„To nie jest święto Okrągłego Stołu. To jest propaganda!” – mówi Krzysztof Wyszkowski w Popołudnie Wnet 03.06.2019r.

Krzysztof Wyszkowski – polski polityk, publicysta, działacz opozycji w PRL, od 2016 członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej komentuje gdańskie obchody 4 czerwca 89′.

„To nie jest święto Okrągłego Stołu. To jest propaganda!” – mów Krzysztof Wyszkowski w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim.

„To są ludzie, którzy dzięki Okrągłemu Stołowi, dzięki sojuszowi z komunistami zajęli poważne pozycje polityczne”

„Po moim „koledze” z Solidarności, Lechu Wałęsie, spodziewam się wiele- może kosmos poruszy! Nada temu wydarzeniu wymiar epokowy – kulturowy. Wałęsa kosmiczny, nadkosmiczy – zielone ludziki mu po głowie chodzą! ”

Natomiast na pytanie czego spodziewać się po wystąpieniu Donalda Tuska, Wyszkowski kwituje krótko:

„Tusk powie co mu zadano, wygłosi lekcję, którą ktoś mu napisał i tyle.”

„To byłoby rewelacyjne gdyby jutro ujawniono skład Komisji Porozumiewawczej! Wiemy tylko tyle, że szefem ze strony Solidarności był Jacek Kuroń. Człowiek, który we Wrześniu 80 roku próbował zablokować powstanie Solidarności.” – dodaje Wyszkowski.


„Zakłamanie tego co tu się dzieje jest niesamowite!”


Szansa dla polskich złóż węgla i polskiej gospodarki. Technologia podziemnego zgazowania węgla kamiennego

W instalacjach pilotowych w Kopalni Doświadczalnej „Barbara” oraz KWK „Wieczorek” sprawdzono, że Polska ma znaczny potencjał eksploatacji złóż węgla kamiennego metodą podziemnego zgazowania.

Krzysztof Kapusta

Podziemne zgazowanie węgla (PZW) jest metodą pozyskiwania energii chemicznej węgla bezpośrednio w miejscu jego zalegania (in situ) poprzez doprowadzenie do zapalonego złoża czynnika zgazowującego i odbiór wytworzonego gazu o wartości przemysłowej na powierzchni. W przeciwieństwie do tradycyjnych, górniczych metod pozyskiwania surowca, w trakcie procesu podziemnego zgazowania węgla paliwo zamieniane jest na gaz o wartości przemysłowej bezpośrednio w miejscu zalegania w złożu, a następnie wytworzony gaz wyprowadzany jest otworami na powierzchnię. (…)

Eksploatacja pokładów węgla metodą zgazowania podziemnego znajduje szczególne uzasadnienie w przypadkach, gdy wydobycie tradycyjnymi metodami górniczymi jest nieuzasadnione ekonomicznie bądź uniemożliwione względami bezpieczeństwa prowadzenia robót podziemnych (np. w pokładach głęboko zalegających). Możliwości wykorzystania wytworzonego w ten sposób gazu, którego skład chemiczny oraz wartość opałowa zależą głównie od zastosowanego czynnika zagazowującego, są we współczesnej syntezie chemicznej oraz energetyce zawodowej niezwykle szerokie.

Instalacja podziemnego zgazowania węgla na terenie KWK „Wieczorek” | Fot. M. Stańczyk MGW

W Polsce po raz pierwszy do badań nad podziemnym zgazowaniem węgla przystąpiono w roku 1948. Początkowo naukowcy z Głównego Instytutu Górnictwa zostali włączeni do badań nad PZW prowadzonych w Belgii. W ramach projektu belgijskiego przeprowadzono dwa doświadczenia podziemne, stosując zgazowanie powietrzne metodą opływową oraz kilkanaście eksperymentów w tzw. podziemnym gazogeneratorze powierzchniowym. W roku 1949 dla prowadzenia badań w tym obszarze utworzono Dział Zgazowania Podziemnego w ówczesnym Zakładzie Górniczym GIG, który został następnie przekształcony w samodzielny zakład badawczy. Ośrodek doświadczalny zbudowano na obszarze byłej kopalni „Mars” w Łagiszy. W ośrodku przeprowadzono kilka prób zgazowania w reaktorach podziemnych, stosując do zgazowania początkowo tlen, a następnie powietrze. Przyjęty wtedy w kraju kierunek rozwoju technologii PZW preferował wykorzystanie sposobu szybowego i dołowego generatora opartego na otworach generatorowych.

Do badań nad podziemnym zgazowaniem węgla w Głównym Instytucie Górnictwa powrócono w roku 2007. Eksperymenty PZW zostały przeprowadzone dwukrotnie w roku 2010 i 2013 w Głównym Instytucie Górnictwa Kopalni Doświadczalnej „Barbara” w Mikołowie, ponadto w roku 2014 przeprowadzono pilotażową próbę eksploatacji pokładu węgla metodą podziemnego zgazowania w KHW SA KWK „Wieczorek”.

Realizacja prób podziemnego zgazowania węgla została przeprowadzona w pokładzie 310 Kopalni Doświadczalnej „Barbara” w ramach projektu HUGE (ang. Hydrogen Oriented Underground Coal Gasification for Europe) oraz HUGE2, finansowanych przez Komisję Europejską w ramach Funduszu Badawczego Węgla i Stali. (…) Próby podziemne były poprzedzone szeregiem eksperymentów w tzw. laboratoryjnym reaktorze powierzchniowym. (…)

Prace badawcze kontynuowano w ramach projektu HUGE2, w którym – poza zbadaniem możliwości dalszego zwiększenia udziału wodoru w produkowanym gazie – szczególny nacisk położono na aspekty bezpieczeństwa środowiskowego i procesowego technologii PZW. W roku 2013 w KD Barbara przeprowadzono kolejną próbę zgazowania w warunkach podziemnych, w której przetestowano zmienioną geometrię kanałów zgazowania, tj. w kształcie litery „V”.

Przeprowadzony proces charakteryzował się wysoką sprawnością energetyczną, wynoszącą ok. 70% (procent energii chemicznej zgazowanego węgla zawartej w produkowanym gazie). (…) Przeprowadzony 6-dniowy eksperyment udowodnił możliwość prowadzenia procesu w sposób kontrolowany i bezpieczny dla otoczenia naturalnego.

Przeprowadzone dwa eksperymenty PZG w KD „Barbara” pozwoliły na poszerzenie wiedzy i zdobycie doświadczeń przy opracowywaniu projektu technicznego pilotażowej próby podziemnego zgazowania przeprowadzonej w 2014 roku w KHW SA KWK „Wieczorek”. Eksperyment realizowany był w ramach strategicznego programu badań naukowych i prac rozwojowych „Zaawansowane technologie pozyskiwania energii”, finansowanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. (…) Po zakończeniu eksperymentu i całkowitym wygaszeniu reaktora podziemnego przeprowadzono wszechstronne prace pozwalające na określenie wytrzymałości mechanicznej powstałej kawerny poprocesowej oraz badania oceniające oddziaływanie procesu na środowisko naturalne. Badania dowiodły pełnego bezpieczeństwa środowiskowego i technologicznego prowadzonego procesu zgazowania.

Kilkudziesięcioletnie doświadczenia światowe w dziedzinie podziemnego zgazowania węgla dowiodły wykonalności technicznej procesu. Wiele danych potwierdza również atrakcyjność ekonomiczną takiego sposobu pozyskiwania energii chemicznej zawartej w węglu. (…) Polscy badacze dzięki pracom prowadzonym w Głównym Instytucie Górnictwa w ostatnich latach przyczynili się do rozwiązania wielu istotnych zagadnień technicznych związanych z procesem PZW.

Cały artykuł Krzysztofa Kapusty pt. „Technologia podziemnego zgazowania węgla kamiennego” znajduje się na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Kapusty pt. „Technologia podziemnego zgazowania węgla kamiennego” na s. 9 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy nowy ambasador Polski na Ukrainie zyska zaufanie? Czy uwrażliwi Ukraińców na polską narrację historyczną?

Podstawowym zadaniem nowego ambasadora będzie odbudowa zaufania między Kijowem a Warszawą. Kijów nigdy nie był łatwym miejscem pracy. Przyjeżdżając tu, trzeba być bardzo zmotywowanym.

Eugeniusz Bilonożko

W grudniu 2018 r. prezydent Duda ogłosił odwołanie ambasadora Jana Piekły z dniem 31 stycznia 2019 r. (…) Kadencja ambasadora Piekły przypadła na lata 2016–2018, kiedy Polska i Ukraina zderzyły się z najostrzejszą fazą rosyjskiego natarcia w tak zwanej „wojnie pomników”. (…) Wydarzeniem, rzucającym cień na relacje ukraińsko-polskie, stało się przywrócenie dwóch posągów kamiennych lwów, stanowiących niegdyś integralną część kolumnady Pomnika Chwały na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Montażu dokonano w grudniu 2015 r. W styczniu 2016 r. lwowska rada obwodowa zwróciła się do służb z wnioskiem o zbadanie, czy lwy „nie mają charakteru antyukraińskiego”. Warto pamiętać, że o powrót rzeźb zabiegała polska Fundacja Dziedzictwa Kulturowego oraz Towarzystwo Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie. Zezwolenie na transport i montaż posągów zostały wydane przez konserwatora miasta Lwów, panią Lilię Onyszczenko, przewodniczącą Wydziału Ochrony Środowiska historycznego miasta Lwowa, która pracuje tam od 2007 roku.

Nie wiadomo, czy pani Onyszczenko wiedziała o umowie między rządem Ukrainy i Polski z 2005 roku, w której lwy nie były wymienione jako element odbudowanego Cmentarza Orląt Lwowskich. Tak czy inaczej, od dwóch lat lwy pozostają zakryte dyktą, a sprawa jest otwarta i nadal niezałatwiona.

W październiku 2018 r. kwestia lwów wróciła. Lwowska rada obwodowa wydała oświadczenie w sprawie posągów, które nazwała „symbolem polskiej okupacji”. „Dążenie do ustawienia potajemnie pomników polskiej okupacji Lwowa trwa w momencie niszczenia ukraińskich pomników na terytorium Polski, co odbywa się za milczącą zgodą polskich władz lokalnych” – głosi oświadczenie władz Lwowa.

Na komunikat radnych odpowiedziało polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Wiceszef MSZ Bartosz Cichocki poinformował, że polska strona zdecydowanie sprzeciwia się możliwości nielegalnego usunięcia lwów, a strona ukraińska została uprzedzona o negatywnych konsekwencjach, jakie tego typu ruch miałby dla stosunków dwustronnych. Najważniejszym skutkiem tego wydarzenia jest, że we wrześniu 2018 r. po Lwowie zaczęła krążyć plotka, że Polacy planują przyjazd w rocznicę walk o miasto i „odsłonięcie” lwów. W patriotycznym zapale radni z partii „Blok” Petra Poroszenki i „Samopomoc” Sadowego przegłosowali odezwę, gdzie padły słowa o „symbolach polskiej okupacji” na Cmentarzu Orląt Lwowskich.

Wszystko wskazuje na to, że na Ukrainie nikt nie wierzy słowom polskich dyplomatów, którzy na pewno nie mogli ukrywać albo „potajemnie” przygotowywać prowokacyjnej wizyty, mającej na celu „odsłonięcie lwów”.

Sytuacja z lwami przypomina sprawę Szczerbca na mogile Pięciu z Persenkówki, gdzie spoczęły zwłoki nieznanych żołnierzy, którzy zginęli w walkach o Lwów w 1918 roku. Ta mogiła, zajmująca czołowe miejsce na osi Pomnika Chwały, stanowi ważną część Cmentarza Orląt. Otwarcie cmentarza odbyło się w 2005 r. w obecności prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Wiktora Juszczenki. Przywrócenie temu miejscu historycznego kształtu gwarantowało porozumienie polsko-ukraińskie z 2001 r., ale protestowały przeciwko temu lokalne władze. W końcu rada miasta wyraziła zgodę, ale postawiła kilka warunków otwarcia cmentarza: że nie będzie tam historycznych figur lwów oraz napisu, w którym pojawiałoby się stwierdzenie „obrońcy Lwowa” w odniesieniu do polskich uczestników walk z Ukraińcami. W latach 2007 i 2013 lokalne władze na poziomie obwodu i rady miasta stwierdziły, że w miejscu Szczerbca na mogile Pięciu z Persenkówki miał się znaleźć krzyż (…) a napis będzie miał następującą treść: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”. Ostatecznie miecz został umieszczony, ale Polacy nazwali go krzyżem.

W opinii ukraińskich ekspertów Polska realizuje strategię małych kroków i wymusza na ukraińskiej stronie ustępstwa, grając na wewnętrznych podziałach. Trudno się nie zgodzić – montaż i transport na cmentarz lwów nie mógł odbyć się bez oficjalnego i nieoficjalnego przyzwolenia prezydenta miasta Andrija Sadowego, który pewnie liczył na zdobycie politycznego kapitału.

Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Wrażliwość i zaufanie” znajduje się na s. 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Wrażliwość i zaufanie” na s. 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm” / Jan Martini, „Kurier WNET” nr 59/2019

Pod względem środowiskowo-kadrowym (a kadry, wg klasyka, są najważniejsze) istnieje pełna kontynuacja. Beneficjenci transformacji ustrojowej 1945 r. są beneficjentami transformacji ustrojowej 1989 r.

Jan Martini

Upadek czy „upadek” komunizmu?

Zbliża się 30 rocznica dnia, który pewna aktorka – blondynka – ogłosiła zakończeniem komunizmu w Polsce.

Ponieważ dzień ten został uznany przez licznych myślicieli za najbardziej znaczące wydarzenie w tysiącletniej historii Polski, z pewnością w dziesiątkach artykułów poddane zostaną szczegółowej analizie przemiany społeczne, polityczne i gospodarcze ostatnich 30 lat. Ja zaś tym razem chciałem się skupić na moim indywidualnym „trzydziestoleciu”, ze szczególnym uwzględnieniem procesu wychodzenia z „matriksu”, w którym się znalazłem – zresztą w towarzystwie milionów rodaków. Wielu z nich, „nabitych w bańkę” informacyjną, prawdopodobnie nigdy się nie wyzwoli.

Pochodząc ze środowiska niedomordowanej inteligencji lwowskiej sądziłem, że jestem odporny na miazmaty komunizmu (lwowiacy poznali komunizm w najczystszej formie 5 lat przed resztą Polski), a moja matka – historyczka – na bieżąco korygowała mi „wiedzę” zawartą w podręcznikach do historii autorstwa Heleny Michnik (z „tych” Michników). Uczyli mnie w większości przedwojenni nauczyciele, którzy oprócz przekazywania wiedzy potrafili nauczyć logicznego myślenia i rozumienia związków przyczynowo-skutkowych.

Jak dałem się uwieść red. Michnikowi i jego drużynie?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto nakreślić rys historyczny. Komuniści zawsze wiedzieli, że „na początku było słowo” i doceniali wagę informacji. Jednak pod koniec lat pięćdziesiątych toporna propaganda autorstwa Żdanowa zaczęła tracić skuteczność. Dlatego polecono szefowi KGB Szelepinowi opracowanie nowej strategii informacyjnej. Nowe założenia „prop-agit” zostały zatwierdzone na jednodniowym 28 Kongresie KPZR w dniu 6 I 1961 roku jako element III Programu Partii.

Był to najważniejszy program sowieckiej partii komunistycznej, bo jego skutki wciąż trwają (jest realizowany do dziś, choć nie ma już ZSRR ani partii komunistycznej).

Zrezygnowano w nim z brutalnych represji jako nieefektywnych środków kontroli populacji, na rzecz „zarządzania postrzeganiem” i rozwoju agentury. Niepomiernie miała wzrosnąć rola funkcjonariuszy medialnych – dziennikarzy zatrudnionych przy przetwarzaniu informacji (dezinformacji) służących do manipulacji medialnych.

W Polsce w ramach nowej strategii w 1969 roku oddano do użytku Centrum Radiowo-Telewizyjne w Warszawie przy ul. Woronicza. Zgodnie z uchwałą Komitetu Centralnego PZPR, telewizja miała stać się głównym medium „umacniającym zaufanie społeczeństwa do partii i władzy ludowej”. Jednak u nas komuniści nie mieli monopolu na informację, gdyż Polacy powszechnie słuchali Radia Wolna Europa. Dzięki temu w latach osiemdziesiątych oficjalne media utraciły resztki możliwości oddziaływania na społeczeństwo i stały się kompletnie bezużyteczne jako kanał komunikacji między rządzącymi a rządzonymi. Wyrazem tego były tłumy demonstracyjnie spacerujących na ulicach o godzinie 19.30, w czasie emisji Dziennika Telewizyjnego. Aż nadszedł rok 1989, a wraz z nim zniesienie cenzury, powstanie „pierwszej niekomunistycznej gazety między Łabą a Pacyfikiem” i rozpasany pluralizm medialny.

Pluralizm dość szybko się skończył – pisma opozycyjne, nawet dobrze sprzedające się, nie były w stanie przetrwać bez reklam, których dystrybucja odbywała się przez tzw. domy mediowe, kierujące strumień pieniędzy do właściwych tytułów. Funkcjonariusze przygotowujący pierestrojkę skutecznie zabezpieczyli swój monopol informacyjny, ponieważ wiedzieli, że panowanie nad przestrzenią medialną jest niezbędne do osiągnięcia celów politycznych. Dlatego gen. Kiszczak w 1990 roku mógł mówić: „naszych przeciwników politycznych medialnie wdepczemy w ziemię”. Ale tego wówczas nie wiedzieliśmy. Ponadto błędnie sądziliśmy, że najbardziej zwalczani przez komunistów jako „ekstrema” Kuroń i Michnik są antykomunistami. Nie zorientowaliśmy się, że zwalczanie może służyć uwiarygodnieniu i to było wielkim osiągnięciem organizatorów pierestrojki.

Jako człowiek światły, w świecie bywały, nisko ceniący zaściankowość, zacofanie, parafiańszczyznę i ciasnotę horyzontów, a w dodatku będący długoletnim czytelnikiem „Tygodnika Powszechnego” (który pełnił rolę pisma koncesjonowanej opozycji), stanowiłem idealny target dla Michnika i jego kompanów.

Nic dziwnego, że wpadłem w łapy redaktora – destruktora polskiej wspólnotowości, piewcy indywidualizmu i otwartości (a pochodzącego z bardzo hermetycznego środowiska), który zajął miejsce Jerzego Urbana w roli wychowawcy Polaków. Nastąpił ciemny okres mojego życiorysu – zostałem czytelnikiem „Gazety Wyborczej” (kto nie był, niech pierwszy rzuci kamieniem). Muszę jednak stwierdzić, że antypolskie i antykatolickie trendy tego pisma były wprowadzane metodą salami, tak że czytelnicy dopiero po jakimś czasie orientowali się, dokąd prowadzi ich Redaktor. Mnie zaprowadził w szeregi Unii Wolności, partii będącej ugrupowaniem postsolidarnościowym (…) UW, zaliczana do ugrupowań centroprawicowych i określana często jako partia inteligencka, a jej członkowie opowiadali się za ideami konserwatywnymi, chrześcijańskimi, liberalnego centrum (Wikipedia o Unii Wolności).

Jako jedyny członek Zarządu Regionu Solidarności – więzień polityczny, w regionalnym oddziale Unii Wolności „robiłem” za „człowieka-legendę” i listek figowy, bo choć sporo było w UW solidarnościowców, to z czasem pojawiało się coraz więcej świeżo nawróconych komunistów (a każdy z „Gazetą Wyborczą” pod pachą). My, ludzie Solidarności, patrzyliśmy z sympatią na „synów marnotrawnych”, którzy zrozumieli swój błąd – w końcu nasz przewodniczący Balcerowicz też kiedyś był sekretarzem PZPR. Nie przeszkadzało nam, że człowiek kierujący sekretariatem regionalnym UW do niedawna zajmował analogiczne stanowisko w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Czyż nie pogodziliśmy się „jak Polak z Polakiem” przy okrągłym, suto zastawionym stole? Kiedyś po powrocie z półrocznego kontraktu za granicą dowiedziałem się, że ów sekretarz skreślił mnie z listy członków, ponieważ zalegałem ze składkami. I tak skończyła się moja przygoda z Unią Wolności.

„Wywrotowe” książki

Likwidacja cenzury niewiele zmieniła w funkcjonowaniu mediów, w których zasadnicza cenzura odbywała się zawsze na poziomie redakcji i dlatego długo mieliśmy dalekie od pluralizmu, jednolite, przemawiające sforą Michników media. Wyjątek stanowiła skromna „Gazeta Polska” i ubożuchne „imperium medialne” ojca Rydzyka. Jednak „zarządzanie postrzeganiem” i filtrowanie informacji jest niemożliwe w dobie internetu i wolnego rynku wydawniczego. Dlatego każdy mający ciekawość świata ma szansę na wydobycie się z medialnej bańki informacyjnej, gdyż wiedza, znajomość faktów jest najlepszą szczepionką na manipulacje medialne. W miarę poznawania nowych faktów zaczynają się one układać niczym mozaika w większą całość i w końcu możemy doznać iluminacji (być może niezbędne jest także działanie Ducha Św.).

Jednak większość notorycznych czytelników „Wyborczej” nie szuka wiedzy poza gazetą, która serwuje całościowy ogląd rzeczywistości, oferując także (dla aspirujących do bycia inteligentem) rozmaite „niezbędniki inteligenta”.

Mnie wychodzenie z matriksu zajęło kilka lat, a pomogła mi w tym przypadkowo napotkana książka Stanisława Remuszki Gazeta Wyborcza – początki i okolice, totalnie zamilczana przez media – wręcz ukryta przed opinią publiczną. Remuszko był pierwszym dziennikarzem, który opisał fenomen GW i na hucznie obchodzone 10-lecie gazety zadał niewygodne pytania. Nigdzie nie mógł znaleźć wiadomości, w których zakładach karnych i w jakich okresach przebywał Adam Michnik – czołowa postać ówczesnej opozycji politycznej? Uważał, że opublikowanie źródłowej, wiarygodnej informacji o dokładnych okresach i miejscach uwięzienia Adama Michnika przez wymiar sprawiedliwości PRL definitywnie rozwiałoby pojawiające tu i ówdzie rozmaite wątpliwości i spekulacje na ten temat.

Remuszko pracował w GW od samego początku. Kiedy chciał przypomnieć listę organizacji popierających wprowadzenie stanu wojennego – sygnatariuszy PRON, takich jak ZNP, Naczelna Rada Adwokacka, Zrzeszenie Prawników Polskich, kynolodzy, filateliści i wiele innych, materiał „nie poszedł”. Widoczna była niechęć redakcji do poruszania pewnych tematów (np. „nieprawidłowości” stanu wojennego). Dziennikarz zorientował się, że gazeta nie jest ani solidarnościowa, ani opozycyjna, a jej celem jest ocieplanie wizerunku komunistów. Parasol ochronny Adama Michnika nad „ludźmi honoru” umożliwił komunistom spokojne konsumowanie owoców transformacji, a z kolei koledzy gen. Kiszczaka i „rozgrzani sędziowie” zapewniali „kryszę” nad gazetą. Przekonali się o tym ci, którzy mieli pecha znaleźć się w sporze prawnym z red. Michnikiem. Negatywne treści na temat Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” oraz wydawcy tej gazety Agory SA są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego – tak orzekł 26 IX 2005 r. w pisemnym wyroku Wysoki Sąd w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej (sygn. III C 1225, sędzia Agnieszka Matlak).

Redaktor wytoczył kilkadziesiąt procesów ludziom, którzy go krytykowali (za mowę nienawiści?), a pierwszym był… Roman Giertych. Dopiero niedawno Michnik przegrał pierwszy proces. Kończy się pewna epoka?

W roku 1989 „Gazeta” – mając monopol – weszła na rynek. Było to możliwe dzięki kontraktowi Okrągłego Stołu. Dekadę potem wpływowi ludzie „Gazety” pobrali na własność akcje Agory (w przypadku niektórych osób o wartości kilkunastu i więcej mln dolarów). (R. Bugaj) Tak się złożyło, że wśród najbardziej wpływowych ludzi GW i największych akcjonariuszy zdecydowanie nadreprezentowana jest progenitura stalinowskich funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego. Dlatego Stanisław Michalkiewicz nazywa „Gazetę Wyborczą” „żydowską gazetą dla Polaków”.

W czasach ponurej nocy stanu wojennego z szumów i trzasków Wolnej Europy dowiadywaliśmy się, że Michnik walczy, Michnik głoduje i nie daje się skusić wygodnym życiem na emigracji. Dlatego nie uwierzyliśmy wieściom, że redaktor pławi się w jacuzzi z Urbanem i pije z Kwaśniewskim, a na wieść, że zrezygnował z należnych mu akcji Agory, motywując to troską o swoją niezależność dziennikarską – zawyliśmy z zachwytu nad szlachetnością redaktora. Któż z nas, małych ludzi, byłby w stanie zrezygnować z 34 milionów dolarów? (Ponoć pieniądze te zagospodarowała koleżanka redaktora, p. Łuczywo, żeby się nie zmarnowały).

W dziesiątą rocznicę transformacji ustrojowej z apelem o abolicję dla autorów stanu wojennego wystąpili równocześnie Adam Michnik i Lesław Maleszka w „Gazecie Krakowskiej”. Ten konfident już po zdemaskowaniu znalazł ciepłe przytulisko w „Gazecie Wyborczej”, w której zatrudniono go „z pobudek humanitarnych”… Redaktora darzyliśmy bezgranicznym zaufaniem, toteż nie przeszkadzało nam, gdy w towarzystwie swoich kolegów o nazwiskach Kroll, Ajnenkiel, Holzer jako pierwszy człowiek zstąpił do archiwów SB, by po dwóch miesiącach wyjść i opublikować dwustronicowe sprawozdanie z badań, jakie tam prowadził. Może szukał zaginionych 3 szyfrogramów na temat swojej moskiewskiej wizyty przed rokowaniami okrągłego stołu? Był jednym z trzech ludzi (obok Urbana i Wajdy) odwiedzających Moskwę w tym czasie. Stefan Kisielewski pierwszy postawił szokującą tezę, że nie tylko Wałęsa, ale i Michnik pracuje dla Kiszczaka. Widocznie wcześniej niż inni znalazł tekst, w którym Michnik pisze o „fundamentalnej zbieżności interesów kierownictwa politycznego ZSRR, kierownictwa politycznego w Polsce i polskiej demokratycznej opozycji”.

Gazeta oprócz lokalu, telefonów, przydziału papieru otrzymała coś najcenniejszego – życzliwość ludzi, którzy właśnie „oddali władzę”. W zamian otrzymali ochronę medialną przed lustracją, dekomunizacją czy próbami karania zbrodniarzy komunistycznych.

3 lipca ʼ89 w GW ukazał się artykuł redaktora naczelnego Wasz prezydent, nasz premier, postulujący „sojusz demokratycznej opozycji z reformatorskim skrzydłem obozu władzy”, aby się wypełniło to, co było napisane w Księdze. Konkretnie w kompletnie przemilczanej książce uciekiniera z KGB, płk. Anatolija Golicyna, pt. New lies for Old, w której m. in. przewidział (w 1984 roku!) pojawienie się młodego sekretarza-reformatora (Gorbaczow), liberalizację, pojednanie z Zachodem, zjednoczenie Niemiec, zmianę nazwy ZSRR i KGB. Współczynnik trafności prognoz Golicyna wynosi 94 procent!

Odnośnie do Polski – Golicyn przewidywał przywrócenie Solidarności i powstanie „rządu koalicyjnego”, w którym znaleźliby się „konstruktywni” opozycjoniści, „reformatorzy partyjni”, katolicy oraz kilku „liberałów”. Książkę przełożono na polski w wydawnictwie Kontrwywiadu Wojskowego, ale cały nakład poszedł na przemiał, gdy stara, sprawdzona ekipa wróciła do władzy w 2007 roku. Płk Golicyn ujawnił zalecenia dla tajnych służb, by wylansowały artystów, pisarzy, hierarchów Kościoła i „autorytety moralne”. Według niego KGB od wielu lat przygotowywało wielką operację (dziś znamy ją jako „pierestrojkę”), której celem była zmiana niewydolnego systemu gospodarczego przez przyjęcie mechanizmów rynkowych.

W swojej późniejszej książce Perestroika deception (Oszustwo pierestrojki) Golicyn pisze, że jednym z najważniejszych celów było wprowadzenie w błąd ludzi Zachodu, aby nabrali przekonania, że komunizmu już nie ma i Rosja nie jest zagrożeniem. (Br. Geremek: Komunizm? Partia komunistyczna? Te rzeczy już nie istnieją). Wycofanie się Rosjan z Europy Wschodniej nie oznacza, zdaniem autora, utraty kontroli nad tym obszarem, bo pozostały tam wielkie zasoby kadrowe (np. tajni współpracownicy służb na ważnych stanowiskach).

Warto przypomnieć, że w „pierwszym niekomunistycznym” rządzie T. Mazowieckiego tylko nieliczni (np. gen. Kiszczak i gen. Siwicki) NIE byli tajnymi współpracownikami…

Zdaniem Golicyna do kontroli kraju wielkości Finlandii wystarczy 800 dobrze „rozstawionych” osób.

Inną książką, która zmieniła mój ogląd rzeczywistości, była praca Adama Frydrysiaka Solidarność w województwie koszalińskim, a w niej opis obozu internowania w Jaworzu, w wojskowym ośrodku wypoczynkowym na terenie poligonu drawskiego nad jeziorem Trzebuń. W chwili przyjazdu do Jaworza nie było wytycznych dotyczących postępowania z internowanymi, zastosowano zatem regulamin ośrodka obowiązujący wczasowiczów podczas turnusu wypoczynkowego. Niedzielną mszę odprawiał przyjeżdżający z Koszalina biskup, a Bronisław Geremek otrzymywał swój ulubiony holenderski tytoń do fajki. Przywieziono również owoce południowe: pomarańcze, banany, cytryny, ananasy. Dary przywoził również sekretarz episkopatu ks. biskup B. Dąbrowski, z którym znani opozycjoniści byli na ty. W Jaworzu zdobywali status pokrzywdzonego m. in.: Wł. Bartoszewski, A. Małachowski, T. Mazowiecki, Br. Geremek, St. Niesiołowski, B. Komorowski, A. Celiński, A. Czuma, W. Kuczyński, J. Jedlicki, A. Drawicz (TW „Kowalski”), A. Szczypiorski (TW „Mirek”), L. Maleszka (TW „Ketman”), H. Karkosza (TW „Monika”), J. Holzer (TW „Jam”). Dlaczego najgroźniejszych wrogów reżimu represjonowano (?) w lepszych warunkach?

W oddalonym o 5 km hotelu dla kadry wojskowej w Głębokiem był jeszcze jeden ośrodek internowania. Przetrzymywano tam inną elitę – najwyższych aparatczyków partyjno-rządowych PRL z E. Gierkiem i P. Jaroszewiczem na czele.

Ciekawostką może być informacja, że pani Gierkowa, przylatując z Warszawy helikopterem w odwiedziny, „podwoziła” przy okazji panią Szczypiorską – żonę „opozycjonisty”.

Tak więc decyzją jakiegoś centrum po sąsiedzku spotkały się dwie elity: odchodząca i ta, która miała być zainstalowana za 8 lat. Widać, że ekipy kierownicze III RP były dobierane z dużym wyprzedzeniem, a więc wypełniło się to, co było napisane w Księdze. Tym razem w książce Against all enemies Richarda Clarke’a – doradcy ds. bezpieczeństwa prezydentów USA – że uwiarygodnianie „dysydentów” wymaga lat. Z kolei Golicyn pisał, że dysydent mający dostęp do zachodnich środków przekazu jest „trefny”. I tu warto wspomnieć o magicznym telefonie Jacka Kuronia, przekazującym wszelkie wiadomości z kraju do szefa sekcji polskiej BBC – E. Smolara (KO „Korzec”). Waldemar Łysiak zastanawiał się, dlaczego władze po prostu nie wyłączyły Kuroniowi telefonu.

Z książki Clarke’a dowiedziałem się też, że to z inicjatywy KGB w 1975 roku zorganizowano Europejską Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Jej deklarowanym celem było rozbrojenie i „budowa wzajemnego zaufania”, ale dla sowieckich organizatorów najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk”, dotyczący praw człowieka, gdyż umożliwił powstanie legalnej opozycji niezbędnej do „przekazania władzy” po „upadku komunizmu”. Clarke pisał, że Rosjanie równocześnie przystąpili do organizacji różnych „ruchów pokojowych”, „obrony praw człowieka” czy ekologicznych.

Internet „pełen nienawiści”

Kopalnią wiedzy na temat naszych szemranych autorytetów jest internet (jaki będzie po ACTA II – nie wiadomo). Kto zna takie ciekawostki?

  • Najważniejszy postulat strajku sierpniowego – utworzenie niezależnych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom doradców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej i usiłowali dopisać w statucie związku paragraf o „kierowniczej roli PZPR”. Eksperci działali konsekwentnie na rzecz osłabienia związku.
  • Ci sami doradcy (z których żaden nie był członkiem Solidarności) odgrywali wiodącą rolę przy rokowaniach okrągłego stołu. Pięciu zaproszonych przez Kiszczaka związkowców (łącznie z Wałęsą) stanowiło tylko „decorum”.
  • Wiadomość wyszperana w archiwum KC PZPR: Rakowski zaleca sekretarzom wojewódzkim stonowanie ataków na Wałęsę „bo to nasz człowiek, podstawiony”.
  • Gdy wprowadzono stan wojenny, obradowała Komisja Krajowa Solidarności. Internowano wszystkich, ale czwórka najważniejszych potem polityków (Bujak, Frasyniuk, Borusewicz, Hall) zdołała cudownie ujść siepaczom, by „kontynuować walkę w podziemiu”. Rakowski w swoich pamiętnikach napisał, że władze wiedziały, „gdzie się ukrywa Bujak”.
  • Gen. Kiszczak do przestraszonych towarzyszy: Spokojnie, towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie na warunkach przez nas dyktowanych.
  • Jacek Kuroń w wywiadzie dla rosyjskiej TV: My obradujemy w pałacu Rady Ministrów. Opozycjoniści wchodzą do pałaców władzy albo na czele zbrojnego ludu i wtedy przychodzą zabrać władzę. albo na zaproszenie władzy i tylko dlatego, że władza widocznie uważa, że sojusz z opozycją ją wzmocni.
  • Na liście Macierewicza znalazło się 66 polityków (posłów, senatorów, ministrów) uwikłanych we współpracę z komunistycznymi służbami ze wszystkich ugrupowań oprócz Porozumienia Centrum Kaczyńskiego.
  • Na naradzie ministrów spraw wewnętrznych Układu Warszawskiego w Pradze gen. Kiszczak powiedział, że JEDYNYM celem stanu wojennego była zmiana kierownictwa Solidarności – pozbycie się niewygodnych ludzi. To dlatego w 1989 roku orzeczono wygaśnięcie mandatów członkom kierownictwa Solidarności (oprócz Wałęsy!) i odtworzono związek, mianując „od góry” przywódców (w przeciwieństwie do demokratycznych wyborów „pierwszej” Solidarności). Cieszący się wciąż wielkim zaufaniem, związek był potrzebny, by żyrować reformy Balcerowicza powodujące gwałtowny spadek poziomu życia ludności.

Te więc książki i internet były podstawowymi narzędziami umożliwiającymi wyzwolenie się z wirtualnej rzeczywistości demiurga Michnika. Wiele z powyższych wiadomości już znałem i moje zaufanie do mediów „głównego nurtu” zaczynało erodować, gdy zobaczyłem wielkie, czarne ogłoszenie: „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. I wtedy doznałem iluminacji. Ten wściekły wykwit pedagogiki wstydu ostatecznie uwolnił mnie z niewoli medialnej.

Wówczas, w 2007 roku, nie mówiło się o „łamaniu konstytucji”, tylko o „psuciu państwa”, wspominając też, że „z nas się śmieją” (w Europie i na świecie).

Kiedyś po powrocie zza oceanu natrafiłem u znajomych na numer „Gazety Polskiej” z bardzo kompetentnym artykułem na tematy amerykańskie i od tej pory ukradkiem podczytywałem wstydliwe gazetki. Wreszcie zrobiłem to. Z pewną taką nieśmiałością i zażenowaniem kupiłem „Gazetę Polską”.

Gdzie ci komuniści?

Są w europarlamencie i wielu krajach Europy (np. w Czechach), tylko nie w Polsce, która jawi się niczym dwór Sikorskiego w Chobielinie – „strefą zdekomunizowaną” (A. Kwaśniewski: nigdy nie spotkałem żadnego komunisty). U nas nie było partii komunistycznej (jak w innych „demoludach”), tylko „robotnicza”, wskutek decyzji Stalina, ponieważ komuniści – przeciwnicy istnienia państwa polskiego – kojarzeni byli jednoznacznie z agenturą. W 1989 roku Szimon Peres podczas swojej warszawskiej wizyty zalecił, by PZPR zmieniła nazwę i wstąpiła do Międzynarodówki Socjaldemokratycznej, której był wiceprzewodniczącym. I rzeczywiście – 2 dni po sławetnym „wyprowadzeniu sztandaru” powstała Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej z przewodniczącym A. Kwaśniewskim na czele, a na jej „rozruch” Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego udzieliła tzw. „pożyczki moskiewskiej”. Walizkę pieniędzy Leszkowi Millerowi (na liście KE do Europarlamentu) wręczył rezydent KGB Ałganow w mieszkaniu kontaktowym SB.

Dziś towarzysze socjaldemokraci wydają się najbliżsi rasowo czystym komunistom, ale istnieje też wyraźne powinowactwo duchowe między SLD a „chrześcijańskimi demokratami” w rodzaju UW czy Platformy Obywatelskiej. Może wspólne pisanie konstytucji 1997 roku scementowało ich miłosny związek? Towarzysze z bratnich partii często głosowali identycznie w Sejmie, a na zarzuty, że partia o rodowodzie solidarnościowym głosuje jak SLD, Geremek opowiedział: nieprawdą jest, jakoby Unia Demokratyczna głosowała tak jak komuniści. Natomiast problemem Unii jest fakt, iż komuniści głosują tak jak Unia. Nie podobał im się bardzo także pomysł dekomunizacji. Postanowili więc wspólnie strzec zasad „państwa prawnego” i zaskarżyli ustawę dekomunizacyjną do Trybunału Konstytucyjnego (który ją „odrzucił w całości”). Wielokrotnie byli towarzysze Kwaśniewski i Geremek wykazali „całkowitą zgodność poglądów we wszystkich kwestiach”.

Dziś wszyscy „wrócili do korzeni” i spotkali się na listach KE do europarlamentu – chrześcijańscy demokraci, socjaliści, liberałowie, ludowcy, a także TW „Carex”, TW „Buer”, TW „Znak”, TW „Karol”, TW „Belch”. Ich jedność ideowa nie jest bynajmniej zdobyczą ostatnich czasów, bo już kilkanaście lat temu niezależnie od siebie antykomunista R. Sikorski i komunista Wł. Cimoszewicz postulowali „usunięcie z polityki raz na zawsze Kaczyńskich”. I po dziś dzień jest to najważniejszy punkt programu wszystkich odmian „komunistów reformowanych dnia czwartego” (czerwca ʼ89).

Czy komunizm upadł, czy tylko się przeobraził?

Pod względem środowiskowo-kadrowym (a kadry, wg klasyka, są najważniejsze) istnieje pełna kontynuacja i tak się złożyło, że środowisko beneficjentów transformacji ustrojowej 1945 roku jest również beneficjentem transformacji ustrojowej 1989 roku.

W historii zazwyczaj los przegranej ekipy jest ciężki – w najlepszym razie usuwają się w cień. Nasi „przegrani” z 1989 roku nie musieli się usuwać – są „jedynkami” na listach wyborczych.

Pod względem ideowym zaś sowiecki marksizm-leninizm aplikowany Zachodowi od lat pięćdziesiątych za pomocą tysięcy agentów i pożytecznych idiotów, przekształcony tam w marksizm kulturowy, niszczy społeczeństwa Europy i z flanki zachodzi Polskę. Starzy komuniści z powodzeniem implementują nowe komunistyczne trendy pod hasłami demokracji i praworządności.

Jurij Bezmienow w swoim wykładzie Jak zniszczyć państwo opisuje wojnę psychologiczną, jaką Rosja toczy przeciw zachodnim społeczeństwom. Wojna ta rozłożona jest na etapy:

  1. demoralizacja (niszczenie systemu wartości – trwający ok. 25 lat okres już się zakończył nadspodziewanym sukcesem),
  2. destabilizacja (obecnie w toku),
  3. kryzys,
  4. normalizacja, czyli przejęcie władzy przez komunistów.

Służby przeznaczają ogromną większość środków nie na szpiegostwo, lecz na dywersję ideologiczną realizowaną przy pomocy rozmaitych fundacji i „organizacji pożytku społecznego”. Zachodnie demokracje nie posiadają narzędzi prawnych pozwalających przeciwstawić się tej agresji. Dlatego Bezmienow radzi: „Trzymaj się swojej religii”, bo to najskuteczniejsza broń w wojnie psychologicznej.

Od wielu lat następuje proces przesuwania się WSZYSTKICH partii centrowych w Europie na lewo (PO już nie organizuje rekolekcji w Łagiewnikach). Czy to chęć nadążania za „duchem czasu”? A może jakaś międzynarodówka za pomocą armii Michników popycha tego ducha w pożądanym kierunku?

Chociaż do komunizmu w Polsce nikt się nie przyznaje, jednocześnie wspominany jest z nostalgią, a nawet – co stwierdziła posłanka hrabina – może imponować. Przepoczwarzony w nową formę marksizmu kulturowego, kontynuuje swoją misję destrukcji cywilizacji europejskiej. Brytyjski sowietolog Christopher Story był zdania, że rozszerzenie Unii Europejskiej umożliwiło rosyjskim służbom penetrację Zachodu choćby przez obecność wschodnioeuropejskich „zasobów kadrowych” w ciałach unijnych (np. Wł. Cimoszewicz kandydował na Sekretarza Generalnego NATO!).

Zadaniem Gorbaczowa jest wywieranie wpływu na zachodnie elity. Zajmuje się on tym od chwili przybycia do Ameryki na czele licznej delegacji w 1987 r. Gorbaczow jest prezesem tzw. Gorbachev Foundation, mającej siedzibę w San Francisco, gdzie pracują różni eksperci pod kierunkiem Hansa Grafa Hune – znanego w świecie niemieckiego eksperta. Zaangażowali się oni w projekt wyraźnie nawiązujący do pomysłu Lenina powołania superpaństwa – Forum Światowego, promując ideę rządu światowego, kontroli nad światem w imieniu ekologów. (…) Najważniejszą kwestią jest, czy w miarę szybko znajdą się ludzie zdający sobie sprawę z destrukcji systemu władzy na Zachodzie i zorientują się w mistyfikacji, której celem jest przekonanie ludzi Zachodu, że w Rosji nie ma politycznej kontynuacji ZSRR (Ch. Story dla McIlhany Report 2003).

Ciągle nie wiemy, czy komuniści są nieszkodliwym folklorem, czy groźną mafią. Obyśmy się kiedyś nie obudzili w świecie, „gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Upadek czy »upadek« komunizmu?” znajduje się na s. 1 i 5 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Upadek czy »upadek« komunizmu?” na s. 1 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Klucze do Polski. Okoliczności pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 59/2019

W wigilię Zesłania Ducha Świętego papież zawołał właśnie Jego, by odnowił oblicze tej ziemi. Nie pozostało to bez wysłuchania, choć na odnowienie, o które Papież wołał, ciągle jeszcze czekamy.

Piotr Sutowicz

Klucze do Polski

40 rocznica pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny

Kiedy w latach osiemdziesiątych i jeszcze dziewięćdziesiątych pisano o kolejnych rocznicach pierwszej papieskiej podróży do ojczyzny, często umieszczano gdzieś tam wyrażenie: „wszyscy pamiętamy”, by podkreślić, że pisze się, ot, tak, tylko dla przypomnienia, może ponownego uporządkowania pewnych, mimo wszystko oczywistych rzeczy.

Jak to jednak bywa z czasem, upływa on bardziej lub mniej miarowo i dziś już można powiedzieć, że nie wszyscy pamiętają o tym wydarzeniu. Tak się składa, że najmłodsi z tych, którzy mogą sięgnąć własną pamięcią do wydarzeń z czerwca 1979 roku, mają około pięćdziesięciu lat. Sama pielgrzymka zaś obrosła pewną historyczną patyną, która każe patrzeć ze stosownym dla tego typu faktów dystansem oraz czcią. Z drugiej jednak strony,

młodsze pokolenie chyba tylko z podręczników szkolnych dowiaduje się, że było to wydarzenie w naszych dziejach ważne, by w ramach procesu edukacji szybko o tym zapomnieć.

Pozostaje ono być może w jakichś zakamarkach pamięci pośród szeregu innych ważnych i mniej ważnych epizodów historycznych, nie wpływając ani na obraz przeszłości, ani nie wywierając znaczniejszego wpływu na tożsamość narodową młodzieży.

Tak można pisać oczywiście o wielu rzeczach istotnych z punktu widzenia teraźniejszości. Nad rozlanym mlekiem jednak nie należy płakać, a historię trzeba przypominać i walczyć o pamięć w każdym kolejnym pokoleniu.

Polska tamtego czasu

Mówiąc skrótowo, od roku 1945 państwowa propaganda głosiła, że jesteśmy na drodze do ustroju komunistycznego. W latach siedemdziesiątych mieliśmy już jednak za sobą czasy siermiężnego stalinizmu. Władzę polityczną w kraju sprawowała partia mieniąca się zjednoczoną, robotniczą i do tego polską. Stojący na jej czele kolejny sekretarz, Edward Gierek, rządził z moskiewskiego nadania, a przynajmniej przyzwolenia, niemniej z pewnością nie był pozbawiony pewnych cech mogących czynić z niego rewizjonistę. Część swego życia spędził na Zachodzie. Był pierwszym tej rangi urzędnikiem niewywodzącym się z KPP, chociaż jego komunistyczne dziedzictwo nie budziło większych zastrzeżeń. To, że Gierek Zachód znał, a Rosję, w tym także sowiecką – niekoniecznie, powodowało, że jego perspektywa była nieco oryginalna. Kiedy w dramatycznych okolicznościach wydarzeń grudniowych roku 1970 na Wybrzeżu przejął ster realnych rządów po poprzedniku, zdawał się być dla Kościoła partnerem ciekawym.

Był człowiekiem układnym i kulturalnym, co na tym urzędzie nie było normą, a poza tym prymasowi Wyszyńskiemu i episkopatowi wydawało się chyba, że Pierwszy Sekretarz nie stawia na pierwszym planie walki ideologicznej. Codzienność dostarczała niestety dowodów na to, że rzeczywistość nie pokrywała się z oczekiwaniami, jednak Kościół na drodze rozmów mógł coś dla siebie „uszczknąć” w ramach negocjacji z władzami, którym zależało, by na arenie międzynarodowej uchodzić za liberalne. To miało ułatwić im pozyskiwanie kredytów i technologii. Wszystko więc w zasadzie rozgrywało się w sferze czystej polityki, ale zawsze warto było z tego korzystać.

Władza tak naprawdę ani na jotę nie zmieniła swego podejścia do chrześcijaństwa, uważając, że kiedyś do generalnej rozprawy i tak dojść musi.

Dlatego ani na chwilę nie ustała inwigilacja duchownych i świeckich działaczy katolickich. W tej robocie nie oszczędzano ani prymasa, ani kardynała z Krakowa, przyszłego papieża. Cenzura nadal nie pozwalała o sobie zapomnieć. Wreszcie szkoła i wszystkie instytucje państwowe nastawione były na ateizację i sowietyzację społeczeństwa. To w końcu w epoce gierkowskiej, w lutym 1976 roku, wpisano do PRL-owskiej konstytucji obok przewodniej roli PZPR, również obowiązkową „przyjaźń” z ZSRR oraz „budowę socjalizmu”, choć w tym ostatnim wypadku aż dziw, że nie uwzględniono tego w polskiej ustawie zasadniczej już wcześniej.

W tymże samym 1976 roku wielkie plany gospodarcze Gierka, oparte na niewydolnej doktrynie socjalistycznej i biurokratycznych zasobach partii, zaczęły się załamywać. W czerwcu doszło do protestów robotniczych, którym symbolem stał się Radom. Ewidentnie kierownictwo PZPR nie miało pomysłu na to, co dalej czynić. Z tego, że kraj znalazł się na równi pochyłej, zdawali sobie sprawę co światlejsi przedstawiciele elity władzy. Prymas Tysiąclecia odnotował w swych dziennikach coraz częstsze wizyty notabli państwowych, którzy zdawali się z nim dzielić swymi negatywnymi przemyśleniami, szukając ratunku w Kościele jako jedynej instytucji zdolnej zatrzymać nadchodzący upadek, a przy okazji rewolucję społeczną, której skutki w istniejącej wówczas sytuacji geopolitycznej mogłyby być nieobliczalne.

Prymas nie chciał ani sowietyzacji, ani rewolucji – jemu też sytuacja zdawała się trudna, lecz na pewno nie miał zamiaru ratować systemu, w szczerość którego wierzyć nie miał najmniejszego powodu.

Tak czy siak, czerwiec 1976 roku w Polsce to okres poprzedzający coś, o czym można było powiedzieć, że będzie inne. Gospodarka po zimie stulecia i nadchodzącym totalnym załamaniu nie dawała szans na poprawę bytu materialnego Polaków. Działacze partyjni, wsparci aparatem represji, chcieli jedynie nadal trzymać naród pod korcem, choćby kosztem cofnięcia poziomu materialnego do czasów przedgierkowskich. Samo społeczeństwo zaś zaczynało powoli wrzeć. Kierunek zmian był trudny do wychwycenia, ale kraj łatwo przechodził do roli przedmiotu rozgrywek różnych sił.

Kościół

Pontyfikat Pawła VI to czas wielu nowych zjawisk – epoka reform soborowych, które w różnych Kościołach partykularnych różnie przeprowadzano i z różnym powodzeniem. To także okres, kiedy Stolica Apostolska próbowała normalizować swoje stosunki z krajami tzw. bloku wschodniego. Polski episkopat nie patrzył na ten nowy trend w Watykanie z życzliwością. Nowe otwarcie w stosunkach z krajami socjalistycznymi miało w teorii poprawić byt katolików pozostających pod władzą reżimów komunistycznych. W gruncie rzeczy jednak, to te reżimy przejęły inicjatywę w tym względzie, doprowadzając do sytuacji, w której nie tylko nie poczyniły żadnych ideologicznych ustępstw, ale dodatkowo uzyskały znaczący wpływ na obsadę stanowisk kościelnych w krajach bloku i doprowadzały do eliminacji ludzi stojących niezłomnie na stanowisku wartości chrześcijańskich.

W Polsce dzięki stanowczości Prymasa sprawy nie potoczyły się za daleko, mimo woli komunistów oraz watykańskiej dyplomacji, dążących do ustanowienia stałych relacji międzypaństwowych. Skutki „sukcesu” dyplomatycznego Stolicy Apostolskiej budziły u Prymasa obawy i niechęć do podążania tą drogą. Kardynał Wyszyński, dysponujący niezwykle szerokimi uprawnieniami, nadanymi mu przez Piusa XII i potwierdzonymi przez jego następców, które czyniły go de facto kimś w rodzaju nuncjusza oraz dawały mu pełnomocnictwa w kwestiach wykraczających terytorialnie poza obszar PRL, chciał ten stan konserwować i miał w tym, zdaje się, całkowite poparcie episkopatu, w tym metropolity krakowskiego. Karol Wojtyła również rozumiał niebezpieczeństwo mogące wynikać dla Kościoła z dyplomatycznych ustępstw arcybiskupa Casarolego czy planowanego na przedstawiciela Watykanu w Polsce arcybiskupa Luigiego Poggiego, który odpowiadał także za kontakty Stolicy Apostolskiej z krajami naszej części Europy.

Spór pomiędzy tym ostatnim a prymasem Wyszyńskim narastał. Naciski na to, by ustanowić trwałe przedstawicielstwo Watykanu w Warszawie, wzrosły do tego stopnia, iż z perspektywy końca roku 1977 zdawały się one nie do powstrzymania. Oczywiście prymas Wyszyński, wykorzystując swoje relacje z Pawłem VI, kwestię tę nieco powściągał, lecz rzecz zdawała się przesądzona, a jej realizacja pozostawała tylko kwestią czasu.

Polscy biskupi zdawali sobie sprawę z tego, jak wyglądają Kościoły w krajach socjalistycznych i jak mało przydatna jest dyplomacja watykańska w obronie religii.

W związku z tym ich stanowisko w tej sprawie było dość spójne, chciałoby się rzec – czysto duszpasterskie.

Rok 1978 przyniósł wiele nieoczekiwanych zmian w Kościele Powszechnym. Oto 6 sierpnia 1976 roku umiera papież Paweł VI i następuje konklawe, na którym kardynałowie wybierają na papieża Albina Lucianiego, dotychczasowego patriarchę Wenecji, który przybiera imię Jana Pawła I. Wybór ów pokazał, że kardynałowie przestają ufać Kurii Rzymskiej i z jednej strony postanowili, iż kolejnym biskupem Rzymu nadal pozostanie Włoch, z drugiej zaś, że będzie to jednak człowiek nowy.

Z perspektywy polskiej ważny był udział obu naszych elektorów, czyli zarówno prymasa, jak i kardynała Wojtyły, którzy, zdaje się, dali się poznać z dobrej strony, a głos Stefana Wyszyńskiego o sytuacji Kościoła w krajach komunistycznych, skierowany do kardynałów, spotkał się z ich akceptacją, w odróżnieniu od odebranej jako proreżimowa wypowiedzi prymasa Węgier, Laszló Lekaia. Pewnie wtedy zadzierzgnięte zostały pewne kontakty i relacje, które bardzo szybko okazały się przydatne.

Nieoczekiwane przyśpieszenie historii

Pontyfikat Jana Pawła I, wbrew jakimkolwiek przewidywaniom, okazał się niezmiernie krótki – trwał bowiem jedynie 33 dni. Do dziś nie ustają spekulacje na temat nagłej śmierci głowy Kościoła i chyba kwestia ta nigdy nie zostanie wyjaśniona jednoznacznie, co powoduje, że wszyscy zainteresowani podzielili się na dwa obozy: jeden stoi na stanowisku morderstwa, drugi śmierci osoby w gruncie rzeczy ciężko chorej. Bez względu na rzeczywistą przyczynę, dla Kościoła wydarzenie to było wielkim wstrząsem. Z powodów obiektywnych 28 września stało się jasne, że kardynałów czeka drugie konklawe.

Zarówno dla prymasa Wyszyńskiego, jak i kardynała Wojtyły wrzesień 1978 roku był miesiącem ważnym, a z perspektywy tego, co się wydarzyło wkrótce – być może nawet kluczowym. Otóż w dniach 20–25 tego miesiąca wraz z towarzyszącymi sobie biskupami obaj dostojnicy odbyli wizytę w Republice Federalnej Niemiec. Była ona przygotowywana od dawna, w jakiś sposób wynikała z Orędzia biskupów polskich do niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim z roku 1965. Okoliczności do niej, zdaje się, dojrzewały powoli. Mówiąc oględnie, zachodnioniemiecki episkopat nie zareagował na przywołany dokument entuzjastycznie. Kiedy 7 grudnia 1970 roku, kilka lat po jego wystosowaniu, Willy Brandt i Józef Cyrankiewicz podpisywali porozumienie uznające polską granicę na Odrze i Nysie, środowiska katolickie RFN przyjęły ten fakt z niechęcią, a niektóre kręgi polityczne związane z CDU/CSU próbowały zablokować jego ratyfikację.

Faktem jest jednak, że papież Paweł VI, wykorzystując uznanie granic, 28 czerwca 1972 roku wydał bullę Episcoporum Poloniae Coetus, w której ustalał nowy, dostosowany do realnych granic ład w organizacji Kościoła w Polsce. Warto dodać, że skutkiem ubocznym tego faktu było uznanie rządu PRL przez Watykan i cofnięcie akredytacji dla ambasadora rządu londyńskiego, Kazimierza Papée.

Wspomniana wrześniowa wizyta wpisywała się więc w klimat pewnego pojednania, które dojrzewało powoli, ale jednak konsekwentnie, będąc wyrazem linii politycznej episkopatu. Należy podkreślić, iż udział w niej kardynała Wojtyły okazał się kluczem do tego, co miało się wydarzyć 16 października 1978 roku.

Po pierwsze, z punktu widzenia duszpasterskiego, polscy biskupi i niemieccy gospodarze, przełamując bariery nieufności, osiągnęli olbrzymi sukces. Z pewnością pokłady dobrej woli po obu stronach okazały się bardzo duże. O randze, jaką wizycie nadawał prymas, świadczy fakt, że oprócz wyjazdów do Rzymu nie odbywał on żadnych podróży zagranicznych – ta była pierwszą. Po drugie, na arenie międzynarodowej pojawił się argument o wzajemnej otwartości polskich i niemieckich hierarchów, dla których nie istniały bariery światopoglądowe dzielące ich kraje. Prymas podkreślał przy okazji, że liczy na pomoc ze strony Kościoła niemieckiego w walce z naporem ateizacji płynącej ze Wschodu. Rzecz oczywiście prowadzona była dyskretnie, ale ci, którzy mieli wiedzieć, o co chodzi, wiedzieli. Wreszcie po trzecie, kardynał Wojtyła, który znany był w Niemczech wcześniej, w trakcie tej wizyty dał się poznać od jak najlepszej strony, pozyskując, zdaje się, dla siebie episkopat niemiecki, w tym kardynała Josepha Hoffnera. Nie można oczywiście przeceniać tego typu faktów jednostkowych. Niemniej chyba jednak ten epizod w jakiś sposób zmienił pozycję obu polskich kardynałów na nadchodzącym konklawe.

Wielu historyków, w tym Peter Raina, uważa, że to prymas Wyszyński odegrał kluczową rolę w wyborze Karola Wojtyły na papieża na październikowym zebraniu kardynałów.

Gdyby tak rzeczywiście było, to można powiedzieć, że w ten sposób stał się on twórcą planu, który przyniósł Kościołowi, światu i Polsce zmiany liczone co najmniej na dziesiątki lat. Oczywiście, wydarzenia te owiane są w sporej części tajemnicą i tak ma pozostać do końca świata. Niemniej wiemy o rozmowach, jakie prymas prowadził w rzeczonej kwestii z kardynałami Królem z Filadelfii oraz Bengshem z Berlina i ogólnie Niemcami, a także w pewnym mniej lub bardziej sprecyzowanym układzie z kardynałem Giuseppem Sirim, jednym z poważnych kandydatów na papieża.

W dniu uroczystości św. Jadwigi w 1978 r., z powodów ogólnie znanych, historia przyśpieszyła gwałtownie, wiele rzeczy przybrało inny kształt, a nadzieja na to, że do Polski przyjedzie głowa Kościoła, zaczynała przybierać realną postać.

Święty Stanisław – klucz cywilizacyjny

Rok 1979 miał być i był w Polsce obchodzony pod znakiem 900 rocznicy śmierci biskupa krakowskiego, świętego Stanisława, którego kult jest jednym z ważniejszych w naszym Kościele i społeczeństwie. Okoliczności śmierci hierarchy same w sobie są jasne: ludzie księcia Bolesława Śmiałego na rozkaz władcy targnęli się na życie biskupa. Pamięć o tym wydarzeniu towarzyszyła Polakom przez owe 900 lat. Postać świętego mogła być kłopotliwa dla każdej władzy, która uzurpuje sobie szerokie uprawnienia. Czynniki polityczne często podnosiły argument, iż ingerencje biskupa w sprawy władzy królewskiej były nieuprawnione, podczas kiedy Kościół podkreślał fakt, że głos świętego męczennika był ożywieniem czynnika moralnego w życiu społecznym.

Postać świętego Stanisława, poprzez którego pokazywano wyższość społeczeństwa nad państwem oraz moralności nad prawem stanowionym, była dla władzy niepożądana.

W sytuacji animozji pomiędzy władzą a społeczeństwem kult tego biskupa stawał się w sposób oczywisty punktem zapalnym, a w każdym razie za taki mógł uchodzić. Stąd tak życzliwym okiem władze patrzyły na wszelkie publicystyczne i historyczne próby dekonstrukcji postaci, dowodzenia, że nie była ona tą, za jaką uważa ją Kościół. Pokazywanie Świętego w niekorzystnym świetle, oprócz normalnych przejawów antyklerykalizmu charakterystycznego dla oficjalnego światopoglądu ówczesnego państwa, miało właśnie przede wszystkim ten aspekt. Oczywiście kwestionowanie wprost kultu świętego, który ogarniał miliony ludzi, było trudne, ale władza robiła, co mogła.

Dla kardynała Wojtyły postać tego świętego, oprócz wymienionych oczywistych powodów, ważna była choćby dlatego, że był on jego dalekim poprzednikiem na urzędzie. Poza wszystkim darzył on biskupa Stanisława uczuciem osobistym, o czym najlepiej świadczy fakt, iż poświęcił mu ostatni utwór poetycki przed swoim wyborem na Stolicę Piotrową. Wraz z gaśnięciem nadziei komunistów na to, że krakowski hierarcha stanie się realnym oponentem prymasa, przekonali się oni, że jest to godny następca świętego, a jego myśl idzie w pełni po linii cywilizacyjnej wytyczonej owym paradygmatem dominacji społeczeństwa czy też w narodu w państwie. Doktryna ta była niebezpieczna, bo w palący sposób aktualizowała się w realiach PRL-u. Cały episkopat przykładał wielką wagę do przypomnienia myśli wynikających z męczeństwa świętego, a swoistym symbolem tej wagi stał się fakt, iż na ostatnim posiedzeniu Rady Stałej Episkopatu, przed wyjazdem obu polskich kardynałów na konklawe po śmierci Jana Pawła I, kardynał Wojtyła referował projekt uroczystości św. Stanisława na rok następny.

Wybór krakowskiego kardynała na papieża uroczystości owych nie tylko nie zepchnął na plan dalszy, ale wyglądało na to, że mają one szansę nabrać zupełnie nowego wymiaru, a ów klucz do Polski trafił w nowe ręce. Warto dodać, że świętemu poświęcił Jan Paweł II swój pierwszy list apostolski Rutilans Agmen (Jaśniejący orszak) datowany na 8 maja 1979 roku. Kolportaż tego dokumentu w Polsce próbowała zatrzymać komunistyczna cenzura, z czego władze PRL wycofały się pod naciskiem episkopatu, który użył całkowicie zresztą prawdopodobnego argumentu o skandalu międzynarodowym, jaki może w związku z tą kwestią wybuchnąć.

Polska jako część Kościoła

Komunizm znakomicie blokował relacje pomiędzy Kościołem Powszechnym a lokalnym. Co prawda lata siedemdziesiąte to nie czterdzieste czy pięćdziesiąte, kiedy to działania te miały skutkować stworzeniem własnego, „komunistycznego” kościoła narodowego, oderwanego od papiestwa, ale nadal robiono wiele, by wymiana pomiędzy strukturami watykańskimi a polskimi – czy to duszpasterska, czy teologiczna, czy ogólnie intelektualna – nie przebiegała zbyt gładko. Poza tym komuniści chcieli, by z Watykanu docierały informacje odpowiednio przefiltrowane.

Myśl teologiczna z Zachodu wchodziła do Polski wybiórczo, o co dbali odpowiedni agenci wpływu. Również w drugą stronę starano się informować Zachód o Kościele w Polsce poprzez własnych ludzi, tzn. agenturę w postaci dziennikarzy czy intelektualistów.

Niejednokrotnie doświadczył tego boleśnie sam prymas. Generalnie Kościół w PRL miał proboszczów, biskupów czy prymasa, ale z papiestwem był problem. Za przykład manipulacji może posłużyć tu choćby postać Jana XXIII, któremu czynniki oficjalne postawiły we Wrocławiu pomnik, za pomocą którego prowadzono walkę z Kościołem w kraju, do tego promując Następcę św. Piotra co najmniej jako zwolennika polityki PRL.

Oczywiście wizyta w Polsce głowy Kościoła byłaby elementem przełamywania takich zabiegów. Służyłaby wzmocnieniu eklezjalności w Kościele, a ogólnie – budowaniu poczucia polskich katolików, że są częścią większej wspólnoty. Tego władze nie chciały. Między innymi stąd wynikały działania, utrącające jakiekolwiek inicjatywy, które zmierzały do przyjazdu do Polski Ojca Świętego. Najbardziej znany jest fakt niedopuszczenia do przyjazdu Pawła VI w roku 1966 w ramach obchodów Milenium Chrześcijaństwa, mimo naprawdę gorących pragnień zainteresowanego i deklaracji, iż wizyta będzie mieć charakter wybitnie religijny.

Tak jak w czasach św. Stanisława, w Polsce słowo „religijny” czy też „katolicki” równa się „cywilizacyjny” i „narodowy”. Komuniści zdawali sobie z tego sprawę i na pewno za wszelką cenę nie chcieli do tego dopuścić. Oczywiście bardzo istotny był tu czynnik sowiecki, któremu coś takiego wydawałoby się równe antysocjalistycznej rewolucji. W zasadzie temu rozumowaniu również nie należy odmawiać słuszności. Co prawda, czas robił swoje i polityka wschodnia Watykanu, pomimo swego negatywnego, ukazanego powyżej nacechowania w tym względzie, otwierała pole do rozmów.

Być może w tym kontekście należy patrzeć na propozycję przyjazdu do Polski „może w przyszłym roku”, jaką prymas Wyszyński skierował do Jana Pawła I na prywatnej audiencji w dniu 30 VIII 1978 roku. Oczywiście mogła to być zwykła kurtuazja, ale gdyby ten pontyfikat trwał, byłoby do czego wrócić. Prymas, rozmawiając z Albinem Lucianim o pielgrzymce papieża do Polski, oprócz rocznicy św. Stanisława, która była ważna i czytelna dla kościoła partykularnego w Polsce, miał na myśli jeszcze jedną ważną, choć o 300 lat „młodszą” jubilatkę, która łączyła znakomicie Kościół w Polsce z katolicyzmem powszechnym.

Ikona Jasnogórska

Częstochowski obraz Matki Boskiej wraz z klasztorem paulinów jest symbolem narodowym Polski, tak jak spopielona niedawno katedra Notre Dame dla Francji. I tak jak ona, kultem Maryjnym wiąże Polaków z całym katolicyzmem. Swoją drogą, kaplica z obrazem jasnogórskiej Czarnej Madonny w rzeczonej paryskiej katedrze wyszła z kataklizmu nienaruszona.

To na Jasną Górę miał przybyć Paweł VI w dniu 3 maja 1966 roku i to tu ewentualnie gotów był stawić się Jan Paweł I, gdyby – co ponoć podkreślił w rozmowie z prymasem Wyszyńskim – pożył jeszcze dwa lata i „w ogóle zdrowie by mu pozwoliło”.

Wiadomo, że zarówno Jan XXIII, jak i Paweł VI byli głęboko maryjni i Częstochowa miała swoje miejsce w ich głowach i sercach. W polskiej religijności nie ma drugiego takiego miejsca. To tu broniono się przed Szwedami (protestantami) i nie dopuszczono ich w te święte progi, przed oblicze Czarnej Madonny. Mit narodowy chce, by obrona Jasnej Góry, kierowana przez Augustyna Kordeckiego, była punktem przełomowym całego potopu szwedzkiego. Tutaj modlili się królowie, prezydenci, prawie wszyscy ważni Polacy, niejako od przybycia do Maryi zależała ich legitymacja do reprezentowania narodu. Siłą rzeczy, nie dotyczyło to partyjnych kacyków, którzy w związku z tym takowego autorytetu nie mieli. Nawet ich urzędowe wizyty w jasnogórskim klasztorze raczej były utożsamiane z obecnością w tym miejscu Generalnego Gubernatora Hansa Franka niż Jana Sobieskiego. To miejsce to było „coś”. Polakom brakowało tylko wizyty tutaj papieża właśnie. Takie wydarzenie znakomicie wiązałoby naród z Kościołem jako wspólnotą uniwersalną. Papieska pielgrzymka, gdyby się udało do niej doprowadzić, uzupełniłaby Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego z 1956 roku, na których nie było, bo nie mogło być, jeszcze wówczas uwięzionego prymasa. Było za to około miliona wiernych. Tylko Jasna Góra przyciągała takie rzesze. Nawet dziś, kiedy do katolicyzmu ludowego, czy raczej narodowego tamtych czasów często podchodzi się z dystansem, bywa ich tu dużo, najwięcej jak się da. To katolicyzm narodu polskiego, nawet bez hierarchów, ratował Kościół. Tu tworzyła się owa więź, tak ważna dla historii tej ziemi i tych ludzi.

Był to kolejny klucz do Polski. Rozumiał to i prymas, i nowy papież. W tej kwestii zgodni byli też funkcjonariusze państwowi, ale chyba nic nie mogli z tym zrobić – próbowali, jak Szwedzi w potopie, zabrać Polakom Matkę, nawet „aresztowali” Ją z powodów ideologicznych. Ale, tak jak najeźdźcy XVII-wieczni, odeszli z niczym.

Ów drugi klucz po 16 października 1978 roku znalazł się w tych samych rękach, co i poprzedni.

Święty Wojciech

Wojciech Sławnikowic był Czechem, przynajmniej tak o nim dziś mówimy – tak jak matka naszego chrześcijaństwa, Dobrawa czy też Dąbrówka, żona księcia Mieszka. Znalazł się w Polsce na zaproszenie jej syna, późniejszego króla polskiego Bolesława, człowieka nieprzeciętnego, budowniczego dużego środkowoeuropejskiego państwa, mającego aspirację rządzić całą Słowiańszczyzną. Władcy, który klękał chyba tylko przed Panem Bogiem, bo na pewno nie przed cesarzem Henrykiem II, który chciał być postrzegany, i tak bywało, jako zwierzchnik wszystkich ludów chrześcijańskich. Oczywiście nie chodzi o to, by wchodzić w głębokie spory historyczne i gmatwaninę polityki średniowiecznej. W każdym razie Wojciech, którego w Czechach raczej nie chciano, przybył do Bolesława, by nawracać nie Polan, bo ci mieli być już chrześcijanami, lecz ludy sąsiednie. Zginął z rąk Prusów, stając się korzeniem, z którego wyrosła polska prowincja kościelna. Wydarzenia owe rozegrały się jeszcze wcześniej niż te związane ze świętym Stanisławem.

Niby zamierzchłe dzieje, ale znowu w Polsce Ludowej stawiały jakże aktualne pytania o naród i suwerenność państwa w rzeczywistości komunistycznej. Wszak Gniezno, kolebka państwa i Kościoła, pozostawało miejscem, gdzie rezyduje prymas, który w naszej tradycji jest interrexem. W czasach prymasa Wyszyńskiego i jeszcze chwilę po nim Gniezno i Warszawa połączone były unią personalną. Prymas Tysiąclecia rządził na dwóch stolicach. Był w tym głęboki symbol, oczywiście oprócz tego – pewnie i administracyjny kłopot, ale to akurat przedmiot rozważań na inną okoliczność.

Symbol Gniezna pozostawał jeszcze kilkadziesiąt lat temu dużo bardziej czytelny niż dziś. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że tutaj zaczynała się historia narodu ochrzczonego. Tu podejmowano cesarza, tu dokonał się akt, który pozwalał Bolesławowi Chrobremu przybrać sztywną postawę suwerena na najbliższe 25 lat. Co prawda komuniści lubili symbole piastowskie, wydawały się im bardziej strawne niż te związane z Jagiellonami i ekspansją Rzeczypospolitej na wschód. Nie mieli chyba nic przeciwko temu, by nawiązywać do symboliki pierwszych władców Polski, szczególnie jeśli dało się ją skierować na drogi retoryki antyniemieckiej. Natomiast nie bardzo podobało im się to, że ktoś im te elementy układanki zabiera i zestawia inaczej. Przyszła wizyta papieska wiązała się z takim zaborem i skierowaniem dyskusji o tej odległej historii na nowe tory. Z tym też jednak nie za wiele mogli zrobić.

Państwo

Już 17 października 1978 roku biskup Bronisław Dąbrowski w wydanym na okoliczność wyboru nowego papieża komunikacie wyraził nadzieję na przyjazd Jana Pawła II do ojczyzny. Wymienił wówczas dwie wspomniane wcześniej okoliczności: jubileusz sześćsetlecia obecności Obrazu Jasnogórskiego w Częstochowie i 900-lecia śmierci św. Stanisława.

Władze komunistyczne, i tak już głęboko zakłopotane wyborem, stanęły przed jeszcze trudniejszym problemem. Odmowa papieżowi przyjazdu do Polski byłaby skandalem międzynarodowym na niesłychaną skalę. Trzeba pamiętać, że był on obywatelem tego państwa, a jego status jako głowy Kościoła pozostawał dla komunistów dość trudny do określenia.

Pozwolenie na przyjazd wiązało się natomiast z negatywnymi reakcjami innych reżimów bloku wschodniego, a przede wszystkim Związku Radzieckiego. Rządy Edwarda Gierka, i tak już ledwo trzymające się, stanęły przed zakrętem, za którym nie było niczego pozytywnego. Oczywiście nikt wprost nie udzielił Stolicy Apostolskiej ani Prymasowi odpowiedzi odmownej. Jedyne, co przychodziło do głowy decydentom, to maksymalne opóźnianie terminu wizyty, piętrzenie problemów i minimalizowanie jej wydźwięku. Rozpoczął się czas trudnych rozmów pomiędzy kardynałem Wyszyńskim a ministrem, kierownikiem Urzędu do Spraw Wyznań, Kazimierzem Kąkolem, czy później – negocjacji, prowadzonych również na forum komisji mieszanej rządu i episkopatu. W styczniu już było wiadomo, że wizyta raczej jest przesądzona, kiedy do uszu Polaków dotarła informacja, iż Papież, żegnając się z grupą pielgrzymów krakowskich w dniu 11 stycznia powiedział do nich: „rozstajemy się, ale się przecież nie żegnamy”. Formuła taka oczywiście nie musiała znaczyć czegokolwiek, ale dobrze poinformowani swoje wiedzieli.

Oprócz prób opóźniania wizyty władze domagały się również tego, by zaplanować ją w taki sposób, aby jej data w żaden sposób nie była symboliczna. Sam fakt tego, iż papież miałby przyjechać na zaplanowane przecież jeszcze przez siebie obchody Stanisławowskie, czynił z tego zagadnienia prawdziwą kwadraturę koła.

Wizyta nie mogła mieć miejsca ani 3 maja, ani 15 sierpnia, ani 17 września; pewnie dla komunistów najlepiej by było ustawić ją na 22 lipca, ale tego nawet nie próbowali.

Oczywiście nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że w Kościele papież może wszystko, w związku z tym możliwa okazała się wizyta pomiędzy 2 a 10 czerwca podczas obchodów, które zostały specjalnie przeniesione na czas pielgrzymki. Kolejnym problemem było to, czyim gościem ma być Ojciec Święty. Dla władz państwowych nie do pomyślenia był fakt, iżby nie ich. Dla komunistów papież był głową Państwa Watykańskiego i tyle, a dla Kościoła – głową Kościoła. Oprócz problemów protokolarnych, które wywoływała konkretna odpowiedź na ten zawikłany aspekt sprawy, wynikały też te związane ze sposobem organizacji przyjazdu. Dla władz najlepiej by było, by program pielgrzymki mogły one ułożyć same tak, aby papież nie mógł dostać rzeczonych kluczy. Wiadomo, że cel Kościoła, jak i Jana Pawła II był zgoła odmienny. Rozmowy, które toczyły się od końcowych miesięcy roku 1978 niemal do samej daty przyjazdu, doprowadziły jednak do celu przyświecającego Kościołowi – pierwszej w historii wizyty głowy Kościoła w Polsce.

Symbole i realia

Oczywiście, że wszyscy chcieli więcej. W roku 1979 nikt nie myślał o tym, że to pierwsza z wielu papieskich pielgrzymek do ojczyzny, ba, że począwszy od tej daty kolejni papieże będą przyjeżdżać do ojczyzny Jana Pawła II – to akurat dobra tradycja i oby była podtrzymana do „końca świata”. Ta wizyta została celowo ograniczona do kilku miejsc, ale były one właśnie tymi kluczami, które otworzyły naród polski tak wewnątrz, jak i na zewnątrz. Kraj, który nie mógł w nieskrępowany sposób towarzyszyć Kościołowi w takich wymiarach, w jakich by chciał, doczekał tego, że Kościół przyszedł do niego, by mu towarzyszyć, i to dosłownie. Faktem jest, że Polacy nagle poczuli się ważni. Być może tu i ówdzie odezwała się jakaś megalomania – w takich sytuacjach trudna do uniknięcia – ale jest także faktem, że przez te kilka dni wszyscy patrzyli na ojczyznę papieża.

Były to też ważne dni prymasa, człowieka już niemłodego, któremu dokuczał zarówno wiek, jak i choroba. Kardynał Wyszyński na pewno na ten czas odzyskał siły, przez chwilę świat widział, kto tu jest naprawdę głową narodu.

Nawet w kwestii powitania papieża nie ustąpił na jotę. Co prawda większość widzów – czy to na własne oczy, czy przed telewizorami – widziała i słyszała przemówienie powitalne nominalnej głowy państwa, Przewodniczącego Rady Państwa, Henryka Jabłońskiego, ale ci, którzy mieli wiedzieć, wiedzieli, że najpierw w samolocie papież został przywitany przez prymasa – ten fortel wymyślił wspomniany już sekretarz konferencji episkopatu, biskup Bronisław Dąbrowski.

Przed pielgrzymką do miejsc-kluczy papież spotkał się z Warszawą w całym jej wymiarze: rządem, Kościołem i ludem. To w tym mieście, wówczas już przenikniętym na wskroś tym, co się działo w kraju, władze przekonały się, że w dacie znalazł się jednak jakiś symbol. Oto w wigilię uroczystości Zesłania Ducha Świętego papież zawołał właśnie Jego, by odnowił oblicze tej ziemi. Zawołaniu temu przyznaje się skutki historyczne. Na pewno, jak każda szczera modlitwa, nie pozostała bez wysłuchania, choć być może na to odnowienie, o które Papież wołał, jeszcze ciągle w jakimś wymiarze czekamy. Fakt pewny to to, że Duch Święty w historii działa.

W Gnieźnie, tym miejscu, gdzie zaczęła się nasza historia, mówił on o Europie, która jest jedna. Dziś wiemy, że chodziło mu o cywilizację i ducha, który w międzyczasie gdzieś uleciał albo tkwi jedynie w jakichś europejskich zakamarkach, może najwięcej jeszcze w Polsce. Wtedy być może większość słuchaczy myślała o tych słowach bardziej politycznie.

Chcąc się wyrwać z przymusowego bloku wschodniego, myślano o Europie jako obszarze wolnym od ateizmu, komunizmu i siermięgi; w końcu społeczeństwo coś niecoś już widziało. Co prawda sądziło po pozorach, które wydawały się kolorowe i beztroskie, nie myśląc o kwestiach głębszych, ale na pewno części słuchaczy po słowach papieża przyszła na myśl sprawa naszego cywilizacyjnego miejsca na kontynencie i wkładu narodu polskiego w dzieje kontynentu. Zresztą były to dopiero początki papieskiej katechezy o dziejach Polski, która trwała cały czas, aż do jego śmierci.

W Krakowie papież zaapelował o troskę o polskie dziedzictwo, a biorąc pod uwagę historyczność miejsc, które odwiedził w samej Małopolsce i fakt, w jaki sposób prowadził narrację z narodem, czynił jasność przekazu. Można powiedzieć, że dysponując środkami i możliwościami, na jakie pozwoliła władza, Papież wykorzystał je wyśmienicie, spotykając się reprezentantami różnych grup, regionów i stanów, z politykami, naukowcami i ludem. Przy każdej okazji powiedział rzeczy naprawdę istotne, pozostawiając Kościołowi polskiemu na później kwestię rozwinięć pastoralnych poszczególnych fragmentów nauczania.

Co do reakcji władz, podaną pigułkę przełknęły, bo nie miały innego wyjścia, zrobiły jednak wszystko, by przekaz zniekształcić.

W wydarzeniach pielgrzymkowych wzięły udział wielomilionowe rzesze, szacowane niekiedy na 10 milionów. Tymczasem w relacji TVP wizyta papieska wyglądała na spotkanie głowy Kościoła z grupką staruszek, a i to nie było pewne.

Poza tym, oczywiście, pielgrzymkę przedstawiono jako sukces władz, kolejny w wielkim paśmie sukcesów. Poza tym Breżniew i tak był zaniepokojony rozwojem sytuacji w Polsce, i słusznie. Okazało się bowiem, że raz uchylonych drzwi zamknąć już się właściwie nie da.

W kontekście historii

Pierwszej pielgrzymce Papieża Polaka do Ojczyzny można przypisywać wiele znaczeń. Z perspektywy czasu na pewno nie jest ich mniej, a przeciwnie.

Po pierwsze, Jan Paweł II umocnił wiarę ludu w państwie ciągle jeszcze komunistycznym. Robił to później wielokrotnie, a czy bywał rozumiany i słuchany, to już nie do niego zapytanie.

W wypadku wizyty w 1979 r. myślę, że obie odpowiedzi są w tej materii pozytywne. Po drugie, kiedy zaczynały się strajki w roku 1980, a zaraz potem tworzyła się Solidarność, powoływano się między innymi na inspirację płynącą z owych czerwcowych dni poprzedniego roku. Jest tu jakaś część prawdy: w końcu wówczas po raz pierwszy publicznie można się było policzyć, stwierdzić obiektywny fakt, że „nas” jest więcej niż „ich”. „Oni” nieźle się wystraszyli. Okazało się, że siła jednak jest po stronie bezsilnych.

Być może w przesłaniu pierwszej pielgrzymki, szczególnie tym wyrażonym w trakcie wizyty w obozie w Oświęcimiu, gdzie papież, pierwszy, ale nie ostatni raz jako głowa Kościoła, zwrócił uwagę na męczeńską śmierć wówczas jeszcze błogosławionego Maksymiliana Marii Kolbego, znajdziemy odpowiedź na pytanie, skąd brał siłę i wizję bł. ksiądz Jerzy Popiełuszko i inni kierujący się tą samą myślą, by zło dobrem zwyciężać.

Tak jak i w wypadku św. Stanisława, mieliśmy tu kolejny przykład na to, że w dłuższej perspektywie moralność wygrywa z brutalną siłą.

Ruch Solidarności zaraził ludzi w bloku wschodnim wolą, by też się policzyć. To wszystko było ważne, tyle że stanowiło początek. Cała katecheza cywilizacyjna Jana Pawła II, przyjęta entuzjastycznie wówczas, z czasem gdzieś się jednak zgubiła. Czasami została sprowadzona do frazesów, pojedynczych wypowiedzi wykorzystywanych politycznie, bywała chętnie rozmieniana na drobne.

W tym kontekście pierwsza pielgrzymka, tak jak cała reszta papieskiego nauczania, ciągle czeka na pełne odczytanie. Czas najwyższy, by jeszcze raz wejść przez te drzwi, tym bardziej, że papież otworzył je swoimi kluczami. Za tymi drzwiami jest Polska.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klucze do nieba” znajduje się na s. 8–9 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klucze do nieba” na s. 8–9 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 31 maja 2019 – Sławomir Budzik, Sebastian Wopiński, Bogdan Feręc, Kuba Grabiasz, Aleksander Sławiński

W piątkowym Studiu Dublin, tradycyjnie wieści z Irlandii i Wielkiej Brytanii. Obok korespondencji z Galway i Londynu, z Brexitem w tle, kalendarium historyczne, sportowe emocje i najlepsza muzyka.

Prowadzenie: Tomasz Wybranowski

Współprowadzenie: Tomasz Szustek (gościnnie)

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizacja: Paweł Chodyna (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 – Radio WNET Dublin


W piątkowy poranek w Studiu Dublin nasze piękne słuchaczki i drogich słuchaczy przywitali Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, redaktor naczelny portalu Polska-IE.com. 

Pola Drabik, nasza złota medalistka. Fot. Magdalena Drabik, dumna mama.

Szef najpoczytniejszego portalu informacyjnego dla Polaków na Wyspie pogodowo zameldował, że w Galway, nareszcie! (dla redaktora prowadzącego) pada!

Na początku programu radosna informacja, która potwierdza tezę, że nasi rodacy w Irlandii i to bez względu na wiek, mają moc i siłę by z zapałem znakomicie reprezentować Polonię i całą Polskę.

Oto bowiem 25 maja 2019 roku w Mistrzostwach Narodowych Irlandii w gimnastyce artystycznej, w hali National Indoor Arena złoty medal wywalczyła Pola Drabik.

Reprezentantka Wexford Gymnastic Club ma obecnie zaledwie 7 lat, a już znana jest w całej Irlandii. Za tydzień nasza medalistka i jej mama Magdalena będą gośćmi Studia Dublin.

 

 

W dalszej części korespondencji Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com mówił o topniejącej kwocie, którą skarb Republiki Irlandii może odzyskać od giganta Apple’a. Jak twierdzi, dzieje się tak, ponieważ „walka o zwrot należnych jakoby wyspie pieniędzy, kosztuje i to sporo.”

Republika Irlandii nadal próbuje udowodnić, że pieniądze się jej nie należą. Dublin wciąż pozostaje na stanowisku, że Apple w Irlandii zapłaciło już wszystkie podatki. Podobnego zdania jest też sam gigant komputerowy. Co innego jednak twierdzi Komisja Europejska.

Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc powrócili także do tematu Brexitu. Z powodu prawdopodobnego „rozwodu” Wielkiej Brytanii z UE, już latem obserwować możemy w irlandzkich sklepach rosnące ceny produktów rolnych.

Duże straty odczuwają obecnie producenci mięsa, ale i mniej wpłynęło do irlandzkich farmerów zamówień na jabłka i warzywa produkowane w Irlandii. W obliczu krachu finansowego stoi obecnie sektor wołowiny, co potwierdza swoimi badaniami agencja Teagasc – mówi Bogdan Feręc.

 

 

We „Wnetowym Londyńskim Zwiadzie”, Aleksander Sławiński opowiadał o pierwszych refleksjach związanych z brytyjskimi wyborami do Parlamentu Europejskiego i katastrofalnej porażce wiodących przez ostatnie lata partii w Wielkiej Brytanii: Partii Konserwatywnej i Partii Pracy.

W majowych wyborach do Parlament Europejskiego w UK, drugie miejsce zajeli pro – europejscy Liberalni Demokraci. Konserwatyści z Teresą May byli w rankingu zaufania wyborców na piątej pozycji i nie zdobyli ani jednego mandatu w Londynie. Wybory do PE Brytyjczycy potraktowali jako wyznacznik zaufania do prowadzonej polityki Brexitu.

Petro Poroszenko, były prezydent Ukrainy i były szef polskiego MSZ Witold Waszczykowski, w środku także były szef brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych Boris Johnson. Fot. EPA/MYKOLA LAZARENKO / POOL
Dostawca: PAP/EPA.

24 maja 2019 premier Teresa May zapowiedziała rezygnację ze stanowiska 7 czerwca 2019. Za ewentualny Brexit i negocjacje będzie odpowiedzialny już inny premier, także z Partii Konserwatywnej.

Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc mówili o tym, że wielce prawdopodobnym przyszłym premierem może być były burmistrz Londynu, eurosceptyk Boris Johnson.

W maju 2008 roku zdobył 1.168.738 głosów, co znaczyło, że ponad 30% mieszkańców Londynu poparło jego wizję i „plan dla Londynu”

O Borisie Johnsonie jego najbliżsi współpracownicy mówią bez ogódek, że:

to facet, który nie boi się mieć własnego zdania i wbrew politycznym zagrywkom innych mówi wprost, co jest złe we współczesnej Anglii i całym Zjednoczonym Królestwie.

Wielu do tej pory nie może mu zapomnieć stwierdzenia, że ci, którzy chcą się poczuć pełnoprawnymi członkami angielskiej społeczności,

muszą przede wszystkim dać z siebie wszystko, przestrzegać prawa i dobrze pracować, a dopiero potem myśleć o świadczeniach i przywilejach.

W obecnej sytuacji prawnej, 31 października 2019 o godz. 23:00 GMT (bowiem do 21 marca 2019 terminem wyjścia z UE była data 29 marca 2019, a do 10 kwietnia terminem tym był dzień 12 kwietnia) Wielka Brytania opuści UE bez jakichkolwiek uzgodnień dotyczących sfery gospodarczej czy społecznej. 

 


Dublin. Fot. Studio 37.

W dalszej części programu Tomasz Wybranowski i Jakub Grabiasz powrócili do informacji o monitach Komisji Europejskiej, aby Republika Irlandii „bardziej zdecydowanie niż dotąd” domagała się od komputerowego giganta – Firmy Apple prawie 13, 5 miliarda euro należnych – zdaniem KE – podatków.

Przepychanki prawne w tej kwestii trwają od kwietnia 2016 roku, a rozwiązania nie ma do dzisiaj. Apple winne jest irlandzkiemu systemowi fiskalnemu, co twierdzi Komisja Europejska w specjalnym orzeczeniu, 13,1 miliarda euro, a to tego należy dodać odsetki. W takim przypadku kraj mógłby się wzbogacić o 14,3 miliarda euro, ale tego po prostu nie chce. 

Jakub Grabiasz nie do końca zgadza się z opinią Bogdana Feręca z portalu Polska-IE.com. Twierdzi, że co prawda te podatkowo – prawne przepychanki to koszty dla Republiki Irlandii, ale rozumie doskonale stanowisko rządu Republiki Irlandii, który tych pieniędzy nie chce.

 

Irlandia doskonale zdaje sobie sprawę, że utrata twarzy, jako konkurencyjnego kraju z 12,5 procentową stawką podatku korporacyjnego zmusiłoby wiele firm do spakowania się i znalezienia bardziej przychylnych krajów w kwestiach działań fiskusa. Dzięki tym fimom cała Irlandia zanotowała nigdzie indziej w Europie w ciągu ostatnich trzydziestu lat skok cywilizacyjny i ekonomiczny. – powiedział Jakub Grabiasz, socjalog i były pracownik kadry urzędniczej w Polsce.

 

 

Jakub Grabiasz, szef redakcji sportowej Studia 37.

W sportowym zaułku „Studia Dublin” nasz ekspert Kuba Grabiasz mówił o zakończonych rozgrywkach Europejskiej Ligi Rugby i ich finale. W Glasgow irlandzki zespół Leinster sięgnął po Puchar Ligi PRO 14. 

W dalszej części Kuba Grabiasz omówił środowy finał Ligi Europejskiej UEFA, który pewnie wygrała drużyna Chelsea Londyn pokonując 4:1 londyńskich „kanonierów” Arsenal.

Teraz przed nami sobotni finał Ligi Mistrzów UEFA. Czy faworyt bukmacherów FC Liverpool wygra pewnie i po raz piąty zdobędzie trofeum? Czy jednak niespodziankę sprawi skazywany na porażkę Tottenham? O tym przekonamy się już w sobotę (1 czerwca 2019).

Na koniec, nieco żartobliwie o golfie. Kuba Grabiasz i Tomasz Wybranowski zastanawiają się, czy przyszłotygodniowy mecz golfowy z prezydentem USA Donaldem Trumpem trzeba uznać za wydarzenie polityczne czy jednak … sportowe.

 


Przez cały maj w Zjednoczonym Królewstwie odbyło się ponad 120 imprez polonijnych zebranych pod zbiorczym hasłem „Polish Heritage Days 2019”.

O tym jak świętowali Polacy pod niebem londyńskiego Sutton – Morden i o tym, jak wspomnienie dnia uchwalenia Konstytucji 3 Maja i Dnia Flagi Narodowej, opowiadał dyrektor szkoły polonijnej im. Dywizjinu 303 Sebastian Wopiński. Z panem dyrektorem placówki rozmawiał Alex Sławiński, nasz londyński korespondent Radia WNET. 

Głównymi celami wydarzenia są pokazanie pozytywnego wizerunku i wkładu Polaków w życie społeczne i gospodarcze w UK oraz upamiętnienie wspólnego dziedzictwa przeszłych pokoleń.

 

 

 

Sławomir Budzik, dziennikarz Radia DEON w Chicago. Fot. arch. Sławomira Budzika.

W korespondencji z Chicago, szef Radia DEON Sławomir Budzik opowiadał o nadchodzących koncertach supergrupy The Rolling Stones. A nie było to takie pewne.

Oto głos i motor legendarnego zespołu, Mick Jagger trafił na początku kwietnia do szpitala. 75-letni wokalista przeszedł operację serca. Z powodu poważnych problemów ze zdrowiem artysty legendarny zespół The Rolling Stones odwołał swoją trasę koncertową.

Przedstawiciele artysty, którzy powstrzymywali się od komentarzy, teraz mówią wprost: Mick wraca do znakomitej formy.  I ta informacja ucieszyła fanów. Mick Jagger został kilkukrotnie sfotografowany podczas spacerów z najbliższymi przez liczne grono paparazzi w Miami i Nowym Jorku, gdzie artysta przeszedł operację.

Tak więc, co się odwlecze, to nie uciecze! The Rolling Stones za chwilę rozpoczną trasę po największych stadionach świata. W Chicago dwukrotnie zagrają na Soldier Field Stadium 21 i 25 czerwca. 

 

 

Napis EIRE, Bray kolo Dublina fot. Garda Air Support Unit

Czy wiecie o tym, drodzy słuchacze, że podczas pożogi II Wojny Światowej mimo jasno zdeklarowanej neutralności  niemieckie bomby Luftwaffe spadły na Irlandię. Dlaczego tak się tało? O tym opowiada w „Kalendarium Studia Dublin” Tomasz Szustek.

 


W finale programu „Studio Dublin” ze Sławomirem Cichym zaprosiliśmy na obchody Międzynarodowego Dnia Dziecka – International Children’s Day w Lisburn (Irlandia Północna). Impreza, z której będziemy przeprowadzać relacje podczas programu „Muzyczna Polska Tygodniówka”, odbędzie się 1 czerwca, przy szkole Old Warren Primary School w Lisburn. Szczegóły na plakacie:

 

Patronem medialnym tego wydarzenia jest Radio WNET oraz redakcja programu „Studio Dublin”. 

 

Natomiast już wkrótce Sławomira Cichego, naszego człowieka z serialu „Gra o Tron” będzie można zobaczyć i usłyszeć w Polsce. Sławomir Cichy zaprasza już dziś wszystkich slotowiczów (i nie tylko) na spotkanie połączone z prezentacją i historiami na temat kulisów produkcji serialu. To wszystko już 9 lipca, podczas „Slot Art Festiwal” w Lubiążu.


 

Partner Radia WNET i Studia Dublin

 

                                Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © 2019

 

Deklaracje polityków w sprawie węgla z sufitu wzięte. Czy kłamstwo czasie kampanii wyborczych popłaca?

Kto mówi prawdę? Nasi „fachowcy” zarządzający energetyką, czy też Niemcy i Duńczycy, mający przecież wybór lokalizacji farm wiatrowych i budujący je w pierwszej kolejności na Morzu Północnym?

Marek Adamczyk

Szanowni Państwo, ciężko jest mi polemizować na argumenty w dziedzinie górnictwa, energetyki i klimatu z ludźmi, którzy są u władzy, a jeszcze bardziej z tymi, którzy cisną się do zdobycia władzy w czasie kolejnych wyborów. To, co oni wypowiadają i deklarują w sprawie węgla i szkodliwości CO₂ emitowanego przez polską energetykę, zakrawa na groteskę. Przypomnę tu deklarację Roberta Biedronia, szefa nowej formacji politycznej Wiosna, o całkowitym odejściu w Polsce od węgla do 2035 roku, zaprezentowane na konwencji wyborczej jego partii w dniu 3 lutego 2019 roku na warszawskim Torwarze. Ostatnio do tych ludzi dołączyli członkowie kolejnych partii, skupieni w formacji politycznej pod nazwą Koalicja Europejska, przygotowanej na wybory do Parlamentu Europejskiego. Na konwencji tej formacji w Poznaniu na terenie MTP 27 kwietnia 2019 roku lider koalicji i szef PO Grzegorz Schetyna zapowiedział w przypadku wygrania wyborów odejście w ciągu dekady od węgla jako paliwa używanego do ogrzewania domów. (…)

To są po prostu kłamstwa, bo wprowadzenie czystych nośników energii jest niemożliwe w tak krótkim czasie, a plany odejścia od naszych bogactw narodowych – węgla kamiennego i brunatnego – zakrawają na zdradę stanu. Wystarczyłoby tylko zmienić technologię ich przetwarzania i wdrożyć nowe techniki likwidacji smogu, opracowane przez polskich wynalazców. (…)

Pisząc ten artykuł, natknąłem się w internecie na wypowiedź Arkadiusza Sekcińskiego, wiceprezesa zarządu PGE Energetyka Odnawialna, z konferencji Współpraca Konwencjonalnych Źródeł Wytwórczych i Wielkoskalowego OZE. Powiedział tam m.in.: Energetyka morska rozwija się w Europie bardzo szybko. Moc, którą UE była w stanie z niej pozyskać w 2017 roku, wynosiła 16 GW. Również i przyrost jest bardzo wysoki, w 2016 był większy o 25% niż w roku poprzednim. Rynek energii wiatrowej na Morzu Bałtyckim zaczyna gonić ten z płytszego, Morza Północnego. Wietrzność Bałtyku jest również wyższa niż w przypadku Morza Północnego (zwłaszcza tam, gdzie ma być realizowany projekt PGE „Baltica” – przyp. red.), a przede wszystkim wiatr jest stabilny.

Ta informacja zdumiała mnie, ponieważ kłóciła się z moją wiedzą, i zmusiła mnie do dogłębnego zbadania tezy o lepszej wietrzności na Bałtyku w porównaniu do Morza Północnego. Wynik analizy jest następujący:

Większość dotychczas wybudowanych farm wiatrowych zlokalizowano na Morzu Północnym (patrz Niemcy), a nie na Bałtyku. Gdyby teza o lepszej wietrzności na Bałtyku była prawdziwa, to farmy wiatrowe powstawałyby tam.

Także lepsza wietrzność na Morzu Północnym przesądziła o tym, że Rząd Danii w marcu tego roku podjął decyzję o lokalizacji tam morskiej farmy wiatrowej (projekt Thor o planowanej mocy 800 MW – zlokalizowany w odległości 20 km od fiordu Nissum w zachodniej Danii). Początkową lokalizacją dla planowanej inwestycji, która została ogłoszona we wrześniu 2018 roku, było Morze Bałtyckie. Finalnie jednak wschodnia część fiordu Nissum uzyskała lepszą ocenę pod względem opłacalności – według Duńczyków będzie w stanie zapewnić państwu największą ilość zielonej energii w stosunku do kosztów inwestycji. Jan Hylleburg (praktyk, a nie teoretyk), dyrektor Duńskiego Stowarzyszenia Przemysłu Wiatrowego, powiedział: Morze Północne przy zachodnim wybrzeżu Półwyspu Jutlandzkiego było oczywistym wyborem, gdyż bezdyskusyjnie oferuje najlepsze warunki wietrzne w Europie. Te fakty potwierdziły moją dotychczasową wiedzę na ten temat. (…)

Kto mówi prawdę? Nasi „fachowcy” zarządzający energetyką, czy też Niemcy i Duńczycy, mający przecież wybór lokalizacji farm wiatrowych i budujący je w pierwszej kolejności na Morzu Północnym?

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Deklaracje polityków w sprawie węgla z sufitu wzięte” znajduje się na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Deklaracje polityków w sprawie węgla z sufitu wzięte” na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska wieś Wierszyna na Syberii. Emigracja Polaków za chlebem z Zagłębia Dąbrowskiego i Małopolski na początku XX w.

Władze rosyjskie proponowały działki, pomoc finansową na zagospodarowanie i – co nie mniej ważne – obniżkę ceny biletu kolejowego. Miejsce zamieszkania było zwykle starannie wybierane.

Anna Binek-Zajda

Mocno utrwalony romantyczny mit syberyjski sprawia, że w kulturze masowej nieczęsto podnosi się zagadnienie dobrowolnych przesiedleń z ziem polskich na dalekowschodnie rubieże. A przecież ponad połowę współczesnej Polonii syberyjskiej stanowią potomkowie osadników, szczególnie proweniencji włościańskiej, którzy za Uralem znaleźli lepsze życie, nawet i dostatek.

Tradycyjna architektura domu mieszkalnego w Wierszynie | Fot. D. Jurek

Otoczona wzgórzami („wierszynami”) wieś Wierszyna, położona w dolinie górnego biegu rzeczki Idy około 200 kilometrów na północ od Irkucka na terenie Ust-Ordyńskiego Buriackiego Okręgu Autonomicznego, jest najbardziej interesującym przykładem chłopskiej migracji na ziemie rosyjskie z obszaru Zagłębia Dąbrowskiego i Małopolski. Osada, do dziś zachowana niemal bez zmian, została założona w 1910 r. w szczytowym okresie tzw. przesiedleńczej gorączki syberyjskiej. (…)

Początkowo z terenów zaboru rosyjskiego werbowani byli górnicy do pracy w kopalniach węgla, jednak głównie zachęcano do osadnictwa o charakterze rolniczym. (…) Pierwsza grupa, w której znaleźli się także przesiedleńcy pochodzenia robotniczego – mieszkańcy Zagórza, Gzichowa oraz Gołonoga (obecnie odpowiednio dzielnice Sosnowca, Będzina, Dąbrowy Górniczej) – przypuszczalnie wyjechała dnia 19 czerwca 1910 r. w wagonach towarowych przystosowanych do przewozu ludzi z dobytkiem, zwanych „tiepłuszkami”, ze stacji kolei iwanogrodzkiej w Dąbrowie do Czeremchowa zlokalizowanego przeszło 120 km na północ od Irkucka.

Budynek szkoły | Fot. D. Jurek

Przeważnie motywem wyjazdu była bieda i chęć poprawy losu. Jednak ogólny przekrój zwerbowanych ochotników był niejednorodny – od osób stosunkowo majętnych, właścicieli kuźni czy młyna, których interesowało wzbogacenie się, przez nieźle zarabiających robotników przemysłowych, po jednostki o zdecydowanie niższej pozycji ekonomicznej. Podróż na Syberię trwała około dwóch tygodni. Oprócz rzeczy osobistych zabierano ze sobą sprzęty domowe, narzędzia rolnicze i gospodarskie, a także drobny inwentarz żywy. Po drodze na większych stacjach urządzano „punkty przesiedleńcze”, gdzie wydawano gorące posiłki, udzielano pomocy medycznej, a zainstalowane łaźnie i pralnie dawały możliwość utrzymania choć namiastki higieny osobistej.

Ulica w Wierszynie | Fot. D. Jurek

Po dotarciu do Czeremchowa przybysze decydowali o swoich losach. Tu też z pewnością oddzielili się Zagłębiacy, postanawiając uprawiać syberyjską ziemię. Po otrzymaniu zapomogi w wysokości 60–100 rubli na rodzinę, ruszyli wzdłuż rzeki Idy do wyznaczonej działki przesiedleńczej odległej o ponad 100 km w kierunku wschodnim. (…) Polacy, nie mając większego doświadczenia, brali tereny, które przypominały im rodzinne krajobrazy.

Początki życia 59 polskich rodzin na obcej ziemi nie należały do łatwych. Chociaż każdy dorosły mężczyzna mógł otrzymać od 8 do 15 dziesięcin (1 dziesięcina ros. = 1,0925 ha) ziemi, na wstępie musiał ją wykarczować, co wymagało dużych nakładów pracy. Surowe warunki atmosferyczne wielokrotnie utrudniały niedoświadczonym osadnikom organizację prac polowych. Byli więc pośród nich tacy, którzy umierali od ostrego klimatu, innym udawało się przetrzymać najcięższe lata, niektórzy ledwie wiązali koniec z końcem, jeszcze inni dorabiali się ponadprzeciętnego stanu posiadania. (…)

Panorama Wierszyny | Fot. D. Jurek

Po dojściu bolszewików do władzy zaszła wymuszona okolicznościami politycznymi konieczność ułożenia życia na odmiennych zasadach. (…) Wykorzystując zapisy polsko-sowieckiego Układu o Repatriacji z 24 lutego 1921 r., kilka rodzin opuściło Wierszynę i wróciło do ojczyzny. Tymczasem w latach 30. XX wieku przyszły wielkie komunistyczne akcje kolektywizacji oraz ateizacji. W osadzie przez kilka tygodni przebywał agitator, któremu udało się zorganizować dwa kołchozy: „Czerwona Wierszyna” i „Czerwony Sztandar”, oparte na zasadach znanego od lat artelu. Niewątpliwie jeden z nich powstał przy współpracy 31 uboższych Polaków. Pozostałych, bogatszych, zmuszono do kolektywizacji, nakładając na nich bardzo wysokie podatki. W Wierszynie, liczącej wtedy 428 mieszkańców, funkcjonowały 93 polskie gospodarstwa. Według ówczesnych sowieckich kryteriów pięciu osadników pracowało jako parobkowie. Były dwa gospodarstwa urzędnicze, składające się z 12 osób. Najwięcej, bo 51, było „biedniackich” domostw z 232 osobami i 40 „średniackich”, ze 179 osobami. Pośród tych ostatnich zaledwie dziesięć zaliczono do dostatnich.

W 1934 r. zakazano używać w szkole języka polskiego, zniszczona została także kaplica. Najtragiczniejszy okres w swoich dziejach przeżyli Polacy w 1937 r. Podobnie jak w całym ZSRR, miejscowi aktywiści wyznaczyli do likwidacji odpowiedni limit „wrogów ludu”. W listopadzie i grudniu 1937 r. aresztowano 31 osób, w tym jedną kobietę. Wszyscy zostali rozstrzelani przez NKWD 19 lutego 1938 r.

Cały artykuł Anny Binek-Zajdy pt. „Z Zagłębia na Syberię. Polska wieś Wierszyna” znajduje się na s. 11 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Binek-Zajdy pt. „Z Zagłębia na Syberię. Polska wieś Wierszyna” na s. 11 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Mówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to nieprawda. Pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie

Ojciec stracił zdrowie, majątek, ale wytrwał. Do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało.

Wanda Nadobnik

Kiedy ojca aresztowali, ja miałam cztery lata, a moja siostra trzy. Byliśmy wtedy nad morzem, na wczasach. (…) Zapamiętałam, że to było w czasie obiadu. Byliśmy w stołówce i nagle jakiś mężczyzna podszedł do niego. Ojciec powiedział nam tylko : Muszę jechać do Warszawy, bo ktoś chce się ze mną spotkać.

Pojechał z nimi i w czasie tej drogi zepsuł się samochód. Musieli go na tej drodze naprawiać i pomagał przy tym jakiś miejscowy rolnik, a że mój ojciec był namiętnym palaczem, to miał przy sobie zapałki i na pudełku napisał wiadomość: Tolu, wiozą mnie do Warszawy, chyba będę aresztowany. Napisał też adres. I faktycznie ten kawałek pudełka od zapałek trafił do Poznania, i stąd mama wiedziała, co się dzieje.

Jeszcze pamiętam, że zaraz wróciłyśmy z tych wakacji z mamą i z Zosią, moją siostrą. (…) Gdy wróciłyśmy, zobaczyłyśmy, że wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu były już zamknięte i opieczętowane. (…) A dziadek, który pracował na uniwersytecie, natychmiast został z niego zwolniony, tzn. od razu przestał być profesorem, tylko jeszcze przez jakiś krótki czas miał wykłady z języka niemieckiego. A potem dziadka po prostu zwolniono z tej pracy, mimo że był jednym z pierwszych profesorów na Uniwersytecie w Poznaniu. (…)

Ojciec siedział w więzieniu 6 lat. Torturowany na Koszykowej, na Rakowieckiej, miał potępić Stanisława Mikołajczyka za wyjazd z kraju, „ucieczkę”, jak mówili komuniści. Mój tato nigdy tego nie zrobił. Stracił zdrowie, rodzinny majątek, ale wytrwał. Boli mnie to, że do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało.

Jest to fragment wspomnień Wandy Nadobnik, córki Kazimierza Nadobnika, dziennikarki i publicystki, członka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich; całość opublikujemy w następnym numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET”.

Cały artykuł Wandy Nadobnik pt. „Aresztowanie ojca” znajduje się na s. 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wandy Nadobnik pt. „Aresztowanie ojca” na s. 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kazimierz Nadobnik (1913–1981) swoją bezkompromisową postawę przypłacił aresztowaniem, brutalnym śledztwem i więzieniem

Świadomie pozostał przedstawicielem tego pokolenia, wychowanego i wykształconego w odrodzonej II Rzeczypospolitej, dla którego wolność, osobista uczciwość i odwaga nie były jedynie pustymi pojęciami.

W poprzednim numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET” opublikowaliśmy pierwszą część szkicu biografii Kazimierza Nadobnika, jednego z przywódców powojennego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zasłużonego szczególnie dla Wielkopolski, po 1945 roku bliskiego współpracownika Stanisława Mikołajczyka.

Jerzy Bednarek

W lutym 1956 r. w więzieniu we Wronkach z Nadobnikiem rozmawiał funkcjonariusz Wydziału III WUdsBP w Poznaniu. Celem jego wizyty była próba przekonania więźnia do tajnej współpracy z aparatem bezpieczeństwa. Nadobnik w sposób stanowczy od razu odmówił jakichkolwiek kontaktów z komunistyczną policją polityczną, twierdząc wprost, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Funkcjonariuszowi oświadczył, że w ramach PSL działał całkowicie legalnie, mówił też o represjach urzędów bezpieczeństwa i członków PPR wobec ludowców oraz o uzależnieniu prokuratury od służb bezpieczeństwa. Podkreślił, że aresztowano go i skazano całkowicie bezprawnie, w dodatku cały czas jest inwigilowany, a jego rodzina prześladowana. Oświadczył – jak relacjonował funkcjonariusz – „że gdyby się jeszcze raz znalazł na tej samej platformie politycznej jaką reprezentował w przeszłości, to po wyjściu z więzienia, jak poprzednio pracował na dobę 14 godzin, to wówczas pracowałby 20 godzin, gdyż robiłby to z przekonania i w słusznym celu”.

Rozczarowany nieudanym werbunkiem funkcjonariusz w podsumowaniu spotkania z Nadobnikiem odnotował: „jest on normalnym [!] stojącym na wrogiej pozycji do PRL – nie widać u niego żadnej zmiany w kierunku przekonania się o prowadzonej przez niego wrogiej działalności”.

O zwolnienie męża wielokrotnie i bezskutecznie starała się jego żona. Pisała do Bolesława Bieruta, do Przewodniczącego Rady Państwa, do Ministerstwa Obrony Narodowej, do Komitetu Centralnego PZPR, do Prezydium Rady Państwa czy do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W kwietniu 1956 r. wysłała dramatyczny list do przewodniczącego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, w którym informowała o pogarszającym się stanie zdrowia męża i o tym, że ponownie został pobity w więzieniu we Wrocławiu. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa w bezwzględny sposób starali się wykorzystać trudną sytuację rozłączonej przez więzienie rodziny Nadobnika. Nie cofnięto się przed szantażowaniem jego żony, która sama wychowywała dwie małoletnie córki, aby nakłonić ją do współpracy z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego.

Losem Kazimierza Nadobnika żywo przejęty był także Stanisław Mikołajczyk. Gdy dowiedział się, że we wrześniu 1955 r. odwiedzi Polskę senator John F. Kennedy, wystosował do niego specjalny telegram. Prosił w nim przyszłego prezydenta USA, żeby zainteresował się sytuacją m.in. Nadobnika, „który uwięziony, od szeregu lat przebywa w komunistycznym więzieniu”. (…)

Starania wreszcie przyniosły efekt. W wyniku amnestii kwietniowej 1956 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie zmniejszył Nadobnikowi karę łączną do 8 lat więzienia. (…) 7 czerwca 1956 r. postanowieniem Wojskowego Sądu Garnizonowego został zwolniony w odbywaniu kary na okres 6 miesięcy. (…) Nadobnik od razu podjął starania, aby wykazać, że śledztwo i proces przeciwko niemu zostały sfałszowane. W połowie lipca 1956 r. skontaktował się z Józefem Wydrą, który obciążał go podczas rozprawy w 1951 r. Zażądał od niego oświadczenia dotyczącego faktycznego przebiegu śledztwa. Zdezorientowany Wydra takowe oświadczenie przygotował. (…)

Po opuszczenia więzienia w czerwcu 1956 r. (wtedy jeszcze na zasadzie zwolnienia w odbywaniu kary) szybko zetknął się z brutalną rzeczywistością dnia codziennego. Mimo bardzo dobrego wykształcenia i kwalifikacji (prawnik znający cztery języki obce) nie mógł znaleźć pracy. W arogancki sposób potraktowano go też we władzach ZSL, gdzie chciał uzyskać informację, czy partia w jakikolwiek sposób będzie pomagać zwalnianym z więzień ludowcom. Stefan Ignar, pełniący wówczas funkcję przewodniczącego Sekretariatu NKW ZSL, nie wpuścił go do swojego gabinetu i rozmawiał z nim za pośrednictwem woźnego. Stan bezradności, który go wówczas ogarnął, dobrze ilustruje korespondencja, jaką prowadził w tamtym czasie z Franciszkiem Kamińskim – byłym dowódcą Batalionów Chłopskich, zwolnionym w końcu kwietnia 1956 r. z więzienia. W jednym z listów do niego Nadobnik pisał: „Ja osobiście na razie mam dosyć tych wszystkich manewrów, kręceń.

Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sprawie dotychczas próbowałem coś zrobić – począwszy od spraw mieszkaniowych, zajęcia, pozbawienia stopnia oficerskiego i w ogóle ułożenia sobie życia – wszędzie ten sam mętlik, obietnice – a potem walenie po łbie, czym się da. Sądzę, że w rezultacie może z ulgą powitałbym, gdyby mnie ponownie po przerwie kary posadzili do więzienia, bo już naprawdę jestem zmęczony »wolnością«.

Po wyjściu na wolność, uznany za przedstawiciela „podziemia mikołajczykowskiego”, Kazimierz Nadobnik znalazł się w końcu 1956 r. w gronie osiemnastu działaczy ludowych intensywnie inwigilowanych przez poznańską Służbę Bezpieczeństwa i przez wiele lat pozostawał pod obserwacją. (…) Nadobnik, jako bliski współpracownik Mikołajczyka, znalazł się też w rozpracowaniu ogólnopolskim prowadzonym przez SB MSW w Warszawie i dotyczącym kontaktów krajowych ludowców z emigracyjnym PSL. (…)

Po raz ostatni Nadobnikiem Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się, gdy na początku grudnia 1976 r. wspólnie z Jagłą urządził on w swoim mieszkaniu w Warszawie spotkanie poświęcone 10 rocznicy śmierci Mikołajczyka. Przybyło na nie 16 osób z różnych części kraju, a dyskusja, jaka się wówczas wywiązała, była w całości poświęcona politycznej roli prezesa PSL w dziejach Polski. Szczegółową informację na jej temat przekazał Służbie Bezpieczeństwa tajny współpracownik „Wiktor”, którym był Czesław Jan Poniecki – znany publicysta i działacz ludowy z Kielecczyzny.

W sierpniu 1969 r. Kazimierza Nadobnika dotknęła rodzinna tragedia. W Londynie zginęła w wypadku samochodowym jego córka Zofia, studentka V roku chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Miała 22 lata. Central Criminal Court uniewinnił sprawcę wypadku w 1974 r., z czym Nadobnik nigdy się nie pogodził, bezskutecznie starając się o wznowienie postępowania w tej sprawie. Podejrzewał, że kolizja dwóch samochodów, w wyniku której zginęła tylko jedna osoba – jego córka – nie była dziełem przypadku.

Cały artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego” znajduje się na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego”, na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego