Witold Jurasz: Sztuka dyplomacji polega na załatwianiu spraw z niekoniecznie dobrym sąsiadem

Problem polega na tym, że my w odpowiedzi na wydalenie naszego konsula wydaliliśmy dyplomatę o dużo wyższej randze – co potwierdzają mi nieoficjalnie w naszym MSZ. Pomysł jest taki sobie.

W piątek 12 marca wiceminister Marcin Przydacz poinformował, o decyzji Ministerstwa Spraw Zagranicznych o wydaleniu dwojga białoruskich konsulów z placówek w Warszawie i Białymstoku. Decyzja jest odpowiedzią na wydalenie i kontynuację nieprzyjemnych stosunków Mińska wobec polskich dyplomatów, po obchodach narodowego Dnia Pamięci o Żołnierzach Wyklętych w polskiej szkole im. Romualda Traugutta w Brześciu:

Ważnym jest, czy w istocie jest tak, jak twierdzi strona białoruska – że nasz konsul wziął udział w jakiś uroczystościach, w których oddawano cześć Romualdowi Rajsowi ps. „Bury”. Ja przypominam, że oddział „Burego” wymordował siedemdziesięciu dziewięciu cywilów, w tym kobiety i dzieci, pochodzenia białoruskiego – stwierdza Witold Jurasz.

Dyplomata wskazuje m.in. na brak faktycznych dowodów w wystosowanym przez władze białoruskie oskarżeniu wobec polskiego dyplomaty:

I rzeczywiście, gdyby polskie konsul wziął udział w takich uroczystościach, w których stawiano by go w roli bohatera – osobę, która popełniła zbrodnie o znamionach ludobójstwa, to byłoby to szaleństwo. Ja nie zakładam, że polski konsul jest szaleńcem, a strona białoruska nie przedstawiła żadnych dowodów, chociaż zapowiada, że przedstawi. Albo miała miejsce jakaś prowokacja w stosunku do polskiego konsula.

Były ambasador komentuje impulsywną decyzję polskiego MSZ o wydaleniu białoruskich dyplomatów z Warszawy i Białegostoku:

Białoruska dyplomacja to stara sowiecka szkoła dyplomacji, która mówi, że jeżeli jeden kraj wydali trzeciego sekretarza – to trzeba wydalić trzeciego sekretarza itd. I problem polega na tym, że my w odpowiedzi na wydalenie naszego konsula wydaliliśmy dyplomatę o dużo wyższej randze – co potwierdzają mi nieoficjalnie w naszym MSZ. To miało dać do myślenia stronie białoruskiej, ale tak zupełnie uczciwie – dawanie do myślenia „ścianie z żelbetu” to jest taki sobie pomysł.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Program Wschodni: „Sojusz” to partia prorosyjska i jest poważnym wyzwaniem dla całej Białorusi, w tym dla Łukaszenki

W najnowszym „Programie Wschodnim” m.in. o nowo powstałej białoruskiej prorosyjskiej partii „Sojusz” i jaką rolę może ona odegrać we wschodniej polityce.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz;

Realizacja: Michał Mioduszewski, Wiktor Timochin


Goście:

Dr Jewhen Mahda – politolog, dyrektor Instytutu Polityki Światowej;

Ajder Mużdabajew – dziennikarz i publicysta telewizji krymsko-tatarskiej ATR


Na Białorusi powstała prorosyjska partia „Sojusz” – o tym czy Putin ma w planach powtórzenie scenariusza ukraińskiego z 2014 roku i zainicjowanie na Białorusi ludowych republik prorosyjskich, mówi Dr Jewhen Mahda:

Na Białorusi mamy obecnie 15 partii politycznych, ale brakuje tam realnego partyjnego życia. Partia polityczna „Sojusz” to partia prorosyjska i jest naprawdę poważnym wyzwaniem dla całej Białorusi – biorąc nawet pod uwagę samego Łukaszenkę i widząc, że on nie planuje rozstać się z władzą.

Politolog wskazuje na paradoksalny charakter nowo zaistniałej sytuacji politycznej z „Sojuszem” w tle:

Dla Białorusi ta sytuacja wygląda naprawdę paradoksalnie: Łukaszenko mówi publicznie, że jest nieodwołalnie związany z Rosją, a tymczasem od tyłu pojawia się siła, która będzie destabilizować jego politykę.

Ajder Mużdabajew opowiada patryjotycznej i medialnej misji, jaka spoczywa na twórcach krymsko-tatarskiej telewizji ATR:

Niedawno prezydent Zełenski mówiąc o Krymie nazwał go sercem Ukrainy, w swoim wystąpieniu użył metafory mówiąc, że ich narodowi zostało wyrwane serce. A Kanał telewizyjny ATR nie jest jedynie kanałem telewizyjnym – to jest symbol krymsko-tatarskiego ducha, szczególnie teraz, w czasach okupacji Krymu jest tym, co trzyma nas razem.

Dziennikarz mówi również o fasadowości obietnic oraz braku realnego wsparcia ze strony Ukrainy, z którym mierzy się telewizja:

I teraz, patrząc na te wszystkie poprawne słowa, które padły z ust polityków Ukrainy, nie widzę tej szczerości, że naprawdę chcą pomóc Krymowi i krymskim Tatarom. Widzę to raczej jako imitację pomocy. (…)

Poza skomplikowaną sytuacją polityczną, telewizja ATR napotyka także trudności natury finansowej. Publicysta nawiązuje m.in. do problematycznego położenia kanału, który mimo formalnego wsparcia ze strony Ukrainy oraz Unii Europejskiej, nadal nie otrzymuje dofinansowania od ukraińskiego rządu. Dziennikarz wskazuje na absurd sytuacyjny, kiedy to Unia musi upominać Ukrainę o wsparcie dla kanału, którego istnienie powinno leżeć przede wszystkim w jej interesie:

Władze ukraińskie ciągle wymyślają nowe powody by odmówić ATR dofinansowania – tego, które już jest wpisane w ukraiński budżet na nasz kanał. Jako telewizja mamy ciągle do spełnienia takie wymogi jakby nie było okupacji, jakby były tu jakieś inne kanały, z którymi mielibyśmy konkurować. (…) I ja nie rozumiem dlaczego mamy to robić.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Jan Piekło: Pierwsze mordy na Polakach miały miejsce na Wołyniu w 1920, gdy Armia Czerwona szła na Warszawę

Bolszewicka agitacja, nacjonalizm w II RP, niemieckie i sowieckie agentury oraz obietnica ziemi. Jan Piekło o kulisach rzezi wołyńskiej.

W nocy z 22 na 23 lutego 1944 r. oddział UPA zamordował 131 Polaków w Berezowicy Małej (woj. tarnopolskie). W rocznicę ludobójstwa przeprowadzonego przez ukraińskich szowinistów na polskiej ludności Wołynia i Małopolski Wschodniej Jan Piekło przybliża kulisy tych tragicznych wydarzeń, kiedy to ludzie byli mordowani w okrutny sposób.

Zauważa, że mordy na polskiej ludności Wołynia miały miejsce już w 1920 r., kiedy zajmujący te ziemie bolszewicy zachęcali miejscową rusińską ludność chłopską do mordowania polskich panów. Dotknęło to także, jak zdradza nasz gość, jego rodziny.

Akurat dotyczy to również mojej rodziny również w sposób okrutny wtedy została zamordowana rodzina najbliższa moja rodzina ze strony ze strony matki dzieci i rodzice.

[related id=115809 side=right] Na mocy traktatu ryskiego Wołyń wrócił do odrodzonej Rzeczypospolitej. Ziarno jednak zostało zasiane. Józef Piłsudski, zdając sobie z tego sprawę mianował swego przyjaciela Henryka Józewskiego na wojewodę wołyńskiego. Ten w latach 1930-1938 prowadził politykę obliczoną na pozyskanie Ukraińców dla państwa polskiego.

Gdy umarł Piłsudski, kiedy rządy przejęła sanacja i właściwie można powiedzieć, że narodowa demokracja doszła do głosu i wtedy zaczęły się znowu prześladowania Ukraińców zaczęły się historie nieprzyjemne, które po prostu budowały wrogość.

[Sanacją nazywa się obóz rządzący w II RP po zamachu majowym. Endecja była w opozycji do rządu, za to nacjonalizm był obecny w ideologii Obozu Zjednoczenia Narodowego- przyp. red.] Wrogość tą chcieli zagospodarowywali sąsiedzi Polski.

Po rozpoczęciu II wojny światowej Wołyń był pod okupacją sowiecką, a potem niemiecką. W czasie rzezi wołyńskiej Polacy tworzyli samoobrony. Z jednej strony dołączali oni do niemieckiej policji pomocniczej, a z drugiej do sowieckiej partyzantki. Dawało to propagandzie UPA kolejny argument, by wzywać do rozprawy z Polakami. Były ambasador na Ukrainie zauważa, że

Na Wołyniu wcale UPA nie była bardzo silna, żeby przeprowadzić tego rodzaju eksterminację Polaków. Należało ich użyć do tego lokalnej ludności i tego hasła, że odbierzecie Polakom ziemie- jak ich zabijecie, to będzie ona wasza.

Podkreśla, że mordowano całe rodziny, aby nie został nikt, kto o majątek mógłby się upomnieć.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Prof. Krzysztof Stopka: Ormianie przybyli do Lwowa z Krymu za panowania Kazimierza Wielkiego

Pośrednicy w handlu z Zachodem i tłumacze w kontaktach ze Wschodem. Prof. Krzysztof Stopka o początkach Ormian i ich przybyciu do Polski. Bogan Kasprowicz o talentach językowych abpa Tedorowicza.

Bogdan Stanisław Kasprowicz przypomina korzenie swojej rodziny w Polsce, które sięgają XV w. Jego przodek Kasper został odnotowany przez Stanisława Balzera jako członek lwowskiej do tzw. rady czterdziestu mężów [organu samorządu miejskiego- przyp. red.].

Później [był] Szymon Rybicka Kasprowicz w roku 1630 poseł nacji ormiańskiej do króla Władysława czwartego w sprawie sporów i wojny religijnej.

Ormianie znani byli jako poligloci. Przykładem jest tutaj abp Józef Teodorowicz, który poza polskim, ormiańskim i łaciną znał także rusiński, francuski i grekę. Tę cechę Ormian docenił już Kazimierz Wielki:

Ormianie mieli wybitne zdolności językowe potrafili się szybko wszelkich języków uczyć, stąd byli używanie przez królów polskich od samego początku […] jako tłumacze, pracownicy sekretariatów królewskich głównie kontaktach ze Wschodem.

Prof. Krzysztof Stopka wyjaśnia, jak napisał razem z prof. Andrzejem A. Ziębą „Ormiańską Polskę”.  Jej geneza wiąże się z wystawą w Muzeum Narodowym w Krakowie w 1999 r. Powstała wówczas książka „Ormianie w Polsce dawnej i dzisiejszej”.

Ta książka się dość szybko rozeszła i stąd ponawiane były próby albo do druku, a później na miarę postępu różnego rodzaju badań, stworzenia nowszej wersji.

Dzieło napisane zostało, jak mówi jego autor, przystępnym językiem, aby mogli się z nim zapoznać nie tylko historycy. Prof. Stopka wyjaśnia, jakie były początki osadnictwa Ormian na terenach ruskich, wokół których narosły mity. Jednym z nich jest to, że osadnictwo to miało charakter rycerski. Zgodnie z nim Ormianie mieli przybywać do Lwowa jako rycerze na zaproszenie króla Daniela, a później Lwa Danielowicza. Jednak jak tłumaczy nasz gość:

Tak naprawdę rzeczywiście Ormianie pojawili się w okresie panowania Kazimierza Wielkiego.

Po przyłączeniu Rusi Halickiej do Królestwa Polskiego Kazimierz III nadał Lwowowi prawo magdeburskie. W przywileju lokacyjnym z 1356 r. Ormianie mieli zagwarantowaną możliwość sądzenia się swym własnym prawem.

Rozszerzenie państwa w kierunku wschodnim umożliwiło kontakty z wcześniej powstałymi wcześniej koloniami genueńskimi na Krymie, a więc otworzyło drogę do handlu orientalnego łączącego rynki wschodnie z Europą Zachodnią.

Przybyli na Ruś Ormianie nie pochodzili bezpośrednio z Armenii, ale z diaspory krymskiej. Wskazuje na to język, jakim się posługiwali, a który współdzielili z Tatarami. Chodzi o język kipczacki, który z ormiańskim nie ma nic wspólnego. Skąd jednak wzięli się Ormianie jako naród? Określenie Armenia pochodzi z języka perskiego, a sami jej mieszkańcy nazywają siebie Hajami, a swój kraj Hajastạnem.

Jeśli chodzi o pochodzenie tych Hajów, to istnieją kontrowersje naukowe. Jedna [teoria] mówi, że gdzieś w VII-VI wieku pne skądś przywędrowali na tereny wschodnie Azji Mniejszej, gdzie istniało państwo Urartu, które przeżywało okres powolnego upadku.

Według innej hipotezy, popularnej we współczesnej Armenii, Hajowie byli rdzenną ludnością Urartu. Starożytna Armenia była ok. dziesięciokrotnie większa od współczesnej, zajmując praktycznie całą wschodnią część Azji Mniejszej. Jej kres położyli w 428 r. Persowie, z których języka wywodzi się nazwa „Armenia”.

Prof. Stopka odnosi się legendy rodowej abpa Teodorowicz, według której metropolita lwowski wywodził się z rodu ormiańskich krzyżowców. Wyjaśnia, że Ormianie byli narodem miejskim, więc chętnie uszlachetniali swoją genealogię:

Arcybiskupi, zwłaszcza w okresie po unii [z Rzymem] nadal starali się tworzyć takie mity pochodzenia od wielkich rodów Armenii i między innymi także od tych rodów królewskich, czy książęcych.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

„Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”. Grzywaczewski: Chciałem zachować ostatnie ślady polskości na Kresach

Pisarz i publicysta opowiada o swoich spotkaniach z mieszkańcami dawnego pogranicza II RP. Wskazuje, że pamięć o tej granicy jest wciąż żywa i kształtuje rzeczywistość.

 

Tomasz Grzywaczewski mówi o  swojej książce „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”:

To zapis wspomnień ludzi, którzy pamiętają tę granicę, oraz hekatombę, która doprowadziła do jej zniknięcia.

Autor przywołuje postać niedawno zmarłej Janiny Dąbrowskiej, ostatniej Polki na Polesiu Wołyńskim. Jej rodzina cudem uniknęła komory gazowej, a potem została wypędzona przez Sowietów:

Ślady polskości powoli tam przemijają. Na szczęście udało mi się zarejestrować część z nich.

Publicysta zwraca uwagę, że w książce starał się zawrzeć również perspektywę współistniejących z Polakami na Kresach narodów.

 Z ich opowieści wyłania się motto: swoje kochaj, a cudze szanuj.

Warto zauważyć, że regiony wschodniej i zachodniej Białorusi graniczą dokładnie w miejscu, gdzie kończyła się II RP.

To była granica między cywilizacją zachodnią a wschodnią, między wolnością człowieka a sowieckim zamordyzmem. Ten podział pokrywa się z dzisiejszym podziałem na proeuropejską i prorosyjską, bardziej zsowietyzowaną część Białorusi.

Jak podsumowuje gość „Kuriera w samo południe”:

Granicy II RP już nie ma, ale trwa o niej pamięć i wciąż wpływa na rzeczywistość. To pokazuje, że historia nigdy nie jest zamkniętym rozdziałem.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Kpt. Szymon Białecki: legiony, obrona Lwowa, powstania śląskie, żołnierz II RP, Wrzesień ’39, armia Andersa, emigracja

Kpt. Białecki był torturowany przez NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk. Nie podzielił jednak losu zamordowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski Wschód.

Zdzisław Janeczek

6 VIII 1914 roku w chłodny i mglisty ranek z podkrakowskich Oleandrów w stronę granicy zaboru rosyjskiego wyruszyło 166 ochotników 1. Kompanii Kadrowej. Maszerowali na Słomniki, Miechów, Kielce – do Warszawy. Rozpoczęła się wojna o wolną Polskę. 24 VIII 1914 r. do I Brygady Legionów wstąpił młody Ślązak Szymon Michał Białecki. Wówczas niewielu Polaków wierzyło w spełnienie marzeń Józefa Piłsudskiego. Jednym z nich był syn Marianny Ździebło i Karola Białeckiego, śląskiego rolnika z Połomi koło Rybnika. (…)

Atmosfera domu i niezwykła osobowość ojca wpłynęła na postawę Szymona i jego czterech braci: Jana, Franciszka, Karola i Teodora, którzy zaangażowali się w polski ruch niepodległościowy. Z kolei siostra Marta poślubiła Franciszka Musioła, uczestnika akcji plebiscytowej i trzech powstań śląskich na ziemi wodzisławskiej.

Uczucia patriotyczne młodego Białeckiego spotkały się z przychylną atmosferą Krakowa, gdzie obchodzono jubileusz Marii Konopnickiej, a następnie 500-lecie bitwy pod Grunwaldem. Tutaj wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim Wincenty Lutosławski, nauczający, iż spoiwem narodu jest jego dusza. Białecki, pobierając nauki w podwawelskim grodzie, wstąpił do organizacji strzeleckiej. W „Promieniu” włączył się w akcję samokształceniową i pracę narodową. Nie spełnił oczekiwań ojca, który liczył, iż syn ukończy studia teologiczne i wstąpi do stanu duchownego. Na przeszkodzie stanęła piękna krakowianka, która nawiązała korespondencję z młodym klerykiem. Rzucony przez okno bilecik przechwycił przełożony i Szymon został relegowany z seminarium. I tak, zamiast posługi kapłańskiej, podjął się twardej powinności żołnierskiej w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

O wartości tego oficera i dowódcy decydowały takie czynniki, jak: system szkolenia, wspólnota ideowa Legionów Polskich, wyznawany kodeks moralny, patriotyzm, zdolności osobiste i zalety charakteru. Jedną z charakterystycznych cech Legionów Polskich, w których Białecki podjął służbę, było gorliwe i systematyczne prowadzenie ćwiczeń oraz „kształcenie umysłów”. Dowódcy mieli ambicje, by ich formacja pod względem bojowym dorównywała armii niemieckiej. Szkolili podkomendnych forsownie nawet w czasie marszu, tak iż legioniści, zrobiwszy duże postępy, mogli popisywać się sprawnością „w ataku, odwrocie i celnym strzelaniu”. Białecki zdobyte w Legionach doświadczenie konsekwentnie wykorzystał w powstaniach śląskich. (…)

Odradzało się państwo polskie i jego Siły Zbrojne. W grudniu 1918 r. Białecki został oddelegowany do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Niebawem otrzymał nominację na kapitana Wojska Polskiego, w którym służył od 11 XI 1918 r. Zdążył także wziąć udział w pierwszym i drugim powstaniu śląskim.

Po drugim powstaniu w 1920 r. organizował Policję Plebiscytową, czynnie uczestniczył w akcji plebiscytowej, propagując ideę polskości. Był jednym z nielicznych w tamtym czasie wybitnych fachowców wojskowych.

Znalazł się w swoim żywiole, mógł wreszcie wpływać na losy swego ukochanego Górnego Śląska. Prowadził Sekcję Polityki Górnego Śląska przy Wydziale Polityki Wewnętrznej Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu, a z ramienia Dowództwa Obrony Plebiscytu kierował referatem bezpieczeństwa. Na szczególną uwagę jednak zasługuje jego zaangażowanie w działania związane z trzecim powstaniem śląskim. Początkowo pełnił obowiązki szefa Wydziału I Organizacyjnego Grupy „Wschód”, a po jej podziale na grupy „Wschód” i „Środek”, 8 VI 1920 r. objął po Janie Ludydze-Laskowskim dowództwo tej pierwszej. Jeszcze raz okazał się człowiekiem „po żołniersku twardym i po żołniersku wyrozumiałym” oraz kompetentnym dowódcą. Rola Białeckiego w trzecim powstaniu potwierdziła jego zdolności, doświadczenie i umiejętności. W trzecim powstaniu wzięło udział również czterech jego braci, z których najmłodszy, liczący zaledwie 19 lat Teodor, zginął 23 V 1921 r. w Olzie. (…)

Kpt. Szymon Białecki dostał się do niewoli i został poddany okrutnym torturom przez śledczych funkcjonariuszy NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk. Nie podzielił jednak losu oficerów zgrupowanych w Ostaszkowie, Starobielsku lub Kozielsku i zamordowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski i Środkowy Wschód przez Iran, Palestynę, Egipt. W tym trudnym okresie założył koło Ślązaków spośród przebywających tam oficerów rezerwy w ośrodku w Tel Awiwie.

Dzieląc trudy i znoje żołnierzy Armii gen. Władysława Andersa, nie przeczuwał, jakie nieszczęścia spadną na rodzinę pozostawioną w kraju pod niemiecką okupacją. Starszy syn Rafał (…) poległ 19 VIII 1944 r. w ruinach getta, w okolicach pałacu Krasińskich.

Ciężko rannego w szyję próbowała ratować starsza siostra Aldona, pełniąca obowiązki sanitariuszki batalionu „Parasol”. Niestety stan rannego był beznadziejny. Zmarłego brata zawinęła w dywan przyniesiony z pałacu Krasińskich i pochowała przy ul. Długiej razem z poległymi kolegami: st. strz. Stanisławem Banaszkiewiczem – „Piką”, kpr. pchor. Zbigniewem Olędzkim – „Zbyszkiem” i kpr. pchor. Jerzym Galewskim – „Jurem”.

Nie tylko Rafał Białecki konspirował pod niemiecką okupacją, ale także obie jego siostry. Aldona Józefa, ps. Ada, związała się z Szarymi Szeregami (była druhną 62 Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej), następnie z Kedywem Komendy Głównej Armii Krajowej. Przydzielona najpierw do kompani „Pegaz”, od lata 1944 r. pełniła służbę w 3 kompanii batalionu „Parasol”. Jako studentce medycyny przydzielono „Adzie” funkcję sanitariuszki. W powstaniu warszawskim jej batalion wszedł w skład zgrupowania „Radosław”. Dzieliła więc los swoich przyjaciół walczących na linii Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Za odwagę i ofiarność została odznaczona Krzyżem Walecznych.

Jej siostra Jolanta ps. Jola jako łączniczka 2 kompani batalionu „Parasol” (zgrupowanie „Radosław”) w powstaniu warszawskim również odbyła szlak bojowy: Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Obie siostry ostatni raz były widziane po upadku Czerniakowa, 23 IX 1944 r. w Al. Szucha. Ocalałych cywilów oraz AK-owców, którzy zdołali zamaskować się w tłumie, popędzono do siedziby Sipo.

Wówczas gestapowcy ponownie dokonali „selekcji” więźniów, wybierając młode kobiety i mężczyzn, których podejrzewali o udział w powstaniu. Tam prawdopodobnie zostały zamordowane siostry Rafała Białeckiego. Miejsce ich pochówku nie jest znane.

Według relacji kuzyna, dr. Józefa Musioła, Niemcy zatrzymali jedną z sióstr, przyodzianą w wojskową panterkę, a druga do niej dołączyła, nie godząc się na rozdzielenie. Obie zostały spalone żywcem miotaczami ognia w bramie pobliskiej kamienicy.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląski Hiob – bohater nadziei. Kpt. Szymon Michał Białecki” znajduje się na s. 10–11 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląski Hiob – bohater nadziei. Kpt. Szymon Michał Białecki” na s. 10–11 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Montaż nowego krzyża na mogile żołnierzy majora Wiktora Matczyńskiego przez młodzież polską i ukraińską

Kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej w ramach polsko-ukraińskiego pojednania, na mocy podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami rówieńskiego Płasta i harcerzy.

Fot. S. Porowczuk

W słoneczny jesienny dzień 26 listopada na terenie fortu w Tarakanowie na Wołyniu, w Dubnie koło Równego, przedstawiciele harcerskiego hufca „Wołyń” ze Zdołbunowa z jego szefem Aleksandrem Radicą oraz Płastuńskiego Ośrodka nr 33 im. Samczuka w Równem, z ich duchowym opiekunem o. Witalijem Porowczukiem, wzięli udział w montażu nowego krzyża na mogile żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego, którzy polegli w walce z konnicą Budionnego w czasie obrony przed bolszewikami fortu Zahorce w dniach 7–21 lipca 1920 roku.

Na krzyżu zainstalowano tabliczkę w językach polskim i ukraińskim: „Żołnierzom WP poległym w lipcu 1920 r., Солдатам ВП загиблим у липні 1920 р”. Historyk o. Witalij Porowczuk poprowadził modlitwę w intencji bohaterów Polski oraz Ukrainy, którzy oddali życie z miłości do ojczyzny. Na krzyżu zawiązano również czerwono-białą wstążkę.

To już kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej, będące elementem polsko-ukraińskiego pojednania i zjednoczenia naszych braterskich narodów. Akcja miała miejsce w ramach podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami rówieńskiego Płasta i harcerzy.

Informacja Siergieja Porowczuka pt. „Montaż nowego krzyża na mogile mjra Witolda Matczyńskiego” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Siergieja Porowczuka pt. „Montaż nowego krzyża na mogile mjra Witolda Matczyńskiego” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla chrześcijan nadszedł czas budowania arki / s. Katarzyna Purska USJK, „Wielkopolski Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Nie chodzi o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia TK, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od korzeni, w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.

s. Katarzyna Purska USJK

„Budujmy Arkę przed potopem”

Na stoliku obok mojego łóżka postawiłam metalową figurkę św. Michała Archanioła. Kilka dni temu, gdy stojąc przy oknie prowadziłam rozmowę telefoniczną, usłyszałam jakby brzęk stłuczonej żarówki. Skonstatowałam jednak, że zarówno żyrandol, jak i lampka są nienaruszone, więc powróciłam do przerwanej na chwilę rozmowy. Jakież było moje zdumienie, gdy po jakimś czasie zobaczyłam leżącą na podłodze, roztrzaskaną na pół figurkę. Opowiedziałam o tym kilku osobom i byłam zdumiona, jak różnie wyjaśniali ten incydent. Dla kogoś przyczyną uszkodzenia był wadliwy stop metalu, z którego była odlana figurka. Ktoś inny tłumaczył, że spowodowały je mikrodrgania budynku, a jeszcze ktoś inny widział w tym znak duchowy.

Podobnie też skala i przebieg protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności tzw. przesłanki eugenicznej z Konstytucją RP zadziwiły wielu. Różnie też próbowano je wyjaśniać. Przytaczam tu kilka możliwych interpretacji po to, aby zrozumieć te wydarzenia i odnaleźć ich duchowy sens.

W kwestii ich oceny jesteśmy mocno podzieleni, dlatego zacytuję słowa kogoś, kto będąc Polakiem, śledzi całą tę sytuację z perspektywy mieszkańca dawnych Kresów Wschodnich: „Z przerażeniem odbieramy informację o tym, co się dzieje w Polsce. Dla nas na Kresach Polska była i jest świętością. A tu takie rzeczy się dzieją. Rozumiem, że mass media rozdmuchują to, co się dzieje w rzeczywistości, i prawda jest gdzieś pośrodku. Jak to wygląda naprawdę? Odbieram to jako próbę rozwalenia i zniszczenia ostatniego w Europie kraju katolickiego. Smutne to. Nic innego nie pozostaje, tylko się modlić o spokój w Macierzy”. Czy to trafna ocena sytuacji? Pozostawiam odpowiedź Czytelnikom. Zacytowałam ów fragment z listu, aby unaocznić, jak to wszystko, czego w ostatnim czasie byliśmy świadkami, rani głęboko i boli osoby mające poczucie przynależności i tym samym przemożnego obowiązku służenia swojej wspólnocie narodowej.

Radek Pyffel – kierownik studiów Biznes chiński na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, na swoim wideoblogu ma zgoła inny niż autorka cytowanego listu ogląd tych pełnych dramatyzmu wydarzeń. Patrzy na nie z pewnym dystansem i ocenia je racjonalnie. Przede wszystkim zwraca uwagę, że w protestach wzięli udział w większości ludzie młodzi. Stwierdza, że należy je odczytywać jako kolejną manifestacją buntu młodzieży, który ogarnął już wcześniej Amerykę i Europę. Ocenia, że ma on znamiona rewolucji kulturowej. Biorą w nim udział młodzi z tzw. pokolenia milenialsów. Podobnie jak niegdyś czynili to ich rówieśnicy z pokolenia 1968 r., młodzież kwestionuje dziś autorytety, zasady społeczne i wartości. Dlatego przekracza kolejne bariery moralne. Przejawem tego są: wulgarny język, brutalne zachowania kobiet oraz ataki na kościoły i pomniki pamięci narodowej.

Zdaniem komentatora, młodzież, która uczestniczy w tzw. Strajku Kobiet, generalnie nie jest agresywna. Jest tylko złakniona wzajemnych kontaktów i publicznej dyskusji, a swój sprzeciw demonstruje we właściwym sobie języku. Faktycznie, jeśli uświadomimy sobie, że w ostatnim czasie podobna fala protestów miała miejsce we Francji, USA, Chile i Hiszpanii, wtedy przyznamy słuszność tak postawionej tezie.

Według Rafała Ziemkiewicza powodem zamieszek wcale nie jest polityka, lecz psychologia i socjologia (Stracone pokolenie?, „Do Rzeczy” 45/398 2020). Zaznacza on, że pokolenie milenialsów to ci, którzy częstokroć są wychowani w rodzinach niepełnych i dysfunkcyjnych. Stąd tyle wśród nich niespełnionych roszczeń wobec świata i dojmującego poczucia samotności. Jego zdaniem współczesną młodzież cechuje hedonizm, konsumpcjonizm i skrajny indywidualizm. W tej charakterystyce młodzieży jest zgodny z prof. Aleksandrem Nalaskowskim, który dodaje do niej powszechnie występujące skłonności do egoizmu i postawę roszczeniową. Prezentowany przez profesora pogląd zdaje się przeczyć natomiast interpretacji ostatnich wydarzeń, której dokonał Radek Pyffel. Ważnym – jak mi się wydaje – kontrargumentem przeciwko zaprezentowanej przez niego na wideoblogu tezie są przytoczone przez profesora Nalaskowskiego wyniki badań naukowych. Jak z nich wynika, obecne pokolenie milenialsów jest bierne. Nie lubi przebywać w grupach i nie identyfikuje się z jakąkolwiek zbiorowością (A. Nalaskowski, Wielkie zatrzymanie, Biały Kruk, Kraków 2020, s. 39–40). Należałoby więc oczekiwać – tak jak to dotąd bywało – znikomego sprzeciwu lewicującej młodzieży wobec próby prawnej ochrony życia poczętego. Co w takim razie sprawiło, że wyszli na ulice miast?

Według red. Ziemkiewicza, bezpośrednim impulsem do zaangażowania się milenialsów w agresywne manifestacje była reakcja zniecierpliwienia i gniewu wobec przedłużającego się stanu obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych z powodu pandemii oraz związane z tym kryzysy różnej natury. Z drugiej jednak strony pokolenie to żyje raczej w rzeczywistości wirtualnej niż realnej, więc izolacja kwarantannowa nie jest dla niego szczególnie dolegliwa (A. Nalaskowski, jw.). Nic więc dziwnego, że skala ich zaangażowania w tzw. Strajk Kobiet budzi zdumienie polityków i pedagogów.

Zaprezentowane tu opinie prowokują do stawiania pytań: Czy naprawdę masowe protesty przeciwko orzeczeniu TK są wyrazem spontanicznej rewolucji młodych? Czy rewolucja jest ich przyczyną, czy też skutkiem?

Paweł Lisicki we wstępnym artykule zamieszczonym w czasopiśmie „Do Rzeczy” (nr45/398 2020) cytuje wypowiedzi ludzi, których przyjęliśmy nazywać elitą kulturalną. Wśród tych wypowiedzi szczególnie mocne wrażenie zrobiły na mnie słowa naszej noblistki Olgi Tokarczuk: „Nie oszukujmy się – ten system cynicznie będzie wykorzystywał każdy moment kryzysu, wojny, epidemii, żeby cofnąć kobiety do kuchni, kościoła i kołyski (…) Od dziś jesteśmy wojowniczkami”. „Ten cyniczny system” to katolicyzm – wyjaśnia redaktor Lisicki.

Ewa Wanat, była redaktor naczelna TOK FM, z kolei tak pisze: „Padło tabu. Pomazane sprayem kościoły. „J…ać” kler! (…) Padło tabu, okazuje się, że można to wszystko zrobić i żaden grom z jasnego nieba nie spada”. Nie chodzi zatem o politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od ich fundamentów, od korzeni. Dokonuje się tego w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.

Gdy przed laty Fryderyk Nietzsche ogłaszał: „Bóg nie żyje. To my Go zabiliśmy”, wskazywał na rodzący się na Zachodzie ateizm. Przyznam się, że z pewnym niedowierzaniem patrzyłam na wzrastający wśród licealistów podziw dla jego filozofii. Dziś dopiero rozumiem, jakie to miało znaczenie. Nietzsche przeciwstawił „słabości chrześcijan podporządkowanych Bogu” siłę i wolę jednostki, której obcy był ideał osoby cierpiącej, ofiarnej i troszczącej się o dobro wspólne. Brutalne i agresywne zachowania uczestników Strajku Kobiet można poniekąd postrzegać jako efekt uwiedzenia młodego pokolenia przez tę filozofię. Owocem tego uwiedzenia są obecne we współczesnej kulturze próby zastąpienia chrześcijańskiego humanizmu przez antyhumanizm. Temida Stankiewicz-Podhorecka w artykule pt. Odczłowieczenie teatru trwa („Wpis” nr 7–8 /117-118, s. 39–41 dokonuje analizy współczesnego repertuaru teatralnego: „Tak więc jesteśmy świadkami kulturowej wojny cywilizacyjnej. (…) Seks ma być współczesnym bożkiem nowego świata. Aby w pełni to zrealizować, trzeba najpierw wrogo nastawić ludzi (w teatrze publiczność, w szkole dzieci i młodzież) do Boga, naszej wiary i Kościoła katolickiego, a następnie całkowicie wyrugować Boga z przestrzeni publicznej i uzależnić człowieka od seksu tak, jak uzależnia się go od narkotyków. (…) już na samym wstępie zabija się w tych młodych ludziach wrażliwość na piękno, prawdę i dobro. (…) Człowiek jako postać w sztuce teatralnej jest nierzadko mniej ważny niż rekwizyt”.

Kultura istnieje w określonej rzeczywistości i ma za zadanie budować wspólnotę. Jednakże obecnie jest to kultura dekonstrukcji i emancypacji, bo domaga się wyzwolenia od wszelkich tożsamości, w tym – wyzwolenia od tożsamości chrześcijańskiej i narodowej. Dlatego uprawnione jest nazywanie jej mianem antykultury.

Współczesne młode pokolenie jest kształtowane w świecie, w którym panuje antykultura i dokonuje się dekonstrukcja. Karmione jest ono fałszywym obrazem świata za pomocą filmu, kolorowych czasopism, a nade wszystko poprzez internet, który coraz mocniej wdziera się w naszą prywatność.

Niewątpliwie na poglądy i postawy współczesnej młodzieży w dużym stopniu wpłynęło także szkolnictwo. W ostatnim okresie zrezygnowało ono z wychowania, stawiając na pierwszym miejscu edukację. Edukacja zaś – jak twierdzi prof. Nalaskowski – nie ma celu, lecz w dużej mierze jest podporządkowana ideologii i celom utylitarnym (zamiast celów wychowawczych i dydaktycznych nauczyciele mają wyznaczać sobie tzw. cele operacyjne). „Nie pytaj o znaczenie, pytaj o użycie” – ta zasada, wyjęta z Traktatu logiczno-filozoficznego Ludwika Wittgensteina, znalazła odzwierciedlenie m.in. w szkolnictwie.

Myślenie młodych jest według prof. Nalaskowskiego irracjonalne, bo nastąpiło wygenerowane przez system edukacyjno-wychowawczy, dobrowolne zrzeczenie się rozumienia.

Sądzę, że ilustracją dla tego zjawiska może być pytanie często zadawane nauczycielom przez uczniów: „Po co mam się tego uczyć?” „Do czego to mi się przyda?”. Wygląda to tak, jakby nie interesował ich sam problem ani jego rozumienie, lecz umiejętność zastosowania w praktyce zdobytych informacji. „Prawdziwe jest, bo działa!”.

W obecnym systemie edukacji dużą rolę odgrywa też postmodernizm, który postuluje radykalny pluralizm oraz odrzucenie wszelkich struktur i schematów życia społecznego. Właśnie z filozofii postmodernistycznej wywodzi się powszechnie panująca dziś na Zachodzie ideologia gender. Oparciem dla niej jest środowisko LGBT. Wywodzący się z tego środowiska autorzy eseju/manifestu, który ukazał się w USA w 1987 r. pod tytułem The Overhauling of Straight America piszą: „Bez dostępu do radia, telewizji, mainstreamowej prasy, nie będzie kampanii. (…) Podczas gdy opinia publiczna jest jedynym podstawowym źródłem mainstreamowych wartości, drugim jest autorytet religijny. (…) Potężnemu wpływowi religijnemu musimy przeciwstawić alians nauki i opinii publicznej”. Jak widać, program, wyrażony w owym manifeście, jest aktualnie realizowany. Krzykliwie obecny w życiu publicznym ruch LGBT podważa prawo naturalne, a nawet ludzką naturę. Mimo to zdaje się być coraz bardziej atrakcyjny dla młodego pokolenia Polaków. Naczelnym postulatem ideologii gender jest absolutna wolność człowieka, wobec Boga i Kościoła katolickiego nauczającego o naturze męskości i kobiecości dopełniających się w relacji pomiędzy mężem a żoną. Wolność ta jest rozumiana jako uświadomiona konieczność. Stąd postulat oderwania się od norm społecznych i wypływających z prawa naturalnego zasad.

Można zatem opisać trwające w Polsce manifestacje jako bunt autonomicznej jednostki przeciw Kościołowi, jego nauce o niepodważalnej godności osoby ludzkiej, o małżeństwie i rodzicielstwie. Można również widzieć w nich bunt człowieka wobec Stwórcy i Jego stwórczego planu, a także wobec fundamentalnych wartości, takich jak prawda, dobro i piękno, na których jest zbudowana cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu.

Akty agresji wobec kapłanów i profanacje kościołów zdają się jawić jako metodycznie przygotowane. Poprzedziły je szeroko omawiane i nagłaśniane w mediach skandale pedofilskie dotyczące ludzi Kościoła, w tym medialne ataki na kolejnych biskupów. Niemałą rolę w promowaniu antykościelnych i antykatolickich postawa odegrały również filmy braci Siekielskich. Punktem kulminacyjnym zaś stał się atak na Jana Pawła II jako na – być może już ostatni – powszechnie uznawany w świecie autorytet moralny. Pojawił się nawet postulat jego „dekanonizacji” jako kolejny etap dekonstrukcji Kościoła.

Niewątpliwie opisywane protesty i strajki mają swój wymiar polityczny. Ruch Kobiet, który wyznaczył prezydentowi RP tydzień na wypełnienie skrajnie lewicowych roszczeń, łącznie z postulatem odsunięcia PiS od władzy, wyznaczył sobie cele polityczne. Jednakże, jak komentuje na swoim wideoblogu Radek Pyffel, klęska PiS wcale nie będzie oznaczała zwycięstwa opozycji, gdyż rozgrywająca się właśnie rewolucja zmiecie także i opozycję. Tak więc aplauz ze strony opozycji dla tych postulatów jest całkiem nieuzasadniony. Przegrywają bowiem ci wszyscy, którzy są wierni wartościom i zasadom i którzy chcą zachowania instytucji i struktur. A zatem nie o projekt polityczny tu chodzi, lecz o wojnę cywilizacyjną. Homoseksualiści walczą o prawa do zawierania małżeństw i do adopcji dzieci. Transwestyci – o prawa do zmiany płci na życzenie.

Ale to, o co walczą, nie może być prawem, gdyż prawo ma prowadzić do dobra, a nie do zła. Coś, co stoi w sprzeczności z naturą, nie może być nazwane dobrem. Aby coś nazwać dobrem lub złem, musi być odniesione do prawdy. Ta zaś musi być zgodna z rzeczywistością.

Tymczasem w płynnej, postmodernistycznej rzeczywistości prawda obiektywna nie istnieje, a słowa zmieniają swoje znaczenie. Czy tak samo jak kiedyś rozumiemy dziś słowa: ‘miłość‘, ‘tolerancja’? Tolerancja jako wartość absolutna? Równość jako wartość priorytetowa? Zmienione znaczeniowo słowa zmieniły ludzkie myślenie i czynią niemożliwym wzajemne porozumienie. Jeśli się tym pogodzimy, to jak możemy ocalić demokrację? Alexis de Tocqueville w dziele pt. O demokracji w Ameryce wyraził pogląd, że choć demokracja jest przyszłością Europy, to jednak dążenie do równości może jej zagrozić, ponieważ normy w niej są dostosowane do woli większości. Był on przekonany, że demokracja nie przetrwa utraty wiary chrześcijańskiej, gdyż samostanowienie wymaga jednakowego, wspólnego spojrzenia na prawdy moralne. Podobnie też myślał papież Jan Paweł II, który w encyklice społecznej Centesimus annus napisał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.

Spróbujmy w tym świetle spojrzeć na to, co z obserwowanych ostatnio postaw wynika dla Polski i dla całej Zachodniej cywilizacji zbudowanej przecież na wartościach chrześcijańskich. Wolność absolutna, zdegradowany i uprzedmiotowiony człowiek. Czym będzie ów nowy porządek świata? Karta praw zwierząt obok Karty Praw Człowieka? Czyżby to wszystko dokonywało się samoistnie i spontanicznie? Niezależnie od odpowiedzi, trzeba nazwać to, co się teraz dzieje, wojną cywilizacyjną. Wbrew narzucającym się obrazom, nie można jej sprowadzać do brutalnych starć ulicznych i protestów. To wszystko jest tylko unaocznionymi jej skutkami, które wskazują na istotę problemu. Obsceniczne słownictwo, akty przemocy i barbaryzacja demonstrantów świadczą albo o ich skrajnej demoralizacji albo o całkowitej niezdolności do panowania nad swymi emocjami. Obie diagnozy mogą budzić poważne zaniepokojenie. Uznanie, że mamy do czynienia z wojną cywilizacji, stawia każdego wobec konieczności opowiedzenia się po stronie cywilizacji życia lub cywilizacji śmierci. Nikt nie może pozostać biernym obserwatorem tej wojny. Wszyscy zmuszeni jesteśmy wziąć w niej udział. Tylko jak?

Wygląda na to, że przegraliśmy bitwę o język. A Kościół katolicki, zwłaszcza w swoich strukturach hierarchicznych, zdaje się być coraz mniej widoczny. Czy wobec tego wierzący katolicy i konserwatyści są na pozycji przegranej?

Prawdziwą przyczyną tych „rzeczy nowych” – twierdzi Rod Dreher w książce pt. Opcja Benedykta – jest pustka duchowa wytworzona przez ateizm, który pozostawił młode pokolenia bez drogowskazów.

We wstępie do swojej książki przytoczył fragment wypowiedzi Josepha Ratzingera: „Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy (…) Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. (…) To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych… W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza „nieopisaną samotność”, a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”. Wypowiedź ta pochodzi z roku 1969 i dziś nazywana jest proroctwem Benedykta XVI. Może być odczytywana w kluczu obecnego czasu. Pokazuje, że uczciwi konserwatyści i katolicy muszą zaangażować się w swoją wiarę i obronę fundamentalnych wartości w świecie, który staje się dla nich coraz bardziej wrogi.

Przy tym poziomie agresji jest już za późno na dialog społeczny, ale zawsze jest czas na jasne przedstawienie nauki Kościoła i osobistych przekonań bez względu na konsekwencje. Oczywiście wymaga to dużej odwagi cywilnej i wiary nie tylko deklarowanej.

Rod Dreher proponuje „wypracowanie nowatorskich, wspólnotowych rozwiązań”, które pomogą wytrwać w wierze i wartościach. Domaga się też dokonania osobistego wyboru, czy „jesteśmy gotowi zrobić decydujący zwrot ku prawdziwie kontrkulturowemu przeżywaniu chrześcijaństwa, czy też skażemy nasze dzieci i wnuki na asymilację”. Obrona własnej wiary i rzeczy świętych jest również po to, aby za jej sprawą rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, przemieniała się w taki sposób, jak przed wiekami dokonało się to za sprawa reguły św. Benedykta i mnichów, którzy według niej żyli.

„Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności.  – napisał Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (CA 46).

Budujcie Arkę przed potopem
Niech was nie mami głupców chór!
Budujcie Arkę przed potopem
Słychać już grzmot burzowych chmur!
Zostawcie kłótnie swe na potem
Wiarę przeczuciom dajcie raz!
Budujcie Arkę przed potopem
Zanim w końcu pochłonie was!

– brzmią słowa ballady Jacka Kaczmarskiego.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „»Budujmy Arkę przed potopem«” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „»Budujmy Arkę przed potopem«” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pomoc Polakom na Kresach. Rozpędowski: I my im pomagamy i oni nam. Wzajemnie budujemy się w polskości

Początki pomocy; środowiska, które ją otrzymują; i jak polskość trwa na Ziemiach Utraconych. O „Stowarzyszeniu Odra-Niemen” mówi członek jego zarządu.

Dominik Rozpędowski wyjaśnia, że działania „Stowarzyszeniu Odra-Niemen” koncentrują się na terenach utraconych przez Polskę na wschodzie:

Tam od 2009 roku zaczęliśmy pomagać najpierw środowiskom kombatanckich żołnierzom formacji niepodległościowych, którzy zostali po prostu po zmianie granic. Zostali tam, jakby poza Polską, często w ciężkiej sytuacji materialnej.

Zaczęło się kilku przewiezionych na Białoruś paczek. Od tego czasu pomoc wzrosła do 70 ton towarów rocznie. W akcje włączają się nie tylko Polacy w kraju, ale też np. w Anglii. Rozszerzyła się także grupa osób, który stowarzyszenie pomaga:

Nie jest to już tylko środowisko kombatanckie. Ono też niestety się kurczy z roku na rok, a nawet ostatnio z miesiąca na miesiąc. Tam pomagamy też i seniorom i rodziny wielodzietne. Po prostu Polakom, którzy są w ciężkiej sytuacji materialnej, środowiskom szkolnym, parafilnym, wszystkim miejscom środowiskom, które pomagają podtrzymywać tam kulturę polską.

Członek zarządu „Stowarzyszeniu Odra-Niemen” zauważa, że szczególnie starsi ludzie przywiązani są do swojej polskości, którą pielęgnują i starają się przekazać następnym pokoleniom. Starają się im w tym pomagać, by wraz z nimi nie odeszła pamięć o Polsce. Tłumaczy, że obecnie w ramach pomocy stowarzyszenie zbiera żywność, środki chemiczne i ochronne przeciw Covid. Wskazuje, iż można przesłać własną paczkę, przesłać kartkę z życzeniami, czy wesprzeć finansowo.

Te kartki można przesłać w różnych okresach.

Nasz gość zachęca do przeczytania na temat tego, jak można pomóc na stronie rodacybohaterom.pl.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Pomóżmy sfinansować renowację grobów w Lublinie naszych ukraińskich sojuszników w wojnie polsko-bolszewickiej

Bez wsparcia Ukraińskiej Republiki Ludowej, bez żołnierzy Petlury pod Zamościem i Komarowem losy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogłyby wyglądać inaczej, niż do tego przywykliśmy.

Wojciech Pokora

21 kwietnia 1920 roku w Warszawie między Rzecząpospolitą Polską (II RP) a Ukraińską Republiką Ludową została podpisana umowa, której bezpośrednim skutkiem była rozpoczęta cztery dni później wyprawa kijowska. Zatem stawiając pomnik temu wydarzeniu, czcimy też rocznicę naszego zwycięstwa nad bolszewikami. Tylko trochę szerzej, niż zawarto to w sejmowej uchwale, gdzie wymieniono wszystkich sojuszników, nawet nuncjusza papieskiego abp. Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI, lecz nie wymieniono sojuszniczej armii Ukraińskiej Republiki Ludowej.

A trzeba pamiętać, że bez wsparcia żołnierzy Symona Petlury moglibyśmy dzisiaj nie mieć powodów do świętowania. Bez ukraińskiego wsparcia pod Zamościem i Komarowem losy Bitwy Warszawskiej i całej wojny z bolszewikami mogłyby wyglądać inaczej, niż do tego przywykliśmy.

Nie udało nam się jednak odpowiednio za to wsparcie podziękować. W przyszłym roku będziemy obchodzić setną rocznicę niechlubnego traktatu ryskiego, który przekreślił marzenia Ukraińców o niepodległości na następne dziesięciolecia.

Co się stało z żołnierzami URL po wojnie? Zostali osadzeni w obozach internowania na terenie Polski. Przebywali w nich do połowy lat 20., po czym większość osiadła w Polsce. Grupa kilkudziesięciu byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej zamieszkała w Lublinie i okolicy, wiążąc się z tym miastem i budując tu swoje życie. (…) Ukraińscy żołnierze w Lublinie żyli, ale też umierali. Po śmierci chowani byli na lubelskim cmentarzu prawosławnym przy ul. Lipowej. (…)

– Z czasem na cmentarzu wydzielona została odrębna kwatera dla byłych żołnierzy armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – mówi dr Kuprianowicz – a na grobach postawiono jednakowe, tzw. kozackie krzyże z godłem państwowym Ukrainy oraz tabliczką ze stopniem wojskowym, imieniem i nazwiskiem pochowanego.

Po drugiej wojnie światowej, w nowych realiach geopolitycznych, krzyże i nagrobki uległy częściowemu zniszczeniu – niektóre krzyże usunięto, z pozostałych zaś zdjęto tabliczki z nazwiskami oraz godła Ukrainy – tryzuby. Jedynym pomnikiem w nienaruszonej formie i z godłem Ukrainy pozostał pomnik M. Lutego-Lutenki. Generalnego porządkowania kwatery społeczność ukraińska Lublina dokonała na początku lat 90., wykonano wówczas m.in. prace ziemne w celu pionowania przechylonych nagrobków i krzyży. (…)

Mamy zatem okazję uratować Rok Bitwy Warszawskiej konkretnym dziełem. Pomóżmy sfinansować renowację grobów naszych sojuszników. Niech to będzie nasz wkład w uczczenie zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej.

Darowizny można wpłacać na konto Towarzystwa Ukraińskiego:

Towarzystwo Ukraińskie, nr 92 1090 2688 0000 0001 1833 0907, Santander Bank Polska S.A., z dopiskiem: Darowizna – groby żołnierzy ukraińskich w Lublinie.

W walutach obcych (USD) oraz z zagranicy: PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP

PL 78 1090 2688 0000 0001 4125 1968, Santander Bank Polska S.A., SWIFT: WBKPPLPP

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej” znajduje się na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Uczcijmy zwycięzców wojny polsko-bolszewickiej” na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego