Gołębiewski: Jeśli zapytamy okaże się, że w co 3-4 rodzinie ktoś przeszedł przez więzienia, katownie, był wykluczony

Arkadiusz Gołębiewski o dziełach poświęconych polskim partyzantom antykomunistycznym, traumie ich rodzin i upamiętnianiu żołnierzy podziemia w innych państwach.

Arkadiusz Gołębiewski zaznacza, że w ostatnich latach Żołnierze Wyklęci zaczęli być pomijani w obrębie kultury. Czuje przy tym niedosyt pozafilmowych środków wyrazu poświęconych Żołnierzom Niezłomnym, takich jak powieści fabularne. Nasz gość wskazuje na traumę, która stała się udziałem rodzin partyzantów antykomunistycznych. Zauważa, że ludzie chcieli zapomnieć o przeżyciach (po) wojennych. Woleli nie mówić i myśleć o tym, skupiając się na teraźniejszości. Ból jednak pozostał. Gołębiewski zaznacza, że warto poznawać dzieje swojej rodziny:

Okaże się tak naprawdę, w co trzeciej, czwartej rodzinie naszej ktoś przeszedł przez więzienia, przez jakieś katownie, ktoś był wykluczony, ktoś stracił brata dziadka.

Obecne przywracanie pamięci o zbrojnym podziemiu antykomunistycznym jest istotna także z punktu widzenia rodzin żołnierzy. Reżyser zdradza, w jaki sposób spędzi Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Stwierdza, że na wojnie nie wszystko jest czarno-białe, podobnie jak czas powojenny. Potrzebne jest poznanie ich kontekstu.

Dyrektor festiwalu „Niepokorni, niezłomni, wyklęci” zauważa, że na festiwalu są gości z Węgier, Litwy, Rumunii.

Pokazuje to, że walka o pamięć także w innych państwach trwa.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Alfred Kassner jest nieznany i od czasów Bieruta obłożony klątwą/ Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” nr 80/2021

Alfred Kassner nasuwa porównania z Oskarem Schindlerem, Niemcem zatrudniającym Żydów. Łączy ich to, że dzięki nim wielu Żydów uniknęło śmierci, a dzieli sposób, w jaki zostali potraktowani po wojnie.

Andrzej Świdlicki

Nierozpoznany polski Schindler

Działalności wywiadowczej braci Kassnerów Alfreda i Jana, polegającej na rozpracowywaniu niemieckiego przemysłu pracującego na potrzeby machiny wojennej III Rzeszy, nie domyślił się niemiecki kontrwywiad ani Gestapo. I może w ogóle nie byłaby znana, gdyby nie to, że Alfred przyznał się do niej bezpiece, wyjaśniając okoliczności podpisania volkslisty.

Alfred-handlowiec oraz jego młodszy brat Jan (Johann), absolwent SGGW, plantator tytoniu – urodzeni w rodzinie niemieckiego buchaltera z Żyrardowa – podpisali volkslistę dla przykrywki działalności wywiadowczej na rzecz delegatury rządu RP w Budapeszcie i na jej sugestię, za wiedzą i zgodą organizacji Polska Niepodległa – jednej z grup antyhitlerowskiego podziemia, do której należał ich siostrzeniec.

W okupowanej Warszawie administrowali przejętym przez Niemców mieniem pożydowskim, w tym składem aptekarskim Arona Szpinaka, zakładem produkcji wyrobów gumowych Ballog oraz montownią i warsztatami naprawczymi norymberskiego producenta motocykli Zündapp. Jeździli do Rzeszy w sprawach handlowych, głównie zakupu surowców. Mieli tam kontakty wśród przemysłowców, co dawało im wgląd w kondycję przemysłu, zwłaszcza chemicznego i maszynowego – kluczowych gałęzi pracujących na potrzeby Wehrmachtu.

Delegaturę rządu RP w Budapeszcie informowali m.in. o zleceniach produkcji łożysk kulkowych i jej lokalizacji, przenoszonej z miejsca na miejsce z obawy przed alianckimi nalotami; o zamówieniach dla BMW w Norymberdze, zapotrzebowaniu na materiały wybuchowe i chemiczne produkowane w Troisdorfie pod Kolonią oraz miejscach ich składowania. Bracia mieli też kontakty z rezydentem kontrwywiadu w Warszawie Edmundem Koniecznym, poznanym w Berlinie, co otwierało wiele drzwi i w pracy wywiadowczej dawało dodatkowe zabezpieczenie.

Inicjatywa działalności dla polskiego wywiadu za granicą wyszła od Jana Kassnera, który we wrześniu 1939 r. dotarł na Węgry, nawiązał kontakt ze szkolnym kolegą Alfreda, Karolem Dubiczem-Pentherem, konsulem RP w Lizbonie, a ten wciągnął go do współpracy. W październiku 1939 r. Jan wrócił do Warszawy i wtajemniczył w swe plany brata i łączniczkę Stefanię Rumenową. Oprócz tych trojga o sprawie nie wiedział nikt. Po kilku latach dowiedziała się bezpieka, za co Alfred zapłacił pobytem w stalinowskim więzieniu, zsyłką do obozu pracy na Uralu i utratą zdrowia.

Aresztowano go w sierpniu 1948 roku wskutek donosu żony wspólnika, z którym poróżnił się w interesach. Postawiono mu zarzut z art. 1 par. 1 dekretu PKWN z 31. 08. 1946 r.: „Kto będąc obywatelem polskim w czasie pomiędzy 1 września 1939 a 9 maja 1945 r. zgłosił swą przynależność do narodowości niemieckiej lub uprzywilejowanej przez okupanta, podlega karze więzienia do lat dziesięciu”. Sprawę jego wpisu na listę volksdeutschów rozpatrywano trzykrotnie.

Pierwszy raz na jego życzenie, gdy wystąpił o rehabilitację. Specjalny Sąd Karny dla Okręgu Sądu Apelacyjnego w Łodzi 27. 08. 1946 r. orzekł, że „Alfred Kassner, będąc obywatelem polskim w roku 1940 w Warszawie, w czasie okupacji niemieckiej zadeklarował przynależność do narodowości niemieckiej, a uczynił to na rozkaz podziemnej organizacji polskiej walczącej z okupantem”. Rok później Warszawski Oddział Specjalnej Komisji do Walki z Nadużyciami Gospodarczymi i Szkodnictwem Gospodarczym zainteresował się jego przeszłością, badając nieprawidłowości w Spółdzielni Pracy „Przyszłość” w Radości, gdzie Kassner był dyrektorem handlowym.

Komisja wydzieliła ze sprawy materiały odnoszące się do podpisania volkslisty, przekazując je Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Ta umorzyła postępowanie uznając, że sprawa jest już rozstrzygnięta prawomocnym wyrokiem sądowym w związku z okolicznościami wykluczającymi przestępczość czynu.

W tym czasie Alfred Kassner starał się rozkręcić firmę budowlaną ze wspólnikiem Nikodemem Hryckiewiczem, którego w czasie wojny wspierał finansowo, widząc w nim obiecującego wynalazcę (opatentował wynalazek żelbetonowy). Ponieważ ciążył na nim poważny zarzut, zgodził się, by do czasu jego wyjaśnienia wspólnik jednoosobowo firmę reprezentował. Po umorzeniu sprawy chciał uporządkować stan prawny i zażądał od wspólnika sporządzenia aktu notarialnego, stwierdzającego, że mieli równe udziały. Gdy Hryckiewicz odmówił, Kassner postawił mu zarzut fałszowania wpisów buchalteryjnych i wniósł sprawę do sądu. Argumentował, że kapitał założycielski pochodził z pieniędzy pożyczonych od jego sióstr, a wspólnik nie wniósł nic.

Nie wiadomo, czy sprawa ta miała finał w sądzie, w aktach Alfreda Kassnera nie ma o tym wzmianki. Można jednak zakładać, że perspektywa sądowej przegranej lub chęć odegrania się skłoniła żonę Hryckiewicza Ludwikę do pójścia do Urzędu Bezpieczeństwa na Pradze, gdzie oświadczyła, że Kassnera nie należało rehabilitować. Sąd w Łodzi dał wiarę przekupionym świadkom.

Donosicielka zapewniła, że zna ludzi gotowych zaświadczyć, że Alfred Kassner nie był tym, za kogo się podawał. Oświadczyła, że ma on brata w Bawarii, któremu dobrze się powodzi, i oskarżyła o to, że z Warszawy spalonej po powstaniu wywoził cenne rzeczy ukryte w piwnicach, słono sobie licząc za kurs, a przy okazji się bogacąc. Kassner jeździł tam po pościel i sprzęt warszawskiego oddziału Rady Głównej Opiekuńczej w Krakowie – organizacji charytatywnej, jedynej jawnej organizacji polskiej w Generalnej Guberni działającej za zgodą Niemców.

Kassnera aresztowano siedem miesięcy po wizycie Ludwiki Hryckiewiczowej w praskim UB, 11. 08. 1948 roku. Śledztwo trwające ponad 14 miesięcy prowadził początkowo Wydział I MBP, zajmujący się zwalczaniem szpiegostwa i likwidacją zaplecza niemieckiej władzy okupacyjnej, a następnie przejął je Departament Śledczy MBP, któremu dyrektorował Józef Różański (Goldberg). Bezpiekę najbardziej interesowały kontakty braci Kassnerów z Edmundem Koniecznym – z góry uznała, że służyły wyłącznie jemu, a bracia byli jego agentami.

Według relacji Alfreda, dziesięciokrotnie karano go karcerem, zamykając na 24 godziny nago w pomieszczeniu z zimną wodą, skąd trzykrotnie wynoszono go nieprzytomnego. Miewał halucynacje, ale nawet biciem nie zdołano go zmusić do podpisania obciążających zeznań. Dowodów przeciwko niemu nie było, a przecież trzeba było usunąć go z pola widzenia choćby po to, by nie musieć przyznawać się do błędu w aresztowaniu.

W październiku 1949 r. wydano go więc Rosjanom, wyrażając tym samym ufność w sowiecką jurysprudencję. Może w MBP liczono, że Alfred Kassner zainteresuje fachowców na Łubiance, ponieważ przebywał w cesarstwie Romanowów przed rewolucją, a po wybuchu I wojny światowej zajmował się tam likwidacją filii Kruppa.

Na Łubiance nie dano wiary, że w okresie niemieckiej okupacji Kassner wyjeżdżał do Rzeszy służbowo w celach handlowych i po dwóch tygodniach na mocy orzeczenia Kolegium Specjalnego NKWD skazano go na karę dziesięciu lat obozu pracy. We wrześniu 1955 roku powrócił do Polski z Uralu z kartą repatriacyjną 0022. Cierpiał na dusznicę bolesną i miał objawy epileptyczne. Dano mu 1000 złotych, garnitur i półbuty. Z uwagi na zły stan zdrowia i ciężką sytuację materialną otrzymał 10 tysięcy złotych jednorazowej zapomogi. ZUS wypłacił mu zaległą rentę, ale odszkodowania za polityczne represje nie otrzymał z braku ustawowego uregulowania tej kwestii. Nie wiadomo, czy ubiegał się o sądową rehabilitację. Może mu nie zależało.

Bezpieka interesowała się nim nadal, m.in. przy okazji wizyty brata Jana w Polsce w 1958 roku. Zastrzeżenia służb PRL budziło to, że na własną rękę nawiązywał kontakty handlowe z Niemcami, myśląc m.in. o eksporcie gęsiego pierza i opiece nad niemieckimi grobami. Przechwycono jego prywatny list do USA krytyczny wobec władz.

„Działalność wywiadowcza ojca stała się dla nas [jego córek] przekleństwem – pisała w czerwcu 1949 roku do Pierwszego Obywatela Bolesława Bieruta Kinga Kassnerówna. – Słowo ‘volksdeutsch’ idzie wszędzie naszym śladem jak klątwa. Wystarczy, by ktoś z podłych ludzi wspomniał o ojcu volksdeutschu, a wszelkie nasze plany na przyszłość są zniweczone”.

Do podania dołączyła listę osób, którym ojciec pomagał, skutecznie zabiegając o ich zwolnienie z Majdanka i warszawskiego getta, argumentując, że byli mu potrzebni w pożydowskich firmach, którymi zarządzał. W ten sposób ocalił Irenę Szpinak – wdowę po Aronie, którego składem aptecznym zarządzał – i żydowskiego lekarza Grossblatta. Na kierownika firmy wyrobów gumowych Ballog pod swoim zarządem wyznaczył żydowskiego inżyniera Blachera, uzyskując jego zwolnienie z warszawskiego getta wraz z córką i zięciem. Gdy z braku surowców Ballog musiał zaprzestać produkcji, Blachera z rodziną ukrył w Bojanach nad Bugiem.

Alfred Kassner zasłużył się także we wspieraniu antyhitlerowskiego ruchu oporu w okupowanej Polsce. Kassnerówna pisała Bierutowi, że woził partyzantom do lasu leki, finansując dostawę z transakcji na czarnym rynku. Na kierownika filii berlińskiej Hafty wyznaczył „Dowmunda” – ważną postać w konspiracyjnej Polsce Niepodległej. W swoich zakładach zatrudniał wyłącznie Polaków, wystawiał im fikcyjne zaświadczenia i tolerował udział w konspiracji. Tej tolerancji o mało nie przypłacił życiem, gdy w jednym z administrowanych przez niego domów przy Wiejskiej 12 wskutek nieostrożności pracowników (prawdopodobnie z krakowskiej filii Szpinaka) wykryto skład broni, o którym on sam nie wiedział.

W wyniku tej wpadki wraz z synem Tadeuszem trafił na Pawiak, gdzie syna rozstrzelano, a jego zatrzymano do dalszego śledztwa. Brat Jan zdołał go wykupić za 150 tysięcy złotych, a „Dowmund” wystarał się dla niego o fałszywą kenkartę, na którą wraz z bratem, jego żoną i teściem na krótko przed powstaniem wyjechał do Bawarii. Powrócił po jego upadku, mając w planach założenie firmy budowlanej razem z Hryckiewiczem.

Braciom Kassnerom odmówiono w PRL wojennych zasług. Alfred był represjonowany przez stalinowską polityczną policję. Jan uniknął jego losu, przenosząc się do amerykańskiej strefy okupacyjnej, ale po śmierci w 1973 roku został zdemonizowany przez dyrektora Radia Wolna Europa Jana Nowaka-Jeziorańskiego jako „esesman”, „volksdeutsch”, „agent tajnych służb PRL” i „hitlerowski zbrodniarz wojenny”.

Każda z tych etykietek jest fałszywa. Nowak nie mógł wiedzieć o jego działalności szpiegowskiej w Rzeszy, ale wiedział o zasługach dla wywiadu Armii Krajowej. Zniesławiające etykietki przyklejał nieboszczykowi, by samemu wybronić się od zarzutu pracy dla okupacyjnego urzędu skonfiskowanych Żydom nieruchomości, co Jan Kassner stwierdził w oświadczeniu notarialnym z 1970 roku.

Dlaczego braci potraktowano w PRL jak wrogów państwa? Dlaczego tak łatwo dano wiarę donosom ludziom im nieżyczliwych? Dlaczego śledztwo przeciwko Albertowi prowadzono tak, by wykazać z góry przyjętą tezę, że był agentem niemieckich władz okupacyjnych?

Przypadek urodzonych w Żyrardowie reichsdeutschów – ochotników w wojnie polsko-bolszewickiej, ludzi przedsiębiorczych, którzy podpisali volkslistę dla zyskania możliwości wywiadowczych, wspierali działalność antyhitlerowskiego ruchu oporu i wyciągali Żydów z getta – nie pasował do ówczesnych stereotypów.

I nawet dziś może się wydać nieprawdopodobny. Potraktowano ich tak a nie inaczej, bo wpisywali się w zapotrzebowanie na antypaństwowego renegata tamtych czasów.

Alfred Kassner nasuwa porównania z Oskarem Schindlerem, Niemcem zatrudniającym Żydów w fabryce naczyń emaliowanych Rekord w Krakowie. Łączy ich to, że dzięki nim wielu Żydów uniknęło śmierci, ale dzieli sposób, w jaki zostali potraktowani po wojnie.

W 1963 r. Schindlera nagrodzono tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Napisano o nim książkę Arka Schindlera, a na jej podstawie Steven Spielberg nakręcił nagrodzony siedmioma Oskarami film Lista Schindlera. Nie wypomina mu się pracy w Abwehrze, której celem było przygotowanie aneksji Sudetów. Był aresztowany przez Czechów, ale wyszedł z więzienia na mocy monachijskiego układu o rozbiorze Czechosłowacji. Następnie wstąpił do NSDAP.

W biografii Schindlera uwypukla się, że w swoich zakładach zatrudniał Żydów, choć w początkowym przynajmniej okresie robił tak głównie dlatego, że byli praktycznie darmową siłą roboczą, a dopiero w dalszej kolejności wspomina się o tym, że jego zakłady pracowały na potrzeby niemieckiej machiny wojennej i z tego powodu cieszyły się specjalnymi względami. Nic nie wskazuje, by Schindler, przeciwnie niż bracia Kassnerowie, starał się tę machinę podkopać.

O Schindlerze można powiedzieć, że jest kimś w rodzaju holocaustowego celebryty. Alfred Kassner jest nieznany i od czasów Bieruta obłożony klątwą. Jego wojennych i powojennych losów nikt nie spisał. Jego biografia nie zainteresowała nawet historyków po 1989 roku.

Możliwym wytłumaczeniem jest to, że jego akta zawierają sporo informacji o bracie Janie i nie znajdzie się ich nigdzie indziej. I są to informacje ważne, bo podważają to, co o nim napisał jeden ze świętych patronów III RP Jan Nowak, kurier z Waszyngtonu, zrzucony do Warszawy dla dopilnowania, by ustrojowa transformacja dokonała się w myśl amerykańskich instrukcji.

Apologeci Jana Nowaka, wśród nich autorytety III RP, odmalowali Jana Kassnera jako złego demona. Alfreda nie dostrzegli, być może – chcąc zaoszczędzić sobie niewdzięcznego trudu ponownego analizowania spraw okupacyjnych od dawna ustawionych i poszufladkowanych.

Więcej informacji o Alfredzie Kassnerze w: Andrzej Świdlicki, Wisielec z ulicy motyli, Wydawnictwo Borgis, Warszawa 2020, s. 179–193, 195–209.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Nierozpoznany polski Schindler” znajduje się na s. 12 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Nierozpoznany polski Schindler” na s. 12 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ulica Ochotniczej Ligi Kobiet zamiast ul. J. Lewartowskiego? List w obronie Ronda Romana Dmowskiego w Warszawie

Roman Dmowski zasługuje na rondo w Warszawie, a polskie kobiety można docenić w lepszy sposób- twierdzą sygnatariusze listu do Rady m. st. Warszawy.

W ostatnim czasie głośna się stała sprawa zmiana patrona stołecznego ronda na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i ul. Marszałkowskiej. Pomysł zmiany nazwy obecnego Ronda Romana Dmowskiego w Warszawie na Rondo Praw Kobiet sięga 2019 r. Jak wzywał wówczas Warszawski Strajk Kobiet:

Zmieniamy nazwę Ronda Dmowskiego w Warszawie na Rondo Praw Kobiet! Koniec z celebrowaniem zła, nienawiści, rasizmu i pogardy na jednym z najważniejszych warszawskich skrzyżowań, czas świętować dobro, solidarność, prawa człowieka.

Złożony wówczas wniosek w tej sprawie został odrzucony przez radnych. Sprawa zmiany nazwy powróciła wraz z niedawnymi protestami Strajku Kobiet. Zwolennicy tego pomysłu wysyłają e-maile do Rady Miasta w tej sprawie. Przeciwko protestują środowiska prawicowe, które włączyły się do akcji #Dmowskizostaje.

List w imieniu grupy organizacji pozarządowych wystosowała Fundacja Polska Zwycięska, popularyzująca wiedzę o wojnie polsko-bolszewickiej. Jak czytamy w podpisanym przez m.in. środowiska narodowe (warszawska Młodzież Wszechpolska, ONR, Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, Straż Narodowa) apelu:

Roman Dmowski zasługuje na to, by być patronem ronda w warszawskim Śródmieściu. Usunięcie ojca Narodowej Demokracji z stołecznej przestrzeni publicznej będzie aktem dalszego dzielenia Polaków, gdyż duża część mieszkańców Warszawy przyjmie ten fakt z oburzeniem.

Sygnatariusze podkreślają, że ruch narodowo-demokratyczny był obok ruchu ludowego i socjalistycznego jednym z głównych nurtów w Polsce przy jej odrodzeniu, w okresie międzywojennym i w czasie II wojny światowej. Przeciwstawienie praw kobiet jednemu z ojców polskiej niepodległości jest zaś, jak zauważają, niewłaściwe, gdyż to z list narodowców do polskiego Sejmu wprowadzany był największy odsetek posłanek.

Federacja Stowarzyszeń Weteranów i Sukcesorów Walk o Niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej, Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych oraz inne organizacje podpisane pod listem do Rady m. st. Warszawy  zaproponowały alternatywny sposób docenienia kobiet:

Wśród nazw ulic w Śródmieściu znajduje się bolszewicki kolaborant, Józef Lewartowski, proponujemy zmianę nazwy niniejszej ulicy na ulicę Ochotniczej Legii Kobiet, by w ten sposób uczcić kobiety, które w 1920 roku broniły Warszawę przed Armią Czerwoną.

O inicjatywie w obronie utrzymania nazwy ronda Dmowskiego mówił na antenie Radia WNET Michał Szymański, prezes Fundacji Polski Zwycięskiej. Wskazał, że 18 marca warszawscy radni będą decydować, czy śródmiejskie rondo ma przybrać nową nazwę – Praw Kobiet. Według gościa Poranka Wnet  sprawa wynika z walki na polu polityki historycznej, która się obecnie odbywa w wielu krajach świata Zachodu. Przykładem jest ruch BLM. Szymański zauważył, że wiele organizacji sprzeciwiło się pomysłowi postępowych środowisk. Dodał, że wśród sygnatariuszy listy są organizacje młodzieżowe jak Młodzi dla Polski i Studenci dla Rzeczypospolitej. Poza środowiskami narodowymi są także konserwatywno-liberalne jak Stowarzyszenie KoLiber.

A.P.

Jan Piekło: Pierwsze mordy na Polakach miały miejsce na Wołyniu w 1920, gdy Armia Czerwona szła na Warszawę

Bolszewicka agitacja, nacjonalizm w II RP, niemieckie i sowieckie agentury oraz obietnica ziemi. Jan Piekło o kulisach rzezi wołyńskiej.

W nocy z 22 na 23 lutego 1944 r. oddział UPA zamordował 131 Polaków w Berezowicy Małej (woj. tarnopolskie). W rocznicę ludobójstwa przeprowadzonego przez ukraińskich szowinistów na polskiej ludności Wołynia i Małopolski Wschodniej Jan Piekło przybliża kulisy tych tragicznych wydarzeń, kiedy to ludzie byli mordowani w okrutny sposób.

Zauważa, że mordy na polskiej ludności Wołynia miały miejsce już w 1920 r., kiedy zajmujący te ziemie bolszewicy zachęcali miejscową rusińską ludność chłopską do mordowania polskich panów. Dotknęło to także, jak zdradza nasz gość, jego rodziny.

Akurat dotyczy to również mojej rodziny również w sposób okrutny wtedy została zamordowana rodzina najbliższa moja rodzina ze strony ze strony matki dzieci i rodzice.

[related id=115809 side=right] Na mocy traktatu ryskiego Wołyń wrócił do odrodzonej Rzeczypospolitej. Ziarno jednak zostało zasiane. Józef Piłsudski, zdając sobie z tego sprawę mianował swego przyjaciela Henryka Józewskiego na wojewodę wołyńskiego. Ten w latach 1930-1938 prowadził politykę obliczoną na pozyskanie Ukraińców dla państwa polskiego.

Gdy umarł Piłsudski, kiedy rządy przejęła sanacja i właściwie można powiedzieć, że narodowa demokracja doszła do głosu i wtedy zaczęły się znowu prześladowania Ukraińców zaczęły się historie nieprzyjemne, które po prostu budowały wrogość.

[Sanacją nazywa się obóz rządzący w II RP po zamachu majowym. Endecja była w opozycji do rządu, za to nacjonalizm był obecny w ideologii Obozu Zjednoczenia Narodowego- przyp. red.] Wrogość tą chcieli zagospodarowywali sąsiedzi Polski.

Po rozpoczęciu II wojny światowej Wołyń był pod okupacją sowiecką, a potem niemiecką. W czasie rzezi wołyńskiej Polacy tworzyli samoobrony. Z jednej strony dołączali oni do niemieckiej policji pomocniczej, a z drugiej do sowieckiej partyzantki. Dawało to propagandzie UPA kolejny argument, by wzywać do rozprawy z Polakami. Były ambasador na Ukrainie zauważa, że

Na Wołyniu wcale UPA nie była bardzo silna, żeby przeprowadzić tego rodzaju eksterminację Polaków. Należało ich użyć do tego lokalnej ludności i tego hasła, że odbierzecie Polakom ziemie- jak ich zabijecie, to będzie ona wasza.

Podkreśla, że mordowano całe rodziny, aby nie został nikt, kto o majątek mógłby się upomnieć.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Dr Gontarczyk o „Dalej jest noc”: Znalazłem wiele cytatów, w których jest zmieniona treść. Podejrzewam, że celowo

Dr Piotr Gontarczyk o procesie przeciwko autorom książki „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski”.

Jak wskazuje historyk, warsztat historyczny badaczy pozostawia bardzo wiele do życzenia. Za rzeczy których się dopuszczają w swych pracach prof. Barbara Engelking i prof. Jan Grabowski, studentowi historii groziłoby usunięcie z uczelni.

Nie można w ten sposób i na taką skalę manipulować faktami, wydarzeniami w bardzo jednoznacznym kierunku- im gorzej dla Polaków, tym lepiej.

Dr Piotr Gontarczyk podkreśla, że nie ma nic niezwykłego w dochodzenia przez osoby prywatne swego dobrego imienia. W tym wypadku w obronie dobrego imienia swego stryja Edwarda Malinowskiego, sołtysa Malinowa, wystąpiła Filomena Leszczyńska.

W obronie dobrego imienia swego ojca wystąpił kiedyś Adam Michnik i wygrał. Wówczas larum nie było.

[related id=98752 side=right] Gość „Popołudnia WNET” ubolewa nad podwójnymi standardami. To samo środowisko, które protestuje przeciw wyroku na autorów książki „Dalej niż noc” nie miało problemów z procesami ws. dobrego imienia Lecha Wałęsy, czy Ozjasza Szechtera. W ostatnim przypadku, chodziło o to, że IPN w wydanej przez siebie publikacji błędnie podał, iż działacz Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy został skazany za szpiegostwo, a nie za komunizm. Gdy zorientowano się w błędzie zapowiedziano poprawienie go w kolejnym wydaniu.

Historyk ocenia pracę poświęconą losowi Żydów w Polsce w czasie II wojny światowej. Sprawdził część źródeł na które jej autorzy się powołują:

Niestety znalazłem wiele cytatów, w których jest zmieniona po prostu treść. Podejrzewam, że intencjonalnie bo nie można się na taką skalę mylić.

Podaje przykład księgi pamiątkowej bielskich Żydów, gdzie mowa jest w jednym miejscu o zarządzeniach niemieckiego okupanta, które po 1941 r. uprzykrzały życie Żydom. Fragment ten został zacytowany z pominięciem słów Niemcy i okupanci, tak jakby to sami polscy mieszkańcy Bielska wprowadzili te zarządzenia. Na takich manipulacjach opiera się nowa szkoła badań nad Holokaustem, której ideą jest obciążanie winą za zbrodnie na Żydach Polaków i wyolbrzymianie przypadków współpracy polskiej ludności z okupantem przy ignorowaniu istnienia kolaborantów żydowskich.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K./A.P.

Prof. Szeremietiew o Strajku Kobiet: Młodzież musi się wyszumieć, ale niepokojące jest uderzenie w państwo polskie

Prof. Romuald Szeremietiew o zamęcie, rozróbach i uderzeniu w polskie państwo oraz tendencji do odrzucania tożsamości polskiej na rzecz wielokulturowej wspólnoty.

Jak mówi prof. Romuald Szeremietiew, w Strajku Kobiet jest mało sensu. Będziemy go wspominać jako okres zamętu. Określa SK jako rodzimych hunwejbinów. Wskazuje na pojawiające się incydentalnie rozróby.

Największym osiągnięciem protestów są kawałki kartonu z coraz głupszymi hasłami. Nasz gość ocenia, że opozycja chce wykorzystać Strajk do odsunięcia Zjednoczonej Prawicy od władzy. Stwierdza, iż „można rozumieć, że młodzi muszą się rozumieć”. Niepokojące jest jednak uderzenie w państwo polskie.

 Rozmówca Łukasza Jankowskiego podkreśla, że Polacy walczyli o swoją wolność w bardziej poważny sposób niż maszerowanie z kawałkiem kartonu. Obecne ekscesy są zaś, jak mówi, uderzeniem w strukturę państwa, które nazywa się PRL-bis.

Opozycjoniści nie rozumieją, że jeśli wygrają wybory, to będą musieli w tym państwie funkcjonować.

Gość Popołudnia WNET stwierdza, że odrodziła się tendencja, która dążyła do likwidacji państwowości polskiej. Przypomina, że Hitler i Stalin chcieli zlikwidować Polskę, a przed nimi zaborcy. Część Polaków uwierzyła w czasach zaborów, że trzeba się pogodzić z byciem mniejszością w obcym państwie.  Prof. Szeremietiew ocenia, iż widzimy obecnie kolejną próbę stworzenia utopii. Niektórzy twierdzą, że państwowość polska nie jest potrzebna i należy podporządkować się komuś silniejszemu.

 Były minister obrony narodowej odnosi się do negatywnego wyniku ćwiczeń wojskowych polskiej armii. Zauważa, iż osłabienie w Polakach wiary o tym, że jesteśmy w stanie się obronić jest na rękę naszym wrogom.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Prof. Grzegorz Łęcicki: Podstawą propagandy w kinie PRL-u było przemilczenie agresji sowieckiej w 1939

Czym się różni prawda historii od prawdy ekranu? Prof. Grzegorz Łęcicki o II wojnie światowej w kinematografii PRL-u, ideach w niej reprezentowanych oraz o tym, co zasługuje na film.

Prof. Grzegorz Łęcicki analizuje pod kątem historycznym „Stawkę więcej niż życie” i „Czterech pancernych”. Wyjaśnia, gdzie w tych serialach dostrzec można aspekty propagandowe. Jedną z przemilczanych rzeczy jest udział Sowietów w rozbiorze Polski w 1939 r. Na początku „Stawki większej niż życie”

J 23 […] przekracza granicę niemiecko radziecką żeby uprzedzić Rosjan o ataku hitlerowców.

Nie jest jednak wyjaśnione jak Rzesza Niemiecka i Związek Radziecki zyskały wspólną granicę. Tymczasem „Czterej pancerni” rozpoczynają się od pokazania Janka Kosa brnącego przez śniegi Syberii, gdzie podobno szuka ojca. Poszukiwania te zaprowadzić go miały nawet do Gruzji. Jak wskazuje autor książki „Widmo prawdy, projekcja fałszu”:

Kto z Polaków przeżył gehennę sowiecką, ten wie o tym, że to tak z republiki do republiki to nie bardzo można było jechać, nie mówiąc o tym, że jeżeli Janka ojciec walczył w Gdańsku czy na Westerplatte, to dlaczego on go szukał w Rosji Sowieckiej.

Przesłaniem serialu o załodze Rudego 102 jest miłość Wojska Polskiego i Armii Czerwonej, którą personifikuje związek Janka z Marusią. Pokazuje on także, iż „wojna to jest właściwie taka przygoda”, a nie trauma. Tą ostatnią widzimy w filmach Andrzeja Wajdy, które nie są łatwe w odbiorze.

Mamy też kino Andrzeja Wajdy, które jest kinem artystycznym, niezwykle inteligentnym, niezwykle ważnym dla historii polskiej kinematografii.

Prof. Łęcicki wskazuje na ekranizację książki „Popiół i diament”. Osią akcji jest plan zabicia wojewódzkiego sekretarza PPR-u. Teolog kultury zauważa, iż cenzura rozważała zatrzymanie premiery filmu, gdyż:

Okazuje się, że ten, który strzela i zabija Szczukę jest potem umiłowany bohaterem Polski. Zupełnie nie tak, jakby to miało wyglądać.

Dodaje, że reżyser pragnął pokazać, jak wojna wywróciła do góry nogami nasz system wartości. Symbolem tego był odwrócony krucyfiks w zniszczonym kościele, który odwiedza główny bohater. Innym symbolem jest biały koń, który pokazuje się na obskurnym osiedlowym podwórku.

Co to jest ten biały koń w takim razie ? Czy to jest Pegaz bez skrzydeł? Czy to jest symbol śmierci, bo też taka symbolika jest. […] Czy to może jest symbol tego białego konia na którym miał przyjechać Sikorski z zachodu?

Kierownik Katedry Teologii Środków Społecznego Przekazu na Wydziale Teologicznym UKSW zauważa, że serial Kolumbowie, który w latach 60. wywoływał ogromne emocje. nie pokazuje powojennych losów swych bohaterów. Te zaś były tragiczne:

Jeden był indoktrynowany, drugiego zabiło albo podziemie albo UB. Trzeci został na emigracji.

Pisarz wskazuje na braki w obecnej polskiej kinematografii. Wiele kart  z naszych dziejów nie zostało naświetlonych w taki sposób jaki by na to zasługiwały. Wśród nich jest polski udział w walce na morzu w czasie II wojny światowej:

Nie mamy też dobrego filmu marynistycznego. Nie mamy filmu na przykład o tym jak niszczyciel piorun walczył z Bismarckiem, dzięki czemu flota brytyjska mogła popłynąć i zatopić Bismarcka. Nie mamy obrazu polskich podwodniaków z Morza Śródziemnego.

Brakuje także obrazu polskiej wojny obronnej z perspektywy walk z Sowietami.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

Negatorzy zbrodni katyńskiej nie ustają w aktywności. Chcą, aby nie dominował „kontrowersyjny” punkt widzenia

Z adresu Departamentu Polityki Informacyjnej regionu Twer rozesłano mejlem komunikat, w którym rozstrzelanie polskich jeńców wojennych i pogrzebanie ich w Miednoje uznano za kłamstwo historyczne.

Swietłana Fiłonowa

Z czterech obecnie znanych miejsc pochówku polskich oficerów rozstrzelanych przez NKWD wiosną 1940 roku dwa znajdują się w Rosji. Pierwsze blisko niewielkiej wioski w obwodzie Smoleńskim, która nadała nazwę całej tej straszliwej zbrodni – Katyń. Drugie nieopodal tak samo skromnej wioski Miednoje, która w ostatnich latach, razem z obwodowym miastem Twer, zasłużyła na miano stolicy „negatorów” zbrodni. Jak przystało na stolicę, toczy się w niej życie burzliwe, obfitujące w rewelacje. Przedstawiam Państwu sprawozdanie z najbardziej znaczących wydarzeń odchodzącego roku.

25 marca w gmachu twerskiej filii Moskiewskiego Instytutu Humanistyczno-Ekonomicznego odbyła się wystawna promocja książki amerykańskiego profesora (Uniwersytet Montclair, USA) Grovera Ferra, pt. Tajemnica rozstrzelania w Katyniu: dowody, rozwiązania. To już druga książka napisana przez Ferra w sprawie Katynia. Tak samo jak poprzednia (Egzekucja katyńska. Obalenie oficjalnej wersji, 2016), usiłuje udowodnić, że Związek Radziecki został uznany za winnego zbrodni katyńskiej w wyniku zakrojonego na szeroką skalę fałszerstwa.

W imprezie uczestniczyli prawie wszyscy najbardziej aktywni i wpływowi w swoim środowisku negatorzy, dlatego była podobna raczej do sejmiku, na którym miał być opracowany plan dalszych działań.

Została przyjęta rezolucja, wzywająca „do ostatecznego triumfu prawdy”. W tym celu m.in. zaproponowano wystosować list do Prezydenta Rosji z prośbą o oficjalne uznanie niewinności ZSRR co do zbrodni katyńskiej, a także zainstalować stoiska informacyjne w Katyniu, Miednoje i Ostaszkowie, na których byłaby przedstawiona inna wersja historii zbrodni katyńskiej, „żeby w świadomości publicznej nie dominował jedyny punkt widzenia”, zdaniem uczestników obrad – kontrowersyjny.

Wkrótce stoisko informacyjne rzeczywiście zostało zainstalowane przy wejściu do klasztoru Niłowa Pustyń w Ostaszkowie, gdzie od 1939 roku mieścił się obóz polskich jeńców wojennych. Według twerskich mediów, „rzucało światło na wydarzenia 1939–1940 r”.

Jako Prometeusz występowała tym razem organizacja „Patrioci Górnej Wołgi” (Патриоты Вехневолжья). Światło, jakie nieśli ludziom, pochodziło z płomienia wiary w nieomylność Komisji Burdenki. Wiadomo, że komisja ta została powołana 13 stycznia 1944 r. przez Biuro Polityczne WKP(b) i była do tego stopnia dociekliwa, że z góry wiedziała wszystko – nim zaistniała, już w uchwale o jej powołaniu otrzymała nazwę: „Specjalna komisja ds. ustalenia i przeprowadzenia śledztwa okoliczności rozstrzelania w lesie katyńskim polskich jeńców wojennych przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców”. No i naturalnie nie zawiodła, ustaliła to, co trzeba. (…)

Ale był jeden problem – Miednoje. Prawie nie różniło się od innych znanych miejsc pochówku rozstrzelanych polskich oficerów – Katynia, Charkowa czy Bykowni. Doły śmierci na terenach osiedli letniskowych (tak zwanych dacz) NKWD, sznurki niby to niemieckiego pochodzenia, strzały w tył głowy i pociski niemieckich walterów – wszystko się zgadzało. Lecz ani Twer (podczas wojny Kalinin), ani Miednoje, ani Ostaszków, gdzie byli więzieni Polacy – nie były pod okupacją niemiecką.

Owszem, we wsi Miednoje Niemcy byli przez 3 dni, lecz trudno sobie wyobrazić, że przez ten czas przywieźli tam i rozstrzelali 6300 osób. I taki oto „szczegół” obracał w pył całą konstrukcję zbudowaną przez Komisję Burdenki i radziecką propagandę. Na dodatek kluczowym świadkiem w sprawie katyńskiej był Tokariew, ongiś szef NKWD w Kalininie. Mimo że był w bardzo podeszłym wieku, ujawnił przerażające szczegóły zbrodni, odsłonił nieznane dotychczas losy jeńców polskich z obozu w Ostaszkowie i wskazał miejsce ich pochówku.

Był to las blisko wsi Miednoje, w którym podobnie jak w lesie katyńskim, za czasów Stalina grzebano radzieckie ofiary represji. Ani w Katyniu, ani w Miednoje przez dziesiątki lat nikt się tym szczególnie nie przejmował. Dopiero kiedy Polacy rozpoczęli prace ekshumacyjne, zaczęto mówić o „ludzkich kościach pod każdą sosną”. Z dziwnym patosem, jakby chodziło o wielkie osiągnięcie, powtarzano, że leżą tu nie tylko Polacy, lecz także Białorusini, Ukraińcy i Żydzi, a więc trzeba postawić pomnik „wszystkim ofiarom stalinowskich represji”. I bardzo dobrze, że te pomniki powstały w Katyniu i Miednoje (tak zwane rosyjskie części Memoriałów). Było to pierwsze w Rosji upamiętnienie ofiar stalinowskich. Szkoda, że do dziś nikt tych terenów nie zbadał dokładnie, nie ustalił konkretnych miejsc grobów i okoliczności śmierci tych, którzy tam spoczywają. Mimo wszystkich doniosłych słów, upamiętnienia służyły nie tyle pokucie narodowej, ile relatywizacji zbrodni katyńskiej. (…)

Ostatnia akcja wzburzyła nawet tych, którzy nie są specjalnie wrażliwi na sprawy katyńskie.

W Twerze przez ostatnie trzydzieści lat zbrodnie stalinowskie były upamiętnione przez dwie tablice wmurowane w ścianę budynku Uniwersytetu Medycznego, gdzie przed wojną mieściła się siedziba NKWD. Właśnie tu, w podziemiach budynku, rozstrzeliwano polskich jeńców. Było to także miejsce kaźni sowieckich ofiar represji. 7 maja br. tablice te znienacka usunięto.

Tego samego dnia drogą mailową z adresu Departamentu Polityki Informacyjnej rządu regionu Twer rozesłano komunikat prasowy, w którym fakt rozstrzelania polskich jeńców wojennych i pogrzebania ich szczątków w Miednoje uznano za „kłamstwo historyczne”. Departament odżegnał się od komunikatu, twierdził, że nic takiego nie wysyłał, że komunikat jest fałszywy i nie wiadomo skąd pochodzi, jednak nie zamierza ścigać tego, kto go tak skompromitował.

Sprawa została niewyjaśniona do dziś dnia.

Cały artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Jeden rok z życia negatorów zbrodni katyńskiej” znajduje się na s. 14 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Jeden rok z życia negatorów zbrodni katyńskiej” na s. 14 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Joanna Gumińska: Joanna Żubrowa była pierwszą kobietą w Polsce, która dostała Virtuti Militari

Król Polski, żona obrońcy twierdzy, żołnierz Księstwa Warszawskiego, dowódca w powstaniu listopadowym i agentka. Joanna Gumińska o Polkach zasłużonych na ojczyzny na polu bitwy.

Joanna Gumińska komentuje zaprzysiężenie nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Josepha Bidena. Stwierdza, że boi się jego zastępczyni Kamali Harris, którą nazywa otwartą komunistką opętaną teoriami rasowymi.

Można być czarnym rasistą i żadnej odpowiedzialności się za to nie ponosi.

Jak zauważa mieszkanka Grodzieńszczyzny, pomysły współczesnych młodych Polek, które w imię feminizmu np. nie golą się pod pachami, świadczą o tym, że nie znają one historii.

Nikt kto się zajmuje feminizmem ósmej, czy 17 fali […] nie posilił się, żeby spojrzeć rzeczywiście, jak to historycznie wyglądało.

Przypomina Jadwigę Andegaweńską, która jako król Polski stanęła na czele wyprawy małopolskiego rycerstwa na Ruś Czerwoną. Zauważa, że kobiety późno znalazły miejsce w armii. Nie znaczy to jednak, że nie było niewiast, które na przestrzeni dziejów zasłużyły się na polu wojskowym. Jedną z nich była Anna Dorota Chrzanowska, wsławiona swą rolą w obronie Trembowli przed Turkami w 1675 r. Joanna Gumińska zauważa, że ukrainne terytoria Rzeczypospolitej dręczone były ciągłymi najazdami. Przypomina dzieje swojej imienniczki, Joanny Żubrowej.

Joanna Żubrowa była pierwszą kobietą w Polsce i jedną z pierwszych na świecie nie wiem, czy nie pierwszą, ale prawdopodobnie jedną z kilku pierwszych, która dostała Virtuti Militari, czyli medal za największą dzielność bojową.

Służąca w męskim mundurze jako strzelec żona żołnierza Macieja Żubra odznaczyła się podczas walk o Zamość w 1809 r. Za swoje męstwo została zgłoszona do Virtuti Militri, jednak

Ze względu na to, że była kobietą zaproponowano jej ekwiwalent pieniężny, co uznała za dyshonor i nie przyjęła

Ostatecznie przyznano jej za potyczkę pod Bychowem nad Dniestrem w 1812 r. Miała wówczas 40 lat, a więc była, jak na ówczesne warunki, dojrzałą matroną. [Datę narodzin Joanny Żubr podaje się jako 1772 lub 1782, tzn., że mogła mieć wówczas 40 lub 30 lat- przyp. red.]

Znaną postacią jest oczywiście Emilia Plater, której również adiutantem była jej przyjaciółka Druszyńska.

W czasie powstania styczniowego jako adiutant Dionizego Czachowskiego służyła Anna Pustowójtówna posługująca się pseudonimem Michał Smok. Rozmówczyni Jaśminy Nowak podkreśla, że Polska Fundacja Narodowa powinna nakręcić film o Krystynie Skarbek zanim ubiegnie nas w tym Hollywood. To ostatnie przedstawi bowiem Skarbek jako Żydówkę, którą była po matce.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Jestem świadkiem absolutnego wypełnienia się czyjegoś życia. Jego. / Paweł Zastrzeżyński, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

„W Polsce nie było jeszcze otwarcia się na jego naukę. Cała koncepcja personalizmu, teologii ciała przeszła ponad głowami ludzi – nie zrozumieli, bo (…) dotąd nie znają dokumentów, jakie On pisał”.

Paweł Zastrzeżyński

Wyspa W – wielka podróż do ŻYCIA

1 czerwca 2009 r. we włoskim dzienniku „La Stampa” został opublikowany artykuł Don Stanislao e lettere di Wanda, w którym kard. Stanisław Dziwisz, w związku z opublikowanymi Beskidzkimi rekolekcjami dr Wandy Półtawskiej, podważył wyjątkowość relacji między Papieżem Polakiem a polską lekarką. „Pani Półtawska przesadza. Na pewno nie jest ona jedyną osobą, która miała taką długą zażyłość z Karolem Wojtyłą” – stwierdził, dodając, że setki osób korespondowały z papieżem, a nikt nie ogłasza tych listów dla rozgłosu”.

Dr Półtawska ze spokojem odpowiedziała: „Kardynał Dziwisz jest od nas 17 lat młodszy. Z papieżem przyjaźniliśmy się, gdy kardynała nie było jeszcze w jego otoczeniu. Nigdy zresztą nie zwierzaliśmy mu się z charakteru naszych relacji”.

2 czerwca 2009 r. w Archikatedrze rozpocząłem zdjęcia do filmu Jeden pokój. W rocznicę pielgrzymki Jana Pawła II do Polski nagrywałem recytację Krzysztofa Kolbergera. W ciągu następnych dni byliśmy już w domu dr Wandy Półtawskiej i rejestrowaliśmy jej wypowiedzi – dokładnie wtedy, gdy wybuchła burza medialna wokół Beskidzkich rekolekcji. To wówczas pojawiła się w mediach informacja o tym, że dr Wanda Półtawska przekazała list w sprawie abp Paetza. W zarejestrowanym nagraniu Ernest Bryll komentuje to na gorąco, jak ta sprawa była przekazana przez jednego z dziennikarzy: „madam idzie, niesie list, zastępują ją halabardami, ponieważ nie chcą jej wpuścić, ona rozrywa te halabardy, rozwala bramy od Watykanu i prosto zanosi ten list, kładzie na stół no i…”. Dr Półtawska nie skomentowała tych doniesień. Gdy podekscytowani wydawcy Beskidzkich rekolekcji, już poza kamerami, komentowali sprawy na gorąco, ona ze spokojem zapytała tylko: czy się modlicie?

W jednym z dokumentów dr Półtawska zwraca się do swojego brata – tak nazywała Karola Wojtyłę – w związku z pielgrzymką do Polski i pisze: „myśląc Ojczyzna trzeba objąć wszystkich ludzi dobrych i złych – wierzących i ateistów /nazwać ich po imieniu/ i wyrazić wielkie pragnienie, żeby właśnie w tym narodzie, jak mówisz umiłowanym, zaczęła się realizować ta wielka przepowiednia, że będzie jedna owczarnia i jeden pasterz”. I dalej jednoznacznie podkreśla:

„Współodpowiedzialność za los – Polski – świata to nie jest szukanie winnych, ale szukanie sposobu zmiany zła na dobro”. W tym samym liście wspomina o wolności i pisze: „Ale jest jeszcze delikatny problem wolności narodu – myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że wolność narodu nie jest sumą wewnętrznej wolności ludzi, ale jest prawem do istnienia, zakorzenionym głęboko w ludzkiej egzystencji, jest glebą, na której rośnie człowiek – im głębsza, czystsza, prawdziwsza wolność narodu, tym większe szanse samorealizacji mają ludzie”.

Nasiąkanie nauczaniem Papieża Polaka przy boku dr Półtawskiej to doświadczenie bezcenne. Stykając się latami z duchem Jana Pawła II i faktami z życia dr Wandy Półtawskiej, niejako z jej natchnienia postanowiłem przygotować scenariusz filmu fabularnego na temat życia papieża Polaka i dr Wandy Półtawskiej. Jednak tu, w odróżnieniu od Jednego pokoju, sprawa okazała się dużo trudniejsza i rozgrywała się w zupełnie innej skali.

Zbierane materiały i myśli przelewałem na papier. Zastanawiałem się, jak o tym powiedzieć dr Wandzie Półtawskiej? 3 listopada 2011 r. projekt scenariusza leżał już na moim biurku. Moja żona odebrała telefon od Pani Wandy, która poprosiła, żeby zrobić jej zakupy i przyjechać w piątek na Mszę św. Po skończonej rozmowie żona przekazała mi, co trzeba kupić. Odruchowo zanotowałem to na scenariuszu. 5 listopada pojechaliśmy do państwa Półtawskich na Chyszówki. Scenariusz z listą zakupów położyłem w samochodzie na półeczce. Zabraliśmy Panią Wandę i prof. Andrzeja Półtawskiego i pojechaliśmy do Limanowej na Mszę o 11.00. Po Mszy poszedłem z Profesorem do apteki, a żona z Panią Wandą zostały w aucie. Pani Wanda wzięła z półeczki scenariusz i zaczęła czytać. Kiedy naniosła poprawki, odłożyła plik na półeczkę i tyle – o treści scenariusza nie powiedziała ani słowa. To była jej pierwsza redakcja Wyspy W.

Potem pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. Jak zawsze, poszedłem z Profesorem do sklepu, a panie zostały w aucie. Pani Wanda powiedziała, że dostała piękną recenzję książki Jeden pokój od arcybiskupa Michalika, który napisał, że książka ta robi wiele dobra, i drugą, od biskupa Kaszaka. Potem rozmawiały o wierszu Wyspa W, który kiedyś dr Półtawska nam recytowała. Pani Wanda opowiadała, jak Joasia Szydłowska, 10 lat starsza od niej, recytowała ten wiersz w obozie dla niej, gdyż inicjały Pani Wandy to WW (Wanda Wojtasik). Potem żona nawiązała do scenariusza, a Pani Wanda ze spokojem powiedziała: „To jest wiersz z mojej młodości, dlatego musiałby robić film o obozie”. A potem z uśmiechem dodała: „A ma do tego materiały?”.

O czym opowiada scenariusz filmu Wyspa W?

Wyspa W to układ gwiazd, wśród których znajduje się największa gwiazda na niebie. Historia bazuje na prawdziwych wydarzeniach. Opowiada o życiu Wandy, która jako 16-letnia harcerka została aresztowana przez Gestapo, a następnie przewieziona do obozu koncentracyjnego Ravensbrück.

Tam poznała nieludzką męskość i nieludzką kobiecość. To doświadczenie odbiło się echem w całym jej życiu, a punktem zwrotnym stało się wydarzenie, kiedy to Niemcy na jej oczach wrzucili do pieca krematoryjnego niemowlę. W tym momencie postanowiła, że będzie ratować każde życie.

W obozie została poddana eksperymentom pseudomedycznym. Pod koniec pobytu trafiła do trupiarni obozowej. Tam, paradoksalnie, zaplanowała swoją przyszłość: zostanie lekarzem psychiatrą. Chce zrozumieć ludzką psychikę.

Kończy się wojna. Obóz zostaje wyzwolony. Wanda rozpoczyna studia medyczne. W czasie studiów wychodzi za mąż za Andrzeja. Rozpoczyna pracę w szpitalu psychiatrycznym w Krakowie. Wie, że system komunistyczny to kolejny totalitaryzm. Komuniści ustawowo zezwalają na zabijanie dzieci. Jednak Wanda nie pozostaje bierna i kontynuuje walkę. Na swojej drodze spotyka ks. Karola. Oboje chcą ratować życie ludzkie. Rozwija się między nimi przyjaźń. Wanda staje się dla niego siostrą, a on dla niej bratem. Rozumieją się bez słów.

Wanda wpada w wir pracy – działalność z ks. Karolem, praca lekarza i obowiązki domowe – mąż i cztery córki. Przeszkodą staje się śmiertelna choroba, jednak zostaje cudownie uzdrowiona za wstawiennictwem Ojca Pio. W dniu planowanej operacji budzi się zdrowa; zabieg jest niepotrzebny. Wraca do pracy. Po paru latach pojawia się kolejna choroba. To uraz z obozu. Ból jest nie do zniesienia. Operacja może być przeprowadzona tylko w Honolulu. Wanda nie może wyjechać, żyje w systemie komunistycznym, trwa zimna wojna. Ks. Karol zostaje biskupem, arcybiskupem, kardynałem. Wanda jest przy jego boku cały czas, dlatego nie może dostać paszportu. Jednak znajduje się komunista, który pomaga. Wanda rusza w drogę na tę rajską wyspę, nieświadoma, że ta wielka podróż ma odmienić losy świata.

W kolejnych latach sprawa filmu nabierała rumieńców. Scenariusz został pozytywnie zrecenzowany w polskiej wersji językowej przez kilkudziesięciu recenzentów. Przetłumaczoną wersję podobnie ocenili filmowcy z wielu krajów: treść zrozumiała, przekaz spójny. Główny cel filmu to ukazanie postawy, która zachwyca siłą i głębią człowieczeństwa.

Film ten to historia wyrwania się z ograniczeń. Niesie przesłanie, że można wydostać się z każdego piekła, potrzebne w dzisiejszym świecie przesyconym wojnami. To wizytówka Polski. Nasz wyjątkowy potencjał, wyróżniający się na tle innych krajów.

Przygotowano niezbędną dokumentację produkcyjną i przetłumaczono ją. Folder dotyczący filmu został przesłany do 3000 filmowców na całym świecie. Z nadesłanych odpowiedzi wynikało, że Wyspa W znajdzie odbiorców niemal we wszystkich krajach świata. Została nawiązana współpraca z Joshuą Sinclairem – zrobił ostatni film z Patrickiem Swayze, a operatorem jego filmów był Vittorio Storaro, dwa razy nagrodzony Oskarem. Arturo Sandoval, zdobywca dziesięciu statuetek Grammy, był gotów napisać muzykę do filmu. Powstała pełna dokumentacja produkcji w języku angielskim. Pojawiła się producentka w Holywood. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski napisał do nas: „To może się udać”.

27 kwietnia 2014 – dzień kanonizacji Jana Pawła II. Papież Franciszek mówi: „Jan Paweł II był papieżem rodziny. Kiedyś sam tak powiedział, że chciałby zostać zapamiętany, jako papież rodziny”. Gdy Papież Franciszek skończył homilię, staliśmy z żoną przed bramą do pewnego lasu, skąd Karol Wojtyła wyruszył do Watykanu. Podjechał samochód, z którego wysiadł prof. Andrzej Półtawski. Powiedział, że właśnie skończył słuchać homilii papieża Franciszka. Podkreślił, że dziś ich życie się wypełniło.

Wanda i Andrzej Półtawscy poznali młodego kapłana i z pełną miłością przyjęli go do swojej rodziny. Budowali wzajemną przyjaźń z księdzem, biskupem, kardynałem, papieżem i teraz świętym.

Tego dnia w Limanowej, skąd wyruszyliśmy do lasu, padał deszcz. Jednak w lesie świeciło piękne słońce. Chmury, jak w bajce, wisiały na błękitnym niebie. Pani Wanda powiedziała z uśmiechem, że tam, w Rzymie, będą rozczarowani, bo tam nie ma Jana Pawła II. On jest tu. Bo przyrzekł jej, że ilekroć ona będzie w lesie, On będzie z nią.

Następnego dnia w Rzymie na placu św. Piotra odbyła się dziękczynna Msza za dar kanonizacji Jana Pawła II. Nie mogłem wysłuchać homilii, gdyż nie pozwoliły na to wydarzenia, które spowodowały, że nazywam ten dzień najstraszniejszym w moim życiu. 28 kwietnia 2014 r. o 10:30 zadzwonił prof. Półtawski, abym natychmiast przyjeżdżał. Rzuciłem słuchawką i wsiadłem do samochodu. Miałem przed sobą 140 km drogi. Spieszyłem się, bo nie wiedziałem co się stało. Kiedy spotkałem Profesora, usłyszałem: „Ona się paliła”. Wszedłem po drabinie na górę. Przy stoliku siedziała Pani Wanda. Zobaczyłem spalonego człowieka! Ten obraz mam do dziś przed oczami…

Jednak Pani Wanda zachowała absolutny spokój. Mówiła tak, jakby tego wszystkiego, co widziałem, nie było. „Pawełku, paliłam się, jednak uratowałam wszystko. Byłam dzielna. – Musisz teraz zrolować śpiwór Ojca świętego… To ty?… Ja nie widzę (cała jej twarz była spuchnięta od oparzeń). Pozamykaj okna i pozbieraj te spalone rzeczy, co wyrzucałam przez okna. To było straszne… Tego nie znałam. To nowe doświadczenie…”. Pani Wanda chciała jechać do Krakowa. Nie chciała zostać w przypadkowej izbie chorych. To jej życzenie było szaleństwem, ale posłusznie je wykonałem. Kosztowało nas to dodatkowe 2 godziny. Ona całe to cierpienie przyjęła ze stoickim spokojem. Dotarliśmy do szpitala w Krakowie. Następnie odwiozłem Profesora do domu.

Czas wypadku pokrywał się z wydarzeniami związanymi z Deklaracją wiary, którą zainicjowała dr Wanda Półtawska. Sztab deklaracji mieścił się w naszym domu. Pamiętam dokładnie dzień „narodzin” Deklaracji wiary. Moja żona wyszła z domu z Chyszówek z pokreśloną kartką papieru. Następnego dnia miała ją przepisaną oddać Pani Wandzie.

Rozpowszechnianie Deklaracji z dnia na dzień nabierało tempa, a media rozszalały się w komentowaniu tego małego tekstu. Jednak kluczowym momentem było poparcie, jakie dla Deklaracji wyraził między innymi kardynał Stanisław Dziwisz, co w konsekwencji doprowadziło niemalże do rewolucji światopoglądowej.

Zbiegiem okoliczności ja także miałem udział w tym wydarzeniu. Pracowaliśmy z żoną w sztabie Deklaracji wiary i równocześnie jeździliśmy do szpitala, gdzie przebywała poparzona dr Wanda Półtawska. Moja żona siedziała na oddziale przy Pani Wandzie, a ja w samochodzie na szpitalnym parkingu. Wypadek był dla mnie taką traumą, że nie byłem w stanie iść do Pani Wandy. Któregoś dnia poszedłem do budynku szpitala na kawę. Przy głównym wejściu zobaczyłem kardynała Stanisława Dziwisza. Trzeba zaznaczyć, że znałem go tylko z obrazków i przekazów medialnych. Byłem też trochę „wymięty” i zaniedbany, bo cały dzień drzemałem w samochodzie.

– Jestem ten od Deklaracji i to ja wiozłem Panią Wandę – przedstawiłem się. Zapytałem, czy idzie do Pani Półtawskiej. Odpowiedział, że przyszedł do znajomego księdza, który tu leży. Wspomniał również, że wie, że tu jest Pani Wanda, ale rozmawiał z profesorem Półtawskim i dowiedział się, że Pani Doktor jest… (tu wykonał ruch ręką wokół głowy, który miał ukazać rany na jej twarzy). Nie wiem czemu powiedziałem, że Duch Święty chce, aby poszedł do niej. Kardynał zapytał o numer piętra. Wróciłem do samochodu. Nie zadzwoniłem do żony, bo nie byłem pewny, czy Kardynał nie wziął mnie za pacjenta oddziału psychiatrycznego. Jednak okazało się, że kard. Dziwisz odwiedził Panią Wandę w jej pokoju.

Drugim wyjątkowym spotkaniem w szpitalu były odwiedziny Floribeth Mory Diaz. Floribeth jest Kostarykanką, została cudownie uzdrowiona za przyczyną Jana Pawła II i to właśnie jej cud został wybrany do kanonizacji.

W nieopublikowanych wypowiedziach na temat Deklaracji wiary i tego, co wówczas się działo w przestrzeni społecznej, dr Wanda Półtawska wspomina, że kiedyś zapytała Jana Pawła II, dlaczego diabeł jest tak mocny? Odpowiedział: „Przeczytaj sobie Księgę Hioba”. Dlatego to, że szatan szaleje, dr Półtawskiej nigdy nie zaskakiwało, choć może zdumiewać fakt, że tyle ludzi stoi po stronie zła.

Dr Półtawska, mówiąc Janie Pawle II, wielokrotnie powtarzała: „w Polsce nie było jeszcze otwarcia się na Jego naukę. Cała koncepcja personalizmu, teologii ciała, koncepcja pięknej miłości przeszła ponad głowami ludzi – nie zrozumieli, bo nie uczyli się i dotąd nie znają dokumentów, jakie On pisał. W Polsce jest totalna ignorancja nauki Kościoła, a właśnie nasz święty Papież, filozof, teolog i poeta dawał drogowskazy, których ludzie nawet z wyższym wykształceniem nie znają. Trzeba zacząć uczyć się poznawać prawdę o człowieku – Jan Paweł II powtarzał: »uczcie się kochać«. Oczywiście, że Polacy mają większą odpowiedzialność i z pewnością będą odpowiadali za ten grzech zaniedbania – bo mieli Go na co dzień, a nie słuchali”.

Gdy pisałem scenariusz Wyspy W, mojej świadomości byli obecni Jan Paweł II i dr Wanda Półtawska, ich słowa i przykład ich życia. Całą pracę oparłem na dokumentach i na tym, co przez 10 lat udało mi się zanotować, nie chciałem dodawać od siebie ani słowa. Dopiero ostatni etap zmusił mnie do złamania tej zasady i osadzenia fabuły na jakiejś osi. Do tego celu stworzyłem małego chłopca, Adasia, który opowiada całą historię. To chłopiec, który w wyniku wojny traci rodziców. Zostaje sam i stara się odnaleźć w życiu. Przygląda się ludziom i wybiera dla siebie te postaci, które go inspirują i pociągają, dodają siły na dalszą drogę. Takimi ludźmi są dr Półtawska, prof. Półtawski i Karol Wojtyła.

Niestety wypadek dr Półtawskiej całkowicie zatrzymał prace nad filmem. Bo to właśnie w dniu wybuchu gazu scenariusz „Wyspy W” został przekazany dr Półtawskiej do ostatniej recenzji. W moimi archiwum mam egzemplarz z nadpalonymi brzegami.

Jednak cała ta historia nie ma wydźwięku pesymistycznego. Sens mojej pracy scenariuszowej i filmowej był oparty na tym, co jako świadek zaobserwowałem w życiu dr Półtawskiej i Karola Wojtyły. Ich WIELKĄ SPRAWĘ, którą była ochrona ŻYCIA ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. I gdy 22 października 2020 r. w Wiadomościach TVP przytoczono wypowiedź dr Półtawskiej w związku z orzeczeniem Trybunału: „Jestem szczęśliwa, wreszcie zwycięstwo, tego by chciał Jan Paweł II”, zrozumiałem, że stałem się świadkiem absolutnego wypełnienia czyjegoś ludzkiego życia. Jego.

Orzeczenie Trybunału miało miejsce w dniu wspomnienia Jana Pawła II. Kilka dni później, 29 października 2020 r. umarł prof. Andrzej Półtawski. 4 listopada 2020 r., w dniu imienin Karola Wojtyły, odbył się pogrzeb w Kościele Mariackim. Msze pogrzebową celebrował kard. Stanisław Dziwisz. Tego dnia Prezydent Andrzej Duda odznaczył pośmiertnie Profesora Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Tymczasem na ulice wyszły kobiety w proteście przeciwko orzeczeniu Trybunału. Zaczął się atak na Kościoły i to charakterystyczne hasło protestów…

W „Tygodniku Powszechnym” 26 marca 1961 r. ukazał się tekst dr Wandy Półtawskiej, w którym pisze: „Nie walczę z kobietami, walczę o kobiety”. W 2018 r. na jej prośbę nagrałem jej wypowiedź do Senatorów Rzeczypospolitej, w której mówi, że u dwóch więźniarek obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, poddanych eksperymentom pseudomedycznym, operowane rany po 70 latach na nowo się otwarły i zaczęły ropieć.

Jedną z nich była ona sama. Kobieta, która jak mało kto na świecie wie, czym jest wojna i zna sens tego słowa. Dziś „wojna” to jedno z haseł głoszonych na ulicach polskich miast przez młode kobiety.

Razem ze scenariuszem Wyspy W spłonęła książka Odnaleziony, nad którą razem z dr Półtawską pracowaliśmy. I tak jak w wypadku scenariusza, wszystko się skończyło. Książka ta opowiadała o moich losach, ale przede wszystkim o życiu bardzo zagubionego człowieka, który spotyka na swojej życiowej i filmowej drodze nie tyle dr Półtawską i Papieża, co naukę, jaka płynie z ich życia. Tę naukę przyjmuje. I z tego budulca konstruuje własną wyspę, na której dziś jest szczęśliwy, mimo że wszystkie zewnętrzne okoliczności powinny temu przeczyć. Nadzieja wbrew nadziei.

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Wyspa W. Wielka podróż życia” znajduje się na s. 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Wyspa W. Wielka podróż życia” na s. 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego