Prof. Marek Szczepaniec: Lockdown jest złą metodą walki z epidemią. Korzystają na nim jedynie instytucje finansowe

Ekonomista z Uniwersytetu Gdańskiego krytykuje rządową strategię zwalczania COVID-19. Ocenia, że powinno się otworzyć gospodarkę i skupić się na ochronie ludzi z grup ryzyka.


Profesor Marek Szczepaniec mówi o konieczności zmiany metod walki z epidemią COVID-19. Wskazuje, że dotychczasowa strategia doprowadziła do recesji większość krajów na świecie:

Taka polityka będzie kosztować 10 bln dolarów. Likwidacja głodu na świecie pochłonęłaby 10% tej kwoty.

Na całym świecie zagrożonych jest 700 milionów miejsc pracy.  W Polsce chodzi o 7oo tysięcy stanowisk.

Na zapaści na pewno skorzystają instytucje finansowe, które dzięki samodzielnie wytworzonym pieniądzom przejmą większość aktywów przedsiębiorstw i gospodarstw domowych.

Ekspert podkreśla, że konieczne jest zapewnienie przez państwo płynności finansowej przedsiębiorstw.

Lockdown ma nie tylko negatywne skutki ekonomiczne, ale i medyczne.

Zdaniem rozmówcy Magdaleny Uchaniuk również pokładanie całej nadziei na wygaszenie epidemii w szczepionce nie jest słuszne. Należałoby się skupić raczej na znalezieniu skutecznego leku:

USA są krajem, gdzie najwięcej ludzi szczepi się na grypę. Mimo to, zachorowań tam cały czas przybywa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.W.K.

Trader21: Nadchodzi Wielki Reset, celem bankierów jest kontrola wszystkich ludzi

Polityka Banków Światowych prowadzi do uzależnienia rządów od kredytów pochodzących z dodruku pieniędzy. Ratingi obywateli mają stać się kagańcem dla całych społeczeństw.

Trader21 – inwestor, konsultant, założyciel portalu Independent Trader oraz autor książek o inwestowaniu.

 

Nadchodzi przebudowa światowej gospodarki

Globaliści nienawidzą systemu kapitalistycznego dlatego, że w nim kontrola spoczywa głównie na małych i średnich firmach. Dążą oni do przebudowania całego systemu. Na najwyższych szczeblach słyszymy, że kapitalizm zawodzi, więc państwa mają przejąć większą rolę.

Osoby pokroju Klausa Schwaba, założyciela Światowego Forum Ekonomicznego to są marionetki których zadaniem jest promowanie konkretnych idei.

Od nich słyszymy, że poprzez Wielki Reset mamy doprowadzić do przebudowania światowej gospodarki. Celami pośrednimi jest ograniczenie dziedziczenia, podnoszenie podatków, utrzymanie silnie negatywnych stóp procentowych, po to, żeby zniszczyć kapitał. Docelowo ma pozostać dwóch pracodawców – rząd oraz międzynarodowe korporacje.

Przy okazji resetu uderza się w małe i średnie firmy, natomiast pozwala się działać największym korporacjom.

Uzależnienie firm od kredytów w celu ich przejęcia

Banki boją się pożyczać pieniądze, przez co firmy średniej wielkości są odcięte od kredytu. Z kolei Banki Centralne skupują obligacje korporacyjne największych podmiotów. Dzięki rolowaniu długu korporacyjnego taka firma może przetrwać, nawet jeżeli przez wiele lat będzie miała straty.

Ten dług będzie rósł, aż zostanie najprawdopodobniej odpisany, tak jak to słyszymy z ust niektórych bankierów centralnych.

Jak przypomina analityk, jednym z haseł propagandowych Światowego Forum Ekonomicznego jest – “Nic nie masz? Jesteś szczęśliwy”. Jeżeli zdelegalizowana zostanie własność prywatna, z czym mamy do czynienia np. w systemach komunistycznych, to człowiek musi cały czas pracować. Jeśli robi coś, co nie podoba się rządzącym, to może bardzo łatwo zostać odcięty od systemu.

Ten system, który próbują nam wprowadzić globaliści, wchodzi na jeszcze większy poziom kontroli i uzależniania od rządu.

Rating, czyli przyznawanie ocen obywatelowi

Z tym systemem mamy do czynienia np. w Chinach, w których funkcjonują personalne ratingi, gdzie każdy obywatel jest oceniany i otrzymuje on punkty zależnie od zachowań. Poziom oceny decyduje o tym, czy obywatel ma dostęp do Internetu, bądź czy może kupić bilet na pociąg. Obywatele nieposłuszni i niewygodni dla rządu mogą otrzymać na tyle niską ocenę, iż zostaną odcięci od większości usług dostarczanych przez rząd czy korporacje.

W Europie taki system wprowadzany jest dopiero we Włoszech i myślę że to jest dopiero początek.

Japonia jako poligon doświadczalny światowej finansjery

W sferze finansowej, cokolwiek się robi na globalnym poziomie, to w pierwszej kolejności przeprowadza się testy w Japonii. To co tam robi się dzisiaj, na poziomie globalnym wprowadza się z siedmio- czy dziesięcioletnim opóźnieniem.

Dla przykładu w 2001 roku w Japonii obniżono stopy procentowe do zera, w ujęciu globalnym obniżono je dopiero 7 lat później po upadku Lehman Brothers.

W Japonii po raz pierwszy uruchomiono także proces dodruku waluty, za którą bank centralny skupuje od inwestorów obligacje rządowe, czyli dług poszczególnych krajów. Taki test przeprowadzono w latach 2000-2007 i rozwiązanie to zaimplementowano na znacznie większą skalę.

Po kryzysie 2007 roku rozpoczął to Europejski Bank Centralny, Bank Anglii, Bank Chin a dzisiaj tego typu działania wprowadzono już na poziomie 150 krajów (w tym w Polsce), których cała polityka jest koordynowana przez bank rozrachunków międzynarodowych.

 

Nieograniczony dodruk pieniądza

Pod pretekstem walki z efektami koronawirusa rządy się zadłużają, dochodzi do kumulacji długu. W pewnym momencie żaden zdroworozsądkowy inwestor nie chce kupić długu rządowego. Polskie obligacje 10-letnie mają dzisiaj odetki na poziomie 1,3% rocznie. Czyli kupując obligacje dzisiaj i trzymając je przez 10 lat, można otrzymać mniej, niż prawdopodobnie wyniesie skumulowana inflacja tylko w najbliższych trzech latach.

Dojdzie do tego, że będzie brakowało kupców na obligacje rządowe i w ich role wejdzie bank centralny, jak to miało miejsce w Japonii.

To co kiedyś było uznawane za politykę szaleńców, dziś jest międzynarodowym standardem. Banki centralne poszczególnych krajów drukują walutę z powietrza i skupują po prostu obligacje.

Jeszcze parę lat temu tylko banki centralne z krajów trzeciego świata jak Sudan czy Zimbabwe kreowały walutę z powietrza, w taki sposób, jak się kreuje dzisiaj.

Bank Japonii rządzi giełdą

W Japonii co najmniej połowa długu jest już w rękach Banku Centralnego. Za świeżo wydrukowane jeny Bank Centralny Japonii skupuje także akcje i obligacje korporacyjne. Już dzisiaj po 4 latach takiej polityki jest on głównym akcjonariuszem ponad 40% największych korporacji Japońskich.

To oznacza że ma gigantyczne możliwości oddziaływania na ich zarząd oraz horrendalny wpływ na gospodarkę Japonii. W pewnym momencie Bank Centralny będzie mógł dyktować politykom, co mają robić.

Politycy zakładnikami długu

W tym momencie wystarczyłoby, aby Europejski Bank Centralny przestał skupować dług danych krajów, natychmiast oprocentowanie np. Włoskiego długu wzrośnie z 1 do 10%. W tej sytuacji rząd musiałby przesunąć ogromne środki choćby z edukacji czy opieki socjalnej na spłatę długu.

W takiej sytuacji ludzie wychodzą na ulice, czyli poszczególne rządy są zakładnikami Banku Centralnego. Politycy nagle stają się posłuszni, ponieważ alternatywą jest wizja bankructwa.

Dziś prawie każdy kraj ma swój bank centralny. Libia była takim krajem do 2011 roku. Pierwszą znaczącą zmianą po zdobyciu jej stolicy była decyzja o utworzeniu Banku Centralnego po to, aby uzależnić ten kraj od międzynarodowej finansjery. Stało dzię to dzień po zdobyciu Trypolisu.

Chodzi o to, aby poszczególne kraje nie miały kontroli nad walutą oraz stopami procentowymi. Polska Rada Polityki Pieniężnej wykonuje rozkazy, które przychodzą z góry.

Jak w czasie koronakryzysu radzi sobie złoto?/ Wywiad Łukasza Jankowskiego z Krzysztofem Kolanym, „Kurier WNET” 77/2020

Bank centralny, posiadający więcej złota, będzie miał więcej atutów w ręku. To jakby dobieranie kart w grze. Ekspozycja na złoto utrzymuje się raz większa, raz mniejsza, ale nigdy nie spada do zera.

Łukasz Jankowski, Krzysztof Kolany

Co można wywróżyć ze złota?

O surowcu, który przez tysiąclecia był synonimem bogactwa i jego miernikiem, czyli o złocie, z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, rozmawia Łukasz Jankowski.

Jak złoto, ten odwieczny miernik bogactwa, a także wartości danej waluty, zachowuje się w czasie koronakryzysu?

Złoto jest po prostu pieniądzem. Jest nim od jakichś pięciu tysięcy lat i gdy na rynkach trwoga, inwestorzy lecą do złota – które jako jedyne nie generuje ryzyka kredytowego, które po prostu nie może zbankrutować w przeciwieństwie do całej reszty. Jeśli chodzi o ceny, to rok temu mieliśmy złoto mniej więcej po półtora tysiąca dolarów, czyli poniżej sześciu tysięcy złotych za uncję. Później nastąpił pierwszy rajd, bo w tym szalonym roku już w styczniu mieliśmy mieć wojnę z Iranem, więc złoto drożało. Znów zaczęło drożeć, gdy koronakryzys zaczął się wylewać poza Chiny.

W marcu, w czasie największego załamania na rynkach finansowych, kursy kontraktów terminowych na złoto bardzo mocno spadły. Ale nie dlatego, że ludzie nie chcieli złota, bo bardzo chcieli, tylko nie mogli kupić w sklepach, u dilerów, bo go nie było; ale dlatego, że wyprzedawano kontrakty terminowe na złoto, ponieważ inwestorzy na Wall Street potrzebowali płynności, aby pospłacać swoje kredyty. Złoto spadło, ale bardzo szybko się odbiło. Drugi rajd mieliśmy w lipcu; dolarowe notowania złota wzrosły do przeszło 2000 $ dolarów za uncję i w ten sposób został pobity nominalny rekord wszechczasów z 2011 roku. Potem mieliśmy korektę, a od miesiąca na rynku złota praktycznie nic się nie dzieje – cena się stabilizuje wokół 1900 $ dolarów za uncję przy stosunkowo niewielkiej zmienności. Mamy ciszę i spokój od kilku tygodni.

Przeciętny konsument nie myśli o swoim złotym pierścionku czy obrączce jako o pieniądzu. A decydenci, prezesi wielkich banków – czy uznają złoto za ostateczną, prawdziwą walutę?

Rzeczywiście od pół wieku złoto jakby wykluczono z systemu finansowego. Od 50 lat po raz pierwszy w historii system monetarny obywa się bez złota sensu stricto, ale ono wciąż jest. Wciąż w skarbcach banków centralnych kurzy się te bodajże 30 000 ton złota i w ostatniej dekadzie banki centralne się z nim przeprosiły.

To znaczy, banki centralne z Zachodu przestały złoto wyprzedawać, a banki centralne, powiedzmy, z szeroko pojętego Wschodu, zaczęły to złoto kupować. Rekordowy pod tym względem był zeszły rok. Między innymi Polska praktycznie podwoiła swoje rezerwy, kupując jakieś sto dwadzieścia parę ton złota. Ale od trzech, czterech miesięcy banki centralne przestały skupować i sprzedawać złoto.

W jakim celu robiono te zakupy i kto kupował najwięcej złota w ostatnich latach?

W ostatnich latach prym wiedli pod tym względem, oczywiście, Chińczycy. Przy czym nikt rozsądny nie ufa chińskim statystykom, bo Chiny potrafią powiedzieć: tak przy okazji; właśnie zwiększyliśmy nasze rezerwy o kilkaset ton złota. To nieprawda, że to stało się nagle; oni je kupowali latami i raptem to ujawnili. Tak więc przede wszystkim Chiny, Rosja, Turcja, w Europie Polska. Oczywiście Polska to zupełnie inna liga niż Chiny, ale w relacji do wielkości naszych rezerw to były znaczne zakupy.

W ostatnim czasie złoto kupują przede wszystkim inwestorzy, przy czym nie w postaci małych sztabek i monet bulionowych, czyli wielkości uncji. Wielkie fundusze ETF od początku tego roku kupiły ponad tysiąc ton złota. To jest absolutny rekord, już teraz prawie dwukrotne przekroczono rekordy z lat 2008 czy 2016. Inwestorzy z Zachodu, także ci detaliczni, skoro nie mogli kupić, przynajmniej w marcu, tych złotych monet u dilera, bo ich po prostu nie było, to kupili sobie wirtualnie, przez rachunek maklerski jednostkę ETF-a, a taki ETF kupił sobie za to wielką, trzydziestodwukilową sztabę, taką London Good Delivery. Tak więc jest potężne ssanie na złoto ze strony inwestorów z Zachodu.

Czy prywatni inwestorzy kupują realny kruszec, czy papier? Jak wygląda fizyczny obrót złotem? Sztabki przepływają przez oceany z jednego do drugiego banku, czy zmieniają się tylko zapisy księgowe?

Inwestorzy kupują zarówno złoto fizyczne, jak i tzw. złoto papierowe.

Kupno złota fizycznego to jedna z najprostszych operacji na rynku finansowym. Po prostu idzie się do dilera, powiedzmy do sklepu ze złotem inwestycyjnym, wykłada na stół gotówkę, chowa monetę do kieszeni, gotówka zostaje w kasie sprzedającego. Inwestor może sobie to złoto schować gdzieś w domu, w sejfie, gdzie chce.

Natomiast na rynku finansowym złoto kupują, jak już wspomniałem, wielkie fundusze inwestycyjne exchange traded fund, czyli pasywne fundusze, które za wpłacone pieniądze kupują złoto i nic więcej. W ich przypadku to są inne sztaby – wielkie, takie, jak na filmach historycznych – i to złoto sobie leży w jakimś skarbcu w Nowym Jorku, Londynie czy Zurychu i jest tylko przeksięgowywane, że sztaba zmieniła właściciela. Ona sobie dalej spoczywa w skarbcu, ale na papierze, a właściwie w pamięci komputera zapisane jest, że taki a taki fundusz jest właścicielem tej sztabki, a z kolei udziały, czy też jednostki tego funduszu posiadają inne fundusze czy inwestorzy indywidualni.

Fundusze w ostatnich latach najlepiej zarabiały na nietypowych opcjach finansowych, na nietypowych ofertach na giełdach, na zakładach, na różnego typu mechanizmach. Teraz przynajmniej część tych funduszy uznała, że jednak złoto jest najlepszym towarem.

Myślę, że finansiści nie rozumują w ten sposób. Oni po prostu doszli do wniosku, że warto zwiększyć alokację w złocie – jeżeli alokacja w złocie była zero, to, powiedzmy, weszli za jeden, dwa procent. Nie pomyśleli nagle: olaboga, wszystko się zawali, to ja kupuję za wszystko złoto! Duże fundusze zwiększyły zaangażowanie właśnie w złoto nie z powodu obaw, że zawali się system finansowy, chociaż może u niektórych zarządzających takie myśli się pojawiły, ale raczej dlatego, że prawdopodobnie w ciągu najbliższych kilku lat polityka monetarna banków centralnych będzie bardzo sprzyjała wzrostom cen złota.

Czy to znaczy, że banki centralne będą drukować pieniądze?

W dużym uproszeniu tak. Jedna rzecz to tzw. ilościowe poluzowanie, czyli te wszystkie programy, mówiąc potocznie, dodruku pieniądza. Jednak w tej chwili liczy się, moim zdaniem, najbardziej perspektywa utrzymania realnie ujemnych długoterminowych stóp procentowych przez lata. Przyzwyczailiśmy się na Zachodzie, że główna stopa procentowa wynosi zero lub nawet poniżej zera, ale takiego poziomu zeszły rentowności dziesięcioletnich obligacji skarbowych. Do niedawna w Stanach Zjednoczone realne i nominalne oprocentowanie obligacji dziesięcioletnich było rzędu jednego, dwóch, trzech procent.

W marcu zeszło do poniżej 1%, a inflacja wyniosła koło 2%. W związku z tym właściciel takich obligacji ma niemalże gwarantowaną stratę w ujęciu realnym w dniu wykupu, więc może stwierdzić: po co mi ta obligacja? Kupię sztabkę złota, która też mi, co prawda, odsetek nie przyniesie, ale jest szansa, że za dziesięć lat będzie ona warta więcej niż teraz.

Kto jest bardziej aktywny na rynku złota, kto więcej kupuje: banki centralne Chin, Turcji, Rosji i innych państw, czy wielkie, prywatne fundusze?

Dane za lipiec i sierpień świadczą, że banki centralne wycofały się z rynku złota. Ale już od dziesięciu lat rola banków centralnych na rynku złota nie jest decydująca. Od roku 2011 banki centralne kupowały między 400–600; w poprzednim roku 670 ton złota, podczas gdy rynek złota fizycznego w skali świata to jest 4,5–5 tys. ton złota. Natomiast tylko w tym roku ETF-y kupiły już ponad 1000 ton, więc mniej więcej tyle, ile banki centralne przez ostatnie dwa lata. A więc zdecydowanie większa jest aktywność po stronie inwestorów prywatnych, ale nie zapominajmy o dominującym, przynajmniej współcześnie, komponencie popytu na złoto, czyli popycie na wyroby jubilerskie, który w pierwszej połowie roku się po prostu załamał, spadając o 46% względem tego samego okresu roku poprzedniego.

Wygląda więc na to, że fundusze weszły na miejsce ludzi, którzy normalnie kupowali złoto, ale z powodu lockdownu nie mogli tego zrobić, bo raz, że było zamknięte, a dwa – często nie mieli za co.

Podobno Chiny w ostatnim czasie skokowo kupują złoto, chociaż raportują to w we właściwy sobie sposób i trudno tym informacjom do końca wierzyć…

To jest tak zwana uczciwość z chińską specyfiką.

Są głosy, że ruchy Chin na rynku złota mają windować chińską walutę na światowym rynku walutowym i przygotować jej niezależność od dolara opartą na własnych, solidnych, dużych rezerwach złota.

Takie głosy się pojawiają tak naprawdę od wielu lat. Ostatnio wręcz trochę przycichły, ponieważ Chiny od połowy ubiegłego roku w ogóle nie raportują przyrostu cen złota. Ja uważam, że władze Chin przygotowują się do bardzo poważnej rozgrywki pod tytułem „reset światowego systemu finansowego”. Mało kto z finansistów to przyzna otwarcie, ale narasta przekonanie, że system petrodolara, który tak naprawdę jest – w dużym uproszczeniu – dolarem wymienialnym na ropę naftową, dotarł do ściany i w ramach jakiegoś poważniejszego kryzysu trzeba go będzie zreformować; raczej szybciej niż później. Może w ramach nowego ładu monetarnego złoto wróci do systemu i będzie budowało zaufanie do nowego pieniądza; np. w postaci jakichś globalnych jednostek rozrachunkowych. I bank centralny, posiadający więcej złota, będzie miał więcej atutów w ręku. To jakby dobieranie kart w grze, w ramach resetu systemu, który nam nieszczęśliwie panuje.

Czy na podstawie sygnałów, które wysyła złoto, można przewidzieć przyszłość gospodarczą? Czy małym i średnim inwestorom pomogą one poruszać się na rynku?

Kurs złota można by przyrównać do magicznej kuli, ale ja bym tej złotej kuli nie zawierzał. Kiedy kurs złota rośnie, pokazuje, że coś jest nie tak, ale co – okazuje się dopiero później. Portfel, którym obraca inwestor, powinien być po prostu przygotowany na każde warunki. Ekspozycja na złoto utrzymuje się raz większa, raz mniejsza, ale nigdy nie spada do zera. Jednak absolutnie nie namawiam do tego, żeby wszystko sprzedać i zamienić na złoto. Byłoby to bardzo ryzykowne także dlatego, że uniemożliwiłoby zarabianie na czymkolwiek innym. Uważam, że rozsądny inwestor trzyma w złocie pewną część swojego portfela, a całą resztę ma zainwestowaną jednak w tak zwany papier.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, pt. „Co można wywróżyć ze złota?”, znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Łukasza Jankowskiego z z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, pt. „Co można wywróżyć ze złota?”, na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna walutowa w dobie pandemii / Wywiad Łukasza Jankowskiego z prezesem GPW Markiem Dietlem, „Kurier WNET” nr 77/2020

Następuje olbrzymie rozwarstwienie między państwami i wewnątrz nich, według podziału na tych, którzy mogą prowadzić niezależną politykę monetarną, i tych, którzy na to sobie nie mogą pozwolić.

Łukasz Jankowski, Marek Dietl

Wojna walutowa w dobie pandemii

Od ponad dwóch kwartałów światowa gospodarka jest w kryzysie. Jednak, sądząc po notowaniach, na warszawskiej giełdzie kryzysu nie ma. Czy rzeczywiście?

Ten kryzys jest inny od poprzednich, bo teraz niesłychanie się rozwarstwiły wyceny spółek giełdowych: mamy branże mocno dotknięte kryzysem covidowym i beneficjentów tego kryzysu – spółki technologiczne, informatyczne, gaming czy biotechnologie. Jest to kryzys bardzo różnicujący spółki.

Czyli ten kryzys jest jak pożar w lesie – trawi stare drzewa, ale tworzy miejsce dla nowych organizmów.

To może za daleko idące porównanie, bo na przykład sekwoje zawsze przetrwają pożar i pozbywają się różnych drobnych szkodników dzięki pożarom. Właściwie w każdej branży są solidne firmy, które sobie poradzą w najtrudniejszej nawet sytuacji. Jednak rzeczywiście inwestorzy widzą spore wyzwania, przynajmniej patrząc na kursy giełdowe, przed np. sektorem finansowym, natomiast spodziewają się zysków w branżach technologicznych. Ale inwestorzy nie są nieomylni.

Giełda warszawska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że dwie największe pod względem kapitalizacji spółki notowane na tej giełdzie to właśnie spółki nowych technologii. Dlatego jesteśmy pod względem wzrostu obrotów trzecią najszybciej rosnącą giełdą w Unii Europejskiej.

Możemy zaliczać siebie w tym całym krajobrazie giełd raczej do zwycięzców kryzysu covidowego, ale zawdzięczamy to właśnie strukturze polskiej gospodarki, strukturze firm notowanych na giełdzie.

Mówi się jednak, że rynek kapitałowy oderwał się od realnej gospodarki i że giełdy to świat sam w sobie.

To oderwanie nastąpiło w krajach, w których stosuje się luzowanie ilościowe, czyli po prostu druk pieniądza, a zarazem nastąpił znaczny spadek aktywności gospodarczej. Szczególnie w strefie euro spada aktywność gospodarcza, Europejski Bank Centralny drukuje bardzo dużo pieniądza, który nie jest kierowany do konsumpcji ani inwestycji w realnej gospodarce i nie ma innego ujścia, jak tylko rynki kapitałowe. Natomiast w Polsce mamy bardzo dobre wyniki produkcji przemysłowej – straty covidowe już zostały odrobione przez polski przemysł – poziom produkcji przemysłowej jest mniej więcej taki, jak na początku tego roku.

Konsumpcja też jest mocna, silny sektor budowlany, więc zastosowane przez NBP luzowanie ilościowe, którego skala jest zresztą mała w porównaniu do UE, USA, czy nawet do Chin, nie spowodowało przesadnej inflacji aktywów. Relatywnie dobre zachowanie wycen na warszawskiej giełdzie i bardzo duży wzrost obrotów ma raczej podłoże fundamentalne, a nie drukowania złotówek.

Są firmy, które w czasie pandemii zyskują, i takie, które tracą. Czy podobnie jest z państwami?

Akurat wczoraj uczestniczyłem w dyskusji zorganizowanej przez „Financial Times” w ramach szczytu ekonomicznego państw grupy G20 i mogłem usłyszeć, jak postrzegają sytuację ludzie z różnych regionów świata. Optymizm panuje w Azji. Tamte gospodarki szybko się otrząsnęły z kryzysu covidowego. Gospodarka chińska notuje nawet wzrost w tym trudnym, pandemicznym roku. Z kolei ze strefy euro czy Wielkiej Brytanii płynie pesymizm ekonomiczny. Mieszane nastroje panują w USA, gdzie są spore trudności gospodarcze, ale relatywnie duża część branż gospodarki kwitnie.

Natomiast wszyscy są zgodni, że następuje olbrzymie rozwarstwienie między państwami i wewnątrz nich, a przebiega ono według podziału na tych, którzy mogą prowadzić niezależną politykę monetarną, i tych, którzy na to sobie nie mogą pozwolić.

Te kraje, które mogą emitować własną walutę, dodrukowywać pieniądz, generalnie radzą sobie lepiej, a te, które są w dużych blokach, jak strefa euro, radzą sobie gorzej, bo nie mogą dostosować skali ekspansji monetarnej do potrzeb własnej gospodarki.

W najtrudniejszej sytuacji są państwa, które – np. ze względu na duże zadłużenie w walutach obcych – nie mogą wprowadzić żadnej ekspansji monetarnej, bo załamanie się kursu ich lokalnych walut spowodowałoby kryzys zadłużenia. Tak więc kryzys rozwarstwił spółki i wyceny na giełdzie, ale też niezwykle się rozwarstwiły gospodarki. Państwa afrykańskie czy Ameryki Południowej, szczególnie te zadłużone, znalazły się w covidowej pułapce i zamiast doganiać bogate kraje, oddalają się od nich, bo spadki aktywności gospodarczej są tam jeszcze większe niż w krajach najbardziej rozwiniętych.

Zatrzymajmy się chwilę przy Chinach. Chiny miały być krajem, który na tej pandemii przegra, bo za dużo produkują, a produkcja będzie wracać do miejsca, gdzie jest konsumowana, czyli do Europy, do Stanów. Wydaje się, że te przewidywania z wiosny się nie sprawdzają.

Z Chinami jest ciekawa sytuacja w tym sensie, że tam dobrze wypada konsumpcja wewnętrzna i wbrew obawom świata, Chińczycy dalej chcą konsumować. Natomiast co do inwestycji, sprawa jest trochę gorsza. Inwestycje napędza tam głównie sektor publiczny i pytanie, jak długo to może trwać. Jeśli chodzi o eksport Chin, jest on wciąż wysoki, bo Chiny głównie eksportują produkty codziennego użytku. Ta dynamika jest całkiem przyzwoita w porównaniu np. z Niemcami, które głównie eksportują maszyny i tzw. dobra pośrednie, czyli to, co jest wykorzystywane w procesie produkcji, a inwestycje na całym świecie mocno przyhamowały. Chiny prowadzą politykę gospodarczą w bardzo ostrym, konfucjańskim stylu rozwiniętej biurokracji, gdzie decyzje z góry są natychmiast implementowane na dole, a w sytuacjach kryzysowych ten model zarządzania gospodarką się sprawdza.

A co do przyciągania produkcji bliżej konsumentów, to ta tendencja się nie zatrzymała. Jest takie badanie ekonometryczne, pokazujące, że kursy biznesów, które są nadmiernie złożone, rozproszone po całym świecie, zachowały się dużo słabiej w czasie tego kryzysu.

Nastąpi upraszczanie biznesu, przybliżanie się do klienta, nawet za cenę tego, że koszty wzrosną. Chiny, które były taką fabryką świata, rzeczywiście mogą średnioterminowo to odczuć.

Profesor Eryk Łon, ekonomista, członek Rady Polityki Pieniężnej, powiedział: jesteśmy na wojnie, ta wojna walutowa w czasach pandemii się zaostrzyła i państwa potrzebują ekonomicznych pancerników, instytucji rządowych czy okołorządowych, które będą na rynkach finansowych, a także w realnej gospodarce, prowadzić ich interesy. Czy trzeba gospodarkę europejską i światową opisywać w kategoriach wojny?

Kwestia patriotyzmu gospodarczego i rywalizacji między krajami zawsze istniała. Tyle, że w wyniku pandemii państwa przestały ukrywać fakt prowadzenia egoistycznej polityki gospodarczej.

Faktycznie sektor prywatny bardzo mocno oczekuje wsparcia państwa, tego, że instytucje publiczne będą brały na siebie ryzyko. Nawiązując jeszcze do wczorajszej konferencji – wielu mówców, którzy jeszcze niedawno głosili dość liberalne tezy w zakresie polityki gospodarczej, wycofywania się państwa z gospodarki, zgłaszało duże oczekiwania w stosunku do państwa i instytucji międzynarodowych. Co ciekawe, Międzynarodowy Fundusz Walutowy z jednej strony mówi: odchodźcie od polityki oszczędności, wydawajcie, stymulujcie gospodarkę, natomiast jego pomoc w 76 z 91 przypadków była warunkowana krokami oszczędnościowymi. Tak więc kraje bogate mówią o kreowaniu popytu, pobudzaniu gospodarki, a jednocześnie niewiele robią, żeby wspierać gospodarkę w krajach rozwijających się.

Nie wiem, czy jesteśmy na wojnie, ale wiele krajów stało się dużo bardziej egoistyczne i w faktycznych działaniach, i w retoryce. To dla światowego systemu gospodarczego nie jest zbyt optymistyczne.

Może Międzynarodowy Fundusz Walutowy chce nam zamydlić oczy, zachęcając nas do zadłużania się i wydawania, skoro, jak Pan powiedział, na razie najgorzej na kryzysie wychodzą te kraje, które są poważnie zadłużone?

Nie wiem, czy to jest celowe działanie, ale stało się niezwykle ważne w tym kryzysie, na ile potrafimy wyeksportować naszą walutę, na ile inne kraje chcą trzymać swoje rezerwy walutowe w naszej lokalnej walucie. USA mają możliwość „eksportowania” swojej inflacji poprzez oferowanie na rynkach międzynarodowych dolara, który jest chętnie przyjmowany jako waluta rezerwowa. A co do tych pancerników, tych ciężkich dział w rywalizacji gospodarczej, to powinniśmy bardzo mocno popularyzować złotego jako walutę rezerwową. W tej chwili w relacji do PKB mamy bardzo nikły udział naszych rezerw walutowych, trzymanych przez inne banki centralne w złotym. Nasza gospodarka, nasz udział w handlu, w świecie inwestycyjnym skłania do tego, żeby złotówkę popularyzować. Ten kryzys bardzo dobrze pokazał, że w najlepszej sytuacji są ci, którzy mają możliwość eksportowania swojej waluty, w niezłej są ci, którzy mają małe zadłużenie w walutach obcych, a w najtrudniejszej ci, którzy się zadłużyli w obcych walutach i nie mogą podjąć wielu działań zalecanych przez Bank Światowy czy MFW.

Stąd widać, że finansyzacja gospodarki jest niezwykle ważna dla gospodarki opartej na produkcji, bo nawet, jeśli ma się bardzo dobrych szewców, którzy produkują bardzo dobre buty, ale popełni się błędy w polityce makroekonomicznej, to ci szewcy mogą mieć ograniczone szanse rozwoju przez to, że powstrzymamy dynamiczny rozwój gospodarczy.

Mówi się wśród ekonomistów, że ten kryzys może pogrzebać Króla Dolara, że system petrodolara może nie przetrwać.

Przy każdym kryzysie wieszczono zmierzch dolara, np. w 2008 r. – że Amerykanie „nasadzili cały świat na toksyczne aktywa” i to musi się skończyć. Nie skończyło się w 2008 ani teraz na to nie wygląda. Olbrzymi rynek kapitałowy, bardzo duża płynność, dostępność dolara, łatwa wymienialność, dolaryzacja wielu gospodarek rozwijających się sprawiają, że dolar trzyma się mocno. Słabiej wygląda sytuacja strefy euro i popularyzacji euro. Zadyszka strefy euro może się odbić na atrakcyjności euro jako waluty rezerwowej, a z kolei uczynienie z juana, z renminbi waluty rezerwowej jest obciążone ryzykiem politycznych decyzji chińskich. Nie lubimy dolara, chcielibyśmy utrzeć nosa Wujowi Samowi i trochę tych dolarów się pozbyć, natomiast, jak przychodzi co do czego, to jednak zielony ma swoje zalety.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Markiem Dietlem, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, pt. „Wojna walutowa w dobie pandemii”, znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Łukasza Jankowskiego z Markiem Dietlem, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, pt. „Wojna walutowa w dobie pandemii”, na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Stańczuk: Unia bardzo precyzyjnie definiuje, kiedy środki mogłyby być zatrzymane. Chodzi o nieprawidłowe wykorzystanie

Maciej Stańczuk o negocjacjach ws. budżetu UE, nadziei na ich pozytywne zakończenie i tym, czemu Polska potrzebuje zawartych w nim środków oraz o Radzie Dialogu Społecznego i uelastycznieniu KP.

Jest jeszcze trochę czasu, żeby negocjatorzy na ostatniej prostej dopięli porozumienie.

Maciej Stańczuk wyraża nadzieję, że państwa członkowskie UE dojdą do porozumienia w kwestii budżetu, gdyż byłoby to korzystne dla wszystkich zainteresowanych stron:

 Myślę, że w tej kwestii nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo, a na końcu spotka nas miłe zaskoczenie.

Jak zwraca uwagę ekspert Konfederacji Lewiatan, najgroźniejsze dla Polski byłoby odrzucenie funduszu odbudowy po kryzysie wywołanym pandemią. Zaznacza, że w wynegocjowanym porozumieniu nasz kraj miał uzyskać 57 mld euro, z których część stanowić miały pożyczki:

To jest bardzo duży zastrzyk dla polskiej gospodarki, polskich przedsiębiorców.

Nasz gość przestrzega, że własne możliwości państwa polskiego w zakresie wsparcia dla przedsiębiorców są już bardzo ograniczone. Stwierdza, że nie rozumie oporu wobec mechanizmu powiązania funduszy unijnych z oceną praworządności:

Unia bardzo precyzyjnie definiuje, o co tutaj chodzi, w jakim przypadku te środki mogłyby być zatrzymane. Chodzi tylko o nieprawidłowości w finansowym wykorzystaniu środków.

Maciej Stańczuk wiąże duże nadzieje z objęciem przez wicepremiera Jarosława Gowina przewodnictwa w Radzie Dialogu Społecznego. Rząd wykazuje się, jak mówi, dużą aktywnością. Dotąd forum to traktowane było „po macoszemu”. Stwierdza, że należałoby uelastycznić kodeks pracy.

Nie można pracownikowi na kwarantannie nakazać pracy zdalnej. Nie można też delegować do innej pracy.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K./A.P.

Żuławiński (Bankier.pl): Trwa największy eksperyment ekonomiczny w historii. Jego skutki będą długofalowe

Większość państw będzie spłacać swoje zadłużenie z niewielkimi odsetkami. Pamiętajmy, że nie wszystkim rządom pożycza się pieniądze na taki sam procent – zwraca uwagę analityk.

Na skutek epidemii COVID-19 na światowym rynku długu dzieje się coraz więcej.

Michał Żuławiński mówi o rosnącym długu publicznym państw. Przyczyną tego zjawiska jest konieczność wydźwignięcia gospodarek z kryzysu pandemicznego, chociaż ma ono również głębsze korzenie. Zdaniem eksperta obecna zapaść jest kontynuacją recesji z lat 2008-2009, a metody zwalczania kryzysu, które wywoływały wówczas duże kontrowersje, dzisiaj  dziwią znacznie mniej.

Już po upadku Lehman Brothers zaczęto sięgać po luzowanie ilościowe. Dzisiaj do nowej rzeczywistości przechodzimy już szybciej.  Korzystamy z tego, co zostało wypracowane po 2008 r.

Gość „Popołudnia WNET” wskazuje, że współcześnie zadłużanie się jest mniej niebezpieczne niż kiedyś, bo państwa będą musiały płacić niewielkie, albo wręcz zerowe odsetki. Nie znaczy to jednak, że nie będzie miało poważnych konsekwencji.

Pamiętajmy, że nie wszystkim rządom pożycza się na taki sam procent. Niektóre mogą mieć problem ze spłacaniem długu. Nawet, jeżeli go „zadrukują”, pojawi się inflacja.

Jak wskazuje Michał Żuławiński, państwa pożyczają pieniądze m.in. od funduszy emerytalnych. Może to w przyszłości korzystnie wpłynąć na wysokość wypłacanych przez nie świadczeń. Jak podkreśla ekspert:

Nigdy wcześniej nie przeprowadzaliśmy eksperymentu z luzowaniem ilościowym na taką skalę. Jego skutki będą długofalowe.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Urban: Banki centralne powstały dla obsługi długu państwa. Po 2000 zaczęły one skupować dług na nieznaną wcześniej skalę

Skutki drukowania pieniędzy podczas kryzysu i coraz większa rola banków centralnych. Mateusz Urban o skupowaniu państwowych obligacji, zadłużeniu prywatnym i publicznym oraz sytuacji w Polsce.

Mateusz Urban zauważa, że neoliberalne podejście do gospodarki lat 70. i 80. było sceptyczne wobec długu. W okresie powojennym rola państwa była dużo większa. Później ideałem był zrównoważony budżet i państwo jako stróż nocny.

Obecnie mamy sytuację, w której oba długi, publiczny i prywatny, są największe w historii.

Związane jest to z kryzysem finansowym 2008 r., wobec którego wiele państw podjęło drastyczne interwencje, zwiększając dług publiczny.  Hipoteki w Stanach były jednym z powodów, dla których „państwo musiało potem ratować banki”. Europejski dług publiczny zwiększył się w ostatnich latach z ok. 60 do 85 proc. długu w stosunku do PKB. W przyszłym roku może to być już ponad sto procent. Zwyciężyła optyka, zgodnie z którą

Państwo musi wejść w rolę stabilizatora, czy systemu fiansowego, czy ostatniego ratownika pewnych gałęzi gospodarki.

Ekonomista tłumaczy, że banki centralne zostały utworzone w XVII w. po to, by obsługiwać dług władców. Nikt z prywatnych bankierów nie chciał pożyczyć królowi Anglii pieniędzy na wojnę z Francją.

Powstał więc Bank Anglii, który zaczął skupować dług od króla i któremu król nie mógł tak prosto odmówić wykupienia swych obligacji.

W XXI w. banki centralne zaczęły skupować dług publiczny na nieznaną wcześniej skalę. Bank Japonii zaczął już na początku lat 2000. Nasz gość wyjaśnia, na czym polega luzowanie ilościowe:

Bank centralny skupuje obligacje, czyli dług państwowy. Jeżeli się go skupuje tzn., że odsetki od niego mogą być niższe.

W rezultacie skupiły one wielkie ilości długu państwowego. Czemu nie robią tego banki komercyjne?

Sektor bankowy mógłby powiedzieć, że po prostu nie chce. Dlatego tutaj wszedł Narodowy Bank Polski, który powiedział dajcie mi te obligacje w zamian za rezerwy.

Banki trzymają rezerwy na swoich bilansach. Urban stwierdza, że inflacja związana jest z zachowaniami konsumentów. Mogą one nie wydawać pieniędzy nawet jeśli je otrzymuje.

Sama ilość nie determinuje tego, czy będzie inflacja, czy nie.

Zauważa, że Polskę w porównaniu do Europy Zachodniej pandemia do początku października aż tak nie doświadczyła. Nie ma u nas dużego wzrostu bezrobocia.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

Kubista: Ingerencja banków centralnych może być znaczniejsza niż dotychczas. Miejmy nadzieję, że nie będzie zauważalna

Bartosz Kubista o polskim długu publicznym, krajowym a unijnym sposobie jego liczenia i granicy konstytucyjnej zadłużenia oraz o ingerencji banków centralnych.

 

Bartosz Kubista stwierdza, że sama wielkość naszego długu publicznego wzrosła od 2015 r. Szczególnie istotny jest jednak stosunek długu publicznego do produktu krajowego brutto. Ten zaś spadał w latach 2017-2019. Pod względem tego stosunku

Wciąż jesteśmy poniżej średniej unijnej.

Nasze zadłużenie w stosunku do PKB wynosi powyżej 53,4 proc. według przelicznika krajowego, wedle kalkulacji unijnych 61,9 proc. W krajach unijnych zdarzają się dużo wyższe relacje. Doradca podatkowy przypomina, że konstytucyjny limit zadłużenia wynosi 60 proc.

To jest granica konstytucyjna, która wyznacza bardzo trudno sytuację. Jej przekroczenie obligowałoby nas do bardzo istotnych cięć.

Przy przekroczeniu 55 proc., które obecnie staje się coraz bardziej prawdopodobne, już trzeba podjąć ważne cięcia. Nasz gość przypomina, że w tym roku po raz pierwszy udało się uchwalić budżet bez deficytu. W jego realizacji przeszkodziła jednak pandemia. Kubista przyznaje, iż w ciągu ostatnich pięciu lat stosunek długu zagranicznego do krajowego się zmniejszał. W 2015 r. 65 proc. całości naszego długu publicznego stanowił dług krajowy, a w 2019 r. 72 proc.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości zmierza do tego by dług był lokowany głównie u rezydentów kraju, stopniowo zmniejszając zadłużenie zagraniczne.

Maleje także znaczenie nierynkowych instrumentów zagranicznych, czyli np. Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dług zagraniczny, jak stwierdza nasz gość, uzależnia nas w pewnej mierze od zagranicznych państw i instytucji finansowych, na których politykę nie mamy wpływu.

Dług krajowy może być łatwiej regulowany.

Nasz tegoroczny deficyt budżetowy wynosi 109 mld, co oznacza wzrost o paręnaście proc. Według europejskiej metody jest on o ponad 160 mld większy. Ta ostatnia uwzględnia także długi przypisywane Bankowi Gospodarstwa Krajowego i Polskiemu Funduszowi Rozwoju.

Kubista zwraca uwagę na emisję przez rząd bonów skarbowych na okres roku. Przez ostatnie trzy lata nie były one emitowane. Wskazuje to, że pandemia wymusza na rządzie bardziej drastyczne działania.

Ingerencja banków centralnych może być znaczniejsza niż dotychczas, nie tylko w Polsce, ale też w Europie. Miejmy nadzieję, że kwestia tzw. drukowania pieniądze nie będzie zauważalna, bo mogłaby mieć katastrofalne wpływ na inne czynniki- inflację itd.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Prof. Gatnar: Po kryzysie pandemicznym długi publiczne w posiadaniu banków centralnych mogą zostać anulowane

Czy czeka nas międzynarodowy finansowy reset? Prof. Eugeniusz Gatnar o zadłużaniu się Polski i całego świata, skupowaniu długu przez banki centralne, tym, czy grozi nam inflacja

Ten kryzys jest głębszy niż to, co się nam wydarzyło 12 lat temu.

Prof. Eugeniusz Gatnar źródłem kryzysu jest dzisiaj wirus, nie upadek wielkich amerykańskich banków. Obecnie jednak także stosuje się luzowanie ilościowe, przetestowane wówczas.

Jesteśmy lepiej przygotowani do tego kryzysu niż można było się spodziewać.

Stwierdza, że obecnie banki centralne skupują dług. Zadłużanie się we własnej walucie, nie jest, jak mówi, oceniane jako niebezpieczne przez nowoczesną politykę monetarną.  Członek Zarządu Narodowego Banku Polskiego zaznacza, że działania polskiego banku centralnego są umocowane prawie:

Możemy kupować na rynku wtórnym obligacje. Przeszło sto miliardów obligacji o wartości przeszło sto miliardów z czego w połowie są to obligacje polskiego rządu, a w połowie Polskiego Funudszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego.

Ekonomista stwierdza, że „państwo jako dłużnik jest zupełnie inną figurą niż osoba prywatna, czy przedsiębiorstwo”. Nie musi bowiem długu spłacać, lecz może go „rolować”. Podkreśla, iż ten kryzys wytworzy dług na poziomie 300 proc. rocznego światowego PKB. Dodaje, że Polska jest jednym z najmniej zadłużonym krajem w Unii Europejskiej.

Przekroczyliśmy dopiero 60 proc., ale Francja, Niemcy, nie mówiąc o Włoszech i innych krajach- tam przekracza 100 procent. Nie mamy się czym przejmować.

Prof. Gatnar sądzi, że po koronakryzysie wszelkie długi publiczne będące w posiadaniu banków centralnych mogą zostać umorzone poprzez międzynarodowe porozumienie. Porównuje to do konferencji w Bretton Woods. członek Rady Polityki Pieniężnej wyjaśnia, że obecnie nie mamy do czynienia z drukowaniem pieniędzy, dlatego nie ma związanej z niej inflacji. Wyjaśnia, że nie grozi nam los Grecji, gdyż

Mamy bardzo dobrą gospodarkę.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego przyznaje, że obecnie stopy procentowe są ujemne, co zniechęca do oszczędzania, a zachęca do konsumpcji i zadłużania. Ocenia, że jest to zmiana cywilizacyjna.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

 

Robert Winnicki: By uratować polską gospodarkę i wolność słowa, niezbędne jest silne państwo narodowe

Poseł Konfederacji przedstawia propozycje partii dotyczące pomocy dla przedsiębiorców. Przestrzega przed zdominowaniem polskiej gospodarki przez globalne korporacje.

 

Robert Winnicki mówi o tzw. Tarczy Konfederacji. Wskazuje, że formacja wolałaby, aby pomoc przedsiębiorcom dotkniętych antyepidemicznymi restrykcjami nie była w ogóle potrzebna. W krajach, które nie wprowadziły daleko idących obostrzeń, śmiertelność COVID-19 nie jest wyższa, niż w tych, gdzie zdecydowano się na lockdown.

Skoro władza już zamyka dużą część gospodarki, wzywamy przede wszystkim do niewprowadzania nowych podatków. Jeżeli rząd mówi o opłatach, to jest to tylko żonglerka słowna.

Polityk wskazuje na konieczność zwiększenia kwoty wolnej od podatku:

Musimy pozostawić obywatelom większą ilość pieniędzy do dyspozycji.

Jak mówi gość „Kuriera w samo południe”, państwo powinno rozpocząć stopniową likwidację systemu emerytalnego opartego na ZUS, gdyż jest on całkowicie nieefektywny.

Robert Winnicki przestrzega, że dalsze osłabianie polskiej gospodarki doprowadzi do jej przejęcia przez zagraniczne koncerny:

Niezbędne jest tutaj działanie silnego państwa narodowego. Nie może ono dopuszczać do niszczenia polskich przedsiębiorców.

Parlamentarzysta wskazuje na „zblatowanie” globalnych korporacji z ideologią nowej lewicy:

Pełnią one taką samą funkcję ideologicznych oddziałów szturmowych, jak partie komunistyczne. Państwo powinno stać na straży wolności słowa. Niestety obecnie jest silne wobec słabych, a słabe wobec silnych.

Przywołane zostają przykłady kasowania profili prawicowych polityków na portalach społecznościowych o ogólnoświatowym zasięgu.

Niestety, rynek samodzielnie nie jest w stanie stworzyć dla nich alternatywy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.