Poznanie historii akademickiej jest możliwe, choć badania nad nią na uczelniach do tej pory są niepożądane.

Do tej pory nie oszacowano, ilu nauczycieli akademickich opuściło uczelnie (zostało wypędzonych) w czasach PRL-u z przyczyn pozamerytorycznych, do jakiego stopnia zniszczono warsztaty ich pracy.

Józef Wieczorek

Od lat piszę, także na łamach „Kuriera WNET”, o trudnościach w poznaniu najnowszej historii polskich uczelni, instytutów naukowych. Nawet uczelniani historycy dziejów najnowszych mają z tym poznaniem trudności, których nie są w stanie/nie mają woli, pokonać. Można odnieść wrażenie, że sfera akademicka weszła w okres post-historii, a zarazem post-prawdy.

A jednak ostatnio ukazała się książka autorstwa Justyny Błażejowskiej Opozycja antyreżimowa w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w latach 1956–1989 (Oficyna Wydawnicza Volumen, IPN, 2018), która obala ten mit niepoznawalności historii najnowszej polskich instytucji naukowych. Prof. Włodzimierz Bolecki na okładce książki napisał „To mikrohistoria jednego niewielkiego instytutu, w którą wpisana jest makrohistoria inteligenckiej opozycji w PRL”.

[related id=65772]O tym, że historia najnowsza uczelni, instytucji naukowych, jest słabo poznana/albo całkiem nieznana, można się przekonać łatwo przeszukując internet. Na ogół historie instytucji akademickich kończą się na roku 1968, a potem następuje przeskok do III RP, do dnia dzisiejszego. Pomijane są na ogół lata 70., kiedy następowało strukturalne i personalne zastępowanie ostatnich pozostałości „wstecznego” systemu II RP strukturami i osobami „postępowymi”. Bez tego procesu nie da się zrozumieć zapaści akademickiej lat późniejszych, także w III RP. Na podstawie wielu akademickich historii można wątpić, czy dotkliwa społecznie, i to do dnia dzisiejszego, „epoka jaruzelska”, stan wojenny lat 80. w ogóle dotknęły sfery akademickie. (…)

Justyna Błażejowska, której książka jest zarazem doktoratem na temat opozycji antyreżimowej w Instytucie Badań Literackich, zastosowała odmienną od standardowej metodologię badań, wykazując, że najnowsza historia tego instytutu jest poznawalna i zarazem pokazując kolejnym badaczom drogę poznawania akademickich historii. (…)

Niestety w książce brak jest wykazu kadry badawczej IBL w ujęciu historycznym. Jest natomiast spis materiałów osobowych kadr IBL, w których figuruje wiele znanych w domenie publicznej nazwisk, m. in. Michał Głowiński, Maria Janion, Jadwiga Kaczyńska, Jarosław Kaczyński, Jan Józef Lipski, Zdzisław Łapiński, Jerzy Łojek, Henryk Markiewicz, Zdzisław Najder, Witold Nawrocki, Barbara Otwinowska, Andrzej Paczkowski, Jan Prokop, Jarosław Marek Rymkiewicz, Piotr Stasiński, Stefan Treugutt, Jacek Trznadel, Jan Walc, Wiesław Władyka, Kazimierz Wyka, Roman Zimand, Maria Żmigrodzka i in. Z obecnie pracujących w IBL PAN znany jest Włodzimierz Bolecki, recenzent pracy.

Byli to pracownicy o nader złożonych biografiach i poglądach, i nie wszyscy nadawali się do bycia „inżynierami dusz” w służbie socjalistycznego postępu, a wielu należało – jakkolwiek nie od początku – do opozycji antyreżimowej, co jest przedmiotem książki Justyny Błażejowskiej, słusznie tak pozytywnie ocenianej przez obecnego pracownika IBL profesora Włodzimierza Boleckiego, I przewodniczącego Komisji „S” w IBL. Warto zauważyć, że o prof. Włodzimierzu Boleckim, a nawet o istnieniu „S” IBL czy strajku okupacyjnym w Pałacu Staszica 15 grudnia 1981 r. nie ma nawet wzmianki w Encyklopedii Solidarności, a także w źródłowym opracowaniu Spętana akademia. Polska Akademia Nauk w dokumentach władz PRL – IPN. To zastanawiające, ale nie jest wyjątkiem w pisanych dziejach Solidarności akademickiej.

Autorka dokumentuje procesy zachodzące w IBL na przestrzeni dziesięcioleci, które odkreśla słowami „od uległości do niezależności”, wskutek czego IBL, zamiast służyć rozwojowi marksizmu, stał się miejscem pracy osób ze środowisk antysocjalistycznych, stanowiących opozycję antyreżimową sprawiającą kłopoty zarówno przewodniej sile narodu, jak i SB.

Autorka podkreśla, że „do samego końca PRL o obsadzie stanowisk kierowniczych w placówkach badawczych decydował Wydział Nauki i Oświaty/Wydział Nauki, Oświaty i Postępu Technicznego Komitetu Centralnego PZPR. Mimo zmieniających się okoliczności, komuniści nie rezygnowali z wypracowanych i sprawdzonych metod nadzoru”. To samo miało miejsce w innych placowkach akademickich, ale nadworni historycy wbrew faktom nieraz temu przeczą.[related id=68593]

„Pozbawienie etatu lub odebranie możliwości jego otrzymania było jedną z najczęstszych represji stosowanych wobec osób prowadzących działalność »antypaństwową«”. Pisze o weryfikacji kadr z roku 1985, która odbywała się według kryteriów pozanaukowych, w celu usunięcia wytypowanych, niewygodnych pracowników. Ta weryfikacja wpisywała się w przygotowaną, także od strony prawnej, polityczną weryfikację kadr akademickich końca PRL-u, przeprowadzoną w instytutach badawczych i uczelniach, o czym władze akademickie III RP, a także nadworni historycy, nie chcą nawet wiedzieć.

Książkę należy polecać historykom dziejów najnowszych, szczególnie uniwersytetów, które przeszły przez okres Polski Ludowej, a nade wszystko Uniwersytetowi Jagiellońskiemu – wzorcowej uczelni, której historycy do tej pory nie mogą sobie poradzić z poznaniem historii w czasach komunizmu, w tym podczas stanu wojennego.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Poznanie historii akademickiej jest możliwe” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Poznanie historii akademickiej jest możliwe” na s. 11 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Europa chińska czy Europa się nie da? „Fasadowa jedność Merkel, Macrona i Junckera przeciwko imperializmowi Xi Jinpinga”

Na razie cały wolny czas między składaniem i przyjmowaniem wizyt zajmuje prezydentowi Macronowi poskramianie Żółtych Kamizelek. Na Żółte Niebezpieczeństwo, jak się wydaje, nie starcza już kalendarza.

Piotr Witt

We wtorek 26 marca powiało w Paryżu egzotyką. Wracałem do domu pieszo. Szedłem przez śródmieście stolicy, które policja zamknęła dla ruchu z okazji wizyty chińskiego prezydenta, pani kanclerz Merkel i przewodniczącego Junckera. Autobusy przestały jeździć, w wejściach do metra w promieniu 2 kilometrów od Pałacu Prezydenckiego i Pól Elizejskich opuszczono żaluzje. Najbardziej dziwiło wyłączenie z ruchu Avenue Montaigne – tej pięknej alei domów mody, zawsze pełnej policji mundurowej i tajniaków. Jedynym niebezpieczeństwem, które tam grozi, są niebotyczne ceny najdroższej na świecie konfekcji.

– Żona Chińczyka kupuje torebkę – wyjaśnił ktoś na nieczynnym przystanku przy moście Alma – i nie może się zdecydować. – Bo to Merkel jej doradza – dodał drugi.

Francja widziała już niejedno. W hotelu Negresco w Nicei prezydent chiński spał we własnym łóżku przysłanym samolotem transportowym z Pekinu; podczas przyjęcia w Pałacu Elizejskim pił wodę dostarczoną przez nosiwodę z ambasady chińskiej. Może więc w historii o zakupie torebki nie wszystko było zmyślone. Zresztą prażyło słońce i policjantom w ich czarnych kombinezonach robiło się gorąco.

– Cholerna robota! – zaklął strażnik porządku na moście Aleksandra III. – W weekend Żółte Kamizelki, teraz znowu żółci dostojnicy.

To prawda, niejedno trzeba poświęcić w obronie tożsamości Europy przed hegemonią Chin. Zgromadzenie w Paryżu przywódców europejskich miało właśnie taką wymowę: Europa się nie da!

Środowy wstępniak w „Canard Enchaîné” oblał nas jednak zimną wodą: „Fasadowa jedność Merkel, Macrona i Junckera przeciwko imperializmowi Xi Jinpinga. Europa chińska” – stwierdził tygodnik.

Podczas gdy pani Peng Liyuan wahała się nad torebką – Dior czy Hermes – jej mąż, prezydent Xi, dokonywał zakupu 300 airbusów za 30 miliardów euro. Na tym zakończyły się rozmowy z Chińczykami o zanieczyszczaniu atmosfery gazami trującymi i dwutlenkiem węgla.

Rozbudziły się za to marzenia na temat Jedwabnego Szlaku. (…) Włosi z góry cieszą się na perspektywę posyłania do Państwa Środka swoich pomarańczy sycylijskich w zamian za 20 miliardów chińskich inwestycji w porty Triestu i Genui, w sieć telekomunikacji 5G itd. (…) Portugalia zamierza obecnie sprzedać Chinom swego podstawowego producenta elektryczności GDP, który zaspokaja 80% potrzeb krajowych. Operacja tak strategiczna, że bardziej być nie może, ale Unia Europejska nie może jej przeszkodzić z braku narzędzi prawnych. (…)

O Żółtym Niebezpieczeństwie mówi się w Europie od dawna. Sto lat temu było ono modnym tematem powieści fantastycznych. W Polsce w 1927 roku Bogusław Adamowicz napisał zabawną powieść pod tytułem Tryumf Żółtych. Po zajęciu Warszawy przez Chińczyków w kimonach i z warkoczami, ale uzbrojonych w broń laserową, zarząd stolicy, ujęty wschodnią uprzejmością najeźdźców, zostaje przez nich zamknięty do bambusowych klatek, po czym okupacja przybiera formy coraz surowsze. Sto lat temu powieść rozbawiła niejednego czytelnika, dziś czyta się ją inaczej.

Artykuł „Grudy na Jedwabnym Szlaku” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w kwietniowym „Kurierze WNET” nr 58/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Grudy na Jedwabnym Szlaku” na s. 3 „Wolna Europa” kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowane”

Dlaczego imam Youssef Chadid wypowiedział tak skandaliczne słowa? Co organizatorzy tej manifestacji chcieli nimi osiągnąć? Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator.

Lidia Dudziak

Około 100 osób, w tym nieznana liczba cywilnych służb porządkowych, pojawiło się w sobotę 30 marca na placu Wolności, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec rasizmu. Jak mówili organizatorzy, chcieli tym samym oddać hołd ofiarom masakry 49 osób w Nowej Zelandii. Podczas manifestacji wypowiadali się imamowie z Poznania oraz ksiądz z Reformowanego Kościoła katolickiego. Imam Youssef Chadid powiedział: (…) „W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii oraz ludzi, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowane”. To skandal, nieprawda, fałsz i bardzo krzywdzące nas wszystkich słowa. One są po prostu niedopuszczalne w przestrzeni publicznej. Równie skandaliczne było użycie przez organizatorów manifestacji historycznego symbolu bohaterstwa Polaków w czasie II wojny światowej – kotwicy Polski Walczącej na plakacie, na którym zamaskowanego terrorystę z karabinem w ręce zrównano z wizerunkiem osobnika w koszulce z napisem „Polska dla Polaków” i kotwicą Polski Walczącej, krzyżykiem na łańcuszku oraz kijem bejsbolowym w ręce. Nie mogę i nie chcę patrzeć na to obojętnie. (…)

Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator. (…) Jesteśmy gospodarzami, gościmy was i szanujemy, ale nie pozwolimy, aby nam ubliżano i mówiono kłamstwa.

(…) Skoro imam nie wie, co oznacza symbol Polski Walczącej, to śpieszę go poinformować, iż „Polska Walcząca” to symbol w kształcie kotwicy, której człon w kształcie litery P symbolizuje Polskę, a ramiona literę W – walkę lub „kotwicę” – symbol nadziei na odzyskanie niepodległości Polski okupowanej przez Niemcy. (…) Muzułmanie odbywający służbę w Armii Chorwackiej chcieli walczyć w szeregach nowej jednostki, a ta jednostka to Dywizja Górska SS/chorwacka nr1/Handschar. Do tego czasu nowe formacje opierały się na żołnierzach narodowości niemieckiej lub niemieckiego pochodzenia. Czy wobec tego pomiędzy islamem, muzułmanami a SS i Hitlerem można postawić też znak równości?

Lidia Dudziak jest radną Miasta Poznania z ramienia PiS.

Cały artykuł Lidii Dudziak pt. „Antyrasistowska manifestacja” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lidii Dudziak pt. „Antyrasistowska manifestacja” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak długo jeszcze marni nauczyciele będą ogłupiać nasze dzieci za liche pieniądze?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Jest rzeczą pewną, że nauczyciele pieniądze dostaną. Co nie rozwiąże żadnych problemów związanych z nauczaniem naszych polskich dzieci. Przede wszystkim nie podniesie poziomu nauczania.

To chyba z powodu aktualnej sytuacji życiowej nie zainteresowałem się w ogóle strajkiem nauczycieli. Bo dzieci już nie mam w szkole, a wnuków jeszcze tam nie mam. Ale przy okazji przypomniała mi się moja własna podstawówka.

Teraz nikt pewnie w to nie uwierzy, ale byłem naprawdę zdolnym dzieckiem. Na tyle zdolnym, że postanowiłem zacząć edukację podstawową dwa lata wcześniej. Brak zgody dorosłych odsunął mój zamiar o rok. Bardzo lubiłem się uczyć w pierwszej klasie, tak samo w drugiej. To w trzeciej klasie szkoły podstawowej przyszło ostudzenie mojego entuzjazmu. I kompletna utrata zaufania do nauczycieli. Od mojej pani zaczynając, która nagle zaczęła się nade mną znęcać psychicznie i fizycznie. Nie byłem w stanie tego pojąć wtedy, a potem o wszystkim zapomniałem. Zrozumienie przyczyny takiej drastycznej zmiany przyszło wiele lat później.

To przez moją mamę w wieku 8 lat stałem się nieświadomą ofiarą systemu. Moja nauczycielka z klas 1–3 należała do komunistycznej awangardy nauczycielskiej. Również w sferze obyczajowej, co wywołało niezadowolenie zacofanych społecznie mieszkańców mojej wsi Błota Wielkie (niedaleko Taplar) 😊. Na tyle duże, że delegacja z moją mamą na czele wybrała się do województwa, do kuratorium i Partii. W Komitecie Wojewódzkim PZPR mama zaproponowała dyplomatycznie sekretarzowi, żeby tak światłą osobę, przerastającą poziom naszej wsi, raczej wzięli do województwa. Na co dostała odpowiedź: „A myśli pani, że u nas takich kurew brakuje?!” Historię tę usłyszałem z ust mojej śp. mamy w roku 2004 i nawet się roześmiałem. W roku 1971, podczas kolejnych kar cielesnych, do śmiechu mi raczej nie było. Może nie mam z tego powodu szczególnej traumy, ale skoro nawet WSI rozwiązano, to chyba ZNP, ta bolszewicka skamielina, też powinna zostać starta w pył.

Wróćmy jednak do tu i teraz. Jest rzeczą pewną, niezależnie od dalszego przebiegu strajku, że nauczyciele pieniądze dostaną. Co nie rozwiąże żadnych problemów związanych z nauczaniem naszych polskich dzieci. Przede wszystkim nie podniesie poziomu nauczania. Bo niezależnie od poglądów politycznych (z wyłączeniem LGBTIQ) zgodzimy się z jednym w stulecie niepodległości – poziom nauczania stale obniża się na przestrzeni tych 100 lat. I co zrozumiałe, obniża się poziom wykształcenia absolwentów uczelni.

Magister z moich czasów znaczył tyle, co maturzysta sprzed II wojny światowej. Obecnie poziomowi przedwojennej matury dorównuje dopiero doktor nauk.

Dlaczego tak się dzieje? Odgoniłem od siebie myśl o przedwcześnie gderającej starości i zacząłem rozmyślać. Mówią przecież, że myślenie nie boli.

Sam nie wiem, jak trafiłem na ten tytuł w internecie: 100 lat GUS na 100 lat niepodległości. Uznałem to za pewny znak, dzięki któremu wszystko zrozumiem. Nie przejmując się zatem własną ignorancją matematyczną, zacząłem przeglądać tabele i zestawienia z opracowania pt. Polska 1918–2018 pod red. Cecylii Leszczyńskiej. I oto co znalazłem:

  • Rok szkolny 2018/19. 4 900 tys. uczniów – 600 000 nauczycieli, czyli 1 nauczyciel na 8 uczniów.
  • Rok szkolny 1990/91. 7 750 tys. uczniów – 450 000 nauczycieli, czyli 1 nauczyciel na 17 uczniów.
  • Rok szkolny 1970/71. 7 600 tys. uczniów – 300 000 nauczycieli, czyli 1 nauczyciel na 25 uczniów.

Niestety opracowanie podaje liczbę 5 400 tys. uczniów w roku 1938/39, ale nie podaje liczby nauczycieli. Wnioskując ze szczątkowych danych z lat wojny i tuż po, i tylko na użytek tego tekstu możemy przyjąć, że przed rokiem 1939 1 nauczyciel przypadał na 40 uczniów.

Mam nadzieję, że powyższe zestawienie (i moja osobista historia) pozwoli nam na wyciągnięcie kilku trafnych wniosków.

  1. Należy natychmiast zmniejszyć liczbę nauczycieli o 400 000 osób. Jako pierwsze powinny być zwolnione osoby, które nie potrafią nauczyć ucznia i odsyłają go na korepetycje.
  2. Należy wraz z tym zwiększyć zarobki nauczycieli dwukrotnie, do co najmniej 6000 zł na rękę. Uczyni to zawód nauczyciela atrakcyjnym dla osób o wysokim poziomie wiedzy i umiejętności jej przekazania. I skończy z dotychczasową selekcją negatywną, jak też koszmarną 85% feminizacją zawodu.
  3. Nauczyciel powinien przekazywać uczniowi wiedzę, a nie ideologię, nieważne jak światłą. Większość moich problemów szkolnych wynikała z bardziej lub mniej świadomej niezgody na przymusową ideologizację. I tylko trochę z tego, że byłem „żywym dzieckiem”.

Czas rozwalić systemowo tę kolejną nadzwyczajną kastę, która w kompletnie nieekonomiczny sposób broni swoich przywilejów. I jak na razie czyni to skutecznie.

Ale żeby taka zmiana mogła się dokonać, należy pokonać biurokratycznego molocha III RP. Skończyć z patogennym systemem rzekomego władania szkołami przez gminy, ale z dotacji celowych przekazywanych na ten cel przez Centralę. I oddać władzę decydowania o wykształceniu i wychowaniu dzieci ich rodzicom.

Podobnie jak lekarze, nauczyciele też mogą zupełnie uczciwie dużo więcej zarabiać niż obecnie. Wszyscy możemy dużo więcej zarabiać. To w chorej systemowo strukturze zatrudnienia tkwi źródło naszej biedy. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiemy i odrzucimy ten chory system.

Jan A. Kowalski

Bałwochwalczy kult w stosunku do UE to jak wyścig na europejskość dla tych, którzy mają kłopoty ze swoją europejskością

Dyrektywy nie trzeba literalnie wprowadzać do prawa narodowego. To jest wskazówka, która musi być odpowiednio implementowana i oczywiście możliwa jest odpowiednia jej interpretacja.

Antoni Opaliński
Zdzisław Krasnodębski

Co w tej dyrektywie jest najbardziej kontrowersyjne?

To są dwie sprawy: pierwsza dotyczy tzw. filtrowania treści, co jest zawarte w artykule trzynastym tej dyrektywy. Natomiast z naszego, polskiego punktu widzenia bardzo niekorzystne są też prawa pokrewne zawarte w artykule 11. Właśnie one budzą największe zaniepokojenie społeczne, protesty i sprzeciw internautów.

Trzeba też dodać to, czego może internauci nie wiedzą, że filtrować można także bez dyrektywy i niestety to się już dzieje.

Czy podział między głosującymi miał charakter partyjny, czy raczej krajowy?

Podział był geograficzny, np. Francuzi i Niemcy bronili rozwiązań zawartych w tej dyrektywie ze względu na swój tzw. przemysł kreatywny. Trzeba podkreślić, iż wszystkie koncerny, które wytwarzają jakieś treści, także artyści i ich stowarzyszenia, wspierają tę regulację. W Polsce też związki twórcze w zasadzie popierają te rozwiązania. I oczywiście wielkie koncerny prasowe. Przeciwni tej dyrektywie są przedstawiciele takich krajów jak my, które – tak jak Polska – nie mają wielkich koncernów prasowych, a są zainteresowane wspólnym rynkiem cyfrowym, wolnością słowa w internecie. Zastrzeżenia mają także wszyscy, którzy popierają małe i średnie przedsiębiorstwa w tej branży, a także start-upy, czyli głównie ci, dla których liczą się przede wszystkim interesy użytkowników sieci, bo to właśnie internauci, czyli użytkownicy internetu, najgłośniej protestują przeciwko tej regulacji.

Wielu z nas obawia się, że te przepisy mogą ograniczyć wolność słowa w internecie. Czy da się jeszcze temu zapobiec?

Zobaczymy, ale najpierw Parlament Europejski będzie monitorował przewidywalne skutki tej dyrektywy i jeśli one okażą się takie, jakich obawiają się internauci, a mianowicie będą wprowadzać cenzurę, to wówczas parlament pewnie się tym zajmie w tej nowej, nadchodzącej kadencji. Wprowadzając tę dyrektywę, usiłowano rozwiązać problem, który jest istotny z punktu widzenia wspomnianego przemysłu kreatywnego, czyli np. mediów. Na ten problem zwracają uwagę np. ci, którzy wytwarzają publikowane treści, niekoniecznie na nich zarabiając. Z punktu widzenia użytkowników chodzi jednak o to, żeby przede wszystkim mieć łatwy i swobodny dostęp do treści w sieci.

Jak wiemy, internet się rozwija cały czas. Kilka lat temu można było mieć darmowy dostęp właściwie to wszystkich gazet i zasobów internetu, dzisiaj jest to już prawie niemożliwe. Stał się on miejscem już nie tylko komunikowania, ale przede wszystkim zarabiania, przedsiębiorstwem gospodarczym.

(…) Co myśli Pan o propozycji PSL-u, by wpisać nasz udział w strukturach Unii Europejskiej do Konstytucji Rzeczpospolitej? Zgoda na to ma być testem, czy aby Prawo i Sprawiedliwość przypadkiem nie chce nas potajemnie z tej Unii Europejskiej wyprowadzić?

No cóż, już kiedyś wpisywano tego rodzaju oświadczenia do Konstytucji. W PRL-u wpisano przecież do niej w latach siedemdziesiątych zdanie o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim i wówczas tylko nieliczni protestowali przeciwko temu. Ale z drugiej strony te protesty to był początek odradzania się polskiej opozycji, więc może to będzie właśnie coś takiego. Z niepokojem obserwuję, iż niektórzy zaczynają teraz wręcz sakralizować Unię Europejską. Jest to organizacja na pewno dla nas pożyteczna, wiemy też, że Polacy popierają NATO, sojusz, który nam zapewnia bezpieczeństwo. Ale taki bałwochwalczy kult, jaki obserwujemy w stosunku do UE, to jest zjawisko niepokojące. Dla mnie tego rodzaju propozycje są jak wyścig na europejskość dla tych, którzy mają kłopoty ze swoją europejskością.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, pt. „»Nie!« dla cenzury w internecie”, znajduje się na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, pt. „»Nie!« dla cenzury w internecie”, na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Są takie protesty, które w szczególny sposób oburzają społeczeństwo – bo te grupy zawodowe „nie powinny strajkować”

Dopóki nauczyciele nie będą więcej zarabiać, dopóki nie wrócą prawidłowe standardy w relacjach uczeń-nauczyciel, a ten zawód będzie deprecjonowany – dopóty polska szkoła nie zmieni się na lepsze.

Małgorzata Szewczyk

Media, także te publiczne, w ostatnich dniach dopuszczają się wielu przekłamań, wprowadzając opinię publiczną w błąd i niestety antagonizując społeczeństwo – nie wiem, czy w sposób zamierzony, czy nie. Otóż nie jest prawdą, że nauczyciele, jak podano w jednym z publicznych serwisów, pracują 3 godz. dziennie, „resztę” (tzn. dokładnie ile?) czasu poświęcając na sprawdzanie prac i przygotowywanie się do prowadzenia lekcji. Znajomi nauczyciele, także spoza mojej rodziny, przeliczyli czas poświęcony na pracę i okazało się, że jest to znacznie ponad 40 godz. tygodniowo, łącznie z weekendami. I to niezależnie od wykładanego przedmiotu.

Nie spotkałam się jeszcze, niestety, z informacją o tym, że w nauczycielską pensję (nauczyciel rozpoczynający pracę otrzymuje 2500 zł brutto przy obecnej płacy minimalnej 2250 zł brutto) wliczone są też godziny poświęcone na wszelkiego rodzaju projekty, koncerty, festyny, rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami itd. Nie wspominając o kilkudniowych wycieczkach, w czasie których dzieci i młodzież są pod opieką nauczycieli przez 24 h na dobę.

Nie jest też prawdą, że nauczyciele mają pełne dwa miesiące wakacji – przed wrześniem odbywają się egzaminy poprawkowe i także rady pedagogiczne. W większości szkół obowiązują dzienniki elektroniczne, co jest wygodą dla uczniów i rodziców, a co – o czym też się niestety nie wspomina – obliguje nauczycieli do „bycia podłączonym do internetu” przez cały dzień. Pytanie ze strony uczniów: „Dlaczego pani mi nie odpisała?” jest w szkole na porządku dziennym.

Dopóki nauczyciele nie będą więcej zarabiać, dopóki do szkoły nie powrócą prawidłowe standardy w relacjach uczeń-nauczyciel, dopóki ten zawód będzie deprecjonowany, a materiał nauczania „okrajany” przez kolejne reformy – dopóty w polskiej szkole nic się nie zmieni na lepsze. Nawet najlepszy nauczyciel „z powołania”, mający szczere chęci i poczucie misji, nie będzie zadowolony, rozpoczynając pracę w tym zawodzie za taką pensję, bo – zwłaszcza w dużych miastach – naprawdę trudno jest się za 1800 zł netto utrzymać, nie wspominając o wynajmie mieszkania. (…)

Żeby było jasne – uważam, że termin planowanego protestu nie jest właściwy, a wysokość podwyżki, której domaga się ZNP – raczej nierealna. Choć prawdą jest, że strajk w miesiącach wakacyjnych na nikim nie zrobiłby wrażenia. A odnośnie do płac – protestujące dotąd grupy zawodowe otrzymały podwyżki. W tej sprawie, jak każdej delikatnej, a do takiej należy kwestia wynagrodzenia w budżetówce, konieczny jest kompromis. Ale żeby do niego doszło, obie strony muszą pójść na ustępstwa. ZNP też.

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Przed strajkiem nauczycieli” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Przed strajkiem nauczycieli” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy naprawdę europosłowie zidiocieli w tej Brukseli? / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fundują nam walkę płci. Nic to, przeżyjemy i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”.

Kwiecień w tym roku to czas Wielkiego Postu i Zmartwychwstania. Czas na pomyślenie, czy jesteśmy szczęśliwi, zadowoleni z życia. Wiele podpowiedzi znajdziemy w Biblii i w starych przysłowiach, wyrażających nieraz w jednym zdaniu mądrość wielu pokoleń.

Jednym z takich porzekadeł jest: „Jak kogoś Pan Bóg karze, to mu rozum odbiera”. Wiceprezydent Warszawy powiedział otwartym tekstem, o co chodzi środowiskom LGBTiQ. Pierwszy krok to edukacja seksualna w szkołach i związki partnerskie, a później małżeństwa homoseksualne i adopcja dzieci. Mieliśmy metodą gotowania żaby być najpierw znieczuleni, by potem zwyciężyła antykultura. Kiedy żabę wrzucimy do wrzątku, to wyskoczy, ale jak będzie się wodę podgrzewało stopniowo, żaba zginie i nawet nie będzie wiedziała, jak to się stało.

Uchwalenie Dyrektywy UE nazywanej powszechnie Acta 2 to nic innego jak wprowadzenie cenzury prewencyjnej. I na nic się zda tłumaczenie, że to ochrona twórców, praw autorskich itp. Jeśli ktoś na FB czy Twitterze wkleja linki, to podaje autora i robi jemu i wydawcy reklamę. Czy naprawdę europosłowie zidiocieli w tej Brukseli, czy jedynie chcieli dokopać swoim przeciwnikom, a może rację mają niemieccy dziennikarze, że poszedł „deal” francusko-niemiecki? Za poparcie Acta 2 – dyrektywy, której chciał Macron, prezydent znienawidzony przez własny naród, Merkel uzyskała zgodę na budowę dla Rosjan Nord Stream 2. Coraz więcej Niemców ma już dość Angeli. Niestety alternatywa też nieciekawa. AfD widzi w Putinie zbawcę Europy.

No cóż, Niemcy zakładają sobie na szyję sznur, o którym pisał niegdyś tow. Lenin. Nasuwa się mimochodem pytanie o granice ignorancji.

Komunizm na Zachodzie Europy kwitnie. Czczony jest Marks, plany szkoły frankfurckiej zdają się zwyciężać. Zaproponowany przez Rudiego Dutschke w 1967 r. „marsz przez instytucje” powiódł się. Gramsci szedł dalej. Dla niego najważniejsza była „wojna o pozycje”, walka o idee i wierzenia. Stąd walka z Kościołem i rozumem. Cywilizacja grecka, łacińska, chrześcijańska, a nawet taoistyczna i buddyjska są wrogami. Współczesny człowiek ma wierzyć jedynie w nową ideologię, wszystkie wartości i prawa naturalne przeszkadzają. Widać, jak szatan próbuje zająć miejsce Boga.

Walka dobra ze złem trwa od wieków. Mieliśmy marksistowską „walkę klas”, narodowosocjalistyczną „walkę ras”, teraz zachodni neomarksiści fundują nam walkę płci. Nic to, przeżyjemy i to kłamstwo, korupcję polityczną – różne „deale”. Trzeba czytać Józefa Mackiewicza, bo on jak nikt rozumiał istotę komunizmu.

Trudno zrozumieć „deal”, który pcha Kornela Morawieckiego nie tylko w szkodzenie Polsce, ale i kompromitowanie syna. Jego nowa prorosyjska koalicja w wyborach do PE nie ma żadnych szans. Zostaje pytanie, dlaczego szkodzi wizerunkowi syna? Coraz więcej osób zza granicy pyta otwarcie, czy rząd RP jest prorosyjski? Przecież ojciec premiera bredzi: „Chcemy Europy pierwszej w świecie, wielkiej Europy od Atlantyku do Pacyfiku, ze Wschodem, z Rosją, Europy demokratycznej, duchowej”. Nie można tej aberracji tłumaczyć wiekiem i chorobą. Już 11 lat temu, w 2008 r. Kornel Morawiecki twierdził, że Gruzja napadła na Rosję i że Rosjanie nas wyzwolili w latach 1944–45. Już wtedy marzył o Europie od Atlantyku do Pacyfiku pod przewodnictwem Słowian. Czyżby pragnął ziszczenia marzeń Lenina – Europy zjednoczonej od Władywostoku do Lizbony? Taka Europa potrzebna jest teraz Rosji do wzmocnienia pozycji w rywalizacji z Chinami o hegemonię.

Mateusz Morawiecki odciął się wprawdzie od prorosyjskich poglądów ojca, ale ciekawa jestem jego stosunku do Chin i jedwabnego szlaku. Mam nadzieję, że w tym przypadku daleko padło jabłko od jabłoni.

Wiem, że Bóg i tak zwycięży. Dał nam Syna swego, który pokazał, jak powinien żyć człowiek, aby jak On zmartwychwstać.

Jadwiga Chmielowska

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„W polityce liczą się nie miny – liczą się fakty”. List otwarty Krzysztofa Gosiewskiego do Jerzego Buzka

Faktem jest, że celem zawiązywanej koalicji jest między innymi ułatwienie wielu komunistom wejścia do Parlamentu Europejskiego i wywierania przez nich wpływu na przyszły kształt Unii Europejskiej.

Szanowny Kolego z Podziemia!

W godzinach porannych 1 lutego 2019 r. zostałem zaszokowany pokazaną w telewizji uroczystością zawiązania Koalicji Europejskiej, której celem (jak zrozumiałem) będzie ułatwienie wejścia do Parlamentu Europejskiego większej ilości euro-entuzjastycznych posłów z Polski. Przed wyborami zawiera się różne koalicje i nie warto byłoby tej właśnie koalicji poświęcać większej uwagi, gdyby nie skład porozumiewających się stron, w którym ujrzałem, wprawdzie z niezbyt pewną siebie miną, mojego dawnego szefa w tworzonej przez niego podziemnej strukturze Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. W polityce nie liczą się miny – liczą się fakty. Otóż faktem jest, że celem zawiązywanej koalicji jest między innymi ułatwienie wielu komunistom wejścia do PE i wywierania przez nich wpływu na przyszły kształt Unii Europejskiej.

Wrócę wspomnieniami do lat osiemdziesiątych, kiedy razem w strukturach wspomnianej RKW staraliśmy się w miarę skromnych możliwości walczyć właśnie z komunizmem. I teraz, kiedy widzę Ciebie, jak podpisujesz porozumienie, którego skutkiem może być przyspieszona komunizacja Europy – trudno się dziwić, że doznałem szoku. Czyż stojący obok: Włodzimierz Cimoszewicz (w PZPR od 1971 r. do rozwiązania partii), Leszek Miller (wiadomo! w ostatniej kadencji PZPR członek Biura Politycznego KC PZPR), Marek Belka (sekretarz komitetu uczelnianego PZPR na Uniwersytecie Łódzkim) to nie komuniści? Gdy drukowaliśmy gazetki, oni wszyscy pełnili funkcje partyjne i popierali stan wojenny. Notabene: porozumienie zapewne przewiduje wstawienie na „biorących miejscach” list wyborczych jeszcze wielu innych komuchów.

Od sejmowej „awantury Tomasza Karwowskiego” w maju roku 1999 nieustannie byłem nagabywany o wystawianie „świadectwa niewinności” Jerzemu Buzkowi, gdyż różne insynuacje krążą wśród wielu, a wykazanie czegokolwiek jest trudne, bo w IPN brak jest jakichkolwiek dokumentów na temat „naszego” RKW – co swoją drogą jest dość ciekawym casusem.

Czy Szanowny Profesor zdaje sobie sprawę, jaką strawę podpisanym porozumieniem daje niechętnym mu przeciwnikom, a przede wszystkim – jak bardzo krok ten szkodzi idei wolności i dobremu imieniu całej „Solidarności” sprzed lat, którym to wartościom tysiące uczciwych Polaków poświęciło całe swoje życie i nadal wiernie im służy?

Życząc głębokiego przemyślenia sprawy,

Krzysztof Gosiewski – kolega z podziemia

Szanowne Koleżanki, Szanowni Koledzy! Podobnie jak Krzysztof Gosiewski byłem członkiem Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. W pełni identyfikuję się z treścią listu Krzysztofa.

Z poważaniem

Grzegorz Opala

List otwarty Krzysztofa Gosiewskiego do Jerzego Buzka znajduje się na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty Krzysztofa Gosiewskiego do Jerzego Buzka na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Japonia stawia w energetyce na racjonalność, a Polska na bezmyślność / Marek Adamczyk, „Śląski Kurier WNET” nr 57/2019

W Japonii decyzje o strukturze tworzonego na nowo rynku energii podjęto po dokładnych analizach finansowych, przyjmując dominującą rolę węgla, a zmniejszając dotychczasową rolę płynnego gazu.

Marek Adamczyk

Na jakiej wyspie leży Polska?

Skąd to głupie pytanie? Planując strategiczne dla naszego kraju kierunki rozwoju gospodarki, nie sposób pominąć energetyki. Od jej prawidłowego funkcjonowania zależy bowiem nasze osobiste bezpieczeństwo, a także konkurencyjność polskiego przemysłu. Pewność i ciągłość zasilania oraz taniość dostaw energii jest również gwarantem przyciągnięcia do Polski inwestorów z całego świata. Aby to uzyskać, musimy się oprzeć na najlepszych wzorcach.

Proponuję zrobić porównanie z wysoko rozwiniętym wyspiarskim krajem, czyli z Japonią; krajem, który odszedł od atomu, który rozwija energetykę węglową, nie patrząc na porozumienia klimatyczne!

JAPONIA

  1. Nie ma własnych zasobów surowców energetycznych, tj. ropy, gazu, węgla i uranu.
  2. Ma doskonałe morskie skomunikowanie z głównymi rynkami eksporterów surowców energetycznych.
  3. Racjonalnie zarządza sektorem energetycznym, kierując się przede wszystkim ekonomią kosztów wytwarzania energii i pewnością dostaw.
  4. Wspiera rozwój nowych technologii wykorzystania węgla, w tym produkcji wodoru w procesie zgazowania węgla.

POLSKA

  1. Ma własne zasoby surowców energetycznych, w tym ogromne zasoby węgla kamiennego, stanowiące ok. 85% zasobów europejskich, tj. ok. 50 mld ton zalegających do głębokości 1200 m i 10-krotnie więcej zalegających na większych głębokościach oraz złoża węgla brunatnego o wielkości ponad 200 mld ton.
  2. Ma wielkie zasoby wód geotermalnych (odpowiednik 34 mld ton p.u.) oraz energię ciepłych skał – tzw. energię geotermiczną.
  3. Nieracjonalnie, wbrew logice i ekonomii, likwiduje moce wydobywcze kopalń węgla kamiennego (w latach 2015–2018 zamknięto 7 kopalń, w tym KWK „Krupiński” i KWK „Makoszowy”), zwiększając jednocześnie import węgla do 19,7 mln ton w 2018 roku (w tym 13,4 mln ton z Rosji).
  4. Ogranicza badania nad procesem zgazowania węgla w złożu, pomimo pozytywnych wyników prób przeprowadzonych w latach 2013–2015 na czynnej kopalni „Wieczorek” oraz pomimo pozytywnej oceny przez NIK przeprowadzonych badań.

Japonia stawia na racjonalność, a Polska na bezmyślność

Jeszcze na początku XXI wieku japońskim decydentom wydawało się, że bezpieczeństwo energetyczne kraju można będzie oprzeć w dużej części na energetyce jądrowej. Zatwierdzono wtedy strategię energetyczną, która zakładała marginalizację udziału węgla w całym wolumenie wytwarzania energii do ok. 10%, a dla „atomu” przewidziano zwiększenie udziału do blisko 50% w całości mocy wytwórczych . Niestety nadszedł sądny dzień – 11 marca 2011 roku, który na stałe zweryfikował energetyczne plany Japończyków. Potężne trzęsienie ziemi u wybrzeży Honsiu i wywołane nim tsunami spowodowało serię wypadków jądrowych, w tym stopienie rdzeni reaktorów jądrowych nr 1, 2 i 3 w elektrowni atomowej Fukushima 1, wywołując m.in. emisję substancji promieniotwórczych do środowiska. Kraj Kwitnącej Wiśni po tragicznej katastrofie natychmiast wyłączył wszystkie 54 posiadane reaktory jądrowe. Spowodowało to konieczność uzupełnienia brakujących ilości prądu poprzez dodatkowe jego wytwarzanie w pozostających w użyciu elektrowniach węglowych i gazowych. Z kolei gwałtowny przyrost popytu ze strony Japonii na skroplony gaz i węgiel wywołał hossę światową na rynku tych paliw w latach 2011 i 2012, tj. do czasu zrównoważenia się popytu i podaży na tym rynku.

Tymczasem koszty katastrofy wyniosły do końca 2016 roku, wg szacunków rządu japońskiego, ok. 188 mld $. Do chwili obecnej do eksploatacji przywrócono tylko siedem reaktorów jądrowych spośród ww. 54. W międzyczasie nastąpił reset polityki energetycznej Japonii i zmieniono o 180 stopni wektory działań, przywracając rolę węgla do pierwotnych wielkości.

W 2030 roku udział węgla w energetyce w tym kraju wyniesie ok. 26% całego wolumenu produkcji. Będzie to możliwe po wybudowaniu łącznie 44 nowych elektrowni węglowych – 8 już wybudowano, a 36 zostanie wybudowanych.

Decyzje o strukturze tworzonego na nowo rynku energii podjęto po dokładnych analizach finansowych, przyjmując dominującą rolę węgla, a zmniejszając dotychczasową rolę płynnego gazu (LNG). Ponieważ Japonia jest państwem wyspiarskim, musi importować gaz ziemny w znacznie droższej (w porównaniu z gazem przesyłanym rurociągami drogą lądową) postaci płynnej. Dlatego też węgiel u Japończyków został niekwestionowanym ekonomicznym zwycięzcą.

Muszę tutaj przypomnieć, że prawie 2,5 roku temu, a dokładnie 06.09.2016 r., na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu Górnictwa i Energii posła Ireneusza Zyski informowałem zebranych posłów (moje wystąpienie od 11:19 do 11:25) o nadchodzącej długoletniej koniunkturze na węgiel energetyczny w związku z budową i planami budowy na świecie blisko 2500 elektrowni, w tym ponad 44 w Japonii. Wyraziłem wtedy swój sprzeciw wobec planów dalszej likwidacji mocy wydobywczych polskiego górnictwa o ok. 10 milionów ton.

Opisałem to wszystko w artykule pt. Dokąd zmierza polskie górnictwo?, który został zamieszczony na pierwszej stronie „Śląskiego Kuriera WNET” nr 24 z października 2016 r., a gazeta została przekazana wszystkim uczestnikom następnego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu posła Zyski, w tym członkom rządu.

Ktoś może zapytać, co to dało? Bardzo dużo, bo dzięki temu mamy dowody na to, że Ministerstwo Energii otrzymało stosowne informacje i nie podjęło żadnych działań wstrzymujących likwidację 7 kopalń w obliczu nadchodzącej koniunktury. O spotkanie w sprawie polskiego górnictwa z ministrami, prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, premier Beatą Szydło oraz prezydentem Andrzejem Dudą zabiegaliśmy wielokrotnie. Wsłuchując się w słowa pani premier, wygłaszane na wiecach: „Polacy, dołączcie z pomysłami do biało-czerwonej drużyny!” przygotowaliśmy jako OKOPZN Plan naprawy polskiego górnictwa i prosiliśmy o możliwość jego prezentacji nie tylko w gabinetach decydentów, ale również przed kamerami telewizji publicznej, by wszyscy Polacy, a nie tylko politycy, mogli ocenić jego wartość. Jedyną rzeczą, jaką nam wówczas zaoferowano, była „przyjemność” pocałowania klamki gabinetu od strony korytarza.

Cóż, taki jest świat polityki, a karawana jedzie dalej – na skraj przepaści… Nie wzorem Japonii, w stronę rozwoju energetyki węglowej w celu obniżenia kosztów produkcji prądu, a w stronę, jeszcze raz napiszę, przepaści.

Polska, mając największe zasoby węgla kamiennego w Europie, opracowuje program Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040), w którym marginalizuje udział węgla w miksie energetycznym, pomija geotermię, a stawia głównie na budowę elektrowni atomowych.

Dzieje się to w sytuacji, kiedy z „atomu” rezygnuje Japonia, Niemcy, Włochy, Szwajcaria, Belgia. Do nich dołączyła ostatnio także Hiszpania, decydując o likwidacji wszystkich swoich elektrowni atomowych (do 2028 roku Hiszpanie zamkną 7 najstarszych reaktorów jądrowych, mających za sobą ponad 40 lat pracy, a kolejnych 7 zamkną do 2036 roku). Wcześniej z budowy elektrowni atomowych zrezygnowały: Dania, Grecja, Luksemburg i Portugalia – kraje, które nigdy nie wybudowały ich u siebie, oraz Austria, która ją wybudowała, ale nigdy nie uruchomiła.

Zadam kolejne pytania: Dokąd zmierzasz, rządzie? Dokąd zmierzasz, polska energetyko? Quo vadis, Ministrze Energii? Do Brukseli, do europarlamentu?

Na zakończenie podam jeszcze jedną ciekawą informację – japońska firma Kawasaki Heavy Industries poinformowała ostatnio w mediach o swoim zaangażowaniu z partnerem w Australii w przedsięwzięcie zgazowania węgla w celu uzyskania wodoru dla ogniw wodorowych, przeznaczając na ten cel blisko 390 mln $. Instalacja zostanie wybudowana w Melbourne.

W związku z tym faktem zapytam: Jakie środki przeznaczył obecny rząd na badania i jak najszybsze wdrożenie technologii zgazowania węgla w Polsce?

Marek Adamczyk jest członkiem Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Naturalnych.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Na jakiej wyspie leży Polska?” znajduje się na s. 1 i 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Na jakiej wyspie leży Polska?” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tzw. państwo prawa nie może być państwem prawników, ale ludzi sumienia / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 57/2019

Państwo prawa – określeniem tym posługują się zazwyczaj będący u władzy politycy i służący im dziennikarze. Tym bardziej więc trzeba się stale przyglądać, w jakim prawie znajdują upodobanie.

Herbert Kopiec

Na manowcach rozumu i sumienia

‘Państwo prawa’ jest współcześnie nazwą liberalnego, antychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pracującego”, czyli służy lewackim wysiłkom zmierzającym do postawienia świata na głowie.

„Sumienie mam czyste, bo nieużywane” – mawiają czasem różnej maści (zazwyczaj lewackiej) trefnisie. Przypomniałem sobie to powiedzonko w kontekście mocno nagłaśnianej aktywności politycznej Roberta Biedronia. Powszechnie znany lider rzekomo uciemiężonej przez „homofobów” mniejszości seksualnej dał się ostatnio poznać jako założyciel nowej partii o sympatycznej nazwie „Wiosna”. W czasie swojego programowego wystąpienia wołał, że jego ugrupowanie zrobi coś, na co odwagi nie starczyło wszystkim poprzednim rządom, czyli „zlikwiduje nareszcie klauzulę sumienia”. Jeśli przyjąć dość obiegowe pojmowanie sumienia jako głosu Boga, to zapowiedź Biedronia – dla takich zacofańców jak ja – brzmi groźnie. Proponuję więc przyjrzeć się bliżej, co nas czeka, gdyby (nie daj Boże!) pomysł brawurowego, lewoskrętnego, antykatolickiego rewolucjonisty spodobał się wyborcom.

Jeśli – za Biedroniem – skreślamy busolę sumienia, to narzuca się nieuchronnie pytanie: wedle czego będziemy żyć? I trzeba uczciwie przyznać, że z odpowiedzią na to fundamentalne pytanie Biedroń i jemu podobni nie mają kłopotów. Najogólniej rzecz biorąc, zazwyczaj twierdzą i zapewniają pysznie, że będziemy żyć w tzw. państwie prawa. W domyśle sam fakt życia w owym państwie prawa stanowi jakoby dostateczną gwarancję powszechnej szczęśliwości. W koncepcji takiego państwa – przypomnijmy – obowiązujące prawo (wsparte „niezawisłością sądów” – będzie o nich dalej) ma pozycję nadrzędną w systemie politycznym, wiąże rządzących i wyznacza zakres ich kompetencji, a obywatelom gwarantuje szereg praw i wolności. W tzw. państwie prawa/państwie prawnym organy i instytucje państwowe mogą działać jedynie w zakresie określonym przez prawo, natomiast obywatele mogą czynić to wszystko, czego prawo nie zakazuje.

Państwo prawa – trzeba to przyznać – brzmi ponętnie i wzniośle. Nie powinno więc specjalnie dziwić, że określeniem tym posługują się zazwyczaj będący u władzy politycy i służący im dziennikarze. Tym bardziej więc trzeba się stale przyglądać, w jakim prawie znajdują upodobanie. Zwłaszcza że poszła – zauważmy – w niepamięć intuicja Seneki, który przypominał: „Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd”.

Tradycyjny katolik, zaznaczmy dla klarowności wywodu, zapewne by dodał do wstydu jeszcze sumienie. To sumienie – naucza Kościół katolicki – jest najwyższym dla człowieka trybunałem. Doświadczenie historyczne uczy, że wszelkie majstrowanie przy sumieniu źle się zazwyczaj kończy. Argumenty? Proszę bardzo.

Co z tą niezawisłością sądów?

Ano jest problem. Ponieważ z obserwacji wynika, że jedną z wielkich iluzji III Rzeczypospolitej jest zdecydowanie nadmierna wiara w państwo prawa wsparte siłą rzekomo niezawisłych sądów. Owszem, sądy są w Polsce bardzo silne. Tak silne, że – słusznie, acz gorzko ironizował przed paroma laty Marcin Wolski – bezkarnie mogą uchylić prawo grawitacji, logikę, czy zwykłe ludzkie poczucie sprawiedliwości. Mało. W Polsce sądy nie muszą liczyć się z konsekwencjami własnych werdyktów, coraz częściej zasądzanie płatnych ogłoszeń w prywatnych mediach ma wszelkie znamiona linczu czy stalinowskiej konfiskaty mienia. Sądu nie interesuje, skąd skazany, w co najmniej problematycznej sprawie, ma wziąć owe setki tysięcy złotych, już nie na charytatywny cel, lecz na dofinansowanie zasobnych mediów. Ingerencja sumienia – każdy, kogo jeszcze rozum nie opuścił, przyzna, mogłaby tu stanąć na drodze tak zasądzanych wyroków (M. Wolski, Wszechmocna Temida, „Gazeta Polska” 2011).

Tymczasem, mimo wzmiankowanego draństwa, trwa nieustająca emancypacja państwa prawa, czyli tendencja do eksponowania sędziów jako gwarantów sprawiedliwego społeczeństwa. Co robić, gdy widzi się, jak dziś usiłuje się tą wyświechtaną formułką przykryć różne niegodziwości? Myślę, że warto i należy ostrzegać, apelując: ostrożnie z szafowaniem pojęciem ‘państwa prawa’! Zwłaszcza że prawnicy są dziś – przykro o tym mówić – dość powszechnie uznani za grupę pasożytniczą, cyniczną i pozbawioną jakichkolwiek zasad moralnych. W krajach anglosaskich, pisał swego czasu Ryszard Legutko, często powtarzanym powiedzeniem jest cytat z Szekspira: „Na początek zabijmy wszystkich prawników”. Popularność powiedzenia bierze się stąd, że prawo przestaje być we współczesnych społeczeństwach zbiorem reguł służących sprawiedliwemu osądowi przestępstw i stabilności społeczeństwa. Staje się swoistą grą między jednostkami i grupami, w której chodzi przede wszystkim o zwycięstwo, a środkiem do tego jest spryt i obrotność graczy.

Niezwykłość sytuacji polega na tym, że w Polsce zaczęto budować kult prawa stanowionego akurat wtedy, gdy zniechęcenie do wymiaru sprawiedliwości i do jego funkcjonariuszy osiągnęło na Zachodzie niespotykane rozmiary i gdy rozważania o kryzysie prawa stały się wyjątkowo częste. Bywa, że obecnie przemoc zastępowana jest paragrafem. Oto Terri Schiavo (lat 41) zmarła z głodu i odwodnienia. Od 1990 roku była podłączona do aparatury dostarczającej jej pokarm. 18 marca 2005 r. sędzia okręgowy przychylił się do prośby jej męża i nakazał odłączenie urządzenia („Rzeczpospolita”, 1.04.2005). Ronald Reagan celnie nazwał werdykt legalizujący aborcję w USA „sądowym zamachem stanu”.

Prawnicy bowiem stali się dzisiaj nową kastą kapłańską. To ich wyroki decydują o życiu nienarodzonych i nieuleczalnie chorych.

Pamiętamy też, że w Polsce ważny redaktor wpływowej gazety szukał swego czasu potwierdzenia swojej „prawdy” w sądach, bo wyglądało na to, że nie mógł jej znaleźć w rzeczywistości. Zamiast sięgnąć po pióro, sięgał po adwokatów. W sądzie nie liczą się przecież zazwyczaj ani prawdy historyczne, ani tym bardziej racje moralne. Liczy się żonglerka paragrafem.

W tak przewrotny sposób, łagodnie i bezstresowo unieważnia się zarazem sens kultury pojmowanej dotychczas jako dopełnianie ludzkiej natury. Sądowe spory między publicystami – zauważmy – to nie jest ładny obyczaj. I jest szkodliwy – bo niszczy niekwestionowaną wartość, jaką w dojrzałych demokracjach mogłyby być żywe publicystyczne debaty. Pamiętamy, że stojąca już nad grobem dziennikarka i pisarka Oriana Fallaci (1929–2006) została pozwana w wielu procesach o podżeganie do nienawiści rasowej. Najgłośniejsze oskarżenie o obrazę uczuć religijnych wytoczył jej działacz islamski, znany z tego, że zdjął ze ściany klasy krucyfiks i wyrzucił za okno. Ten proces był kolejnym dowodem egzekwowania od Europejczyków przez islamistów praw, jakich nie przyznają oni chrześcijanom w swoich islamskich krajach (P. Semka, „Gazeta Polska” 2006).

Absolwenci „Duraczówki”

Wróćmy na nasz grunt ojczysty, zwłaszcza że na polskim sądownictwie ciąży rodzaj piętna raczej nie znany gdzie indziej. Nie pretendując do oryginalności tezy, da się powiedzieć, że nie sposób, zrozumieć współczesnego kryzysu wymiaru sprawiedliwości w Polsce (kryzysu analizowanego tzw. państwa prawnego) i jego następstw bez znajomości pewnych decyzji, podjętych w tym resorcie w pierwszych latach po wojnie.

Najbardziej podstawową operacją komunistów w walce o sądownictwo w pierwszym okresie, tj. przed 1950 rokiem, było nasycenie wymiaru sprawiedliwości ludźmi dyspozycyjnymi.

Skrywane to było pod szyldem „demokratyzacji sądownictwa” i wprowadzania „przedstawicieli ludu” do wymiaru sprawiedliwości. Chodziło o to, aby zastąpić przedwojenne kadry i „wprowadzić do sądownictwa nowy strumień krwi społecznej”. Komuniści nie mieli dosyć wykształconych prawników, a czekać na ukończenie studiów przez swoich ludzi nie mogli. Na uniwersytetach zaś wykładali jeszcze przedwojenni profesorowie, zarażeni tzw. burżuazyjnym teoriami…

W tych warunkach zrodziła się koncepcja ekstraordynaryjnego mianowania sędziów, bez konieczności przejścia długotrwałego kształcenia uniwersyteckiego. W 1946 roku wprowadzono dekret o wyjątkowym dopuszczaniu do obejmowaniu stanowisk sędziowskich, prokuratorskich, notarialnych i wpisywaniu na listę adwokatów. Oto dekretem z 22 stycznia 1946 r. (DzU nr 4, poz. 33) zarządzono: „Osoby, które ze względu na kwalifikacje osobiste oraz działalność naukową, zawodową, społeczną lub polityczną i dostateczną znajomość prawa nabytą bądź przez pracę zawodową, bądź w uznanych przez Ministra Sprawiedliwości szkołach prawniczych dają rękojmię należytego wykonywania obowiązków sędziowskich lub prokuratorskich, mogą być mianowane na stanowiska asesora sądowego, sędziego lub prokuratora po udzieleniu im zwolnienia od wymagań ukończenia uniwersyteckich studiów prawniczych z przepisanymi w Polsce egzaminami, odbycia aplikacji sądowej i złożenia egzaminu sędziowskiego oraz przesłużenia określonej liczby lat na stanowiskach sędziowskich i prokuratorskich” (art.1.).

Bezpośrednią konsekwencją przywołanego dekretu było utworzenie przez Ministra Sprawiedliwości 6 średnich szkół prawniczych: w Łodzi (1946–1952), Wrocławiu (1947–1953), Gdańsku (1947–1948), Toruniu (1948–1952), Szczecinie (1950–1951) i Zabrzu (1950–1951).

Kandydaci do tych szkół – zwanych „Duraczówkami” od nazwiska Teodora Duracza (1883–1943), patrona Centralnej Szkoły Prawniczej (będzie o nim dalej) – musieli mieć ukończone 24 lata, ale poza tym nie stawiano im żadnych wymogów co do wykształcenia; zgłaszali się więc nawet ludzie z wykształceniem tylko podstawowym, a zdarzało się, że nawet z niepełnym podstawowym, chociaż warunkiem przyjęcia było jednak złożenie czegoś w rodzaju egzaminu wstępnego.

Do szkół prawniczych przychodzą w lwiej części robotnicy, chłopi, ludzie starsi, od warsztatów, z fabryk, kopalń, PGR-ów, wsi itd. – pisze badacz tego zagadnienia, powołując się na świadka wydarzeń (Z.A. Ziemba, Prawo przeciwko społeczeństwu. Polskie prawo karne w latach 1944–1956, Warszawa 1997). Nie trzeba dodawać, że niejeden cwaniak marzył, aby móc w tym „wydarzeniu” uczestniczyć. Jakoż wymagana była rekomendacja. Nie przyjmowano zgłoszeń indywidualnych, a jedynie osoby z polecenia partii politycznych, związków zawodowych lub organizacji społecznych, które rekomendowały kandydatów pod względem społeczno-politycznym. Ówczesny Minister Sprawiedliwości pisał do KC PZPR: Selekcja kandydatów winna być przeprowadzona b. wnikliwie i w zasadzie do szkół winni być kierowani robotnicy z produkcji, aktywiści partyjni. Kandydaci winni być sprawdzeni przez Wydziały Administracyjne Komitetów Wojewódzkich, Wydz. Pers. i WKKP (Pismo z 22 stycznia 1952 r., AAN PZPR 1642, s. 143).

Kursy w tych szkołach trwały od 6 do 15 miesięcy i miały na celu praktyczne przygotowanie słuchaczy do zawodu oraz gruntowne szkolenie ideologiczne, na które przeznaczono zdecydowanie najwięcej czasu. Podczas trwania kursu słuchacze pobierali solidne uposażenie, dodatki rodzinne według obowiązujących norm, a nadto byli bezpłatnie zakwaterowani i bezpłatnie żywieni. Łącznie kursy te ukończyło 1130 słuchaczy, z których ogromna większość (1081) podjęła pracę w wymiarze sprawiedliwości.

Wciąż brak dekomunizacji

Bez wiedzy o początkach sądownictwa w PRL nie można zrozumieć choroby współczesnego wymiaru sprawiedliwości. Choroby ujawniającej się także w tym, że środowisko resortu sprawiedliwości po 1989 r. nie było w stanie dokonać ani samooceny, ani samooczyszczenia. Do weryfikacji sędziów u progu III RP nie doszło.

Zauważmy, że Niemcy hitlerowskie, Związek Sowiecki i Włochy Mussoliniego – to też były przecież państwa prawa. Aż do bólu, aż do łagrów, aż do śmierci. Dlatego zbyt tryumfalne odwoływanie się dziś do wyrażenia ‘państwo prawa’ brzmi niezbyt mądrze.

Myślę, że zalecać należy większą powściągliwość w posługiwaniu się tym określeniem, ponieważ nie nastąpiła dekomunizacja. Zbyt mała jest też świadomość, że pojęcie ‘państwo prawa’ zostało wykute przez współczesne liberalne/lewackie środowiska jako słowo-wytrych; instytucja prawna mająca na celu budowanie ‘nowego ładu’ (czyli opisywanej w moich felietonach tzw. zmiany społecznej) i zwalczanie opornych. Jest współcześnie nazwą liberalnego, antychrześcijańskiego porządku i spełnia podobną funkcję, jak kiedyś w PRL „dobro ludu pracującego”, czyli służy lewackim wysiłkom zmierzającym do postawienia świata na głowie. Ludziom normalnym obce jest przecież prawo bez sprawiedliwości, bo prawo musi wyrastać z miłości do dobra wspólnego; dopiero wtedy ma moc sensownego prawa.

Kto zacz Teodor Duracz?

Przywołajmy parę faktów z jego życiorysu, zwłaszcza że ma on we współczesnej Polsce swoich możnych admiratorów. Dość powiedzieć, że w czasie pisania tego felietonu toczy się w Warszawie prawdziwy bój o zmianę nazwy ulicy Duracza. Wygląda na to, iż nic to, że z dokumentów IPN wynika, że adwokat Teodor Duracz (ps. Profesor), urodzony w 1883 r. w Czupachówce (obecnie Ukraina), był agentem sowieckiego wywiadu. Uczestniczył w rewolucji bolszewickiej na wschodniej Ukrainie, a po jej klęsce został członkiem Komunistycznej Partii Robotniczej Polski i Komunistycznej Partii Polski. W oficjalnych dokumentach partyjnych domagał się np. oddania Niemcom „okupowanych” przez Polskę: Pomorza Gdańskiego i Górnego Śląska. Choć oficjalnie był radcą prawnym przedstawicielstwa handlowego Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich w Warszawie i prowadził własną kancelarię prawną, jego faktycznym pracodawcą była Moskwa i jej macki na terenie II RP: Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela (razem m.in. z Wandą Wasilewską), a przede wszystkim sowiecki wywiad. Przed polskimi sądami Duracz bronił działających na szkodę Rzeczpospolitej komunistycznych działaczy i szpiegów. Jego lokal również po inwazji Niemiec i ZSRS na Polskę pozostawał ważnym punktem sowieckiego wywiadu. Aresztowany w maju 1943 r. został zamordowany przez Gestapo na Pawiaku. Ale historia Duracza – pisze Stanisław Płużański – nie kończy się w momencie jego śmierci. Ten stalinowski agent miał licznych naśladowców. Przyuczonych do zawodu młodych sędziów, prokuratorów, adwokatów, a także dokształcających się śledczych Urzędu Bezpieczeństwa. Ci oprawcy w togach, zwalczający i mordujący polskich patriotów, w PRL byli nazywani absolwentami szkół prawniczych, a w praktyce tworzyli zastępy analfabetów.

Myślę, że w zarysowanym kontekście łatwiej zrozumieć, dlaczego nowa lewica bardzo potrzebuje prawników. Pozywanie do sądów – starannie przećwiczone już w społeczeństwach zachodnich – nie jest nową metodą środowisk lewackich i ma na celu wyeliminowanie ludzi sprzeciwiających się ich ekspansji.

Warto więc w zarysowanej perspektywie przypomnieć znane ostrzeżenie: „Złe prawa są najgorszym rodzajem tyranii” – pisał E. Burke.

A skuteczni w działaniach przeciw tyranii będziemy nie tylko wtedy, gdy zbudujemy optymalne instytucje państwa prawnego, ale gdy posłuchamy Arystotelesa i doprowadzimy do tego, by „jakość przymiotów ludzi u władzy” gwarantowała, że w trakcie wykonywania swych trudnych zadań będą mieli oni na celu interes publiczny, a nie tylko własny.

Choć zabrzmi to banalnie i staroświecko, wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że bez sumienia – nie da rady! Słowem: póki co, tzw. państwo prawa nie może być państwem prawników. Musi być nade wszystko państwem ludzi sumienia.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Na manowcach rozumu i sumienia” znajduje się na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Na manowcach rozumu i sumienia” na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego