Adam i Ewa pośrednio przyczynili się do Bożego Narodzenia, a choinka symbolizuje rajskie drzewo poznania dobra i zła

Bombki przypominają o owocach zakazanych, a łańcuch wyobraża węża z Edenu. Lampki zapala się, aby pamiętać, że to Chrystus jest światłością świata. Gwiazda na szczycie wskazuje na gwiazdę betlejemską.

Barbara M. Czernecka

Pan Bóg w pierwszych trzech dniach oddzielał kolejno światło od ciemności, wody powietrzne od morskich oraz lądy od wód. Potem, w następnych trzech dniach, wypełniał ziemię światłem dziennym i nocnym, stworzeniami fruwającymi i pływającymi, i wszelkimi innymi istotami żywymi. Pośród nich szczególnie zostali wyróżnieni mężczyzna i kobieta, stworzeni szóstego dnia na obraz i podobieństwo Boże. Zostali oni pobłogosławieni, a jednocześnie powołani do zaludniania ziemi oraz panowania nad nią. (…)

Nazwanie pierwszej pary ludzi z hebrajskiego „Isz” oraz „Isza” oznacza w najprostszym tłumaczeniu męża i mężatkę. W opisie ich stworzenia ważna jest także wzmianka o tym, że człowiek opuszcza swoich rodziców i łączy się z żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Podkreślona jest też intymna nagość pierwszej pary małżeńskiej. Wreszcie – nabywa znaczenia owo drzewo z owocami poznania dobra i zła.

Kusiciel, wcześniej pozbawiony łask Bożych, z zazdrości wkrada się pod postacią węża do rajskiego ogrodu i podejmuje dialog z niewiastą. (…)

Kusiciel przekonuje Ewę o rzekomym nabyciu mądrości równej Stworzycielowi, jeśli tylko skosztuje się owocu z tego zakazanego drzewa poznania dobra i zła. Ewa daje posłuch szatanowi i namawia mężczyznę do zerwania owocu. I rzeczywiście pierwsi rodzice poznają zło. Dotąd znali tylko dobro.

Po wykroczeniu odczuwają wstyd ze swojej nagości i przepasują się liśćmi drzewa figowego. Jest to zresztą pierwsza roślina wymieniona z nazwy w Biblii. (…)

Fot. ze zbiorów autorki

Nadanie pierwszej kobiecie imienia Ewa podkreśla, że jest ona pramatką wszystkich ludzi, na których spadło dziedzictwo grzechu pierworodnego. W następstwie aktu nieposłuszeństwa Stwórcy, czyli grzechu pierworodnego, Adam i Ewa ponoszą konsekwencje utraty przyjaźni z Bogiem: zostają wygnani z Raju, a ich życie jest odtąd napiętnowane mozołem, cierpieniem i śmiercią. (…)

Opis wydarzeń biblijnych ma swoje odzwierciedlenie także w tradycji Świąt Bożego Narodzenia. Drzewo w większości religii i kultur jest utożsamiane z bóstwem i wszechświatem. Zielona choinka stała się dla chrześcijan symbolem narodzin Jezusa Chrystusa – źródła życia wiecznego. Stosowanie jej jako bożonarodzeniowej ozdoby zapoczątkowali Niemcy. Podobno ulubioną świąteczną czynnością Marcina Lutra było zapalanie na niej świeczek. Jednak pierwsze wzmianki o takim stroiku datuje się na wiek XVII. Rozpropagowali ją właśnie protestanci. Potem zwyczaj ten przejęły kolejne kraje Europy. W Polsce bożonarodzeniowe drzewko zastąpiło wcześniej stosowaną dekorację w postaci podłaźnika, zwanego także jutką lub wiechą.

Właśnie choinka jest symbolem biblijnego rajskiego drzewa poznania dobra i zła. Podobno Zbawiciel dokonał ziemskiego żywota dla odkupienia naszych win na krzyżu z drzewa iglastego – czarnej sosny.

Bombki na jodle, świerku czy sośnie przypominają o owocach zakazanych, a łańcuch wyobraża węża z Edenu. Lampki zapala się, aby pamiętać, że to właśnie Chrystus jest światłością świata. Gwiazda na szczycie wskazuje na gwiazdę betlejemską, prowadzącą do Dzieciątka Bożego Mędrców ze Wschodu.

Inne choinkowe i świąteczne ozdoby również są symbolami, np. orzechy – dobrobytu; dzwonki – dobrych nowin; jemioła – pojednania; anioły – opieki nad domostwem; jabłka – owoców rajskiego drzewa poznania dobra i zła. Bożonarodzeniowe drzewko ucieleśnia więc wiele z tego, co zostało zapoczątkowane w biblijnym Edenie.

Symbolizuje też poniekąd tęsknotę ludzi za utraconym Rajem. (…) Jezus stał się „nowym Adamem”, który istoty myślące wyzwolił z przekleństwa grzechu pierworodnego. Najświętsza Maryja Panna, Bogarodzica, naprawiła bowiem to, co zepsuła Ewa – pramatka ludzkości.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Adam i Ewa” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Adam i Ewa” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polacy mają wiele unikatowych świątecznych tradycji, takich jak łamanie się opłatkiem czy wolne miejsce przy stole

Skąd choinka przywędrowała do Polski? Kiedy śpiewano pierwsze kolędy? Dlaczego wieszamy jemiołę i umieszczamy sianko pod obrusem oraz dzielimy się opłatkiem?

 

Dr Krzysztof Jabłonka mówi o historycznym tle polskich tradycji bożonarodzeniowych. Okazuje się, iż pomimo wielu różnic, na przestrzeni wieków zachowały się elementy stałe:

Opłatek jest w zasadzie prawie wyłącznie nas. On się pojawia poza polską, ale zazwyczaj tam, gdzie mieszkają Polacy. Wielkie zdumienie wywoływało wśród środowiska niepolskiego, kiedy szliśmy z opłatkiem, chociażby na spotkaniu europejskim, kiedy tysiące europejczyków uczyło się czym on jest.

Choinka jako symbol świąt przywędrował do nas wraz z Sasami. Wcześniej wnosiło się do chaty snop żyta:

Stawiało się go w kącie, a najlepiej w czterech kątach, cztery rodzaje zboża. Miało to służyć lepszym plonom. Ozdabiano te kłosy kolorowymi papierkami. W pewnym momencie, najpierw w dworach to się pojawiło w XVIII wieku, później w XIX wieku w kościołach i domach, pojawiły się choinki.

Kolejną świąteczną tradycją jest śpiewanie kolęd. Najstarsza polska kolęda sięga XV w., lecz jak podejrzewa Krzysztof Jabłonka, śpiewano je od zawsze, natomiast w XV wieku pojawił się pierwszy zapis na ten temat:

Musiały być śpiewane już za Kazimierza Wielkiego. Przypuszczam, że przybyły one wraz z krucjatami […] Kiedy nasi pierwsi rodacy dotarli do ziemi świętej, gdzie śpiewało się pieśni ku powitaniu Chrystusa, to zwyczaj ten razem z nimi przywędrował do nas, a ponieważ pamięć ludzka jest ułomna, zaczęto wymyślać własne kolędy.

Kolędowanie jest najważniejszą rzeczą w domowej liturgii wigilijnej, drugą tradycją wymienianą przez gościa „Poranka WNET” jest pozostawianie wolnego miejsca przy stole:

To było oczekiwanie na tych, którzy albo byli emigrantami, albo zesłańcami. […] Pamiętano o tych, którzy z jakiegoś powodu, powstańczego,  syberyjskiego, czy emigracji zachodniej – nie ma.

Jemioła czy sianko pod obrusem wigilijnym zaś zostały przejęte z tradycji ludowych. Ponadto dr Jabłonka opowiada, skąd się wzięło przeświadczenie, że zwierzęta w wigilię mówią ludzkim głosem:

To pochodzi chyba z Grecji, zresztą ze zwierzętami dzielono się także opłatkiem. W rodzinach chłopskich był zwyczaj, że po kolędzie jeździł proboszcz wraz z organistą. Ten organista miał zawsze dla każdej chaty 3 opłatki, z czego trzeci był w buraczanym soku i z nim szło się do zwierząt. […] Uważano, że w tym momencie dostępują oni łaski bycia zwierzętami Bożymi.

Gość Poranka WNET tłumaczy także, dlaczego w Polsce wigilia jest dniem postnym, pomimo ogłoszenia przez kościół, że nie ma powodu do postu w wigilię.

Przypuszczam, że chodziło o bardzo prostą rzecz. Adwent jest czasem oczekiwania i wprowadzano w nim pewne zasady postne […] w związku z tym przyjęto, że ten, kto nie pościł cały adwent, to przynajmniej ten ostatni dzień powinno się pościć. […] Post jest zawsze wewnętrzną dyscypliną, on się powinien zaczynać i kończyć na wewnętrznym odrzuceniu, czego zewnętrznym wyrazem są właśnie pewne potrawy.

A.M.K.

Niezrównany drybler, który kiwał tak długo, aż okiwał samego siebie / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 66/2019

Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby przeprosił – któżby mu nie wybaczył? Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Bolek drybler

Andrzej Jarczewski

Gdy 15 listopada 1989 r. przed połączonymi izbami amerykańskiego Kongresu Lech Wałęsa zaczął od słów „My, Naród”, słuchaliśmy go ze wzruszeniem. Gdy po 30 latach skopiował te same słowa przed kilkunastoma członkami jakiejś podkomisji, zabrzmiało to jak żałosna farsa. 30 lat temu Wałęsa był dla Ameryki symbolem wielkiego ruchu społecznego. Dziś jest przegranym nikim.

O samym Wałęsie mamy kilka książek. Czyny i słowa zostały opisane należycie. W kontekście jego ostatnich występków warto jednak przyjrzeć się samym sobie: jak odbieraliśmy Wałęsę kiedyś, a jak teraz, i co się zmieniło.

Przypomnijmy sobie dowolny mecz futbolowy naszej ulubionej drużyny klubowej czy reprezentacyjnej. Oto nasz obrońca na własnym polu karnym niewyraźnie, tak jakby trochę, ale minimalnie, a może wcale nie… dotknął piłki ręką. Czy nasz sektor zażąda karnego? Absurd! To kibice drużyny przeciwnej zawyją: „RĘKA!!!”. W naszej części widowni zapanuje cisza. „Może sędzia nie zauważył?” – mamy nadzieję. Nikt nawet po cichu nie wspomni o ręce, bo zaraz by ciężko oberwał. Nawet nie wiemy, jak ciężko, bo któżby się odważył to przetestować. Po meczu, owszem, możemy dyskutować, ale nie w tej chwili!

Inny przykład z każdego meczu. Nasz napastnik zamarkował zwód w lewo, ale poszedł w prawo, zmylił bramkarza i strzelił gola. Czy oburzymy się na jego „nieetyczne” zachowanie? Oczywiście, że nie. Nawet gdy zawodnik przeciwnej drużyny oszuka naszego bramkarza, mamy pretensje tylko do naszej defensywy, a nie do przeciwnego ataku. Na tym właśnie polega futbol, boks i wszelkie sporty walki. Oszustwo jest tam cnotą!

Rozpatrzmy teraz ów pamiętny sierpień roku 1980 z punktu widzenia mieszkańca Śląska, Warszawy czy dowolnego innego miejsca w Polsce. Nie wiemy, co tam naprawdę w Gdańsku się dzieje. Nie wiemy, kto kogo fauluje i kto zagrywa czyją ręką. Ważne, że „nasi” jakoś tam walczą z „onymi”, a kapitanem „naszych” jest Lech Wałęsa. Słuchamy jego krótkich wystąpień i czujemy, że to jest zupełnie nowy język, nowy sposób docierania do Polaków z nowym przekazem. To było naprawdę dobre.

Teraz powiem coś, za co oberwę od bardziej surowych krytyków. Otóż mam przed sobą książkę „Historia przyznała nam rację”, czyli opowieść Joanny i Andrzeja Gwiazdów, zapisaną przez Remigiusza Okraskę i zredagowaną przez Agnieszkę Niewińską (2015). Świetna książka, polecam. Po każdej stronicy mogę potwierdzić: „tak, historia przyznała Wam rację”. Ale po chwili pojawia się refleksja.

To jednak dobrze, że głównym dryblerem w naszej drużynie był w roku 1980 właśnie Lech Wałęsa. Bo Andrzej Gwiazda jest zbyt jednoznaczny. Mówi precyzyjnie, żadnych ozdobników, żadnych niedopowiedzeń czy uników. Zawsze zależy mu na racji. A Wałęsę interesowało tylko zwycięstwo w każdym dryblingu. Cóż go obchodziła historyczna racja!

„Tak za tak – nie za nie, Bez światło-cienia” pisał Norwid. I to się znakomicie sprawdza w poezji romantycznej. W polityce coś jakby nieznakomicie. Tu się kiwa! Przypomnijmy sobie jeszcze własne mecze z dzieciństwa. Jeśli na placu zebrało się np. dziesięciu chłopaków, to było jasne, że gramy „pięciu na pięciu”. Cały problem polegał na ustaleniu „sprawiedliwego” składu, żeby po jednej stronie nie grali sami lepsi, a z drugiej słabsi, bo zaraz będzie 10:0 i nikomu nie będzie się chciało grać. Wybierało się więc najpierw dwóch kapitanów, a następnie każdy z nich miał prawo dobrać jednego zawodnika. Rzut monetą rozstrzygał, kto zaczyna. Następnie pierwszy kapitan wybierał zawodnika do swojej drużyny, potem drugi itd. W efekcie wyłaniały się dwa zespoły o mniej więcej równych siłach. Nieraz grało się w tym składzie wiele godzin, aż zapadły ciemności.

W czasie trwania meczu bezwzględnie obowiązywała solidarność zespołowa. Każdy starał się, żeby to jego drużyna wbiła gola, nawet jak już nie pamiętało się, ile jest i kto prowadzi. Jutro skład mógł być zupełnie inny. Codziennie obowiązywała inna meczowa solidarność. To samo widzimy w drużynach profesjonalnych. W jednym sezonie dany zawodnik gra w zespole A, w następnym w B i gdy dochodzi do meczu A przeciw B – wiosną strzela on do bramki jednego zespołu, a jesienią do bramki drugiego i nikt się temu nie dziwi.

Ale wróćmy do rozgrywek dziecięcych. Nie wszyscy lubili się poza boiskiem. Na każdym większym podwórku „rządził” jakiś przerośnięty chuligan, który bijał młodszych chłopców, zabierał im drugie śniadanie, tłukł szyby, rysował gwoździem lakier na samochodach itd. Wszyscy go unikali. Ale gdy zaczynaliśmy dobierać sobie zawodników do „naszej” piątki, najważniejsze było pozyskanie tego łobuza do „naszej” drużyny. Bo było jasne, że z nim wygramy, a bez niego przegramy.

Podobnie odbieram występy Wałęsy. W roku 1980 nikt nie pytał, skąd ten człowiek przychodzi, co ma na sumieniu i czy nie jest przypadkiem jakimś Bolkiem. Nie. Interesowało nas tylko to, że w ataku naszej drużyny mamy świetnego dryblera. Jeśli on tam trochę się rozpycha, jeśli ukradkiem zagra ręką lub kogoś sfauluje – no cóż, godzimy się; takie są reguły tej gry.

Gorzej, że sam Wałęsa uwierzył, ze jest najlepszym dryblerem na świecie. Że on wykiwa wszystkich. I kolegów, i „Solidarność”, i nawet bezpiekę.

Jestem przekonany, że TW Bolek w pewnym momencie urwał się swoim prowadzącym. Przeżył przemianę typu „z chłopa król”. Widział, jak rosła 10-milionowa „Solidarność” i od pewnego momentu grał już tylko na siebie. Nawet w stanie wojennym rozejrzał się po boisku i stwierdził, że nadal ma czym grać, że bezpieka go nie zabije ani nie zdekonspiruje, że ma całą Polskę za sobą i że zachodni świat go popiera. W takiej sytuacji nie opłacało się współpracować z SB w roli zwykłego agenta. Ta współpraca trwała nadal, ale już na bardziej równorzędnych zasadach. Nie było pewne, kto kogo w końcu wykiwa.

Wałęsa musiał znać – spopularyzowaną w Karnawale – historię Azefa, ale też Stalina i Hitlera, którzy początkowo służyli swoim policjom jako agenci w organizacjach antyrządowych, a później zorientowali się, że można łatwo wykorzystywać ludzką naiwność i piąć się po trupach swoich konkurentów z obydwu stron barykady. Bolek – jak wielu przed nim – był przede wszystkim dryblerem. Niezłym dryblerem. Wykiwał nawet samego siebie.

Dziesięciomilionowy związek naprawdę cieszył się, że mamy takiego przywódcę, który kiwa przeciwników. To było tak, jak na meczu. Nie zastanawiamy się, gdy nasz zawodnik strzeli bramkę przeciwnej drużynie. Klaszczemy i krzyczymy z radości, nawet wtedy, gdy coś nam się zdaje, że ten gol padł jakby ze spalonego. Później, gdy dowiadujemy się, że sędzia był kupiony, trochę nam mina rzednie, ale jeszcze to znosimy w milczeniu. Na końcu jednak okazuje się, że nie tylko sędzia, ale również nasz najlepszy drybler sprzedał mecz! Pozwolono mu zdobyć gola, ale tylko po to, żeby w przyszłości pogrążył nas w całych mistrzostwach.

Znamy dziś wielu agentów bezpieki, którzy wykazali się nadzwyczajną aktywnością w strukturach legalnej i podziemnej „Solidarności”. Chciałbym wierzyć, że większość z nich zrozumiała błędy swojej młodości i próbowała jakoś to odpracować, zrobić tak dużo dobrego, żeby z nawiązką wyrównać poprzednie zło. Być może to się komuś naprawdę udało. Ale z drugiej strony stali profesjonaliści, którzy byli przygotowani na chwiejność postawy swoich agentów i gromadzili dowody, by w razie czego mieć materiał do szantażu. Przypuszczam, że te dowody służą wrogom polskiej wolności do dziś.

Jakże nieliczni mieli tyle odwagi i prawości, by powiedzieć: „tak, w latach takich a takich składałem donosy na Józka, Staszka i Tadka. Jeżeli im zaszkodziłem – bardzo przepraszam i gotów jestem jakoś to odpracować. Ale wiedząc, że pełna rekompensata indywidualna jest niemożliwa, próbowałem działać na rzecz dobra wspólnego, robiąc to, tamto i owo. Udostępniam wszystkie dokumenty, zgromadzone w mojej sprawie przez bezpiekę i postaram się uzupełnić informacje, jeżeli coś wygląda niezrozumiale”.

Ilu polityków opublikowało podobne oświadczenie? Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby wyjaśnił rolę Wachowskiego, Cybuli i kilku innych, gdyby przeprosił za szkody, jakie wyrządził kolegom – któż by mu nie wybaczył? W czasie pełnienia prezydentury miał wszelkie możliwości. Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Zresztą to nie Wałęsa jest problemem, bo o jego sztuczkach każdy, kto chciał, mógł już dawno się dowiedzieć. Problemem jest to, że część publiczności wciąż bije pokłony przed zniedołężniałym dryblerem, choć wiemy, że korzystał on z dopingu, że brał pieniądze za szkodzenie swojej drużynie i że przez całe dziesięciolecia czerpał korzyści ze swojej zdrady.

Czy brawa bije mu drużyna polska? Coś widzę, że tłumek klakierów z każdym dniem, z każdym faulem, z każdym wygłupem rzednie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

750 tys. młodych Polaków nie uczy się i nie pracuje

Raport na temat nieaktywnych zawodowo, a przy tym nieuczących się Polaków w wieku od 15 do 29 lat przygotował Instytut Badań Strukturalnych. Polska nieznacznie przekracza średnią unijną.

NEET, od „Not in Education, Employment, or Training” to kategoria obejmująca osoby, które nie są uczniami/studentami, nie pracują ani nie są w trakcie praktyk zawodowych. W Polsce ponad 750 tys. osób, czyli 12% Polaków między 15 a 29 rokiem życia należy do tej kategorii. Jak podaje raport IBS, „70 proc. z nich to osoby bierne zawodowo, czyli takie, które nie poszukują zatrudnienia”. Więc niż 70 proc. nie jest zarejestrowana w urzędach pośrednictwa pracy.

Dwa razy więcej NEET-ów jest wśród młodych kobiet (16 proc.) niż wśród młodych mężczyzn. 80 proc. tych pierwszych nie stara się o zatrudnienie ze względu na „obowiązki rodzinne i opiekuńcze”.  W przypadku mężczyzn w 43 proc. NEET-ów nie szuka pracy ze względu na niepełnosprawność (u kobiet jest to 8 proc.). W celu ułatwienia wchodzenia tym ludziom na rynek pracy należałoby zdaniem twórców raportu podjąć takie działania jak:

Zwiększanie dostępności żłobków, przedszkoli … umożliwianie pracy w niepełnym wymiarze czasu, poprawa dostępności architektonicznej i transportu.

Dla porównania w 2016 r., jak podaje portal innpoland.pl, do kategorii NEET w 2016 r. zaliczał się co szósty człowiek w wieku 20-24 lata i co piąty w grupie 25-29. Także wtedy Polska była pod względem młodych NEET-ów nieco ponad średnią unijną.

A.P.

100 lat gminy Milanówek – audycja „Jesteśmy razem”

Spotkaliśmy się z Anną i Tadeuszem Kuldanek z Milanówka, laureatami nagrody australijskiej fundacji Polcul, którzy opowiedzieli nam o sobie, swojej rodzinie i historii tej gminy.

Co jest najważniejsze dla gości audycji?

„Należymy do pokolenia urodzonego w latach 50. Jesteśmy małżeństwem od 44 lat, a w Milanówku jest nasz wielopokoleniowy, rodzinny dom, taki „dom dusz”, pełen wspomnień o prababci, dziadkach, rodzicach, ale też i o nas samych.”

„Nasi synowie dawno już dorośli, mamy dwie wspaniałe synowe oraz troje kochanych wnuków. Kiedy zostaliśmy dziadkami, uznaliśmy, że to na nas spoczywa obowiązek przekazania wnukom nie tylko historii życia ich przodków, ale też wiedzy o naszym rodzinnym mieście.”

Pan Tadeusz jest autorem projektu Rodzinne Zakątki Pamięci. Stworzył w domu tzw. Zakątek Pamięci Rodzinnej. Oboje założyli Stowarzyszenie Pamięci Rodzinnej. Organizują rodzinne akcje patriotyczne. W ramach  Stowarzyszenia rozpoczęli promowanie lokalnych bohaterów Milanówka. Tworzą stałe i okresowe wystawy historii tego miasteczka, budują mini architektury historycznie ważnych a już nieistniejących lub zdegradowanych obiektów milanowskiej architektury. Oprowadzają wycieczki dla dorosłych i dzieci.

Pani Anna napisała „100-lat Gimnazjum i Liceum w Milanówku”,  a razem małżonkowie stworzyli Album „100 lat Gminy Milanówek”.

Otrzymali kilka nagród, m.in.najwyższe wyróżnienie milanowskie od Burmistrza tzw. statuetkę Liść Dębu, nagrodę Fundacji Polcul i inne wyróżnienia, jak np. podziękowanie od Min. Kultury, od Starosty itp.

Na końcu nitki, tak jak na jej początku, jest miłość. Bóg się rodzi! / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 66/2019

Nie wiem, czy pojawienie się pasmanterii w miejscu kantora jest znakiem czasu, reakcją na exposé premiera, czy przypadkowym zbiegiem okoliczności, ale wiem, że normalność stała się deficytowa.

Krzysztof Skowroński

Świat się zmienia. Dowód na to odkryłem przypadkiem. Zaparkowałem samochód na ulicy Zielnej w Warszawie, a tam w miejscu, gdzie był kantor wymiany walut, powstała pasmanteria.

Otworzyłem drzwi i zobaczyłem igły, nici, sznurówki, rajstopy, suwaki, maszynę do szycia i sympatyczną panią. Zamiast „dzień dobry” powiedziałem: – O, normalny sklep! Po chwili drzwi otworzył mój kolega i powiedział dokładnie to samo.

Normalne, swojskie, prywatne i potrzebne. Natychmiast zdjąłem kurtkę i poprosiłem o naprawienie suwaka, którego nie miałem czasu naprawić przez cały rok. I okazało się to możliwe.

Wróciłem do radia i zacząłem pisać wstępniak. Wędrowałem po gruzach cywilizacji europejskiej, rozprawiałem się z ideologiami, ratowałem krzyż w Sejmie. Wtem zadzwonił telefon. Kolega przypomniał mi, że zostawiłem kurtkę, sklep zamykają i albo odbiorę ją zaraz, albo wrócę do domu bez niej. Pobiegłem więc do sklepu i tam pomyślałem, że jest znacznie lepsze i bardziej twórcze zajęcie niż zastanawianie się nad tym, dlaczego parlament europejski uchwalił alarm klimatyczny, a pan Szwed w laudacji noblowskiej powiedział o Polsce, że jest krajem kolonialnym i antysemickim. Kupiłem sobie igły, nici, naparstek i postanowiłem przyszyć do koszuli guzik. Mam świadomość, że to nie jest żadne wielkie wyzwanie, że już ktoś tego dokonał przede mną, ale jednak, jak się coś robi pierwszy raz, pewne emocje są zrozumiałe. Trzeba przecież skoordynować tyle czynności: przygotować warsztat, zapalić odpowiednie światło, nawlec igłę, znaleźć koszulę bez guzika i guzik bez koszuli. Tyle know-how, a tu żadnej instrukcji.

Z radością pomyślałem o momencie, kiedy usiądę z igłą i nitką, bo cała ta operacja ma jeszcze jeden aspekt. Przyszywanie guzika jest czynnością indywidualną. A jest okres przedświąteczny, czyli taki, w którym normalny człowiek nie ma na nic czasu. Biega z jednego miejsca na drugie, robi bilanse i podsumowania, dzieli się opłatkiem z tymi, których zna, i z tymi, których nie zna. A igła i nitka, przynajmniej taką mam nadzieję, może dać usprawiedliwienie dla chwili wytchnienia. Przecież jak ktoś szyje i do tego debiutuje, to musi się nauczyć, skoncentrować, przejść przez jakiś moment wyciszenia. Tak jak mistrz świata w boksie siedzi z zamkniętymi oczami sam w pomieszczeniu i czeka, tak człowiek z nitką też może czekać.

Zanim nastąpi ten moment, kiedy igłę nawlecze nitką, kiedy wykona pierwszy ruch, musi dokładnie i precyzyjnie wiedzieć, co po nim nastąpi. Za tym szyciem stoją przecież miliony lat powolnej ewolucji. Kopyto musiało się zmienić w dłoń, a umysł musiał do szycia dojrzeć.

Tak to sobie wyobrażam, zamykam się w pokoju i przyszywam, a to przyszywanie trwa tak długo, aż skończy się nitka.

Nie wiem, czy pojawienie się pasmanterii w miejscu kantora jest znakiem czasu, reakcją na exposé premiera, czy przypadkowym zbiegiem okoliczności, ale wiem, że normalność stała się deficytowa; że wolę igłę z nitką niż myśli Franka Timmermansa, ale i jemu życzę spokojnych świąt, a Państwu, żeby ta wojna pozycyjna, która trawi zagubioną Europę, wreszcie się zakończyła, bo inaczej dojdzie – jak to powiedział profesor Andrzej Nowak – do samobójstwa ludzkości.

Ale my wiemy, że na końcu nitki, tak jak na jej początku, jest miłość. Bóg się rodzi!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi…”. Opis ikony odnalezionej w starej kamienicy

Możliwe, że obraz pochodzi z roku 1782, na który prawdopodobnie wskazują cyfry przy sygnaturze. O jej osiemnastowiecznym rodowodzie świadczą także typowe dla tej epoki fryzury namalowanych postaci.

Barbara Maria Czernecka

Fot. z archiwum Autorki

Tytułowy cytat pochodzi z biblijnej Księgi Hioba. Jej tematyką jest cierpienie człowieka, którego zupełnie niezasłużenie dotknęła cała seria nieszczęść: w jednym dniu zginęły wszystkie jego dzieci, utracił cały majątek i jeszcze okazało się, że choruje na nieuleczalny wtedy i zaraźliwy trąd. Jego przyjaciele wprawdzie żałowali go, ale doszukiwali się przyczyn cierpienia w grzesznym postępku, za który rzekomo został tak okrutnie ukarany. On zaś czuł się całkowicie niewinny. Bogobojny Hiob jednak nie zwątpił i żył nadzieją na sprawiedliwość samego Pana Boga. Jego poetyczny dialog z przyjaciółmi dotyczy zwłaszcza postępowania moralnego.

Ostatecznie niewzruszona wiara Hioba pozwoliła mu w cierpieniu poznać Boga twarzą w twarz, a do tego nie tylko odzyskał zdrowie, ale wcześniej utracony majątek został mu zwrócony w dwójnasób. Urodziło mu się także nowych siedmiu synów i trzy córki. Umarł spełniony, w wieku stu czterdziestu lat, doczekawszy się potomków w czwartym pokoleniu.

Aby w pełni zrozumieć tę księgę, trzeba ją całą przeczytać, bowiem tak krótkie streszczenie nie oddaje nawet małej części głoszonej w niej prawdy o Opatrzności Bożej. Do jej rozważania zaś skłonić może obraz, przedstawiający oczekujące zbawienia dusze czyśćcowe.

Jest to ponad dwuwiekowa ikona. Możliwe, że pochodzi z roku 1782, na który prawdopodobnie wskazują cyfry przy sygnaturze. O jej osiemnastowiecznym rodowodzie świadczą także typowe dla tej epoki fryzury postaci. Obraz namalowano farbami olejnymi na desce z ramą o wymiarach 57/40 centymetrów. Odnaleziono ją w jednej z przeznaczonych do wyburzenia gliwickich kamienic, na której miejscu powstała później słynna deteeśka (Drogowa Trasa Średnicowa), wiodąca do Katowic. Ikona już została poddana renowacji.

Przedstawia cierpienia dusz pokutujących, dręczonych czyśćcowymi mękami wśród płomieni, których czerwień kontrastuje z łagodnym błękitem nieba i bielą obłoków. Dusze wyciągają w błaganiu ręce ku Chrystusowi, który wznosi się ponad nimi przybity do krzyża, a Jego krew, obficie cieknąca z ran, jest jedynym ratunkiem dla udręczonych.

Na obrazie umieszczono napisany po niemiecku, przytoczony w tytule fragment Księgi Hioba (Job 19).

Podczas listopadowych nabożeństw za zmarłych często cytuje się obficie właśnie ją. Dla dusz pokutujących czyściec jest stanem próby przed wejściem do wiecznego szczęścia. A my – jeszcze bytujący na ziemskim świecie – skutecznie możemy im dopomóc. W tym obrazie dusze czyśćcowe błagają nas o modlitwę bez doszukiwania się w nich grzechów.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi…” znajduje się na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi…” na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Po dwudziestu pięciu latach od zamknięcia anteny Andrzej Świdlicki wydał dzieło poświęcone dziejom Radia Wolna Europa

Do ponownego przemyślenia historia niezwykłych czasów, niezwykłego radia i niezwykłych ludzi. Tajniki zimnej wojny, ataki na Radio i jego współpracowników, dzieje prowokacji, podstępów i sabotaży.

Piotr Witt

Patrzę na to ogromne dzieło, a nawet czytam je w miarę wolnego czasu spojrzeniem świeżym, nie zamąconym znajomością rzeczy. Jak szeregowy, słabo zorientowany w przedmiocie czytelnik, a nie jak były komentator Radia Wolna Europa, którego materiały dla audycji Fakty, Wydarzenia, Opinie kolega Świdlicki odbierał wielokrotnie w monachijskim studio.

Czy Amerykanami, kiedy powoływali do życia Radio Wolna Europa, kierowały nietrudne do przeniknięcia rachuby polityczne? Czy też pragnęli odkupić się za konferencję trzech (a właściwie dwóch, gdyż Stalin świecił nieobecnością) w Casablance w styczniu ʼ43, kiedy wspólnie z Anglikami dzieląc Europę na strefy wpływów, skazali nas na pół wieku wegetacji w cieniu Łubianki i Rakowieckiej? (…)

Do mnie, do Paryża echa wydarzeń w redakcji monachijskiej docierały rzadko, najczęściej w szczątkowej i zdeformowanej formie. Byłem zbyt daleko, aby móc docenić ich znaczenie i poważniej się nimi przejąć. Zdzisława Najdera nigdy nie widziałem na oczy, Nowaka-Jeziorańskiego poznałem w SPATiF-ie w Warszawie; przedstawił mu mnie profesor Leszek Kołakowski. Lepiej znałem jego rodzinny dworek – Głuchy, sprzedany Andrzejowi Wajdzie. Marka Łatyńskiego widziałem tylko raz.

Co mówić! Komentator radiowy, pojawiający się przez kilka lat na antenie trzy razy dziennie, nie licząc powtórek – nigdy nie miałem w ręku mikrofonu. Moje komentarze przekazywałem telefonicznie z paryskiego mieszkania lub z budki telefonicznej. Dyrektora Andrzeja Krzeczunowicza wspominam wyłącznie jako ofiarodawcę historycznej fotografii wykonanej w 1920 roku w Wierbce u państwa Moesów. Figurują na niej gospodarze, panna Rucz – matka mego przyjaciela Franka Starowieyskiego, rotmistrz Henryk Krzeczunowicz – ojciec Andrzeja, moje dwie ciotki Karschówny z Kielc – Marysia i Jadzia – oraz porucznik Komorowski, późniejszy „Bór” – komendant Powstania. Z przykrością odnalazłem niedawno nazwisko Krzeczunowicza pod zdradzieckim listem byłych ambasadorów potępiającym „faszystowskie tendencje” obecnego rządu polskiego.

Świdlicki tkwił w środku wszystkich rzeczy, w Monachium znał wszystkich i jak wynika z jego monografii, pasjonował się ludźmi, wydarzeniami, sytuacjami, które dziś należą do historii. (…)

Nigdy już żaden dziennikarz radiowy nie będzie mógł cieszyć się dwudziesto-, a nawet trzydziestomilionowym audytorium, jakie myśmy mieli w tamtych czasach. Od czasu, kiedy mogliśmy bez obawy przyjeżdżać do Polski, politycy zabiegali o nasze względy, fotografowali się z nami, ostentacyjnie nas ściskali przy każdej okazji, żeby wykazać wyborcom, że i oni zawsze myśleli tak samo jak my. Rozmaite cwaniaki starały się wciągnąć nas do swoich interesów, zwłaszcza w pierwszym okresie tak zwanych spółek ajencyjnych, kiedy prawo nakazywało, aby stroną w spółce był zawsze obywatel polski. Najgorętszą czułość okazywali zwłaszcza dawni partyjniacy.

Ostatni dyrektor RWE Piotr Mroczyk miał w szwajcarskim banku UBS wspólne konto z b. generałem bezpieki Gromosławem Czempińskim, który z kolei kręcił lody dla dr. Kulczyka. Było tych lodów tyle, ze kiedy im wyprowadzono z UBS milion dolarów, właściciele konta nawet tego nie zauważyli.

Prawa ręka Mroczyka w RWE, Andrzej Mietkowski, z dnia na dzień został dyrektorem Polskiego Radia. Był synem generała UB, który z ramienia radzieckiego tworzył aparat represji w „wyzwolonej” Polsce. (…)

Po przemianie ustrojowej dawna elita komunistyczna przeobraziła się w nową elitę, w męczenników za wolność i demokrację, którym aresztowania zainscenizowane przez generała Kiszczaka miały stworzyć alibi i dostarczyć agentom świadectwa moralności. Michnikowie, Geremkowie i inne Kuronie znalazły się w Monachium i w Paryżu, kompromitując swoją obecnością ośrodki wolności słowa.

Świdlicki patrzy na sprawy trzeźwo, nie jest naiwny i obiektywnie ocenia ich właściwą rolę. Jerzy Giedroyc – pamiętam – był zachwycony „Adasiem” (Michnikiem), dopóki u schyłku życia łuski nie spadły mu z oczu i nie dojrzał właściwej roli „liberała” w potężnym interesie wyprzedaży Polski. W 1989 roku Redaktor pisał do autora, zaniepokojony tłumem ludzi Wałęsy i jego doradców oraz ludzi Michnika przy Okrągłym Stole. Za późno! Wałęsa i Michnik spełnili już swoje zadanie – doprowadzili otumaniony naród do Magdalenki i Okrągłego Stołu, gdzie został podpisany między zasiadającymi po obu stronach agentami tej samej Firmy „żelaza, kłamstwa i papieru” akt wyprzedaży Polski.

W imię jakich (i czyich) wyższych racji Wolna Europa służyła za rękojmię ich dobrych intencji, chociaż komunistyczna przeszłość tych „liberałów” była powszechnie znana?

Czy wszystkie relacje i opinie autora są wolne od stronniczego zacietrzewienia, nie mnie wyrokować; kompetentni historycy uczynią to lepiej.

Cały artykuł Piotra Witta pt. „Wolna Europa dla dorosłych” znajduje się na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Piotra Witta pt. „Wolna Europa dla dorosłych” na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Adam Borowski o Grudniu 1970: Te zbrodnie w ogóle nie zostały osądzone

Adam Borowski o wydarzeniach grudniowych, stanie wojennym i tym jak je wspomina, o nieosądzeniu tych zbrodni oraz o obserwowanej obecnie „recydywie komunizmu”.

Adam Borowski wspomina Zbyszka Godlewskiego, który został zastrzelony w czasie wydarzeń Grudnia 1970 (dokładnie 17 dnia tego miesiąca). We wtorek przypada 49. rocznica jego śmierci. Przypominamy, że „Ballada o Janku Wiśniewskim” mówi o śmierci 18-latka.

Te zbrodnie w ogóle nie zostały osądzone.

Nasz gość, podkreśla, że gen. Wojciech Jaruzelski nie doświadczył nawet politycznych konsekwencji swoich działań w czasie pacyfikacji Wybrzeża i później. Mówi jak wspomina tamte wydarzenia.

Z uchem przy głośnikiem Radia Wolna Europa, z napięciem słuchałem wiadomości płynących z Gdańska. Wychowawca z klasy groził nam, że każdy kogo się złapie uczestniczącego w jakichś zamieszkach zostanie relegowany ze szkoły. […] Miałem poczucie, że Warszawa nie wspiera Wybrzeża.

Borowski stwierdza, że „ten sam pluton strzelał do górników z Manifestu Lipcowego”, który później brał udział w pacyfikacji kopalni Wujek. Odnosząc się do skazania jednego ze strzelających tam funkcjonariuszy, stwierdza „co to jest 3 lata za zabójstwo?”.

Tam w Wujku to była egzekucja. Tylko po to, żeby społeczeństwo przestraszyć.

Działacz opozycji czasów PRL mówi także o „recydywie komunizmu”, z którą mamy do czynienia współcześnie. Przejawia się to m.in. w przywracaniu zdekomunizowanych przez PiS nazw ulic. Do polityki wrócili postkomuniści tacy jak Leszek Miller i Włodzimierz Cimoszewicz. Ten ostatni sam był członkiem PZPR, a także synem „umacniacza” władzy ludowej zwalczającego partyzantów antykomunistycznych i wnukiem komunisty przeciwnego niepodległości Polski.

Jak można tamten system usprawiedliwiać i wybielać? Potrzebna jest edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Synów komunistów nie przekonamy, bo oni wtedy żyli i mieli się świetnie.

Podkreśla, że trzeba edukować nowe pokolenia żeby wyrobiły sobie one mocny kręgosłup moralny.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

6 mld 800 mln zł dla polskiej zbrojeniówki. Skurkiewicz: Współpraca z Polską Grupą Zbrojeniową układa się bardzo dobrze

Jak MON wspiera polski przemysł zbrojeniowy i dekomunizuje wojsko? Gdzie leży źródło patologii polskiego sądownictwa? Kto ma szansę na walkę w II turze wyborów prezydenckich? Mówi Wojciech Skurkiewicz

Wojciech Skurkiewicz o dekomunizacji w armii. Wojsko odchodzi od swych komunistycznych patronów. Proces ten, nad którym czuwa powołana w tym celu komisja, ma zakończyć się w przyszłym roku. Dodaje, że nie tylko w armii potrzeba dekomunizacji przestrzeni publicznej.

Wielka szkoda, że my nie zrobiliśmy z tym porządku w latach 90.

Odpowiadając na zarzut, że także obecne rządy tego problemu nie rozwiązały, stwierdza, że wierzy, iż dekomunizacja dojdzie do skutku.

Wiceminister obrony narodowej mówi o współpracy z Polską Grupą Zbrojeniową i  o zamówieniach Ministerstwa Obrony Narodowej na sprzęt wojskowy. Podkreśla, że resort wspiera polskie spółki.  W tym roku ulokowali w nich 6 mld 800 mln zł. Podkreśla, że zamówione za 683 mln zł śmigłowce Black Hawk będą (a konkretnie pierwsza z czterech maszyn) w kraju do końca roku, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami.

Następnie nasz gość komentuje słowa marszałka Senatu. Tomasz Grodzki niedawno zapowiedział próby blokowania ustawy ws. dyscyplinowania sędziów.

W moim przekonaniu to bardzo dobra ustawa. Zapobiega anarchizacji wymiaru sprawiedliwości. To co się ostatnio dzieje na tym polu jest bardzo niepokojące […] Po 1989 r. wymiar sprawiedliwości się sam nie oczyścił.

Podkreśla, że źródeł obecnych patologii sądownictwa należy szukać przy obradach Okrągłego Stołu, kiedy to „prof. Strzembosz odpowiedzialny za podstólik sędziowski powiedział, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści”. Tak się jednak nie stało, czego świadectwem są takie sprawy jak wyroki przeciwko Janowi Śpiewakowi.

W „Poranku WNET” Skurkiewicz wyraża również opinię na temat wyborów prezydenckich i kontrkandydatów Andrzeja Dudy:

Będziemy robić wszystko, aby obecny prezydent wygrał w pierwszej turze, bo to bardzo dobra głowa państwa, z której jesteśmy dumni. Jeśli miałby stanąć w drugiej turze to prawdopodobnie z Małgorzatą Kidawą-Błońską.

Dodaje, że krytycznie spogląda na kandydaturę Szymona Hołowni, prezentera TVN, którego ma okazję oglądać w programach rozrywkowych. Stwierdza, że jego zachowanie w nich nie odpowiada głoszonym przez niego katolickim poglądom. Przypomina także, iż:

Pięć lat temu mieliśmy podobną sytuację […] Przecież Tomasz Lis miał stratować w wyborach prezydenckich.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.