Fatalny start kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy… z winy nadambitnego ministra/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

W I turze powinno się głosować na swojego wymarzonego kandydata (5 lat temu wybierałem Kukiza [21%]). Natomiast w II na tego, którego mniej z dwóch nie lubimy. Chyba, że przejdzie nasz ulubieniec.

Miałem o tym napisać tydzień temu, ale dałem się ponieść śmieciowym emocjom. Chyba zrozumiałym, gdy niewywożone z winy urzędników śmieci zasypują moją zadbaną do niedawna firmę. Zostawmy jednak śmieci (komu mam dać w łapę, żeby je legalnie wywieźć?) i zajmijmy się szlachetną i poważną polityką. Taką Wasz poważny komentator polityczny powinien się w końcu zajmować 😊

To nasz minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, postanowił osobiście włożyć kij w szprychy kampanijnego Dudabusu. Za takie przecież należy uznać nasłanie agentów CBA na prezesa NIK, Mariana Banasia. Bezprawne nasłanie, dodajmy. Po to, żeby się odegrać za udowodnioną przez NIK niegospodarność w Ministerstwie Sprawiedliwości? Opisałem to w felietonie parę tygodni wstecz –wydane 369 000 zamiast 65 000 złotych. A może po to, żeby kolejny raz przypomnieć o swojej roli i pozycji w coraz mniej zjednoczonym obozie Prawicy?

Trzeba przyznać, że udało się Zbigniewowi Ziobrze znowu pokazać w mediach i wprawić w osłupienie zwolenników naprawy polskiego państwa. Zwłaszcza tych zwolenników, którzy często wbrew wielu, wielu zastrzeżeniom, w ostateczności głosują na Prawo i Sprawiedliwość.

I mają zamiar w najbliższych wyborach zagłosować na Andrzeja Dudę. Choćby i w II turze, jak autor tych słów. Czy zagrywka niegdysiejszego Delfina, dowodząca jego braku odpowiedzialności za państwo, nie jest przypadkiem obliczona na zniechęcenie umiarkowanych zwolenników obozu Dobrej Zmiany? Jeżeli tak, to należy Zbigniewowi Ziobrze pogratulować. Jego szanse na objęcie przywództwa całego Obozu po porażce wyborczej najpierw prezydenckiej, a potem parlamentarnej, zdecydowanie rosną.

Czy jednak cały obóz Dobrej Zmiany z jego aktualnym przywódcą, Jarosławem Kaczyńskim, również przyklaśnie ambicjom Ministra? Mam nadzieję, że nie. Bo chociaż jestem przeciwnikiem socjalistycznego i biurokratycznego państwa, jakie nam w tej chwili funduje Prawo i Sprawiedliwość, to nie jestem zwolennikiem żerowiska lub chaosu. A jedno lub oba te zjawiska nastąpiłyby zaraz po przegranej Andrzeja Dudy. Bo nie ma w tej chwili poważnej kontroferty programowej i strukturalnej w stosunku do obozu Dobrej Zmiany. Bo potrzebne są jeszcze cztery lata, żeby Polakom znudził się socjalizm i biurokracja fundowane nam przez obóz rządzący.

Ta druga kadencja pełnej władzy rządowo-prezydenckiej jest również potrzebna po to, żeby zanikł postkomunistyczny establishment III RP. Żeby zanikła sieć powiązań, niezasilana już z budżetu państwa. To ten właśnie establishment, z jego partyjną przybudówką pn. Platforma Obywatelska, blokuje powstanie patriotycznej, prawicowej i wolnorynkowej partii. Na której powstanie od wielu lat czekam i na którą natychmiast zagłosuję, zamiast na lewicowy PiS.

Zostawmy jednak partie na boku. 10 maja będziemy wybierać nie partie, a prezydenta. Dla samej zasady spójnego rządzenia państwem zagłosuję na Andrzeja Dudę, ale dopiero w II turze. A w I? Jeszcze nie wiem, na kogo oddam swój głos, bo żaden z kandydatów mnie nie przekonuje. W I turze powinno się głosować na swojego wymarzonego kandydata (5 lat temu wybierałem Kukiza [21%]). Natomiast w II na tego, którego mniej z dwóch nie lubimy. Chyba, że przejdzie Wasz ulubieniec, czego wszystkim życzę.

Natomiast nie róbmy sobie nawzajem wody z mózgu i nie głośmy, że jak Duda nie dostanie 50% + 1 głos w I turze, to przegra w II, bo wyborcy pozostaną w domach.

Takie twierdzenie przeczy zdrowemu rozsądkowi i statystyce wyborczej. Przypomnę tylko, że w poprzednich wyborach prezydenckich Andrzej Duda zdobył w I turze 34,5% głosów przy 49% frekwencji, a w II 51,5% przy frekwencji 55,5%.

Zatem nawet występująca w naszym Radiu WNET Małgorzata Gosiewska, wyznająca teorię I tury dla Andrzeja Dudy, nie przestraszy mnie i nie zagłosuję 10 maja wbrew swoim przekonaniom. Najwyżej w ogóle nie zagłosuję. Natomiast druga tura to zupełnie inna bajka, Szanowna Pani Poseł. W drugiej turze, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. I tego się trzymajmy.

Jan A. Kowalski

PS Dla przypomnienia Ministrowi Sprawiedliwości: czy prokuratura generalna już zbadała, kto nam, Polakom, ukradł te 300 tysięcy złotych w Kaliszu?

Czy nadzieja na normalność i perspektywy rozwoju, jakich Świętochłowice nie miały od lat, zostanie rozwiana?

Świętochłowice żartobliwie nazywane są czasem „miastem cudów”. Nie tylko ze względu na dokonania nowego prezydenta miasta, ale i dlatego, że ich były prezydent pozbawiony został nawet mandatu radnego.

Małgorzata Kowalik

Oddychające niespełnionymi oczekiwaniami i nadzieją, że w końcu ktoś spełni obietnice, którymi w latach wyborczych karmieni są mieszkańcy. Świętochłowice – bo o nich mowa – ponad rok temu uwierzyły, że zmiana jest możliwa. (…)

W pakiecie z prezydenckim fotelem Beger otrzymał wielomilionowe zaległości w spłatach należności, niedoszacowany o 30 mln budżet na oświatę, rozkopany stadion im. Pawła Waloszka, na którego remont w budżecie nie było pieniędzy… Można jeszcze długo wymieniać. Zgodnie z decyzjami Regionalnej Izby Obrachunkowej, miasto nie mogło się już zadłużać, zresztą żaden bank nie odważyłby się Świętochłowic kredytować. Begerowi pozostało jedynie zacisnąć zęby, zakasać rękawy i zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami.

W ciągu pół roku miasto odzyskało płynność finansową, unikając zwolnień pracowników i likwidacji instytucji sportowych i kulturalnych – a taka groźba była całkiem realna.

Podjęło też konkretne działania w celu sprowadzenia inwestorów. Ma temu służyć współpraca z województwem i Katowicką Specjalną Strefą Ekonomiczną SA, do której zobowiązali się marszałek Jakub Chełstowski, prezydent Beger i prezes KSSE, Janusz Michałek. Przed nimi największe wyzwanie – pozyskanie środków na budowę dróg dojazdowych do terenów inwestycyjnych, które są warunkiem pojawienia się dużego biznesu w małym mieście. Pod tym kątem już szkoleni są urzędnicy, którzy stanowić będą interdyscyplinarny zespół do spraw obsługi inwestorów. Miasto nie zapomina też o lokalnych przedsiębiorcach i tworzy dla nich szereg udogodnień – od powołania do życia specjalnej komórki, która będzie koordynowała współpracę z biznesem, po system zachęt i udogodnień, w tym pilotażowy program, który umożliwi wynajem lokali użytkowych na preferencyjnych warunkach. A jest o co walczyć, bo małe sklepy nie wytrzymały konkurencji z dyskontami i dykta w oknach zamiast towarów to coraz częściej spotykany widok na świętochłowickich ulicach.

O pomstę do nieba woła też stan komunalnych kamienic, które od lat – podobnie jak ich mieszkańcy – błagają o remonty. Trudno jednak podołać nawet tym najpotrzebniejszym, bo wieloletnie zaniedbania łączą się tutaj z gigantycznym zadłużeniem miejskiej spółki zarządzającej nieruchomościami. Liczba dłużników sięga blisko 3 tysięcy (!), a łączna kwota zadłużenia to prawie 60 mln zł! Mimo to walka trwa.

Zinwentaryzowano wszystkie budynki, mieszkańcy mogą zawierać ugody i odpracowywać długi, a pierwszeństwo w harmonogramie remontów przysługuje budynkom, w których czynsze regulowane są na bieżąco.

Wiele wyzwań czeka prezydenta również w innych dzielnicach. Lipiny i Chropaczów od lat cieszą się złą sławą. I od lat niewiele się z tym robi. Nie pomógł nawet lokalny program rewitalizacji, który ostatnie lata przeleżał w szufladzie. To jednak ma się zmienić. Z dokumentu wytarto kurz po to, by szlachetne idee zaktualizować i przekuć w czyn. W ciągu roku już poprawiły się statystyki bezpieczeństwa, choć jeszcze wiele jest do zrobienia – chociażby zagęszczenie sieci monitoringu. Mieszkańcy z kolei nieśmiało zaczynają się włączać w dyskusję o tym, co zrobić, żeby było lepiej. Wystarczy, że ktoś ich pyta i słucha odpowiedzi. A oni marzą o czystej i bezpiecznej okolicy, odnowionych kamienicach i o tym, żeby ich dzieci po południu, zamiast chować się po bramach przed pseudokibicami, mogły wziąć udział w zajęciach sportowych. Aby te marzenia spełnić, potrzebni są ludzie, czas i pieniądze. Ci pierwsi coraz bardziej garną się do tego, by wprowadzać zmiany. Ale to właśnie oni są niezbędni, by zacząć.

Cały artykuł Małgorzaty Kowalik pt. „Ballada o mieście, które uczy się normalnie żyć” znajduje się na s. 4 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Małgorzaty Kowalik pt. „Ballada o mieście, które uczy się normalnie żyć” na s. 4 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Z komunistami się nie rokuje”. Ugrupowanie Niepodległościowe „Zamek” – biała plama historii opozycji demokratycznej

Podstawą działania miało być uświadamianie Polakom, że z socjalizmu, z niesuwerennym rządem, nie da się wyjść drogą jedynie ewolucyjną, a każda ugoda z partią komunistyczną zostanie przez nią złamana.

Janusz Kamocki

Tytuł wydawanego od 1987 r. biuletynu „Zamek” (od popularnej nazwy siedziby Rządu RP na Uchodźstwie na Eaton Place w Londynie, nawiązującej do zamku warszawskiego, przedwojennej siedziby Prezydenta) stał się znakiem rozpoznawczym ugrupowania, wyraźnie określającym jego stanowisko polityczne, a gdy w okresie przed sejmem kontraktowym wydawane ulotki należało jakoś podpisać, przyjęto nazwę, która ostatecznie się ostała: Ugrupowanie Niepodległościowe Zamek.

Wszyscy późniejsi członkowie grupy założycielskiej Ugrupowania Niepodległościowego Zamek należeli do Solidarności, wszyscy też w okresie stanu wojennego zeszli do podziemia. Wkrótce jednak kierunek, w którym szła Solidarność, przestał im odpowiadać, stało się bowiem widoczne, że według „góry” solidarnościowej Polska powinna być niepodległa, ale przede wszystkim lewicowa; i do tej, wprawdzie nie komunistycznej, ale jednak lewicowej Polski trzeba dążyć nawet przez jakieś porozumienie się z władzami PRL. W tej sytuacji paru dawnych żołnierzy AK postanowiło stworzyć organizację mającą na celu przygotowanie kadr dla przyszłej wolnej Polski. Zakładali ją ludzie z dużym doświadczeniem konspiracyjnym, toteż, wykorzystując doświadczenia konspiracyjne i obserwacje pracy bezpieki, przyjęto system konspiracji pełzającej, trudnej do rozpracowania.

Eaton Place 43, siedziba Rządu RP na Uchodźstwie | Fot. Stephen Richards, CC BY-SA 2.0, Wikipedia

Formalnie można mówić o powstaniu ugrupowania na wiosnę 1985 roku, gdy Franciszek Bachleda-Księdzulorz (późniejszy senator RP) zorganizował spotkanie najbardziej zaufanych ludzi w klasztorze u sióstr Urszulanek w Jaszczurówce koło Zakopanego. Omówiono tam formy współpracy konspiracyjnej (przyjęto zasadę samodzielności poszczególnych grup oraz brak wyraźnej sieci łączności, z obawy o możliwość dekonspiracji). Początkowo nawet nie przyjęto żadnej nazwy, by utrudnić bezpiece pracę, gdyby jednak któraś z grup wpadła. Opracowano też program – deklarację celów organizacji, składającą się z 7 punktów:

1.   Uznawanie Rządu na Uchodźstwie za jedyną legalną władzę, będącą kontynuacją prawną przedwojennego rządu Rzeczypospolitej.
2.   Opracowanie projektu konstytucji, będącej kontynuacją wciąż obowiązującej Konstytucji kwietniowej – ostatniej konstytucji niepodległej Polski.
3.   Prezydent jest głową państwa i reprezentuje Majestat Rzeczypospolitej. Na Uchodźstwie zapewnia legalność Rządu.
4.   Konieczność opracowania założenia ustroju wewnętrznego Rzeczpospolitej, po obaleniu komunizmu z Polsce.
5.   Założenia polityki zagranicznej,
6.   Likwidacja skutków wojny z Niemcami,
7.   Likwidacja skutków sowieckiego najazdu.

(…) Tylko w Warszawie działano jawnie, np. organizowano manifestacje 11 listopada przy grobie Nieznanego Żołnierza, które zazwyczaj kończyły się aresztowaniem Wojciecha Ziembińskego. Ta działalność była widowiskowa i budziła duże zainteresowanie, a tym samym silnie oddziaływała propagandowo, jednocześnie jednak bardziej była narażona na zniszczenie przez władze, toteż pozostałe grupy działały w pełnej konspiracji, mając tym samym większe szanse na przetrwanie. Konsekwencją jednak tej pełzającej konspiracji jest to, że do dziś nie jest znana liczba ludzi współpracujących ze strukturami Zamku. (…)

Prace prowadzono dwutorowo – podstawową miała być działalność propagandowa: uświadamianie Polakom, że z ustroju socjalistycznego, z niesuwerennym rządem, całkowicie podporządkowanym ZSRR, nie da się wyjść drogą jedynie ewolucyjną, a każda ugoda z partią komunistyczną zostanie przez nią złamana. Równocześnie, licząc się z próbą siłowego złamania opozycji przez władze, bądź nawet z koniecznością otwartego podjęcia walk o wolność, podejmowano próby przygotowania do utworzenia w razie potrzeby odpowiednich służb porządkowych w oparciu o organizacje harcerskie, straże pożarne, kombatantów, towarzystwa regionalne. Pozyskiwano ludzi mogących w razie potrzeby zapewnić np. funkcjonowanie wodociągów w miastach (zwłaszcza Wrocław miał to doskonale zorganizowane), nawiązano kontakty z sudeckim oddziałem straży granicznej, a przez pracownika państwowej telekomunikacji – bezpośrednią łączność telefoniczną z Rządem RP na Uchodźstwie. Szczególnie bliskie były kontakty z Solidarnością Walczącą (na terenie Wrocławia z Kornelem Morawieckim utrzymywał je Józef Tallat).

Tylko raz doszło do konfliktu we wzajemnych stosunkach: SW zawarła ze swym litewskim odpowiednikiem, czyli Ligą Wolności Litwy, układ, w którym znalazło się stwierdzenie o uznaniu przez obie strony nienaruszalności aktualnej granicy polsko-litewskiej, a działacze Zamku jako legaliści uważali, że żadna organizacja uznająca Rząd RP na Uchodźstwie nie ma prawa bez zgody tegoż rządu na zawieranie układu legalizującego de facto skutki układu jałtańskiego.

Ze względu na zainteresowanie obu ugrupowań sprawami Polaków na terenie ZSRR, ugrupowanie Zamek współpracowało szczególnie blisko z Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej, którego siedziba w Krakowie mieściła się w jednym z lokali kontaktowych. Tu łącznikami byli Piotr Hlebowicz i Jadwiga Chmielowska. Współpraca ta zaowocowała wspólnymi wyprawami Janusza Kamockiego i członków Solidarności Walczącej – Piotra Hlebowicza i Macieja Ruszczyńskiego – do Kazachstanu w celu zorientowania się w sytuacji wywiezionych tam Polaków i organizowania im pomocy oraz powstaniem w Krakowie Społecznego Komitetu Pomocy Polakom w Azji Środkowej. Na terenie Krakowa do działalności Zamku włączył się też Niepodległościowy Sojusz Małopolski, będący federacją paru niewielkich grupek młodzieżowych. (…)

Gdy stosunki dyplomatyczne między PRL-em a Watykanem zostały jednak nawiązane, Zamek wydał specjalne oświadczenie, komentarz do którego ukazał się w nadzwyczajnym wydaniu „Zamku” z dnia 18 lipca 1907 roku:

„Opublikowana w dniu 17 lipca wiadomość o uznaniu komunistycznego rządu w Warszawie przez Stolicę Świętą […] zmusza mnie do zabrania głosu w tej sprawie. Dla ugrupowań niepodległościowych to policzek i wyzwanie, i chociaż konflikt z hierarchią kościelną nie jest nam potrzebny, tej rękawicy nie podjąć nie możemy. Nie możemy w milczeniu przyjąć drugiej Jałty. I chociażby nasz protest nie miał większego skutku niż gest Rejtana, gest ten wykonany być musi”.

Pisma o charakterze politycznym podpisywał Janusz Kamocki (zwykle anonimowo), a ideologiczne Józef Tallat (pod pseudonimem Sylwester Chudoba). Jedynie pisma do papieża podpisane były pełnymi nazwiskami (bez pseudonimów) przez obu autorów. Wyjątkowo delikatnej misji przekazania naszych pism do Ojca Świętego podjął się ksiądz Józef Tischner w nadziei, że nie ośmielą się go rewidować na granicy. (…)

Opracowania dokonała Stefania Mąsiorska na podstawie materiałów przekazanych przez dr. Janusza Kamockiego.

Cały artykuł Janusza Kamockiego pt. „Zamek” znajduje się na s. 12 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Janusza Kamockiego pt. „Zamek” na s. 12 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rozwój nauki następuje przez rzeczową analizę, a nie przyjmowanie woli krzykliwych ideologów, choćby stanowili większość

Obserwujemy powrót krępowania naukowej debaty, cenzurowania wypowiedzi naukowców i karania ich za stwierdzenia niezgodne z coraz bardziej dominującą ideologią, współczesną odmianą marksizmu.

List byłych członków Niezależnego Zrzeszenia Studentów do Jarosława Gowina

Szanowny Panie Premierze,

zwracamy się do Pana zarówno jako do ministra odpowiedzialnego za polskie szkolnictwo wyższe, jak i do byłego członka Niezależnego Zrzeszenia Studentów, organizacji, której celem było uwolnienie uniwersytetów ze spętania panującą wówczas ideologią marksistowską i zapewnienie wolności badań naukowych i głoszenia poglądów. Wielkim rozczarowaniem i troską napawa nas fakt, że czterdzieści lat po powstaniu Niezależnego Zrzeszenia Studentów i trzydzieści lat po, wydawałoby się, osiągnięciu jego celów, obserwujemy powrót krępowania naukowej debaty, cenzurowania wypowiedzi naukowców i karania ich za stwierdzenia niezgodne z coraz bardziej dominującą ideologią, współczesną odmianą marksizmu.

Do zwrócenia się do Pana skłoniło nas wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przez rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Śląskiego wobec pani prof. Ewy Budzyńskiej za to, że w czasie wykładu prezentowała wyniki swoich badań niezgodne z ideologią LBGT. Niestety nie jest to przypadek odosobniony. Wcześniej mieliśmy decyzję o wyrzuceniu z pracy pracownika Śląskiego Uniwersytetu Medycznego za niepoprawny politycznie wykład o homoseksualizmie. Jeśli dodamy do tego serię odmów zgody na zorganizowanie na terenie szkół wyższych spotkań, wykładów i konferencji o tematyce nieodpowiadającej panującym trendom, widzimy, że działania te przyjmują formę instytucjonalnej opresji wobec myślących inaczej.

Szczególne przerażenie budzi w nas wszczęcie postępowania przeciw prof. Budzyńskiej na podstawie donosu studentów, co musi budzić skojarzenia z ciemnymi latami stalinizmu, gdy otumanieni panującą ideologią studenci prowadzili nagonki na swych wykładowców i doprowadzali do rugowania z uniwersytetów tak wybitnych uczonych, jak chociażby profesor Władysław Tatarkiewicz.

Panie Premierze,

z dużą nadzieją przyjęliśmy Pańską zapowiedź działań w obronie wolności akademickich. W dążeniu do zdecydowanego i jednoznacznego usunięcia możliwości kneblowania naukowców może Pan liczyć na naszą pomoc i pełne poparcie. Jest to ostatni moment, by ratować wolność nauki, a tym samym istnienie uniwersytetów, których zasadą jest dochodzenie do prawdy drogą swobodnej wymiany poglądów, opinii i argumentów. Rozwój nauki możliwy jest jedynie poprzez rzeczową analizę badań i argumentów, a nie przyjmowanie woli krzykliwych ideologów, choćby stanowili większość. Jeśli nie obronimy swobody naukowej dysputy, nie obronimy istnienia nauki w Polsce.

Katowice, 22 stycznia 2020 r.

Sławomir Czyż, prezes Stowarzyszenia Pokolenia NZS
Zbigniew Kopczyński, prezes Stowarzyszenia NZS 1980
Przemysław Miśkiewicz, honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Pokolenie

List byłych członków NZS do premiera Jarosława Gowina znajduje się na s. 8 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

List byłych członków NZS do premiera Jarosława Gowina na s. 1 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jarosław Kaczyński na wyjazdowym klubie PiS: Jeżeli przegramy wybory prezydenckie, to stracimy władzę

Prezes Prawa i Sprawiedliwości przemawiając do przedstawicieli swojego klubu podkreślał, że jeżeli opozycja przejmie władze dojdzie do swoistej dintojry, bez oglądania się na przepisy prawa.

Zdaniem większości obserwatorów sceny politycznej pierwszych tygodni kampanii prezydent Andrzej Duda nie może zapisać do udanych. Wymownym potwierdzeniem tej tezy jest fakt, że w miniony weekend sztab wyborczy prezydenta nie zorganizował żadnego wydarzenia z jego udziałem. Sztab prezydenta pozwolił sobie na przespanie dwóch dni wolnych od pracy w i tak bardzo krótkiej kampanii wyborczej. Do tego dochodzą spory w samym sztabie, który formalnie nie ma jednego szefa. Jak powiedział Radiu WNET przewodniczący Komitetu Wykonawczego PiS poseł Krzysztof Sobolewski, decyzje podejmowane są zespołowo.

Teoretycznie szefową kampanii jest mecenas Jolanta Turczynowicz-Kieryłło, jednak faktycznie najwięcej do powiedzenia w ramach kształtowania kampanii ma Joachim Brudziński. Zdaniem informatorów Radia WNET działających na zapleczu kampanii wyborczej, brak jednej osoby kierującej pracami sztabu, to wynik konfliktu między Pałacem Prezydenckim a kierownictwem partii rządzącej.

Przewodnim motywem pierwszych tygodni kampanii była walka z hejtem oraz postawienie na pozytywny i niekonfrontacyjny przekaz. Na spotkaniach z wyborcami Andrzej Duda często przypominał osiągnięcia pięciu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości, podkreślając, że w przypadku jego przegranej opozycja może cofnąć funkcjonujące już programy społeczne. Wyraźnie widać, że brakuje nowego świeżego impulsu – podkreślają w nieoficjalnych rozmowach politycy PiS. Nowe propozycje maja się pojawić na specjalnej konwencji, gdzie zaprezentowany zostanie program prezydenta Andrzeja Dudy na drugą kadencję. W ramach nowych pomysłów należy się spodziewać kolejnych prospołecznych propozycji, takich jak emerytura stażowa.

Nawet jeżeli pojawi się nowy program, to kluczowym elementem niezbędnym do wygranej będzie pełna mobilizacja struktur partyjnych, a tej na razie nie widać – przyznają posłowie PiS. Nową energię w parlamentarzystów miało wlać poniedziałkowe wyjazdowe spotkanie klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości w Jachrance. Sądząc po reakcjach posłów relacjonujących dla Radia WNET to wydarzenie, nic podobnego nie nastąpiło. Zdaniem polityków, z którymi rozmawiało Radio WNET w czasie posiedzenia kierownictwo partii nie przedstawiło jasnych wytycznych kampanijnych dla partyjnych struktur.

Sygnałem mobilizacyjnym była wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który miał powiedzieć, że przegrana w wyborach prezydenckich doprowadzi do utraty władzy przez obecny obóz rządzący, a opozycja nie oglądając się na zapisy prawa dokona dintojry na politykach Zjednoczonej Prawicy. Jednak jak podkreślają posłowie obecni na spotkaniu nie padły żadne konkretne zalecenia i wytyczne dotyczące prowadzenia agitacji wyborczej w terenie. Joachim Brudziński, przedstawiony przez marszałka Terleckiego jako szef sztabu (sic!) wyraźnie zaskoczony, że ma zabrać głos, powiedział tylko, że trzeba pracować, a wówczas Andrzej Duda zwycięży. Natomiast wywołana przez prowadzącego klub jako rzeczniczka kampanii pani mecenas Turczynowicz-Kieryłło, głównie mówiła o sobie i jej potyczkach z mediami, co nie spotkało się z przychylnym przyjęciem ze strony zgromadzonych.

Zdaniem parlamentarzystów, z którymi rozmawiało Radio WNET, jedyne Radosław Fogiel mówił o konkretnych aspektach kampanii w sieci. Wicerzecznik PiS podkreślał, że opozycja bardzo szybko uczy się polityki w sieci i partia rządząca straciła przewagę w internecie, jaką posiadała w poprzedniej kampanii prezydenckiej. Jednocześnie rozliczał zebranych polityków z ich działalności na Twitterze wskazując, że tylko niewiele ponad setka parlamentarzystów aktywnie działa w tym medium społecznościowym.

Po poniedziałkowym spotkaniu klubu posłowie dalej nie mają przekonania, w jakim kierunku będzie iść kampania prezydenta. Struktura sztabu i rozkład kompetencji pozostaje niejasny, a do pełnej mobilizacji wśród posłów i senatorów koalicji rządzącej ciągle daleko.

 

Łukasz Jankowski

Tragedia Górnośląska rozpoczęła się we wrześniu 1939 roku i związana była z Tragedią Polską – polskim holokaustem

Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych, a Rosjanie w byłym Auschwitz i jego filiach zakładali obozy koncentracyjne głównie dla przeciwników władzy ludowej.

Jadwiga Chmielowska

Rabowali, gwałcili, torturowali, rozstrzeliwali. Tak wspominają Ślązacy żołnierzy Armii Czerwonej, którzy nieśli „wyzwolenie”. Po ostrzale artyleryjskim 27 stycznia Sowieci pojawili się w Katowicach. Byli głodni, szukali w mieszkaniach, piwnicach i strychach jedzenia. Mieszkańcy bardzo się bali, ale prawdziwa tragedia miała dopiero nastąpić.

Tereny Śląska w granicach II RP były łagodniej traktowane. Oficerowie hamowali, a przynajmniej próbowali powstrzymywać żołnierską dzicz. Dopiero po przekroczeniu granicy III Rzeszy zaczęło się masowe mordowanie. Już „27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona spacyfikowała Przyszowice i Miechowice na Śląsku. Żołnierze sowieccy wyciągali ludzi z piwnic i domów. Torturowali, okradali, gwałcili, rozstrzeliwali. Zginęły kobiety, dzieci, powstańcy śląscy, a nawet ukrywający się Żydzi – łącznie blisko 450 osób” – podaje Łukasz Zalesiński na portalu Polska Zbrojna. A oto inny fragment cytowanego tekstu: „Pod koniec stycznia 1945 roku maszerujący od strony Gliwic czerwonoarmiści podeszli pod Przyszowice. – Przed wojną była to ostatnia wieś po polskiej stronie granicy. Kamień rzucony spośród jej zabudowań lądował już w Niemczech – opowiada dr Węgrzyn. Na opłotkach Sowieci natknęli się na niemieckich żołnierzy z 2 Batalionu Pancernego.

Po krótkiej wymianie ognia Niemcy się wycofali, a zwycięskie oddziały wkroczyły do wsi. Część Polaków przyjęła ten fakt z entuzjazmem. Szybko przekonali się jednak, że nie ma się z czego cieszyć. We wsi rozpoczęła się regularna rzeź. – Czerwonoarmiści najpewniej się pomylili. Byli przekonani, że oto właśnie wkroczyli do Niemiec. (…)

Tak zapamiętano Rosjan we wszystkich wioskach i miastach obszaru Śląska, który po plebiscycie pozostał w Niemczech. Dotyczy to także Opolszczyzny. Najgorzej było w miejscowościach przygranicznych. Dowództwo Armii Czerwonej zachęcało do folgowania sobie i brania odwetu na „germańcach”. Na nic się zdały tłumaczenia Ślązaków, że są Polakami, bo przecież znają język polski i potrafią się dogadać – przecież rosyjski jest językiem słowiańskim. W powiecie gliwickim zginęło wielu byłych powstańców śląskich, zwłaszcza tych, którzy uwierzyli w „wyzwolenie”. Nie mieli doświadczenia mieszkańców wschodnich rubieży II RP, którzy Sowietów poznali już po 17 września 1939 r., a i tam zdarzali się tacy, którzy uwierzyli Rosjanom. Dowództwo AK Okręgu Wileńskiego po udanej akcji „Burza”, która uwolniła Wilno z rak niemieckich, zostało zaproszone przez Rosjan na uroczysty bankiet, z którego tylko nieliczni wrócili po kilku latach spędzonych w łagrach Syberii. (…)

Oddział żołnierzy gen Maczka – Rufin Kopiec drugi od lewej w górnym rzędzie siedzących | Fot. archiwum rodziny Kopców

Niemcy korzystali ze współpracy z Rosją Sowiecką nie tylko w dziedzinie militarnej i surowcowej. Uczyli się ludobójstwa. Już bowiem w maju 1920 r. w archangielskim wydaniu rządowej gazety „Izwiestia” opisano Wyspy Sołowieckie jako miejsce „wymarzone” na obóz pracy: „Surowy klimat, dyscyplina pracy i walka z siłami natury będą wyśmienitą szkołą dla wszystkich elementów przestępczych”. W 1923 roku przywieziono pierwszych więźniów politycznych. Tak rozpoczynał się słynny Archipelag GUŁAG, rozsiany po całym Związku Sowieckim. W sowieckich obozach koncentracyjnych – łagrach – uczono się, jak czerpać zyski z pracy niewolniczej. Na ich bramach wejściowych widniały hasła w rodzaju: „Żelazną ręką zapędzimy ludzkość do szczęścia”; „Praca kwestią honoru, męstwa, sławy i heroizmu”. Towarzyszyły im portrety młodego Lenina i czerwone gwiazdy. To właśnie zwiedzając rosyjskie łagry, niemieccy hitlerowcy uczyli się budowy i organizacji obozów koncentracyjnych. Więźniów Auschwitz witał napis „ARBEIT MACHT FREI”. Po II wojnie światowej obóz sołowiecki nazywany był polarnym Oświęcimiem. W 2023 roku obóz ten będzie obchodził 100-lecie założenia. (…)

We wrześniu 1939 r. na pierwszy ogień poszli Ślązacy. Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych jako przeznaczeni do likwidacji w pierwszej kolejności.

Korpus Śląskiej Policji otrzymał rozkaz wycofania się w okolice Tarnopola, aby nie dostał się w ręce niemieckie. Tam po 17 września trafił w łapy rosyjskie i został zgładzony w obozie jenieckim w Ostaszkowie. Śląscy urzędnicy, lekarze, adwokaci trafiali do obozu w Starobielsku, a oficerowie do Kozielska, by być rozstrzelani w Katyniu.

Książeczka wojskowa Leona Kopca. Ślązakom zmieniano nazwiska, gdy trafiali do polskich oddziałów. Właściwe nazwiska wpisywano dopiero po wojnie do książeczek wojskowych, które żołnierze mieli przy sobie | Fot. archiwum rodziny Kopców

Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, wcielonym do III Rzeszy jako Auschwitz, powstał w 1940 r. i był przeznaczony na miejsce zagłady Polaków. Już w czerwcu 1940 r. trafiły tam dwa transporty więźniów – z Tarnowa i ze Śląska. „Są młodzi i zdrowi, więc mają przed sobą ze 3 miesiące życia. Na wolność wyjdą przez komin krematorium. Taką przyszłość przepowiadano 728 pierwszym więźniom w Auschwitz” – napisał na łamach „Polityki” Marcin Kołodziejczyk w artykule „3 miesiące. Tyle mieli żyć więźniowie z pierwszego transportu do Auschwitz”. Pierwsi więźniowie to 30 niemieckich kryminalistów, których wykorzystano do rejestracji Polaków i ich bezpośredniego nadzoru. Więźniowie z Tarnowa przewożeni byli jeszcze wagonami 3 klasy, a eskortujący transport „żandarmi kazali im zapamiętać 14 czerwca 1940 r. – dzień, w którym upadł Paryż” – kontynuuje Kołodziejczyk. Lokalizacja obozu w Oświęcimiu była podyktowana bliskością Śląska i Zagłębia, gdzie więzienia szybko stały się przepełnione polskimi patriotami, a także Małopolski, i dogodna komunikacyjnie nawet w aspekcie międzynarodowym. Żydów zaczęto zwozić dopiero w 1942 r., gdy Hitler podjął decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”.

Generał Anders, pytany przez aliantów, skąd weźmie uzupełnienia do swojej armii, odpowiedział bez namysłu: z Wermachtu; ostrzelane wojsko – Ślązacy i Pomorzanie! Tak też było.

Ślązacy na froncie zachodnim dezerterowali, poddawali się najszybciej jak zdołali, a w obozach jenieckich nie oddawali honorów starszym rangą Niemcom. Gdy alianci zorientowali się w sytuacji, poinformowali dowództwo polskiej armii i polscy oficerzy werbunkowi objeżdżali obozy jenieckie dla Niemców. Ślązacy trafiali do wojska polskiego. Przykładem mogą być bracia Kopcowie. Matka po wojnie dostała w Świerklanach pod Rybnikiem list z fotografią Rufina – żołnierza dywizji gen. Maczka i Leona – kierowcy polskiego generała w Wlk. Brytanii. Obydwaj w polskich mundurach. Leon został odznaczony przez władze Wlk. Brytanii, ale rządzący PRL-em dopiero w 1979 r. wyrazili zgodę na odebranie odznaczenia przez obywatela Polski.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tragedia Śląska” znajduje się na ss. 1 i 2 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Tragedia Śląska” na s. 1 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak uatrakcyjnić Poznań i sprawić, by stał się cudownym miejscem na Ziemi? Rada Miasta Poznania znalazła sposób

To proste: ustalić takie ceny za bilety, by był to najdroższy transport w Polsce, i jednocześnie wprowadzić horrendalne opłaty za miejsca w strefie parkowania przy równoczesnym jej powiększeniu.

Małgorzata Szewczyk

Głosami Koalicji Rada Miasta przegłosowała w styczniu projekt zmian opłat za komunikację miejską i za parkowanie w stolicy Wielkopolski. I tak w Poznaniu od 1 kwietnia za pierwszą godzinę parkowania w centrum zapłacimy 7 zł, za kolejne 7,40 i 7,90. Od 1 czerwca strefa obejmie też Jeżyce – tutaj za pierwszą godzinę zapłacimy 5 zł, za drugą – 6 zł, a za trzecią – 6,90 zł. W śródmiejskiej strefie płatnego parkowania zostały też wydłużone godziny jej funkcjonowania do godz. 20, które obowiązywać będą także w soboty. Gdyby ktoś myślał, że radni zatrzymali się w swoich pomysłach na „lepszą rotację miejsc parkingowych”, to srodze się pomyli. W październiku za parkowanie trzeba będzie płacić w kolejnych częściach Poznania. Strefa zacznie wtedy obowiązywać na Wildzie i Łazarzu. W dalszej perspektywie strefy mają zacząć działać także na Ogrodach, Grunwaldzie i Sołaczu.

Trzeba przyznać, że prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak robi wszystko, by błyszczeć wśród włodarzy polskich miast. Mówiąc o podwyżkach za bilety komunikacji miejskiej, stwierdził, że nie boi się, że część pasażerów przesiądzie się do własnych samochodów, gdyż… opłata za miejsca postojowe w centrum też wzrośnie.

Co więcej, konieczność wprowadzenia wyższych opłat motywował… obniżeniem przez PiS podatków. Po prostu gospodarz pełną gębą. Nie przekonuje mnie argumentacja o wzroście płacy minimalnej ani o tym, że stawki od kilku lat nie były zmieniane. Nie zgadzam się też z opinią, że ta decyzja rozładuje korki w mieście i zachęci przyjezdnych z podpoznańskich gmin czy gości z dalszych stron do korzystania z Kolei Metropolitalnej czy transportu miejskiego.

Od 1 lipca wzrosną ceny biletów. Bilety okresowe podrożeją o 20 do 30 proc. Za roczny trzeba będzie zapłacić o złotówkę więcej, pod warunkiem rozliczania się z fiskusem w Poznaniu lub w gminie objętej porozumieniem. Bilety jednorazowe mają podrożeć o złotówkę, przy czym zniknie ten 10-minutowy, a zastąpi go 15-minutowy. Podwyżki obejmą też uczniów – w miejsce bezpłatnych przejazdów rodzice będą musieli wykupić bilet roczny dla swoich pociech za 60 zł. Podwyżki nie ominą też rodzin 4+ i seniorów, którzy zamiast 50 zł za cały rok w strefie A zapłacą… 99 zł. Ma się też zmienić opłata z tPortmonetki na karcie PEKA, czyli tzw. bilet przystankowy. Tutaj ceny będą wyższe w zależności od przejechanych przystanków. To rozwiązanie godne mistrza szachowego. Szach-mat.

Cóż, takie propozycje pana prezydenta i decyzje rajców miejskich pociągną za sobą bardzo pozytywne efekty: jeszcze mniejszą liczbę studentów od 1 października, spadek obrotów śródmiejskich restauracji, kawiarni i nielicznych już sklepów, także niegdyś przy reprezentacyjnej ulicy Poznania – św. Marcinie; spadek zainteresowania repertuarem teatrów i kin w centrum, a może nawet likwidacją niektórych z nich?; większą liczbą wolnych miejsc siedzących w tramwajach i autobusach… i wolnych miejsc w strefach parkowania…

Bo i po co wybierać się do centrum, skoro wszystko, co potrzebne do życia, mieszkańcy stolicy Wielkopolski znajdą na swoich osiedlach czy w miejscach wylotowych z tego „cudownego miejsca na Ziemi”. Przyjezdni i goście też.

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Cudowne miejsce na ziemi” znajduje się na s. 2 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Cudowne miejsce na ziemi” na s. 2 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy polskim emigrantom zależy na przekazaniu narodowej tożsamości swoim dzieciom? Co pomaga ją zachować na emigracji?

Rodzice, którzy umniejszają rolę języka ojczystego w kraju nowego osiedlenia, wyrządzają swoim dzieciom wielką krzywdę, pozbawiając je podstawowego narzędzia zgłębiania narodowego dziedzictwa.

Jacek Wanzek

Zjawisko emigracji towarzyszy ludzkości od zarania dziejów, a jej motywy były tak różne, jak różni byli ludzie, którzy się na nią decydowali. Dziś, przy galopującej globalizacji, dostępie do tanich lotów i wciąż „kurczącym się” świecie, przemierzanie globu w poszukiwaniu lepszego życia stało się łatwo dostępne i banalnie proste. Jednak czy decyzja o emigracji nie przychodzi nam zbyt łatwo?

Co sprawia, że decydujemy się opuścić bliskie naszemu sercu rodzinne strony, nie myśląc przy tym o daleko idących tego przyszłych konsekwencjach?

Jedni powiedzą, że to względy ekonomiczne, inni, że ciekawość świata, lżejszy chleb. Bez względu na to, co nami powoduje, nie możemy zapomnieć o jednym – o korzeniach. To one konstytuują naszą tożsamość, pomagają odpowiedzieć na pozornie błahe pytania: „kim jestem?” i „dokąd zmierzam?”. Aby uzyskać tę odpowiedź, trzeba na chwilę się zatrzymać, spojrzeć wstecz i zagłębić się w… polskość. Czy polscy emigranci ową polskość w odpowiedni sposób pielęgnują? (…)

Przede wszystkim przez dbałość o język ojczysty. To on jest jednocześnie nośnikiem kultury i narzędziem, które ją kreuje i definiuje. To podstawowa wartość, która scala nas jako wspólnotę narodową. Rodzice, którzy umniejszają rolę języka ojczystego w kraju nowego osiedlenia, nie zdają sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządzają swoim dzieciom, pozbawiając je podstawowego narzędzia zgłębiania narodowego dziedzictwa, mostu do szeroko rozumianej polskości. (…)

Polskę trzeba zobaczyć, ją trzeba czuć, znać, pokochać. Nieść razem z nią cały ten bagaż wszystkich pokoleń, które nie zawsze wiedziały, jak się z nią obchodzić, i którym ów bagaż czasem ciążył. Polskości nie można się wstydzić. Trzeba z niej dla siebie wykrzesać to, co najlepsze. Gdzie zatem jej szukać? Gdzie rozpocząć podróż w poszukiwaniu tożsamości? To proste – na Kresach.

Jak mówił marszałek Piłsudski: „Polska to obwarzanek: kresy urodzajne, centrum – nic”. I choć nie trzeba się z tym poglądem godzić, to jednak nie jest to stwierdzenie nie mające podstaw. Kresy bowiem to swoista kolebka polskości – kształtowanej mieczem, pługiem i piórem.

To tutaj, na wschód od rzeki Bug, formowało się to, co można określić mianem polskiej duszy. Sienkiewiczowska trylogia, arkadyjski mit, obrońcy przedmurza czy nie mająca sobie równych staropolska kuchnia – wszystko to jest wspaniałym pokłosiem polskiej obecności na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej. (…)

Razem z ziemiami wschodnimi II RP utraciliśmy ok. 50% naszego ówczesnego terytorium, łącznie z Wilnem i Lwowem, które wspólnie z Warszawą i Krakowem stanowiły krwiobieg polskiego życia kulturalnego. To ogromna, wielowymiarowa strata dla Polski. Zatem czy bez Kresów możemy mówić o jakiejkolwiek świadomości i tożsamości? Czy bez niej nie pozbawiamy siebie miana narodu, ograniczając się jedynie do bycia masą etniczną, którą cechuje co najwyżej patriotyzm stadionowy?

Cały artykuł Jacka Wanzeka pt. „Emigracyjna tożsamość. Droga do niej wiedzie przez Kresy” znajduje się na s. 8 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jacka Wanzeka pt. „Emigracyjna tożsamość. Droga do niej wiedzie przez Kresy” na s. 8 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historia – narzędzie wojny totalnej służące mentalnej pacyfikacji społeczeństwa/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 68/2020

Świadomość historyczna buduje tożsamość społeczeństwa, wiąże pokolenia i terytoria, i tak jak język, religia czy ziemia – tworzy naród. Dlatego ważne jest, jaki obraz wspólnej przeszłości otrzymujemy.

Historia jako obszar wojny totalnej

Piotr Sutowicz

Jak uczył mnie mój mistrz na KUL, Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem.

Najogólniej mówiąc, wojna totalna to taka, której celem jest całkowite zniszczenie przeciwnika bez oglądania się na jakiekolwiek ograniczenia, w tym prawne i społeczne. Strona ją prowadząca nie ogląda się również na pojęcie prawdy czy słuszności. Jeżeli gdzieś ktoś zaczyna wojnę totalną, to rozciąga ją na wszystkie dziedziny życia, także na historię, która ograniczona zostaje do funkcji propagandowych. Takie działania prowadzone na obszarze historii można sobie wyobrazić w różnych formach. Może ona być narzędziem prawników chcących coś udowodnić, można użyć jej zwyczajnie po to, by wzmocnić swój arsenał argumentów geopolitycznych czy gospodarczych. Można też odczłowieczyć przeciwnika, wskazując na jego „niehumanitarną” przeszłość czy tradycję historyczną, do której się odwołuje.

Dezinformacja jako oręż wojny

Vladimir Volkoff, funkcjonariusz francuskich służb specjalnych, a potem dość poczytny pisarz, jak widać po samym nazwisku – człowiek o rosyjskich korzeniach, stworzył publikację będącą antologią i omówieniem klasycznych tekstów, których treść oscyluje właśnie wokół powyższego podtytułu

Z tomikiem tym warto dziś się zapoznać, jako że czasy, w których żyjemy, wymagają od nas czegoś więcej niż tylko konsumpcji informacji i odbierania nie zawsze prawdziwych dziennikarskich komentarzy, najczęściej tworzących szum informacyjny jako jeden z etapów owej dezinformacji właśnie. Ta zaś, prędzej czy później, prowadzić musi do mentalnej pacyfikacji społeczeństwa.

Bez wątpienia historia jest jedną z ważnych dziedzin, które mogą być obszarem takiej akcji. To świadomość historyczna buduje tożsamość społeczeństwa, to ona wiąże ze sobą poszczególne pokolenia i terytoria, obok języka, religii czy ziemi bywa głównym tworzywem narodu. Wspólna przeszłość jest czymś bardzo ważnym. Dlatego nie bez znaczenia jest to, jaki jej obraz otrzymujemy. Historia pozostaje ważna również na polu stosunków międzynarodowych, przyczyniając się do tego, jak na daną społeczność, również tę narodową, patrzą sąsiedzi czy cały świat. Odpowiednio wyodrębniając negatywne cechy danego narodu, czy też kreując je na potrzeby polityki, można spowodować daleko idącą niechęć do niego i odwrotnie. Dlatego tak istotne jest pilnowanie studiów i nauczanie własnej historii, troska o nią ze strony społeczeństwa i władz kraju oraz prezentacja jej na forum międzynarodowym. Jest to nie dające się zlekceważyć część dobra wspólnego.

Inspiracją do tego tekstu są kwestie wywołane na przełomie roku 2019 i 2020 przez Prezydenta Rosji Władimira Putina, a dotyczące polskiej roli w wywołaniu II wojny światowej. Z naszej perspektywy sama wypowiedź i idąca za nią kampania polityczna zdawała się być czymś zupełnie absurdalnym, a jednak wydarzenia późniejsze potwierdziły tezę o tym, że kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą. Nam, Polakom, Prezydent Rosji zdawał się być przysłowiowym, złapanym za rękę złodziejem, który „na bezczela” zeznał, że nie jest to jego ręka.

Historia II wojny światowej i czynników do niej prowadzących nie jest zagadnieniem prostym. Ilość procesów, interesów i zadrażnień, z którymi Europa i świat musiały się zderzyć u progu tego konfliktu, była naprawdę zatrważająca. Na pewno wszystkie one zasługują na poważne badania i dyskusje. Do niedawna historycy takie przyczynki czy studia ogólne podejmowali. Były między nimi spory i polemiki. Często włączali się do gry dziennikarze i publicyści oraz politycy. Nie zawsze wszystko było tu uczciwe i wolne od manipulacji. Moje i wcześniejsze względem niego pokolenie poddane były propagandzie historycznej mówiącej o tym, że wojnę wywołali Niemcy i ich sojusznicy, a rząd Polski przedwojennej nie zrobił nic, by wybuch konfliktu zatrzymać. Uważam, że historycy mogą i powinni dyskutować nad błędami tamtego czasu.

Dalej jednak moja oficjalna edukacja przebiegała w kierunku tego, że wielkim nosicielem pokoju był Związek Radziecki, który jak mógł, tak ochraniał ludy Europy Środkowej i Wschodniej przed nazizmem, a potem w dodatku wyzwolił to, czego wcześniej nie ochronił. Wszyscy, którzy wówczas głosili inną narrację, racji nie mieli, bywali przy tym wodzeni za nos przez imperializm amerykański i pogrobowców Hitlera. W moich szkolnych czasach narracja powyższa była jednak już bardzo dziurawa, głoszona bez przekonania i chyba sami propagandyści nie bardzo w nią wierzyli. Wcześniej jednak bywało naprawdę groźnie, a społeczeństwo poddane masowej indoktrynacji miało po prostu uwierzyć w wierutne bzdury wypisywane w opasłych tomach odpowiednich studiów udających naukowość, a potem przedrukowywanych w podręcznikach i wygłaszanych na lekcjach.

Przypomnę, że bywały okresy, kiedy podawanie innej narracji w domach prywatnych groziło penalizacją. Był to czas, w którym historia miała być elementem przebudowania świadomości społecznej na wzór człowieka radzieckiego. Gdyby to się udało, pewnie sowietyzacja Polaków postępowałaby dalej. To, że od początku opór narodu wobec takich działań był duży, a zasób własnej pamięci historycznej trwały, nie pozwoliło na całkowity sukces tamtej pseudo-historii, choć wyłomy mentalne wówczas poczynione zdają się być widoczne do dziś dnia. Winą pokolenia, które tworzyło kanon wiedzy historycznej po roku 1989, okazało się przekonanie, że odrzucenie narracji sowieckiej dokonało się raz na zawsze. Możliwe wydaje się także, że nasze ówczesne elity w rzeczywistości nie chciały tej zmiany i postanowiły przeczekać pierwsze lata po przemianach, by potem w zmodyfikowanej formie dalej tłoczyć poprzednią wykładnię historii opartą na historiozofii marksistowskiej przetworzonej przez Sowietów.

W końcu „tamte czasy” to znakomita część życia i twórczości wielu historyków, poza tym stare przysłowie mówi: „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Pewnie tu tkwi część odpowiedzi na pytanie, dlaczego jesteśmy dziś tak słabi historycznie, a nasza bezbronność wobec obcych narracji bywa tak zastraszająco duża.

Od początku do Putina

Polityczna ofensywa Rosji zmierzającej do narzucenia własnej interpretacji naszych dziejów nie jest więc na pewno świeżej daty. Trzeba jednak uczciwie dodać, że nie da się jej początków wyznaczyć na okres PRL ani nawet na czas komunistycznej propagandy odnośnie do czasów przedwojennych. Ten okres nadał jedynie tej akcji nowe cechy ideologiczne, z którymi stara Rosja z pewnością się nie identyfikowała. Caratu nie można winić za zbrodnie komunizmu, chociaż zbrodniczość tego ostatniego w dużym stopniu wynikała z cywilizacji turańskiej, która od średniowiecza do czasów niemal współczesnych przechowała się w Rosji pod berłem carów właśnie. Cywilizacja ta była na tyle silna, że nawet w sytuacjach władzy jej wrogiej, bo takie epizody bywały, potrafiła zdobywać przewagę nad państwem kosztem choćby zabójstwa cara, jak np. było w wypadku Pawła I. Są to na pewno rzeczy skomplikowane, a zarazem wielka tragedia historyczna ludu rosyjskiego, który nie może wyzwolić się z opresji cywilizacji przywleczonej tam w wieku XIII.

Cóż, gdyby Rosjanie byli mentalnymi spadkobiercami Rzeczpospolitej Nowogrodzkiej, Pskowskiej czy średniowiecznego Kijowa, byłoby inaczej. Rosja jest, jaka jest. Od czasów Unii Korony i Litwy skazani jesteśmy na starcie z kolejnymi odsłonami imperium, które często bierze nad nami górę nie tylko militarnie, ale bywa, że i mentalne.

Zgodnie z pewnym prawidłem, zapisanym przez Feliksa Konecznego, cywilizacja niższa wypiera wyższą; chciałoby się dodać, że dzieje się tak zawsze wtedy, gdy ta druga słabnie. W wypadku Rzeczypospolitej i Carstwa Moskiewskiego, a potem Rosji, przewaga tej drugiej bierze się od połowy wieku XVII, choć i wcześniej można zaobserwować symptomy tego zjawiska.

Kolejne aneksje obszarów i poszerzanie terytoriów imperium zawsze odbywało się pod płaszczykiem narracji o słuszności takich działań. Oczywiście w jej obrębie za każdym razem gdzieś tam mowa była o historyczności: a to spadkobraniu Rusi, a to jej prawach do Kijowa, a to powiązaniach dynastycznych uprawniających do kolejnego zagarnięcia ziem i ludzi. W XVIII wieku polityka taka doprowadziła Rosję nad Bug i Niemen, a w XIX nad Wisłę – w charakterze królów polskich tym razem.

Imperia wszakże mają to do siebie, że nie zadowalają się tym, co już mają i w wieku XX nadeszło to, co nadejść musiało, czyli starcie rozbiorców dawnej Rzeczypospolitej. Dla imperiów było ono niemal śmiertelne, owocowało powstaniem niepodległej Polski, ale mimo, że i Niemcy, i Rosja zmieniły swe oblicza polityczne, to kierunki ich ekspansji pozostały trwałe. Oba państwa po I wojnie światowej zrozumiały, że skazane są na współpracę bez względu na to, ile ich dzieli. Wbrew pozorom, w latach trzydziestych dwudziestego wieku różnic tych było stosunkowo niewiele.

W obu krajach mieliśmy do czynienia z drapieżną ideologią rewolucyjną, może względem siebie rewizjonistyczną, ale jednak nie uniemożliwiającą towarzyszom radzieckim i niemieckim dogadania się co do pryncypiów.

Losy Polski i Polaków były w tym wypadku jednymi z ważniejszych. Na boku w tym miejscu pozostawiam problem, czy Niemcy od początku chcieli Polaków unicestwić, po prostu nie mogli pozwolić sobie na istnienie ich bytu politycznego. Rozwiązania praktyczne co do masy biologicznej naszego narodu podjęli w odpowiednim czasie. Podobnie było z Sowietami – ich interesowało imperium, a w cywilizacji turańskiej, która tym razem schowała się pod przykrywką komunizmu, nie ma miejsca na społeczeństwa ze swymi różnorodnościami tak narodowymi, jak i religijnymi. Na początku sowieckiej okupacji ludność zajętych przez Stalina terytoriów okazała się być „ludem pracującym zachodniej Białorusi i Ukrainy” albo w ogóle po prostu „klasą pracującą na rzecz sowieckiej ojczyzny”. W wypadkach obu okupantów metody zmierzały do całkowitej eliminacji polskości i tyle. Materializm dialektyczny przetworzony przez Sowietów był nawet lepszy niż historyzm caratu, gdyż z góry stwierdzał, że państwo sowieckie ma prawo do wszystkich ziem, gdzie ludzie pracują, skoro jest ich uniwersalną ojczyzną.

Konflikt między oboma imperiami, będący niejako powtórką z I wojny światowej, okazał się kolejną odsłoną ekspansji turanizmu w Europie. Etap ten trwał do lat osiemdziesiątych minionego stulecia, kiedy to sytuacja chyba nieco wymknęła się spod kontroli imperium, a może wynikała z jakiegoś kontraktu geopolityczno-handlowego. Być może w przyszłości będzie można coś stanowczo na ten temat powiedzieć. Czasy się zmieniły, ale– jak widać – narracja historyczna nie.

Kwestia żydowska

To, co piszę, zdaje się być oczywiste, choć, jak widać powszechnie, wcale takie nie jest. Współczesna Rosja zarówno ustami swego prezydenta, jak i w bardzo sprawnie przeprowadzonej kampanii propagandowej posłużyła się kwestią żydowską, która w świecie jest nośna. Kwestia holokaustu i winy za niego rozpala wiele dyskusji międzynarodowych. Nikt nie jest skłonny w tym wypadku przyjąć do wiadomości tego, że znakomita część zamordowanych przez Niemców Żydów była obywatelami przedwojennej Polski.

Państwo Izrael wówczas nie istniało i jego uzurpacje do monopolizacji pamięci oraz dysponowania następstwami prawnymi ludobójstwa na ludności żydowskiej są co najmniej iluzoryczne. Oczywiście z drugiej strony nikt nie powinien prawa do pamięci jako takiej współczesnemu Izraelowi zabraniać.

Państwo to zbudowało część swojej tożsamości na dziedzictwie historycznym Żydów żyjących w rozproszeniu i – wydaje się – miało do tego prawo.

Kwestia polityki związanej z dziedzictwem pamięci o holokauście jest dziś niewątpliwie czymś, co polityka polska przegrała. Nie wiem, czy rzecz tę można odkręcić i co powinno się zrobić, by światowa opinia publiczna naprawdę przekonała się co do tego, że holokaust był możliwy między innymi dlatego, że w roku 1939 Sowieci i III Rzesza dokonali rozbiorów Polski, choć i wspominany przez Putina pakt monachijski z pewnością miał w tym swój udział. Na pewno nieistotnym z tego punktu widzenia zjawiskiem jest tak chętnie podkreślany tu i ówdzie polski antysemityzm, który w czasie wojny nie miał swego wymiaru politycznego, a Polacy współpracujący w mordowaniu Żydów z Niemcami uważani byli przez wszystkie odłamy Polski Podziemnej za renegatów i w miarę możliwości eliminowani. Gwoli prawdy warto dodać, że swój udział we wspomnianym procederze miało też wielu Rosjan i inni przedstawiciele narodów i ludów Związku Sowieckiego, którzy również byli od tego państwa odstępcami. Co do nich można powiedzieć, że ich istnienie, decyzje i późniejszy los są częścią dwudziestowiecznych nierozplątywalnych historycznych nici.

Dziś kwestia holokaustu to przede wszystkim pieniądze. To one bądź ich brak czynią z jakiegoś narodu nazistę lub alianta. Putin zrozumiał to bardzo dobrze i jak na razie rozgrywka ta idzie mu wyjątkowo sprawnie. Polska systematyczna odpowiedź na wyssane z palca zarzuty wydaje się zdumiewająco nijaka i w świecie słabo słyszalna. Pytanie, czy w kontekście szybkości zachodzących procesów może być inna, jest otwarte. Po prostu na razie to nie nasz rząd rozdaje tu karty. Wszyscy wiemy, że „prawda” jako kategoria etyczna stała się w tym wypadku pierwszą i najważniejszą z polskiego punktu widzenia ofiarą wojny totalnej, z historią w roli głównej.

Narzędzie

Historia była, jest i będzie narzędziem. Tak jak każde inne może służyć dobru, jak i złu. Siekiera, nóż czy papier są tylko rzeczą – ludzie czynią z nich taki czy inny użytek. Musimy pogodzić się z tym, że historia stała się globalnym instrumentem takiej walki. Jesteśmy do niej wyjątkowo słabo przygotowani. Historia akademicka najprawdopodobniej znajduje się w stanie opłakanym, ginąc w mrowiu przyczynków i studiów, których nie ma kto popularyzować.

IPN chyba robi, co może, ale jego ciekawe dokonania bywają dezawuowane w ramach sporu politycznego, jaki trapi nasz kraj. Spór ten wydaje się wyjątkowo tragiczny i rzeczywiście przypomina polską anarchizację życia społecznego w XVIII wieku, przynajmniej tak jak ją widzimy dziś. Główne stronnictwa polityczne, nie mogąc przemóc przeciwników w jakichś kwestiach, odwołują się do swych zagranicznych mocodawców.

Jednocześnie nie zawsze słusznie tych lub owych oskarża się o zagraniczną agenturę w ramach walki politycznej. Nie ma tu choćby skrawka miejsca na narodową lojalność, która dawałaby gwarancję wspólnej polityki historycznej, także tej prowadzonej na forum międzynarodowym. Cieniem nadziei wydaje się być styczniowa uchwała Sejmu co do rosyjskich prowokacji, która z pewnością jest pozytywnym zjawiskiem, ale czy za nią pójdzie coś więcej? Na razie nic na to nie wskazuje.

Wypowiedzi Putina i cała, także międzynarodowa rosyjska propaganda wpisują się w jeszcze jedno zjawisko. Otóż czynią one z Polski sojusznika nazistowskich Niemiec. Same Niemcy, przynajmniej na polu międzynarodowym, od nazizmu jednoznacznie się odcięły, co jest dla nich bardzo korzystne, przy czym nie rezygnują wcale z imperialnej polityki o wpływy, a ich zbliżenie z Rosją nie pozostawia większych wątpliwości co do tego, kto jest ich kluczowym sojusznikiem. Wykorzystanie dna Bałtyku jako arterii komunikacyjnej do przesyłu surowców zdaje się jednoznacznie wskazywać na fakt, że oba kraje chcą z tego morza uczynić swoje „mare nostrum” nad trupem Polski i innych krajów bałtyckich. Mimo pewnych akcji amerykańskich, prowadzonych z myślą o amerykańskim oczywiście interesie, wygląda na to, że współpraca ta będzie się zacieśniać, dusząc nas coraz bardziej.

Idea stworzenia bloku państw pomiędzy Niemcami i Rosją, od której tak wiele spodziewano się kilka lat temu, zdaje się, dostaje zadyszki. Stosunki polityczne Polski z Ukrainą, bardzo umiejętnie rozgrywane przez czynniki zewnętrzne, wkrótce też mogą wydać swe negatywne owoce i cały nasz wschodni, zdezintegrowany politycznie i gospodarczo sąsiad przejdzie pod wpływy Wielkiej Rosji. Niemcy na pewno i z tego wyciągną swoje korzyści.

Oczywiście układ sił na świecie jest skomplikowany; Rosja nie wydaje się być państwem u szczytu potęgi. Jej przywódca bez wątpienia jest jednak politykiem pierwszorzędnego formatu i wykorzystuje atuty swego kraju najlepiej, jak umie.

Położenie, które pozwala Rosji być lądowym mostem Chin do Europy, zgodnie z naturalnym kierunkiem ekspansji cywilizacji turańskiej; zasoby naturalne, przy pomocy których uzależnia się wielkie gospodarki zachodniej Europy – to na razie jest coś. Niewątpliwym sukcesem byłoby jednak wyjście z pewnej izolacji geopolitycznej i uczynienie z siebie gracza bardziej globalnego, a poza tym ważne wydaje się pozbycie przeciwnika, który może, oczywiście potencjalnie, zagrozić marszowi imperium na zachód, ku naturalnej dla niego granicy z Niemcami. Najpierw odpycha się go od Bałtyku, potem izoluje międzynarodowo za pomocą obucha antysemityzmu i holokaustu, z siebie i swego kraju czyniąc gołąbka pokoju, co też już miało swoje historyczne odsłony, a następnie reorganizuje się za międzynarodowym przyzwoleniem ład w Europie. W tym kontekście Unia Europejska i jej przyszłość też jest już określona – ma stanowić okno na świat nowego globalnego mocarstwa.

Czy to są moje fantasmagorie? Nie wiem. Realizacja takiego planu jest dość trudna, sytuacja demograficzna Rosji nie najlepsza, stoi też przed nią wiele wyzwań, również gospodarczych. Ale jak uczył mnie mój mistrz na KUL (nazwisko pozostawię sobie), Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem. Historia pokazuje też jasno, że Polska nie może się znaleźć w kleszczach dwóch imperiów, przy czym, żeby była bezpieczna, wystarczy eliminacja jednego z nich. Dla mnie tym „jednym” wcale nie musi być Rosja, choćby nawet i ta turańska.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Historia jako obszar wojny totalnej” znajduje się na s. 5 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Historia jako obszar wojny totalnej” na s. 5 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od 1 marca zaczynam palić moje firmowe śmieci! Chyba, że je wywiozę do lasu / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Teraz mi to przyszło do głowy: a może byśmy zebrali te śmieci sprzed naszych firm, załadowali je na ciężarówki i urządzili takie superfajne grillowisko przed drzwiami co najmniej Ministerstwa Klimatu?

Nie mam wyjścia poza ich wywozem do lasu. Wszystko przez BDO – złowieszczy skrót, który chociaż po rozszerzeniu brzmi niewinnie: Baza Danych o Odpadach, to może skończyć się dużym zanieczyszczeniem środowiska. Moje śmieci to pcw, poliester, poliuretan i trochę metali ciężkich, chociaż Chińczycy zapewniają, że ich tam w ogóle nie ma.

Sam pomysł Ministerstwa Klimatu (lub Środowiska) był biurokratycznie wręcz wzorowy. Nakazujemy wszystkim przedsiębiorcom, jako wytwórcom śmieci, zarejestrować się w urzędach marszałkowskich. A to już super alibi dla ściągnięcia kolejnego haraczu z durnych groszorobów, po 100 lub 300 złotych od łebka. Po to, żebyśmy my, dumne urzędnicze biurwy, mogły(li) dalej kultywować swój szlachetny patriotyzm. 250 milionów złotych rocznie uskładane z tych drobnych grosików, których straty  śmieciarze nawet nie poczują albo odmówią sobie butelki whisky, pozwoli  stworzyć co najmniej dwa tysiące etatów dla szlachetnych, pięknych patriotów.

Pomysł zatem był piękny i cenny dla warstwy wyższych patriotów, którzy przecież też mają rodziny i z czegoś muszą żyć, żeby doniośle głosić nam patriotyczne hasła. Nam, durnym groszorobom. Dzię-ku-jemy!

Niestety coś poszło nie tak i zamiast sprawnego ściągnięcia szmalu, spowodowało paraliż na rynku śmieci przemysłowych. Dlatego góra śmieci przed moją halą produkcyjną rośnie.

Śmieciarze- przetwórcy, z którymi mam umowę na wywóz od wielu lat, nie chcą ich odebrać, bo grożą im sankcje finansowe za odbiór od firmy niezarejestrowanej w BDO. Urzędy marszałkowskie w całym kraju, nie tylko mój, mają z grubsza 3-miesięczne opóźnienie w rejestracji. Bo zamiast sprawnego systemu internetowego i automatycznej rejestracji, ręcznie odfajkowują każde zgłoszenie. A końca procesu nie widać.

Zamiast odroczenia wymogu rejestracji, do czasu uruchomienia systemu, mamy sytuację patową. Dlatego jako producent – w tej chwili myślę o sobie głównie jako o producencie śmieci, a nie produktów – w imieniu nie tylko swoim, przepraszam. Za to, że stworzyliśmy dla naszych urzędników (samo)rządowych nie lada problem. I chyba w tej sytuacji wypadałoby, przynajmniej do czasu urzędowego wyjaśnienia sytuacji, zaprzestać produkcji tak kłopotliwych śmieci.

Mój znajomy z Radomia, przy okazji okołobiznesowej herbatki, wpadł na ten pomysł.

Skoro nie możemy palić klasycznych ognisk przed naszymi firmami, to zapalmy wielkie grille. W ten sposób, pod pozorem pieczenia kiełbasek dla pracowników, będziemy mogli systematycznie utylizować nasze śmieci.

Myślę, że w zaistniałej sytuacji to całkiem rozsądny pomysł. Pod warunkiem jednak, że te kiełbaski po upieczeniu nie zostaną zjedzone. Ale to już nie jest problem, bo jako śmieci nieprzemysłowe możemy je – zupełnie zgodnie z przepisami – wrzucić do kosza na odpady mokre.

Teraz mi to przyszło do głowy. A może byśmy zebrali te śmieci sprzed naszych firm, załadowali je na ciężarówki i urządzili takie super fajne grillowisko przed drzwiami co najmniej Ministerstwa Klimatu?

Aż się przestraszyłem tego, co powyżej. Zatem szybciutko zmykam między worki, bo do kontenera raczej już się nie zmieszczę. Może siepacze od Zbyszka Ziobry albo tajniacy klimatyczni mnie tam nie znajdą J

Jan A. Kowalski