sympatyczna, ale wyczułem, że chce mi pomóc. Otrzymałem pracę instruktora za niewielką, ale prawdziwą pensję. Zacząłem żyć normalnie. W muzeum przepracowałem pół roku. Tam zainteresowałem się Staszicem. Udało mi się opublikować w „Ładzie” PZKS-u – który był prowadzony jeszcze przez ludzi dawnej formacji, więc to nie był żaden wstyd – pracę naukową na temat Staszica.

Wiedziałem jednak, że wciąż jestem na celowniku, że jestem śledzony. Byłem profesjonalnym dziennikarzem, który współpracował z Solidarnością.

Mało kto zdaje sobie sprawę, czym były media dla komunistów, dla PRL-u – świętością. Ktoś był albo podporządkowany, albo nie istniał. Oczywiście w Pile działało podziemie. Kiedyś rozmawiałem z pewnym księdzem, że chętnie bym pisał, ale wiem, że jestem obserwowany. Zresztą jak przychodziłem z kimś do domu, to wyskakiwali jak kukiełki. I ten ksiądz powiedział: jeśli uważasz, że możesz komuś zaszkodzić, to zrezygnuj. Więc trzymałem się na dystans.

Potem przeniósł się Pan do Poznania…

Dostaliśmy przydział na mieszkanie w Poznaniu, po 15 latach czekania. Wcześniej rodzice ufundowali nam tak zwany wkład. Byłem zadowolony, ale opuszczałem Piłę i wchodziłem w nieznane środowisko. W Poznaniu podjąłem pracę w Wydawnictwie Rolniczym i Leśnym. Dosyć szybko dyrektor zorientował się, że nie żyję dobrze z władzami i przerzucił mnie do zwykłej korekty książkowej. Tam przepracowałem dwa lata. Dowiedziałem się, że w Warszawie powstaje Fundacja Laborem Exercens, która będzie wydawała pismo. Zgłosiłem się i zostałem przyjęty. Moim szefem został dawny człowiek „Ładu”, który opublikował mój 25-stronicowy artykuł o Staszicu.

We wrześniu 1987 r. rozpocząłem pracę. To były dwa pełne lata działalności dziennikarskiej, która dała mi wiele satysfakcji. To było pismo opozycyjne w pełnym tego słowa znaczeniu. Byłem zdziwiony, że jest aż taka swoboda. Ale w końcówce lat 80. można było sobie na więcej pozwolić. Jako pierwszy opublikowałem materiał o budowie elektrowni atomowej w Klempiczu, na podstawie technologii radzieckiej, co zagrażało wszelkiemu życiu naokoło. To była rozmowa z biologiem, który ujawnił to straszliwe zagrożenie. Jak mówił mi naczelny, w Warszawie aż huczało, a sam Jaruzelski się wściekł, kiedy to przeczytał, ale nie wiem, czy to prawda. I nagle po dwóch latach wszystko się zawaliło – podobno z powodów finansowych. Ale ja w to nie wierzę.

To był rok 1989?

Tak, 1989. 4 czerwca wybory. Zwycięża Solidarność. To najpiękniejszy moment, jaki przeżyłem.

Ale jednocześnie zacząłem chorować, jakby odezwało się całe dotychczasowe napięcie. Miałem problemy głównie z sercem.

W tym czasie dostałem pracę w pierwszym niezależnym dzienniku w Polsce – „Dzisiaj”. Mocno przyczyniłem się do tego, aby wywalić z Komitetu Wojewódzkiego wszystkich aparatczyków. Powstał tam Instytut Historii. To też była taka moja cegiełka. To wszystko mam udokumentowane. Pracowałem w „Dzisiaj” przez rok. Ale ponieważ zdrowie zaczęło mi bardzo poważnie nawalać – poszedłem na uniwersytet. Myślałem, że tam znajdę się między światłymi ludźmi, którzy należeli wyłącznie do Solidarności. Ale się pomyliłem! Wcale tak nie było. Pracowałem jako tzw. pracownik administracyjno-naukowy. Zacząłem dochodzić do siebie, chciałem napisać doktorat, ale po niecałych dwóch latach ucięto mi połówkę administracyjną. Nie mogłem utrzymać rodziny, pracując na pół etatu. Przeszedłem do szkolnictwa. Zacząłem dawać sobie radę. Uczyłem polskiego i angielskiego. Raz jeszcze chciałem wrócić do zawodu dziennikarskiego.

W każdym razie sądziłem, że świat się zmienił – to było bardzo naiwne spojrzenie – i że już mogę się czuć swobodnie. Tymczasem wszystkie te stare kadry, które przetrwały, trzymały bardzo mocno władzę w garści. Stąd te wszystkie zawirowania w dojściu do pełnej niepodległości.

Które z doświadczeń lat 80. uważa Pan za najcięższe?

To był niewątpliwie stan wojenny – zbrodnia. Runęły wszystkie nasze nadzieje na to, że będzie lepiej. A poza tym utraty pracy, nieustanne zmiany, niepewność – powodowały, że nie mogliśmy się zakorzenić. Najgorsze było to, że jeśli się chciało być dziennikarzem, trzeba było być w partii, bo inaczej było się eliminowanym. Najcięższy był okres, kiedy zostałem wyrzucony ze „Słowa Powszechnego”. Traktowano mnie w sposób uwłaczający ludzkiej godności.

Czy odczuwa Pan skutki ówczesnych represji?

Oboje z żoną nerwy mamy w strzępach. Wychowywanie dzieci odbywało się w nieustannym stresie. Cały czas się nam przyglądano. W pracy trzeba było uważać na każde słowo. Żyłem w nieustannym napięciu psychicznym i ciągłym oczekiwaniu na uderzenie. To było destrukcyjne.

W 1989 czy 90 r. zostały opublikowane pierwsze informacje o tym, jaki jest stan psychiczny społeczeństwa polskiego, jak potwornie wzrosła ilość ludzi leczących się na choroby psychiczne. Wielu moich kolegów, którzy byli w różny sposób prześladowani, musiało podjąć tego typu leczenie.

Czy jakieś doświadczenia z tego czasu wspomina Pan dobrze? Znajomości, przyjaźnie?

Nie. Cały czas walczyliśmy o życie, żeby w miarę dawać sobie radę. Żadnych przyjaźni nie zawierałem. Utkwiła mi w duszy nieufność. Nie mamy specjalnie znajomych. Kiedyś byłem niesłychanie towarzyski, serdeczny. Potem się wszystko zmieniło. Nie ufam ludziom.

Jak ocenia Pan zmiany, które nastąpiły po 1989 r.?

Przypominam sobie Zjazd Solidarności Wielkopolskiej w Poznaniu, kiedy wszyscy spotkaliśmy się na Arenie. Trudno wyrazić tę radość. Zwyciężyliśmy! To było wspaniałe uczucie. Potem przyszła szara rzeczywistość. Ja byłem dziennikarzem, polonistą. Znam angielski, więc mogłem również uczyć angielskiego. Dawałem sobie radę z utrzymaniem rodziny, mimo że było bardzo cienko. Ale widziałem los innych ludzi, tę tragedię, która się rozgrywała już od pierwszych lat dziewięćdziesiątych. W 1990 r. zostało zwolnionych z pracy 300 tysięcy ludzi. Po roku prawie milion ludzi nie miało pracy. Potem trzy miliony, cztery, pięć, sześć milionów. Niewyobrażalna tragedia. Ja wiedziałem, co to znaczy stracić pracę, być bez środków do życia.

To, co rozgrywało się na poziomie decyzji rządu, przyjmowałem z mieszanymi uczuciami i uważałem, że Solidarność postępuje zbyt łagodnie. Uderzał mnie egoizm tych (już pomijam komunistów, których po prostu totalnie nie cierpiałem), którzy nagle weszli na szczyty władzy i odwrócili się plecami do społeczeństwa, które wywalczyło im te ich wspaniałe pozycje i możliwości. Tragiczne było to brutalne przechodzenie w system kapitalistyczny, deptanie ludzkiej godności.

Nomenklatura pleniła się na wszelkie możliwe sposoby, obrosła w siłę. Upadanie firm, sprzedawanie za grosze było obrzydliwe. To była ta skaza, straszliwa rysa na pięknym obliczu tego, co powstawało. Mieliśmy wiele ufności. Tymczasem tragedia społeczeństwa polskiego była potężna, a właściwie nic na ten temat się nie mówi, nie pisze. To tak jakby gdzieś bokiem sobie przeszło.

Czy ubiegał się Pan o jakieś odszkodowanie z tytułu zwolnień z pracy, represji?

Zwróciłem się do IPN o znalezienie mojej teczki, bo to wszystko, co mnie dotknęło, nie wzięło się znikąd. Zapomniałem powiedzieć, że byłem wydelegowany przez Zarząd Regionu w Pile do zaopatrzenia w urządzenia typu linotypy mającej powstać drukarni. Jeździłem do Warszawy, Katowic, Łodzi, Krakowa, żeby kupić potrzebny sprzęt. Esbecy chyba się domyślali, musiał być jakiś przeciek. Uważam, że to również było powodem tego, że byłem obiektem tak silnej inwigilacji. Przywoziłem z Warszawy materiały dla powstającej Solidarności, druki itd. Plątali się za mną dziwni ludzie. Myślałem więc, że jest jakaś dokumentacja na ten temat. Zwróciłem się do IPN, a IPN odpowiedział, że badali w Pile, w Bydgoszczy, w Gdańsku i nic nie znaleźli. Nie chce mi się wierzyć. Czesław Masianis (obrońca zagrożonych przez władzę) opowiadał mi, że kiedy się raz spotkaliśmy i poszliśmy do piekarni, złożono na mnie donos, że byliśmy widziani i rozmawialiśmy o czymś, co być może było nielegalne. Liczyłem, że ten donos się znajdzie. Niestety nie. Ale z drugiej strony dowiedziałem się, że esbecy w 1989 r. spalili w lesie prawie dwie tony akt prawdopodobnie dotyczących stanu wojennego.

Jak sobie Pan dzisiaj radzi?

Jest niełatwo, ale walczymy o przetrwanie. Niedługo przejdę na emeryturę, więc sytuacja się pogorszy. Ale liczę na to, że dostanę jakąś dodatkową pracę w szkole i dorobię. Żadnym działaczem nie byłem, internowany nie byłem itd. Trudno samego siebie oceniać. Działania esbecji polegały głównie na tym, aby w sposób cichy, niedostrzegalny niszczyć ludzi, którzy się nie poddawali. Takich jak ja były miliony. I wszyscy podlegaliśmy tym samym prawom, tej samej presji, stałemu poczuciu zagrożenia.

Co jest piękne, co temu pokoleniu nigdy nie zostanie odebrane? Poczucie wypełnienia misji. Ono zareagowało prawidłowo. Ten entuzjazm tysięcy ludzi. Ta odwaga wielu i nielicznych. To było coś fantastycznego. Ale to było naszą główną zbrodnią.

Społeczeństwo się odradza, jednak uważam, że teraz w jakimś stopniu jest chore. To jest kwestia moralności. To jest kwestia godności narodowej, poczucia godności osobistej, spokojnego bytu. To w te wartości uderzył stan wojenny.

Wywiad powstał w ramach projektu EACEA Fundacji KOS i Archiwum Akt Nowych „Ostatnie ofiary stalinizmu w Polsce w okresie stanu wojennego 1981–1983 i ich obrońcy”.

Wywiad Grzegorza Kaczorowskiego z Michałem Gulgowskim pt. „Byłem przede wszystkim dziennikarzem” znajduje się na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Grzegorza Kaczorowskiego z Michałem Gulgowskim pt. „Byłem przede wszystkim dziennikarzem” na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pamięci Stanisława Łaszczyka i innych działaczy opozycji niepodległościowej, którzy nie doczekali należnego uhonorowania

Zabrakło dekomunizacji i lustracji, by mówić o pełnej niepodległości, elementarnej sprawiedliwości i całkowitej demokracji. W nowej Polsce nie osądzono (choćby symbolicznie) komunistycznych satrapów.

Piotr Hlebowicz

Od tamtych wydarzeń, gdy należało mieć sporo odwagi, hartu ducha i szczęścia – minęło już prawie 40 lat. Ilu nas było – konspiratorów, drukarzy, „zadymiarzy”, łączników, kurierów, kolporterów? Trudno dziś dokładnie określić. Pewnie kilkanaście tysięcy w całym kraju (tych najbardziej aktywnych).

Stanisław Łaszczyk | Fot. z archiwum autora

Ilu zginęło z rąk komunistycznych oprawców, straciło zdrowie, pracę, szansę na karierę zawodową z powodu swego sprzeciwu względem czerwonego zła? Tego również nikt nie jest w stanie obliczyć. Po 1989 roku społeczeństwo przeszło z okresu komunizmu do problemów życia codziennego, zaczęła się nowa era w historii naszego kraju. Zabrakło – niestety – dekomunizacji i lustracji, by mówić o pełnej niepodległości, elementarnej sprawiedliwości i całkowitej demokracji.

W nowej Polsce nie osądzono (choćby symbolicznie) komunistycznych satrapów za haniebne czyny, które ze swą kamarylą popełnili w latach 1944–1989. Nomenklatura komunistyczna, która przed 1989 rokiem była u steru władzy, powróciła do rządów po roku 1992, dzięki nowym przyjaciołom z dawnej opozycji kontraktowej. Wiadomo – umów „okrągłego stołu” należało dochować za wszelką cenę, dla premiera Mazowieckiego była to sprawa „honoru”. Premier Jan Olszewski w czerwcu 1992 r. próbował naprawić te błędy, zarządzając lustrację polityków. Natknął się jednak na mur wrogości, zwłaszcza ze strony ówczesnego prezydenta RP Lecha Wałęsy, który doprowadził do odwołania gabinetu Rady Ministrów.

Przez długi czas w sprawach lustracyjnych zaległa grobowa cisza. A o cichych bohaterach niosących na swoich plecach przez długie 8 lat główny ciężar walki przeciwko komunie – zapomniano na ponad dwie dekady.

Starsi uczestnicy ruchu konspiracyjnego już dawno nie żyją, a w obecnie odchodzą następne pokolenia działaczy niepodległościowych. Większość z nich wegetowała na mizernych rentach i emeryturach, podczas gdy równolegle, przez ponad 25 lat, byli funkcjonariusze komunistycznych służb represyjnych i partyjni bonzowie otrzymywali nieprzyzwoicie wysokie świadczenia emerytalne. Należy przypomnieć, że w okresie swej „pracy” nie odprowadzili do ZUS ani jednej złotówki!

Jednym z takich poszkodowanych i zapomnianych był zmarły 1 października 2020 r. w Kwapince koło Gdowa Stanisław Łaszczyk, gorący patriota i uczestnik konspiracji w latach 1982–1989. Miałem przyjemność z nim współpracować w tych ciężkich czasach. (…)

Dostarczaliśmy Stanisławowi prasę, w większości wydrukowaną w naszej drukarni w Zagórzanach. Wśród nich były m.in. takie tytuły: „Solidarność Zwycięży”, „Solidarność Rolników”, „Żywią i Bronią”, „Kurierek B”, „Solidarność Walcząca” oraz wiele innych pozycji.

Stanisław był zamiłowanym koniarzem – „od zawsze” hodował parę koni rasy arabskiej. Co jakiś czas na ulubionej klaczce przyjeżdżał do nas skrótem przez pola (kilka kilometrów) i odbierał pakunki z prasą, plakatami i ulotkami. – Nawet gdybym został namierzony przez esbeków czy milicjantów – nie byliby w stanie mnie złapać, przecież gazikiem po ornych polach i przez potoki za mną nie pojadą – żartował.

Rozpoczynając pracę w podziemiu, musieliśmy się nauczyć zasad konspiracji i ściśle ich przestrzegać. Od tego zależało bezpieczeństwo nasze i naszych najbliższych, jak również efekty pracy podziemnej. Pomogły nam w tym dwie broszury, wydane poza cenzurą: „Mały Konspirator” oraz „Obywatel a służba bezpieczeństwa”. Zdobyłem je i dałem do przestudiowania ludziom z naszego środowiska. Stanisław był zaskoczony, iż w tym PRL-owskim bezprawiu mamy jednak sporo praw, o których nic nie wiemy! Więc z praw tych zaczęliśmy korzystać w czasie aresztowań, przesłuchań i rewizji. Te niewielkie książeczki nie raz wybawiły nas z różnych opresji i pułapek służby bezpieczeństwa.

Wspaniałymi nauczycielami w dziedzinie pracy konspiracyjnej byli również starzy żołnierze AK, którzy włączyli się do nowego nurtu podziemia solidarnościowego. Dla niektórych z nich była to już kolejna – druga lub trzecia – konspiracja.

(…) 8 lat pracy konspiracyjnej zaowocowało dla Stanisława bardzo lichą, wprost głodową emeryturą z KRUS. Dopiero niedawno Stanisław otrzymał status Działacza Opozycji Antykomunistycznej, co wiązało się z otrzymywaniem mizernego dodatku z tego tytułu. Nie doczekał ustawowego wyrównania swojej emerytury do 2400 zł brutto (ustawa została uchwalona przez Parlament w końcu sierpnia 2020 r.). Zmarł nagle 1 października tegoż roku. Odszedł patriota w starym stylu, dla którego Polska była najwyższym nakazem i dobrem nadrzędnym.

Cały artykuł Piotra Hlebowicza pt. „Pamięci Stanisława Łaszczyka oraz innych działaczy opozycji niepodległościowej” znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Piotra Hlebowicza pt. „Pamięci Stanisława Łaszczyka oraz innych działaczy opozycji niepodległościowej” na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Odpowiedź K. Tatarowskiemu ws. wpływów politycznych w Radiu Wolna Europa / Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” nr 77/2020

Czy RP RWE była antykomunistyczna, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalnemu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu?

Andrzej Świdlicki

Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe

Polemikę Konrada Tatarowskiego z moimi Pięknoduchami, radiowcami i szpiegami odbieram jako próbę obrony hagiograficznego podejścia do dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Jego „aksjologię” KT obrał sobie za temat pracy habilitacyjnej, będącej twórczym zastosowaniem greckich dytyrambów ku czci Dionizosa w kontekście polskiej transformacji ustrojowej. Kilka myśli z tej pracy dla naświetlenia kontekstu polemiki.

Tatarowski przyznał, że „Nowak nie był pozbawiony wad”, ale jego pisarstwo i działalność polityczna odznacza się „współczynnikiem aksjologicznym”. Wielu współczesnych Nowaka miało o tym „współczynniku” niskie wyobrażenie, a dla niektórych, np. Mariana Hemara, był tromtadracją. Jego reputacja męża stanu, polityka i człowieka czynu oparta jest głównie na autoreklamie, hołdach składanych przez ludzi materialnie od niego zależnych i – last but not least – posłuszeństwie wobec Amerykanów, zwłaszcza CIA i Z. Brzezińskiego. Był człowiekiem uraźliwym, wyczulonym na punkcie swego ego, ustawiał jednych przeciw drugim, miał swoich węszycieli, obsesyjną niemal potrzebę zwalczania kogoś i demonizowania wrogów, przez politykę rozumiał personalne nagonki, zagrywki i kampanie. „Dawniej groził Kwaśniewskiemu Ameryką, a teraz już – Ukraińcom Kwaśniewskim” – pisał J. Giedroyciowi B. Osadczuk w lipcu 1996 r.

W swojej apologii Tatarowski opisuje Nowaka jako „rzecznika polskich spraw”. Trzeba dodać: samozwańczego. Był doradcą Departamentu Stanu i NED, i im doradzał. Członkowie Kongresu Polonii Amerykańskiej rozczarowali się do niego i musiał z organizacji wystąpić. Od żadnej polskiej instytucji publicznego zaufania mandatu nie miał i nie był przez nią rozliczany. Po 1989 r. dał się poznać jako „wujek [nieproszona] dobra rada”, agitujący za podporządkowaniem Polski hegemonii USA i interesom żydowskiego lobby.

„Fakty dotyczące oskarżeń Jana Nowaka o kolaborację z Niemcami wydają się oczywiste” – pisze Tatarowski. Może oczywiste wydają się jemu jako twórcy pionierskiej w naukach społecznych koncepcji „współczynnika aksjologicznego”, ale nie były oczywiste dla Tadeusza Żenczykowskiego, któremu Nowak wypowiedział wieloletnią przyjaźń, gdy w te oskarżenia zaczął się wgłębiać.

Przeciwstawiając linię rozgłośni węgierskiej linii rozgłośni polskiej w październiku 1956 r., by pochwalić swego idola za polityczny umiar, Tatarowski pisze: „Głos Wolnych Węgier RWE, który przyjął puste hasła polityki wyzwolenia za dobrą monetę, wybrał w owych dniach zupełnie inną strategię; wzywał do czynnej walki z komunistycznym reżimem, atakował Imrego Nagya…”. Istotnie Głos Wolnych Węgier, jak rozgłośnia węgierska nazywała się do 1958 r., podżegał Węgrów do oporu, sugerując, że pomoc Zachodu jest bliska, ale polityka wyzwolenia (KT powinien był napisać: doktryny wyzwalania) była czymś więcej niż „pustym hasłem”, była oficjalną polityką Departamentu Stanu z czasów Johna F. Dullesa. I nie jest prawdą, że Głos Wolnych Węgier z własnej inicjatywy „przyjął” te hasła za dobrą monetę; zostały mu narzucone przez Amerykanów dążących do przetestowania doktryny wyzwalania na węgierskich doświadczalnych królikach.

Tatarowski wymienia pisarzy będących podporą rozgłośni w Monachium, ale pomija twórców, którzy odmówili z nią współpracy lub się do niej rozczarowali. Do pierwszej grupy należą m.in. Czesław Miłosz i Andrzej Bobkowski. Do drugiej Gustaw Herling-Grudziński, który po trzech latach odszedł, zniechęcony pracą „wyrobniczą”. Potem freelansował, by pod koniec lat 60., rozczarowany stosunkiem RP RWE do inwazji na Czechosłowację, zerwać relacje na dobre.

Trzeba też wspomnieć o literatach, którzy chcieli współpracować z RP RWE, ale w oczach dyrektora Nowaka ich twórczość bądź polityczne afiliacje nie znalazły uznania. Oprócz J. Mackiewicza ten los spotkał m.in. Sergiusza Piaseckiego.

Tatarowski uważa Nowaka za pierwszego dyrektora RP RWE (był trzecim) i twórcę koncepcji programowej, która w rzeczywistości powstała w okresie nadawania z Nowego Jorku, a jej autorem był pierwszy dyrektor Lesław Bodeński, choć inspiracja zapewne wyszła od amerykańskiego wywiadu i dyplomacji. KT zamieszcza listę pisarzy i dziennikarzy RP RWE, twierdząc, że nie mieli „niczego wspólnego z NiD-em” (ugrupowanie Niepodległość i Demokracja, którego deklaracja ideowa ma wolnomularskie naleciałości) i „żaden z nich oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii”.

Tymczasem figurujący na jego liście Tadeusz Nowakowski był członkiem NiD-u (po co mu to było potrzebne – dla chleba, panie, dla chleba, czy dla bułki z szynką – niech zostanie jego słodką tajemnicą), a wśród publicystów rzekomo niezaangażowanych w działalność polityczną wymienia Aleksandrę Stypułkowską – działaczkę Stronnictwa Narodowego. Jakby nie wiedział, że redaktorzy do pracy w Monachium pochodzili z partyjnego, emigracyjnego klucza, co było wyrazem polsko-amerykańskiego partnerstwa, które przeżyło się z końcem lat 60., gdy zaczęto zatrudniać dziennikarzy z Polski.

Na twierdzenie Tatarowskiego: „imputowanie mu [Nowakowi] udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją”, pozostaje tylko rozłożyć ręce i zacytować Jacka Kleyffa: „O święta naiwności, staraj się przy mnie zawsze stać, daj jeszcze trochę pożyć…”. Nowak nie zostałby dyrektorem rozgłośni w Monachium, gdyby nie poparcie czołowych osób zaangażowanych w operację Bergu, o czym piszę na s. 31–32 i 47–49 t. 1. O samej operacji wiedział i ją aprobował, był we władzach NiD-u, jednego z trzech politycznych stronnictw skompromitowanych przez tę akcję.

KT zarzuca mi, że powołuję się na oświadczenie „Johannesa Kassnera, volksdeutscha, oskarżonego w Polsce o zbrodnie wojenne”, przedrukowane w książce A. Czechowicza. Nie da się napisać historii RP RWE, nie powołując się na nie, bo to jakby napisać, że Służba Bezpieczeństwa rozgłośni nie infiltrowała. Po drugie nie Johannesa, tylko Johanna lub Jana, po trzecie Kassner tylko firmował oświadczenie, którego autorem był Bazyli Koczubej – dyrektor personalny w okupacyjnym, komisarycznym zarządzie skonfiskowanych żydowskich nieruchomości.

Po czwarte Kassner podpisał volkslistę z polecenia polskiej Dwójki w Budapeszcie i miał zasługi dla wywiadu AK. Nie był też oskarżony w Polsce o zbrodnie wojenne, bo gdyby był, to by w 1958 r. stamtąd nie wyjechał, gdy odwiedzał rodzinę. Nowak zdemonizował Kassnera, a KT wdycha te demoniczne opary in odore sanctitatis.

Polemika między autorem a czytelnikiem, który jego książki nie przeczytał, a ma z góry ukształtowane wyobrażenia o jej temacie, nie ma większego sensu, jest jak przekonywanie zakochanego, że obiekt jego amorów nie jest tym, czym mu się wydaje. KT pisze: „Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów (…) Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji”.

To zupełnie jak cytat z foldera reklamującego egzotyczne wakacje albo napis na pudełku z czekoladkami. Nie odmawiam rozgłośni zasług. Była rakiem na bezrybiu, miała smak owocu zakazanego, mit wykreowany przez zagłuszanie, dobre pióra, praca w niej była pasjonująca – ale przecież nie była z łaski bożej ani polska w tym sensie, że podlegała kontroli polskiego ośrodka politycznego, lecz służyła politycznym celom USA. Najwięcej do powiedzenia zawsze miał w niej Departament Stanu, i to nawet w okresie do 1958 r., gdy w Monachium działał obsadzony przez CIA dział doradcy politycznego.

Nie wiem, skąd KT wie – bo o brak spostrzegawczości go nie posądzam – że RP RWE była rozgłośnią antykomunistyczną, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalnemu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu, a niektórzy opozycjoniści, jak np. Jacek Trznadel, zarzucali jej lustracyjną powściągliwość.

Tatarowskiego dziwi, że zatrudniłem się w Monachium. Otóż byłem tam chińskim agentem wykradającym plany nadajników dla Huawei, a dzięki mnie koncern ten zdobył przewagę w technologii 5G.

Kilka słów o Józefie Mackiewiczu, który – jak pisze Tatarowski – mieszkał w pobliżu rozgłośni, ale jej progu nigdy nie przekroczył. Niechby spróbował – radiowe security ogłosiłoby alarm przeciwlotniczy. Dalej KT pisze, że mimo, iż progu nie przekroczył, to jego karierze pisarskiej to nie przeszkodziło. Tu pozostaje westchnąć za poetą: „Ach, dokądże wciągnąłeś mnie, amorze zdradliwy, nie zdołam tego wyrazić słowami”. Jan Nowak nie tylko odciął Mackiewicza od słuchaczy w Polsce; także od przekładów jego książek na niemiecki i angielski, także od polskiej prasy emigracyjnej. Skutkiem było to, że jego książki stały się szerzej dostępne w Polsce dopiero w latach 80. dzięki podziemnym wydawcom. No i co ma oznaczać stwierdzenie: „Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku”. Może KT nie wie o jego antecedencjach sięgających 20 lat wstecz.

W sprawie sowieckiej i niemieckiej okupacji Wilna i postawy Mackiewicza w tym okresie odsyłam Tatarowskiego do artykułu Tomasza Balbusa Obsada i uposażenie pracowników wileńskiego „Gońca Codziennego” (uzupełnienie do sprawy Czesława Ancerewicza, w Wywiad i kontrwywiad wojskowy II RP, pod redakcją Tadeusza Dubickiego, t. VIII, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2017. Balbus pisze też o „wyroku” na pisarza w książce „Fakir” Sergiusz Kościałkowski, t. 1, Życie i wojna na Wileńszczyźnie, IPN, Warszawa 2018, powołując się m.in. na protokoły przesłuchań Adama Boryczki (1954). Sam J. Mackiewicz ustosunkował się do tzw. sprawy w artykule „Redaktor” Bohdan Mackiewicz w napisanej wspólnie z Barbarą Toporską książce Droga Pani, opublikowanej w 1994, 1998 i 2012 przez Kontrę. No i jest książka S. Piaseckiego Dla honoru organizacji, PFK, Londyn 1964 (LTW 2000).

Kto krzyczy: „Niech żyje!” – musi płacić za pogrzeb (Stanisław Jerzy Lec). Ten przykry wymóg dotyczy także mierniczych „współczynnika aksjologicznego”.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polemika w sprawie konfliktu Józef Mackiewicz – Jan Nowak Jeziorański/ Konrad Tatarowski, „Kurier WNET” nr 77/2020

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu. Czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Konrad Tatarowski

Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie

(w odpowiedzi na jego tekst „Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB”)

Drogi Andrzeju,

Pracowaliśmy przez wiele lat w tym samym gmachu przy Ogrodzie Angielskim w Monachium, ale czytając Twoje ostatnie publikacje – z ostatnim tekstem Józef Mackiewicz, Radio Wola Europa i SB („Kurier WNET” 75 / 2020), który w skróconej postaci powtarza tezy zawarte w książce Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy… – odnoszę wrażenie, że pracowaliśmy w zupełnie różnych instytucjach.

Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów, od Jana Nowaka-Jeziorańskiego poczynając. Radia, w którym „Polacy mówią do Polaków” i za pośrednictwem zróżnicowanych form komunikacyjnych, od informacji do wysublimowanych artystycznych środków wypowiedzi – jak znakomite i nowatorskie słuchowiska radiowe – dostarczają słuchaczom w Polsce prawdziwych informacji o Polsce i świecie otaczającym, a także pokarmu duchowego i godziwej rozrywki.

Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji.

Pierwszym dyrektorem i twórcą koncepcji programowej tej rozgłośni był Jan Nowak-Jeziorański, a czołowymi postaciami, które ów program w pierwszych latach realizowały, byli między innymi Wojciech Trojanowski, Wiktor Trościanko, Aleksandra Stypułowska, Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Nowakowski, a także Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Tadeusz Wittlin, Marian Hemar czy Stanisław Baliński. Żaden z wymienionych wybitnych pisarzy i dziennikarzy nie miał nic wspólnego z NiD-em, który, jak piszesz, był w sekcji polskiej „najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym”. Żaden też z nich – oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii (dość zresztą hermetycznych), na względzie głównie mając dobro słuchaczy w kraju i satysfakcję czerpiąc z możliwości (prawie) bezpośredniego z nimi kontaktu. O standardach dziennikarskich i misji kulturowej RWE pięknie i mądrze pisała badaczka młodszej generacji, Violetta Wejs-Milewska, między innymi w rozdziale Zamiast podsumowania w książce Buenos Aires – Gwatemala – Montevideo – Nowy Jork – Paryż. Listy do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i innych, Białystok 2018. Polecam, tak samo zresztą jak jej inne, oparte na rzetelnej dokumentacji źródłowej, książki i artykuły.

Ty zatrudniłeś się w Rozgłośni, która – cytuję Twój artykuł: „W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżniały trzy elementy: wojenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg”.

Mając taką wiedzę i wyobrażenie o genezie i długoletniej działalności Rozgłośni Polskiej RWE, kierowanej do 1976 roku przez Jan Nowaka, a kontynuowanej przez jego następców, Kazimierza Michałowskiego i innych – dziwię się, że podjąłeś w niej pracę. A przechodząc do meritum: rzeczywiście, Zdzisław Jeziorański (okupacyjny pseudonim Jan Nowak) i jego najbliżsi współpracownicy brali udział w konspiracyjnej walce z hitlerowskim okupantem w strukturach Armii Krajowej. No bo we współpracy z kim, jak nie ze zorganizowanym ruchem oporu, mieliby tę walkę toczyć?

Nowak-Jeziorański rzeczywiście był członkiem NiD-u, ale imputowanie mu udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją. Od przemówienia inaugurującego działalność Głosu Wolnej Polski 3 maja 1952 roku – mając w pamięci tragedię powstania warszawskiego – konsekwentnie przestrzegał przed podejmowaniem przez „gorące głowy” w społeczeństwie polskim zbrojnej walki z sowieckim okupantem. Z tego też się wywodzi przyjęta przez niego strategia ewolucyjnej, czy graduacyjnej walki z komunizmem. Omawiam to i analizuję w mojej książce Aksjologia i polityka w pisarstwie i działalności Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Łódź 2010.

Na próby przemycania zaszyfrowanych informacji wywiadowczych w programie RWE – były takie w początkowej fazie działalności – reagował ostro i skutecznie, o czym sam pisze w Polsce z oddali, pierwszym tomie swoich radiowych wspomnień (w wydaniu krajowym opublikowanym łącznie z Wojną w eterze). Tam też wiele miejsca poświęca walce z Amerykanami o utrzymanie i poszerzenie autonomii programowej Rozgłośni Polskiej RWE. Najwięcej miejsca zajmuje jednak charakterystyka specyfiki programowej RWE i ludzi, którzy ją tworzyli, i to już zdecydowanie wykracza poza ramy politycznych, a z pewnością partyjniackich uprzedzeń.

Józef Mackiewicz, który wymieniony jest jako główny bohater Twojego artykułu, rzeczywiście progów monachijskiej Rozgłośni nigdy nie przekroczył, choć mieszkał w jej pobliżu. Ani w okresie, kiedy dyrektorem Rozgłośni Polskiej był Jan Nowak, ani później. Nie przeszkodziło mu to jednak w karierze pisarskiej, należał przecież do najbardziej poczytnych autorów londyńskich „Wiadomości”, jego książki były wydawane i cieszyły się powodzeniem wśród czytelników. Twój artykuł nie wnosi żadnych nowych informacji o jego życiu i twórczości – oprócz tego, że już na początku autorytatywnie stwierdzasz, że stawiane mu zarzuty o współpracę z wydawaną w Wilnie hitlerowską gadzinówką „Goniec Codzienny” były nieprawdziwe. Czyżby zatem nie opublikował tam kilku tekstów o charakterze literackim i publicystycznym?

O „sprawie Mackiewicza” w skrócie

„Sprawa Mackiewicza” jest złożona, wielowątkowa i z biegiem lat wydaje się coraz bardziej, a nie mniej skomplikowana. Różne jej aspekty i konteksty wydobył i skomentował Włodzimierz Bolecki w książce Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991. I do jego ustaleń tutaj się odwołam.

Tak zwaną „sprawę Mackiewicza” tworzą – jego zdaniem – cztery tematy. Pierwszy z nich to ocena publikacji autora „Kontry” w okresie II wojny światowej. Drugi – to wyjaśnienie okoliczności i zasadności wydania przez Sąd Specjalny Armii Krajowej wyroku śmierci na Józefa Mackiewicza; po trzecie obiektywne zbadanie zasadności oskarżeń wysuwanych wobec pisarza; po czwarte wreszcie, stawia Bolecki pytanie, jaki sens wynika ze „sprawy Mackiewicza” dla dzisiejszego myślenia o sprawach polskich.

Skupię się tutaj na rzeczowym aspekcie oskarżeń wysuwanych przeciwko pisarzowi. Jak pisze Bolecki: „Chodzi o ocenę publikacji Józefa Mackiewicza w okresie, którego umowne granice stanowią daty: październik 1939–3 czerwca 1943. Jak wiadomo, po pierwszym zajęciu Wilna przez bolszewików, jesienią 1939 r. Józef Mackiewicz publikował w prasie litewskiej – daty artykułów, ich liczba i treść nie są dokładnie znane (…). A wreszcie, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Józef Mackiewicz opublikował w hitlerowskiej gadzinówce »Goniec Codzienny« pięć artykułów. Były to w roku 1941 cztery pozycje – trzy materiały literackie (szkice i fragmenty późniejszej powieści Droga donikąd) oraz jeden felieton poświęcony politycznym konsekwencjom ataku III Rzeszy na ZSRR. Natomiast w roku 1943 Mackiewicz opublikował wywiad na temat swego pobytu w Katyniu (3.VI.1943 r.)”.

Oskarżenia przeciwko Mackiewiczowi formułowała grupa wileńskich działaczy związanych z Biurem Informacji i Propagandy Armii Krajowej w Wilnie; zapewne pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku został na pisarza wydany wyrok śmierci – niedługo potem (prawdopodobnie) formalnie odwołany. W kwietniu 1943 r. – po odkryciu przez Niemców masowych mogił w Katyniu – Mackiewicz otrzymał propozycję wyjazdu wraz z grupą niezależnych obserwatorów, aby ich odkrycie zweryfikować, potwierdzić i uwiarygodnić przed światową opinią publiczną. Pisarz uzależnił swój udział w tym przedsięwzięciu od zgody Komendy Okręgu Armii Krajowej w Wilnie. Zgoda ta została udzielona i pod koniec maja Mackiewicz znalazł się w Katyniu.

Rozwikłanie okoliczności, w jakich skazano Mackiewicza, dodatkowo komplikuje fakt, że nie zachowały się dokumenty, na podstawie których Sąd Specjalny AK wydał wyrok, ani też dlaczego go odwołał. Nie jest też jasna rola, jaką pisarz pełnił w „Gońcu Codziennym”: czy uczestniczył w pracach redakcyjnych, czy też jedynie opublikował w niej kilka tekstów o charakterze literackim. W każdym razie Sąd Koleżeński Związku Dziennikarzy RP, który zebrał się w Rzymie, 12 listopada 1945 r. wydał orzeczenie, w którym uniewinnił Mackiewicza od zarzutu pracy w niemieckiej gadzinówce, równocześnie stwierdzając: „fakt bezsporny, że w październiku 1939 r., gdy Wilno znajdowało się pod okupacją sowiecką, a władze polskie na tym terenie nie były czynne, pan Józef Mackiewicz zamieścił w dzienniku litewskim »Lietuvos Żinios«, popierającym jak cała prasa litewska dążenia litewskie do zagarnięcia części terytorium polskiego, artykuł o charakterze politycznym, ostro krytykującym wewnętrzne stosunki w państwie polskim. Tym postępowaniem pan Józef Mackiewicz, jako członek Związku Dziennikarzy RP, przekroczył granicę dyscypliny obywatelskiej, która jest podstawową częścią składową etyki dziennikarskiej”.

W ten oto sposób otwiera się przed nami nowy wymiar „sprawy Mackiewicza” i znowu pojawia się pytanie: o co się go właściwie oskarża? Osoby zainteresowane dalszym rozplątywaniem tego kłębu, z którego ciągle wystaje jakaś nowa nić – odsyłam do cytowanej książki Włodzimierza Boleckiego.

W oparciu o przytoczone tu fakty wydaje się jednak, że trudno byłoby zbudować jednoznaczny, czarno-biały wizerunek kolaboranta i zdrajcy, choć oczywiście sam fakt wydrukowania kilku tekstów na łamach „Gońca Codziennego” w 1941 roku był naganny, a jego publicystyka na łamach litewskiej prasy mogła wzbudzać kontrowersje.

Z drugiej strony, „sprawa Mackiewicza” wzbudzała wiele emocji, których sam zainteresowany studzić się nie starał. Wręcz przeciwnie – w swojej publicystyce bywał zaczepny i agresywny, często mało przywiązując wagi do formy i merytorycznej strony swojej argumentacji. Przykładem tego może być jego replika na atak Nowaka-Jeziorańskiego, do której jeszcze powrócę.

Atak Jana Nowaka-Jeziorańskiego

Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku, po opublikowaniu przez dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE w piśmie „Na Antenie” – w pierwszym numerze dołączonym do londyńskiego „Orła Białego” – Listu otwartego, adresowanego do Juliusza Sakowskiego, redaktora londyńskich „Wiadomości”, w którym Nowak wyjaśniał, że: „nasza Rozgłośnia i redakcja nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za artykuł p. Józefa Mackiewicza »List pasterski«, umieszczony na pierwszej stronie »Wiadomości« z dnia 23 marca. Nie wdając się w polemikę z treścią artykułu, daliśmy wyraz naszemu przekonaniu, że p. Józef Mackiewicz nie jest właściwym autorem do wydawania sądów o postawie patriotycznej i obywatelskiej kogokolwiek, a zwłaszcza Kardynała Wyszyńskiego, z uwagi na własną działalność w czasie ostatniej wojny i poglądy wypowiadane na łamach prasy wydawanej przez okupantów”. W dalszej części cytowanego tekstu uderzał jeszcze mocniej:

„Emil Skiwski, Feliks Burdecki i Józef Mackiewicz byli dla nas tym, czym dla Anglików lord How-how, powieszony przez nich po wojnie. Jak pisał Korboński, pod okupacją rodak-kolaborant był gorszy od Niemca-gestapowca” – i tutaj już wyraźnie widać, że niechęć do osoby autora „Drogi donikąd” przesłoniła racjonalną argumentację.

Juliusz Sakowski, który redagował w tym czasie „Wiadomości” w zastępstwie chorego Mieczysława Grydzewskiego, oświadczenia Nowaka, stanowiącego atak personalny na Józefa Mackiewicza – a zarazem, dodajmy, ingerującego w politykę programową i personalną londyńskiego tygodnika – nie opublikował.

Konsekwencją tego było zerwanie przez Nowaka-Jeziorańskiego współpracy z „Wiadomościami”. Pisał o tym w Wojnie w eterze: „Jeśli Sakowski liczył na to, że skapituluję albo »Na Antenie« przestanie wychodzić – spotkał go zawód. Przygarnął nas miesięcznik »Orzeł Biały«, organ Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Niestety, pismo miało nakład dziesięć razy mniejszy od »Wiadomości«. Straciliśmy wielu czytelników, a »Wiadomości« – atrakcyjny materiał. Stratne były obie strony”. To, że stratne były obie strony, nie ulega wątpliwości, bo redagowane przez Zygmunta Jabłońskiego w latach 1963–1969 „Na Antenie” było wielotematyczną i wielogatunkową swoistą drukowaną wizytówką RWE, a z perspektywy półwiecza patrząc – nieocenionym źródłem dla badaczy programu i historii Rozgłośni. Później pismo zmieniło charakter, publikując prawie wyłącznie teksty o profilu informacyjnym i społeczno-politycznym, dla dzisiejszego czytelnika dość hermetycznym i nudnym.

Jan Nowak-Jeziorański przywołał też postać Mackiewicza w rozdziale Akcja specjalna, łącząc go z przygotowywanymi przeciwko niemu (Nowakowi) przez służbę bezpieczeństwa PRL na początku lat 70. oszczerczymi pomówieniami. Już na pierwszy rzut oka wiązanie ideowego wroga komunizmu z akcją specjalną przygotowywaną przez służby PRL-u brzmi dziwnie i mało wiarygodnie. Na dodatek Jeziorański sam obrócił wniwecz swoje oskarżenie, kończąc fragmenty poświęcone „fałszywkom” przypomnieniem wizyty, którą złożył mu inspektor niemieckiej policji kryminalnej: „Wręczyłem mu siedemnaście oryginalnych listów anonimowych, otrzymanych między listopadem 1974 roku a marcem 1975, oraz wycinek prasy niemieckiej z ręcznym dopiskiem i podpisem Józefa Mackiewicza.

Wezwany na policję Mackiewicz stwierdził kategorycznie, że jego podpis został sfałszowany. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła jego oświadczenie”. Mimo to – dodajmy – Nowak nigdy swoich oskarżeń nie wycofał ani nie podał w wątpliwość.

Replika Józefa Mackiewicza

Mackiewicz odpowiedział na personalny atak Jana Nowaka w broszurze „…mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa”, wydanej w Monachium w 1969 roku. Rozpoczął od przypomnienia okoliczności „chuligańskiego ataku” na jego osobę, po czym zaznaczył, że nie będzie polemizować z Nowakiem – tu warto zacytować: „bo ten może mówić o mnie (…) chyba z czapką w ręku”.

Przedmiotem głównym swoich uwag uczynił rozgłośnię, którą jego adwersarz kierował. Pisząc o niej, określa ją w całym tekście mianem „radio Free Europe”, podkreślając tym jej amerykański, niepolski charakter i rodowód. Dużo w tekście Mackiewicza – który należałoby określić mianem politycznego paszkwilu – dość łatwych uogólnień i efekciarskich porównań („Sprzedani w Jałcie – kupieni przez CIA”), mało rzetelnej oceny i analizy programu radiowego, jego roli i znaczenia dla słuchaczy w kraju. A jeżeli już jakieś konkretne zarzuty się pojawiają, to trudno dociec ich źródła i zweryfikować ich prawdziwość.

Nie wiadomo zatem, skąd zaczerpnął Mackiewicz informacje, jakoby Komitet Wolnej Europy zalecał zastępowanie w audycjach RWE słowa „sowiecki” określeniem „radziecki”, aby… „dostosować się do życzeń komunistycznej Warszawy”, gdzie widział tajne instrukcje, aby przestawiać radiowe audycje na tory „bardziej socjalistyczne”. Kiedy i w jakiej audycji RWE mówiono o propagandzie PRL jako o „naszej propagandzie”, na jakiej podstawie wysuwa twierdzenie, że w Wolnej Europie stawia się na stworzenie w Polsce „narodowego komunizmu”, a równocześnie nieco wyżej pisze, iż program RWE zakłada: „pogodzenie się z ustrojem i wyrzeczenie się autentycznych haseł niepodległościowych za normę stałą”? Podobnych pytań pod adresem niezbyt obszernej broszury Mackiewicza można by postawić znacznie więcej.

Czytelnik tego tekstu obcuje wyłącznie z opiniami jego autora, formułowanymi w sposób autorytatywny, uzasadnionymi jedynie przekonaniem Mackiewicza o własnej, niepodważalnej racji. Nie cofa się przy tym przed insynuacją: „Free Europe nie reprezentuje żadnego wolnego poglądu politycznego, lecz wyłącznie obcą instrukcję odgórną. I tu przebiega granica pomiędzy polityką i agenturą”. Używa też obraźliwych określeń („kanalia Nowak”). I nawet kiedy porusza Mackiewicz problemy, które mogłyby stać się punktem wyjścia do merytorycznej dyskusji, na przykład na temat założeń politycznych doktryny gradualizmu albo stosunku Rozgłośni Polskiej do rewizjonistów – to autorytatywny ton, który przyjmuje, sprawia, że dyskusja staje się niemożliwa.

Oceniając publicystyczną działalność Józefa Mackiewicza, wielki zwolennik i znawca jego pisarstwa, Czesław Miłosz, w książce Rok myśliwego pisał: „Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista. Niektóre jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według wzoru wietrzenia wszędzie agentur. Toteż układając wybór jego pism publicystycznych, należałoby pamiętać, że płacił fantazjowaniem, czy nawet wariactwem za stałość swoich poglądów. Odsiew oczywistych błędów spotyka po śmierci wszystkich chyba piszących i myśl o tym powinna nas ustrzec od występowania w todze surowych sędziów”.

Podsumowanie

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu, który zakłada obecność zainteresowanych podmiotów w ramach określonego modelu komunikacji, z możliwością udzielenia im głosu lub przynajmniej prawa do repliki. A właściwie nie tyle wykraczał, co w ogóle się w nich nie mieścił. Trudno mówić o sporze w sytuacji, kiedy między jego stronami nie ma żadnego kontaktu i żadna z nich nie wykazuje nawet cienia chęci do kompromisu. W tej sytuacji, zamiast mówić o sporze czy kontrowersji, trzeba mówić o wojnie. I to takiej, którą prowadzi się aż do całkowitego zwycięstwa – albo klęski.

Dzisiejszemu czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Na szczęście z przypomnianego tu sporu sprzed ponad półwiecza obaj adwersarze wyszli cało – bo ich niepodważalne zasługi dla kultury polskiej są niepomiernie ważniejsze niż incydentalne kłótnie i charakterologiczne niedoskonałości. Z pewnością obaj nie byli spiżowymi bohaterami, ulepionymi wyłącznie ze szlachetnych kruszców. Nie byli, jak wszystkie wybitne jednostki, pozbawieni wad. To oczywiste.

Tym bardziej dziwi mnie – wracając do początku tej rozpoczętej w osobistym tonie polemiki z Andrzejem Świdlickim – jednoznaczne, czarno-białe usytuowanie bohaterów owego konfliktu, w którym jeden jest ucieleśnieniem wszelkich cnót, drugi zaś godnym potępienia prześladowcą. A na dodatek, jak pisze Świdlicki – od sierpnia 1940 roku zarządcą w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomości w Warszawie. Powołuje się przy tym na oświadczenie Johannesa Kassnera – volksdeutscha oskarżanego w Polsce o zbrodnie wojenne. Jego oświadczenie zostało opublikowane w książce agenta wywiadu PRL, Czechowicza, i służyło za podstawę przygotowanej przez SB akcji mającej zdyskredytować postać Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Świdlicki z godną lepszej sprawy dobrą wiarą relacjonuje przebieg owej krucjaty, mającej na celu zniszczenie dobrego imienia autora Kuriera z Warszawy i kierowanej przez niego monachijskiej rozgłośni.

No cóż, każdy ma prawo wybierać sobie sojuszników według własnych upodobań. Propagandyści PRL imputowali również Jeziorańskiemu homoseksualizm, za który rzekomo został wyrzucony z wojska, a nawet to, że w podchorążówce zgwałcił własną klacz. Oni działali w myśl odgórnych instrukcji, bo dla władz PRL Jan Nowak-Jeziorański był groźnym przeciwnikiem. Ale jakie motywy kierują młodszym o pokolenie publicystą, były redaktorem RWE, z przekonań antykomunistą?

Konrad Tatarowski w latach 1984–1994 był redaktorem w Rozgłośni Polskiej RWE, dokąd trafił po wyjeździe z kraju po 10-miesięcznym okresie internowania. W 1995 roku powrócił do pracy na Uniwersytecie Łódzkim, w ostatnich latach na stanowisku profesora w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Jest autorem kilku książek i wielu publikacji o Wolnej Europie i życiu literackim emigracji.

Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” znajduje się na s. 8–9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” na s. 8 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

18 października br. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej, lek. med. Władysław Kostrzewski

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia.

18 października 2020 r. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej – lek. med. Władysław Kostrzewski. Bezpośrednią przyczyną śmierci był COVID-19, który dodał się do innych niedomagań zdrowotnych. W. Kostrzewski urodził się 15 września 1948 w Gliwicach. W roku 1974 ukończył studia na Wydziale Lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a trzy lata później uzyskał specjalizację z anestezjologii.

Wśród wielu działań, podejmowanych przez doktora Kostrzewskiego i opisanych w Encyklopedii Solidarności, na uwagę zasługują dwie akcje o szczególnym znaczeniu.

Już w roku 1980 przewodził grupie działaczy, którzy doprowadzili do przekształcenia budowanego właśnie w Gliwicach gmachu PZPR w szpital położniczy, a domu szkoleń ZSMP – w przedszkole.

Natomiast do historii całej polskiej Solidarności przeszła przeprowadzona indywidualnie przez doktora Kostrzewskiego akcja w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. Dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia, co pozwoliło o świcie 13 grudnia utworzyć konspiracyjną strukturę o nazwie „Drugi Garnitur Gliwickiej Delegatury NSZZ Solidarność”. Już 13 grudnia przystąpiono do druku ulotek, a w następnych dniach, miesiącach i latach tak powołany Drugi Garnitur przewodził konspiracji w Gliwicach, obejmując swym oddziaływaniem kilka sąsiednich miast.

Władysław Kostrzewski został internowany 5 marca 1982. Zwolniono go w lipcu po 29-dniowej głodówce. Po powrocie uczestniczył w półjawnych działaniach grupy udzielającej pomocy rodzinom internowanych i aresztowanych działaczy. Od roku 1983 związał się z Solidarnością Walczącą, kontynuując współpracę z nurtem związkowym Solidarności. W roku 1989 znów organizował struktury „S” w gliwickiej służbie zdrowia.

W roku 2013 przeszedł na emeryturę, nie przestając kierować medyczną działalnością związkową. W roku 2000 został odznaczony Złotym Medalem Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, a w 2007 – krzyżem Semper Fidelis.

W Zmarłym tracimy niezłomnego patriotę i związkowca. Tracimy dzielnego kolegę i odważnego organizatora, od którego zaczęła się antykomunistyczna konspiracja stanu wojennego w Gliwicach.

Pogrzeb odbędzie się w sobotę 24 października 2020 r. Rozpocznie się o godz. 12.00 mszą świętą w kościele św. Antoniego w Gliwicach-Wójtowej Wsi.

40 lat NZS: Nam udało się coś zmienić; naszym następcom też może się udać/ Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” 76/2020

NZS istnieje i działa nadal. Są młodzi ludzie wyznający te same wartości i kontynuujący jego działalność. Utrzymują autentyczną więź z poprzedzającymi ich pokoleniami członków, w tym z założycielami.

Zbigniew Kopczyński

Niezależne Zrzeszenie Studentów

Obecna sytuacja w nauce polskiej to wyzwanie dla młodych, pełnych energii kontynuatorów Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jest tyle do naprawienia, i to teraz. Skoro nam udało się coś zmienić, dlaczego nie miałoby się udać naszym następcom?

Nieco w cieniu 40 rocznicy sierpniowych strajków i powstania Solidarności obchodzona jest również 40 rocznica powstania NZS, czyli Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Obchody, zaplanowane na cały rok, rozpoczęły się w lutym Balem Alumnów w podcieniach Zamku Królewskiego w Warszawie. Impreza, która miała być ogólnopolską inauguracją obchodów, stała się ich punktem kulminacyjnym, jako że wybuch pandemii spowodował odwołanie pozostałych lub przeprowadzenie ich w sposób kameralny, z ograniczoną liczbą uczestników.

Kameralnie również mówi się i pisze o czterdziestoleciu NZS. Czterdziestolecie, bo NZS istnieje i działa nadal, choć nie jest już organizacją masową. Jest też inny niż pierwotny NZS, tak jak inni są ludzie, czasy i wyzwania. Niemniej cenne jest, że są młodzi ludzie wyznający te same wartości i kontynuujący w zmienionej rzeczywistości organizacyjnej istnienie i działalność Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Zresztą NZS jest jedyną chyba organizacją studencką utrzymującą autentyczną więź z poprzedzającymi ich pokoleniami członków, w tym z założycielami Zrzeszenia.

Umowy, podpisane przez reprezentantów strajkujących robotników z przedstawicielami komunistycznych władz, umożliwiły powstanie niezależnych od komunistów związków zawodowych, początkowo na Wybrzeżu, a po podpisaniu Porozumienia Katowickiego w całym kraju. Jasne było, że studenci dołączą do nich.

Temu jednak zdecydowanie sprzeciwili się komuniści, argumentując, skądinąd słusznie, że studenci, nie będąc pracownikami, nie mogą należeć do związku zawodowego.

Choć trwały wakacje – rok akademicki rozpocząć się miał, jak zawsze, 1 października – już we wrześniu na wielu uczelniach powstały komitety założycielskie niezależnych organizacji studenckich. Przyjmowano różne nazwy i tworzono różne statuty, jak to bywa z ruchem powstającym oddolnie. Szybko jednak, choć po kilku burzliwych konferencjach, udało się ustalić nazwę i powołać Ogólnopolski Komitet Założycielski. Szybko też, wręcz lawinowo, rosła ilość członków. W skali kraju było to ok. 10% studentów, ale NZS cieszył się poparciem wielu niezrzeszonych, o czym świadczy wybieranie do samorządów studenckich tych, których popierał lub wysuwał NZS. Podobnie było z wyborami rektorów.

Sformułowano też postulaty, czyli cele, do realizacji jakich dążyć ma organizacja. Było ich sporo. Dotyczyły zarówno spraw studenckich, jak autonomii uczelni, programu i formy studiów, a także i ogólnospołecznych, m.in. zniesienia cenzury i demokratyzacji kraju.

NZS, jak na organizację młodych ludzi przystało, prezentował radykalną postawę. Twardo i skutecznie nie zgodził się na wpisanie do statutu uznania kierowniczej roli partii komunistycznej, na co pozwoliła Solidarność. Nie ograniczał się tylko do środowiska studenckiego. Oddziaływał też skutecznie na młodzież szkół średnich, co dało efekt w późniejszych latach w formie zdecydowanego oporu młodzieży wobec komunistycznej władzy.

To wolnościowe oddziaływanie na przyszłe elity zostało dostrzeżone przez komunistów i na ich sposób docenione w formie utrudniania formalnej rejestracji Zrzeszenia. Trzeba było strajku łódzkiego, najdłuższego studenckiego strajku okupacyjnego w Europie, i solidarnościowych strajków w całym kraju, by 18 lutego 1981 r. Zrzeszenie zostało zarejestrowane, a władze zobowiązały się do spełnienia szeregu postulatów.

Z tym ostatnim było różnie. O ile sprawnie przeprowadzono demokratyczne wybory rektorów i innych organów uczelni, o tyle na przykład z odejściem od obowiązkowej nauki języka rosyjskiego był pewien problem. Wprowadzono wprawdzie wolny wybór języków, jednak w ramach ograniczonej ilości miejsc na poszczególnych lektoratach. Trudno było zastąpić rzeszę rusycystów przez anglistów czy germanistów, bo te języki wybierano najczęściej. Niemniej życie uczelni naprawdę bardzo się zmieniło. Oczywiście do czasu.

Wprowadzenie stanu wojennego i późniejsze regulacje cofnęły reformy. A NZS otrzymał kolejny dowód uznania ze strony czerwonej junty: jako pierwsza organizacja został zdelegalizowany.

Komuniści nawet nie planowali, jak w przypadku Solidarności, stworzenia jakiegoś neo-NZS, kierowanego przez ludzi im uległych. O ile wśród sygnatariuszy czterech historycznych porozumień jedynie Andrzej Rozpłochowski – podpisujący Porozumienie Katowickie – miał czystą kartę, o tyle wśród liderów NZS do dziś nie znaleziono żadnego tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa, o funkcjonariuszach nie mówiąc. Byli w Zrzeszeniu donosiciele, ale znaczyli tak mało, że nie można było na nich budować niczego o choćby pozorach wiarygodności.

NZS zdelegalizowano, lecz jego działacze w swej większości nie zaprzestali walki o wolną Polskę, kontynuując ją w podziemiu. Wielu przypłaciło to represjami. Wydawać by się mogło, że to koniec NZS-u. Studia trwają średnio pięć lat, po czym absolwenci odchodzą z uczelni. Działacze i członkowie NZS, jeśli kontynuowali działalność opozycyjną, robili to już pod innym szyldem. Znaleźli się jednak wśród studentów tacy, którzy kontynuowali działalność NZS, oczywiście w konspiracji. Wymagało to dużej odwagi i determinacji. Mimo to dali radę i doprowadzili Zrzeszenie do roku 1988, gdy mogli się już ujawnić.

A wtedy powtórka z historii. Znów blokowanie formalnej rejestracji. Znów trzeba było strajków i protestów ulicznych, by do niej doprowadzić. Nastąpiła ona dopiero 22 września 1989 r.

NZS został zarejestrowany jako ostatnia z organizacji zdelegalizowanych w czasie stanu wojennego. Kolejny dowód uznania za etyczny radykalizm.

Ani komunistom, ani ich okrągłostołowym partnerom nie była na rękę legalizacja organizacji konsekwentnie nazywającej białe białym, a czerwone czerwonym.

Jaki jest zatem bilans NZS-u, jakie są efekty jego działalności? Wygłaszający na rocznicowych obchodach w Krakowie okolicznościowy wykład prof. Henryk Głębocki określił go jako jednoznacznie dodatni.

Choć większość członków NZS-u wybrała w wolnej Polsce życie poza polityką, to jednak wielu z nich odegrało i odgrywa znaczącą rolę w III Rzeczypospolitej, nie tylko w polityce. Dziś reprezentują oni różne opcje polityczne (oprócz komunistycznej) i znajdują się po obu stronach dzisiejszej barykady.

Wspomnę tylko Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę z jednej strony, a Jacka Czaputowicza i Marka Jurka z drugiej. Oprócz tego wielu młodszych polityków, choć nie byli członkami NZS-u, wychowało się na jego legendzie i kieruje się w swej działalności ideami NZS.

Jednak jako były działacz pierwszego NZS-u zmącę ten optymistyczny obraz. Już kilkanaście lat temu w gronie byłych NZS-owców doszliśmy do smutnej konstatacji:

W zasadzie uczelnie mają to, o co wtedy walczyliśmy. Mają autonomię i spore fundusze na działalność i badania. Ale to wszystko jest w rękach starych komuchów i ich wychowanków.

Kiszą się oni we własnym sosie, produkując publikacje uzasadniające ich etaty i wydane fundusze, a nie wnoszące niczego do nauki. Nieprzypadkowo nie używa się dziś określenia „uczony”, lecz „naukowiec”. Uczony to ktoś, kto posiadł dogłębną wiedzę i pracuje nad jej poszerzeniem, podczas gdy naukowiec to ktoś, kto żyje z zajmowania się nauką, i tyle.

Cenzury państwowej już nie ma, za to uczelnie spętały się ustanowioną przez siebie cenzurą politycznej poprawności, niszcząc tym samym to, co było istotą istnienia uniwersytetów – nieskrępowaną wymianę myśli. A o uniwersytecie jako wspólnocie profesorów i studentów dążących wspólnie do poznania prawdy możemy poczytać jedynie w podręcznikach historii. W efekcie, gdy spojrzymy na miejsca polskich uczelni w światowych rankingach, nie wiemy, czy śmiać się, czy płakać.

Wygląda to fatalnie. Jednak jako były działacz NZS-u dostrzegam w tym promień optymizmu. Nie tylko dlatego, że gorzej być mnie może, bo może. Taka sytuacja to wyzwanie dla młodych, pełnych energii kontynuatorów Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jest tyle do naprawienia, i to teraz. Skoro nam udało się coś zmienić, dlaczego nie miałoby się udać naszym następcom?

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niezależne Zrzeszenie Studentów” znajduje się na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niezależne Zrzeszenie Studentów” na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

XII edycja Festiwalu NNW. Dyrektor festiwalu: To nie tylko filmy, ale też panele dyskusyjne. Pokazujemy koło stu tytułów

Arkadiusz Gołębiewski opowiada o Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci, który odbędzie się w dniach 22-27 września w Gdyni. Jest to XII edycja wydarzenia.

Arkadiusz Gołębiewski wspomina początki Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci, kiedy to temat podziemia antykomunistycznego nie był tak głośny jak teraz. Wydarzenie relacjonowane było wówczas przez Radio Wnet:

Pamiętam doskonale czasy kiedy nasłuchiwało się Radia Wnet jak kiedyś Wolna Europa. Ten festiwal […] 7, 8,10 lat temu był takim miejscem, gdzie można było zobaczyć filmy, które szerzej nie można oglądać w mediach publicznych i komercyjnych.

Od kilku lat festiwal pokazuje zagraniczne produkcje fabularne z krajów byłego Bloku Wschodniego, ale też np. z Japonii i Iranu. Wydarzenie w tym roku odbędzie się zarówno w tradycyjnej formie, tj. stacjonarnie, jak i on-line. Udział w nim jest bezpłatny. Zgodnie z obostrzeniami sanitarnymi biorącym udział na miejscu mierzona jest temperatura. Po każdym filmie odbywa się dezynfekcja miejsca wyświetlania.  dyrektor Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” opowiada o filmie otwierającym festiwal. „Znajdę cię” to amerykańska produkcja zrealizowana w Polsce z udziałem polskich i amerykańskich aktorów. Osadzona jest w realiach II wojny światowej.

Pokazujemy około stu tytułów.

Arkadiusz Gołębiewski zaprasza także do udziału w panelach dyskusyjnych, w których prelegentami będą m.in. prof. Krasnodębski, prof. Jan Żaryn, prof. David Engels z Belgii. Wśród poruszanych na festiwalu tematów znajdzie się 40-lecie powstania „Solidarności”:

Przyjeżdża Edward Janusz z córką legenda Solidarności trójmiejskiej ze Stanów Zjednoczonych.

K.T./A.P.

Józef Mackiewicz miał wyrazistą i wyłączną tożsamość Polaka z Litwy / Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” nr 75/2020

Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował próby ułożenia sobie z nim stosunków nie tylko przez Armię Krajową, ale gdziekolwiek je widział: u Piłsudskiego, w Watykanie i NSZZ Solidarność.

Andrzej Świdlicki

Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB

Józef Mackiewicz (1902–1985) miał antypatię do komunizmu, stąd zapis cenzorski w PRL był na niego szczelny. Jego twórczość stała się szerzej znana w Polsce dopiero po jego śmierci, dzięki podziemnym oficynom wydawniczym w latach osiemdziesiątych.

Pisarz mieszkał w Monachium z żoną Barbarą Toporską, żył bardzo skromnie, koniec z końcem wiązał z trudem. Bawarska stolica była też siedzibą finansowanego przez Amerykanów Radia Wolna Europa, w okresie zimnej wojny nadającego do pięciu krajów obozu moskiewskiego, w tym do Polski. Dla wywiadu PRL audycje rozgłośni były dywersyjną propagandą, a ona sama kryptoagenturą.

Wielki nieobecny na antenie Wolnej Europy

Wydawać by się mogło, że antykomunistycznego pisarza wiele łączyło ze stacją stawiającą sobie za cel przełamanie partyjnego monopolu informacji, uodpornienie Polaków na sowietyzację, walkę z cenzurą i zbliżenie emigracji z krajem. Jednak stosunek RP RWE do Józefa Mackiewicza był taki sam jak cenzury PRL.

Pisarz z żoną w monachijskim mieszkaniu. Obrazy widoczne nad ich głowami malowała Barbara Toporska.

W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżniały trzy elementy: wojenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg.

NiD był jednym z trzech polskich stronnictw emigracyjnych w Londynie finansowo wynagradzanych przez Amerykanów za współpracę w zbieraniu informacji, przerzuty sprzętu i kurierów. Z ramienia partii w taką działalność zaangażował się późniejszy zastępca Nowaka Tadeusz Żenczykowski-Zawadzki. Można zakładać, że Nowak, będący w NiDzie ważną personą, wiedział o tym i to aprobował. NiD w rozgłośni polskiej był najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym. Berg z RWE łączył związek czasowy – rozgłośnia (pod początkową nazwą Głosu Wolnej Polski) zainaugurowała działalność w Monachium w maju 1952 r., geograficzny – Monachium i Berg są położone blisko siebie, a także związek w sensie finansowania i politycznego ośrodka dyspozycyjnego. Berg zlikwidowano w grudniu 1952 r., gdy UB wycofała się z wywiadowczej gry z Amerykanami.

Mackiewicz nie mógł do tego towarzystwa pasować: był spoza kombatanckiego klucza Armii Krajowej, nigdy nie był niczyim „agenciakiem” i nie należał do żadnej politycznej partii. Komunizm zwalczał na płaszczyźnie ideowej, a nie w ramach jakiejś organizacji z własną agendą. Przeciwnicy zwalczali pisarza po linii AK-owskiej, NiD-owskiej i amerykańsko-wywiadowczej. W tym ostatnim przypadku wskutek czyjegoś donosu Amerykanie odrzucili wniosek Mackiewicza o zatrudnienie w monachijskiej siedzibie radia Głos Ameryki, mimo dobrych rekomendacji. Był to okres maccartyzmu, gdy donos wystarczał do umieszczenia kogoś na czarnej liście.

Głównym powodem zwalczania pisarza była chęć uwiarygodnienia się rozgłośni u słuchaczy w Polsce. Rozgłośnia Polska RWE potrzebowała legendy AK, bo można było przykryć nią to, że u jej kolebki był wywiad USA, operacje wojny psychologicznej, polityczna dywersja.

Legenda AK mogła być w tym pomocna tylko, jeśli była wyrazista. Mackiewicz uważał, że AK błędnie oceniała sytuację okupowanej Polski, a jej działacze na emigracji nie powinni rościć sobie monopolu na patriotyzm. Dla pisarza Armia Krajowa była nie tylko faktycznym sojusznikiem Sowietów (podlegała rządowi RP w Londynie razem z ZSRS będącym w alianckiej koalicji antyhitlerowskiej), ale także sojusznikiem w tym sensie, że skupiając się na wrogu niemieckim, nie dostrzegła zagrożenia ze Wschodu, nie przygotowała Polaków na bolszewizm i rozbroiła ich psychicznie.

Gustaw Herling-Grudziński, Józef Mackiewicz i Barbara Toporska. Lata 50., Lago di Bolsena | Fot. Archiwum Muzeum Polskiego w Raperswilu

Działacze AK na emigracji w Wlk. Brytanii, RFN i USA: Jan Nowak (Zdzisław Jeziorański), Tadeusz Żenczykowski (Zawadzki), Józef Garliński, Stefan Korboński, Franciszek Miszczak nie polemizowali z Mackiewiczem. Koncentrowali się na dyskredytowaniu go ad personam jako rzekomego wydawcy proniemieckiej gazety w okupowanym Wilnie, za co podziemny sąd AK skazał go na karę śmierci, choć wyroku nie wykonano. Z nieprawdziwym zarzutem wyczerpująco i elokwentnie rozprawił się Włodzimierz Bolecki w Ptaszniku z Wilna.

Innym powodem zwalczania Mackiewicza przez Nowaka i jego ludzi był stosunek do komunizmu. Wolna Europa stała na gruncie jego reformowalności, Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował próby ułożenia sobie z nim stosunków nie tylko przez Armię Krajową, ale gdziekolwiek je widział: u Piłsudskiego, w Watykanie i NSZZ „Solidarność”.

RWE i Mackiewicz różnili się też w ocenie granicy na Odrze i Nysie. Nowak chciał widzieć w niej granicę międzypaństwową, mimo iż była nieuznawana przez rządy w Bonn i Waszyngtonie. Dla pisarza bardziej liczyła się granica na Łabie oddzielająca wolny świat zachodni od komunistycznego; Odrę i Nysę traktował jak wewnętrzną granicę w ramach sowieckiego imperium.

Znaczenie dla stosunków Mackiewicz – RWE może mieć i to, że Nowak, jego współpracownicy i freelancerzy: Andrzej Pomian, J. Garliński, Aleksander Bregman, T. Żenczykowski byli członkami Rady Naczelnej NiD-u bądź Centralnego Komitetu Wykonawczego tej partii. Podpisywali się pod dokumentami programowymi głoszącymi wolnomularskie hasło „światowego państwa”.

Mackiewicz nigdy nie poczuwał się do lojalności wobec żadnego ponadnarodowego organizmu. Miał wyrazistą tożsamość Polaka z Litwy i mocne przywiązanie do niepowtarzalnych elementów składających się na lokalne odrębności.

Wywiad PRL szuka sposobu na rozgłośnię

Kluczowym okresem w historii Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa był przełom lat 60. i 70. W tym okresie wywiadowcza penetracja Monachium była najintensywniejsza. Wywiad PRL zyskał nowe możliwości działania po podpisaniu przez rządy w Warszawie i Bonn układu o unormowaniu stosunków, w którym RFN potwierdzała granicę na Odrze i Nysie. W Kongresie USA zapoczątkowano przesłuchania stawiające przyszłość finansowanych przez CIA rozgłośni pod znakiem zapytania. Do Polski ściągnięto, głównie ze względów propagandowych, pracownika działu badań i analiz RWE, Andrzeja Czechowicza.

Nie wiadomo, jak SB zorientowała się, że w życiorysie dyrektora RP RWE była biała plama z okresu hitlerowskiej okupacji, obejmująca lata 1940–1942. Być może na trop naprowadziło ją archiwum, które wraz z majątkiem przekazał UB tuż po wojnie szef BiP KG AK, płk. Jan Rzepecki.

Być może w ogólnodostępnym formularzu Nowaka, zdeponowanym w Studium Polski Podziemnej w Londynie, wywiad PRL wyczytał, że wstąpił on do AK wiosną 1941 r. Źródłem informacji o okupacyjnym życiorysie dyrektora RP RWE mógł być któryś z pracowników rozgłośni, np. Stanisław Zadrożny, w powstaniu warszawskim kierownik rozgłośni „Błyskawica”, w której Nowak redagował serwis anglojęzyczny.

W Monachium role się odwróciły – Zadrożny był podwładnym Nowaka, a ten dawał mu to odczuć. Są to tylko przypuszczenia. Faktem jest to, że z końcem lat 60. Zadrożnego zaczął podchodzić agent „Adalbert” – łódzki lekarz znający go z czasów okupacji. Namówił go na spotkanie w Salzburgu z zastępcą naczelnika wydziału VIII Dep. I MSW, płk. Zbigniewem Mikołajewskim, pozującym na PRL-owskiego dyplomatę, oferującego redaktorowi RWE pomoc w skomplikowanej sprawie rozwodowej. Dzięki poznaniu urlopowych planów Zadrożnego, z których sam się „Adalbertowi” zwierzył, SB latem 1970 r. podtopiła go na Lazurowym Wybrzeżu, gdy samotnie wypłynął daleko w morze.

Niedoszły topielec mógł wywiadowi PRL wskazać na mieszkającego w Monachium Johanna (Jana) Kassnera, w czasie wojny przedstawiciela na Generalne Gubernatorstwo firmy Zündapp, producenta motocykli dla Wehrmachtu. Brat Jana Albert w okupowanej Warszawie zarządzał pożydowskimi firmami i nieruchomościami. Obaj za wiedzą podziemia podpisali dla przykrycia listę Volksdeutschów i współpracowali z oddziałem polskiej Dwójki w Budapeszcie. Korzystając z kontaktów biznesowych w Niemczech, bracia rozpracowywali dla niej niemiecki przemysł metalowy i chemiczny. SB wiedziała o tym ze śledztwa UB przeciwko Alfredowi Kassnerowi z końca lat czterdziestych.

Barbara Szubska, Floryda 1967 | Fot. Archiwum Muzeum Polskiego w Rapperswilu

Zadrożny i jego nadzwyczaj kolorowa żona Elżbieta znali się z Janem Kassnerem towarzysko. Wywiad PRL usiłował podejść go także przez trzecią żonę, Krystynę, młodszą od niego o 32 lata. I to prawdopodobnie od niej MSW dowiedziało się o mieszkającej na Florydzie drugiej żonie Kassnera, Barbarze Szubskiej z domu Koczubej, z którą rozwiódł się w 1955 r. Jej ojciec, kniaź Bazyli, był współpracownikiem hetmana krótkotrwałego państwa ukraińskiego, Pawły Skoropadskiego. W przedwojennej Polsce jako polityczny emigrant działał wywiadowczo przeciw Sowietom, a w pierwszych latach okupacji był dyrektorem personalnym Komisarycznego Zarządu skonfiskowanych Żydom firm i nieruchomości (Kommissarische Verwaltung Sichergestellten Grundstücke).

To on, jeszcze w 1966 r., potwierdził córce, że dyrektor RP RWE Jan Nowak i komisarz okupacyjnego verwaltungu Zdzisław Jeziorański to jedna i ta sama osoba.

Szubska pamiętała Nowakowi, że obcesowo spławił ją w 1952 r., gdy starała się o pracę w rozgłośni, w czasie rozmowy kwalifikacyjnej interesując się tylko o ojcem. Doszła do wniosku, że Nowak i jej ojciec w czasie okupacji musieli mieć jakąś styczność.

Polisa ubezpieczeniowa Barbary Szubskiej

Mieszkająca na Florydzie Szubska początkowo trzymała tę wiedzę dla siebie. Do wyjścia z nią na szersze forum skłoniła ją obrona dobrego imienia Józefa Mackiewicza. Wraz z Alfonsem Jacewiczem z Meksyku w 1970 r. założyła międzynarodowe Towarzystwo Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza. Wtedy też najprawdopodobniej zwróciła na siebie uwagę wywiadu PRL.

Być może wyobrażała sobie, że jej b. mąż Jan Kassner, z którym utrzymywała poprawne stosunki, wspólnie z Mackiewiczem wezmą na siebie trud gromadzenia dowodów przeciwko Nowakowi i będą firmować akcję przeciw niemu. Namawiała pisarza na spotkanie z nim, ale nie był on zainteresowany wiedzą Kassnera o okupacyjnych zaszłościach Nowaka. Londyńskiemu wydawcy Lewej wolnej, Juliuszowi Sakowskiemu, napisał, że nie obchodzi go, co Nowak robił za czasów okupacji niemieckiej, lecz tylko to, co robi aktualnie. Stwierdził, że nie zwalczał go osobiście, lecz ideowo, za propagowanie w RWE polskiej wersji titoizmu, co nazwał z niemiecka nationalkommunizmem.

Swoim zastrzeżeniom do politycznej linii rozgłośni dał wyraz w wydanej w 1969 r. własnym sumptem broszurze Mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. W oparciu o nią przygotował memoriał, który Szubska przetłumaczyła na angielski, usiłując zainteresować nim amerykańskich polityków.

Wskazywał w nim, że stosunek RWE do komunizmu nie odpowiadał długofalowym politycznym celom Ameryk;, twierdził, że rozgłośnia zwalczała ideowy antykomunizm, lansowała komunizm z ludzką twarzą, a jej wysoką słuchalność tłumaczył odrzuceniem komunistycznej propagandy.

Szubską oburzyła prywatna wojna Nowaka z Mackiewiczem za pieniądze amerykańskiego podatnika. Dopatrywała się jego inspiracji w nagonce na pisarza za wydane w 1969 r. w Instytucie Literackim Nie trzeba głośno mówić, której szczytowym punktem była wydana w 1971 r. nakładem Zarządu Głównego Koła AK w Londynie paszkwilancka broszura Pod pręgierzem. Zdawała sobie sprawę, że Nowak może zechcieć odegrać się na niej za antyreklamę, którą chciała rozkręcić w prasie amerykańskiej i na gruncie polonijnym. Wystarała się więc o coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej. Namówiła byłego męża do sporządzenia notarialnego oświadczenia, które mu przygotowała w wersji roboczej w oparciu o to, co cztery lata wcześniej napisał jej ojciec.

W oświadczeniu z 22 IV 1970 Jan Kassner stwierdził, że znał braci Jeziorańskich z lat 1940–1942 jako zarządców (oberkommisar) w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomości w Warszawie.

W tym samym 1970 r. u Szubskiej stawił się Alex Ostoja-Starzewski, szemrana postać powiązana z tzw. Ruchem Odrodzenia Narodowego późniejszego samozwańczego prezydenta RP na uchodźstwie, Juliusza Sokolnickiego. Miał on kontakty z antykomunistyczną prawicą partii republikańskiej i niemieckimi rewizjonistami w USA. Szubska wraz z kilkoma członkami Towarzystwa Przyjaciół Twórczości Józefa Mackiewicza podpisała się pod inspirowanym przez RON międzynarodowym apelem o osądzenie zbrodni w Katyniu, wydanym z okazji jej 30. rocznicy. Dawało to Starzewskiemu pretekst do skontaktowania się z nią. Usiłował namówić ją na współpracę z ośrodkiem dokumentowania zbrodni komunistycznych, który chciał założyć, ale nie wydał się jej przekonujący.

Wynika stąd, że już w 1970 r. SB mogła wiedzieć o Nowaku bardzo dużo i szukała sposobu wprowadzenia tej wiedzy do publicznego obiegu, ale tak, by nie wyglądało to na jej robotę.

Najodpowiedniejszy do roli przekaźnika byłby S. Zadrożny – mógłby powołać się na osobistą znajomość z Nowakiem z czasów okupacji. Był jednak u progu emerytury, a w Polsce się nie widział. Zarzuty przeciwko Nowakowi byłyby także wiarygodne, gdyby wystąpił z nimi Mackiewicz. Wywiad PRL mógłby mówić, że antykomunistyczny pisarz ujawnił ciemne strony życiorysu dyrektora RP RWE w ramach rewanżu za oskarżenia go o kolaborację z Niemcami w Wilnie. Propaganda PRL odmalowałaby swoich najgroźniejszych przeciwników jako okupacyjnych „kolaborantów”, aby zdyskredytować obu. Jeśli takie były kalkulacje, to spełzły na niczym.

Służba Bezpieczeństwa mimo to nie zniechęciła się – do wystąpienia w roli przekaźnika usiłowała nakłonić Wiktora Trościankę – czołowego komentatora RP RWE, uczestnika powstania warszawskiego, skłóconego z Nowakiem, jednego z nielicznych redaktorów, którzy wyłamali się z ostracyzmu Mackiewicza.

Trościanko był uczestnikiem dwóch poufnych politycznych kontaktów władz Stronnictwa Narodowego w Londynie z wojskowym kontrwywiadem PRL, ale ani on, ani jego partia nigdy nie uważali tego za współpracę wywiadowczą. Kontakty były niemądre, ale nie agenturalne. Dlatego niespodziewana wizyta płk. Mikołajewskiego w domu Trościanki w Delii koło Alicante w sierpniu 1971 r. dla redaktora Odwrotnej strony medalu musiała być przykrym doświadczeniem. Jednak na firmowanie oskarżeń przeciw Nowakowi nie zgodził się. Stąd wściekły, świadczący o frustracji raport Mikołajewskiego ze spotkania z Trościanką, który b. szef pionu edukacyjnego IPN Paweł Machcewicz wziął za dobrą monetę.

Przełom z punktu widzenia MSW nastąpił wiosną 1972 r., gdy Starzewski ponownie stawił się u Barbary Szubskiej. Tym razem miał więcej szczęścia. Dostał kopię notarialnego oświadczenia Kassnera. Szubska udostępniła mu ją, ponieważ działając wcześniej na własną rękę, zdziałała niewiele, a on chełpił się kontaktami z wpływowymi Amerykanami. Dodatkowo Wolna Europa stała się tematem obrad Kongresu USA. Starzewski jako redaktor antykomunistycznego pisma „Washington Approach” posłał ją senatorom Williamowi Buckleyowi i Cliffordowi Case’owi, a ci przekazali Komitetowi Wolnej Europy, sprawującemu nadzór nad RWE. Jego prezes William Durkee odpisał, że życiorys Nowaka i antykomunizm RWE nie budziły zastrzeżeń. Nowak chciał procesować się ze Starzewskim, ale prawo amerykańskie nie dopuszczało zaskarżenia za to, co kto napisał w korespondencji z członkami Kongresu.

Jan Kassner, 1955 | Fot. z archiwum rodziny Kassnerów

Służba Bezpieczeństwa wzięła sobie oświadczenie Jana Kassnera z lewego numeru biuletynu wydanego przez Starzewskiego w jednym egzemplarzu. Nie mogła się jednak nim posłużyć, mając na uwadze, że Nowak mógł wytoczyć Kassnerowi sprawę o zniesławienie, a wskutek trudności dowodowych wygrać ją ze względów formalnych. Impas z punktu widzenia SB odblokowała dopiero śmierć Kassnera w czerwcu 1973 r. Z listów Szubskiej do Mackiewicza wynika, że żonie Kassnera Krystynie mogło zależeć na jej przyspieszeniu.

Sukces SB, Nowak bez zadośćuczynienia

Oświadczenie Kassnera po jego śmierci zyskało rangę przysięgi sądowej i ukazało się wiosną 1974 r. w drugim wydaniu Siedmiu trudnych lat Czechowicza. Zauważył je (bądź mu podsunięto) współpracownik katolickiego tygodnika „Rheinischer Merkur” Joachim Görlich, który o tym napisał. Gdy gazeta odmówiła przeprosin, Nowak wytoczył jej proces, zarzucając Görlichowi niewłaściwe zacytowanie oświadczenia Kassnera i inne przeinaczenia. Zrobił tak, by nie musieć tłumaczyć się z rozbieżności dat. Według Kassnera w Komisarycznym Zarządzie Nowak pracował w latach 1940–1942, podczas gdy on sam twierdził, że zatrudnił się dopiero po wstąpieniu do AK za jej wiedzą i dla przykrywki, wiosną 1941 r. Gdy sprawa obrała niekorzystny dla niego obrót, nieprzekonująco twierdził, że tylko pod przykryciem pracy w komisarycznym verwaltungu mógł dokonywać kurierskich wypraw do Londynu. Przekonywał, że nie był nadkomisarzem, ale zwykłym administratorem.

Gdy zanosiło się na to, że sprawa może zakończyć się kompromisem pozwalającym Nowakowi wyjść z twarzą, jesienią 1974 r. w publicznym obiegu pojawił się dokument. Zaświadczał, że w sierpniu 1940 r. niespełna 26-letni Zdzisław Jeziorański, czyli Jan Nowak, pod rzeczywistym nazwiskiem, z poparciem SS ubiegał się o zarząd w charakterze Treuhändera skonfiskowanej Żydom cegielni w Radzyminie, gdzie jego stryj Stanisław był burmistrzem. Dokument uwiarygadniał oświadczenie Kassnera, a zdobył go dla bezpieki podwójny agent wywiadu PRL i zachodnioniemieckiej BND, Andrzej Madejczyk. Za ten wyczyn MSW nagrodziło go złotym medalem, gdy w 1984 r. odchodził ze służby nielegała.

Nowak przegrał w obu instancjach. Nie skorzystał z okazji, by przed sądem zaprzeczyć, że był nadkomisarzem okupacyjnego Kommisarische Verwaltung.

Wprawdzie niektórzy redaktorzy RP RWE, np. Stefan Wysocki, twierdzili, że sądowa przegrana Nowaka miała wpływ na jego odejście z Monachium z końcem 1975 r., ale powody były inne: utrata parasola ochronnego CIA, reorganizacja rozgłośni, przejście na nowe zasady finansowania i nadzoru.

Józef Mackiewicz w sądowych perypetiach Nowaka nie uczestniczył. Przyjmował je do wiadomości, ale mało go interesowały. Był przeciwny zwalczaniu Nowaka z pomocą komunistycznej SB i walce z nim jego bronią. Temperował zapędy życzliwych mu ludzi szukających sposobu dopomożenia mu.

Przegrane procesy Nowaka miały ten skutek, że rozpadł się kordon sanitarny wokół pisarza. Nowak wypowiedział przyjaźń wieloletniemu zastępcy Żenczykowskiemu, gdy ten zrozumiał, że dawny towarzysz broni nadużył jego zaufania. Nadziei Nowaka nie spełnił też Korboński, który odmówił wystąpienia w roli świadka na procesie odwoławczym, nie czując się kwalifikowanym do rozstrzygania w materii procesowej. Rozeszły się drogi Nowaka i Pomiana, autora antymackiewiczowskiej broszury z 1964 r. pt. Sprawa Józefa Mackiewicza. Od Nowaka poniewczasie, ale ostro odciął się Tadeusz Nowakowski. Nowe porządki w Waszyngtonie i reorganizacja rozgłośni oznaczały, że także CIA nie mogła Nowakowi pomóc w utrzymaniu się w Monachium, ale pomocną dłoń podał mu jego polityczny guru Zbigniew Brzeziński.

Nowak-radiowiec przedzierzgnął się w Nowaka-lobbystę, by po 1989 r. stać się „wujkiem dobra rada”.

Kopał pod Mackiewiczem nawet nie dołki, ale lochy do środka ziemi, by samemu w nie wpaść, w czym jest nauka dla jego ewentualnych naśladowców i dziejowa sprawiedliwość.

Autor napisał Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy: Wolna Europa dla zaawansowanych (Lena 2019).

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Józef Mackiewicz, Wolna Europa i SB” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Józef Mackiewicz, Wolna Europa i SB” na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walka Niezależnego Zrzeszenia Studentów o przyszłość i godność nauki. Uwagi na marginesie wystawy z okazji 40-lecia NZS

Strajkujący 40 lat temu studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie akademickiej. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania.

Józef Wieczorek

Na okoliczność 40-lecia Niezależnego Zrzeszenia Studentów, antykomunistycznej organizacji o zasięgu ogólnopolskim, zorganizowano wystawę w holu dworca PKP w Krakowie. Warto ją obejrzeć i zastanowić się nad historią tego ruchu i dniem dzisiejszym.

Zainteresowała mnie szczególnie informacja – uzasadnienie strajku NZS w listopadzie 1981 roku w Białymstoku.

Studenci demonstrowali w pobliżu ówczesnej siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na placu noszącym obecnie nazwę NZS, domagając się m.in. uwolnienia więźniów politycznych. Podnosili również, że jest to strajk o przyszłość polskiej nauki i kultury, uzasadniając, że rdzeniem polskiej pracy jest polska nauka i walczą o to, aby uniwersytet był uniwersytetem, a nauka nauką.

W czasach PRL naukę w niemałym stopniu zastępowała ideologia, a uniwersytety pozostawały pod nadzorem przewodniej siły narodu, aby posłuszne ideologii komunistycznej kadry akademickie formowały kolejne, posłuszne kadry budowniczych najlepszego z ustrojów.

Wówczas w Białymstoku nie było nawet lokalnego uniwersytetu, a jedynie filia Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie na wykłady zsyłano niezbyt spolegliwych akademików uczelni-matki. Tym bardziej stan umysłów tamtejszych studentów budzi po latach uznanie, a i Białystok doczekał się samodzielnego uniwersytetu, zwanego bardziej opisowo Uniwersytetem w Białymstoku (UwB), aby jego skrót nie budził niepożądanych skojarzeń. Odkomunizowany pomnik, pod którym odbywał się strajk, po latach został zaopatrzony – nie bez walki – w napis „Bóg, Honor, Ojczyzna” nawiązujący jasno do deklaracji studenckich i robotniczych.

Strajkujący studenci uznali, że ciąży na nich odpowiedzialność za godność polskiej nauki, tak jak robotnicy w tamtym czasie wzięli na siebie odpowiedzialność za godność polskiej pracy.

(…) Wystawa nosi nazwę „NZS – pokolenia przemian 1980–2020”. Widać, że pokolenie NZS tak się przemieniło, że już nie protestuje! Skoro nie ma nic przeciwko temu, aby w historiach ich uczelni nie było omówienia czasów komunizmu, PZPR, stanu wojennego – to jego walka po latach staje się niezrozumiała.

Piękne deklaracje studenckie z tamtych gorących dni, po latach skłaniają do gorzkich refleksji. Walka o przyszłość i godność nauki w Polsce się nie powiodła. Strajkujący wówczas studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania, bo godność w tej domenie jakby zanikła, a przyszłości też nie widać.

Uniwersytet miał być uniwersytetem, a nauka nauką – a jak się stało? Uniwersytetami zostały wcześniejsze szkoły nie za bardzo wyższe, a nawet te nazywane Wyższymi Szkołami Podstawowymi.

Nauka jak była zastępowana ideologią, tak i pozostała, tyle że ideologia czerwona została wymieniona na tęczową, a nauki na uniwersytetach zostało tyle, co kot napłakał.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Walka NZS o przyszłość i godność nauki po 40 latach” znajduje się na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Walka NZS o przyszłość i godność nauki po 40 latach” na s. 10 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego