Zbigniew Siemaszko został na politycznej emigracji, gdy emigracji już nie było/ Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” 84/2021

W myśleniu o polityce nie kierował się emocjonalnym chciejstwem. Nie miał złudzeń nie tylko wobec nowej władzy, ale także wobec polskiego społeczeństwa, które uważał za zsowietyzowane.

Andrzej Świdlicki

Zbigniew „Nie przyjmuję” Siemaszko

Zbigniewa Siemaszkę (28 X 1923 – 2 II 2021) – emigracyjnego historyka, pisarza i publicystę znałem wiele lat, chodziłem na spotkania z nim i bywałem u niego w domu, ale najbardziej utkwił mi w pamięci jego gest w ambasadzie RP w Londynie podczas imprezy upamiętniającej Polskie Siły Zbrojne.

Sala, z powodu znaków na suficie zwana chińską, była pełna. Jak było w zwyczaju na takich uroczystościach, nie mogło obyć się bez odznaczeń. Listę odznaczonych odczytywano w porządku alfabetycznym; wywołani podchodzili do podium, gdzie mistrz ceremonii w randze wysoko postawionego dyplomaty recytował wyćwiczoną formułkę, odbierali odznaczenie i wracali na miejsce. W miarę upływu czasu oklaski stawały się coraz bardziej zmęczone, ale na sali utrzymywał się radosny gwarek, któremu sprzyjała konieczność przeciskania się między krzesłami, zwłaszcza tymi specjalnie na tę okazję dostawionymi.

Utapirowane damy na tę okoliczność nie pożałowały sobie perfum, co powodowało, że oko rozglądające się za źródłem dopływu świeżego powietrza dostrzegało, że wywietrzniki umieszczone nad drzwiami psuły harmonię chińskiego sufitu. Łysiny ich mężów jaśniały dostojeństwem, więc na sali, mimo dnia chylącego się ku zmierzchowi, panowała jasność. Goście zasiadający w pierwszych rzędach niezbyt umiejętnie skrywali poczucie wyższości nad nieszczęśnikami, którzy z braku miejsca podpierali ściany, choć zazdrościli im pierwszeństwa w drodze do baru, gdzie tradycyjnie takie imprezy miały swój finał.

Gdy wywołano Zbigniewa Siemaszkę wstał z ostatniego rzędu, poszedł do podium, odwrócił się twarzą do widowni i powiedział „Nie przyjmuję”.

Sala zamarła, ale nie na długo, bo mistrz ceremonii, obeznany z niedyplomatycznymi nietaktami, nie dał po sobie niczego poznać i tym samym monotonnym tonem wznowił wyczytywanie nazwisk na popularną w języku polskim literę „s”. Siemaszko, wówczas w zaawansowanym wieku osiemdziesięciu kilku lat, wrócił na miejsce wyniesionym z wojska sprężystym krokiem, odprowadzany zdziwionym wzrokiem pań w wieku balzakowskim.

Siemaszko pozostał na politycznej emigracji, gdy emigracji już nie było. Uważał, że po 1989 roku w Polsce nie było politycznego przełomu, narodowego ani kulturalnego odrodzenia, ponieważ Polacy uznali PRL za państwo polskie. Nie było to dla niego zaskoczeniem, bo w myśleniu o polityce nie kierował się emocjonalnym chciejstwem. Nie miał złudzeń nie tylko wobec nowej władzy, ale także wobec polskiego społeczeństwa, które uważał za zsowietyzowane.

Długo przed okrągłostołowym rokiem 1989 krytykował nostalgiczny ogląd polskiej rzeczywistości przez emigrację. W Londynie zakładano, że system komunistyczny upadnie, ponieważ naród chce niepodległości i odzyska ją dzięki współdziałaniu Zachodu, emigracji i opozycji politycznej w kraju. Życie polityczne w Polsce po wyzwoleniu od komunizmu uformuje się wokół przedwojennych stronnictw: ludowców, narodowców, socjalistów i chadeków, Zachód Polsce pomoże, by wynagrodzić nierówny rachunek za Jałtę, doceniając jej wkład w demontaż systemu; itd.

Siemaszko, podobnie jak Juliusz Mieroszewski z „Kultury”, sądził, że nowa Polska będzie wynikiem ewolucji PRL-u, a nie powrotem do państwowej tradycji II RP, choćby z tego powodu, że Polacy urodzeni w PRL byli zupełnie inni niż ich ojcowie i dziadowie.

Wskazywał, że system komunistyczny przeobraził samo pojęcie polskości, które w czasach jego młodości na Wileńszczyźnie było pojęciem chłonnym i otwartym, alternatywnym wobec rosyjsko-bizantyjskiego pojmowania człowieka jako bytu podporządkowanego państwu, a przez to ciekawym dla innych wyznań i narodowości. Po wojnie Polacy zostali zsowietyzowani w myśl stalinowskiej formuły Polski „narodowej w formie, socjalistycznej w treści”, zamknęli się w sobie i nabrali kompleksów; nie wytworzyli nowej państwotwórczej i kulturalnej elity, zdolnej zająć miejsce tej, którą stracili wskutek wojny, represji i emigracji:

„Przez dziesięciolecia komunizmu Polacy utracili szacunek dla samych siebie i dla własnej historii, i wcale go nie odzyskali. Utracili poczucie własnej wartości, dumę narodową, popadli w kompleksy niższości i dlatego tak naśladują, żeby nie powiedzieć »małpują« wszystko, co napływa z tak zwanego Zachodu. Szczególną rolę w kształtowaniu tego stanu rzeczy nadal odgrywają zmarksizowane wydziały humanistyczne uniwersytetów, które kształcą ludzi ograniczonych, pozbawionych zdolności myślenia przyczynowo-skutkowego, pozbawionych logiki” („Nowy Czas”, XI/XII 2018).

W życiu społecznym w Polsce widział fatalne skutki „połączenia galicyjskiej tytułomanii z sowieckimi zwyczajami”. Wyrazem błędnej hierarchii wartości było to, że tytuły naukowe ceniono tam wyżej niż wiedzę wynikającą z doświadczenia, zaś wiedzę, nawet jeśli tylko teoretyczną, ceniono wyżej niż charakter.

Porównywał to z praktyką brytyjską, gdzie na czele hierarchii wartości był charakter, nieco niżej umiejętność i wiedza, a dopiero na końcu naukowy tytuł. Możliwego wyjścia upatrywał we wprowadzeniu brytyjskiego systemu głosowania imiennego na poszczególnych kandydatów w wyborach, z których każdy musiał wygrać w swoim okręgu wyborczym, co eliminowało małe partie. Wątpił zarazem, by było to możliwe, gdyż „zbyt wielu czynnikom zależy na tym, żeby był bałagan, co ułatwia traktowanie państwa jako drogi dla własnej kariery i zysków” („Tydzień Polski”, 5 III 2005).

Pod pojęciem elity Siemaszko rozumiał ludzi z charakterem, zdolnych zmotywować innych, aby korzystać z ich wiedzy i umiejętności dla pożytku ogółu.

Zastanawiał się, czy trudowi przygotowania elity podoła Episkopat, ale nie widział w nim takiej skłonności. Jakością polskich elit w III RP był rozczarowany podobnie jak Giedroyć, który pod koniec życia, mimo ciągłych zapewnień, że cała nowa władza łącznie z postkomunistami wychowała się na „Kulturze”, mówił, że przeżył własny pogrzeb. Z Giedroyciem łączy Siemaszkę wieloletnia współpraca, pokrewieństwo myślenia, a także niechęć do orderów i odznaczeń licznie przyznawanych emigrantom politycznym przez nową władzę.

Ani jeden, ani drugi nie chciał stwarzać wrażenia, że pozwalając się uhonorować, dawał się nowej władzy „dokooptować”, afirmując kulawą rzeczywistość nieprzystającą do wyobrażeń.

Do przyszłości Siemaszko nastawiony był pesymistycznie: „Można przypuszczać, że z powodu braku koncepcji innej niż kontynuacja PRL i z powodu braku ludzi, którzy mogliby ją stworzyć i wprowadzić w życie, w najbliższym czasie będzie, niestety, jedynie kontynuacja obecnego stanu” (jw.).

Gdy ostatnio odwiedziłem go w zachodnim Londynie, mówił mi:

„Wydziały humanistyczne polskich uniwersytetów uczą i każą myśleć o czymś w określony sposób i żaden inny. Ich absolwenci mają ułożone sposoby tłumaczenia zjawisk, nie zastanawiają się nad nimi głębiej, poprzestając na powtarzaniu tego, co ich nauczono. Na to nakładają się różne intelektualne mody: marksizm, liberalizm, feminizm, postmodernizm i inne. Do tego dochodzą względy karierowiczowskie. Młody naukowiec myślący o karierze musi orientować się na establishment, który kształtuje opinię środowiska. Myśleć nie musi”.

Potem nieco się skorygował: „To, że nie musi myśleć, nie oznacza, że nie próbuje, ale czy myśli po polsku, jeśli uważa się za Europejczyka, a poglądy ma takie jak zagraniczna fundacja, która ufundowała mu stypendium lub przyznała grant?”.

Na wydarzenia historyczne Siemaszko patrzył z daleka i z góry, starając się, by jego ogląd był obiektywny, wolny od emigracyjnego sentymentu.

W liście do Aleksandry Rymaszewskiej pisał, że politycy II RP: Mościcki, Rydz-Śmigły i Beck nie mieli zdolności przewidywania i przyjęli błędne założenia. Uważali, że Francja, jak obiecała, ruszy do wojny z Niemcami na wszystkich frontach najpóźniej po upływie 2 tygodni od ich ataku na Polskę. Po drugie nie spodziewali się, że ZSRS wystąpi zbrojnie, mając z Polską pakt o nieagresji. Piłsudski, jego zdaniem, gdyby żył, nie popełniłby takiego samobójstwa; niewykluczone, że poszedłby na ugodę z Niemcami i dążył do zminimalizowania strat. Nie zmieniłoby to wyniku wojny, o którym przesądził potencjał gospodarczy, finansowy i militarny USA, Polska nie uniknęłaby losu PRL, ale wyszłaby z wojny z mniejszymi stratami.

Powstanie warszawskie było dla niego „samobójczym obłędem”, a uroczyste obchody jego 70. rocznicy w 2014 r. nazwał „gloryfikacją samobójstwa”. W innym miejscu stwierdził, że „powstanie złamało psychikę Polaków”.

Mówił, że przesuwając powojenne polskie granice na Odrę i Nysę, Stalin niemal dokładnie zrealizował plan rosyjskiego, carskiego Sztabu Generalnego w przededniu I wojny światowej.

Jakim człowiekiem był Zbigniew Sebastian Siemaszko?

Wiele wyniósł z gimnazjum Ojców Jezuitów w Wilnie, gdzie nauczył się publicznego wypowiadania i wpojono mu poczucie obowiązku. Zdolności nieszablonowego myślenia nabył z wileńskiego „Słowa” Cata-Mackiewicza. Potem ukształtowała go zsyłka do Kazachstanu, armia gen. Andersa, wojenna praca radiotelegrafisty w Batalionie Łączności Sztabu Naczelnego Wodza, emigracja i konieczność urządzenia się w nowym otoczeniu. Będąc z zainteresowań humanistą (mówił o sobie „historyk-amator”), skończył studia inżynierskie, bo z matematyką nie miał trudności. Słusznie sądził, że wykształcenie techniczne daje większe możliwości na rynku pracy. Długie lata pracował jako testator w firmie realizującej zamówienia dla ministerstwa obrony. Raz, gdy zwątpił w parametry, które miał testować, powiedziano mu, że nie jest od ich ustalania i o mało nie zwolniono.

Potrafił wiele godzin barwnie opowiadać o Andersie, którego biografię doprowadził do 1943 r., przeprowadził z nim jedyny wywiad, jakiego generał komukolwiek udzielił, i do końca życia był pod jego wrażeniem, przez co nie należy rozumieć, że napisał jego hagiografię.

Miał wielką wiedzę o zsyłkach Polaków do ZSRS, a jego dorobek liczy kilkanaście tytułów. Pisał niemal do samego końca długiego, spełnionego życia. Większość książek napisał na emeryturze, a w niektórych tematach jego prace były pionierskie.

„I co dalej?” pytał w tytule jednej z książek.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Zbigniew »nie przyjmuję« Siemaszko” znajduje się na s. 16 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Zbigniew »nie przyjmuję« Siemaszko” na s. 16 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zmarł prof. Witold Kieżun. Miał 99 lat

Informację o śmierci kombatanta i wybitnego ekonomisty przekazało Muzeum Powstania Warszawskiego.

Profesor Witold Kieżun urodził się 6 lutego 1922 r. w Wilnie. W trakcie II wojny światowej wstąpił do Armii Krajowej. W 1942 r. ukończył studia w Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki. Brał udział w Powstaniu Warszawskim, między innymi w słynnej akcji zdobycia Poczty Głównej na dzisiejszym placu Powstańców Warszawy ( przedwojennym placu Napoleona).[related id=50461 side=right]

Po Powstaniu uciekł z transportu do niemieckiego obozu dla jeńców, jednak w marcu 1945 został zesłany do sowieckiego łagru na obszarze dzisiejszego Turkemnistanu. Do kraju wrócił po rocznej tułaczce na mocy amnestii.

[related id=43188 side=right]Podczas Powstania Warszawskiego odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy. Po wojnie ukończył studia prawnicze, a na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci stał się uznanym specjalistą w dziedzinie zarządzania i teorii organizacji. W 1975 uzyskał tytuł naukowy profesora. Był kierownikiem Zakładu Prakseologii Polskiej Akademii Nauk.  Wykładał na Akademii Leona Koźmińskiego, Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku, a także  na uczelniach zagranicznych,  m.in. w Montrealu i Filadelfii.

Dr Sommer o śledztwie ws. Jedwabnego: nie dziwię się, że prokurator nie chciał ujawniać okoliczności prac ekshumacyjnych

Redaktor naczelny tygodnika „Najwyższy Czas” o wyroku nakazującym ujawnienie akt śledztwa ws. mordu w Jedwabnem i kulisach postępowania.

Dr Tomasz Sommer mówi o manipulacjach podczas śledztwa ws. mordu w Jedwabnem, które opisał w książce „Jedwabne. Historia prawdziwa”. Komentuje też wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazał Instytutowi Pamięci Narodowej udostępnienie akt śledztwa w trybie informacji publicznej.

Gość „Popołudnia WNET” wskazuje, że śledztwo ws. zbrodni formalnie nie zostało zamknięte, jednak w jego ramach nie odbywają się żadne czynności.  Jak dodaje:

Nie dziwię się, że prokurator nie chciał ujawniać wszystkich tych kompromitujących rzeczy, jakie działy się w trakcie śledztwa.

Zdaniem dr Sommera postępowanie odbywało się pod kuratelą naczelnego rabina Polski Michaela Schudricha. Stało się tak bez żadnych podstaw prawnych.

Pierwotnie istniała wola dokończenia prac ekshumacyjnych. Potem rabin Schudrich nakazał je wstrzymać, powołując się na nieformalne ustalenia z Lechem Kaczyńskim.

Jak mówi redaktor Sommer, informacje o działaniach innych rabinów podczas ekshumacji są zadziwiające.

Mamy zdjęcia, na których widać, jak ci rabini sobie kopią.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Przeszłość to zdobywanie doświadczeń. Rany nie są najważniejsze, ważne jest, co teraz mogę zrobić dobrego dla drugiego

Dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić.

Paweł Zastrzeżyński

Z wielu słów dr Półtawskiej najbardziej zapadły mi w pamięć te, że ekonomia boża jest inna od tej ludzkiej i że ten, który traci, w bożych oczach może zyskiwać. (…)

Spotkania z ludźmi to jest mój zawód, od początku moich studiów, od 1945 roku zajmowałam się i zajmuję się ludźmi. Jest to moją pasją i moim zawodem. Poznaję ludzi i przyjaźnię się z ludźmi. Każde życie ludzkie jest szeregiem spotkań niby przypadkowych, a ksiądz Karol Wojtyła twierdził, że nie ma spotkań przypadkowych, ale są „dary z nieba”, dar człowieka, dar przyjaźni.

W każdym okresie życia spotykamy ludzi i możemy wybierać ludzi, z którymi chcemy się spotkać, zbliżyć i równocześnie dostajemy ludzi jako zadanie. Ksiądz Karol Wojtyła używał pojęcia „zawierzenie”. Pan Bóg stawia przed tobą jakiegoś człowieka jako zadanie, zawierza los tego kogoś temu wybranemu. Tak rodzice dostają dzieci jako zadanie do spełnienia.

Każde spotkanie jest zadaniem, bo każdy człowiek, spotykając się z drugim, zostawia jakiś ślad – nie ma spotkań, które by nic nie dały dobrego albo złego – obcowanie ludzi stwarza życiorys każdego. Ksiądz Karol Wojtyła mówił, że każdy etap życia przynosi nowych przyjaciół, ludzie mają przyjaciół z przedszkola, z ławy szkolnej, ze studiów, z pracy itp. A ksiądz kardynał Stefan Wyszyński w pamiętniku podczas uwięzienia w Komańczy napisał takie zdanie: „Jeśli nie masz przyjaciół, to twoja wina”. Nie można mieć przyjaciół, jeśli się nie „wyjdzie do ludzi”. Są tacy – samotni i cierpią, bo „nikt ich nie kocha” – bo przecież przyjaźń jest realizacją miłości bliźniego. A teraz ludzkość zagubiła tę niewymierną wartość przyjaźni. (…)

Obecnie psychologowie przypisują nadmierne znaczenie „obrazom z dzieciństwa” i nadają interpretację, która często staje się źródłem niepokoju i wręcz reakcji nerwicowych. Spotykam mnóstwo ludzi, którzy uważają, że mają „traumę z dzieciństwa i są zranieni”. I wówczas u ludzi utrwala się przekonanie, że różne zachowania można wytłumaczyć tym „trudnym dzieciństwem”, bo są „zranieni”.

Oczywiście przeżycia z dzieciństwa mają znaczenie, ale nie są determinujące – sam organizm człowieka ma zdolności regenerujące i przecież wszystkie rany fizyczne zadane w dzieciństwie same się goją i zostaje bardzo mała blizna, która też z biegiem czasu znika. Tak samo z psychiką, można te wspomnienia wyrównać tym, co dobrego niesie świat i co czyni człowiek. W pewnym sensie człowiek ma możność zrobić „poprawkę” na swoje dzieciństwo.

Oczywiście przeszłości nikt nie może zmienić, ale może zmienić swój pogląd na to, co było, i jeżeli psycholog namawia na zwierzenia, na analizę tego, co było, to jest tak, jakby ktoś wziął żyletkę i starą bliznę rozdrapywał na nowo. Chodzi po świecie mnóstwo ludzi, zwłaszcza kobiet, znerwicowanych, w kółko analizujących to, jak bardzo była zraniona, skrzywdzona. Niekiedy staje się to przyczyną konfliktu z rodziną, zwłaszcza z rodzicami, bo często w ocenie psychologa to właśnie błędy rodziców wobec dzieci są przyczyną tej „traumy i zranień”.

A trzeba inaczej – trzeba przeszłość potraktować jak zdobycie doświadczenia, spokojnie ocenić: było dawno, teraz nie ma znaczenia, ale wiem, że nie trzeba tego powtarzać i trochę jakby zlekceważyć, bo te „rany” nie są najważniejsze, ważne jest to, co teraz mogę zrobić dobrego i teraz wiem, jak powinno być. Oskarżanie rodziców jest krzywdą nie tylko dla nich, ale dla samego dziecka – bo wszystkie dzieci mają obowiązek spełniać IV Boże przykazanie (to znaczy nie wszystkie, ale wszystkie ochrzczone, a nawet nie tylko, bo każdy człowiek jest zdolny poznać swoim ludzkim sumieniem, że dobrze jest kochać, a źle nienawidzić). Więc z tej dziecinnej pamięci trzeba wydobywać to, co było dobre i piękne.

Dziecko może pamiętać poszczególne sceny już od 3 roku życia – i już wtedy coś zostaje w pamięci na zawsze i może mieć wpływ na dalsze życie. Dlatego dzieciństwo wszystkich dzieci trzeba otoczyć serdeczną troską, żeby ich pamięć była pełna radosnych przeżyć. Jest oczywiste, że to jest zadanie dla dorosłych, którzy w naszych czasach tego zadania nie spełniają.

W sposób szczególny oczywiście los dziecka zależy od tego, kiedy się urodziło – w swojej pracy zawodowej zajmowałam się leczeniem dzieci obciążonych przeżyciami z okresu wojny a potem komunizmu – wręcz zajmowałam się dziećmi, które były więźniami, które urodziły się w lagrze – Trudne życiorysy, a jednak okazało się, że te właśnie dzieci z „trudnego dzieciństwa” wykazały niezwykły rozwój duchowości.

5 stycznia 2016 r. miałem sen, że pukam do bramy Archidiecezji Praskiej. Obok mnie stał człowiek. Mój rówieśnik. Otwiera mi abp Henryk Hoser. Mówię do niego: – Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Wiem, że tu jest Pani Wanda, chciałem tylko przedstawić prezydenta Andrzeja Dudę. Tego samego dnia napisałem list i wysłałem go na ogólnodostępny adres: „W. Szanowny Panie Prezydencie, Pragnę poddać pod rozwagę, aby dr Wanda Półtawska została uhonorowana orderem Orła Białego. Ten gest podkreśliłby niezłomność Ducha Narodu, który Ona reprezentuje: Bóg, Honor, Ojczyzna. Z poważaniem. Paweł Zastrzeżyński”.

19 stycznia 2021 r. otrzymałem odpowiedź z Kancelarii Prezydenta RP o treści:

„Szanowny Panie, odpowiadając na Pana wystąpienie przesłane do Kancelarii Prezydenta drogą elektroniczną dnia 5 stycznia 2016 r. w sprawie nadania Orderu Orła Białego Pani Wandzie Wiktorii Półtawskiej, pragnę przede wszystkim uprzejmie podziękować za zgłoszoną inicjatywę. Jednocześnie informuję, że propozycja Pana zostanie przedstawiona do rozpatrzenia na posiedzeniu Kapituły Orderu. O decyzji Kapituły Orderu Orła Białego zostanie Pan poinformowany”. 3 maja 2016 roku dr Wanda Półtawska została odznaczona Orderem Orła Białego.

Dla mnie doświadczenia związane z dr Wandą Półtawską to przede wszystkim to, co mi ona przekazała, a co zaś jej przekazał Jan Paweł II. Gdy przyszedłem do dr Półtawskiej, miałem problemy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić. Nauczanie Papieża Polaka i przykład życia dr Wandy Półtawskiej zwyczajnie pomogły mi w życiu. Olbrzymi wypływ miał też na mnie prof. Andrzej Półtawski – jego postawa, sposób interpretowania rzeczywistości, jego droga, nastawiona całkowicie na drugiego człowieka.

Jednak to dzięki dr Wandzie Półtawskiej zrozumiałem, że życie ludzkie osiąga swój największy wymiar, gdy bezinteresownie pomaga się drugiemu człowiekowi. To największy skarb, jaki może człowiek w swoim życiu zgromadzić.

Cały artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Odnaleziony” znajduje się na s. 19 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Odnaleziony” na s. 19 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cejrowski: Skoro Żydzi i Palestyńczycy nie są w stanie żyć pod jednym dachem, to trzeba Palestyńczyków wysiedlić

Wojciech Cejrowski o fałszowaniu obrazu konfliktu izraelsko-palestyńskiego przez telewizję publiczną, „żywych tarczach” Hamasu i wspieraniu demokratycznego Izraela oraz o paszportach Covidowych.

Wojciech Cejrowski zarzuca Telewizji Polskiej fałszowanie stanu konfliktu izraelsko-palestyńskiego poprzez nazywanie działań Hamasu „odwetem”.

TVP jest organizacją terrorystyczną wspierającą Hamas.

Poruszony zostaje temat tzw. paszportów szczepionkowych. Na Florydzie zakazano ich stosowania, wskazując, że nikogo nie można zmuszać do upubliczniania dokumentacji medycznej.  Gospodarz „Studia Dziki Zachód” przestrzega przed apartheidem zdrowotnym, do którego doprowadzą pomysły uzależniania dostępu do usług od zabezpieczenia.

Dziwię się, czemu politycy i media w większości zaprzeczają możliwości wynalezienia skutecznego leku na COVID-19. Przytłumiliśmy leki, by wmusić ludziom eksperyment medyczny. […] Mengele też robił eksperymenty w dobrej wierze.

Zdaniem Wojciecha Cejrowskiego należy  zbadać poziom przeciwciał u osób, który przebyły już chorobę wywołaną SARS-CoV-2, i dokładnie ustalić liczbę takich osób. W opinii podróżnika szczepienie ozdrowieńców nie ma żadnego sensu, może być wręcz niebezpieczne. Jak dodaje:

Wymóg testowania się na lotnisku to zwykły skok na kasę.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego komentuje atak cybernetyczny na gazociąg Colonial Pipeline. Ocenia, że reakcja prezydenta Joego Bidena była zbyt łagodna.  Wskazuje ponadto,  że eskalacja konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest kolejnym etapem testowania nowego prezydenta USA.

Jedną z pierwszych decyzji Bidena było oddanie pieniędzy tej ludobójczej organizacji.

Cejrowski uwypukla fakt, że celem Hamasu jest wyeliminowanie wszystkich Żydów. Organizacja ta używa najsłabszych przedstawicieli narodu palestyńskiego jako „żywych tarcz”.

Skoro Żydzi i Palestyńczycy nie są w stanie żyć pod jednym dachem, to trzeba Palestyńczyków wysiedlić.

Zdaniem podróżnika nie ma żadnej analogii między działaniami Hamasu i Armii Krajowej. Wojciech Cejrowski podkreśla swój dystans do Izraela, uważa, jednak że jedyne demokratyczne państwo w regionie bliskowschodnim należy wspierać.

Tylko Trumpowi udało się rozwiązać ten konflikt, ale potem nie udało mu się w wyborach.

Piotr Witt: Narody Europy mają reprezentacje w Paryżu, gdzie propagują swój dorobek kulturalny. My Polacy nie mamy nic

Piotr Witt o przekazaniu pamiątek po polskich kombatantach na emigracji do Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, sprawie Domu Kombatanta w Paryżu i braku promocji polskiej kultury we Francji.

Piotr Witt powraca do sprawy pałacu polskich kombatantów w Paryżu. Został on po II wojnie światowej przez żołnierzy z Polski, którzy pozostali na emigracji we Francji.

Zawiązali [oni] Stowarzyszenie Byłych Kombatantów Polskich żołnierzy drugiej wojny światowej, zakupili pałac w eleganckiej 17. Dzielnicy Paryża, rodzaj kasyna wojskowego- miejsce spotkań i zarazem pomieszczenie dla pamiątek ich życia i świadectw ich walki.

Po dekadach ceny mieszkań wzrosły, a pierwotni właściciele pałacu zmarli. W rezultacie

Grupa osób których tytuł do dysponowania obiektem jest wątpliwy zabrała się za sprzedaż pałacu kombatantów. Inna grupa bardziej licznej bardzo licznej tamtejszej Polonii postawiła weto.

Jak dodaje korespondent Radia WNET z Francji, powołane zostało Stowarzyszenie Byłych Kombatantów i ich rodzin, do którego sam należy z tytułu zasług ojca. Wyjaśnia, że jego ojciec jako polski oficer walczył za Francję, otrzymując Order Legii Honorowej.

Obecnie w Muzeum Podkarpackim w Krośnie otwarto wystawę „Polska na emigracji” na której zaprezentowane zostaną pamiątki po polskich kombatantach. Pamiątki po gen. Aleksandrze Erbarze przekazał muzeum sam Piotr Witt.

Odbyła się wzruszająca uroczystość w bazie krośnieńskim połączona ze wmurowaniem w filar kościoła urny z ziemią z Katynia.

Wnuczka generała nie doczekała tej ceremonii, odkładanej z powodu Covidu. Zmarła dwa miesiące temu. Jak podkreśla dziennikarz, podczas gdy Czesi, Rosjanie, Węgrzy, czy Włosi promują swoją kulturę nad Sekwaną Polski Instytut Kulturalny zamknięty jest od lat.

Narody Europy mają swoje reprezentacje w Paryżu, gdzie propagują dorobek kulturalny swoich krajów i gdzie ich rodacy zbierają się wspólnie z Francuzami. […] My Polacy nie mamy nic.

Przypomina, że minister Radosław Sikorski chciał sprzedać dwa pałace służące za siedzibę zamkniętego PIK. Ostatecznie francuscy inwestorzy się wycofali. Publicysta zaprasza na sobotnią promocję swej książki  „Komu Polska przeszkadza?”, która będzie miała miejsce w Warszawie przy ul. Dymińskiej 4.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

100. rocznica urodzin Jana Bytnara „Rudego”. Premier Mateusz Morawiecki: Dla mnie był symbolem niezłomnego patrioty

6 maja Jan Bytnar, harcerz i członek „Szarych Szeregów”, kończyłby sto lat. Z tej okazji przypominamy sylwetkę polskiego patrioty i bohatera popularnej lektury „Kamienie na Szaniec”.

6 maja obchodzimy setną rocznicę urodzin jednego z głównych bohaterów „Kamieni na Szaniec”, Jana Bytnara „Rudego”. Jak pisał dziś na Facebooku premier Mateusz Morawiecki:

Dla mnie był symbolem niezłomnego patrioty, głębokiej wiary w słuszność prowadzonej walki o wyzwolenie Polski – komentował szef rządu.

W swoim wpisie premier przypomniał również sylwetkę i działania zmarłego w wieku 22 lat polskiego bohatera:

Dzisiaj mija setna rocznica urodzin Jana Bytnara, ps. „Rudy”, harcerza, członka Szarych Szeregów, jednego z bohaterów książki „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Uczestniczył w kilkudziesięciu akcjach tzw „małego sabotażu” – m. in. zerwaniu flagi hitlerowskiej z gmachu „Zachęty”, malowaniu kotwicy, symbolu Polski Walczącej na pomniku Lotnika, „gazowaniu” kin itd.

Jak podkreślił w swojej relacji premier Mateusz Morawiecki – po aresztowaniu przez Hitlerowców „Rudy” zniósł tortury, nie wydając przy tym żadnego ze swoich towarzyszy broni:

Aresztowany przez Niemców wytrzymał wielogodzinne bicie podczas przesłuchań, nie wydał nikogo ze swoich współtowarzyszy z konspiracji.

Premier wspomina również tragiczną śmierć Jana Bytnara, który na krótko po jego odbiciu przez członków „Szarych Szeregów” zmarł w szpitalu:

Odbity przez specjalną grupę harcerską Szarych Szeregów na krótko trafił do szpitala w stanie skrajnego wycieńczenia. Zmarł 30 marca 1943 r. Jego krótkie życie stało się wzorem do naśladowania wielu młodych Polaków. Dla mnie był symbolem niezłomnego patrioty, głębokiej wiary w słuszność prowadzonej walki o wyzwolenie Polski.

Jak podsumowuje Mateusz Morawiecki:

Czytając książkę Aleksandra Kamińskiego, jedno zdanie szczególnie zapadło w mojej pamięci: „Posłuchajcie opowiadania o ludziach, którzy w niesamowitych latach potrafili żyć pełnią życia, których czyny i rozmach wycisnęły piętno na stolicy oraz rozeszły się echem po kraju, którzy w życie wcielić potrafili dwa wspaniałe ideały: BRATERSTWO I DUSZĘ.”

N.N.

Źródło: Facebook/media

Czy Polska, pamiętna swojej historii, wciąż jeszcze ma wybór? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET”, 82/2021

Możemy wybrać tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość.

Jan Martini

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

Największym dramatem nowożytnej Europy była likwidacja I Rzeczypospolitej. W świetle ówczesnego prawa międzynarodowego był to akt bandytyzmu politycznego, a nawet… grzech. Po I rozbiorze Polski cesarzowa Maria Teresa płakała, konsultowała się ze swoim spowiednikiem i pokutowała. Tym niemniej dzięki rozbiorom Polski Europa zapewniła sobie 100 lat „pięknej epoki” kosztem ogromnych cierpień 5 pokoleń Polaków. Powstały dwa bardzo agresywne imperia, co przyniosło globalne kataklizmy w wieku dwudziestym. Odległą konsekwencją rozpadu państwa Polaków, Litwinów i Rusinów była „zimna wojna” z perspektywą zagłady atomowej.

Po rozbiorze największego organizmu państwowego w Europie możliwości działania i ambicje naszych zaborców sięgnęły globalnych rozmiarów – zarówno Rosja, jak i Niemcy doszły do zgubnego przekonania, że mogą opanować cały świat. Ta perspektywa była powodem obaw narodów europejskich, ale najbardziej przerażała Polaków. Fryderyk Chopin pisał: „Car ma być panem świata! Boże, Ty widzisz i pozwalasz na to”. Choć Prusy „skubnęły” zaledwie 7 procent ogromnej Rzeczypospolitej, to wystarczyło im, by stać się najsilniejszym państwem niemieckim, a z czasem zjednoczyć całe Niemcy – zresztą przy pomocy polskiego rekruta. Pod koniec XIX wieku, kontrolując dwa z czterech największych przemysłowych obszarów Europy (Nadrenię i Śląsk), Niemcy stały się wiodącą potęgą militarną i techniczną kontynentu.

Prawdopodobnie wielu Niemców podzielało poglądy, które profesor prawa międzynarodowego w Monachium – baron von Stengel – wyraził w następujących słowach:

„Spomiędzy wszystkich narodów nas, Niemców, wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiłyby najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. My, Niemcy, przejmiemy razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju”.

To Polacy, modląc się przez 100 lat o „wielką wojnę”, byli tymi „niespokojnymi sąsiadami”, bo natychmiast zaczęli knuć, spiskować, organizować powstania i nigdy nie pogodzili się z utratą państwa.

Stałą, odwieczną troską zaborców była duża liczebność Polaków. Fakt ten utrudniał szybkie wynarodowienie ludności zajętych terytoriów i wykorzenienie kultury polskiej. W obawie przed „polskim rewanżyzmem” podjęto wielkie przedsięwzięcia inżynierii społecznej, takie jak przesiedlenia dużych grup ludności, prześladowania religijne (likwidacja kościołów unickich) czy pozbawiająca szans na wykształcenie weryfikacja tytułów szlacheckich w zaborze rosyjskim. Rzesze Polaków z Wielkopolski pojechały do Nadrenii, a na tereny polskie sprowadzano kolonistów niemieckich (sporo z nich się spolonizowało!). Za czasów Stołypina zachęcano do osadnictwa polskich chłopów na Syberii, gdzie dostawali tyle ziemi, ile zdołali wykarczować. W celu zmiany stosunków ludnościowych w polskich miastach przesiedlono ludność żydowską (tzw. litwaków) z „ziem zabranych” do Królestwa Polskiego.

Trudno pojąć, dlaczego zarówno Niemcy, jak i Rosjanie uważali samo istnienie Polaków za groźbę dla ich imperiów.

Nikołaj Karamzin – pisarz i historyk rosyjski, przyjaciel cara Aleksandra I – był zdeklarowanym wrogiem Polski. Uważał, że „Polska nie powinna powstać w żadnym kształcie ani imieniu”, bo zagraża istnieniu Rosji, dlatego sądził, że trzeba opanować także pozostałe części Polski, zajęte przez Prusy i Austrię, by i tam „zneutralizować” Polaków. Identyczne poglądy miał znacznie późniejszy kanclerz Bismarck: „Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę (…) jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić“.

Szokiem dla naszych sąsiadów było odrodzenie się Polski w 1918 roku, dlatego ani przez chwilę nie zamierzali pogodzić się z jej istnieniem. Groźbę odwetu z ich strony rozumiał doskonale Józef Piłsudski, starając się odzyskać całą Rzeczpospolitą przedrozbiorową („Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”) i nie wynikało to z jego megalomanii czy „imperializmu”, tylko z obawy o bezpieczeństwo kraju.

Marszałek uważał, że Rosja bez Ukrainy i Białorusi nie będzie już mocarstwem, dlatego chciał stworzyć federację z narodami byłej Rzeczypospolitej. Jednak Roman Dmowski był przeciwnikiem tej koncepcji, sądząc, że nie warto bić się o teren, gdzie żyje 200 tysięcy Polaków i 2 miliony ludności niepolskiej, a to jego zwolennicy prowadzili rokowania pokojowe w Rydze.

Wspaniałe zwycięstwo nad sowietami w 1920 roku zostało niewykorzystane. Rosjanie nie zapłacili ustalonych kontrybucji, nie udało się przywrócić bezpieczniejszych granic ani utworzyć federacji. Polacy wycofali się ze zdobytego Mińska – miasta etnicznie równie polskiego jak Wilno. Ci opuszczeni Polacy byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa sowieckiego tzw. akcji polskiej z 1937 roku. Zamordowano wówczas nawet potomków XIX-wiecznych polskich osadników na Syberii. „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami”, pisał Lenin po przegranej wojnie z Polską.

Komisarz Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny, Heinrich Himmler, mówił o Polakach: „ten lud przez 700 lat blokował nas na wschodzie i stał na naszej drodze od dnia pierwszej bitwy pod Tannenbergiem” (Grunwaldem), więc Hitler postanowił: „Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami (…) zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Wytępienie Polaków „do ostatniego” było niewykonalne w wieku XIX z przyczyn technicznych – taka możliwość realnie powstała w wieku XX.

W 1939 roku, natychmiast po opanowaniu Polski, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie przystąpili do „rozwiązywania kwestii polskiej”, poczynając od elit. Eliminacją miały być objęte arystokracja, szlachta, oficerowie, księża, nauczyciele oraz całość inteligencji.

Listy proskrypcyjne „osób przeznaczonych do ujęcia” liczyły dziesiątki tysięcy osób. O tym, że akcja była skoordynowana przez obu agresorów, świadczy fakt swoistych targów w miejscach, gdzie ich armie się spotkały. Przekazywano sobie wzajemnie jeńców – oficerów na wschód, szeregowych na zachód.

Niemców obowiązywała konwencja genewska (której Rosjanie nie podpisali), więc sowietom przekazywali polskich oficerów do dalszego „procedowania”. Nigdy w dziejach nie byliśmy tak blisko zagłady biologicznej, jak podczas II wojny światowej. Szczęśliwym dla Polaków zrządzeniem losu wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Niemcy postanowili najpierw „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”, wychodząc z założenia, że wśród europejskich Żydów są liczni sympatycy komunizmu – potencjalni szpiedzy.

Choć tempo ucieczki sowietów z okupowanej wschodniej Polski było imponujące, zdążyli oni starannie wymordować wszystkich przetrzymywanych w zatłoczonych więzieniach Polaków. Sowiecki aparat zbrodni był szatańsko perfekcyjny – pragmatyka służbowa wymagała też wywiezienia rodzin zamordowanych oficerów. Większość oficerów „internowanych” przez Rosjan pochodziła z terenów wschodniej Polski, ale część rodzin była poza zasięgiem sowieckim. Te rodziny (np. z Wielkopolski) sowieci odnaleźli i wywieźli już po wojnie, by procedurom stało się zadość…

W wyniku kataklizmu z roku 1939 Polska nie tylko utraciła niepodległość, ale kresy zostały ostatecznie „oczyszczone” z Polaków, a w miejsce wymordowanych i przesiedlonych sprowadzono ludność rosyjską z głębi ZSRR. W ten sposób Rosja przesunęła się na zachód, a Europa została pomniejszona o kilkaset kilometrów…

Równocześnie, dzięki posłużeniu się działającą na wyobraźnię ideologią komunistyczną, tradycyjny imperializm rosyjski uzyskał ogromną dynamikę, rozpoczynając wielki pochód przez kontynenty. Furiacki amok, z jakim sąsiedzi ze wschodu i zachodu mordowali Polaków w latach 1939–1956, niewątpliwie był spowodowany tym, że Polacy ośmielili się odrodzić w pełni suwerenne państwo i zdołali obronić je w 1920 r. – wbrew propagandowym tezom o niezdolności Polaków do rządzenia, o „polskiej gospodarce”, „polskich drogach” itp. Straszliwe represje, jakie nam zgotowano, miały na celu zapobiec ew. ponownemu odrodzeniu się Polski.

Doświadczenie historyczne uczy nas, że niepodległość może być niebezpieczna, a próby poszerzenia podmiotowości są obarczone ryzykiem. My – ludzie Solidarności – mieliśmy stale tę świadomość podczas samoograniczającej się rewolucji lat 1980–1981.

Czy internacjonaliści zapewnią bezpieczeństwo?

Czasy saskie – rządy ambasadorów rosyjskich i „panowanie” osadzonych na tronie polskim przez Rosjan Wettynów – zostały zapamiętane jako okres względnego dobrobytu i spokoju („ciepłej wody w kranie”). Konfederacja barska – próba uniezależnienia się od Rosji – była bezpośrednią przyczyną I rozbioru. Reformy Sejmu Wielkiego spowodowały interwencję 100-tysięcznej armii rosyjskiej w obronie „polskiej demokracji”, cofnięcie wszystkich reform („żeby było tak jak było”) i II rozbiór Polski. Konsekwencją powstania kościuszkowskiego był III rozbiór i likwidacja państwa. Gdyby po pierwszych rozbiorach, kiedy zaborcy osiągnęli już „sprawiedliwe granice”, Polacy pogodzili się ze statusem państwa buforowego i nie podjęli prób reformowania kraju ani walki, być może taka Polska, „istniejąca tylko teoretycznie”, wciąż dość rozległa, miałaby szanse egzystencji.

Może właśnie wiedzą historyczną kierują się tzw. realiści, którzy przeważnie nieźle wychodzą na „zacieśnianiu współpracy międzynarodowej, budowaniu wzajemnego zaufania” itp., a brzydzą się „polską ksenofobią” tak dalece, że nie cofają się przed działaniami ocierającymi się o kolaborację. Bo czym innym było szkolenie Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie czy współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB?

Profesjonalni internacjonaliści proletariaccy – Szłapka, Szczerba, Szejna, Brejza i Myrta (kwiat poselstwa podległościowego) kolaborantami oczywiście nie są, lecz ich walka z polskim nacjonalizmem, zacofaniem, populizmem, klerykalizmem, rasizmem, homofobią, prześladowaniem wykluczonych, przemocą w tradycyjnych rodzinach, pedofilią w Kościele czy torturowaniem kobiet spotyka się z uznaniem w wielu stolicach.

Jednak największym żyjącym jeszcze internacjonalistą polskim, który wszystkie swoje zdolności i całą energię poświęcił świętej sprawie walki o podległość Polski, jest Donald Tusk.

Jego działania polegające na pilnowaniu, aby Polska znała swoje miejsce w szeregu i korzystała z okazji, by „siedzieć cicho” (według rad prezydenta Chiraca), zostały przyjęte z uznaniem w tych samych stolicach. Po dojściu do władzy w 2007 roku Tusk oznajmił: „nie mam ambicji, by mieć najgorsze stosunki z Rosją”, a Rosjanie nazwali go „naszym człowiekiem w Warszawie”. Wkrótce zaczęto intensywnie odbudowywać „zdewastowane przez Kaczyńskiego” stosunki polsko-rosyjskie, co bardzo przydało się przy „śledztwie” smoleńskim.

W marcu 2008 r. premier Donald Tusk w dobrym towarzystwie innych internacjonalistów – Radosława Sikorskiego i Sławomira Nowaka – spotkał się w Nowym Jorku z kolegami internacjonalistami z organizacji żydowskich. Poruszono zagadnienia interesujące internacjonalistów, a Tusk zapewnił, że Kaszubem będąc, wie z autopsji, jak to jest być prześladowaną mniejszością. Liderzy organizacji żydowskich wystawili polskiemu premierowi znakomite rekomendacje, mówiąc, iż „Donald Tusk reprezentuje zupełnie nową generację liderów Polski o nowych horyzontach”.

Jego działania jako internacjonalisty zostały docenione – to Malta wystawiła D. Tuska jako swego kandydata na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej, Niemcy natomiast wręczyli mu szereg prestiżowych nagród „za całokształt”, ze szczególnym uwzględnieniem jego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem przez „wygaszenie” energochłonnego polskiego przemysłu stoczniowego.

Po wyborze na „króla Europy” Donald Tusk zapowiedział, że teraz musi dbać o całą Unię i nie może się kierować interesem kraju. Słowa dotrzymał – nikt nie może mu zarzucić, że załatwił coś dla Polski.

Jedyna korzyść z faktu jego „kierowania” Europą to dobre samopoczucie ludzi dumnych, że Przewodniczący Rady Europejskiej posiadał polski dowód osobisty.

Obecnie obserwowany proces „wybijania się na niepodległość” w wykonaniu ekipy PiS przypomina taniec na linie. Jeden nieprzemyślany ryzykowny ruch może spowodować utratę z trudem uzyskanych pozycji. Pozostaje mozolne wyrywanie okruchów suwerenności – każdy odkupiony bank, pozyskany tytuł prasowy czy utworzona brygada Obrony Terytorialnej poszerza naszą wolność. Ta wolność daje się przeliczyć na pieniądze. Drobny przykład, o którym nikt nie pamięta – obniżka opłat za gaz w wyniku wygrania sporu z Gazpromem. Czy można sobie wyobrazić sytuację, że poprzednia ekipa skarży potężną rosyjską firmę przed arbitrażem międzynarodowym? Inwestycje takie, jak przekop Mierzei Wiślanej, tunel pod Świną czy CPK to już bardzo konkretne przedsięwzięcia na drodze do podmiotowości, jednocześnie niosące największe ryzyko. Czy będą jeszcze tolerować fuzję Orlenu z Lotosem, polonizację mediów, a może to już będzie „o jeden most za daleko”? Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby.

W dalszym ciągu są zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ludzie, dla których istnienie podmiotowej Polski jest wstrętne i nieakceptowalne. Jasno wyraził to geopolityk, doradca Putina, wykładowca na uczelniach wojskowych i wychowawca młodzieży – Aleksandr Dugin:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie”. W wywiadzie dla polskiego dziennikarza radził nam (po dobroci), by „przyłączyć się do narodów słowiańskich”.

Po przegranych dwóch wojnach ambicje niemieckie uległy pewnemu utemperowaniu – ale czy wystarczy im tylko ekonomiczne opanowanie Europy? Niemcy oczekują w Polsce rządu spolegliwego i kooperującego. Takim był rząd Tuska, który w ramach dostosowania siły roboczej do potrzeb rynku (niemieckiego) ograniczył nauczanie historii i polskiego, obniżył wiek rozpoczęcia nauki i opóźnił czas przejścia na emeryturę. Na wszelki wypadek nie prowadzono też żadnej polityki historycznej. Natomiast rząd PiS przez swoją politykę „doganiania Zachodu” w poziomie życia podnosi płace, a Niemcy potrzebują taniej siły roboczej i rynku zbytu, a nie konkurencji. Dlatego Niemcy nie akceptują naszej obecnej ekipy rządzącej i prowadzą regularny „Kulturkampf” przeciw Polsce. Kiedyś pretekstem do interwencji Prus i Rosji w wewnętrzne sprawy Polski była „dyskryminacja” protestantów i prawosławnych, dziś są to „prawa człowieka, prześladowanie osób LGBT i praworządność”.

Natomiast Rosja, zmuszona do wycofania się z niektórych terenów, pomimo zawirowań okresu „pierestrojki”, w dalszym ciągu prowadzi ekspansję globalną, a świadczą o tym interwencje w procesy wyborcze w licznych krajach świata i intensywne działania hybrydowe przeciw zachodnim demokracjom. Rosjanie angażują na ten cel ogromne środki i odnoszą znakomite sukcesy, co przekłada się na tryumfalny pochód lewicowości przez instytucje i popularność marksizmu kulturowego wśród społeczeństw Zachodu. W wojnie informacyjnej zaangażowane są dziesiątki tysięcy pracowników – influencerów i hakerów, lobbystów i programistów, propagandzistów i trolli internetowych. Zdaniem ekspertów ich głównym zadaniem (obok siania zamętu i tworzenia podziałów) jest podważanie zaufania do rządów i administracji państwowych. We wprowadzaniu w błąd społeczeństw (i przywódców!) Zachodu Rosjanie mają ogromne tradycje, bo w ZSRR istniało specjalne ministerstwo dezinformacji, któremu podlegali wszyscy dziennikarze.

W Polsce jesteśmy dosłownie zatopieni w lawinie dezinformacji szerzonych przez ok. 280 portali internetowych i kanałów filmowych wspomaganych rzeszą trolli w mediach społecznościowych. Ich największym osiągnięciem jest dewastujący podział środowiska niepodległościowego.

Dzięki synergii działań hybrydowych z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mniej lub bardziej polskie lub zgoła niepolskie), bijące po oczach osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej szczerych patriotów, przywiązanych do kultury i tradycji polskiej gorliwych katolików. Rzecz dziwna, nawet sprawa aborcji, która kosztowała PiS utratę 10% poparcia, nie spowodowała zmiany niechętnego stosunku tej grupy Polaków do rządzących. Wydaje się, że ta grupa jest szczególnie podatna na działania fachowców od sterowania nastrojami społecznymi.

W przeciwieństwie do naszych przodków, którzy często nie mieli wyboru, my wybór mamy. Możemy wybrać w miarę bezpieczny tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w wielu (tych samych) stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość, dziwaczne formy językowe i szalejącą tolerancję, a także możliwość ubogacenia przez mniej lub bardziej kolorowych współobywateli, z paleniem samochodów włącznie. Parytety wkroczyłyby do zawodów dotychczas niesłusznie zdominowanych przez mężczyzn, jak betoniarz-zbrojarz (betoniarka-zbrojarka) czy górnik przodowy (górniczka przodowniczka). Prawami reprodukcyjnymi objęto by również młodzież szkolną i przedszkolną, weganizm mógłby się stać się obowiązkowy, a spożycie mięsa zeszłoby do podziemia. Być może wynaleziono by też jakieś kolejne niekonwencjonalne zachowania płciowe, takie jak wspomniany przez Witkacego „gimetyzm – nowe zboczenie”.

Gdybyśmy wybrali jednak próbę poszerzenia suwerenności, mamy pewność dalszego upokarzania na arenie międzynarodowej, ataki z „wielowektorowych” kierunków, kłody pod nogi przy każdej decyzji i groźbę, że wymrzemy jak dinozaury.

Często mówi się, że obecnie istniejąca walka polityczna w naszym kraju wynika stąd, że zamieszkują go dwa zwaśnione plemiona. Można by je określić jako wschodniosłowiańskie i zachodniosłowiańskie (a może raczej jako bardziej i mniej słowiańskie). Wydaje się jednak, że podział jest znacznie starszy i sięga czasów rozbiorowych – to podział na „niepodległościowców” i „podległościowców”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” znajduje się na s. 1 i 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bronisław Ciołek: Sowieci spokojnie sobie siedzieli w pobliskim miasteczku, a ludobójcy dokonywali makabrycznych mordów

Hraczja Bojadżjan o rocznicy ludobójstwa Ormian w 1915 r. i wojnie w Górskim Karabachu oraz Bronisław Ciołek o zbrodni UPA w Kutach nad Czeremoszem w 1944 r.

Krzysztof Jabłonka przypomina dwie tragiczne rocznice dla Ormian, z których pierwsza związana jest z I wojną światową.

24 kwietnia doszło do początku zagłady Ormian na terenie państwa o Ottomańskiego. Tu bardzo wyraźnie zaznaczam, że nie była to Turcja- to była Armenia pod okupacją turecką.

Na temat upamiętniania rocznicy ludobójstwa Ormian mówi Hraczja Bojadżjan. Jak zauważa, obecny rok jest szczególnie trudny ze względu na sytuację w Górskim Karabachu.

Turcja, Azerbejdżan i dżihadyści z terenów w Syrii i Libii wynajęci przez państwo tureckie zaatakowali Górski Karabach- Republikę Arcach, historyczne tereny ormiańskie zamieszkane przez Ormian.

Także jak w 1915 r. Ormianie zostali zostawieni bez pomocy przez resztę świata. Prezes Ormiańsko-Polskiego Komitetu Społecznego przypomina, że wówczas Turcy przesiedlali na zamieszkane przez Ormian tereny ludność turkijską. Obecnie zaś

Na terenie Górskiego Karabachu siedzi dzisiaj około 4-5 tysięcy dżihadystów, których sprowadzili z Syrii i Libii. Teraz dostali prawo, żeby z całymi rodzinami się tam osiedlić.

Świat nie reaguje, jak mówi Bojadżjan, na zbrodnie Azerbejdżanu i Turcji. Ta ostatnia pod rządami prezydenta Erdoğana okupuje Cypr i terroryzuje Grecję. Dodaje, że

Co roku Ormianie zbierają się pod ambasadą Turcji […] My protestujemy, ponieważ Turcja do dzisiaj nie uznaje ludobójstwa Ormian.

W tym roku jednak na przeszkodzie stoi koronawirus.

Jak informuje Krzysztof Jabłonka, dzisiaj przypada 77. rocznica zagłady Ormian w Kutach nad Czeremoszem.  Współprezes Fundacji Ormiańskiej Maciej Bohosiewicz wyjaśnia, że Ormianie byli dobrze zorganizowani na Pokuciu, przy dawnej granicy polsko-rumuńskiej. Od 19 do 21 kwietnia 1944 r. trwały mordy ukraińskich szowinistów na ludności polskiej i ormiańskiej.

Sowieci spokojnie sobie siedzieli w pobliskim miasteczku, a ludobójcy dokonywali makabrycznych mordów.

Bojówki OUN-B wykorzystały czas między wycofaniem się sił niemieckich w nocy z 19 na 20 marca, a wkroczeniem Armii Czerwonej 21 kwietnia. Relację z tych tragicznych wydarzeń przekazał Bronisław Ciołek, któremu udało się wraz z rodziną przeżyć:

Płonące domy, wpadający jacyś ludzie z siekierami, kosami, cepami podpalający te domy,  wyciągający mieszkańców, przybijający do płotów.

Zginęło 220 osób, Polaków i Ormian. Ocalali schronili się w kościele. Pomordowani zostali upamiętnieni na grobie Stanisława Ciołka. Na granitowej płycie wyryte są nazwiska ofiar.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Za wasze i nasze bezpieczeństwo. Manifestacje w Warszawie i Kijowie jako wyraz solidarności Polski, Ukrainy i Białorusi

Manifestanci przypomnieli, że Krym to Ukraina, na Donbasie toczy się wojna i nagłośnili nazwiska więźniów politycznych. Pod ambasadą Białorusi w Kijowie wsparli Białorusinów walczących o wolność.

10 kwietnia w Polsce jest zwykle związany z katastrofą smoleńską, ale tego roku w Warszawie w tym dniu zdarzyło się coś jeszcze: obok budynku ambasady Rosji na ul. Belwederskiej obyła się spontaniczna pikieta, przypominająca o więźniach politycznych na okupowanym Krymie. Wzięli w niej udział przedstawiciele Fundacji Niepodległościowej, Ośrodka Myśli Politycznej im. Romana Rybarskiego i Światowego Komitetu Solidarności. Wśród osób uczestniczących byli między innymi: Adam Borowski – działacz opozycji antykomunistycznej, Mariusz Patey – publicysta, dyrektor Ośrodka Myśli im. Romana Rybarskiego, a także Michał Orzechowski – dziennikarz i obrońca praw człowieka. Polacy postanowili przypomnieć, że oprócz Aleksieja Nawalnego Kreml wciąż aresztuje obywateli Ukrainy na Krymie i rozkręca, jak za czasów Stalina, spiralę szpiegomanii.

Pikieta pod ambasadą FR w Warszawie | Fot. F. M.

Pod ambasadą Rosji Polacy przypomnieli, że Krym to Ukraina, a na Donbasie toczy się prawdziwa wojna i nagłośnili nazwiska więźniów politycznych:

Halyna Dovhopola. 29 marca 2021 r. nielegalny „Sąd Miejski Sewastopola” skazał 66-letnią emerytkę i obywatelkę Ukrainy na 12 lat więzienia.

Vladyslav Jesypenko. Ten ukraiński dziennikarz Radia Liberty został zatrzymany 10 marca 2021 r. na Krymie przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Po 6 dniach tortur przyznał się do winy.

Oleg Fedorow. Został aresztowany wraz z pięcioma innymi mieszkańcami Krymu 17 lutego 2021 r. Od kwietnia przebywa w Republikańskim Klinicznym Szpitalu Psychiatrycznym na Krymie, gdzie został skierowany decyzją sądu na przymusowe badania.

Wszyscy są podejrzani o udział w zakazanej w Rosji i na Krymie organizacji „Hizb ut-Tahrir” (legalnej na Ukrainie).

Złożenie kwiatów pod pomnikiem Anny Walentynowicz przed ambasadą RP w Kijowie | Fot. YaraSva

13 kwietnia przypada 81 rocznica zbrodni katyńskiej, ludobójstwa dokonanego przez funkcjonariuszy NKWD na blisko 22 tys. obywateli II Rzeczypospolitej, wśród których byli Ukraińcy i Białorusini. Przed ambasadą Polski w Kijowie złożono kwiaty pod pomnikiem Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej. W żałobnych uroczystościach pod ambasadą Polski w Kijowie wzięli udział przedstawiciele partii Korpus Narodowy oraz grupy sprzyjającej rozbudowie Międzymorza.

Olena Semeniaka w swoim przemówieniu przed ambasadą powiedziała, że Polska konsekwentnie wspiera Ukrainę w walce z neoimperialnym zagrożeniem całego regionu ze strony Moskwy. Semieniaka przypomniała o tym 10 kwietnia w Warszawie podczas pikiety przed ambasadą Rosji i podkreśliła, że obie akcje mają pokazać solidarność Polski i Ukrainy w tych trudnych czasach.

Manifestacja pod ambasadą Białorusi w Kijowie | Fot. YaraSva

Następnie manifestanci udali się pod ambasadę Białorusi w Kijowie. Tam Aleksander Alferov przekazał słowa wsparcia dla wszystkich Białorusinów, którzy walczą o wolność swego kraju. Kolejni mówcy przypominali, że reżim Łukaszenki uwięził obywateli Białorusi: Andżelikę Borys i Andrzeja Poczobuta, a władze Mińska celowo rozpalają podziały narodowościowe w białoruskim społeczeństwie.

Analityk polityki, dr Jewgienij Magda, w kontekście wizyty ministra spraw zagranicznych Polski Zbigniewa Raua w Kijowie oraz zwiększania obecności rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą słusznie zauważył, że o ile wcześniej w polsko-ukraińskich stosunkach obowiązywała formuła „za waszą i naszą wolność”, to obecnie warto mówić „za wasze i nasze bezpieczeństwo”.

E.B.