Jak wygrać z Prawem i Sprawiedliwością… za cztery lata? Zacząć już dziś!/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

W wyborach prezydenckich zagłosujmy na Andrzeja Dudę. W ten sposób obóz Dobrej Zmiany będzie w pełni odpowiedzialny za kolejne 4 lata rządów. I władza sama, jak dojrzały owoc, wpadnie w nasze ręce.

Jeszcze nie opadł kurz po bitwie, a ja z takimi rzeczami? Tak, tak. Jeżeli ktoś chce wygrać z PiS za cztery lata, musi zacząć pracę nad tym już dziś. Oczywiście nie porzucamy naszego głównego celu strategicznego, jakim jest niezmiennie wprowadzenie V Rzeczpospolitej – silnego państwa wolnych i odpowiedzialnych obywateli. Według wskazówek determinizmu historycznego dzieli nas od jej zaistnienia już tylko 22 lata 😊 Ale strategia strategią, a taktyka musi być dostosowana do wydarzeń bieżących. Zatem…

Zapędził się obóz Dobrej Zmiany w szaleństwie socjalnym przed wyborami, dlatego nie dziwi o parę punktów gorszy wynik niż oczekiwania. O co najmniej 5 punktów gorszy. To mniejsze na własne życzenie zwycięstwo niech będzie dla nas punktem wyjścia do rozwiązania tytułowego problemu. Bo chociaż w zapowiedziach przedwyborczych Jarosława Kaczyńskiego pojawiła się konieczność rządów PiS nie przez lat cztery, ale od razu osiem, to nie wiem, czy Polacy nie będący członkami zwycięskiej partii będą temu przychylni.

To, że samograj socjalny się zaciął, a nawet spowodował odpływ wyborców, to dobry znak i znacząca wskazówka dla potencjalnej opozycji. Ale nie żadnej opozycji totalnej i patologicznej lub egzotycznej.

Bo filozofia anty-PiS jest już martwa i nawet Senat jej nie ożywi. To punkt wyjścia do budowy patriotycznej formacji wolnościowej – opozycyjnej programowo wobec socjalistycznego Prawa i Sprawiedliwości.

Byłoby rzeczą fantastyczną, gdyby taka formacja wyłoniła się z szerokiej warstwy polskich przedsiębiorców. Ale tych prawdziwych, a nie słupów po komunie, uwłaszczonych na naszym majątku narodowym. Tym bardziej, że powiększa się liczba przedsiębiorców w wieku 50+, którzy ciężką pracą dorobili się już własnej niezależności finansowej. Niezależności od obecnego państwa i aktualnych układów partyjnych. I cedując swoją dotychczasową aktywność zawodową na swoje dzieci, zaczynają mieć dużo wolnego czasu. Dużo wolnego czasu dla aktywności społecznej i politycznej.

Szkoda byłoby zmarnować ten wolny czas na tanie kobiety i drogi alkohol, gdy ojczyzna w potrzebie. A ojczyzna nasza potrzebuje stabilności politycznej i atrakcyjnej oferty programowej w stosunku do obozu Dobrej Zmiany. Dlaczego? Bo jakiekolwiek perturbacje gospodarcze, które zamienią w pył wszelkie programy socjalne PiS, spowodują jednocześnie porażkę tej partii w kolejnych wyborach. I jaki będziemy mieli wtedy wybór? Mamy znowu wybierać chaos, bałagan i niejawne grupy interesu? Lub może niedowarzonych młodzików, którzy prosto po przedszkolu trafili do polityki i wydaje im się, że wszystko wiedzą, bo obejrzeli mnóstwo filmików na YT?

Polska potrzebuje prawicowej, patriotycznej i wolnorynkowej formacji politycznej. Partii grupującej przedsiębiorców 50+, która sformułuje czytelny i atrakcyjny dla wyborców program. Dla większości wyborców, po zakładanej porażce obozu Dobrej Zmiany.

Ale nie program inteligencko-akademicki, który może podniecić jedynie bardzo wąskie grono. Oferta wyborcza musi być atrakcyjna dla pracowników i przedsiębiorców, dla 20 milionów czynnych zawodowo Polaków. Przebijając tym samym każdy elektorat socjalny Prawa i Sprawiedliwości.

Na koniec ważna wskazówka techniczna: ta programowa opozycja w żaden sposób niech nie walczy z Prawem i Sprawiedliwością. Niech walczy i zapluwa się anty-PiS. Co więcej, w nadchodzących wyborach prezydenckich zagłosujmy na Andrzeja Dudę. Z powodu banalnego. Tylko w ten sposób obóz Dobrej Zmiany będzie w pełni odpowiedzialny za kolejne cztery lata rządów w Polsce. I zostanie w pełni rozliczony przez wyborców w roku 2023. I władza sama, jak dojrzały owoc, wpadnie we właściwe ręce. W nasze ręce.

Co Wy na to, przedsiębiorcy 50+?

Jan A. Kowalski

P.S. A wybory wygrałem i przegrałem zarazem. Bo w moim okręgu wygrało PiS w stosunku 8:3, ale moja, najbardziej wolnościowa kandydatka z pozycji 12., nie została posłem 😊 😒

Partyzancki oddział „Odwet-Jędrusie” zapewniał ludności polskiej poczucie bezpieczeństwa pomimo okupacji hitlerowskiej

Grupa „Jędrusiów” pozostała samowystarczalna i samodzielna politycznie. Po scaleniu z AK w listopadzie 1943 r. zachowała niezależne dowództwo, swój koleżeński styl bez koszarowego drylu.

Włodzimierz Henryk Bajak

Oddział „Odwet-Jędrusie” powstał z inicjatywy Władysława Jasińskiego ps. „Jędruś”, harcerza z Tarnobrzegu, przedwojennego magistra prawa Uniwersytetu Warszawskiego, nauczyciela szkół średnich. (…) Jasiński, angażując się już na jesieni (wrzesień/październik) 1939 r. w konspiracyjne wydawanie pisemka „Odwet”, tworzył w ten sposób ideową podstawę, na bazie której zamierzał kształtować i rozwijać tajną grupę – siatkę prowadzącą działalność przeciw niemieckiemu hitlerowskiemu okupantowi. Rozszerzając działalność grupy na okoliczne wsie oraz Mielec, szukał od początku kontaktów z przedstawicielami starszego pokolenia. Już wiosną 1940 r. grupa znalazła oparcie moralne i radę w gronie doświadczonych konspiratorów, przede wszystkim w osobie nauczyciela gimnazjum Zygmunta Szewery (ps. „Cyklop”) ze Związku Walki Zbrojnej, który piastował tam funkcję adiutanta Komendanta Obwodu Tarnobrzeskiego. Komenda Obwodu ZWZ nie zdecydowała się jeszcze wówczas na wydawanie odrębnego tajnego pisma lokalnego, warszawskie zaś długo nie docierały w ten zakątek okupowanego kraju. Na terenie obwodów ZWZ „Niwa”, „Twaróg” i „Mleko”, tj. w rejonie Nisko-Tarnobrzeg-Mielec, nie ukazywało się na całym Zasaniu żadne inne pismo poza „Odwetem”, zorganizowanym przez Szefa Władka (Władysława Jasińskiego). (…)

Aby wspomóc rodziny zabitych i aresztowanych działaczy „Odwetu”, Szef Władek postanowił podjąć dywersję i sabotaż gospodarczy w stosunku do okupanta.

Pierwszy „angryf” (napad w celu uzyskania pieniędzy i artykułów spożywczych i gospodarczych) zorganizował w leśnictwie Szczeka, leżącym na trasie Połaniec-Rytwiany (obecnie powiat Staszów). W akcji wzięli udział: Władysław Jasiński, Stach Wiącek „Inspektor”, Franciszek Stala „Kuwaka”, Franek Kasak „Mały Franek”, Józef Kasak, Franek Motyka, Antoni Toś „Antek” i Józef Gorycki. Około dziesiątej wieczorem weszli do leśniczówki Mieczysława Zycha. Zaskoczonym mieszkańcom wyjaśnili cel akcji: zabranie pieniędzy ze sprzedaży drzewa. Aby stworzyć alibi domownikom, przywiązali ich do krzeseł, a Szef Władek zostawił pokwitowanie z podpisem „Jędruś”.

Fot. NCA

Miejscem kolejnej „angryfowej” akcji, 24.01.1942 r., była placówka KKO w Staszowie. Następne przeprowadzano w różnych miejscowościach. Stosowana przez „Jędrusiów” do czasu scalenia z AK taktyka partyzancka polegała na operowaniu małymi grupkami uderzeniowymi, w których uczestniczyło po 7–8, najwyżej 15 osób. Wykonywali krótkie, szybkie uderzenia, czasem jednocześnie w kilku miejscach, a potem błyskawicznie odskakiwali i zacierali ślady. Sprawdzonym środkiem lokomocji i łączności w tych akcjach był rower, zwłaszcza że rejony zakwaterowania i wykonywanych akcji były bardzo odległe.

Rozmach działań umożliwiał autonomiczny charakter oddziału „Jędrusiów”. Nie musieli części zdobytych na okupantach środków materialnych odprowadzać na potrzeby zwierzchnich ogniw organizacyjnych, jak to było w dużych, scentralizowanych organizacjach podziemnych.

Oddział dawał ponadto tzw. lekcje wychowania obywatelskiego w postaci porcji batów Polakom-sługusom hitlerowskim.

Swoją działalność przeciw niemieckiej administracji i organom represji „Jędrusie” rozpoczęli wcześniej niż ZWZ/AK. (…) W późniejszym okresie „Jędrusie” wykonywali także wydawane przez sądownictwo AK i NSZ wyroki śmierci, np. na osobie „Kozodoja” (który wymknął się spod kontroli organizacji, uprawiając rozbój i zabijając ukrywającego się w jednej z wiosek Żyda); na konfidentach, na gorliwych policjantach granatowych, a zwłaszcza na gestapowcach. Dlatego też ludność cywilna widziała w „Jędrusiach” obronne oparcie prawno-porządkowe, reprezentujące polską władzę podziemną na tamtych terenach.

Grupa „Jędrusiów” pozostała niezależna, mimo prób podporządkowania i włączenia do Obwodu NZS-u, Obwodu AK, a także ze strony BCH. Do jesieni 1943 r. była samowystarczalna (nie pobierała żołdu AK) i samodzielna pod względem politycznym.

Znaczną część zdobytych środków żywności przekazywała w postaci paczek do polskich żołnierzy przebywających w niemieckich obozach jenieckich.

Śmierć Władysława Jasińskiego „Jędrusia” w starciu z gestapo w Trzciance 09.01.1943 r. zamyka drugi okres działalności Oddziału „Odwet-Jędrusie”. Po tym wstrząsie grupa zdecydowała kolegialnie, że następcą poległego dowódcy zostanie Józef Wiącek ps. „Sowa”, dotychczasowy zastępca Władysława Jasińskiego. Oddział nasilił akcje odwetowe. Zlikwidowano gestapowca Andrzeja Reslera (23.03.1943 r.) z posterunku w Rytwianach, odpowiedzialnego za śmierć „Jędrusia”. Na prośbę władz Okręgowych AK w Krakowie grupa przeprowadziła udaną akcję uwolnienia więźniów w Mielcu. Następna taka akcja została zorganizowana przez „Jędrusiów” w Opatowie.

Po scaleniu z AK w listopadzie 1943 r. oddział przeszedł na kwatery leśne. Zachował niezależne dowództwo, swój koleżeński styl bez koszarowego drylu.

W końcówce okupacji niemieckiej w Polsce, na skutek działań NKWD-UB i nowej okupacji – stalinowskiej, wielu „Jędrusiów” musiało się ukrywać, wielu też trafiło do więzienia. Niektórzy zostali wywiezieni też na zsyłkę na Wschód albo jeszcze pod koniec wojny (początek 1945 r.) musieli opuścić nielegalnie granice Polski. (…) Niektórzy przeżyli zbrodniczą okupację niemiecką, a potem stalinowską i po kolei odeszli na „wieczną wartę”. W 2017 roku odeszli następni: Jerzy Rolski ps. „Babinicz” oraz Jan Gałuszko ps. „Mizerny”.

Cały artykuł Włodzimierza Bajaka pt. „Odchodzą ostatni Jędrusie” można przeczytać na s. 18 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Włodzimierza Bajaka pt. „Odchodzą ostatni Jędrusie” na s. 18 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Kłamstwo katyńskie”. Kpt. Henryk Aleksander Kalemba / Zdzisław Janeczek, „Śląski Kurier WNET” nr 64/2019

„Kłamstwo katyńskie” Kpt. Henryk Aleksander Kalemba (Cz. VII) Zdzisław Janeczek W czasach, gdy prawda stała się zakładnikiem pseudopolityki historycznej i obowiązywało „kłamstwo katyńskie”, decyzją Sądu Grodzkiego w Katowicach z 21 IV 1950 r. (po rozpoznaniu na rozprawie niejawnej prowadzonej przez sędziego W. Mędlewskiego) „ustalono datę zgonu na 9 V 1946 r., godzinę 24.00 w nieustalonej […]

„Kłamstwo katyńskie” Kpt. Henryk Aleksander Kalemba (Cz. VII)

Zdzisław Janeczek

W czasach, gdy prawda stała się zakładnikiem pseudopolityki historycznej i obowiązywało „kłamstwo katyńskie”, decyzją Sądu Grodzkiego w Katowicach z 21 IV 1950 r. (po rozpoznaniu na rozprawie niejawnej prowadzonej przez sędziego W. Mędlewskiego) „ustalono datę zgonu na 9 V 1946 r., godzinę 24.00 w nieustalonej miejscowości”.

Werdykt ten, będący odzwierciedleniem komunistycznej „praworządności”, nie rozwiał wątpliwości żony i córki męczennika. Sucha sentencja urzędowego komunikatu nie mogła usatysfakcjonować kogoś, kto próbuje pojąć i ogarnąć wyobraźnią rzeczywistość po 1945 r. Dzięki tym dwom kobietom por. Henryk Kalemba to umarły, który żyje. Ktoś, kto zniknął, a jest obecny. Powoli docierało do nich, iż stosowane wówczas prawo miało służyć wyłącznie do fizycznego i moralnego eliminowania często domniemanych przeciwników politycznych. W czynieniu owych niegodziwości wykorzystywano m.in. sądy i prokuratury. To właśnie te organy skazywały patriotów na długoletnie kary więzienia i kary śmierci. Likwidacja polskiego podziemia niepodległościowego przez NKWD, UB, KBW i MO prowadziła m.in. do tzw. procesów kiblowych i dostarczała Wojskowym Sądom Rejonowym ludzi do sądzenia. Przed takimi trybunałami stawali także niektórzy z ocalałych towarzyszy broni por. H. Kalemby. Stawało się oczywiste, że działania komunistów zmierzały do całkowitego podporządkowania i uzależnienia Polski od ZSRR oraz zniewolenia narodu, który uniknął takiego przeznaczenia w 1920 r. Realizowali oni plan J. Stalina, który po dekapitacji zamierzał głowę nacji polskiej, przynależną do cywilizacji łacińskiej, podmienić na głowę nieco inną, postępowo-internacjonalistyczną.

Realia zmagań z komunizmem były dobrze znane zarówno żonie, jak i córce, z opowieści śp. ich bohatera oraz z relacji ocalonych i obserwacji bieżących wydarzeń. Negatywny obraz przemian na Wschodzie zawdzięczały przekazowi Kalemby, m.in. o okrucieństwach i przemocy stosowanej przez „ludowych komisarzy” i barbarzyństwie 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego.

Opowieści weterana tej wojny o losie aresztowanych, wziętych do niewoli i rozstrzeliwanych napawały lękiem i odrazą. Pewnego razu sugestywnie nakreślił obraz, który poruszył słuchaczy, jak to 7 VI 1920 r. bolszewicy wycięli w Żytomierzu cały polski garnizon, a w Berdyczowie spalili szpital wraz z 600 rannymi i medycznym personelem, w większości kobiecym. Widział nawet ludzi nawleczonych na pal, jak w opisie Jędrzeja Kitowicza.

Mając szczegółową wiedzę o narzuconym systemie politycznym, mogły tylko współczuć tak lubianemu przez H. Kalembę Stanisławowi Ligoniowi. „Karlik” nie tylko nie odzyskał funkcji dyrektora Radia Katowice, którego był twórcą, ale wyrzucono go z własnego domu, dokwaterowano do mieszkania obcych ludzi i skonfiskowano wszystkie pamiątki. Podobnie na Śląsku potraktowano spadkobierców Karola Miarki, a w centralnej Polsce potomków Henryka Sienkiewicza, Jana Kochanowskiego i Mikołaja Reya oraz powszechnie lubianego Kornela Makuszyńskiego. Koziołek Matołek, bohater bajek, ubrany w barwy narodowe, uznany został za faszystę i zakazano zapisem cenzorskim, obowiązującym do 1957 r., rozpowszechniania jego Przygód. Była to bezpardonowa wojna wymierzona w polską tożsamość od Tatr po Bałtyk. Grzegorz Lasota (1929–2014), dziennikarz prasy młodzieżowej, członek Związku Młodzieży Polskiej, PPR i Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, wygłosił na Plenum Zarządu Związku Literatów Polskich referat oskarżający Kornela Makuszyńskiego, że jego dzieła negują walkę klasową. Wyrugowano także niektóre tytuły Gustawa Morcinka i Kazimierza Gołby, m.in. powieść wojenną pt. Wieża spadochronowa. Harcerze śląscy we wrześniu 1939.

Henryk Kalemba był wyklęty także jako żołnierz 7. Pułku Piechoty Legionowej, w którym rodowód części oficerów wywodził ich z I Brygady. A jak wiadomo, w okresie powojennym wszyscy legioniści byli napiętnowani jako żywe nośniki idei niepodległościowej i skazani na zapomnienie.

Z tablicy Grobu Nieznanego Żołnierza zniknęła m.in. inskrypcja upamiętniająca tak bliski Henrykowi Kalembie 7 Pułk Piechoty Legionowej i jego zwycięski bój w Operacji Nadniemeńskiej pod Brzostowicą Wielką.

Listę proskrypcyjną jako numer jeden otwierał sam twórca czynu niepodległościowego, pod którego skrzydła garnęli się m.in. Walenty Fojkis, Rudolf Niemczyk, Rudolf Kornke i wielu innych dowódców powstańczych. Bronisława Kalembowa i jej córka żywo reagowały na to, co działo się m.in. w Krakowie, mieście tak bliskim marszałkowi. Ze smutkiem dowiadywały się o popadającej w ruinę krypcie na Wawelu i dewastacji kopca w Lesie Wolskim na Sowińcu, w którego sypaniu uczestniczyło tysiące powstańców śląskich z rodzinami, m.in. podkomendni H. Kalemby. Kobiety pamiętały, iż wśród zaginionych w czasie wojny pamiątek i dokumentów, w domu Kalembów na poczesnym miejscu znajdował się portret I Marszałka Polski, wykonany techniką drzeworytu przez „śląskiego Dürera” Pawła Stellera, który jako ochotnik do wojska, w 1920 r. kreślił mapy dla Naczelnego Wodza. Po tzw. wyzwoleniu artysta, 3 IV 1945 r. aresztowany przez NKWD za kontakty ze szpiegiem obcego wywiadu, został wywieziony do obozu nr 503 w Kemerowie w Kuzbasie pod chińską granicą, skąd do Katowic wrócił po 20 miesiącach.

Jak poczynała sobie nowa władza z pamiątkami narodowymi, opisał jeden z legionistów, mjr Józef Herzog: „Był u dołu kopca głaz potężny z napisami. Przyszli kamieniarze i pół dnia dłutami i młotkami napis niszczyli. Na szczycie też był wielki kamień z napisem. Przybyła komisja, a po niej w jakiś czas grupa ludzi, aby ów głaz zniszczyć i zrzucić z kopca. Nie dali rady. Wydłubali i zniszczyli jedynie napis. Głaz został. Niedługo znów przyszło więcej ludzi. Autami przywieźli legary, zrzucili głaz z kopca i wywieźli na jakąś budowę. Był wodociąg, dziś go nie ma, rury popękane, zniszczone. Były budynki, dziś ruina. Płyty kamienne do dzisiaj rozkradają i wywożą. Wszystko ma drzewami, krzakami zaróść i zdziczeć”. Do niwelacji Mogiły Mogił i zniszczenia płyty z Krzyżem Legionowym użyto czołgu. Zniszczeniu uległy także urny zawierające prochy ze wszystkich pól bitewnych pierwszej wojny światowej, na których walczyli i ginęli Polacy.

Do tego samego poziomu chciano doprowadzić wawelską kryptę Komendanta. Oddany żołnierz odnotował: „Dzisiaj, w 1952 r., krypta na Wawelu z jego zwłokami zabita deskami, ciemna jak czeluść w podziemiach wawelskich. Nawet w przedsionku krypty zatrzymywać się nie wolno. A jednak porobiono otwory, szpary w deskach, przez które Polacy chcieliby wzrokiem dotrzeć wnętrza. Ale tam było ciemno, szarzała jedynie trumna na kamiennej podłodze krypty, tym milsza, tym droższa, tym cenniejsza dla narodu […] za tę bezmyślną, głupią i mściwą zniewagę. Kwiaty składano przed deskami”. Sytuacja się powtarzała, jak za okupacji niemieckiej, kiedy to rezydujący na Wawelu gubernator Hans Frank planował wysadzenie w powietrze tego pomnika kultury i polskiej władzy. To pod kopcem Piłsudskiego Polacy z okazji różnych rocznic narodowych składali bukiety kwiatów ozdobione wstęgami w barwach narodowych i napisami: „AK czuwa i walczy” oraz „Bohaterom walki o wolność – Naród”.

Apatia i stan beznadziejności w kraju łączył się z obojętnością Zachodu, wobec której wielu Polaków wyrażało swój sprzeciw. W 1943 r., trzy tygodnie po wystąpieniu Josepha Goebbelsa, w którym ujawnił on sprawę mordu polskich oficerów w Katyniu,

Geoffrey Władysław hrabia Potocki de Montalk (1903–1997) wydał Katyn Manifesto, „przez bardzo długi czas jedyny angielskojęzyczny dokument głoszący prawdę o zbrodniczych poczynaniach sojusznika Brytanii”. Publikacja manifestu spowodowała atak brytyjskich lewicowych, ale też i prawicowych polityków, rządu i prasy na jego autora.

Potocki był na różne sposoby obrażany i nazywany m.in. „hrabiofaszystą”, oskarżany o „zakłócanie stosunków między aliantami”, a o jego publikacji najczęściej pisano, jako o „plugawej truciźnie”. Hrabia jednak nie dał się zastraszyć i nie ustępował, bronił się, nazywając jednego z deputowanych Izby Gmin „lizusem na usługach Sowietów”. Brytyjscy pismacy różnej maści dawali upust uczuciom, które dziś określa się terminem: „mowa nienawiści”. „Daily Express” na temat Katyn Manifesto pisał: „mamy tu do czynienia z wersją historyjki o strasznych bolszewikach rodem z przedszkola albo z zakładu dla umysłowo chorych”. Ostatecznie za sprawą czynników rządowych Potocki po „wichrzycielskiej” publikacji trafił do hrabstwa Northumberland przy granicy ze Szkocją, do obozu pracy, który nazwał „brytyjsko-sowiecką republiką karną”.

Marian Hemar, polski poeta emigracyjny, patrząc na sprawę także z perspektywy Londynu, pozostawił w temacie Katynia równie bulwersujący przekaz. Według jego relacji, gdy Polak próbował przekonać swojego rozmówcę, iż sprawcami byli Rosjanie, Anglik mu odpowiadał: Katyń musieli zrobić Niemcy. Czy ty tego nie rozumiesz? Bo rząd Jego Królewskiej Mości nie może być w sojuszu ze zbrodniarzami!

Niestety szef tego rządu W. Churchill nie tylko radził Polakom zapomnieć o zbiorowych mogiłach w smoleńskim lesie, ale zakomunikował amerykańskiemu prezydentowi F.D. Rooseveltowi, że „Karty atlantyckiej [gwarantującej granice II RP z 1939 r. – Z.J.] nie należy rozumieć jako odmawiania Rosji prawa do terytoriów, które zajmowała, kiedy napadły na nią Niemcy”.

Ponadto, gdy Sowieckie Biuro Informacyjne odpowiedzialnością za Katyń obarczyło przywódców III Rzeszy, W. Churchill zaprosił premiera gen. W. Sikorskiego i ministra spraw zagranicznych Edwarda Raczyńskiego na lunch na Downing Street 10, by im zakomunikować, jak niebezpieczne dla sprawy polskiej byłoby, gdyby na oczach całego świata zajęli takie samo stanowisko jak Hitler.

Namawiał więc polski rząd do złożenia oficjalnego oświadczenia, iż zbrodni dokonali Niemcy. Jedną z form nacisku była prasa. Rysownik David Law na łamach satyrycznego pisma „Punch” w 1943 r. opublikował rysunek Klin, który przedstawiał gen. W. Sikorskiego jako pomocnika Josepha Goebbelsa usiłującego wbić klin w solidne drzewo aliansu brytyjsko-rosyjsko-amerykańskiego. Jako polityczny komentarz tej karykatury służyły kłamstwa na temat Katynia szerzone przez moskiewską „Prawdę” (ros. Правда) organ Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.

W tej sytuacji przebywający w USA płk Ignacy Matuszewski, były kierownik wywiadu antyniemieckiego i antysowieckiego II RP, który dużo wcześniej mówił o zagładzie i bezsensie poszukiwań polskich oficerów, zanim Niemcy odsłonili ich groby pod Smoleńskiem, stał się obiektem napaści nie tylko słownych. Zaatakował go obóz gen. W. Sikorskiego, moskiewska rezydentura wywiadowcza w Waszyngtonie kierowana przez gen. Wasilija Zarubina i polscy komuniści w Ameryce, którymi kierował Bolesław Gebert ps. „Ataman”. Ten ostatni był inspiratorem artykułu zatytułowanego Komitet Amerykanów Polskiego Pochodzenia dla Nieamerykańskiej Działalności Pronazistowskiej. Działania tych gremiów spowodowały, iż płk. I. Matuszewskim zajęła się FBI i poddała go ścisłemu nadzorowi, cenzurując i szykanując w najróżniejszy sposób, m.in. za próbę podniesienia sprawy katyńskiej, która mogła zepsuć stosunki między USA i ZSRR.

Mimo różnych szykan ze strony dawnych sojuszników, dla wielu powrót do kraju nie wchodził w rachubę. Nad Tamizą środowisko powstańcze m.in. reprezentowali wielcy Ślązacy: biskup polowy Józef Gawlina, generał Jan Brandys – dziekan emigracyjnego dekanatu „Londyn”, Walenty Fojkis – legendarny dowódca pułku katowickiego im. Józefa Piłsudskiego i kpt. Henryk Kopiec, członek Zarządu Głównego ZPŚl. oraz były wojewoda śląski Michał Grażyński. Na obczyźnie pozostał także syn Wojciecha, Zbigniew Korfanty.

W cieniu Stalinogrodu

Informacje o zachowaniu dawnych aliantów docierały na Śląsk za pośrednictwem weteranów gen. Władysława Andersa. Byli wśród nich synowie powstańców śląskich, z których wielu, jako „andersowców”, wtrącono do więzień UB. Bronisława Kalembowa po smutnym, zamkniętym, „otchłannie pustym życiu”, po łańcuchu krzywd i rozczarowań – cierpiała nadal. Wciąż aktualne było dla niej pytanie: komu teraz można wierzyć? Nie opuszczał jej strach i niepewność jutra. Co krok spotykała się z tryumfem wrogów sprawy śp. pamięci jej męża i wrogą postawą najbliższych przyjaciół. Niepowodzeniem zakończyły się poszukiwania Henryka za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża. Szczególną wymowę miał dla niej dzień Wszystkich Świętych oraz pusty talerz i wolne miejsce przy stole podczas każdej wieczerzy wigilijnej. Z wytrwałością i determinacją znosiła trudy losu, chłonęła zasłyszane opowieści i historie zesłańców. Ani ona, ani córka nie doczekały dnia całkowitego wyjaśnienia i zadośćuczynienia tej stalinowskiej zbrodni.

Musiały być nie tylko kobiece, ale mądre i silne, by zmierzyć się z tą historią. Zwłaszcza Bronisławie z trudem przychodziło pogodzenie się z tym, że pozostawi na zawsze grób męża w nieznanym, obcym i wrogim świecie. Jako dobra żona, matka i obywatelka, dopóki jej umysł był przytomny, prowadziła w tej sprawie najdłuższą wojnę swego życia.

Z kolei rodziców Henryka Kalemby dotknęło, oprócz straty syna, pozbawienie ich tożsamości związanej z miejscem na tej ziemi. Pewnego dnia okazało się bowiem, iż na mocy dekretu Rady Państwa z 7 III 1953 r. mieszkają nie w Katowicach lecz w Stalinogrodzie, przy ulicy – Józefa Stalina nr 11. Zaistniałą sytuację można by skomentować słowami Tukidydesa, greckiego historyka, autora Wojny peloponeskiej, adresowanymi do każdej tyranii: „żadna bowiem rozkosz nie zbliża się bardziej do boskości niż radość wypływająca ze świadomości, że jest się przedmiotem czci”. Toteż „liderzy komunizmu nie żałowali grosza publicznego na stawianie sobie pomników za życia w każdym zakątku […] i znacznie prześcigali w tym razem wziętych cesarzy rzymskich Tyberiusza, Kaligulę, Klaudiusza czy Nerona”.

Nadeszły zakłamane czasy, których ducha oddawały słowa porzekadła: „Dawniej wóz nazywano wozem, nierządnicę nierządnicą, a szelmę szelmą. Dziś wóz nazwano karetą, nierządnicę metresą, a szelmę politykiem”.

Dla córki Kalemby jedynym remedium na szykany i wszechobecne kłamstwo była ucieczka w modlitwę, a szczególne znaczenie miała dla niej ta, którą ułożył ksiądz Zdzisław Peszkowski (1918–2007), jeniec kozielski i kapelan Rodzin Katyńskich. Wielokroć więc ze wzruszeniem powtarzała słowa: Bogurodzico, MATKO BOŻA KOZIELSKA, Patronko zesłańców polskich i jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, Matko tysięcy oficerów wyrwanych zdradziecko z ziemi ojczystej i skazanych na wymordowanie przez okrutnych oprawców, wrogów Boga i człowieka […].

Ważnym wydarzeniem w życiu córki porucznika był udział w Pielgrzymce Rodzin Katyńskich na Jasną Górę i 18 IV 1993 r. wypowiedziany przed Obliczem Jasnogórskiej Królowej Narodu Akt przebaczenia i zawierzenia Rodzin Katyńskich, zaczynający się od słów: „Najłaskawszy Boże, Miłosierdziu Twojemu oddajemy dusze naszych Umiłowanych, którzy niewinnie zginęli w tylu miejscach kaźni na Wschodzie, szczególnie więźniów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Boże, przygarnij ich do Siebie. Ich wieczne szczęście z Tobą jest dla nas jedyną pociechą. Wierzymy, że spotkamy się z Nimi w niebie”…

Wreszcie doczekała chwili, gdy pozwolono jej odwiedzić miejsce kaźni ojca i jego towarzyszy broni. Dwukrotnie uczestniczyła w pielgrzymkach do Katynia: 29–31 X 1989 r. i 23–29 IV 1990 r., zabierając ze sobą wiązankę biało-czerwonych goździków z szarfami i napisem: „Por. Henrykowi Kalembie – córka”. Za pierwszym razem odnotowała: „Idziemy asfaltową dróżką w głębokiej ciszy. Te 230 metrów, dzielące parking od leśnych symbolicznych mogił, nad którymi króluje Krzyż przywieziony przez Prymasa Glempa, są dla nas, pielgrzymów, najtrudniejsze. Każdy z nas przeżywa w myśli ostatnie chwile naszych Najbliższych – o czym Oni myśleli, co czuli, czy zdawali sobie sprawę z tego, że idą ostatnią drogą swego życia? Przecież każdy z nich był młody lub w pełni sił i miał tyle planów na przyszłość, miał nam tyle do powiedzenia. Jakże inaczej wygląda ten cmentarz niż oglądane przeze mnie na Monte Cassino czy El Alamein. Na cmentarzach tych szukałam nazwiska mego Ojca. Są tu jedynie cztery kryte darnią symboliczne wzniesienia, a za nimi ściana z ażurową, artystyczną, przypominającą więzienną – kratą. Na niej ufundowane przez miejscowe władze czarne tablice – po lewej rosyjski napis, po prawej polski: »Ofiarom faszyzmu, oficerom polskim rozstrzelanym przez hitlerowców w 1941 r.« Nadal to zakłamanie, pomimo licznych protestów!”

Afera pomnikowa

Podobne refleksje budziła treść korespondencji prowadzonej w latach 60. z Zarządem Koła Katowice-Dąb Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, reprezentowanym przez prezesa Franciszka Zagórnego-Góreckiego.

ZBOWiD wysłał 16 X zaproszenie dla Bronisławy Kalemby na 1 XI 1962 r. „do wzięcia udziału w uroczystości składania wieńca na płycie pomnika na cześć poległych i zmarłych Bojowników”, podkomendnych H. Kalemby, równocześnie dopuszczając się afrontu względem zaproszonej.

Zdawać by się mogło, że wspólne nieszczęście zrównało i zbratało wszystkich. Niestety za męstwo, szczerość czynów i cierpienie – wdowie po bohaterze podano kielich goryczy! Po uroczystości córka H. Kalemby otrzymała urzędowe pismo: „Wyrządzoną przykrość Pani i Jej Matce w związku z nieumieszczeniem nazwiska Jej ojca na płycie Pomnika, chcemy natychmiast tę sprawę właściwie uregulować i odpowiednio uzupełnić i dlatego prosimy o niezwłoczne zakomunikowanie nam, kiedy i gdzie zginął, bliższe szczegóły pracy politycznej i szczegóły zaginięcia ojca Pani”.

Mimo nurtujących ją wątpliwości, J. Bogdanowiczowa udzieliła obszernej pisemnej odpowiedzi, kreśląc szlak bojowy ojca od powstań śląskich po kampanię 1939 r., cytując na tę okoliczność postanowienie Sądu Grodzkiego w Katowicach z dnia 19 V 1950 r., który uznał por. H. Kalembę za zmarłego. W jej liście do Zarządu czytamy: „Nawiązując do mojej rozmowy z członkami Zarządu w dniu 15 II 1963 r., stwierdzić muszę, że postawiono mnie i mojej matce nieuzasadniony i nielogiczny zarzut odnośnie niezgłoszenia ojca na listę ofiar hitleryzmu, umieszczonych na pomniku. Nie słyszałam, żeby gdziekolwiek praktykowano w ten sposób, że rodziny podają swych członków rodzin do odznaczeń, czy też uczczenia pamięci nieżyjących. Ludzi wyróżniają z własnej inicjatywy instytucje, stowarzyszenia itp. Skąd mogłyśmy wiedzieć, że powstała koncepcja umieszczenia nazwisk poległych na odbudowanym pomniku? A kwestionowanie tego, czy ojciec żyje, uważam również za niesłuszne. Nie płaciłby bowiem mojej matce nikt renty wdowiej po żyjącym mężu. Nie zależałoby również mojej matce na ukrywaniu żyjącego męża, którego nie musiałaby się przecież wstydzić”.

Cytowane fragmenty korespondencji pokazują, jak brutalnie i kłamliwie, w podły sposób, w imię „tolerancji i postępu” wykluczano z kart historii obrońców Niepodległej. Sprawa por. H. Kalemby została zaliczona do kategorii walki z „niesłusznymi” powstańcami. Władze komunistyczne pozbawiły go należnych honorów i prawa do pamięci historycznej, gdyż okazał się „nie nasz”. Partyjniacy bezkarnie wartościowali krew bohaterów, rannych i również tych, którzy zginęli z bronią w ręku.

W cenie byli tylko ci, co „walczyli o Polskę Radziecką w ramach Związku Radzieckiego” i czytywali „Czerwony Sztandar”, do którego pisywała Wanda Wasilewska, patriotyzm zaś definiowali jako „gorące umiłowanie ZSRR”. Za podważanie „kłamstwa katyńskiego” karali zaś surowymi wyrokami sądowymi.

Taki Los spotkał m.in. ks. Leona Musialaka, byłego więźnia Kozielska, który ocalał i miał odwagę mówić prawdę, za co został skazany na 5 lat więzienia. W późniejszym czasie krnąbrnych karano zwolnieniem z pracy lub pozbawieniem praw wykonywania zawodu.

Niezasłużone szykany stosowane wobec polskich patriotów budziły emocje. J. Bogdanowiczowa pisała: „Z wielkim […] żalem, rozczarowaniem i przykrością uczestniczyłam wraz z matką w uroczystości odsłonięcia pomnika. Nasunęło się bowiem pytanie, które nurtuje do dnia dzisiejszego, dlaczego wśród poległych nie znalazło się miejsce dla mojego ojca. Skoro wspomniano o przedwojennym pomniku powstańców, to dlaczego zapomniano o tym, który ten pomnik budował? Mówi się o ludziach, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych na terenach Polski i Niemiec. A przecież kula dosięgła również Polaków, jeńców na ziemiach radzieckich. Przecież Ojciec został zamordowany […] i to nie w wyniku zabawy, lecz w wyniku obrony naszej Ojczyzny. Trudno się tłumaczyć nieświadomością losów Ojca – co się z Ojcem stało, wynika przecież jasno z deklaracji członkowskiej mojej matki, jak również wiedzą o tym członkowie Koła, a nawet byli członkowie zarządu Koła. Przykro mi, że jako córka muszę występować w obronie pamięci nieżyjącego Ojca, przykro mi, że nie znalazł się nikt z dawnych towarzyszy broni i członków Koła powstańców śląskich, który chciałby oddać cześć swemu zamordowanemu dowódcy i późniejszemu prezesowi”.

Mimo nacisków i manipulacji, obie kobiety nie zgodziły się na przypisanie śmierci por. H. Kalemby hitlerowcom, tj. Niemcom. J. Bogdanowiczowa podjęła za to próby docieczenia prawdy na własną rękę. Tropiła każdy ślad, który wiązał się ze sprawą katyńską. Pisała listy adresowane do różnych ludzi i instytucji, m.in. do Wojskowego Instytutu Historycznego i Telewizji Polskiej na Woronicza oraz do płk. dr. Marka Tarczyńskiego, redaktora „Wojskowego Przeglądu Historycznego”. W jednym z nich, zredagowanym w okresie tzw. transformacji ustrojowej, czytamy: „Powołując się na artykuł Katyń – Dług milczenia zamieszczony w numerze 19/89 »Tygodnika Polskiego«, pozwalam sobie zgłosić na wystawę Zginęli w Katyniu zdjęcia mojego Ojca por. rez. 73 PP w Katowicach, Henryka Kalemby. Nazwisko Ojca figuruje w spisie oficerów internowanych w Kozielsku i zamordowanych w Katyniu, zamieszczonym w numerze 13 z roku 1989 Tygodnika »Zorza« pod nr 1736”.

Uczestniczyła nawet w przypadkowych dyskusjach o powstaniach śląskich i losach jeńców polskich w ZSRR, narażając się nieraz na plugawy język adwersarzy o plugawym wnętrzu, powołujących się na nieprawdziwie interpretowane dokumenty, wybrane cytaty i preparowane fakty.

Dyskutowała z ludźmi, dla których historia była tylko narzędziem polityki, zabójczą bronią, inwektywą, dla których ulubionym pojęciem, był zwrot „polscy faszyści”. Mimo to czytała paszkwilanckie publikacje przed kolejnymi rocznicami powstań śląskich i dochodziła prawdy o tamtych wydarzeniach i ludziach. Zdawała sobie sprawę, iż komunizm cofał polską świadomość w rozwoju. Wojna, jaką od 1944 r. toczył z narodem, dławiła w zarodku to, co w Polakach było najlepsze i najwznioślejsze – zdolność do przekraczania ograniczeń jednostkowego egoizmu, wrażliwość na świat wartości, przywiązanie do Boga i Ojczyzny. Apostołowie kłamstwa przez dziesięciolecia pracowali nad eliminacją ze zbiorowej pamięci bohaterów, których postawy pozostawały w sprzeczności z ich wizją „nowego człowieka”. O losach takich ludzi, jak H. Kalemba, którzy współkształtowali polską tożsamość, można było mówić ściszonym głosem jedynie w czterech ścianach własnych domów. Ani Bronisława, ani jej córka nie mogły opowiedzieć światu historii sowieckiej okupacji, okoliczności mordu polskich oficerów, zsyłek, przesiedleń, bezwzględnej eliminacji rodzimych elit intelektualnych i kulturalnych.

Usunięcie z kart historii ludzi takich jak H. Kalemba skutkowało zafałszowaniem polskiej przeszłości i zainfekowaniem wyobraźni młodego pokolenia wersją kalekiej historii, spreparowanej tak, by służyła innym. Na szczęście styl tych kłamliwych dzieł był najczęściej ciężki, bezbarwny i ubogi.

Dobry, jak mawiał Johann Wolfgang Goethe, do czytania na wiosnę, gdy można znaleźć pociechę w kwiatach. Ten stan rzeczy usiłowała naprawić i zmienić J. Bogdanowiczowa. Próbowała przebić się do opinii publicznej z prawdziwą, opartą na faktach narracją o swoim ojcu. Toteż gdy przystąpiono do redakcji Encyklopedii powstań śląskich, wystąpiła z inicjatywą udostępnienia posiadanych materiałów źródłowych. Wsparł ją w tym przedsięwzięciu dawny towarzysz ojca, Marian Kierecki. W liście pisał: „Bardzo cenne są odpisy listów Tatusia z Kozielska i również informacje, jaką drogą uzyskała Pani od byłych podkomendnych z czasu zagarnięcia przez wojska radzieckie”. Po tym wstępie informował: „Biogram Tatusia przesłałem do Instytutu Śląskiego w Opolu, do wykorzystania. Ten biogram jest w porównaniu do biogramów zawartych w Encyklopedii powstań śląskich zbyt obszerny. Ale dostarczyłem materiału. Instytut wyjaśniał, że o Pani Tatusiu wiedzą tylko, że był dowódcą batalionu i posiadał Gwiazdę Górnośląską”. Historia skończyła się na obietnicy zamieszczenia biogramu w Encyklopedii.

Józefa nie wahała się pisać sprostowań do Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej. Usiłowała m.in. skorygować „błędy” dotyczące ikonografii zawartej w publikacjach MON. W jednym z pism czytamy: „W wydanym w 1971 r. przez tamtejsze wydawnictwo albumie Powstania śląskie – 1919–1920–1921, na str. 85 (licząc strony od Przedmowy) w rozdziale Dyplomatyczne targi, zdjęcie nr 3 zatytułowano Patrol oficerski w powiecie gliwickim. Tytuł ten jest niezgodny i powinien brzmieć: Sztab I baonu 3 Pułku Piechoty im. gen. J.H. Dąbrowskiego-Niemczyka, od lewej: dowódca baonu Henryk Kalemba, pseudonim Biały, doradca Zdzisław Tadeusz Stęślicki, adiutant B. Naworzyn, st. sierżant L. Gołąb. Dowódcą 3. Pułku Piechoty im. gen. J.H. Dąbrowskiego był Rudolf Niemczyk. Pułk ten obejmował obwód katowicki. Ponieważ zbliża się 65 rocznica wybuchu III Powstania i Wydawnictwo wznosi może wydanie omawianego albumu, jako córka dowódcy baonu por. Henryka Kalemby – uznanego przez Sąd za zmarłego w ramach wojny 1939 r. – zwracam się z uprzejmą prośbą o dokonanie poprawki w następnych wydaniach. Za uwzględnienie mej prośby z góry serdecznie dziękuję.
Jednocześnie zawiadamiam, że dysponuję dwoma nieopublikowanymi zdjęciami z uroczystości pierwszej dekoracji orderami polskimi na Rynku w Katowicach (Ojciec mój został na tej uroczystości odznaczony Krzyżem Virtuti Militari)”.

Do każdego błędu można się przyznać i go naprawić. W tym przypadku były to rachuby chybione. A przypomnienie, iż bohatera na katowickim Rynku dekorował marszałek J. Piłsudski Krzyżem Virtuti Militari, nie polepszyło sprawy. Trudno więc było liczyć, iż Komitet Redakcyjny ustosunkuje się do wniesionych uwag.

Bogdanowiczowa odczekała cztery lata i zwróciła się o pomoc do Wilhelma Szewczyka (1916–1991), publicysty i poety oraz redaktora naczelnego czasopism „Odra”, „Przemiany” i „Poglądy”: „Powołując się na moją rozmowę przeprowadzoną z W. Panem w miesiącu listopadzie ub.r., pozwalam sobie przesłać w załączeniu kopię pisma skierowanego do Wydawnictwa MON, na które do dnia dzisiejszego nie otrzymałam odpowiedzi. Ponieważ mam nadzieję, że wydawnictwo – którego W. Pan jest współautorem – doczeka się wznowienia, uprzejmie proszę o skorygowanie objaśnienia pod zdjęciem przedstawiającym mojego ojca Henryka Kalembę por. rez. WP (zamordowanego w Katyniu) i członków sztabu I baonu, którym mój ojciec dowodził”.

Gdy w Urzędzie Wojewódzkim odbyło się spotkanie wojewody katowickiego Tadeusza Wnuka z Kolegium Redakcyjnym Encyklopedii Górnośląskiej, podczas którego prof. Alojzy Paweł Melich przedstawił stan prac nad dziełem i program naukowy przewidujący ok. 11 tys. haseł, córka H. Kalemby i w tym przypadku zareagowała. Spośród grona uczestników (Lucyna Frąckiewiczowa, Zdzisław Gorczyca, Jan Kita, Jan Zieliński, Andrzej Szefer, Jerzy Sochanik, Jacek Wódz, Wilhelm Szewczyk i wicewojewoda Józef Piszczek) zaufaniem obdarzyła prof. A. Melicha, ekonomistę, rektora WSE (później AE), posła na Sejm PRL i członka Rady Redakcyjnej „Nowych Dróg”. 8 VII 1988 r. zwróciła się do niego listownie, ofiarując się dostarczyć materiały źródłowe do biogramu ojca. I tym razem nie doczekała się spełnienia swoich oczekiwań.

W słowotoku modernizującej Polaków lewicy opowieść dwóch kobiet o ich mężu i ojcu, o dawnej Polsce i Polakach niknie, bywa postrzegana jako szkodliwy anachronizm, jako objaw chorobliwej skłonności do pielęgnowania resentymentów.

Często przepisywała ręcznie fragmenty poematów o tematyce martyrologicznej. Jej uwagę zwróciła m.in. twórczość zapomnianej poetki lwowskiej Jadwigi Gamskiej-Łempickiej (1903–1956), autorki wiersza Nad grobami polskimi w Katyniu. Była ona, podobnie jak Bogdanowiczowa, ofiarą wojny. Przeżycia okupacyjne odbiły się na zdrowiu pisarki i doprowadziły do głębokiej depresji. W lipcu 1945 r. została przymusowo wysiedlona z grodu nad Pełtwią, a w PRL-u objętym cenzurą nie drukowano jej wierszy. 9 I 1956 r. popełniła samobójstwo w Lublinie. Mimo zapisów cenzorskich jej poezja była w wąskim gronie czytywana, a opublikowane w międzywojniu, w „Tajnych Lwowskich Drukarniach Wojskowych” i w londyńskiej „Nowej Polsce” (redagowanej przez Antoniego Słonimskiego) dzieła uchodziły za rarytas bibliofilski. J. Bogdanowiczowa należała do tych, którzy popularyzowali wiersz Nad grobami polskimi w Katyniu. Innym cennym poetyckim opisem, który inspirował do różnych przemyśleń J. Bogdanowiczową, był wiersz Zbigniewa Herberta pt. Guziki, dedykowany pamięci kapitana Edwarda Herberta. Stanowił on literacki hołd dla wszystkich, którzy stali się ofiarami tej zbrodni.

Otuchy najbliższym por. H. Kalemby dodały wydarzenia lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wcześnie J. Bogdanowiczowa dostrzegła na arenie dziejów wyjątkową postać, jaką był krakowski metropolita Karol Wojtyła. To on głośno upomniał się o najważniejszego z „wyklętych”, który przyniósł niepodległość i pod którego sztandarami bił się o wolną Polskę, jako jeden z wielu, prosty chłopak, Ślązak z Józefowca. Karol Wojtyła wyraził swoją solidarność z tymi, którzy w swoich poczynaniach mieli „na celu obronę godności narodu, a zwłaszcza honoru polskiego żołnierza – tego, któremu Polska zawdzięczała Niepodległość”. Równocześnie w swej wypowiedzi zaznaczył, iż „Wołanie o szacunek dla pamiątek przeszłości, m.in. Kopca Józefa Piłsudskiego, jest w pełni uzasadnione”.

Wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża i pontyfikat Jana Pawła II oraz narodziny Solidarności były wstrząsem duchowym, który dodał sił wszystkim ofiarom komunizmu, także córce Kalemby. J. Bogdanowiczowa ze swoich przeżyć zwierzyła się listownie towarzyszowi ojca, jednemu z weteranów, z którym utrzymywała stały kontakt.

Korespondencja ta świadczy, jak bolesnym cierniem była dla niej sprawa katyńska. Mówiła o niej, pisała, zbierała wiersze i modlitwy, a pod koniec życia uprawiała moralistykę polityczną. Listy były przejmujące, a wiele fragmentów to świetna proza medytacyjna o winie, grzechu i modlitwie.

W podobnym tonie była zredagowana odpowiedź:

„Z największym zainteresowaniem przeczytałem ostatni list […]. Opisuje Pani bardzo szczegółowo pobyt […] na terenach ZSRR, w których znalazły się prochy naszych pomordowanych oficerów, w tym i Pani Ojca. Jakież to może być przeżycie córki tak ambitnego oficera, jakim był Pani Ojciec. Nie mogę wyobrazić sobie, jak zachowywał się w momencie, kiedy przykładano broń do jego skroni. On, który nie bał się w 1921 r. [pod Górą św. Anny – Z.J.] Niemców, którzy dążyli do okrążenia batalionu, którym dowodził, z zimną krwią prawie bez ofiar ludzkich zdołał wyjść z tej zasadzki. Za to słusznie zasłużył na Virtuti Militari. Jak już po wojnie wykorzystał sprzyjające warunki i dokształcał się, aby uzyskać stopień oficerski. I uzyskał.

A można rozmyślać, biorąc pod uwagę, że miał mundur oficerski, dla Rosjan był największym wrogiem i oficerów oddzielano od żołnierzy, pewnie już od samego początku przeznaczeni zostali do unicestwienia. Przecież żołnierzy zwolniono, zwłaszcza tych, którzy pochodzili z ziem polskich zachodnich, a okupowanych przez Niemców. Rodzi się pytanie, jak by postąpił Ojciec będąc żołnierzem, a nie oficerem. Tragedia zamordowanych oficerów nie jest jeszcze dostatecznie opisana. Kryje bardzo dużo znaków zapytania. Ale bez pomocy i otwartości Rosjan nie będzie łatwo odpowiedzieć na te pytania.

A sprawa rozliczenia zabójców jest obecnie bardzo aktualna w Polsce. Doszło już do tego, że sądy wojskowe i historycy wojskowi przeprowadzają śledztwo, aby ustalić, kto wydawał rozkazy strzelania do bezbronnych […]. Śledztwo trwa, ale nie informuje się, że ustalono już częściowo nazwiska rozkazodawców. Takie orzeczenie rozładuje […] częściowo nienawiść i ból, będzie pewnego rodzaju moralnym zadośćuczynieniem.

Kiedy nastąpi taka zmiana sytuacji w stosunku do […] naszych oficerów. Miejmy nadzieję, że taka zmiana nastąpi. Może nie dożyjemy jej, ale może potomni dowiedzą się prawdy. Byłoby sprawiedliwością, aby mogli doczekać się tej prawdy członkowie rodzin tych zamordowanych, bo oni najgłębiej tę krzywdę przeżywają i będą przeżywać do końca życia. Przecież i Pani jest tego przykładem.

Czy zamierza się w Katowicach lub może w innym miejscu postawić pomnik, przecież właśnie bardzo dużo oficerów pomordowanych służyło w pułkach górnośląskich i oni stanowili znaczny odsetek”.

Zakończenie

Ukoronowaniem pracy społecznej córki H. Kalemby był odsłonięty już po jej śmierci, 24 V 2001 r. pomnik Ofiar Katynia naprzeciw kościoła garnizonowego na placu Andrzeja w Katowicach, autorstwa rzeźbiarza Stanisława Hochuła. Jest to kompozycja przedstawiająca polskiego policjanta i dwóch oficerów WP stojących nad dołem śmierci. Jednak dla niej samej najważniejszy był akt powtórnych narodzin jej ojca i jego towarzyszy męczeństwa, do życia innego niż życie, do trwania w przestrzeni i czasie, ale na prawach innych od podyktowanych przez oprawców. W pamięci jej tkwił oprócz obrazu ojca wiersz z nagrobka w sławnej farze w Żółkwi, zbudowanej przez wielkiego hetmana: O quam dulce et decorum pro patria mori! (O jak słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę!), któremu towarzyszyły słowa prorocze: „Niech mściciel z kości naszych powstanie”.

W czasie podróży do Smoleńska wysłuchała opowieści o bohaterskich dowódcach kresowych: Ludwiku Narbucie z 1863 r. i jednorękim ppłk. Macieju Kalenkowiczu (1906–1944), cichociemnym, komendancie Nadniemeńskiego Zgrupowania AK, którzy polegli w walce w obronie ojczyzny i spoczęli na prowincjonalnym cmentarzyku, który Sowieci zamienili w skrawek ugoru. Przez dawny cmentarz kołchoźnicy codziennie przepędzali bydło. Pamięci jednak o polskich bohaterach nie byli w stanie zabić. Do 2010 roku opublikowano wiele cennych monografii, biografii, materiałów źródłowych, wywiadów, relacji, pamiętników, studiów i artykułów naukowych. Autorzy bibliografii katyńskiej odnotowali 5916 pozycji. Niniejsza publikacja będzie kolejnym ziarnkiem do tego korca.

5 X 2007 r. Minister Obrony Narodowej Aleksander Szczygło mianował por. H. Kalembę pośmiertnie kapitanem WP. Awans został ogłoszony 9 XI 2007 r. w Warszawie, w trakcie uroczystości Katyń Pamiętamy – Uczcijmy Pamięć Bohaterów. Ponadto pośmiertnie odznaczono H. Kalembę Medalem za udział w wojnie obronnej 1939 r.

Bohaterska obrona granic II Rzeczypospolitej i udział w niej Henryka Kalemby oraz wielu innych powstańców śląskich, ogromne ofiary i represje jeszcze raz potwierdziły w dziejach prawo narodu do niepodległości. W ten sposób ziściły się także słowa Artura Oppmana:

To, co przeżyło jedno pokolenie,
drugie przerabia w sercu i pamięci.
I tak pochodem idą cienie, cienie,
aż się następne znów na krew poświęci!
Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów
od Belwederu do śniegów Tobolska
i znów przez wnuków brzmi piorunem czynów…
Pieśń, czyn… wspomnienie – to jedno
– to POLSKA!

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „»Kłamstwo katyńskie«. Kpt. Henryk Kalemba (VII)” można przeczytać na ss. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „»Kłamstwo katyńskie«. Kpt. Henryk Kalemba (VII)” na ss. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie uda się Kazimierzowi Kutzowi i RAŚ-owcom wmówić Ślązakom, że są ulegli, ślamazarni, a nawet dupowaci (okr. Kutza)

Polacy są narodem niebezpiecznym, bo nie niewolniczym jak Rosjanie i nie stadnym jak Niemcy. Dlatego – jako indywidualiści – jesteśmy tak niewygodni dla współczesnego neokomunizmu ogarniającego świat.

Jadwiga Chmielowska

Powstanie wywarło bardzo duży oddźwięk za granicą. Opinia publiczna wielu krajów zdała sobie sprawę z tego, że Polacy pragną przyłączenia swojej ziemi śląskiej do odzyskującej niepodległość Polski.

Pod naciskiem międzynarodowym Niemcy zmuszeni byli do wielu ustępstw. Wycofali z Górnego Śląska znienawidzony i okrutny Grenzschutz. Polacy też wyciągnęli wnioski z powstania. Zdecydowano, że następne musi być lepiej przygotowane. Zdawano sobie sprawę z tego, że jedynie dzięki walce można osiągnąć sukces.

J. Ludyga-Laskowski tak opisuje nastroje zaraz po upadku powstania: „Ludziom patrzącym na wypadki śląskie z daleka zdawało się, iż wobec nieudania się pierwszego powstania, które pochłonęło masę ofiar, i wobec terroru wywieranego przez Niemców na powstańcach, myśl walki zbrojnej straciła na Górnym Śląsku na zawsze wszelki grunt pod nogami. Lecz ci, którzy myśleli w ten sposób, nie liczyli się z jednym – z wytrwałością Ślązaków”. Nie uda się Kazimierzowi Kutzowi i RAŚ-owcom wmówić Ślązakom, że są ulegli, ślamazarni, a nawet dupowaci (określenie Kutza) i nie mają cech buntowniczych, przywódczych; że to Polacy z innych części Polski wzniecili powstanie.

Zakłamywanie historii, wymazywanie jej z programów szkolnych ma na celu likwidację narodu. Bo naród pozbawiony dumy ze swojej tradycji, historii i kultury – ginie. Ostatnio nowomowa współczesnych kosmopolitów hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” nazywa faszystowskim. Polacy są narodem niebezpiecznym, bo nie niewolniczym jak Rosjanie i nie stadnym jak Niemcy. Dlatego – jako indywidualiści i ci, którzy potrafią walczyć o godność i idee – jesteśmy tak niewygodni dla współczesnego neokomunizmu ogarniającego świat. (…)

Walki trwały do 23 sierpnia 1919 r., lecz w obliczu znacznej przewagi Niemców i braku sprawnej koordynacji działań insurgentów, Alfons Zgrzebniok musiał 26 sierpnia wydać rozkaz zakończenia działań bojowych. W odpowiedzi na wysłaną do Koalicji polską notę dyplomatyczną z prośbą o interwencję, Rada Ambasadorów postanowiła skierować na Górny Śląsk Komisję Sojuszniczą. Jej zadaniem była mediacja w sprawie zaprzestania walk zbrojnych oraz „przygotowanie Górnego Śląska do wkroczenia wojsk sojuszniczych, które miały czuwać nad przeprowadzeniem plebiscytu”. W skład Komisji Sojuszniczej dla Górnego Śląska, która 24 sierpnia 1919 r. przybyła na Śląsk, wchodzili: gen. Charles Joseph Dupont, płk. Anson Conger Goodyear z armii amerykańskiej, ppłk Titbury z armii angielskiej, mjr Vaccary z armii włoskiej oraz kpt. Poupart z armii francuskiej.

Od chwili pojawienia się Komisji na Śląsku ustały bestialskie i w zasadzie jawne mordy Polaków, nawet w biały dzień, na ulicach. W więzieniach Niemcy nadal katowali i mordowali bezbronnych powstańców i osoby podejrzane o pomoc Polakom w przygotowaniu powstania. Komisja objeżdżała przepełnione więzienia i Niemcy musieli się hamować.

(…) Niemcy wykorzystywali rozgoryczenie powstańców. Zaczęły padać propozycje autonomii dla Górnego Śląska, czyli odgrzano stare pomysły z końca XIX w., które pochodziły ze środowisk niemieckich fabrykantów i pruskich junkrów, przerażonych socjalizmem, rozwijającym się szybko w Niemczech. „Nadsyłali oni do obozów uchodźców różnych płatnych agitatorów i renegatów (wspomnieć chociażby takiego Pronobisa Alojzego, późniejszego przywódcę autonomistów Górnego Śląska), celem powiększenia niezadowolenia i szczucia na Polskę” – relacjonuje w swojej książce Jan Ludyga-Laskowski z Bytomia.

Propaganda niemiecka próbowała zrobić z powstańców bandytów. Nawet poważne dzienniki podawały szokujące wiadomości o tym, jakoby powstańcy okrutnie znęcali się nad jeńcami wziętymi do niewoli. „Pod nagłówkiem: »Polnische Greuelteten« podały następującą wiadomość: »Z rybnickiego obwodu, objętego powstaniem, dochodzą nas wiadomości o zwierzęcych zbrodniach polskich. Piszą nam: Powstańcy nie zadowalają się samem rozstrzelaniem żołnierzy Grenzschutzu, lecz pastwili się nad zwłokami i objawiali nad niemi swą wściekłość. Wziętych żołnierzy do niewoli, żywcem krzyżowano i ciężko okaleczono«. Cała powyższa wiadomość nie zawierała ani słowa prawdy. Po przybyciu na Górny Śląsk komisji Ententy, landrat rybnicki (starosta) wiadomość tę musiał odwołać”. Przykład ten podaje Jerzy Grzegorzek w swojej książce Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 r. (…)

Członkowie Komisji Sojuszniczej zbierali relacje świadków, dokumentację fotograficzną i medyczną – dowody bestialstwa Niemców. Jeździli osobiście w teren i sami na własne oczy przekonywali się o tym, jak okrutnie postępowali Niemcy i jak potwornie kłamali w swoich przekazach medialnych. Tak więc manipulacja w mediach nie jest zjawiskiem ostatnich lat. (…)

Lata 1918–1921 to czas, w którym jedni oddawali życie, przelewali krew, harowali, oddawali swe majątki dla Ojczyzny, a inni czekali, aż mocarstwa coś Polsce dadzą, aż skapnie z pańskiego stołu jałmużna dla Polski – jak powiedział Władysław Bartoszewski – „brzydkiej panny bez posagu”.

Historia przyznała rację bohaterom, ale co z tego, jeśli teraz jest ona zakłamywana. Wkład towarzyszy broni Piłsudskiego w pomoc Ślązakom w wyzwoleniu Śląska jest zamilczany. Faworyzuje się tych, którzy dołożyli wszelkich starań, by Śląsk nie walczył. Nie mówi się o Ślązakach, bohaterach. Nie mają swoich ulic ci, którzy polegli w walce – oddali swe życie za powrót Śląska do Polski.

(…) 23 sierpnia 1919 r. w Warszawie przy ul. Wspólnej 35 rozpoczął działalność Komitet Zjednoczenia Śląska z Rzeczpospolitą Polską oraz, nieco później, Komitet Obrony Śląska. Podobne komitety powstawały w wielu miastach Polski. Cały kraj był pod wielkim wrażeniem determinacji Ślązaków. W Warszawie 29.08.1919 r. odbyły się cztery manifestacje poparcia dla Ślązaków, w których wzięło udział kilkaset tysięcy osób. Ta największa, na placu Teatralnym, zgromadziła ok.100 tys. osób. Ślązacy poczuli wielkie wsparcie całego narodu polskiego. O tym podręczniki do historii milczą. Nie uczy się tego młodzież na zajęciach edukacji regionalnej. Ślązacy nie znają swej historii. Ruch Autonomii Śląska na tym bazuje.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Następstwa I powstania śląskiego” można przeczytać na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Następstwa I powstania śląskiego” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Inwestowanie w ludzi się opłaca. Ta wiara poprowadziła nas do małego, ale jednak cudu gospodarczego ostatnich 4 lat

Przestrogi związane z upadkiem małych i średnich przedsiębiorstw po podwyższeniu płacy minimalnej to syreni śpiew tych, którzy myślą, że Polska może tylko być zapleczem taniej siły roboczej w Europie.

Jadwiga Chmielowska, Mateusz Morawiecki

Ludzie związani z PO, jak np. Jerzy Buzek, niszczyli nawet nowe, wydajne kopalnie. Czy Pański rząd będzie przeciwdziałał importowi węgla z Rosji i dążył do zwiększenia wydobycia naszego?

Można powiedzieć, że konieczność importu rosyjskiego węgla to jest pułapka, którą zastawili na nas politycy niezdolni do odpowiedzialnej restrukturyzacji polskiego górnictwa. Kiedy dziś słyszę hasła naszych konkurentów politycznych o planach całkowitej likwidacji węgla w polskim miksie energetycznym w perspektywie 10–15 lat, to zadaję sobie pytanie, co ma być paliwem dla polskiej gospodarki po takim wstrząsie. Drewno? Słońce, wiatr? Bądźmy poważni. My rozpatrujemy ten problem z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Trzeba jasno powiedzieć: to nie rząd, lecz prywatne spółki importują węgiel z Rosji. Ale to na barkach rządu spoczywa odpowiedzialność za rozwiązanie tej sytuacji i my tej odpowiedzialności nie unikamy.

Odpowiedzią jest oczywiście konsekwentna i sprawiedliwa transformacja energetyczna, a więc strategia rozpisana na dekady. To strategia, która zabezpiecza interesy Polski i Śląska, i o którą z takim trudem walczyliśmy na forum europejskim. Realizacja tego planu pozwoli nam z jednej strony na ograniczenie importu węgla, z drugiej – na efektywne wykorzystanie rodzimych zasobów surowca, z trzeciej wreszcie – na włączanie w coraz większym stopniu do miksu energetycznego odnawialnych źródeł energii, w tym farm wiatrowych na morzu. Gwałtowne odejście od węgla wydaje się pewnie najprostszym rozwiązaniem, ale jest to też rozwiązanie najgorsze. Dlatego w naszej strategii zapisaliśmy, że do 2030 roku ok. 60% energii w Polsce będzie pochodzić z węgla. Strategia transformacyjna, jaką przyjęliśmy, jest zdecydowanie trudniejsza, ale nie ma innej drogi do zabezpieczenia interesów polskiej gospodarki i polskich pracowników. Przymierzamy się też do implementacji w Polsce energetyki jądrowej.

Kopalnia „Krupiński” została zamknięta pomimo olbrzymich pokładów węgla koksującego, który nie wchodzi w pakiet klimatyczny, nie jest objęty limitami wydobycia. Zapewne Pan wie, że przy notyfikacji pomocy publicznej w celu likwidacji mocy wydobywczych przemysłu węglowego w Polsce, nie poinformowano KE, że KWK „Krupiński” posiada bardzo bogate złoża węgla koksującego o wartości przeszło 40 mld zł, węgla, który podlega ochronie prawnej ze względu na jego umieszczenie na liście minerałów strategicznych UE?

To dla mnie wręcz niewyobrażalne, w jaki sposób można zmarnować taki potencjał. Ale faktem jest, że w latach 2007–2015, a więc w czasie rządów naszych poprzedników, kopalnia „Krupiński” przyniosła aż 8,2 mld zł strat.

Wobec takiej zapaści byliśmy niemal bezradni, a jednak dziś mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że dzięki naszej pracy dla „Krupińskiego” pojawiło się światełko w tunelu. Już teraz nakładem 50 mln zł stare budynki przechodzą proces modernizacji, a obok nich powstają nowe hale produkcyjne. Niebawem w Suszcu, gdzie zlokalizowana jest KWK „Krupiński”, ruszy produkcja maszyn dla przemysłu górniczego. Plany uwzględniają również powstanie fabryki ogniw wodorowych stosowanych w elektromobilności, a produkty uboczne procesu koksowniczego będą przetwarzane na włókna węglowe. To zapowiedź odrodzenia kopalni w Suszcu i pewien wzór modernizacyjny dla całego Śląska. (…)

Czy Polska będzie się angażować w Jedwabny Szlak w związku z zarzutami w stosunku do Chin wykorzystywania technologii do inwigilowania przestrzeni gospodarczej oraz państw i obywateli? Niebezpieczne jest też uzależnienie gospodarki polskiej od chińskich inwestycji, co już widzimy w innych państwach.

Ostrożność jest tutaj potrzebna, ale przejście obok szans, jakie stwarza współpraca z Chinami, byłoby niewskazane. Nowy Jedwabny Szlak to ogromne przedsięwzięcie i musimy zadbać, by jego realizacja stała się korzystna również dla Polski. Na szlaku handlowym łączącym Chiny i Europę Polska jest pierwszym przystankiem dla chińskiego kapitału i towarów zmierzających do Unii Europejskiej oraz ostatnim w drodze powrotnej. To niepowtarzalna szansa dla Polski na rozwój, zarówno logistyczny, jak i gospodarczy. Już dziś rozwijamy sieć zagranicznych biur handlowych w Chinach, które pomagają naszym eksporterom czynić pierwsze kroki na chińskim rynku. To solidny fundament pod przyszłą współpracę. Ale też stawiamy sprawę jasno naszym chińskim partnerom: musimy zasypywać deficyt handlowy z waszym krajem, bo ten brak nierównowagi ma czasami charakter dyskryminacyjny. Zobaczymy, jaka będzie reakcja. Jednocześnie też bierzemy pod uwagę geopolityczny wymiar tej współpracy i partnerstwo z USA. (…)

Czy tak wysokie podniesienie płacy minimalnej nie spowoduje upadku małych i średnich przedsiębiorstw?

Na tak postawione pytanie mógłbym sam odpowiedzieć pytaniem: a czy wprowadzenie programu 500+ spowodowało katastrofę finansów publicznych, jak wieszczyli nasi konkurenci? Albo, czy wprowadzenie minimalnej stawki za godzinę pracy, co przywróciło godność tysiącom pracowników, doprowadziło do upadku firm, jak straszono?

Te apokaliptyczne przestrogi związane z upadkiem małych i średnich przedsiębiorstw po podwyższeniu płacy minimalnej, to syreni śpiew tych, którzy myślą, że Polskę stać tylko na to, żeby być zapleczem taniej siły roboczej w Europie.

Jeśli dziś zapytać przedsiębiorców o ich największe bolączki, to od razu usłyszymy, że jedną z nich jest niewystarczająca liczba dostępnych na rynku wykwalifikowanych pracowników. Gdzie się podziali? Znaczna część z nich wyemigrowała kilka lat temu za granicę, gdzie firmy za ich umiejętności mogły zapłacić godne pieniądze. Ten prawdziwy drenaż talentów wynikał wprost z dogmatycznego przekonania neoliberałów, że rozwój polskiej gospodarki ma być oparty na taniej sile roboczej. Dziś już dobrze wiemy, że to ścieżka, która prowadzi donikąd, dlatego proponujemy rozwiązania, które wspierają i firmy, i pracowników. By zrozumieć prorozwojowy charakter tych zmian, trzeba je rozpatrywać jako pakiet, a więc łącznie.

Z jednej więc strony mamy niższy ZUS dla przedsiębiorców, objęcie większej grupy przedsiębiorców podatkiem CIT obniżonym do poziomu 9%, a także poszerzenie grupy przedsiębiorców, którzy mogą skorzystać z ryczałtowego rozliczenia podatku PIT. Do tego wszystkiego należy jeszcze doliczyć ponad 1 mld zł na bezpośrednie wsparcie dla przedsiębiorców chcących się rozwijać w obszarze innowacyjności. To wszystko składa się na Pakiet dla przedsiębiorców, który miałem przyjemność ogłosić i podpisać niedawno w Katowicach. I dopiero na tym tle można przyjrzeć się wzrostowi płacy minimalnej jako elementowi komplementarnemu wobec Pakietu dla przedsiębiorców jako dopełnieniu wielkiego planu dla Polski.

A ten plan to nic innego jak zbudowanie polskiego państwa dobrobytu. To państwo, w którym dynamicznie rozwijających się przedsiębiorców po prostu stać na płacenie wysokich pensji dobrze wykwalifikowanym, kompetentnym i coraz bardziej produktywnym pracownikom.

Jeśli miałbym wskazać jeden główny motyw naszego sukcesu gospodarczego, to jest nim wiara w to, że inwestowanie w ludzi się opłaca. I ta wiara poprowadziła nas do małego, ale jednak cudu gospodarczego ostatnich 4 lat.

Czy obniżenie podatku PIT i CIT nie spowoduje zmniejszenia dochodów samorządów?

Myślę, że wystarczy odwołać się do liczb. W roku 2019 do kas samorządów trafi blisko 26 mld zł dochodów własnych więcej w porównaniu do roku 2015, z czego blisko 20 mld będzie pochodzić ze zwiększonych wpływów z PIT i CIT. To oznacza wzrost dochodów samorządowych o ok. 46% z podatku PIT i o 35% z podatku CIT. Nigdy w ciągu 30 lat nie było takich wzrostów przychodów dla samorządów. Proszę zauważyć, że to wszystko dzieje się w sytuacji, w której CIT dla małych i średnich przedsiębiorców już od dawna mamy obniżony z poziomu 19 do 9%. Skąd więc tak wysoki wzrost wpływów samorządów z podatków? Nikogo chyba nie zaskoczę, ale to właśnie efekt naszych działań uszczelniających, które są absolutnym fundamentem naszej polityki gospodarczej.

Udowodniliśmy, że efektywna polityka fiskalna nie ma nic wspólnego ze zwiększaniem obciążeń podatkowych. Kiedy wszyscy płacą podatki uczciwie, nie muszą być one wysokie.

A dobra koniunktura gospodarcza i konsekwentny wzrost płac będą przekładać się w kolejnych latach nawet przy niższych podatkach na wzrost dochodów samorządów. Zatem obalamy kolejny mit podnoszony przez naszych przeciwników, bo wspieramy samorządy jak nikt inny.

Cały wywiad Jadwigi Chmielowskiej z premierem Mateuszem Morawieckim pt. „Inwestujemy w ludzi dla Polski” można przeczytać na s. 1 i 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jadwigi Chmielowskiej z premierem Mateuszem Morawieckim pt. „Inwestujemy w ludzi dla Polski” na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska otrzymuje szansę czerpania korzyści z eksportu mocy z własnych źródeł energii i z pośrednictwa w handlu energią

Polska ma szansę skorzystać na tzw. rencie zacofania i przyjąć takie rozwiązania organizacyjno-prawne, które przygotują ją na pojawienie się inwestorów w obszarze energetyki jądrowej,

Mariusz Patey

Państwa członkowskie Unii Europejskiej mają dowolność decyzji co do rozwijania energetyki jądrowej. W październiku 2007 r. Parlament Europejski podjął uchwałę wspierającą rozwój tej gałęzi energetyki (Rezolucja Parlamentu Europejskiego 2007/2091 z 24 października 2007 roku o źródłach energii konwencjonalnej oraz technologiach energetycznych). Po ujawnieniu się możliwych problemów z dostawami gazu w 2009 r., Komitet Przemysłu przy KE zarekomendował Komisji Europejskiej przygotowanie ramowego planu dla rozwoju rynku energetyki jądrowej ze zdefiniowaniem celów dla sektora.

Według danych z 2013 r., w UE pracowało 128 reaktorów o mocy całkowitej 119 Gwe. Udział energii pochodzącej z atomu w rynku producentów energii elektrycznej w 2012 roku wynosił 27%.

Elektrownie jądrowe pracują w 14 państwach Unii. Wiele państw buduje lub planuje budowę nowych bloków jądrowych. Także państwa europejskie nienależące do UE rozwijają swoją energetykę w oparciu o atom, na przykład Federacja Rosyjska czy Białoruś (która jest oskarżana przez sąsiednią Litwę o niedopełnienie warunków bezpieczeństwa dla tej inwestycji). (…)

Obecnie jedną z poważniejszych przeszkód w rozwoju energetyki jądrowej są koszty inwestycji. W niektórych krajach Europy podjęto decyzje o ograniczeniu bądź likwidacji tej gałęzi energetyki pod wpływem działań organizacji skupiających aktywistów ekologicznych (Greenpeace, partie Zielonych).

Niemcy, mimo czerpania niewątpliwych korzyści z istnienia energetyki jądrowej, wskutek politycznej presji zadecydowały o zamknięciu wszystkich elektrowni atomowych. (…)

Oparcie energetyki kraju tylko na tzw. OZE, mimo nierozwiązanych problemów z tanim składowaniem energii elektrycznej, może prowadzić do wielu komplikacji, m.in. do wzrostu kosztów wytwarzania i przesyłu, a w efekcie końcowym do podniesienia cen energii elektrycznej dla odbiorców końcowych. (…)

Także nasz północny sąsiad, Szwecja, na skutek presji swoich organizacji ekologicznych, może też pod wpływem Niemiec, zdecydowała się na ograniczenie produkcji energii elektrycznej z siłowni jądrowych. Decyzją rządu szwedzkiego zostaną zamknięte szwedzkie elektrownie atomowe: Ringhals 2 (o mocy 904 MW) już pod koniec 2019 r. oraz Ringhals 1 (o mocy 880 MW) do końca 2020 r.

Według raportu Svenska kraftnät z 28 czerwca 2018 r. – instytucji odpowiedzialnej za zapewnienie, by szwedzki system przesyłu energii elektrycznej był bezpieczny, przyjazny dla środowiska i opłacalny – prezentującego analizę szwedzkiego bilansu mocy, w ciągu najbliższych czterech lat mogą pojawić się okresowe deficyty mocy, spowodowane wyłączeniem pracujących obecnie reaktorów. (…)

Szwecja przy dużym poparciu społecznym rozwija energetykę wiatrową. Przyrost mocy z tego źródła prawdopodobnie będzie się zwiększał dzięki korzystnym pod tym względem warunkom klimatycznym i geograficznym Szwecji. Energia wiatrowa nie może jednak zastąpić energii jądrowej pod względem mocy w okresach zimowych, właśnie ze względu na uwarunkowania klimatyczne. (…)

Polska konsumpcja energii per capita jest niemal dwukrotnie niższa niż np. w Szwecji. W Polsce liczącej 38 mln mieszkańców roczne zużycie wynosi 165 TWh energii elektrycznej, a w Szwecji, w której mieszka 9,8 mln osób – 150 TWh. Według danych z 2016 r. w Polsce konsumpcja energii elektrycznej na jednego mieszkańca wyniosła 3937 kWh, w Niemczech 7017 kWh, w Wielkiej Brytanii 5407 kWh, a w Finlandii 15 509 kWh.

Kluczowy dla naszego regionu jest tu rynek niemiecki. Zapowiedzi niemieckich polityków jednoczesnego odejścia od energetyki opartej na atomie i węglu, wobec wciąż nierozwiązanych problemów z przewidywalnością uzysku mocy z OZE, jak i braku możliwości technicznych dla taniego składowania energii elektrycznej sugerują, że nastąpi wzrost zapotrzebowania na bloki gazowe w Niemczech. Będzie to prowadzić do zacieśniania współpracy energetycznej między Federacją Rosyjską a Niemcami. Można się obawiać, że współpraca taka będzie miała niekorzystny wpływ na bezpieczeństwo Europy Środkowo-Wschodniej. Niemcy bowiem, mając na względzie swój interes ekonomiczny, mogą być w przyszłości mniej empatyczne w stosunku do swoich sojuszników i partnerów z tej części Europy.

Przewidując, że polska gospodarka będzie rozwijać się w tempie 3%–4%, uwzględniając także wzrost popytu ze strony użytkowników pojazdów elektrycznych i gospodarstw domowych, możemy dużą dozą pewności przewidzieć stały wzrost konsumpcji energii. W związku z restrykcyjną polityką klimatyczną Komisji Europejskiej polski rząd szuka możliwości obniżenia emisji CO2, robiąc miejsce także dla energetyki jądrowej. Planując politykę rozwoju gospodarczego, Polska musi brać pod uwagę negatywny wpływ wzrostu cen energii na gospodarkę. Według Banku Światowego wzrost kosztów energii spowodowany polityką klimatyczną może przekroczyć 20%.

W polskich warunkach klimatycznych oparcie źródeł energii tylko na OZE prowadziłoby, prócz wzrostu cen, do uzależnienia od importu energii elektrycznej. (…)

Wobec sytuacji zaistniałej w Szwecji czy w Niemczech, pojawia się unikalna możliwość, by – zanim powstaną w Polsce nowe jądrowe bloki energetyczne – przenieść istniejące instalacje ze Szwecji czy Niemiec. Przy odpowiedniej umowie ze stronami mielibyśmy możliwość znacznie tańszego pozyskania technologii i gwarancje zbytu energii.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Konsekwencje dla Polski polityki wygaszania energetyki jądrowej w Niemczech i Szwecji” można przeczytać na s. 19 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Konsekwencje dla Polski polityki wygaszania energetyki jądrowej w Niemczech i Szwecji” na s. 19 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oświadczenie AKO zwrócone do Społeczności Akademickiej i całej opinii publicznej oraz Władz Uczelni Polskich

Stanowisko Rektorów stanowi zagrożenie dla wolności debaty akademickiej. Autonomia uczelni nie może być usprawiedliwieniem  takiego traktowania dysput naukowych czy światopoglądowych

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Społeczność skupiona w Akademickich Klubach Obywatelskich oraz sympatyzujące z Klubami środowiska są głęboko zaniepokojone procesami zachodzącymi na polskich uczelniach.

Zwłaszcza wydziały humanistyczne uniwersytetów stały się aktywnymi propagatorami neomarksistowskiej ideologii gender, która przez lewicowo-libertyńskie środowiska, a także przez ulegające ich presji władze uczelni, jest traktowana jako nauka. Co więcej, jest propagowana, a jakiekolwiek próby jej krytyki spotykają się z negatywną reakcją władz uczelni: ograniczaniem swobody wypowiedzi, czy wręcz z jawnie wyrażonymi ostatnio przez KRASP groźbami dyscyplinowania osób podejmujących polemikę.

Takie stanowisko Rektorów stanowi zagrożenie dla wolności debaty akademickiej – tym bardziej, że i tak już od lat obserwuje się znaczące dysproporcje w traktowaniu stron tej debaty. Wyraża się to m.in. w ułatwianiu organizowania konferencji i wykładów stowarzyszeniom liberalnym i lewicowym z jednej strony, a uniemożliwianiu podobnych spotkań stowarzyszeniom konserwatywnym z drugiej strony.  Często blokuje się zapraszanie lub odbywanie spotkań z wybitnymi intelektualistami (także spoza Polski) prezentującymi krytyczny stosunek do takich problemów jak ideologia gender, LGBT, aborcja.

Zwracamy uwagę, że autonomia uczelni nie może być usprawiedliwieniem  takiego traktowania dysput naukowych czy światopoglądowych. Uczelnie polskie są finansowane niemal w całości z budżetu państwa i w swoim przekazie naukowym oraz w wychowaniu polskiej inteligencji muszą uwzględniać narodowy interes państwa. Tymczasem ideologia gender bezpośrednio uderza w podstawy funkcjonowania rodziny, a przez to stanowi zagrożenia dla zdrowia społeczeństwa. Co więcej, z tej sfery (dotąd intymnej w życiu człowieka), czyni ona publiczny aspekt życia społecznego. „Rewolucja LGBT” jest wpisywana  w scenariusz walki politycznej o daleko sięgających celach i skutkach.

Na studiach gender przygotowuje się kadry, które w szkołach mają propagować wczesną seksualizację dzieci i młodzieży oraz  upowszechniać zachowania seksualne LGBT+. Zwracamy się do całej społeczności naukowej Polski, uwrażliwiając ją na to, że taka sytuacja ma miejsce i na polskich uczelniach oraz jasno stwierdzając, że jest to sytuacja niemożliwa do zaakceptowania.

Ponieważ „rewolucja LGBT” godzi w podstawowe wspólnoty organiczne – rodzinę, Kościół, uniwersytet, naród – właśnie ze środowisk rodzinnych, obywatelskich, eklezjalnych, akademickich podnoszą się głosy protestu przeciw przewidywalnym konsekwencjom tego ruchu społecznego oraz wybitnie niebezpiecznym  skutkom neomarksistowskiego „marszu przez instytucje” – przez publiczne instytucje powołane do budowania rozwoju państwa i narodu polskiego, finansowane przez polskiego podatnika. Wypowiedzi abp. metropolity krakowskiego Marka Jędraszewskiego czy prof. Aleksandra Nalaskowskiego (UMK w Toruniu) są pod tym względem znamienne.

Publiczna polemika wokół „rewolucji LGBT” toczy się na styku nauki i publicystyki, wiedzy naukowej i troski obywatelskiej. Tym samym dotyka podstawowych wartości życia zbiorowego – takich jak wolność badań naukowych i opinii publicznej – a zarazem jest narażona na uproszczenia i nieporozumienia. Zwracamy się zatem do całej Społeczności Akademickiej i całej opinii publicznej oraz Władz Uczelni Polskich z następującą proklamacją:

Po pierwsze, stoimy na stanowisku całkowitej równości prawnej i kulturowo-cywilizacyjnej wszystkich członków polskiej społeczności, co więcej stwierdzamy, że nie ma w polskim prawie  żadnych aktów prawnych, które dyskryminowałyby osoby o odmiennych skłonnościach seksualnych czy ograniczały ich prawa.

Po drugie, nasze stanowisko wobec egzystencjalnej sytuacji osób homoseksualnych wynika z obiektywnych wyników badań psychologii, biologii, antropologii. Uznajemy fakt, że wśród osób, z którymi tworzymy grupy i wspólnoty, niekiedy może zachodzić rozbieżność  między płcią biologiczną a psychiczną samoidentyfikacją. Mamy też świadomość, że role płciowe podlegają w przestrzeni kulturowej i w czasie historycznym głębokiemu zróżnicowaniu. Uznajemy doniosłą wartość, poznawczą i humanistyczną, wielu badań naukowych w tym zakresie podejmowanych bez ideologicznego nacechowania..

Po trzecie, obowiązująca uczonych zasada, że wielość nauk nie uchyla jedności wiedzy – skłania nas do kwestionowania tez, które nie spełniają kryteriów weryfikacji interdyscyplinarnej (konsyliencji). Pogląd, że płeć można kształtować, czy zmieniać wynika  z błędnego antropologicznie założenia, że w arbitralny sposób można definiować i  narzucać innym swe zmienne autoidentyfikacje (tzw. płynna tożsamość).

Po czwarte, w kraju, który przez pokolenia podlegał dyktaturze marksizmu-leninizmu,  rażący charakter przybiera ideologia, wskazująca mniejszości seksualne jako klasę opresjonowaną (jak niegdyś klasa robotnicza). Nie może być zgody na ideologiczne bariery debaty  naukowej w duchu teorii neomarksistowskich. Przypomnijmy, że dla wpływowej grupy ich orędowników wszelka religijność jest przejawem patologii psychicznej, a każde opowiedzenie się za wartościami konserwatywnymi oznacza faszystowski modus umysłowy. Gdy dziś celebryci nazywają faszystami polityków prawicy lub konserwatywnych intelektualistów – świadomie lub nieświadomie odwołują się do stylu dyskursu Międzynarodówki stalinowskiej.

Po piąte,  godność osoby – niezależnie od jej przynależności etnicznej, wyznania, czy skłonności seksualnych – traktujemy jako wartość bezwzględną. Godność tę opieramy na najwyższych kryteriach, jakie zna nasza cywilizacja: na chrześcijańskiej miłości bliźniego. W etosie obywatela państwa demokratycznego za konieczny uważamy wymóg obrony godności i bezpieczeństwa każdego Innego.

Przez polskie miasta przetaczają się kolejne tzw. Marsze Równości, będące „Wielką promocją homoseksualizmu” (treść głównego transparentu w Lublinie, 28.09.2019) oraz przemian prawno-ustrojowych niezgodnych z Art. 18 i Art. 48 par. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Te demonstracje prowokują, obrażają i antagonizują. Są uznawane za legalne  – choć nierzadko zgody wymuszane są drogą sądową na władzach lokalnych i na opinii obywatelskiej – i korzystają ze skutecznej opieki służb porządkowych. Z kolei kontrmanifestacje, które stanowią próbę samoobrony prowokowanej i obrażanej większości,  jeśli choćby w najmniejszym stopniu naruszają zasady porządku publicznego, spotykają się ze zdecydowaną reakcją państwowej policji. Nad przeciwnikami pochodów LGBT krążą śmigłowce, stosuje się przeciw nim gazy łzawiące i armatki wodne, dochodzi do aresztowań.

Represyjne zachowania władz niektórych uczelni i stronnicze stanowisko zajęte przez KRASP wobec krytyków ideologii gender i ruchów LGBT przy całkowitej ich bierności wobec brutalnych i wręcz wulgarnych wypowiedzi apologetów tej ideologii  pokazuje dyskryminację wolnej myśli, lewicową epigonizację nauk humanistycznych i społecznych,  i negację pluralizmu naukowego.

Takiej sytuacji nie można dalej akceptować, gdyż stanowi zagrożenie dla polskiej nauki  i polskiego szkolnictwa wyższego, dla przestrzeganej  od średniowiecza pełnej wolności i swobody wypowiedzi na uczelniach. Uniwersytety kształcą  przyszłe pokolenia polskiej inteligencji i spoczywa na nich wielka za to odpowiedzialność.

Zwracamy się do władz państwowych, środowisk politycznych, ale przede wszystkim do środowisk naukowych o podjęcie szerokiej dyskusji nad znalezieniem rozwiązań  przywracających  na polskich uczelniach pełną wolność wypowiedzi oraz pluralizm światopoglądowy, wolny od ideologicznych nacisków.

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego znajduje się na s. 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego na s. 6 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

My, konserwatyści – miejmy odwagę mierzyć się ze światem/ Krzysztof Skowroński, Jarosław Gowin, „Kurier WNET” 64/2019

Moim krytykom zarzucam, że w nich jest za dużo lęku, a za mało woli mierzenia się z światem. Za mało woli, żeby z polską myślą humanistyczną, filozoficzną, historiograficzną wejść do światowych debat.

Miejmy odwagę mierzenia się ze światem

Krzysztof Skowroński, Jarosław Gowin

Z wicepremierem Jarosławem Gowinem, ministrem nauki i szkolnictwa wyższego, na pół godziny przed uroczystym otwarciem roku akademickiego 2019/2020 – sześćset pięćdziesiątego szóstego roku działalności Uniwersytetu Jagiellońskiego, najstarszej i najbardziej znanej polskiej uczelni – rozmawia Krzysztof Skowroński.

Zacznijmy od Marszałka Seniora Kornela Morawieckiego. Miał Pan okazję go poznać.

Znałem pana marszałka Morawieckiego od kilkunastu lat, ale nigdy nie byłem jego bliskim współpracownikiem. Do tej kadencji była to znajomość właściwie sporadyczna. Natomiast, jak dla wszystkich ludzi pokolenia Solidarności, NZS-u – był on dla mnie wielkim autorytetem moralnym zarówno w czasach komunizmu, jak i po 1989 roku, kiedy jego głos był trochę takim głosem wołającego na puszczy. Jednak z perspektywy lat widać, że wiele diagnoz Kornela Morawieckiego znalazło potwierdzenie.

Były diagnozy polityczne, ale na uniwersytecie porozmawiamy o ideach – wolności i solidarności. Czy idea wolności jest zachowywana i przestrzegana na uniwersytetach i akademiach w Polsce?

Generalnie rzecz biorąc, tak. Natomiast oczywiście i na polskich uczelniach doświadczamy, na szczęście bardzo lekkiej postaci tego schorzenia, jakim jest ideologia politycznej poprawności. Wszyscy pamiętamy pierwotną decyzję władz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika o zawieszeniu pana profesora Nalaskowskiego za felieton. Felieton, w mojej ocenie – tu możemy dyskutować – napisany zbyt ostro, natomiast to w żaden sposób nie uzasadniało decyzji o zawieszeniu autora w wykonywaniu czynności akademickich. I cieszę się bardzo, że taki punkt widzenia zwyciężył.

Ale potem – z tego, co wiemy – Konferencja Rektorów zdecydowała, że nie należy na Uniwersytecie krytykować ideologii gender, bo to nie przystoi.

Zachęcam do lektury całego oświadczenia prezydium Konferencji Rektorów, bo rzeczywiście z jednej strony jest krytyka – można domyślać się, że adresowana do profesora Nalaskowskiego – ale jest też druga część tego oświadczenia, gdzie równie stanowczo zostały skrytykowane wszelkie zachowania ludzi reprezentujących świat akademicki, które urażają uczucia ludzi wierzących. Można więc powiedzieć, że jednak rektorzy dostrzegli pewne zagrożenie z jednej i z drugiej strony. Ja osobiście największe zagrożenie dostrzegam w ograniczaniu wolności. Można tak czy inaczej oceniać wypowiedź profesora Nalaskowskiego i dużo skrajniejsze wypowiedzi, chociażby profesora Hartmana. Moim zdaniem wolność słowa jest taką wartością, zwłaszcza na uczelni, że ani w tym pierwszym, ani w drugim przypadku wyciąganie konsekwencji dyscyplinarnych nie znalazłoby we mnie poparcia.

Ale czy wolność słowa jest szanowana na polskich uniwersytetach?

Na przestrzeni tych czterech lat, o tym mogę mówić w sposób najbardziej miarodajny, zdarzyło się parę, dosłownie parę – na palcach jednej ręki mógłbym policzyć – takich sytuacji, kiedy ta wolność została ograniczona i to ograniczenie zawsze szło z jednej strony. Mianowicie władze różnych uczelni ulegały presji środowisk skrajnie lewicowych i na przykład odwoływały wykład albo seminaria uczonych, czasami wybitnych, którzy mieli mówić na temat ochrony życia. Natomiast w ogromnej większości uczelni, w ogromnej większości przypadków ta wolność przez ostatnie cztery lata nie była niczym zagrożona.

Czy reforma Gowina, ta wielka reforma nauki, jest w stanie coś pod tym względem poprawić? Czy uniemożliwi zaburzanie wolności słowa?

Ta reforma z jednej strony poszerza autonomię uczelni, bo szereg kluczowych rozstrzygnięć przeniesionych jest z poziomu ustawy na poziom statutów uczelni. Dopełnieniem tej poszerzonej autonomii uczelni jest zwiększenie kompetencji rektora. Niektórzy krytycy mojej ustawy twierdzą, że większe kompetencje rektora mogą być wykorzystywane do tego, żeby ograniczać wolność słowa, żeby rektorzy właśnie takie ograniczenia wprowadzali. To nie jest prawdą, dlatego że jeżeli chodzi na przykład o postępowanie dyscyplinarne, rektorzy mają wręcz mniejsze uprawnienia niż mieli pod rządami poprzedniej ustawy. Obecnie expressis verbis sformułowany jest w Konstytucji dla nauki zakaz – który wcześniej był tylko domniemywany – jakiegokolwiek wpływania przez rektorów na rzeczników dyscyplinarnych. Owszem, rektor może wszcząć postępowanie, ale nie wolno mu wywierać nawet najmniejszej presji.

Rozmawiałem z moim kolegą, który jest doktorem w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Jego zdaniem, jeżeli ktoś ma światopogląd konserwatywny, to nie ma szans na to, żeby na tym uniwersytecie zrobił karierę. Jego działalność jest ograniczana.

Tak się składa, że na tym samym uniwersytecie w tym samym instytucie doktorantem jest mój syn. Oczywiście wielokrotnie doświadczał pewnej presji środowiska kolegów czy wykładowców, ale ta presja nigdy nie przekraczała dopuszczalnych granic.

Tak już jest, że konserwatyści w ogóle w świecie akademickim są w mniejszości i muszą być odważni, muszą umieć bronić swoich poglądów. Jest jednak wiele przykładów, także na Uniwersytecie Warszawskim i także w tym instytucie, o którym rozmawiamy, ludzi o jasnym, wręcz krystalicznym kręgosłupie konserwatywnym, którzy po kolei robili tam doktoraty, habilitację, są profesorami. My, konserwatyści, jesteśmy na uniwersytetach mniejszością wszędzie na świecie, a w każdym razie wszędzie w świecie Zachodu, ale jeżeli jako mniejszość mamy wolę mocnego głoszenia naszych poglądów, to jesteśmy w stanie się z nimi przebić.

Jednak na uniwersytecie jest mistrz i jest uczeń, który potem myśli mistrza powtarza, i tak w nieskończoność… Czyli nie mamy szans, żeby choć trochę zmienić te uniwersytety, żeby myśl konserwatywna była tak samo istotna jak myśl lewicowa.

Oczywiście, że relacja mistrz-uczeń jest kluczowa dla procesu formacji uniwersyteckiej. Ale nie jest tak, że jest jeden mistrz, który ma jednego ucznia. Wymienię parę nazwisk profesorów z Pańskiego pokolenia, rzeczywiście wybitnych filozofów, związanych ze środowiskiem warszawskim: chociażby Dariusz Gawin, Marek Cichocki, Dariusz Karłowicz – otóż oni potrafią skupiać wokół siebie od wielu, wielu lat elitę młodego pokolenia filozofów, teologów, myślicieli społecznych i to środowisko, środowisko teologii politycznej, bardzo silnie promieniuje na świat akademicki nie tylko Warszawy, ale całej Polski.

Wyjdźmy poza mury wydziałów filozofii, bo reforma nauki dotyczy całego szkolnictwa. Reforma ma między innymi przyczynić się do tego, żeby wzrosła intensywność badań i odkryć naukowych na uniwersytetach i żeby stworzyć ku temu lepsze warunki. Taki był jeden z celów reformy.

Taka potrzeba pojawiła się dlatego, że właściwie w całym trzydziestoleciu polskie uczelnie przede wszystkim usiłowały sprostać jednemu wielkiemu wyzwaniu społecznemu, jakim był masowy pęd Polaków do wyższego wykształcenia. I można powiedzieć, że z tego zadania uczelnie się wywiązały. Poziom scholaryzacji procentowo zdecydowanie się podniósł. Natomiast miało to skutek uboczny. Tym skutkiem ubocznym nadmiernego umasowienia było obniżenie poziomu naukowego uczelni. Nadszedł czas na odejście od kryteriów ilościowych ku jakościowym.

W jaki sposób reforma ma to zmienić?

Jeżeli chodzi o poziom studiów, jest on w oczywisty sposób domeną autonomii uczelni. Żaden minister, także minister nauki i szkolnictwa wyższego, nie powinien narzucać uczelniom, jakie przedmioty mają prowadzić, w jakim wymiarze, jaką przyjąć metodologię. Natomiast my, rząd, możemy określić pewne ramy. Na przykład stworzyć pewne bodźce finansowe. Dawniej te bodźce promowały masowość, bo jedynym kryterium istotnym z punktu widzenia poziomu finansowania uczelni była liczba studentów: im więcej studentów, tym więcej pieniędzy. W związku z tym opłacało się – w sensie dosłownym – przyjąć każdego, nawet na najlepszy polski uniwersytet, a potem przepchać go przez studia, bo w ślad za nim szły pieniądze. To mieliśmy w roku dwa tysiące siedemnastym. Nowy algorytm promuje jakość. Czyli z jednej strony bierzemy pod uwagę jakość badań naukowych, a z drugiej strony – już nie ogólną liczbę studentów, tylko proporcje między liczbą studentów a liczbą pracowników naukowych. Nie więcej niż trzynastu na jednego. To pozwala stopniowo odtwarzać relację mistrz-uczeń.

I tutaj znów pojawia się punktologia. Sposób weryfikowania badań, sprawdzania osiągnięć naukowych opiera się na punktach. Punkty odnoszą się z kolei do jakości publikacji. Ale tak naprawdę nikt nie jest w stanie dokonać w pełni obiektywnej oceny publikacji naukowych. W tej sytuacji nauka nie jest wolna, tylko staje się elementem gry korporacyjnej: ktoś dostaje trzysta czterdzieści osiem punktów nie wiadomo dlaczego i awansuje w hierarchii… i tak dalej.

Rozumiem te argumenty i rozumiem też, że nikt nie lubi być oceniany. Mogę Panu zaręczyć, że nikt z polityków nie lubi czasu wyborów, bo wtedy jesteśmy oceniani, wyborcy przyznają nam coś w rodzaju takich punktów. Jedni są oceniani pozytywnie, jedni negatywnie. Można oczywiście wyobrazić sobie powrót do czasów, kiedy uczelnie w żaden sposób nie były oceniane. Tylko, mówiąc szczerze, źle by to wróżyło i studentom, i poziomowi polskiej nauki.

Natomiast chcę powiedzieć, że nowe zasady ewaluacji promują jakość, a nie ilość. Dawniej uczelni opłacało się zachęcać pracowników naukowych do tego, żeby publikowali jak najwięcej. Teraz mówimy inaczej: przedstaw od jednej do czterech najlepszych publikacji z ostatnich czterech lat. Ale niech to będą publikacje na światowym poziomie. Nie jest też prawdą, że jakości publikacji nie można ocenić. Może pojedynczych publikacji, bo ich się ukazują setki tysięcy w skali roku, ale już jakość czasopism naukowych można ocenić, i tą drogą zresztą idziemy w Polsce od wielu lat.

Na tym polega pewne niebezpieczeństwo tworzenia układu: ktoś, kto ma innowacyjne pomysły, jest twórczy, może nie znaleźć posłuchu na uniwersytecie, wśród profesorów. Nie będzie więc mógł publikować, nie dostanie punktów, a co za tym idzie – nie będzie mógł być naukowcem. Taka selekcja negatywna.

Oczywiście, że tego typu ryzyko istnieje, i to od czasów Kopernika, Galileusza, aż po wielu niezrozumianych geniuszy, których odkrycia tak bardzo wyprzedzały na przykład dwudziestowieczną naukę, że były rozpoznawane dopiero u schyłku ich życia albo nawet po śmierci. Ale to mogą być pojedyncze przypadki, nie jest to na pewno zagrożenie masowe. Poza tym – życzmy sobie tego, żeby w Polsce było jak najwięcej takich nierozpoznanych za życia geniuszy.

W naukach ścisłych czy w naukach technicznych jest możliwy jakiś model weryfikacji. Natomiast bardzo dużo krytyki pada ze strony tego drugiego filaru – wspólnototwórczych, czyli humanistycznych dziedzin nauki, tych, które są mniej wymierne. Profesor Andrzej Nowak powiedział: odliczam dni do emerytury, bo uważam, że reforma Gowina zniszczy wolność i ducha akademii. To są ostre słowa.

Ze spokojem przyjmuję słowa pana profesora Nowaka, życząc mu, żeby pisał kolejne wybitne dzieła historyczne. Jestem przekonany, że te dzieła będą oddziaływać na następne pokolenia studentów i w ogóle na następne pokolenia Polaków.

Zgadzam się z tym, że oczywiście w naukach humanistycznych ocena jakości dorobku jest dużo trudniejsza niż w naukach ścisłych. Ale dlatego ten wykaz czasopism, który budzi tyle zastrzeżeń, został stworzony w sposób wyjątkowo staranny. Takie wykazy istniały od wielu, wielu lat. Wcześniej ustalało je kilkunastoosobowe grono ekspertów. Ja zaprosiłem do współpracy około trzystu pięćdziesięciu czołowych polskich uczonych, po mniej więcej dziesięciu przedstawicieli każdej dyscypliny naukowej, i to oni zaproponowali czasopisma do tego wykazu. Na przykład na czele zespołu dziesięciu wybitnych historyków, w tym bliskich współpracowników pana profesora Nowaka, stał profesor Marek Kornat. Jest on akurat przykładem intelektualisty o bardzo konserwatywnym światopoglądzie. Ten właśnie zespół zaproponował punktację czasopism historycznych, więc jestem spokojny, że ten wykaz czasopism jest możliwie najbardziej miarodajny.

Według tego sposobu oceniania najwyżej punktowane są publikację nie w języku polskim, ale angielskim. W związku z powyższym ci, którzy zajmują się Mickiewiczem, Słowackim czy w ogóle polską literaturą, czy polską myślą, nie mają siły przebicia, bo w Paryżu i w Londynie zainteresowanie polską myślą humanistyczną nie jest duże.

Znowu, Panie Redaktorze, dzwoni, ale nie do końca w tym kościele. Odwołuje się Pan do głosów pewnej grupy krytyków. Dawniej czasopisma z dziedziny nauk fizycznych, medycznych z definicji otrzymywały więcej punktów niż czasopisma humanistyczne. Teraz obowiązuje ranking dla każdej dyscypliny z osobna. I to nieprawda, że publikacje w języku angielskim są z definicji punktowane wyżej. Owszem, publikowanie w czołowych polskich czasopismach, na przykład historycznych, daje mniej punktów niż publikowanie w najważniejszych światowych czasopismach historycznych. Ale to nie jest prawda, że polski historyk nie może w czołowym czasopiśmie światowym publikować artykułów na temat polskiej historii. Gdyby tak było, jak twierdzą moi krytycy, to trzeba byłoby z historii myśli politycznej wykreślić na przykład monumentalne dzieło Alexisa de Tocquevilla O demokracji w Ameryce. Albo fundamentalną dla teorii demokracji książkę Putnama Demokracja w działaniu, gdzie autor zanalizował mechanizmy demokratyczne na Sycylii.

Jednak żyjemy w świecie, o którym powiedzieliśmy, że przewaga środowisk lewicowych na uniwersytetach polskich jest mniejsza niż na uniwersytetach zachodnich. Czyli zachodnie czasopisma będą skłonne do publikacji myśli lewicowych z Polski, a nie do publikacji myśli konserwatywnej. I przez to ta myśl konserwatywna, którą reprezentuje między innymi profesor Nowak, będzie miała znacznie mniejszą siłę przebicia i zostanie z uczelni wykluczona.

Świetnie, że podał Pan ten przykład, bo właśnie profesor Nowak pracuje nad historią Polski, która ma się ukazać w wydawnictwie Harvarda, czyli jednym z czołowych wydawnictw.

Ale profesor Nowak nie mówi jedynie w swoim imieniu, bo on oczywiście daje sobie radę. Profesor Nowak należy do typu intelektualistów, których życiu towarzyszy geniusz. Ale nie wszystkim humanistom taki geniusz towarzyszy.

Oczywiście, ale proszę mi wierzyć, że ci bardzo dobrzy humaniści, ale nie tak wybitni, nie światowej klasy jak profesor Nowak, mogą publikować w bardzo szerokim spektrum wydawnictw i polskich, i zagranicznych. Przecież są wydawnictwa naukowe związane z czołowymi uniwersytetami katolickimi. Nie popadajmy w taką spiskową manię, że cały świat akademicki sprzysiągł się na nas, konserwatystów. Bo to jest reakcja lękowa.

Ja generalnie moim krytykom zarzucam, że w nich jest za dużo lęku, a za mało woli mierzenia się z światem. Za mało woli, żeby z polską myślą humanistyczną, filozoficzną, historiograficzną wejść do światowych debat. Czy naprawdę musi być tak, że historię Polski czytelnicy na całym świecie mogą poznawać jedynie z prac historyków brytyjskich, amerykańskich, izraelskich, niemieckich, rosyjskich? Dlaczego nie ma podręczników historii Polski napisanych po angielsku przez Polaków? Świetnie, że wreszcie będzie ta praca pana profesora Nowaka i chciałbym, żeby tego typu przykładów było jak najwięcej.

Za dziesięć minut rozpocznie się uroczysta inauguracja na Uniwersytecie Jagiellońskim. Trwa też kampania wyborcza. Jakiego przyjęcia ze strony profesorów i studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego Pan Premier się spodziewa?

Mogę szczerze powiedzieć, że przez te cztery lata dialog między ministerstwem a środowiskiem akademickim był z obu stron rzetelny. Zdarzały się oczywiście jakieś przykłady skrajnego odrzucenia, ale udało się stworzyć klimat poważnej debaty. Owszem, wiele osób z różnych powodów odrzuca moją ustawę. Są to powody, na które wskazuje profesor Nowak, ale też powody, jakie podał ostatnio w „Gazecie Wyborczej” jeden z profesorów, który napisał, że ja w bardzo inteligentny sposób dokonuję wymiany elit, właśnie na konserwatywne. Jednak generalny klimat do dyskusji jest poważny.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję, Panie Redaktorze; bardzo ciekawa rozmowa, rzadko można tak merytorycznie podyskutować.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem Jarosławem Gowinem, pt. „Miejmy odwagę mierzenia się ze światem”, znajduje się na s. 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z ministrem Jarosławem Gowinem, pt. „Miejmy odwagę mierzenia się ze światem”, na s. 7 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie chcę, żeby Polska była dzielona/ Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem, „Kurier WNET” 64/2019

Nie chciałbym, żeby Polska była dzielona Z profesorem Andrzejem Nowakiem o podziałach, elitach, wolności osobistej, gospodarczej, swobodzie i błądzeniu myśli rozmawia Krzysztof Skowroński. Która z informacji zasłyszanych w ostatnim czasie była dla Pana najważniejsza? Ostatnio, jako obywatel naszego kraju, właściwie już tylko odcinam te symboliczne centymetry, które dzielą nas od dnia wyborów. Czekam z utęsknieniem […]

Nie chciałbym, żeby Polska była dzielona

Z profesorem Andrzejem Nowakiem o podziałach, elitach, wolności osobistej, gospodarczej, swobodzie i błądzeniu myśli rozmawia Krzysztof Skowroński.

Która z informacji zasłyszanych w ostatnim czasie była dla Pana najważniejsza?

Ostatnio, jako obywatel naszego kraju, właściwie już tylko odcinam te symboliczne centymetry, które dzielą nas od dnia wyborów. Czekam z utęsknieniem na moment, kiedy będzie można dowiedzieć się, jaki werdykt wydali obywatele.

A jakie są Pana przewidywania?

Przyszła mi na myśl bardzo prosta refleksja. Kiedy się widzi wyniki rządów Prawa i Sprawiedliwości w dziedzinie gospodarczej, społecznej, to nawet nie tyle ocena tych rządów, ale ocena poprzednich wypada tak szokująco wyraziście, że wciąż zastanawiam się, jak to możliwe, że blisko trzydzieści procent obywateli, według sondaży, jest gotowych głosować na rządy tak fatalne jak te, które sprawowała Platforma Obywatelska czy też Koalicja Obywatelska, jeśli używać jej obecnej nazwy. Ten monstrualny deficyt, te gigantyczne zmarnowane pieniądze, rozprowadzone gdzieś wśród swoich… Z jednej strony to mnie nieustająco zastanawia, ale jednocześnie widzę dość przygnębiającą odpowiedź: skuteczność mediów, które pracowały od trzydziestu lat nad sformatowaniem mózgów dużej części z nas i potrafiły ten cel osiągnąć. Trzydzieści lat pracy, może jeszcze wsparte czterdziestoma czterema latami wcześniej, i jakoś udało się stworzyć pewną grupę wyborców, do której dane rzeczywistości nie docierają.

Gdyby przeprowadzić sondaż wśród profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i zapytać, na kogo zagłosują, wynik byłby korzystny raczej dla Koalicji Europejskiej. Czyli wygląda na to, że to duża część profesorów ma wyprane mózgi…

Niestety. Są korporacje, w których w pewnym sensie dziedziczy się stanowiska… Niekoniecznie chodzi o dziedziczenie rodzinne, ale o to, że w czasach, powiedzmy, Józefa Stalina – kiedy usuwano z poszczególnych uczelni Tatarkiewicza w Warszawie czy Ingardena w Krakowie – mistrz został zastąpiony przez posłusznego wykonawcę partyjnych poleceń. Taki współczesny „mistrz”, dobierając sobie uczniów, tworzy w jakiejś mierze oblicze dzisiejszego uniwersytetu. I nie chodzi tu o żadne nazwiska, tylko o mechanizm bardzo głębokiego konformizmu – zmorę wszelkich korporacji, a korporacji uniwersyteckiej w szczególności. To jest chyba najprostsza odpowiedź na pytanie, retorycznie przez Pana Redaktora postawione. Bo wiemy, że tak właśnie jest, jak Pan powiedział. Zapewne większość profesury wyższych uczelni będzie głosowała przeciwko obecnemu rządowi, czując się elitą. Może najbardziej wyrazistą reprezentantką tej elity jest pani Agnieszka Holland. Ona występuje z pozycji arystokratki, z poczuciem pewności miejsca, jakie należy się nie tyle jej samej za niewątpliwe osiągnięcia reżyserskie, ale tej grupie, z której się wywodzi. Chyba nawet Radziwiłłom nie śniło się takie poczucie pewności swojego miejsca w społecznej strukturze, do którego – w przekonaniu grupy, którą pani Holland reprezentuje – chamy z nowej, że tak powiem, elity, pukające do centrum życia kulturalnego czy politycznego w Polsce, nigdy nie powinny zostać dopuszczone.

Pytał Pan nie tyle o najważniejszą, co najciekawszą wiadomość z ostatniego czasu. Wskazałbym jednoznacznie wywiad z panią Agnieszką Holland w „Gazecie Wyborczej”, w którym powiedziała ona, że trzeba odebrać wszystkim mężczyznom prawa wyborcze co najmniej na trzy, cztery kadencje, żeby zrównoważyć tysiące lat ucisku kobiet. Myślę, że ten stalinowski sposób myślenia, który zaprezentowała pani Holland, naprawdę trzeba wziąć pod uwagę w czasie głosowania trzynastego października, bo pani Holland jest wyrazicielką poglądów rdzenia tej grupy, która chce odebrać władzę Prawu i Sprawiedliwości.

A gdyby podzielić Polskę – jak chcą niektórzy politycy – na obóz wolności i obóz autorytarny, to do którego z nich zaliczyłby Pan siebie?

Ja należę do tego obozu, który bardzo nie chciałby, żeby Polska była w jakikolwiek sposób dzielona. Uważam pomysł dzielenia Polski za niebezpieczny i co najmniej bardzo nieprzemyślany. Jestem przeciwnikiem nadawania samorządom wojewódzkim takich uprawnień, by można było podzielić Polskę, niejako wedle sympatii politycznych, na województwa bardziej pisowskie i bardziej antypisowskie.

Trzej prezydenci napisali list, w którym oświadczyli, że te wybory są ważne, bo można zatrzymać ewolucję Polski w kierunku autorytarnej dyktatury. Mieli na myśli właśnie rządy Prawa i Sprawiedliwości.

No cóż, trzej prezydenci nie pierwszy raz dają wyraz swojej zgodności w jednym. Zgodności, która niejako potwierdza słuszność diagnozy postawionej przez prezesa Kaczyńskiego: establishment III RP – który reprezentują właśnie ci trzej byli prezydenci oraz inni podpisani pod tym listem, bo to przecież są także takie tuzy polskiej humanistyki, jak między innymi pan profesor Sadurski – wyraża pogląd, że Polska powinna być ścisłą kontynuacją PRL-u, hierarchii stamtąd wyrosłych, i reprezentować taki pułap suwerenności, na jaki pozwalają silniejsi sąsiedzi. Nie wolno jej stawiać sobie żadnych bardziej ambitnych celów – zarówno w stosunku do podniesienia poziomu życia obywateli, jak i siły własnej na arenie międzynarodowej – niż to, na co dawniej pozwalała Moskwa, jej namiestnik w Polsce, generał Jaruzelski, a dzisiaj to, na co pozwoli Bruksela, czy mówiąc bardziej konkretnie: Berlin i Paryż. Myślę, że to jest starcie z tego rodzaju myśleniem i trzej prezydenci są bardzo wiernymi, można tak powiedzieć, wykonawcami, czy raczej symbolami tej postawy, z którą PiS próbuje walczyć.

Częściowo można przyznać rację tezom zawartym w liście prezydentów. Rzeczywiście to prawda: tak, Polska w tej chwili walczy o swoje miejsce na arenie międzynarodowej. Ta walka nie podoba się tym, którzy chcieliby utrzymać Polskę tam, gdzie była, to znaczy na marginesie wszelkich decyzji podejmowanych w Unii Europejskiej, na marginesie jakiejkolwiek polityki gospodarczej, która mogłaby pomóc wyjść Polsce z pułapki średniego wzrostu. Do tego zmierza prezydent Macron – ażeby Polacy byli zawsze takim biednym, ubogim krewnym ze wschodu Europy, któremu nigdy nie będzie wolno nawet marzyć o tym, żeby żyć na tym samym poziomie co zasobne, stare, żyjące z tradycji kolonialnej, imperialnej kraje Europy Zachodniej.

I to jest powód, dla którego polityka wewnętrzna Polski ma ten negatywny wymiar zewnętrzny. To dlatego ci prezydenci – mówię akurat o prezydencie Macronie, ale myślę nie tylko o tym polityku – trzymają kciuki za opozycję w Polsce, a media na zachód od naszych granic opisują Polskę jako kraj zarządzany w sposób autorytarny.

Skoro już rozmawiamy o różnych symbolicznych postaciach, to rzeczywiście prezydent Emmanuel Macron potwierdził swoją rolę jako reprezentanta starych, kolonialno-imperialnych elit Zachodu, które traktują na sposób półkolonialny albo wręcz kolonialny naszą część Europy. Zupełnie kuriozalna była jego wypowiedź – aż się uśmiecham, bo była zupełnie groteskowa – mówiąca o tym, że Polska blokuje wszystko. Dosłownie cytuję: „Pologne bloque tout”. Jakby od Polski zależała cała klimatyczna zagłada współczesnego świata. Ujawnił nawet pewien element, powiedziałbym, histerii w tym zdenerwowaniu, że oto Polska ma swoje zdanie, że Polska chce harmonizować walkę o poprawę klimatu z potrzebą rozwoju swoich zdolności gospodarczych. Francja, opierając swoją potęgę na latach, a raczej na wiekach zatruwania atmosfery przez swój imperialny przemysł, podobnie jak Anglia, Niemcy – dzisiaj chciałaby nie dopuścić do wzrostu gospodarczego krajów, które były pozbawione suwerenności, nie mogły się rozwijać w wieku dziewiętnastym czy przez dużą część wieku dwudziestego, bo były podporządkowane obcym systemom politycznym. Nie chce pozwolić na to, żeby one mogły doganiać ten stary, imperialno-kolonialny rdzeń Europy Zachodniej. Myślę, że to jest jakiś wycinek tego, o co walczy i do czego dąży Prawo i Sprawiedliwość – wyjść z tej pułapki, a raczej z tego ograniczonego bardzo ścisłymi ramami miejsca, w którym chcieliby dzierżyć ster starzy władcy Europy. Na szczęście pretensje prezydenta Emmanuela Macrona, by sprawować funkcję nadzorcy całej Europy, są równie groteskowe jak jego wygląd.

Nie ma Pan obawy, że rola państwa w doktrynie czy myśli politycznej PiS-u jest zbyt duża, że rzeczywiście może to w którymś momencie doprowadzić do ograniczenia wolności jednostki?

To jest bardzo ważna kwestia. Bardzo poważna, nie ma co jej zbywać krótkimi odpowiedziami. Ja wskażę taką alternatywę, jaka mi przychodzi na myśl i pewnie gdzieś w tej alternatywie trzeba szukać odpowiedzi na Pana pytanie. Otóż z jednej strony, jeśli chcemy wyjść z pułapki średniego wzrostu gospodarczego, z tego ograniczonego na zawsze, wyznaczonego nam miejsca w strukturze światowego handlu, światowej gospodarki, to rola państwa musi być większa, musi być co najmniej taka, jaka jest w tej chwili, kiedy udało się częściowo renacjonalizować banki. Wcześniej nie posiadaliśmy przecież jako państwo żadnych banków w wyniku działalności poprzednich władz, poprzednich prezydentów. Kiedy próbujemy – i powinniśmy chyba nawet znacznie bardziej próbować tworzyć takie, powiedzmy, najbardziej ciągnące w górę nasze możliwości eksportowe, specjalne gałęzie najnowocześniejszego przemysłu, to tutaj pomoc państwa jest zasadnicza, bez niego nie uda się tego zrobić. Wszelkie opracowania polityczno-socjologiczno-gospodarcze dotyczące tego tematu mówią, że jedynym krajem, któremu udało się z peryferii wejść do tego bogatszego kręgu, jest Korea, i nie byłoby to możliwe bez znaczącej roli państwa. Możemy powtórzyć tę operację wyjścia z krajów średniego rozwoju do prawdziwej elity gospodarczej świata, ale tu państwo jest potrzebne.

Jednocześnie istnieje niebezpieczeństwo, o którym Pan Redaktor powiedział – żeby państwo, potrzebne w gospodarce, nie zastąpiło inicjatywy indywidualnej, prywatnej. Mniej boję się o wolność osobistą, bo nie widzę na nią żadnych zamachów ze strony obecnej władzy, ale mówię o wolności gospodarczej. To napięcie między etatyzmem a wolnością gospodarczą… Napięcie, które było widoczne w czasach II Rzeczpospolitej – między etatyzmem sanacji a obroną wolności gospodarczej między innymi przez Narodową Demokrację – trwa także w dwudziestym pierwszym wieku. Musimy znaleźć odpowiedź na pytanie, w którą stronę zwrócimy się bardziej, bo nie całkowicie; nie doktrynersko w stronę absolutnego panowania wolnego rynku, ani też w stronę absolutnego panowania państwowego interwencjonizmu, ale gdzieś pomiędzy tymi biegunami. Musimy dokonać wyboru według własnego rozeznania, wybrać, co jest lepsze dla Polski, dla społeczeństwa.

Etatyzm tworzy pewien układ, który może być układem zamkniętym, gdzie bierny, mierny, ale wierny jest ważniejszy niż ktoś, kto ma inicjatywę, otwarty umysł i jest gotowy stworzyć ten innowacyjny przemysł.

Dlatego ubolewam, że po raz kolejny postać pana Korwin-Mikkego niweczy szanse zbudowania stałego miejsca na naszej scenie politycznej dla partii czy ugrupowania, które reprezentowałoby myślenie wolnorynkowe w sposób konsekwentny. Myślę zresztą nie tylko akurat o tym liderze, który swoją ekstrawagancją w rozmaitych postaciach zawsze zadba o to, żeby ta wolnorynkowa formacja nie przeszła progu pięciu procent, ale także, niestety, o kilku innych liderach tej formacji. Zachowują się tak, jakby chcieli zniweczyć realną szansę wejścia Konfederacji do Sejmu. Ubolewam nad tym, bo chciałbym, żeby solidna, dobra formacja wolnorynkowa znalazła się w Sejmie. Obawiam się, że i tym razem to nie nastąpi.

Zaczyna się nowy rok akademicki, już rok po reformie Gowina. Jaki będzie uniwersytet?

Odpowiem najkrócej jak potrafię. Oprócz tego centymetra, na którym zostało niewiele dni do wyborów, mam też centymetr długości stu pięćdziesięciu centymetrów, taki standardowy, zwijany, który symbolizuje tygodnie, które pozostały mi do emerytury. Tak widzę przyszłość uniwersytetu: marzę o emeryturze. Zwłaszcza po reformie pana premiera Gowina.

Dlaczego?

Dlatego, że po prostu nie do zniesienia jest rozrost biurokratycznych absurdów, które reforma premiera Gowina tylko umocniła. Te punkty, te ciągle składane sprawozdania, dostosowane do ideologicznych trendów – w każdym razie, jeśli idzie o humanistykę – dyktowanych przez najgorsze pod tym względem uniwersytety amerykańskie czy zachodnioeuropejskie, pogrążone w szaleństwach ideologicznych gender i rozmaitych innych formach marksizmu… To nie jest przyszłość, w której bym się odnajdywał. Mam wrażenie, że uniwersytet wchodzi w fazę głębokiego kryzysu. To nie jest oczywiście tylko wina premiera Gowina, bo on się po prostu dostosowuje do trendu dominującego w najważniejszych, najbogatszych uniwersytetach świata zachodniego. Ta przyszłość uniwersytetu rysuje się tak daleko od tradycji uniwersytetu jako miejsca wymiany wolnej myśli, tak bardzo za to zbliża się do ideału politycznej poprawności, który niszczy wszelką swobodną dyskusję, że coraz trudniej jest wyobrazić sobie możliwość realizowania tego uniwersyteckiego ideału, który przyświecał choćby mojej uczelni w czasach Mikołaja Kopernika.

Jak do tego doszło? Dlaczego pan premier Gowin zdecydował się na taką reformę?

Ja przypisuję panu premierowi Gowinowi tylko najlepsze intencje, którymi, jak wiadomo, niestety jest podobno wybrukowane piekło. Te dobre intencje w tym przypadku polegają chyba na tym, by Polska, a raczej polskie uczelnie, awansowały w rankingach uniwersyteckich. Byśmy mogli dumnie wypiąć pierś, że Uniwersytet Jagielloński, w tej chwili najlepszy w tych rankingach, z miejsca chyba trzysta trzydziestego ósmego mógł może awansować do trzeciej, a może nawet drugiej setki. Niestety, jeśli idzie o humanistykę – cena za to jest jedna. Radykalny wzrost politycznej poprawności, bo jeśli chcemy zdobywać więcej punktów, tych światowych punktów, to musimy pisać o gender, o sprawach dotyczących świata w taki sposób, w jaki wypowiada się o nich szesnastolatka ze Szwecji, Greta Thunberg. Na tym poziomie intelektualnym, bo to jest właśnie ten poziom, którego oczekuje dzisiejsza humanistyka zachodnia. Być może rzeczywiście awansujemy i wtedy będziemy czuli się bardziej dumni z poziomu naszych uniwersytetów, niż jesteśmy w tej chwili. Ale wydaje mi się, że tego rodzaju nadzieje skrywają tylko kompleksy, których powinniśmy się wyzbyć, bo nie we wszystkim, naprawdę nie we wszystkim – w wielu rzeczach, ale nie we wszystkim powinniśmy naśladować to, co stało się ze współczesnym Zachodem.

Czy miał Pan okazję w cztery oczy porozmawiać na ten temat z wicepremierem Gowinem?

Tak. Pan wicepremier Gowin, kiedy jakoś tam publicznie protestowałem przeciwko tej reformie, oczywiście wspólnie z wieloma koleżankami i kolegami, przyjął mnie bardzo życzliwie i cierpliwie. Ponad półtorej godziny słuchał moich argumentów, nawet deklarując rozmaite, drobne korekty. Niestety drobne korekty niczego nie zmieniają, istota reformy pozostaje taka jaka jest. O ile, być może, koledzy z nauk ścisłych mogą się z tej reformy cieszyć – broń Boże nie wypowiadam się tutaj w ich imieniu – o tyle z całym przekonaniem mogę dzisiaj powtórzyć to, co mówiłem kilka miesięcy temu w czasie spotkania, na które zaprosił mnie pan wicepremier Gowin: że uważam tę reformę za katastrofę dla polskiej humanistyki.

Symboliczne jest oświadczenie konferencji rektorów, które właściwie zakazuje krytyki ideologii gender, ideologii LGBT.

Podał Pan ilustrację do tez, które przed chwilą wygłosiłem, więc czuję się zwolniony z obowiązku komentarza.

W takim razie na zakończenie poproszę o krótki komentarz do listu księdza arcybiskupa Marka Jędraszewskiego.

Ucieszyłem się bardzo, słysząc ten list w swoim parafialnym kościele w Przegorzałach, bo uświadomiłem sobie, jak wiele mogą biskupi, jeśliby chcieli mówić tylko tak, jak chce mówić nasz krakowski arcypasterz. Wystarczy chcieć mówić prawdę o tym, co grozi dzisiaj podstawom nie Kościoła – bo Kościół, wiadomo: ma gwarancję życia wiecznego, bramy piekielne go nie przemogą, jak czytamy w Piśmie Świętym. Ale Kościół może tak wiele w obronie ludzkiej natury przed atakiem, który został podjęty na podstawy ludzkiej natury w ideologii LGBT i w rozmaitych innych formach współczesnych ideologii inspirowanych marksizmem, a raczej jego kolejnymi dewiacjami. To właśnie, że Kościół może swoim energicznym „Non possumus” hamować drogę temu szaleństwu, zostało przy pomocy tego listu przypomniane. Bardzo bym chciał, żeby inni biskupi nie tylko listami, ale intensywną pracą duszpasterską przypomnieli nam, tak jak właśnie ten list przypomina, w jakim kierunku chciał prowadzić Kościół i naszą ojczyznę święty Jan Paweł II.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem, pt. „Nie chciałbym, żeby Polska była dzielona”, znajduje się na ss. 1 i 2 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem, pt. „Nie chciałbym, żeby Polska była dzielona” na s. 1 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Po co nam 460 posłów i Sejm Nieustający? Każdy musi odpowiedzieć sam. Ja tylko podaję fakty i argumenty

Poseł musi reprezentować nasze interesy. Może być tylko ktoś, kogo znamy od lat, szanujemy za jego osiągnięcia i mamy do niego zaufanie. Co powiedzielibyście na kogoś z Waszej 10-tysięcznej gminy?

Jan A. Kowalski

28 na liście PiS! Aż oczy przetarłem, nie mogąc uwierzyć. I to sam Sylwester Chruszcz, 28. na liście Prawa i Sprawiedliwości w okręgu kieleckim. Pomimo ograniczenia prędkości, dodałem gazu. Jak nie wstyd człowiekowi? To przecież Klaudia Jachira, 13. na liście warszawskiej Koalicji Obywatelskiej, ma większe szanse dostać się do Sejmu! Chociaż nie popiera jej urzędujący premier, jak wymienionego wyżej nieszczęśnika.

Myślałem do niedawna, że to za karę i z partyjnego przydziału jest się wpisywanym na takie miejsca. Ale Jadwiga Chmielowska, szefowa „Śląskiego Kuriera WNET” i liderka Ruchu Kontroli Wyborów, wytłumaczyła mi, jak bardzo się mylę. To z obecnej ordynacji wynikają takie miejsca. W każdym okręgu wyborczym każdy komitet wyborczy może zgłosić listę kandydatów w liczbie dwukrotnie większej niż liczba posłów przynależna temu okręgowi. Skoro okręg kielecki ma do obsadzenia 16 posłów w Sejmie, to każdy komitet partyjny może zgłosić 32 kandydatów.

Nawet po pijaku nie wpadłbym na taki pomysł. Bo nawet po pijaku nie zdarza mi się myśleć na zgubę narodu i państwa polskiego. Kto to zatem wymyślił? Oczywiście, że komuniści – w swojej konstytucji z roku 1997. Ułożonej przemyślnie w celu uniemożliwienia odbudowy siły narodu i państwa. Po to, by przekształcić obszar pomiędzy Odrą a Bugiem w jedno wielkie żerowisko dla swoich i obcych.

Okazało się, że zapisana w konstytucji proporcjonalność wyborów do Sejmu dokonała tego, czego miała dokonać – uniezależnienia się partii politycznych od woli wyborców. Dzięki temu zapisowi to partie, a nie wyborcy decydują o tym, kto z ich szeregów zasiądzie w parlamencie. Może nie w 100, ale w 99%.

Jednak to uniezależnienie się partii od społeczeństwa zaowocowało kilkoma zatrutymi owocami.

  • Owoc 1. Poseł nie reprezentuje swoich wyborców. Bo jak może reprezentować swoich wyborców Sylwester Chruszcz, l. 47, pochodzący z Piekar Śląskich, który zaliczył 10 partii politycznych, był europosłem z Głogowa i posłem ze Szczecina, a teraz chce zostać posłem z Kielc?
  • Owoc 2. Polska jako państwo została zdominowana przez partie polityczne. Cała administracja państwowa i tzw. samorządowa jest w ich władaniu. I od nich zależy sprawowanie jakiegokolwiek stanowiska w państwie. Tu również najwyżej punktowana jest wierność partyjna, a nie zdolności organizacyjne przydatne państwu i społeczeństwu.
  • Owoc 3. Rozkwit biurokracji jest w związku z tym nieunikniony. Tym wszystkim kandydatom partie muszą się jakoś odwdzięczać, przerzucając koszty wdzięczności na nas wszystkich. Dlatego w odróżnieniu od Niemiec, które swoją biurokrację zbudowały jako system egzekucji silnej władzy państwowej służącej temu państwu, polska biurokracja jest jedynie biurokracją partyjną i uniemożliwia budowę silnego państwa. Jednak nawet Niemcy mają ordynację mieszaną; połowa posłów pochodzi z list partyjnych, a połowa jest wybierana w sposób większościowy.
  • Owoc 4. Zatem bez zgody partyjnej nie można w Polsce zrealizować niczego. Ale ta zgoda, jeśli już nastąpi, przewiduje sposób realizowania zadania w sposób zgodny z funkcjonowaniem partii, czyli w pełni biurokratyczny. I skutkuje powołaniem specjalnej komórki. Oczywiście bez partyjnego polecenia nikt się tam nie wciśnie. Bo i po co?
  • Owoc 5. Zapaść demograficzna Polski, która jest faktem, pomimo kolejnych szałowych medialnych sukcesów, to ostatni zatruty owoc tej wadliwej ordynacji wyborczej i równie wadliwego Sejmu, tworzącego wadliwe prawo. Jego wynikiem jest brak społeczeństwa (obywatelskiego), marnotrawienie środków wspólnych i indywidualnych na biurokratyczne struktury i bzdury. Biurokratyczne struktury i bzdury zapewniające partiom politycznym panowanie nad polskim państwem i narodem. Coraz mniej licznym we własnej ojczyźnie.

Zaryzykuję i zapytam retorycznie: kto z Was zna nazwisko prezydenta Szwajcarii lub potrafi wymienić nazwę jakiejkolwiek szwajcarskiej partii? Nie znacie? Sam nie znam. A tymczasem Szwajcaria (i jej demokracja) funkcjonuje jak zegarek Patka. Bo właśnie tak funkcjonuje dobra organizacja – jej po prostu nie widać.

Czy w Polsce możemy stworzyć taką organizację, której nie będzie widać? Odpowiadam natychmiast, żeby nikogo nie dołować: oczywiście. Musimy jedynie (😊) zmienić dotychczasową wadliwą strukturę biorącą swój początek z obecnej konstytucji, a zwłaszcza sposób wybierania posłów i kształt Sejmu. My, obywatele, musimy odzyskać wpływ na własne państwo. Ponieważ jednak nie zbierzemy się do kupy w 38 milionów jednostek, musimy to uczynić poprzez odzyskanie wpływu na naszych posłów i na nasze pieniądze.

Poseł musi reprezentować nasze interesy, a taką osobą może być tylko ktoś, kogo znamy od lat, szanujemy za jego osobiste osiągnięcia i mamy do niego zaufanie. Musi być zatem osobą z najbliższego otoczenia. Co powiedzielibyście na kogoś z Waszej 10-tysięcznej gminy?

Poseł z każdej gminy zatem. Nie da się go przywieźć w teczce nawet z województwa, o Centrali nie wspominając. Razem z posłami z pozostałych gmin województwa będzie tworzył sejm wojewódzki. A tenże sejm wojewódzki będzie delegował spośród siebie reprezentantów na Sejm Walny. W zależności od liczebności województwa, od 2 (opolskie) do 11 (mazowieckie). Jak to już kiedyś policzyłem, taki Sejm będzie liczył 79 posłów. I będzie zbierał się dwa razy do roku na 50 dni łącznie. A zajmować się będzie jedynie sprawami dotyczącymi całego państwa.

Sprawy każdej ziemi/województwa znajdą się w gestii sejmu wojewódzkiego właśnie. Też nie nieustająco, bo po co marnować czas. A o interesy mieszkańców gminy będzie zabiegał poseł gminny, siedzący na co dzień w swojej gminie. To sprawa jej mieszkańców, jeśli źle wybiorą. Taka zmiana organizacji polskiego sejmowania wymusi zmianę całej organizacji państwa. Również władzy wykonawczej, podobnie podzielonej. I władzy sądowniczej, którą podobnie jak wyżej wymienione, również będziemy wybierać. My, obywatele.

Ale najważniejsza rzecz dokona się w finansach, w budżecie państwa. Zaczniemy finansować swoje państwo, zaczynając od dołu, od gminy, poprzez województwo, na skarbie ogólnopaństwowym kończąc. Wszystko według zapisanych w nowej konstytucji proporcji (zainteresowanych odsyłam do mojego projektu Konstytucji V RP).

Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, z czym mamy do czynienia obecnie w Polsce. Na nikomu niepotrzebne bzdurne agencje i komórki. Na swoich kolegów i pociotków, na partyjnych towarzyszy. Oddanie nam z powrotem naszych pieniędzy, którymi finansujemy funkcjonowanie naszego (?) państwa, wymusi odejście od marnotrawstwa do efektywności. Zmiana taka dokona się w każdym wymiarze naszego życia.

  1. Zaczniemy więcej zarabiać, a mniej wydawać, bo oczyścimy ze zbędnej biurokracji każdą państwową i społeczną instytucję i firmę.
  2. Zaczniemy łatwiej żyć. Żadna biurwa nie będzie się nas czepiać o rzeczy nieistotne, strasząc przepisami i broniąc swojego miejsca pracy, bo jej nie będzie.
  3. Unikniemy zalania naszego kraju przez różnokolorowych imigrantów, bo 1,5 miliona naszych współobywateli (byłych biurw) zasili nasz rynek pracy.
  4. Uproszczone i stabilne przepisy przyciągną z powrotem do Polski 2,5 miliona emigrantów za chlebem. Staniemy się atrakcyjnym miejscem do inwestowania dla zwykłych ludzi i firm, w miejsce globalnych korporacji, które tylko nas oskubują i niszczą nasz rynek.
  5. Wypracujemy wreszcie ogromne nadwyżki finansowe, które pomogą nam spłacić stare długi, zmodernizować armię, policję i służbę zdrowia. I oczywiście zapewnić wysoki socjal dla potrzebujących, a złotą jesień na starość. Zatem zbudować silne i zamożne państwo wolnych i odpowiedzialnych obywateli – V Rzeczpospolitą.

Myślę, że już czas odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Ale każdy musi odpowiedzieć sam. Ja tylko podałem fakty i argumenty.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Po co nam 460 posłów i Sejm Nieustający?” można przeczytać na s. 19 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Po co nam 460 posłów i Sejm Nieustający?” na s. 19 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego