„NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”. Rewelacyjna propozycja felietonisty „Kuriera WNET” Henryka Krzyżanowskiego na rok wyborczy

Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zastanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny. Oba plemiona mają już swoją prasę i media elektroniczne.

Henryk Krzyżanowski

O separacji plemion

„To co nas podzieliło – to się już nie sklei”, napisał Wieszcz Rymkiewicz. A poetów trzeba słuchać, bo widzą lepiej i dalej. Zamiast nieszczerych apeli o jedność i zakończenie wojny polsko-polskiej, lepiej zastanowić się, jak dokonać separacji w sposób kulturalny. Jako wolnościowiec receptę widziałbym w istnieniu odrębnych i równoległych instytucji. Początek już został zrobiony – taki system z powodzeniem działa w mediach. Oba plemiona mają swoją prasę i media elektroniczne.

Z oświatą nie powinno być problemu. Szkoły dadzą się podzielić bez większej trudności. „Nasze” dzieci będą poznawać dzieje Polski w ich wymiarze chwalebnym i walecznym, a „ich” dzieci jako ciąg niegodziwości i szwejkowskich idiotyzmów.

U nas przygotowanie do życia w rodzinie, u nich seksedukacja z lateksem na bananie.

Wbrew obawom, nie będzie też wcale trudno z sądami. System równoległy funkcjonował przecież w średniowieczu – były osobne sądy dla szlachty, Żydów i duchowieństwa. W procesach cywilnych strony najpierw się ugodzą, czy iść do sądu ziobrystów, czy nadzwyczajnej kasty; przy braku ugody rzut monetą. W procesach karnych oskarżony sam wybierze – jak średniowieczny żak, który mógł ocalić życie, odwołując się do sądu biskupiego.

System podatkowy i socjalny również nie będzie problemem. Oni niech sobie pracują do 67 roku życia, my tak jak teraz; u nich nie ma 500 plus, u nas jest. Za to ich emeryci z SB powracają do dotychczasowego wymiaru emerytury.

Zaletą proponowanego rozwiązania jest dobrowolność – każdy zadeklaruje, do którego plemienia należy i bierze cały pakiet. Zmieniać można by tylko co jakiś czas, nie za często.

W miarę upływu czasu wykształci się zapewne jakaś forma separacji przestrzennej – oba plemiona będą dobrowolnie skupiać się na swoich ulicach i dzielnicach. Gdy to już się dokona, będzie można pomyśleć o imigrantach, czyli, jak my mówimy, nachodźcach. My nie będziemy protestować, kiedy oni będą w swoich dzielnicach lokować kontyngenty wyznaczone w Brukseli czy Berlinie. Ale z drugiej strony, proszę nie wymagać od nas, byśmy pilnowali czy wręcz łapali tych nachodźców, którzy, nie dbając o kontyngenty, będą wiać do krainy szczęśliwości za Odrą. Co to, to nie – sami ich sobie łapcie!

Mamy rok wyborczy i myślę, że ten pomysł skromnego felietonisty może być podchwycony przez wszystkie partie. Wraz z hasłem: „NIE SKLEJAĆ NA SIŁĘ!”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O separacji plemion” znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O separacji plemion” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Moje amerykańskie marzenie. Rzecz będzie o naszych i amerykańskich interesach/ Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 57/2019

To skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; także tym pochodzenia żydowskiego.

Jan A. Kowalski

Moje amerykańskie marzenie

Przedstawię je wbrew niemałej liczbie malkontentów, zwłaszcza w kontekście słynnej Ustawy 447 i jednak blamażu naszej dyplomacji na zakończenie warszawskiej Konferencji Bliskowschodniej. Uprzedzam też: jestem zdecydowanym orędownikiem współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. I wcale nie chodzi o robienie Amerykanom „łaski” (wypowiadamy na sposób przedwojenny, jak Radek Sikorski, tak między l a ł). Rzecz będzie tylko i wyłącznie o naszych interesach. I o interesach amerykańskich również.

Pierwsza zaleta USA to odległość. Nie graniczymy ze Stanami, jak z Niemcami lub Rosją.

I w interesie amerykańskim w żadnej mierze nie leży zrobienie z Polski swojego 51. stanu, a nawet terytorium zależnego. Po negatywnym doświadczeniu z Portoryko, które ani nie chce stać się 51. stanem – bo przyjęłoby wspólne obowiązki – ani państwem niepodległym – bo straciłoby amerykańskie przywileje, Amerykanie bardzo sceptycznie myślą o powiększaniu swojego terytorium. Amerykanie też nie chcą nikomu robić „łaski”.

Druga zaleta USA – to status militarnego Imperium Wolności. Najsilniejsze państwo świata dla zapewnienia swojej światowej dominacji nawiązuje współpracę ze słabszymi państwami. A zwłaszcza z państwami o strategicznym dla Imperium położeniu na kuli ziemskiej. Za współpracę przy utrzymaniu Pax Americana oferuje pomoc militarną i zapewnia bezpieczeństwo terytorialne współpracującego państwa. Oczywiście nie rozwiąże żadnego wewnętrznego problemu danego państwa. W odróżnieniu od Niemiec, Rosji lub Unii Europejskiej. Zatem jeżeli chcemy być niepodległym państwem wolnych obywateli, wybór ścisłej współpracy z USA powinien być naszym priorytetem.

Niestety z drugiej zalety amerykańskiej wynika też pewna niedogodność. To obywatele amerykańscy (a nie my) wybierają swojego prezydenta. W dodatku dysponuje on dużą samodzielną władzą kreowania polityki. Dlatego amerykańska polityka podlega ustawicznym modyfikacjom. Półtora roku temu amerykański prezydent Donald Trump docenił nasze bohaterstwo i umiłowanie wolności w swoim przemówieniu w Warszawie. Od tego momentu stało się jasne, że Amerykanie chcą z nas zrobić swojego sojusznika w naszej części świata. I w oparciu o nas stworzyć sojusz Trójmorza. Po to, żeby szachować Niemcy i Rosję i żeby utrzymać swoją dominację nad światem.

Warszawska gwarancja bezpieczeństwa wygłoszona przez Donalda Trumpa spadła nam jak manna z nieba, w czasie ustawicznych brukselskich gróźb. Powinniśmy ją szybko pozbierać, żeby nie zamieniła się we wstrętne robaki.

Żeby tak się nie stało, nie możemy obrażać się na Marka Pompeo w wyimaginowanym poczuciu doznanej krzywdy. Bo przecież to skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; tym pochodzenia żydowskiego również. Bo przecież to skandal, że na wszystko znajdują się pieniądze (od kiedy władzę zdobył Obóz Dobrej Zmiany), ale na odszkodowania nie. Nie dziwi anty-reprywatyzacyjna rozgrywka Obozu Okrągłego Stołu, bo dzięki niej byli komuniści uwłaszczyli się na majątku narodowym, nie oddając niczego byłym właścicielom (z wyłączeniem mienia kościelnego; trochę skandal). To dzięki niej Henryk Stokłosa, właściciel 10 000 hektarów, przebił o 4000 hektarów największego posiadacza ziemskiego II Rzeczypospolitej, księcia Sapiehę.

Tak, brak przyjęcia ustawy reprywatyzacyjnej za czasów Obozu Dobrej Zmiany to powód do wstydu, którego nie sposób wytłumaczyć nawet socjalistycznymi ciągotkami Prawa i Sprawiedliwości. Bo zostaliśmy chyba ostatnim państwem byłego komunistycznego Obozu (poza Bułgarią?), który nie zadośćuczynił byłym właścicielom.

Co oczywiście nie oznacza, że mamy cokolwiek oddawać obywatelom innych państw, a tym bardziej wypasionym holokaustowym przedsiębiorstwom. Niemniej nie krzyczmy w amoku, jeżeli ktoś przypomina prawdę oczywistą, jak Mark Pompeo.

Tym, co powinniśmy zrobić dla naszego narodu, jest wykorzystanie tej amerykańskiej zmiany polityki w odniesieniu do Europy. Zmiany, oby nie chwilowo, tak korzystnej dla naszego państwa. Wykorzystać to możemy w sposób dwojaki, a w zasadzie jeden. Bo państwo, pomimo różnorakich sfer swojego funkcjonowania, jest spójną całością i nie da się zmienić jednego bez zmiany wszystkiego.

Po pierwsze, musimy zreformować polską armię. Ale nie w taki harcersko-biurokratyczny sposób, jak zaczął to robić Antoni Macierewicz z pomocą Bartka Misiewicza, a kontynuuje minister Błaszczak. W dzisiejszych czasach wojnę można prowadzić bez jej wypowiadania, co widzimy na Ukrainie. Można również, dysponując przewagą technologiczną, punktowo, precyzyjnie zniszczyć centra dowodzenia przeciwnika. O cyberprzestrzeni nie wspominając. A potem po prostu zająć dane terytorium, pozbawione dowodzenia i koordynacji obrony. Dlatego Polska, mając takie a nie inne położenie geograficzne i będąc technologicznie/militarnie słabsza od swoich sąsiadów, musi kompletnie zrewidować swoją doktrynę obronną. Amerykańskie wsparcie militarne i obecność amerykańskiego wojska wykorzystać do odbudowy powszechnej, obywatelskiej armii.

Wojskami obrony terytorialnej w obecnym kształcie nie zwiększymy naszego bezpieczeństwa. Musimy wzorem I Rzeczypospolitej, wzorem wykorzystanym we współczesnej Szwajcarii, z każdego sprawnego obywatela uczynić potencjalnego obrońcę ojczyzny. Prawie 50% obywateli (wszyscy mężczyźni) Szwajcarii posiada broń, którą umie się posługiwać po ukończonym obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym. I taki system musimy zastosować w Polsce.

Sprawna i rzeczywista obrona terytorialna to uzbrojeni mieszkańcy danej wsi, gminy, doliny. Znający doskonale teren i nie potrzebujący specjalnych rozkazów wyższego dowództwa. Niech tylko wejdą zielone ludziki z jakiejkolwiek armii świata i spróbują przeżyć dłużej niż tydzień. Oczywiście taką ochotniczą armią nie da się podbić jakiegokolwiek państwa, nawet sąsiedzkiego. Ale chyba nie zamierzamy nikogo podbijać?

Po drugie, musimy zreformować polskie państwo. Państwo czyli struktury organizacyjne polskiego narodu. Odrzucić ze wstrętem tego potworka zmajstrowanego przy Okrągłym Stole, który hamuje rozwój polskiego narodu. Musimy wyeliminować wszystkie obecne patologie. Strukturalne patologie, które opanowały nasze życie społeczne w każdym jego przejawie. Bo gdzie nie poskrobać, to patologia. Niezależnie czy to szkoła, szpital czy armia. I zbudować silne państwo, tworzone i zarządzane przez wolnych obywateli – V Rzeczpospolitą, o której pięknie rozpisuję się od długiego czasu. Tylko takie państwo zapewni nam rozwój. Zachęci do powrotu miliony Polaków z zagranicy. Pozwoli nam wszystkim się bogacić, cieszyć wolnością dzieci bożych… a w razie czego obronić. Tylko taka, obywatelska organizacja naszego życia zbiorowego pozwoli nam przetrwać w bezwzględnym globalnym świecie sprzecznych interesów. Dokonajmy tego szybko, póki mamy amerykańskie poparcie.

Takie mam amerykańskie marzenie. Piękne, prawda?

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” znajduje się na s. 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Antropogeniczne CO₂ to kilka procent całkowitego dwutlenku węgla. W globalnym ociepleniu ma wymiar humorystyczny

Lobbowany od kilkunastu lat dominujący podatek od CO₂ może przyczyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i preferuje jedne państwa, a niszczy gospodarki innych.

Jacek Musiał
Michał Musiał

Podatek od energii

Piąty już Raport Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC) przytacza wyliczenia, sugerujące mniejszy wpływ na powstawanie globalnego ocieplenia na skutek całkowicie uwolnionej energii, aniżeli CO₂. Wynika to z przeszacowania wpływu efektu cieplarnianego pochodzącego od CO₂ przy niedostrzeganiu wszystkich antropogenicznych źródeł i wtórnych skutków energii, najprawdopodobniej na poziomie porównywalnym lub wyższym od wpływu antropogenicznie uwalnianego CO₂. (…)

Należy uznać, że najkorzystniejszy dla środowiska (proekologiczny) i najsprawiedliwszy byłby podatek od energii ogółem.

Świeżo osiągniętych pozycji będą jednak zapewne zaciekle bronić przede wszystkim bardzo silne lobby energetyki jądrowej i gazowej, by zachować dotychczasową, obiektywnie nieuzasadnioną przewagę nad konkurencją.

Podatek od produkcji przemysłowej wolnej wody

Pozornie woda jest obojętna dla środowiska. Faktem jednak też jest, że woda i jej para są głównymi sprawcami efektu cieplarnianego. (…)

Za efekt cieplarniany wody odpowiada para wodna w najniższych warstwach troposfery, w odróżnieniu od efektu antycieplarnianego warstw zewnętrznych troposfery i stratosfery, który jest powodowany przez tzw. albedo. Od dawien dawna wiadomo, że jeśli niebo jest bezchmurne, to noc jest chłodna i, odwrotnie, zachmurzone niebo to częściej ciepła noc. W publikacjach nagminnie zamieszczane są informacje, że CO₂ stanowi (przykładowo) 81% efektu cieplarnianego, pomijające niewygodny fakt, że najważniejszym czynnikiem tego zjawiska jest nawet w 95% woda. (…)

Podatek wyłącznie od uwolnionej wody byłby korzystniejszy ekologicznie niż podatek od CO₂, lecz jeszcze niepełny. Prawie nie tknąłby np. skutków energetyki jądrowej.

Podatek od metanu

(…) Metanu jest w atmosferze jeszcze niewiele – znacznie mniej niż CO₂. Jednak jego udział w efekcie cieplarnianym nie jest mały. Pomiary poziomów CH₄ i CO₂ odbywają się najczęściej na poziomie litosfery, nie uwzględniając faktu, że metan jako gaz lekki unosi się do wyższych warstw atmosfery, w odróżnieniu od CO₂, który jest wyraźnie cięższy, a na dodatek wchodzi w interakcje z wodą najniższych warstw atmosfery. Ludzkość zastała na Ziemi metan w większości zamknięty w naturalnych zbiornikach podziemnych lub uwięziony w klatratach. Nie do pominięcia jest też metan powstający w wyniku procesów gnilnych, z których zaledwie niewielką część stanowią znane wszystkim zainteresowanym tematem przysłowiowe już krowie bąki. Biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu stężenia metanu w atmosferze w ciągu minionych 150 lat, należy postulować obłożenie metanu szczególnie wysokimi podatkami. (…)

Podatek od wodoru

(…) Wodór sam w sobie nie jest traktowany jako gaz cieplarniany. Powstająca jednak z jego spalania woda w obecności spalin klasycznych staje się groźnym elementem smogu.

Aby uzyskać wodór, trzeba go wytworzyć. Technologie nie są ani ekologiczne, ani tanie. Tu pojawia się podatek ekologiczny Pigou, który nakazuje uwzględnić szkody środowiskowe pojawiające się na dowolnym etapie wytwarzania dóbr. Jedyna iskierka nadziei wobec wodoru jest w biotechnologii, gdzie algi miałyby przy jego produkcji wykorzystywać energię słoneczną.

Podatek od emisji innych gazów i substancji niegazowych

Lista i cennik za odprowadzanie do środowiska substancji szkodliwych znajdują się w aktach prawnych wydawanych przez organy władzy lub administracji państwowej. (…) Tu warto wspomnieć o sadzy. Sadza powstaje w przypadku niewłaściwego spalania węgla i paliw płynnych, w tym i gazu ziemnego!

Sadza zmniejsza albedo terenów, gdzie osiadła, zwiększając (w dzień) temperaturę powierzchni. O ile we współczesnych elektrociepłowniach i innych dużych zakładach rzadko dochodzi do emisji sadzy, to największym problemem są miliony kominów gospodarstw indywidualnych.

Podatek od sadzy w tym przypadku nie jest możliwy do wyegzekwowania. Jeszcze w latach 60. ub. wieku dobre szkoły zawodowe kształciły absolwentów w zawodzie zduna. Później zawód upadł, a piece budowali najczęściej domorośli rzemieślnicy. (…) Wspomniane piece i duża część tak zbudowanych kotłów służy do dziś… Nadzieję na przyszłość dają wprowadzone w 2017 roku w Polsce przepisy dotyczące jakości kotłów. (…)

Podatek od ubytku terenów leśnych

Rocznie na świecie ubywa 12–15 mln ha lasów, głównie pod tereny rolnicze. (…)

W bilansie globalnego ocieplenia temat rolnictwa jest niewygodny. Przede wszystkim zaburza ideologię CO₂ i związanych z nim potencjalnych podatków lub instrumentów finansowych mogących podlegać spekulacji.

Rolnictwo oddziałuje na globalne ocieplenie na wiele sposobów:

  1. Przejmuje tereny leśne, będące do tej pory „płucami świata”. (…)
  2. Przejmuje tereny stepowe, cechujące się wysokim albedo.
  3. Ziemia uprawna ma bardzo rozwiniętą powierzchnię parowania wskutek zabiegów agrotechnicznych, w szczególności orki.
  4. Nawadnianie pól prowadzi do parowania ogromnych ilości wody – najważniejszego i wielokrotnie silniejszego aniżeli CO₂ gazu cieplarnianego.
  5. Rolnictwo ma względnie krótkie okresy wegetacji, poza tym okresem gleba jest ugorem o rozwiniętej powierzchni parowania.
  6. Ponad stokrotnie wzrosła produkcja pestycydów, w tym chlorowanych i fluorowanych, pomijanych w bilansie aerozoli 50 lat temu, gdy tworzono zręby teorii wpływu GHG (z ang. ‘greenhouse gases’ – gazy cieplarniane) na AGW.
  7. Nawozy sztuczne, z których uwalniane są do atmosfery lotne związki przede wszystkim azotowe i fosforowe, są kolejnym niedocenionym elementem wpływu na środowisko, w szczególności na efekt cieplarniany pochodzący od troposferycznych tlenków azotu i wtórnie – ozonu. Około dziewięciokrotnie wzrosło w minionych 50 latach zużycie nawozów azotowych.
  8. Zaburzony został tradycyjny obieg wody w przyrodzie: wskutek nawadniania znikają całe rzeki. Dotychczas cieki szybko odprowadzały wodę do mórz i oceanów w dominujących kierunkach NS; obecnie zostawia się im czas na nagrzanie i parowanie (tu także: wpływ zapór).
  9. W procesach trawienia zwierząt hodowlanych (przysłowiowe krowie bąki) oraz kompostowaniu ogromnych ilości odpadów rolniczych powstaje metan, najsilniejszy gaz cieplarniany.
  10. Zabiegi agrotechniczne przyczyniają się do znacznego wzrostu ilości w aerozolu biologicznym, sięgającym górnych warstw troposfery, zarodników grzybów, np. cladosporium i alternaria. Aerozol biologiczny ma bliżej nieokreślony udział w globalnym ociepleniu.

Wymienione poważne argumenty powinny zmusić ONZ do zdecydowanego przeciwstawienia się postępującym wylesieniom pod rolnictwo. Najskuteczniejszym argumentem powinny tu być drakońskie podatki od ubytku terenów leśnych. W Polsce obowiązują stosowne podatki ekologiczne. (…)

Mix podatków ekologicznych

W żadnym kraju nie istnieje system danin, który by sensownie uwzględniał wpływ na globalne ocieplenie wszystkich wymienionych wyżej podatków.

Propagowany od kilkunastu lat dominujący podatek od CO₂ może przyczyniać się nawet do wzrostu globalnego ocieplenia. Jest niesprawiedliwy i preferuje jedne państwa, a niszczy gospodarki innych. Najbardziej zbliżony do optymalnego byłby dominujący podatek od całkowitej energii, z ewentualnym uwzględnieniem dodatkowych czynników. Inna kombinacja to opodatkowanie według rzeczywistego wpływu na efekt cieplarniany, a więc proporcjonalnie do uwalniania wody i dwutlenku węgla z uwzględnieniem wag dla wody i CO₂ dla każdego rodzaju paliwa.

Cały artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Sprzedam patent na podatek (II). Alternatywne podatki ekologiczne” znajduje się na s. 1 i 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka i Michała Musiałów pt. „Sprzedam patent na podatek (II). Alternatywne podatki ekologiczne” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Książka zrodzona z tęsknoty za Polską. „Tobie Polsko. Projekty kulturowe” – Ryszard Surmacz, stały autor „Kuriera WNET”

Mottem książki „Tobie Polsko. Projekty kulturowe” Ryszarda Surmacza mogą być słowa Jana Olszewskiego: „Nie da się stworzyć nowej historii Polski bez odtworzenia jej moralnych fundamentów”.

Stefania Mąsiorska

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to osobisty, indywidualny i emocjonalny styl tej opowieści o Polsce w kontekście geopolitycznym. Autor pokazuje nasze państwo na tle jego historii i szerszych układów politycznych i przywołuje wielkie nazwiska z naszych dziejów – od Pawła Włodkowica (średniowiecze) do Jana Pawła II. Tak powstał w książce poczet najwybitniejszych postaci naszego dziedzictwa kulturowego, które wpłynęły na losy Polski i Polaków i na myślenie autora.

Ryszard Surmacz świadom, że „po okresie dewastacji kulturowej, jakiej dokonał w nas komunizm i postkomunizm (III RP), staliśmy się ofiarami źle zorganizowanego państwa i stosownie do tego bałamutnego sposobu myślenia”, odsłania „niewolniczy sposób myślenia statystycznego Polaka, który nie wierzy, że ma prawo do interpretacji własnej przeszłości, do własnej polityki wewnętrznej i zagranicznej”.

Dlatego widzi konieczność ukształtowania na nowo naszych elit z nadzieją na odnalezienie przez nie właściwego miejsca Polski w historii i świecie, odszukanie właściwego punktu odniesienia do przeszłości Polski, zwłaszcza II RP, i pilną potrzebę opracowania kryteriów oceny PRL-u oraz poszukiwanie własnego, „bezdyskusyjnie naszego ośrodka siły jako punktu oparcia i warunku rozwoju”.

Tę nadzieję daje mu świadomość, że „państwo polskie kilkakrotnie w swojej historii naprawiało swoją organizację i swoje elity”. Wiedząc, że „współcześni Polacy mają coraz większy problem z poczuciem świadomości kulturowej i postawą odpowiedzialności za jej rozwój”, poważną część swojej książki poświęcił programom: kulturowemu dla Polski, rewitalizacji kulturowej ziem odzyskanych, rewitalizacji kulturowej Ziemi Lubelskiej w oparciu o Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej. Proponuje też zorganizowanie Muzeum Polskiej Demokracji i zwraca uwagę na konieczność powstania „pełnowymiarowej polskiej gazety państwowej”. Cenne dla czytelnika w tej nieraz zawiłej, wymagającej koncentracji uwagi lekturze są kompozycyjne wsparcia w postaci: „podsumowań”, „streszczeń”, „zakończeń”.

Książka powstała w związku ze 100-leciem odzyskania niepodległości przez Polskę – z niepokoju, dumy i nadziei Polaka tęskniącego za kulturowym powrotem do „domu przodków”, za Polską „piękną, życzliwą i przyjazną dla wszystkich”, jak ta z lat 1980–1981.

Ryszard Surmacz, były reporter i historyk, pracował w kilku redakcjach krajowych i w lubelskim Oddziale IPN. „Obywatel” trzech polskich regionów geograficznych: ziem zachodnich, Śląska i Ziemi Lubelskiej. Autor ośmiu książek: „Znów tracimy Śląsk”, Lublin 1999; „Ostatnia na drogę”, Lublin 2004; „Rozmowy o… »grzechu pierworodnym«”, Lublin 2006; „Geopolityka”, Lublin 2008; „Powstania narodowe. Czy były potrzebne?”, Lublin 2009; „Wyrównać przechył. Program kulturowy dla Polski”, Lublin 2013; „Przeszłość dla przyszłości. Rozmowy o Polsce z prof. Anną Pawełczyńską”, Lublin 2015; (red.) „Z prądem czy pod prąd. Anna Pawełczyńska myśliciel społeczny”, Lublin 2017. Także autor ok. 1000 artykułów o tematyce kulturowo-społeczno-historycznej.

Cała recenzja Stefanii Mąsiorskiej pt. „Książka zrodzona z tęsknoty za Polską” znajduje się na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Recenzja Stefanii Mąsiorskiej pt. „Książka zrodzona z tęsknoty za Polską” na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na rynku polskim obce firmy mają wsparcie swoich rządów, a polskie średnie firmy – nie. Gdzie patriotyzm gospodarczy?

W Zarządzie Polskich Linii Kolejowych (PLK) pozostają ludzie związani z PO. Broniąc swojego wizerunku, podtrzymują w imieniu PLK swoje niektóre wcześniejsze, urągające uczciwości biznesowej decyzje.

Marek Wyszyński

Jesteśmy firmą rodzinną działającą na rynku budownictwa kolejowego i drogowego od 25 lat, ze znakomitym przygotowaniem merytorycznym oraz doświadczeniem, aktualnie w upadłości układowej. Co doprowadziło nas do takiego stanu?

W 2014 r. firma PKP PLK SA, łamiąc podpisane ustalenia, odstąpiła od umowy z nami na rewitalizację odcinka linii kolejowej nr 131 Chorzów Batory—Tczew. Realizację przekazano korporacji zagranicznej.

W efekcie PLK nałożyły na nas kary w wysokości ca 15 mln zł, przez co stworzyły sobie alibi do zabrania nam kwoty w wysokości 6 mln zł z tytułu gwarancji należytego wykonania oraz 5 mln zł – z niezapłaconej należności z ostatniej faktury. Dodatkowo PLK chciała obciążyć kwotą 10 mln zł naszego konsorcjanta.

W wyniku powstałej sytuacji, tj. utraty płynności finansowej, sąd w marcu 2015 r. ogłosił naszą upadłość z możliwością zawarcia układu. Przez firmę przeszło „tsunami”, pozbawiające nas środków do życia. (…)

Można stwierdzić, że od wielu lat istnieje szerszy problem, związany z realizacją inwestycji PLK i GDDKiA, pomimo istniejących przepisów, związany z płatnościami za wykonane roboty podmiotom rodzimym będącymi podwykonawcami firm zagranicznych.

Urzędnicy unikają jak ognia płacenia bezpośrednio podwykonawcom, pomimo niezbitych dowodów w postaci stosownych dokumentów.

Szczególne zasługi w tym zakresie ma obsługa prawna zamawiających, która z zasady neguje możliwość uregulowania płatności, odsyłając poszkodowanych podwykonawców do sądów.

Czy właściwe jest realizowanie kontraktów z „nowej perspektywy”, głównie przez Włochów, Czechów, Niemców czy Hiszpanów? Niejednokrotnie te firmy to tzw. „teczki” bez kadry kierowniczej, nadzoru, zespołów roboczych, maszyn i narzędzi. Wykorzystują one w sposób bezwzględny rodzime siły wytwórcze, podkupując naszych pracowników i pozostawiając po sobie nieuregulowane należności. Polskie średnie firmy nie mają żadnego wsparcia w zakresie pozyskania odpowiednich gwarancji czy finansowania działalności przy realizacji kontraktów infrastrukturalnych. Na rynku polskim pojawiają się nowe firmy zagraniczne, które mają wsparcie swoich rządów i instytucji finansowych, a my będziemy dla nich wyrobnikami bez możliwości rozwoju, przy wydatnej pomocy naszych urzędników, którzy nie rozumieją idei patriotyzmu gospodarczego czy budowania polskiego kapitału.

Podejście takie łamie naturalne podstawy patriotyzmu gospodarczego, postrzeganego wprost, bez modnych ostatnio „unowocześnień” definicyjnych.

Pomimo zmiany rządu w 2015 r. i obiecanej nam pomocy ze strony „Dobrej Zmiany”, określone, znane nam z imienia i nazwiska osoby, pozostające w PLK ze „starych” układów, uniemożliwiają polubowne załatwienie sporu.

Nasze wielokrotne monity oraz prośby o ugodę, kierowane w okresie „Dobrej Zmiany” do PLK oraz odpowiednich urzędów, spotkały się jak dotąd z odmową bądź milczeniem.

Cały artykuł Marka Wyszyńskiego pt. „Ratujmy polski kapitał w budownictwie. Studium przypadku” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Wyszyńskiego pt. „Ratujmy polski kapitał w budownictwie. Studium przypadku” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W każdym wieku można w sobie odkryć pasję tańca, a przy tym nabyć dodatkowych, przydatnych w życiu umiejętności

Nasze dzieciaki bardzo szybko wiedzą, dokąd pójdą do szkoły średniej, co po maturze, bo nauczyły się zarządzania własnym czasem. Chcesz rozwijać pasje, nie możesz zaniedbywać obowiązków.

Aleksandra Tabaczyńska

Ofertę na rynku tanecznym można znaleźć dla wszystkich grup wiekowych. Jednak warto rozpocząć naukę tańca od dziecka. Przekonuje o tym Ewa Skrzypek – współwłaścicielka wolsztyńskiej szkoły tańca Latina, działającej od 2001 roku. Jej założycielem jest Rafał Skrzypek, dyplomowany instruktor tańca sportowego, a prywatnie mąż Ewy. (…)

Powinno się tańczyć, i to od najmłodszych lat. Wiadomo, dzieci potrzebują bardzo dużo ruchu. Jednak dobrze jest, gdy ten ruch służy nie tylko zaspokojeniu potrzeby, ale także podniesieniu wydolności. Innymi słowy – nabyciu lepszej sprawności fizycznej. Jestem nauczycielką i patrzę na dzieci także oczami wychowawcy.

Ruch to jedno; ważna jest także grupa rówieśnicza. Zabieramy nasze dzieci na obozy, na warsztaty, bo tam mamy możliwość wspierania rozwoju społecznego dziecka trochę inaczej niż w szkole. Nasi instruktorzy są zobligowani do tego, by szukać dróg dotarcia do każdego uczestnika. Mamy oczywiście swój system oceny umiejętności dziecka. Wiadomo, że musi być on sprawiedliwy, jednoznaczny i zrozumiały dla młodych tancerzy. Jednak w dziedzinie takiej jak taniec ta sprawiedliwość ma inny wymiar. Są dzieci sprawniejsze ruchowo, są tęższe, są wycofane, a są też przebojowe i utalentowane albo pracowite lub nie. Chodzi o to by każde z nich miało możliwość odniesienia jakiegoś sukcesu. Jednak sukces ten musi być wypracowany i realny. Na przykład nieśmiałe dziecko, które na co dzień stoi w trzeciej linii formacji tanecznej, musi mieć szansę na to, by je dostrzeżono i właściwie oceniono jego wysiłki. Wydaje mi się, że to nam wychodzi. Oczywiście zawsze szukamy też perełek. I często tak jest, że są to właśnie dzieci skryte, nieśmiałe, ale w oczach widać od razu to coś. To, czego szukamy.

Taniec jest to forma ruchu, kształtowania sylwetki, poczucia rytmu, ale nie tylko. Uczy też nawiązywania kontaktów, przełamywania się, elegancji ruchu, a także pewnej obyczajowości. Taniec towarzyski musi być elegancki, tancerze muszą wiedzieć, co oznaczają dobre maniery, i umieć je zastosować.

Czy taniec byłby atrakcyjny, gdyby nie wytworność ruchów czy szyk strojów? Z pewnością nie byłby tak widowiskowy. Te wszystkie elementy trzeba wypracować. Jest nam dużo łatwiej niż w szkole, bo nasze dzieci są zaangażowane i mają określone cele, ambicje, do czegoś dążą. To ważna platforma startowa, dzięki niej mamy szanse wypracować nie tylko figury taneczne, ale też pewną ogładę, której oczywiście wymagamy. Nauka tańca wymaga od tancerza dyscypliny. Nasze dzieciaki bardzo szybko wiedzą, dokąd pójdą do szkoły średniej, co po maturze, bo nauczyły się zarządzania własnym czasem. Chcesz rozwijać pasje, nie możesz zaniedbywać obowiązków. Trzeba pracować szybko i efektywnie. Nie ma czasu do stracenia. Nie da się udawać, że tańczysz. (…)

Uczniowie Latiny odnoszą sukcesy. Grupa hip-hopowa pod kierunkiem Łukasza Kukulskiego wystąpiła w 2011 roku na Międzynarodowym Dziecięcym Festiwalu Piosenki i Tańca w Koninie, gdzie zdobyła „Złoty Aplauz”. W roku 2015 Jan Nowak i Zofia Hasik zostali brązowymi medalistami Mistrzostw Polski w tańcach standardowych. W kategorii tańców towarzyskich Bartosz Wysocki i Amelia Kaczmarek uzyskali wicemistrzostwo Polski w 10 tańcach w latach 2015 i 2016. Karol Śledź i Maja Olbińska uzyskali tytuł Mistrza Polski w tańcach standardowych w roku 2017. (Maja tańczy w Latinie już od swych pierwszych kroków tanecznych). Miłosz Drzewiecki i Oliwia Telesz zostali trzykrotnymi medalistami mistrzostw Polski w tańcach standardowych w latach 2016, 2017 i 2018.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Latina – wolsztyńska szkoła tańca” znajduje się na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Latina – wolsztyńska szkoła tańca” na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Antoni Macierewicz o śp. Janie Olszewskim: Był przyjacielem wiernym, lojalnym, mądrym, zawsze gotowym do rady i wsparcia

Jan Olszewski to była postać, której idee i działania były atakowane, ale to nie ma nic wspólnego z polską racją stanu, tylko z obcymi wpływami. Dla nich był kontrowersyjny. Dla Polaków – nie.

Łukasz Jankowski
Antoni Macierewicz

Kiedy i w jakich okolicznościach poznał Pan Jana Olszewskiego?

Lata temu, między rokiem 1972 a 1974. Okoliczności były związane z naszą działalnością antykomunistyczną, która szła trochę odrębnymi torami, bo byliśmy z różnych pokoleń. Jan Olszewski był starszy ode mnie o osiemnaście lat. Opieraliśmy się jednak na tym samym przeświadczeniu, że trzeba szukać wszelkich dróg, żeby Polska odzyskała niepodległość spod okupacji sowieckiej. Ja działałem w środowisku 1. Warszawskiej Drużyny Harcerzy, a Jan Olszewski w środowisku opozycyjnym, które wyrosło jeszcze z Szarych Szeregów, z Armii Krajowej, później ze wsparcia PSL-u jako emanacji polskiego ruchu wolnościowego i różnych działań konspiracyjnych, półjawnych i jawnych. Towarzyszyła mu zawsze bardzo silna wola znajdywania najróżnorodniejszych narzędzi, byleby wspomagały one odzyskanie niepodległości. Podobnie myślały środowiska, z którym ja współpracowałem. To mieliśmy zawsze wspólne.

Dzisiaj różne media próbują uczynić z Jana Olszewskiego zwolennika i uczestnika rozmów Okrągłego Stołu. Ale diagnoza jego i całej formacji niepodległościowej była jasna: mamy do czynienia z wielką manipulacją, której uczestnicy – jeżeli ktoś się zdecydował na uczestniczenie – muszą sobie zdawać sprawę, że szanse, żeby przeprowadzić korzystne dla Polski rozwiązania, są minimalne albo żadne, bo dominacja strony esbeckiej, która organizowała to, z panem Kiszczakiem na czele, była tak wielka, że tylko naiwni mogli sądzić, że z tego może się urodzić coś dobrego. I dlatego Jan Olszewski odmówił uczestnictwa, mimo że proponowano mu kierownictwo „podstolika” prawnego. Był nie tylko człowiekiem uczciwym, ale bardzo dobrze rozumiał naturę komunizmu i manipulacji, jakie komunizm uprawia wobec narodu polskiego.

Był świadom, że komunizm, przepoczwarzając się, nigdy nie pozbył się swego antypolskiego ostrza, tak charakterystycznego zwłaszcza dla jego rosyjskiej i postrosyjskiej wersji, nawet wtedy, jeżeli pisana jest językiem angielskim czy niemieckim.

(…) Spotkali się Panowie na początku lat siedemdziesiątych. Potem była ścisła współpraca w ramach KOR-u.

Nie tylko w ramach KOR-u, chociaż KOR był bardzo ważną częścią naszego działania. Jan Olszewski współorganizował KOR, był współautorem apelu do społeczeństwa, który zapoczątkował istnienie Komitetu Obrony Robotników. Inicjował także szereg późniejszych i wcześniejszych działań.

Trzeba tutaj przywołać fakt, o którym mało się wie i mało mówi. Jan Olszewski był pod olbrzymim wpływem postaci i działań księdza kardynała Wyszyńskiego. Był chyba na wszystkich mszach, gdy kardynał Wyszyński wygłaszał tak zwane kazania świętokrzyskie w kościele Św. Krzyża, gdzie podsumowywał katolicką naukę społeczną właśnie w aspekcie niepodległościowym.

Działo się to w czasie komunistycznych prób pogorszenia i tak już sowieckiej i dla Polski niekorzystnej tzw. konstytucji PRL-u. (…)

To musiało być trudne, kiedy towarzysze walki z komuną z dnia na dzień stają się politycznymi przeciwnikami.

To oczywiście personalnie bywało trudne, ale u Jana Olszewskiego zawsze dominował punkt odniesienia, którym była niepodległość Polski. On oczywiście starał się nie zrywać więzi personalnych, ale też nigdy nie pozwalał, by sprawy personalne w jakikolwiek sposób zagroziły podstawowemu kierunkowi niepodległościowemu. W ogóle był bardzo ostrożny w ferowaniu wyroków i nadużywaniu ocen moralnych do spraw politycznych. Pamiętam taką scenę, którą warto przywołać, bo mówi się tak dzisiaj wiele o mowie nienawiści. Ten wielki wysyp mowy nienawiści zaczął się, od razu z wielkim natężeniem, po zrealizowaniu przeze mnie, oczywiście we współpracy z Janem Olszewskim jako premierem ówczesnego rządu, uchwały lustracyjnej. Otóż podczas jednego z wielu takich ataków, które spadły na niego, na mnie, na całą formację w ogóle, ze strony SLD, ale także Unii Demokratycznej – tak to się chyba nazywało – i posłów z innych partii politycznych; straszliwe wyzwiska – Jan Olszewski wstał i powiedział: „Panowie, nie nudźcie, nie nudźcie, wy od ʼ45 roku powtarzacie te same frazesy, już mam tego dosyć, nawet się oburzać na was nie warto, wy po prostu nudzicie”. I to była jego najmocniejsza polemika z tymi, którzy byli po prostu pionkami w rozgrywce rosyjskiej przeciwko Polsce. (…)

Nadszedł moment, kiedy Jan Olszewski, chcąc nie chcąc, stał się liderem polskiej prawicy. Bo do funkcji premiera, o ile wiem, wcale się nie rwał.

Jan Olszewski miał pełną świadomość tego, że aby Polskę odbudować, trzeba skupić siły sejmowe i pozasejmowe, które reprezentują kierunek niepodległościowy. (…) A będąc w pełni świadom, jakie są intencje przeciwników, rozumiejąc, że rząd, który tworzy, być może będzie musiał działać w sytuacji de facto mniejszościowej, wykorzystał ten moment, w którym różnym ludziom zależało na uczestnictwie, w tym także ludziom z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którzy aby się uwiarygodnić, nie mogli od razu wystąpić przeciwko Janowi Olszewskiemu. I dzięki temu ten rząd powstał i mógł zarysować program niepodległościowy, który towarzyszy nam do dnia dzisiejszego.

Bo to, co dobrego zrealizowała Dobra Zmiana, zwłaszcza w latach 2015–2018, wywodzi się z programu zarysowanego wówczas przez Jana Olszewskiego, czyli oparcia odbudowy państwa polskiego i niepodległości państwa polskiego na sprawiedliwości społecznej, na zablokowaniu złodziejskiej tzw. prywatyzacji, czyli po prostu grabienia majątku narodowego. Z prywatyzacją ani z reprywatyzacją nie miało to nic wspólnego.

Program ten przewidywał także powstrzymanie niszczenia i odbudowę polskiego rolnictwa. Przypominam, że Okrągły Stół zniszczył polskie rolnictwo. Otworzył wrota dla napływu taniej żywności, która rujnowała polskich rolników. Jan Olszewski wprowadził ceny minimalne na płody rolne, co zahamowało destrukcję polskiego rolnictwa, doprowadził do powiększenia się polskiego eksportu i zrównoważenia polskiego budżetu, a także zablokował możliwość usytuowania na trwałe rosyjskiej agentury w dawnych bazach sowieckich na terenie Polski. W pełni zaaprobował uchwałę lustracyjną, którą ja wykonywałem, i związane z nią działania, które doprowadziły do ujawnienia przynajmniej części agentury w Sejmie i w ówczesnym aparacie władzy. Od spraw społecznych przez sprawy geopolityczne po sprawy prawno-karne myśl niepodległościowa Jana Olszewskiego miała na celu odbudowę silnej Polski. (…)

Krzysztof Wyszkowski zaapelował o postawienie w Warszawie pomnika śp. Janowi Olszewskiemu.

Myślę, że powstanie niejeden pomnik Jana Olszewskiego, bo ta postać uosabia najbardziej szlachetny wymiar idei niepodległościowej, najbliższy naszej tradycji narodowej. To mu się należy. Był mężem stanu, twórcą polskiego ruchu niepodległościowego.

Powinniśmy kształtować zewnętrzną przestrzeń wizualną, w której porusza się każdy polski obywatel, także przywołując oblicze Jana Olszewskiego, to co robił i co symbolizuje. To jest dla mnie oczywiste. A jak będzie? Dzisiaj jedna z dziennikarek w wywiadzie powiedziała do mnie: to taka kontrowersyjna postać… Odpowiedziałem: rzeczywiście, on był postacią kontrowersyjną dla przeciwników Polski. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Tak, to była postać, której idee i działania były atakowane, ale to nie ma nic wspólnego z polską racją stanu, tylko z obcymi wpływami. Dla nich był kontrowersyjny. Dla Polaków – nie.

Cały wywiad Łukasza Jankowskiego z Antonim Macierewiczem pt. „Mąż stanu zawsze wierny” znajduje się na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Łukasza Jankowskiego z Antonim Macierewiczem pt. „Mąż stanu zawsze wierny” na s. 10 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wiedza o tym, że Polska jest krajem dzikim, jest dość pospolita / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 57/2019

Heteronormatywni, patriarchalni mężczyźni zwykli byli bijać swe żony w niedzielę po powrocie z kościoła (bicie przed mogłoby pozostawić ślady). Osoby homoseksualne i inne mniejszości są prześladowane

Jan Martini

Postęp zewnętrznie wspomagany

Wiedza o tym, że Polska jest krajem dzikim, jest dość pospolita. Zamieszkuje ją ludność wyznająca w większości dość starą (by nie powiedzieć – przestarzałą) religię katolicką, a przemoc w rodzinie nie należy do rzadkości. Heteronormatywni, patriarchalni mężczyźni zwykli byli bijać swe żony w niedzielę, po powrocie z kościoła (bicie przed mogłoby pozostawić ślady). Osoby homoseksualne i transpłciowe, a także mniejszości etniczne niekiedy podlegają prześladowaniom.

Kilka dni temu w telewizji BBC pani ekspert mówiła o problemach europejskich Żydów – we Francji 200 tys. osób rozważa emigrację, gdyż nie czują się w kraju bezpiecznie. Jej zdaniem zagrożeni są także Żydzi na Węgrzech i w Polsce, z uwagi na brak praworządności i skrajnie nacjonalistyczne rządy. Prawdopodobnie z tego względu Polacy pochodzenia żydowskiego preferują pracę w gmachach dobrze strzeżonych typu ministerstwa czy banki. Sytuacja musi być poważna, bo sam Kongres USA wydał uchwałę zwalczającą europejski antysemityzm (Combating European Anti-Semitism Act), która zobowiązuje do składania corocznych sprawozdań o incydentach antysemickich i bezpieczeństwie europejskich wspólnot żydowskich. Zatroskane sytuacją w Polsce kraje sąsiednie (i te dalej położone) nie żałują pieniędzy swych podatników na rozmaite „organizacje pożytku społecznego”, usiłując pomóc w budowie polskiego społeczeństwa otwartego. Wspierane są również, choć może tylko moralnie, partie polityczne o właściwym programie i politycy wzbudzający zaufanie.

Palikot 1.0

Jednym z takich polityków był niegdysiejszy wiceprzewodniczący PO – Janusz Palikot. To on, popierając „spontaniczną inicjatywę na facebooku dwóch studentów” zorganizował „Dzień bez Smoleńska” („ludzie mają dość żałoby, obrzucania się epitetami”). Rzecznikowi SLD Tomaszowi Kalicie pomysł wydawał się znakomity: „Poszedłbym jeszcze dalej i zaproponował Dzień bez Jarosława Kaczyńskiego. Bo to, co wyrabia ten człowiek o paranoidalnej osobowości, przerasta ludzkie pojęcie. Na pewno chętnie przyłączymy się do akcji”. Na ulice miast wyszło setki aktywistów w pomarańczowych koszulkach. Szybko zebrano 100 tys. podpisów, aby 3 lutego 2011 był „Dniem bez Smoleńska”. Powodzenie akcji przekonało inwestorów i już w kwietniu powstała partia, która odniosła ogromny sukces rynkowy, stając się trzecią siłą polityczną z 10-procentowym poparciem. Rządzącej Platformie, skrępowanej „chadecką kotwicą”, na rękę było powstanie „lewej nogi” i obecność w sejmie czterdziestu nowych „szabelek”.

Radykalne zmiany poglądów wśród polityków i dziennikarzy są częste i może wynikają z doświadczenia życiowego czy dojrzewania, choć tłumaczenie spiskowe też ma sens (po wstępnym uwiarygodnieniu osobnik zostaje odpalony i przystępuje do działalności właściwej).

Szczególnie spektakularna była przemiana Palikota – absolwenta KUL, wydawcy konserwatywnego tygodnika „Ozon”, w którym krytykowano aborcję i homoseksualizm. Pewnego dnia stał się on „zoologicznym” antyklerykałem i entuzjastą „świeckiego państwa”.

W 2012 roku polityk z wielkim hukiem oficjalnie wystąpił z Kościoła, przybijając akt apostazji do drzwi katedry. Natomiast bez zbędnego rozgłosu przeszedł na judaizm i został wprowadzony do żydowskiej loży B’nai B’rith (masoni preferują dyskrecję). Warunkiem konwersji jest konieczność obrzezania się, więc Palikot musiał być bardzo zmotywowany, poświęcając tak funkcjonalny element swojego przyrodzenia. Polityk był przewodniczącym komisji „Przyjazne państwo”, która to komisja ponoć była dość przyjazna dla lobbystów. Dlatego gdy grupa ekspertów pod kierownictwem min. Rostowskiego i jego społecznej konsultantki (bardzo bliskiej znajomej red. Michnika) tworzyła dziurawe regulacje vatowskie, zwolennicy spiskowej teorii dziejów dostrzegli w tym syjonistyczny „skok na kasę”.

Po klęskach wyborczych w 2014 roku Ruch Palikota przestał istnieć i nie uratowało partii mianowanie jako drugiego lidera Nowackiej (nie mylić z Nowicką – podobnej proweniencji i konduity). Gdy przez roztargnienie polityk zapomniał wpisać samolotu w deklaracji podatkowej, życzliwy sąd uznał, że „Palikot jako filozof nie przywiązuje wagi do dóbr materialnych”. Obecnie jednak, już teraz jako Żyd, posiada „kiepełe” (głowę do interesów) i ma widać na względzie wartości materialne, gdyż przez 3 lata pobierał wielomilionowe sumy z budżetu na działalność faktycznie nieistniejącej partii.

Palikot 2.0

Ekstremalnie postępowy elektorat nie był zbyt długo osierocony, bo niemal natychmiast pojawił się „Rumun Tuska” – Ryszard Petru. Scenariusz został dokładnie powtórzony – huczna konwencja z udziałem wielotysięcznych tłumów, entuzjastyczne artykuły w prasie krajowej i zagranicznej o „charyzmatycznym ekonomiście”, sondaże witające „trzecią siłę polityczną” i sukces wyborczy. Platforma Obywatelska, której pewnych rzeczy robić nie wypada („chadecka kotwica”) z radością powitała swoją kolejną „lewą nogę” w postaci tym razem 28 wojowniczych „szabelek” w sejmie. Gdy w lipcu 2015 roku do Warszawy przyjechała Victoria Nuland – szefowa Biura ds. Europy i Eurazji w amerykańskim Departamencie Stanu, (wg. Wikipedii „urodzona w znanej rodzinie żydowskich prawników”) – spotkała się tylko z przywódcą Nowoczesnej. Musiała coś obiecać panu Ryśkowi, bo ten wkrótce oświadczył, że „będzie następnym premierem tego kraju”. Ale jak mieć dystans do siebie, kiedy zobaczy się sondaże, z których wynika, że politykiem, któremu najbardziej ufają Polacy jest… Petru („Duda trzeci, Szydło szósta”)?

Wydaje się, że perspektywiczni mężowie stanu powinni jednak być przeszkoleni w zakresie polskich kodów kulturowych. Kandydat na przywódcę musi wiedzieć, kiedy Polacy dzielą się jajkiem, a kiedy opłatkiem, że królów jest trzech, że na wigilię nie je się pasztetu itp.

Przywódcy lewicowo-liberalni nie wiedzą, że katolicyzm jest istotnym składnikiem polskiej świadomości narodowej, że Kościół stanowi o ciągłości naszej wspólnoty narodowej, że pomógł przetrwać rozbicie dzielnicowe, rozbiory, okupacje i komunistyczne zniewolenie. Gdy wymordowano nam 70% elit, to właśnie księża stali się zastępczą szlachtą. Ale o tym politycy w rodzaju Biedronia czy Nowackiej nie wiedzą, bo nie wynieśli tego z domu, nie usłyszeli na lekcjach historii i nie przeczytali w „Wyborczej”. Dlatego łatwo im mówić o świeckim państwie i żądać rozdziału Kościoła od państwa, równocześnie nie widząc niestosowności w paleniu świec chanukowych w urzędach. Gdyby znali treść modłów podczas rytuału – dalekich od tolerancji i eukumenizmu, proszących Boga o zatracenie niewiernych „hamanów” – może mniej chętnie zakładaliby jarmułki.

Palikot 3.0

Ponieważ dokonania Petru okazały się rozczarowujące, nie czekając na jego ostateczny upadek, zaczęto lansować następcę (postępowy elektorat nie powinien być zbyt długo osierocony). W prasie niemieckiej już od 2016 roku ukazywały się reportaże o błyskotliwym samorządowcu ze „starego miasta Stolp”, gdzie przyjeżdżają młodzi ludzie z całej Polski, aby zawrzeć ślub przed obliczem charyzmatycznego mera. Robert Biedroń – trwale wyposażony w czarujący uśmiech (nomen omen ‘gay’ po angielsku znaczy ‘wesołek’) – został politykiem głównie ze względu na swoją nieheteronormatywną orientację seksualną (co kiedyś uchodziło za przypadłość, dziś jest zaletą). I znów scenariusz został dokładnie powtórzony – wiwatujące tłumy na konwencji, entuzjazm mediów, sondaże zapowiadające narodziny „trzeciej siły politycznej” itp. Trudno zrozumieć, dlaczego osobom homoseksualnym (takim jak Biedroń czy przywódczyni Strajku Kobiet) tak bardzo osobiście zależy na „aborcji na życzenie dostępnej dla każdego”.

„Wszystkie środki, które służą ograniczeniu rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny”. Nie jest to fragment z programu partii Wiosna, tylko rozporządzenie niemieckich władz okupacyjnych z 1940 roku.

Dalej też jest ciekawie: Na roboty do Rzeszy należy wysyłać w pierwszym rzędzie Polaków żonatych. Przez to bowiem rozrywa się rodziny, co spowoduje, przy dłuższym tam zatrudnieniu, wydatne zmniejszenie liczby urodzeń. Na skutek zarządzeń godzących w rodzinę i jej sytuację gospodarczą zawierano by małżeństwa dopiero bardzo późno, a i potem Polacy zmuszeni byliby świadomie ograniczyć liczbę potomstwa. (…) Natomiast Żydzi otrzymaliby nieco więcej wolności, przede wszystkim w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. Pod tym względem polityki wewnętrznej rozwiązane to oznaczałoby jeszcze silniejsze gospodarcze skrępowanie Polaków przez Żydów.

Wylęgarnia talentów politycznych

Zacofanie najdłużej utrzymuje się na terenach trudno dostępnych, takich jak błota Polesia czy krzaki Podkarpacia, natomiast postęp dociera przez miasta. Zwłaszcza takie, w którym są ogromne konsulaty Niemiec – np. Gdańsk czy Wrocław, gdzie w konsulacie pracuje ponoć 800 osób. W Gdańsku władza centralna obecna jest jedynie symbolicznie – można powiedzieć, że siedzi w piątym rzędzie, jak prezydent i premier na pamiętnym pogrzebie. Na pytanie, kto rządzi, Grzegorz Braun odpowiada: mafie, loże i służby. Mało kto wie, że Gdańsk obok Brukseli jest głównym centrum masonerii w Europie – są tu obecne loże wszystkich obediencji. Do masonów nie można się tak po prostu zapisać – trzeba zostać wprowadzonym. Nawiasem mówiąc, procedury są podobne do tych, które obowiązywały przy wstąpieniu do partii komunistycznej, a więc innej organizacji hierarchiczno-mafijnej. Parę szczegółów ze strony internetowej wolnomularstwa:

Procedura wstępowania do wolnomularstwa jest długa i dość skomplikowana. Po wyrażeniu zgody i rozmowach kwalifikacyjnych profan, czyli kandydat do wolnomularstwa, musi poddać się ocenie aktywnych masonów, którzy według określonej procedury wyrażają swoją opinię na temat danej osoby – czy spełnia formalne, a także intelektualne kryteria i czy będą mieć do niej zaufanie. Dopiero potem odbywa się ceremonia inicjacji i zapoznanie z braćmi. Pojawiają się wtedy nie tylko przywileje, ale i obowiązki. Należy do nich m.in. zachowanie dyskrecji i wzajemne wspieranie w potrzebie. Większość z nas nie ma szans na członkostwo, bo trzeba być „osobą o trwałych przekonaniach liberalnych, osobą tolerancyjną, życzliwie nastawioną do świata i otoczenia”. Z tego względu (a także na „intelektualne kryteria”) nam, prostym Polakom, pozostaje raczej Klub Gazety Polskiej.

Wyjątkowość Gdańska wynika z faktu, że nastąpiła tu tzw. wstępna akumulacja kapitału, który napływał w latach 80. jako pomoc dla podziemnej Solidarności. Pomoc ta była nieszczęściem związku, bo SB opanowała kanały łączności z Zachodem i śledziła obieg pieniędzy. Pieniądze te posłużyły do korumpowania i szantażowania działaczy, którzy stawali się w końcu tzw. konstruktywną opozycją z perspektywą pięknej kariery w „wolnej Polsce”. Można sobie tylko wyobrazić, że posiadanie „swojego” ministra (czy decyzyjnego wiceministra) dla funkcjonariusza to złota żyła.

Nie trzeba było nikogo werbować, co zostawia papierowy ślad. Wystarczyła tylko przyjaźń (nawet szorstka) między funkcjonariuszem a usidlonym solidarnościowcem. I takie jest prawdopodobnie źródło bardzo licznych „talentów politycznych” pochodzących z Gdańska.

Jaruzelski wiedział, co mówi, wspominając o aureolach, które mogą pospadać. Myślę, że właśnie z tego względu rozmowy między SB a opozycją zaczęły się na Wybrzeżu bardzo wcześnie – na 6 lat przed Magdalenką. Wiadomo o całonocnym spotkaniu w hotelu Heweliusz z Ruchem Młodej Polski w marcu 1983 roku. Więcej szczegółów zawiera audycja „Pod prąd” J. Zalewskiego: Mieczysław Wachowski zaproponował rozmowy z władzą Darkowi Kobzdejowi w kwietniu 84 roku. Darek odmówił, wiem, że na takie rozmowy chodzili Bogdan Lis i Jacek Merkel. Chodzili za zgodą i wiedzą Lecha Wałęsy, który to potwierdził (relacja Zenona Kwoki). Przechwytując kanały łączności, komunistyczne służby zastosowały dokładnie taką samą metodę jak przy likwidacji WiN w latach czterdziestych.

Ale SB nie musiała niczego przechwytywać, bo sama utworzyła Biuro Solidarności w Brukseli pod kierownictwem Jerzego Milewskiego (TW Franciszek) – późniejszego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (!) za prezydentury Wałęsy i Kwaśniewskiego. Do brukselskiego biura wpływały wielkie pieniądze na pomoc dla Solidarności od różnych zachodnich central związkowych, a także od Polonii i od dobrych ludzi na Zachodzie. Pieniądze te woził do Gdańska Zdzisław Pietkun (TW Irmina) – członek Ruchu Młodej Polski – i przekazywał Bankierowi – Jackowi Merkelowi (zbieżność nazwisk z Angelą prawdopodobnie przypadkowa).

Ciekawy szczegół – gdy czerwcu 1992 roku Antoni Macierewicz przekazał w zalakowanej kopercie Donaldowi Tuskowi wykaz agentów w klubie KDL, reakcją Tuska był telefon do Merkela, aby natychmiast przyjechał. A więc była to reakcja typu „biją naszych, potrzebna pomoc”.

Dziś wiemy, że Tusk nie jest człowiekiem gorszącym się donosicielstwem. W latach 90. wielokrotnie podnoszono sprawę rozliczeń z „podziemnych” pieniędzy, ale zawsze odpowiedzią Borusewicza i ówczesnych władz związku było twierdzenie o niemożliwości prowadzenia dokumentacji w warunkach konspiracyjnych i zapewnienia, że pieniądze wydane były na cele statutowe. Wiem z pierwszej ręki, że do nieodległego regionu „Pobrzeże” w Koszalinie i regionu szczecińskiego nie dotarł nawet złamany dolar. Ewa Kubasiewicz nakreśliła smętny obraz gdańskiego podziemia: Borusewicz tak kierował tym podziemiem, że jak ja wyszłam z więzienia, to był maj 83 roku, prasa wybrzeżowa nie istniała. Dlatego, że nie było sprzętu, nie było pieniędzy, nie było papieru, nie było pomieszczeń, nie było niczego. A sprzęt był chowany po piwnicach. Andrzej Gwiazda otrzymał informację od ludzi z Norwegii, że do Gdańska przyszło 70 fotokopiarek, których nikt na oczy nigdy nie zobaczył. On rozbił moim zdaniem całe gdańskie podziemie, stworzył podziały między ludźmi.

Temat „podziemnych” pieniędzy do bezpiecznych nie należy – członek zarządu regionu Samsonowicz został „samobójcą”, próbując dociec, co się dzieje z konspiracyjną kasą. Śmierć Jana Samsonowicza – dochodził rozliczeń, a pieniądze szły niemałe, bo były to miliony dolarów. Aleksander Hall, który cały czas twierdził, że to jest samobójstwo, razem z Bogdanem Borusewiczem, Bogdanem Lisem i Marianem Świtkiem byli najwyższą władzą w regionie i rozpatrywali śmierć Samsonowicza, i ją utajnili – potwierdzili wersję esbecką. Ja uważam, że Borusewicz ukrywa zbrodnię. Mam nadzieję, że taka osoba w państwie jak marszałek senatu zechce w końcu wyjaśnić tę kwestię (Zenon Kwoka).

W latach 80. średnia pensja stanowiła równowartość 20 dolarów. Napływające sumy trafiały prawdopodobnie do kilkudziesięciu osób. Z czasem wokół „jądra” pojawił się wianuszek zaprzyjaźnionych biznesów i w ten sposób powstał „układ gdański”. Prawdopodobnie te środowiska spotykają się na hucznie urządzanych co roku imieninach noblisty. To w Gdańsku otwarto Muzeum II Wojny Światowej z ekspozycją ukazującą wydarzenia z „perspektywy europejskiej” („obiektywnej”), z której wynika, że Niemcy były największą ofiarą wojny. Tylko w Gdańsku możliwy był pogrzeb gangstera Nikosia z udziałem biskupa. Tylko w Gdańsku można było złożyć w prestiżowej świątyni prochy człowieka, który był nawet dla Platformy takim obciążeniem wizerunkowym, że zdecydowano się wystawić innego kandydata. Sama uroczystość (z udziałem mułły i rabina) zgromadziła tylu wrogich Kościołowi grzeszników-żałobników, że świątynia mogła ulec desakralizacji. Czy nie należałoby powtórnie konsekrować budynku? Trudno zrozumieć decyzję arcybiskupa Głodzia.

Sam hierarcha od lat podlega żarliwym atakom „Gazety Wyborczej”, co by wskazywało, że jest przyzwoitym człowiekiem, jednak eminencja jest wysoko notowany w IPN – gorliwie ewangelizował zarówno funkcjonariuszy SB, jak i „wojskówki”. Niektórzy mają też za złe temu znanemu z mocnej głowy biskupowi, że rozpił prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Oleksego (Cz. Kiszczak: „mieliśmy świetne stosunki z Kościołem”).

Ponosimy konsekwencje braku lustracji w Kościele, a temat ten jest taktownie przemilczany w mediach wszystkich nurtów. Na pamiętnej uroczystości żałobnej dziwaczną homilię wygłosił dominikanin o. Wiśniewski. Są ludzie, którzy znają zakonnika z lat 80., gdy pracował w duszpasterstwie akademickim we Wrocławiu, później działał w analogicznej placówce w Gdańsku. Niewątpliwie był wtedy pasterzem z pokolenia JP II. Niestety po 9-letnim pobycie w Petersburgu wrócił odmieniony (podmieniony?) – zaczął pisywać w agorowym „Tygodniku Powszechnym” i podczytywać „Wyborczą”. Znajomy dominikanin z Poznania twierdzi, że „dominikanie zostali przejęci”. Czy o. Wiśniewski został przejęty?

Szokujące wydarzenie gdańskie nasuwa wiele wątpliwości, ale czy mają one szansę na wyjaśnienie, jeśli śledztwem zajmują się ludzie, którzy mogą być częścią układu? Dlaczego zamiast natychmiast zawieźć rannego do pobliskiego szpitala, przez 20 minut reanimowano go za parawanem? Co robił tam jakiś ambulans z ratownikami ubranymi w białe (przeciwchemiczne?) kombinezony? Czy podczas trwającego sekundę kontaktu zabójcy z ofiarą możliwe było zadanie 3 ciosów? Dlaczego pozwolono zabójcy na wygłoszenie manifestu zamiast wyłączyć mu mikrofon? Na te i wiele innych pytań powinna znaleźć odpowiedź prokuratura (niestety gdańska).

Amerykańskie środowiska żydowskie oznajmiły, że był to akt antysemityzmu, bo prezydent Adamowicz „był przyjacielem Żydów”. Ciąg jest logiczny – faszyści najpierw świętują urodziny Hitlera, a teraz już mordują.

Równocześnie pogrążona w żałobie wdowa natychmiast rozpoczyna międzynarodową działalność polityczną, a w internecie krąży film, na którym sieroty dyskretnie chichoczą na uroczystości pogrzebowej. Jako człowiek długo pracujący w teatrach mam wyczucie teatralności pewnych sytuacji. Oglądając relację z feralnego wieczoru, nie mogłem oprzeć się wrażeniu jakiejś inscenizacji – realizacji precyzyjnie zaplanowanego scenariusza.

Rzymska zasada „qui prodest” mówi, że czynu dokonał ten, kto zyskał. Wiemy, kto zyskał i wiemy, że wydarzenie to było potężnym ciosem w rządzącą ekipę i Polaków.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Postęp zewnętrznie wspomagany” znajduje się na s. 3 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Postęp zewnętrznie wspomagany” na s. 3 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; to fakt niezaprzeczalny / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 57/2019

Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić.

Piotr Sutowicz

„NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie”

Te słowa ministra Stanisława Radkiewicza, wypowiedziane w czasie narady Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie latem 1945 r., cytują Mariusz Bechta i Wojciech Muszyński, autorzy wydanej w 2017 roku książki Przeciwko Pax Sovietica, poświęconej walce Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i struktur ruchu narodowego z reżimem komunistycznym w okresie powojennym. Warto zastanowić się nad nimi choćby przy okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych, który od kilku lat możemy obchodzić, chociaż i bez niego pozostają one wymownym świadectwem tego, co chciano zrobić i zrobiono z niepodległymi elitami narodu polskiego, jak i z ludźmi, którzy w swym myśleniu kierowali się narodowym i niepodległościowym paradygmatem.

Wobec dwu wrogów

W dzisiejszych czasach mówienie o dwóch wrogach narodu polskiego, stawiających sobie za cel jego unicestwienie, znalazło sobie miejsce w jakiejś części tzw. debaty publicznej, choć, co warto by było zaznaczyć, na pewno są w Polsce ośrodki, które chciałyby, by tego typu narracja zniknęła. Często powtarzam myśl, iż w życiu, także społecznym, nic nie jest dane raz na zawsze. To, że ileś lat temu społeczeństwo uznało pewne racje, a część elit niechętnie zmilczała ten temat, nie oznacza końca historii. Polskie dzieje lat wojny i okresu powojennego są doświadczeniem i przestrogą, w historię musimy wpatrywać się wciąż jak w lustro, w którym odbija się nasze „teraz”.

W 1939 roku kraj nasz i naród doświadczyły dwu okupacji. Naszych gnębicieli łączyło bardzo wiele – przede wszystkim nienawiść do Polski i Polaków, do ich kultury i cywilizacji, którą nieśli. Zniszczenie tych elementów w obu wypadkach było priorytetem. Oczywiście zjawisko to wpisuje się w wydarzenia polityczne. Są dziś publicyści, którzy, choćby dla dyskusji roboczej, stawiają tezę o błędzie polityki polskiej w okresie przedwojennym, o tym, że należało w odpowiednim czasie podjąć współpracę z jednym z dwu wrogów, by w ten sposób odwrócić układ sił i sojuszy.

W tzw. minionym systemie wskazywano na to, że władze w okresie międzywojennym były antyradzieckie i to miał być ich największy „grzech”. Obecnie podnosi się kwestie zaniechania wpisania się Polski w układ niemiecki, co miałoby ją uratować.

Nie chcę bronić przedwojennych rządów sanacyjnych. Popełniały one błędy, pewnie niektóre zemściły się w historii, ale żadna z wymienionych opcji nie gwarantowałaby narodowi ochrony przed utratą suwerenności i dalszymi konsekwencjami. Nie wiem, czy byłbym Polakiem, gdybym urodził się po zakończonej przez III Rzeszę zwycięskiej wojnie, w okolicznościach, które czyniłyby ze mnie mówiącego po polsku nazistę, który uważałby Adolfa Hitlera za największego męża Europy. Urodziny tego męża stanu obchodzono by na mojej z pozoru ziemi, w pałacu jego imienia, który stałby w miejscu, w którym dziś widzimy Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Właściwie to nawet byłby pewnie taki sam budynek, jeśli się weźmie pod uwagę daleko idące podobieństwo systemów sowieckiego i niemieckiego i ich emanacji w sztuce.

Naszych okupantów łączyła wrogość do religii, którą wyznawała większość Polaków, i która stanowiła istotę polskości. Nawet jeśli ktoś utracił wiarę, to ten paradygmat akceptował jako fundamentalny w życiu społecznym. Co prawda, już przed wojną zdarzało się, że go podważano, ale nie zmieniało to istoty rzeczy. Socjalizm czy też radykalizm lewacki w obu wypadkach był siłą napędową reżimów. Jeden był bardziej siermiężny, parciano-łagrowy, drugi wyglądał na bardziej „elegancki”, ale w jednym i drugim wypadku chodziło o stworzenie nowego człowieka. Polacy słabo nadawali się na taki materiał, ich historia i doświadczenie wolnościowe kierowało ich ku innym wartościom, niż chciałyby elity zarówno Związku Radzieckiego, jak i nazistowskich Niemiec. Generalnie, słabo nadawaliśmy się na sojuszników, w związku z tym najlepiej byłoby nas unicestwić. Ten punkt łączący oba totalitaryzmy, który nabrał rumieńców w roku 1939, zdawał się być elementem cementującym sojusz, poza oczywistą kwestią geopolityczną. Kraje te wróciły do swojej wspólnej granicy, którą posiadały dwadzieścia kilka lat wcześniej.

Niemcy chcieli Polaków zniszczyć fizycznie. Oczywiste jest, że zaczęli od elit, ale bardzo szybko przystąpili do fizycznej eliminacji tkanki narodowej jako takiej. Wrogiem stał się każdy Polak. Ciekawe, że nie próbowali czegoś takiego jak podmiana elit. Media, które tworzyli, nawet nie udawały polskości, skupiając się jedynie na podawaniu informacji w języku zrozumiałym dla tubylców. Było to zjawisko czasowe i typowo pragmatyczne. Poza tym zabroniono wszystkiego innego, na czele z nauczaniem czegoś więcej niż czytanie, pisanie i tego, co było niezbędne w służbie Wielkiej Rzeszy. Obroną było tajne szkolnictwo, nauka i kultura, rozwinięte wręcz fenomenalnie.

U Sowietów było podobnie, ale inaczej – Polacy mieli być nawozem historii, jak… wszyscy ludzie radzieccy. Pod okupacją sowiecką, trwającą na Kresach w latach 1939–1941, powrócono do wcześniejszego, prowadzonego w ramach „Marchlewszczyzny” i „Dzierżyńszczyzny” eksperymentu z tworzeniem radzieckiego Polaka. Udawano życie intelektualne, tyle że w formie niezwykle dziwacznej, tak odległej od tego, co Polacy znali i akceptowali, że chętnych do jego tworzenia trzeba było znajdować spośród renegatów i udających Polaków członków mniejszości narodowych. Poza tym najważniejsze było i tak to, że wszyscy mieli zostać wymieszani w ramach jednego wielkiego „Archipelagu Gułag”. Niby są to wszystko rzeczy oczywiste.

Praktyka totalitaryzmów względem narodu polskiego jest znana historykom, a jednak twierdzenie o dwu wrogach budziło i budzi opór elit. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest jakoś tam kluczem do części naszej współczesności.

Kolejna ofiara XX wieku

W rzeczonej kwestii naród polski stał się kolejną ofiarą XX-wiecznej polityki wielkich mocarstw, ich celów i zmagań. Oczywiście wcale nie pierwszą. Wcześniej byli np. Rosjanie walczący z rewolucją bolszewicką, Ormianie poddani ludobójstwu, Polacy w Niemczech, którzy „nie załapali” się, by znaleźć się w granicach Rzeczypospolitej, nasi słowiańscy bracia na Łużycach, którym po I wojnie światowej nie dano szans na własną państwowość, Węgrzy, którzy po traktacie w Trianon utracili większość terytorium itd. Przykłady można mnożyć. Druga wojna światowa dodała do tej listy kolejne elementy, w tym Polaków. W latach 1939–41 właściwie wszyscy zgadzali się, że kraj jest okupowany przez dwu wrogów. Ci, którzy mieli w tej sprawie inne zdanie, raczej siedzieli cicho. Brytyjczycy, którzy w roku 1940 potrzebowali polskich lotników, gotowi byli przytakiwać w każdej kwestii podawanej przez naszą narrację. Być może polski rząd w Londynie czegoś w tej sprawie nie wykorzystał. Cóż, stało się, za takie błędy potem się płaci.

Kolejny etap II wojny światowej zaczął się 22 czerwca 1941 roku napaścią III Rzeszy na Związek Radziecki. Fakt ten jest ze wszech miar ciekawy. Jeżeli spojrzeć na niego bez emocji, to chyba nie powinien się był wydarzyć. Oczywiście dwa zbrodnicze reżimy nie były całkowicie racjonalne w swoich ideologiach, niemniej tu ładunek bezsensu jest dość wysoki. Co prawda nasza publicystyka historyczna, powołując się na badania zawodowych historyków, pisze o niemieckim pragnieniu Wschodu, chęci dorwania się do ropy naftowej z przedgórza Kaukazu czy też z Azerbejdżanu, o antysowietyzmie elity nazistowskiej, z drugiej strony o Stalinie, który mimo zerwania z ideami Trockiego, dążącego do rewolucji globalnej, budował komunizm u siebie, jednak z zasadniczego celu komunizmu, którym było bez wątpienia ogarnięcie całego świata, nie zrezygnował. Wszystko to prawda, ale Niemcy ropę i inne surowce od Rosjan i tak dostawali, i to bez konieczności okupacji olbrzymich przestrzeni kraju; po drugie imperializm rosyjski, który mimo komunistycznej przykrywki był paradygmatem ekspansji kraju, więcej by zyskał na współpracy z III Rzeszą niż na wojnie. Na przykład starym dążeniem tego imperium było wyjście na ciepłe wody Oceanu Indyjskiego, co z pewnością mogli uzyskać w ramach antybrytyjskiego sojuszu z Niemcami. Poza tym trupy Polski, Jugosławii, Grecji oraz krajów bałtyckich, na których obaj okupanci siedzieli, nadal były czynnikiem jednoczącym.

Komu więc tak naprawdę zależało na tej wojnie? Odpowiedź, nieoparta co prawda na źródłach, jest dość prosta – zależało Wielkiej Brytanii, która dążyła do skonfliktowaniu obu mocarstw. Sapienti sat.

Sowieci z drugorzędnego wroga Zjednoczonego Królestwa szybko przerodzili się w pierwszorzędnego sojusznika. Sprawa polska i kilka innych wymienionych powyżej szybko stały się kolejnymi ofiarami tej gry operacyjnej. Już w końcu roku 1941 wiadomo było, że oto jawi się nowe rozdanie międzynarodowe i może ono nie być dla nas dobre.

 

Kalkulacje

Polskie Podziemie w swym myśleniu podzieliło się niemal dokładnie według opcji politycznych jego przywódców. AK zostało

zmuszone do uznania Związku Sowieckiego za sojusznika, a narodowcy pozostali przy swoim. Dla nich wrogów było nadal dwóch. Oczywiście jeżeli weźmiemy pod uwagę rzeczywistość roku 1941 w stosunku do, powiedzmy, lata 1943, scenariusze rozgrywki mogły wyglądać różnie. Po pierwsze, Niemcy mogły wygrać na wschodzie, na początku nawet na to się zanosiło. Konsekwencją mogłaby być albo niemiecka Europa bez Polaków lub z nimi jako pariasami układu, albo zwycięstwo aliantów na froncie zachodnim, wówczas szansa Polaków byłaby ogromna. Zmobilizowany naród uderzający w plecy słabnącego okupanta po pierwsze wyswobodziłby ziemie etnicznie polskie, a następnie podjąłby marsz na zachód po linię Odry i Nysy Łużyckiej, a nawet dalej. Zmieniłby się porządek europejski, środkowa część Europy stałaby się słowiańskim imperium z Polską na czele, jak to widział Karol Stojanowski czy też tak, jak to opisał Andrzej Trzebiński w swym Wymarszu Uderzenia. Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić, ale ludzie w roku 1942 nie znali przyszłości.

Opcją drugą było zwycięstwo sowieckie. Pewnie nie chcieli tego ani akowcy, ani partyzanci NOW, ZSZ czy też Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, walczący w imieniu przyszłego słowiańskiego imperium. Zwycięstwo Sowietów było szansą dla niewielkich marginalnych grup komunistycznych, które wschodni totalitaryzm przygotowywał do objęcia historycznej roli w nowej Polsce. Był tu tylko jeden problem – Polacy. Z nimi niespecjalnie było o czym rozmawiać, skoro chcieli przede wszystkim niepodległego kraju, a nie sowieckiej republiki. Mimo wojny kraj wciąż posiadał wykształcone elity i uzbrojoną podziemną armię. Z tym fantem trzeba było coś zrobić. Przywódcy podziemnej i emigracyjnej Polski pogubili się w tych kalkulacjach, czym tylko pogorszyli położenie swego zaplecza w Polsce. Akcja „Burza”, która miała ich w oczach Sowietów uczynić suwerenami, doprowadziła do eliminacji oddziałów akowskich. Powstanie warszawskie wyeliminowało z gry centra dowodzenia Polski Podziemnej, zaś wkraczający Sowieci nie dbali o szczegóły i eliminowali z życia każdy odruch samoobrony, a nawet jej możliwość. Chwilowo ratował Polaków fakt, że liczba zdrajców w służbie okupantów była niewielka, a ich jakość intelektualna również pozostawiała wiele do życzenia. Czas wszakże działał na naszą niekorzyść.

Czy w tej sytuacji można było coś wykalkulować? Pewnie niewiele. Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej wybrali możliwość ucieczki z kraju, wiedząc, co ich czeka. Część konspiracji próbowała legalizować się, co nie na wiele się zdało. Część została w lesie, trwając do końca. Oczywiście, ich wybór też opierał się na pewnej kalkulacji, będącej co prawda bardziej pobożnym życzeniem niż czymś innym, ale jednak… W Polsce myślano, że wkrótce nastąpi wznowienie działań wojennych, czy też może nowa wojna; tym razem stronami będą wolny świat Zachodu i Sowiety. Nie zdawano sobie sprawy ze skali zdrady i z tego, że Polacy nie zostali potraktowani jak naród, któremu za jego ofiarę złożoną w wojnie należy się obecność w gronie zwycięzców. Świat jednak myślał po swojemu.

Skoro Francuzi już na początku wojny nie chcieli umierać za Gdańsk, choć za Führera część już chciała, to czemu mieliby teraz chcieć ginąć za Polskę? Ludzie pozostający w lesie nie chcieli w to wierzyć, a emisariusze, którzy przybywali do nich z Zachodu, przez jakiś czas podtrzymywali wiarę w Zachód. To jest rzeczywistość tragiczna, ale jednocześnie nie czyni z naszych żołnierzy podziemia niepodległościowego niepoprawnych romantyków, lecz tych, których po prostu okłamano, nie ich pierwszych i nie ostatnich.

Nowe elity

Wracając do tytułowej wypowiedzi ministra Radkiewicza. Komuniści najpierw radzieccy, a potem ci krajowego autoramentu zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie żyjący wizją Polski jako katolickiego Państwa Narodu Polskiego nie nadają się na nowe elity, niespecjalnie można z nich zrobić choćby obywateli nowego quasi-państwa. Co prawda niektórych, tych o słabszym morale, można kupić czy podjąć wobec nich jakąś grę, ale najlepiej ich pozabijać. W końcu każdy nosiciel idei wielkiej Polski jest niebezpieczny, nigdy nie wiadomo, kiedy wprowadzi do obiegu swoje tezy, poza tym sama jego obecność będzie świadectwem. Narodowcy byli więc wrogami pierwszorzędnymi. Trzeba ich było po pierwsze zabić, po drugie odrzeć z godności, zrobić z nich kogoś innego, niż byli. W XX wieku, chociaż na pewno nie tylko w nim, często sięgano po środki odczłowieczające. W totalitaryzmach było to zjawisko normalne. Propaganda uważała za nieludzi już to Żydów, już to kułaków. Nie jest to istotne. Przeciwnik nie mógł być człowiekiem, skoro tak łatwo było spalić go w krematorium.

Po 1945 r. nowe władze nie były zainteresowane narodowcami. Próba legalizacji Stronnictwa Narodowego zakończyła się aresztowaniem inicjatorów akcji. Z partii opozycyjnych zgodzono się na istnienie PSL po pierwsze tylko pod wpływem nacisków brytyjskich, po drugie zaś jako chwilowy wybieg pozwalający skatalogować mniej zapiekłych wrogów sytemu, a potem… najlepiej również zabić. Instytucje nowego państwa miały nosić charakter wyłącznie fasadowy i być na usługach nowej ideologii.

Dyskusję sprowadzono jedynie do tego, jak pozbawić Polaków ich tożsamości i w jakim tempie ma się to odbywać. Radykałowie pewnie chcieli od razu, pragmatycy byli za stopniowaniem gry. Ci drudzy przegrali w ramach obozu i mniej więcej w roku 1948 zostali od władzy odsunięci.

Likwidacja dyskursu akademickiego i kulturalnego była obok eliminacji ludzi jednym z głównych celów nowej władzy. Elity prawnicze kształcono na krótkich kursach, procesy sądowe można było przeprowadzać w „kiblu”, oficerów z „chęcią szczerą”, ale „bez matury” można było wykreować przy wsparciu sowieckich towarzyszy w ciągu kilku lat. Nowych poetów i pisarzy, produkujących apologie sowieckich i polskich przywódców nowej rzeczywistości, też nie było trudno znaleźć, w końcu nawet Niemcy najęli chętnych do redagowania grafomańskiego pisma „Fala”. Nie można było jednak dopuścić do tego, by rodzeniu się nowej elity towarzyszyła obserwacja ze strony ludzi autentycznych. W końcu zawsze ktoś mógłby nazwać rzecz po imieniu, określając kolejne pięknie oprawione dzieło wydane w półmilionowym nakładzie jako grafomańskie wypociny.

Nasze dziś

To wszystko wydaje się odległą przeszłością, od której odeszliśmy szczęśliwie, chyba jednak rzeczy nie są takie proste. Elita wyprodukowana w latach 40. wychowała swoich następców, którzy myślą wyuczonymi kategoriami. Co prawda nie ma już proletariatu jako przewodniej siły narodu, ale pojęcia czasów komunistycznych można zastąpić ich zamiennikami, których dostarczą nam zachodni intelektualiści, którzy i marksizm i leninizm, a nawet stalinizm dawno przeinterpretowali i zaktualizowali w nowych czasach. Ważne jest tylko to, by nie dopuścić do głosu ludzi, którzy powiedzą, że głoszone przez owych spadkobierców dawnej narzuconej elity teorie są nieprawdą, ba!, bywają żałosną grafomanią. Ich też można odczłowieczyć poprzez mowę nienawiści, określić ich mianami, które uczynią z nich wrogów publicznych.

Polskie Podziemie walczyło z dwoma, a potem z jednym wrogiem. Być może pamięć o nim pozwoli nam nie tylko na to, by założyć koszulkę z odpowiednim napisem, choć to też jest ważne wobec jazgotu, jaki przeciw takiej odzieży słychać tu i ówdzie. Przede wszystkim jest okazją do przypomnienia, że wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; nawet jeśli wiele ich dzieliło, to ten fakt był niezaprzeczalny. O tym dziedzictwie nie wolno nam zapomnieć.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „»NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie«” znajduje się na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „»NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie«” na s. 9 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (13). Łatwo, tanio i bezpiecznie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Wychowałem trójkę dzieci, na żadne z nich nie dostałem nawet złotówki, o 500 zł nawet nie wspominając. Jednak nawet w latach 80. miałem dużo większą łatwość zarabiania pieniędzy niż obecnie.

Właśnie tak, łatwo, tanio i bezpiecznie będzie się nam żyło w naszej V Rzeczypospolitej. Zarazem będą to podstawowe zasady, a wręcz podwalina naszego państwa. Już wszystko wyjaśniam, tym bardziej, że kończę nasz cykl drogi. Zatem pora na podsumowanie.

Po pierwsze, łatwo będziemy zarabiać pieniądze – czy na swoim, czy będąc pracownikiem najemnym. Kilka razy już o tym pisałem, ale powtórzę: musimy zlikwidować pokomunistyczny, bolszewicki haracz nakładany na każdego Polaka, który zdecyduje się zostać właścicielem firmy lub pracownikiem i pozostać w Polsce. W żadnym normalnym, bardziej lub mniej socjalistycznym państwie świata taka sytuacja nie występuje. Haracz ten dla właścicieli firm wynosi obecnie 1300 zł miesięcznie, z obniżeniem o połowę na dwa lata dla dopiero rozpoczynających działalność. Za samą możliwość jej rozpoczęcia, bo o zyski nikt tu nie pyta. Jeżeli przedsiębiorca potrzebuje do prowadzenia działalności pracowników, to dopiero ma przechlapane. Nie tylko on, pracownik również. Obaj bowiem muszą płacić haracz państwu za sam fakt zatrudnienia (się). 1000 zł przy najniższym wynagrodzeniu i 1500 zł przy wynagrodzeniu 3500 zł na rękę (=brutto 5000 zł).

Nie czas tu narzekać, kto ma gorzej. Ta administracyjna bariera, nałożona na nas wszystkich, spowodowała dramatyczną sytuację w strukturze polskiego rynku pracy. 2,5 miliona swoich pracujących obywateli państwo polskie wypchnęło z kraju, a przynajmniej 2 miliony zepchnęło w odmęty szarej strefy pracy sezonowej za granicą.

Miliardowe straty dla budżetu państwa przekraczają każdą lukę podatkową, z którą nasz rząd tak dzielnie walczy.

Cztery i pół miliona, czyli 25% wszystkich pracujących Polaków, nie buduje przyszłości naszego państwa i narodu, wspólnej przyszłości. Żaden naród i żadne państwo świata w ten sposób się nie rozwinie.

Wychowałem trójkę dzieci, na żadne z nich nie dostałem nawet złotówki, o 500 zł nawet nie wspominając. Jednak nawet w latach 80. miałem dużo większą łatwość zarabiania pieniędzy niż obecnie. Ale wtedy, za komuny, było 140 tysięcy urzędników, a obecnie jest jakieś 1 milion 200 tysięcy. I wszyscy chcą nam, pracodawcom i pracownikom, pomagać. Sobie wykrawając jedynie 90 miliardów rokrocznie z wypracowywanych przez nas dochodów.

A nawet ogłaszają, jak mój umiłowany przywódca Jarosław Kaczyński ostatnio, że to zapomogi państwowe dają wolność obywatelom. I po co było się tak ośmieszać wieszczowi Adamowi („lepszy w wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”)?

Po drugie, tanio będziemy zarządzać państwem – naszym wspólnym dobrem – Rzeczą Pospolitą. Jak już ta bolszewia przeminie, rzecz jasna. Bolszewia rządowa i antyrządowa, która przez cztery lata nie zdobyła się na stworzenie jakiejkolwiek oferty programowej dla Polaków. Poza promocją Sodomy i Gomory. Moi drodzy antyrządowcy, przecież wasza pieśń przyszłości ma już kilka tysięcy lat! I to ma być ta atrakcyjna nowość dla wyborców?

Ale zostawmy zboczeńcom ich zboczenia. Nie po to wszyscy ciężko pracujemy (Uwaga! Nie dotyczy 1 mln urzędników), żeby ta czy inna banda polityków od siedmiu boleści marnowała nasze pieniądze i szanse na lepsze jutro. Tylko taniość naszego państwa, oddolnie zorganizowanego i sprawnie zarządzanego przez silny i ograniczony w swoich kompetencjach rząd prezydencki, pomoże nam wyrwać się z wiecznej biedy i niepewności jutra. 25% marnowanego obecnie polskiego kapitału narodowego musi zacząć jak najszybciej pracę dla naszej przyszłości. A gdy nie przestraszymy się i dodamy jeszcze ten absurdalnie obecnie zatrudniony 1 milion urzędników, to wyjdzie, że o 30% możemy zwiększyć nasze szanse indywidualne, państwa i narodu. Szanse konkurowania w globalnym świecie również.

Świetlana przyszłość przed nami. Ale jest jeden warunek: musimy odsunąć starą i nową bolszewię od zarządzania naszym państwem.

Chyba, że wystarczy nam państwo w formie żerowiska, nieoficjalnego w wydaniu Koalicji Egzotycznej lub skrupulatnie oficjalnego, w wydaniu Obozu Dobrej Zmiany. Koniec.

Jan A. Kowalski

P.S. O naszym bezpieczeństwie traktuje mój tekst z marcowego Kuriera, dlatego wszystkich zainteresowanych tematem zapraszam za tydzień.