Każdy w listopadzie zadaje sobie pytanie: po co żyję, dokąd zdążam?/ Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Wszyscy kiedyś umrzemy. Na tamtym świecie, choć nie ma bólu ani łez, ani cierpienia, to jedno jest na pewno – sprawiedliwość Boża. Ona za dobre wynagradza, a za złe – karze. Dosięgnie także polityków.

Jolanta Hajdasz

Kolejny listopad i kolejne znicze zapalane na grobach najbliższych. Kolejne chryzantemy i kolejne wspomnienia. To na pewno łączy nas wszystkich. W tym miesiącu nie ma chyba w Polsce nikogo, kto nie zadałby sobie tego odwiecznego pytania „po co żyję, dokąd zdążam?”. Dla jednych śmierć kończy wszystko, dla innych jest wstępem do innego, lepszego świata, w którym nie ma łez, nie ma bólu, smutku i tego wszystkiego, z czym zmagamy się na co dzień.

Tak się złożyło, że w ostatnim czasie przyszło mi uczestniczyć w pogrzebach ludzi, których dobrze znałam i których spotkałam na swojej zawodowej drodze. Mają piękne życiorysy, choć trudno w nich szukać luksusu, wygody i bogactwa.

W tym roku pożegnaliśmy Zbigniewa Tuszewskiego, przedwojennego działacza ONR-u i ostatniego łącznika ostatniego komendanta NSZ w Wielkopolsce. Do końca życia wiele czasu poświęcał młodzieży, a zmarł, mając lat 99.

Kilkanaście dni temu zmarł Tadeusz Patecki, społecznik i budowlaniec, bez którego nie byłoby w Poznaniu ani Pomnika Armii Krajowej i Państwa Podziemnego, ani Pomnika Katyńskiego, ani żadnej z kilkunastu tablic upamiętniających wielkopolskie ofiary Katynia, Ostaszkowa, Miednoje…

Odeszła też do Pana siostra Remigia, jeden z najważniejszych świadków życia i działalności abpa Baraniaka, która będąc wykwalifikowaną pielęgniarką, opiekowała się nim przed śmiercią i starała się informować wszystkich o jego heroizmie i niezłomności.

Zmarł także prof. Jacek Łuczak, legendarny w Polsce i w Poznaniu prekursor opieki paliatywnej. Każdy, kto zmagał się z bólem, np. przy chorobie nowotworowej kogoś z bliskich, wie, jakim dobrodziejstwem jest pomoc w cierpieniu, by ostatnie dni umierających nie były dla nich torturą z powodu bólu nie do zniesienia. Nie potrafię zliczyć, ile razy nagrywałam wypowiedzi profesora Łuczaka na ten temat. Poruszył on temat tabu, jakim jest śmierć. Uczył nas o rzeczach wcześniej pomijanych w mediach, mówił o bólu fizycznym i potrzebie towarzyszenia do końca cierpiącemu człowiekowi. Nie tylko choremu, ale także jego rodzinie. Dziś medycyna paliatywna jest dla nas oczywistością, ale 30 lat temu było to myślenie przełomowe.

I profesora Łuczaka, i Tadeusza Pateckiego, i Zbigniewa Tuszewskiego, i siostry Remigii bardzo będzie w Poznaniu brakować. Niestety tak często dopiero po czyjejś śmierci orientujemy się, ile dobrego dana osoba robiła, jak wiele jej zawdzięczamy. Dotyczy to także naszego życia publicznego.

Piękne słowa wypowiadane na tak niedawnych pogrzebach prof. Jana Szyszki czy Kornela Morawieckiego każą stawiać pytania, dlaczego słyszymy te pochwały dopiero teraz? Czy naprawdę zrobiono wszystko, by ich docenić, gdy jeszcze byli pełni sił i mieli możliwość przekazania swojej wiedzy i doświadczenia innym?

„Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie, że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej…”, pytał Norwid. Wiersz jego kończy się gorzko, bo poeta już w 1856 roku pisał, że „każdego z takich, jak ty, świat nie może od razu przyjąć na spokojne łoże, i nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem…”. I znowu mamy dowody na to, że jak zawsze wieszcz miał rację. Po dziesiątkach lat od śmierci Żołnierzy Wyklętych, teraz walkę z nimi podejmują radni miejscy związani z Platformą Obywatelską i lewicą. Usunięcie nazwisk majora „Łupaszki” i generała „Nila” z nazw ulic w Białymstoku i Żyrardowie, i przywrócenie komunistycznych patronów tym ulicom jest wyjątkowo okrutnym chichotem historii. Niech już nikt nie śmie obrażać tych ludzi! – chciałoby się wykrzyczeć.

Jednego przecież na tym świecie możemy być pewni – wszyscy kiedyś umrzemy. A na tamtym świecie, choć nie ma bólu ani łez, ani cierpienia, to jedno jest na pewno – sprawiedliwość Boża. Ona za dobre wynagradza, a za złe – karze. Dosięgnie także polityków.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Młody człowiek jest naturalnym buntownikiem i łatwo mu kontestować system. To nas zbudowało

Angażując się w działalność Federacji Młodzieży Walczącej na rzecz niepodległości państwa nie zastanawialiśmy się nad tym, czemu o to walczymy – mówi gość audycji Radia Solidarność Ireneusz Grat z FMW

– Młody człowiek jest naturalnym buntownikiem przeciwko systemowi, przeciwko temu co jest złe. W tamtym okresie, w latach 80., w stanie wojennym, to zło było dosyć łatwo zdefiniować. Tym złym na pewno był komuch, imperium zła – mówi Ireneusz Grat, członek warszawskiej Federacji Młodzieży Walczącej, gość dzisiejszej audycji Radia „Solidarność” prowadzonej przez red. Barbarę Karczewską.

Ireneusz Grat był od 1983 r. uczestnikiem, a następnie organizator niezależnych tzw. kółek samokształceniowych. Brał również udział w okazjonalnym kolportażu wydawnictw bezdebitowych. Od końca 1984 roku członek Federacji Młodzieży Walczącej i współpracownik pisma „Nasze Wiadomości”. Ireneusz Grat był także organizatorem i kolporterem wydawnictw podziemnych, członkiem akcji malowania na murach haseł antykomunistycznych, demonstracji, akcji ulotkowych, plakatowych oraz tzw. „przerw milczenia”. Był także – razem z Tomaszem Roguskim, Krzysztofem Płaska i Piotrem Szynkielem, a następnie również m.in. z Markiem Nowakowskim – członkiem warszawskiej Rady Koordynacyjnej FMW.

W audycji opowiada o sekretach FMW. Oczywiście tylko o tych, o których można dzisiaj mówić…

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

Dr Ewa Kurek: Musimy wiedzieć ile osób naprawdę zostało zamordowanych w Jedwabnem. Trzeba wznowić ekshumacje [VIDEO]

Dr Ewa Kurek o potrzebie nowych badań w sprawie mordu w Jedwabnem, starej ideologii nowej lewicy, pozytywach bycia za Żelazną Kurtyną i o obronie dobrego imienia Polski za granicą.

Badaczka stosunków polsko-żydowskich mówi o zbrodni w Jedwabnem. Sądzi, że prawda się obroni i nie zostanie ostatecznie zadany kłam przeciwko polskiej historii. Przedstawia treść swojej książki dotyczącej mordu w Jedwabnym.

Musimy wiedzieć, czy tam rzeczywiście 1600 osób zostało zamordowanych, czy 16. To jest baza, na podstawie której można odtworzyć, co się rzeczywiście zdarzyło.

Podkreśla potrzebę przeprowadzenia ekshumacji pomordowanych [którą w 2001 r. wstrzymał ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński ze względu na żydowskie przepisy religijne -przyp. red.], aby ustalić, ile ofiar było naprawdę. Inaczej ludzie tacy jak socjolog Jan Tomasz Gross będą mogli „wypisywać głupoty”, twierdząc, że w jednej stodole zmieściło się 1600 osób (co dawałoby, jak podkreśla dr Kurek, 12 osób na metr kwadratowy). [Według ustaleń IPN w Jedwabnem zostało zamordowanych ponad 300 osób-przyp. red.] Dodaje, że jeśli nie pozwoli się historykom na swobodne badania nad Holocaustem, to będzie trwać przesuwanie Polaków z kategorii ofiar II wś. do kategorii sprawców.

Dr Ewa Kurek mówi o ideologii gender, która wkroczyła do społeczeństw zachodnich. Określa ja jako neobolszewizm.

Redaktor Wildstein powiedział, że to jest bunt nowych prądów, to nie jest bunt, to jest propagowanie starych idei w nowym opakowaniu.

Odnosząc się do wywiadu Bronisława Wildsteina dla Radia WNET, polemizuje z przedmówcą, stwierdzając, że gender to nie są nowe prądy, ale powrót do tego, co było głoszone już stulecie temu. Wtedy komunizm szerzono siłą, a teraz robi się to miękkimi metodami. Zwraca uwagę na pisma polskiego komunisty żydowskiego pochodzenia Maksymiliana Horwitza, który wymieniał trzy cele komunizmu: zniszczenie państwa narodowego, Kościoła i rodziny. Rezultatem miałoby być „zbudowanie nowego człowieka”.

Nasza rozmówczyni odnosi się do słów lidera hiszpańskiej partii Podemos, który stwierdził, że upadek muru berlińskiego był smutnym wydarzeniem. Stwierdza, że to przewrotne myślenie, ale przyznaje, iż pozostawanie Polski za Żelazną Kurtyną miało pewne plusy.

Być może Opatrzność dała nam 50 lat komunizmu, żebyśmy się uodpornili na to wszystko.

Polacy w przeciwieństwie do mieszkańców Zachodu doświadczyli, czym jest komunizm, a lewicowa rewolucja kulturalna przyszła do Polski 20 lat później niż na Zachodzie.

Dr Kurek mówi także o konferencji „Polska hekatomba i walka z polonofobią. Jak skutecznie bronić polskiej pamięci”. Chwali się, że jako pierwsza napisała o tym, co się działo z Polakami w ZSRR w latach 1936-37, w książce „Ucieczka z zesłania”, wydanej za granicą w 1985 r. i podziemnie wznawiana w latach 1986-1989 r.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

 

K.T./A.P.

Abyśmy mogli żyć, wszyscy musimy się dogadać, ale dialog musi mieć podstawy / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 64/2019

Ideologie, często głoszące twierdzenia a priori, wypracowały je sobie na własny użytek i ani na krok nie są skłonne ustąpić, czego zresztą i zwolennikom łacińskiej cywilizacji życzę.

Cywilizacja – lewica – dialog

Piotr Sutowicz

O grożącym rewolucją sporze światopoglądowym w naszym kraju pisałem w „Kurierze WNET” kilka miesięcy temu. Wydarzenia ostatniego okresu każą mi jednak do tematu wrócić, ponieważ intensyfikacja postępów rewolucji jest rzeczywiście oszałamiająca.

Cywilizacja

Jeżeli myślę o cywilizacji, to nie chodzi mi o poziom materialny i techniczny społeczeństwa, lecz, zgodnie z klasycznym rozumieniem tego pojęcia, idąc za definicją Konecznego, widzę ją jako „metodę ustroju życia zbiorowego”, czyli wszystko to, co nas jako ludzi jakoś lokuje w zbiorowości. Cywilizacja to rząd pojęć podstawowych, którymi żyjemy. To rzeczy wielkie, zasadnicze, ale zarazem takie, które sprowadzają się do doraźnej codzienności. Najogólniej mówiąc, to ona decyduje o tym, że nie paradujemy po ulicach w stringach z piórkami w tyłkach. Przykład niby śmieszny, ale jak pokazują ostatnie wydarzenia w Polsce, do której przeniosły się z Zachodu nowe formy walki z cywilizacją, wcale nie dziwaczny. Tzw. marsze równości, tak masowo przeprowadzone w naszych miastach, będące w istocie narzędziem do walki ze wszystkim, co tradycyjne, w ostatnich miesiącach stały się linią frontu cywilizacyjnego, za którą dzieją się różne dziwne rzeczy.

Być może w tej dziwności kryje się źródło przyszłej klęski rewolucji lewicowej, która ewidentnie zaczyna nam zagrażać. W społeczeństwie owa aktywność może, choć nie musi, wywołać odruch obronny.

Cywilizacja buduje społeczeństwa, nadaje kształt i każe im żyć według pewnych reguł. Bywają cywilizacje gromadnościowe, jak turańska, i personalistyczne, jak łacińska. Jestem przekonany o słuszności takiego podziału. Bywają też określone stany, które można nazwać acywilizacyjnymi. Mogą bowiem istnieć grupy prymitywne, niezdolne do jakiegokolwiek myślenia abstrakcyjnego, skupione wyłącznie wokół konsumpcji i realizacji żądz, nieodczuwające nawet potrzeby prokreacji. Cywilizacje prymitywne obniżają godność człowieka i blokują rozwój społeczeństwa. Stan acywilizacyjny, jeśli traktować go poważnie, jest drogą do końca życia społecznego i człowieka w ogóle. Ktoś, kto czytał Manifest komunistyczny Marksa albo przynajmniej wie, co w nim jest zawarte, wie też, że taki cel przyświecał twórcy doktryny, której nazwa pochodzi od jego nazwiska. Oto cała rzeczywistość różnorodności społecznej miała po prostu zniknąć, roztopić się w ramach wspólnoty pierwotnej, w której nie miało być niczego oprócz rzeczonej konsumpcji właśnie. Rewolucja w kształcie zaproponowanym przez Marksa nigdy nie postąpiła poza formę szczątkową – ani komunizm w Rosji, ani tym bardziej socjalizmy wschodnioeuropejskie nie zdecydowały się na radykalną formę anarchii komunistycznej, skupiając się na mniejszym lub większym terroryzowaniu ludności i odbieraniu jej tradycji, własności i religii.

Najszczerzej komunizm próbował budować Mao Zedong w Chinach w czasach rewolucji kulturalnej i Pol Pot w Kambodży za czasów Czerwonych Khmerów. Wszyscy pozostali szli na mniej lub bardziej szczere kompromisy.

Nie przeszkadzało im to wydawać w masowych nakładach Manifestu, mówiąc tylko, że na tę formę ustroju przyjdzie czas potem. Pewnie sami technokratyczni komuniści wzdrygali się na myśl o tym, co by było, gdyby… poszli na całość.

Dzisiejsze czasy

Wydawało się, że dążenie do acywilizacji skończyło się wraz z upadkiem Muru Berlińskiego, ale to nieprawda. To, że tu, w Polsce i na wschód od Łaby myślano błędnie, wiedzieli pewnie niektórzy przedstawiciele myśli zachodniej, baczni obserwatorzy kształtowania się i burzenia cywilizacji. Przed nowymi zagrożeniami przestrzegał np. Jan Paweł II, ale zwolennicy antyspołecznych utopii od początku zadbali o to, by głosy ostrzegawcze nie były dobrze słyszalne, a jeżeli nawet, to by ich przekaz maksymalnie zniekształcić. W wypadku papieża Polaka to zniekształcanie czy spłycanie jego ostrzeżeń oddaje hasło „kremówki tak – encykliki nie”. Do nowego starcia zwolennicy tradycyjnej, budowanej od wielu stuleci cywilizacji stanęli więc słabo przygotowani – o tym m.in. pisałem w majowym „Kurierze WNET”.

W wyniku braku mediów i bystrych intelektualistów, którzy mogliby społeczeństwo ostrzec, oraz bezradnego w istocie systemu edukacji, nowa lewica zbudowała swą narrację stopniowo, krok po kroku, i dopiero teraz można zobaczyć w całej krasie jej strategię.

Skoro nie powiodło się stworzenie z proletariatu forpoczty rewolucji, zresztą w ostatnich czasach szybkiego rozwoju technologicznego klasa ta znakomicie się dekonstruuje, to tej forpoczty trzeba poszukać gdzie indziej. Już w XIX wieku niektórzy rewolucjoniści kwestionowali fakt dowartościowywania przez marksizm klasy pracującej. W końcu rewolucja nie miała klas umacniać, lecz je znieść. Teraz więc, po klęsce rewolucyjnego eksperymentu w wieku XX, trzeba było spróbować inaczej. Na pozór jeszcze dziwniej i bardziej irracjonalnie. Fakt jest jednak taki, że coś, co wydaje się na początku dziwaczne, z czasem nie budzi gwałtownej reakcji. Użyto więc do rewolucji mniejszości seksualnych i ludzi zbuntowanych wobec własnej płci, w tym feministek. Pytanie: dlaczego? Bo wśród nich najlepiej znaleźć niepogodzonych z obowiązującym porządkiem, takich, którym się wydaje, że świat jest niesprawiedliwy i nie akceptuje tego lub owego. Początkowo chodziło o zwykły homoseksualizm, który w różnych krajach Zachodu traktowany był różnie.

W komunistycznej Polsce nie był penalizowany, lecz w sferze społecznej i mainstreamie raczej wyśmiewany. Jeszcze w filmie Rozmowy kontrolowane, nakręconym kilka lat po upadku systemu, znajdziemy uważaną za kultową scenę, gdzie oficer, chyba MO, wieczorną porą idzie wyrzucić śmieci i w okolicach śmietnika zastaje szamoczących się Stanisława Tyma i Krzysztofa Kowalewskiego. Każe im się rozejść, po czym słyszy z okna bloku zapytanie szanownej małżonki: „Heniu, co tam, chuligany?”, na co odpowiada dość obojętnie: „Nie, pedały jakieś”. Dziś chyba taka scena nie przeszłaby w kinematografii mainstreamowej, a gdyby nawet, to wrzawa wokół niej zablokowałaby emisję filmu. To jeden z owoców rewolucji. Jest ich jednak więcej. „Miesiąc dumy LGBT” – inicjatywa, o której niektórzy, a może nawet większość z nas dowiedziała się w tym roku, jest czymś dodatkowo szokującym, a jednocześnie symbolicznym. Nie chodzi tu bowiem o owe filmowe „pedały”, lecz o znacznie większy obszar zjawisk.

To już nie homoseksualiści przedstawiają swoje społeczne postulaty, jakiekolwiek by one były, lecz różnorakie, nazwijmy je, orientacje chcą być dumne z tego, czym są, i stan ten prezentować, pouczając nas wszystkich nie tylko o konieczności ich tolerowania, ale wręcz afirmacji ich skłonności i patrzenia na świat.

Omawianie tych grup zajęłoby trochę miejsca i nie wiem, czy warto to robić, ale na pewno trzeba zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądało społeczeństwo afirmujące transseksualistów, ludzi lubiących przebierać się w ubrania płci przeciwnej czy za zwierzęta, w którym swe preferencje bez żenady będą realizować zoofile, pedofile, miłośnicy orgii czy ludzie o skłonnościach, których nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Do tego należy dołączyć klasyczne, wspomniane feministki, walczące z opresyjnym społeczeństwem, a szczególnie z Kościołem, który głosi, że Bóg powołał kobietę jako zdolną do rodzenia dzieci. Gdyby nie to, że rzeczy te dzieją się naprawdę, można by powiedzieć, że mamy do czynienia z jakimś teatrem absurdu, który ma być śmieszny. Powie ktoś, że na tradycyjne społeczeństwo to nie działa, ale medialne kampanie, a szczególnie szkoła, która może wkrótce stać się miejscem promocji antycywilizacji, mogą ten stan zmienić.

Jak daleko proces ów zaszedł, pokazuje fala nienawiści, jaką medialnie wylano na polski Kościół po wypowiedzi arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, a potem biskupów, którzy stanęli po jego stronie. Pamiętajmy, że mieliśmy i pewnie nadal mamy do czynienia z próbą penalizacji takich głosów, które nie są niczym innym, jak filozoficzną odpowiedzią na postępy LGBT w Polsce. Pytanie, czy władza polityczna w bliższej czy też dalszej przyszłości uzna jakąkolwiek polemikę z postulatami ideologii LGBT za przestępstwo, pozostaje otwarte. Przypadek pracownika jednej z sieci sklepów, zwolnionego za niechętne stanowisko wobec promocji tej ideologii, który uzasadniając swoje zdanie, posłużył się cytatem z Biblii, jest tu znamienny. Jeżeli do tego dodać głosy niektórych mediów i tzw. autorytetów, w tym niestety częściowo takich, które uważają się za katolickie, to rzecz jest niepokojąca. Jestem przekonany, że pracownik ów nie zostanie do pracy przywrócony, a proces sądowy w tej kwestii stopniowo będzie znikał z debaty publicznej i nikt nie wspomni, że „opinia publiczna chciałaby wiedzieć”. Przypadków takich jest więcej i wyglądają one na początek prześladowań ludzi za przekonania, w tym szczególnie religijne.

Lewica

Dawna lewica, szczególnie ta państwowa, nie przepadała za homoseksualizmem, o czym wspomniałem powyżej. Tym bardziej ciekawy jest dzisiejszy sojusz ludzi pokroju Leszka Millera i Roberta Biedronia. Nastąpiło w tym względzie znakomite przewartościowanie stanowisk. Z jednej strony na pewno koniunkturalne, z drugiej jednak polityczne i światopoglądowe. Skoro celem każdej rewolucyjnej lewicy było i jest zniszczenie tradycyjnego społeczeństwa, to mamy tu do czynienia ze zwykłą zmianą narzędzi i niczym więcej. Pytanie: czy istniała jakaś inna lewica, do której można by się odwołać, próbując pokazać, że nie o LGBT w niej chodzi?

Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście pozytywna. W Polsce byli ludzie lewicy, którzy kierowali się przede wszystkim wrażliwością socjalną, chcieli sprawiedliwego ładu prawnego i bardziej przyjaznej warstwom uboższym dystrybucji dóbr, po prostu za najważniejszy cel mieli to, by biedni byli mniej biedni, a bogaci nieco mniej bogaci. W łonie myśli lewicowej mieliśmy do czynienia z aktywnością spółdzielczą i gospodarczą, były tam rzeczy ciekawe i godne czytania, a może i wcielania w życie społeczne. Nie zawsze bowiem musimy być skazani na dychotomię prawica – lewica. Wszak najważniejsze jest dobro wspólne. Tyle tylko, że dziś w debacie publicznej takiej lewicy chyba już nie ma albo pojawia się tu i ówdzie punktowo.

Myśl lewicowa została „pożarta” przez rewolucję społeczną, stąd stoimy nie przed perspektywą dialogu, a starcia cywilizacyjnego. Dokonującego się zarówno na ulicy, jak i w salonach.

To drugie miejsce dla współczesnych lewicowców wydaje się mimo wszystko przyjaźniejsze. Ryszard Kalisz jadący na platformie podczas „parady równości” jest mniej wiarygodny niż w studio telewizyjnym, gdzie przy pomocy mniej lub bardziej życzliwego dziennikarza może snuć wizję postulatów środowisk mniejszości obyczajowych. Tak jak zupełnie „niesceniczna” stała się posłanka Joanna Scheuring-Wielgus wykrzykująca kilka lat temu swe słynne „Dość dyktatury kobiet!” na antyaborcyjnej manifestacji. Mimo wszystko media mogą więcej. Można udawać, że manifestacje LGBT czy manify feministyczne przyciągają dzikie tłumy, ale wyborców liczy się naprawdę w miliony. Część z nich nie wie w ogóle, o co w tym skrócie chodzi, a gdyby się dowiedzieli, to zareagowaliby jak staruszka w filmie Vabank 2, kiedy zapytano ją, czy w mieszkaniu przebywał Murzyn z psem – przeżegnała się i odpowiedziała przerażona: „Pod jednym dachem z antychrystem?!”.

Propagandę trzeba więc sączyć powoli, racjonalizując ją, posługując się różnymi argumentami, w tym odwołując się do chrześcijaństwa, które nagle okazuje się być w ustach lewicowych polityków i publicystów religią szacunku, oczywiście tylko w określonych okolicznościach.

W studiu telewizyjnym można spokojnie wiele rzeczy pokazać fajniej, kandydat na takie czy inne stanowisko może sobie przygotować ładną mowę i ogólnie przecież może być ładny, bo polityka musi być elegancko opakowana. Każdy, kto zauważy w niej rysy i będzie chciał drążyć problem albo przestawić dyskurs na inne tory, może nagle okazać się wrogiem publicznym. Zresztą zestaw tematów podejmowanych w części mediów został tak skrojony, by rzeczy ważne, w tym także różne ciekawe gospodarcze pomysły lewicy, nie znalazły się w tej przestrzeni.

Lewica wraz ze zmianą siły przewodniej rewolucji zmieniła bowiem optykę – niegdysiejszego robociarza zastąpił ładny, jak wspomniałem, pan w garniturze, a za nim kroczy dumnie, również wspomniany wyżej, osobnik z piórkiem w tyłku. Ekonomicznie ludzie ci są chyba dobrze sytuowani albo też sprawami finansów nie interesują się w ogóle. Tematy ważne zostały zastąpione przez kwestie tu opisywane, ale też i przez ideologicznie postrzegany problem globalnego ocieplenia, wyrębu lasów w Brazylii, konieczności zmniejszenia spożycia mięsa przez populację naszego kraju, obowiązku zmniejszenia wydobycia węgla i zastąpienia tego surowca źródłami ekologicznymi. Każdy z tych, zestawionych tu przypadkowo problemów jakiś sens ma o tyle, że w zderzeniu z polityczną rzeczywistością tworzy miszmasz, z którego w żaden sposób nie wyłania się interes narodowy. Grupa tematów wsparta przez wrzutki socjalne powoduje, że obywatel całkowicie traci orientację w rzeczywistości.

Dialog

Tak naprawdę debaty społecznej na tematy ważne nie ma i nie będzie. Nie ma bowiem punktu stycznego pomiędzy postulatami prezentowanymi przez zwolenników LGBT a wartościami chrześcijańskimi w klasycznym rozumieniu.

Nie ma pośredniego rozwiązania między tymi, którzy głoszą, że kobieta w ciąży jest jedną osobą, choć posiada cztery ręce, dwie głowy i dwa serca, w związku z tym część owych organów może po prosu usunąć, a tymi, którzy – zresztą zgodnie z medycznym stanem wiedzy – uznają tu istnienie dwóch osób mających prawo do życia. Wbrew nazwie, kompromis aborcyjny jest w istocie tylko konsensusem, czyli zgodą na zabicie określonej grupy, której nie dano szansy. Nie można też chyba znaleźć żadnego wspólnego punktu między zwolennikami twierdzenia, iż małżeństwem jest związek kobiety i mężczyzny, a tymi, którzy temu przeczą, a najchętniej chyba ową instytucję znieśliby ze szczętem. Nie znam się na tyle na myśli współczesnej lewicy, by z całą pewnością to wiedzieć, ale jestem przekonany, że w niektórych kręgach takie pomysły istnieją. Trudno jest dialogować z nurtem prowadzącym do atomizacji i anarchizacji życia, a w dalszej perspektywie do unicestwienia gatunku ludzkiego. Jeżeli bowiem część lewicowych aktywistów wprost postuluje zaniechanie przez kobiety rodzenia dzieci w imię „ratowania planety”, to gdyby ten postulat przeprowadzić prawnie, jak to częściowo dzieje się w Chinach od wielu lat, to prędzej czy później musi nastąpić koniec.

Zmiecenie z ziemi człowieka jest mało skrywanych hasłem części środowisk anarchistyczno-rewolucyjnych. Cały propagowany w różnym stopniu nihilizm świadczy o tym dobitnie. Nihilista europejski, czy ogólnie ten żyjący w liberalnym świecie Zachodu, ma jednak pewien problem – nie wszyscy podporządkowują się owym katastrofalnym paradygmatom równie łatwo. Owszem, ci żyjący w dobrobycie, którzy odrzucili wiarę w Boga i ład społeczny – tak, ale na świecie stanowią oni mniejszość. Większość populacji ludzkiej żyje na południe i wschód od Morza Śródziemnego i – mimo katastrof humanitarnych, wojen, głodu i innych dotkliwych problemów tamtych części świata – jest całkiem liczna. Problem religii muzułmańskiej, która na krótką metę posłużyła rewolucji do budowania świata multikulturalnego, okazał się głębszy, niż się wydawało. Europę rozbrojono mentalnie, a reszty świata jeszcze nie. Sytuacja przypomina tę z końca czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy Rzymianie stali się bierni wobec nadchodzącej klęski. Analogia ta jest nadzwyczaj często używana ze względu na trafność właśnie.

Problem więc jest globalny. Cywilizacje bowiem dążą do globalności, każda chce być zwycięska; być może tak samo dzieje się ze stanem acywilizacyjnym. Jest jakiś fenomen ludzkiej myśli, który coś takiego konstruuje i realizuje w praktyce. Pytanie, dlaczego człowiek nienawidzi sam siebie, jest bardzo złożone. Jako człowiek wierzący mam na to zadowalającą odpowiedź:

Bóg stworzył świat i uznał go za dobry, a Przeciwnik chce w tym miejscu widzieć coś dokładnie odwrotnego. Na pewno musi zacząć od człowieka. Nie wiem, co na to niewierzący.

Pewnie trudno by nam się dyskutowało, ale i wielu z nich chciałoby żyć w rodzinach i wychowywać dzieci, które z kolei chodziłyby do szkół, gdzie poznawałyby reguły dobrego postępowania. Rzeczy oczywiste nie są aż tak zależne od tego, czy się wierzy w Boga, czy nie.

Byśmy mogli żyć, musimy się dogadać co do kształtu świata, a nie da się tego zrobić z dżentelmenem przebranym za psa czy też brodatym wielkoludem uważanym w swoim środowisku za sześcioletnią dziewczynkę. Dialog musi mieć jakieś podstawy. Ideologie natomiast, często głoszące twierdzenia a priori, wypracowały je sobie na własny użytek i ani na krok nie są skłonne ustąpić, czego zresztą i zwolennikom łacińskiej cywilizacji życzę. W każdym razie – idą trudne czasy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Cywilizacja – lewica – dialog” można przeczytać na s. 13 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Cywilizacja – lewica – dialog” na s. 13 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Papież Franciszek, ustalenia synodu amazońskiego, Pachamama i my / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Musimy bardzo intensywnie modlić się za naszych kapłanów. Żarliwie modlić się o łaskę wiary dla nich. Zamiast komentować ich nowy samochód, zamiłowanie do hazardu lub niezbyt czyste życie.

Cały mój kościół parafialny modlił się ostatniej niedzieli o światło Ducha Świętego dla papieża Franciszka. Po zakończonym synodzie amazońskim, po zamieszaniu z Pachamamą i innymi pogańskimi figurkami (wniesionymi do rzymskiego kościoła, a potem z niego wyrzuconymi przez dzielnych katolików), ksiądz proboszcz uznał, że taka dodatkowa modlitwa jest ze wszech miar wskazana.

My, chrześcijanie wszelkich obrządków, nie możemy otaczać się żadnymi pogańskimi figurami i symbolami obcej wiary. Nie możemy ich trzymać w świątyniach i własnych domach. Nie możemy także odprawiać guseł i zabobonów pod rygorem złamania 1. przykazania Dekalogu, najważniejszego przykazania naszej wiary. Bo to Pan Bóg – stwórca tego świata i człowieka – jest najważniejszy.

Był czas w moim życiu, gdy niewiele sobie z tego robiłem, koncentrując się tylko i wyłącznie na społecznym znaczeniu religii, na 7 przykazaniach z II tablicy. Ale po łasce nawrócenia, jakie mi było dane przeżyć, zrozumiałem znaczenie 3 boskich przykazań z I tablicy. I to, że bez ich stosowania w życiu te 7 z II może bardzo łatwo zostać wypłukane z treści. Jak skarpeta, z której zostaje tylko osnowa. I chociaż dalej zakładamy ją na stopę, już nie chroni przed zimnem.

Zrozumiałem, że 1.przykazanie jest najważniejsze. I dlatego pewnego jesiennego poranka wyniosłem z domu, połamałem i wyrzuciłem daleko precz wszechwidzące oko boga Re. Nie przeze mnie zresztą wniesione. Zrozumiałem, że nie jest to jedynie ładny wisiorek, pamiątka z Egiptu, nic wielkiego – ale straszne w skutkach złamanie podstawowego przykazania naszej wiary: nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. A zaraz potem skończyło się moje 17-letnie małżeństwo.

W międzyczasie nie otrzymałem najmniejszej pomocy od instytucji kościelnych i księży, do których się o nią zwróciłem. I zostałem potraktowany jak wariat, który bełkocze coś o wierze, zamiast ratować za wszelką cenę swoje małżeństwo. To było dla mnie niesamowite doświadczenie, chyba najcenniejsze w dotychczasowym życiu. Zrozumiałem, że musimy bardzo intensywnie modlić się za naszych kapłanów. Żarliwie modlić się o łaskę wiary dla nich. Zamiast komentować ich nowy samochód, zamiłowanie do hazardu lub niezbyt czyste życie.

Zrozumiałem wreszcie, że tak zwane dobro społeczne zwyciężyło wśród kleru, a przynajmniej w jego ogromnej części. Zwyciężyła II tablica Mojżeszowa, a I została sprowadzona do rangi symbolu. Do prywatnej sprawy każdego człowieka, o której nawet nie wypada dyskutować. Bo to poniżej poziomu człowieka kulturalnego z początku XXI wieku.

Oczywiście, że nie dałem za wygraną. W nagrodę udało mi się spotkać wierzącego księdza. Wierzącego w Jedynego Boga i dostrzegającego działanie szatana – osobowego zła. Bardzo mi pomógł. I poprosił zarazem, żebym nie miał pretensji do spotkanych wcześniej dominikanów i jezuitów, bo też chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak. Bo nie rozumieli, na czym chrześcijańska pomoc duchowa powinna polegać. Nie musiał, bo już o tym w akcie nawrócenia zostałem powiadomiony.

Wróćmy do tu i teraz.

Niepokojące i mało chrześcijańskie są komentarze „prawdziwych” katolików oskarżających papieża Franciszka o odejście od chrześcijańskiej wiary. Większość z nich ma w swoim bagażu mało dogmatyczne życie. A przecież, zgodnie ze wskazaniem świętego Pawła, ważne jest nie co, ale kto mówi. Strzeżmy się zatem wilków w owczej skórze. I pamiętajmy, że doskonałe kłamstwo tylko minimalnie różni się od prawdy.

A co, jako chrześcijanie, powinniśmy zrobić?

Powinniśmy użyć nie miecza, który przecież w swojej osobistej obronie odrzucił nasz Zbawiciel, ale modlitwy.

Po pierwsze, za biskupa Rzymu i głowę Kościoła katolickiego papieża Franciszka. O to, żeby Duch Święty pozwolił mu znaleźć najlepszą drogę dla Kościoła w obecnych czasach.

Po drugie, za naszych kapłanów – o prawdziwą wiarę objawioną w Dziesięciu Przykazaniach i nauce Jezusa Chrystusa.

Po trzecie, o łaskę wiary dla nas samych. O to, żebyśmy nie ulegali nowoczesnym gusłom i pokusom, i żebyśmy nie bali się oskarżeń o śmieszność. I nie wstydzili się naszych przykazań, gdy inni wróżą przy nas z fusów kawy. Ale śmiało głosili Ewangelię.

Wreszcie pomódlmy się też za naszych nieprzyjaciół, odróżniając dziecko boże w nich od skłonności do grzechu. Skłonności nieobcej przecież nam samym.

Na koniec, nie martwmy się aż tak bardzo o ziemski los Kościoła. Naszą uwagę skoncentrujmy bardziej na naszym życiu i naszym zbawieniu. Całą resztę ufnie pozostawmy Panu Bogu. Amen.

Jan A. Kowalski

Chińczycy harcują w Australii, a Rosjanie w Peru. Politycy różnych nacji i opcji robią kariery za ich pieniądze

Minister Sikorski, wracając z sesji ONZ, zatrzymał się w Peru, a premier Tusk kupił czapkę w Peru. Nieliczni w Polsce wiedzą, że Peru jest ważnym centrum operacji KGB na obie Ameryki i nie tylko.

Jan Martini

Kiedyś wyczytałem w amerykańskiej prasie, że w Australii zmieniono przepisy dotyczące finansowania partii politycznych. Autor alarmował, że teraz będzie można wpompować miliony dolarów poza ewidencją.

(…) I rzeczywiście – wybory niespodziewanie wygrał skrajny lewicowiec Kevin Rudd. Po 8 latach rządów konserwatywnych, podczas których nastąpił wielki wzrost dobrobytu, taka radykalna wolta była kompletnym zaskoczeniem. Tłumaczono to długotrwałą suszą, która zmęczyła elektorat spragniony zmian.

Nowy premier wprawił w zachwyt wszystkich postępowców świata, mianując na ministra młodą kobietę (!) pochodzenia azjatyckiego (!!), a w dodatku „otwartą” lesbijkę (!!!). Natychmiast zaczęto też organizować wiece, przepraszając Aborygenów za niegodziwości ze strony białych. Wkrótce w „New York Times” pojawił się artykuł Nie traktować Chin jako wroga (to cytat premiera Australii ze spotkania z Obamą), w którym jest mowa o tym, że Chiny powinny być ważnym partnerem USA ze względu na swój potencjał ekonomiczny i demograficzny, pomimo „brzydkich postępków w przeszłości”. (…) można nie mieć wątpliwości, że w wyborze K. Rudda oprócz pogody zadziałały chińskie pieniądze. (…)

W siedzibie PO w Poznaniu mieścił się Honorowy Konsulat Peru. Minister Sikorski, wracając z sesji ONZ, zatrzymał się w Peru, a premier Tusk kupił czapkę w Peru. Nieliczni w Polsce wiedzą, że Peru jest ważnym centrum operacji KGB na obie Ameryki i nie tylko.

W 2009 roku „Miami Herald Tribune” zamieściła informację, że rosyjski wywiad wypłaca wynagrodzenia dla tysięcy swoich „usługodawców” właśnie w Peru. Unikają oni zostawiających ślad przelewów bankowych. Przyjeżdżają wśród wielotysięcznej rzeszy turystów (mogą sobie kupić włóczkową czapkę lub nie) i wyjeżdżają z nieokrągłą sumą 9999 $ (od 10 tysięcy trzeba zgłaszać przy przekraczaniu granicy USA). W Peru można sobie swobodnie pogadać i odebrać instrukcje z dala od wścibskich agentów kontrwywiadu. W artykule była mowa o pracowniku CIA skazanym na dożywocie za szpiegostwo dla KGB. Jego syn pobierał „świadczenia emerytalne”, regularnie podróżując do Peru. Amerykanie śledzili go od lat, by w końcu skazać za ukrywanie dochodów i nieścisłości podatkowe. Swoją drogą, imponuje rzetelność poczuwającego się do zobowiązań „płatnika” wobec „pracownika” raczej już nieprzydatnego…

Czas, kiedy Ameryka Łacińska była podwórkiem USA, dawno się skończył. Obecnie na 34 kraje regionu 25 kultywuje przyjaźń z byłym Związkiem Radzieckim i przynależy do „świata postępu”.

W dalszym ciągu jest to region, gdzie „nieaktualni” przywódcy państw i upadli „mężowie stanu” mogą znaleźć przystań na spokojną starość, pod warunkiem uprzedniego przetransferowania aktywów…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Chińczycy harcują w Australii, a Rosjanie w Peru” można przeczytać na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Chińczycy harcują w Australii, a Rosjanie w Peru” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wołczyk: Szef rządu katalońskiego stał na czele komanda terrorystycznego [VIDEO]

Małgorzata Wołczyk o wyborach w Hiszpanii i konserwatywno-liberalnej partii VOX, związkach katalońskich terrorystów z Generalitat i ekshumacji gen. Francisco Franco.

Małgorzata Wołczyk mówi o sytuacji w Hiszpanii, gdzie w niedzielę, po raz czwarty w ciągu ostatnich czterech lat,  odbędą się wybory parlamentarne. Przyczyną jest problem z wyłonieniem stabilnej koalicji rządowej. Zdaniem rozmówczyni Krzysztofa Skowrońskiego wygra socjaldemokracja. Na stanie się trzecią siłą polityczną w kraju ma szansę partia VOX, która przed ostatnimi wyborami wręcz nie istniała w przestrzeni publicznej. Partia VOX zyskuje na popularności ze względu na rzetelne podejście do chęci normalizacji sytuacji w kraju, a także porusza tematy tabu, które są wykluczone przez poprawność polityczną. Ta partia jest przeciwko ideologii gender, fundacjom feministycznym (pobierające miliony euro z budżetu państwa) i jest przeciwna aborcji (w Hiszpanii corocznie jest usuwane ponad 100 tys. ciąż). Tą formacją tworzą ludzie nieumoczeni w korupcję. Są to ludzie młodzi. Liderzy wszak mają dopiero ok. 40 lat. Sam jej lider Santiago Abascal ma 43 lata, przy czym od 20 lat pozostaje pod ochroną policji ze względu na zagrożenie, jakie grozi mu ze strony terrorystów z ETA, przeciwko którym zawsze występował. Wołczyk stwierdza, że partii VOX nie powinno się porównywać do polskiej Konfederacji, ani nazywać za hiszpańskimi mediami skrajną prawicą. Mówi, że różnice między tymi partiami są ogromne, a VOX jest konserwatywną partią o liberalnym programie gospodarczym, która unika etykietowania. W hiszpańskich mediach jednak skrajna lewica to po prostu lewica, a prawica to faszyści.

Dziennikarka przedstawia także obecną sytuację w Katalonii. Jak się okazuje, większość katalońskich partii mają rys lewicy komunistycznej. Katalończycy odwołują się do symboli rewolucji kubańskiej.

Wyszła sprawa podczas przesłuchań grup terrorystycznych, które wzniecały te zamieszki, u których znaleziono ładunki wybuchowe. Ich liderzy wprost mówili, że dostawali rozkazy od Generalitat, od prezydenta Torry. […] Szef rządu stał na czele komanda terrorystycznego.

Specjalistka ds. Hiszpanii stwierdza, że „Katalonia dąży do niepodległości drogą Słowenii”, tzn. nie oglądając się na skutki swych działań. W Katalonii dominują „niebywale postępowe partie, zgłaszające postulaty eutanazji, wypożyczania brzuchów”.

Tematem rozmowy jest także ekshumacja szczątków gen. Francisco Franco. Na pytanie, czy były protesty przeciwko przeniesieniu ciała generała z Doliny Poległych, Wołczyk stwierdza, że nie mogło być, bo „teren został otoczony policją”.

Był zakaz zgromadzeń modlitewnych na cmentarzu, żeby w świat poszedł obraz, że generał został sam, co jest nieprawdą. Dla Hiszpanów generał to taki Piłsudski, który ocalił Hiszpanię przed bolszewizacją. Lenin zakładał, że Hiszpania będzie drugim komunistycznym państwem w Europie. Mówi się, że partia socjalistyczna otrzymywała pieniądze z Moskwy do 1990 r.

Po śmierci dyktatora „zwolniono wszystkich profesorów powyżej 60. roku życia jak w Rosji bolszewickiej”. Służyło to operacji na pamięci Hiszpanów, by narzucić im wersję historii zgodną z poglądami lewicy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

12 księży koncelebrowało mszę św. w warszawskim więzieniu-muzeum w intencji beatyfikacji arcybiskupa Antoniego Baraniaka

Abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Nikogo nie zdradził. Wierzył, że Pan Bóg jest ponad wszystko.

Jolanta Hajdasz

Msza św. w więzieniu-muzeum na Rakowieckiej w Warszawie | Fot. J. Hajdasz

Podniosła atmosfera, kilkaset osób tłoczących się na dwóch piętrach w dawnym areszcie śledczym przy Rakowieckiej w Warszawie, poruszająca homilia abpa Marka Jędraszewskiego, śpiew Antoniny Krzysztoń i ta intencja – o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka. A wszystko to 26 września 2019 roku, w 66 rocznicę aresztowania Prymasa Stefana Wyszyńskiego i jego sekretarza, biskupa Antoniego Baraniaka.

Przy ołtarzu – dwunastu księży obok metropolity krakowskiego; m.in. ks. Stanisław Małkowski, o. Jerzy Garda, o. Stanisław Tasiemski, ks. Tomasz Trzaska i oczywiście ks. Jarosław Wąsowicz, salezjanin, który w tym miejscu już od czerwca sprawuje co miesiąc Mszę św. w tej intencji. Wśród uczestników m.in. Zofia Pilecka-Optułowicz, córka legendarnego rotmistrza Witolda Pileckiego, Michał Lorenc, wybitny muzyk i kompozytor, Jarosław Szarek, prezes IPN, Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, Sebastian Kaleta, poseł PiS, sekretarz stanu w ministerstwie sprawiedliwości, Jan Parys, były minister obrony narodowej, Paweł Piekarczyk, muzyk – i tylu innych z Poznania, Starogardu Gdańskiego, z Krakowa, Piły, Warszawy…

– Ostatnie lata pozwalają nam zrozumieć, że są sprawy, rzeczy i miejsca święte, którym trzeba przywrócić miarę, by codzienność nabrała właściwego kształtu.

Takim właśnie miejscem jest to więzienie, przesycone męczeństwem najbardziej szlachetnych bohaterów, synów i córek naszej ojczyzny. Miejsce nasiąknięte krwią, które musi wryć się w pamięć Polaków, by zrozumieli siebie i swoją odpowiedzialność za przeszłość i przyszłość – mówił w homilii abp Marek Jędraszewski, który w 1973 roku przyjął z rąk abpa Antoniego Baraniaka święcenia kapłańskie i który jest autorem wydanej 10 lat temu fundamentalnej dla przywracania pamięci o abpie Antonim Baraniaku publikacji pt. Teczki na Baraniaka. (…)

Arcybiskup podkreślił, że abp Antoni Baraniak nie opowiadał o cierpieniu, które spotkało go podczas pobytu w więzieniu. Kardynał Stefan Wyszyński dowiedział się o jego heroicznej postawie od innych więźniów. Metropolita krakowski wspomniał, że po opublikowaniu książki Teczki na Baraniaka spotkał swojego profesora, który jako jeden z nielicznych rozmawiał z abp. Antonim Baraniakiem na temat więzienia i dowiedział się, że był on m.in. przetrzymywany w ciemnym i wilgotnym karcerze, wyprowadzano go tylko po to, by podpisał tzw. lojalkę, czego nie uczynił. W więzieniu powtarzał sobie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. Miał poczucie osobistej godności, które chciał za wszelką cenę ratować. Ratując tę godność, ratował Prymasa, Kościół i Polskę – powiedział metropolita krakowski. Przypomniał, że abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: – Był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Do niczego się nie przyznał, nikogo nie zdradził. Wierzył, że ponad wszystko jest Pan Bóg.

Na koniec spotkania głos zabrał dyrektor muzeum, Jacek Pawłowicz:

– Msza św. z okazji tej rocznicy jest wyjątkowym wydarzeniem. Jest nas tu bardzo dużo. I myślę, że jest nas więcej, niż widzimy, bo wszyscy ci, którzy siedzieli w tych celach, tu cierpieli, byli mordowani, są dziś z nami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” można przeczytać na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bogatko: Lewicowy terroryzm jest tematem numer jeden w niemieckich mediach. W całym roku miały miejsce 222 zamachy

Jan Bogatko o lewicowym terroryzmie w Niemczech: niszczeniu mienia, atakach na policjantów i pracownicę firmy budowlanej i o reakcji władz niemieckich.

Jan Bogatko o dostrzeżeniu przez niemieckich polityków i media lewicowych ekstremistów. Bojówkarze bowiem atakują firmy budowlane. Czemu to robią? Lewicowe siły są rozeźlone, że budują one luksusowe domy. Nasz korespondent przedstawia ogromną liczbę zamachów w Niemczech.

Lewicowy terroryzm jest tematem numer jeden w mediach. Stawia policje na nogi […] To efekt wieloletniej tolerancji wobec lewicowych ekstremistów. Uważano ich za młodych ludzi, którzy walczą o lepszy świat.

Stwierdza, że w całym roku miały miejsce 222 zamachy. Lewacy wybijają szyby w oknach, niszczą samochody i atakują policjantów, z których już 19 odniosło rany. Jak podaje korespondent „lewacy usprawiedliwiają to tym, że policja pomagała w usuwaniu ludzi z nielegalnie przez nich zajmowanych budynków”. Ze strony związku zawodowego policji padają głosy, że „policjanci ryzykują swym życiem”. Celem ataków nie padają jednak tylko funkcjonariusze policji. Bogatko, opisuje bulwersujący przypadek ataku w lipskiej dzielnicy Connewitz na prokurentkę firmy zajmującej się handlem nieruchomościami, „trzy zamaskowane osoby weszły do jej mieszkania wieczorem i pobiły ją”.

Do zbadania sprawy ataków na firmy budowlane, jak ogłosił minister sprawiedliwości kraju Saksonia, powołano komisję specjalną (Sonderkomission). Jak dodaje korespondent, do ataków dochodzi również w Brandenburgii. Rząd federalny w oficjalnych wystąpieniach „wystawia sobie laurkę” udając, że wszystko będzie dobrze, choć CDU/CSU tracą w wyborach na rzecz lewicy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Relacja uczestnika I Marszu Życia Polski i Polaków w Oświęcimiu i uroczystości ku czci św. Maksymiliana Kolbego

Aby wnieść polskie flagi na teren obozu, organizator musiał negocjować z dyrekcją muzeum, jakby nie należało ono do Polski. Czyżby w dalszym ciągu obóz był w posiadaniu nazistów, którzy go wybudowali?

Andrzej Karczmarczyk

Zachęcony informacją o corocznie odbywających się uroczystościach na terenie niemieckiego obozu zagłady Auschwitz pod Oświęcimiem, związanych z męczeńską śmiercią św. Maksymiliana Kolbego, postanowiłem wziąć w nich udział. (…)

Wieczorem dotarłem do oratorium salezjańskiego w Oświęcimiu, z którego następnego dnia rano miała wyruszyć w marszu z różańcem grupa wiernych na Mszę do Auschwitz – miejsca uświęconego krwią w przeważającej części polskich obywateli. Marsz ten, pod nazwą Marsz Życia Polonii i Polaków, został zorganizowany – w tym roku po raz pierwszy – przez Witolda Gadowskiego przy współpracy z salezjanami.

Poranek dnia następnego przywitał nas deszczową pogodą, która nie przeszkodziła w uformowaniu się kolumny wiernych w liczbie około pięciu tysięcy osób (tyle zarejestrowało się u organizatora) i z różańcami w rękach, pod bacznym okiem przychylnej policji ruszyła w kierunku obozu.

Różaniec prowadzili podczas marszu ks. prof. Tadeusz Guz i ks. Stanisław Małkowski. Tradycyjnie co roku ulicami miasta przechodzą tego dnia pielgrzymi z kościoła Maksymiliana Kolbego na Osiedlu Chemików, a także pielgrzymka z kościoła franciszkanów w Harmężach. Wszyscy pielgrzymi utworzyli jedną kolumnę i połączyli się we wspólnej modlitwie, idąc na Mszę św. poświęconą uczczeniu 78 rocznicy narodzin dla Nieba św. Maksymiliana Marii Kolbego.

Fot. A. Karczmarczyk

Ołtarz polowy został ustawiony na placu apelowym obozu, w sąsiedztwie bloku 11, tego samego, w którym w celi głodowej 14 sierpnia 1941 roku zastrzykiem fenolu został zabity polski franciszkanin. Święty Maksymilian Maria Kolbe został wyniesiony na ołtarze w 1971 roku, a rok później odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Uchwałą Senatu Rzeczypospolitej Polskiej rok 2011 (70 rocznica śmierci) był rokiem Świętego, a za św. Janem Pawłem II dodatkowo został patronem trudnych czasów. Eucharystii przewodniczył metropolita krakowski arcybiskup Marek Jędraszewski, a wśród koncelebransów byli także arcybiskup Bambergu Ludwig Schick, biskup pomocniczy diecezji bielsko-żywieckiej bp Piotr Greger i bp Kazimierz Górny, były proboszcz parafii św. Maksymiliana w Oświęcimiu. (…) Na zakończenie uroczystości religijnych zgromadzeni wierni spontanicznie odśpiewali Hymn Polski i Rotę, po czym spokojnie rozeszli się.

Po mszy uczestnicy Marszu Życia Polonii i Polaków byli zaproszeni na teren oratorium, by tam wspólnie spędzić pozostałą część dnia. Organizatorzy przedsięwzięcia zapewnili nam w pierwszej kolejności smaczny posiłek, a potem oglądaliśmy występy zaproszonych artystów. (…) Następnego dnia, 15 sierpnia, odbył się kolejny marsz do miejsca zamordowania przez Niemców 140 000 Polaków, których upamiętnienia trudno doszukać się w miejscu ich kaźni. Ten dzień rozpoczął się Mszą św. w położonym obok Zakładu Salezjańskiego im. Księdza Bosko Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.

W przepięknych murach wypełnionych po brzegi uczestnikami, tak że trudno było znaleźć miejsce stojące, odbyła się Eucharystia celebrowana przez ks. prof. Tadeusza Guza, a po jej zakończeniu na ulicy przed sanktuarium uformowała się kolumna marszowa.

Tego dnia maszerujący nieśli biało-czerwone flagi na specjalnych drzewcach z rurek PCV (pod tym warunkiem dyrektor muzeum Auschwitz zezwolił nam na wejście z polskimi flagami na teren obozu).

Część uczestników była ubrana w czerwone lub białe koszulki specjalnie na tę okoliczność przygotowane przez organizatorów. Takie koszulki założyliby wszyscy, lecz nie spodziewano się tak wielkiej liczby uczestników: około 2 tysiące przedstawicieli Polonii z różnych zakątków świata i 3 tysiące Polaków z kraju – tyle było osób zarejestrowanych.

Jak się szacuje, około tysiąca osób, które dołączyły w czasie trwania marszu, nie zdążyło się zarejestrować.

Biało-czerwona fala maszerowała po ulicach Oświęcimia w kierunku miejsca pamięci pomordowanych przez oprawców niemieckich, czyli niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady. Przed bramą wejściową wszyscy uczestnicy zostali sprawdzeni – tak jak sprawdza się pasażerów na lotniskach – zanim pozwolono im wejść do środka. Procedury przy wejściu obowiązywały, mimo towarzyszącej marszowi licznej ochrony policji i firmy ochroniarskiej. Obowiązkiem tych służb było nie tylko zapewnienie bezpieczeństwa, lecz eliminacja ewentualnych prowokacyjnych zachowań uczestników marszu.

Fot. A. Karczmarczyk

Zdumiewające są procedury praktykowane przy wejściu, a szczególnie utrudnienia we wniesieniu przez uczestników zorganizowanej uroczystości polskich flag narodowych. Aby uzyskać pozwolenie na wniesienie polskich flag, organizator musiał negocjować z dyrekcją obozu, tak jakby nie była to instytucja polska. Czyżby w dalszym ciągu obóz był w posiadaniu nazistów, którzy go wybudowali? Uczestnicy marszu w spokoju i zadumie udali się pod Ścianę Straceń. Tam złożono symboliczną wiązankę kwiatów i zapalono znicz pamięci. Odśpiewano Hymn Polski i Rotę.

Po opuszczeniu obozu marsz został rozwiązany. Część uczestników podążyła do oratorium salezjańskiego, gdzie znów zastali atrakcyjny posiłek, w serdecznej atmosferze mogli wypocząć

Cały artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Zaprosił mnie św. Maksymilian Maria Kolbe” można przeczytać na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Zaprosił mnie św. Maksymilian Maria Kolbe” na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego