Polemika w sprawie konfliktu Józef Mackiewicz – Jan Nowak Jeziorański/ Konrad Tatarowski, „Kurier WNET” nr 77/2020

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu. Czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Konrad Tatarowski

Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie

(w odpowiedzi na jego tekst „Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB”)

Drogi Andrzeju,

Pracowaliśmy przez wiele lat w tym samym gmachu przy Ogrodzie Angielskim w Monachium, ale czytając Twoje ostatnie publikacje – z ostatnim tekstem Józef Mackiewicz, Radio Wola Europa i SB („Kurier WNET” 75 / 2020), który w skróconej postaci powtarza tezy zawarte w książce Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy… – odnoszę wrażenie, że pracowaliśmy w zupełnie różnych instytucjach.

Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów, od Jana Nowaka-Jeziorańskiego poczynając. Radia, w którym „Polacy mówią do Polaków” i za pośrednictwem zróżnicowanych form komunikacyjnych, od informacji do wysublimowanych artystycznych środków wypowiedzi – jak znakomite i nowatorskie słuchowiska radiowe – dostarczają słuchaczom w Polsce prawdziwych informacji o Polsce i świecie otaczającym, a także pokarmu duchowego i godziwej rozrywki.

Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji.

Pierwszym dyrektorem i twórcą koncepcji programowej tej rozgłośni był Jan Nowak-Jeziorański, a czołowymi postaciami, które ów program w pierwszych latach realizowały, byli między innymi Wojciech Trojanowski, Wiktor Trościanko, Aleksandra Stypułowska, Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Nowakowski, a także Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Tadeusz Wittlin, Marian Hemar czy Stanisław Baliński. Żaden z wymienionych wybitnych pisarzy i dziennikarzy nie miał nic wspólnego z NiD-em, który, jak piszesz, był w sekcji polskiej „najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym”. Żaden też z nich – oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii (dość zresztą hermetycznych), na względzie głównie mając dobro słuchaczy w kraju i satysfakcję czerpiąc z możliwości (prawie) bezpośredniego z nimi kontaktu. O standardach dziennikarskich i misji kulturowej RWE pięknie i mądrze pisała badaczka młodszej generacji, Violetta Wejs-Milewska, między innymi w rozdziale Zamiast podsumowania w książce Buenos Aires – Gwatemala – Montevideo – Nowy Jork – Paryż. Listy do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i innych, Białystok 2018. Polecam, tak samo zresztą jak jej inne, oparte na rzetelnej dokumentacji źródłowej, książki i artykuły.

Ty zatrudniłeś się w Rozgłośni, która – cytuję Twój artykuł: „W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżniały trzy elementy: wojenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg”.

Mając taką wiedzę i wyobrażenie o genezie i długoletniej działalności Rozgłośni Polskiej RWE, kierowanej do 1976 roku przez Jan Nowaka, a kontynuowanej przez jego następców, Kazimierza Michałowskiego i innych – dziwię się, że podjąłeś w niej pracę. A przechodząc do meritum: rzeczywiście, Zdzisław Jeziorański (okupacyjny pseudonim Jan Nowak) i jego najbliżsi współpracownicy brali udział w konspiracyjnej walce z hitlerowskim okupantem w strukturach Armii Krajowej. No bo we współpracy z kim, jak nie ze zorganizowanym ruchem oporu, mieliby tę walkę toczyć?

Nowak-Jeziorański rzeczywiście był członkiem NiD-u, ale imputowanie mu udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją. Od przemówienia inaugurującego działalność Głosu Wolnej Polski 3 maja 1952 roku – mając w pamięci tragedię powstania warszawskiego – konsekwentnie przestrzegał przed podejmowaniem przez „gorące głowy” w społeczeństwie polskim zbrojnej walki z sowieckim okupantem. Z tego też się wywodzi przyjęta przez niego strategia ewolucyjnej, czy graduacyjnej walki z komunizmem. Omawiam to i analizuję w mojej książce Aksjologia i polityka w pisarstwie i działalności Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Łódź 2010.

Na próby przemycania zaszyfrowanych informacji wywiadowczych w programie RWE – były takie w początkowej fazie działalności – reagował ostro i skutecznie, o czym sam pisze w Polsce z oddali, pierwszym tomie swoich radiowych wspomnień (w wydaniu krajowym opublikowanym łącznie z Wojną w eterze). Tam też wiele miejsca poświęca walce z Amerykanami o utrzymanie i poszerzenie autonomii programowej Rozgłośni Polskiej RWE. Najwięcej miejsca zajmuje jednak charakterystyka specyfiki programowej RWE i ludzi, którzy ją tworzyli, i to już zdecydowanie wykracza poza ramy politycznych, a z pewnością partyjniackich uprzedzeń.

Józef Mackiewicz, który wymieniony jest jako główny bohater Twojego artykułu, rzeczywiście progów monachijskiej Rozgłośni nigdy nie przekroczył, choć mieszkał w jej pobliżu. Ani w okresie, kiedy dyrektorem Rozgłośni Polskiej był Jan Nowak, ani później. Nie przeszkodziło mu to jednak w karierze pisarskiej, należał przecież do najbardziej poczytnych autorów londyńskich „Wiadomości”, jego książki były wydawane i cieszyły się powodzeniem wśród czytelników. Twój artykuł nie wnosi żadnych nowych informacji o jego życiu i twórczości – oprócz tego, że już na początku autorytatywnie stwierdzasz, że stawiane mu zarzuty o współpracę z wydawaną w Wilnie hitlerowską gadzinówką „Goniec Codzienny” były nieprawdziwe. Czyżby zatem nie opublikował tam kilku tekstów o charakterze literackim i publicystycznym?

O „sprawie Mackiewicza” w skrócie

„Sprawa Mackiewicza” jest złożona, wielowątkowa i z biegiem lat wydaje się coraz bardziej, a nie mniej skomplikowana. Różne jej aspekty i konteksty wydobył i skomentował Włodzimierz Bolecki w książce Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991. I do jego ustaleń tutaj się odwołam.

Tak zwaną „sprawę Mackiewicza” tworzą – jego zdaniem – cztery tematy. Pierwszy z nich to ocena publikacji autora „Kontry” w okresie II wojny światowej. Drugi – to wyjaśnienie okoliczności i zasadności wydania przez Sąd Specjalny Armii Krajowej wyroku śmierci na Józefa Mackiewicza; po trzecie obiektywne zbadanie zasadności oskarżeń wysuwanych wobec pisarza; po czwarte wreszcie, stawia Bolecki pytanie, jaki sens wynika ze „sprawy Mackiewicza” dla dzisiejszego myślenia o sprawach polskich.

Skupię się tutaj na rzeczowym aspekcie oskarżeń wysuwanych przeciwko pisarzowi. Jak pisze Bolecki: „Chodzi o ocenę publikacji Józefa Mackiewicza w okresie, którego umowne granice stanowią daty: październik 1939–3 czerwca 1943. Jak wiadomo, po pierwszym zajęciu Wilna przez bolszewików, jesienią 1939 r. Józef Mackiewicz publikował w prasie litewskiej – daty artykułów, ich liczba i treść nie są dokładnie znane (…). A wreszcie, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Józef Mackiewicz opublikował w hitlerowskiej gadzinówce »Goniec Codzienny« pięć artykułów. Były to w roku 1941 cztery pozycje – trzy materiały literackie (szkice i fragmenty późniejszej powieści Droga donikąd) oraz jeden felieton poświęcony politycznym konsekwencjom ataku III Rzeszy na ZSRR. Natomiast w roku 1943 Mackiewicz opublikował wywiad na temat swego pobytu w Katyniu (3.VI.1943 r.)”.

Oskarżenia przeciwko Mackiewiczowi formułowała grupa wileńskich działaczy związanych z Biurem Informacji i Propagandy Armii Krajowej w Wilnie; zapewne pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku został na pisarza wydany wyrok śmierci – niedługo potem (prawdopodobnie) formalnie odwołany. W kwietniu 1943 r. – po odkryciu przez Niemców masowych mogił w Katyniu – Mackiewicz otrzymał propozycję wyjazdu wraz z grupą niezależnych obserwatorów, aby ich odkrycie zweryfikować, potwierdzić i uwiarygodnić przed światową opinią publiczną. Pisarz uzależnił swój udział w tym przedsięwzięciu od zgody Komendy Okręgu Armii Krajowej w Wilnie. Zgoda ta została udzielona i pod koniec maja Mackiewicz znalazł się w Katyniu.

Rozwikłanie okoliczności, w jakich skazano Mackiewicza, dodatkowo komplikuje fakt, że nie zachowały się dokumenty, na podstawie których Sąd Specjalny AK wydał wyrok, ani też dlaczego go odwołał. Nie jest też jasna rola, jaką pisarz pełnił w „Gońcu Codziennym”: czy uczestniczył w pracach redakcyjnych, czy też jedynie opublikował w niej kilka tekstów o charakterze literackim. W każdym razie Sąd Koleżeński Związku Dziennikarzy RP, który zebrał się w Rzymie, 12 listopada 1945 r. wydał orzeczenie, w którym uniewinnił Mackiewicza od zarzutu pracy w niemieckiej gadzinówce, równocześnie stwierdzając: „fakt bezsporny, że w październiku 1939 r., gdy Wilno znajdowało się pod okupacją sowiecką, a władze polskie na tym terenie nie były czynne, pan Józef Mackiewicz zamieścił w dzienniku litewskim »Lietuvos Żinios«, popierającym jak cała prasa litewska dążenia litewskie do zagarnięcia części terytorium polskiego, artykuł o charakterze politycznym, ostro krytykującym wewnętrzne stosunki w państwie polskim. Tym postępowaniem pan Józef Mackiewicz, jako członek Związku Dziennikarzy RP, przekroczył granicę dyscypliny obywatelskiej, która jest podstawową częścią składową etyki dziennikarskiej”.

W ten oto sposób otwiera się przed nami nowy wymiar „sprawy Mackiewicza” i znowu pojawia się pytanie: o co się go właściwie oskarża? Osoby zainteresowane dalszym rozplątywaniem tego kłębu, z którego ciągle wystaje jakaś nowa nić – odsyłam do cytowanej książki Włodzimierza Boleckiego.

W oparciu o przytoczone tu fakty wydaje się jednak, że trudno byłoby zbudować jednoznaczny, czarno-biały wizerunek kolaboranta i zdrajcy, choć oczywiście sam fakt wydrukowania kilku tekstów na łamach „Gońca Codziennego” w 1941 roku był naganny, a jego publicystyka na łamach litewskiej prasy mogła wzbudzać kontrowersje.

Z drugiej strony, „sprawa Mackiewicza” wzbudzała wiele emocji, których sam zainteresowany studzić się nie starał. Wręcz przeciwnie – w swojej publicystyce bywał zaczepny i agresywny, często mało przywiązując wagi do formy i merytorycznej strony swojej argumentacji. Przykładem tego może być jego replika na atak Nowaka-Jeziorańskiego, do której jeszcze powrócę.

Atak Jana Nowaka-Jeziorańskiego

Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku, po opublikowaniu przez dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE w piśmie „Na Antenie” – w pierwszym numerze dołączonym do londyńskiego „Orła Białego” – Listu otwartego, adresowanego do Juliusza Sakowskiego, redaktora londyńskich „Wiadomości”, w którym Nowak wyjaśniał, że: „nasza Rozgłośnia i redakcja nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za artykuł p. Józefa Mackiewicza »List pasterski«, umieszczony na pierwszej stronie »Wiadomości« z dnia 23 marca. Nie wdając się w polemikę z treścią artykułu, daliśmy wyraz naszemu przekonaniu, że p. Józef Mackiewicz nie jest właściwym autorem do wydawania sądów o postawie patriotycznej i obywatelskiej kogokolwiek, a zwłaszcza Kardynała Wyszyńskiego, z uwagi na własną działalność w czasie ostatniej wojny i poglądy wypowiadane na łamach prasy wydawanej przez okupantów”. W dalszej części cytowanego tekstu uderzał jeszcze mocniej:

„Emil Skiwski, Feliks Burdecki i Józef Mackiewicz byli dla nas tym, czym dla Anglików lord How-how, powieszony przez nich po wojnie. Jak pisał Korboński, pod okupacją rodak-kolaborant był gorszy od Niemca-gestapowca” – i tutaj już wyraźnie widać, że niechęć do osoby autora „Drogi donikąd” przesłoniła racjonalną argumentację.

Juliusz Sakowski, który redagował w tym czasie „Wiadomości” w zastępstwie chorego Mieczysława Grydzewskiego, oświadczenia Nowaka, stanowiącego atak personalny na Józefa Mackiewicza – a zarazem, dodajmy, ingerującego w politykę programową i personalną londyńskiego tygodnika – nie opublikował.

Konsekwencją tego było zerwanie przez Nowaka-Jeziorańskiego współpracy z „Wiadomościami”. Pisał o tym w Wojnie w eterze: „Jeśli Sakowski liczył na to, że skapituluję albo »Na Antenie« przestanie wychodzić – spotkał go zawód. Przygarnął nas miesięcznik »Orzeł Biały«, organ Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Niestety, pismo miało nakład dziesięć razy mniejszy od »Wiadomości«. Straciliśmy wielu czytelników, a »Wiadomości« – atrakcyjny materiał. Stratne były obie strony”. To, że stratne były obie strony, nie ulega wątpliwości, bo redagowane przez Zygmunta Jabłońskiego w latach 1963–1969 „Na Antenie” było wielotematyczną i wielogatunkową swoistą drukowaną wizytówką RWE, a z perspektywy półwiecza patrząc – nieocenionym źródłem dla badaczy programu i historii Rozgłośni. Później pismo zmieniło charakter, publikując prawie wyłącznie teksty o profilu informacyjnym i społeczno-politycznym, dla dzisiejszego czytelnika dość hermetycznym i nudnym.

Jan Nowak-Jeziorański przywołał też postać Mackiewicza w rozdziale Akcja specjalna, łącząc go z przygotowywanymi przeciwko niemu (Nowakowi) przez służbę bezpieczeństwa PRL na początku lat 70. oszczerczymi pomówieniami. Już na pierwszy rzut oka wiązanie ideowego wroga komunizmu z akcją specjalną przygotowywaną przez służby PRL-u brzmi dziwnie i mało wiarygodnie. Na dodatek Jeziorański sam obrócił wniwecz swoje oskarżenie, kończąc fragmenty poświęcone „fałszywkom” przypomnieniem wizyty, którą złożył mu inspektor niemieckiej policji kryminalnej: „Wręczyłem mu siedemnaście oryginalnych listów anonimowych, otrzymanych między listopadem 1974 roku a marcem 1975, oraz wycinek prasy niemieckiej z ręcznym dopiskiem i podpisem Józefa Mackiewicza.

Wezwany na policję Mackiewicz stwierdził kategorycznie, że jego podpis został sfałszowany. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła jego oświadczenie”. Mimo to – dodajmy – Nowak nigdy swoich oskarżeń nie wycofał ani nie podał w wątpliwość.

Replika Józefa Mackiewicza

Mackiewicz odpowiedział na personalny atak Jana Nowaka w broszurze „…mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa”, wydanej w Monachium w 1969 roku. Rozpoczął od przypomnienia okoliczności „chuligańskiego ataku” na jego osobę, po czym zaznaczył, że nie będzie polemizować z Nowakiem – tu warto zacytować: „bo ten może mówić o mnie (…) chyba z czapką w ręku”.

Przedmiotem głównym swoich uwag uczynił rozgłośnię, którą jego adwersarz kierował. Pisząc o niej, określa ją w całym tekście mianem „radio Free Europe”, podkreślając tym jej amerykański, niepolski charakter i rodowód. Dużo w tekście Mackiewicza – który należałoby określić mianem politycznego paszkwilu – dość łatwych uogólnień i efekciarskich porównań („Sprzedani w Jałcie – kupieni przez CIA”), mało rzetelnej oceny i analizy programu radiowego, jego roli i znaczenia dla słuchaczy w kraju. A jeżeli już jakieś konkretne zarzuty się pojawiają, to trudno dociec ich źródła i zweryfikować ich prawdziwość.

Nie wiadomo zatem, skąd zaczerpnął Mackiewicz informacje, jakoby Komitet Wolnej Europy zalecał zastępowanie w audycjach RWE słowa „sowiecki” określeniem „radziecki”, aby… „dostosować się do życzeń komunistycznej Warszawy”, gdzie widział tajne instrukcje, aby przestawiać radiowe audycje na tory „bardziej socjalistyczne”. Kiedy i w jakiej audycji RWE mówiono o propagandzie PRL jako o „naszej propagandzie”, na jakiej podstawie wysuwa twierdzenie, że w Wolnej Europie stawia się na stworzenie w Polsce „narodowego komunizmu”, a równocześnie nieco wyżej pisze, iż program RWE zakłada: „pogodzenie się z ustrojem i wyrzeczenie się autentycznych haseł niepodległościowych za normę stałą”? Podobnych pytań pod adresem niezbyt obszernej broszury Mackiewicza można by postawić znacznie więcej.

Czytelnik tego tekstu obcuje wyłącznie z opiniami jego autora, formułowanymi w sposób autorytatywny, uzasadnionymi jedynie przekonaniem Mackiewicza o własnej, niepodważalnej racji. Nie cofa się przy tym przed insynuacją: „Free Europe nie reprezentuje żadnego wolnego poglądu politycznego, lecz wyłącznie obcą instrukcję odgórną. I tu przebiega granica pomiędzy polityką i agenturą”. Używa też obraźliwych określeń („kanalia Nowak”). I nawet kiedy porusza Mackiewicz problemy, które mogłyby stać się punktem wyjścia do merytorycznej dyskusji, na przykład na temat założeń politycznych doktryny gradualizmu albo stosunku Rozgłośni Polskiej do rewizjonistów – to autorytatywny ton, który przyjmuje, sprawia, że dyskusja staje się niemożliwa.

