Do czego prowadzi rozpasanie, pokazał Vega w filmie „Oczy diabła” / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 85/2021

Zły szaleje – tylko w Bogu zbawienie ludzkości. Stwórca zadbał o swoje stworzenie, nawet o akacje, którym dał narzędzie samoobrony. Człowiekowi dał wolną wolę, ale – jak widać – niestety.

Jadwiga Chmielowska

Lipiec. Jak co roku rozkwitły lipy, a przekwitają akacje. Powietrze pachnie też białymi kwiatami jaśminu. Lato w pełni, temperatura zachęca do kąpieli. Wirus w defensywie; promienie słoneczne go zabijają. Nadszedł czas na uzupełnienie w organizmach witaminy D3 wspierającej odporność.

Ostrożność nakazuje spędzić wakacje w kraju, nie narażając się na kolejne mutacje niebezpiecznego, wyprodukowanego w laboratorium wirusa. Na ile szczepienia są skuteczne, przekonamy się w końcu października i w listopadzie. Za dwa lata koncerny farmaceutyczne zakończą badania nad swoimi produktami i wtedy dowiemy się, czy testowane obecnie preparaty medyczne zasłużą na miano szczepionek.

Warto wiedzieć, że WHO w komunikacie na dzień 3 czerwca 2021 r., na swoim portalu podała zalecenia: „W tej chwili dzieci nie powinny być szczepione. Nie ma jeszcze wystarczających dowodów na skuteczność szczepionek przeciwko COVID-19 u dzieci (poniżej 18 roku życia), aby wydać zalecenia dotyczące szczepienia dzieci. U dzieci i młodzieży choroba zwykle przebiega łagodniej niż u dorosłych”.

Człowiek zadufany w sobie, tworząc cywilizację, nie uczy się od przyrody. Nie korzysta z doświadczeń innych. Akacje, zaatakowane przez żyrafy, bronią się. Już 20 minut po pierwszym zranieniu ich liście stają się gorzkie. Informacja zostaje przekazana sąsiednim drzewom przez substancje lotne. Ich liście również gorzknieją, zniechęcając zwierzęta do konsumpcji.

Wojna tyranii z wolnym światem trwa już kilkanaście lat. Zmieniły się metody współczesnych wojen. Teraz są hybrydowe. Toczy się je na płaszczyźnie ekonomicznej, propagandy i informatyki. W połowie maja br. irlandzka publiczna służba zdrowia HSE została zaatakowania przez hakerów. Po ataku typu ransomware wyłączony został system informatyczny. W wielu szpitalach odwołano umówione wizyty. Atak rosyjskich hakerów na system sterowania rurociągiem w Teksasie zakłócił dostawy paliwa w kilku stanach. Teraz łupem wyspecjalizowanej grupy hakerskiej padła korespondencja internetowa polskiego rządu. Uderzono w kolejny kraj NATO – i nic. Przykład napaści na Estonię w 2007 roku nie spowodował radykalnych kroków – co rozzuchwaliło wrogów demokracji.

Jak na każdej wojnie, podstawą jest morale nie tylko wojska, ale i zaatakowanego społeczeństwa. Główne uderzenie idzie w warstwę przywódczą. Dlatego Sowieci i Niemcy mordowali polskich profesorów.

Współcześni profesorzy uprawiają najobrzydliwszą formę prostytucji: sprzedają nie ciała, lecz dusze. Prof. Andrzej Romanowski z UJ w „Gazecie Wyborczej” postanowił historię Polski napisać na nowo: „Polska, ojczyzna Niemców. Nauczyli nas pisać i czytać. Ofiarowali łacinę i chrześcijaństwo”.

Senator Tom Cotton (R-Ark.) ujawnił, że setki żołnierzy zostały zmuszone do odbycia szkolenia „antyamerykańskiej indoktrynacji”, w tym krytycznej teorii rasowej (CRT). Podczas przesłuchania w Senacie Cotton stwierdził, że w wojsku „spada morale, rośnie nieufność między rasami i płciami, z których żadna nie istniała jeszcze sześć miesięcy temu. Część wojskowych po tych szkoleniach odchodzi na nieplanowane emerytury bądź rezygnuje z pracy w armii USA”. Musimy przeczekać rządy lewaków w Stanach Zjednoczonych.

Umiłowanie wolności Polaków sprawia, że Niemcy rządzący Europą, aby nas złamać, uderzyli w naszą samowystarczalność energetyczną. To nie przypadek, że Czesi walczą z elektrownią Turów, a Duńczycy znaleźli na drodze naszego gazociągu myszki i nietoperze.

Ideologia genderyzmu odwraca uwagę młodzieży od spraw istotnych, ma demoralizować. Do czego prowadzi rozpasanie seksualne, pokazał Vega w swoim filmie Oczy diabła.

Zły szaleje – tylko w Bogu zbawienie ludzkości. Stwórca zadbał o swoje stworzenie, nawet o akacje, którym dał narzędzie samoobrony. Człowiekowi dał wolną wolę, ale – jak widać – niestety.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najważniejsze, czego jest gotów bronić Zachód, to ideologia LGBT / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 85/2021

Na tle europejskiej polityki nasza drużyna wypadła znakomicie. Sousa powiedział piłkarzom: grajcie do przodu i strzelajcie gole! A liderzy zgromadzeni na G7 nawet nie chcą wyjść z szatni.

Krzysztof Skowroński

Polska przegrała. Na szczęście tylko w piłkę nożną. Od razu po ostatnim gwizdku sędziego we wszystkich mediach odezwał się jednorodny chór złorzeczących na portugalskiego trenera polskiej kadry. Wszyscy przecież doskonale wiedzieli, że zanim nastąpił Sousa, nasza wyśmienita reprezentacja ocierała się o tytuł mistrza świata. Tymczasem zły Portugalczyk ją zniszczył. To nic, że Polacy od czasu do czasu potrafili przeprowadzać składne akcje, a wynik meczu ze Szwedami ważył się do ostatniej chwili.

Nie wiem, dlaczego tak łatwo malujemy obrazy tylko czarnymi kredkami, nie potrafiąc dostrzec pozytywów sytuacji. To oczywiście nie dotyczy jedynie piłki nożnej.

Czasami wydaje się, że mamy nadmierne upodobanie w niedostrzeganiu tego, co dobre. A jeśli udałoby się nam z lotu ptaka, na przykład orła, spojrzeć na Polskę, może dostrzeglibyśmy, że żyjemy w kraju, który jako jeden z nielicznych w Europie rozwija się.

Nie jesteśmy zamknięci w klatkach jak kurczaki i ciągle mamy rozmaite możliwości wyboru. Moja córka wróciła z wycieczki do Lizbony zachwycona urokami miasta, ale stwierdziła, że  jest to miasto biedne. Myślę, że nikomu z nas 30 lat temu takie zdanie nie przyszłoby do głowy.

Ale już wystarczy; nadmierny optymizm może być szkodliwy. Polska przegrała i odpadła z Euro. I tak też się może zdarzyć w politycznych i geopolitycznych rozgrywkach. Po tych wszystkich szczytach, które z zapartym tchem obserwowaliśmy w połowie czerwca, po przechadzkach prezydenta Joego Bidena po plażach Kornwalii, po wizytach w genewskich pałacach i po jego spotkaniu z prezydentem Putinem wiemy, że świat zachodniej demokracji jest w coraz większym kryzysie. Nie tylko nie ma politycznego lidera, ale najważniejsze, czego jest gotów bronić, to ideologia LGBT.

Zachód ma dwa cele: ochronić klimat, wprowadzić „równościowe rozwiązania” i poprawność polityczną. W tym samym czasie chińskie myśliwce i bombowce latają tuż przy granicy z Tajwanem, a Rosjanie, wprawdzie tylko ostrzegawczo, strzelają do brytyjskich statków. W Polsce zaś ktoś zabawia się mailami polskich ministrów.

Nie wiem, czy w jasny sposób wyraziłem swoją obronę portugalskiego trenera reprezentacji Polski, ale chciałem powiedzieć, że na tle europejskiej polityki nasza drużyna wypadła znakomicie. Sousa powiedział piłkarzom: grajcie do przodu i strzelajcie gole! A wygląda na to, że liderzy zgromadzeni na G7 nawet nie chcą wyjść z szatni.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bault: Były prezes TK Włoch przestrzega przed projektem ustawy przeciw homofobii. Katolicy mogą być ścigani za poglądy

Węgierska ustawa przeciw propagandzie LGBT i włoska przeciw homofobii. Dziennikarz „Do Rzeczy” o różnicy w podejściu prasy europejskiej do ustaw oskarżanych o ograniczanie wolności słowa.

Olivier Bault w przeglądzie prasy europejskiej omawia echa uchwalenia przez węgierski parlament ustawy zakazującej promocji homoseksualizmu. Przyjęcie tego opracowanego przez rząd aktu prawnego spotkało się z surową krytyką licznych mediów w zachodniej części Starego Kontynentu.

17 krajów podpisało list protestujący przeciw dyskryminacji wobec osób LGBT na Węgrzech.

Tymczasem we włoskim Senacie utknął projekt ustawy przeciwko homo- i transfobii. We Włoszech mówi się, że projekt ten zagraża wolności słowa i dyskryminuje szczególnie katolików. Jednak włoska ustawa nie spotyka się z takim międzynarodowym potępieniem jak węgierska. Jak zauważa Bault,

W jednym przypadku mówi się o niebezpieczeństwie dyskryminacji i ograniczenia wolności słowa, a w drugim nie.

W sprawie włoskiej ustawy głos zabrała Stolica Apostolska. Sekretariat Stanu zaznaczył, że niektóre przepisy tej ustawy mogą zagrozić wolnościom Kościoła Katolickiego we Włoszech, które gwarantuje konkordat. Watykan wzywa parlamentarzystów do dokonania zmian w procedowanej ustawie.

Były prezes Trybunału Konstytucyjnego Włoch przestrzega przed projektem ustawy twierdząc, że jest na tyle niejasny, że katolicy faktycznie mogą być ścigani za poglądy.

Stowarzyszenia katolickie mogłyby być ścigane za to, że kobiety i mężczyźni pełnią w nich odmienne działania.

Nawet katolicki uniwersytet może być ścigany karnie za przyjęcie dokumentów bioetycznych.

Dziennikarz „Do Rzeczy” powraca do ustawy węgierskiej. Dziennik „Le Figaro” wskazuje, że ustawa wiąże pedofilię z homoseksualnością. Jest, jak mówi Bault, po części prawda. Ustawa mówi bowiem zarówno o karach za czyny pedofilskie, jak i o zakazie propagowania homoseksualizmu wśród niepełnoletnich.

Ustawa, która została uchwalona bez przeszkód we wtorek 15 czerwca dzięki superwiększości partii Viktora Orbána broni teraz prawa dzieci do identyfikacji co urodzoną.

To ostatnie najwyraźniej oburza „Le Figaro” – dodaje nasz gość. Z kolei „Frankfurter Allgemeine Zeitung” stwierdza, że węgierski premier od dawna wykorzystuje resentyment wobec mniejszości:

Premier Węgier Viktor Orbán chce dla własnych celów zmobilizować niechęć wobec mniejszości politycznej.

Gazeta dodaje, że innym przykładem była antysemicka kampania przeciwko  George’owi Sorosowi.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!
A.W.K./A.P.

Spór o nowe przepisy na Węgrzech. Gáspár Keresztes: Ta dyskusja wpisuje do trwałej debaty o wartości europejskie

Gáspár Keresztes o meczu Węgry-Niemcy, krytyce KE wobec węgierskiej ustawie antypedofilskiej i Wyścigu Kurierów Karpackich.

 Wczorajszy mecz myślę przerósł wszelkie oczekiwania.

Gáspár Keresztes jest zadowolony z wczorajszej gry węgierskich piłkarzy w meczu z Niemcami. Komentuje spór między węgierskim rządem a Komisją Europejską ws. ustawy antypedofilskiej na Węgrzech. Jej przepisy zdaniem KE dyskryminują homoseksualistów. Jak wyjaśnia nasz gość

Zamysł oryginalny to stworzenie ustawy przeciwko zbrodniom pedofilskim. Potem zostało to uzupełnione o inne jeszcze passusy, które teraz budzą kontrowersje.

Zgodnie z ustawą treści przedstawiające lub promujące homoseksualizm nie mogą być prezentowane w szkołach, ani (przed 22) w mediach. Ursula von der Layen określiła ustawę jako haniebną. Zdaniem premiera Węgier haniebny jest komentarz szefowej KE.

Ta dyskusja wpisuje do trwałej debaty Węgier i zresztą też Polski o wartości europejskie.

Ekspert Instytutu  Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka mówi także o Wyścigu Kurierów Karpackich, który odbędzie się 29-31 sierpnia na południu Polski.

To jest coś w rodzaju Tour de France tylko nasze i lepsze.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Kryzys pandemiczny: jak nas kształtuje dyktat współczesnego państwa? / Dariusz Brożyniak, „Śląski Kurier WNET” 84/2021

W czasie neomarksistowskiego „marszu przez instytucje” wytworzył się niebezpieczny precedens zaskakującej łatwości „wyłączenia” wszystkich demokratycznych, czyli społecznych mechanizmów kontrolnych.

Dariusz Brożyniak

DYKTA-tura

Ten tytułowy i gorzki dowcip krążący po Krakowie, w klimacie mrożkowego paradoksu, opisuje dość celnie nie tylko rodzimą atmosferę, lecz staje się z miesiąca na miesiąc uniwersalną konstatacją wobec szczególnie ponurej pandemicznej rzeczywistości współczesnego świata. Z jednej strony jesteśmy dotknięci czymś, co nas przeraża swymi skutkami bezpośrednimi, szczególnie statystykami śmierci. Chciałoby się wierzyć w wyjątkowo zjadliwą sezonową grypę, która nie „odpuszcza”, lecz nieznana dotąd i wręcz niewyobrażalna zapaść służb zdrowia niweczy takie nadzieje

Znaleźliśmy się w niewątpliwym globalnym kryzysie, na skalę niespotykaną dotąd poza światowymi wojnami. Zgodnie z procedurą postępowania w okolicznościach nadzwyczajnych, zostaliśmy natychmiast poddani bezwzględnej dyktaturze rozporządzeń, dekretów, zakazów, ograniczeń, z godziną policyjną włącznie.

Najczęściej jednak pozaprawnie, bez ogłaszania stanu wyjątkowego. Świat przecież pozostał jaki był, nic nie obraca się na naszych oczach w ruinę, jest prąd i woda, pełne sklepy, jeżdżą samochody i publiczna komunikacja. Tylko szkoły i kościoły puste. Te przecież „przygarniały” nawet pod bombami. Przez pięć lat ostatniej wojny młodzież zdawała matury, kończyła studia i to bez żadnej taryfy ulgowej (było nawet ostrzej), by być tym bardziej jak najlepiej przygotowanym do wydźwignięcia się po straconych latach.

Zewnętrzny dyktat sięgnął jednak głęboko po nasze dusze, serca i wszelkie uczucia, tak fundamentalnego instynktu, jak i wyższego rzędu przynależnego homo sapiens. Nie wolno było pod żadnym pozorem nawet spojrzeć w umierające oczy najdroższej nam osoby, o serdecznym i wspierającym trzymaniu ukochanej ręki przy przejściu na „drugą stronę” już nie wspominając. Obrazy całkowicie przedmiotowego traktowania istoty ludzkiej, wożenia dziesiątkami kilometrów, niewpuszczania do szpitali, pozostawiania sam na sam ze śmiercią na trotuarach czy w kabinach samochodów pozostaną długo w pamięci, podobnie jak drastyczne zdjęcia dokumentujące skutki rzeczywistości koncentracyjnych obozów. Znacznie gorsza jednak będzie pozostała psychologiczna „blizna”, efekt odczłowieczającego znieczulenia na czyjś dramat i cierpienie, egoistyczna ulga własnego „wywinięcia” się z opresji.

W czasie neomarksistowskiego „marszu przez instytucje” wytworzył się niebezpieczny precedens zaskakującej łatwości „wyłączenia” wszystkich demokratycznych, czyli społecznych mechanizmów kontrolnych. Dobrze nie było już długo przed pandemią, lecz teraz pokusa budowy państw z „dykty”, a więc tworzenia wyłącznie fasady i dekoracji, za którą można ukryć wszelkie rzeczywiste procesy, stała się jak nigdy dotąd realna i łatwa. Kruszenie fundamentów ugruntowanej demokracji jest o wiele wolniejsze, trudniejsze i wymaga zdecydowanie więcej nakładów finansowych, środków i w końcu brutalności policji.

Społeczeństwom sytym dobrobytem, a więc od dziesięcioleci odwykłym od protestów i buntów, w pierwszym rzędzie zakwestionowano ufundowany na fundamencie religijnym system wartości, pogrążając je w moralnym chaosie relatywizmu i spychając w konsumpcyjny egoizm.

Kusząc mirażem łatwości życia za pomocą wyrafinowanych technicznych gadżetów, niszczy się wyjątkowo skutecznie więzi międzyludzkiej solidarności, gotowość do wyrzeczeń czy poświęcenie dla kogoś lub czegoś.

Ma być po huxleyowsku wyłącznie wygodnie i przyjemnie, z eutanazją ludzi uciążliwych, a więc starych i chorych, szczególnie na północy, w kulturach celtyckich. Rezultatem jest postępujący brak rodziny i trwałych związków, brak dzieci zastępowany wręcz plagą hodowli domowych zwierząt/ulubieńców czy narastający odsetek dewiacji seksualnych, daleko odbiegający od naturalnego marginesu.

Powstaje od dziesięcioleci skrajnie niebezpieczne zjawisko niechęci do fizycznie ciężkiej, wymagającej lub niewdzięcznej pracy. Stały, sprawiający wrażenie celowego proces obniżania poziomu wykształcenia i kwalifikacji klasy średniej czy najniższej prowadzi do wyręczania się możliwie jak najmniej płatną pracą najsłabszych (także prawnie), a więc głównie obcych.

Wiedeńscy restauratorzy zagrozili właśnie (po półtorarocznej przerwie!) dalszym zamknięciem lokali, jeśli otrzymają zezwolenie jedynie na ogródki na wolnym powietrzu. Pracy nie będą mieli najwyżej głównie muzułmańscy najemnicy. Właściciele siedzą jeszcze ciągle mocno na swych uciułanych zasobach i już zapowiadają windowanie cen po przywróceniu działalności. To doprowadziło do niespotykanej od wielu stuleci inwazji islamu, niezwykle witalnego swym jeszcze anachronicznym systemem wartości i religijnym fundamentalizmem, szczególnie w konfrontacji ze sztucznie „zmodernizowanym” człowiekiem Północy czy Zachodu.

Zjawiskiem społecznie za to całkowicie nowym i dotąd nieznanym w Europie jest ekspansja mrówczo pracowitej i cierpliwej „Azji”, co wieszczyło już wiele poprzednich pokoleń, przepowiadając, że „żółta rasa” zaleje świat.

W krajach o ugruntowanej demokracji, gdzie w czasach jeszcze „normalnych” powstawały samokontrolujące się nad wyraz efektywnie społeczeństwa obywatelskie, działają jeszcze hamulce cywilizacyjne. Jednak – by posłużyć się „atomistycznym” porównaniem – następuje coraz gwałtowniejsze „rozszczepianie” się społeczeństw i może wystąpić w nieodległej przyszłości łańcuchowa reakcja prowadząca do niekontrolowanego wybuchu. Sytuacja pandemii stała się swoistym „sprawdzam” opatrzności. Zasłony opadły, ukazując cały fałsz coraz bardziej fasadowej demokracji, rozmiar zaniedbań i niewiarygodny zasięg niemożności i niekompetencji. Nie pozostawało już nic innego, jak co chwilę przepraszać, co w ustach na ogół zadufanych w sobie polityków nieczęsto się zdarza.

W państwach z „dykty”, silnych jeszcze głównie wobec słabych, bandyci zastrzelili właśnie, brutalnie i otwarcie, policjantów (w Polsce i Francji); Marsylia od kilku dekad rządzi się, tak jak i coraz więcej dzielnic Paryża, prawem szariatu. Czechy i Polskę zalewa azjatycka mafia, kontrolując zarówno oficjalny handel, jak i przestępczy półświatek.

W Wiedniu, przy cichej przychylności pewnych środowisk miejscowych, dojrzewa koncepcja „odczarowania” i turystycznego skomercjalizowania, właśnie przez Azjatów (którzy opanowali już kilka znanych austriackich centrów turystycznych, jak znajdujące się na liście UNESCO Hallstatt), „altany Hitlera” – balkonu zamkniętego od końca wojny na cztery spusty, z którego to Adolf Hitler ogłosił w 1938 roku Anschluss Austrii.

W Niemczech i Austrii narasta ksenofobia i nienawiść do obcych. Meksykańska doktorantka uniwersytetu w Linzu została wyrzucona z biura urzędu na korytarz brutalnym „rauss!”, kiedy przysiadła w pokoju urzędnika na krześle przy stoliku, by wypełnić formularz wymagany do przedłużenia zezwolenia na naukowy pobyt. Wyłącznie emocjami rasizmu będą się kierowały wyrostki z marginesu, które, korzystając z pandemicznych regulacji, pozostają już drugi rok szkolny poza wszelkim systemem edukacyjnym.

Brak jakichkolwiek kwalifikacji spowoduje ich naturalne wyłączenie z rynku pracy, przy wygórowanych potrzebach na telefony, używki i męskie atrakcje, najchętniej na egzotycznych wyspach, z partnerkami nastawionymi także wyłącznie konsumpcyjnie (bez mała 400 samolotów wiozło Niemców w wielkanocny weekend, w szczycie III fali pandemii (!), na Teneryfę).

Tego rodzaju element w wyniku kryzysu lat 30. zasilił już raz wyborców tegoż Adolfa Hitlera, by w następstwie stać się później siłą główną najbardziej zbrodniczych i zwyrodniałych jednostek SA i SS.

W świecie germańskim grozi to nawrotem zmutowanego narodowego socjalizmu, a na wschodzie – równie totalitarnego komunistycznego nacjonalizmu.

W tym wszystkim świat islamu coraz odważniej głosi hasła obowiązku zniszczenia moralnie zgniłego świata niewiernych, a postępujący nieprzerwanie instytucjonalny neomarksizm kulturowy (na formularzu wymaganym przy szczepieniu na covid-19 austriackie ministerstwo zdrowia wyszczególniło aż pięć płci!) niemal codziennie dostarcza na to kolejnych argumentów.

Podczas gdy fasada z „dykty” państw rozwiniętych posadowiona została jednak na solidnym finansowym fundamencie i tradycji nieskażonej dziesięcioleciami, przynajmniej sowieckiego, komunizmu, to polska „dykta-tura” urosła na „kupie kamieni”, że posłużę się terminem ukutym przez „nuworyszy” współczesnych elit. Tenże fakt z chwilą wybuchu pandemii odsłonił całą dramatyczną prawdę z tragicznymi konsekwencjami śmierci blisko stu tysięcy Polaków, i to w większości nie na covid-19. Lejąca się z telewizora propaganda potraktowała rzecz całą jedynie ze statystycznym ubolewaniem, a więc znów po sowiecku. Jednocześnie złodzieje wszelkiej maści (na tzw. Zachodzie zresztą też!) zarobili na covidowych dostawach krocie, robiąc interes życia.

Przykro jest patrzeć na te wszystkie szmatki oblekające polskie twarze, gdzie maksymalnym wymogiem jest maseczka chirurgiczna, przez którą wirus przechodzi jak pchła przez metalową siatkę ogrodzeniową.

Jedynie VIP-y, i to najwyższego szczebla, są wyposażani na zagraniczne występy w maski FFP2, od miesięcy obowiązkowe na zachód od Odry. O sieciach punktów (w aptekach, domach kultury i gdzie tylko) szybkich i darmowych testów antygenowych, wykonywanych przez wojsko i sanitarny wolontariat, nie przyśniło się żadnemu polskiemu ministrowi zdrowia, nie zmieściło się w horyzoncie wyobraźni. Za to zmieściło się jak najbardziej utrzymywanie przez półtora roku masek na wolnym powietrzu.

Setki godzin propagandowego „młotkowania” nie wykształcą odpowiedzialnego społeczeństwa obywatelskiego, demoralizowanego na dodatek absurdalnymi decyzjami. Wykształcą wyborcę „za pieniądze”, który tłumnie pojedzie na Mazury przy powszechnie zamkniętych toaletach, czy do Zakopanego, aby za wszelką cenę użyć. Tę cenę zapłacili swym życiem najsłabsi, a państwo z „dykty” nie zrobiło nic, by temu zapobiec.

Rozrywkowe „podziemie” dyskotek dla setek osób z wejściówką przysyłaną esemesem czy hasłem „strajku przedsiębiorców” etc., jak i turystycznych kwater, jest tajemnicą poliszynela. Wyuzdany, wulgarny i publicznie przestępczy wobec pandemicznych obostrzeń tzw. strajk kobiet, posługujący się co najmniej zastanawiającą symboliką, traktowany jest z dziwną wyrozumiałością, jeśli nie nawet z atencją.

Obniżony do granic śmieszności poziom tegorocznej matury, z wyjątkiem opcji zagranicznej (sic!), to nadal pomysł rodzimej „dykta-tury” na Polaka-„białego Murzyna” dla obcych.

Nieprzerwany proces wyludniania się Polski jakoś od 30. już lat nie spędza nikomu snu z powiek (podobnie zresztą jak i we wszystkich krajach postkomunistycznych). Ostatnimi, którzy się tego obawiali, byli komuniści, a ostatnim, który wyrzucił z Polski ponad milion młodych, zdolnych ludzi – komunistyczny kacyk Jaruzelski. Najnowszy polityczny sojusz z sowieckimi jeszcze, a na pewno postsowieckimi komunistami, mówi wiele o „patriotycznej” opcji. Walka o Polskę, jak widać, nie zna ceny. Pytanie tylko, o jaką Polskę i dla kogo?

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Dykta-tura” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Dykta-tura” na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gazeta.pl wprowadza nadzór nad treściami o różnorodności

Portal Gazeta.pl ma w swojej redakcji utworzyć nową funkcję „koordynatorki treści dotyczących różnorodności i inkluzywności”. Będzie ją sprawować związana z portalem dziennikarka, Wiktoria Beczek.

O decyzji zależącego do Agory portalu Gazeta.pl jako pierwsze poinformowały Wirtualne Media. Jak tłumaczy portal, instytucja „koordynatorki treści dotyczących różnorodności i inkluzywności” ma wpływać na powstające w serwisie treści „zapewniając dziennikarzom i wydawcom doradztwo oraz wsparcie”.

Głównym zadaniem koordynatorki będzie tworzenie tekstów o tematyce równościowej oraz komentowanie bieżących wydarzeń społecznych. Ponadto, koordynatorka ma prowadzić specjalne szkolenia i opracowywać poradniki dla pracowników spółki.

 

Nową funkcję w strukturach portalu obejmie związana z Gazetą.pl dziennikarka i aktywistka na rzecz praw osób LGBT+, Wiktoria Beczek. Jak komentuje redaktorka:

Media powinny być nośnikiem zmiany. Mam jednak wrażenie, że polskie redakcje nie zawsze chcą nadążyć za zmianą, która następuje obecnie na świecie – stwierdza Wiktoria Beczek.

Dziennikarka mówi też o potrzebie zmiany w sposobie dziennikarskiej narracji. Zdaniem Wiktorii Beczek czasem jest ona dla niektórych grup dyskryminująca:

W publikacjach wciąż stosowane są bowiem określenia archaiczne, obraźliwe wobec osób z grup doświadczających wykluczenia. W artykułach przekazujemy nie tylko informację, ale też narrację, w tym język – a to, jak opowiadamy o osobach i zjawiskach, wpływa na ich postrzeganie – komentuje Wiktoria Beczek.

Wiktoria Beczek komentuje też stanowisko Gazety.pl, która poprzez utworzenie nowej funkcji w redakcji planuje dbać o prawa bohaterów swoich publikacji oraz „wzmacniać głosy dotąd niedostrzegalne”. Jak podkreśla dziennikarka:

W Gazeta.pl chcemy pokazywać, że można pisać inaczej – tak, by nie sprawiać bólu tym, o których piszemy i aby wzmacniać głosy dotąd niedostrzegane, wypychane poza dyskurs. Inkluzywny język to widzialność. Kiedy mówimy i piszemy o osobach z niepełnosprawnościami, osobach LGBT+, osobach niebiałych, uchodźcach, kobietach i osobach mogących zajść w ciążę, pokazujemy, że ich doświadczenia są ważne. Ich, ale i nasze, bo sami też należymy przecież do wielu z tych grup.

Źródło: Wirtualne Media

N.N.

Dlaczego w Polsce nie miałoby być ani jednej prorządowej gazety? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 84/2021

Trzymam kciuki za obecny rząd, sądzę, że na sytuację w kraju wpływają wywiady państw wrogich i zaprzyjaźnionych, oglądam TVP Info, podczytuję „Gazetę Polską” i jestem notorycznym heteroseksualistą.

Jan Martini

Kupuję u Obajtka

Trzymam kciuki za obecny rząd, mam spore zaufanie do Kaczyńskiego, wierzę w skuteczność szczepionek i konieczność przystąpienia do Funduszu Odbudowy, sądzę, że na sytuację w kraju wpływają wywiady państw wrogich i zaprzyjaźnionych, oglądam TVP Info, ukradkiem podczytuję „Gazetę Polską” i jestem notorycznym heteroseksualistą.

Jest to zestaw poglądów niepoprawnych politycznie, z którymi lepiej się nie afiszować w dobrym towarzystwie i to zarówno prawicowo-konserwatywnym, jak i lewicowo-postępowym. Jednak poglądy te nie są pozbawione racjonalnych podstaw, co spróbuję uzasadnić.

Podczas urządzania Europy po okresie napoleońskim na kongresie wiedeńskim (1815) najtrudniejszą częścią rokowań była „kwestia polska”. Nie inaczej było w Wersalu i Jałcie. Można przypuszczać, że także na konferencji w Reykjaviku w 1986 r. mogło być podobnie. Oficjalnie prezydent Reagan z sekretarzem Gorbaczowem prowadzili rokowania rozbrojeniowe, ale konferencja miała też swoją część tajną, o której niewiele wiadomo, ale trudno sobie wyobrazić, by nie omawiano tam spraw związanych z Polską. Jedno jest pewne – nie było żadnego powodu, aby po „upadku komunizmu” ofiarować nam niepodległość za friko. Natomiast były powody do utworzenia z Polski strefy buforowej o skromnym zakresie podmiotowości, którego to statusu musiałyby doglądać wspólnie wszystkie zainteresowane strony (a było ich co najmniej trzy).

Wiadomo, że główny architekt „odprężenia”, Henry Kissinger, uważał, że to zjednoczone Niemcy powinny zagospodarować tę część Europy, którą formalnie opuścili Rosjanie, zostawiając jednak swoje „zasoby kadrowe”.

Wygląda na to, że Amerykanie reprezentację swoich interesów z przyczyn praktycznych powierzyli w znacznym stopniu lokalnym mniejszościom żydowskim, do których mieli sympatię i zaufanie.

Myślę, że ustalenia lat 1985–1987 zostały zakomunikowane nam w formie rokowań „okrągłego stołu”. To jest tylko moja prywatna teoria spiskowa, ale sądzę, że w tajnych rokowaniach mogły zostać ustalone takie szczegóły jak status rosyjskich baz wojskowych w Polsce (proponowano „eksterytorialne centra współpracy gospodarczej polsko-rosyjskiej”), gwarancje „braku represji” dla komunistów i związane z tym utrzymanie ciągłości kadrowej w sądownictwie, „przewerbowanie na stronę amerykańską” SB (po kosmetycznej weryfikacji i zmianie nazwy), pozostawienie bez zmian WSI – filii sowieckiego GRU – służby, która tylko w Polsce i Rumunii nadzorowała proces „budowy demokracji” („pierestrojkę” w innych krajach prowadziły służby cywilne).

Jednak najbardziej degradującym państwo działaniem była likwidacja znacznej części przemysłu i wielka redukcja sił zbrojnych. Projektanci przemian ustrojowych w Polsce zdawali sobie sprawę, że Polacy nigdy nie zaakceptują statusu „strefy buforowej” ani jakiegoś „zarządu powierniczego”, który proponował George Soros, dlatego ważna była propagandowa otoczka „transformacji ustrojowej”. Najpierw jedna blondynka oznajmiła, że „skończył się komunizm”, następnie zdolni publicyści skutecznie wmówili nam, że teraz jest „wolna Polska”. Te słowa były odmieniane przez wszystkie przypadki jako opis sytuacji po 1989 r., co starszym z nas przypominało znaną z PRL u „Polskę wyzwoloną”. Wielu z nas, zbyt dosłownie traktując tę „wolność”, dziwiło się, dlaczego rząd nie wyrzuci bezczelnego ambasadora, dlaczego ulegamy naciskom itp. Problem w tym, że oni na nas mają „lewarowanie” (kij), a my na nich nie.

Dr Jerzy Targalski pisał: „Uleganie naciskom wynika z wielu czynników – ze słabości własnego państwa, jego powiązań gospodarczych i sojuszniczych, szukania przez znaczą część obywateli poparcia przeciwko własnemu rządowi we wrogich państwach, degeneracji własnej klasy politycznej – a nie tylko z jakości rządzących”.

Poza Targalskim, który przeanalizował przebieg „pierestrojki” w krajach bloku komunistycznego, historycy wielkim łukiem omijają przemiany 1989 r., obawiając się, że przypadkowe odkrycie może narazić na szwank ich karierę akademicką. Ludziom interesującym się polityką pozostaje intuicja i kojarzenie coraz liczniej pojawiających się faktów. Jarosław Kaczyński jako „insider” w procesie przemian zna tych faktów znacznie więcej niż my, ale i on nie zna tajemnic ustaleń międzynarodowych. Na tle innych polityków wyróżnia się trafnością diagnozy i zdolnością do skutecznego działania. Wiedzą o tym wrogowie Polski, bo tylko jego próbowano fizycznie wyeliminować.

Po doświadczeniu z Wałęsą mamy ograniczone zaufanie do przywódców politycznych. Jednak są twarde dowody, że Kaczyński jest politykiem samodzielnym, a nie narzędziem w ręku sił zewnętrznych. Pisałem już na łamach „Kuriera WNET”, że tylko partia Porozumienie Centrum Kaczyńskiego NIE była kontrolowana przez służby w trakcie „budowania sceny politycznej” III RP. Ryszard Opara – człowiek kojarzony z „wojskówką”, a więc dobrze zorientowany, powiedział mi osobiście, że „PiS to dziady” (w przeciwieństwie do innych partii mających do dyspozycji ogromne kapitały). Najlepszym dowodem jednak, że PiS nie jest partyjną ekspozyturą wrogów Polski, jest huraganowy atak mediów krajowych i zagranicznych. Trwa on od początku istnienia partii Kaczyńskiego do dziś.

Otwarte zakwestionowanie przez Kaczyńskiego ustaleń okragłostołowych mogłoby zrujnować dzieło życia Henry’ego Kissingera i Zbigniewa Brzezińskiego, którzy od dziesięcioleci pracowali nad neutralizacją i „ucywilizowaniem” Rosji. Istniała obawa, że Polska pod rządami „nacjonalistów” zaburzy z trudem uzyskany ład europejski i stanie się zarzewiem nowej zimnej wojny. Dlatego Brzeziński do samej śmierci pienił się z wściekłości na PiS i Kaczyńskiego, a także domagał się, aby zaprzestać drążenia „sprawy smoleńskiej” (naciski amerykańskie widać i dziś choćby w kłopotach Ewy Stankiewicz z publikacją swojego filmu).

„Wolna Polska” w założeniu architektów „ładu pojałtańskiego” miała być kontrolowana przez konsorcjum wywiadów pilnujących swoich interesów w ramach wzajemnego porozumienia. Każda z „zainteresowanych stron” starała się nadzorować życie polityczne i gospodarcze kraju poprzez swoje „zasoby” – media, partie, organizacje „pożytku publicznego” czy polityków.

Pojawienie się znaczącej siły politycznej starającej się o poszerzenie podmiotowości Polski spowodowało zaniepokojenie i zmobilizowało do działania „aliantów”. Po wygraniu przez PiS wyborów w 2005 r. wydawało się oczywistością, że powstanie koalicja 2 partii o rodowodzie solidarnościowym – POPIS. Niestety ludzie dysponujący Donaldem Tuskiem wysunęli zaporowe warunki – zażądano, by wszystkie kluczowe resorty powierzono politykom PO, gdyż „PiS nie zna się na gospodarce”. Także partia będąca odwiecznym koalicjantem praktycznie wszystkich rządów od 1947 r. (wtedy jako ZSL) nie zniżyła się do koalicji z „nacjonalistami”. Rozpoczęła się budowa „kordonu sanitarnego” wokół partii Kaczyńskiego, mówiono, że PiS „nie ma zdolności koalicyjnych”. Gdy rozwiązanie „kwestii polskiej” wziął w swoje ręce Wł. Putin, nastąpił „złoty wiek” przyjaźni Polski z całą „wspólnotą międzynarodową”, a zwłaszcza z sąsiadami (i krajami bardziej odległymi) – czas niepodzielnej władzy koalicji PO/PSL.

Media światowe zachwycały się polskimi mężami stanu – Tuskiem i Komorowskim, zwłaszcza że zobowiązali się oni do spłaty roszczeń Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego. Jak ujawnił WikiLeaks, w tym celu nasi przywódcy zamierzali sprzedać polskie lasy.

Jednak władza w Polsce zmieniła się, a Jarosław Kaczyński oświadczył „tym, co myślą, że coś im się od Polski należy za II wojnę światową”, że dopóki on ma wpływ na sytuację, Polska nie będzie nic płacić. Sprawa z pewnością powróci, bo Żydzi mający długą, 4 tys. lat liczącą historię, mogą poczekać na korzystną konstelację władzy w Polsce (jak w Serbii, która zgodziła się płacić „po dobroci”). Aby nie czekać jednak zbyt długo, środowiska żydowskie popychają koło historii za pomocą swoich możliwości „lewarowania” międzynarodowego i oddziaływania na opinię publiczną w Polsce przez nieprzejednaną krytykę rządów PiS.

Mniejszość żydowska w przedwojennej Polsce, choć licząca ponad 3 mln i mająca swoje Żydowskie Koło Poselskie, miała mały wpływ na politykę państwa. Sytuacja diametralnie zmieniła się po II wojnie światowej, gdy znacznie mniejsza ilość ocalałych Żydów uzyskała wielkie znaczenie w pokonanym kraju. W powojennej Polsce Rosjanie, wprowadzając komunizm, wykorzystywali innowacyjne talenty polskich Żydów. Kilkadziesiąt lat później tę samą zdolność wykorzystali Amerykanie, „implementując” kapitalizm…

George Soros w książce Uderwriting Democracy opisał swój wkład w budowę kapitalizmu w Polsce. Poprosił gen. Kiszczaka o znalezienie człowieka, który mógłby być twardym egzekutorem gotowego planu. Generał skontaktował go z Bronisławem Geremkiem, który znał takiego człowieka o nazwisku Balcerowicz.

Dr Leszek Balcerowicz, będąc niegdyś wykładowcą Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, właśnie przestał być komunistą i był do wzięcia. Dziś jako autor „Planu Balcerowicza” z piedestału swojego autorytetu wzywa polskich współobywateli, by „nie kupować u Obajtka”.

Czy trzeba patrzeć władzy na ręce? Można spotkać zacnych ludzi, wyborców PiS, którzy deklarują, że nie czytają „Gazety Polskiej”, bo to „prorządowa propaganda, a prasa powinna patrzeć władzy na ręce”. Dlaczego w Polsce nie ma być ani jednej prorządowej gazety, skoro np. w Niemczech praktycznie wszystkie są prorządowe?

Jako ludzie o poglądach konserwatywnych jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że nie musimy patrzeć władzy na ręce, bo robią to bardzo wnikliwie inni – posłowie Joński i Szczerba, autorytety moralne, artyści, profesorowie, publicyści, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, ONZ, Unia Europejska i wiele, wiele innych. Naprawdę nie ma konieczności, by do tego znakomitego grona dołączyła „Gazeta Polska”. Powinno się mieć wielkie uznanie dla tej gazety i red. naczelnego Tomasza Sakiewicza, bo po Smoleńsku tylko ta redakcja wyraziła wątpliwości co do oficjalnej wersji wydarzenia.

W obecnych czasach w każdej katastrofie lotniczej w pierwszej kolejności jako przyczynę rozpatruje się terroryzm, lecz u nas natychmiast wykluczono zamach czy niesprawność techniczną samolotu.

Osobiście słyszałem, jak bodaj 3 dni po wydarzeniu minister Sikorski w telewizji CNN poinformował świat, że przyczyną był „błąd pilota podczas próby lądowania w trudnych warunkach atmosferycznych”. Taką wersję powieliły wszystkie media w Polsce (bez „Gazety Polskiej” i „Naszego Dziennika”), co świadczy o rozmiarach agenturalnego opanowania rynku medialnego.

Redaktor Sakiewicz zainicjował tworzenie Klubów Gazety Polskiej działających bez żadnych dotacji, lokali czy grantów od Sorosa, a ostatnio rzucił wyzwanie Facebookowi, tworząc Albiclę. Kluby to autentyczny ruch obywatelski zrzeszający ludzi zatroskanych losem kraju i gotowych do bezinteresownego działania dla jego dobra. To klubowicze – emerytowani pedagodzy – pomagali przy maturach w czasie, gdy nauczyciele („wojsko Broniarza”) byli łaskawi strajkować. Ostatnio ludzie z klubów związani ze służbą zdrowia służą jako wolontariusze przy szczepieniach. Jakoś nie widać obficie dotowanych aktywistów „tęczowych” w takiej roli.

Osobiście czuję powinowactwo z red. Sakiewiczem, bo i jego i mój dziadek byli nagrodzeni medalem Orląt za obronę Lwowa w 1918 r. Również nie ma potrzeby, by TVP patrzyła władzy na ręce; niech pozostanie głównym (i praktycznie jedynym) kanałem komunikacji rządu ze społeczeństwem.

Że telewizja publiczna robi dobrą robotę, świadczą wyniki wyborów, a także wciąż ponawiane żądania opozycji, by zlikwidować TVP Info (a przynajmniej „ściągcie Rachonia” jak domagał się jeden z polityków).

Poparcie ze strony tych nielicznych mediów, które nie są w dyspozycji środowisk opozycyjnych, jest bardzo istotne. W skład rządu wchodzi grupa ludzi mniej lub bardziej zdolnych, mniej lub bardziej kompetentnych, mniej lub bardziej zaangażowanych ideowo, zarabiających raczej przeciętnie. Pracują oni w skrajnie trudnych warunkach pod bezustannym furiackim atakiem sfanatyzowanej totalnej opozycji, wrogich mediów i gremiów zagranicznych. Takiej presji z pewnością nie ma żaden inny rząd w UE. Równocześnie oczekiwania wobec rządu są ogromne. Ze strony wyborców Zjednoczonej Prawicy często słychać „rządzą już 6 lat i nie zrobili nic”, a agentura podrzuca teksty typu „PiS PO jedno zło”.

Osiągnięcia gospodarcze Zjednoczonej Prawicy są bezsporne, choć słyszy się, że to efekt nadzwyczaj korzystnej koniunktury światowej. To mit. Najlepsza koniunktura przypadała na rządy PO/PSL; według danych IMF WEO w latach 2010–2014 światowa gospodarka rosła najszybciej (średni wzrost światowego GDP w latach 2010–2014 to 4,06 wobec 3,46 w latach 2015–2019). Dlaczego inne kraje nie notowały takich wyników mimo tych samych warunków zewnętrznych? A może mieliśmy (i mamy) dobry rząd?

Rację mają politycy opozycji uważający, że Fundusz Odbudowy może zadziałać jak fundusz wyborczy Zjednoczonej Prawicy, ale chyba muszą się z tym pogodzić. Raczej nikt nie uwierzy w karkołomne kalkulacje, że pieniądze będą „zamrożone” do czasu, aż w Polsce władzę obejmą „właściwi” ludzie.

Trzaskowski skarżył się, że jego ciężka praca została zniweczona przez Lewicę. Jest on znany z pracowitości; oczywiście nie w Warszawie na odcinku śmieci czy ścieków, ale knując w Brukseli. Niestety ma on wielu wpływowych kolegów od Sorosa i już niejednokrotnie odczuwaliśmy skutki jego „pracowitości”. Obawy Solidarnej Polski, że FO spowoduje ograniczenie suwerenności (przez pogłębienie integracji europejskiej), mogą być zasadne. Ale w obecnych warunkach politycznych nie ma możliwości jego odrzucenia. Poza tym jest on po prostu korzystny – umożliwia ogromny impuls rozwojowy, co przełoży się na poszerzenie podmiotowości kraju. Uciążliwości członkostwa w Unii Europejskiej dotyczą nie tylko nas, choć w nas uderzają najmocniej (histeria z „praworządnością”, dekarbonizacja).

Słaba to pociecha, ale inni też mają kłopoty – np. zalew imigrantów, limity połowowe. Były premier Włoch M. Salvini jest ciągany po sądach za to, że starał się nie wpuścić nielegalnych imigrantów. Oskarżony jest o „kidnaping” (uprowadzenie), bo w myśl konwencji trzeba ratować rozbitków na morzu…

Ale korzyści z przynależności do Unii przeważają. Przynajmniej na razie. Trudno sobie wyobrazić, że politycy PO sami sobie wymyślili kuriozalny pomysł z blokowaniem FO. Czyżby Borys Budka, wbrew opiniom elektoratu Platformy, ryzykował działania na szkodę własnej partii? Donald Tusk w całej swojej działalności nie był ani przez 5 minut politykiem samodzielnym, co sam przyznał, mówiąc o „macherach z zaplecza”, którzy „przestawiają wajchy”. A więc to może Niemcy polecili przez niego swoim polskim wyrobnikom taką akcję, aby pozbyć się niechcianego FO i zwalić winę na „antyeuropejski reżim PiS”?

Musimy brać pod uwagę istnienie także „niemieckich onuc” obok dobrze już znanych „ruskich onuc”. To miło, że Rosja nie umieściła nas na liście państw wrogich, jednak wojna informacyjna, jaką toczy ona z Zachodem, jest wymierzona głównie w USA i Polskę. Podlegamy stałym atakom, których celem jest podważenie zaufania do rządu i wywołanie podziałów. Rosjanie koncentrują swoje działania na wyborcach prawicy i co gorsza, osiągają założone cele. Istnieje szereg portali propagujących wiadomości typu „amerykański naukowiec powiedział” lub „w Davos ustalili”.

Podczas gdy postkomuniści i liberałowie szczepią się na potęgę, „antyszczepionkowcy” wywodzą się głównie z wyborców konserwatywnych; mogą się więc spełnić nadzieje pewnego dyżurnego profesora „Gazety Wyborczej”, że covid zdziesiątkuje wyborców PiS, a opozycja wygra głosami młodych. Dziś nawet najbardziej natchnieni politycy Konfederacji nie kwestionują już istnienia pandemii, a skuteczność szczepionek jest widoczna gołym okiem. Dobrze poinformowani Izraelczycy wiedzieli, że warto się szczepić, a szczepienia wcale nie ograniczają płodności (gdyby tak było, naprzód zaszczepiliby Palestyńczyków).

Prześladowanie gejów w Polsce?

Z inicjatywy ambasadora Danii 48 akredytowanych w Polsce ambasadorów pochyliło się z troską nad smutnym losem polskich gejów, napominając rząd polski, że prześladowanie osób LGBT jest niestosowne.

Można by powiedzieć, że jest to wydarzenie bezprecedensowe w dziejach dyplomacji, ale to już drugi wybryk tego rodzaju w stosunku do rządu polskiego. Świadczy to o słabości polskiego państwa, które widocznie nie zareagowało na podobną reprymendę zeszłoroczną z inicjatywy Belgii. Ta bezczelna interwencja w wewnętrzne sprawy kraju, sprzeczna ze statusem służby dyplomatycznej, na pierwszy rzut oka ma jeden cel – chodzi oczywiście o wywieranie presji na rząd, by dołączył do „cywilizowanego świata”, uznając małżeństwa homoseksualne.

Jednak incydenty tego rodzaju mają wiele celów – jest to po prostu fragment wojny hybrydowej toczonej przeciw Polsce od 2015 r. Akcja ma przekonać adresatów międzynarodowych i krajowych, że Polska jest enklawą zacofania rządzoną przez nacjonalistów bliskich faszyzmowi, którzy niszczą niezależne sądownictwo, wolną prasę, prześladują mniejszości i ograniczają wolność obywateli. Na Facebooku koszalińskiego KOD-u jest zdjęcie młodego człowieka w tęczowych skarpetkach z transparentem „przestańcie nas zabijać”.

Absurdalność hasła dla Polaków jest oczywista, gdyż nikt nie zabija w Polsce gejów. Jednak taki przekaz jest adresowany do zagranicy (podobnie jak „urodziny Hitlera” w Wodzisławiu). Ktoś usłużny mógł podsunąć takie zdjęcie ambasadorowi Danii… Świat obiegły zdjęcia polskich „znaków drogowych” z wielojęzyczną informacją o „zakazie wstępu osób LGBT”. Polski polityk poinformował na forum Parlamentu europejskiego, że „są w Polsce miejsca, do których on nie może wejść”. Wszystko to służy budowaniu klimatu niechęci wokół naszego kraju rządzonego przez tych, którzy „nie powinni”.

Całe swoje życie zawodowe miałem styczność z osobami homoseksualnymi (moja pierwsza praca po studiach – akompaniator do baletu w operze). Nigdy nie zauważyłem jakichś form ostracyzmu towarzyskiego w stosunku do kolegów z przypadłością homoseksualną.

Nie mieli oni też żadnych trudności z awansem. Wręcz przeciwnie – są pewne stanowiska (np. dyrektor opery), których uzyskanie chyba ułatwia taka orientacja seksualna. Na niwie artystycznej wielu gejów osiąga piękne rezultaty; pozbawieni obowiązków rodzinnych, całą swoją energię mogą poświęcić sztuce. Ci geje, których znałem, byli normalnymi ludźmi i z pewnością nie uczestniczyli w błazeństwach, przebierając się za psy, nosząc stringi i czerwone peruki.

Od 1973 r., gdy amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne przegłosowało niewielką większością głosów usunięcie homoseksualizmu z rejestru zboczeń seksualnych (aberratio sexualis), stosunek do gejów przeszedł długą drogę. To oczywiste, że muszą mieć równe prawa, ale nie większe. Prezydent Warszawy uznał jednak, że geje mają ciężkie życie i zafundował im dom schadzek w mieście. Takie przybytki oczywiście istnieją w wielu miejscach na świecie, ale są to przedsięwzięcia prywatne. Natomiast pomysł, żeby taką działalnością zajmowały sią władze miasta (za pieniądze podatników!), jest rzeczywiście pionierski. Ponieważ nie wszyscy geje czują się komfortowo ze swoją orientacją, a pewne przypadki dają się stosunkowo łatwo przemienić, powinna być taka możliwość. Jednak aktywiści gejowscy uważają terapię reparatywną za ciężkie przestępstwo, co jest jaskrawym ograniczeniem wolności tych, którzy pragną się poddać kuracji.

Orientacja heteroseksualna jest niewątpliwie naturalniejsza, a najdobitniej świadczą o tym kompatybilne „interfejsy”, na których umieszczone są nasze sensory seksualne. Dość obrazowo określa to nazewnictwo angielskich końcówek na przewodach elektrycznych; wtyczka to końcówka męska (male), a gniazdo – żeńska (female). Jak widać, problematyka „gejowska” jest kolejnym polem do walki z rządem PiS.

Pamiętajmy, że ewentualny upadek obecnej ekipy rządzącej spowoduje niechybnie powrót do władzy „Europejczyków polskojęzycznych”, czyli „lewicy laickiej”, czyli postkomuny, czyli środowisk postubeckich, a oddech ulgi w Europie będzie tak głośny, że zbudzi noworodki w Bombaju i spowoduje takie zjawiska atmosferyczne jak huragany i tajfuny.

Poparcie rządu nie jest zatem jedynie poparciem mniejszego zła. Łatwo zapominamy, co zostało osiągnięte. Czy jakiś inny rząd po 1989 r. zrobił dla Polaków więcej?

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kupuję u Obajtka” znajduje się na s. 3 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kupuję u Obajtka” na s. 3 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Paweł Lisicki o polityce Joe Bidena: Postrzegam go jako forpocztę neomarksistowskiej tęczowej rewolucji

W najnowszym „Poranku WNET” gości redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, Paweł Lisicki, który mówi m.in. o polityce prezydenta Joe Bidena i o spodziewanym kierunku relacji polsko-amerykańskich.


Paweł Lisicki porównuje stosunek do Polski w czasie prezydentury Donalda Trumpa z początkiem prezydentury Joe Bidena. Zdaniem dziennikarza obecna głowa amerykańskiego państwa jest niechętna do zacieśniania relacji polsko-amerykańskich:

Silne dążenie w czasie prezydentury Donalda Trumpa aby za wszelką cenę wzmocnić obecność amerykańską w Polsce i uczynienie z niej jeden z warunków polskiego bezpieczeństwa, kompletnie nie brało pod uwagę sytuacji kiedy Donalda Trumpa zastąpi na stanowisku ktoś niechętny wobec Polski – zaznacza Paweł Lisicki.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego mówi o polityce Joe Bidena. Stwierdza, że prezydent Stanów Zjednoczonych prowadzi politykę, która wpisuje się w światową neomarksistowską rewolucję:

To ktoś owładnięty ideologicznym szaleństwem, bo ja tak postrzegam Joe Bidena. Postrzegam go jako forpocztę neomarksistowskiej tęczowej rewolucji i człowieka, który jest wręcz owładnięty pasją, manią ideologiczną i  gotów jest z tego punktu widzenia zmieniać świat – komentuje Paweł Lisicki.

Redaktor naczelny komentuje również środową debatę w Parlamencie Europejskim nad rezolucją dotyczącą mechanizmu warunkowości. Chodzi o powiązanie funduszy unijnych z przestrzeganiem praworządności. Lisicki sądzi, że obecny polski rząd jest sprawcą błędów, którego wynikiem są takie głosowania. Niemniej jednak uważa, iż głosowanie polskich eurodeputowanych za tą rezolucją ociera się o zdradę:

Polski rząd zderza się nie tylko z presją brukselską, ale też czymś co można by nazwać formą zdrady, popełnianej przez dużą część polskich opozycyjnych elit politycznych – podkreśla Paweł Lisicki.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji w formie podcastu!

N.N.

Kto komuś imputuje ciemnotę, musiał sam poznać dobrze jej barwę / Zygmunt Zieliński, „Kurier WNET” 84/2021

Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki uzurpującej sobie prawo szkodzenia innym.

Zygmunt Zieliński

Przywilej czy należność?

Od rewolucji francuskiej 1789 r. problem religii w strukturach społecznych, rozumianych zwłaszcza jako państwo, zasady jego funkcjonowania, jego stosunek do obywateli i ich z kolei wpływ na sprawowanie władzy, zajmuje nie tylko umysły teoretyków tych dziedzin, ale także zwykłego zjadacza chleba. Inna rzecz, że ten ostatni, którego problem sumienia dotyczy bezpośrednio, w tych sprawach nie ma nic do powiedzenia albo niewiele.

Rewolucja francuska stanowi granicę oddzielającą społeczeństwo średniowieczne od – nazwijmy to mniej ściśle, ale umownie – nowoczesnego. Władza z Bożej łaski ustępuje władzy z woli ludu. W obu przypadkach mamy do czynienia z mistyfikacją. Monarcha nie mógł sobie rościć pretensji do posiadania swej władzy z woli Stwórcy. Nadużywając jej, co w monarchiach absolutnych było wręcz regułą, i powołując się na mandat boski, podkopywał nie tylko swój autorytet, ale także powagę Boga i dyktowanych przez religię zasad życia.

Mistyfikacją było również twierdzenie, że źródłem władzy jest lud. Jedno się jako skutek rewolucji zgadzało. Tam, gdzie ona się umocniła, a także gdzie zasady rewolucyjne, przerobione przez Napoleona, zostały narzucone państwom i ludom, jednostka mogła nazwać siebie obywatelem. Na ile wolnym i uwłaszczonym, to inna sprawa. A jeszcze inna, na ile głos jego liczył się na forum politycznym.

W dziedzinie ideologicznej obserwujemy rozerwanie więzi tronu z ołtarzem. Tu także decydował pragmatyzm i oportunizm. Jeśli, nie licząc krótkiego czasu Restauracji, władca – Napoleon w pierwszym rzędzie – czynił w stosunku do religii gesty pojednawcze, to zawsze dawał do zrozumienia, iż to, co daje, jest przywilejem.

W miarę jak idee rewolucyjne stawały się uciążliwym dziedzictwem dla wybijającej się na widownię życia publicznego burżuazji, pojawiał się trend wprowadzania demokracji jako czynnika regulującego porządek w państwie i stwarzającej bardziej wiarygodny gest w kierunku tzw. stanu trzeciego.

W istocie demokracja była zasłoną dla władzy sprawowanej przez rozmaite korporacje i grupy interesów.

Kościół, który, mając ustrój monarchiczny, z natury rzeczy w monarchiach – nawet tych szafujących cezaropapizmem, jak np. monarchia habsburska, zwłaszcza w dobie józefińskiej – czuł się dobrze, a w dodatku korzystał z ważnych przywilejów w wielu państwach protestanckich, utrzymujących dłużej niż państwa katolickie charakter wyznaniowy, do czasu napotykał na wrogość jedynie ze strony demokratów. Wyjątek stanowiła Ameryka Północna, gdzie pod względem wyznaniowym panował parytet.

Zdecydowany zwrot na niekorzyść religii w systemie państwowym dokonał się wskutek rewolucji w Rosji po I wojnie światowej. Tutaj zjawił się ateizm wojujący, a rozdział państwa od Kościoła polegał na pełnej ingerencji państwa w sprawy kościelne przy całkowitym obezwładnieniu Kościoła i postępującej eksterminacji duchowieństwa, ewentualnie wprzęganiu jednostek w system państwa ateistycznego.

W wielu państwach oddzielonych od Sowietów tzw. kodonem sanitarnym społeczeństwa w swej masie były katolickie, nawet we Francji, gdzie w 1905 r. liberalna burżuazja doprowadziła do pełnej laicyzacji państwa i poddała Kościół niszczącej go materialnie kurateli rządu, w dodatku totalnie go wywłaszczając. W społecznościach większości państw religia cieszyła się swobodą wypracowaną przez liczne wówczas konkordaty. Jednak religijność często była sformalizowana. Zwłaszcza tzw. sfera akademicka – pojęcie dość szeroko rozumiane – i partie socjaldemokratyczne były albo Kościołowi wrogie, albo religijnie totalnie indyferentne. To była spuścizna Oświecenia, a jeszcze bardziej pozytywizmu. Walnie przyczyniała się do tego sformalizowana indoktrynacja kościelna. Oznaki pewnej poprawy w tym względzie dały o sobie znać po I wojnie światowej, podobnie zresztą jak po II wojnie światowej religijność, a konkretnie praktyki religijne, doznały znacznego ożywienia.

Zupełnie specyficzna sytuacja w dziedzinie religijności nastała w bloku sowieckim po II wojnie światowej. Większość państw tegoż bloku poszła śladem ZSRR w kierunku państwa ateistycznego, przy czym ateizm, względnie poniechanie praktyk religijnych, były wymogiem warunkującym karierę życiową obywateli. Można więc mówić o odejściu od Kościoła w wyniku stawianego przez państwo wymogu. Jednak na dłuższą metę religijność indywidualna zamierała lub pozostawała w głęboko ukrywanej prywatności. Ten proces utrwalał się i po upadku państw komunistycznych obojętność religijna nabrała tu i ówdzie cech stałości.

Polska była jedynym krajem, gdzie reżim nie zdołał narzucić ateizacji masowej, natomiast spowodował, że duża cześć społeczeństwa prowadziła albo podwójne życie, gdy chodzi o praktyki religijne, albo rezygnowała z nich w ogóle, nie zdradzając jednak wrogości wobec religii i Kościoła.

Jedynie aktyw partyjny, ten z wyższej półki, był w stosunku do Kościoła, a jeszcze bardziej ludzi Kościoła, autentycznie wrogi. Tutaj chodziło o to, jak głęboko sięgała ateizacja i o kojarzenie Kościoła – często nie bez racji – z rządem dusz, w pojęciu tych środowisk należnym wyłącznie warstwie rządzącej.

W komunizmie panowała jednak swoista pruderia. Znamy to z filmów sowieckich, gdzie pocałunek to już była prawie rozpusta. W życiu było tam wręcz odwrotnie. Używano sobie, tyle że bez szumu. Kościół zwalczano, przeciwstawiając mu tzw. światopogląd naukowy. Słabo to szło, bo często prelegenci nie bardzo wiedzieli, na czym on polega. Jednak, co trzeba przyznać, nie dopuszczano do profanacji, a jeśli chodzi o uczucia religijne – dość skrupulatnie dbano, by ich manifestacyjnie nie obrażać. Wszystko to nie z powodu szacunku dla religii, ale na potwierdzenie praworządności socjalistycznej. Ta wrażliwość wobec kultu i Kościoła nie sprawdzała się w ZSRR, gdzie dechrystianizacja miała także swą postać fizycznej anihilacji, a wiarę porzucano niejako z nakazu władzy.

Po roku 1989 w tej materii zmieniło się wiele i nadal się zmienia, W pewnych kołach wyczuwa się chęć powrotu do praktyki komunistów wobec Kościoła.

Tym razem atak idzie szerokim frontem, zwracając się także przeciw państwu sprzeciwiającemu się próbom anarchizacji polityki podejmowanym przez grupy lewacko-libertyńskie. Obecnie mamy zatem nowe pola walki: LGBT, strajk kobiet, różnego rodzaju ekscesy, charakteryzujące się wprost niewyobrażalnym rozpasaniem przy takim środku napędowym jak narkotyki, alkohol i porno wszelkiej maści.

W sumie nazywa się to wolnością, wyzwoleniem, odwrotem od średniowiecza, ciemnogrodu. Perwersje wiodące człowieka do zatracenia siebie samego są dziś tak przerażające, że wyznanie jednego z ocalonych musiano w internecie obwarować napisem: tylko dla dorosłych. Opowiadał o orgiach zwanych chemsex. Czym jest?

Cytuję: Chemsex (lub PNP od „party-and-play”, czyli w wolnym tłumaczeniu „imprezuj i baw się dobrze”), to termin, który oznacza uprawianie seksu najczęściej (choć nie zawsze) z co najmniej dwiema osobami – tym praktykom zawsze towarzyszy zażywanie narkotyków bądź picie alkoholu. Bardziej precyzyjna definicja chemsexu mówi o trzech konkretnych rodzajach narkotyków zażywanych przez osoby go uprawiające – te substancje to: GHB/GBL (nazywana potocznie pigułką gwałtu), mefedron i metaamfetamina. Chemsex przez jedną grupę ludzi jest też praktykowany szczególnie często – chodzi o homoseksualnych mężczyzn (MSM – mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami).

W relacji „ocalonego” opis jest bardziej drastyczny, bo relacjonuje orgię wieloosobową i praktyki, dla których najbogatszej wyobraźni byłoby za mało.

Tak więc środkiem radykalnym i skutecznym, mającym na celu laicyzację państwa i wykorzenienie wiary w Boga z ludzi, zwłaszcza młodych, okazało się „wyzwolenie” człowieka z wrodzonych mu skłonności do zachowania własnej godności, tęsknoty za życiem rodzinnym, za miłością, która z nadużyciami seksualnymi nie tylko nie ma nic wspólnego, ale ginie w konsekwencji takich praktyk. Żeby osiągnąć „doskonałość” w pokonywaniu swego człowieczeństwa, trzeba jednak wykarczować wrodzoną człowiekowi skłonność do dobra.

Zasada obowiązująca ponad wierzeniami i nawet kulturami: „bonum faciendum, malum vitandum” – należy czynić dobrze, a unikać złego – to przecież w porządku ludzkiego bytowania najważniejsze przykazanie. Uznając jego wartość, potrafimy się porozumieć jako ludzie ponad wszelkimi podziałami. To ono, nawet nie Bóg, wywołuje wściekłość u wszystkich, którzy nie potrafią nawet dla siebie zdefiniować dobra i zła. Jest w nich tylko negacja.

Posłużę się wpisem na internecie, gdyż nie chcę, by mnie posądzono o fabrykowanie czegokolwiek:

„Adam »Nergal« Darski, znany bardziej z kontrowersyjnego podejścia do kwestii wiary i Kościoła Katolickiego, niż z muzyki, protestuje przeciwko karaniu za obrazę uczuć religijnych. Właśnie oplakatował Warszawę w ramach zorganizowanej akcji, domagając się zmian w prawie. Darski od lat znany jest z balansowania na krawędzi łamania zapisów artykułu 196 kk, nic więc dziwnego, że tak zależy mu na jego usunięciu. Profanował już wizerunki świętych chrześcijańskich, znak krzyża, darł i palił Biblię podczas koncertów.

Na jego profilu na Instagramie pojawiła się fotorelacja z wymyślonej przez niego akcji »Ordo Blasfemia« [»Porządek Bluźnierczy«, prawdopodobnie nazwa na wzór instytutu »Ordo Iuris« – przyp. red.]. Billboardy zawisły nieopodal hotelu Mariott i przynajmniej w trzech innych miejscach. Oprócz hasła »Wolna sztuka w świeckim państwie« znajduje się na nich kontur Polski z napisem »NIE« stylizowanym na krzyż w literze »I« oraz zapis paragrafu 196, w którym dwie ostatnie cyfry spięte są w kajdanki”.

W potocznym rozumieniu nazywa się to opętaniem. Ale jest tu także pewna niekonsekwencja, bo co to znaczy „świeckie państwo”? To jest slogan bez pokrycia. Państwo jest po to, by każdemu obywatelowi zapewnić odpowiednie dla niego bytowanie, czego nie może naruszać wolność traktowana jako swawola jednostki uzurpującej sobie prawo szkodzenia innym.

Państwo więc musi czuwać nad tym, by Nergala za jego występy nie zlinczowano, jak i nad tym, by on z kolei nie stwarzał powodów, by tak się stało. By to pojąć, nie potrzeba żadnych studiów, wystarczy zdrowy rozsądek i pozbycie się nienawiści jako motywu swego działania i myślenia.

Bez niej i bez wolności, jaką proponuje Nergal, nie można jednak zniszczyć chrześcijaństwa. Nergal chce, by mu w tym sekundowało państwo „świeckie”; oczywiście dla niego, a nie dla wszystkich. To jest obłęd.

Każda akcja wywołuje reakcję. Reakcja ze strony katolików jest dla świeckich „apostołów” wolności nie do przyjęcia: Oto przykład – przyznam – niecodziennej inicjatywy:

„Z punktu widzenia idei reewangelizacji Europy emigracja Polaków na masową skalę może być źródłem nadziei. (…) W związku z tym chciałbym przygotować podjęcie prac nad przygotowaniem swego rodzaju paszportu katolickiego”. Tyle na ten temat prof. Krzysztof Szczerski. Nie mniej ważny jest komentarz do tego:

„Katolicki paszport?” Olgierd Łukaszewicz komentuje pomysł ministra. Cytując kolejne fragmenty książki, Olgierd Łukaszewicz przyznał, że smuci go zapominanie przez część polityków, iż Konstytucja Polski w preambule dopuszcza „inne źródła dla wywiedzenia wartości, celu itd.”, a nie tylko wiarę chrześcijańską. „Dla mnie to już naprawdę śmieszne, bo ten duch ewangeliczny »czyń drugiemu dobrze«, »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«, wyparował kompletnie” – zauważył Olgierd Łukaszewicz. Aktor zasmucił się też obecną sytuacją polityczną w Polsce. Stwierdził: „Jestem zrozpaczony tym, że najwyżsi nasi dostojnicy po prostu posługują się fake newsami, bezczelną nieprawdą, lekceważąc wszelkie dane. To my obserwujemy i żeśmy się w pewnym stopniu wyeksploatowali w tym sprzeciwie”.

Olgierd Łukaszewicz podkreślił, że dla niego wstąpienie Polski do Unii Europejskiej ma taką samą wagę, co chrzest Polski. W dalszej części rozmowy dodał, że także wewnątrz polskiego Kościoła pojawia się coraz więcej sporów, a głos chrześcijaństwa w Polsce nie jest już jednolity. „Przekonaliśmy się, że Kościół nie jest monolitem, że są wspaniali księża, rozumiejący człowieka i jego uwarunkowania, egzystencję, ciało. (…) Oczywiście ta większość jest bliższa Torunia, księdza Rydzyka. (…) Ciemnota kleru, o której kiedyś uczyłem się w socjalistycznej szkole, kiedy wydawało mi się, że to tylko szyderstwo, zaczęła pokazywać się w naszej epoce” – wyznał.

Ciekawe, o których tak skorumpowanych najwyższych dostojnikach państwa aktor mówi? Z pewnością nie o tych, którzy z Tuskiem na czele wprowadzili państwo w sytuację nieledwie kolonii ich europejskich sponsorów. Może po prostu razi go obecna prosperity Polski, jak wielu patriotów sui generis.

Trudno oceniać ewentualną skuteczność takiego paszportu katolickiego, bo trzeba by jeszcze umieć się nim posługiwać, ale nie to jest ważne. Tutaj uderza ciekawa proweniencja wypowiedzi aktora. Aż dusi zapach PRL-u i jeszcze bardziej jego epigonów, których na szkodę Polski przytuliła ekipa dziedziców tamtej Polski sowieckiej w 1989 roku. Każdy, kto chce Polski wolnej od ciemnoty tamtych „elit”, które jak Burboni niczego się nie nauczyły i niczego nie zapomniały, musi pilnie im patrzeć na ręce i śledzić, co mówią. Szkoda, że tak wielu ludzi, którzy mienią się reprezentantami kultury, tęskni za kosmopolityzmem, rabunkiem mienia społecznego i oświeconą siermiężnością, jakie nawiedziły III RP.

Dla Łukaszewicza jest to „śmieszne, bo ten duch ewangeliczny »czyń drugiemu dobrze«, »kochaj bliźniego swego jak siebie samego«, wyparował kompletnie”. Tylko zapomniał dodać, z jakiej perspektywy on to obserwuje. Może z perspektywy owych wspaniałych księży „rozumiejących człowieka i jego uwarunkowania, egzystencję, ciało”. Ale szydło z worka wychodzi dopiero, kiedy wjechał na Toruń i ks. Rydzyka, łopatologicznie skojarzonych z ciemnotą kleru.

Oczywiście nie negujemy, że Kościół przeżywa jeden z trudniejszych okresów w nowożytności. Nie negujemy, że przyczyniają się do tego także duchowni, ale nie ci w rodzaju o. Rydzyka, lecz wręcz przeciwnie – ci, których tak wysławia Łukaszewicz. Jego pochwała jest najgorszą cenzurką, jaką można dziś księdzu wystawić.

Jesteśmy też świadomi, że dziś koncertuje chór, jak zawsze różnymi śpiewający głosami, ale w jednej zgodnej harmonii wrogiej chrześcijaństwu. Powinniśmy sobie jednak zdać sprawę z tego, że nie jest to niczym nowym i że ten chór nie tylko bluźniercze wyśpiewuje pieśni, ale głosi też chwałę tych, którzy nasz kraj oddali w niewolę, a targowicką zdradą obłowili się dobrze z rąk zaborcy. Podobnych karmili później ludzie Stalina; dziś karmią ci, którzy nie mogą patrzeć na Polskę odzyskującą swą tożsamość. Dobro kraju zawsze denerwowało tych, którym psuło ich szemrane interesy. Kto był ciemniakiem, a kto patriotą? W wodzie mąconej przez te lumpenelity (Pawełczyńska) trudno było i jest odróżnić rybę od szczura. Wiadomo jedno: kto komuś imputuje ciemnotę, musiał sam poznać dobrze jej barwę.

Jedno jest pewne – chrześcijaństwo w granicach między Odrą i Bugiem to nie przywilej dla nikogo, ale niekwestionowana należność – ugruntowana wiekami i okupiona krwią. Zatem porównanie Chrztu Polski ze wstąpieniem do Unii Europejskiej – to też bluźnierstwo. Tym razem – panie Łukaszewicz – na szczęście laickie.

Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Przywilej czy należność?” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Przywilej czy należność?” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Waldemar Krysiak: możliwe, że nielegalne substancje farmakologiczne wymieniane były na pornografię dziecięcą

Autor bloga „Gej przeciwko światu” o swoim śledztwie w sprawie nielegalnej sprzedaży środków hormonalnych na forum transseksualistów oraz o Miesiącu Dumy.

Kiedy jestem w Berlinie tak co drugi dzień średnio ludzie pytają się mnie, czy w Polsce legalne jest bycie gejem, czy np. mniejszości seksualne lądują w więzieniach.

Waldemar Krysiak stwierdza, że w Niemczech pytają się go, jak się żyje w strefach wolnych od LGBT. Przybliża sprawę procesu, w którym zeznawał. Chodzi o sprzedaż niepełnoletnim środków hormonalnych.

Grupą, która organizowała serwer tajny był tylko wycinek LGBT, bo musimy pamiętać, że tak naprawdę LGBT nie istnieje.

Bloger podkreśla, że jako gej nie ma nic wspólnego z transseksualistami. Przypadkiem natknął się na proceder nielegalnej sprzedaży hormonów na Discordzie. Miały one służyć do zmiany płci.

Substancje farmakologiczne zdobyte nielegalnie […] sprzedawane przez zadłużonych pacjentów i osoby uważający się za seksualne substancje. Raz, że były sprzedawane nielegalnie, a dwa, możliwe jest, że były wymieniane za pornografię dziecięcą.

[related id=121401 side=right] Krysiak mówi, że zinfiltrował grupę na Discordzie podając się za transseksualistę chcącego dokonać tranzycji. Gość Popołudnia WNET stwierdza, że nie rusza go hejt ze strony środowisk transseksualnych. Sugerowano, że on sam jest transseksualistą nienawidzącym samego siebie.

Czerwiec celebrowany jest przez środowiska LGBT i ich zwolenników jako „Miesiąc Dumy”. Rozmówca Łukasza Jankowskiego zaznacza, że w przeszłości w wielu krajach homoseksualiści byli prześladowani i nie mogli się ujawniać. Obecnie zaś o homoseksualności mówi się aż za dużo.

Przez 30 dni jesteśmy bombardowani tęczową flagami. Absurd tej sytuacji polega na tym, że to nie jest, tak że nie można świętować bycia niehetero, ale tego jest zwyczajnie za dużo.

Cały miesiąc poświęcony jest grupie ludzi stanowiącej 2-3 proc. populacji. Krysiak wyjaśnia, czemu widzimy włączanie się wielkich korporacji w świętowanie czerwca jako miesiąca LGBT.

Ten mechanizm moim zdaniem najlepiej tłumaczy określenie w sygnale, czyli sygnalizowane pokazywanie cnoty

Koncerny promują się tęczowymi logo w krajach, w których sytuacja homoseksualistów jest już dobra. Tam, gdzie homoseksualizm jest penalizowany nie doszukamy się tęczowego loga Adidasa. Chodzi nie o moralność, a o robienie pieniędzy.

Dzisiaj Mercedes-Benz nie jest tęczowy. A kiedy naziści w Niemczech byli u władzy był nazistowski.

Publicysta zaznacza, że zaburzenia tożsamości płciowej nie są orientacjami seksualnymi. Podkreśla, że są tylko dwie płcie. Wymyśla się kolejne kategorie seksualności, aby heteroseksualne „Julki i Oskarki” też mogły poczuć się wyjątkowo.

Seksualność nie powinna być podstawą naszej tożsamości.

Dodaje, że homoseksualistom pewnie powinno się dać możliwość sformalizowania swych związków.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.