Jan Kowalski / Brzydka Biurokracja Przeciwko Atrakcyjnej Polskiej Wolności (2). Wyrzucamy 90 mld zł rocznie

To teoretyczne państwo to pozostawiony przez bolszewików pasożyt na ciele polskiego narodu. Jego obrońcy twierdzą co prawda, że reforma takiego państwa jest możliwa. Ale to fantasmagoria.

Jest jeszcze gorzej, niż myślałem tydzień temu. Bo tydzień temu patrzyłem na polską rzeczywistość zrelaksowany, po bieganiu i po masażu. A teraz po prostu przejrzałem dane GUS. I wynika z nich jedno: że od roku 2012, w którym sprawdzałem dane na potrzeby mojej Wojny, którą właśnie przegraliśmy, urzędników przybyło zdecydowanie więcej niż zakładane przeze mnie 100 tysięcy. Zatem musi ich być obecnie nie 1 100 000, ale przynajmniej 1 200 000.

Pamiętamy stopniowanie: kłamstwo, duże kłamstwo i statystyka, jako stopień najwyższy?

Zatem sprawdzając dane GUS, bierzmy na to poprawkę. I przeglądajmy rubryki na pozór zupełnie niewinne, bo to w nich ukryte jest kłamstwo największe. To po przejrzeniu ich, bez najmniejszego wahania szacuję aktualną liczbę biurokracji w Polsce na 1 200 000 osób.

Bo: w ciągu 4 lat przybyło prawie 100 000 nauczycieli, 50 000 policjantów, personelu pomocniczego służb mundurowych 60 000, pracowników pomocy społecznej 60 000 osób. A należy również pamiętać, że w całej sferze budżetowej, liczącej 3 000 000 osób, jest mnóstwo niepotrzebnych etatów. Dlatego na zdrowy rozum i doświadczenie życiowe, jeżeli odejmiemy już 1 milion normalnych urzędników i 1 milion nauczycieli, to w pozostałym ostatnim milionie ludzi opłacanych z naszych podatków przynajmniej połowa etatów jest do zlikwidowania od razu. I nikt tego braku nawet nie zauważy.

Dlatego, rozpędzając się trochę, rzeczywistą liczbę osób niepotrzebnie opłacanych przez nas podatników należy szacować na co najmniej 1,5 miliona osób. Jeżeli strach nas nie sparaliżuje i pomnożymy tę liczbę przez odrobinę pewnie niedoszacowane zarobki 2 500 zł na rękę, to otrzymamy w skali roku kwotę 45 miliardów złotych (bez „trzynastek” i premii). Utrzymanie i koszt obsługi jednego takiego stanowiska to kolejne 2 500 zł miesięcznie, a zatem kolejne 45 miliardów złotych. Mamy zatem 90 miliardów polskich złotych wyrzucanych rok rocznie w błoto przez kolejny usiłujący nas reformować rząd teoretycznego państwa polskiego.

Powiem wprost, takiego państwa nie da się zreformować. Takie państwo należy po prostu obalić.

Bo to teoretyczne państwo to pozostawiony przez bolszewików pasożyt na ciele polskiego narodu. Jego obrońcy twierdzą co prawda, że reforma takiego państwa jest możliwa. A nawet, że oni tego dokonają. Ale to fantasmagoria. Rzeczywista poprawa kondycji polskiego narodu będzie możliwa tylko i wyłącznie wtedy, gdy obalimy tego potworka, a w jego miejsce powołamy nową organizację państwa. Po to, żeby tanio i mądrze zarządzać naszym wspólnym majątkiem.

Jak powinna taka struktura wyglądać, od prowadzenia małej firmy i gminy poczynając, przedstawię w kolejnym tekście. Na koniec pomyślmy: za rok 2017, który szczęśliwie minął, moglibyśmy mieć nie przyrost długu w wysokości 30 miliardów złotych, ale nadwyżkę w wysokości 60 miliardów. Kto jest za?

Jan Kowalski

Białoruś to ścierające się dwa etnosy: jeden – II Rzeczpospolitej i drugi – nawiązujący do Imperium Rosyjskiego i ZSRR

Nasza kultura i wartości mogą stanowić ważny komponent oferty dla Białorusi. Jest jednak warunek: nie możemy zapominać sami, czym są polskie wartości oparte na fundamencie cywilizacji łacińskiej…

Mariusz Patey

Białoruś powstała na gruzach dawnej Rzeczypospolitej, z części Wielkiego Księstwa Litewskiego. W latach 1589–1914 r. zamieszkiwały jej tereny liczne grupy etniczne: Białorusini, Polacy, Litwini, Tatarzy, Karaimowie, Żydzi. Warto zwrócić uwagę, że to właśnie język białoruski do 1696 r. był jednym z dwóch (obok polskiego) języków urzędowych I Rzeczypospolitej. (…)

W czasach zaboru rosyjskiego od 1795 r. używanie języka białoruskiego było zabronione, a osoby posługujące się nim publicznie – prześladowane. Carska Rosja konfiskowała majątki szlachcie białoruskiej i starała się ograniczać działalność Kościoła unickiego. (…)

W obliczu wspólnego wroga, jakim było Imperium Rosyjskie, Białorusini wzięli udział po stronie polskiej w dwóch powstaniach – listopadowym 1830 r. i styczniowym 1863 r. Ich główni działacze polityczni w tym czasie byli zwolennikami odrodzenia unii Litwy z Polską, z autonomią Białorusi. (…)

Osobą szczególnie zaangażowaną w pacyfikację białoruskiej konspiracji był Michał Murawiew zwany „Wieszatielem”, hołubiony współcześnie przez przedstawicieli Ruskiego Miru i Cerkwi prawosławnej także na Białorusi. (…)

Po pierwszej wojnie światowej na krótko powstała Białoruska Republika Ludowa. Cześć działaczy wiązała nadzieje z wygraną Niemiec, część próbowała porozumieć się z bolszewikami, ale była spora grupa działaczy wpisująca się w federacyjne plany Piłsudskiego. Projekt federacji polsko-białoruskiej okazał się efemerydą, a po sowieckiej stronie granicy powstała Białoruska SSR, wrogo nastawiona do państwa polskiego. (…)

Po drugiej wojnie światowej, która szczególnie dotknęła ziemie białoruskie (Mińsk stracił 75% swoich mieszkańców), nastąpiło nasilenie migracji ludności rosyjskiej, szczególnie w rejonach przejętych po II RP, a opuszczonych na skutek wysiedleń przez Polaków. Język rosyjski, mit Związku Sowieckiego, stały się komponentami współczesnej tożsamości białoruskiej. (…)

Współczesna Białoruś to walczące dwa etnosy: jeden słabszy, odwołujący się do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego i I Rzeczypospolitej i drugi, nawiązujący do wspólnej z narodem rosyjskim historii w ramach Imperium Rosyjskiego i Związku Sowieckiego. Oficjalna polityka była zwrócona przeciwko próbom reintegracji przestrzeni poradzieckiej, pojawiającym się ze strony kierownictwa Federacji Rosyjskiej już zaraz po rozpadzie ZSRS. (…)

W 1994 r. pod hasłami walki z korupcją i na fali resentymentu do czasów sowieckich wybory wygrał Aleksander Łukaszenka. W swoim programie dążył do zacieśnienia stosunków z Rosją. Nastąpiły zmiany programów szkolnych zgodne duchem historiozofii sowieckiej. Wprowadzono jako drugi język urzędowy rosyjski, który i tak miał silną pozycję, w praktyce wyparł język białoruski i stał się językiem powszechnie używanym. W czasach rządów Borysa Jelcyna Łukaszenka poważnie myślał o przejęciu władzy na Kremlu jako prezydent przyszłego kraju związkowego Rosji i Białorusi. (…)

Państwo Aleksandra Łukaszenki, choć rządzone autorytarnie, jest głęboko zinfiltrowane przez służby rosyjskie ograniczające suwerenność władzy. Białoruskie KGB, korpus oficerski w znacznym zakresie jest powiązany z ośrodkami decyzyjnymi Kremla, nie Mińska. Jest to poważne ograniczenie dla możliwości balansowania między Zachodem i Rosją. (…)

Ochrona inwestycji zagranicznych zależy od aktualnej polityki Mińska. Niech ilustracją będzie los polskiego producenta czekolady z Poznania, firmy Terravita, która wskutek działania organów administracji straciła inwestycję wartą 1 mln euro. (…)

Białoruś, odstępując od prób przekierowania gospodarki na rynki zachodnie, uzależniła się od Federacji Rosyjskiej, której polityka wobec Białorusi przypominała tę, jaką uprawiała caryca Katarzyna II wobec Rzeczypospolitej – utrzymywanie chronicznych deficytów w obrotach wzajemnych, pokrywanych kolejnymi pożyczkami. W ten sposób Białoruś uzależniła się gospodarczo i politycznie od większego sąsiada.

W okresach poprzedzających kolejne terminy spłat rosyjskich kredytów Łukaszenka, chcąc zachować resztki samodzielności, próbował szukać kapitałów w innych miejscach niż Moskwa. Pojawiały się wtedy zapowiedzi zliberalizowania prawa gospodarczego, ulg podatkowych i przyjazne gesty wobec sąsiadów, w tym Polski. Niestety, kiedy budżet państwa się poprawiał, obserwowaliśmy działania jednoznacznie nieprzyjazne wobec polskiego kapitału. (…)

Białoruś jest też największym w regionie konsumentem rosyjskiego gazu (ok. 20 mld m3 za rok 2015). Naturalnie gaz rosyjski jest surowcem dla białoruskiego przemysłu chemicznego. Niestety cały przesył i duża część przetwórstwa gazu na Białorusi są kontrolowane przez Rosjan. (…)

Pokusa uniezależnienia się od dostaw rosyjskich może być skutecznie powstrzymywana strachem przed siłowymi rozwiązaniami inspirowanymi przez Kreml. Brak alternatywnej, niekontrolowanej przez rosyjskie koncerny infrastruktury przesyłu gazu i ropy skutecznie zresztą blokuje wszelkie pomysły kierujące się rachunkiem ekonomicznym.

Odgrodzenie się od gospodarek zachodnich cłami i barierami administracyjnymi, przy jednoczesnym przekierowaniu produkcji na rynek rosyjski spowodowało utrwalenie nieefektywnej struktury przedsiębiorstw białoruskich. Rynek rosyjski jest chłonny, ale wymaga cen, które nie pozwalają na istotny wzrost wynagrodzeń, co blokuje możliwości bogacenia się społeczeństwa.

Handel międzynarodowy Białorusi generuje chroniczne deficyty – największe w handlu z Rosją – pokrywane kredytami rosyjskich instytucji finansowych. Ograniczając handel przygraniczny, Białoruś każe płacić dodatkową cenę za produkty konsumpcyjne swoim obywatelom. Wiele importowanych produktów jest dużo droższych niż w Polsce, co w odczuciu zwłaszcza młodych aktywnych ludzi obniża jakość życia w ich kraju. Warto zwrócić uwagę na rolę Moskwy jako pośrednika w pozyskiwaniu wielu produktów konsumpcyjnych dla rynku białoruskiego. Marża, cła, podatki pośrednio są pozostawiane Rosji.

Jedynie branża informatyczna, pozbawiona państwowego gorsetu, rozwija się burzliwie, stając się wizytówką współczesnej Białorusi. Białoruskim inżynierom IT i managerom udało się wypromować globalne marki. Kto nie zna komunikatora Viber czy gry War of Tanks?

Niestety, gros pracowników białoruskich zarabia znacząco mniej niż w Rosji i wielu Białorusinów emigrowało do Rosji w celach zarobkowych. Dziś, wobec pogorszenia warunków gospodarczych w Federacji Rosyjskiej, obserwujemy większe zainteresowanie Białorusinów polskim rynkiem pracy. PKB Białorusi w przeliczeniu na mieszkańca stanowi bowiem 68% PKB w Polsce. (…)

Dziś, kiedy Federacja Rosyjska ogranicza finansowanie białoruskiego deficytu, pojawia się szansa dla polskich inwestorów, jednak otwarte pozostaje pytanie, na jak długo. Szansę na uzyskanie możliwości wyboru opcji na zachód może dać Białorusi tylko kolejny kryzys władzy w Moskwie, a ten nie wydaje się prawdopodobny w bliskiej przyszłości. (…)

Pamiętajmy, że Operacja Polska zaczęła się właśnie na Białorusi, od utrącenia planów połączenia kanałem rzek Prypeci i Dniestru. Ich orędownikiem był polski komunista Tomasz Dąbal – jedna z pierwszych ofiar Operacji Polskiej. Plany pamiętające jeszcze I Rzeczpospolitą były, jak się okazało, cały czas groźne dla imperialnych planów ZSRS. Rosja wie, że intensyfikacja handlu z Zachodem, z Polską może doprowadzić do wzrostu zamożności społeczeństwa białoruskiego, uniezależnić ten kraj od rosyjskiego rynku. (…)

Polska może starać się wykorzystać możliwości Białorusi będącej członkiem ZBiR i WNP jako okna na te rynki dla polskich produktów sektora rolno-spożywczego, mocno ograniczanego zwłaszcza przez Federację Rosyjską.

Wszelkie decyzje o inwestycjach bezpośrednich muszą jednak uwzględniać duże ryzyko polityczne. Można bowiem łatwo stać się zakładnikiem interesów politycznych Mińska.

Warto tu zauważyć pewną koincydencję – inwestycje Grupy Atlas na Białorusi, zaangażowanie jednego z członków jej zarządu w ocieplanie wizerunku rządu białoruskiego – i ograniczenie importu płyt gipsowych na terytorium Białorusi z państw innych niż WNP, Gruzja i Ukraina.

Trzeba też przypomnieć historię polskich inwestycji na Białorusi, polskich biznesmenów okradanych w majestacie białoruskiego prawa. Managerowie wspomnianej już Terravity publikowali płatne ogłoszenia ostrzegające przed inwestycjami na Białorusi.

Polska borykająca się z niedoborem pracowników w wielu branżach może sięgnąć po wykwalifikowane kadry z Białorusi. Stanowi to szansę dla rozwijającego się u nas szybko sektora IT i gier. Warto zatem inwestować w sieć polskich szkół, kursy języka polskiego. (…)

Jeśli chodzi o kwestię mniejszości polskiej, to trzeba pamiętać, że jest ona traktowana jako zakładnik w stosunkach polsko-białoruskich. Tu jest możliwa gra dyplomatyczna, której ceną jest poziom wsparcia dla białoruskiej opozycji demokratycznej. Nie wiadomo tylko, czy zupełne porzucenie „wartości” na rzecz tzw. polityki realnej da nam coś więcej niż kaca moralnego i jeszcze mniej przyjaciół po drugiej stronie granicy. (…)

Białoruskie elity polityczne znane są z niedotrzymywania swoich zobowiązań. Geopolitycznie dzisiejsza Białoruś jest ściśle powiązana z Federacją Rosyjską więzami kulturowymi, językiem wspólną interpretacją historii. Obawiam się, że w przypadku jakiegokolwiek poważniejszego konfliktu z Moskwą nasz kraj nie może liczyć na neutralność Białorusi pod rządami Łukaszenki. (…)

Siła Polski tkwi w atrakcyjności naszej kultury, naszego stylu bycia i polskiej oferty będącej alternatywą dla i „Ruskiego Miru”. Polska nie wzbudza strachu, nie stoimy jednak na przegranej pozycji w starciu z „Ruskim Mirem”.

Naszym atutem jest to, iż nasz kraj, z racji choćby wielkości, wyzbyty jest imperialnych złudzeń, nie prowadzi polityki rewizjonizmu, nie ma ani ochoty, ani możliwości, by siłą wpływać na politykę sąsiadów. Może zatem być w przyszłości atrakcyjną alternatywą dla emancypującego się białoruskiego społeczeństwa.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Białoruś – niespełniona nadzieja polskiej polityki wschodniej” znajduje się na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Mariusza Pateya pt. „Białoruś – niespełniona nadzieja polskiej polityki wschodniej” na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

W miejsce demokracji na salony władzy, dumnym krokiem, choć kuchennymi drzwiami, wkracza forpoczta totalitaryzmu

Obniża się rzeczywista rola politycznego przywództwa, staje się ono uzależnione od aparatu wizerunkowego, od jego codziennych poczynań. O posunięciach politycznych coraz bardziej decyduje aparat PR.

Ryszard Okoń

Jak to się stało, że postęp technologiczny i możliwość robienia wszystkiego, na co tylko przychodzi ochota, uruchamia mechanizm demontujący demokrację, a z dziennikarzy – dotychczas społecznych arbitrów, moralizatorów –– czyni karbowych politycznego folwarku? (…)

Skutki synergii działania wizerunkowo-sondażowo-medialnego stają się opłakane i na nic nie zdadzą się apele do sumień o dziennikarską etykę, o rozsądek, bo większość zawsze płynie z głównym nurtem, który wytyczają największe interesy i towarzyszące im pieniądze.

Dla uwiarygodniania „równania”, że interes polityczny zawsze równa się interesowi wspólnoty, można za pomocą sondaży metodycznie odwoływać się do opinii mas i jednocześnie systematycznie wpływać na nie. Jeśli machina wizerunkowo-medialno-sondażowa działa efektywnie, to po latach nieprzerwanego oddziaływania wybory, jako najważniejszy w demokracji sondaż, stracą najistotniejszą właściwość: funkcję rozliczania z efektów sprawowania władzy.

W takiej sytuacji wyborcy jeszcze nadal ogarniający rzeczywistość rozumowo, przez cztery lata atakowani wizerunkowymi przekazami medialnymi, mogą tylko zgrzytać zębami lub schować się do mysiej dziury. Tymczasem agencja PR studiuje wyniki sondaży i bez żadnych formalnych przeszkód może moderować emocjonalne przekazy tak, aby przeciętny obywatel jak najmniej był w stanie użyć rozumu przy urnie wyborczej. (…)

Rozwojowi systemów komunikacji towarzyszy jeszcze inne groźne zjawisko demolujące przestrzeń demokracji, a w tym dyskurs publiczny. Jest to obniżenie odpowiedzialności za treści przekazywane niby to w relacjach prywatnych, a faktycznie rozpowszechniane masowo. Dawniej na prywatną wymianę poglądów był nałożony bezpiecznik tajemnicy korespondencji, a masowy zasięg mogły mieć listy przekazywane w tzw. „w łańcuszku szczęścia”. Teraz wymiana „prywatnych” przekazów, np. o pejoratywnym społecznie wydźwięku, natychmiast osiąga zasięg masowy, co obecnie opisywane jest jako „hejt”. To jest kolejne osiągnięcie cywilizacyjnego postępu, efekt niekrępowanej niczym swobody działań w przestrzeni publicznej. Przynosi nowe skutki i obok przypisywania sondażom właściwości obiektywnej prawdy, obniża możliwość posługiwania się intelektem, tj. dokonywania ciągłych prób odróżniania tego, co jest dobre, a co złe. (…)

Decyzje rozstrzygające w konfliktach interesów (a tym jest uprawianie polityki) coraz częściej zapadają w sztabach walki wizerunkowej. O posunięciach politycznych coraz bardziej decyduje aparat PR, niejako nowa instytucja władzy, czyli specjaliści otwarci na dowolne, a może także i niepożądane wpływy. W praktyce sztaby takich specjalistów, opłacanych np. przez polityków pieniędzmi publicznymi, coraz częściej decydują o biegu spraw ważnych dla wspólnoty i dla jej niezastępowalnej organizacji – Państwa.

Z tych samych powodów zmalała rola dziennikarzy w działaniu demokracji, z powodu zajmowania się przez nich obsługą zlecanych zadań propagandowych. Obniża się też rzeczywista rola politycznego przywództwa, staje się ono uzależnione od aparatu wizerunkowego, od jego codziennych poczynań. Rzeczywista władza systematycznie migruje w nowe obszary, poza granice jakiejkolwiek kontroli publicznej!

Cały artykuł Ryszarda Okonia pt. „Nadchodzi totalitaryzm! Ratujmy demokrację!” cz. II znajduje się na s. 20 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Okonia pt. „Nadchodzi totalitaryzm! Ratujmy demokrację!” cz. II znajduje się na s. 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

„Pan Bóg wyróżnił Polskę, obdarowując nasz kraj ciepłem”. Premier Mateusz Morawiecki otwiera szeroko drzwi dla geotermii

Technologia geotermalna jest najlepsza dla środowiska naturalnego. Czerpiemy ciepło z gorących wód podziemnych, które krążą w obiegu zamkniętym. Nie zanieczyszczamy powietrza, ziemi czy wody.

Aleksandra Tabaczyńska

– Przed rokiem, 30 listopada zorganizowaliśmy – mówi Wojciech Kowalski, prezes PEC w Nowym Tomyślu – konferencję pt. „Energetyka Odnawialna szansą rozwoju Nowego Tomyśla”. W trakcie tego spotkania trzej naukowcy przedstawili potencjalne szanse naszego miasta na wykorzystanie ciepła ziemi, mówiąc w dużym uproszczeniu. Innymi słowy, eksploatowania zasobów odnawialnych źródeł energii. (…)

Z inicjatywy prezesa PEC-u Wojciecha Kowalskiego burmistrz Nowego Tomyśla Włodzimierz Hibner złożył po konferencji na ręce prof. Jacka Zimnego pismo intencyjne, wyrażające zainteresowanie wykorzystywaniem naturalnych złóż ciepła. Tu warto dodać, że według Polskiej Asocjacji Geotermalnej w naszym kraju istnieją bogate zasoby energii geotermalnej. Ze wszystkich odnawialnych źródeł energii najwyższy potencjał techniczny posiada właśnie energia geotermalna. Jest on szacowany na poziomie 1512 PJ/rok, co stanowi ok. 30% krajowego zapotrzebowania na ciepło.

Bardzo ważny jest fakt, iż w Polsce regiony o optymalnych warunkach geotermalnych w dużym stopniu pokrywają się z obszarami o dużym zagęszczeniu aglomeracji miejskich i wiejskich, obszarami silnie uprzemysłowionymi oraz rejonami intensywnych upraw rolniczych i warzywniczych. Na terenach zasobnych w energię wód geotermalnych leżą m.in. takie miasta, jak Warszawa, Poznań, Szczecin, Łódź, Toruń, Płock, a także Nowy Tomyśl. (…)

Prezes Kowalski nie ustawał w staraniach, by perspektywy i potencjał, jaki daje usytuowanie Nowego Tomyśla, przekuć w realne przedsięwzięcie. Zostało złożone zamówienie na wykonanie dwóch analiz: oceny zasobów geotermalnych terenów pod miastem i projektu pierwszego odwiertu, tak zwanego badawczego. Ten odwiert jest ważny dla całego kraju, bowiem dostarczy on szczegółowej wiedzy potwierdzającej założenia wcześniejszych opracowań. Przeprowadzona na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat analiza z ponad kilkunastu tysięcy odwiertów umożliwiła opracowanie cyfrowych map występowania wód geotermalnych w Polsce i potencjalnych zasobów energii w nich zgromadzonych. Ważne jest także to, że odwiert ten staje się równocześnie pierwszym odwiertem eksploatacyjnym.

Po roku od wspomnianej konferencji, 18 grudnia prof. Jacek Zimny przyjechał do Nowego Tomyśla powtórnie. Przywiózł zamówione opracowania dotyczące oceny zasobów i projekt odwiertu. Tym razem w małym gronie kilku radnych, członków rady nadzorczej, burmistrza oraz osób zainteresowanych wygłosił krótką prezentację opisującą, co zostało udokumentowane z wcześniejszych założeń.

Wiadomości dla mieszkańców Nowego Tomyśla są bardzo pomyślne. Przeprowadzone badania potwierdziły obecność złóż ciepła. Spodziewana temperatura to 74/75 stopni Celsjusza. (…)

Najbardziej spektakularnym przykładem wykorzystania gorących wód jest Islandia, gdzie energia geotermalna zaspokaja 86% potrzeb kraju w zakresie ciepłownictwa. W Polsce ojcem geotermii jest profesor Julian Sokołowski – jeden z najwybitniejszych geologów w skali światowej, odkrywca złóż gazu na Niżu Polskim i innych bogactw narodowych.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Pan Bóg obdarzył nasz kraj ciepłem” znajduje się na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Pan Bóg obdarzył nasz kraj ciepłem” na s. 2 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Forum Międzynarodowe „Międzymorze” w Czerniowcach na Ukrainie z udziałem polityków i ekspertów ds. międzynarodowych

Dla wszystkich państw Międzymorza wielką wagę ma nawiązanie wszechstronnej współpracy, aby powstrzymać rosyjski militaryzm oraz przeciwdziałać rosyjskiej propagandzie, która skłóca państwa regionu.

Eugeniusz Bilonożko

Politycy, deputowani, naukowcy i eksperci ds. stosunków międzynarodowych, dziennikarze i działacze społeczni z krajów nadbałtyckich oraz Europy Środkowej uczestniczyli w dniach 23 i 24 listopada 2017 r. w Pierwszym Forum Międzynarodowym „Międzymorze” – od projektu informacyjnego do rzeczywistości cywilizacyjnej”, które odbyło się na Czerniowieckim Uniwersytecie Narodowym im. Jurija Fedkowicza w Czerniowcach na Ukrainie. Konferencja została objęta honorowym patronatem Czerniowieckiej administracji obwodowej. Głównym organizatorem spotkania był Instytut Demokratyzacji i Rozwoju (Czerniowce, Ukraina), przy wsparciu merytorycznym i organizacyjnym Instytutu im. Romana Rybarskiego (Rzeczpospolita Polska) oraz Stowarzyszenia Konwergencji Europejskiej (Asociatia Convergente Europene, Bukareszt, Rumunia) i Uniwersytetu Narodowego w Czerniowcach im. Jurija Fedkowicza (Czerniowce, Ukraina). (…)

Wnioski z rozmów uczestników można sprowadzić do następujących tez:

• Forum będzie platformą komunikacyjną dla polityków, naukowców i ekspertów z krajów Międzymorza w celu współpracy między krajami regionu.
• Należy powołać złożoną z ekspertów komisję do prowadzenia badań oraz prac analitycznych, które będą miały na celu zidentyfikowanie kluczowych czynników i zagrożeń utrudniających procesy integracyjne państw Międzymorza, jak również opracowanie metod realizacji tych celów.
• Istotne jest rozpoznanie i stworzenie perspektyw dalszego rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w świetle procesów integracyjnych w regionie oraz możliwości nawiązania współpracy między rządami i organizacjami pozarządowymi.
• Dla wszystkich państw Międzymorza wielką wagę ma nawiązanie wszechstronnej współpracy na różnych poziomach, tak aby powstrzymać rosyjski militaryzm poprzez wzmocnienie regionalnych elementów ogólnoeuropejskiego systemu bezpieczeństwa oraz przeciwdziałać rosyjskiej propagandzie, która skłóca państwa regionu.
• Postanowiono dążyć do pogłębiania procesów integracyjnych w regionie poprzez dialog i dyskusję, rozwoju kontaktów międzyosobowych, kontaktów grup studentów i naukowców w celu lepszego przeciwdziałania dezinformacji.

Organizatorzy tegorocznego spotkania postanowili zorganizować Drugie Forum „Międzymorze — od projektu informacyjnego do rzeczywistości cywilizacyjnej” w Bukareszcie w 2018 roku, przed trzecim forum głów państw Międzymorza. (…)

Pierwsze forum „Wspólnoty Trzech Mórz” na szczeblu przywódców państw odbyło się w 2016 roku w Dubrowniku (Chorwacja). (…) Drugie spotkanie odbyło się w Polsce w 2017 roku, a trzecie jest planowane w Rumunii w 2018 roku.

Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Pierwsze Forum Międzynarodowe „Międzymorze” w Czerniowcach” znajduje się na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Pierwsze Forum Międzynarodowe „Międzymorze” w Czerniowcach” na s. 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

W tym sporze potrzeba mniej histerii – Irena Lasota o polsko-izraelskiej dyskusji historycznej

Na propagandowe użycie słów o „polskich obozach śmierci” wpadli oficerowie zachodnioniemieckiego wywiadu w okresie zimnej wojny. Polska zaczęła z tym walczyć dość późno – dopiero kilkanaśćie lat temu

 

O sporze historycznym między Polską a Izraelem Aleksander Wierzejski rozmawiał z Ireną Lasotą. Publicystka mówiła o amerykańskich i międzynarodowych kontekstach tej dyskusji.

Media amerykańskie zauważyły,  że w Izraelu i w Polsce zapanowała histeria. (…) W Izraelu uważa się, że nie chodzi o samo użycie sformułowania  „polskie  obozy śmierci” – nawet Yad Vashem wydało śswiadzczenie, że niczego takiego nie było.  Pojawiła się obawa,  że może być karane samo mówienie o tym co działo się podczas II wojny światowej.

Przez dłuższy czas te słowa o „polskich obozach” odnosiły się tylko do geografii. Natomiast w Niemczech w okresie zimnej wojny oficerowie zajmujący się propagandą – często z przeszłością w SS – wpadli na pomysł żeby mówić o „polskich obozach śmierci”. Wiadomo nawet jaka to była jednostka – Dienststelle 114 wywodząca się z Organizacji Gehlena.  Polska zaczęła zbyt późno protestować przeciw propagandowemu użyciu tych słów, dopiero kilkanaście lat temu.

Reakcja premiera Mateusza Morawieckiego była wyśmienita. Powinno zostawić się tę sprawę historykom i politykom i opanować wrzaski w programach informacyjnych 

Irena Lasota mówiła też o amerykańskich odgłosach wizyty amerykańskiego sekretarza stanu w Polsce:

Po wizycie Rexa Tillersona w Warszawie pojawiły się bardzo pozytywne komentarze. Agencje prasowe wspomniały też o wspólnocie poglądów w kwestii sankcji wobec Rosji i gazociągu Nord Stream II.

 

 

 

 

W Polsce powinno być oczywiste, że między nazizmem a komunizmem należy postawić znak równości. Od dawna o to apeluję

Spór o martwe czy żywe skamieliny „dobrych komunistów” sprowadza się do sztucznego konfliktu i odsuwania w czasie rozliczenia z czasami PRL. Najwyższy czas na zrównanie sierpa i młota ze swastyką.

Adam Słomka

„Gazeta Wyborcza” podała 16 września, że prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, poseł SLD IV kadencji, odmawia wykonania sugestii IPN w sprawie likwidacji monumentu „wdzięczności” Armii Czerwonej, który stoi na placu Ofiar Getta. Swoje stanowisko dotyczące obelisku przesłał Dariuszowi Iwaneczce, dyrektorowi IPN w Rzeszowie. Wnosi w nim o zmianę opinii dotyczącej obelisku, powołując się na nowelizację ww. ustawy: Zapisy ustawy nie odnoszą się do pomników usytuowanych na terenach cmentarzy oraz pomników wpisanych do rejestru zabytków – samodzielnie lub jako część większej całości. Pomnik na placu Ofiar Getta usytuowany jest na terenie dawnego cmentarza żydowskiego zlikwidowanego w czasie II wojny światowej przez hitlerowców. Ten cmentarz pierwotnie rozciągał się w granicach dzisiejszych ulic Kopernika i Piłsudskiego. Nadmieniam ponadto, że pomnik zlokalizowany jest na terenie wpisanym do rejestru zabytków decyzją Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z dnia 30 stycznia 1969 roku”.

Powoływanie się w obronie totalitarnego obelisku na fakt, że przed 1 września 1939 roku na terenie obecnego rzeszowskiego placu Ofiar Getta znajdował się cmentarz żydowski, raczej nie znajdzie zrozumienia w Izraelu. To komuniści swoim „straszydłem” dokonali ponownego zbezczeszczenia mogił zrównanych z ziemią przez sojusznika Stalina w napaści na Polskę z września 1939. Trzeba mieć tupet, żeby powoływać się na wpis do rejestru zabytków z 1969 roku, gdy brylowało się w PZPR…

Niektórzy z czytelników mogą odnieść wrażenie, że obrona komunizmu dotyczy jedynie nazewnictwa ulic, placów czy monumentów. Tymczasem pomimo 2 lat rządów „dobrej zmiany”, w obronę komunistów i obcych nam, rosyjskich interesów zaangażowana jest też Policja i prokuratura…

17 sierpnia wystosowałem zawiadomienie do Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry, szefów Agencji Wywiadu Piotra Krawczyka i Służby Kontrwywiadu Wojskowego Piotra Bączka o działalności stowarzyszenia „Kursk” i lidera tej organizacji Jerzego Tyca, wskazując na możliwe przestępstwo promowania oczywistej nieprawny historycznej oraz płatne szpiegostwo na rzecz Federacji Rosyjskiej.

Na agenturalną działalność tego ugrupowania zwracałem uwagę również w kontekście ponownego odsłonięcia totalitarnego monumentu w Mikolinie z udziałem samozwańczego przedstawiciela władz miasta (gm. Lewin Brzeski)! Prokuratura Rejonowa w Mrągowie zatwierdziła niedawno postanowienie o umorzeniu dochodzenia – bez uzasadnienia. W tym samym czasie Jerzy Tyc w Moskwie spotykał się z rosyjskimi deputowanymi do Dumy Państwowej, m.in. Jarosławem Niłowem, współautorem ustawy o „czarnych listach”, umożliwiającej kontrolę Internetu z Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimira Żyrinowskiego! Towarzysz Tyc w części spotkań brał udział w mundurze LWP. Warto wspomnieć, że Władimir Żyrinowski niedawno domagał się, aby wszyscy w Polsce mówili po rosyjsku. (…)

W wystąpieniu do uczestników „konferencji” stowarzyszenia „Kursk” i Jerzego Tyca rzeczniczki MSZ Rosji Marii Zacharowej Rosja oświadczyła: (…) Pomniki żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w II wojnie światowej, powinny być nietykalne i święte (…) Zaczęliśmy zapominać, że pomniki to w pierwszej kolejności pamięć. Niszczenie pomników to atak na pamięć historyczną obecnych pokoleń i pozbawienie pamięci przyszłych. To nie nowa metoda, lecz do tej pory jest powszechnie stosowana. Na naszych oczach na objętym płomieniem Bliskim Wschodzie terroryści, zajmując terytoria, natychmiast niszczą pomniki historyczne. Ale są to terroryści. Jednocześnie w pokojowej i stabilnej Europie Wschodniej są burzone i bezczeszczone pomniki żołnierzy, którzy kiedyś podarowali kontynentowi europejskiemu nie tylko wolność, ale i życie. (…)

Przypomnijmy zatem historyczne fakty. (…)

Terytorium Rzeczpospolitej Polskiej na wschód od linii granicznej ustalonej w układzie pomiędzy III Rzeszą a ZSRR zostało w październiku 1939 r. anektowane przez ZSRR. Formalną podstawą były pseudoplebiscyty, a następnie aneksja w trybie uchwały Rady Najwyższej ZSRR. Były to akty prawne równoległe do dwóch dekretów Adolfa Hitlera – z 8 i 12 października 1939 r., którymi jednostronnie wcielił zachodnie terytoria Polski do III Rzeszy, tworząc jednocześnie z centralnych ziem II Rzeczpospolitej Generalne Gubernatorstwo.

Wszystkie powyższe akty „prawne” były sprzeczne z ratyfikowaną przez Niemcy i Rosję konwencją haską IV (1907), nieważne w świetle prawa międzynarodowego i nie zostały uznane zarówno przez Rząd RP na uchodźstwie, jak i państwa sojusznicze wobec Polski, a także państwa trzecie (neutralne) przez cały czas trwania II wojny światowej.

Polscy historycy pracujący w IPN twierdzą, że całkowita liczba deportowanych nie przekroczyła 800 tysięcy osób. Krytyka takiego szacunku była jednak tak duża, że nawet prezes IPN, śp. dr hab. Janusz Kurtyka przyznał, że obecnie część historyków ocenia liczbę deportowanych od 700 tysięcy przez 1 milion do 1,5 miliona.

Reżim radziecki stosował również inne formy represji, aby zniszczyć polskie oblicze Kresów Wschodnich. Do Armii Czerwonej wcielono ok. 150 tysięcy Polaków. Ginęli oni w 1940 roku w Finlandii oraz w początkowych miesiącach wojny radziecko-niemieckiej. Około 100 tysięcy osób wcielono do specjalnych batalionów budowlanych zwanych strojbatami. Według danych sowieckich z 10 czerwca 1941 r., a więc niemal z przedednia agresji niemieckiej, w kresowych więzieniach przebywało co najmniej 40 tys. więźniów politycznych. Łącznie NKWD zamordowało nie mniej niż 35 tys. uwięzionych. Największe masakry miały miejsce we Lwowie, gdzie zamordowano od 3,5 do 7 tys. więźniów. W Łucku ofiarą masakry padło około 2 tys. więźniów, w Wilnie około 2 tys., w Złoczowie około 700, Dubnie około 1000, Prawieniszkach 500 więźniów, oprócz tego w Drohobyczu, Borysławiu, Czortkowie, Berezweczu, Samborze, Oleszycach, Nadwórnej, Brzeżanach. W ciągu tygodnia w czerwcu 1941 roku Rosjanie wymordowali w więzieniach co najmniej 14 700 obywateli II RP, na szlakach ewakuacyjnych zostało zamordowanych kolejne 20 tysięcy. Zatem było to nie tylko ludobójstwo wojskowych czy policjantów, np. w Katyniu czy Miednoje…

Armia Czerwona – potem Armia Radziecka – pozostała w Polsce do 1993 roku. Reasumując: Armia Czerwona była formacją dla Polski i Polaków równie okupacyjną i zbrodniczą, jak niemiecki Wehrmacht czy Waffen SS.

22 czerwca 1941 r. siły zbrojne totalitarnych Niemiec uderzyły na formacje wojskowe ZSRR stacjonujące na terytorium II RP okupowanym przez ZSRR. Nikt rozsądny nie promuje jednak „wyzwolenia” przez Wehrmacht polskich terytoriów okupowanych przez ZSRR, albowiem Niemcy zastępowali tam okupację radziecką okupacją nazistowską. (…)

Pochwalanie w Polsce totalitarnej, zbrodniczej Armii Czerwonej wpisuje się w czyn zakazany art. 256 kk, a istnienie „Kurska” jest sprzeczne z art. 13 Konstytucji RP. (…) Nie wiemy, ile osób zostanie uwikłanych, czasem nieświadomie, w działalność stowarzyszenia „Kursk”.

Poprawka o uznaniu Armii Czerwonej za emanację i symbol totalitaryzmu powinna znaleźć się w tzw. ustawie o dekomunizacji przestrzeni publicznej. Kieruję też publicznie pytanie do Policji i prokuratury z Mrągowa: czy jeśli ktoś będzie kiedyś pochwalał publicznie Wehrmacht – czy dochodzenie również zostanie umorzone, do tego bez uzasadnienia?

 

Cały artykuł Adama Słomki pt. „O ochronie komunistycznych skamielin” znajduje się na s. 10 do styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Słomki pt. „O ochronie komunistycznych skamielin” na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Sprzeciw wobec Nord Stream 2 i poparcie dla „globalnych celów” USA – wspólna konferencja szefów dyplomacji Polski i USA

Podobnie jak Polska, USA sprzeciwiają się budowie rurociągu Nord Stream 2, która podważa stabilność i bezpieczeństwo energetyczne Europy – powiedział sekretarz stanu USA Rex Tillerson w Warszawie

Podobnie jak Polska, USA sprzeciwiają się budowie rurociągu Nord Stream 2. Ta inwestycja podważa stabilność i bezpieczeństwo energetyczne Europy oraz pozwala Rosji do używania energii jako narzędzia politycznego – powiedział sekretarz stanu USA na wspólnej konferencji prasowej z ministrem spraw zagranicznych Jackiem Czaputowiczem po spotkaniu amerykańskiego polityka z premierem Mateuszem Morawieckim.

Szef amerykańskiej dyplomacji zapowiedział udział amerykańskich firm w dywersyfikacji dostaw gazu do Polski a także wsparcie dla budowy gazociągu łączącego Polskę ze złożami norweskimi na Morzu Północnym i dla współpracy krajów regionu Trójmorza. Tillerson zauważył, że w budowę Nord Stream 2 są zaangażowani także europejscy inwestorzy – nie wszyscy podzielają ten sam pogląd na temat NS2, ale nasze stanowisko jest zdecydowane.

Odpowiadając na pytania dziennikarzy Rex Tillerson powtórzył swoje stwierdzenia sprzed kilku dni, że Rosja jest współodpowiedzialna za użycie broni chemicznej przez rząd w Damaszku.  Mówił też o konieczności rewizji umowy nuklearnej z Iranem i o tureckiej ingerencji w Syrii : Naszym celem jest Syria bez terroryzmu , wierzymy, że to również jest cel Turcji.  Minister Jacek Czaputowicz zaznaczył, że Polska popiera „globalne cele polityki USA”, także w kontekście Iranu.

[related id=”49880″]

Obaj ministrowie mówili też o zakupach amerykańskiego sprzętu wojskowego. Pytany o spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim Tillerson powiedział, że jest zainteresowany poznaniem spojrzenia czołowego polskiego polityka na istotne kwestie.

 

 

Droga do prawdy o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki / Prokurator Andrzej Witkowski, „Kurier WNET” 43/2017

Ostatecznie przyjęta, narzucona i wyreżyserowana przez sztab Kiszczaka nieprawdziwa wersja uprowadzenia i zabójstwa księdza jest powtarzana do dzisiaj. Głosi się ją jako prawdę tak zwaną naukową.

Droga do prawdy o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki

Andrzej Witkowski

W latach 1983–1984 wzrastała społeczno-polityczna rola szeregu osób, które gromadził wokół siebie w swej działalności duszpasterskiej ksiądz Jerzy Popiełuszko. Byli to reprezentanci środowisk robotniczych, opozycjoniści, działacze związkowi. Ludzie nauki, sztuki, kultury, tak wierzący, jak i niewierzący. W ocenie władz komunistycznych powstał tzw. ośrodek żoliborski, którego animatorem i duchowym przywódcą był ksiądz Jerzy.

W celu ukrócenia działalności tego ośrodka Departament IV MSW z jednej strony prowadził działania represyjne wobec księdza Popiełuszki, dopuszczając się względem niego szeregu prowokacji, z drugiej strony zaś Urząd do spraw Wyznań prowadził tak jak ja to oceniam, „dyplomację pingpongową” z Sekretariatem Episkopatu Polski, kierując doń tzw. pro memoria, w których wskazywano na szkodliwą dla władz tzw. pozareligijną działalność księdza i żądając jej ukrócenia.

Te wszystkie działania – łącznie ze znaną pewnie wszystkim tzw. prowokacją na Chłodnej, kiedy to podrzucono księdzu w jego prywatnym mieszkaniu materiały wybuchowe – skończyły się całkowitym fiaskiem. Nastąpił, można powiedzieć, efekt przeciwny od zamierzonego przez komunistów, czyli ugruntowanie pozycji księdza Jerzego, jednoczącego i łączącego ludzi różnych środowisk, zawodów i światopoglądów w jedną wspólnotę, zorientowaną na odzyskanie przez Polskę niepodległości.

Efektem działalności duszpasterskiej księdza było też wzmocnienie pozycji hierarchii kościelnej w konfrontacji z władzami komunistycznymi, które nie znalazły sposobu i metod rozwiązania nabrzmiałego, jak to wówczas określali komuniści, problemu Popiełuszki. W tych okolicznościach doszło do tupnięcia butem przez zniecierpliwioną rozwojem sytuacji Moskwę, zatroskaną o własne imperialne interesy nie tylko w Polsce, ale i w pozostałych krajach katolickich.

Oto 12 IX 1984 roku w moskiewskich opiniotwórczych gazetach pojawił się artykuł warszawskiego korespondenta Toporkowa, który ganił ekipę Jaruzelskiego za to, że pod jej okiem nabożeństwa w kościele na Żoliborzu zamieniły się w polityczne mityngi, które są prowokacją wobec ZSRR i mają na celu zburzenie przyjaźni na linii PRL – ZSRR. To oczywiście cytaty z Toporkowa.

Reakcja władz PRL nastąpiła natychmiast. Przygotowano pierwszą siłową strategię rozwiązania tak zwanego problemu Popiełuszki, za który miało zapłacić również społeczeństwo. Rolę pierwszoplanową w tych działaniach Kiszczak tym razem powierzył wojskowej służbie wewnętrznej, która już od piętnastego września osiemdziesiątego czwartego roku prowadziła działania obserwacyjne wobec późniejszych czterech skazanych w procesie toruńskim.

W dniu 17 IX 1984 roku skierowano do episkopatu ostatnie już pro memoria dotyczące księdza Jerzego, w bardzo złowrogim i odbiegającym od dotychczasowego tonie. Urząd do spraw Wyznań grzmiał, że w ośrodku żoliborskim powstała kontrrewolucyjna organizacja duchownych i świeckich o ogólnokrajowym zasięgu, której główną ostoją jest ksiądz Jerzy. Oskarżono hierarchię kościelną o tolerowanie i osłanianie działalności kontrrewolucyjnej pod przywództwem księdza Jerzego, co, jak zaznaczono, zmusi władze do podjęcia stosownych działań.

Od początku października ‘84 roku szły pełną parą przygotowania do kombinacji operacyjnej PRL-owskich służb specjalnych, mającej doprowadzić do rozwiązania tzw. problemu Popiełuszki. Kapitan Grzegorz Piotrowski oraz jego podwładni, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski, poszukiwali miejsca, w którym po uprowadzeniu księdza mieli go umieścić po to – jak w swoich wyjaśnieniach stwierdzali w trakcie śledztwa – aby go zastraszyć i aby ze strachu zaczął mówić im wszystko, co wie na temat struktur podziemia niepodległościowego. Miejsce takie znaleźli w jednym z bunkrów w miejscowości Kazuń Polski. Jak wyjaśniał w śledztwie 9 XI 1984 roku Piotrowski: „Bunkry znajdowały się jakby w wale ziemnym, składały się z trzech odrębnych pomieszczeń, połączone były małym okienkiem, za którym biegł korytarz. Uznałem, iż wspomniany korytarz nadaje się jako miejsce do przechowania księdza Popiełuszki po jego porwaniu. Wówczas też przy bunkrach zostało zebrane kilka kamieni, które miały maskować okienko od bunkra”.

Pamiętamy to sformułowanie: „kamulki do nóg”, którego używano w procesie toruńskim. Tu można powiedzieć „kamulki do okna”. Bardzo intensywne prace nad przygotowaniem miejsca do ukrycia księdza po uprowadzeniu prowadzili Pękala i Chmielewski w dniu 10 X 1984 roku, bez mała dwanaście godzin.

I teraz pozostała kwestia daty uprowadzenia. Były wcześniejsze propozycje, ale ostatecznie zdecydowano się na 19 X 1984 roku. Charakterystyczne, iż był to akurat dzień, w którym Czesław Kiszczak obchodził pięćdziesiąte dziewiąte urodziny. Tego roku obchodził urodziny po raz pierwszy bardzo wystawnie, wręcz hucznie.

Wersja przebiegu uprowadzenia i zabójstwa księdza przyjęta przez sztab Kiszczaka jest powtarzana przez niektóre kręgi historyków do dzisiaj. Jej prawdziwość została zakwestionowana podczas śledztwa, które prowadziłem w ‘91 roku. Już wówczas pewne fakty przestały się zgadzać z ustaleniami. A już wykluczono ją całkowicie, jako niemającą żadnego związku z rzeczywistością, podczas drugiego śledztwa, powierzonego mi w IPN, prowadzonego w latach 2002–październik 2004. W aktach z lat 1984–85 znajdują się poszlaki wskazujące na to, że ksiądz Jerzy mógł jeszcze żyć do godzin wieczornych 24 X 1984 roku.

Przywołam te fragmenty, które czerpię z akt sprawy toruńskiej, z procesu z lat 1984–85. Mianowicie w dniu 22 X 1984 roku do pani doktor Barbary Jarmużyńskiej-Janiszewskiej – rodzinnej lekarki księdza Jerzego – przyszli funkcjonariusze MO, a przynajmniej ubrani w mundury funkcjonariuszy MO, i wypytywali o leki podawane księdzu. Pani doktor powiedziała, że chętnie poda księdzu te leki, żeby zawieźli ją do niego. Oni oczywiście odmówili i wezwali ją na przesłuchanie następnego dnia, 23 października. Była wtedy bardzo szczegółowo przesłuchiwana, na jakie schorzenia cierpi ksiądz Jerzy. Zeznała, że ksiądz cierpi na chorobę o nazwie Addisona-Biermera. To schorzenie było spowodowane brakiem czynnika wytwarzanego przez organizm. Czynnik ten musi być dostarczany z zewnątrz w postaci leku. Oprócz tego ksiądz musiał przyjmować inne witaminy, szczególnie z grupy B, zachowywać dietę wysokobiałkową, wątrobową. Przyjmował też leki z grupy kardiologicznych i uspokajających. Ponadto musiał mieć zawsze przy sobie lek osłaniający wątrobę oraz leki enzymowo-trzustkowe. Nosił przy sobie dawkę tych leków, jednak nigdy nie więcej niż porcja na jeden dzień. Świadek była dokładnie wypytywana o to, gdzie jest przechowywana dokumentacja lecznicza księdza i historia choroby.

Panowie nie ograniczyli się do przesłuchania pani doktor Jarmużyńskiej-Janiszewskiej, ale zwrócili się również do lekarki, która prowadziła bezpośrednio księdza Jerzego, do doktor Krystyny Pobieżyńskiej. Potwierdziła ona zeznania pierwszej z pań, a jednocześnie dodała, że nieprzyjmowanie regularne leków i odżywianie złymi posiłkami może doprowadzić do krwawienia z przewodu pokarmowego, niedokrwistości, niewydolności wątroby, a nawet śmierci.

W związku z tym należy zapytać: W jakim celu w tych dniach przesłuchiwano bardzo szczegółowo na te wszystkie okoliczności lekarki prowadzące księdza Jerzego? Komu i do czego miały być potrzebne tego typu informacje o nieboszczyku, którego, zwłaszcza w tym czasie, jeszcze nie było? Jedynym racjonalnym powodem zbierania takich informacji jest to, że ksiądz wciąż pozostawał przy życiu. A pani doktor Krystyna Pobieżyńska była przesłuchiwana 24 X od godziny czternastej trzydzieści. Tak więc nie możemy wykluczyć, że w tym czasie ksiądz Jerzy jeszcze żył.

Chciałbym też przywołać zeznania proboszcza z parafii na Wyżynach w Bydgoszczy, skąd ksiądz Jerzy wyruszył w swoją ostatnią podróż dziewiętnastego października. Zeznał on mianowicie, że w dniu tym, przed samym wyjazdem, księdzu Jerzemu zmierzono temperaturę, ponieważ wyglądał na chorego. Miał 38,4°C. Proboszcz widział też, że przed samym odjazdem ksiądz przyjął kolorową tabletkę, jak to określił. Nie dał się namówić na pozostanie w parafii, powiedział, że jest wcześnie następnego dnia umówiony na wizytę lekarską w Warszawie.

25 X 1984 roku ksiądz Jerzy został wrzucony do Wisły z tamy we Włocławku. Po raz pierwszy wydobyto go dzień później, dwudziestego szóstego października. Mógłbym przytoczyć wiele dowodów na to, jakie fakty, jakie okoliczności uzasadniają takie ustalenia, co do których ja dzisiaj nie mam żadnych wątpliwości, że tak właśnie było. O tym, co działo się między 26 a 30 X 1984 roku, ze względu na to, że wciąż jest prowadzone śledztwo, nie mogę mówić. Mogę powiedzieć, że działo się bardzo dużo. Ostatecznie oficjalnie wydobyto go trzydziestego października.

Chcę w każdym razie podkreślić, że 26 X 1984 następuje kumulacja wydarzeń wskazujących na to, że działania sztabu Kiszczaka motywowane są faktem śmierci księdza. Rozpoczyna się akcja płetwonurków na tamie. Kiszczak wydaje decyzję numer 032 w związku z sytuacją w kraju powstałą po uprowadzeniu księdza Popiełuszki, w celu, cytuję: „Zabezpieczenia ładu i porządku publicznego w kraju oraz zapewnienia właściwej koordynacji. Wypracowania i realizacji prawidłowych kierunków działania służb resortu Spraw Wewnętrznych w sytuacji społeczno-politycznej, to jest działań po uprowadzeniu księdza Popiełuszki”.

Powołano na mocy tej decyzji sztab pod kierownictwem szefa służb bezpieczeństwa Władysława Ciastonia. Charakterystyczne są zadania, jakie postawiono przed tym sztabem. Mianowicie „wypracowanie kierunków działań resortu spraw wewnętrznych, w tym ocen stanu zagrożenia ładu i porządku publicznego oraz bezpieczeństwa państwa, opracowanie koncepcji i zasad przeciwdziałania zagrożeniom wynikającym z zaistniałej sytuacji, określenie kierunków działań operacyjnych i – uwaga – podejmowanie dotyczących działań profilaktycznych i represyjnych, koordynacja działań jednostek resortu spraw wewnętrznych i organizacja współdziałania z Ministerstwem Obrony Narodowej i jego jednostkami organizacyjnymi”.

A więc, można powiedzieć, przygotowywano nam coś w rodzaju stanu wojennego bis w związku z tą sytuacją, oczywiście w ramach tej rozgrywanej kombinacji operacyjnej. Należy podkreślić, że śledztwo od dnia uprowadzenia księdza było prowadzone według planu zakładającego, że uprowadzenie jest polityczną prowokacją ekstremy Solidarności i osób powiązanych z duchownymi katolickimi, którzy byli niezadowoleni ze stabilizacji życia w kraju.

Czynności procesowe w tym kierunku prowadzili oficerowie biura śledczego MSW pułkownik Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Tworzyli oni fałszywe dowody, mające wykazać, jakoby księdza Popiełuszkę uprowadzili członkowie kontrrewolucyjnej organizacji duchownych i świeckich, przy współudziale grupy kapitana Piotrowskiego. Tej samej organizacji kontrrewolucyjnej, o której pisał Urząd do Spraw Wyznań do episkopatu w pro memoria z 17 IX 1984 roku.

W dniu 27 X Kiszczak publicznie stwierdził: „Jak wynika z dotychczasowego przebiegu śledztwa, rozmyślne działania sprawców obliczone są na to, aby możliwie szybko naprowadzić śledztwo na przypuszczenie, że sprawcami porwania byli funkcjonariusze resortu Spraw Wewnętrznych. Sprawcy na przykład pozostawili na miejscu porwania milicyjnego orzełka, posługiwali się nielegalnie użytym sprzętem służbowym MO. Każe się to dopatrywać w ich działaniu świadomej i dobrze przygotowanej prowokacji. Jej organizator zeznał, że planował ją już od dłuższego czasu”. I tu jest nawiązanie do tego, co mieli ustalać wspomniani Trafalski i Piątek.

Tymczasem sytuacja przedłużającej się absencji księdza nie spowodowała gwałtownych reakcji społecznych, jakie były zakładane przez władze, jakie oni sobie „wymarzyli”. Dominowały smutek i rozpacz, modlitewna zaduma z błagalnymi intencjami o uwolnienie księdza. Kiedy oficjalnie ogłoszono w dniu trzydziestym października, że ksiądz nie żyje, sytuacja ta w nastrojach społecznych niczego nie zmieniła, a można powiedzieć, że pogłębiła i smutek nad tym, co się stało.

I w tych okolicznościach, zapewne jeszcze z innych powodów, których do końca nie znamy, sztab Kiszczaka, najwyższe władze partyjne i państwowe podejmują decyzję o zmianie o sto osiemdziesiąt stopni całej tej strategii wcześniej przyjętej, zarówno w tej sprawie, jak i wobec całego społeczeństwa. To jakby się ze sobą łączyło.

Ostatecznie przyjęta, narzucona i szczegółowo wyreżyserowana przez sztab Kiszczaka nieprawdziwa wersja uprowadzenia i zabójstwa księdza jest powtarzana do dzisiaj. Głosi się ją jako prawdę tak zwaną naukową, innym razem historyczną.

Mówi się, że są pewne wątpliwości, ale póki co, orzeczenia Sądu Wojewódzkiego w Toruniu nikt nigdy nie uchylił, nie unieważnił. Przerabialiśmy w tym kraju już kiedyś światopogląd naukowy, a tu ta prawda, tak zwana prawda historyczna czy prawda naukowa, oznacza nic innego, jak tylko nurt kiszczakowski marksizmu-leninizmu, tak sobie to pozwolę nazwać, który ma się do prawdy tak jak wartość głównego organu prasowego KC ZSRR o tej samej nazwie.

I ta oficjalnie powtarzana dotąd wersja, po tej gruntownej zmianie strategii, brzmi tak oto, że to nie księża prowokatorzy organizacji kontrrewolucyjnej duchownych i świeckich, lecz służbowy przełożony kapitana Piotrowskiego, pułkownik Adam Pietruszka okazał się jedynym podżegaczem do zbrodni na księdzu, inspiratorem tej zbrodni, który nie potrafił zapanować nad podległymi sobie trzema frustratami, ci bowiem, będąc bezsilni wobec tzw. pozareligijnej działalności księdza, postanowili wreszcie zadziałać, z przyczyn ideowych, w sposób absolutnie radykalny, co skończyło się pozbawieniem życia kapłana Solidarności.

W dniu 2 XI 1984 roku Pietruszka usłyszał z ust Kiszczaka, cytuję: „Generale Pietruszka, trzeba dać się zamknąć”, co oznaczało w zasadzie już wydany na niego wyrok. W ten oto sposób Kiszczak upiekł również własną pieczeń, bo do opinii publicznej poszedł przekaz mający uwiarygodnić Kiszczaka i Jaruzelskiego jako tych, którzy nie bacząc na konotacje sprawców, rozprawili się z zabójcami księdza.

W trakcie obrad Biura Politycznego KC PZPR w 27 XI 1984 roku padła zapowiedź Mieczysława Rakowskiego, tego samego, który potem wyprowadził sztandar PZPR, o konieczności tego, aby – i tu uwaga: „zasiąść do stołu z działaczami opozycji politycznej”, co zapowiadało zmianę globalnej strategii w konfrontacji władz komunistycznych ze społeczeństwem.

Uwaga też teraz: trzy dni później, 30 XI ’84 roku, w zderzeniu służbowego samochodu MSW z samochodem ciężarowym giną dwaj funkcjonariusze biura śledczego MSW, wspomniani Trafalski i Piątek, którzy w śledztwie wykonywali czynności dotyczące tej pierwszej, nieprzyjętej, odrzuconej wersji konfrontacji ze społeczeństwem, w związku z funkcjonowaniem organizacji kontrrewolucyjnej duchownych i świeckich. Przypomnę, że ta koncepcja głosiła, że członkowie tej organizacji mieli wspólnie z Piotrowskim dokonać uprowadzenia i zabójstwa księdza. Ta wersja została radykalnie odrzucona, a ci panowie już nigdy nam niczego nie będą mogli, z oczywistych przyczyn, opowiedzieć.

W następnej kolejności należało spreparować odpowiednio akt oskarżenia, proces sądowy. To już poszło gładko, jako że panowie mieli doświadczenie ze sprawy pobicia ze skutkiem śmiertelnym Grzegorza Przemyka, kiedy to wsadzono niewinnych ludzi do więzienia, tworząc pokazowe czynności procesowe w tej sprawie, takie jak aresztowanie mecenasa Bednarkiewicza.

Chodziło o to, żeby wytworzyć taką wersję zabójstwa księdza Popiełuszki, aby koncepcja zamordowania księdza 19 X 1984 roku przez doprowadzonych przezeń do kresu wytrzymałości ideowych frustratów została potwierdzona wyrokiem skazującym i dana wszem i wobec do bezkrytycznego przyjęcia i akceptacji.

Pominąłem wiele istotnych szczegółów, ale w bardzo wielkim skrócie tak się sprawa przedstawia.

Andrzej Witkowski, prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, od 2015 roku pozostaje w stanie spoczynku. Dwukrotnie – w 1991 roku, potem, na zlecenie IPN, w latach 2000-2004 – prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa bł. ks. Jerzego Popiełuszki, i dwukrotnie został od niego odsunięty.

Artykuł Andrzeja Witkowskiego pt. „Droga do prawdy o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki” znajduje się na s. 8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Witkowskiego pt. „Droga do prawdy o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki” na s.8 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Rzeczywistość oczami zwykłego Jana Kowalskiego / Brzydka biurokracja przeciwko atrakcyjnej polskiej wolności (1)

To niewola kosztuje, i to bardzo dużo. A wolność? W wolność musimy jedynie zainwestować. Po to, żeby później płacić dużo mniej. Bo to wolność jest opłacalna; liczona w złotych polskich również.

Mało mamy śniegu tej zimy w Beskidzie Niskim. Zatem zamiast stawać się kolejnym frustratem, odpaliłem samochód i po sześciu godzinach wylądowałem w Jakuszycach – stolicy polskiego narciarstwa biegowego. Nabiegałem się co niemiara, żeby zrekompensować miejscową drożyznę (dwa razy wyższe ceny niż w Niskim). Dzięki temu cena za jeden kilometr biegu nie wypadła najgorzej, ale zaraz po powrocie wylądowałem w moim ulubionym gabinecie masażu, to znaczy fizjoterapii.

I zupełnie gratis wysłuchałem opowieści mojej fizjoterapeutki o uszczęśliwieniu całej branży przez wprowadzenie nowej ustawy o zawodzie terapeuty. Co zaowocowało powołaniem Krajowej Izby Fizjoterapeutów ze stanowiskiem prezesa za 12 200 zł miesięcznie i obowiązkowym płatnym świadectwem do wykonywania zawodu.

A zatem, oprócz płacenia normalnych podatków od działalności gospodarczej, moja fizjoterapeutka będzie musiała płacić składki miesięczne po 25 zł i jedną w wysokości 100 zł. Razem 400 zł rocznie dodatkowego podatku. W Polsce jest 50 000 fizjoterapeutów, co pomnożone przez 400 zł daje okrągłą sumkę 20 milionów rocznego dochodu.

Krajowa Izba Fizjoterapeutów dzięki temu będzie mogła utrzymywać piękne biuro w centrum Warszawy, wypłacać regularnie pensje prezesowi i jego zastępcy, sekretarkom i pewnie różnym dyrektorom, a także diety członkom Zarządu po 800 zł dziennie (na razie). Zapytałem, rzecz jasna, o korzyści dla niej, ale w odpowiedzi moja masażystka tylko pokręciła głową, a w plecach poczułem większy ból.

Tak właśnie wygląda klasyczny przypadek brzydkiej biurokracji, która niszczy atrakcyjną polską wolność. Najpierw wprowadza się rzekomo konieczną ustawę, a potem drenuje pieniądze z naszych kieszeni.

Przyjęło się potoczne określenie, że wolność kosztuje. Tak, ale jedynie jako inwestycja w jej zdobycie i pogłębienie. A potem wolność jest opłacalna dla nas wszystkich, prostych zjadaczy chleba i produktów bezglutenowych, bo jest tańsza. W każdy interes musimy najpierw zainwestować pieniądze. I to jest widzenie rzeczywistości oczami zwykłego Jana Kowalskiego.

Ale urzędnik widzi rzecz całą diametralnie odmiennie. On najpierw oblicza, ile pieniędzy jest w puli, liczy wszystko w skali makro. 400 zł od łebka razy 50 tysięcy daje 20 milionów. W ten sam sposób obliczono kiedyś nasze zdrowie; w roku 2002 to było 80 miliardów złotych w budżecie państwa. Mój znajomy polityk aż się był oblizał, wymieniając przy mnie tę sumę.

Dlatego wcale mnie nie cieszy nasza nowa minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz, bo pomimo pozornej atrakcyjności, ma twarz brzydkiej biurokratki. I już się boję, że urzędnicy w jej resorcie zrobią podsumowanie liczby i dochodów prywatnych przedsiębiorców, i zaczną nam pomagać.

Bo chociaż w Urzędzie Skarbowym urzędnik już nie patrzy na mnie jak na przestępcę, jak działo się to w latach 90., to teraz widzi we mnie źródło swojego dochodu.

Zajmijmy się wreszcie tym nieszczęsnym, rzekomo obniżonym ZUS-em. Skrajny biurokratyczny fiskalizm w myśleniu o organizacji naszego wspólnego życia narodowego doprowadził do faktycznego wyrzucenia z Polski 2,5 miliona pełnych energii Polaków. Bo opodatkowano obligatoryjnym ubezpieczeniem już pierwszy dzień działalności gospodarczej każdego człowieka. Bo wprowadzono opodatkowanie ubezpieczeniem społecznym każdej aktywności zawodowej. Tak jakby człowiek prowadzący drugą działalność co najmniej drugi raz żył. I ten stan trwa do dziś, i nie słyszałem nawet zająknięcia z ust rządowego biurokraty, żeby to zlikwidować.

Zamiast prostego systemu: nie zarabiasz – nie płacisz, jak jest na przykład w Anglii, wprowadza się coraz bardziej skomplikowane formuły i sposoby ich mierzenia i ważenia. Po co? Jak to po co, przecież kolejne dzieci politykom dorastają, a muszą gdzieś pracować, i nie za grosze.

8 160 funtów. Prawie 40 000 złotych. Do osiągnięcia takiego dochodu mała firma w Anglii nie płaci żadnego ubezpieczenia. Ale jeszcze ciekawiej rzecz wygląda, gdy przedsiębiorca zatrudnia pracowników. 12% płaci od pracownika dopiero od zarobków powyżej 680 funtów miesięcznie.

Przez wiele lat prowadziłem firmę, zatrudniając średnio 20 pracowników rocznie. I – co trzeba tu dodać – same kobiety, w większości mężatki i wdowy. Po co to piszę? Otóż w Anglii od wdów i mężatek pracodawca płaci pomniejszone składki, nie 12%, ale 5,85%.

Aż za głowę się złapałem, gdy zacząłem przeliczać. Nie w funtach oczywiście, ale procentowo. Oto co mi wyszło. Od aktualnie najniższej pensji na rękę w wysokości 1530 zł zapłaciłbym ok. 8% ubezpieczenia (część kobiet to jednak były stare panny i rozwódki). Jeden pracownik kosztowałby mnie zatem, według angielskich obciążeń społecznych, po odliczeniu nieopodatkowanych 530 zł, tylko 80 zł miesięcznie. Pomyślicie pewnie, że byłem idiotą – za każdego pracownika płaciłem 1000 złotych, 12-krotnie więcej.

Na zdrowy rozum wszyscy jesteśmy idiotami. My, przedsiębiorcy, bo cały czas musimy płacić astronomiczne sumy na obrzydliwą biurokrację, na to pasożytnicze i teoretyczne państwo. I wy, pracownicy, bo… sami sobie dopowiedzcie. Na co poszły nasze ciężko wypracowane pieniądze? To chyba jasne, na rozwój biurokracji.

Ze 110 tysięcy w roku 1991 do przeszło 1 miliona obecnie (podejrzewam, że to już jakieś 1 100 000, ale nie mogę znaleźć danych). A co musi robić biurokracja, żeby uzasadnić swoje istnienie? Musi efektywnie pracować, czyli wydawać rozporządzenia, zarządzenia, okólniki, przepisy, pozwolenia, zezwolenia, zaświadczenia. Po prostu musi nas niewolić, a my musimy grzecznie za to płacić!

A zatem to niewola kosztuje, i to bardzo dużo kosztuje. A wolność? W wolność musimy jedynie zainwestować. Po to, żeby później płacić dużo mniej. Bo to wolność jest opłacalna; liczona w złotych polskich również.

Jan Kowalski

PS Jak słusznie się domyślacie po numerku w tytule, za tydzień uzupełnię temat. (JK)