Jeszcze o ustawie 447. Przeciętni Amerykanie, ale i wielu politologów uznaje Europę Środkowo-Wschodnią za całość

To, że w Holokauście brały udział Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia, a nawet czescy funkcjonariusze Protektoratu Czech i Moraw, nie oznacza, że uczestniczyła w nim także Rzeczpospolita Polska.

Mariusz Patey

Antypolska narracja współgra z działaniami pewnych środowisk w Polsce uprawiających politykę wstydu w imię walki z mitycznym zagrożeniem ze strony wyimaginowanego polskiego faszyzmu. To wszystko nakłada się na antykatolickie nastroje, żywe w części amerykańskiego społeczeństwa.

Niestety są też osoby i organizacje, które postanowiły wyzyskać ten klimat do wyciągnięcia niemałych środków z kieszeni Polaków. Nieliczne polskie polemiki, jak na przykład Joanny Siedleckiej, spotykały się ze zmasowanym emocjonalnym atakiem rodzimych i zagranicznych tropicieli polskiego antysemityzmu. Potem pojawiły się publikacje paranaukowe i naukowe, usiłujące uzasadnić „polską winę”. Prace Jana Tomasza Grossa, Barbary Engelking, Andrzeja Żbikowskiego, Jana Grabowskiego i innych mają stworzyć wrażenie, że tezy uogólniające o „polskim sprawstwie” są – mimo oczywistej postawy rządu emigracyjnego RP, struktur państwa podziemnego – uprawnione. Z drugiej strony podjęto próbę wybielenia kart z życiorysów żydowskich zbrodniarzy popełniających czyny niegodne na Polakach, a często i Żydach. W opiniotwórczych mediach mainstreamowych pojawiło się wiele treści utrwalających niedobry stereotyp mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polaków. Warto zwrócić uwagę, że często tę samą miarę przykładano do stosunków panujących w Generalnej Guberni, w pełni przecież kontrolowanej i zarządzanej przez Niemców, z istniejącą w czasie II wojny światowej sytuacją na Węgrzech, w Rumunii, Chorwacji, Słowacji czy w strukturze parapaństwowej, jaką był Protektorat Czech i Moraw.

I tak doszło do deklaracji terezińskiej, w której państwa-sygnatariusze, także te z kolaboracyjną przeszłością, wezwały do naprawienia krzywd ofiarom wojny wywłaszczonym nieprawnie przez III Rzeszę, a po wojnie przez komunistyczne reżimy.

Dokument upomina się o poszkodowanych Żydów i nie-Żydów. Porusza także kwestię mienia tzw. bezspadkowego, które w intencji sygnatariuszy winno przejść w ręce organizacji pozarządowych i służyć społecznościom żydowskim, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście, zachowaniu żydowskich pamiątek kultury materialnej itp. Na tak przygotowany grunt ruszyły z aktywnym naciskiem na polityków amerykańskich organizacje żydowskie, wsparte kancelariami prawno-lobbystycznymi.

Wczytując się w treść ustawy 447, możemy odnieść wrażenie, że USA ustawiają się w pozycji starszego brata demokracji wschodnioeuropejskich, a kongresmeni zobowiązują rząd USA do monitorowania procesu oddawania mienia niesłusznie zabranego ofiarom Holocaustu podczas II wojny światowej i po niej. W myśl deklaracji terezińskiej majątek osób zmarłych bezpotomnie ma służyć ofiarom Holokaustu i ich potomkom, jak też celom edukacyjnym, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście i dbałości o materialne pamiątki po wymordowanej społeczności żydowskiej. Z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina te postulaty wydają się słuszne. Ci, co przyczynili się do tragedii milionów, nie powinni korzystać z mienia swych ofiar. A co z mieniem ofiar nieżydowskich? O nich ustawa milczy, choć deklaracja terezińska ich nie pomija. A przecież zagładzie byli poddani np. Cyganie czy polskie elity intelektualne w ramach akcji AB. (…)

Majątek zmarłych bezpotomnie obywateli polskich przechodzi według polskiego prawa na własność skarbu państwa.

W Polsce nie było regulacji dzielących obywateli polskich ze względu na przekonania, wyznanie, rasę czy przynależność etniczną; nie ma możliwości specjalnego potraktowania jakieś wyróżnionej grupy obywateli.

Próba narzucenia Polsce rozwiązań przypominających ustawy norymberskie czy prawodawstwa RPA i Rodezji z czasów apartheidu jest nie do przyjęcia i wywołuje protest, myślę – zrozumiały w większości cywilizowanych współczesnych społeczeństw.

Straty, jakich doznali obywatele RP ze strony okupacyjnych władz III Rzeszy i Sowietów, powinny być pokryte przez sukcesorów prawnych tych państw. Współczesne państwo polskie ma jednak ograniczone możliwości dochodzenia takich roszczeń. Jeśli natomiast nieprawnego zaboru mienia dokonali obywatele polscy, to istnieją odpowiednie przepisy umożliwiające dochodzenie takich roszczeń.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O wyginaniu drutu, czyli cwaniacka, lewacka strategia pokonywania przeciwnika za pomocą manipulowania jego świadomością

Metafora z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee.

Herbert Kopiec

Jak podkopać istniejący porządek? Oto odpowiedź: „Nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, rozdzielić, zdemontować”. Na takie i podobne zygzaki i wygibasy – przykładowo – w ocenie stanu edukacji i wychowania w Polsce natrafi nawet czytelnik, którego trudno by zaliczyć do kategorii mola książkowego. Przy czym zazwyczaj czytelnik nie wie, jaki jest cel tego, co zwróciło jego uwagę.

Bo jak pojąć pedagoga, który ufundował całą swoją karierę na implantacji do Polski zachodniej/lewackiej/postmodernistycznej pedagogiki, by następnie się od tego dobrodziejstwa odciąć, przestrzegać przed nim, pisać o zagrożeniach stąd płynących?

Ale w innych miejscach i czasie owe zagrożenia marginalizować, unieważniać, bo straszenie nimi rzekomo zagraża demokracji, czyli tolerancji, pluralizmowi i wielowymiarowości rzeczywistości. A to przecież dla wyemancypowanego postępowca współczesna świętość (B. Śliwerski, Współczesne teorie i nurty wychowania, 1998).

Przypomnijmy zatem, że zajmujemy się (opisaną przez Vladimira Volkoffa w książce: Psychosocjotechnika, dezinformacja – oręż wojny z 1991 roku) cwaniacką, lewacką strategią, jak pokonać przeciwnika, manipulując jego świadomością. Sugestywna metafora porównania z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee i sprawy. Można w ten sposób skutecznie opanować, zdestabilizować, zniszczyć – zapewnia V. Volkoff – nawet całe grupy społeczne. W przemilczanej przez pedagogów w Polsce książce Volkoffa (sięgała do niej socjolog prof. Anna Pawełczyńska) odnajdziemy wskazówki do analizy, rozpoznawania i odnajdywania forteli stosowanych przez konkretnych autorów. Analizy nie powinny się ograniczać – instruuje Volkoff – do badania wszystkich ważniejszych tekstów, pojedynczych artykułów, dyskursów itp. Trzeba dokonać starannej analizy porównawczej. Wówczas okaże się, że przekłamania, dezinformacja nie występują w sposób ciągły ani z jednakowym natężeniem. Wspominałem już, że wg Volkoffa „agentami lub potencjalnymi agentami mogą dla komunistów być osoby niemające o tym najmniejszego pojęcia”. (…)

Tak oto można być równocześnie za, a nawet przeciw Kościołowi katolickiemu. Sprawy katolików najchętniej i najbardziej zdecydowanie komentują ci, którzy do Kościoła nie chodzą, albo są po prostu niewierzący.

Skąd publicyści, celebryci – ateiści czerpią wiedzę o Kościele? Coś mi się zdaje, że z mediów, gdzie sprawy kondycji polskiego katolicyzmu, episkopatu i stanu kapłańskiego komentują ludzie tacy jak oni, czyli od siebie samych i swoich komiltonów.

Red. Żakowski od znanej oponentki Pana Boga – prof. Środziny i red. Szostkiewicza, Szostkiewicz od zawodowego lewoskrętnego intelektualisty red. Sierakowskiego, a Sierakowski od prof. Środziny i Żakowskiego. Nie trzeba dodawać, że nieuchronnie prowadzić to musi do zamulenia świadomości, burzy ład społeczny i zarazem służy niszczycielskiej dyrektywie ujętej w słowach: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy”.

Należy zadać sobie pytanie – podpowiada dalej Volkoff – na ile pewne poglądy stanowiska, opinie i idee, „które zmierzały w pewnym określonym kierunku, były powtarzane i roztrząsane, podczas gdy o wszystkich przeciwnych zaledwie wspominano”. Bez ryzyka popełnienia błędu, mimo że takich szczegółowych analiz nie przeprowadziłem, da się na powyższe pytanie odpowiedzieć: otóż na salonach polskiej pedagogiki, a tym bardziej na nieustająco organizowanych w ostatnim trzydziestoleciu konferencjach naukowych, prawdziwy duch sporu, osławionego ‘dyskursu’ (ale autentycznego – sic!) póki co się nie unosi. Pewne wyobrażenie w tym zakresie daje wgląd w bibliografie będących w obiegu publikacji.

Dość powiedzieć, że – przykładowo – najważniejsza książka amerykańskiej myśli konserwatywnej XX wieku, która przyczyniła się do odbudowy amerykańskiego ruchu konserwatywnego po II wojnie światowej, jest w Polsce przemilczana. Autor książki opublikowanej w 1948 roku, Richard M. Weaver (Idee mają konsekwencje, w Polsce ukazała się w 2010, wyd. Prohibita, Warszawa) sformułował w swoim dziele tezę o głębokim kryzysie cywilizacji Zachodu. Dokonał wszechstronnej analizy przyczyn tego upadku i wskazał jego symptomy oraz bliższe i dalsze konsekwencje. (…)

Idzie przekaz: trzeba was, rozumiecie, ostrzegać. Uważajcie, bo szerzy się wścieklizna, taka jak: homofobia, nietolerancja, katolicki fundamentalizm itd., itp. I trzeba się na to szczepić. Konkludując: bywa, że szeregowy akademicki pedagog dzięki tej terapii wie, jak uniknąć wścieklizny. Ma zapamiętać wielokroć powtarzane: jedyną szczepionką jest aktywne uczestnictwo w dyskursie pedagogicznym i regularna lektura dzieł przedstawicieli amerykańskiej lewicy kulturowej, Henry’ego A. Girouxa, Lecha Witkowskiego, Kwiecińskiego…

Tak oto (kto wie, czy dzięki takiej terapeutycznej, a nie naukowej działalności) dziś nikt nie musi okupować naszego terytorium. Dziś okupuje się świadomość. Trzeba tą świadomością zawładnąć. Ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić!

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Uważajmy na interesy robione z Instytutem Badań Marki Spółka z o.o., który z instytutem naukowym nie ma nic wspólnego

Dziennikarze portalu ngopole.pl zostali oskarżeni przez Instytut Badań Marki o naruszenie dóbr osobistych spółki. Okazało się jednak, że naruszenia prawa nie było, a… dziennikarze pisali prawdę.

Wiktor Sobierajski

16 maja 2019 roku w Sądzie Okręgowym w Opolu zapadł wyrok w sprawie o sygnaturze I C 340/18/BK. Głównymi bohaterami procesu byli: właściciel portalu ngopole.pl i redaktor naczelny Tomasz Kwiatek oraz jego ówczesny zastępca Wiktor Sobierajski. Zostali oni oskarżeni przez Instytut Badań Marki z Sosnowca z panią prezes Magdaleną Moczałą na czele o czyn z art. 24 kc, tj. naruszenie dóbr osobistych spółki. Okazało się jednak, że naruszenia prawa nie było, a… dziennikarze pisali prawdę.

Cała historia zaczęła się w Sobótce na Dolnym Śląsku w Ślężańskim Ośrodku Kultury Sportu i Rekreacji, którego dyrektorem był Wiesław Drozdowski. Osoba wyjątkowo uczciwa i bardzo mocno angażująca się w swoją pracę zawodową. Ponad dwa lata temu dyrektor Drozdowski posiadał ważne szkolenia BHP dla pracodawców, postanowił jednak skorzystać z oferty Instytutu Badań Marki z Sosnowca, aby pogłębić swoją wiedzę z zakresu BHP. Forma szkoleń to „samokształcenia kierowane”. Jest bardzo atrakcyjna, bo pozwala pracodawcom zaoszczędzić czas i pieniądze, pod warunkiem, że oferent szkoleń zachowuje się uczciwie.

W przypadku IBM Sosnowiec nie można mówić o uczciwości, ponieważ okazało się, że firma ta stosuje niedozwolone metody sprzedaży swoich szkoleń, a same szkolenia są bardzo niskiej jakości. Trudno to jednak sprawdzić, bowiem kontrahent otrzymuje zamkniętą w przezroczystej kopercie płytę CD. Jej otwarcie powoduje, że płyty nie można już zwrócić. Należy za nią tylko zapłacić.

Czy jest to uczciwe? Ocenę pozostawiam Czytelnikom. Warto dodać, że szkolenie takie kosztuje 690 zł. Może ktoś powie, że to niewiele, ale jak wiadomo, w instytucjach kultury bądź sportu liczy się każdy grosz.

Cykl artykułów na temat Instytutu Badań Marki z Sosnowca można przeczytać na stronie www.ngopole.pl.

Cała historia skończyła się w sądzie, bowiem pani prezes Instytutu Badań Marki Sosnowiec Sp. z o.o, Magdalena Moczała, w Rybniku pretendująca do kariery samorządowej z ramienia PO, poczuła się urażona publikacjami na temat działalności kierowanej przez siebie spółki. Z pewnością nie przewidziała, że sąd nie da wiary jej wyjaśnieniom i orzeknie, że dziennikarze mieli prawo do publikacji krytycznych artykułów, bowiem sposób działalności Instytutu Badań Marki Sp. z o.o jest dość niejasny i wyczerpuje znamiona stosowania nieuczciwych praktyk w biznesie. Polegały one na sprzedaży fikcyjnych certyfikatów i szkoleń dla przedsiębiorców.

Proces sądowy był monitorowany przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Po blisko dwuletnim procesie Sąd Okręgowy w Opolu oddalił powództwo w całości i zasądził obciążenie kosztami procesu stronę pozywającą dziennikarzy, czyli Instytut Badań Marki Sp. z o.o. Tomasz Kwiatek ma otrzymać 5 300 zł a Wiktor Sobierajski 4 000 zł tytułem zwrotu kosztów procesowych.

Wyrok nie jest prawomocny, ale uważajmy na interesy robione z Instytutem Badań Marki Spółka z o.o, który z instytutem naukowym nie ma nic wspólnego. Żadnych badań także nie prowadzi.

Wiktor Sobierajski: Dziennikarz śledczy z Kędzierzyna-Koźla na Opolszczyźnie. Ostatnio zatrudniony w portalu ngopole.pl. Po publikacji materiałów na temat Instytutu Badań Marki stracił pracę, ale niczego nie żałuje. Po jego publikacjach firma z Sosnowca znacznie ograniczyła swoje obroty, co wskazuje, że publikacje zawarte na ngopole.pl przyniosły zamierzony skutek.

Artykuł Wiktora Sobierajskiego pt. „Instytut Badań Marki z Sosnowca przegrał w sądzie z dziennikarzami ngopole.pl” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wiktora Sobierajskiego pt. „Instytut Badań Marki z Sosnowca przegrał w sądzie z dziennikarzami ngopole.pl” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Utrzymanie polskości w Polsce jest możliwe tylko pod warunkiem, że Polacy częściej będą się rodzić niż umierać

Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państwo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów.

Andrzej Jarczewski

Demokracja nie zapewnia państwom wiecznej szczęśliwości. Przeciwnie. Narażona jest na różne choroby i w historii niejednokrotnie padała pod ciosami bardziej zdyscyplinowanej dyktatury. Demokraci pragną więc demokrację wzmacniać i nieustannie naprawiać nieuniknione jej wady, a oligarchowie po prostu chcą rządzić jako mniejszość nad większością i chętnie służą zewnętrznym mocodawcom. Warto odnotować, że Platon – Ateńczyk – gardził demokracją i gotów być służyć Sparcie przeciw… Ateńczykom.

Obydwie strony mają mocne argumenty. Historia przyznawała rację raz jednym, raz drugim. Nierzadko decydowały względy estetyczne: herbertowska „sprawa smaku”. Jedni brzydzą się kolaboracją z obcymi, inni się brzydzą własnym narodem. Najnowszy wyborczy sukces polskich komunistów dowodzi, że nie ma znaczenia, komu oni służą: Wschodowi czy Zachodowi, komuniście czy kapitaliście. Ważne jest tylko, żeby to był ktoś obcy, mocny i bogaty. I obca musi być idea, której niewolniczo służą.

Co zrobić, by konglomerat drobnych, ale krzykliwych mniejszości nie rządził większością? Najprostsza – na krótką metę – odpowiedź kazałaby zabiegać o kolejne procenty elektoratu i pełniejsze zapanowanie nad sytuacją w kraju. Kierunek trudniejszy – to wzmacnianie takiej większości, jaka jest, czyli złożonej z mnóstwa różnorodnych, ale równorzędnych mniejszości, bez preferencji dla żadnej z nich. Chodzi o wzmacnianie ekonomiczne (co jest dziś doskonale realizowane) i wzmacnianie kulturowe (co idzie jak po grudzie, jeśli nie wstecz). (…)

Prawdopodobnie wyczerpują się możliwości bodźcowania ekonomicznego. Tą drogą już osiągnięto wiele. Przede wszystkim – odwrócono wyglądającą na nienaprawialną tendencję do obniżania dzietności Polek. Przed „500+” było 1,3 dziecka na kobietę, teraz jest 1,45.

W roku 2020 może wzrośnie jeszcze do 1,5–1,6. Więcej bym się nie spodziewał. A to wciąż za mało. Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państwo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów. Czy Polska da radę?

Moim zdaniem – jest to możliwe w dłuższym terminie, ale pod warunkiem, że do obecnych i przyszłych zachęt finansowych dołączymy pakiet zmian cywilizacyjnych. Czekać z tym nie możemy, bo opóźnianie macierzyństwa i dłuższe panowanie niskiej dzietności prowadzi do takich zmian w rodzinach, w społecznej mentalności i w infrastrukturze wychowawczej, że wyjście z tego korkociągu staje się coraz mniej prawdopodobne. Dziś jeszcze szanse istnieją.

Nie da się istotnie zmienić mentalności młodych kobiet, kształtowanej od trzydziestu lat przez ideologię „róbta, co chceta”. Telewizje komercyjne i niemieckie kolorówki dla dziewcząt kompletnie przeorientowały myślenie młodego pokolenia, czego wciąż nie mogą zrozumieć moraliści i utopiści. W ostatnich latach doszły smartfony, bez których młodzież nie wiedziałaby chyba, co robić.

Zamiast walczyć z tą nową cywilizacją, zamiast na nią narzekać i obrzucać brzydkimi rzeczownikami – powinniśmy obserwować rozwój technologiczny, uczestniczyć w nim i nadawać mu wektor ku dobru. Obszernie wyjaśniam to w książce Czasownikowa teoria dobra (2018), a tu tylko przypominam z fizyki, że każda zmiana, każdy ruch odbywa się w jakimś kierunku. Nie da się zatrzymać wszelkiego ruchu, ale można mu nadać kierunek, zwrot i odpowiednią wartość.

W rozpatrywanej dziś tematyce chodziłoby o nadanie całej kulturze kierunku i zwrotu: ku większej dzietności. Konkretnie oznacza to całkowite zaprzestanie propagandy antyrodzinnej i finansowanie takich działań w kulturze, które promują dzietność.

To nie może odbywać się w atmosferze wojny ideologicznej np. w sprawie aborcji, bo będzie przeciwskuteczne. Tu argumenty moralne nie zadziałają, co widzimy na przykładzie Irlandii, Malty, Kanady i wielu innych krajów. Tylko nieodpowiedzialni fantaści mogą dążyć do jakichkolwiek rozwiązań referendalnych. Sprawę przegrają, ale będą cieszyć się opinią moralnie niezłomnych, porównywalną ze sławą wodzów, którym łatwiej poświęcić całą armię w jednej widowiskowej klęsce, niż wziąć się do ciężkiej i niewdzięcznej pracy, obliczonej na lata i pokolenia. Taką postawę nazywam „sawonarolką”.

Wiedza o aktualnych trendach demograficznych i o ograniczeniach ekonomicznych skłania mnie do przypomnienia idei powołania multimedialnego organu polityki pronatalistycznej o roboczej nazwie „Matka Polka”. Wezwanie kieruję do rządu, ale nie spodziewam się entuzjastycznego odzewu, bo już kilka razy wysyłałem tam programy i uzasadnienia. Rząd preferuje pierwszy, wspomniany tu na wstępie, wariant: zdobywanie wyborców.

Może więc w prywatnym biznesie znajdzie się ktoś, kto zauważy, że „Matka Polka” może być interesem… dochodowym! Tak. Flagowym produktem powinien być miesięcznik parentingowy, który by konkurował z zalewającym kioski (i Pocztę Polską!) chłamem. Ale do młodzieży dotrzemy dziś tylko za pomocą aplikacji mobilnych. I tam należałoby skierować główne zainteresowanie, by stopniowo ewoluować w kierunku „starej” telewizji i takich nowych wynalazków, o których jeszcze nic nie wiadomo poza jednym: one za chwilę będą!

Cel jest ważny: polskość w Polsce. Środki muszą być godne, a praca rzetelna.

W konfrontacji demokratów z oligarchami zachodzi zmiana nieznana historii: oligarchowie przestali się reprodukować. Oni pierwsi uwierzyli, że dzieci to zbędne obciążenie w ich karierze.

Chcieli tą wiarą zakazić cały naród. I to się może udać, jeżeli naród nie wyda z siebie mocniejszej wiary i szlachetniejszej idei. Nie wiem, kto zwycięży. Wiem tylko, że – w ostatecznym rachunku – zwycięży demografia!

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zwyciężymy demografią!” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zwyciężymy demografią!” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy można zbudować państwo bez mieszania Boga do spraw państwowych i społecznych? / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Historyczne przykłady dowodzą, że bez odwołania do Boga nie zbudujemy żadnego państwa świeckiego, ale piekło. Na miarę piekieł XX wieku stworzonych dla człowieka przez wielkich, bezbożnych idealistów.

Oczywiście, że możemy, odpowiadam wszystkim materialistom, darwinistom i seksualistom, i całej społeczności LGBTIQ również. Takie państwa udało się przecież zbudować rosyjskim bolszewikom, niemieckim faszystom, kambodżańskim polpotowcom, kubańskim, chińskim i koreańskim komunistom. Cały wiek XX to dowód na to, że można zbudować państwo bez Boga. Że można odwołać się do jakiejkolwiek innej idei wymyślonej przez człowieka, ludzkiej, a nie bożej idei, i takie państwo zbudować. Bez Boga, ale czy bardziej ludzkie?

Myślę, że na takie właśnie pytanie powinien sobie odpowiedzieć mój fejsbukowy polemista sprzed tygodnia, Michał Czajkowski. Ale po kolei. Zarzucił mi on debilne i idiotyczne mieszanie wiary do spraw państwowych i społecznych. I zaproponował stworzenie państwa mechanicznego, odwołującego się do prokreacji i wkładu w utrzymanie państwa jako obiektywnego pomiaru wartości obywatela. I odrzucenie idiotycznych wstecznych wartościowań. Panie Michale, przepraszam, jeżeli czegoś z Pana błyskotliwej teorii nie zrozumiałem.

Potrzebujemy zatem teraz jedynie inteligentnego i charyzmatycznego przywódcy, który tę nową ideę automatyzmu mechanicznego podejmie jako swoją i zaczaruje nią spragniony nowości lud. Kogoś na miarę Lenina/Stalina, Hitlera, Pol-Pota, Castro, Mao Zedonga lub Kim Ir Sena. A może Pan, Panie Michale, spróbuje?

Swada w piśmie i mowie, nie wspominając o talencie do niszczenia politycznych oponentów, to przecież niemało. Każdy z wymienionych wyżej wielkich przywódców ludzkości taką umiejętność posiadał. I oni również nie tępili ówczesnych LGBT za odstępstwo od bożych przykazań, ale za aspołeczność. Za brak przydatności państwowej. Zatem dokładnie według Pańskiej argumentacji.

Jedyny słaby punkt w tej nowatorskiej teorii to odpowiedź na pytanie: kto nam takie państwo narzuci (liczą się kadry) i droga dojścia do tej świetlanej przyszłości. Do zdobycia władzy przez awangardę nowej idei. I jeszcze jedno niewinne: ilu chrześcijańskich głąbów trzeba będzie w tym długim marszu wyeliminować? Ale przecież tym ostatnim żaden automatyczny mechanista nie może się przejmować, skoro wiadomo, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Żadnej z wymienionych na wstępie idei ludzkich, jakie zawładnęły XX wiekiem, nie udało się jednak odnieść sukcesu materialnego. To znaczy udało się przywódcom tych idei odebrać bogactwo materialne wstecznym warstwom społecznym. Po to, by potem społeczeństwa te idealne państwa zamieszkujące doprowadzić do materialnej nędzy. I za cenę porzucenia wielkich idei w ostateczności uwłaszczyć się na majątkach zarządzanych przez siebie państw. Na otarcie łez i dla przezwyciężenia traumy bankructwa wielkich ludzkich idei.

I tu, co pewnie Michała Czajkowskiego zaciekawi, dla utrzymania zreformowanych państw, ich rozwoju materialnego (a nie żadnego duchowego) oraz utrzymania i wzrostu zamożności własnej, zreformowani przywódcy odwołali się do kogo? Do Boga oczywiście. Wystarczy spojrzeć na Rosję, Chiny i Kubę. (Tego, że ktoś chce odwoływać się do innego niż nasz boga, nie chcę w tym miejscu roztrząsać.)

A zatem, na koniec już poważnie. Nie pisałem ubiegłotygodniowego tekstu o ustroju państwowym i o państwie. I w żaden też sposób nie zamierzałem dyskutować z aktywistami LGBTIQ. Pisałem do błądzących w swoich ocenach chrześcijan. To dopiero argumentacja Michała Czajkowskiego – Panie Michale, dziękuję! – kazała mi popatrzeć na problem również od tej strony. Mam nadzieję, że ten przytoczony przeze mnie zalążek nowej ludzkiej idei państwa, idei automatyzmu mechanicznego, idei kolejnego totalnego zniewolenia człowieka-dziecka bożego, coś nam, chrześcijanom wszelkich porządków, uzmysłowi. Uzmysłowi, że bez odwołania do Boga nie zbudujemy żadnego państwa świeckiego, ale piekło. Na miarę piekieł XX wieku stworzonych dla człowieka przez wielkich, bezbożnych idealistów.

A przypadkowemu czytelnikowi z grupy LGBT uzmysłowi, że jedynie w państwie urządzonym według Dekalogu może zachować własną wolność do błądzenia aż do śmierci. Bo ma takie prawo dane przez samego Boga.

Jan A. Kowalski

Zabójstwo Jarosława Ziętary – procesu ciąg dalszy. Na ławie oskarżonych zasiada dwóch ochroniarzy. Proces obserwuje CMWP

Oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara podkreślił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata do dziś jest wyjaśniana. Sędzia pozwoliła przedstawicielom mediów pozostać na sali rozpraw.

Aleksandra Tabaczyńska

Jarosław Ziętara pomimo młodego wieku dał się poznać jako niezwykle skuteczny i nieprzejednany w poszukiwaniu prawdy dziennikarz „Gazety Poznańskiej”. 1 września 1992 r. został uprowadzony w drodze do redakcji sprzed domu, w którym mieszkał na poznańskim Łazarzu. Od tego czasu wszelki ślad po nim zaginął. Do dziś nie odnaleziono jego ciała. W 1999 roku Ziętara sądownie został uznany za zmarłego. Zdaniem krakowskiej prokuratury, do zabójstwa dziennikarza podżegał były senator Aleksander G., przeciwko któremu toczy się osobny proces również przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. W samym porwaniu uczestniczyli trzej ochroniarze Elektromisu o pseudonimach: Lala, Ryba i Kapela. Kapela zginął w dość dziwnych okolicznościach wiele lat temu, dlatego na ławie oskarżonych zasiada tylko dwóch z wymienionych ochroniarzy.

Pierwsza z majowych rozpraw odbyła się w piątek 10 maja. Zeznawało troje świadków: Robert Sz., Robert K. oraz Anna B.

Robert Sz. jest, jak sam się określa, dalekim krewnym Macieja B. ps. Baryła. Baryła z kolei jest kluczowym świadkiem prokuratury, bowiem jego zeznania obciążają nie tylko oskarżonych, ale również byłego senatora Aleksandra G. (…)

Robert Sz. odwiedza Baryłę w więzieniu od początku jego osadzenia. Nie potrafi wyjaśnić swoich koligacji rodzinnych z Baryłą. Nie wie też nic o jego działalności przestępczej.

Nie rozumie, dlaczego jest „ciągany po sądach” tylko dlatego, że odwiedza Macieja B. w więzieniu i zawozi mu paczki. (…) „Maciek ma ogromną wiedzę o Mariuszu Ś. z Elektromisu, o Ziętarze, o Wałęsie, o Jaroszewiczach. Wiem, że Maciej za kasę od Gawronika palił konkurencyjne kantory, a za kasę od Mariusza Ś. przeładowywał tiry. Dlatego Maciej w latach 90. nie potrzebował stałego zatrudnienia. Każdy wtedy w Poznaniu wiedział, że on się bandytką zajmuje. (…) Maciek posiada zbyt dużą wiedzę. I wiem, że gdybym poprosił, to by mi wszystko opowiedział”. (…)

Anna B., była żona Macieja B., nie miała wiedzy o działalności przestępczej byłego męża. Formalnie ich małżeństwo trwało cztery lata, jednak Anna B. oświadczyła, że byli razem tylko półtora roku. Zorientowała się, że mąż może być przestępcą, gdy zaczęła mieć w domu rewizje. Nie brała udziału w jego życiu osobistym, zajmowała się dzieckiem.

Druga rozprawa odbyła się w środę 22 maja. Rozpoczęła się od wniosku adwokata oskarżonych o wyłączenie jawności sprawy aż do końca przesłuchania wszystkich świadków. Mecenas Wiesław Michalski stwierdził, że w mediach pojawiają się relacje z rozpraw, w których cytuje się przesłuchiwanych świadków. Cytaty te dodatkowo opatrzone są komentarzem autorów. Taka sytuacja – zdaniem obrońców – wpływa na proces, bowiem kolejni świadkowie mogą dowiedzieć się z mediów, co zeznawali poprzednicy. Z wnioskiem adwokata nie zgodził się prokurator Tomasz Dorosz oraz oskarżyciel posiłkowy Jacek Ziętara, który podkreślił, że właściwie tylko dzięki mediom sprawa zabójstwa jego brata żyje do dziś i jest wyjaśniana. Sędzia Katarzyna Obst oddaliła wniosek obrony, dzięki czemu przedstawiciele mediów mogli pozostać na sali rozpraw.

Tego dnia zeznawał tylko jeden świadek, Marek Z. Świadek ten według zeznań Macieja B. miał brać udział w zniszczeniu szczątków poznańskiego dziennikarza.

Baryła zeznał, że zwłoki Jarosława Ziętary zostały rozpuszczone w kwasie, a czynu tego dokonano na terenie posiadłości Marka Z. Tym zeznaniom świadek zaprzecza, nazywając je bzdurami.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej „Zabójstwo Jarosława Ziętary – procesu ciąg dalszy” znajduje się na s. 2 i 3 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej „Zabójstwo Jarosława Ziętary – procesu ciąg dalszy” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolność 2.0 – Amerykański dług czy polski sen? Rozważania w 40. rocznicę zstępowania Ducha Świętego na polską ziemię

Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Człowiek czy przedsiębiorstwo zawsze otrzyma w banku kredyt, jeżeli posiada zdolność kredytową. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych.

Adam Domaradzki

Zmiany 1989 roku i system neoliberalny

Polska nie była jedynym krajem, w którym ograbiono obywateli z oszczędności. Stało się to również w krajach Ameryki Łacińskiej (Argentyna…).

System pieniądza dłużnego, ustanowiony w 1913 roku w Stanach Zjednoczonych (założenie FED), umiędzynarodowiony częściowo po II wojnie światowej, a całkowicie po 1971 roku, domaga ciągłej spłaty odsetek lub zaciągania kolejnych kredytów (nie z własnej woli) przez państwo, przedsiębiorstwa czy gospodarstwa domowe. Potrzebuje on, aby się ocalić, od czasu do czasu dokonać grabieży całych społeczeństw.

Tym właśnie była denominacja złotówki w latach 90., kradzież OFE za rządów Donalda Tuska, kredyty tzw. frankowe, a może nawet afera Amber Gold. System ten stworzyli ekonomiści i politycy skupieni wokół tzw. szkoły chicagowskiej (Jeffrey Sachs), którzy wyznają zasadę monetaryzmu (Milton Friedman i kolejni szefowie FED). W tym systemie, który służy przede wszystkim międzynarodowym korporacjom, oferowane jest finansowanie bez limitu, a na owoce pracy poszczególnych społeczeństw nakładane są ciężary (podatki dochodowe na spłatę międzynarodowych odsetek, podatki od pracy, etc.). System ten w żadnej mierze nie służy gospodarce narodowej i lokalnym społeczeństwom. Charakteryzuje się raczej drapieżnym przepływem kapitału międzynarodowego i tzw. prywatyzacją, co fachowo określa się jako fuzje i przejęcia (M&A), wprowadzając niestabilność lokalnych społeczności.

W Polsce tzw. transformacja ustrojowa doprowadziła do zainstalowania ustroju gospodarki neoliberalnej w 1997 roku (uchwalenie nowej konstytucji oraz ustawy Prawo bankowe, ustawy o NBP i ustaw o sądach i komornikach). W ten sposób międzynarodowy system finansowy został wkomponowany w polską rzeczywistość społeczno-gospodarczą i działa już przeszło 20 lat. Od tego czasu obowiązuje zasada „wzrost PKB”, a w mediach nie wymawia się drugiego członu tej zasady – „w oparciu o wzrost zadłużenia”. Tak jest skonstruowany ten system.

Solidarność i solidaryzm

Jako Polacy uwięzieni w „więzieniu informacyjnym” PRL i posiadający na przełomie lat 80. i 90. w sobie coś, co nazywam „mentalnością peweksowską”, łatwo daliśmy się uwieść kolorowemu Zachodowi z pełnymi półkami, które i do nas zawitały. Podobnie dają się uwodzić (przekupić?) osoby rządzące w państwach rozwijających się. Za dolara czy euro można przecież zaspokoić konkretne potrzeby osobiste czy rodzinne. (…)

Ustrój pieniądza dłużnego, w którym się znaleźliśmy, całkowicie przeczy zasadom solidaryzmu społecznego. Wyklucza on większość społeczeństwa z udziału w owocach pracy. Pożyteczna praca często nie jest w nim odpowiednio wynagradzana (zawody służby społecznej, np. nauczyciele, lekarze, kolejarze, rolnicy), a

zawody w sektorach będących blisko bankowości, które nie przyczyniają się często do rozwoju społeczeństwa, a czasem wręcz je okradają, są najlepiej wynagradzane w gospodarce.

Warto zdać sobie sprawę, że system jest skonstruowany tak, że wraz z każdym zakupem towaru w sklepie część naszych pieniędzy jest odprowadzana do właścicieli sektora finansowego, gdyż każdy produkt zawiera w sobie koszty kredytu. A nikt nas nie pytał o zdanie na ten temat! (…)

Jak przyznają oficjalnie coraz liczniejsi ekonomiści, a nawet sam Bank Anglii, obecnie pieniądze tworzone są przez banki prywatne z niczego (ex nihilo). Takie pieniądze nazywamy również fiat money (niech się staną). Krótko mówiąc, nie ma takiej możliwości, aby człowiek czy przedsiębiorstwo nie otrzymało w banku kredytu, jeżeli posiada zdolność kredytową. Bank nigdy nie powie: zabrakło nam pieniędzy. Przyczynia się to do wielu problemów społecznych i nadmiernej władzy środowiska bankierskiego, zwanego też banksterami. Strumienie pieniędzy są bardzo często kierowane nie na projekty, które przyczyniają się do rozwoju społeczeństwa, ale na te, które generują największe zyski dla sektora finansowego. Ekonomia solidaryzmu społecznego przyznaje bankom rolę pośrednika finansowego między Bankiem Narodowym a społeczeństwem. Obecnie jedynie ok. 8–12% pieniędzy to pieniądz emitowany przez NBP. Reszta jest pieniądzem stworzonym z niczego przez prywatny sektor finansowy, głównie z kapitałem międzynarodowym. Naczelną zasadą w takiej gospodarce – co przekłada się na funkcjonowanie społeczeństwa – jest zysk oraz wzrastające ceny, za którymi starają się nadążyć płace (praktycznie jedyne źródło dochodu), często poprzez podsycane konflikty społeczne. Przypomina to walki klasowe zupełnie niepotrzebne, jeśli byśmy dotknęli źródła problemu. (…)

Warto przytoczyć słowa z encykliki Centesimus annus z 1991 roku („100 lat po” [Rerum novarum[): „Inną jeszcze praktyczną formę odpowiedzi na komunizm stanowi społeczeństwo dobrobytu albo społeczeństwo konsumpcyjne. Dąży ono do zadania klęski marksizmowi na terenie czystego materializmu, poprzez ukazanie, że społeczeństwo wolnorynkowe może dojść do pełniejszego aniżeli komunizm zaspokojenia materialnych potrzeb człowieka, pomijając przy tym wartości duchowe. Jeżeli w rzeczywistości prawdą jest, że ten model społeczny uwydatnia niepowodzenie marksizmu w swoich zamiarach zbudowania nowego i lepszego społeczeństwa, to równocześnie, na tyle, na ile odmawia moralności, prawu, kulturze i religii autonomicznego istnienia i wartości, spotyka się z marksizmem w dążeniu do całkowitego sprowadzenia człowieka do dziedziny ekonomicznej i zaspokojenia potrzeb materialnych”.

Jak wołał nasz wielki rodak: „Nie chciejmy takiej wolności, która nic nie kosztuje!”. Warto podjąć zbiorowy wysiłek i zrealizować nasz polski sen.

Cały artykuł Adama Domaradzkiego „Wolność 2.0. Amerykański dług czy polski sen?” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Domaradzkiego „Wolność 2.0. Amerykański dług czy polski sen?” na s. 18 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska Wielki Projekt – przeciw dryfowi. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram

Polska Wielki Projekt sprzeciwia się skazaniu nas na życie w dryfie. Kongres jest z ducha konserwatywny. Nie jest jednak głuchy i zamknięty na głosy myślących inaczej – wszak projekt trwa.

Katarzyna Zybertowicz

Od lat w środowiskach konserwatywnych panuje zatroskanie o to, jak wydobyć Polskę z pułapki średniego rozwoju. Ciągle nie umiemy sobie z tym poradzić, chociaż warto dziś podkreślić, że obecne spowolnienie gospodarcze w Niemczech u nas nie pociągnęło za sobą reakcji obniżającej wzrost gospodarki, jak się obawiano. (…)

Chrześcijańska Europa nie przetrwa bez Polski – nie trzeba wielkiej przenikliwości, by taką diagnozę postawić. Ale gdy spytamy: jak nasz potencjał kulturowy wpleść w unijne instytucje i procedury, to widać, jak mało spraw nadal mamy przemyślanych.

Wśród wielu ważnych motywów tegorocznego kongresu jest „Rodzina, państwo, demografia. Jak przełamać niekorzystne trendy w Polsce i Europie?”. Nie da się jednak kompleksowo odpowiedzieć na takie pytanie bez podjęcia wysiłku konfrontacji z dyskursem lewicowo-liberalnym. Pewnie dlatego zaplanowano takie sesje jak „Nowa wiosna ludów? Demokracja kontra liberalizm” oraz „Lingua Democratiae Liberalis jako narzędzie inżynierii społecznej”. Ale czy znajdziemy klucz komunikacyjny do środowisk, które uważają się za progresywne?

„Polska Wielki Projekt” – ta nazwa Kongresu od lat działa na wyobraźnię (zapominam teraz tych, których razi swoją megalomanią), ale przecież ta metafora mieści w sobie o wiele więcej. Nie wyczerpuje tego nawet szeroka działalność fundacji o tej samej nazwie, sprawującej pieczę nad inicjatywami społeczno-kulturalnymi promującymi nasz kraj i polskie osiągnięcia. Polska Wielki Projekt to jest złożony kompleks wieloletnich przedsięwzięć i codziennej pracy wielu ludzi, to próba swoistej materializacji tych pomysłów, które rodziły się i rodzą podczas setek rozmów w przyjacielskich gronach i podczas mniej lub bardziej formalnych spotkań. Słowo „projekt” jest tu nieprzypadkowe, bo Polska to nie jest prosty i jednoznaczny koncept. To ciągłe wyzwania gospodarcze i polityczne, ale też coraz częściej kulturowe, by nie rzec – tożsamościowe. Ale Polska (w cudzysłowie i bez) to także nasze zagubienia.

Polska to bez wątpienia projekt wielki i nie o manię wielkości tu chodzi. Idzie o doniosłość wyzwań i skalę wymagań, które polskie dziedzictwo po prostu nam stawia.

Gdy w 2011 r. miała miejsce pierwsza edycja kongresu, szczególnie w środowiskach konserwatywnych panowało poczucie, że Polska coraz bardziej wpada w niedobry dryf. Dziś można mieć wrażenie, że w dryfie i egzystencjalnym, i strukturalnym jest nasza Europejska Wspólnota.

(…) Dawno temu polityk, który obecnie wzbudza skrajne emocje Polaków, użył sformułowania, że „polskość to nienormalność”. Fraza trafiła na listę wikicytatów i do dziś w pewnych środowiskach wywołuje głosy troski, że nie wolno tej wypowiedzi wyrywać z kontekstu, że tam jest jakaś prawda ukryta i że coś bardzo ważnego to sformułowanie wyraża.

Jeśli polskość to trud i zobowiązanie, to faktycznie postawa taka, nie będzie „normalna” w świecie radośnie pląsających parad równości, wolności, radości i zabawy.

Dryfowanie Europy, rozmywanie tożsamości jej krajów członkowskich nie sprzyja zachowaniu ostrości odróżniania normalności od wykoślawień. Nie można bezkarnie deformować pojęcia narodu, tylko dlatego, że wielorako wyzwolonym kojarzy się z opresją. Lansowanie oryginalności jako normy, nawet jeśli ma to miejsce „tylko” w sferze obyczajowej, nie przyniesie społeczeństwu niczego dobrego. Społeczeństwo, jeśli ma przetrwać jako wspólnota, potrzebuje stabilnych ram. Potrzebuje też silnych korzeni dla tworzenia nowych form tożsamości. W przeciwnym wypadku czeka nas tylko egzystencjalny chaos.

Cały artykuł Katarzyny Zybertowicz „Projekt przeciw dryfowi” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Zybertowicz „Projekt przeciw dryfowi” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zmarł Józef Janiszewski, działacz różnych struktur opozycji antykomunistycznej w latach 80, działacz polonijny

13 czerwca 2019 r. w wieku 91 lat po długiej chorobie zmarł w Krakowie Józef Janiszewski, działacz opozycji antykomunistycznej w latach osiemdziesiątych ub. wieku, działacz polonijny.

Józef Janiszewski |Fot. archiwum rodziny Janiszewskich

Urodził się w roku 1928 w Sikorkach. W czasie II wojny światowej wywieziony do Niemiec, gdzie jako dziecko pomagał w gospodarstwie rolnym u bauera. Przed 1950 siedział w więzieniu w Bydgoszczy. W roku 1980 pomagał Jerzemu Hlebowiczowi  przy zakładaniu wiejskich komórek Solidarności Rolniczej w gminie Gdów i gminach sąsiednich. Po wprowadzeniu stanu wojennego współpracował ze strukturami konspiracyjnymi: 1983–1989 Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży” – Marian Stachniuk i Piotr Hlebowicz; 1984–1989 Ogólnopolski Komitet Oporu Rolników – Józef Teliga, Jerzy i Piotr Hlebowiczowie; 1985–1989 Solidarność Walcząca Oddział Krakowski – Marian Stachniuk i Piotr Hlebowicz.

Uczestniczył w budowie bunkra-drukarni „Wilno” im. gen. Leopolda Okulickiego – „Niedźwiadka” pod budynkiem gospodarczym na posesji Anny i Jerzego Hlebowiczów w Zagórzanach (1983/84), gdzie drukowano prasę podziemną, m. in. „Kurierek B”, „Solidarność Zwycięży”, „Solidarność Rolników,” „Solidarność Walcząca”. Drukarnia działała bez wpadki aż do 1993 roku. Józef Janiszewski współorganizował transport papieru, farby drukarskiej, sprzętu poligraficznego oraz wydrukowanych gazet i ulotek. W awaryjnych wypadkach pomagał w procesie druku. Wielokrotnie pełnił funkcje kuriera, i kolportera.

Pogrzeb Józefa Janiszewskiego | Fot. P. Hlebowicz

Na początku lat 90. razem z Piotrem Hlebowiczem kilka razy wyjeżdżał do Kazachstanu i na Syberię, niosąc pomoc stowarzyszeniom polskim. Za zaangażowanie w pracy konspiracyjnej Prezydent Lech Kaczyński nadał Józefowi Janiszewskiemu w roku 2009 Krzyż Oficerski OOP. W 2012 r. Józef Janiszewski otrzymał od Kornela Morawieckiego Krzyż „Solidarności Walczącej”.

Pozostawił żonę, córkę i wnuczkę.

Pogrzeb Józefa Janiszewskiego odbył się 19 czerwca 2019 roku na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Zmarłego żegnali przedstawiciele Premiera RP, Solidarności Regionu Małopolska (poczet sztandarowy), Instytutu Pamięci Narodowej, Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, działacze opozycji antykomunistycznej lat 80.

Cześć Jego Pamięci!

Ustawa 447. Władze USA nie mogą sugerować innym państwom, jak powinny postępować/ Mirosław Matyja, „Kurier WNET” 60/2019

W którym kraju to spłacanie ma się zacząć, a w którym skończyć? Czy Polacy będą najpierw czekać na spłatę odszkodowań przez Niemców i Rosjan, aby uzyskać środki na wypłacenie odszkodowań np. Żydom?

Mirosław Matyja

Dyplomatyczna bańka mydlana

W Polsce mamy do czynienia z dyplomatyczną bańką mydlaną, której powodem jest uchwalenie ustawy Just Act 447 w USA. Od miesięcy czytamy w prasie i w internecie hasła tego typu: „zagrożenie dla dobra Polski”, „cios w polska suwerenność”, „okradanie Polski”, „Żydzi chcą od nas 300 mld dolarów”. Organizowane są liczne protesty i marsze, komentarze i konstrukcja czarnych scenariuszy nie ustają. Żydzi i Izrael oskarżają w odwecie Polaków o antysemityzm. W tych warunkach rodzi się nawet anty-antysemityzm. Krótko mówiąc, „mleko się wylało” – ale czy ta panika jest uzasadniona?

Spłata już była

Bezspornym faktem jest, ze Żydzi utracili znaczna część mienia w Polsce w wyniku tragicznych wydarzeń w czasie ostatniej wojny światowej. Dlatego w lipcu 1960 r. rząd Polski podpisał ze Stanami Zjednoczonymi umowę, zgodnie z którą zobowiązał się zapłacić 40 mln ówczesnych dolarów amerykańskich za całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli USA (żydowskiego pochodzenia), zarówno osób fizycznych, jak i prawnych, z tytułu nacjonalizacji i innego rodzaju przejęcia przez Polskę mienia tychże obywateli, które nastąpiło w Polsce przed dniem podpisania i wejścia tej umowy w życie. Spłata tego zobowiązania przez Polskę następowała regularnie w rocznych ratach i została w całości zakończona w styczniu 1981 r. Po prawie 40 latach roszczenia USA pojawiają się ponownie, tym razem w postaci ustawy JUST Act 447, co powoduje zrozumiale oburzenie. To oburzenie jest tym większe, że aktualne roszczenia są nieuzasadnione i przede wszystkim skonstruowane w ramach wewnętrznego prawa amerykańskiego. Tu rodzi się pytanie: czy „era Holocaustu” obejmuje też okres po roku 1960?! Nie jest jednak tajemnicą, że żydowski lobbing w Kongresie Stanów Zjednoczonych jest mocny – a tam, gdzie grupy interesów mają coś do powiedzenia, można również wykreować odpowiednią ustawę.

JUST Act 447

Dlaczego jedna ustawa wzbudza tyle emocji? W tym akcie prawnym chodzi o wypłacenie odszkodowań dla ofiar Holocaustu i ich rodzin, które nie otrzymały dotąd odszkodowania za straty wojenne i powojenne. Ustawa jest bardzo nieścisła, bo nie definiuje dokładnie i jasno ani podmiotu, ani czasu – czyli podstawowych elementów, do których się odnosi. Generalnie termin ‘Holokaust’ należy rozumieć w odniesieniu do ludobójstwa prześladowanych grup etnicznych, narodowych i społecznych oraz więźniów politycznych w obozach koncentracyjnych.

Powszechnie pojęcie to związane jest jedynie albo przede wszystkim z ludobójstwem Żydów w czasie II wojny światowej – i to jest pojęcie zawężone. Holocaust oznacza albo powinien oznaczać zagładę ludności jakiejkolwiek narodowości, nie tylko żydowskiej.

Ustawa odnosi się czasowo do „ery Holocaustu”. Jaka to konkretnie „era”? Czy to lata 1933–45 czy też „tylko” lata 1939–1945? Czy „era Holocaustu” to również tzw. lata stalinowskie, a więc powojenne? Tych konkretów brakuje w ustawie JUST. W każdym razie ten akt prawny odnosi się do osób, które przeżyły Holocaust oraz innych ofiar nazistowskich prześladowań – a więc nie tylko Żydów. Być może Żydzi uważają się za naród wybrany, ale który naród nie ma takiego zdania o sobie?

Jesteśmy więc przy kwestii interpretacji ustawy. Dlaczego interpretuje się ten amerykański wewnętrzny akt prawny tylko w kategoriach odszkodowania dla Żydów? Przyjmijmy teoretycznie, ze „era Holokaustu” to okres II wojny światowej, choć ta czasowa definicja prowokuje dyskusje. Tu należałoby się zastanowić, ile narodowości ucierpiało w okresie wojennego Holocaustu i komu należy się odszkodowanie. Przy czym kwestia odszkodowania dotyczy nie tylko kierunku od Polski na zachód, ale również, a może przede wszystkim, od Polski na wschód. W tym kontekście ustawa wychodzi Polsce naprzeciw, bowiem także Rosja powinna uregulować kwestie odszkodowań wobec Polski. O roszczeniach Polski wobec Niemiec już nie wspominam, bowiem wiadomo, że jakikolwiek rachunek władze w Warszawie winny najpierw przesłać do Berlina, a potem – albo równolegle – do Moskwy.

Ustawa jest oczywiście tendencyjna, ale również niejasno sformułowana, więc każde państwo może praktycznie interpretować ją na swoją korzyść. Dlatego nie ma tu żadnych podstaw do jakiejkolwiek paniki.

Co ustawa JUST oznacza w praktyce prawa międzynarodowego?

Ustawa zobowiązuje sekretarza stanu USA do złożenia sprawozdania dotyczącego sytuacji prawnej i systemowej w 46 krajach, w tym w Polsce, które podpisały w 2009 roku tzw. deklarację terezińską w Czechach. Właśnie ta deklaracja jest podstawą prawno-międzynarodową do wykonania raportu, obejmującego procedury administracyjne, sądowe, w szczególności dotyczące zwrotu mienia tam, gdzie jest to możliwe, wypłaty słusznego odszkodowania tam, gdzie zwrot jest niemożliwy i wreszcie przeznaczania mienia, które nie ma spadkobierców, na cele edukacyjne i społeczne, w szczególności na pomoc ofiarom Holocaustu. Wychodzę z założenia, że chodzi tu w pierwszej linii o informacje o stanie zaspokajania roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych, bowiem ustawa JUST wchodzi w zakres wewnętrznego prawa amerykańskiego. Krótko mówiąc, Izrael nie powinien mieć żadnych podstaw roszczeniowych w stosunku do Polski.

Warto zaznaczyć, że w ustawie nie ma, bo nie może być, jakiegokolwiek przymusu zwracania mienia czy wypłaty odszkodowań przez obywateli 46 państw. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Ustawa, jak już wcześniej wspomniałem, jest elementem wewnętrznego prawa USA, a państwo to jest suwerenne i może uchwalać dowolne ustawy. Ale USA nie mają prawnego dyktatu nad światem ani nie uchwalają prawa uniwersalnego/globalnego, choć często odnosimy takie wrażenie. Więc pytam po raz kolejny: po co ta cała panika? Otóż media wyolbrzymiają zagrożenie dla Polski ze strony USA i Izraela (co ma Izrael do „konfliktu” polsko-amerykańskiego?). Donoszą o możliwych represjach: od nieoficjalnych nacisków przez oficjalny lobbing aż po sankcje, np. bojkot polskich produktów, cła zaporowe, odmowy udzielenia kredytu itp. Stosunkowo nowym hitem medialnym jest możliwość szantażowania Polski przez USA w sprawie instalacji tarczy antyrakietowej i całej rozbudowy potencjału obrony przeciwrakietowej na terenie naszego kraju. A że koszt tej inwestycji będzie wynosić prawdopodobnie ok. 300 mld dolarów (sic), więc media wykreowały wizję, że roszczenia żydowskie opiewają na taka sumę. Oczywiście ani w pierwszym, ani w drugim przypadku kwota ta nie ma najmniejszej racji bytu. Tak więc Polacy sami kreują nieprawdopodobne liczby, które organizacje żydowskie mogą tylko z wdzięcznością przejąć i pobłogosławić. W międzyczasie zapomniano o tarczy przeciwrakietowej i pisze się o żądaniach Izraela wobec Polski właśnie w wysokości 300 mld. Jeszcze „lepsze” jest straszenie społeczeństwa koniecznością wyprzedaży majątku narodowego, aby uzyskać środki na spłatę roszczeń. Wytworzyła się wiec paranoidalna sytuacja, do której wciągnięte zostało zupełnie niepotrzebnie państwo Izrael.

Tymczasem nie wolno obecnie spekulować na temat wielkości odszkodowań, które Polska miałaby zapłacić osobom obcych narodowości za „erę Holokaustu”, bo jakakolwiek podana kwota nie ma w tej fazie racji bytu. Faktem jest, że nie ma tak naprawdę żadnych poważnych wyliczeń. W ustawie zaś napisano, że odszkodowania mają być wypłacone zgodnie ze światowymi standardami w przypadku odszkodowań wojennych i podobnych. Chodzi tu więc o sprawiedliwe, a nie pełne odszkodowania, które zwykle są niemożliwe. Poza tym nie wiadomo jeszcze tak naprawdę, kto i komu ma płacić.

Polskie protesty powinny być skierowane raczej przeciwko deklaracji z Terezina (którą polski rząd dobrowolnie podpisał), bowiem ta deklaracja wchodzi w zakres prawa międzynarodowego. Ale jak wiadomo, żadna deklaracja nie ma charakteru wiążącego dla państwa-sygnatariusza. Natomiast na mocy ustawy JUST Act 447 żadne sankcje nie znajdują umocowania.

Suwerenność

Warunkiem koniecznym każdego państwa do jakiegokolwiek działania we własnym interesie jest jego suwerenność. Dlatego cieszmy się, że od 30 lat Polska jest ponownie suwerenna i strzeżmy tej suwerenności jak oka w głowie. Oczywiście ciągle słyszy się nie do końca przemyślane pomysły, aby w Konstytucji RP dokonać zapisu związanego z przynależnością Polski do Unii Europejskiej i do NATO i nadrzędnością prawa tych instytucji nad prawem polskim. To są jednak na pewno tylko niestosowne żarty wybranych polityków. Bo jeśli nie żarty, to co? Myślę jednak, że nikt tych „żartów” nie bierze poważnie, bowiem oznaczałoby to ograniczenie polskiej suwerenności, a tym samym oddanie części prerogatyw władczych organom ponadnarodowym, albo jeszcze lepiej – państwom, które mają ostatni głos w UE i NATO. A to byłby definitywny powrót do sytuacji z czasów PRL. Dlatego uważam spekulacje niektórych polskich polityków, igrających z ograniczeniem polskiej suwerenności na rzecz instytucji ponadnarodowych, za bardzo niebezpieczne i niesmaczne. Aktualna „wojna dyplomatyczna”, bo jak to inaczej nazwać, jest przykładem na to, jak ważna jest niezależność i niezawisłość, a wiec suwerenność Polski. Dodam tutaj, że decyzja podjęta przez Naród przy urnie wzmocniłaby i potwierdziłaby jeszcze bardziej suwerenny charakter państwa – zgodnie z art. 4 Konstytucji RP.

Rola polskiego rządu i dyplomacji

Co robi polski rząd w tej w sumie paradoksalnej sprawie? Niestety, nie wiemy, co robi i czy cokolwiek robi. Naród jest wzburzony, wytworzyła się tzw. dynamika własna w kraju i wśród Polonii. W tej sytuacji premier polskiego rządu powinien uspokoić wzburzone społeczeństwo, osobiście albo za pośrednictwem swojego rzecznika. Wypowiedzieć się na temat interesów Narodu Polskiego i raison d’être Polski. Powinien informować i przede wszystkim uspokajać społeczeństwo na bieżąco. Ważna rola przypada tutaj dyplomacji polskiej, która powinna prowadzić półoficjalne negocjacje pozakulisowe, aby bez wzburzania opinii publicznej doprowadzić ten niewypał dyplomatyczny do szczęśliwego końca. Czy polska dyplomacja potrafi prowadzić takie nieformalne rozmowy? Chodzi tu bowiem o ingerowanie w wewnętrzne sprawy USA, gdyż ustawa JUST Act 447 jest wewnętrznym prawem amerykańskim. To delikatna sprawa, ale dyplomaci są po to, aby zajmować się takimi właśnie delikatnymi kwestiami. Dyplomata, np. ambasador, to również lobbysta szukający ustawicznie kontaktów ze ośrodkami władczymi innych państw i powinien być biegły w prowadzeniu nieformalnych negocjacji.

Dyplomacja to nie zabawa dla grzecznych dzieci ani nie tylko odwiedzanie środowisk polonijnych, lecz ciężka i odpowiedzialna praca.

Pocieszam się jednak, że działania polskiego rządu i polskiej dyplomacji „idą pełną parą” zakulisowo i wkrótce doczekamy się pozytywnych efektów tych działań (?).

Czy ustawa JUST jest przemyślana?

Wróćmy jednak do ustawy JUST Act 447. Nie wymaga komentarza fakt, że ta ustawa nie jest do końca przemyślana. W grę wchodzi 46 państw mających spłacać odszkodowania ofiarom ludobójstwa (Holokaustu). W którym kraju to spłacanie ma się zacząć, a w którym skończyć? Czy Polacy będą najpierw czekać na spłatę odszkodowań przez Niemców i Rosjan, aby uzyskać środki na wypłacenie odszkodowań np. Żydom? Piszę Żydom, a nie Izraelowi, bowiem państwo izraelskie w okresie żydowskiego Holokaustu nie istniało. Ustawa jest wewnętrznym uregulowaniem prawnym w USA – jest więc moralna sugestia uregulowania tzw. „kwestii roszczeniowych” i dotyczy, jak już wspomniałem, „ery Holocaustu”. Egzekwowanie tych uregulowań leży jednak całkowicie w gestii i zależy od dobrej woli suwerennych państw.

Uchwalając ustawę JUST Act 447 Kongres USA skompromitował się. Żadne państwo nie powinno, bezpośrednio czy pośrednio, w ramach swojego wewnętrznego prawa, ingerować w sprawy innych państw. Od tego jest prawo międzynarodowe i jego instytucje – w tym wypadku ONZ. Potęga i dominacja USA w polityce światowej nie upoważniają władz amerykańskich do jakiegokolwiek sugerowania innym podmiotom międzynarodowym, jak powinny postępować. Dlatego śmieszy mnie wręcz wypowiedź ministra spraw zagranicznych USA Mike’a Pompeo, który ingeruje w wewnętrzne sprawy polskie i wzywa polskie władze, aby poczyniły postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holocaustu.

Ciekawe, czy amerykański dyplomata będzie tez nawoływał władze np. Rosji i Ukrainy do podobnych „postępów”? Ustawa JUST nie jest ani spójna, ani logiczna, ale przede wszystkim nie jest „przekładalna” w praktyce międzynarodowej.

Oczywiście nikt nie neguje potrzeby prowadzenia polityki zadośćuczynienia za ludobójstwa – jednak powinno się to dziać na arenie międzynarodowej i z udziałem wszystkich zainteresowanych, i przede wszystkim dla wszystkich poszkodowanych. Nie zapominajmy, ze Polska jest dużym demokratycznym krajem, położonym w centrum Europy, niezawisłym, dumnym i przede wszystkim suwerennym. I ta świadomość powinna wystarczyć, aby Polki i Polacy mogli bez obaw i optymistycznie spoglądać w przyszłość. Rząd Polski podpisał suwerennie deklarację z Terezina i powinien ją również suwerennie intepretować i informować polskie społeczeństwo na bieżąco. Zaś dramaturgia związana z ustawą JUST Act 447 to dyplomatyczna i medialna bańka mydlana.

Mirosław Matyja – politolog, ekonomista i historyk, jest profesorem Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie (PUNO) w Londynie, gdzie pełni funkcję dyrektora Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją.

Artykuł Mirosława Matyi „Dyplomatyczna bańka mydlana” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Matyi „Dyplomatyczna bańka mydlana” na s. 9 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego