Piotr Jegliński: w czasie stanu wojennego Francuzi żywiołowo zakładali komitety pomocy Solidarności

Działacz opozycji demokratycznej w PRL o wystawie przypominającej francuskie wsparcie dla Polaków w czasie stanu wojennego.

Merci France. Taki tytuł taki tytuł nosi wystawa którą zorganizowała Fundacja Vision Spotkania razem z Instytutem Polskim w Paryżu.

Wystawę w siedzibie Mouvement Démocrate (ul.  l`Université 133, Paryż) można zwiedzać od 6 grudnia, choć oficjalne otwarcie nastąpi 13. W dniu otwarcia  o 18.30 będzie pokaz filmu „Robotnicy 80”. Na pokazie będzie reżyser obrazu Andrzej Chodakowski.

Piotr Jegliński wskazuje, że Polakom w czasie stanu wojennego pomagał nie tylko rząd w Paryżu, ale też francuskie społeczeństwo. Samorzutnie powstawały społeczne komitety pomocy „Solidarności”. Ówczesny mer francuskiej stolicy  Jacques Chirac udostępnił dwa-trzy budynki w których mogli zamieszkać przybysze z Polski.

Miasto Paryż zorganizowało konwój stu ogromnych ciężarówek. kilkudziesięciotonowych, które pojechały do Polski.

Ciężarówki były prowadzone przez przedsiębiorców, często szefów wielkich francuskich firm.

Władze francuskie musiały wymóc na władzach PRL-u otwarcie granic dla tego konwoju.

Był to pierwszy taki konwój. Nasz gość mówi także o paryskim Komitecie Koordynacyjnym Solidarności, którego był współzałożycielem.

Myśmy niejako mieli taką rolę doradczą przy różnych inicjatywach które wtedy powstawały

Komitet zebrał kilkanaście milionów franków. Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego wspomina ciągłe manifestacje w rocznice wprowadzenia stanu wojennego.

Spotykaliśmy się na sali tuż przed symbolicznym krzyżem poświęconym ofiarom kopalni Wujek.

Film został wyświetlony w 13 grudnia 1985 r. między nogami wieży Eiffla. Było to możliwe dzięki zgodzie  Jacquesa Chiraca.

Manifestacje z okazji powstania Solidarności i w rocznice wprowadzenia stanu wojennego były przeprowadzane co roku. Francuzom przypominano o łamaniu praw człowieka w Polsce.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

A.P.

Chwalę Narodowy Bank Polski, Prezydenta, rząd… i zapraszam do budowania V Rzeczpospolitej/ Felieton Jana A. Kowalskiego

Pierwsza Rzeczpospolita była państwem zbudowanym na chrześcijańskich wartościach. A upadła, ponieważ o nich zapomniała. Czas najwyższy te wartości przypomnieć, odwołać się do nich i wdrożyć w życie.

Chwalę NBP nie tylko za czekoladki, które po wielkiej gali trochę przypadkowo trafiły w moje ręce. Ale już za kubek trochę tak. Dlaczego? Bo na kubku uwieczniono twórców polskiej gospodarki, odrodzonej po roku 1918. Rybarskiego i Grabskiego – wybitnych działaczy gospodarczych i zarazem działaczy Narodowej Demokracji. Nie byli oni wybitnymi dowódcami wojskowymi, nawet nie napadali na pociągi J, a zostali tak pięknie uhonorowani przez obóz patriotycznej polskiej lewicy. I samego prezesa NBP, Adama Glapińskiego. Tylko przyklasnąć.

Ale czekoladki i kubek to byłoby trochę za mało, żeby zasłużyć na pochwałę ze strony człowieka krytycznego, a czasem złośliwego.

Chwalę NBP za politykę finansową ostatnich lat. Za to, że w odróżnieniu do rządów Patologii Obywatelskiej, nie wystawił nas wszystkich na żer międzynarodowych spekulantów.

Za to, że wzorem innych banków centralnych obniżył stopy procentowe, zapobiegając tym samym zorganizowanej kradzieży naszych pieniędzy. Chwalę nawet za to, że w czasie pandemii Covid-19 (rzeczywistej lub wyimaginowanej) dodrukował całą masę pustego pieniądza. Tak, jak zrobiły to banki innych państw. Chroniąc nas tym samym od spekulacyjnej huśtawki na polskim złotym.

Chwalę polski rząd za wszelkie działania, jakie w ostatnich latach podejmuje. I jeszcze podejmie. Zwłaszcza za skuteczną ochronę polskiej granicy. Jednoznaczne stanowisko polskiego prezydenta bardzo tę obronę ułatwiło. Chwalę zatem również prezydenta Andrzeja Dudę. Chwalę również tych wszystkich, którzy na to zasługują, a z braku miejsca nie mogę ich wymienić. Wpiszcie tu ……. swoje nazwisko.

Wszyscy przeze mnie wymienieni i wykropkowani zdecydowanie zasługują na wszelkie pochwały, nawet na czekoladki i kubeczek. I nie mam do nich najmniejszych pretensji. W ramach obecnego systemu zarządzania Polską zrobili wszystko, co mogli.

W ramach obecnego systemu, zaprojektowanego przez komunistów i przyjętego przez ich opozycyjnych agentów, nic więcej w Polsce nie było i nie będzie można zrobić. W dawnych komunistycznych czasach zostało to zdefiniowane jako samoobsługa systemu. Aktywność mnóstwa ludzi, chcących zmienić komunizm na socjalizm z ludzką twarzą lub podobny, poszła na marne. Komunizmu nie dało się zmienić. Należało go obalić. Do tego namawiała moja od dziecka Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość”. To głosił nasz śp. kolega Jerzy Targalski (Józef Darski).

Podobnie należy obalić postkomunizm, w którym od 30 lat tkwimy. Który deprawuje i niszczy ludzi chcących go zmieniać. I trwa w najlepsze, nic sobie nie robiąc z kolejnych prób reform. Szkoda ludzi, często prawdziwych patriotów, i ich energii.

Zatem powtórzmy raz jeszcze. Tego systemu nie da się zreformować. Nie da się go przeżyć, bo zasilają go kolejne roczniki, deprawowane od chwili wejścia weń. To przez ten system jesteśmy państwem słabym i niezdolnym do samodzielnego funkcjonowania.

Chcemy zaproponować Polakom inny system zorganizowania państwa i zarządzania nim. Nasze myślenie o państwie zakorzenione jest wprost w tradycji I Rzeczpospolitej. Orzeł Jagiellonów, z krzyżem na koronie, nie bez przyczyny zdobił winietę pisma „Niepodległość”. Pierwsza Rzeczpospolita była państwem zbudowanym na chrześcijańskich wartościach. A upadła, ponieważ o nich zapomniała. Czas najwyższy te wartości przypomnieć, odwołać się do nich i wdrożyć w życie indywidualne i społeczne.

Chcemy państwa zarządzanego oddolnie przez wolnych i odpowiedzialnych obywateli. Projekt tak zorganizowanego państwa przedstawiłem w projekcie nowej Konstytucji (V Rzeczpospolitej).

Biurokracja jako metoda zarządzania naszym wspólnym dobrem, przejęta bezrefleksyjnie od zaborców, nie sprawdza się w naszym narodzie miłującym wolność i spontaniczność. Jej skutkiem jest wyłącznie korupcja przeżerająca nasze państwo, partyjna patologia zawłaszczająca wspólne dobro i ogromne marnotrawstwo.

Jeżeli chcemy, żeby naród polski przetrwał dziejowe burze, a nasza Ojczyzna rosła w siłę, musimy wrócić do źródeł. Do źródeł wielkości I Rzeczpospolitej. To drobni i średni przedsiębiorcy gospodarujący we własnych folwarkach, polscy szlachcice, zbudowali jej wielkość. Czas wrócić do takiego myślenia i takiej koncepcji politycznej. Do chrześcijańskiej idei wolnej woli i wolności działania na niej opartej.

Nie jesteśmy zarazem wyspą. Bez współdziałania ideowego, kulturowego i gospodarczego z narodami i państwami Międzymorza (ABC), położonymi pomiędzy Niemcami i Rosją, nie obronimy naszego nawet najlepiej zarządzanego państwa.

Zapraszam do współpracy wszystkich, którzy myślą podobnie. I zamiast narzekać, chcą zmieniać na lepsze siebie i naszą Ojczyznę.

Na koniec, dziękuję Krzysztofowi Skowrońskiemu za zaproszenie mnie do współpracy. Mija właśnie 5 lat mojej obecności w „Kurierze Wnet” i na portalu wnet.fm. Swój czas chcę teraz poświęcić wyłącznie na tworzenie portalu poświęconego budowie V Rzeczpospolitej. Na nic więcej nie będę miał czasu.

Mediom Wnet życzę dalszego rozwoju. Do zobaczenia w wolnej od biurokracji, niepodległej V Rzeczpospolitej!

Jan Azja Kowalski

PS I oczywiście dziękuję Magdzie Słoniowskiej. Bez jej adiustacji moje felietony byłyby dużo słabsze 😊

Zmarł Janusz Kamocki (2.08.1927 – 22.10.2021) – opozycjonista i więzień polityczny PRL, patriota aktywny do końca życia

Śpieszmy się uhonorować wielkich; ostatni z nich odchodzą na wieczną służbę! Niezłomnego patriotę żegnają środowiska opozycji demokratycznej, Polonii zagranicznej, repatrianci i wszyscy patrioci.

Dochód x wydatki/przychód – wzór na uczciwego obywatela według Urzędu Skarbowego / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Każda zarobiona przeze mnie złotówka nie jest równa każdej wydanej przeze mnie złotówce. Żeby państwo mogło luksusowo funkcjonować, każdy wydany przeze mnie 1 złoty polski = 0,25 złotego.

Co najmniej dwa dni przebywałem w stanie ciężkiego szoku intelektualno-emocjonalnego po poznaniu tego wzoru. Dochód x wydatki dzielone przez przychód. Co to oznacza? Już wyjaśniam. Kupiłem dom za 270 000 zł. Przed upływem 5 lat sprzedałem go za 360 000. W trakcie kolejnych 2 lat za 50 000 kupiłem drewniany domek do remontu. Po upływie kolejnych 4 lat, właśnie teraz, dostałem zapytanie z US o rozliczenie mojego dochodu ze sprzedaży pierwszego domu. I poznałem ten wzór.

  1. Kwota dochodu zwolnionego liczona wg wzoru: dochód x wydatki/przychód, tj. 90 000 zł x 50 000 zł / 360 000 zł daje nam 12 500 zł;
  2. dochód – kwota dochodu zwolnionego: 90 000 zł – 12 500 zł = 77 500 zł i jest to podstawa opodatkowania;
  3. 77 500 zł x 19% podatku = 14 725 zł podatku do zapłaty.

Zatem mój wydatek w kwocie 50 000 zł dla US oznacza jedynie 12 500 zł. To znaczy, że każda zarobiona przeze mnie złotówka nie jest równa każdej wydanej przeze mnie złotówce. Żeby nie przewróciło mi się w głowie, a nasze państwo mogło luksusowo funkcjonować, każdy wydany przeze mnie 1 złoty polski = 0,25 złotego.

Zrozumiałem to i opadły mnie wszystkie traumy z młodości. A wydawało mi się, że dawno już się ich pozbyłem. Od dziecka, ukształtowany przez dziadków i rodziców, nie uznawałem PRL-u za swoje państwo. I tak jak oni oszukiwałem, żeby przeżyć. Na lekcjach ściągałem i podpowiadałem kolegom. Na studiach handlowałem na czarno. Podejmując działalność konspiracyjną w roku 1983 w Niepodległości, którą założył świętej już pamięci Jerzy Targalski, chciałem jak najszybciej to – nie moje przecież – państwo obalić. Nawet na spotkania Rady Politycznej Liberalno-Demokratycznej Partii „Niepodległość” jeździłem pociągiem z Krakowa do Warszawy bez biletu. Dając w łapę (ktoś z patriotycznej młodzieży to zrozumie?) konduktorowi połowę ceny. Nawet alkohol piłem przeciwko temu państwu. Przeciwko komunie.

A teraz moje od 1989 roku państwo, Rzeczpospolita Polska, a nie jakiś tam PRL, oznajmia, że wartość zarobionej przeze mnie złotówki nie jest równa tej wydanej. Bo Rzeczpospolita Polska ma swój specjalny wzór na jej i moją wartość. Co oznacza takie traktowanie mnie, podatnika i obywatela? Tylko tyle, że moja wartość dla państwa jest cztery razy mniejsza niż według siebie stanowię.

Około czterech lat trwało uznawanie przeze mnie Rzeczypospolitej Polskiej za moje państwo. Chociaż nie było to łatwe dla przeciwnika Okrągłego Stołu, któremu zdarzyło się w tamtych czerwcowych dniach roku 1989 wydać parę numerów pisemka „Bojkot” (wyborów). Przestałem przeciwko niemu pić i zacząłem normalnie kupować bilety. Zaprzestałem też działalności na czarno.

Od 2015 roku myślałem, że będzie NASZYM państwem od teraz rządzić Prawo i Sprawiedliwość. Okazało się, że prawo prawem, ale gdzie tu sprawiedliwość?

Nie zapomniałem. Przed tygodniem zapowiedziałem zajęcie się prawdziwymi wyzwaniami, jakie stoją przed nami. Opisałem jedno z nich. Jak mam się poczuć pełnoprawnym i w pełni odpowiedzialnym obywatelem naszego państwa, skoro ono wycenia mnie zaledwie na 25% rzeczywistej wartości?

Jan Azja Kowalski

PS Ale się musiał zdziwić Jurek Targalski na swoim pogrzebie, że ma tylu przyjaciół 😀

Na razie, Kolego!

Jerzy Targalski (Józef Darski) – człowiek walki, wielkiej wiedzy, władający wieloma językami, o ogromnym poczuciu humoru

A jeśli komu droga otwarta do nieba, Tym, co służą ojczyźnie. Wątpić nie potrzeba, Że co im zazdrość ujmie, Bóg nagradzać będzie, A cnota kiedykolwiek miejsce swe osiądzie. (Jan Kochanowski)

Jerzy Targalski (1952–20..) – człowiek, który nie miał prawa żyć! / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Napisał założenia programowe „Niepodległości”, a ja je przeczytałem i w roku 1983 wstąpiłem w jej szeregi. Miałem 19 lat i zaczynałem dorosłość. W „Niepodległości” przeszedłem prawdziwą szkołę życia.

Taki tytuł zaproponowałem Jurkowi Targalskiemu (dla mnie zawsze Józefowi Darskiemu) na jego ewentualne pożegnanie. W roku 2009. A on roześmiał się i powiedział tym swoim zachrypniętym głosem, że może być. Niedaleko szpitala, który wskazał jako swoją przyszłą umieralnię.

Ten tytuł oddawał istotę rzeczy. Według opinii lekarzy życie Jerzego Targalskiego miało się zakończyć wkrótce po przyjściu na świat. Takie rokowania nie były bezpodstawne, biorąc pod uwagę czysto fizyczne parametry nowo narodzonego dziecka. Ale lekarze nie docenili jednego – umysłu Jurka i siły ducha. Umysłu i woli życia, i poświęcenia się sprawie niepodległości Polski. Co wydłużyło jego życie z prognozowanego jednego roku do już prawie siedemdziesięciu.

To właśnie w „Niepodległości” – podziemnej organizacji przekształconej następnie w Liberalno-Demokratyczną Partię „Niepodległość” spotkaliśmy się w walce o przyszłą, niepodległą i wolną od komunizmu Polskę. On napisał założenia programowe „Niepodległości”, a ja je przeczytałem i w roku 1983 w pełni świadomie wstąpiłem w jej szeregi. Jako drukarz. Miałem 19 lat i dopiero zaczynałem dorosłość. Właśnie w „Niepodległości” przeszedłem prawdziwą szkołę życia. Szkołę, jakiej nie zapewnia najlepszy uniwersytet.

Nie lubiliśmy się z wzajemnością przez prawie 25 lat. Nie lubiliśmy się zdalnie. Bo Jurek wyjechał z Polski do Paryża na parę miesięcy przed początkiem mojej konspiracyjnej aktywności. Kwestionowałem jego ogląd sytuacji społeczno-politycznej i porady-rozporządzenia, jakie kierował pod naszym, „młodych”, adresem. Ja uważałem, że on się myli, a on, że jestem młody i głupi. Po latach muszę przyznać, że obaj mieliśmy rację 😊

Zmieniło się wszystko w roku 2008. Zaczęliśmy rozmawiać nie jak publicysta z publicystą i mądrala z mądralą, ale jak człowiek z człowiekiem. Ja – nawrócone dziecko boże i on – mający do Boga (gdyby istniał) pretensje. Spotkaliśmy się też wtedy parę razy. W dni, które miał wolne od dializy i nie musiał leżeć podłączony do sztucznej nerki.

My, zdrowi i wierzący ludzie, najczęściej nie potrafimy tego zrozumieć. Jak można mieć pretensje do Pana Boga? Ale spróbujmy się wczuć w sytuację człowieka ułomnego od dziecka. I wtedy zrozumieć Boży plan dotyczący każdego z nas. Również naszego cierpienia.

To było największe wyzwanie w życiu Darskiego. I sprostał mu. Człowiek uczciwy intelektualne nie może takiemu wyzwaniu nie sprostać. Czasem potrzebuje tylko dostać od Pana Boga więcej czasu. On ten czas dostał. 10 lat temu Jerzy Targalski, który najpierw deklarował się jako ateista, a potem agnostyk, nawrócił się. Tuż przed sześćdziesiątką stał się praktykującym katolikiem. Moje świadectwo również mu w tym pomogło. Bo słowa tylko uczą, a przykłady pociągają.

Ostatni raz widzieliśmy się trzy lata temu w Radiu Wnet na Zielnej. Powiedział, że czyta moje felietony. Zapytałem, co o nich sądzi. Odpowiedział, śmiejąc się: może być.

To jak, Darski, może być?

Jan Azja Kowalski

PS Piszę te słowa, gdy Jerzy Targalski jeszcze żyje. To teraz jest właściwy czas. Pomódlmy się o to, żeby dobry Bóg przebaczył mu wszystkie grzechy i przyjął go do swojego Królestwa. Wtedy, gdy uzna to za stosowne.

Zakończenie obrad Rady Krajowej PO i powrót Donalda Tuska. Co się wydarzyło?

Tusk przejmuje władzę w Platformie Obywatelskiej. Jest reakcja Rafała Trzaskowskiego.

[related id=147028 side=left]W czwartek i piątek miały miejsce rozmowy między Donaldem Tuskiem i Rafałem Trzaskowskim. Prezydent Warszawy nie zamierzał ustępować naciskając na rozpisanie wyborów lecz ostatecznie poniósł porażkę. To były premier będzie pełnił obowiązki szefa PO. Ponadto, nic nie gwarantuje, że przeprowadzi on wybory pełnoprawnego przewodniczącego wśród członków partii do wyborów parlamentarnych w 2023 r. W ocenie Sławomira Sierakowskiego (Krytyka Polityczna) burmistrz stołecznego miasta źle rozegrał swoją partię:

I tak uważam jednak, że to Trzaskowski za dziesięć lat będzie rozdawał karty na opozycji, ale teraz źle rozgrywa swoją partię. W obu znaczeniach tego słowa – twierdzi publicysta.

Po zakończeniu sobotnich obrad Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej, podczas której  z funkcji szefa partii zrezygnował Borys Budka – wiadomo, że Donald Tusk oficjalnie przejął władzę w ugrupowaniu. Decyzja ta nastąpiła wbrew woli prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, który deklarował wcześniej, że zamierza konkurować z Donaldem Tuskiem o funkcję przewodniczącego PO.

Co więcej, po zakończeniu konwentu Rafał Trzaskowski nie odpowiedział na pytania dziennikarzy odnośnie powrotu byłego premiera do krajowej polityki. Stwierdził jedynie „Jestem wiceprzewodniczącym PO” oraz zaznaczył, że musi jechać na szczepienie. Następnie odjechał. W niespełna godzinę później opublikował na Twitterze następujący wpis: „Donald Tusk przewodniczącym PO – serdeczne gratulacje!”.

[related id= 88305 side=right]Sprawę porażki prezydenta stolicy skomentował również na Twitterze dziennikarz Marcin Makowski. Zdaniem publicysty Rafał Trzaskowski przegapił ważną dla siebie okazję:

Przypadek Trzaskowskiego pokazuje, że w polityce trzeba płynąć na fali i wykorzystywać każdy moment, bo może się wydawać, że nie ma konkurencji, jest czas na zakładanie stu ruchów i szukanie spinu, a potem zza pleców wychodzi taki Tusk i o władze nie prosi, tylko ją bierze – czytamy we wpisie.

Marcin Makowski omawia również przemówienie wygłoszone przed Donalda Tuska na konwencie. Jak zaznacza dziennikarz, nie odniósł się w nim do wielu esencjonalnych kwestii poza ogłoszeniem własnego powrotu:

 

N.N.

Źródło: Onet.pl/TVP Info/Twitter/media

„Demiurg”. Wywiad z autorem biografii Adama Michnika / Łukasz Jankowski, Roman Graczyk, „Kurier WNET” nr 84/2021

Przez swoją radykalną publicystykę antylustracyjną, niezmienną od 1992 roku, odwrócił od swojej wcześniejszej postawy… Można mieć do niego żal, ale nie należy wywodzić, że Adam Michnik jest demonem.

Odrzucony demiurg

Łukasz Jankowski rozmawia z Romanem Graczykiem o jednej z najciekawszych postaci ostatnich blisko 60 lat historii Polski, Adamie Michniku. Roman Graczyk jest dziennikarzem, publicystą, pisarzem, autorem biografii politycznych i książek z zakresu służb specjalnych byłej PRL. Rozmowy można wysłuchać na wnet.fm.

Pana najnowsza książka, biografia Adama Michnika pod tytułem Demiurg, to opowieść niejednoznaczna.

Każdy człowiek jest złożony. Nawet wielcy święci mieli nieproste życiorysy, więc tym bardziej mój bohater. Ale jest to życiorys w jakiś sposób wybitny.

Są jednak życiorysy mniej i bardziej złożone. Biografia Tadeusza Mazowieckiego wydawała mi się historią prostszą, bardziej jednoliniową, a biografia Adama Michnika, redaktora naczelnego i twórcy „Gazety Wyborczej”, jednego z istotniejszych opozycjonistów lewej strony opozycji demokratycznej, już tak prosta nie jest. Zacznijmy od tytułu. Demiurg kontrastuje ze zdaniem, które Pan napisał na przedostatniej, 656 stronie swojej książki: „Adam Michnik doznaje dziś w Polsce pewnej formy odrzucenia”. Demiurg – odrzucony.

Demiurg dlatego, że Adam Michnik miał ogromny wpływ na tworzenie sytuacji politycznej, kulturowej, duchowej, intelektualnej, moralnego napięcia wśród Polaków, a na pewno wśród ich elit przez długie dziesiątki lat i prawdopodobnie jest jednym z najbardziej twórczych pod tym względem ludzi. Jego wpływ da się porównać do wpływu Jana Pawła II – to jest ta półka. Więc myślę, że tytuł jest uprawniony.

Jednak ten demiurg, który stworzył świat polskiej polityki, został przez ten świat odrzucony, a przynajmniej przez jego większą część.

Recepcja Adama Michnika jest sinusolidalna, wzrastała do roku 1989, czyli przez jakieś dwadzieścia lat. Jego autorytet rósł, stawał się coraz bardziej niepodważalny, wręcz niedyskutowalny. W latach 80. Adam Michnik stał się takim świeckim świętym. A potem jego pozycja uległa podważeniu. Najpierw w prostym wymiarze, jak wszystko, co w demokracji jest dyskutowalne. To spotykało wszystkich, bo skończyła się jedność dawnego obozu opozycyjnego. Rozpoczęły się normalne dyskusje, swary, jak to zwykle jest, a w przypadku Adama Michnika doszedł element przekonania, że on zawiódł. Niektórzy nawet powiedzą: zdradził, i w tym sensie jego recepcja po ’89 roku w wielu dawniej opozycyjnych kręgach jest niekiedy skrajnie negatywna. O ile o Mazowieckim możemy powiedzieć, upraszczając, że zbliżając się ku starości, zyskiwał jakąś formę akceptacji, pogodzenia się z rodakami, o tyle w przypadku Adama Michnika tak się nie da powiedzieć. Ma oczywiście jakieś wierne grono zwolenników, którzy pójdą za nim w ogień, ale to grono, kiedyś przeogromne, w tej chwili jest niewielkie.

Jan Piekło, były polski ambasador na Ukrainie, członek dawnej studenckiej opozycji demokratycznej w Krakowie, powiedział: kiedyś dałbym się za Adama Michnika pokroić, a teraz nie dałbym za niego złamanego grosza. Ale do tego jeszcze przejdziemy. To jest pierwsza krytyczna biografia Adama Michnika. Jak się ją pisało? Czy trudno było dotrzeć do świadectw, dokumentów? Nie znalazłem w niej cytatów z Pana rozmów z Adamem Michnikiem…

Pisało się trudno, dlatego że zarówno Adam Michnik, jak i dosyć szerokie grono jego bliskich znajomych, przeważnie bardzo mu do dzisiaj życzliwych, odmówiło mi współpracy. To jest sytuacja dosyć nietypowa, ale też znamienna dla zrozumienia tej postaci i jej miejsca w Polsce dzisiaj. Bo bardzo wiele środowisk teraz Michnika odrzuca, nieraz gwałtownie, krytykuje – nieraz niesprawiedliwie, wręcz napada. Ale też jest wokół niego pewna otulina ludzi, którzy wytwarzają strefę milczenia. Pewnie z poczucia potrzeby przyjścia mu na pomoc. Dla wzmocnienia jego bezpieczeństwa – tak to pewnie rozumieją. Jest to sytuacja dziwaczna i niezdrowa. Z tego punktu widzenia ta praca nie była łatwa.

Jak zareagowało środowisko przyjaciół Adama Michnika, kiedy Pan postanowił napisać jego biografię? Co odpowiadali na prośby o wypowiedzi, opinie, własne historie, aby ta biografia była jak najpełniejsza?

Wśród osób, które mi odmówiły – a to jest duża grupa około trzydziestu ludzi – byli nieliczni, którzy dzisiaj nieprzychylnie patrzą na Adama Michnika. Oni mówili: nie warto, nie chce mi się, to sporo czasu; ale w ogromnej większości to były odpowiedzi typu: czy Adam o tym wie, co on o tym sądzi, czy się zgadza, muszę zapytać; niech pan sprawdzi, czy Adam byłby przychylny, a ja się zgodzę lub nie. Nigdy na nich nie naciskałem. Ale wydaje mi się to znamienne dla stosunków, jakie Adam Michnik wytwarza w swoim bliskim otoczeniu. Jego przyjaciele są jakby jego ochroniarzami. To też jest element procesu budowy postaci głównej.

O których fragmentach życiorysu, publicznej i politycznej działalności Adama Michnika szczególnie brakowało Panu wiedzy albo dokumentów?

Chciałbym pogadać z kimś, kto wie coś na temat podróży moskiewskiej Adama Michnika w 1989 roku, chętnie bym dowiedział się czegoś więcej na temat podróży paryskich w 1964 i w 1976 roku. Jakąś wiedzę mam, ale z dokumentów, z opisów, ze wspomnień, a nie od ludzi, którzy brali w tym udział, towarzyszyli mu. Porozmawiałbym też z osobami, które były związane z Adamem Michnikiem w gazecie i mogłyby coś więcej powiedzieć np. o atmosferze wokół afery Rywina. Sporo znalazłoby się takich momentów, gdzie godziłoby się uzupełnić moją narrację o nowe źródła. Te źródła i ta wiedza gdzieś są, ale nie mam do nich dostępu, czego oczywiście żałuję.

Fragmenty, czasami całe podrozdziały Pana książki opierają się prawie wyłącznie na dossier esbeckim Adama Michnika. Są to w zasadzie relacje oficerów służby bezpieczeństwa z działań, spotkań, rozmów Adama Michnika. Na ile te dokumenty były istotne i wiarygodne?

Źródła bezpieczniackie mają tę zaletę, że jeśli SB prowadziła inwigilację, szczególnie tych ważnych postaci, to w sposób bardzo systematyczny. A on był bardzo, bardzo inwigilowany, i to przy użyciu przeróżnych środków i technik operacyjnych: podglądów, podsłuchów, obserwacji zewnętrznej, agentury itd. Dlatego mamy dużo tych informacji. Dzięki temu można wiedzieć, co robił dzień po dniu, niemal godzina po godzinie. Z tego punktu widzenia te materiały są bardzo przydatne i nie do zastąpienia, bo to jest jakby kalendarium, którego nikt zwykle nie prowadzi, a policja polityczna w państwie totalitarnym to robiła.

Natomiast znacznie mniejszy pożytek jest z materiałów analitycznych SB, bo one, jak często wykazuję w tej książce, są po prostu słabe. Nieraz mogłem skonfrontować to, co oni piszą, z innymi źródłami czy z potoczną wiedzą, czy choćby ze zwykłą logiką, żeby wykazać, że analitycy byli na słabym poziomie i słabo zorientowani w niuansach życia towarzysko-środowiskowego Adama Michnika. Nie rozumieli pewnych kodów językowych, jakimi się on i jego przyjaciele czy znajomi posługiwali, wyciągali pochopne wnioski i popełniali bardzo poważne błędy, i to właściwie do końca. Na przykład w 1988 i 1989 roku wnioski, jakie wyciągała SB z jego działań, były kompletnie chybione. W 1988 r. stwierdzili, że on jest ekstremistą antykomunistycznym; to się nijak miało do jego rzeczywistej postawy politycznej, bo on wtedy uważał, że trzeba próbować znaleźć wyjście z klinczu politycznego, czyli próbować dogadywać się z komunistami. Na pewno nie był radykałem, a SB uważała go za radykała. Kulą w płot.

Nawet jeśli ktoś bardzo niechętny Adamowi Michnikowi nie może zaprzeczyć, że jest to znacząca, wręcz wielka postać, która miała ogromny wpływ na rzeczywistość. Narosło wokół niego wiele mitów. Niektóre są związane z jego etnicznym i ideowym pochodzeniem. Słyszałem o tajnych spotkaniach, gdzie przedstawiano go jako złote dziecko, które uratuje pewną formację ideową od utonięcia i wpadnięcia w niebyt. Czy dużo takich mitów Pan poznał?

Adam Michnik sam przyznaje, że co do jego pochodzenia rodzinnego etnicznego i ideowego, to jest prawda – rodzice z KPP i tak dalej. Ale z tego tak naprawdę niewiele wynika. Ukształtował się jako dziecko w tym takim środowisku, ale to nie zdeterminowało jego dalszego postępowania, wręcz przeciwnie. On przekroczył te potencjalne determinanty, zbuntował się…

Czy podczas pisania jego biografii musiał Pan przebijać się przez masę nieprawdziwych informacji, żeby przedstawić realnego człowieka?

Nie, raczej przez masę interpretacji, często z przypisywaniem Adamowi Michnikowi jakichś diabolicznych zamysłów… Na przykład, kiedy on mówi w wywiadzie, że ma szacunek dla chrześcijaństwa, chrześcijaństwo jest podstawą naszej cywilizacji i tak dalej, zaraz się pojawiają interpretacje w rodzaju, że jemu nie chodzi o obronę chrześcijaństwa, tylko o coś zupełnie innego. On ma dziś problem z mitem człowieka o gruntownie złych, antypolskich i antychrześcijańskich intencjach. Cokolwiek zrobi, będzie się musiał z tego tłumaczyć. Jednak co do faktów, nie spotkałem się, żeby w potocznym odbiorze były głęboko skłamane.

Adam Michnik pochodzi z rodziny komunistów przedwojennych, KPP-owskich, a potem tę komunę zwalczał. Jak ewoluował stosunek Adama Michnika do PRL-u i do komunizmu, do marksizmu jako ideologii?

To była ogromna ewolucja, bo jak już wspomniałem, jego rodzice przed wojną byli zaangażowanymi komunistami typu KPP-owskiego właśnie, czyli internacjonalistycznego do bólu… On był bardzo bystry, ciekawy świata i traktując ten świat, który zastał, jako coś naturalnego i swojego, równocześnie zaczął bardzo szybko dostrzegać w nim pewne rysy. Myślę, że on w okolicach 14, 15 roku życia już bardzo dobrze widział, że coś się nie zgadza. Między tym opisem, który dostawał oficjalnie – ze szkoły, z radia, telewizji i może trochę z domu, a tym, co wyczytał w książkach. Zresztą w domu ocena rzeczywistości PRL-owskiej nie musiała być do końca aprobatywna. Najważniejsze, że ten dysonans poznawczy się pojawił.

Może rodzice mieli dystans do rzeczywistości PRL-u, ale matka Adama Michnika napisała podręcznik historii dla liceów, który ja pamiętam jeszcze z domu. Ten podręcznik był u mnie i pewnie w innych domach przykładem tego, jak można zakłamywać historię…

Tak, o tym podręczniku wspominam w swojej książce. Myślę, że rodzice Adama Michnika w latach 50., 60. byli przykładem komunistów, którzy już się do końca nie identyfikowali z ustrojem, który wcześniej współtworzyli. Więc z jednej strony jest ten podręcznik autorstwa Heleny Michnik, praca Ozjasza Szechtera w PRL-owskich organach prasowych, a z drugiej strony, przypuszczam, były jakieś rozmowy domowe, już nie tak bardzo prawomyślne.

I dorasta się wtedy w hipokryzji.

Jak miliony ludzi w tym kraju.

Nie miliony ludzi mieszkały w Alei Przyjaciół, w specyficznej części Warszawy. Nie miliony cieszyły się stumetrowym mieszkaniem, nie miliony były częścią ówczesnego aparatu władzy.

Tak, ale że Polacy żyli w jakimś rodzaju dwójmyślenia. Nawet ci, którzy byli głęboko przeciwni ustrojowi komunistycznemu. Wszystkie środowiska, nazwijmy je poakowskimi, środowiska patriotyczne przez dziesięciolecia popadały w jakąś schizofrenię i uczyły swoje dzieci tej schizofrenii, kiedy na przykład ludzie, starając się o posady czy zdając na studia, ukrywali, kim byli sami, czy kim byli rodzice, że byli w AK, w łagrze itd…

A kiedy Michnik, który przechodzi przez drużyny walterowskie, jest kształcony jak wszystkie dzieci czy większość dzieci elity PZPR-owskiej, komunistycznej, przestaje o sobie mówić „komunista”? Bo czytając Pana książkę i z innych źródeł wiemy, że przez długi czas dojrzałego, świadomego myślenia Michnik identyfikował się z komunizmem.

On się długo uważał za komunistę, myślę, że dłużej niż nim był w rzeczywistości. Sam siebie nazywał komunistą jeszcze w czasie swojego procesu pomarcowego. Tak mówił o sobie w sądzie i tak pisał w liście do rodziców, ale przecież już od kilku lat aktywnie występował przeciwko tej władzy. Jest w tym coś dziwacznego i niespójnego. Trudno powiedzieć, czy on był, czy nie był komunistą i jak długo nim był. W każdym razie to dziwny komunista, którego komuniści wsadzają za kratki na bodajże dwa i pół roku więzienia. Wychodzi z tego więzienia i już o sobie nie mówi, że jest komunistą. Potem ma jakieś sympatie do tego ustroju, ale coraz bardziej śladowe… Myślę, że w roku ’80 już ten ślad wynosił zero.

A czy można o nim powiedzieć, czy on sam powiedziałby, że jest polskim patriotą, że jest częścią Polski nie PRL-owskiej, tylko tej od chrztu Mieszka aż do czasów Solidarności i dostrzega, że system PRL-owski jest jakimś chwilowym stanem nieprzystającym do istoty państwa polskiego?

Jest jego KOR-owski tekst o II RP na 60 rocznicę niepodległości. W tym tekście bardzo wyraźnie pisze o II RP jako autentycznym, prawdziwym państwie polskim – z niemałymi wadami, bo z tym się każdy zgodzi, kto serio traktuje polską historię – ale autentycznie polskim państwie, zakorzenionym w tysiącletniej wcześniejszej historii. I to jest wyraz jego utożsamienia się z polskością tak rozumianą.

Ważny wątek, bez którego nie da się zrozumieć Adama Michnika ani jego środowiska, to pochodzenie z narodu żydowskiego. Na ile kształtowało ono odrębną świadomość? Ten temat pojawia się w pierwszych rozdziałach Pana książki i potem, kiedy opisuje Pan już „Gazetę Wyborczą”. Znaczna część dziennikarzy „Gazety Wyborczej” posyłała dzieci do żydowskiego przedszkola. Sam Adam Michnik – jak pisze Pan w swojej książce – uważa, że nie można rozpatrywać kwestii antysemityzmu bez analizowania działań i grzechów ludności żydowskiej w Polsce. Jeden z poetów powiedział, że Polska to kraj antysemitów i filosemitów, a Pan napisał, że z tego podziału Adam Michnik w latach PRL-u chciał się wyrwać. Jaki jest stosunek Adama Michnika do kwestii żydowskiej?

Mnie się wydaje, że Adam Michnik jako dziecko w ogóle nie miał świadomości swojego żydowskiego pochodzenia, bo trzeba pamiętać, że formacja KPP-owska to byli Żydzi z pochodzenia, ale nie Żydzi z przekonania. Jako internacjonaliści oni już nie byli Żydami. Nie byli też Polakami, rzecz jasna. Nie byli też Rosjanami, chociaż się utożsamiali ze Związkiem Sowieckim, gdzie Rosjanie nadawali ton. Internacjonaliści budowali nowy, wspaniały świat, nowy ład bez dawnych demonów, a te demony były definiowane między innymi przez świadomość narodową. I to była pozycja Ozjasza Szechtera i Heleny Michnik. Adam jako dziecko odziedziczył raczej to niż żydostwo.

Myślę, że żydostwo w ogóle go wtedy nie definiowało, tak jak wielu osób z tego środowiska, urodzonych w pierwszych latach po wojnie. Tych, którzy w ’68 byli studentami i dostali pałką po głowie – i gorzej, powiedziano im: „wy jesteście Żydzi i wasze miejsce jest poza Polską”. I wtedy wiele z tych osób dopiero zaczęło odgrzebywać swoje korzenie rodzinne, i okazało się, że w sensie etnicznym są one żydowskie. To był moment, kiedy część tych ludzi, np. Konstanty Gebert, powiedziało sobie: musimy potraktować nasze żydowskie pochodzenie serio, w sensie: zbliżyć się do żydowskości. I jedni bardziej, drudzy mniej się do tej żydowskości zbliżyli. Inni powiedzieli sobie, tak jak Adam Michnik: „Muszę mieć szacunek dla moich przodków, którzy zginęli w Zagładzie, i nie mogę się wypierać tego pochodzenia, ale z tego nic więcej nie wynika”. Mam wrażenie, że takie jest stanowisko Adama Michnika od momentu brutalnego uświadomienia mu pochodzenia żydowskiego do tej pory. Mam na myśli to, że on w różnych niekończących się sporach polsko-żydowskich, przez te wszystkie lata – i wtedy, i później – zajmował stanowisko wyważone, które powiada: owszem, jedni mają na sumieniu i drudzy też mają na sumieniu. Nie możemy tego zagłaskać, nie możemy chować pod dywan, ale żyjemy razem, tworzymy wspólną Polskę. To jest najważniejsze.

Czy w poglądzie na świat Adama Michnika pochodzenie wpływało na jego stosunek do państwa polskiego, do polskości, do polskiego narodu?

Moim zdaniem w ogóle nie miało wpływu. To, co go we wczesnej młodości kształtowało, to był komunizm jego rodziców i rewizjonizm jego i jego pokolenia. Mam na myśli to, że i starzy komuniści KPP-owscy, i w innym już trochę sensie, ale rewizjoniści – np. Kołakowski i paczka – mieli specyficzny stosunek do polskości. Ci pierwsi w ogóle wypierali polskość, a ci drudzy powiadali: polskość to jest potencjalne zagrożenie, więc trzeba ją wziąć w nawias… Ale żeby Adam Michnik kiedykolwiek mówił, czy nawet myślał o sobie, że nie jest Polakiem – to nie! W tym sensie jego korzenie w ogóle na niego nie oddziaływały.

Adam Michnik miał chwile niesłychanej wielkości. Na przykład w osiemdziesiątym czwartym roku, kiedy odmówił wyjścia z więzienia przy Rakowieckiej. A potem – III Rzeczpospolita i nagle się okazuje, że czasami trudno jest zachować tę chwałę, którą się wyniosło z PRL-u…

Tu jest pewien problem dla wielu dawniejszych admiratorów Adama Michnika i trochę też dla mnie. Ja zauważam jako fakt obiektywny to, że recepcja Adama Michnika się bardzo zmieniła, tego nie możemy kwestionować. Dające się obronić twarde jądro tej zmiany dotyczy tego, co można zarzucić Adamowi Michnikowi – utrzymywanie ciągłości między PRL-em a III RP. To jest jego wielki błąd i to go obciąża. Natomiast moja krytyka nie idzie tak daleko jak krytyka radykalnych dziś przeciwników Adama Michnika. Uważam na przykład, że „Gazeta Wyborcza” obroniła się i broni do dzisiaj w wielu punktach.

Czy Adam Michnik ma janusowe oblicze? W swojej publicystyce zawsze był bardzo manichejski, czarno-biały. Bronisław Wildstein chyba w jednym z kilku swoich alfabetów umieścił dwóch Michników, Adasia i Adama – jeden czarny, drugi biały. Czy Pan opisałby go podobnie, czy to za daleko idące uproszczenie?

Janusowe oblicze polega na tym, że równocześnie mówimy przeciwne rzeczy. Mój obraz Adama Michnika jest taki, że w pewnym momencie on zaprzeczył swojej postawie sprzeciwu wobec komunizmu nie tylko jako ustroju i systemu politycznego, ale jako wielkiej formacji intelektualno-duchowej. Wielkiej w sensie takim, jak nazizm był wielki, bo nadzwyczaj istotny w pewnym momencie historii europejskiej. Otóż Adam Michnik uważał, że komunizm jest głęboko nieludzki. Tak trzeba to powiedzieć. Głęboko nieludzki, bo do głębi niszczy duchowo człowieka. I z tego poglądu jakby się wycofał. Może inaczej: nigdy nie zaprzeczył wprost swoim dawniejszym analizom. Jednak powiedział nie tylko: „uznajemy prawo byłych komunistów do udziału w życiu politycznym III RP”, co byłoby do przyjęcia, ale też: „nie rozliczamy generałów za to, co zrobili”. I tak zaprzeczył swojemu dawniejszemu nastawieniu.

Tak samo rodzajem nieciągłości u Adama Michnika jest to, że bardzo pryncypialnie, gwałtownie i bez jakiegokolwiek niuansowania sprzeciwiał się rozliczaniu agentury. A przecież pamiętamy, że bardzo często przywoływał słynną frazę Herberta: „I niech nie opuszcza cię twoja siostra pogarda dla szpiców”. W 80. latach przestrzegał działaczy Solidarności: „Nie możecie iść na jakiekolwiek rozmowy, chyba że będą to rozmowy w trybie przesłuchania i do protokołu. Tylko tyle wolno, bo reszta jest niebezpieczna, może się źle skończyć”. A więc rozumiał, że agentura to nie jest rzecz błaha, tylko fundamentalna zdrada. Oczywiście jest tysiąc postaci agentury, to inna rzecz, ale jako taka agentura jest zdradą. I potem, poprzez swoją radykalną publicystykę antylustracyjną, niezmienną od 1992 roku do końca, odwrócił od swojej wcześniejszej postawy… W tym sensie ja uważam, że można mieć do niego żal, ale z tego żalu nie należy wywodzić, że Adam Michnik jest demonem i mówić, że „Gazeta Wyborcza” od początku do końca – do kosza, że to jest antypolskie, wrogie i przeciwne demokracji polskiej. Tak nie jest na pewno.

Książka Demiurg. Biografia Adama Michnika jest dostępna w księgarniach. Zachęcam z czystym sumieniem do jej lektury. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Romanem Graczykiem pt. „Odrzucony demiurg” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Łukasza Jankowskiego z Romanem Graczykiem pt. „Odrzucony demiurg” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jegliński o Macieju Morawskim: starał się być ponad podziałami, rozmawiał z wieloma ludźmi

Piotr Jegliński w „Wolności WNET” wspominał Macieja Morawskiego, działacza, wieloletniego korespondenta Radia Wolna Europa w Paryżu

 

Piotr Jegliński wspomina zmarłego 6 czerwca Macieja Morawskiego. Jak podaje, poznał go tuż po przyjeździe do Paryża:

Pamiętam serdeczność, z jaką Maciej podchodził do przybyszów. (…) Maciej miał bliskie kontakty ze środowiskami francuskimi. (…) Wyrastał w środowisku dyplomatycznym.

To, co wyróżniało Morawskiego, to umiejętność łączenia różnych środowisk.

Był człowiekiem bardzo otwartym. Starał się być ponad podziałami. Rozmawiał z wieloma ludźmi.

Jego cechy charakteru powodowały, że szybko zyskiwał przychylność i powierzano mu nawet najtrudniejsze zadania.

Jan Nowak–Jeziorański powierzał mu różne delikatne misje. Wydaje mi się, że to właśnie on nawiązał kontakt z przebywającym członkiem Rady Państwa Oskarem Lange. Był to wtedy najbardziej prominentny człowiek reżimu. (…) Właśnie Lange przekazał bezcenne informacje, które przyczyniły się do upadku Moczara.

 

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy!

A.N.

25 maja 2021 r. zmarł Jerzy Grzebieluch – współtwórca Solidarności Rolników Indywidualnych Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

W wieku 90 lat zmarł Jerzy Grzebieluch – działacz opozycji antykomunistycznej lat 70. i 80., w czasie stanu wojennego internowany, przeciwnik bezkarności komunistów i układów Okrągłego Stołu.

Jerzy Grzebieluch urodził się 28 V 1931 roku w Łazach w woj. katowickim. Ukończył szkołę średnią w Siewierzu. Studiował w Wyższej Szkole Rolniczej w Krakowie, Szczecinie, był absolwentem Akademii Rolniczej w Lublinie. W roku 1958 kierował Gospodarstwem Doświadczalnym Akademii Rolniczej w Lublinie-Elizówce, był nauczycielem przedmiotów rolniczych w Technikum Rolniczym w Osowej, od 1976 roku prowadził własne gospodarstwo rolne w Ogrodzieńcu.

W grudniu 1977 zgłosił się do Jacka Kuronia i nawiązał kontakt z kierownictwem KOR. Od 1978 roku był aktywnym uczestnikiem niezależnego ruchu wydawniczego, kolporterem prasy KOR i KPN, m.in. tytułów: „Lasek Katyński”, „Kultura”, „Zeszyty Towarzystwa Kursów Naukowych”, „Poglądy”, „Puls”, „Zapis”, „Krytyka”, „Nasza Droga”, „Międzynarodowe Pakiety Praw Człowieka” oraz ulotek, znaczków, kart świątecznych, cegiełek itp. Rozprowadzał niezależne publikacje wśród robotników zakładów pracy Zawiercia, Śląska i Zagłębia. Współpracownik Kazimierza Świtonia, Władysława Suleckiego i in.

23 I 1979 został zatrudniony jako betoniarz w Mysłowickim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego – Cementownia w Ogrodzieńcu; po dwóch dniach na żądanie SB umowę unieważniono. W lutym 1979 r. został zatrzymany przez SB w Warszawie; przetrzymywano go kilka dni bez nakazu aresztowania. W późniejszych latach wielokrotnie wzywano go do KM MO w Zawierciu, przeszukiwano, zatrzymywano na 48 godzin.

W latach 1979–1980 był członkiem kolegium redakcyjnego ogólnopolskiego pisma opozycyjnego Komitetu Samoobrony Chłopskiej „Placówka” Ziemi Grójeckiej, współpracownikiem Wiesława Kęcika, Marzeny Górszczyk-Kęcik, Henryka Wujca, Mirosława Chojeckiego, Jana Kozłowskiego.

Należał do czołowych działaczy Konfederacji Polski Niepodległej Okręgu Śląskiego (wstąpił na przełomie 1979/1980 do struktury KPN powołanej przez K. Świtonia) oraz Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania – KOWzP w 1981 roku w Katowicach.

7 IX 1980 uczestniczył w spotkaniu Komitetów Samoobrony Chłopskiej i Tymczasowego Komitetu NSZZ Rolników w Warszawie; od 21 IX 1980 był członkiem Komitetu Założycielskiego NSZZ Rolników, 14 XII 1980 r. – delegatem na I Ogólnopolski Zjazd NSZZ Solidarność Wiejska w Warszawie. Wielokrotnie reprezentował NSZZ Solidarność Rolników Indywidualnych.

W nocy wprowadzenia stanu wojennego z 12 na 13 XII 1981 r. został zatrzymany przez SB, przewieziony do KM MO w Będzinie, 14 XII 1981 r. do KW MO w Katowicach przy ul. Lompy. W czasie przesłuchania został pobity. Internowano go 14 XII 1981 r. w KWMO w Katowicach, następnie od lutego 1982 r. przebywał w Zakładach Karnych w Strzelcach Opolskich, w Uhercach (uczestniczył w buncie więźniów), w ZK Załężu k. Rzeszowa, w Zabrzu-Zaborzu, w Grodkowie i ponownie w Uhercach. Z internowania zwolniono go jako jednego z ostatnich.

W latach 1982–1989 współorganizował Msze za Ojczyznę w Sosnowcu-Sielcu i Pogoni.

We wrześniu 1984 r. został zatrzymany pod fałszywym zarzutem próby otrucia krów w pobliskim PGR. Przewieziony do WUSW w Katowicach, podczas przesłuchań był wielokrotnie bity, przetrzymywany bez nakazu aresztowania; po dziewięciu dniach go zwolniono.

Funkcjonariusze SB okaleczyli konie w jego gospodarstwie, przecinając im w nocy ścięgna.

Był zdeklarowanym przeciwnikiem bezkarności komunistów i układów Okrągłego Stołu z Magdalenki. W 1989 r. organizował konspiracyjne i jawne spotkania przedwyborcze w Zawierciu i Zagłębiu. Był kandydatem w wyborach parlamentarnych z listy KPN (w opozycji do listy PZPR i Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie). W latach 1982–1993 przewodniczył prężnemu Rejonowi KPN w Zawierciu i Łazach. Uczestniczył w okupacji przez KPN budynków PZPR, ZSMP i PRON, nadajników RTV, biurowca Redakcji „Trybuny Robotniczej” i „Dziennika Zachodniego” oraz w blokadzie baz Armii Czerwonej np. w Legnicy.

W latach 1991–1993 prowadził Biuro Poselskie posła KPN Jarosława Wartaka w Zawierciu i Katowicach. Był członkiem ścisłego kierownictwa KPN Okręgu Śląskiego i Obszaru V.

W 1994 r. przeszedł na emeryturę, jednak nadal pozostał aktywny społecznie, przykładowo w ramach Stowarzyszenia Kontroli Wyborów oraz podczas protestów KPN wobec bezkarności ZOMO-wców z KWK „Wujek”, występował też przeciwko dalszemu orzekaniu w sądach komunistycznych oprawców.

Był rozpracowywany przez SB p. VI RUSW w Zawierciu m.in. w ramach KE krypt. „Rolnik”, a przez funkcjonariuszy SB kierujących wydziałem ds. walki z korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach jeszcze w latach 1992–2009.

Został odznaczony Krzyżem Semper Fidelis w roku 2007.

Pogrzeb Jerzego Grzebielucha odbędzie się w sobotę 29 maja o godz. 14 w kościele pw. Jana Pawła II przy ul Jagiellońskiej w Zawierciu.

Cześć Jego pamięci!