Dr Jerzy Targalski, prof. Iza Zatorska, Marek Jakubiak, dr Jacek Saryusz-Wolski – Poranek WNET – 27 czerwca 2018 roku

Poranek WNET na www.wnet.fm od 7.07 do 10.00

Goście Poranka WNET:

prof. Zdzisław Krasnodębski – wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego;

dr Jacek Saryusz-Wolski – deputowany do Parlamentu Europejskiego, były wiceprzewodniczący i były szef Komitetu Integracji Europejskiej;

Marek Jakubiak – poseł klubu Kukiz’15;

dr Jerzy Targalski – historyk, analityk zagadnień międzynarodowych;

Irena Lasota – publicystka, Waszyngton;

prof. Iza Zatorska – nauczyciel akademicki, wykładowca Instytutu Romanistyki UW;

Irena Lasota – korespondentka Radia WNET w Waszyngtonie;

Radosław Pyffel – członek Rady Dyrektorów Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych;

Piotr Trudnowski – redaktor naczelny portalu klubjagiellonski.pl;

Marek Budzisz – historyk i manager, autor książki „Koniec rosyjskiej Ameryki”;

Marcin Makowski – dziennikarz m.in. Do Rzeczy.


Prowadzący: Antoni Opaliński

Wydawca: Antoni Opaliński, Konrad Tomaszewski

Realizator: Paweł Chodyna


 

Część pierwsza:

Piotr Trudnowski mówił o jakości debaty politycznej w Polsce. Jego zdaniem bazująca na emocjach dyskusja jest na bardzo niskim poziomie.

Radosław Pyffel o spotkaniu wysokich członków Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) w Indiach. Wydarzenie ma miejsce w tym środkowoazjatyckim państwie, ponieważ ono włożyło wiele pieniędzy w rozbudowę regionalnej infrastruktury. Jednym z gości spotkania AIIB jest Teresa Czerwińska, minister finansów. Pozytywnie została odebrana przez innych gości.

 

Część druga:

Komisja Europejska, licencja: (CC BY 2.0), autor: www.GlynLowe.com

Marcin Makowski o przyjęciu przez Komisję Prawną Parlamentu Europejskiego dyrektywy o podatku od linków i filtrowaniu treści. Największe kontrowersje wzbudza art. 11 i art. 13 o tzw. podatku od linków i obowiązku filtrowania treści. Może to oznaczać, że wiele portalów może przestać istnieć, ponieważ regularnie „łamie” obydwa artykuły. Makowski uważa, iż jest to początek cenzury prewencyjnej. O czym mówią obydwa artykuły? Art. 11 – wprowadza prawo dla wydawców oraz licencjonowanie treści za pomocą „podatku od linków”, czyli płacenia wydawcom za udostępnianie treści. Art. 13 – nakłada na dostawców usług internetowych obowiązek filtrowania treści oraz odpowiedzialność prawną za treści zamieszczane przez ich użytkowników. Chodzi o tworzenie i udostępnianie treści przez internautów na różnych platformach.

 

Część trzecia:

Prof. Iza Zatorska / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Prof. Iza Zatorska skomentowała projekt ustawy reformującej szkolnictwo wyższe wicepremiera Jarosława Gowina. Mówiła, dlaczego w jej mniemaniu reforma ma wiele kiepskich punktów, które należy zmienić. Jej decentralizacja (autonomia jednostek uniwersyteckich), deparametryzacja (ocenianie poszczególnych kierunków przez pryzmat jego praktyczne zastosowanie) i debiurokratyzacja (tego nawet chyba nie należy nikomu tłumaczyć). Ponadto skrytykowała dzisiejsze trendy uczelniane, wedle których światowe rankingi bazują m.in. na promocji anglojęzycznych czasopism, a naukowcy z kręgów humanistycznych są deprecjonowani.

 

Część czwarta:

Marek Jakubiak / Fot. Konrad Tomaszewski / Radio Wnet

Marek Jakubiak krytycznie o dzisiejszym posiedzeniu Sejmu ws. nowelizacji ustawy o IPN, o czym poinformował szef KPRM Michał Dworczyk. Zdaniem poszła Kukiz’15 ustawa jest antypatriotyczna.

Prof. Zdzisław Krasnodębski o konflikcie dotyczącym rzekomego braku praworządności w Polsce między UE a naszym rządem. Przewodniczący PE mówił także o przyjęciu przez Komisję Prawną Parlamentu Europejskiego dyrektywy o podatku od linków i filtrowaniu treści.

 

Część piąta:

Donald Trump / Public Domain / Flickr.com

Marek Budzisz o polityce ekonomicznej Donalda Trumpa. Gość Poranka WNET stwierdził, że należy odmitologizować jego politykę protekcjonizmu. Ponadto historyk stwierdził, że początkowa radość Rosjan ze zwycięstwa Trumpa przemieniła się w gorycz. A mówił to w kontekście planowanego przez prezydenta USA spotkania z Władimirem Putinem, „carem” Rosji. Zatem można suponować, że rozmowy między dwoma mocarzami nie będzie należeć do najłatwiejszych. Marek Budzisz przedstawił również swoją najnowszą książkę pt. „Koniec rosyjskiej Ameryki”. Opis ze strony Empik.com:  „Rosja carska nigdy dobrowolnie nie oddawała fragmentu swego terytorium. Jedyny wyjątek stanowi sprzedaż Alaski w 1867 roku – jedna z najciekawszych transakcji handlowych i politycznych w dziejach. W sto pięćdziesiąt lat po tych intrygujących wydarzeniach Marek Budzisz przedstawia ich wszechstronną analizę. Ukazuje decyzję Rosji jako element jej imperialnej polityki – ważne posunięcie w grze, która miała jej zapewnić korzyści zwłaszcza na Bałkanach i Dalekim Wschodzie. To każe spojrzeć na ten krok z innej perspektywy, niż zwykło się to czynić, gdy punktem odniesienia są przede wszystkim stosunki amerykańsko-sowieckie w XX wieku i obecne gospodarcze znaczenie Alaski”.

 

Część szósta:

Dr Jacek Saryusz-Wolski / Fot. European People’s Party, Wikimedia.com

Irena Lasota o najnowszych wydarzeniach w Stanach Zjednoczonych oraz relacjach na linii Polska-USA

Dr Jacek Saryusz-Wolski o rozgrywkach w Unii Europejskiej w kontekście debaty nad art. 7 Traktatu o UE w sprawie praworządności w Polsce. Komisja Europejska jest na przegranej pozycji, zdaniem eurodeputowanego, z czego zdaje sobie ona z tego sprawę. Tak więc taktyką KE jest bezustanne przedłużenie debaty i podgrzewanie tematu. Deputowany podkreślił, że Komisja jest polityczna i aktywnie wspiera pewne ugrupowania w różnych krajach.

 

Część siódma:

Dr Jerzy Targalski stwierdził w Poranku WNET, że Indie (a nie Japonia) jest głównym rywalem Chin. „Tu się będzie toczyła walka o przywództwo. Walka ta odbędzie się na Oceanie Indyjskim […] Istota sprowadza się do tego, że Indie są przeciwnikiem Jedwabnego Szlaku”. Czy środkowoazjatycki kraj hindusów jest w stanie konkurować z tak wielkim kolosem, jakim jest Państwo Środka? W opinii dr Targalskiego jest to możliwe, ale tylko w momencie, jak Indie przeorientują swój model gospodarczy z centralnie-planowanego na kapitalistyczny.


Posłuchaj całego Poranka WNET!


 

Ponad 200 triumfalnych bram witało wojsko polskie, które wkraczało na Śląsk w 1922 roku po powstaniach i plebiscycie

Wzruszającą chwilą było wręczenie generałowi Szeptyckiemu przez przedstawicieli byłych powstańców powiatu rybnickiego sztandaru powstańczego, który przebył wszystkie trzy powstania.

Tadeusz Loster

Kiedy w XV wieku Polska odzyskała Gdańsk i Pomorze, Jan Długosz w swoich pamiętnikach napisał: „Niemało się cieszę, że wróciły do Polski pruskie ziemie, ale jeszcze więcej bym był się radował i czuł się szczęśliwym, gdybym dożył tej chwili, gdy Śląsk, prastara piastowska dzielnica, powróci na łono ojczyzny. Wtedy błogich doznałbym uczuć, a miałbym milszy w grobie spoczynek”.

Wieczorem o godz. 22.30 dnia 15 czerwca 1922 roku w wielkiej sali gmachu Komisji Międzysojuszniczej w Opolu miała miejsce historyczna chwila – oddanie Państwu Polskiemu części Górnego Śląska. Ziemie, które miały powiększyć obszar Rzeczypospolitej, zostały przyznane Polsce decyzją Rady Ambasadorów dnia 20 października 1921 roku. Był to owoc trzech śląskich powstań oraz plebiscytu.

Już 20 czerwca o godz. 8 rano wojsko polskie pod dowództwem generała broni Stanisława Szeptyckiego przekroczyło granicę i wkroczyło do powiatu katowickiego, obsadzając w ten sposób pierwszą strefę obszaru Śląska przyznaną Polsce. Oddziały wojska polskiego, auta pancerne i kawaleria zostały powitane na moście szopienickim przez tłumy publiczności, władze państwowe i wojewódzkie, duchowieństwo oraz organizacje społeczne, polityczne i kulturalne. Wraz ze sztabem gen. Szeptyckiego granicę przekraczał generał Horoszkiewicz, dowódca 23 dywizji, która przeznaczona była do obsadzenia Górnego Śląska.

Brama powitalna w Królewskiej Hucie, 6.06.1922 r. | Źródło: NAC

Na granicy ustawiono tryumfalną bramę powitalną. Do jej słupów był przywiązany łańcuch żelazny pomalowany na kolor czarno-biały (barwy pruskie). Generał Szeptycki podjechał na koniu w pobliże łańcucha, gdzie powitał go krótką przemową wojewoda Rymer oraz ks. prałat Kapica. Po patriotycznym przemówieniu generała Szeptyckiego i odegraniu pieśni „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”, powstaniec śląski – inwalida młotem rozbił symboliczny łańcuch zagradzający drogę z Polski na Śląsk. Przy dźwiękach hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła” wojsko polskie ruszyło na ziemię śląską i drogą przez Roździeń, Szopienice, Burowiec, Zawodzie udało się do Katowic.

Ludność śląska ustawiona w szpaler od granicy do Katowic entuzjastycznie witała armię polską, obrzucając ją kwiatami. Od granicy do Katowic Ślązacy ustawili około 30 bram powitalnych. W Zawodziu brama powitalna zbudowana była z węgla; górnicy z zapalonymi lampkami witali wojsko polskie tradycyjnym „Szczęść Boże”, a wójt gminy chlebem i solą.

(…) Do trzeciej strefy części obszaru plebiscytowego wojsko polskie wkroczyło dnia 26 czerwca 1922 roku. Na granicy powiatu bytomskiego w Brzezinach zostało powitane przez ludność śląską oraz proboszcza ks. Grunda, wygnańca z niemieckiej części Górnego Śląska. Z Brzezin przez Kamień i Szarlej entuzjastycznie witane wojsko pod dowództwem generała Szeptyckiego, wraz ze szwadronem ułanów przeznaczonych dla Tarnowskich Gór, dotarło do Piekar Śląskich, gdzie przed cudownym obrazem Matki Boskiej piekarskiej modlił się król polski Jan III Sobieski o zwycięstwo nad Turkami. Tutaj przed kościołem ustawiono powitalną bramę tryumfalną. Żołnierzy i ich dowódcę powitał 87-letni były górnik Wawrzyniec Hajda, który w wieku 27 lat oślepł w kopalni wskutek przedwczesnego wybuchu dynamitu. Po wypadku dla Hajdy zaczął się nowy etap życia: stał się działaczem społecznym, zaczął pisać pieśni kościelne i ludowe oraz komponować do nich melodie.

Wzruszony powitaniem przez śląskiego Wernyhorę generał powiedział: „Nie będzie Pan wprawdzie widział wojska polskiego, lecz usłyszy Pan za chwilę tętent ułanów polskich, którzy tędy przejeżdżać będą. Niech choćby to jest nagrodą za Pańską tęsknotę do Polski i za Pańskie cierpienia dla Polski”. Podobno, kiedy koło ślepego Wawrzyńca Hajdy przejeżdżał szwadron kawalerii, ten zapytał: „Czy ci polscy ułani mają skrzydła jak husaria Sobieskiego?”. (…)

Zgromadzona licznie ludność ze sztandarami i muzyką wraz z wojskiem przemaszerowała przez Goczałkowice do Pszczyny, witana owacyjnie przez zgromadzoną ludność. Na drodze przemarszu mieszkańcy ustawili ponad 50 powitalnych bram tryumfalnych.

Generał Szeptycki wraz z posłem Korfantym, oficerami sztabu oraz zaproszonymi gośćmi, dziennikarzami prasy warszawskiej, krakowskiej i śląskiej, udał się samochodami do Pszczyny. Tutaj przybyłych powitała wspaniała brama tryumfalna ustawiona kosztem zarządu dóbr księcia pszczyńskiego.

Przybyłe do Pszczyny wojsko polskie oraz gen. Szeptyckiego powitał chlebem i solą burmistrz miasta Figna. Gen. Szeptycki, dziękując mu po przemówieniu, przyjął od dzieci polskich miasta Pszczyny biało-czerwone bukiety kwiatów. Potem w imieniu ludności niemieckiej przemówił pan Groll. Jego prowokacyjne wystąpienie przerwał generał: „W Polsce tak polski, jak i niemiecki obywatel może być pewny swych praw i bezpieczeństwa mienia i życia”. (…)

Do ostatniej strefy obszaru plebiscytowego powiatu rybnickiego wojsko polskie wkroczyło 4 lipca 1922 roku. Uroczyste jego przyjęcia nastąpiły w Żorach i Wodzisławiu, ale główne uroczystości świętowane były w Rybniku. Generał Szeptycki wraz z towarzyszącym mu gen. Osieńskim, oficerami sztabu i prasą przybył do Rybnika z Katowic. Przy bramie powitalnej w pobliżu nowego kościoła wojsko polskie, generałów, wojewodę Rymera oraz ks. Prałata Kapicę powitał mecenas Różański. 3 Pułk Strzelców Podhalańskich oraz 1 bateria 23 Pułku Artylerii Polowej, przeznaczone dla tego miasta, przybyły koleją do Orzesza, skąd marszem udały się do Rybnika. Po drodze oczekiwały przybyłych szpalery ludności i bramy tryumfalne, których w całym powiecie rybnickim Ślązacy postawili ponad 120. (…)

Ślązacy wybudowali ponad 200 tryumfalnych bram witających wojsko polskie. Żadna z nich nie była podobna do innej, były to indywidualne projekty związane z tradycjami danego regionu Śląska. Jedno, co je łączyło, to umieszczone na nich symbole i godła Polski. Niektóre z bram były olbrzymie i piękne, postawiono je dużym wysiłkiem i kosztem. Bowiem dla narodu śląskiego były one bramami do Polski.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Bramy do Polski” znajduje się na s. 1 i 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Bramy do Polski” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Relacja człowieka i maszyn jest coraz bardziej zaburzona / Krzysztof Skowroński i Paweł Pisarczyk, „Kurier WNET” 48/2018

Człowiek ma się urodzić, zrobić coś dobrego, umrzeć, zostawić po sobie jakiś pomnik, który ktoś będzie pamiętał, mały czy duży, i tyle. I po co sobie wszczepiać chipy? To jest bez sensu.

Krzysztof Skowroński
Paweł Pisarczyk

Na końcu będzie zbawienie

Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Pawłem Pisarczykiem, wizjonerem w dziedzinie nowoczesnych technologii, prezesem zarządu Atende Software, spółki z Grupy Kapitałowej Atende. Po uzyskaniu koncesji przez Radio WNET w niedziele o godz. 12.00 Paweł Pisarczyk będzie prowadził audycje na temat nowoczesnych technologii.

Kiedy byłeś w Krzemowej Dolinie?

Ostatnio w końcu marca. Na Stanford University był dzień promocji polskich przedsiębiorców, taki Polish Day. Mówiliśmy o tym, co robimy, jak możemy być innowacyjni, spotkaliśmy się z bardzo znanymi przedsiębiorcami.

Po tamtej stronie był na przykład Janusz Bryzek, który wymyślił czujniki stosowane dzisiaj w większości telefonów komórkowych. To jest Polak, który wyjechał w latach 80., stworzył tam firmę, która robiła sensory, i te jego sensory są teraz stosowane chociażby w każdym iPhonie, jego żyroskop.

Kto Cię słuchał?

Słuchali mnie przedsiębiorcy amerykańscy, np. Tad Taube, który zbudował Stanford, przedstawiciele dużych venture capital, byli przedstawiciele władz San Francisco, chyba wiceburmistrz. Rozmawialiśmy o tym, co my jako kraj możemy znaczyć w przyszłości w technologii.

Co możemy znaczyć?

Ja powiedziałem, że możemy dużo, bo potrafimy robić wszystko. Potrafimy robić procesory, systemy operacyjne, technologie, programowanie… Tylko nasz największy problem jest taki, że nie potrafimy tego komercjalizować. Jesteśmy świetnymi wynalazcami, natomiast nie jesteśmy innowatorami. My nie wiemy, jak stawać się globalnymi. Mamy za mało kapitału i niestety nie potrafimy ze sobą jako Polacy współpracować, bo my sobie często nie pomagamy.

O tym, że chcemy mieć globalne firmy, dużo mówi premier Morawiecki. Czy to się jakoś przekłada na te polskie pomysły?

Teraz dużo się mówi i to dobrze, ale na razie się to jeszcze nijak nie przekłada na fakty. Bo jak się w Stanach robi innowacje globalne, mogę opowiedzieć na przykład na podstawie procesora, który ostatnio powstał. Wiemy, że tam komputery powstały w Krzemowej Dolinie, że uniwersytetem, który wymyślał rzeczy związane z informatyką, był Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, notabene chyba stanowy, a teraz Krzemowa Dolina wróciła do takiego wymyślania jak dawniej. Świat jest zdominowany przez urządzenia mobilne. Każdy używa telefonów komórkowych, tabletów, urządzeń przenośnych i właściwie wszystkie te urządzenia bazują na jednym procesorze, który wymyślili Brytyjczycy; nazywa się ARM. Ten procesor ma swoje ograniczenia, bo przede wszystkim płaci się za niego licencję, a drugie – że zaczął się przesadnie komplikować. Więc w Berkeley ogłoszono, że przez trzy miesiące muszą wymyślić nowy procesor, który będzie łączył wszystko, co dotąd zostało wymyślone w procesorach. I paru gości do tego siadło i zrobiło to.

Potem pojeździli po Krzemowej Dolinie i wszystkie największe firmy powiedziały: to jest dobry pomysł, będziemy was wspierali. Ten procesor, który jest całkowicie nowy i jakby za darmo, my chcemy wspierać. Po czym firma, która produkuje dyski Western Digital oświadczyła: jak zrobicie ten procesor już w krzemie, my będziemy go kupowali.

I na tym polega robienie innowacji: firmy o globalnym zasięgu wprowadzają innowacje z uczelni, nie traktując ich jako szalonych wynalazców. U nas, jak ja zrobiłem system operacyjny, najpierw musiałem przekonywać wszystkich, że nie jestem wariatem, że nie mierzę się z niemożliwym, a potem musiałem przekonywać wszystkich polskich przedsiębiorców, że może być lepszy od tego, co oni sobie kupią na Zachodzie. Bo my mamy takie polskie podejście, że to, co jest z zewnątrz, jest lepsze niż to, co jest wewnątrz i boimy się w ogóle podejmować ryzyko jako Polacy.

Ale historia Twojego wynalazku ma happy end…

Z polskich firm mój system zamówił Apator Metrix, który robi gazomierze, bo ma niezwykle odważnego i fantastycznego prezesa. Zamówili Rosjanie, Kazachowie, Włosi. Teraz rozmawiamy poważnie na Zachodzie, więc historia zaczyna mieć happy end.

Ale w Polsce wciąż jesteśmy względem siebie podejrzliwi i wszystko się odkłada na święty nigdy. Pomogła nam Energa Operator, która powiedziała, że jako przedsiębiorstwo publiczne będzie zamawiała urządzenia z tym systemem operacyjnym i sama je sobie wyprodukuje, skoro producenci nie chcą.

Coś zadziałało, tylko nie ten mechanizm, jaki powinien.

Podstawowy. Zadziałał mechanizm taki, że Energa, wielka spółka państwowa stała się stymulatorem innowacji jeszcze parę lat temu. I jeżeli premier Morawiecki miałby ośmielać spółki Skarbu Państwa do takiego działania, to ja podpisuję się pod tym całym sobą. Zawsze starałem się mówić to premierowi podczas pracy w Zespole Transformacji Przemysłowej. Wielkie spółki powinny być stymulatorem innowacji w Polsce, bo nie mamy wielkich korporacji globalnych. I Energa rzeczywiście jest przykładem spółki, dzięki której, jeżeli Phoenix osiągnie sukces, to ja zawsze powiem, że jest matką chrzestną tego sukcesu.

Ale czy my mamy szanse na globalną firmę? Jakie warunki powinna spełniać taka firma?

Mamy, mamy. A potrzebny jest przede wszystkim kapitał. Powinni go zapewnić przedsiębiorcy, którzy już wcześniej osiągnęli sukces. Może fundusze państwowe, które do tego są? W każdym razie sukces powinien budować sukces. I to jest chyba recepta na przedsiębiorczość.

Ale największy problem mam z tym, że jeżeli komuś tłumaczę, że to, co zrobiłem, to jest innowacja z Polski, on mi nie wierzy. Musimy zmienić postrzeganie nas jako kraju wyłącznie rolniczego.

Czy nie tak postrzegają nas w Krzemowej Dolinie, gdzie innowacyjni Polacy przyjechali, żeby spotkać się z największymi?

W Krzemowej Dolinie wiedzą, że Polacy są świetnymi inżynierami, ale wiedzą też, że polskie firmy nie mają umiejętności wychodzenia na rynek globalny, przez co otacza nas pewne odium. Ja próbuję je zdjąć. Na przykład jest szansa, że informacja o Phoenixie zostanie opublikowana w największym czasopiśmie światowym, może coś się zacznie dziać, ale problem pozostaje.

Jeden problem, że my ze sobą nie potrafimy współpracować, żeby uwiarygodnić innowacje, a dwa – dlaczego tym Phoenixem jako systemem operacyjnym w ogóle zaczęto się zajmować? Dlatego, że powiedziałem: jest wdrożony w Enerdze, proszę bardzo: działa. Działa lepiej od tych systemów, które były wdrożone wcześniej.

Inna rzecz, że globalni gracze nie chcą wpuszczać nowych podmiotów na rynek.

Tak, nikt nam nic nie da za darmo. Trzeba sobie pozycję wypracować i wyszarpać. W Ameryce jak chcesz, żeby cię szanowano, to musisz sobie pozycję wywalczyć. I my musimy walczyć o swoją pozycję na świecie, pokazywać, że robimy dobre rzeczy, że te rzeczy u nas działają, że rozwijają nam gospodarkę. Tego bym chciał. Bo jeżeliby Energa nie powiedziała: biorę, robię czterdzieści tysięcy liczników na tym systemie – to ja bym został fantastą z Polski, któremu nie udałoby się nikogo przekonać.

Tyle mówi się o korzyściach płynących z Internetu, że nam ułatwia życie, że lodówka komunikuje się z kuchenką, a kuchenka z zakładem energetycznym itd. To wszystko pięknie działa, ale może nam zabrać wolność.

Może nam zabrać wolność, co więcej, może być momentami niebezpieczne. Te urządzenia są sterowane czymś, co jest w chmurze i co nazywa się teraz sztuczną inteligencją. Czyli program komputerowy, o którym właściwie nie wiemy, jak działa, jak się zachowuje i dlaczego generuje takie wyniki…

Czyli są tajemnicą nawet dla informatyków.

Tak, bo to jest nieliniowy układ statystyczny: pokazujemy mu jakieś obrazy i dane, a potem on sam sobie wszystko ustawia i zapamiętuje; jakby sam się programuje, a my tylko definiujemy sieć powiązań między neuronami. Natomiast dlaczego to daje takie wyniki, a nie inne, mało kto wie.

Czy ta chmura samodzielnie myśli, choć nie ma samoświadomości? I może wydobyć z siebie coś, co dla nikogo nie jest przewidywalne?

Tak, może tak zrobić. Przykładowo rozpoznawanie obrazu polega na tym, że się pokazuje temu programowi, tej sieci neuronowej, wzorce; dajmy na to – obraz białego czy czarnego mężczyzny i mówi się: to jest biały mężczyzna, to jest czarny mężczyzna. Pokazuje się tej chmurze tych obrazów kilkaset tysięcy i potem ona dzięki temu z pewnym prawdopodobieństwem mówi na końcu: to jest to, a to jest to. I to jest jakby taka najbardziej bazowa sieć neuronowa. Natomiast ostatnio poprzez takie mechanizmy uczące firma Bitmind stworzyła algorytm czy system do gry w go. Gra w go jest niesłychanie skomplikowana. I nagle ta sieć, która nie wiadomo jak i dlaczego zaczęła się programować i ustawiać, wygrała w go z arcymistrzem tej gry. I to już zaczęło budzić przerażenie.

Dalej: teraz konstruuje się takie sieci neuronowe, które grają w gry tak, jak i my graliśmy parę lat temu, uczą się tych światów i osiągają mistrzostwo. Dochodzimy do takiego momentu, kiedy te programy – trudno powiedzieć, czy one zyskują samoświadomość, ale coś zyskują – stają się w jakimś stopniu niebezpieczne. Bo przecież to jest trochę przerażające, prawda? Że program zaczyna grać w grę i kombinować w tym świecie, uczyć się go, a więc zaczyna się zachowywać trochę jak człowiek.

Człowiek zaczyna mniej więcej tak samo: rodzi się, uczy się świata, przewraca się, kaleczy, potem spotyka się z innymi ludźmi, wymienia informacje i zaczyna być samoświadomy, autonomiczny. A teraz tak samo zachowują się te programy do gier –bo od nich zaczęto. I kiedy one już w grach zyskują mistrzostwo, a my wypuścimy je w taką grę, jaką jest rzeczywisty świat, która ma tylko więcej elementów, nagle się okaże, że one zaczną tutaj się poruszać w sposób lepszy od nas. A jeżeli będą jeszcze miały swoje sensory i swoich agentów w naszym życiu…

Czym są te sensory i agenci?

Chociażby te lodówki, zegarki…

I ta chmura nagle stwierdzi, że najbardziej nieoszczędny w tym systemie jest człowiek, w związku z czym trzeba go wyeliminować.

To są takie prognozy Matrixa, ale może tak być. Moim zdaniem one są całkiem prawdopodobne, że możemy być hodowani przez maszyny.

Relacja między człowiekiem a maszyną jest coraz bardziej zaburzona.

Dwa dni temu czytałem, że w Szanghaju powstał bank, w którym nie pracują ludzie, tylko roboty i obsługują człowieka roboty, chodząc z nim, mówiąc, co ma zrobić, pokazując mu jakieś tam formularze. To już jest trochę przerażające. Dla mnie to już jest rzeczywiście science fiction.

Dochodzimy do takiej granicy, że następuje interakcja z robotem humanoidalnym, to już się dzieje…

A Ty w tym uczestniczysz i to Cię pewnie ekscytuje.

Tak, ekscytuje. Chciałbym mieć własnego robota, ileś robotów, które pozwolą, że ja będę tylko myślał i tylko czytał książki… Jest to ciekawa perspektywa, ale może się okazać, że te roboty powiedzą: dobra, stary, my już ciebie mamy dość.

Jest jeszcze aspekt kontroli człowieka przez maszynę…

Przecież teraz wielu ludzi nie potrafi jeździć samochodem bez ABS-u czy bez automatycznej skrzyni biegów. Za chwilę ludzie w ogóle nie będą potrafili jeździć samochodami. Każdemu z nas się wydaje, że jest wyjątkowy, bo potrafi jeździć samochodem, jeździć na nartach, programować, używać komputera itd., ale szczerze mówiąc, to on tego nie potrafi, bo wszystko za niego robią maszyny. To jest tylko złudzenie wyjątkowości…

Myślę też o takiej zwykłej kontroli tego, co się mówi, co się myśli… Dokąd się chodzi i co człowiek robi z czasem wolnym. To już jest technologicznie możliwe? Jeszcze możemy się łudzić, że żyjemy w świecie demokratycznym, ale jak ktoś zechce, może ten świat zmienić. Czy już jest możliwe stworzenie systemu idealnej kontroli nad człowiekiem?

Szczerze mówiąc, jestem przerażony Facebookiem. Bo Facebook polega na tym, że ludzie dobrowolnie oddają informacje o sobie. Te informacje są wykorzystywane do tego, żeby zrozumieć, jak nimi manipulować w taki sposób, żeby im się wydawało, że nie są manipulowani. Ja jestem zwolennikiem historiozofii i teorii, że kiedyś była arystokracja, która była wyjątkowa, a potem masom się zaczęło wydawać, że są arystokracją. Teraz to złudzenie mas jest spotęgowane przez to, że mają do dyspozycji różne rozwiązania technologiczne.

W dzisiejszym świecie wszystko się dzieje bez wysiłku, ale coś jest za coś. Bo to, że taki Facebook czy cokolwiek jest za darmo, jest nieprawdą. To oznacza, że dajemy informacje o sobie, które pozwalają komuś czerpać z tego profity i sprawować kontrolę. Dawniej król kontrolował ludzi przez wojsko, teraz najsilniejszy jest ten, kto ma największą społeczność wokół siebie. A technologia będzie jeszcze lepiej pozwalała hodować te społeczności.

Co było w komunizmie straszne? Że wszyscy mieli być tacy sami. Była policja, urawniłowka. Na Facebooku każdy jest niby inny, niby się pielęgnuje jego indywidualność, ale de facto wszyscy są zrównani, tylko mamy komputery, które pozwalają kontrolować nasz stopień indywidualizacji.

Pytanie, czy oddajemy kontrolę komuś, czy czemuś?

Na razie oddajemy komuś, ale potem oddamy czemuś. Na razie ludzie hodują ludzi w tych wszystkich społecznościach, natomiast jak ci ludzie będą używali maszyn, to może się okazać, że się oddamy w ręce maszyn i potem już ten Facebook przejmie kontrolę nad swoim twórcą. I mamy Skynet.

Są jeszcze rozmaite chipy wszczepione w człowieka, w których mamy nie tylko podstawowe informacje o nas, ale też konto bankowe, telefon – wszystko.

I tu dochodzimy do wolności wyboru. To, co jest najpiękniejsze w człowieku – teraz pojadę ewangelią – to jest wolny wybór: człowiek może wybierać swoją drogę. Może też wybierać technologię, której używa, a której nie, decydować, jaki stopień swojej prywatności oddaje. Ale żeby wolna wola dobrze działała, musi być świadomość, wiedza, wysiłek. Jeżeli nie ma wysiłku ze strony człowieka, wolna wola się kończy. Problem polega na tym, że ludzie w imię niewysilania się będą coraz bardziej pozwalali się kontrolować i nie będą w stanie rozróżniać już, co jest właściwie, a co jest nie.

To jest problem także natury etycznej – na przykład wstrzykiwanie implantów. Z jednej strony jeśli się wie, jakiego wysiłku wymaga kontrolowanie przy silnej cukrzycy poziomu glukozy we krwi i wstrzykiwanie insuliny, że można zasnąć i się nie obudzić, to jeśli wyręcza go urządzenie, wydaje się to fantastyczne. Ale jeżeli te urządzenia będą podłączone do Internetu i maszyny się zbuntują… Poza tym w tych urządzeniach, które są już konstruowane, bardzo prawdopodobne są błędy, bo na przykład oprogramowanie zwariuje.

O tym trzeba głośno mówić. Raz – jest ryzyko, że maszyny będą nas kontrolowały; dwa: że wejdzie haker, który, każdemu cukrzykowi da na przykład dawkę insuliny taką, że zaśnie; a trzy, że po prostu będą błędy, które na skutek, nie wiem, promieniowania elektromagnetycznego się aktywują i po prostu podłączona do człowieka maszyna zwariuje. I oczywiście z jednej strony postęp jest fascynujący, ale z drugiej strony nie można go traktować bezkrytycznie. I to jest główny problem dzisiejszego świata, że wszyscy wszystko biorą bezkrytycznie.

To jest kuszenie łatwością życia. Wejdź w Internet., a będziesz miał łatwe życie.

I będziesz wyjątkowy! To jest niesamowite. Przecież Facebook polega na tym, że każdy chce zrobić wrażenie. Facebook jest sposobem pokazywania siebie, zaspokajania pychy.

Próżność, pycha, wyjątkowość i łatwość życia. No dobrze, ale to Ty wymyślasz te ułatwiacze życia. To może wymyślisz lekarstwo na te ułatwiacze?

Lekarstwo na to jest bardzo proste, ale bardzo trudne: edukacja. Trzeba po prostu mówić o zagrożeniach. Tłumaczyć, pokazywać, że technologia jest piękna, ale nie dawać prostych rozwiązań. To jest najtrudniejsze. Czasami wykładam dla studentów. Teraz student wszystko bierze, chłonie; dla niego nie jest już dostępna rozkosz dziwienia się. I tylko żąda, żąda.

Podobno mamy fantastycznych informatyków. Wygrywamy konkursy. Czy polska szkoła informatyczna, która powstała na początku lat 90., gaśnie, czy jest w rozkwicie? Czy rośnie następne pokolenie?

Wśród wielkiej populacji ludzi, którzy teraz próbują się zajmować informatyką, jest możliwe znalezienie paru niezwykle uzdolnionych. Ale wydaje mi się, że coraz mniej informatyków w tych nowych pokoleniach jest wyjątkowych. Patrzę po swoich pracownikach. Ci, którzy są w stanie coś wykreować, pasjonowali się informatyką w latach osiemdziesiątych.

Młode pokolenie ma problem w ogóle ze skupieniem uwagi. Jest tak rozproszone… i jeszcze im się opowiada bzdury o tzw. work-life balansie: ty się nie powinieneś za bardzo skupiać na czymkolwiek, bo zaburzysz swój work-life balance. Ja tego po prostu nienawidzę. Poeta pisze, kiedy ma natchnienie; inżynier tworzy, kiedy czuje potrzebę. Jaki work-life balance? Przestać myśleć? To jest bardzo prosty przekaz: nie angażuj się, nie skupiaj się, nie wnikaj, tylko chłoń. Świat hoduje idealnych konsumentów. Niszczy to, co było najważniejsze, czyli indywidualizm. Próbujemy wszystko zrównać. A wygrywaliśmy tym, że właśnie byli ludzie zbuntowani: Kolumb, który chciał odkryć Amerykę, że była Maria Skłodowska-Curie, która z narażeniem życia coś badała, a teraz się mówi: nie, po co, to nie ma sensu. Work-life balance: musicie biegać, musicie chodzić…

Ale to nigdy nie dotyczy wszystkich. Tak myślę o wojnie między Facebookiem a światem demokracji i polityką, czyli między nowoczesną technologią a demokracją. Czy coś zostało zaburzone w relacji demokratycznej przez nowoczesne technologie?

Tak, mam na myśli socjotechniki dopracowane do perfekcji i stosowane w ten sposób, że się wydaje, jakby ich nie było. Dawniej propaganda grzmiała w sposób łatwy do rozpoznania, a teraz mamy subtelną manipulację. Rozpracowuje się człowieka, jego upodobania, słabości. Robią to komputery, bo żaden człowiek by nie potrafił nawiązać interakcji równocześnie z milionem ludzi. A taki Facebook pozwala nam rozmawiać równocześnie z milionem.

Wróćmy na chwilę do tego kuszenia. Człowiek jest kuszony łatwością, wchodzi w świat Internetu, oddaje swoje bezpieczeństwo kolejnym komputerowym aplikacjom. Czy w którymś momencie ktoś – taki faraon – nie powie nagle: przepraszam, ale ja tu rządzę?

Cała sztuka tych wszystkich społeczności polega na tym, że ten faraon jest ukryty. On zawsze działa z tylnego siedzenia. Ale jeżeli sobie wstrzelimy chipy na własne życzenie…

I dopiero chipy są do tego potrzebne?

Coś, co będzie mogło wywierać bezpośredni przymus.

Że jak będę szedł Jerozolimskimi, a nie Marszałkowską, to mnie zaboli.

Zaboli albo ktoś, kto będzie miał np. podłączony automat dozujący insulinę, nie dostanie dawki. Mogą być takie scenariusze, ale chyba wcześniej maszyny jednak tego faraona załatwią.

I to jest jakby z jednej strony coś fajnego, że ta maszyna nie pozwoli takiemu faraonowi być faraonem w starym stylu…

I tu dochodzimy do esencji, do grzechu pierworodnego. Człowiek zawsze chce być jak Bóg. Na tym polega jego grzech pierworodny, że chce rządzić, chce mieć, być władcą świata. To jest chyba ten właśnie grzech ludzkości, że jest chora na władzę. Każdy z nas chce być wyjątkowy. To jest pycha. A maszyna ma to samo. Też będzie chciała rządzić i człowiek jej nie będzie potrzebny.

A jak, Twoim zdaniem, ten świat będzie wyglądał – już nie mówię za pięćset, tylko za dziesięć lat?

Samochody autonomiczne, roboty w garażach, jeszcze większa konsumpcja.

A gdybyś miał okazję wygłosić apel do premiera Morawieckiego?

Powiedziałbym, że powinniśmy więcej działać, jeżeli chodzi o rozwój technologii w Polsce, że potrzebne jest działanie. I druga sprawa, chyba ważniejsza: potrzebna jest edukacja. Dążmy do tego, żebyśmy my jako Polska mieli mądrych ludzi i mądre nowe pokolenia, bo chyba tylko to nam pomoże. Czyli musimy dobrze edukować, dobrze pracować u podstaw, a wtedy nasz kraj będzie się rzeczywiście rozwijał. Bo jeżeli ludzie przestaną myśleć, nic z tego nie wyjdzie.

Czyli nie edukować, tylko uczyć myśleć, to jest co innego.

Uczyć myśleć.

Nie zapamiętywać, tylko myśleć. Otwierać wyobraźnię i przestrzeń myślącą. Czyli przeprowadzić reformę systemu edukacji od podstaw.

Edukacji wyższej przede wszystkim. Z uczelni odchodzą ludzie, którzy coś zrobili, a młodzi idą do biznesu. Bo uczelnia nie daje im żadnych profitów poza tym, że mają trochę spokoju. I musimy coś zrobić, żeby uczelnie nie były masowe. Uczelnie stały się masowe. Uczelnia ma kształcić elitę, a nie masę, a teraz mamy masowość kształcenia.

Skoro jesteś wybitnym informatykiem, masz wyobraźnię, wiesz, co należy zrobić, to może powinieneś się zająć polityką?

Jeżeli udałoby mi się zrobić tę wielką rzecz, którą sobie wymarzyłem, że Phoenix wpisze się do panteonu informatyki światowej, to postanowiłem, że wtedy zajmę się edukacją. I będę też miał legitymację do tego, żeby zająć się polityką, bo coś mi się udało osiągnąć. Wtedy może stworzę ruch ludzi, którzy chcą coś zrobić i mają ku temu podstawy, bo już czymś się zapisali w życiu.

W modelu amerykańskim podoba mi się to, że w Ameryce senatorami, politykami zostają ludzie, którzy coś w życiu osiągnęli. Prezydent Trump przecież stworzył olbrzymi biznes. Udowodnił, że potrafi rządzić, a nie, że mu się wydaje, że potrafi.

A za dziesięć lat ja nie będę już chyba tej technologii tak rozumiał jak teraz, bo teraz jest mój czas.

Tak szybko ta technologia ucieka?

Technologia nie ucieka, bo to jest matematyka. Matematyka jest taka sama. Informatyka, ta sztuczna inteligencja powstała w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. Teraz mamy tylko możliwość jej implementacji dzięki szybkim procesorom. W informatyce nic się specjalnie nie zmieniło od czterdziestu lat; problem polega na tym, że człowiek z wiekiem przestaje być tak bystry, inteligentny jak wcześniej. Po prostu sieć neuronowa starzeje się. Jest już przeuczona…

A nie da rady tego technologicznie poprawić, wszczepić sobie coś do mózgu?

Nie chciałbym tego robić. Narkotyki też może są fajne dla wielu ludzi, bo można być wydajnym, ale to ma bardzo słabe konsekwencje. Bo potem człowiek już jest od tego zależny i przestaje być wolny. I tak samo z chipem. Jeżeli będę sobie wkładał chipy, to się uzależnię. Po prostu życie zostało tak skonstruowane, że człowiek ma się urodzić, zrobić coś dobrego, umrzeć, zostawić po sobie jakiś pomnik, który ktoś będzie pamiętał, mały czy duży, i tyle. I po co sobie wszczepiać chipy? To jest bez sensu.

Jesteś wierzący?

Jestem. Byłem w życiu parę razy w takich sytuacjach, w których doświadczyłem działania Boga. Kiedyś wpadłem pod samochód, przeżyłem trochę przez przypadek. Kiedyś walnął koło mnie piorun… nieważne, po prostu uważam, że Bóg to jest miłosierdzie. Czyli to, że trzeba się dzielić z innymi, myśleć o innych, pomagać – to jest istota chrześcijaństwa. A nie klepać jakieś formuły. I pokora. Tego trochę brakuje teraz też w Kościele katolickim. Widzę, że Franciszek wprowadza jakieś zmiany. W każdym razie w takim głębokim sensie, wydaje mi się, że jestem wierzący. Nie wiem, może wielu rzeczy nie rozumiem, ale tak, tak.

Mam kolegę, który był Strefie Gazy, walczył w Armii Izraelskiej. Był w niewoli i powiedział mi: wiesz co, ja widziałem zło w czystej postaci i nauczyłem się nikogo nie oceniać i nie mówić, czy ktoś jest dobry, czy zły. Jak się dotknęło zła w czystej postaci, to człowiek w ogóle inaczej myśli. Przestaje być przede wszystkim moralizatorem. Jeżeli rzeczywiście jest człowiekiem wierzącym, stara się dawać z siebie, co najlepsze. Bo co możemy zrobić innego? Nic właściwie.

Wracając do technologii… cudownie, że jest technologia. Ma aspekty dobre, ma złe, tak jak życie. Sztuka może być używana w celu dobrym i złym. Człowiek też. Ja wierzę, że większość ludzi jest w głębi duszy dobra, tylko że gdzieś tak sobie dryfują…

A co musi być spełnione, żeby Phoenix trafił do tego panteonu?

Musi być używany w wielu urządzeniach i muszą o nim wiedzieć i używać go ludzie na całym świecie. Teraz on jest ogólnodostępny, open source; ludzie mogą go sobie ściągnąć. A ja kolęduję po całym świecie i mówię: używajcie go, on jest bardzo dobry, pokazuję, tłumaczę. Bo w świecie współczesnym rację ma ten, kto głośniej krzyczy, kto ma większy dostęp do ludzi, którymi może manipulować, i na tym polega problem.

Czy miałeś możliwość rozmawiania z najtęższymi głowami i umysłami w Krzemowej Dolinie?

Tak, rozmawiałem z inwestorami, ze znaczącymi ludźmi, którzy już osiągnęli bardzo dużo w tym biznesie.

Nie forsą, tylko głową.

Tak, głową. Stali się potem bogaci. Oni mi powiedzieli: Paweł, on musi być open source, a ty musisz o tym mówić, musisz jeździć po świecie, tłumaczyć, pokazywać. To jest jedyna droga i wtedy się wydarzy, bo równolegle do ciebie krzyczą najwięksi, najwięksi opłacają innych, żeby powtarzali, mówili, opłacają dziennikarzy… I tu wracamy do Facebooka.

Czyli nie wystarczy opłacić na Facebooku informacji „Phoenix jest najlepszy”?

To by pomogło, ale to by była droga kampania; parę milionów dolarów. Na razie wolę jeszcze spróbować metodami tradycyjnymi.

Przy okazji można kogoś poznać, z kimś porozmawiać.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Pawłem Pisarczykiem pt. „A na końcu będzie zbawienie” znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl oraz na s. 3 i 4 dodatku specjalnego z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Pawłem Pisarczykiem pt. „A na końcu będzie zbawienie” na s. 3 dodatku specjalnego do czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Wspólne działanie buduje wspólnotę. A niszczy ją – najbardziej centralny budżet / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Wiem, jak powstawał powiat krakowski. Jeszcze nie było lokali, nie było zadań do realizowania, byli za to opozycjoniści, gotowi za swoje faktyczne lub wydumane zasługi w walce z komuną objąć posady.

Czy jest Pani/Pan za zagwarantowaniem w Konstytucji RP podziału jednostek samorządu terytorialnego na gminy, powiaty i województwa? To jedno z najgorszych pytań prezydenta Dudy, jeśli nie najgorsze. Większość z nas nawet nie pomyśli przy nim i klepnie „tak”, jeśli referendum się odbędzie. Tymczasem konstytucyjne zaklajstrowanie fatalnego podziału administracyjnego Polski uniemożliwia de facto naprawę państwa. Umacnia siłę biurokracji partyjnej w państwie ze szkodą dla nas, obywateli. Powiaty właśnie po to zostały stworzone, żeby poupychać na państwowej (to nie błąd autora) posadzie swoich partyjnych przydupasów. Kolesiów, którzy są za mierni do władz państwowych, a z czegoś przecież muszą żyć. A z czego mają żyć, skoro niczego nie potrafią?

To właśnie podczas zeszłorocznej letniej podróży z Radiem WNET mogłem dogłębnie zrozumieć patologię tego fikcyjnego szczebla administracyjnego, rzekomo samorządowego. Po mocno zakrapianej bałkańską śliwowicą kolacji niedaleko Nowogrodźca przyznała to nawet radna powiatowa. A wręcz za anomalię dermatologiczną na pewnej części ciała uznawali go wójtowie, burmistrzowie i radni gminni, z którymi przyszło mi rozmawiać. Za anomalię, która przeszkadza im w gospodarowaniu gminą i tylko generuje niepotrzebne koszty.

Wiem, jak powstawał powiat krakowski. Jeszcze nie było lokali, nie było zadań do realizowania, byli za to opozycjoniści, gotowi za swoje faktyczne lub wydumane zasługi w walce z komuną objąć posady. I te swoje nowe stanowiska, nikomu niepotrzebne stanowiska, uznawali za w pełni należne. Takie mieliśmy skażone komunizmem myślenie w formalnej opozycji wobec komunizmu. Im więcej my, zasłużeni, obejmiemy stanowisk publicznych, tym większe nasze zwycięstwo w walce z komunizmem. Od początku było to dla mnie myślenie szalone, swoisty chichot bolszewii. Czego mi życzył z przekąsem młody działacz Konfederacji Polski Niepodległej, widząc mnie handlującego na ulicy? Tego, żebym się dorobił „szczęk”. Starsi, którzy pamiętają początki wolnego rynku w Polsce, wiedzą, o czym mówię. Młodsi… zapytajcie rodziców.

Powiaty niszczą oddolne samoorganizowanie się wspólnoty poprzez samo swoje istnienie. To dlatego w moim projekcie konstytucji nie ma powiatów. Co więcej, nie ma powiatów nawet w obecnej, śmieciowej konstytucji z roku 1997. Po co zatem teraz, w roku 2018, to pytanie? Chyba tylko po to, żeby nie można było zreformować państwa.

Nie ma PGR-ów, nie ma POM-ów, nie ma socjalistycznych zakładów pracy (nazwa od ZK, czyli zakładów karnych), nie ma POP (podstawowa organizacja partyjna PZPR) w każdym z nich. To wszystko zmiotła niewidzialna ręka rynku. Ale ta niewidzialna ręka zadziałała wybitnie selektywnie, bo pozostawiła nienaruszony gmach komunistycznego państwa. Struktury władzy w najmniejszej mierze nie zostały dotknięte rewolucją roku 1989. To wręcz niesamowite. To tak, jakby do nowoczesnego w swoim designie samochodu zastosować dwusuw z trabanta albo syrenki.

W moim projekcie nie ma nie tylko powiatów. Nie ma też niezliczonej bandy nikomu niepotrzebnych radnych gminnych. Jeśli Nowy Jork ma 12 (słownie: dwunastu) radnych, a Chicago 9, to po co w najmniejszej polskiej gminie ma być ich 15? Tylko niszczą wspólnotę i prawdziwą samorządność polskiego społeczeństwa. I sprowadzają zarazę biurokracji do gmin.

Ale najbardziej wspólnotę oddolną, tę najmniejszą i narodową, niszczy obowiązujący kształt budżetu państwa. Ten bolszewicki budżet, zaprowadzony dla pozbawienia Polaków ich pieniędzy poprzez odebranie ich po roku 1945 i dystrybuowanie nimi z Centrali, czyni z nas wszystkich niewolników. Bo odebranie człowiekowi jego pieniędzy to pozbawienie go wolności decydowania o sobie i najbliższej wspólnocie. To dlatego mamy obecnie do czynienia z patologią w gminach wiejskich i miejskich, zadłużanych ponad wszelką miarę. W obecnej gminie mojego zamieszkania władze gminy przeznaczyły 800 tysięcy złotych na postawienie pomnika byłemu dziedzicowi. Może im było trochę wstyd, bo gmina nie miała żadnego pomnika, tylko cmentarze. Co na to mieszkańcy? To z unijnych – usłyszałem w odpowiedzi.

Czy myślicie, że ktokolwiek z mieszkańców gminy pozwoliłby na takie marnotrawstwo, gdyby miał świadomość, że także jego pieniądze finansują megalomanię wójta? Nie wierzcie politykom. Politykom wykreowanym przez komunistyczny system po to, żeby nas dalej niewolić. Wykorzystywać, oszukiwać, okradać, sprzedawać za 30 srebrników każdemu, kto potrząśnie mieszkiem. Jeżeli chcemy naprawić państwo, nakłonić dzieci do powrotu z emigracji za chlebem i zacząć zarabiać tak, by godnie żyć, musimy odzyskać władzę nad własnymi pieniędzmi. I musimy odzyskać gminę. Tylko w ten sposób – gospodarując swoimi pieniędzmi we własnej gminie – odzyskamy wolność i dostatek.

Jan A. Kowalski

W Poznaniu z wielkopolskiej gospodarności i racjonalności nie pozostało nic. Za to słychać zbliżający się sąd…

Niedawno drogę z Rataj na Wildę udało mi się pokonać w 50 minut. Zawsze można wypożyczyć miejski rower. Co jednak, jeśli jest się kobietą tuż przed porodem lub chorym, np. ze złamaną ręką czy nogą?

Małgorzata Szewczyk

Cała południowa część, wraz z mniejszymi miejscowościami, miasta chlubiącego się od lat „gospodarnością, pragmatyzmem, punktualnością i oszczędnością” – po prostu stoi. Nieprzerwany sznur samochodów codziennie formuje kilometrowe korki od ronda Stare Żegrze aż do końca ul. Hetmańskiej, ruch na osiedlowych uliczkach, bo w stolicy Wielkopolski trudno szukać arterii, przypomina ruch na Marszałkowskiej. Czy naprawdę trzeba było rozpoczynać tę najważniejszą w tym roku dla stolicy Wielkopolski inwestycję w najgorętszym okresie egzaminów gimnazjalnych, matur i sesji? Dlaczego nie można było rozpocząć robót w wakacje, kiedy już uczniowie i studenci wyjadą z miasta? Gdzie troska o tak modną dziś ekologię? Gdzie dbałość o czyste powietrze? (…)

Slogan reklamowy, którym urzędnicy promują Poznań: „Poznań miasto przyjazne biegaczom i rowerzystom” warto by uzupełnić zdaniem: „Nieprzyjazne zwykłym mieszkańcom, pieszym i kierowcom”.

Poznaniacy i nie tylko oni tracą w korkach czas i pieniądze. A skoro o tych drugich mowa… Jeszcze kampania samorządowa dobrze się nie rozpoczęła, a już prezydent miasta Jacek Jaśkowiak wpadł na populistyczny pomysł uruchomienia gabinetu ginekologicznego, czynnego 24 godziny na dobę, finansowanego z kasy miasta. Mają w nim być wypisywane recepty, m.in. na pigułki „dzień po”. „Poznaniankom, które z niego skorzystają, nikt nie będzie prawił kazań, tylko udzieli koniecznej pomocy” – napisał prezydent Poznania na Twitterze.

Cóż, biorąc pod uwagę prognozy demograficzne tego miasta nad Wartą, które w najbliższych wyborach samorządowych zostanie podzielone na sześć, a nie na siedem okręgów i którego nowa Rada Miasta będzie liczyć 34, a nie 37 radnych, to naprawdę genialny pomysł na pomoc w unicestwieniu potencjalnych mieszkańców Poznania i prosta droga do kolejnych cięć w wydatkach miasta dla samorządowców. Będzie ich po prostu jeszcze mniej.

Cały komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Nie dla zwykłych mieszkańców” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Nie dla zwykłych mieszkańców” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Nowa Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (V RP). Projekt obywatelski / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 48/2018

Konstytucja będzie stać na straży wolności każdego Polaka. A my, wolni Polacy, zobowiązujemy się w sumieniu swoim wolności tych i Ojczyzny naszej, wolności te gwarantującej, bronić.

Jan A. Kowalski

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej (V RP)

I.            Wolność i Odpowiedzialność
II.          Zasady Kardynalne
III.        Władze Państwowe
IV.         Władze Samorządowe
V.           Źródła i zasady finansowania państwa
VI.         Zmiana konstytucji

I.          Wolność i Odpowiedzialność

My, Naród Polski, jesteśmy najwyższą władzą zwierzchnią w Rzeczypospolitej Polskiej. Świadomi odpowiedzialności względem minionych i przyszłych pokoleń, Konstytucję tę uchwalamy. Ma ona służyć nam i naszemu Państwu w sposób, jaki uznajemy za najlepszy. Zapewnić jego rozwój i zagwarantować osobistą wolność każdemu obywatelowi jej zasad przestrzegającemu. Pamiętając o 1000-letnim chrześcijańskim dziedzictwie, które wyrwało nas z mroków dziejów i poprowadziło do wielkości, zobowiązujemy się dziedzictwo to kontynuować. Wolność dana nam przez Boga wiąże się nieuchronnie z odpowiedzialnością. Tylko ludzie wolni mogą być w pełni odpowiedzialni za swoje czyny. Dlatego Konstytucja, źródło wszelkich rozwiązań prawnych i ustrojowych obowiązujących w naszej Ojczyźnie, będzie stać na straży wolności każdego Polaka. A my, wolni Polacy, zobowiązujemy się w sumieniu swoim wolności tych i Ojczyzny naszej, wolności te gwarantującej, bronić.

II.      Zasady Kardynalne

Zasady kardynalne to filary naszej indywidualnej wolności i gwarancja wielkości naszej Ojczyzny. Każdy rządzący wybrany przez Naród jest zobowiązany do ich przestrzegania pod sankcją natychmiastowego odwołania ze stanowiska. Każda decyzja podjęta przez jakiekolwiek władze polskie wbrew tym zasadom jest z prawa nieważna.

1)   Pomocniczość. Każdy szczebel władzy realizuje tylko te zadania, których nie jest w stanie zrealizować szczebel niższy, aż do pojedynczego obywatela, który przyjmuje za siebie odpowiedzialność i samodzielnie wypełnia swoje obowiązki w możliwym dla niego zakresie. Ta zasada, podstawa Nauki Społecznej Kościoła, określa ustrój polityczny i organizację zarządzania Rzeczą Pospolitą – naszym wspólnym dobrem.
2)   Likwidacja biurokracji jako metody zarządzania państwem.
3)   Nadrzędność polskiego prawa. Żadne prawo stanowione przez inne państwa i instytucje międzynarodowe nie może stać ponad prawem stanowionym przez Naród Polski we własnym państwie.
4)   Niedyskryminowanie Polaków we własnym państwie. Polskie władze państwowe lub samorządowe nie mogą wydawać ustaw lub przepisów taką dyskryminację wprowadzających. Obywatele obcych państw, a także firmy zagraniczne, muszą stosować się do przepisów prawa obowiązujących obywateli i firmy polskie.
5)   Prawo do posiadania broni. Prawo to wynika wprost z obowiązku obrony Ojczyzny przez wszystkich pełnoletnich, sprawnych fizycznie i psychicznie obywateli polskich, którzy są obowiązani przejść przeszkolenie wojskowe. Pomyślne ukończenie takiego przeszkolenia jest jednoznaczne z prawem do posiadania broni.
6)   Instytucja referendum. Nic nowego o nas bez nas. Wszelkie decyzje istotne dla funkcjonowania państwa i narodu, w tym zmiany Konstytucji, muszą zostać zatwierdzone w ogólnonarodowym referendum. Wszelkie decyzje istotne dla społeczności lokalnych muszą zostać zatwierdzone w referendach lokalnych.

III.  Władze Państwowe

Władza ustawodawcza

1.    Najwyższą władzą ustawodawczą jest Parlament składający się z Sejmu, liczącego 78 posłów – delegatów sejmów wojewódzkich według kryterium liczebności (1 poseł na 500 000 mieszkańców), oraz Senatu, składającego się z 32 senatorów, wybieranych w wyborach powszechnych, po 2 z województwa, na okres 4 lat.
2.   Ustawy wchodzą w życie po uzyskaniu w Sejmie zwykłej większości głosów i co najmniej połowy głosów senatorskich.
3.   Inicjatywa ustawodawcza przysługuje prezydentowi, posłom, senatorom i obywatelom. Do zgłoszenia projektu ustawy w przypadku prezydenta, posłów lub senatorów wymagane jest poparcie co najmniej 1/3 członków każdej z izb Parlamentu. Projekt obywatelski musi uzyskać poparcie co najmniej 500 000 osób.
4.   Parlament jako reprezentacja całego narodu ma szczególne prawo nadzoru nad funkcjonowaniem państwa i wszystkich urzędów.

Władza wykonawcza

1.   Najwyższą władzą wykonawczą w Rzeczpospolitej Polskiej jest Prezydent, wybierany w wyborach powszechnych na okres 4 lat.
2.   Prezydentowi podlega administracja państwowa, wojsko i policja państwowa. Ma prawo mianowania i odwołania szefów urzędów państwowych. Powołuje i odwołuje głównodowodzących armii i policji państwowej.

Władza sądownicza

1.   Najwyższą władzą sądowniczą jest Sąd Najwyższy, składający się z 16 sędziów wybieranych w wyborach powszechnych, po 1 z każdego województwa.
2.   Sąd Najwyższy stoi na straży Konstytucji. Ocenia zgodność z nią aktów prawnych tworzonych przez parlament.
3.   Ocenia zgodność z prawem postanowień sądów powszechnych.
4.   Nadzoruje organizację sądów powszechnych.

IV.    Władze Samorządowe

Gmina

1.   Najmniejszą jednostką samorządu obywatelskiego jest gmina, zarządzana przez wójta lub burmistrza wybieranego w wyborach powszechnych. Zarządza on majątkiem gminy. Jego decyzje wymagają kontrasygnaty skarbnika gminy wybieranego w wyborach powszechnych.
2.   Mieszkańcy gminy wybierają posłów do sejmu wojewódzkiego, jednego na 20 tysięcy mieszkańców. W przypadku, gdyby tak wybrany sejm wojewódzki liczył powyżej 200 osób, należy dokonać podziału na osobne sejmy.
3.   Gmina ma swoją policję gminną, w liczbie 4 policjantów i jedna osoba pomocnicza na każde 20 000 mieszkańców.
4.   Każda gmina ma przynajmniej 1 sędziego na 20 000 mieszkańców, pochodzącego z wyboru.

Województwo

1.   Najwyższą władzą wykonawczą w województwie jest wojewoda wybierany w wyborach powszechnych.
2.   Wojewoda sprawuje bezpośrednią władzę nad urzędami administracji wojewódzkiej. Mianuje i odwołuje ich szefów. Podlega mu policja wojewódzka i jednostki obrony terytorialnej (rezerwa wojskowa). Współpracuje z Prezydentem w wykonywaniu wspólnych zadań.
3.   Każde województwo ma swoją policję wojewódzką w liczbie 100 policjantów plus 10 osób pomocniczych na każde 500 000 osób.

V.        Źródła i zasady finansowania państwa

1.   Rzecz Pospolita jest dobrem wspólnym wszystkich Polaków. Wspólnie wypracowujemy jej majątek i wspólnie pragniemy dbać o jego pomnażanie i rozwój naszej Ojczyzny. Każde gospodarowanie dobrem wspólnym wymaga szczególnej uwagi i ostrożności.
2.   Dochody bezpośrednie państwa pochodzą z ceł, hazardu, akcyzy i firm państwowych będących własnością całego Narodu.
3.   Wszystkie pozostałe dochody z podatków lokalnych, podatków dochodowych i podatku obrotowego zebrane na terenie gminy i po odliczeniu kosztów ich uzyskania dzieli się w określony sposób:

– 30% pozostaje do dyspozycji gminy;
– 30% zostaje przekazanych do skarbu województwa;
30% zostaje przekazanych do skarbu państwa;
– 10% jako wkład solidarnościowy zostaje przekazane na rozwój terenów biednych.

VI.    Zmiana konstytucji

Tylko naród w ogólnonarodowym referendum może dokonać zmian w Konstytucji poprzez dodanie kolejnych artykułów, zmianę ich brzmienia lub przyjęcie nowej Konstytucji. Wszelkie zmiany w zakresie konstytucji wymagają 50% kworum.

Tekst propozycji nowej Konstytucji RP autorstwa Jana A. Kowalskiego znajduje się na s. 15 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Tekst Konstytucji RP autorstwa Jana A. Kowalskiego na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Dlaczego dorobek kilku pokoleń ma być wyprowadzony na nieznane wody (w przenośni i dosłownie) z woli jednego człowieka?

Styk informacyjnych zadań państwowej służby geologicznej z działalnością kapitałowo-biznesową jest niebezpieczny i jako taki nie istnieje w naszej przestrzeni cywilizacyjnej. Głos w dyskusji.

Krzysztof Jaworowski

Z uznaniem i uwagą odnotowałem podjęcie na łamach „Kuriera WNET” problemów związanych z zamiarami dokonania zmian w polskiej służbie geologicznej, którą od blisko stulecia sprawuje Państwowy Instytut Geologiczny. W służbie tej przepracowałem na różnych stanowiskach ponad pół wieku i pragnę przyłączyć się do trwającej na jej temat dyskusji. (…)

Tak jak ustanowił Sejm Ustawodawczy w 1919 roku, państwowa służba geologiczna (i państwowa służba hydrogeologiczna) powinny być nadal sprawowane przez Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy. To rozwiązanie, wbrew szerzonej obecnie krytyce, w pełni sprawdziło się w praktyce. Jedynie ścisły związek służb państwowych z badaniami zapewnia obiektywną informację i wsparcie państwa. Model sprawowania służby geologicznej przez podmioty badawcze jest przyjęty we wszystkich służbach geologicznych Unii Europejskiej. (…)

Powstaje więc pytanie: dlaczego ten sprawdzony model (przy wszelkich możliwościach – a nawet koniecznościach jego modyfikacji) wywracać do góry nogami, powołując instytucję o zupełnie innym charakterze, zwaną Polską Agencją Geologiczną (PAG) i powodując jednocześnie ogromne koszty obciążające budżet państwa?

Warto tu przypomnieć, że członkowie Komitetu Nauk Geologicznych PAN – reprezentanta środowiska geologicznego Polski – poproszeni w 2016 r. przez Głównego Geologa Kraju (GGK) o uwagi do projektu ustawy o Państwowej Służbie Geologicznej (pierwowzór ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej), opowiedzieli się jednomyślnie za jego wycofaniem ze ścieżki procedury legislacyjnej.

Projekt ustawy powstał całkowicie poza polską społecznością geologiczną, przy braku rzeczowej i obiektywnej analizy obecnego stanu polskiej służby geologicznej, jej rzetelnej oceny i bez merytorycznie wszechstronnego uzasadnienia potrzeby wprowadzenia zmian, zwłaszcza w ekspresowym tempie. Jednocześnie środowisko geologiczne Polski zadeklarowało pełną gotowość jak najdalej idącej współpracy we wszelkich działaniach Ministerstwa Środowiska zmierzających do wypracowania rozwiązań pozwalających na skuteczne funkcjonowanie polskiej geologii z pożytkiem dla gospodarki kraju, jak i nauki. Niestety, projekt ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej powstał również bez konsultacji ze środowiskiem geologicznym (…)

Wejście służby geologicznej, w takiej postaci jaką ma być PAG, w rolę gracza kapitałowo-biznesowego grozi utratą integralności służby, wpływając przy tym negatywnie na konsolidację finansów publicznych i racjonalizację wydatków publicznych, powodując wyprowadzenie środków finansowych państwa poza system ścisłej kontroli. Styk informacyjnych zadań państwowej służby geologicznej z działalnością kapitałowo-biznesową jest niebezpieczny i jako taki nie istnieje w naszej przestrzeni cywilizacyjnej.

Jakkolwiek by się nazywały służby geologiczne Ameryki Północnej i Unii Europejskiej, nigdy nie łączą one zadań informacyjnych służby państwowej z biznesem i grą kapitałową, natomiast w naturalny sposób łączą swoją służbę państwową z nauką. Nie sposób w koncepcji powołania PAG nie dostrzec zagrożeń korupcjogennych (…)

Nie ulega wątpliwości, że powstanie PAG będzie końcem Państwowego Instytutu Geologicznego z prostego powodu – braku wystarczających środków na jego funkcjonowanie. Powstaje pytanie, dlaczego dorobek kilku pokoleń ma być wyprowadzony na nieznane wody (w przenośni i dosłownie – vide projekt poszukiwania złóż na Atlantyku) z woli jednego człowieka? Po dokonanych w ostatnich latach regulacjach prawnych, Rząd i Minister właściwy działający przy pomocy Głównego Geologa Kraju ma pełną władzę i kontrolę nad funkcjonowaniem Państwowego Instytutu Geologicznego – Państwowego Instytutu Badawczego, szczególnie w zakresie sprawowanej przezeń państwowej służby geologicznej i państwowej służby hydrogeologicznej. W związku z tym ma pełne możliwości wyznaczania i egzekwowania wykonania zadań dla obu służb – zgodnie z przyjętymi wytycznymi polityki surowcowej państwa.

Przy mechanizmie obecnego finansowania zadań państwa w zakresie geologii przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej istnieje skuteczna państwowa kontrola wydatkowania środków publicznych. Tymczasem działania nadzorcze obecnego GGK sprowadzają się głównie do dyskredytowania i destabilizowania podległego mu instytutu, czego efektem jest zapaść organizacyjna i finansowa.

Profesor dr hab. Krzysztof Jaworowski jest geologiem, specjalistą w zakresie sedymentologii i geologii regionalnej. W latach 1989–1994 zajmował stanowisko dyrektora Państwowego Instytutu Geologicznego. Obecnie jest m.in. przewodniczącym Rady Naukowej Instytutu Nauk Geologicznych PAN.

Cały artykuł Krzysztofa Jaworowskiego pt. „O polskiej służbie geologicznej” znajduje się na s. 13 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Jaworowskiego pt. „O polskiej służbie geologicznej” na s. 13 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Prezydent utracił zaufanie najtwardszego elektoratu PiS – uważa Tomasz Sakiewicz [VIDEO]

Redaktor naczelny Gazety Polskiej mówił w Poranku WNET o zakończonym w niedzielę zjeździe klubów Gazety Polskiej i o nastrojach panujących wśród uczestników tego ruchu społecznego

W dniach 15 – 17 czerwca odbył się w Spale zjazd klubów Gazety Polskiej.  Gościem Poranka WNET był dziś szef Gazety Polskiej Tomasz Sakiewicz.

To niesamowite. Wykupujemy Polskę i nie mamy z tym żadnych problemów / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 48/2018

„Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie pozwolimy (…) Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich roszczeń, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”.

Jan Martini

Niekoszerny interes

Po formalnym odzyskaniu niepodległości w 1989 roku Polacy kilkakrotnie padli ofiarą rabunku na wielką skalę. Upojeni „upadkiem komunizmu” przyjęliśmy, że drastyczne obniżenie poziomu życia po „transformacji”, to niezbędne „koszty uzysku”, a nie skutki umowy Jaruzelski – Geremek (tak nazywana jest w Ameryce „umowa okrągłego stołu”). W myśl tej umowy polska masa upadłościowa została sprawiedliwie podzielona między postsowieckich postkomunistów a środowiska zbliżone etnicznie i biznesowo do G. Sorosa. Następna okazja do żerowania na Polakach trafiła się po wejściu do Unii Europejskiej i wiążącego się z tym wprowadzeniem podatku VAT. Każdy z nas został okradziony na sumę 8 tys. złotych.

Polska jest wdzięcznym terenem do rabunku.

„Jest koszerny interes do zrobienia” – te kultowe już słowa, które padły podczas pamiętnej wizyty Rywina u Michnika, mogłyby posłużyć za motto kolejnego zamachu na mienie Polaków. Wtedy chodziło o jakieś śmieszne sumy (17 mln $), a kontrahenci byli drobnymi detalistami. Teraz szykuje się rabunek Polski w wykonaniu potężnych mafijnych korporacji, a w proceder zostały wplątane poważne państwa (nasi strategiczni sojusznicy!).

Uchwalona błyskawicznie, z jaskrawym naruszeniem prawa ustawa 447, czyli tzw. „JUST” („Sprawiedliwość dla ocalałych, którzy po dziś dzień nie otrzymali rekompensat”) stała się częścią oficjalnej agendy rządu Stanów Zjednoczonych. Odtąd administracja USA będzie sprawdzać, czy „zwrot mienia” lub wypłata „godziwej rekompensaty prawowitemu właścicielowi” przebiega prawidłowo. Najgroźniejszy dla nas jest pkt. 3 dotyczący „mienia bezspadkowego”, z którego „należy zapewnić majątek lub rekompensaty na rzecz potrzebujących pomocy ofiar Holokaustu, na cele związane ze wspieraniem wiadomości o Holokauście lub na inne cele”.

Władze Polski podejmują wobec społeczeństwa działania „znieczulająco-usypiające”, a sprawa jest poważna. Nieprawdą jest, że ustawa nas nie zobowiązuje, bo „Polska nie jest wymieniona”. W jednym z punktów ustawy jest określone: „państwa objęte”, co oznacza kraje uczestniczące w 2009 roku w Konferencji „Mienie Ery Holokaustu”.

Dzięki premierowi Tuskowi jesteśmy „krajem objętym”. Co więcej – jesteśmy głównym adresatem tzw. „Deklaracji Terezińskiej”, gdyż dotyczy ona nas w 90 procentach (można założyć, że pozostałe 45 krajów to „maskirowka”). Sama deklaracja, pełna górnolotnych słów o „cierpieniu niewinnych ofiar” i potrzebie zadośćuczynienia „starym ludziom”, jest zręczną manipulacją. Ale prawdziwym mistrzostwem geszefciarzy „przemysłu Holokaustu” jest fakt, że konferencja została zorganizowana przez wrażliwy na los ofiar rząd Czech…

Ameryka żyruje

Tradycyjna sympatia do Ameryki (z której nie wyleczył nas nawet Franklin Delano Roosevelt) została narażona na ciężką próbę. Niejeden będzie z nostalgią wspominał protektorat sowiecki („bolszewik ludzkie panisko – ukraść było można i popić, choć czasem strzelił w potylicę”).

Niestety w ramach przyjaźni z Ameryką w pakiecie otrzymaliśmy bardzo poważną przyjaźń z Izraelem. Trudno mieć pretensje do sterników naszej nawy państwowej, że wybrali jedyną sensowną opcję, czyli ścisłą współpracę z USA, jako remedium na groźbę sojuszu rosyjsko-niemieckiego. Być może nasi przywódcy nie zdawali sobie sprawy z roli żydowskiego lobby w Ameryce i nie docenili wpływu „sojuszników naszego sojusznika” na politykę USA. Niektórzy (antysemici?) uważają, że Ameryka jest wręcz pod okupacją żydowską. Faktycznie potężne korporacje „przemysłu Holokaustu” kształtują w ogromnym stopniu działania administracji USA. Trudno się też dziwić, że w sprawach „wrażliwych” kongresmeni głosują jednogłośnie – ten, który by zagłosował inaczej, pozbawiłby się szans na reelekcję.

Komitet Amerykańsko-Izraelskich Spraw Publicznych AIPAC (potężna organizacja pozarządowa lobbującą na rzecz Izraela) potrafił błyskawicznie doprowadzić do uchwalenia prawa surowo penalizującego apele o bojkot towarów z Izraela (w związku z eskalacją konfliktu w Gazie). AIPAC liczy ponad 100 tys. członków i ma bardzo bogatych sponsorów.

Ale to tylko nic nie znaczące detale. Prawdziwym osiągnięciem będzie największa operacja gangsterów z Holokaustem na sztandarach – czyli wypłaty „rekompensat” dla „ubogich ofiar Holokaustu” przez społeczeństwo polskie.

Warto wiedzieć, z którymi „organizacjami pożytku społecznego” (NGO) w ramach „przemysłu Holokaustu” będziemy mieć do czynienia. Organizacje te rzeczywiście pomagają uzyskać odszkodowanie np. żydowskim więźniom obozów, ale pobierają bardzo wysoką prowizję. Zdarza się, że z uzyskanych 100 tysięcy ofiara otrzymuje 2 tysiące. Bo organizacje inwestują w środki produkcji – kupują luksusowe biura i odrzutowce, udzielają „grantów” doktorantom, promują „badaczy” Holokaustu. To dzięki takim działaniom pojawia się 250 książek o Holokauście miesięcznie.

Największą organizacją jest Światowy Kongres Żydów, a jego prezes to najpotężniejszy Żyd na planecie. Taki gość – rabin Izrael Singer – wyraźnie powiedział w 1996 roku: „(…) Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie pozwolimy (…) Będziemy im to powtarzać do ponownego zamrożenia Polski. Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich roszczeń, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”.

Widać, że środowiska żydowskie ciągle uważają Polskę za „państwo sezonowe” i liczą się z możliwością ponownego jej rozbioru. Równocześnie zdają sobie sprawę, że haracz można wyrwać tylko od niepodległej Polski (wobec PRL nie wysuwano roszczeń). Słaba to dla nas pociecha, że rabin Singer został wywalony w atmosferze gigantycznego skandalu (pieniądze „ofiar Holokaustu” przesyłał na swoje konto w Szwajcarii), bo jego agenda pozostaje aktualna.

Czy znajdzie się w Polsce przywódca, który miałby odwagę powiedzieć: „Obywatele amerykańscy nie będą dziedziczyć mienia obywateli polskich. Nigdy się na to nie zgodzimy”?

Światowy Kongres Żydów powołał w 1993 roku Światową Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO) w celu odzyskiwania mienia z Europy Wschodniej. Konkretnie chodzi o Polskę (inne kraje można pominąć), bo nikt nie będzie próbował „odzyskiwać” czegokolwiek od Rosji czy Białorusi.

WJRO błyskawicznie zareagowała na ogłoszony projekt ustawy reprywatyzacyjnej P. Jakiego i spowodowała wezwanie polskiego ambasadora w Izraelu na surową reprymendę.

Kolejną organizacją zaangażowaną w „operację polską” jest Liga Przeciw Zniesławieniom (ADL), która zajmuje się „obroną praw człowieka” w formie ewidencjonowania antysemitów. Termin „antysemityzm” jest rozumiany bardzo szeroko i obejmuje np. krytykę państwa Izrael czy osoby pochodzenia żydowskiego. Potężne kłopoty mieli profesorowie Mearsheimer i Walt Jakub za pogląd, że Izraelskie lobby w USA szkodzi interesom USA i Izraelowi. Zostali nazwani nie tylko „antysemitami” (co banalne), ale „białymi nacjonalistami negującymi holokaust”. Czyli dokładnie tak, jak marszałek Karczewski.

ADL ma centralne biuro zatrudniające 200 osób w Nowym Yorku i ok 30 oddziałów „terenowych”. Prezes tej firmy Abraham Foxman jeździ po świecie, spotyka się z przywódcami państw i instruuje ich o konieczności bardziej energicznego zwalczania antysemityzmu. Ciekawostką może być fakt, że liga została oficjalnie uznana za część sił zbrojnych Izraela. Tak więc siły zbrojne obcego państwa stacjonują w Nowym Jorku…

Rys historyczny

W 1961 roku, podczas spotkania kanclerza Adenauera i premiera Ben Guriona w Nowym Jorku wynaleziono „nazistów”, którzy mordowali Żydów podczas II wojny światowej. Był to początek wspólnej niemiecko-żydowskiej polityki na „odcinku polskim”.

W 1965 roku Jerzy Kosiński opublikował „Malowanego ptaka”. Pierwsza antypolska książka epatująca sadyzmem i pornografią odniosła światowy sukces. Po latach Kosiński (Jerzy Lewinkopf), zdemaskowany jako kłamca i plagiator, wyrzucony z Pen Clubu, popełnił samobójstwo. „Malowanego ptaka” prawdopodobnie napisał ktoś inny (Kosiński wtedy słabo mówił po angielsku), ale autor jako „dziecko Holokaustu” zapewniał sukces rynkowy.

W 1986 roku Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał twórca pojęcia Holokaustu, Elie Wiesel – autor książki „Noc”. Okazało się, że Wiesel nie był więźniem Oświęcimia, a książka jest plagiatem. Skandal zatuszowano.

W 1994 roku „Gazeta Wyborcza” po raz pierwszy poinformowała, że podczas powstania warszawskiego akowcy zajmowali się mordowaniem Żydów.

W tym samym roku kraje Europy Wschodniej starały się o akces do NATO.

Grupa 8 kongresmenów USA zażądała, aby uczestnictwo w NATO powiązać z uregulowaniem żydowskich roszczeń. Z tego względu Polska zaczęła zwracać budynki i parcele będące przed wojną własnością gmin żydowskich. Problemem jednak jest, że w Polsce właściwie nie ma wierzących Żydów (narodowość żydowską deklarowało 6 tys. osób).

Cwaniacy pokupowali jarmułki i założyli gminy. Proceder ten tak opisuje „Jewish Week”: „Kiedy uruchomiono proces restytucji mienia żydowskiego w 1997 roku, przypadkowi ludzie tworzyli grupy, nazywając siebie gminami żydowskimi, po to tylko, aby móc rościć sobie prawo do żydowskiego mienia”.

Organizatorem całego przedsięwzięcia była Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego. Zwrócono ok. 6 tys. obiektów, które szybko sprzedano dalej.

„Potem odbyła się dzika reprywatyzacja. Zgodnie z umową, polskie gminy żydowskie dzielą się odzyskanym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po połowie. Najbardziej zaskakujący jest jednak fakt, że w tej zamkniętej enklawie szefów żydowskich organizacji prawdziwych Żydów jest jak na lekarstwo. Większość to konwertyci, czyli osoby, które przeszły na judaizm”. („Forbes”, 2013)

W 1995 roku Edgar Bronfman, prezes Światowego Kongresu Żydów, wymyślił „mienie bezspadkowe”, które jego zdaniem powinno należeć do organizacji żydowskich, jeśli pochodziło od zmarłych bezpotomnie Żydów. Działacze żydowscy na początek wybrali Szwajcarię, gdzie spodziewali się „bezspadkowego” złota zdeponowanego przed wojną przez Żydów. Sprawą zajął się wraz z Bronfmanem żydowski spekulant Mark Rich (obaj byli największymi sponsorami kampanii prezydenckiej Billa Clintona).

Naprzód zorganizowano „przygotowanie medialne” przedsięwzięcia przez liczne artykuły na całym świecie oskarżające banki o żerowanie na ofiarach Holokaustu. W potępienie bankierów włączyły się gwiazdy Hollywood, wezwano do bojkotu szwajcarskich towarów i zakazu wjazdu do USA szwajcarskich polityków. W międzyczasie Rich, ze względu na kłopoty z prawem, uciekł… do Szwajcarii. Ambasador Szwajcarii w poufnym raporcie określił te działania jako regularną wojnę. Okazało się, że wśród „martwych kont” nieczynnych od 60 lat tylko mały procent należał do Żydów (32 mln $). Bronfman domagał się prawie 10 mld dolarów.

Osamotniona Szwajcaria musiała tę wojnę przegrać (na biednego nie trafiło) i aby uniknąć dalszych kosztów, zgodziła się wypłacić kilkanaście procent żądanej sumy. Uznając prawo do dziedziczenia oparte na „własności plemiennej”, stworzono bardzo groźny precedens, sprzeczny z prawem całego cywilizowanego świata. Można przyjąć, że sprawa Szwajcarii była „programem pilotażowym” operacji „polskiej”, gdzie w grę wejdą już prawdziwe pieniądze. Operacjom przeciw Szwajcarom kierowała z sukcesem Anya Verkhovskaya – szefowa Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okresu Holokaustu. Obecnie grupa zajmuje się tworzeniem bazy danych zawierającej roszczenia żydowskie i wykazu całości mienia żydowskiego pozostawionego w Europie Wschodniej. Prowadzona jest także całodobowa informacja w 17 językach.

W 1998 roku na prośbę (polecenie?) Izraela wpisano do ustawy o IPN „kłamstwo oświęcimskie”.

W 2000 roku kanclerz Schroeder ogłosił „koniec pokuty”. Niemcy po zapłaceniu 100 mld marek uznały, że nie mają już zobowiązań wobec Żydów. Autor „Przemysłu Holokaustu” prof. Finkelstein uważa, że następnym „płatnikiem” będzie Polska. Tyle że roszczenia wobec Polski są trzykrotnie wyższe…

W 2001 r. Jan Gross wydał „Sąsiadów”, stając się najbardziej znanym „polskim” uczonym i światowym „klasykiem” badaczy Holokaustu. Według Grossa, grupa 40 „sąsiadów” zamordowała 1600 Żydów.

Przekonany odkryciami Grossa, prezydent Kwaśniewski przeprosił za „współsprawstwo” w Jedwabnem (w 2011 r. prezydent Komorowski przeprosił już za „sprawstwo”). Sprawa Jedwabnego stała się głównym „cepem” do okładania Polski na forum międzynarodowym. Zarządzona ekshumacja została szybko przerwana wskutek interwencji rabina Szudricha. Obecnie zebrano 60 tys. podpisów w sprawie kontynuacji badań, lecz dyżurny przyjaciel Polski J. Daniels oświadczył, że ekshumacji nie będzie, „nawet gdyby zebrano 40 mln podpisów”.

W 2003 r. powstało Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN. Szeroko cytowane wyniki badań tej placówki stają się przyczyną wzrostu antypolonizmu na świecie. Naukowcy oszacowali, że nazistom uciekło okrągłe10% Żydów (250 tys.), w większości później zamordowanych przez Polaków. Uratowało się tylko 40 lub 60 tys. (nie ma zgodności wśród badaczy). Jeszcze większy „rozrzut” występuje w szacunkach zabitych przez Polaków ofiar (od kilkudziesięciu do 200 tysięcy). Opinie niektórych polskich naukowców pochodzenia żydowskiego są szokujące („Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”, „mordowali z chciwości”, „szukali złota w łonach Żydówek”, „na każdych 3 Żydów 2 zabili Polacy”, „byli gorsi od nazistów”). I pomyśleć, że pierwsze 50 lat po wojnie, jeszcze w latach 90., zarzucano Polakom jedynie obojętność wobec losu Żydów…

W 2007 roku prezydent Izraela Peres powiedział: „Jak na kraj tak mały jak nasz, wydaje się to niesamowite. Widzę, że wykupujemy Manhattan, Węgry, Rumunię, Polskę i z mojego punktu widzenia, nie mamy z tym żadnych problemów”.

W tym samym roku w ambasadzie USA w Warszawie powstaje żydowska loża masońska B’nai B’rit. Już na pierwszym spotkaniu określono walką z Radiem Maryja jako jedno z głównych zadań organizacji.

W 2011 roku minister kultury mianuje Pawła Śpiewaka dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego i prace nad polskim udziałem w Holokauście ulegają zdynamizowaniu. Wtedy po raz pierwszy publicznie padła liczba 120 tys. Żydów zamordowanych przez Polaków jako „najnowsze ustalenie nauki”. Dyrektor Śpiewak wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji”. Wiadomość jest szokująca, bo po wojnie, gdy aparat wymiaru sprawiedliwości był w ogromnym procencie w rękach Żydów i żyli jeszcze świadkowie, nic takiego nie stwierdzono.

W 2013 roku powołano muzeum Polin. Placówka jest opłacana z budżetu, ale strona polska praktycznie nie ma wpływu na zawartość merytoryczną ekspozycji i obsadę personalną placówki. Identyczna sytuacja występuje w muzeum Auschwitz.

W 2016 roku Serbia, nie czekając na prawodawstwo amerykańskie, podjęła negocjacje z organizacjami żydowskimi (przyjęte z zadowoleniem przez rząd USA) i jako pierwsze państwo zaczęła płacić „rekompensatę”. Aby uspokoić („znieczulić”) społeczeństwo serbskie postanowiono, że pieniądze pozostaną w Serbii do dyspozycji miejscowych Żydów. Oczywiście trudno sobie wyobrazić sytuację, by serbscy beneficjenci nie odpalili „działki” geszefciarzom – organizatorom. Serbia zobowiązała się zwrócić obiekty będące własnością nielicznych gmin żydowskich (nie starając się o akces do NATO Serbia nie była zmuszona do zwrotów w 1994 roku), oraz wypłatę „rekompensaty” w wysokości 950 tys. euro rocznie przez 25 lat. Konsekwencją będzie wytworzenie etnicznej oligarchii mającej ogromną przewagę materialną nad resztą społeczeństwa. Taki scenariusz chyba będzie realizowany u wszystkich 46 sygnatariuszy „Deklaracji Terezińskiej” i tę perspektywę powinniśmy mieć na uwadze w ewentualnych rokowaniach. Ale kto będzie rokować w naszym imieniu?

Miejmy nadzieję, że nie będzie to przewodnicząca Lubnauer czy prezydent Jaśkowiak, którzy to mężowie stanu udali się z pielgrzymką do Izraela (bynajmniej nie do Ziemi Świętej), by poinformować miejscowe gazety o swoich przemyśleniach („Żydzi stanowili 90% polskich ofiar wojny”, „Polacy czczą wszystkie ofiary nazistowskich Niemiec oraz ofiary zbrodni popełnionych przez Polaków”).

Czy możemy się obronić?

Wydaje się, ż natychmiastowe uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej bez oglądania się na „strategicznych sojuszników” i „konsultacji” dałoby szanse obrony. Taka ustawa z pewnością wywoła gwałtowne reakcje, ale jest to cena akceptowalna wobec perspektywy sprowadzenia większości społeczeństwa do roli pariasów we własnym kraju.

Czy mamy w ogóle prawo do obrony? Czy mamy szansę, czy powinniśmy próbować się bronić? Odpowiedź twierdząca na którekolwiek z tych pytań z pewnością wyczerpuje znamiona antysemityzmu.

Próbując się bronić zostaniemy okrzyknięci antysemitami (a może też „białymi nacjonalistami negującymi Holokaust”). Ale nawet nie broniąc się i tak pozostaniemy antysemitami, ponieważ „Polska jest najbardziej antysemickim krajem na świecie. Wrzący antysemityzm w kraju, gdzie prawie nie ma Żydów. To choroba umysłowa”. Tak określa kraj, w którym przyszło jej służyć ambasador Azari.

Obok zwyczajowego antysemityzmu, który „wyssaliśmy z mlekiem matki”, pojawił się nowy – „wtórny antysemityzm”. Oczywiście stale obecny jest w dużych ilościach „antysemityzm bezobjawowy”. Ale też próg antysemityzmu w Polsce jest wyjątkowo niski. Wystarczy, że poseł Kukiz użył zwrotu „żydowski bankier”, a już pani Azari interweniuje u marszałka Kuchcińskiego z żądaniem ukrócenia antysemityzmu wśród posłów. Czy u nas możliwe byłoby powiedzenie o osobie pełniącej obowiązki prezydenta miasta, że „pochodzi z rodziny żydowskich prawników”? Taki zwrot jest najzupełniej normalny w każdym oprócz Polski kraju świata.

Żydów w Polsce rzeczywiście jest niewiele (wg. fundacji Laudera – 100 tysięcy), ale są to osoby wpływowe, „decyzyjne” i „dobrze rozstawione”. Większość się nie afiszuje ze swoją etnicznością, co im łatwo przychodzi, bo jako „ludzie postępu” są bezwyznaniowi. Chcemy wierzyć, że zachowują lojalność wobec państwa polskiego i nie wchodzą w skład „sił zbrojnych Izraela”.

Jednak nie ulega wątpliwości istnienie lobby żydowskiego. W ekipie „dobrej zmiany” działają „krety”, bo jak inaczej wytłumaczyć kompletną bierność władz wobec ustawy 447?

Kto doradził naszym przywódcom schowanie głowy w piasek? Dlaczego tylko Polonia usiłowała interweniować (zniechęcana zresztą przez władze)? Czy komuś zależy by doszło jednak do wypłaty „rekompensat”?

Artykuł Jana Martiniego pt. „Niekoszerny interes” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Niekoszerny interes” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

– Rób życie! – mawiała zawsze Halina, co znaczyło: ciesz się, baw się, używaj/ Wojciech P. Kwiatek „Kurier WNET” 48/2018

„Wiem, że gdyby nie wy, mnie już by nie było na tym świecie” – napisała Halina w swym pierwszym od czasu wyjazdu z Polski liście, dając – po blisko 15 latach – znak, że przeżyła i jest szczęśliwa.

Wojciech Piotr Kwiatek

HALINA
Historia prawdziwa

Do domu moich dziadków na warszawskiej Pradze przy ul. Ząbkowskiej trafiła w 1943 r., krótko po wybuchu powstania w getcie. Miała wtedy 13 lat, dwa lata więcej niż moja matka. W kamienicy wszyscy ją znali, wcześniej służyła bowiem jako pomoc domowa u państwa Sz., naszych sąsiadów.

Któregoś dnia moja matka wracała do domu. Na parapecie półpiętra zobaczyła Halinę. Siedziała i płakała.

– Co się stało? Czemu płaczesz? – spytała matka.

– Sz. mnie wypędzili – usłyszała w odpowiedzi.

Matka pobiegła szybko do babci i wszystko opowiedziała.

– Mamusiu, co z nią będzie? – spytała. – Ona nie ma w Warszawie nikogo…

Babcia zawołała Halinę.

– Chcesz przyjść do nas? Będziesz pracować? I słuchać się?

Dziewczyna chętnie zgodziła się pomagać u nas w domu. Miała robić zakupy, sprzątać, pomagać w opiece nad moim wujem (miał wtedy 9 lat). Rodzina zyskała więc wyrękę, a moja matka – koleżankę; toż były niemal rówieśnicami.

„Życzliwi”

Nie minęło wiele czasu, gdy pani Sz. zaczepiła babcię na schodach:

– Pani Zdawkowa, Halina to Żydówka, musi pani wiedzieć, kogo pani wzięła do domu…

Babcia nie była strachliwa nigdy, ale sprawa była poważna. Wszystkim lokatorom domu, w którym ukrywano Żyda, groziła śmierć. Wróciwszy do domu babcia zawołała Halinę.

– Jesteś Żydówką – powiedziała jej wprost. Dziewczynka rozpłakała się, zaczęła się zaklinać, że to nieprawda. Pokazała nie budzącą wątpliwości metrykę chrztu katolickiego. Była naturalną blondynką.

Babcia dokładnie obejrzała metrykę, pomyślała, w końcu machnęła ręką. Po latach wspominała, że nie potrafiła wyobrazić sobie wyrzucenia z domu 13-letniego dziecka w sercu nocy hitlerowskiej okupacji. I mimo że sąsiedzi – poinformowani widać przez panią Sz. – wielekroć upominali babcię i ostrzegali, ta nigdy ich nie posłuchała.

Babcia Luta Zdawkowa

Szczęśliwe lata

Halina Kuśmierek zżyła się z rodziną, najbardziej z matką i wujem. Była sprytna, posłuszna, chętna do pomocy. Czas wolny od domowych zajęć najchętniej spędzały z matką na przekomarzankach z ulicznikami z sąsiedztwa, na potańcówkach, wyprawach na Targową i dalej, jak to się wtedy mówiło – „do miasta”.

Obie wspominały później, że to były dla nich naprawdę szczęśliwe lata, lata pełne wygłupów, flirtów, zabawy i nie wygasającego nigdy śmiechu. Zwłaszcza Halina była uosobieniem radości i wesołości. Dla kilkunastoletniej dziewczynki okrucieństwo wojny to nieraz bajka o żelaznym wilku.

Jedno tylko mąciło owe radosne chwile. Halina wraz z moją matką chodziły co pierwszy piątek do spowiedzi i Komunii św. Za każdym razem, odchodząc od konfesjonału, Halina strasznie płakała.

Odejście

Skończyła się wojna. Narodziła się komunistyczna PRL. Życie weszło w inny rytm, a na Ząbkowskiej nie zmieniło się za wiele. Halina była już jak członek rodziny, bardzo zaprzyjaźniona z matką, lubiana przez dziadków. Rodzina szczęśliwie wyszła z hitlerowskiego potopu bez strat, choć przecie po drodze była i konspiracja w AK, i Powstanie, co prawda na Pradze w zasadzie „nieobecne”.

Jedyną dostrzegalną różnicą była drobna, ale uchwytna zmiana w zachowaniu się Haliny. Zrobiła się bardziej pewna siebie, momentami harda, raz czy drugi pozwoliła sobie na dyskusje z poleceniami wydawanymi jej przez dziadków. Z początku wszystko łagodziły „rozmowy wychowawcze”. W 1946 r. doszło jednak do scysji poważniejszych, wywołanych tym, że Halina zdecydowanie odmówiła wykonania kilku drobnych poleceń. Trzeba było coś postanowić. Sytuację nieco rozjaśniał fakt, że Halina odnalazła gdzieś, bodaj w Kieleckiem, resztki rodziny, konkretnie ciotkę.

– Słuchaj, Halina – powiedziała pewnego dnia babcia. – Zrobiłaś się nieposłuszna, nie możemy dać sobie z tobą rady. Jeżeli już nie chcesz u nas być, droga wolna. Najgorsze minęło, zrobiliśmy dla ciebie, cośmy mogli… Masz podobno jakąś rodzinę… Teraz niech ona ci pomoże…

I tak się stało. Pewnego dnia Halina odeszła bez obustronnego go żalu. Choć pewnie moja matka żałowała koleżanki…

W świat

Pojawiła się na Ząbkowskiej jeszcze raz, mniej więcej rok później. Pojawiła się, żeby się pożegnać na zawsze. Przez Czerwony Krzyż czy inną drogą została odnaleziona przez mieszkającą w Paryżu daleką krewną. Serdecznie za wszystko podziękowała, przeprosiła za nieposłuszeństwo. Dziadkowie, szczęśliwi, że jej oddalenie nie przyniosło w skutkach nic złego, życzyli jej szczęścia w nowym świecie. Miało jej być potrzebne. Miała już 17 lat. Na resztę życia wybierała się do Paryża.

List

Ale Halina nie zniknęła z życia mojej rodziny na zawsze, żegnając się w 1947 r. na Ząbkowskiej. Dziesięć czy dwanaście lat później dostaliśmy od niej list. Na kopercie nalepiony był znaczek poczty państwa Izrael.

Byłem jeszcze za mały, żeby pamiętać szczegóły. Pamiętam jedynie, że czytając go, babcia i matka płakały z nieopanowanego wzruszenia, jakie wywołać musiały słowa:” Jestem Żydówką”, czy: „Wiem, że gdyby nie wy, mnie by już nie było na tym świecie”. Hanah, bo tak naprawdę miała na imię, uciekła z getta tuż przed wybuchem w nim powstania. Jej matka powiedziała: Masz szansę przeżyć, nie jesteś podobna do Żydówki. Wyjdziesz z getta. A gdy Hanah odmówiła, oświadczając, że nie zostawi matki, ta zagroziła samobójstwem.

Hanah wyszła więc z getta i przeżyła dzięki moim dziadkom. Jej matka zginęła w Treblince, ojciec, być może, w powstaniu. Gdy w 1989 r. spotkałem się z Haliną, nie chciałem rozpytywać o szczegóły. Może źle zrobiłem? Może jeszcze nadarzy się okazja?

Listy i pomarańcze

Od tej pory między ul. Ząbkowską w Warszawie a ul. Hagalil w Hajfie rozpoczęła się regularna korespondencja, prowadzona przez Hanah i moją matkę. Dowiedzieliśmy się więc, że wyszła za mąż, że jest szczęśliwa, że jej mąż, Dawid, facet twardy i pracowity, pracuje jako kierowca, wożąc materiały budowlane ogromną ciężarówką przez cały Izrael, od Akki po Pustynię Negew i Ejlat. Hanah opisała, jak w 1947 r. omal nie zginęła o krok od Ziemi Obiecanej, gdy flota Anglików, sprawujących wówczas protektorat nad ziemiami dzisiejszego Izraela, otworzyła na redzie portu w Hajfie ogień do statku, którym płynęła jako „nielegalna imigrantka”, wraz z tysiącami podobnych.

Ja miałem w jej wdzięczności udział najwspanialszy: dwa razy do roku przychodziła dla mnie z Izraela skrzynka pysznych pomarańczy, pachnących jak żadne inne w tamtych czasach, gdy na komunistycznym rynku pomarańcza należała do największych rarytasów. Hanah pamiętała też o babci i matce. W domu zaczęły się pojawiać piękne wyroby galanteryjne ze skóry i srebra, doskonałego jedwabiu, egzotyczne we wzornictwie i zdobieniach.

Z biegiem lat Hanah i Dawid stanęli mocno na nogach i otworzyli w Hajfie sklep mięsny. Pracowali w nim oboje od rana do wieczora. Dorobili się stałej, niemałej klienteli.

Wojna, polityka, milczenie

W 1967 r. doszło do wybuchu „wojny sześciodniowej”. Stosunki Polski z Izraelem, i tak dalekie od ideału, uległy niemal całkowitemu zerwaniu. Można oczywiście było korespondować, ale w Polsce listy takie nie były dobrze widziane. A potem był marzec ’68 i wielki exodus Żydów z Polski do Izraela. Stosunki między oboma państwami praktycznie przestały istnieć.

Między Ząbkowską w Warszawie a Hagalil w Hajfie zapanowało długie milczenie.

Wszystko to stało się dosłownie w chwili, gdy moja matka miała jechać do Izraela, by spotkać się z Haliną. Nie spotkały się już nigdy. W latach 70. wymieniły jeszcze kilka listów.

Wszystko dla cioci

Korespondencja została podjęta chyba w końcu lat 70., a może na początku 80. Ale listy przychodziły już tylko do babci. Matka zmarła w 1976 r.

W listach była troska o zdrowie „cioci” (tak Hanah, będąc jeszcze w Warszawie, w naszym domu, zwracała się do babci), o to, jak powodzi się reszcie rodziny – mnie, wujowi, jego synom. Około połowy lat 80. zaczęły też przychodzić paczki dla babci – ze słodyczami i lekami, z bielizną, z odżywkami. Hanah i Dawid podjęli też kroki w celu przyznania babci przez Instytut Pamięci w Yad Yashem medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Hanah zaczęła też w listach, a czasem i w telefonicznych rozmowach, namawiać babcię do przyjazdu do Izraela.

– Halina – odpowiadała jej babcia – ja mam już 85 lat, jak ja mam się wybrać w taką straszną drogę?

– Ciociu – odpowiadała na to Halina – o nic się nie martw. Tu cię będą cały czas na rękach nosić, nie będziesz musiała sama zrobić nawet kroku…

Babcia śmiała się i mówiła, że się zastanowi. Namawiałem ją do tego – byłaby to dla niej wielka przygoda, a Hanah z Dawidem byliby tak szczęśliwi! Dawid zawsze powtarzał, że on zaciągnął u „cioci” większy dług niż sama Hanah. „Ona uratowała dla mnie najlepszą żonę na świecie!” – krzyczał z emfazą.

Ja na razie nie przyjadę, może później – odpisała któregoś dnia babcia. – Jak chcesz, zaproś Wojtka.

Ponad pokoleniami

Ale wcześniej Halina zjawiła się w Polsce.

Przyjechała na obchody 45. rocznicy powstania w getcie, w 1988 roku. Wtedy ją poznałem. Byliśmy razem na uroczystościach rocznicowych, byliśmy w Treblince i na Majdanku, w Teatrze Żydowskim na Pieśni o zamordowanym żydowskim narodzie. W czasie tego pierwszego od blisko pół wieku pobytu w Polsce Hanah trochę się śmiała. Ale znacznie więcej płakała.

A rok później, latem 1989 roku, po 3 godzinach lotu ujrzałem przez samolotowy iluminator najpierw nieprawdopodobnie błękitną taflę Morza Śródziemnego, a potem palmy wokół portu lotniczego Ben Gurion.

„Za życie!”

Spędziłem z Hanah i Dawidem dwa i pół miesiąca, jeden z najpiękniejszych okresów w życiu. Byłem przyjmowany i goszczony w wielu żydowskich domach, których mieszkańcy – ludzie zwykle bardzo starzy – niemal bez wyjątku mówili – albo przynajmniej rozumieli – po polsku. Z Haliną poznawałem Hajfę, piękne, schodzące tarasami z góry Karmel ku morzu miasto, w którym nie odczuwało się upału. Z przyjacielem Haliny i Dawida, Jossim, zjeździliśmy samochodem niemal cały Izrael.

Miałem tam sobie trochę popracować, redaktorska pensyjka w Polsce zdecydowanie wymagała wsparcia, ale okazało się, że o pracę (oczywiście „na czarno”) nie jest w Izraelu łatwo, zwłaszcza z kwalifikacjami magistra polonistyki. Gdy więc jechałem sam na zwiedzanie (Hanah musiała czasem pomóc Dawidowi w sklepie), dostawałem w kieszeń 10 szekli (około 5 dolarów).

– Masz, jedź i rób życie! – mawiała zawsze Halina. „Rób życie” znaczyło u niej: ciesz się, baw się, używaj. Więc „robiłem życie”, a wieczorami siadaliśmy we trójkę przed telewizorem, piliśmy dobre alkohole i za każdym razem wznosiliśmy po hebrajsku najpiękniejszy toast, jaki kiedykolwiek słyszałem: Le chaim!, co znaczy: za życie.

Sprawiedliwi

W czasie, gdy ja „robiłem życie” w Izraelu, w Warszawie miało miejsce coś o wiele ważniejszego: mojej babci przyznano wnioskowany przez Halinę i Dawida medal Sprawiedliwy wśród narodów świata. Każdy, kto taki medal otrzyma, ma w Parku Sprawiedliwych w Jerozolimie swoje drzewko. Sadzą je zwykle ci, którzy ocaleli dzięki tym, dla których sadzą drzewo. Ja byłem o krok od wielkiej szansy: mogłem sam babci to drzewko w Jerozolimie posadzić.

Niestety, los chciał inaczej. Wyznaczony termin posadzenia drzewka był o kilka dni późniejszy niż termin mego odlotu do Polski.

Drzewko posadziła Halina.

Niektóre imiona, nazwiska i inicjały zostały przez autora zmienione.