Bohdan Urbankowski: Rzeźbię w tym, co trwałe. „Pomnik Rotmistrza Pileckiego” / Sławomir Matusz, „Kurier WNET” 109/2023

Symboliczny krzyż upamiętniający rtm. Witolda Pileckiego na Łączce na Powązkach w Warszawie | Fot. Wikipedia

Czego można zazdrościć Pileckiemu: cierpień w obozie, udziału w Powstaniu czy tortur, jakim był poddany, i śmierci? A może pośmiertnej sławy i szlachetności postawy? Kto mógł mu tego zazdrościć?

Sławomir Matusz

Rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści, tchórzostwie i niepamięci

Witold Pilecki i Józef Cyrankiewicz w wierszu Bohdana Urbankowskiego

Wiersz Bohdana Urbankowskiego Pomnik Rotmistrza Pileckiego powstał w 1968 roku, dwadzieścia lat po śmierci bohatera.

O rotmistrzu Pileckim (1901–1948) nie pisano nigdzie, nie wolno go było wspominać. Jego sławę miał przyćmić Józef Cyrankiewicz – w czasie wojny działacz PPS WRN, żołnierz Gwardii Ludowej i Związku Walki Zbrojnej, wsławiony udziałem w akcji odbicia Jana Karskiego, więzień obozów KL Auschwitz i Mauthausen. Po wojnie Cyrankiewicz stał się jednym z czołowych działaczy komunistycznych i jako prezes Rady Ministrów odmówił ułaskawienia Witolda Pileckiego, zajmując jego miejsce w panteonie więźniów i bohaterów. W kwietniu 1968 roku Cyrankiewicz potępił strajki studenckie, a w grudniu 1970 roku zaakceptował rozkaz strzelania do robotników na wybrzeżu.

Wzmianka o Cyrankiewiczu jest potrzebna, by zrozumieć kontekst historyczny wiersza Urbankowskiego i okoliczności jego napisania, a także konsekwencje, jakie mógł ponieść jego autor. W tamtym czasie upomnieć się o Witolda Pileckiego to było jak plunąć w twarz Cyrankiewiczowi – jednemu z najważniejszych dygnitarzy komunistycznych, współwinnemu śmierci Rotmistrza.

Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte to okres upamiętniania monumentalnymi pomnikami „braterstwa broni” z Armią Czerwoną, stawiania pomników Karola Świerczewskiego, Józefa Dzierżyńskiego, Stalina, Lenina, ale także czas poetów służących nowej, obcej władzy, którzy układali takie wiersze:

ciężka gwiazda nad świerkiem;
i znów blask zorzy wielkiej.

Kraju mój, kraju barwny
pelargonii i malwy,

kraju węgla i stali…

(K.I. Gałczyński, Ojczyzna)

To nie był kraj Bohdana Urbankowskiego. Taka estetyka nie podobała się dwudziestopięcioletniemu wówczas poecie.

Zastanawia się, co w życiu Rotmistrza należałoby upamiętnić i jaki powinien on mieć pomnik:

Powinien stanąć konno – jakby na wezwanie
że „Ojczyzna w potrzebie”. W żelazie i w obłoku
prosto z krwawych jak zachody słońca
pól września.

W czasie kampanii wrześniowej rotmistrz Witold Pilecki był dowódcą szwadronu ułanów w 19 Dywizji Piechoty Armii Prusy, a później w 41 Dywizji Piechoty na przedmościu rumuńskim. Jego szwadron wsławił się zniszczeniem siedmiu niemieckich czołgów i dwóch samolotów. Rotmistrz mógłby mieć pomnik na koniu, ale taki pomnik nie upamiętniałby wszystkich jego zasług, byłby zbyt patetyczny i banalny. Poeta dochodzi do wniosku, że taki pomnik byłby nietrwały:

Lecz żelazo może spalić rdza. Obłok
rozwieje się jak pamięć.

Rozważa pomnik z brązu – postać:

– w bramie Oświęcimia
niech stanie jak wędrowiec:
przyszedł tu – bo chciał.
I nie po to by cierpieć i skonać
lecz by cierpieć i ratować życie.

Urbankowski wskazuje inny sens cierpienia, jego teleologiczny, szlachetny wymiar, wskazuje bohaterstwo Witolda Pileckiego, który znalazł się w Oświęcimiu, bo sam chciał i miał w tym cel, chciał ratować ludzi. Brąz jednak wydaje się podobny do ludzi. Z brązu odlewa się dzwony, które mają jak ludzie serca i czasem pękają:

– Tak, ale nawet brąz
pęka od nazbyt mocnych
uderzeń
serca
żylasty marmur rozsypuje się w proch
jakby był ludzkim ciałem.

Więc i marmur nie jest dobrym tworzywem, by upamiętnić bohatera. Poeta szuka innego tworzywa. I znajduje je. Jest ono niezwykłe:

Więc rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści
ludzi małych, w tchórzostwie
zwykłych zjadaczy chleba
i w niepamięci wszystkich, wszystkich nas
– za których przeszedł przez baraki Auschwitz
ogień Powstania i kamienny
głuchy od krzyku korytarz Mokotowa.

Najbardziej trwałym materiałem wydają się być ludzkie wady i ułomności, słabości charakteru i zwyczajna podłość, dziedziczone z pokolenia na pokolenie, od początków istnienia człowieka.

W strofie tej Urbankowski przywołuje najważniejsze momenty z życia Rotmistrza: dobrowolny pobyt w Auschwitz, udział w Powstaniu Warszawskim oraz okrutne śledztwo i więzienie na Mokotowie, na Rakowieckiej. Trzeba zapytać, o jaką zawiść chodzi, czyją? Czego można zazdrościć Pileckiemu: cierpień w obozie, udziału w Powstaniu czy tortur, jakim był poddany, i śmierci? A może pośmiertnej sławy i szlachetności postawy, uporu w dążeniu do celów, niezłomności? Kto mógł mu tego zazdrościć? Czy nie oficjalnie „najważniejszy więzień” KL Auschwitz, wyniesiony na szczyty władzy – Józef Cyrankiewicz?

Wiersz Urbankowskiego nie tylko upamiętnia Witolda Pileckiego, ale i demaskuje Józefa Cyrankiewicza. Przypomina, w jaki sposób zginął Pilecki, i udział w jego śmierci Cyrankiewicza – kiedyś współwięźnia w obozie. Wiersz, który ma upamiętnić, demaskuje podłość Cyrankiewicza, zbrodnię, której ofiarą padł Pilecki, i staje się oskarżeniem całego aparatu bezpieki, aparatu komunistycznego i partyjnego.

Bohdan Urbankowski, pisząc i kolportując w maszynopisie ten wiersz, wiedział, czym ryzykuje, jak niebezpieczni są ludzie, których oskarża, i co mogą mu zrobić. Że może trafić do tego samego więzienia na Mokotowie, na Rakowieckiej, a nawet do tej samej celi. Ale tak bywa w życiu. Dlatego kończy wiersz słowami:

Nie w brązie, nie w martwym marmurze,
rzeźbię w tym co żywe – jak życie.

A życie może być naznaczone heroizmem albo podłością: tchórzostwem, zawiścią, niskimi pobudkami, zbrodnią. Najczęściej jest to zwykłe życie, wypełnione codzienną krzątaniną, w której zaniedbujemy pamięć.

Artykuł jest fragmentem przygotowywanej do druku książki Sławomira Matusza Apollo i Marsjasz. Portrety Żołnierzy Wyklętych i stalinowski terror we współczesnej poezji, https://pomagam.pl/studiumprzedmiotu

Od Redakcji: Przytoczony w artykule wiersz Bohdana Urbankowskiego „Pomnik Rotmistrza Pileckiego” pierwotnie był rozpowszechniany w prasie podziemnej. W 2017 roku został umieszczony w wydanej  przez Ministerstwo Obrony Narodowej antologii wierszy o Żołnierzach Wyklętych „Płaszcz chwały”.

Artykuł Sławomira Matusza pt. „Rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści, tchórzostwie i niepamięci. Witold Pilecki i Józef Cyrankiewicz w wierszu Bohdana Urbankowskiego” znajduje się na s. 7 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Rzeźbię w tym, co trwałe: w zawiści, tchórzostwie i niepamięci. Witold Pilecki i Józef Cyrankiewicz w wierszu Bohdana Urbankowskiego”, na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

 

Zamiast Nobla – zamilczenie. Śp. Bohdan Urbankowski / Magdalena Uchaniuk, Maryla Ścibor-Marchocka, Kurier WNET 109/2023

Bohdan Urbankowski | Fot. z archiwum pisarza

Bohdan nie miał pretensji, że każdy wie, kto to jest Olga Tokarczuk, a może jeden na dziesięć tysięcy – kim jest Urbankowski. To była jego cudowna cecha: nie miał żalu do losu, tylko robił swoje.

Wielki Zamilczany

Redaktor Magdalena Uchaniuk i Maryla Ścibor-Marchocka – pisarka, poetka i publicystka – wspominają śp. Bohdana Urbankowskiego i jego fenomenalną twórczość literacką

Zmarł 15 czerwca. Miał 80 lat. Bardzo dobrze znałaś Bohdana Urbankowskiego i przyjaźniłaś się z nim. Powiedz najpierw, jakim był człowiekiem, jak go wspominasz?

Przede wszystkim to był człowiek kryształowo uczciwy, także niezwykle uczciwy intelektualnie, bo nie zawsze te rzeczy idą w parze. Wielki myśliciel, ale też człowiek, w którym nie było cienia goryczy. Przecież Bohdan był tępiony, tak można powiedzieć, skazany na niebyt – to była metoda komunistów, żeby artyści, którzy nie chcieli się podporządkować, nie zaistnieli, za to byli promowani tacy, którzy komunistom sprzyjali, na którymś nawet etapie życia.

Bohdan był z tych, którzy byli w ogóle nieznani, zamilczeni. Trochę był znany w Płocku, gdzie pracował w teatrze jako kierownik literacki, trochę w środowiskach opozycyjnych, zwłaszcza KPN-owskich. Był jednym z mózgów wielu, wielu różnych spraw, ale nigdy nie żądał, aby to było podpisane jego nazwiskiem. Mimo to nie miał w sobie nigdy goryczy.

Kiedy miałam czasem żal do świata i życia, że nie udaje mi się wejść na Parnas, na tę gałązkę, na którą bym chciała się wspiąć, to jechałam do Bohdana i nawet popatrzenie na niego było jak ożywczy prysznic. Bo przecież on doświadczył dużo więcej zapomnienia, a nigdy tego nie wypominał.

Przypomnijmy, że jego dziełem życia były Głosy. To jest rzecz związana z jego historią rodzinną. Bohdan urodził się dziewiętnastego maja w czterdziestym trzecim roku. Mając niecałe półtora roku, był jako dziecko w powstaniu i tam ostatni raz widział ojca.

Z matką dostał się do niewoli, mama z nim uciekła, poszukiwała ojca. W końcu znaleźli się na Śląsku, w Bytomiu, gdzie były trzy grupy: warszawiacy – przeważnie akowcy, lwowiacy i Ślązacy przedwojenni, którzy też walczyli o polskość, bo Bytom przed wojną był po tamtej stronie. I Bohdan wyrósł w tym środowisku, wśród różnych legend związanych z bohaterami drugiej wojny światowej.

Między innymi ci chłopcy opowiadali sobie gdzieś zasłyszane historie o Pileckim, aczkolwiek nie wiedzieli, że Pilecki już nie żyje, że zginął zamordowany w katowniach UB; natomiast wiedzieli, że to był ten, który poszedł do obozu dobrowolnie i potem uciekł. Tak sobie zastępowali ojców, bo ojciec Bohdana zginął w obozie koncentracyjnym.

I Bohdan całe życie praktycznie, od 25 roku życia pisał Głosy, bo wtedy odwiedził Buchenwald po raz pierwszy i wtedy zaczął pisać wiersze. Wiersze, które się wymykają jakiejkolwiek klasyfikacji, ponieważ to jest powieść napisana poezją, a każdy z wierszy to jest inna postać, to jest głos innej osoby. I wszystkie się przenikają.

Nie ma żadnego innego utworu literackiego – bo wszyscy znamy Borowskiego czy inne tego typu opowiadania – ale nie ma utworu, który by lepiej pokazał rzeczywistość obozów koncentracyjnych, który by pokazał ją tak mocno, można powiedzieć – aż do kości.

To jest fenomenalne dzieło i jakże ważne, zwłaszcza że całkowicie prawdziwe: wszystkie te opowieści są odtworzeniem albo realiów, albo legend obozowych. To jest sama prawda. Ale Głosy zostały przemilczane. Radio Wnet pomagało w ich wypromowaniu, niemniej jednak Głosy nie trafiły do lektur szkolnych, chociaż chyba powinny.

Druga rzecz, o której trzeba wspomnieć i która się ciągnęła całe jego życie, to była historia filozofii polskiej, bo Bohdan był też filozofem. Napisał i wydał w końcu, dzięki Michałowi Janiszewskiemu, pięciotomowe dzieło, w którym uwzględnił praktycznie wszystkich polskich filozofów.

Równocześnie Bohdan pracował nad powieściami. Ostatnia, jaką ukończył, to powieść o Stalinie. I pomimo kilkuset spektakli i książek, które napisał, Bohdan nie miał pretensji do losu, że każdy wie, kto to jest Olga Tokarczuk, a może jeden na dziesięć tysięcy – kim jest Urbankowski. To była jego cudowna cecha: nie miał żalu do losu, tylko robił swoje.

Trzeba przypomnieć, że wśród wielu dzieł Bohdana Urbankowskiego ważne miejsce zajmują monografie, między innymi Adama Mickiewicza, Fiodora Dostojewskiego, Józefa Piłsudskiego, Karola Wojtyły, Zbigniewa Herberta.

Monografia Herberta urosła, że tak powiem, do olbrzymiej cegły. Pokazuje Herberta z bardzo ciekawej strony i broni go. Książka o Janie Pawle II jest bardziej pokazaniem filozofii Jana Pawła II. Znajdziemy też wśród jego twórczości mało znaną, ale ciekawą powieść autobiograficzną Fraktale, wartą znalezienia i przeczytania. Mamy historię Ja Szekspir, ja Bóg, w której opisuje zdradę. Bohaterem tej książki jest postać autentyczna, ubek, który inwigilował środowiska literackie.

Rzeczą może nie monumentalną, ale niesłychanie ważną dla zrozumienia wszystkiego, co się stało w Polsce po wojnie, naszej złamanej kultury, tego, co się wokół nas dzieje, trudności z odrodzeniem się, jest Czerwona msza, za którą nienawidziło go wielu.

„Czerwona msza” wzbudziła wściekłość, bo on w niej pokazał proces, w którym ci, którzy dali się złamać albo poszli na współpracę za okupacji sowieckiej, zostali wykreowani na największych polskich pisarzy, a z kolei tych, którzy na tą współpracę się nie zgodzili, wyeliminowano. Bohdan był niesłychanym znawcą również w tych sprawach.

Nie wiem, skąd on zdobywał tę wiedzę, bo przecież to były czasy, kiedy jeszcze nie było tak łatwo z internetem. Ale on wiedział, znał wszystkich tych zapomnianych lub wygumkowanych z powszechnej świadomości.

Co więcej, o czym mało kto dzisiaj pamięta i wie, ale jest twórcą ruchu Nowego Romantyzmu. Napisał książkę o romantyzmie, która wyszła niedawno, ale ruch Nowego Romantyzmu założył jako młody człowiek, przeciwko komunie, bo polski romantyzm był zawsze narodowowyzwoleńczy. W ramach tego nurtu podejmowali działania, które dzisiaj wyglądają jak jakiś kompletny kosmos. Otóż spotykali się poeci z narodów zniewolonych, i to np. Serbołużyczanie – nie wiem, czy kilkanaście osób jeszcze mówi tym językiem; też Czesi i Słowacy. Poeci właśnie z tych zniewolonych narodów, zupełnie, zdawałoby się, niszowi. I oni rozmawiali o swoich narodach. To była jakby kontynuacja myśli prometejskiej, którą kiedyś zapoczątkował Piłsudski. On w tym brał udział, był w tym po uszy.

W końcu jednak został w pewien sposób doceniony. Dwukrotnie otrzymał Medal Solidarności „Zasłużony w Walce o Niepodległość Polski i Praw Człowieka”, Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Wolności i Solidarności, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Jeszcze długo można by wymieniać. III RP nie zapomniała o jego zasługach.

I tak, i nie. Bohdan bardzo kochał Polskę i bardzo się o nią troszczył. Jeśli chodzi o odznaczenia, nazwijmy je kombatanckie, to przede wszystkim Urząd do spraw Kombatantów się bardzo pięknie wobec niego zachował. Ale to jest człowiek takiego formatu… Twierdzę, że zmarł właśnie największy spośród współczesnych Polaków, polskich pisarzy.

Te odznaczenia – oczywiście bardzo pięknie, że dostał je w III RP, bo należały mu się jak psu kość. Ale Bohdana nie ma w lekturach szkolnych, w naszej codzienności, nie został spopularyzowany… Kolosalne pieniądze szły na tłumaczenia najróżniejszych pisarzy na wszystkie możliwe języki. Na Bohdana nie wydano praktycznie złotówki. Został zmarnowany diament, mieliśmy diament pośród siebie, a nie mieliśmy czasu mu się przyjrzeć.

I może teraz jest szansa, żeby pomyśleć, że może jednak warto? Że już można nie bać się jego języka, bo Bohdan potrafił powiedzieć, co myśli. Nigdy nie było to raniące, a nieraz dowcipne. Nie każdy lubi dowcipy na swój temat. Ale warto sięgnąć po jego fenomenalną spuściznę i ją spopularyzować, sprawić, że Czerwona msza trafi na przykład do liceów. Przecież gdyby Historię i Teraźniejszość prof. Roszkowskiego i inne genialne podręczniki uzupełnić Czerwoną mszą

To jest nasz obowiązek. Myślę, że także Jan Kasprzyk będzie tego orędownikiem.

Jan Kasprzyk Bohdana cenił, był z nim zaprzyjaźniony i myślę, że to są ciężkie dni także dla niego. Zresztą tak jak i dla mnie, bo znaliśmy go od naszych szczenięcych lat. Tracimy i mistrza, i przyjaciela, i po prostu kogoś bardzo bliskiego, a cóż dopiero powiedzieć o żonie i córce… to jest dla nich bardzo trudny czas. Mam nadzieję, że otrzymają wsparcie od nas modlitwą i serdeczną myślą, bo tak trzeba.

Pamiętajmy o Bohdanie i próbujmy o nim mówić w różnych miejscach. Domagajmy się od bibliotek szkolnych, żeby sprowadziły jego książki. To można robić oddolnie.

Będziemy o tym mówić. Bardzo dziękuję za to wspomnienie.

Rozmowa red. Magdaleny Uchaniuk z Marylą Ścibor-Marchocką – pisarką, poetką i publicystką, pt. „Wielki Zamilczany”, znajduje się na s. 6 i 7 lipcowego Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa red. Magdaleny Uchaniuk z Marylą Ścibor-Marchocką – pisarką, poetką i publicystką, pt. „Wielki Zamilczany”, na s. 6–7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

Mija 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi zaczęli mordować Polaków / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 109/2023

Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Krzysztof Skowroński

Jak zachować ciszę, gdy biją dzwony i wyją syreny? Jak pogodzić ból przeszłości z dramatem codzienności? To są pytania, które stoją przed Polakami i Ukraińcami. Minął już 500 dzień rosyjskiej agresji na naszego sąsiada i mija już 80 lat od dnia, w którym ukraińscy sąsiedzi w bestialski sposób zaczęli mordować Polaków.

To trudna rocznica, ale mimo wojny Ukrainy z Rosją powinniśmy oczekiwać jakiegoś znaczącego gestu ze strony Ukraińców. W ciszy czekam na znaczący głos.

Wiemy, że dla Ukraińców, nawet tych, którzy mieszkają na Wołyniu, to, co tam się wydarzyło w czasie drugiej wojny światowej, to czarna dziura. Dotyczy to zarówno starych, jak i młodych. Nie uczyli się na lekcjach historii o ludobójstwie, jakiego na sąsiadach dokonali ich przodkowie, a tym bardziej nie słyszeli o nim w prywatnych rozmowach. Sowieckie czasy okryły historię stalową kopułą kłamstwa. Ale to, co usprawiedliwia młodych, nie usprawiedliwia elit. Rozbicie tej stalowej kopuły i wydobycie na światło dzienne ludobójstwa wołyńskiego jest zadaniem ukraińskich intelektualistów i polityków

O 11 lipca 1943 roku powinny się uczyć w szkołach ukraińskie dzieci. Bez uznania faktów, bez prawdy nie będzie pojednania.

My wiemy, że dziś Ukraińcy bronią także naszej wolności i nie możemy stawiać warunków uzależniających naszą pomoc wojenną i solidarność od tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Po polskiej stronie może być cisza, ale w tej ciszy możemy czekać na znaczący gest z ukraińskiej strony. Nie może to być „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” ani uchwała parlamentu.

Oczekujemy od prezydenta Ukrainy odpowiedzi na pytanie, czy Ukraińcy chcą budować swoją przyszłość razem z Polską, czy też traktują Polskę jak pomost łączący Kijów z Berlinem i Brukselą. Ale jeśli chcą budować z nami, to muszą wiedzieć, że możemy to robić wspólnie tylko wtedy, gdy faktycznie uświadomią sobie wagę i ludobójczy charakter wołyńskiej tragedii i wezmą za nią odpowiedzialność.

Czy tak się stanie, wnet się okaże i będziemy mogli ocenić, czy politycy zarówno polscy, jak i ukraińscy zdali „wołyński egzamin”. Ale tych egzaminów w drugiej połowie roku jest więcej. Na pewno nie będzie można mówić o sezonie ogórkowym. Z niepokojem będziemy przyglądać się nie tylko wojnie na Ukrainie, ale też temu, co dzieje się za murem oddzielającym Polskę od Białorusi, na której nie tylko pojawiła się broń nuklearna, ale i Prigożyn wraz z tysiącami swoich bandytów. Ta beczka z prochem, stworzona przez byłego dyrektora kołchozu, jest naprawdę groźna, zwłaszcza że sytuacja polityczna i nastroje w Polsce, im bliżej październikowych wyborów, tym bardziej będą rozchwiane.

Perspektywa dziennikarska jest oczywiście inna niż Państwa, którzy pakują się teraz, by wyjechać na wakacje. Cieszmy się z możliwości ucieczki od codzienności, ale nie zapomnijmy zabrać ze sobą Niecodziennej Gazety. W „Kurierze WNET” tym razem polecam wywiad z byłym białoruskim więźniem kolonii karnej, Aleksandrem Kabanowem, i oczywiście dwa archiwalne wywiady ze śp. Bohdanem Urbankowskim, którego rodzina i przyjaciele pożegnali pod koniec czerwca na Cmentarzu Północnym.

My, także w drugiej połowie czerwca, żegnaliśmy naszego redakcyjnego kolegę, Dariusza Kąkola – muzyka, fotografa, pielgrzyma i przyjaciela, który w sposób nagły i niespodziewany w wieku 58 lat opuścił ten świat.

Niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 109/2023

W demokracji co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać / Piotr Witt, „Kurier WNET” nr 108/2023

Polacy w kraju, zajęci swoimi sprawami, powinni trochę uważniej interesować się Polską na emigracji, choćby z tego względu, że od dwustu lat decyzje o losach Polski podejmowane są za granicą.

Piotr Witt

Upaństwowienie emigracji

Żeby nie sięgać daleko w przeszłość, decyzja o przywróceniu państwowości polskiej była podjęta w Wersalu (1919), decyzja o nowym rozbiorze Polski w Moskwie (sierpień 1939), legalny rząd polski ukonstytuowany w Paryżu istniał i działał w Londynie przez pięćdziesiąt jeden lat (1939–1990).

Dopiero w roku 1989, po raz pierwszy od dawna, wydało się nam, Polakom, że fundamentalne decyzje zapadły w kraju, w Gdańsku i w Magdalence, chociaż obecnie różnie się o tym mówi.

Skądinąd w interesie Polski leży patriotycznie nastrojona emigracja… Nasza osobliwa historia sprawiła, że

wolne słowo dwukrotnie przetrwało poza granicami kraju.

Nie tylko słowo. W dwudziestoleciu międzywojennym najciekawszym, najbardziej oryginalnym zjawiskiem w polskiej sztuce była paradoksalnie Szkoła Paryska, École de Paris, a wielki rzeźbiarz August Zamoyski też tworzył we Francji.

Pod rządami komunistycznymi w kraju kultura miała swoje fundamenty instytucjonalne. Istniały Domy Kultury, wychodziły tygodniki „Kultura”, „Nowa Kultura”, „Przegląd Kulturalny”. Niemniej swobodne wypowiedzi krajowi literaci publikowali za granicą

– w „Kulturze” paryskiej: Kisielewski, Herbert, Jarosław Abramow, Hłasko, Nowakowski… Nie mówiąc o pisarzach emigracyjnych: Józefie Mackiewiczu, Gombrowiczu, Hemarze… Kto pragnie poznać historię XX wieku, sięga po „Zeszyty Historyczne” wydawane w Maison Laffitte pod Paryżem.

Obecnie

emigracji we Francji grozi upaństwowienie.

Potrzeba opinii wyborców, aby szkodliwy proces powstrzymać. Wypożyczalnię książek polskich z ulicy Jean Goujon wyrzucono na śmietnik, od kiedy Ministerstwo Spraw Zagranicznych 15 lat temu zamknęło Instytut Polski i nie otwiera go, mimo ponawianych obietnic. Księgarnia Polska, sprzedana obywatelce szwajcarskiej, prowadzi własną politykę kulturalną w duchu amerykańskiej ustawy 447. Wokół Domu Kombatanta kręcą się „Powiernicy”, którzy pragną go sprzedać. Najstarsza polska instytucja emigracyjna,

Bibliothèque Polonaise,

założona 200 lat temu, jeszcze nie jest sprzedana. Sprzedaż ma zostać sfinalizowana do końca roku, a może już do wakacji. Obszerny, XVII wieczny gmach Biblioteki – Bibliothèque Polonaise na Wyspie Świętego Ludwika nie jest z pewnością tyle wart, co Hotel Lambert (400 mln euro), ale 100 mln euro nie byłoby zapewne ceną wygórowaną. W każdym razie obiekt wart jest najwyższych odznaczeń. Ponieważ kawaler orderu Virtuti Militari, profesor Zaleski, liczy lat 96, wolno przypuszczać, że rządzi kto inny.

Główny doradca dyrektora nazywa się profesor Krzysztof Forycki. W oczach MSZ-u rodzina niezastąpiona. Po odwołaniu przez centralę ze stanowiska dyrektora stacji PAN Remigiusza Foryckiego-ojca zastąpiono go natychmiast przez Krzysztofa – syna. Francuzi przodują światu w spożyciu alkoholu, ale nawet oni uznali prof. F.-ojca za zbyt francuskiego jak na tutejsze standardy.

Prof. F.-syn, niepijący, dał się poznać zorganizowaniem kolokwium naukowego Holokaustu z udziałem Jana Zygmunta Grossa, Jana Grabowskiego, Anny Bikont, Barbary Engelking et tutti frutti. Znanych z tak zoologicznej antypolskości, że minister Czarnek zagroził im cofnięciem dotacji, jeżeli nie przestaną szkalować narodu, który ich utrzymuje. Prof. Forycki jako dyrektor stacji PAN-u przedstawił ich francuskiej publiczności jako nową polską szkołę historyczną. Po tej kompromitacji trzeba było więc Foryckiego-syna także odwołać z PAN-u. Czy jako zastępca dyrektora Bibliothèque Polonaise jego totumfacki i doradca działa w duchu założycieli – Niemcewicza, Mickiewicza, Zamoyskiego, czy raczej „tych z Jedwabnego”?… Oto jest pytanie.

Następna transakcja nieruchomościowa

może dotyczyć pałacu przy ulicy Legendre 20, w XVII dzielnicy Paryża. Zakupili go po II wojnie światowej żołnierze i oficerowie byłej Armii Polskiej na Zachodzie, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Samopomocy Byłych Kombatantów Polskich we Francji. Kombatanci wymarli od lat, ale stworzone przez nich w Anglii placówki działają nadal w swoich siedzibach, z wielkim pożytkiem dla Polaków, i współpracują z placówkami w kraju w określonych, racjonalnie uzasadnionych ramach. Instytut Sikorskiego i jego archiwa są niezastąpionym źródłem dla historyków piszących na nowo historię Polski, zafałszowaną w kraju pod okupacją sowiecką.

Z dokumentów opublikowanych przez Instytut dowiedziałem się na przykład, że mój ojciec był szefem kancelarii obu Naczelnych Wodzów od 1942 roku aż do rozwiązania Armii Polskiej.

We Francji sytuacja jest inna. Rząd przedwrześniowy w najlepszej intencji i wierze prowadził energiczną propagandę polskiej kultury. Bez niej, bez jego wysiłku ani polscy artyści nie otrzymaliby dwóch trzecich złotych medali przyznanych na paryskiej Arts Décoratifs w 1925 roku, ani Harnasie Szymanowskiego nie byłyby tańczone w Operze Paryskiej, ani prace generała Władysława Sikorskiego nie byłyby wydawane w Paryżu, w języku francuskim, ani prace historyczne Władysława Konopczyńskiego, ani polskie roczniki statystyczne, ani…

Za II Rzeczypospolitej propaganda państwowa

działała z wielkim rozmachem i pożytkiem. Katastrofa przyszła po wojnie wraz ze zmianą charakteru państwa. W przeciwieństwie do Anglii, gdzie placówki założone po wojnie były niezależne od administracji krajowej, paryski Instytut Kulturalny Polski i Librairie Polonaise przy bulwarze Saint Germain po 1945 roku zostały przekazane PRL-owi wraz z Bankiem Polskim, ich nominalnym właścicielem. Starania PRL-u o zawładnięcie Bibliothèque Polonaise szczęśliwie spełzły na niczym. Biblioteka, założona w 1838 roku, pozostała własnością Towarzystwa Historyczno-Literackiego, natomiast Instytut Polski, Instytut Kultury przy Sorbonie, stację Polskiej Akademii Nauk na Lauriston i szkołę polską na Lamandé przekształcono w placówki propagandowe PRL-u. Skupiały pracowników podległych służbom specjalnym, jeśli wierzyć Stanisławowi Kani. Członek Biura Politycznego KC PZPR odpowiedzialny za te służby wyznał w swoich pamiętnikach: „każdy, kto otarł się o zagranicę, musiał być naszym człowiekiem”. I tak Instytutem Kultury przy Sorbonie kierował jeden z tych ludzi – Bronisław Geremek.

Trzeba było wszakże czekać do okresu „odnowy postkomunistycznej”, aby ujrzeć całkowitą likwidację Instytutu Polskiego przy ulicy Jeana Goujon. 15 lat – to kawał życia. Zdumiewa szybkość, z jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych działa w interesie zakupu dwustuletniej Bibliothèque Polonaise o wartości 100 milionów, nie licząc bezcennych zbiorów Wielkiej Emigracji i późniejszych, a także

skandaliczna opieszałość, gdy chodzi o propagandę kultury polskiej za granicą.

Kolej teraz na pałac kombatantów. Skomplikowana sprawa, poczynając od tytułu własności. Prawo francuskie po wojnie zabraniało cudzoziemcom nabywania nieruchomości we Francji. Żołnierze musieli utworzyć fikcyjną spółkę francuską, aby na jej imię gmach zakupić. Podpisano dwie umowy notarialne: pierwszą – podpisał słup ze sprzedawcą, drugą – słup z żołnierzami, ujawniającą tożsamość rzeczywistego właściciela. Po śmierci kombatantów w ich prawa mieli wejść, zgodnie ze statutem, wybrani „Powiernicy”. Od tamtych czasów minęło prawie osiemdziesiąt lat, pomarli byli właściciele, pomarli kombatanci i notariusze. Krzepko trzymają się tylko powiernicy, czy raczej

powiernicy powierników.

Powiernicy są, chociaż nikt ich nie wybierał – grupa nieśmiertelnych, żywo zainteresowana sprzedażą obiektu wartości 30 mln euro. Nikt nie wie, komu dostaną się pieniądze ze sprzedaży, ale powiernicy, sądząc po ich zaangażowaniu, chyba wiedzą.

Inna grupa – ukonstytuowana ad hoc, do której należę, założyła sprzeciw i pragnie zachować pałac dla potrzeb polskiej emigracji.

Przy ulicy Legendre odbywają się zajęcia polskiej szkoły, występy chóru polskiego, spotkania towarzyskie, wieczory autorskie, bale okolicznościowe, są też rodziny i potomkowie byłych kombatantów. Utrzymanie pałacu nie nastręcza trudności materialnych dzięki wynajmowi części pomieszczeń.

W demokracji rządy się zmieniają. Co jeden otworzył, drugi może zamknąć, a nawet sprzedać, tak jak poprzedni rząd usiłował sprzedać Instytut Polski.

Upaństwowienie kultury jest w ogóle zabiegiem niebezpiecznym. Marc Fumaroli, akademik i profesor College de France w głośnej książce Państwo kultury opisał szkody wyrządzone Francji i jej artystom przez ministra mającego ambicje kierownicze. André Malraux nie był przecież ministrem najgorszym, ale płótna Chagalla, którym oszpecił plafon Opery Paryskiej, do dzisiaj nikt nie śmie zdjąć.

Jedną z ofiar awangardzisty Bouleza, administrującego wówczas kulturą francuską (jako dyrektor IRCAM-u), był słynny kompozytor Michel Legrand, który uciekł przed prześladowaniem do Ameryki. – Kiedy w rozmowie z nim w Kalamazoo pod Chicago zwróciłem uwagę na amerykański charakter jego koncertu fortepianowego, laureat trzech Oscarów odparł: – Bo ja jestem Amerykaninem!

Artykuł pt. „Upaństwowienie emigracji” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w czerwcowym „Kurierze WNET” nr 109/2023, s. 4–5.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdy czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Piotra Witta pt. „Upaństwowienie emigracji” na s. 4–5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Czy Kaczyński zmusił Tuska do obalenia rządu w 1992 roku? / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 108/2023

Wkrótce dowiemy się pewnie, że to Kaczyński zmusił Tuska do obalenia rządu. A krótko przed wyborami okaże się, że na filmie „Nocna zmiana” wcale nie widzimy Donalda Tuska. To Kaczyński się przebrał.

Zbigniew Kopczyński

Pamiętny 4 czerwca

Na 4 czerwca Donald Tusk zapowiedział wielki marsz. Pisząc te słowa nie wiem, czy będzie on wielki, czy niewielki. To się dopiero okaże. Jednego możemy być pewni. Bez względu na rzeczywistą frekwencję na marszu, organizatorzy ogłoszą go wielkim sukcesem, a ich przeciwnicy niekoniecznie. Ten sam marsz może dla jednych być wielkim, a dla drugich małym. Przerabialiśmy to przy okazji marszów „w obronie konstytucji i wolnych sądów”. Podawana przez organizatorów liczba stu czy nawet dwustu tysięcy uczestników, po dokładnym przeliczeniu okazała się kilkakrotnie mniejsza. Przy dobrym skadrowaniu relacji grupkę można zrobić tłumem.

Wybrana data wielkiego marszu ma nawiązywać do wydarzeń z naszej najnowszej historii, ważnych dla polskiej demokracji. Przyjrzyjmy się zatem, co takiego wydarzyło się wtedy, by mogło stać się odniesieniem dla naszych hiperdemokratów.

Nie będzie to obiektywny opis historyczny, a raczej przedstawienie moich ówczesnych odczuć. Byłem wtedy stosunkowo młody, acz już po doświadczeniu działalności w karnawale Solidarności i konspirze, zaangażowany w działalność polityczną, lecz na szczeblu lokalnym, daleko od wielkiej polityki.

W miarę zbliżania się 4 czerwca 1989 roku rosło napięcie i mobilizacja, ale też granicząca z pewnością nadzieja na zmiany. Zanim jednak ruszyliśmy do urn, media podały mrożące wieści z Pekinu. Przez ostatnie miesiące prawie codziennie informowano o chińskiej odwilży, o coraz odważniejszych wystąpieniach i żądaniach zmian. Wyglądało na to, że w Chinach również może dojść do przemian, a później – myśleliśmy – zawali się w końcu komunistyczne imperium zła. Tak to wyglądało. Tłumy ludzi okupujące Plac Niebiańskiego Spokoju robiły wrażenie.

I właśnie nad ranem 4 czerwca na zgromadzonych na placu ludzi ruszyły czołgi i transportery wojskowe, otworzono ogień maszynowy. Masakra. Według chińskich władz zginęło wtedy niecałe trzy setki ludzi. Chiński Czerwony Krzyż mówił o liczbie ponad dziesięć razy większej, a według niektórych, później ujawnionych źródeł, ofiar mogło być nawet dziesięć tysięcy.

Ich ciała potraktowano mniej więcej tak, jak w Auschwitz robili to Niemcy. Pamięć o tej masakrze bardzo skutecznie – przynajmniej w Chinach – wrzucono do komunistycznego grobu pamięci.

Po raz kolejny okazało się, że komuniści potraktowali liberalizację reżimu jako czas do przygotowania rozprawy z oponentami. Tak jak było to w Polsce w latach 1980–81. 4 czerwca 1989 roku w Pekinie był pogrzebem ledwo widocznych zalążków demokracji. Wiadomości z Chin nie osłabiły naszego zaangażowania w polskie wybory, choć przypomniały nam, do czego zdolni są komuniści.

Dziś krytykujemy tamte wybory, bo wolne były tylko w 35 procentach, więc nazywanie ich demokratycznymi jest nieporozumieniem. To prawda, demokratyczne nie były. Ale w wtedy te 35% oznaczało dla nas naprawdę dużo.

Przecież od upadku II Rzeczypospolitej nie mieliśmy tyle wolności. Mogliśmy iść, skreślić kogo chcemy (w tych 35% procentach) i nasz głos został policzony. Dla mnie, moich rówieśników, a i naszych rodziców nastąpiło to pierwszy raz w życiu. Naprawdę zachłysnęliśmy się tym skrawkiem wolności.

Prawdziwe i demokratyczne wybory były do Senatu. Tu poszliśmy jak burza. W Senacie nie znalazł się żaden komunista. Solidarnościowi kandydaci zdobyli 99 mandatów. Jeden przypadł niezależnemu kandydatowi – Henrykowi Stokłosie z okręgu pilskiego. Był on jednym z największych pracodawców w okręgu i, prawdopodobnie, jego przypadek jest dla liderów Prawa i Sprawiedliwości jednym z powodów niechęci do jednomandatowych okręgów wyborczych. Paradoksalnie te stuprocentowo wolne wybory pozostają w cieniu sejmowych, jedynie częściowo wolnych, i raczej nie do wyborów senackich nawiązuje Donald Tusk.

Te 35% wygraliśmy w stu procentach. Dodatkowo przepadła lista krajowa, a to znaczyło, że wielu zasłużonych towarzyszy zabrakło w Sejmie. Nokaut czerwonych, a u nas prawie euforia. Prawie, bo z pewną niepewnością czekaliśmy na reakcję komunistów, wiedząc, co wydarzyło się w Pekinie. Z wielkim napięciem słuchaliśmy oświadczenia rzecznika Komitetu Centralnego PZPR wygłoszonego w Dzienniku Telewizyjnym. Zapewnił, że partia przyjmuje wynik wyborów. Naprawdę duża ulga.

A po tym bolesny policzek. Dowiedzieliśmy się, że nasi liderzy: Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki ustalili z czerwonymi, że oddają komunistom mandaty z listy krajowej. Zmienili zasady w trakcie gry! Naprawdę trudno było mi to zrozumieć. Demokracja to przecież rządy ludu, a gdy lud wypowiedział się wyraźnie i jednoznacznie, postanowiono tę wypowiedź mocno stonować.

Pacta sunt servanda – stwierdzili nasi liderzy. Umów należy dotrzymywać – to podstawowa rzymska zasada praworządności. Jak najbardziej słuszna. Pytanie tylko, których umów? Tych z komunistyczną władzą, czy z polskim społeczeństwem? Geremek i Mazowiecki powiedzieli Polakom: „Możecie głosować, jak chcecie, ale wynik ma być taki, jak ustaliliśmy z czerwonymi”. Trudno o większe podeptanie demokracji. Rozumiem argumenty o sytuacji geopolitycznej, potrzebie rozsądku i niestawianiu przeciwnika pod ścianą, ale mówmy o kompromisie, dogadaniu się elit, a nie o demokracji. Czy tę rocznicę chce obchodzić Donald Tusk?

Efektem „dotrzymania umowy” było powierzenie Czesławowi Kiszczakowi misji stworzenia nowego, „demokratycznego” rządu, a później wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. I tylko zakulisowym zabiegom braci Kaczyńskich zawdzięczamy niepowodzenie misji Kiszczaka, powstanie rządu Mazowieckiego, a później przyspieszone wybory prezydenckie. Notabene, w tym niby pierwszym niekomunistycznym rządzie siłowymi resortami kierowali zasłużeni komunistyczni generałowie. Taka to była demokracja.

Na w pełni demokratyczne wybory parlamentarne musieliśmy czekać do 27 października 1991 roku. W ich wyniku powstał rząd Jana Olszewskiego, pierwszy rząd bez komunistów. Nie był on hołubiony, delikatnie mówiąc, przez tych, którzy czuli się uprawnieni do sprawowania rządu dusz Polaków.

Nieakceptowalne dla ówczesnych elit było usiłowanie powstrzymania nazywanego prywatyzacją przejmowania majątku narodowego przez ludzi związanych z dawną władzą, co traktowano jako złamanie ustaleń okołookrągłostołowych. Znów „Pacta sunt servanda”.

Nie podobało się też wyraźne artykułowanie dążeń do włączenia Polski do struktur zachodnich NATO i Unii Europejskiej – w tej właśnie kolejności. Okrągłostołowe elity zachowywały się wtedy tak, jak gdyby dalej istniał Układ Warszawski, a Związek Sowiecki nie rozpadał się na naszych oczach. Prezydent Wałęsa wygłaszał, w opozycji do rządu, projekty powołania jakiegoś NATO-bis i EU-bis, by uniemożliwić integrację z Zachodem i pozostawić dawne demoludy w szarej strefie z przewagą wpływów rosyjskich.

Kolejną kością niezgody był projekt umowy z Rosją, przewidujący stworzenie na terenie wojskowych baz rosyjskich faktycznie eksterytorialnych baz formalnie gospodarczych, nazywanych ładnie joint-venture, a będących faktycznie centrami wywierania wpływu i ośrodkami wywiadowczymi. Istnienie czegoś takiego uniemożliwiłoby zupełnie wejście Polski do NATO. Lech Wałęsa poleciał z tym projektem do Moskwy i tylko wysłany tam ostry sprzeciw rządu zablokował jego podpisanie.

Po powrocie z Moskwy, już 28 maja, Lech Wałęsa podjął pierwszą próbę odwołania rządu Jana Olszewskiego. Swego dopiął kilka dni później, dokładnie 4 czerwca 1992 roku. Powodem było upublicznienie przez ministra spraw wewnętrznych, Antoniego Macierewicza – w wyniku uchwały Sejmu – listy 64 członków rządu, posłów i senatorów, mających kartotekę współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi.

Szokiem było zobaczyć, jak gęsto wśród rządzących było od donosicieli, w tym bohaterów walki o wolną Polskę, z Lechem Wałęsą na czele.

Tego płazem puścić nie było można i po nocnej naradzie kolaborantów i ich wspólników odwołano rząd, a kapusiom zapewniono spokój, ciepłe posady i wpływ na politykę państwa na długie lata. Wiele dziwnych posunięć późniejszych rządów mogło mieć źródło w aktach przechowywanych na Łubiance.

Z trzech opisanych tu czwartoczerwcowych wydarzeń, właśnie to ostatnie ma najwięcej wspólnego z demokracją. Nie użyto przemocy, nie wypaczono wyników wyborów, a zmiana koalicji rządzącej to zwykła praktyka w demokracjach. W ten sposób kanclerzem został Helmut Kohl i nikt mu tego nie wypominał.

Być może właśnie to wydarzenie chce przypomnieć Polakom Donald Tusk? W końcu odegrał w nim jedną z głównych ról. Choć w swej skromności umniejsza ostatnio swoje zasługi.

Opowiadał niedawno, ile złego o Janie Olszewskim słyszał z ust Jarosława Kaczyńskiego. Wkrótce dowiemy się pewnie, że to Kaczyński zmusił go do obalenia rządu. A krótko przed wyborami okaże się, że na filmie Nocna zmiana wcale nie widzimy Donalda Tuska. To Kaczyński się przebrał.

Wielki marsz ma bronić zagrożonej demokracji, wolności itd. oraz doprowadzić do przejęcia władzy przez opozycję. Już sam fakt legalnego, bez przeszkód jego zorganizowania podaje to zagrożenie w dużą wątpliwość. W krajach wolnych i demokratycznych – a takim jest Polska – każdy może sobie demonstrować i maszerować z dowolnej okazji. Jednak w demokracji władzy nie zdobywa się marszami, a poprzez wyborcze decyzje obywateli.

Jeśli zestawimy zapowiedzi marszu z wcześniejszymi zapowiedziami liderów opozycji „silnych ludzi” usuwających rządzących z urzędów czy błyskawicznego posprzątania sądów, wielki marsz Donalda Tuska kojarzy się raczej z faszystowskim marszem na Rzym.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Pamiętny 4 czerwca” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Pamiętny 4 czerwca” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

„To, czyja będzie Polska, to się dopiero musi rozstrzygnąć”/ Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 108/2023

Mam wrażenie, że znów jesteśmy „w czwartym czerwca”, że ten czerwiec to finał tamtego. Znów aktualne są słowa Jana Olszewskiego: w grze „jest pewien obraz Polski, jaka ona ma być. Czyja ona ma być?”

Jest druga połowa maja 1992 roku. Gabinet mecenasa Jana Olszewskiego zbiera się w celu omówienia polsko-rosyjskiej umowy państwowej, którą w następnych dniach w Moskwie mają podpisać prezydenci Wałęsa i Jelcyn.

Umowę referuje minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. Premierowi nie podoba się preambuła, ale w którymś momencie ministrowie dowiadują się, że do umowy są dołączone dwa tajne załączniki. Minister Skubiszewski nie chce ich pokazać, mówiąc, że i tak wszystko jest już ustalone. Jednak ministrowie stawiają na swoim.

Tego samego dnia Rada Ministrów zbiera się po raz drugi. Tym razem jest to posiedzenie ściśle tajne. Ministrowie z przerażeniem czytają załączniki, z których wynika, że państwo polskie ma zapewnić mieszkania tym żołnierzom sowieckim, którzy chcą zostać w Polsce, a co gorsza, w bazach rosyjskich mają powstać rosyjskie przedsiębiorstwa. Ministrowie protestują. Antoni Macierewicz mówi, że jeśli w bazach pozostaną Rosjanie, to Polska nigdy nie zostanie przyjęta do NATO. Rząd załączniki odrzuca. Ale w dniu odlotu prezydenta Wałęsy do Moskwy rzecznik prezydenta oświadcza, że prezydent nic nie wie o decyzji rządu i ma zamiar podpisać całą umowę wraz z załącznikami. Gdy dowiaduje się o tym premier, staje na głowie, by dostarczyć stenogramy z posiedzenia Rady Ministrów prezydentowi Wałęsie i zakazuje mu podpisania załączników.

W mediach trwa nagonka na rząd. Po powrocie wściekły Wałęsa cofa rekomendację rządowi Jana Olszewskiego. 29 maja Janusz Korwin-Mikke zgłasza projekt uchwały lustracyjnej. Na listach tajnych współpracowników pojawia się ponad 60 nazwisk posłów, które wyciekają do mediów. Są dwie koperty. W kopercie nr 2 znajduje się nazwisko prezydenta Rzeczypospolitej. W mediach wrze. Politycy i dziennikarze krzyczą o prawach człowieka, o końcu demokracji, o złamaniu zasad państwa prawa. W nocy 4 czerwca rząd Jana Olszewskiego zostaje odwołany.

Przypominam te zdarzenia, bo mam wrażenie, że znów jesteśmy „w czwartym czerwca”.

Ci sami bohaterowie po dwóch stronach barykady. Z jednej strony Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz, a z drugiej Donald Tusk, Waldemar Pawlak czy Aleksander Kwaśniewski. O Ustawie o Państwowej Komisji ds. badania rosyjskich wpływów na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022 mówi się tak samo i to samo, co wtedy o lustracji. I mówią nie tylko ci sami politycy, ale komentują ci sami dziennikarze.

Mam wrażenie, że ten czerwiec to finał tamtego. Znów aktualne są słowa Jana Olszewskiego: w grze „jest pewien obraz Polski, jaka ona ma być. Może inaczej – czyja ona ma być? Jest Polska, była Polska przez czterdzieści parę lat (…) własnością pewnej grupy. Własnością z dzierżawy, może nawet raczej przez kogoś nadanej. Po tym myśmy, w imię racji, własnych racji politycznych, zgodzili się na pewien stan przejściowy. Na kompromis, na to, że ta Polska jeszcze przez jakiś czas będzie i nasza, i nie całkiem nasza. I zdawało się, że ten czas się skończył. (…) A dzisiaj widzę, że nie wszystko się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to, czyja będzie Polska, to się dopiero musi rozstrzygnąć”. I się rozstrzygnie. Jesienią 2023 roku.

Na zakończenie swego przemówienia z czerwca 1992 roku Jan Olszewski powiedział, że jest dumny z tego, że po złożeniu swojego urzędu będzie mógł swobodnie spacerować po ulicach Warszawy i patrzeć ludziom prosto w oczy. I tak też robił. A ja jestem przekonany, że dziś żaden z czołowych polityków nie mógłby powtórzyć tego spokojnego spaceru po ulicach polskich miast.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Tadeusz Bąk: Koszty spalania gazu są dwa razy mniejsze niż w tradycyjnych instalacjach

Featured Video Play Icon

Tadeusz Bąk

Ekspert do spraw energetyki mówi o innowacyjnej technologii wykorzystania chłodu gazu ziemnego w celu zmniejszenia strat energetycznych.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Zakupujemy gaz ziemny skroplony w temperaturze -162 stopnie. Koszt skroplenia go jest w 45 procentach uwzględniony w cenie gazu. Tracimy 10 mld w skali roku na ogrzaniu gazu do 4 stopni Celsjusza. Planujemy wykorzystać chłód – 162 stopni do produkcji wodoru i azotu. Spala się 2 procent surowca, aby podgrzać go do odpowiedniej temperatury – mówi Tadeusz Bąk.

Zobacz także:

Kaźmierczak: funkcjonujące w Polsce modele prowadzenia działalności gospodarczej nie przystają do rzeczywistości

O teorii poznania. Najnowsza rola Andrzeja Seweryna, czyli „przy…..ić”, „przy…..ić” i raz jeszcze… Felieton

Fot. Silar, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Epistemologia to ważna gałąź filozofii. Oto epistemologia bada relacje między poznaniem a rzeczywistością. A drogą ku temu jest akt poznawania, gdzie musi być miejsce dla prawdy, spostrzegania…

Epistemologia to ważna gałąź filozofii. Oto epistemologia bada relacje między poznaniem a rzeczywistością. A drogą ku temu jest akt poznawania, gdzie musi być miejsce dla prawdy, spostrzegania, wiedzy, ale i sądu z uzasadnieniem. Poznajemy więc stan duszy i przekonań znakomitego aktora Andrzeja Seweryna.
Fot. Silar, CC A-S 4.0, Wikimedia.com
Prywatne opinie i filmiki pana Seweryna mnie nie interesują. To jego prywatna sprawa, tak jak poufność korespondencji. Ale oto mleko się rozlało i pewien film – list poznali już wszyscy Polacy. To na wypadek, gdyby ktoś zarzucił mi niekosekwencję.
Pana Andrzeja Seweryna szanuję i cenię. Któż nie zna jego kreacji w „Ziemi Obiecanej”, „Dantonie” czy „Ostatniej rodzinie”.
Nigdy jednak nie mogłem zrozumieć jego wazeliniarskiego tonu i uniżenia dla komunistycznych „przewodników” narodu, jak choćby Czesława Kiszczaka.
W archiwum dawnego szefa ministra „bezpieki” zachowało się sporo takich kwiatków. Gdy stoczniowcy, górnicy i związkowcy pierwszej Solidarności byli niszczeni przez PZPR, SB, pałowane przez ZOMO „elity artystyczne” z władzą spijały sobie ptasie mleczko z dzióbków.
Przepisana kopia listu Andrzeja Seweryna do Czesława Kiszczaka.
Dlaczego „tamtym” pan Seweryn nie chciał „przy…….ić” a dzisiaj chce? Odpowiadam, bo tamci by oddali z nawiązką. A ci dzisiejsi nie oddadzą, nawet jak się splunie im w twarz. Oto różnica „wolnej” Polski Ludowej sprzed lat (PRL) od Polski dziś, w której każdy może mówić i robić (i wierzyć) w co chce. Nawet na nią donosić i lżyć. Wstyd!
Przypomnę, że słowa – „Pragnę Pana zapewnić o poparciu i mojej pamięci” – napisał do wspominanego już przeze mnie dzisiaj Czesława Kiszczaka inny przedstawiciel inteligenckiej elity PRL. Autorem tych słów jest nieżyjący dziś publicysta tygodnika „Polityka” Daniel Passent.
List ze zdecydowanym poparciem, w oparach wazeliny i uniżenia wobec władzy napisał 29 października 1984 r. Przypomnę młodym, że było to ledwie kilka dni po zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Oto cytat jeszcze jeden:
„W tych trudnych dla kraju i Pana osobiście dniach, ośmielam się napisać kilka słów, by dać dowód pamięci i poparcia dla linii, którą Pan realizuje”.
Kazik Staszewski śpiewał „wszyscy artyści to prostytutki. Po latach, kiedy trupy wypadają z szafy okazują się te metafory prorocze. Dziś niektórzy artyści, słynący z koniunkturalizmu robią to damo w stosunku do obecnej władzy.
Ja jednak wiem, że jest wielu wspaniałych artystów, którzy mają kręgosłup moralny i uczciwy ogląd na to, co dzieje się dziś wokół nas.
Czy jeżeli jutro ktoś chwyci za nóż, broń, kostkę brukową i „przy……li”, to pan Andrzej Seweryn (choć mówił to prywatnie) poczuje się w obowiązku wziąć na swoje barki odpowiedzialność. Uczyni to też prywatnie, czy z otwartą przyłbicą i publicznie, jak na mężczyznę przystało?
Słowa mogą zabić! Słowa są pobudką czynu. Przypomnę przy okazji pana Seweryna, że nie tak dawno prowadził uroczystą galę z okazji 100-lecia Senatu Rzeczpospolitej Polskiej. Teraz zaś daje przykład najczystszej mowy nienawiści do nieznanego „drogiego dziecka”.
Język i przesłanie pana Seweryna to przejaw apoteozy i uwznioślenia siły przeciwko tym, którzy mają inne zdanie na temat świata i Polski. Szkoda, że pan Seweryn odrzuca dialog, jako drogę by znaleźć wspólne mianowniki Polaków. Szkoda… Wielka szkoda…
I jeszcze jedno w finale. Jeżeli ktokolwiek twierdzi, że współczesna Polska przypomina PRL stanu wojennego, to proszę mi wskazać współczesnych Przemyków, Pyjasów czy Pietraszków?
To między innymi dzięki nim, panie Andrzeju Sewerynie, może pan mówić i pisać we współczesnej Polsce to, co chce.
Szkoda tylko, że kiedy oni byli katowani przez SB i mordowani w bramach nocy, Pan pisał ciepłe, wazeliniarskie liściki do Czesława Kiszczaka, którego ludzie mordowali Przemyka, Pyjasa i Pietraszkę.
Tomasz Wybranowski
Uwaga! Materiał zawiera słowa wulgarne i przekleństwa. 

34 lata po okrągłym stole i reglamentowanych „niby wolnych” wyborach – 4 czerwca 1989, czyli nawiązania i interpretacje

6 lutego 1989 r. w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu. Porozumienia między opozycją solidarnościową a władzą, podpisane 5 kwietnia 1989 r., znacząco wpłynęły na upadek systemu komunistycznego. Polacy poczuli się jednak zdradzeni przez elity Solidarności, bo do kłamstw PZPR i jej kacyków przywykli.

W roku kampanii wyborczej i wyborów do polskiego Sejmu i Senatu powracam do roku 1989.


Oto 7 kwietnia owego roku, na mocy porozumień Okrągłego Stołu, Sejm PRL przyjął ustawę zmieniającą ordynację wyborczą. Niektórzy nazywali to „demokracją kontrolowaną”. Inni „powolnym popuszczaniem kagańca opozycji”.

Ci którzy mówią, szczególnie dzisiaj pod niebem Warszawy 4 czerwca, o zewie wolności narodu polskiego i godzących się na demokratyczne zmiany gem. Jaruzelskiego, Kiszczaka i całej PZPRZ są po prostu w błędzie.

Rzadko coraz częściej wspomina się o tym, że w Magdalence z góry już zadecydowano o tym jak podzielone zostaną mandaty.

Przy Okrągłym Stole opozycja dostała z przelicznika, według jego postanowień, jedynie 161 mandatów do obsadzenia! Wszystko było już ustalone przed wyborami!

W maju 1989 roku wojna plakatowa i próba sił w publicznych mediach trwała w najlepsze. Powracam do tamtych czasów dlatego by stwierdzić, że z perspektywy tych lat transformacja po roku 1989 Polaków zniewoliła w sieci niemocy, straty złudzeń i nadziei.

Dziwię się, że Polska i Polacy w ogóle przetrwali pod ciosami bezdusznej reformy Leszka Balcerowicza. Młodym przypomnę, że owa reforma uczyniła z milionów biedaków i ubogich. Dzięki rabunkowej prywatyzacji garstka różowo (posolidarnościowej) – postkomunistycznej tzw. elity za symboliczną złotówkę uwłaszczyła się i stała posiadaczem zakładów przemysłowych, fabryk, przetwórni itp.

 

Czołg w kopalni Wujek podczas pacyfikacji | Fot. Archiwum Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności

 

Jak do tego doszło

 

Schyłek socjalizmu, lata 1985 – 1989, nie charakteryzował się niczym niezwykłym. Ówczesne dzieci i młodzież żyły pośród kryzysu, kolejnych etapów reformy gospodarczej, strajków „wywołanych przez wywrotowe siły i wrogów socjalistycznej ojczyzny” i pustki w sklepach.

Jan Paweł II
Domena Pobliczna/ autor Rob Croes (ANEFO)

A potem wydarzyła się trzecia pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny. Ale zanim do niej doszło doszło do pewnego spotkania. Pod dachem nieba Watykanu styczniową porą 1987 roku z papieżem Janem Pawłem II spotkał się generał Jaruzelski.

Pod wpływem rozmowy, niewesoła już wówczas kamaryla Wojciecha Jaruzelskiego stwierdziła, że nie uda się uratować „awangardy  rządzącej klasy robotniczej”„przewodniej siły narodu”, czyli PZPR.

Budzące się strajki, których największa fala wylała w 1988 roku, przyśpieszyły decyzję o próbie przygotowania, a później przeprowadzenia operacji w stylu Okrągłego Stołu.

Był jeden haczyk! Jaruzelski i rządząca PZPR nawet nie chcieli słyszeć o rozmowach z Lechem Wałęsą i NSZZ Solidarność!

Wojciech Jaruzelski wierzył, że uda się tak sprytnie podejść Jana Pawła II i polskie duchowieństwo, że to świeccy katolicy wskazani przez episkopat będą współdecydować o zmianach w Polsce.

Wstępem do tego słabo skrojonego scenariusza było powołanie w listopadzie 1986 r. tak zwanej Rady Konsultacyjnej. Ale Jan Paweł II był nieugięty. Mimo wahań części duchowieństwa w tej sprawie, to papież Jan Paweł II wpłynął na to, że polski episkopat i prymas Józef Glemp nie podjęli tej propozycji.  

Jan Paweł II wciąż czuł, że Solidarność i Polacy, choć z przetrąconymi kręgosłupami stanem wojennym, chcą wolności.

Na fali rozmów z Janem Pawłem II i jego wizyty w 1987 roku, odwilży radzieckiej „Pierestrojki”, fali strajków, szczególnie młodzieży i studentów w roku 1988 roku, Jaruzelski został przekonany przez Mieczysława F. Rakowskiego, że z opozycją trzeba będzie jednak rozmawiać.

I tak narodziła się idea Okrągłego Stołu, którego jednym z postanowień końcowych były ustalenia dotyczące pierwszych częściowo wolnych wyborów do parlamentu w powojennej Polsce.

Obie strony ustaliły – nazwijmy to wprost – niedemokratyczny podział mandatów. 35 procent miejsc w sejmie miało przypaść opozycji, reszta zaś przedstawicielom PZPR, dwóch partii satelickich i paru stowarzyszeń i organizacji prorządowych.

 

Kornel Morawiecki, lider Solidarności Walczącej był największym przeciwnikiem porozumienia z komunistami przy Okrągłym Stole.

Pierwsze wybory po obradach Okrągłego Stołu śmiało można nazwać „apoteozą kreślenia”!

Wyborca nie miał lekko. Aby głos był ważny musiał wykreślić na karcie wyborczej nazwiska wszystkich kandydatów z wyjątkiem swojego faworyta (sic!). To jeszcze nie wszystko.

Cytując George’a Orwella z „Folwarku zwierzęcego” byli kandydaci „równi i równiejsi”. Oto bowiem 425 posłów wybierano w 108 okręgach wyborczych. Pozostałych 35 trzeba było wybrać ze specjalnej listy – „listy krajowej”.

W tym gronie znaleźli się najbardziej zaufani ówczesnemu rządowi politycy i działacze. Co ciekawe, aby kandydat z „listy krajowej” stał się posłem musiał otrzymać w skali całego kraju minimum 50 % poparcie.

Mieliśmy więc do czynienia podczas tamtych wyborów z pewnego rodzaju formą plebiscytu.

 

Anna Walentynowicz, Matka Solidarności / fot: Jake / CC 2.0

Wielu działaczy opozycyjnych uznało to za zdradę i sprzeniewierzenie się ideom „Solidarności”. Zdaniem Andrzeja Gwiazdy czy nieżyjącej Anny Walentynowicz solidarnościowe „elity dogadały się” z rządem wbrew nadziejom Polaków.

Tuż po ogłoszeniu dnia wyborów w całej Polsce ruszyła wielka kampania. Od tamtego czasu piosenka zespołu OMD „Enola Gay” na zawsze już kojarzyć mi się będzie z telewizyjną reklamą „4 czerwca – Idź na wybory”.

 

 

Telewizja Polska końca lat 80. była daleka od ideału, ale ze znakomitym Teatrem Telewizji, redakcją dokumentalną i misja edukacyjną, bo któż nie pamięta programu „Sonda”. Ech…

Na czas wyborów TVP zmieniła swój wizerunek i ramówkę. Po raz pierwszy wszystkie komitety wyborcze mogły skorzystać z przysługującego im czasu antenowego. Zapamiętałem szczególnie program wyborczy Komitetu Obywatelskiego, który prowadził znany satyryk i aktor Jacek Fedorowicz. Późniejszy autor satyrycznego „Dziennika Telewizyjnego” pokazywał z wrodzoną sobie flegmą i kabaretowym zacięciem jak skreślać wszystkich kandydatów z wyjątkiem „ludzi Lecha”.

Nikt nie przypuszczał, że Komitet Obywatelski odniesie tak wielki sukces.

Strona rządowa przegrała na całej linii w wyborach do Senatu. „Drużyna Lecha” wprowadziła do izby wyższej parlamentu 99 swoich kandydatów.

Polacy posłuchali liderów Solidarności i całkowicie zbojkotowali kandydatów z tak zwanej „listy krajowej”. W pierwszym rozdaniu wyborczym z tej listy do Sejmu dostali się jedynie Adam Zieliński (z ramienia PZPR) i Mikołaj Kozakiewicz ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (późniejszy marszałek Sejmu I kadencji).

Strona rządowa poniosła porażkę. Mieczysław Rakowski, ówczesny premier, nie dostał się do Sejmu. 4 lipca 1989 podał cały gabinet do dymisji. Oto co powiedział: „Nie wiem, czy dziś to nowa faza ustroju, czy mgnienie historii.”

Na koniec jedna uwaga. 4 czerwca 1989 Polacy przy urnach wyborczych nie wzięli udziału w wolnych wyborach tylko w plebiscycie: „za” lub „przeciw” władzy.

Nie popełnijmy tego samego błędu w najbliższych wyborach patrząc realnie na to, co dzieje się z Polską w ciągu ostatnich lat! Głosujmy na programy, dobre pomysły i ludzi, którzy świeżym spojrzeniem będą reprezentować nas – także rzeszę imigrantów.

Dlatego tym bardziej wierzę, że tegoroczne wybory poruszą serca i umysły! To dla mnie osobiście będą najważniejsze wybory w życiu.

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania program o polskiej duszy:

Paweł Kukiz: Zbigniew Ziobro zachowuje się jak Donald Tusk, nie wywiązując się z postulatów z 2013 roku

Featured Video Play Icon

Jarosław Kaczyński to pierwszy polityk, który wywiązuje się z obietnic, które złożył partii Kukiz’15 – mówi lider partii.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Paweł Kukiz podkreślił także, że dużym interesem Polaków jest zjednoczenie i wspólne działanie na rzecz państwa, a nie „walka plemion”. 

Zobacz także:

Wenezuelczycy, Kolumbijczycy i Peruwiańczycy południowoamerykańskimi liderami w liczbie wniosków o azyl w UE