Oceniając publicystyczną działalność Józefa Mackiewicza, wielki zwolennik i znawca jego pisarstwa, Czesław Miłosz, w książce Rok myśliwego pisał: „Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista. Niektóre jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według wzoru wietrzenia wszędzie agentur. Toteż układając wybór jego pism publicystycznych, należałoby pamiętać, że płacił fantazjowaniem, czy nawet wariactwem za stałość swoich poglądów. Odsiew oczywistych błędów spotyka po śmierci wszystkich chyba piszących i myśl o tym powinna nas ustrzec od występowania w todze surowych sędziów”.

Podsumowanie

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu, który zakłada obecność zainteresowanych podmiotów w ramach określonego modelu komunikacji, z możliwością udzielenia im głosu lub przynajmniej prawa do repliki. A właściwie nie tyle wykraczał, co w ogóle się w nich nie mieścił. Trudno mówić o sporze w sytuacji, kiedy między jego stronami nie ma żadnego kontaktu i żadna z nich nie wykazuje nawet cienia chęci do kompromisu. W tej sytuacji, zamiast mówić o sporze czy kontrowersji, trzeba mówić o wojnie. I to takiej, którą prowadzi się aż do całkowitego zwycięstwa – albo klęski.

Dzisiejszemu czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Na szczęście z przypomnianego tu sporu sprzed ponad półwiecza obaj adwersarze wyszli cało – bo ich niepodważalne zasługi dla kultury polskiej są niepomiernie ważniejsze niż incydentalne kłótnie i charakterologiczne niedoskonałości. Z pewnością obaj nie byli spiżowymi bohaterami, ulepionymi wyłącznie ze szlachetnych kruszców. Nie byli, jak wszystkie wybitne jednostki, pozbawieni wad. To oczywiste.

Tym bardziej dziwi mnie – wracając do początku tej rozpoczętej w osobistym tonie polemiki z Andrzejem Świdlickim – jednoznaczne, czarno-białe usytuowanie bohaterów owego konfliktu, w którym jeden jest ucieleśnieniem wszelkich cnót, drugi zaś godnym potępienia prześladowcą. A na dodatek, jak pisze Świdlicki – od sierpnia 1940 roku zarządcą w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomości w Warszawie. Powołuje się przy tym na oświadczenie Johannesa Kassnera – volksdeutscha oskarżanego w Polsce o zbrodnie wojenne. Jego oświadczenie zostało opublikowane w książce agenta wywiadu PRL, Czechowicza, i służyło za podstawę przygotowanej przez SB akcji mającej zdyskredytować postać Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Świdlicki z godną lepszej sprawy dobrą wiarą relacjonuje przebieg owej krucjaty, mającej na celu zniszczenie dobrego imienia autora Kuriera z Warszawy i kierowanej przez niego monachijskiej rozgłośni.

No cóż, każdy ma prawo wybierać sobie sojuszników według własnych upodobań. Propagandyści PRL imputowali również Jeziorańskiemu homoseksualizm, za który rzekomo został wyrzucony z wojska, a nawet to, że w podchorążówce zgwałcił własną klacz. Oni działali w myśl odgórnych instrukcji, bo dla władz PRL Jan Nowak-Jeziorański był groźnym przeciwnikiem. Ale jakie motywy kierują młodszym o pokolenie publicystą, były redaktorem RWE, z przekonań antykomunistą?

Konrad Tatarowski w latach 1984–1994 był redaktorem w Rozgłośni Polskiej RWE, dokąd trafił po wyjeździe z kraju po 10-miesięcznym okresie internowania. W 1995 roku powrócił do pracy na Uniwersytecie Łódzkim, w ostatnich latach na stanowisku profesora w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Jest autorem kilku książek i wielu publikacji o Wolnej Europie i życiu literackim emigracji.

Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” znajduje się na s. 8–9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” na s. 8 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Białoruska rewolucja obala stereotypy – pisze przebywający w Polsce na uchodźstwie opozycjonista Walery Bujwał

2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach i w niektórych wioskach na ulice i place – z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie przemawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową.

„Białorusini wiecznie cierpliwi, politycznie pasywni i obojętni. Zadowoleni ze swojego Bat’ki Łukaszenki, nie chcą nic zmieniać w swoim życiu, marzą o powrocie do ZSRR i chcieliby jak najszybciej połączyć się z Rosją. Białorusini zapomnieli swojego języka i kultury, powszechna rusyfikacja wygrała w tym nieszczęsnym kraju”…

Krótko mówiąc, w ciągu dziesięcioleci najnowszej historii ogólna opinia Europy o Białorusinach utrzymywała się w granicach stereotypowych wyobrażeń.

Wszystkie te mity o naszym narodzie tak długo i uparcie powtarzały się w różnych interpretacjach, że w tę mitologię uwierzyli nie tylko nasi sąsiedzi, ale też i inni Europejczycy, a nawet wielu Białorusinów. I nagle jak grom z jasnego nieba spadły na nas wydarzenia ze środka sierpnia 2020 roku. Wydarzenia, których nikt się nie spodziewał. Zmyślone stereotypy zaczęły spadać jak stara tapeta. Odkrył się całkiem nieznany współczesnej Europie portret narodu białoruskiego.

Po krwawych rozprawach reżimu z protestującymi przeciwko sfałszowaniu wyborów w pierwszej fazie protestów (9–11 sierpnia) reżim liczył, że udało mu się pokonać i zastraszyć naród. Stało się inaczej. Ludzie (zwłaszcza młodzi) nie chcieli żyć w strachu, nasze dusze przepełniał gniew.

Okazało się, że rządzony przez Moskwę wasalny reżim Łukaszenki od dawna mierzi nasze społeczeństwo i stracił poparcie. A sfałszowane wybory były tylko iskrą w beczce suchego prochu.

14 i 15 sierpnia pochowaliśmy swoich poległych bohaterów. 2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach oraz w niektórych wioskach na ulice i place –z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie przemawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową i pod dawnym hasłem narodowej rewolucji „Жыве Беларусь!”. Wydarzeń tej rangi nie było po okresie od lutego do grudnia 1917 r. (Wówczas powstała niezależna Białoruska Republika Ludowa, którą rok później zniszczyli moskiewscy bolszewicy). Na oczach zdumionej Europy postępuje proces narodowego przebudzenia, białoruskiej politycznej Wspólnoty. Reżim wasala i Moskwa nie spodziewali się takiej reakcji.

Kolejne 10 dni minęło bez brutalnych represji policyjnych, chociaż większość z 7000 aresztowanych patriotów nadal przebywa w więzieniach. Jednocześnie reżimowi udało się powstrzymać falę strajków w fabrykach poprzez aresztowania i przekupstwo. Wtedy robotnicy jeszcze nie wspierali masowych demonstracji w miastach. Lecz gospodarka, zniszczona przez reżim, przybliżała upadek. Robotnicy jeszcze powiedzą swoje ostatnie słowo. Demonstrację nadal trwają, są ich tysiące. Od początku września reżim rozpoczął brutalne ataki na protestujących. Ludzie zauważyli, że protestujący byli atakowani nie tylko przez lokalne siły specjalne, ale także przez speców z Rosji.

Po wizycie Łukaszenki w Rosji i spotkaniu z Putinem w Soczi 14 września reżim na rozkaz z Moskwy rozpoczął falę aresztowań w całym kraju. Cel to przerwanie protestów do dnia inauguracji kolejnej kadencji prezydenckiej uzurpatora Łukaszenki.

Patrioci zostali zmuszeni zejść do podziemia albo opuścić kraj. Jesteśmy bardzo wdzięczni Rządowi RP i Polakom za wsparcie w walce oraz pomoc humanitarną dla tych z nas, którzy byli zmuszeni opuścić ojczyznę.

23 września miała miejsce fałszywa inauguracja uzurpatora i państwowego zbrodniarza Łukaszenki. Wieczorem tysiące osób protestowały; znowu setki rannych i aresztowanych przez policję. Rewolucja trwa, ludzie i społeczność międzynarodowa nie uznają sfałszowanych wyników farsy wyborczej. Reżim Łukaszenki trzyma się dzięki rosyjsko-moskiewskim bagnetom. Nawet na tym etapie Białorusinom udaje się krzyżować plany okupacji Białorusi przez Kreml. Putin zrozumiał, że Białorusini będą walczyć o swój kraj. Rosja wycofała swoje wojska z naszych granic. To ważne, strategiczne zwycięstwo białoruskiej rewolucji. Moskwa będzie kontynuować wojnę hybrydową na Białorusi, ale imperium zła poniosło już pierwszą porażkę i jest zmuszone marnować czas, zmieniać taktykę i stosować wyłącznie nielegalne metody aneksji (co oznacza brak perspektyw na imperialne zajęcie Białorusi). Wierzymy w zwycięstwo nad rosyjskim imperializmem.

Tłumaczyła Helena Gruszewska

Walery Bujwał urodził się w 1955 roku. Działa w opozycji białoruskiej od końca lat 80. Był członkiem Białoruskiego Frontu Narodowego, następnie Konserwatywno-Chrześcijańskiej Partii Białoruski Front Narodowy (liderem organizacji jest Zianon Paźniak, od 1996 roku na emigracji). Walery Bujwał od 1989 roku współpracował z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej (Janina Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz), był też członkiem założycielem międzynarodowej organizacji antykomunistycznej Centrum Koordynacyjne Warszawa ’90. W 2009 roku Prezydent RP prof. Lech Kaczyński nadał Waleremu Bujwałowi Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej. Niestety ze względów proceduralnych (brak zgody prezydenta Białorusi) odznaczenie nie zostało wręczone do dnia dzisiejszego. Jest on także Kawalerem Krzyża Solidarności Walczącej. W ostatnich miesiącach Walery Bujwał prowadził na Facebooku stronę „Nie dla integracji z Rosją”.Od połowy września br. Walery Bujwał przebywa w obozie uchodźców w Polsce, gdzie oczekuje na decyzję w sprawie przyznania mu azylu politycznego.

Piotr Hlebowicz

Artykuł Walerego Bujwała pt. „Białoruś: rewolucja obala stereotypy” znajduje się na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Walerego Bujwała pt. „Białoruś: rewolucja obala stereotypy” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chaos w naszych chrześcijańskich głowach. Sex to znaczy po prostu płeć (3)/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Do czego służy ta rzekomo najważniejsza dziedzina naszego zachowania i życia, opisywana przez seksuologów? Do rozważania problemów związanych z pożądaniem i cudzołóstwem, zjawiskami starymi jak świat.

Wiem, wiem, czekaliście z niecierpliwością, a niektórzy z obawą, na mój felieton o seksie.

Zatem do dzieła! Na początku, w zgodzie z własnym doświadczeniem, rozumem i sumieniem, pragnę Was poinformować: nie ma czegoś takiego jak seks. Nie występuje w przyrodzie. To tylko nasze zdemoralizowane mózgi, ulegając pokusom szatana, wykreowały tę fikcję. Jak Yeti, potwora z Loch Ness i Jednorożca. Fikcję mającą usprawiedliwić nasz grzech. Bo do czego służy ta rzekomo najważniejsza dziedzina naszego zachowania i życia, opisywana przez seksuologów? Do rozważania problemów związanych z pożądaniem i cudzołóstwem, zjawiskami starymi jak świat. Starymi jak grzech pierworodny.

Dlaczego jednak takie zjawiska jak seks i seksualność zostały udanie wykreowane i wszczepione do naszych mózgów? Powód jest banalnie prosty, jak w przypadku każdej udanej mistyfikacji. Kto z Was, chrześcijan, dałby się przekonać do przyjęcia wprost grzechu śmiertelnego? Do zaakceptowania pożądania, nieczystości i cudzołóstwa? Potrzebny był bardziej subtelny zamysł, bardziej wyrafinowane kłamstwo. To dlatego dzisiejszy świat nie mówi już, że ktoś popełnia zdradę i cudzołoży. O nie, on/ona ma romans. Romans – jakie piękne słowo. Prawie jak ballada.

W przypadku większości z nas zaczyna się niewinnie – jak w reportażu z lat osiemdziesiątych, opisującym makabryczną zbrodnię – od dwóch butelek wina.

Kobieta chce się podobać mężczyznom, a mężczyzna chce mieć powodzenie u kobiet. Co w tym zdrożnego? Liczba mnoga, Moi Drodzy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby kobieta chciała być zdobyta przez upatrzonego przez siebie mężczyznę. A mężczyzna chciał zdobyć na zawsze tę jedyną.

Oznajmił mi kiedyś 40-latek, zdeklarowany katolik, że ma problem z kobietami. Nie, nie z kobietą, ale z kobietami. Już po nawróceniu wiedziałem, że nie ma on żadnego problemu z kobietami, tylko ze sobą. Nie zdołałem go przekonać i dalej szuka tej jedynej, która potrafiłaby spełnić jego oczekiwania. Niszcząc życie drugiej osoby, opuszczonego dziecka i swoje własne. I dalej pięknie mówi o Bogu.

Tu dochodzimy do sedna problemu z „seksem”. Gdy zaakceptujemy nadrzędną rolę płci w naszym życiu i myśleniu o życiu, przestajemy widzieć świat oczami bożymi. I zaczynamy błądzić jak dziecko we mgle. Przestajemy wiedzieć, jak żyć. Zaczynamy dostrzegać braki w naszym płciowym (= seksualnym) wykształceniu. Fizyczna strona miłości nie uzupełnia już miłości duchowej, chrześcijańskiej. Wręcz przeciwnie, zostaje jej pozbawiona. A potem, od strony potrzeby fizycznej, zaczynamy szukać zaspokojenia własnej duchowości. Z drogi Wiary wchodzimy na manowce New Age, poletko szatana. I zaczynamy budować swoją fałszywą duchowość, wypierając zarazem z duszy Ducha Świętego.

Zaczynamy wygadywać idiotyczne teksty: bo my/wy kobiety, bo my/wy mężczyźni – na każde usprawiedliwienie naszej słabości, naszego grzechu. I wierzyć w nie. A ponieważ straciliśmy drogowskaz dany od Boga, musimy szukać poradników świeckich (= antychrześcijańskich), jak odnaleźć prawdziwą miłość według naszych naturalnych potrzeb kobiecych lub męskich. Oczywiście z podręczników udanego życia (seksualnego) dowiemy się, jakie są to potrzeby i czego nam brakuje. To znaczy nauczymy się tego, bo często nawet nie podejrzewaliśmy, że właśnie tego oczekujemy. I od tej pory możemy domagać się, zgodnie z przyswojoną wiedzą, pełnego zaspokojenia fizycznego i duchowego od partnera, aktualnego lub idealnego, którego mamy nadzieję wkrótce spotkać.

Jeżeli chcemy dostrzec na przestrzeni lat regułę, to jest jedna: im więcej poradników i im większa nasza wiedza płciowo-emocjonalna, tym więcej nieudanych związków, rozwodów, nieszczęśliwych dzieci i aborcji. I kozetek w poradniach psychoanalityków i seksuologów. Może zatem dajmy sobie spokój z tą wyimaginowaną sferą naszego życia i zajmijmy się tym, co ma sens?

Zajmijmy się miłością. Miłością chrześcijańską, która stoi w całkowitej opozycji do zjawiska przedstawionego przeze mnie powyżej. Nikt tak pięknie jak święty Paweł nie pisał o miłości, dlatego w wolnej chwili przypomnijcie sobie jego Pierwszy list do Koryntian. Na takiej właśnie miłości do Boga i do bliźniego powinien być budowany nasz doczesny świat i nasza nadzieja na życie wieczne. To nią przesiąknięte są wszystkie Przykazania. Bo bez niej to tylko puste formuły.

Jednak miłość dwojga ludzi, zwieńczona wspólnym potomstwem, jest szczególna. Dotyczy konkretnego mężczyzny i konkretnej kobiety. Jej nieodłącznym atrybutem jest wierność, cierpliwość, gotowość do poświęceń. A wszystko to w kontekście miłości otrzymanej przez każdego z nas od Pana Boga. I wyeksponowanej przez jego Syna dwa tysiące lat temu. Piszę o każdym z nas dla podkreślenia różnicy pomiędzy płciowym i każdym innym kolektywnym postrzeganiem rzeczywistości a chrześcijaństwem. Chrześcijaństwo, chrześcijański personalizm, zakłada zawsze odrębność, wolną wolę i odpowiedzialność każdego człowieka za swoje życie i swoje wybory.

Chrześcijańska miłość dwojga ludzi to zarazem nie zapatrzenie w siebie, jak u pogan, ale wspólna droga ku zbawieniu, którą nam wytyczył Jezus Chrystus. Droga, którą jest Jezus Chrystus. Kochamy współuczestnika tej wędrówki nie dla, ale pomimo jego wad. A z własnych wad i grzechów staramy się w świetle bożej prawdy wzajemnie wyzwolić. Gdy jedno próbuje zejść z Drogi, bo pociągają go/ją manowce tego świata, partner trzyma mocno za rękę i na to nie pozwala. Nie pozwala siłą miłości otrzymanej od Boga. Czasem się nie udaje. Nie z braku podręcznikowej wiedzy jednak, ale z braku prawdziwej, bożej miłości.

Wiem, miało być o seksie. Jak widzicie, chrześcijanin – jakkolwiek by zaczął, to i tak kończy na miłości 😊

Jan Azja Kowalski

PS Lekturę Hymnu o miłości świętego Pawła polecam szczególnie wszystkim uczestnikom ostatniego Święta Niepodległości, bez różnicowania stron.

Dr Bartłomiej Wróblewski: Chcemy, by czas naszych rządów utrwalił w społeczeństwie idee republikańskie i konserwatywne

Poseł PiS mówi potrzebie ożywienia agendy konserwatywnej tej partii. Ocenia, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji eugenicznej powinien być jak najszybciej opublikowany.

Dr Bartłomiej Wróblewski komentuje pogłoski o budowaniu „frakcji konserwatywnej” w Prawie i Sprawiedliwości. Wskazuje na konieczność bardziej intensywnej pracy na rzecz zachowania tradycyjnych wartości. Jak mówi polityk:

Część polityków PiS liczy na ożywienie agendy konserwatywnej i republikańskiej. Chcemy dobrze wykorzystać czas naszych rządów. Idea ochrony życia powinna być bardziej obecna w edukacji i mediach publicznych.

Zdaniem parlamentarzysty ustawowym ograniczeniom przerywania ciąży powinna towarzyszyć pomoc dla rodzin z dziećmi, zwłaszcza tymi chorymi. Jak dodaje poseł Wróblewski:

Nie rozumiem, czemu orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji eugenicznej nie zostało jeszcze opublikowane.

Dr Wróblewski wyraża zdziwienie silnym sprzeciwem wobec orzeczenia, zwłaszcza części środowisk prawniczych:

Ten sprzeciw wynika z wielkiego nieporozumienia i walki ideologicznej. Ochrona życia od poczęcia do naturalnej śmierci powinna być rzeczą podstawową dla każdego prawnika.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego odnosi się również do możliwości budowy własnego ruchu politycznego przez byłego ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Ocenia, że Zjednoczona Prawica jest wielką wartością, i nie warto jej rozbijać:

Myślę, że większość sejmowa dotrwa do końca kadencji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Jastrzębski: Biden może nie być w stanie renegocjować udziału USA w Porozumieniu Nuklearnym

Administracja Trumpa wytworzyła wiele blokad dla takiego posunięcia, a naglące wyzwania na wielu frontach mogą odroczyć te rozwarzania nawet do drugiej połowy 2021 roku.

Al-Jazeera

  1. Po przegranej Trumpa, Minister Spraw Zagranicznych Iranu zaprasza państwa regionu do współpracy

Minister Spraw Zagranicznych Iranu Mohammad Javad Zarif zaprosił sąsiadów jego kraju do współpracy dla urzeczywistnienia wspólnych korzyści, jakie mogą one uzyskać w następstwie przegranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA.

Zarif powiedział, że Teheran wyciąga dłoń do swych sąsiadów w celu zawiązania współpracy dla dobra ludów i państw regionu.

Zarif zatweetował, że „Trump odchodzi, a my i nasi sąsiedzi trwamy dalej”. Irański polityk dodał, że „poleganie na Zachodzie nie przynosi bezpieczeństwa i zawodzi nadzieje” i wezwał wszystkich do „dialogu będącego jedynym sposobem na zakończenie waśni i napięć. Bądźmy razem, by budować lepszą przyszłość regionu”.

 

Ze swojej strony, Najwyższy Przywódca Iranu Ajatollah Chamenei powiedział, że polityka jego kraju względem USA jest jasna i znana, a także, że nie zmieni się ona wraz z odejściem i pojawieniem się takiej czy innej osoby.
Natomiast Prezydent Iranu Hasan Rouhani powiedział, że „przyszła polityka administracji USA jest ważna, nie zaś to kto wygrywa wybory”.


Komentarz: Wybór Joe Bidena na prezydenta USA wcale nie oznacza ocieplenia w relacjach amerykańsko-irańskich. Być może Biden by tego chciał, wszak deklarował ponowne dołączenie USA do Porozumienia Nuklearnego, które za swojej prezydentury zerwał Donald Trump. Biden uwarunkował to powrotem Iranu do przestrzegania postanowień umowy. Przypomnijmy, że wchodząca w życie 16 stycznia 2016 roku umowa redukowała irańskie zapasy niskowzbogaconego uranu o 97 procent, to jest z 10 000 do 300 kg, definiowała limit wzbogacania uranu na poziomie 3,67%, a także zabraniała wzbogacania uranu i prowadzenia badań pod tym kątem w fabryce Fordow – wszystko to na czas 15 lat. Ponadto, na czas 10 lat Iran miał wyłączyć ⅔ swoich wirówek do wzbogacania uranu z użycia. W efekcie tylko 5 060 wirówek z 6 104 zdolnych do funkcjonowania mogło być użytych do wzbogacania uranu. Działania związane z powyższym obszarem miały być nadzorowane przez międzynarodowe inspekcje.

Biden powiedział, że pragnie wrócić do niniejszego porozumienia. Problem w tym, że wcale nie musi tego chcieć Iran, który stwierdził, że to USA muszą najpierw „powrócić do działania zgodnie z prawem i międzynarodowych zobowiązań” nim dalsze kroki zmierzające do przywrócenia Umowy Atomowej zostaną podjęte.

Te kroki to zdjęcie z Iranu sankcji, jakie nałożyła na kraj administracja Donalda Trumpa, sankcji, które uderzają nie tylko w irański przemysł gazowo-naftowy, ale i dotykają cały sektor finansowy Teheranu, prowadząc do galopującej inflacji i niedoboru leków.

Iran może żywić podejrzenia co do powrotu do postanowień porozumienia, również dlatego, że Europie nie udało się zabezpieczyć gospodarczego pożytku obiecanego Iranowi w umowie. Teheran, jeżeli w ogóle powróci do porozumienia, to, jak powiedział Minister Spraw Zagranicznych Zarif, pod żadnym warunkiem nie renegocjuje jej postanowień.

Przypuśćmy jednak, że obie strony dojdą do porozumienia i wyrażą wolę poddania się wypracowanym kilka lat temu zobowiązaniom. Nawet przy takim scenariuszu powrót na dawne tory nie będzie łatwy, jeśli w ogóle w pełni możliwy, a to za sprawą Republikanów dominujących w Senacie USA oraz zabezpieczeniom poczynionym przez administrację Trumpa.

Jak powiedział Specjalna Przedstawiciel USA do spraw Iranu Elliott Abrams, hipotetyczna administracja Bidena nie będzie w stanie znieść amerykańskich sankcji nałożonych na Iran, nawet jeśliby tego chciała.

– USA ma teraz wdrożoną kompleksową strukturę sankcyjną, która jeszcze na długo z nami zostanie – powiedział Abrams.

Może się też okazać, że odnowienie Porozumienia Nuklearnego nie będzie sprawą priorytetową dla Bidena. Prezydent elekt ma do powstrzymania epidemię COVID-19 w kraju, zaś jego plan uwzględnia stopniowe wychodzenie z obostrzeń, nie zaś natychmiastowe i pełne otwarcie gospodarki. Na horyzoncie jest także wypracowanie planu dla służby zdrowia bazującego na Obamacare, który Donald Trump rozwiązał. Biden będzie również próbować naprawy stosunków USA z WHO a także NATO. Nowy prezydent USA udzielił poparcia dla prozumienia Izrael-ZEA, a więc można oczekiwać, że będzie wspierać ocieplenie relacji Izraela z pozostałymi państwami arabskimi. I wreszcie, są jeszcze Chiny, wobec których działań Biden obiecał zbudować międzynarodowy front. Kwestia umowy nuklearnej może zwyczajnie zejść na trzeci plan lub zniknąć na jakiś czas w natłoku spraw. Prawdopodobnym jest, że tak się stanie do czasu wyboru nowego prezydenta Iranu, co nastąpi 18 czerwca 2021 roku. Do tego czasu trudno liczyć na zdjęcie sankcji z Iranu oraz na powrót USA do Porozumienia Nuklearnego.


Al-Arabiya

  1. Forum libijskie w Tunisie zwiastuje dobry rozwój dialogu pokojowego

Na przedmieściach tunezyjskiej stolicy, w ramach Forum Dialogu Libijskiego, obraduje 75 wybranych przez ONZ przedstawicieli reprezentujących różne strony konfliktu. Dyskutowane są prawa i warunki, pod jakimi ma funkcjonować Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, którego celem będzie zakończenie Libijskiej Wojny Domowej.

W środę przedstawiciele zgodzili się na przeprowadzenie wyborów generalnych w ciągu 18 miesięcy, o czym poinformowała Wysłannik ONZ Stephanie Williams. W czwartek delegaci dyskutują nad kształtem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, który ma nadzorować wspomniane wybory.

Jak do tej pory negocjatorzy zgodzili się co do planu zorganizowania wyborów. Organizacja przedsięwzięcia ma zacząć się wraz z przekazaniem władzy dwóch zwaśnionych rządów, to jest Rządu Zgody Narodowej w Trypolisie i Izby Reprezentantów w Tobruku, Tymczasowemu Rządowi Jedności Narodowej.

Tymczasowy rząd będzie musiał uporać się z dwoma kwestiami, które doprowadziły do wyjścia ludzi na ulice po obu stronach frontu libijsko-libijskiego. Problemami tymi są spadek jakości usług publicznych oraz korupcja.

Negocjacje na obrzeżach Tunisu potrwają jeszcze do poniedziałku 15 listopada, a, jak pisze Al-Arabiya, bacznie przygląda im się wielu Libijczyków, mających nadzieję na zakończenie lat konfliktu i chaosu, który trawi Libię od 2011 roku. Obserwatorzy natomiast widzą, że ścieżka harmonijnego przejścia od konfliktu do pokoju jest usłana niepewnościami i wyzwaniami.

 

As-Sahra Al-Maghribiya

1. Zakia Tahri i jej nowa komedia

Francuska reżyserka o marokańskim pochodzeniu Zakia Tahri, znana również jako Zakia Bouchaâla, wznowiła swój kontrakt z marokańskim publicznym nadawcą radiowo-telewizyjnym Société Nationale de Radiodiffusion et de Télévision (SNRT) w celu wyprodukowania nowego serialu pod tytułem „Salaa wa Salaam” („صلا وسلام”). Reżyserka rozpoczęła zdjęcia do filmu wraz z końcem października. Zdjęcia mają miejsce w Casablance, Churajbice i Faqih Bensalah.

Nowy film Tahri jest komedią opowiadającą o perypetiach dziewczyny imieniem Karima, która na wiele lat opuszcza swoje rodzinne miasteczko, aby szukać lepszego życia w Casablance. Czyni to pomimo obiekcji matki. W Casablance podejmuje pracę w kancelarii adwokackiej, a przy okazji zakochuje się.

Karima musi jednak wrócić do rodzinnego miasteczka, aby uzyskać spadek po matce. Przybywszy na miejsce, dziewczyna dowiaduje się z testamentu matki, że jej ostatnią wolą jest, aby Karima wypełniła jej obowiązek swatki wobec pewnej młodej pary. Okazuje się, że Karima musi odegrać rolę dorosłej kobiety i doradzać wspomnianej parze.

Karnowski: Obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty

Michał Karnowski o Marszu Niepodległości, krytyce Zjednoczonej Prawicy, Strajku Kobiet oraz o powiązaniu funduszy unijnych z praworządnością i o specjalistach od obalania rządów.

Miałem takie poczucie, że nikt na tym nie wygra.

Michał Karnowski ocenia, że obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty. Jego hybrydowa forma wymknęła się organizatorom. Dodatkowo trwające ograniczenia związane z koronawirusem są źródłem dodatkowej frustracji społecznej. Publicysta tygodnika „Sieci” sądzi, że krytyka kierowana przez Konfederację pod adresem Zjednoczonej Prawicy jest wewnętrznie sprzeczna.

Są to zarzuty, że restrykcji jest z jednej strony za mało, z innej za dużo, epidemii w ogóle nie ma, ale jak jest to jej nie leczycie.

Nie dziwi się, że notowania Prawa i Sprawiedliwości są najniższe od 2015 r. W końcu Polska znajduje się w najgorszej sytuacji od lat. Spowodowane jest to pandemią koronawirusa. Ponadto publicysta tygodnika „Sieci” porównuje Strajk Kobiet do najskrajniejszych organizacji. Ma wszelkie znamiona grup, które są w stanie wypełnić ekstremistyczne cele.

Każdy ruch rewolucyjny o marksistowskim podłożu na końcu oferuje obozy koncentracyjne.

Wskazuje na wyrażaną przez Strajk Kobiet wrogość wobec katolicyzmu. Obecnie naprzeciwko Zjednoczonej Prawicy nie stoi Koalicja Obywatelska, tylko ekstremiści  pod wodzą Klementyny Suchanow i Marty Lempart. Dziennikarz odnosi się także do kwestii powiązania praworządności z przyznawaniem funduszy unijnych. Ocenia, iż sprowadziłoby  to nasze państwo do województwa w ramach Unii Europejskiej. Porównuje to do sejmu grodzieńskiego 1793 r. Zaznacza, że

Arbitralna możliwość  uznawania jakiegoś kierunku działania za niepraworządny to coś, czego Polska nie ma w stosunku do Gdańska, czy Śląska.

Michał Karnowski  odnosi się do taktyki opozycji w Polsce, która dąży do tego, by wyprowadzać na ulice coraz to inne grupy ludności. Zauważa, że próba ciągłego organizowania społeczeństwa ma miejsce także na Białorusi. Nie neguje szczerości buntu społecznego u naszych wschodnich sąsiadów, zauważając przy tym, że

Są chyba gdzieś na świecie specjaliści od obalania rządów.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Kita: Incydenty na Marszu Niepodległości to prowokacje Antify i Policji. Nie popieramy przemocy w przestrzeni publicznej

W poprzednich latach Policja raczej nie była agresywna, nie prowokowała. Dzisiaj mieliśmy retrospekcję z lat 2010-2014 – Policję w białych kaskach i pełnym rynsztunku – komentuje Damian Kita.

Damian Kita relacjonuje przebieg Marszu Niepodległości. Wskazuje, że Marsz został zakłócony przez prowokacje lewicowych aktywistów. To oni mają być odpowiedzialni za pożar mieszkania przy ulicy 3 maja na warszawskim Powiślu. Na miejscu zdarzenia już wcześniej ustawił się kamerzysta.  Rozmówca Jaśminy Nowak krytykuje również agresywną, jego zdaniem, postawę policji wobec uczestników Marszu.

Policja podejmuje nierozważne działania, zablokowała dojazd do trasy Marszu. Kierowcy informują nas, że nadal stoją. To oburzające.

Jak dodaje rozmówca Jaśminy Nowak:

Dekada przygotowywania Marszów nauczyła nas tego, że przeszkody pojawiają się nawet wtedy, kiedy ich się nie spodziewamy.

 

W drugiej rozmowie podczas „Popołudnia WNET” Damian Kita podsumowuje Marsz. Mówi, że 70-80% jego uczestników stanowili kierowcy samochodów:

Auta były rozsiane po całym Śródmieściu. Komplikacje zaczęły się wtedy, kiedy policja zaczęła uniemożliwiać dołączenie do Marszu.

Zdaniem rzecznika prasowego stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” w policyjnych szeregach zabrakło funkcjonariuszy deeskalujących napięcie.

W poprzednich latach Policja raczej nie była agresywna, nie prowokowała. Była w gotowości stając z boku. Dzisiaj mieliśmy retrospekcję z lat 2010-2014 – Policję w białych kaskach i białym rynsztunku.

Jak dodaje:

W poprzednich latach prowokacje organizowali amatorzy, łatwi do spacyfikowania przez straż Marszu. W tym roku zabrali się za nie zawodowcy.  Cała sytuacja wyglądała podręcznikowo.

Gość „Popołudnia WNET” zapewnia, że większość uczestników Marszu nie dążyła do konfrontacji z Policją.  Przypomina, że w latach 80. władze komunistyczne również organizowały prowokacje, by móc oskarżyć opozycjonistów o chuligaństwo:

Nie ma naszej zgody na przemoc w przestrzeni publicznej. Nie bierzemy odpowiedzialności za działania politycznych chuliganów. Nie chcemy, by polscy patrioci obrywali za to, co robią środowiska lewicowo-liberalne

Podsumowując, Damian Kita stwierdza, że:

Zabrakło woli politycznej ze strony rządzących do bezpiecznego przejścia marszu

Wysłuchaj obu  rozmów już teraz!

A.W.K.

„Sybiracy”. Żyją jeszcze nieliczni, którzy zostali wywiezieni w głąb ZSRR, jako dzieci lub na zesłaniu się urodzili

W okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich.

Tadeusz Loster

15 sierpnia 2020 r. prezydent III RP Andrzej Duda podpisał ustawę z 14 sierpnia 2020 r. o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1936–1956. Data podpisania ustawy jest szczególna: 15 sierpnia oprócz święta kościelnego obchodzimy – my, Polacy – święto Wojska Polskiego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Obecnie, po 30 latach wolnej Polski, osób, które obejmuje ta ustawa, a zrzeszonych w Związku Sybiraków, żyje około 39 tys. Mimo, że wydaje się, iż to duża liczba, faktycznie pozostała ich tyko garstka, patrząc na to, że osób zesłanych lub deportowanych w głąb bolszewickiej Rosji w latach 1936–1956 było 1,35 mln. A w momencie reaktywowania Związku Sybiraków w 1988 r. zostało zarejestrowanych ponad 400 tys. żyjących.

Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napis na jednej z tablic o treści „SYBERIA OD 1768” upamiętnia sybiraków. Co to za data informująca o początku wywozu Polaków na Sybir przez władze Rosji? (…)

5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Znajdujące się na terenie Królestwa Polskiego majątki uczestników powstania zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że od 1 września 1863 r. do 1 maja 1865 komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399.

Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość zesłańców, aby znaleźć się na Sybirze, w miejscu oznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą i Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób.

Skazani na katorgę kierowani byli do Okręgu Nerczyńskiego. Tutaj powstańcy styczniowi – katorżnicy byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875). Inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 r. podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono mu ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki i karze półtora tysiąca batów, którą przeżył, został karnie przeniesiony do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 r. po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 r., pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i styczniowej.

Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tunguskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka.

Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w północnej Azji, wchodząca w skład państwa rosyjskiego. Jest ona położona między Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, a na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu.

Klimat południowej, a nawet środkowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zimą temperatura waha się od -30 do -40°C, a niekiedy dochodzi do -45, -50°C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powoduje, że mróz ten nie jest tak odczuwalny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. A temperatura powietrza sięga od 20 do 30°C ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kilkudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześniem a październikiem następuje nagłe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. (…)

17 września 1939 r. armia bolszewicka wkroczyła na ziemie polskie. NKWD natychmiast rozpoczęło aresztowania Polaków. Według danych NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza w latach 1939–1941, czyli za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. Dziadek mój Władysław Wróbel, drugi mąż babki Zofii, został aresztowany już 12 października 1939 r. Aresztowało go kolejowe NKWD, a faktycznie jego dwóch pracowników z czerwonymi opaskami na rękawach i z karabinami. Ten „wróg ludu” był starszym majstrem w warsztatach Polskich Kolei Państwowych we Lwowie, a do tego kapelmistrzem orkiestry kolejowej. Został osadzony w Brygidkach a następnie wywieziony w niewiadomym kierunku w głąb ZSRR. Tyle wiedziała moja rodzina. (…)

Do pierwszej masowej deportacji 220 tys. obywateli polskich doszło 10 lutego 1940 r. (wg danych NKWD 140 tys.). Przygotowywana przez NKWD od grudnia 1939 r. wywózka objęła osadników wojskowych, średnich i niższych urzędników państwowych, pracowników służby leśnej oraz PKP. Polacy stanowili 70% deportowanych, pozostałe 30% to była ludność białoruska i ukraińska. Na spakowanie się dawano wywożonym kilkadziesiąt do kilku minut. Transport na miejsce zsyłki odbywał się w wagonach towarowych, do których wsadzano po 50 osób. Podróż trwała niekiedy kilka tygodni w nieludzkich warunkach, w temperaturze dochodzącej do -40°C. Wiele osób zmarło podczas transportu, a przybyłych na miejsce zsyłki czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód.

Kolejną deportację przeprowadzili bolszewicy 13–14 kwietnia 1940 r. Wywózką zostały objęte rodziny poprzednio wywiezionych wrogów ustroju, urzędnicy państwowi, wojskowi, policjanci, pracownicy służb więziennych, nauczyciele, działacze społeczni, kupcy, przemysłowcy i bankierzy. Zesłano 320 tys. osób (wg danych NKWD 61 tys.), w tym 80% kobiet i dzieci.

Trzecia deportacja nastąpiła w maju i lipcu 1940 r. Objęła uchodźców przybyłych w czasie działań wojennych na tereny zajęte przez Sowietów. Większość deportowanych – 80% – stanowili Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Liczba zesłańców wyniosła 240 tys. (wg danych NKWD ponad 80 tys.). Zostali oni przesiedleni do Autonomicznych Republik Radzieckich, gdzie umieszczono ich w specjalnych osadach pod kontrolą NKWD.

Ostatnia, czwarta deportacja, miała miejsce pod koniec maja i w czerwcu 1941 r., w przededniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona ludność ze środowisk inteligenckich, rodziny kolejarzy, rodziny osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, robotników oraz rzemieślników; razem 220 tys. osób (wg danych NKWD ponad 85 tys.). Wywózka ta dotknęła szczególnie tereny Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Według danych NKWD ujawnionych przez Rosję w 1990 r., w czterech deportacjach zesłano około 330–340 tys. obywateli polskich. Zdaniem niektórych polskich historyków była to liczba o wiele wyższa, bo przekraczająca milion zesłańców. Jedno jest pewne, że w okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR z lat 1940–41 nie były ostatnimi.

Po wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej na tereny polskie okupowane przez Niemców, do syberyjskich łagrów trafili żołnierze polskich formacji podziemnych oraz „wrogowie ludu”, czyli ludność cywilna nieprzychylnie nastawiona do sowieckiej dominacji. Przykładem takich działań może być Lwów. Bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r., czyli za „drugich Rusków”, NKWD i Smiersz rozpoczęły aresztowania żołnierzy Armii Krajowej, polskich działaczy podziemia niepodległościowego oraz uczonych.

W dniach 2–4 stycznia 1945 r. władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania Polaków zamieszkałych we Lwowie. Objęły one 17 tys. osób, w tym 31 pracowników lwowskich uczelni. Część aresztowanych została zwolniona, jednak większość deportowano w głąb ZSRR. Skazani na 5 do 15 lat zsyłki, zostali skierowani do ciężkiej fizycznej pracy w kopalniach lub przy wyrębie lasów. Po 6 miesiącach wywiezionych 7 profesorów zostało zwolnionych; 2 z nich nie przeżyło łagru.

Części wysiedlonych w głąb Rosji udało się opuścić łagry dzięki organizowanej na terenie ZSRR w 1942 r. armii gen. Władysława Andersa. Nie wszyscy zgłaszający się ochotnicy dotarli w miejsca tworzących się jednostek Wojska Polskiego, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane. Kolejną szansą na wyrwanie się z sowieckiego piekła było wstąpienie do tworzonej przez sowiecką Rosję Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem „Ludowego” Wojska Polskiego. Niestety na terenie ówczesnej Rosji pozostało około 800 tys. obywateli polskich. (…)

Z akt osobowych żyjących sybiraków wynika, że ci obecnie żyjący w czasie deportacji byli niemowlętami lub mieli po kilka lat. To „dzieci Sybiru”, deportowane na Sybir wraz z rodzicami; dla nich wywózka i jej przyczyny nie były zrozumiałe. Dla nich był to głód, mróz, udręka i cierpienie, a wielu ich rówieśników nie przeżyło deportacji (zamarznięte ciała wyrzucano z wagonów pociągu). Niektóre nie przeżyły ciężkich warunków na zesłaniu, inne zostały przymusowo rozdzielone od rodziców, a jeszcze innym rodzice zmarli. Zostały osadzone w domach dziecka i przytułkach. Te, które przeżyły i powróciły, miały szczęście, a w pamięci „dzieci Sybiru” do końca życia pozostanie wspomnienie Sybiru jako „polskiej Golgoty Wschodu”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” znajduje się na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oni nam pokazali, jak się walczy, umiera, ale i jak się pięknie i godnie żyje/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 77/2020

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez kunktatorstwa, hipokryzji i prostackiej propagandy. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”.

Dariusz Brożyniak

Polskie Zaduszki

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam jak dotąd, w naszej tradycji, nie przekazał.

Spotykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy.

Profesor Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy.

Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników.

Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej.

Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane gdzieś pod murem nie były już groźne.

Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać.

Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer.

Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwagrzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie:

„Widzisz Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”.

Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej.

70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka…

Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki.

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomarksizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych.

Musi dokonać się jednoznaczna i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce.

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta” głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz.

Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji.

Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kramek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie możemy dalej milczeć. Katolicki głos w sprawie ograniczenia dostępu do kościołów w czasie pandemii

Jak to się stało? Kto i dlaczego podejmował takie decyzje? Przede wszystkim jednak władze państwowe powinny złożyć jasne oświadczenie: kwestionują treść i dotychczasową praktykę, prawa katolików?

Dla katolika nie ma nic bardziej dziwnego, niż sposób myślenia: najpierw rozwiążmy nasze bardzo poważne problemy, a potem powrócimy do kościołów, by się modlić. Takie podejście jest samo w sobie głęboko podszyte co najmniej duchem laicyzmu, przeświadczeniem o samowystarczalności człowieka. Oznacza utratę poczucia sacrum, sprowadzenie religijności co najwyżej do stanu umysłu, a nie realności relacji między ludzkością a Bogiem. Świadomość, czym była świątynia jerozolimska, a dziś jest każdy kościół, to myślenie dokładnie odwrotne. To obecność Boga w doczesności, w miejscu i czasie. Pomysł, że zwłaszcza w czasach trudnych, należy ograniczać funkcjonowanie kościołów, oznacza „czynić, co nie podoba się Panu”.

Kto tak rozumie, widzi, gdzie przebiega granica, co boskie i cesarskie odnośnie do budynków kościelnych. Wszystko, co jest, jak nazywa to polskie prawo, „kultem publicznym”, jest domeną Kościoła. W tym duchu dotychczas rozumiano art. 8 ust. 1 Konkordatu, który mówi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia Kościołowi Katolickiemu wolność sprawowania kultu”. Jego rozwinięcie widziano w art. 15 w zw. z art. 2 ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 17 maja 1989 roku (DzU z 2019 r. poz. 1347). Wynika z nich jasno: co dzieje się we wnętrzach kościołów, podczas kultu publicznego na cmentarzach, drogach publicznych (podczas pielgrzymek) – jest wyłączną sprawą Kościoła. Od kilku już dekad utarła się praktyka współpracy – strona kościelna dokonuje oczywiście zgłoszeń władzom, gdy jest to niezbędne z powodów organizacyjnych (np. o trasach i terminach pielgrzymek). Władza państwowa mogła ingerować dopiero po przekroczeniu granicy określonej w art. 8 ust. 5 Konkordatu, mówiącym, iż władza publiczna może podjąć niezbędne działania w miejscach sprawowania kultu publicznego także bez uprzedniego powiadamiania władzy kościelnej, jeśli jest to konieczne dla ochrony życia, zdrowia lub mienia. Było jasne, że należy to rozumieć jako działanie incydentalne w przypadkach nagłych, gdy po prostu nie ma możliwości powiadomienia władzy kościelnej, np. policja wkracza do kościoła w bezpośrednim pościgu za przestępcą, który schronił się wewnątrz, czy w przypadku, gdy Straż musi ratować ludzi w płonącej świątyni.

Te zasady zostały katolikom wypowiedziane przez władze państwowe wiosną, gdy te ostatnie jednostronnie zadecydowały o ograniczeniach w dostępie do kościołów.

Tego, że było to działanie jednostronne, łamiące zasady konkordatowe i ustawowe można się było domyślić, już gdy 15 kwietnia 2020 roku Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki skierował oficjalne pismo do Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego, zwracając uwagę na nieadekwatność regulacji dotyczących ilości osób w kościołach. Arcybiskup raczej nie wystosowałby takiego pisma, gdyby wcześniej był stroną wspólnych uzgodnień. Po drugie, od początku trudno było podejrzewać, że jakikolwiek hierarcha zgodziłby się na regulację tak nonsensowną jak ograniczenie do pięciu osób, bez względu na wielkość świątyni.

Nie można mieć już żadnych wątpliwości od momentu, gdy wobec zamknięcia w ostatniej chwili cmentarzy przed samym dniem Wszystkich Świętych Prymas Polski abp Wojciech Polak powiedział: „Ze mną premier nie konsultował zamknięcia cmentarzy. Nie miałem też żadnych innych informacji, czy premier konsultował tę decyzję z sekretariatem Episkopatu, czy z przewodniczącym KEP”.

Od tego momentu żaden katolik w Polsce raczej nie powinien mieć wątpliwości. To wszystko polega na tym, że władza państwowa jednostronnie, wbrew Konkordatowi, Konstytucji i ustawom, decyduje o tym, co dzieje w kościołach, wkraczając w kompetencje naszych biskupów. Hierarchowie nie chcąc wchodzić w konflikt, przyjmują ten dyktat, wydając w poszczególnych diecezjach dekrety o treści podobnej jak przepisy państwowe.

Nielegalność tej działalności władz ma również swój szczególny wymiar na gruncie prawa państwowego. Najbardziej pryncypialne prawo wynikające z Konkordatu, Konstytucji i ustaw ograniczane jest w drodze rozporządzeń. Zapadły już orzeczenia, w których nawet sądy państwowe potwierdziły, iż takie regulacje po prostu nie są obowiązujące. Decyduje o tym kilka kwestii. Przede wszystkim brak umocowania organu wydającego rozporządzenie – art. 46, 46a i 46b ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi z dnia 5 grudnia 2008 roku (DzU z 2020 r. poz. 1845) po prostu nie upoważniają władzy wykonawczej do samodzielnego regulowana kultu publicznego. Po drugie, zgodnie z art. 233 Konstytucji, prawa i wolności sumienia i religii nie mogą być ograniczone nawet ustawą, i to w sytuacji stanu nadzwyczajnego. Co dopiero rozporządzeniem, a więc aktem niższego rzędu niż ustawa, i to bez oficjalnego wprowadzenia stanu nadzwyczajnego.

Należy podkreślić, iż ostatnie z wydanych rozporządzeń wręcz pogłębiają stan nielegalności. Negatywną nowością jest takie formułowanie przepisów, iż wynika z nich, że władze państwowe kult publiczny traktują jako jeden z rodzajów zgromadzeń publicznych. Dotychczas było oczywiste, iż w rozumieniu prawnym kult publiczny jest czymś zupełnie innym niż zgromadzenia publiczne, a regulacje dotyczące zgromadzeń publicznych nie są stosowane do kultu publicznego.

Obecne stanowisko władz oznacza, iż Msza św. dla rządzących jest tym samym, co manifestacja (sic!). Dla katolików jest to po prostu obraźliwe.

Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 9 października 2020 roku w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii (DzU z 2020 r. poz. 1758) stanowi: Do odwołania zakazuje się organizowania zgromadzeń w rozumieniu art. 3 ustawy z dnia 24 lipca 2015 r. – Prawo o zgromadzeniach (DzU z 2019 r. poz. 631). W ust. 8 jako swego rodzaju wyjątek ustanowiono, iż zgromadzenia organizowane w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych mogą się odbywać. Dalsze ograniczenia wprowadzono rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 6 listopada 2020 roku (DzU z 2020 r. poz. 1972), zmieniające rozporządzenie w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii. Informacje pochodzące ze środowisk rządowych mówią, iż rozważane są dalsze restrykcje stanowione kolejnymi rozporządzeniami.

Od wiosny władze państwowe dokonują kolejnych naruszeń praw katolików. Ingerencje rozporządzeniami w kult publiczny, policyjne rozgonienie oficjalnej diecezjalnej pielgrzymki na Jasną Górę, prowadzenie policyjnych czynności operacyjnych na terenach parafii (w tym zagłuszanie nabożeństw przez megafony), stawianie przed sądem kapłanów pod zarzutem, iż w trakcie odprawiania Mszy powinni na bieżąco liczyć wiernych. Są to działania nielegalne od strony formalnej, o czym wiemy już dziś ze słów naszych biskupów (nikt z nimi tego nie uzgadniał, zostało to narzucone). Również nonsensowne merytorycznie.

Trudno zrozumieć, w jaki sposób ktoś mógł w ogóle wpaść na pomysł, iż dopuszczalna jest obecność pięciu osób w kościele, niezależnie od wielkości.

Od początku do teraz stosowane jest jawnie nonsensowne kryterium powierzchni, gdy wiadomo, iż epidemiczne znaczenie ma przede wszystkim kubatura (transmisja drogą oddechową oznacza, iż należy unikać przestrzeni oddechowej innych osób – w strzelistych budynkach, jakimi najczęściej są kościoły, wydychane ciepłe powietrze zawierające dodatkowo parę wodną unosi się w górę).

Nie podejmujemy się rozstrzygać – działalność rządzących nosi charakter intencjonalny, czy też wynika z nieudolności. Jednakże wobec zapowiedzi, iż władze państwowe szykują się na nawet długotrwałe funkcjonowanie w obecnych reżimach, nie możemy dalej milczeć.

Tym bardziej, iż istnieje obawa, że nawet po zakończenie formalnego stanu epidemii będzie pokusa, by utrzymać przeróżne ograniczenia, czy przynajmniej rozumienie, iż katolicy, Kościół w Polsce podlegają ściśle władzy świeckiej.

Katolikom w Polsce należy się jasne wyjaśnienie dotyczące wskazanych problemów. Jak to się stało? Kto i dlaczego podejmował takie decyzje? Przede wszystkim jednak władze państwowe powinny złożyć jasne oświadczenie: kwestionują treść i dotychczasową praktykę, prawa katolików? Opisane działania należy rozumieć jako wypowiedzenie Konkordatu? Uchylenie gwarancji konstytucyjnych i ustawowych? Obecne władze swe regulacje rangi rozporządzeń uważają za wyprzedzające rangi umowy międzynarodowej, ustawy zasadniczej i ustaw zwykłych?

Nad tym wszystkim góruje jednak problem podstawowy. Błądzi fundamentalnie, kto sądzi, iż rozwiąże problemy kraju czy ludzkości, nie powierzając się przede wszystkim Panu Bogu.

10.10.2020 r.

Ryszard Skotniczny, Stowarzyszenie Europa Tradycja

Urszula Strynowicz, Wspólnoty Nieustającego Różańca Świętego im. Św. Jana Pawła II

Tadeusz Matuszkiewicz, Klub Inteligencji Katolickiej, Mielec

Krzysztof Czeluśniak, Stowarzyszenie Jaślanie

Marcin Dybowski, Krucjata Różańcowa za Ojczyznę

Teresa Bazylko-Boratyn, Stowarzyszenie LEGION MARYI

Jacek Kotula, Fundacja Życiu Tak

Maria Bienkiewicz, adw. Łukasz Jończyk, Fundacja Nowy Nazaret