Bieszczady, Jabłonki. Po prawej widoczny pomnik K. Świerczewskiego | Fot. T. Sumiński, domena publiczna, Wikipedia
„A może tak wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady…” – marzy o tym niejeden pracownik wielkomiejskiej korporacji. Ale zazwyczaj na marzeniach się kończy. A gdyby tak te marzenia zrealizować…?
Leszek Mnich może wyjaśnić, co byłoby dalej. Od wielu lat żyje w Bieszczadach. Tamtejsze góry, lasy i przełęcze zna jak własną kieszeń. Na tym polega jego zawód – jest bowiem ratownikiem z Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego oraz przewodnikiem turystycznym. W rozmowie z Magdaleną Uchaniuk zdradza swoje ulubione szlaki i interesujące miejsca wokół Zalewu Solińskiego:
Już za Półwyspem Jaworu, zaczyna się główna część doliny Sanu – są tam piękne, malownicze zatoki, aż do Czarnego Potoku…
Wspomina także niezwykłych ludzi związanych z tym zakątkiem Polski, takich jak Henryk Wiktorini (współpracujący z Wadimem Berstowskim przy produkcji pierwszego „polskiego westernu” o tytule „Rancho Texas” – wyprodukowanym w 1958 roku) czy płk. Józef Pawłusiewicz. Ten ostatni oprócz zasług wojennych (dowodził oddziałem samoobrony, chroniącym ludność polską przed Niemcami i Ukraińcami) ma też zasługi w… hodowli psów.
Był on twórcą Szkoły Ogara Polskiego w woj. poznańskim. Ma duże zasługi w promowaniu tej rasy w Polsce i Europie.
Bojkowie z powiatu kałuskiego, rok 1910 [źródło fotografii: Wikimedia Commons]
Bojkowie – ta nazwa wielu Polakom może wydać się bardzo obca. A przecież Bojkowie to jedna z grup górali zamieszkująca Bieszczady! O historii i kulturze tego ludu opowiadał w studiu Stanisław Drozd.
Stanisław Drozd jest z pochodzenia Bojkiem, a z zawodu kierownikiem Gminnego Centrum Kultury Bojków w Myczkowie. W rozmowie z Magdaleną Uchaniuk opowiada fascynującą historię swojego regionu. Była to historia nieraz tragiczna – po II wojnie Bojkowie zostali uznani za Ukraińców i z tego powodu wysiedleni przez komunistów w Akcji „Wisła”. Jak mówi Stanisław Drozd:
„Ukrainiec” u nas [Bojków] oznaczał działacza politycznego. Dopiero w czasach II Wojny Światowej weszli Niemcy i kazali nam się zadeklarować. W tamtym czasie mieliśmy kennkarty z literą „U”, jak Ukrainiec.
Dawne dzieje Bojków są równie skomplikowane – jedna z hipotez głosi, że wywodzą się oni z… Wołoszczyzny, a więc dzisiejszej Rumunii.
Wołosi przybyli tutaj około XV wieku. Wzięli swoje stada, rodziny i poszli w Karpaty. Od dwóch możnych rodów węgierskich dostali te ziemie i żyli tak aż do XX-wiecznych wywózek.
– mówi historyk.
Czym jest „wiek rębny” u Bojków? Jak ten lud przetrwał II Wojnę Światową? Tego wszystkiego i jeszcze więcej dowiecie się w audycji Radia Wnet!
Agnieszka Cubała / fot.: Kamil Kowalik, Radio Wnet
Autorka książki „Artyści ’44” zaprasza na spotkanie w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jutro o godzinie 18 pisarka opowie o życiu artystów w trakcie Powstania, koncertach i wystawianych spektaklach.
Agnieszka Cubała jest autorką książek historycznych dotyczących Powstania Warszawskiego.
W środę 10 sierpnia o godzinie 18 w Muzeum Powstania Warszawskiego odbędzie się spotkanie z pisarką. Głównym tematem wydarzenia będzie jej ostatnia książka – „Artyści ’44”. Opisuje artystów, którzy występowali na estradzie, śpiewali i tworzyli sztukę w czasie Powstania.
Historie są bardzo różnorodne. Książka jest opowieścią o wielu aspektach życia ludności cywilnej i żołnierzy w Powstaniu. Mimo nalotów i ostrzeliwań warszawiacy chodzili na wernisaże, występy i koncerty. Według wielu z nich muzyka okazała się podstawową potrzebą człowieka. Kontakt ze sztuką był dla powstańców wyjątkowo ważny. Podtrzymywała ich ona na duchu i zagrzewała do walki.
Niezapomniane historie, dramatyzm i wzruszające momenty. O tym wszystkim usłyszą Państwo na spotkaniu z historyk Agnieszką Cubałą.
Niemiecki szwadron śmierci w akcji | Fotografia archiwalna
Obawiano się, że po wojnie niemieckie społeczeństwo zasilą zdegenerowani bandyci niebezpieczni dla otoczenia. Jednocześnie wpajano żołnierzom, że wykonywanie rozkazów jest rzeczą nadrzędną.
Jacek Wanzek
Bestialscy i patologiczni, czerpiący przyjemność z panowania nad życiem ofiar – tak o członkach Einsatzgruppen wypowiadał się Johannes von Blaskowitz, generał 8 armii niemieckiej. Nie bez powodu. Szacuje się, że oddziały Einsatzgruppen były odpowiedzialne za śmierć co najmniej 1,5 miliona europejskich Żydów. (…)
Einsatzgruppen. Zbrodnicza działalność w Polsce
Grupy Operacyjne (Einzatzgruppen) były specjalnymi jednostkami policji bezpieczeństwa (SIPO) i służby bezpieczeństwa (SD), które podążały za regularną armią niemiecką w czasie inwazji na europejskie kraje. Głównym zadaniem tych jednostek było zabezpieczenie tyłów niemieckiej armii oraz umocnienie okupacyjnej władzy na podbitym terenie. Einsatzgruppen zajmowały się identyfikowaniem i unicestwianiem elementu antyniemieckiego, a także pozyskiwaniem kolaborantów. 1 września 1939 roku za Wehrmachtem ruszyło pięć grup Einsatzgruppen. Każda z nich liczyła cztery Einsatzkommanda po 100 do 150 żołnierzy. Oddziały wspomagane były przez bataliony policji porządkowej, żołnierzy dywizji pancernej Totenkopf oraz Waffen SS. W sumie około 22 tysięcy ludzi.
Po napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku, Einsatzgruppen rozpoczęły fizyczną eliminację polskich elit i wszystkich tych, których najeźdźca uznał za ideologicznych przeciwników. Przy pomocy wymienionych wyżej oddziałów i miejscowych kolaborantów grupy operacyjne zamordowały w krótkim czasie kilka tysięcy Żydów oraz kilkadziesiąt tysięcy przedstawicieli polskiej inteligencji. Likwidowano także powstańców wielkopolskich i śląskich, ziemian oraz komunistów.
Operacja Tannenberg miała za zadanie pozbawić Polaków warstwy przywódczej, gdyż – jak twierdził Hitler, „tylko naród, którego wyższe warstwy zniszczono, można zepchnąć w szeregi niewolników”. Jednak ofiarami Einsatzgruppen padali także zwykli cywile.
Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku Grupy Operacyjne dokonały spalenia blisko 531 polskich miejscowości, w których dopuściły się 741 egzekucji, mordując co najmniej 16 tysięcy polskich obywateli. Do największych zbrodni doszło m.in. w Bydgoszczy i w Katowicach. W późniejszym niekontrolowanym szale zabijania, podczas Intelligenzakztion (Akcji Inteligencja) uśmiercono blisko pięćdziesiąt tysięcy ludzi, głównie przedstawicieli polskich elit. Jak się miało wkrótce okazać – działania Einsatzgruppen w Polsce były jedynie rozgrzewką przed tym, czego miały one dokonać na okupowanych terenach Związku Radzieckiego.
Einsatzgruppen na Wschodzie
Zanim rozpoczęła się niemiecka inwazja na ZSRR, poczyniono wszelkie kroki, aby jak najlepiej przygotować dowódców grup operacyjnych do nowej wojny. Pod koniec maja 1941 roku 120 oficerów spotkało się na szkoleniu w Pretsch nad Łabą, gdzie przygotowywano ich do „akcji unicestwienia wroga klasowego”. Podczas szkolenia uczestnicy byli poddawani politycznej indoktrynacji, która jak mantrę powtarzała, że „Żydzi ze wschodu są rezerwuarem bolszewizmu” i należy ich zlikwidować.
Po rozpoczęciu planu Barbarossa w ślad za regularną armią niemiecką wyruszyły oddziały Einsatzgruppen A,B,C oraz D w sile około 3 tysięcy osób. Ich zadaniem było odnajdywanie i likwidowanie członków partii komunistycznej, Romów oraz Żydów. Często przy współpracy lokalnych kolaborantów. To miała być wojna na wyniszczenie. A to oznaczało, że od żołnierzy oczekiwano bezwzględnej subordynacji i stosowania brutalnych metod. Potwierdza to tajny rozkaz pułkownika Maxa Mountuy: „Zgodnie z rozkazem Wysokiego Dowódcy SS i Policji […] wszyscy Żydzi płci męskiej w wieku od siedemnastu do czterdziestu pięciu lat, uznani za winnych szabrowania, mają zostać rozstrzelani zgodnie z prawem stanu wojennego.
Egzekucje mają odbyć się poza miastami, wioskami i głównymi drogami. Groby zostaną zamaskowane w taki sposób, aby nie powstał w ich rejonie punkt docelowy pielgrzymek. Zakazuję fotografowania egzekucji i udzielania zgody na obecność widzów. Zarówno informacje o egzekucjach, jak i o miejscach pochówku mają zostać utrzymane w tajemnicy”.
Początkowo likwidowano głównie mężczyzn: działaczy komunistycznych i sympatyków bolszewizmu. Bardzo szybko jednak niemiecka machina śmierci zaczęła wciągać w swe tryby również kobiety i dzieci – nie czyniąc przy tym rozróżnienia na bolszewików i innych. Schemat działania Einsatzgruppen był właściwie zawsze taki sam. Masakra rozpoczynała się od wyłapania miejscowych Żydów i zagnania ich do miejsca kaźni.
Były to zazwyczaj doły, kamieniołomy, lasy lub rowy. Często ofiary były zmuszane do samodzielnego wykopania dołów, po czym kazano im się rozebrać i oddać kosztowności. Następnie prowadzono ich na krawędź dołu, gdzie byli rozstrzeliwani. Wielokrotnie byli zmuszeni położyć się na ciałach zabitych chwilę wcześniej ludzi, nierzadko członków ich rodzin. Była to tak zwana metoda „Sardinen Packung” (Paczka sardynek), opracowana przez arcyzbrodniarza Friedricha Jeckelna, który był dowódcą jednej z grup operacyjnych.
Jeckeln uważał, że mordowanie przebiega zbyt wolno, dlatego ofiary same powinny położyć się w dołach śmierci, oszczędzając czas swoich oprawców oraz miejsce w grobach. Zabitych przysypywano cienką warstwą ziemi, po czym kazano na nich położyć się kolejnej grupie osób. Każdy taki dół miał trzy lub cztery warstwy zwłok.
W trosce o… sprawców
Zabijanie bronią palną było skuteczną metodą uśmiercania ofiar, jednak bardzo obciążającą psychicznie dla sprawców. To budziło niepokój niemieckich dowódców. Świadkiem jednej z takich egzekucji był sam Heinrich Himmler. Towarzyszący mu generał SS, Bach-Zelewski, stwierdził później w swoich wspomnieniach, że Himmler był wstrząśnięty zbrodnią. Pomimo tego, Reichsführer SS był przekonany o słuszności mordów. Obawiał się jednak demoralizacji żołnierzy.
Bach-Zelewski wspominał: „Himmler na wstępie dał do zrozumienia, że wymaga od żołnierzy wykonywania takich obowiązków »z odrazą«. Byłby bardzo niezadowolony, gdyby niemieccy żołnierze czerpali z tego przyjemność. Nie powinno to jednocześnie powodować u nich wyrzutów sumienia, ponieważ są żołnierzami i rozkazy muszą wykonywać bez wahania. […] Za wszystko, co należało zrobić, odpowiadał osobiście przed Bogiem i führerem”.
Dalej dodaje: „Żołnierze z pewnością dostrzegli, że nawet on (Himmler) był głęboko wstrząśnięty tą krwawą jatką. Wierzył jednak głęboko, że wykonuje swój obowiązek, działa w zgodzie z najwyższym prawem i że to, co robi, jest konieczne. Powinniśmy obserwować naturę: wszędzie trwa wojna, nie tylko między ludźmi, ale również w świecie zwierząt i roślin. Ten, który nie chce walczyć, zostaje zniszczony”.
Takie tyrady nie były nowością. Dowódcy bardzo często musieli sięgać po tego typu argumenty i różne techniki indoktrynacji, gdyż za wszelką cenę chcieli zdjąć z egzekutorów poczucie winy oraz zracjonalizować zbrodnie. Wmawiano oprawcom, że odpowiedzialność nie spoczywa na nich i że to normalne, że czują odrazę do tego, co robią, lecz tego wymaga od nich dowództwo. Tłumaczono, że wszak ofiary chciały żyć, ale nie były niczym innym niż szkodliwe robactwo, które należało unicestwić.
Z obserwacji Himmlera wynikało, że zabijanie kobiet i dzieci nie jest obojętne dla żołnierzy. Kierownictwo SS zmagało się zatem z nie lada problemem, albowiem obawiano się, że po wojnie niemieckie społeczeństwo zasilą zdegenerowani bandyci niebezpieczni dla otoczenia. Jednocześnie wpajano żołnierzom, że wykonywanie rozkazów jest rzeczą nadrzędną i od tego uzależnione jest przetrwanie III Rzeszy.
O skuteczności niemieckiej propagandy możemy przekonać się, czytając wspomnienia Rudolfa Hessa, komendanta obozu w Auschwitz, który po wojnie wspominał: „Mieliśmy tak głęboko zakodowane wykonywanie rozkazów bez zastanowienia, że nikomu nawet nie przyszłoby do głowy się im sprzeciwiać. Gdybym nie zrobił tego ja, zrobiłby to ktoś inny. […]
Himmler czepiał się najmniejszych drobiazgów i karał esesmanów za najdrobniejsze przewinienia, przyjęliśmy więc za pewnik, że działa ściśle według kodeksu honorowego. […] Zapewniam, że oglądanie stosów zwłok i wdychanie dymu z płonących ciał nie było przyjemnością. Ale tak rozkazał Himmler, tłumaczył nawet, że tak trzeba; nigdy nie zastanawiałem się, czy to było złe, po prostu musiałem to robić”.
W podobnym tonie wypowiadał się Kurt Möbius, członek batalionu policyjnego: „Chciałbym również powiedzieć, że nigdy nie przychodziło mi do głowy, że rozkazy mogą być niesprawiedliwe. To prawda, że obowiązkiem policjanta jest ochrona ludzi bezbronnych, ale wtedy nie uważałem Żydów za bezbronnych, ale za winnych. Uwierzyłem propagandzie mówiącej, że Żydzi są kryminalistami i podludźmi, że to oni spowodowali kryzys Niemiec po pierwszej wojnie światowej. Nawet przez moment nie pomyślałem, że mógłbym sprzeciwić się rozkazowi prowadzenia eksterminacji Żydów albo unikać jego wykonania”.
„Tak jak w niemieckim domu”
Działanie z dala od domu oraz świadomość, że ich czyny nie podlegały ocenie moralnej rodaków sprawiały, że mordowanie Żydów przychodziło oprawcom nieco łatwiej. Tysiące kilometrów od Niemiec, na okupowanych terenach to oni byli panami życia. Nie sposób jednak określić jednego właściwego portretu psychologicznego sprawców.
Zdarzali się psychopatyczni oprawcy, którzy dawali się ponieść swoim żądzom, pastwiąc się nad ofiarami i czerpiąc z tego przyjemność. Jednak bardzo często żołnierze biorący udział w kaźni ulegali załamaniu nerwowemu. Bywały również przypadki samobójstw.
Tych skrajnych postaw dowodzi relacja niemieckiego korespondenta wojennego na Łotwie, który pisał: „Widziałem, jak żołnierze SD płakali, nie mogąc poradzić sobie psychicznie z tym, co się działo. Jednocześnie widziałem, jak inni zapisywali sobie, ile osób udało się im uśmiercić”. Liczba problemów natury psychicznej wśród sprawców znacznie wzrosła po rozkazie zabijania także kobiet i dzieci, który wydano w lipcu 1941 roku. Niemiecka propaganda musiała się mocno natrudzić, by usprawiedliwić tego typu działania.
Podczas zagłady chersońskich Żydów wielu członków Einsatzkommanda 10b zwolniono z obowiązków z uwagi na silne załamanie nerwowe. Aby zniwelować skutki traumatyzacji żołnierzy, wszystkim oprawcom wydawano przed zabijaniem papierosy i alkohol. Paradoksalnie kierownictwo SS wolało, żeby żołnierze odreagowywali w ten sposób, niż żeby czerpali z mordowania przyjemność.
Himmler w trosce o katów z Einsatsgruppen zalecił: „Jest świętym obowiązkiem dowódców, żeby osobiście dopilnowali, aby żaden z naszych ludzi wykonujących swoje trudne zadanie nie uległ brutalizacji ani nie ucierpiał psychicznie. Można to osiągnąć poprzez stosowanie ścisłej dyscypliny w wykonywaniu oficjalnych poleceń oraz organizowanie spotkań towarzyskich pod koniec każdego dnia, w którym przeprowadzano akcję.
Spotkania te nie mogą w żadnym wypadku kończyć się nadużywaniem alkoholu. Powinny to być wieczory, podczas których nasi ludzie siadają do stołów i spożywają posiłek, tak jak w niemieckim domu, a następnie oddają się muzyce, literaturze i poznają piękno niemieckiego życia intelektualnego i emocjonalnego”.
Cały artykuł Jacka Wanzeka pt. „Einsatzgruppen. Niemieckie szwadrony śmierci” znajduje się na s. 1 i 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.
Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Pomnik Ofiar Rzezi Woli w Warszawie/ Fot. Adrian Grycuk/CC BY-SA 3.0 PL
W piątek o 18 rozpoczną się uroczystości pod pomnikiem Ofiar Rzezi Woli. Po nich nastąpi Marsz Pamięci do parku Powstańców Warszawy.
„Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność Ojczyzny” – tablice tej treści znane są mieszkańcom Warszawy. Stworzone na podstawie projektu Karola Tchorka z 1949 roku upamiętniają one 200 miejsc w których Niemcy i podległe im oddziały dokonywały zbrodni na ludności cywilnej stolicy. Niejedna z nich znajduje się na Woli, gdzie w sierpniu 1944 r. (głównie od 5 do 7) hitlerowcy wymordowali, według różnych szacunków, od 15 do 65 tys. osób.
Upamiętnieniu tej zbrodni poświęcone będą uroczystości pod pomnikiem Ofiar Rzezi Woli, które rozpoczną się o godz. 18. Spod pomnika o godz. 19 ruszy w kierunku w parku Powstańców Warszawy. Tam zapalone zostaną znicze na kurhanie przy pomniku Polegli Niepokonani oraz na ekspozycji „Zachowajmy ich w pamięci”.
Organizatorem wydarzenia jest Muzeum Powstania Warszawskiego, które wspólnie z Instytutem Pileckiego przygotowało otwartą w czwartek wystawę „Wola 1944: Wymazywanie. Ludobójstwo i sprawa Reinefartha”. Poświęcona jest ona śledztwu toczonemu w latach 1961-1967 RFN przeciwko Heinzowi Reinefarthowi, który dowodził siłami niemieckimi na Woli. Składały się na nie grupa policyjna z Kraju Warty, złożony z kryminalistów Pułk Specjalny SS „Dirlewanger”, składająca się głównie z Rosjan Brygada Szturmowa SS RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa) oraz dwa bataliony azerskie. SS-Gruppenführer Reinefarth nie został skazany przez zachodnioniemiecki sąd za ludobójstwo mieszkańców warszawskiej Woli. Postępowanie skończyło się umorzeniem.
Do bezkarności niemieckiego zbrodniarza, który po wojnie został burmistrzem miasta Westerland odniósł się na wernisażu wicepremier Piotr Gliński. Minister kultury podkreślił, że
Nieukarana zbrodnia powoduje kolejne zbrodnie, kolejne niesprawiedliwości.
Patrząc przez soczewki czasu na powstanie warszawskie, którego 78. rocznica przypadła 3 dni temu, krajobrazy możemy dostrzec niezmiennie dwa. Z jednej strony sierpniowy zryw był przepiękną, choć straceńcza insurekcją – epopeją chęci bycia wpnym głównie młodych ludzi, którzy podjęli rozpaczliwą walką nie tylko o wolną Polskę, ale i o własną godność. Tutaj do wysłuchania rozmowa z Juliuszem Erazmem Bolkiem: Patrząc z przeciwnej strony, widzimy tragiczny bilans powstania, […]
Patrząc przez soczewki czasu na powstanie warszawskie, którego 78. rocznica przypadła 3 dni temu, krajobrazy możemy dostrzec niezmiennie dwa. Z jednej strony sierpniowy zryw był przepiękną, choć straceńcza insurekcją – epopeją chęci bycia wpnym głównie młodych ludzi, którzy podjęli rozpaczliwą walką nie tylko o wolną Polskę, ale i o własną godność.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Juliuszem Erazmem Bolkiem:
Patrząc z przeciwnej strony, widzimy tragiczny bilans powstania, który wielu historykom dyktuje niełatwe i kłopotliwe pytania o jego logikę i sens.
Ale niezależnie od ocen celowości wybuchu powstania, nie ma – i o tym jestem przekonany – nikogo, kto nie doceniałby zastępów młodych Polaków walczących z Niemcami tak długo, w tak trudnych do wyobrażenia warunkach.
Wypada popaść w zadumę, pomilczeć i oddać hołd bohaterom. Tak jak poeta Juliusz Erazm Bolek, który w 78. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego napisał wiersz, który ukazuje bestialstwo okupantów, relatywzim zdarzeń w zależności czy czas tak zwanego pokoju, czy wojny (cokolwiek ona nie znaczy).
Czytając ten wiersz po raz pierwszy miałem przed oczami nie barykady i walki, ale postaci mordowanych betialsko mieszkańców Warszawy.
Dziś w dobie poprawności i relatywizowania absolutnie wszystkiego, to bardzo ważny głos, głos autorytetu. W XXI wieku ludzie niestety niechętnie chcą go rozpoznać, a co dopiero zrozumieć! Autorytet przegrywa z użyciem, historia i pamięć o przodkach wypierana jest przez rojenia polityków i nowe paktowania.
Wobec tego poeta piszący o historii musi zachować krytyczną wręcz zimną świadomość tego, że przeszłość i przyszłość ludzkości to horyzont, który otacza każdy nasz krok. Zaś „dike” i „ananke” to pojęcia, które nie odeszły do lamusa, szczególnie „konieczność”.
„Ananke” w tradycji antycznej była personifikacją siły zniewalającej do bezwzględnego podporządkowania się wyrokom przeznaczenia. Tutaj zastanowić się na chwilę co jet naszym przeznaczeniem, potomków bohaterów Powstania Warszawskiego. I na to pytanie w tropach metafor odpowiada Juliusz Erazm Bolek.
Radni Mateusz Rojewski i Marcin Szadowiak uczestniczyli w imieniu Klubu Radnych Prawa i Sprawiedliwości w ursynowskich uroczystościach.
1 sierpnia, o godzinie 9 rano rozpoczęły się obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego na warszawskim Ursynowie.
To tam właśnie, przy wjeździe na teren słynnego Toru Wyścigów Konnych, znajdują się pamiątkowe głaz oraz tablica.
Miejsce to odegrało w Powstaniu szczególną rolę. To bowiem na popularnych Wyścigach miały lądować alianckie samoloty oraz mieli być zrzucani spadochroniarze generała Stanisława Sosabowskiego.
Miejsce to zapewniało bowiem ku temu odpowiednio dużą przestrzeń. Szturm na Tor Wyścigów Konnych podjął pułk „Baszta”.
Pomimo udnego początku walk dla powstańców, Niemcy, kiedy nadeszła dla nich odsiecz z lotniska Okęcie, wypchnęli Polaków z terenu Wyścigów. W czasie odwrotu zginęło ponad 120 Powstańców.
Pamięć o walczących o wolność bohaterach to nasz obowiązek. Abstrahuję tutaj od samej militarnej oceny Powstania Warszawskiego oraz od dyskusji, która powraca co roku. – powiedział radny Mateusz Rojewski, który wraz z innym radnym Marcinem Szadowiakiem uczestniczył w imieniu Klubu Radnych Prawa i Sprawiedliwości w ursynowskich uroczystościach.
Radny PiS Mateusz Rojewski obawia się, że krytykom sierpniowego zrywy brakuje zrozumienia ówczesnej sytuacji.
Powstanie było heroicznym zrywem niepodległościowym, skierowanym przeciwko niemieckiemu okupantowi. Okupantowi, który przez 5 lat wyżywał się w bestialski sposób na ludności cywilnej, mordując i torturując ją na różne sposoby.
„Dla tej ludności było to nie do zniesienia – dodaje radny Mateusz Rojewski. Wola walki o wolność, a przede wszystkim godność i niepodległość była ogromna. Odwaga tych ludzi oraz ich poczucie wspólnoty są godne najwyższej pochwały!”
Radni Mateusz Rojewski i Marcinem Szadowiak uczestniczyli w imieniu Klubu Radnych Prawa i Sprawiedliwości w ursynowskich uroczystościach.
Dziś łatwo jest gdybać i dywagować pijąc kawę i dyskutując. Gdyby nie Powstanie Warszawskie Polska pod butem sowietów stałaby się kolejną związkową republiką ZSRR. – dodał Marcin Szadowiak.
Wystawa „Warszawa – Mariupol” na placu Piłsudskiego jest drastyczna. Takie jednak były czasy Powstania Warszawskiego i taka jest wojna na Ukrainie. Prezydent złożył hołd poległym.
Prezydent Andrzej Duda wygłosił przemówienie podczas otwarcia wystawy fotograficznej „Warszawa – Mariupol. Miasta walki. Miasta ruin. Miasta nadziei”. Złożył hołd poległym w czasie Powstania warszawiakom. Podkreślił, że był to największy jednostkowo mord ludności cywilnej w trakcie całej II wojny światowej.
„Jakże podobne zdjęcia, jakże tożsame bestialstwo tych, którzy zabijają i niszczą” – mówił prezydent.
Wystawa ma na celu pokazanie podobieństw między tragedią Polaków w czasie II wojny światowej oraz obecnych Ukraińców. Andrzej Duda wskazuje, że zdjęcia są drastyczne, ale takie właśnie były wydarzenia Powstania Warszawskiego oraz obecnej wojny.
„Niemcy bezwzględnie mordowali polską ludność cywilną. Podobnie bezwględna jest agresja rosyjska na Ukrainę” – zauważa głowa państwa.
Prezydent mówił o konieczności pociągnięcia do odpowiedzialności zbrodniarzy rosyjskich:
„Muszą zostać za te zbrodnie ukarani, to jest dzisiaj obowiązek cywilizowanego świata”.
Andrzej Duda apelował o działanie trybunałów i prokurator, by winowajcy ponieśli konsekwencje swoich działań. Apelował do wszystkich, by zobaczyli wystawę na placu Piłsudskiego.
Małgorzata Gosiewska / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET
Ta wystawa ma wstrząsnąć sumieniem świata, pokazać podobieństwa obecnej wojny z dramatem powstańców warszawskich i ludności cywilnej – mówi wicemarszałek Sejmu.
Na stołecznym placu Piłsudskiego otwarto wystawę pod tytułem „Warszawa – Mariupol”. Inicjatorką jest pani wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska, która osobiście pojawiła się na inauguracji.
„Wystawa jest wstrząsająca, ale ona z założenia taka miała być. Ona musi wstrząsnąc ludźmi, poruszyć serca, poruszyć sumienia” – tłumaczy wicemarszałek Gosiewska.
Inicjatywa ma wstrząsnąć Europą i światem, bo zdaniem rozmówczyni, Polacy już znacząco pomagają Ukrainie. Wynika to z naszych doświadczeń historycznych, co podkreślają zdjęcia Powstania Warszawskiego i zniszczonego miasta. Znajdujące się obok nich obrazy z wojny na Ukrainie mają pokazać podobieństwa między tymi zdarzeniami.
„Ta wystawa ma dać nadzieję. Tak jak Warszawa, mimo zniszczeń, jest teraz wolna i odbudowana, tak uwolnią się i odbudują miasta ukraińskie” – komentuje inicjatorka przedsięwzięcia.
Jeśli nie wyciągniemy wniosków z przeszłości, to będziemy się mierzyć z kolejnymi wojnami, takimi jak ta na Ukrainie. Zdaniem rozmówczyni Pawła Bobołowicza, z agresorem nie należy pertraktować.
Wystawa składa się z 16 par zdjęć: Warszawy z 1944 roku i Mariupola z 2022. Zbieżności są porażające. Widzimy porównanie dwóch totalitaryzmów, które w wielu elementach są podobne. Według autorów dzięki otrzymaniu od powstańców ducha patriotyzmu, teraz tak silnie pomagamy Ukrainie.
„Krew przelana przez powstańców jest w naszych genach. Ukraina nie może być sama, oni walczą w naszym imieniu” – apeluje polska polityk.
Rosjanie chcą zniszczyć ludność cywilną, kulturę i naród tak jak Niemcy w trakcie II wojny światowej. W podsumowaniu rozmowy znalazła się konstatacja, że świat jest w dużym stopniu obojętny na cierpienie naszych sąsiadów ze Wschodu.
Wystawę można oglądać na Placu Piłsudskiego w Warszawie.
Adam Borowski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet
Opozycjonista z okresu PRL mówi o lekcji, jaką współcześnie można wyciągnąć z Powstania Warszawskiego.
Adam Borowski komentuje spór wokół Powstania Warszawskiego. Wyraża przekonanie, że musiało ono wybuchnąć. Jak wskazuje, z Powstania wynika bardzo konkretna nauka:
Wolność kosztuje, czasem trzeba za nią oddać życie.
Gość „Kuriera w samo południe” podkreśla, że powstańczy mit był ważną inspiracją dla środowisk sprzeciwiających się reżimowi komunistycznemu w okresie PRL.
Powstańcy byli wzorem postawy obywatelskiej.
Poruszony zostaje również temat wojny na Ukrainie. Jak mówi rozmówca Jaśminy Nowak:
Obrońcy Azowstalu pokazali, że Ukraina żyje i nie jest tworem sztucznym, jak głosi rosyjska propaganda. Ich postawa będzie źródłem siły dla następnych pokoleń.