Inicjatywa Trójmorza wchodzi w życie za pośrednictwem Funduszu Trójmorza – wykorzystamy wreszcie potencjał regionu

W koncepcji „17+1” to nie my – kraje regionu – mamy decydować o rozwoju i być jego głównymi beneficjentami, ale Chiny. Paradoksalnie to najlepszy lepszy dowód na słuszność koncepcji Trójmorza.

Jadwiga Chmielowska, Mariusz Patey, Paweł Nierada

Na początek może mógłby Pan opowiedzieć, jak powstał Fundusz Trójmorza, jakie były początki tej inicjatywy?

Historia Funduszu jest bardzo prosta. W 2017 r. w Warszawie odbywał się drugi szczyt Trójmorza – inicjatywy prezydentów Polski i Chorwacji. Obserwowaliśmy wtedy z okna naszej siedziby opustoszałą z powodów bezpieczeństwa Warszawę i zastanawialiśmy się, w jaki sposób BGK – polski bank rozwoju – mógłby włączyć się w tę inicjatywę. Ma ona wiele wymiarów, ale jej celem nadrzędnym jest rozwój naszego regionu.

Stwierdziliśmy, bazując na naszych wcześniejszych doświadczeniach międzynarodowych relacji finansowych i ekonomicznych, że bardzo dobrym narzędziem do wpisania się w Inicjatywę Trójmorza będzie właśnie utworzenie takiego funduszu. Zdecydowaliśmy, że Fundusz będzie wspierać przedsięwzięcia infrastrukturalne w trzech obszarach – infrastruktury transportowej, cyfrowej i energetycznej.

Postanowiliśmy, że zaprosimy do niego banki i instytucje rozwoju z całego regionu, uznając, że nasi odpowiednicy w pozostałych krajach najlepiej znają lokalne potrzeby. Z drugiej strony uznaliśmy, że Fundusz powinien stanowić bramę do krajów regionu.

Zasadniczą część Funduszu ma stanowić wkład od prywatnych inwestorów instytucjonalnych, którzy są zainteresowani wzrostem aktywności w regionie Trójmorza. Fundusz jest otwarty na inwestorów spoza Europy. Prowadzone są rozmowy z przedstawicielami instytucji ze Stanów Zjednoczonych, krajów azjatyckich, takich jak Japonia i Korea, czy też Australii. Cechą naszego regionu jest to, że składa się z relatywnie dużej liczby państw, ale wiele z nich jest małych. Dlatego właśnie chcieliśmy stworzyć instrument, który otworzy ten region na dodatkowe fundusze, dużych inwestorów do tej pory tutaj nieobecnych. (…)

Czym różni się Inicjatywa Trójmorza od historycznego projektu Międzymorza?

Trójmorze i Międzymorze są to całkowicie różne rzeczy, których nie należy łączyć. Międzymorze to historyczna koncepcja sojuszu na rzecz bezpieczeństwa wywodząca się wprost z I RP, która cieszyła się popularnością również w II RP. Natomiast Inicjatywa Trójmorza skupia się na wymiarze gospodarczym i powstała w 2015 r. Ma ona wykorzystywać potencjał „nowych” krajów UE, które wcześniej były zamknięte w bloku sowieckim.

Ponad 50 lat komunizmu sprawiło, że kraje te mają ogromne zapóźnienia infrastrukturalne. Bank Gospodarstwa Krajowego zlecił jednej z firm konsultingowych przeprowadzenie analizy dotyczącej potrzeb inwestycyjnych w infrastrukturę transportową, cyfrową i energetyczną. Policzono, ile pieniędzy potrzeba, by zrównać się z poziomem rozwoju krajów zachodnich UE. Te szacunki pokazały, że zapotrzebowanie wynosi nieomal 600 miliardów euro.

Te braki mają zasadnicze przełożenie na ograniczenia w naszym rozwoju. Wszyscy wiemy, jak szybko można przyjechać z Warszawy do Brukseli, natomiast podróż z Tallina do Krakowa trwa znacznie dłużej, mimo podobnej odległości. Jednocześnie nie ma żadnego obiektywnego powodu, dla którego nie powinniśmy inwestować w infrastrukturę na linii północ-południe równie intensywnie, co na linii wschód-zachód. Usunięcie wąskich gardeł, częstych na granicach między naszymi krajami, zdecydowanie poprawi szlaki komunikacyjne i handlowe. Wpłynie to znacząco na wzrost wymiany handlowej między naszymi krajami, ale także między UE a resztą świata, jak chociażby z Dalekim Wschodem.

No właśnie, jak Chiny zapatrują się na Inicjatywę Trójmorza? Wydaje się znacząca w kontekście chociażby „nowego jedwabnego szlaku”.

Chiny mają szereg własnych inicjatyw, chociażby „17+1”, które w swojej istocie gospodarczej mają bardzo podobny wymiar, jak Inicjatywa Trójmorza. Jest jednak zasadnicza różnica między nimi, bowiem w koncepcji „17+1” to nie my – kraje regionu – mamy decydować o rozwoju i być jego głównymi beneficjentami, ale Chiny. Paradoksalnie jednak wydaje mi się, że ciężko o lepszy dowód na słuszność koncepcji Trójmorza. (…)

Pierwszymi inwestorami Funduszu zostały banki: polski BGK oraz rumuński EximBank, a w radzie nadzorczej mamy już również przedstawicieli z Czech, Łotwy i Estonii.

We wrześniu 2020 r. Estonia i Łotwa przystąpiły do Funduszu również jako akcjonariusze, a podczas Szczytu Trójmorza w Tallinie kilka kolejnych krajów zapowiedziało dołączenie z konkretnymi kwotami.

Jakimi środkami będzie dysponować Fundusz w swojej dojrzałej fazie rozwoju?

Naszym celem jest, by fundusz dysponował między trzema a pięcioma miliardami euro. Brzmi to jak duża liczba, ale nie jest to wiele w kontekście prawie 600 miliardów, które byłyby niezbędne, by jedynie wyrównać poziom rozwoju między „starą” a „młodą” Unią. Podczas Szczytu Trójmorza w Tallinie ogłosiliśmy, że BGK zwiększa swoje zaangażowanie w Fundusz o 250 mln euro, by można było zrealizować większą liczbę projektów niosących długofalowe korzyści dla całego regionu. Fundusze inwestycyjne mogą zwielokrotniać swoją „siłę rażenia”, więc zebrane środki pozwolą na zainwestowanie w projekty nawet do 100 mld euro. (…)

Kreowanie wspólnych projektów, wspólnych przedsięwzięć i nawiązanie bliższej współpracy zaczyna już procentować.

Jeśli uda nam się stworzyć ekosystem ekonomiczny, który pozwoli nam wzrastać razem, wykorzystamy wreszcie potencjał, który ma nasz region. Mówimy tu o 120 milionach obywateli, ponad 30% unijnej powierzchni i prawie 20% unijnego PKB.

Rozmowę o Inicjatywie i Funduszu Trójmorza z Pawłem Nieradą – wiceprezesem BGK i członkiem rady nadzorczej Funduszu Trójmorza przeprowadzili Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey przy współpracy Filipa Januszewskiego.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej, Mariusza Pateya i Pawła Nierady pt. „Koncepcja Trójmorza staje się faktem” znajduje się na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej, Mariusza Pateya i Pawła Nierady pt. „Koncepcja Trójmorza staje się faktem” na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Marek Szczepaniec: Lockdown jest złą metodą walki z epidemią. Korzystają na nim jedynie instytucje finansowe

Ekonomista z Uniwersytetu Gdańskiego krytykuje rządową strategię zwalczania COVID-19. Ocenia, że powinno się otworzyć gospodarkę i skupić się na ochronie ludzi z grup ryzyka.


Profesor Marek Szczepaniec mówi o konieczności zmiany metod walki z epidemią COVID-19. Wskazuje, że dotychczasowa strategia doprowadziła do recesji większość krajów na świecie:

Taka polityka będzie kosztować 10 bln dolarów. Likwidacja głodu na świecie pochłonęłaby 10% tej kwoty.

Na całym świecie zagrożonych jest 700 milionów miejsc pracy.  W Polsce chodzi o 7oo tysięcy stanowisk.

Na zapaści na pewno skorzystają instytucje finansowe, które dzięki samodzielnie wytworzonym pieniądzom przejmą większość aktywów przedsiębiorstw i gospodarstw domowych.

Ekspert podkreśla, że konieczne jest zapewnienie przez państwo płynności finansowej przedsiębiorstw.

Lockdown ma nie tylko negatywne skutki ekonomiczne, ale i medyczne.

Zdaniem rozmówcy Magdaleny Uchaniuk również pokładanie całej nadziei na wygaszenie epidemii w szczepionce nie jest słuszne. Należałoby się skupić raczej na znalezieniu skutecznego leku:

USA są krajem, gdzie najwięcej ludzi szczepi się na grypę. Mimo to, zachorowań tam cały czas przybywa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.W.K.

Trader21: Nadchodzi Wielki Reset, celem bankierów jest kontrola wszystkich ludzi

Polityka Banków Światowych prowadzi do uzależnienia rządów od kredytów pochodzących z dodruku pieniędzy. Ratingi obywateli mają stać się kagańcem dla całych społeczeństw.

Trader21 – inwestor, konsultant, założyciel portalu Independent Trader oraz autor książek o inwestowaniu.

 

Nadchodzi przebudowa światowej gospodarki

Globaliści nienawidzą systemu kapitalistycznego dlatego, że w nim kontrola spoczywa głównie na małych i średnich firmach. Dążą oni do przebudowania całego systemu. Na najwyższych szczeblach słyszymy, że kapitalizm zawodzi, więc państwa mają przejąć większą rolę.

Osoby pokroju Klausa Schwaba, założyciela Światowego Forum Ekonomicznego to są marionetki których zadaniem jest promowanie konkretnych idei.

Od nich słyszymy, że poprzez Wielki Reset mamy doprowadzić do przebudowania światowej gospodarki. Celami pośrednimi jest ograniczenie dziedziczenia, podnoszenie podatków, utrzymanie silnie negatywnych stóp procentowych, po to, żeby zniszczyć kapitał. Docelowo ma pozostać dwóch pracodawców – rząd oraz międzynarodowe korporacje.

Przy okazji resetu uderza się w małe i średnie firmy, natomiast pozwala się działać największym korporacjom.

Uzależnienie firm od kredytów w celu ich przejęcia

Banki boją się pożyczać pieniądze, przez co firmy średniej wielkości są odcięte od kredytu. Z kolei Banki Centralne skupują obligacje korporacyjne największych podmiotów. Dzięki rolowaniu długu korporacyjnego taka firma może przetrwać, nawet jeżeli przez wiele lat będzie miała straty.

Ten dług będzie rósł, aż zostanie najprawdopodobniej odpisany, tak jak to słyszymy z ust niektórych bankierów centralnych.

Jak przypomina analityk, jednym z haseł propagandowych Światowego Forum Ekonomicznego jest – “Nic nie masz? Jesteś szczęśliwy”. Jeżeli zdelegalizowana zostanie własność prywatna, z czym mamy do czynienia np. w systemach komunistycznych, to człowiek musi cały czas pracować. Jeśli robi coś, co nie podoba się rządzącym, to może bardzo łatwo zostać odcięty od systemu.

Ten system, który próbują nam wprowadzić globaliści, wchodzi na jeszcze większy poziom kontroli i uzależniania od rządu.

Rating, czyli przyznawanie ocen obywatelowi

Z tym systemem mamy do czynienia np. w Chinach, w których funkcjonują personalne ratingi, gdzie każdy obywatel jest oceniany i otrzymuje on punkty zależnie od zachowań. Poziom oceny decyduje o tym, czy obywatel ma dostęp do Internetu, bądź czy może kupić bilet na pociąg. Obywatele nieposłuszni i niewygodni dla rządu mogą otrzymać na tyle niską ocenę, iż zostaną odcięci od większości usług dostarczanych przez rząd czy korporacje.

W Europie taki system wprowadzany jest dopiero we Włoszech i myślę że to jest dopiero początek.

Japonia jako poligon doświadczalny światowej finansjery

W sferze finansowej, cokolwiek się robi na globalnym poziomie, to w pierwszej kolejności przeprowadza się testy w Japonii. To co tam robi się dzisiaj, na poziomie globalnym wprowadza się z siedmio- czy dziesięcioletnim opóźnieniem.

Dla przykładu w 2001 roku w Japonii obniżono stopy procentowe do zera, w ujęciu globalnym obniżono je dopiero 7 lat później po upadku Lehman Brothers.

W Japonii po raz pierwszy uruchomiono także proces dodruku waluty, za którą bank centralny skupuje od inwestorów obligacje rządowe, czyli dług poszczególnych krajów. Taki test przeprowadzono w latach 2000-2007 i rozwiązanie to zaimplementowano na znacznie większą skalę.

Po kryzysie 2007 roku rozpoczął to Europejski Bank Centralny, Bank Anglii, Bank Chin a dzisiaj tego typu działania wprowadzono już na poziomie 150 krajów (w tym w Polsce), których cała polityka jest koordynowana przez bank rozrachunków międzynarodowych.

 

Nieograniczony dodruk pieniądza

Pod pretekstem walki z efektami koronawirusa rządy się zadłużają, dochodzi do kumulacji długu. W pewnym momencie żaden zdroworozsądkowy inwestor nie chce kupić długu rządowego. Polskie obligacje 10-letnie mają dzisiaj odetki na poziomie 1,3% rocznie. Czyli kupując obligacje dzisiaj i trzymając je przez 10 lat, można otrzymać mniej, niż prawdopodobnie wyniesie skumulowana inflacja tylko w najbliższych trzech latach.

Dojdzie do tego, że będzie brakowało kupców na obligacje rządowe i w ich role wejdzie bank centralny, jak to miało miejsce w Japonii.

To co kiedyś było uznawane za politykę szaleńców, dziś jest międzynarodowym standardem. Banki centralne poszczególnych krajów drukują walutę z powietrza i skupują po prostu obligacje.

Jeszcze parę lat temu tylko banki centralne z krajów trzeciego świata jak Sudan czy Zimbabwe kreowały walutę z powietrza, w taki sposób, jak się kreuje dzisiaj.

Bank Japonii rządzi giełdą

W Japonii co najmniej połowa długu jest już w rękach Banku Centralnego. Za świeżo wydrukowane jeny Bank Centralny Japonii skupuje także akcje i obligacje korporacyjne. Już dzisiaj po 4 latach takiej polityki jest on głównym akcjonariuszem ponad 40% największych korporacji Japońskich.

To oznacza że ma gigantyczne możliwości oddziaływania na ich zarząd oraz horrendalny wpływ na gospodarkę Japonii. W pewnym momencie Bank Centralny będzie mógł dyktować politykom, co mają robić.

Politycy zakładnikami długu

W tym momencie wystarczyłoby, aby Europejski Bank Centralny przestał skupować dług danych krajów, natychmiast oprocentowanie np. Włoskiego długu wzrośnie z 1 do 10%. W tej sytuacji rząd musiałby przesunąć ogromne środki choćby z edukacji czy opieki socjalnej na spłatę długu.

W takiej sytuacji ludzie wychodzą na ulice, czyli poszczególne rządy są zakładnikami Banku Centralnego. Politycy nagle stają się posłuszni, ponieważ alternatywą jest wizja bankructwa.

Dziś prawie każdy kraj ma swój bank centralny. Libia była takim krajem do 2011 roku. Pierwszą znaczącą zmianą po zdobyciu jej stolicy była decyzja o utworzeniu Banku Centralnego po to, aby uzależnić ten kraj od międzynarodowej finansjery. Stało dzię to dzień po zdobyciu Trypolisu.

Chodzi o to, aby poszczególne kraje nie miały kontroli nad walutą oraz stopami procentowymi. Polska Rada Polityki Pieniężnej wykonuje rozkazy, które przychodzą z góry.

Jak w czasie koronakryzysu radzi sobie złoto?/ Wywiad Łukasza Jankowskiego z Krzysztofem Kolanym, „Kurier WNET” 77/2020

Bank centralny, posiadający więcej złota, będzie miał więcej atutów w ręku. To jakby dobieranie kart w grze. Ekspozycja na złoto utrzymuje się raz większa, raz mniejsza, ale nigdy nie spada do zera.

Łukasz Jankowski, Krzysztof Kolany

Co można wywróżyć ze złota?

O surowcu, który przez tysiąclecia był synonimem bogactwa i jego miernikiem, czyli o złocie, z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, rozmawia Łukasz Jankowski.

Jak złoto, ten odwieczny miernik bogactwa, a także wartości danej waluty, zachowuje się w czasie koronakryzysu?

Złoto jest po prostu pieniądzem. Jest nim od jakichś pięciu tysięcy lat i gdy na rynkach trwoga, inwestorzy lecą do złota – które jako jedyne nie generuje ryzyka kredytowego, które po prostu nie może zbankrutować w przeciwieństwie do całej reszty. Jeśli chodzi o ceny, to rok temu mieliśmy złoto mniej więcej po półtora tysiąca dolarów, czyli poniżej sześciu tysięcy złotych za uncję. Później nastąpił pierwszy rajd, bo w tym szalonym roku już w styczniu mieliśmy mieć wojnę z Iranem, więc złoto drożało. Znów zaczęło drożeć, gdy koronakryzys zaczął się wylewać poza Chiny.

W marcu, w czasie największego załamania na rynkach finansowych, kursy kontraktów terminowych na złoto bardzo mocno spadły. Ale nie dlatego, że ludzie nie chcieli złota, bo bardzo chcieli, tylko nie mogli kupić w sklepach, u dilerów, bo go nie było; ale dlatego, że wyprzedawano kontrakty terminowe na złoto, ponieważ inwestorzy na Wall Street potrzebowali płynności, aby pospłacać swoje kredyty. Złoto spadło, ale bardzo szybko się odbiło. Drugi rajd mieliśmy w lipcu; dolarowe notowania złota wzrosły do przeszło 2000 $ dolarów za uncję i w ten sposób został pobity nominalny rekord wszechczasów z 2011 roku. Potem mieliśmy korektę, a od miesiąca na rynku złota praktycznie nic się nie dzieje – cena się stabilizuje wokół 1900 $ dolarów za uncję przy stosunkowo niewielkiej zmienności. Mamy ciszę i spokój od kilku tygodni.

Przeciętny konsument nie myśli o swoim złotym pierścionku czy obrączce jako o pieniądzu. A decydenci, prezesi wielkich banków – czy uznają złoto za ostateczną, prawdziwą walutę?

Rzeczywiście od pół wieku złoto jakby wykluczono z systemu finansowego. Od 50 lat po raz pierwszy w historii system monetarny obywa się bez złota sensu stricto, ale ono wciąż jest. Wciąż w skarbcach banków centralnych kurzy się te bodajże 30 000 ton złota i w ostatniej dekadzie banki centralne się z nim przeprosiły.

To znaczy, banki centralne z Zachodu przestały złoto wyprzedawać, a banki centralne, powiedzmy, z szeroko pojętego Wschodu, zaczęły to złoto kupować. Rekordowy pod tym względem był zeszły rok. Między innymi Polska praktycznie podwoiła swoje rezerwy, kupując jakieś sto dwadzieścia parę ton złota. Ale od trzech, czterech miesięcy banki centralne przestały skupować i sprzedawać złoto.

W jakim celu robiono te zakupy i kto kupował najwięcej złota w ostatnich latach?

W ostatnich latach prym wiedli pod tym względem, oczywiście, Chińczycy. Przy czym nikt rozsądny nie ufa chińskim statystykom, bo Chiny potrafią powiedzieć: tak przy okazji; właśnie zwiększyliśmy nasze rezerwy o kilkaset ton złota. To nieprawda, że to stało się nagle; oni je kupowali latami i raptem to ujawnili. Tak więc przede wszystkim Chiny, Rosja, Turcja, w Europie Polska. Oczywiście Polska to zupełnie inna liga niż Chiny, ale w relacji do wielkości naszych rezerw to były znaczne zakupy.

W ostatnim czasie złoto kupują przede wszystkim inwestorzy, przy czym nie w postaci małych sztabek i monet bulionowych, czyli wielkości uncji. Wielkie fundusze ETF od początku tego roku kupiły ponad tysiąc ton złota. To jest absolutny rekord, już teraz prawie dwukrotne przekroczono rekordy z lat 2008 czy 2016. Inwestorzy z Zachodu, także ci detaliczni, skoro nie mogli kupić, przynajmniej w marcu, tych złotych monet u dilera, bo ich po prostu nie było, to kupili sobie wirtualnie, przez rachunek maklerski jednostkę ETF-a, a taki ETF kupił sobie za to wielką, trzydziestodwukilową sztabę, taką London Good Delivery. Tak więc jest potężne ssanie na złoto ze strony inwestorów z Zachodu.

Czy prywatni inwestorzy kupują realny kruszec, czy papier? Jak wygląda fizyczny obrót złotem? Sztabki przepływają przez oceany z jednego do drugiego banku, czy zmieniają się tylko zapisy księgowe?

Inwestorzy kupują zarówno złoto fizyczne, jak i tzw. złoto papierowe.

Kupno złota fizycznego to jedna z najprostszych operacji na rynku finansowym. Po prostu idzie się do dilera, powiedzmy do sklepu ze złotem inwestycyjnym, wykłada na stół gotówkę, chowa monetę do kieszeni, gotówka zostaje w kasie sprzedającego. Inwestor może sobie to złoto schować gdzieś w domu, w sejfie, gdzie chce.

Natomiast na rynku finansowym złoto kupują, jak już wspomniałem, wielkie fundusze inwestycyjne exchange traded fund, czyli pasywne fundusze, które za wpłacone pieniądze kupują złoto i nic więcej. W ich przypadku to są inne sztaby – wielkie, takie, jak na filmach historycznych – i to złoto sobie leży w jakimś skarbcu w Nowym Jorku, Londynie czy Zurychu i jest tylko przeksięgowywane, że sztaba zmieniła właściciela. Ona sobie dalej spoczywa w skarbcu, ale na papierze, a właściwie w pamięci komputera zapisane jest, że taki a taki fundusz jest właścicielem tej sztabki, a z kolei udziały, czy też jednostki tego funduszu posiadają inne fundusze czy inwestorzy indywidualni.

Fundusze w ostatnich latach najlepiej zarabiały na nietypowych opcjach finansowych, na nietypowych ofertach na giełdach, na zakładach, na różnego typu mechanizmach. Teraz przynajmniej część tych funduszy uznała, że jednak złoto jest najlepszym towarem.

Myślę, że finansiści nie rozumują w ten sposób. Oni po prostu doszli do wniosku, że warto zwiększyć alokację w złocie – jeżeli alokacja w złocie była zero, to, powiedzmy, weszli za jeden, dwa procent. Nie pomyśleli nagle: olaboga, wszystko się zawali, to ja kupuję za wszystko złoto! Duże fundusze zwiększyły zaangażowanie właśnie w złoto nie z powodu obaw, że zawali się system finansowy, chociaż może u niektórych zarządzających takie myśli się pojawiły, ale raczej dlatego, że prawdopodobnie w ciągu najbliższych kilku lat polityka monetarna banków centralnych będzie bardzo sprzyjała wzrostom cen złota.

Czy to znaczy, że banki centralne będą drukować pieniądze?

W dużym uproszeniu tak. Jedna rzecz to tzw. ilościowe poluzowanie, czyli te wszystkie programy, mówiąc potocznie, dodruku pieniądza. Jednak w tej chwili liczy się, moim zdaniem, najbardziej perspektywa utrzymania realnie ujemnych długoterminowych stóp procentowych przez lata. Przyzwyczailiśmy się na Zachodzie, że główna stopa procentowa wynosi zero lub nawet poniżej zera, ale takiego poziomu zeszły rentowności dziesięcioletnich obligacji skarbowych. Do niedawna w Stanach Zjednoczone realne i nominalne oprocentowanie obligacji dziesięcioletnich było rzędu jednego, dwóch, trzech procent.

W marcu zeszło do poniżej 1%, a inflacja wyniosła koło 2%. W związku z tym właściciel takich obligacji ma niemalże gwarantowaną stratę w ujęciu realnym w dniu wykupu, więc może stwierdzić: po co mi ta obligacja? Kupię sztabkę złota, która też mi, co prawda, odsetek nie przyniesie, ale jest szansa, że za dziesięć lat będzie ona warta więcej niż teraz.

Kto jest bardziej aktywny na rynku złota, kto więcej kupuje: banki centralne Chin, Turcji, Rosji i innych państw, czy wielkie, prywatne fundusze?

Dane za lipiec i sierpień świadczą, że banki centralne wycofały się z rynku złota. Ale już od dziesięciu lat rola banków centralnych na rynku złota nie jest decydująca. Od roku 2011 banki centralne kupowały między 400–600; w poprzednim roku 670 ton złota, podczas gdy rynek złota fizycznego w skali świata to jest 4,5–5 tys. ton złota. Natomiast tylko w tym roku ETF-y kupiły już ponad 1000 ton, więc mniej więcej tyle, ile banki centralne przez ostatnie dwa lata. A więc zdecydowanie większa jest aktywność po stronie inwestorów prywatnych, ale nie zapominajmy o dominującym, przynajmniej współcześnie, komponencie popytu na złoto, czyli popycie na wyroby jubilerskie, który w pierwszej połowie roku się po prostu załamał, spadając o 46% względem tego samego okresu roku poprzedniego.

Wygląda więc na to, że fundusze weszły na miejsce ludzi, którzy normalnie kupowali złoto, ale z powodu lockdownu nie mogli tego zrobić, bo raz, że było zamknięte, a dwa – często nie mieli za co.

Podobno Chiny w ostatnim czasie skokowo kupują złoto, chociaż raportują to w we właściwy sobie sposób i trudno tym informacjom do końca wierzyć…

To jest tak zwana uczciwość z chińską specyfiką.

Są głosy, że ruchy Chin na rynku złota mają windować chińską walutę na światowym rynku walutowym i przygotować jej niezależność od dolara opartą na własnych, solidnych, dużych rezerwach złota.

Takie głosy się pojawiają tak naprawdę od wielu lat. Ostatnio wręcz trochę przycichły, ponieważ Chiny od połowy ubiegłego roku w ogóle nie raportują przyrostu cen złota. Ja uważam, że władze Chin przygotowują się do bardzo poważnej rozgrywki pod tytułem „reset światowego systemu finansowego”. Mało kto z finansistów to przyzna otwarcie, ale narasta przekonanie, że system petrodolara, który tak naprawdę jest – w dużym uproszczeniu – dolarem wymienialnym na ropę naftową, dotarł do ściany i w ramach jakiegoś poważniejszego kryzysu trzeba go będzie zreformować; raczej szybciej niż później. Może w ramach nowego ładu monetarnego złoto wróci do systemu i będzie budowało zaufanie do nowego pieniądza; np. w postaci jakichś globalnych jednostek rozrachunkowych. I bank centralny, posiadający więcej złota, będzie miał więcej atutów w ręku. To jakby dobieranie kart w grze, w ramach resetu systemu, który nam nieszczęśliwie panuje.

Czy na podstawie sygnałów, które wysyła złoto, można przewidzieć przyszłość gospodarczą? Czy małym i średnim inwestorom pomogą one poruszać się na rynku?

Kurs złota można by przyrównać do magicznej kuli, ale ja bym tej złotej kuli nie zawierzał. Kiedy kurs złota rośnie, pokazuje, że coś jest nie tak, ale co – okazuje się dopiero później. Portfel, którym obraca inwestor, powinien być po prostu przygotowany na każde warunki. Ekspozycja na złoto utrzymuje się raz większa, raz mniejsza, ale nigdy nie spada do zera. Jednak absolutnie nie namawiam do tego, żeby wszystko sprzedać i zamienić na złoto. Byłoby to bardzo ryzykowne także dlatego, że uniemożliwiłoby zarabianie na czymkolwiek innym. Uważam, że rozsądny inwestor trzyma w złocie pewną część swojego portfela, a całą resztę ma zainwestowaną jednak w tak zwany papier.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, pt. „Co można wywróżyć ze złota?”, znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Łukasza Jankowskiego z z Krzysztofem Kolanym, naczelnym analitykiem portalu Bankier.pl, pt. „Co można wywróżyć ze złota?”, na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna walutowa w dobie pandemii / Wywiad Łukasza Jankowskiego z prezesem GPW Markiem Dietlem, „Kurier WNET” nr 77/2020

Następuje olbrzymie rozwarstwienie między państwami i wewnątrz nich, według podziału na tych, którzy mogą prowadzić niezależną politykę monetarną, i tych, którzy na to sobie nie mogą pozwolić.

Łukasz Jankowski, Marek Dietl

Wojna walutowa w dobie pandemii

Od ponad dwóch kwartałów światowa gospodarka jest w kryzysie. Jednak, sądząc po notowaniach, na warszawskiej giełdzie kryzysu nie ma. Czy rzeczywiście?

Ten kryzys jest inny od poprzednich, bo teraz niesłychanie się rozwarstwiły wyceny spółek giełdowych: mamy branże mocno dotknięte kryzysem covidowym i beneficjentów tego kryzysu – spółki technologiczne, informatyczne, gaming czy biotechnologie. Jest to kryzys bardzo różnicujący spółki.

Czyli ten kryzys jest jak pożar w lesie – trawi stare drzewa, ale tworzy miejsce dla nowych organizmów.

To może za daleko idące porównanie, bo na przykład sekwoje zawsze przetrwają pożar i pozbywają się różnych drobnych szkodników dzięki pożarom. Właściwie w każdej branży są solidne firmy, które sobie poradzą w najtrudniejszej nawet sytuacji. Jednak rzeczywiście inwestorzy widzą spore wyzwania, przynajmniej patrząc na kursy giełdowe, przed np. sektorem finansowym, natomiast spodziewają się zysków w branżach technologicznych. Ale inwestorzy nie są nieomylni.

Giełda warszawska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że dwie największe pod względem kapitalizacji spółki notowane na tej giełdzie to właśnie spółki nowych technologii. Dlatego jesteśmy pod względem wzrostu obrotów trzecią najszybciej rosnącą giełdą w Unii Europejskiej.

Możemy zaliczać siebie w tym całym krajobrazie giełd raczej do zwycięzców kryzysu covidowego, ale zawdzięczamy to właśnie strukturze polskiej gospodarki, strukturze firm notowanych na giełdzie.

Mówi się jednak, że rynek kapitałowy oderwał się od realnej gospodarki i że giełdy to świat sam w sobie.

To oderwanie nastąpiło w krajach, w których stosuje się luzowanie ilościowe, czyli po prostu druk pieniądza, a zarazem nastąpił znaczny spadek aktywności gospodarczej. Szczególnie w strefie euro spada aktywność gospodarcza, Europejski Bank Centralny drukuje bardzo dużo pieniądza, który nie jest kierowany do konsumpcji ani inwestycji w realnej gospodarce i nie ma innego ujścia, jak tylko rynki kapitałowe. Natomiast w Polsce mamy bardzo dobre wyniki produkcji przemysłowej – straty covidowe już zostały odrobione przez polski przemysł – poziom produkcji przemysłowej jest mniej więcej taki, jak na początku tego roku.

Konsumpcja też jest mocna, silny sektor budowlany, więc zastosowane przez NBP luzowanie ilościowe, którego skala jest zresztą mała w porównaniu do UE, USA, czy nawet do Chin, nie spowodowało przesadnej inflacji aktywów. Relatywnie dobre zachowanie wycen na warszawskiej giełdzie i bardzo duży wzrost obrotów ma raczej podłoże fundamentalne, a nie drukowania złotówek.

Są firmy, które w czasie pandemii zyskują, i takie, które tracą. Czy podobnie jest z państwami?

Akurat wczoraj uczestniczyłem w dyskusji zorganizowanej przez „Financial Times” w ramach szczytu ekonomicznego państw grupy G20 i mogłem usłyszeć, jak postrzegają sytuację ludzie z różnych regionów świata. Optymizm panuje w Azji. Tamte gospodarki szybko się otrząsnęły z kryzysu covidowego. Gospodarka chińska notuje nawet wzrost w tym trudnym, pandemicznym roku. Z kolei ze strefy euro czy Wielkiej Brytanii płynie pesymizm ekonomiczny. Mieszane nastroje panują w USA, gdzie są spore trudności gospodarcze, ale relatywnie duża część branż gospodarki kwitnie.

Natomiast wszyscy są zgodni, że następuje olbrzymie rozwarstwienie między państwami i wewnątrz nich, a przebiega ono według podziału na tych, którzy mogą prowadzić niezależną politykę monetarną, i tych, którzy na to sobie nie mogą pozwolić.

Te kraje, które mogą emitować własną walutę, dodrukowywać pieniądz, generalnie radzą sobie lepiej, a te, które są w dużych blokach, jak strefa euro, radzą sobie gorzej, bo nie mogą dostosować skali ekspansji monetarnej do potrzeb własnej gospodarki.

W najtrudniejszej sytuacji są państwa, które – np. ze względu na duże zadłużenie w walutach obcych – nie mogą wprowadzić żadnej ekspansji monetarnej, bo załamanie się kursu ich lokalnych walut spowodowałoby kryzys zadłużenia. Tak więc kryzys rozwarstwił spółki i wyceny na giełdzie, ale też niezwykle się rozwarstwiły gospodarki. Państwa afrykańskie czy Ameryki Południowej, szczególnie te zadłużone, znalazły się w covidowej pułapce i zamiast doganiać bogate kraje, oddalają się od nich, bo spadki aktywności gospodarczej są tam jeszcze większe niż w krajach najbardziej rozwiniętych.

Zatrzymajmy się chwilę przy Chinach. Chiny miały być krajem, który na tej pandemii przegra, bo za dużo produkują, a produkcja będzie wracać do miejsca, gdzie jest konsumowana, czyli do Europy, do Stanów. Wydaje się, że te przewidywania z wiosny się nie sprawdzają.

Z Chinami jest ciekawa sytuacja w tym sensie, że tam dobrze wypada konsumpcja wewnętrzna i wbrew obawom świata, Chińczycy dalej chcą konsumować. Natomiast co do inwestycji, sprawa jest trochę gorsza. Inwestycje napędza tam głównie sektor publiczny i pytanie, jak długo to może trwać. Jeśli chodzi o eksport Chin, jest on wciąż wysoki, bo Chiny głównie eksportują produkty codziennego użytku. Ta dynamika jest całkiem przyzwoita w porównaniu np. z Niemcami, które głównie eksportują maszyny i tzw. dobra pośrednie, czyli to, co jest wykorzystywane w procesie produkcji, a inwestycje na całym świecie mocno przyhamowały. Chiny prowadzą politykę gospodarczą w bardzo ostrym, konfucjańskim stylu rozwiniętej biurokracji, gdzie decyzje z góry są natychmiast implementowane na dole, a w sytuacjach kryzysowych ten model zarządzania gospodarką się sprawdza.

A co do przyciągania produkcji bliżej konsumentów, to ta tendencja się nie zatrzymała. Jest takie badanie ekonometryczne, pokazujące, że kursy biznesów, które są nadmiernie złożone, rozproszone po całym świecie, zachowały się dużo słabiej w czasie tego kryzysu.

Nastąpi upraszczanie biznesu, przybliżanie się do klienta, nawet za cenę tego, że koszty wzrosną. Chiny, które były taką fabryką świata, rzeczywiście mogą średnioterminowo to odczuć.

Profesor Eryk Łon, ekonomista, członek Rady Polityki Pieniężnej, powiedział: jesteśmy na wojnie, ta wojna walutowa w czasach pandemii się zaostrzyła i państwa potrzebują ekonomicznych pancerników, instytucji rządowych czy okołorządowych, które będą na rynkach finansowych, a także w realnej gospodarce, prowadzić ich interesy. Czy trzeba gospodarkę europejską i światową opisywać w kategoriach wojny?

Kwestia patriotyzmu gospodarczego i rywalizacji między krajami zawsze istniała. Tyle, że w wyniku pandemii państwa przestały ukrywać fakt prowadzenia egoistycznej polityki gospodarczej.

Faktycznie sektor prywatny bardzo mocno oczekuje wsparcia państwa, tego, że instytucje publiczne będą brały na siebie ryzyko. Nawiązując jeszcze do wczorajszej konferencji – wielu mówców, którzy jeszcze niedawno głosili dość liberalne tezy w zakresie polityki gospodarczej, wycofywania się państwa z gospodarki, zgłaszało duże oczekiwania w stosunku do państwa i instytucji międzynarodowych. Co ciekawe, Międzynarodowy Fundusz Walutowy z jednej strony mówi: odchodźcie od polityki oszczędności, wydawajcie, stymulujcie gospodarkę, natomiast jego pomoc w 76 z 91 przypadków była warunkowana krokami oszczędnościowymi. Tak więc kraje bogate mówią o kreowaniu popytu, pobudzaniu gospodarki, a jednocześnie niewiele robią, żeby wspierać gospodarkę w krajach rozwijających się.

Nie wiem, czy jesteśmy na wojnie, ale wiele krajów stało się dużo bardziej egoistyczne i w faktycznych działaniach, i w retoryce. To dla światowego systemu gospodarczego nie jest zbyt optymistyczne.

Może Międzynarodowy Fundusz Walutowy chce nam zamydlić oczy, zachęcając nas do zadłużania się i wydawania, skoro, jak Pan powiedział, na razie najgorzej na kryzysie wychodzą te kraje, które są poważnie zadłużone?

Nie wiem, czy to jest celowe działanie, ale stało się niezwykle ważne w tym kryzysie, na ile potrafimy wyeksportować naszą walutę, na ile inne kraje chcą trzymać swoje rezerwy walutowe w naszej lokalnej walucie. USA mają możliwość „eksportowania” swojej inflacji poprzez oferowanie na rynkach międzynarodowych dolara, który jest chętnie przyjmowany jako waluta rezerwowa. A co do tych pancerników, tych ciężkich dział w rywalizacji gospodarczej, to powinniśmy bardzo mocno popularyzować złotego jako walutę rezerwową. W tej chwili w relacji do PKB mamy bardzo nikły udział naszych rezerw walutowych, trzymanych przez inne banki centralne w złotym. Nasza gospodarka, nasz udział w handlu, w świecie inwestycyjnym skłania do tego, żeby złotówkę popularyzować. Ten kryzys bardzo dobrze pokazał, że w najlepszej sytuacji są ci, którzy mają możliwość eksportowania swojej waluty, w niezłej są ci, którzy mają małe zadłużenie w walutach obcych, a w najtrudniejszej ci, którzy się zadłużyli w obcych walutach i nie mogą podjąć wielu działań zalecanych przez Bank Światowy czy MFW.

Stąd widać, że finansyzacja gospodarki jest niezwykle ważna dla gospodarki opartej na produkcji, bo nawet, jeśli ma się bardzo dobrych szewców, którzy produkują bardzo dobre buty, ale popełni się błędy w polityce makroekonomicznej, to ci szewcy mogą mieć ograniczone szanse rozwoju przez to, że powstrzymamy dynamiczny rozwój gospodarczy.

Mówi się wśród ekonomistów, że ten kryzys może pogrzebać Króla Dolara, że system petrodolara może nie przetrwać.

Przy każdym kryzysie wieszczono zmierzch dolara, np. w 2008 r. – że Amerykanie „nasadzili cały świat na toksyczne aktywa” i to musi się skończyć. Nie skończyło się w 2008 ani teraz na to nie wygląda. Olbrzymi rynek kapitałowy, bardzo duża płynność, dostępność dolara, łatwa wymienialność, dolaryzacja wielu gospodarek rozwijających się sprawiają, że dolar trzyma się mocno. Słabiej wygląda sytuacja strefy euro i popularyzacji euro. Zadyszka strefy euro może się odbić na atrakcyjności euro jako waluty rezerwowej, a z kolei uczynienie z juana, z renminbi waluty rezerwowej jest obciążone ryzykiem politycznych decyzji chińskich. Nie lubimy dolara, chcielibyśmy utrzeć nosa Wujowi Samowi i trochę tych dolarów się pozbyć, natomiast, jak przychodzi co do czego, to jednak zielony ma swoje zalety.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Markiem Dietlem, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, pt. „Wojna walutowa w dobie pandemii”, znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Łukasza Jankowskiego z Markiem Dietlem, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, pt. „Wojna walutowa w dobie pandemii”, na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zygmuntowski: Obecny kryzys pokazuje, że musimy zmienić reguły polityki gospodarczej

Niektóre zasady, którymi do tej pory się kierowaliśmy, działały w zbyt krótkim horyzoncie czasowym. Neoliberalizm przestaje dzisiaj mieć rację bytu – ocenia ekonomista.

Jan Zygmuntowski przedstawia postulat poluzowania konstytucyjnego limitu długu publicznego.

Sztywno wyznaczone ograniczenia są niekorzystne, szczególnie w sytuacjach kryzysowych. Gdy mamy do czynienia z recesją, konieczne jest zwiększenie podaży pieniądza w gospodarce.

Ekspert wskazuje, że jest to konieczne dla utrzymania płynności gospodarki w dobie koronakryzysu.  Jak tłumaczy ekspert zadłużenie państw jest znacznie bezpieczniejsze niż zadłużenie osób prywatnych.

Państwo ma możliwość spłaty długu dzięki rozwojowi gospodarczemu. Tymczasem podmioty prywatne przejawiają łatwość wpadania w spiralę zadłużenia.

Z kolei generowanie nadwyżki budżetowej przez państwo, zdaniem Jana Zygmuntowskiego, prowadzi do kurczenia się gospodarki. Takie działania mają sens w okresie gospodarczego boomu, a nie podczas recesji.

W opinii rozmówcy Łukasza Jankowskiego współcześnie konieczne jest pewne odejście od klasycznych reguł ekonomii:

Kryzys uwydatnia nam, że niektóre zasady, którymi do tej pory się kierowaliśmy, działały w zbyt krótkim horyzoncie czasowym. Neoliberalna polityka gospodarcza przestaje mieć rację bytu. Konstytucyjny limit długu to pomnik polityki Leszka Balcerowicza.

Gość „Popołudnia WNET” przypomina, że polityka „zaciskania pasa” miała fatalne konsekwencje podczas wychodzenia z poprzedniej ogólnoświatowej recesji.

Niektóre kraje, które cięły wtedy wydatki socjalne, do dzisiaj nie wyszły ze ścieżki bardzo powolnego rozwoju.

Jan Zygmuntowski ocenia, że gospodarcza odpowiedź polskiego rządu na drugą falę pandemii jest zdecydowanie zbyt słaba.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Żuławiński (Bankier.pl): Trwa największy eksperyment ekonomiczny w historii. Jego skutki będą długofalowe

Większość państw będzie spłacać swoje zadłużenie z niewielkimi odsetkami. Pamiętajmy, że nie wszystkim rządom pożycza się pieniądze na taki sam procent – zwraca uwagę analityk.

Na skutek epidemii COVID-19 na światowym rynku długu dzieje się coraz więcej.

Michał Żuławiński mówi o rosnącym długu publicznym państw. Przyczyną tego zjawiska jest konieczność wydźwignięcia gospodarek z kryzysu pandemicznego, chociaż ma ono również głębsze korzenie. Zdaniem eksperta obecna zapaść jest kontynuacją recesji z lat 2008-2009, a metody zwalczania kryzysu, które wywoływały wówczas duże kontrowersje, dzisiaj  dziwią znacznie mniej.

Już po upadku Lehman Brothers zaczęto sięgać po luzowanie ilościowe. Dzisiaj do nowej rzeczywistości przechodzimy już szybciej.  Korzystamy z tego, co zostało wypracowane po 2008 r.

Gość „Popołudnia WNET” wskazuje, że współcześnie zadłużanie się jest mniej niebezpieczne niż kiedyś, bo państwa będą musiały płacić niewielkie, albo wręcz zerowe odsetki. Nie znaczy to jednak, że nie będzie miało poważnych konsekwencji.

Pamiętajmy, że nie wszystkim rządom pożycza się na taki sam procent. Niektóre mogą mieć problem ze spłacaniem długu. Nawet, jeżeli go „zadrukują”, pojawi się inflacja.

Jak wskazuje Michał Żuławiński, państwa pożyczają pieniądze m.in. od funduszy emerytalnych. Może to w przyszłości korzystnie wpłynąć na wysokość wypłacanych przez nie świadczeń. Jak podkreśla ekspert:

Nigdy wcześniej nie przeprowadzaliśmy eksperymentu z luzowaniem ilościowym na taką skalę. Jego skutki będą długofalowe.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Robert Winnicki: By uratować polską gospodarkę i wolność słowa, niezbędne jest silne państwo narodowe

Poseł Konfederacji przedstawia propozycje partii dotyczące pomocy dla przedsiębiorców. Przestrzega przed zdominowaniem polskiej gospodarki przez globalne korporacje.

 

Robert Winnicki mówi o tzw. Tarczy Konfederacji. Wskazuje, że formacja wolałaby, aby pomoc przedsiębiorcom dotkniętych antyepidemicznymi restrykcjami nie była w ogóle potrzebna. W krajach, które nie wprowadziły daleko idących obostrzeń, śmiertelność COVID-19 nie jest wyższa, niż w tych, gdzie zdecydowano się na lockdown.

Skoro władza już zamyka dużą część gospodarki, wzywamy przede wszystkim do niewprowadzania nowych podatków. Jeżeli rząd mówi o opłatach, to jest to tylko żonglerka słowna.

Polityk wskazuje na konieczność zwiększenia kwoty wolnej od podatku:

Musimy pozostawić obywatelom większą ilość pieniędzy do dyspozycji.

Jak mówi gość „Kuriera w samo południe”, państwo powinno rozpocząć stopniową likwidację systemu emerytalnego opartego na ZUS, gdyż jest on całkowicie nieefektywny.

Robert Winnicki przestrzega, że dalsze osłabianie polskiej gospodarki doprowadzi do jej przejęcia przez zagraniczne koncerny:

Niezbędne jest tutaj działanie silnego państwa narodowego. Nie może ono dopuszczać do niszczenia polskich przedsiębiorców.

Parlamentarzysta wskazuje na „zblatowanie” globalnych korporacji z ideologią nowej lewicy:

Pełnią one taką samą funkcję ideologicznych oddziałów szturmowych, jak partie komunistyczne. Państwo powinno stać na straży wolności słowa. Niestety obecnie jest silne wobec słabych, a słabe wobec silnych.

Przywołane zostają przykłady kasowania profili prawicowych polityków na portalach społecznościowych o ogólnoświatowym zasięgu.

Niestety, rynek samodzielnie nie jest w stanie stworzyć dla nich alternatywy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Piotr Witt: Rozdęta pandemia ma usprawiedliwić kryzys i cyniczną politykę

Francuski korespondent Radia WNET opowiada o swojej najnowszej książce na temat pandemii koronawirusa oraz cenzurowaniu jego opinii przez Facebooka.

Piotr Witt mówi o książce „Pandemia – wielka mistyfikacja. Dziennik czasów zarazy.” Wskazuje, że pomysł jej napisania rodził się wraz z coraz większą liczbą niezrozumiałych wydarzeń wokół epidemii.

Byłem uderzony ilością pomyłek i kłamstw. W pewnym momencie zrozumiałem, że w tym szaleństwie jest metoda. Później dotarło do mnie, że w tej metodzie jest szaleństwo.

Paryski korespondent Radia WNET opisuje próby ocenzurowania jego poglądów przez Facebook. Stawia tezę, że pandemia jest „napadem rabunkowym” na ludzkość. Jak dodaje:

Uważam, że świat został zagrabiony już przed koronawirusem. Globalizacja pozbawiła Zachód przemysłu, wielu ludzi pozbawiła mieszkań i uzależniła od banków. Pandemia, ma usprawiedliwić wielki kryzys, przepowiedziany już 30 lat temu.

Zdaniem Piotra Witta kryzys o którym mowa, jest winą „cynicznych elit gospodarczych”.

Pandemia to pożar fabryki, którą podpalono, by ukryć bankructwo i kradzież.

Rozmówca Katarzyny Adamiak relacjonuje również protesty francuskich katolików, domagających się przywrócenia publicznych Mszy świętych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Marek Zuber: Wzrost długu, który nastąpi w najbliższych miesiącach będzie nieporównywalny jeśli chodzi o ostatnie 30 lat

Marek Zuber o stanie polskiej gospodarki na tle europejskim, prognozach KE, pomocy rządowej dla firm, jej wykorzystaniu oraz o dodruku pieniądzach i zadłużaniu się.


Marek Zuber opisuje stan polskiej gospodarki w czasie pandemii koronawirusa. Na tle innych europejskich stan gospodarki naszego państwa jest dość dobry. Czwarty kwartał w Polsce nie będzie gorszy niż drugi kwartał w Wielkiej Brytanii i Francji. Powodem tego jest struktura naszej gospodarki. Jedną z branż, które najbardziej ucierpiały jest turystyka. Ta zaś stanowi 5 proc. gospodarki Polski oraz 12 i 13 proc. gospodarek Włoszech i Hiszpanii.

Będziemy w grupie tych państw, gdzie sytuacja relatywnie jest niezła.

Ekonomista zauważa, że prognozy Komisji Europejskiej nie są nieomylne. Tworzą je bowiem także tylko ludzie. Może się zdarzyć, że prognozy działających w Polsce banków będą bliższe prawdy niż te KE. Wskazuje, że

Obecnie walczymy o to, by w czwartym kwartale 2020 Polska w ogóle się rozwinęła w stosunku do kwartału 2019 r.

Zuber  wskazuje, że część firm radzi sobie z płynnością bez korzystania z pieniędzy, jakie otrzymały od rządu. Leżą one na ich kontach.

Z tego niektórzy robią zarzut – niepotrzebnie tyle pieniędzy zostało wpompowanych.

Dodaje, że jego zdaniem przedsiębiorcy lepiej wiedzą jak wydać te środki. Zauważa, że obecnie na całym świecie banki centralne prowadzą dodruk pieniądza. Skutkiem obecnej polityki jest wzrost zadłużenia w stopniu wcześniej w wolnorynkowej Polsce nieznanym. Choć obecnie pieniądz jest tani to

Za cztery lata te pieniądze trzeba będzie oddać. […] Trzeba będzie wypuścić nową emisję, żeby spłacić starą.

Ocenia, że pomoc była co do zasady potrzebna. Chciałby przy tym, aby trzymane przez firmy pieniądze w bankach zaczęły być inwestowane.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.