Zabłysła pierwsza gwiazda na ciemnym polskim niebie / Felieton sobotnio-świąteczny Jana Azji Kowalskiego

W Gnieźnie – pierwszej stolicy Polski – zwalniają urzędników. W Gnieźnie, gdzie wszystko się zaczęło przed tysiącem lat, może znowu się zaczyna?, pomyślałem. Pierwsza gwiazdka się pojawiła!

Powiatowy Urząd Pracy w Gnieźnie, w związku ze spadkiem lokalnego bezrobocia do 3%, zwalnia 10 pracowników! Taki news podał w czwartek Polsat News. Na początku pomyślałem, że to może fake news. Ale nie, to najprawdziwsza z możliwych prawd. W Gnieźnie – pierwszej stolicy Polski – zwalniają urzędników. W Gnieźnie, gdzie wszystko się zaczęło przed tysiącem lat, może znowu się zaczyna?, pomyślałem. I zacząłem obrabiać tę radosną przedświąteczną wiadomość na swój i Twój, Czytelniku, użytek.

Nie sposób w pełni cieszyć się i ucztować, nie sprawdzając garści statystycznych danych. Zatem, zaczynam:

  1. Rok 2002 – 3 mln zarejestrowanych bezrobotnych (20%), 15 800 osób jest zatrudnionych w Powiatowych i Wojewódzkich Urzędach Pracy (dalej UP), a zatem 218 bezrobotnych na 1 upowca.
  2. Rok 2008 – 1,4 mln zarejestrowanych bezrobotnych (9%), 18 500 osób zatrudnionych w UP, 76 bezrobotnych na 1 upowca.
  3. Rok 2019 – 830 tys. bezrobotnych (5%), 23 000 zatrudnionych w UP, 36 bezrobotnych na 1 upowca.

Zatem, jak to dowodnie widać, im mniejsze bezrobocie, tym więcej zatrudnionych w urzędach pracy. I generowany przez nie obecnie koszt roczny w wysokości 4 miliardów polskich złotych. Przy czym, rzecz symptomatyczna, najmniej bezrobotnych przypada na jednego urzędnika-upowca w rejonach Polski o najwyższym bezrobociu. A najwięcej tam, gdzie bezrobocie jest najniższe, na przykład w Warszawie.

Równie symptomatyczne, że wraz ze spadkiem bezrobocia i wzrostem zatrudnienia w UP następował spadek pracowników UP odpowiedzialnych za szukanie pracy dla bezrobotnych w stosunku do osób zajmujących się ich segregowaniem dokumentacyjnym.

A ponieważ z roku na rok upowcy mieli coraz mniej pracy, dlatego z lubością oddawali się własnemu tak zwanemu kształceniu ustawicznemu. I serfowaniu w Sieci; według danych własnych UP, na 1 pracownika przypada średnio 1,5 komputera.

Dlatego nie do przecenienia jest wiadomość, jaka tuż przed świętami Bożego Narodzenia dotarła do nas z prastarej stolicy. Może to jest ta pierwsza gwiazda, która zwiastuje pojawienie się kolejnych. I rozjaśni się niebo nad ciemną, zgnębioną przez biurokrację Polską?

Ja w każdym razie z nadzieją patrzę w niebo i czekam:

  1. Na zwolnienie wszystkich upowców w Gnieźnie i całej Polsce. I likwidację PUP i WUP.
  2. Na ograniczenie biurokracji państwowej (w tym samorządowej) do konstytucyjnej liczby 100 000 osób (jak w roku 1990).
  3. Na ograniczenie liczby nauczycieli państwowych do 200 000 osób (proporcjonalnie jak w 1990).
  4. Na obniżenie procentowego obciążenia płacy do 12%, jak w Anglii, a co najmniej do 20%, jak w Niemczech.

Gdy tylko te cztery gwiazdy rozbłysną nad Polską, radość przepełni każdy jej zakątek.

  1. W miejsce 15 milionów efektywnie pracujących Polaków (odejmuję 1,5 mln, które pracują bez sensu ekonomicznego i tylko przeszkadzają pozostałym) na 30 milionów w wieku produkcyjnym, zacznie pracować dla korzyści własnej i całego narodu milionów 21 co najmniej.
  2. Wzrost dochodów pracowników i dochodów przedsiębiorców nakręci krajową koniunkturę i pozwoli zbudować niepodległość gospodarczą Polski. Niezależność od Niemiec i spekulantów finansowych.
  3. Dodatkowy dochód z podatków pomnożony przez 21 milionów podatników, w połączeniu z likwidacją horrendalnie drogiej biurokracji, uczyni nasz kraj zamożnym i bezpiecznym.
  4. Będziemy mieli pieniądze państwowe na wszystko. I, co najważniejsze, będą to pieniądze zdrowe. Bo będą pochodzić z podatku od naszego indywidualnego dobrobytu i dobrobyt ten będą wzmacniać. Zamiast, jak jest obecnie, dobrobyt ten hamować w skali jednostki, rodziny i całego państwa.

Miejmy nadzieję, że za nią pojawią się następne. Tego wszystkim Wam i sobie samemu  z okazji nadchodzących Świąt życzę J

Jan A. Kowalski

Samozwańcza kasta lekceważąca prawo: Rosja, Chiny i polskie sądy / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 66/2019

Dlaczego Francja i Niemcy są takie skłonne do rozwiązywania problemów Ukrainy z agresją rosyjską? Skąd ta samozwańcza inicjatywa? Czy wraca solidarność Niemiec i Francji z początku II wojny światowej?

Jadwiga Chmielowska

Grudzień to miesiąc podsumowań całego roku i oczekiwania na radosne święta Bożego Narodzenia, święta nadziei. Oto Bóg jest wśród nas, by nauczyć nas żyć, wskazać, co jest w ziemskiej doczesności najważniejsze.

W grudniu 1918 r. tuż po świętach wybuchło pierwsze od wielu lat zwycięskie powstanie w Wielkopolsce. W tym zimowym miesiącu przeżywany też smutne rocznice: strzelania do robotników na Wybrzeżu w 1970 r. i stanu wojennego 1981 r., kiedy komuniści pod wodzą gen. Jaruzelskiego postanowili kolejny raz rozprawić się krwawo z narodem miłującym wolność.

W grudniu br. świat obiegła informacja o postanowieniu Światowej Agencji Antydopingowej WADA wykluczenia Rosji z imprez sportowych ze względu na powszechne używanie dopingów i nagminne fałszerstwa dokonywane przez rosyjskie organizacje antydopingowe oraz tolerowanie przez władze Rosji tego procederu.

Rosja oczywiście oskarżeniom zaprzecza i premier Miedwiediew uważa, że powinno nastąpić odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS). Drugim krajem, który nic sobie nie robi z prawa, są komunistyczne Chiny.

Kradną nagminnie technologie, patenty i nie mają ochoty zaprzestać tego procederu. Prezydent Trump, mówiąc o umowie z Chinami, zażądał nie tylko chińskich deklaracji, ale i wdrożenia odpowiednich procedur uniemożliwiających kradzieże. Chiny nie mają zamiaru tego robić, więc zapowiadanej przez niektórych „geostrategów” umowy USA-Chiny nie będzie. To wszystko komunistyczna propaganda.

Według oficjalnych chińskich medialnych doniesień u kilku osób została zdiagnozowana dżuma. Jeden pacjent już zmarł z powodu dżumy dymieniczej (jedna z form dżumy). U pewnego małżeństwa zdiagnozowano dżumę płucną (jedna z form dżumy) i jest ono leczone w szpitalu w Pekinie, tak jak kolejny pacjent z rozpoznaniem dżumy dymieniczej. Internauci sugerują, że chińskie władze ukrywają więcej przypadków dżumy. Podobno podjęto środki ostrożności, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby.

Kilka miesięcy temu wystąpiły braki produkowanego w Chinach komponentu do produkcji leków w całej Europie. Teraz mamy aferę z zanieczyszczeniem stosowanej do produkcji leków przeciwko cukrzycy substancji, produkowanej w chińskich fabrykach, które zaopatrują firmy farmaceutyczne w niemal całej Europie. Zanieczyszczenie stwierdzono niezależnie od siebie w Azji i Niemczech. Ma ono postać N-nitrozodimetyloaminy (NDMA), toksycznego związku chemicznego, bardzo niebezpiecznego dla wątroby, także o działaniu rakotwórczym. „NDMA jest wstrzykiwane szczurom, by przyspieszyć u nich postęp choroby nowotworowej” – podał portal dziennik.pl.

Na kończącym się „szczycie normandzkim” Putin tłumaczył Merkel, gdzie jej miejsce. Całkiem niedyplomatycznie machał palcem wskazującym przed nosem Pani Kanclerz. Traktował ją jak karzący ojciec czy wujek nieposłuszną dziewczynkę. Czyżby była za mało skuteczna w lansowaniu jego polityki?

Pozostaje pytanie, dlaczego Francja i Niemcy są takie skłonne do rozwiązywania problemów Ukrainy z agresją rosyjską? Niepodległość i bezpieczeństwo granic gwarantowały Ukrainie w Budapeszcie USA, Wielka Brytania i Rosja. W tym zawartym w 1994 r. układzie Ukraina zrzekła się broni atomowej w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. Skąd więc samozwańcza inicjatywa Francji i Niemiec, i cisza o rosyjskiej okupacji Krymu? Czyżby odrodziła się solidarność Niemiec i Francji z początku II wojny światowej?

„Kontynuowanie działalności przez Izbę Dyscyplinarną stanowi poważne zagrożenie dla stabilności porządku prawnego w Polsce” – oświadczyła Gersdorf – Prezes Sądu Najwyższego III RP. Dobra wiadomość dla najwspanialszej kasty: Drodzy sędziowie, możecie kraść nie tylko w supermarketach, nic wam nie grozi.

Nic to, Bóg się rodzi, Moc truchleje… Nadchodzi Nowy Rok.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sądy skazują prawicowych dziennikarzy wbrew logice i faktom / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 66/2019

Profesor Andrzej Nowak napisał na portalu wpolityce.pl, iż sądy (a właściwie ich najgłośniejsza część) wydają się okazywać dziś coraz bardziej zuchwale swoją „niezależność” od… polskiego prawa.

Jolanta Hajdasz

Lekceważenie elementarnego poczucia sprawiedliwości. To najkrótsze podsumowanie wyroków sądów, w których stroną są dziennikarze. Liczba przypadków, w których zapada wyrok skazujący, kompletnie niezrozumiały z punktu widzenia zwykłego obywatela szanującego prawo, jest naprawdę spora. Z jednej strony mamy naprawdę skandaliczne uniewinnienie Piotra Najsztuba, „pierwszego człowieka w Europie, któremu sędziowie prawomocnym wyrokiem przyznali prawo przejechania każdego z nas na przejściu dla pieszych, prowadzenia samochodu bez prawa jazdy i ważnego przeglądu technicznego” – co samo w sobie wydaje się wręcz abstrakcyjną tragifarsą.

Nazwisko dziennikarza związanego z „Wyborczą” i mainstreamem medialnym wystarczy, by włos mu nie spadł z głowy, nawet gdy jest ewidentnie winny. Ale w przypadku tzw. prawej strony sądy skazują dziennikarzy na grzywny, nawiązki i zwrot kosztów procesu regularnie. Wbrew logice i nawet wbrew faktom. Tu uniewinnienia nie ma.

Przykłady? Z braku miejsca podam tylko te z listopada i te lokalne, bo o nich wiemy najmniej.

Pierwszy dotyczy gminy Poraj na Śląsku. Redaktor Paweł Gąsiorski, właściciel portalu zycieporaja.pl otrzymał od czytelnika fakturę za zakupy w drogerii, za które zapłaciła gmina. Opublikował ją z lekko złośliwym komentarzem, bo gmina kupiła sobie nie tylko tabletki do zmywarki i krem do rąk, ale nawet 2 pary damskich rajstop. Krótki tekst na ten temat kosztuje go… ponad 5 tysięcy zł. Wójt gminy Poraj poczuła się nim bardzo zniesławiona, a Wysoki Sąd pierwszej i drugiej instancji skazał dziennikarza na przeprosiny, nawiązkę na cel społeczny i zwrot kosztów procesu. Co charakterystyczne, na żadnym etapie postępowania sądowego (blisko 2 lata) nikt nie zakwestionował autentyczności faktury. Wyrok jest prawomocny.

Kolejny skazany to np. red. Sławomir Matusz, dziennikarz i poeta z Sosnowca, współzałożyciel Fundacji im. Jana Kochanowskiego i współorganizator Konkursu Poetyckiego im Danuty „Inki” Siedzikówny, wyróżniony za swoją znakomitą, tłumaczoną na wiele języków twórczość poetycką medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis (w roku 2012, a więc przez Ministra Kultury rządu Donalda Tuska). Poeta ośmielił się opisać w kilku rozesłanych do „ważnych osób” mailach występujące – jego zdaniem – nieprawidłowości w działaniach instytucji samorządu sosnowieckiego, zdominowanego przez „słuszną” (z punktu widzenia sędziowskiej kasty) Koalicję Obywatelską. Reakcja trzymających władzę w Sosnowcu była błyskawiczna: zarzut zniesławienia, art. 212 kk. Decyzja Sądu w Sosnowcu była równie szybka: wyrok skazujący, kara grzywny. Wyrok został podtrzymany w drugiej instancji, co oznacza że p. Matusz za to, iż wysłał w dobrej wierze kilka krytycznych wobec urzędujących władz samorządowych maili, pójdzie do więzienia, bo komornik nie ma mu czego zająć na koncie…

W ostatniej chwili udało się obronić  skazaną za zniesławienie red. Hannę Szumińską z podpoznańskiej gminy Duszniki, która ośmieliła się publicznie zadać pytanie, czy strażak „załatwił” policjantowi darmowy wyjazd zagraniczny (wymiana ze strażakami z innego kraju) w zamian za nieodebranie prawa jazdy, bo jest taka zadziwiająca koincydencja faktów…

Dziennikarka była skazana karnie w pierwszej instancji, i to podwójnie, bo sąd uznał że pomówiła i policjanta, i strażaka, i w związku z tym im obu należy się od niej finansowe zadośćuczynienie…. Itd., itp.

Gdy pozna się wszystkie okoliczności spraw, konkluzja bywa jedna – jak można skazać na tyle za coś tak nieznaczącego, banalnego? Przecież to jest niesprawiedliwe. Komentując skazanie redaktora-poety prof. Andrzej Nowak napisał na portalu wpolityce.pl, iż sądy (a właściwie ich najgłośniejsza część) wydają się okazywać dziś coraz bardziej zuchwale swoją „niezależność” od… polskiego prawa. Trudno się z nim nie zgodzić.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla tego dialogu nie ma alternatywy – twierdzi Człowiek Pojednania Polsko-Ukraińskiego, ks. mitrat Stefan Batruch

Dialog i pojednanie między narodami wymagają pogłębionej refleksji teologicznej, by zrozumieć, dlaczego są ważne i potrzebne. Pomysłodawcom zależało, by zejść z poziomu politycznego do duchowego.

Wojciech Pokora, ks. Stefan Batruch

Człowiek Pojednania Polsko-Ukraińskiego to nagroda, która została przyznana w tym roku po raz pierwszy. Uroczystość odbyła się w Rzymie. Gdy myślimy o pojednaniu Polski i Ukrainy, to nasze myśli rzadko kierują się do Włoch. Skąd zatem wziął się Rzym w relacjach polsko-ukraińskich?

Od pewnego czasu środowiska, które badają zagadnienie dotyczące dialogu, genezy dialogu polsko-ukraińskiego, czy też pojednania polsko-ukraińskiego, zaczęły zauważać, że Rzym odgrywał pod tym względem, szczególnie w okresie Związku Radzieckiego i PRL-u, bardzo ważną rolę. Wtedy jakiekolwiek działania na rzecz pojednania i porozumienia między Ukrainą a Polską właściwie nie mogły mieć miejsca ze względu na sytuację polityczną. Ukraina nie była państwem niezależnym, zresztą Polska również pozostawała pod ogromnym wpływem Związku Radzieckiego – właściwie była satelitą. W jakimś sensie kartą ukraińską rozgrywano wszelkie dążenia do samostanowienia, do odzyskania niepodległości państwowej – jeżeli chodzi o Ukrainę, ale i u nas również dążenia do niepodległości politycznej były tłumione i właściwie sprowadzane do tego, żeby oba narody bardziej skonfliktować, trzymać w napięciu, wręcz w konfrontacji i wrogości. Stąd na przykład w okresie PRL-u w Polsce stworzył się negatywny obraz Ukraińca – człowieka złego, z negatywnymi cechami.

Właściwie słowo ‘Ukrainiec’ pod koniec lat 80. stało się niemalże synonimem zbrodniarza, złoczyńcy, człowieka z bardzo złymi intencjami, szczególnie wobec Polaków. W tym czasie nawet wypowiadanie słowa ‘Ukrainiec’ było dla wielu Polaków, również tych życzliwie nastawionych do tego narodu, pewną niezręcznością.

Gdzieś w świadomości tkwiło poczucie, że mówiąc o kimś „Ukrainiec”, można tego kogoś urazić. Do tego doprowadziła propaganda. W takich warunkach, na początku troszeczkę w środowiskach opozycyjnych, ale to też dopiero w latach 80., zaczął się pojawiać temat ukraiński i stosunków polsko-ukraińskich. Oczywiście aktywnie zajmowało się tym środowisko paryskiej „Kultury”, jednak jeśli chodzi o środowisko kościelne i cerkiewne, to Rzym był właśnie takim ważnym ośrodkiem. (…)

Rzym, 10 października 2019 r. Ks. mitrat Stefan Batruch, laureat Nagrody Człowiek Dialogu Polsko-Ukraińskiego | Fot. Associazione Religiosa „Santa Sofia”

Z czasem coraz bardziej docierało do naszej świadomości, że spotkanie przedstawicieli Episkopatu Polski i Synodu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, które miało miejsce w Rzymie w 1987 roku w dwóch kolegiach – polskim i ukraińskim – było wydarzeniem przełomowym. (…)

I zaczęliśmy zadawać sobie pytanie – jak do tego doszło? Czy to wydarzenie w 1987 roku było czymś zupełnie spontanicznym?

Obfitowało w wiele symboli jak na wydarzenie spontaniczne.

Niewiele było wiadomo o kulisach tego spotkania. Wiedzieliśmy, że odbyło się z inspiracji Jana Pawła II, ale dlaczego? Skąd u niego wzięło się takie przekonanie, że trzeba to zainicjować? Że to spotkanie musi się odbyć? Na pewno to Jan Paweł II przekonał zarówno Prymasa Polski kardynała Józefa Glempa, jak i kardynała Myrosława Iwana Lubacziwskiego, by do tego spotkania doszło, bo z wypowiedzi i wystąpień prymasa Glempa i zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, które się zachowały, widać, że to było bardzo spontaniczne. Nawet do pewnego stopnia, jakby to było nie do końca przygotowane, ale ważne wydarzenie.

Jego owocem było Wasze spotkanie w roku 2017?

Tak. Kapituła Pojednania Polsko-Ukraińskiego nagradza przedstawicieli różnych dziedzin – historyków, środowiska artystyczne, filmowe, ale też instytucje. Wtedy pojawił się pomysł, już bardziej w środowisku związanym z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim i Katedrą Aksjologii Dialogu Międzykulturowego i Międzyreligijnego z prof. Markiem Melnykiem na czele, żeby zacząć nagradzać osoby niekonieczne duchowne, ale z wykształceniem teologicznym. Bo dialog między narodami wymaga również pogłębionej refleksji teologicznej, by zrozumieć, dlaczego dialog i pojednanie są ważne i potrzebne. Pomysłodawcom zależało na tym, by zejść z poziomu politycznego, czy wręcz upolitycznionego, do wymiaru duchowego. Przecież ten dialog jest ważny także ze względu na wspólne korzenie chrześcijańskie Polaków i Ukraińców. Jest to zresztą przesłanie czysto ewangeliczne, które powinno być przedmiotem refleksji teologicznej czy filozoficznej.

Wtedy też zaczęliśmy coraz mocniej odczuwać, że spotkanie w 1987 roku było konsekwencją czegoś, co musiało się odbyć wcześniej. Jednak nie mieliśmy danych, by to zrozumieć. W międzyczasie, po spotkaniu w Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych okazało się, że światło dzienne ujrzały zdjęcia ilustrujące wydarzenia sprzed lat.

I czego się dowiedzieliśmy? Otóż już w latach 60. w tymże Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych spotykali się Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kardynał Josyf Slipyj i Metropolita Krakowski arcybiskup Karol Wojtyła.

Spotkali czy spotykali? To było jednorazowe wydarzenie?

Właśnie okazuje się, że nie było jednorazowe. Mało tego, osobą, która w jakiś sposób koordynowała współpracę między nimi, był dominikanin Feliks Bednarski. To ciekawa postać. Był on również związany z Lublinem. Niedługo po II wojnie światowej był kierownikiem Katedry Etyki na Wydziale Filozoficznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i w momencie, gdy przeszedł do Rzymu, Katedrę Etyki przejął późniejszy metropolita krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. Znali się osobiście.

Co się okazuje? Również kardynał Josyf Slipyj, gdy po powrocie z Syberii, gdzie spędził 18 lat, został zmuszony do wyjazdu do Rzymu, stworzył tam środowisko swoich konsultantów, z którymi omawiał wiele kwestii dotyczących sytuacji kościelnej i międzynarodowej. Wśród tych zaufanych osób był również właśnie dominikanin prof. Feliks Bednarski. Pełnił on zatem rolę swego rodzaju łącznika. Okazuje się ponadto, że to prof. Feliks Bednarski wysunął propozycję współpracy teologów i filozofów słowiańskich, w szczególności polskich i ukraińskich. Jak świadczą zachowane pisma i listy – kardynał Slipyj i kardynał Wojtyła poparli tę inicjatywę. To pokazuje, że ta współpraca zaczęła się wcześniej niż w latach 80.

Oni poznali się bliżej nieprzypadkowo. To też rzuca światło na inne fakty.

Zwróćmy w tym kontekście uwagę, że Wojtyła, wykonując pewne gesty, nie działał nieprzemyślanie, bez przygotowania. Doskonale obrazuje to przykład sytuacji, gdy został wybrany na papieża i kardynałowie klękali przed nim w geście wierności. Przed dwoma hierarchami – kardynałem Stefanem Wyszyńskim i kardynałem Josyfem Slipyjim papież Jan Paweł II wstał z tronu.

Rzym, 10 października 2019 r., ks. Stefan Batruch zasadza oliwkowe drzewko „pojednania” w ogrodzie cerkwi-soboru Świętej Sofii (Mądrości Bożej) | Fot. Associazione Religiosa „Santa Sofia”

Z jednej strony świadczyło to o pewnych więziach między nimi, ale również o tym, że był to gest, którego wobec innych kardynałów jednak nie wyraził. Było to bardzo ważne i znamienne. Ten gest został zauważony, ale nie był rozumiany. Może jeśli chodzi o kardynała Wyszyńskiego, był to gest wówczas bardziej czytelny, ale wobec Slipyja nie. Dlaczego to zrobił?

Dziś już wiemy dlaczego?

Okazało się to o wiele później, gdy światło dzienne ujrzał protokół ze spotkania z Radą Główną Episkopatu Polski na Jasnej Górze podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Tam w wypowiedzi skierowanej do obecnych (złożone z siedmiu biskupów ciało było de facto „rządem” polskiego Kościoła) wspomniał m.in. o tym, że pierwszą osobą, z którą się spotkał – niecały miesiąc po wyborze na papieża – był właśnie kardynał Slipyj. (…)

Okazuje się, że w relacjach polsko-ukraińskich, na tej najwrażliwszej płaszczyźnie, czyli dialogu, strona kościelna zrobiła więcej, niż udało się zrobić politykom.

Trudno tutaj porównywać, ale na pewno ze strony Kościoła jest wola szukania płaszczyzn porozumienia. Oczywiście działania te natrafiają na pewne trudności. To nie jest tak, że ten dialog idzie gładko, bez przeszkód. Zresztą porozumienie nie może być aktem jednorazowym. Przecież dotyczy całych społeczeństw.

Społeczeństwo składa się z jednostek, które są bardzo różnorodne i jedni szybciej, inni wolniej przyjmują pewne apele związane z tym, że trzeba szukać tego, co łączy i bardziej na nie kłaść akcenty niż na to, co dzieli. Trzeba szukać jakiejś możliwości, by uwolnić się od negatywnych emocji związanych z przeszłością.

Ale właśnie w Kościele to się wydarzyło. To kardynał Lubomyr Huzar, witając w 2001 roku we Lwowie papieża Polaka, powiedział: „Może się to wydać dziwne, niezrozumiałe i niewłaściwe, że w tej właśnie chwili, gdy Ukraiński Kościół Greckokatolicki zaznaje tak wielkiej chwały, uznajemy także, iż w ubiegłowiecznej historii naszego Kościoła były też chwile mroczne i duchowo tragiczne. Stało się tak, że niektórzy synowie i córki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego wyrządzali zło – niestety świadomie i dobrowolnie – swoim bliźnim z własnego narodu i z innych narodów. W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga, Stwórcę i Ojca nas wszystkich, oraz tych, których my, synowie i córki tego Kościoła, w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy. Aby nie ciążyła na nas straszliwa przeszłość i nie zatruwała naszego życia, chętnie przebaczamy tym, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili nas. Jesteśmy przekonani, że w duchu wzajemnego przebaczenia możemy spokojnie przystąpić do wspólnego z Tobą sprawowania tej Eucharystii, ze świadomością, że w ten sposób wstępujemy ze szczerą i mocną nadzieją w nowe i lepsze stulecie”.

Ważne jest też to, co powiedział we Lwowie Ojciec Święty: „Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy będą gotowi stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, ażeby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, na braterskiej wspólnocie, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności”. Ten akt się dokonał. Akt, o którym w przestrzeni politycznej mówi się nieustannie, oczekując wciąż na nowo próśb o przebaczenie. A to się w Kościele wydarzyło.

Nie zauważa się tego aktu bądź politycy może nawet o nim nie wiedzą.

Cały wywiad Wojciecha Pokory z ks. Stefanem Batruchem pt. „Dla tego dialogu nie ma alternatywy” znajduje się na ss. 10 i 11 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wywiad Wojciecha Pokory z ks. Stefanem Batruchem pt. „Dla tego dialogu nie ma alternatywy” na ss. 10 i 11 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

369 000 zamiast 65 000 złotych. Kto jeszcze boi się Mariana Banasia? / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Od dzisiaj – im bardziej polityk jakiejkolwiek opcji będzie gardłował nad wprowadzaniem planu B na Mariana Banasia, tym bardziej będę podejrzewał jego, a nie Mariana Banasia o nieuczciwość finansową.

Ale nasłuchaliśmy się przez ostatni miesiąc politycznych bajek! Opowiadał bajki Zbigniew Ziobro, Patryk Jaki i Beata Kempa – o rzekomych zleceniach na nich, które miały być dokonane brudnymi łapami prezesa NIK. To politycy z Solidarnej Polski – sojusznika PiS.

Polityczne bajki o wilku Banasiu snuli także politycy drugiego stronnictwa sojuszniczego, czyli Zjednoczenia. I to w osobach samego Jarosława Gowina, jak też mojej przez chwilę ulubionej Jadwigi Emilewicz. A tymczasem…

…kilka dni temu Najwyższa Izba Kontroli pod wodzą nowego prezesa zakwestionowała koszt zaprojektowania i budowy toru przeszkód w Centralnym Ośrodku Szkolenia Służby Więziennej w Kaliszu. Rzekomo kosztował 369 000 złotych, a tymczasem biegły NIK wycenił jego budowę na maksymalnie (!) 65 000 złotych. Odjęliście już? – bo ja tak i na chwilę odjęło mi mowę. Przecież mamy tu do czynienia z wyczynem do wpisania od ręki do Księgi Rekordów Guinnessa!

Zatem chyba nikogo nie dziwi – Pani Beato (dlaczego one wszystkie muszą mieć na imię Beata? J), proszę już nie płakać przed kamerą – że NIK rozpoczęła ogólnopolską kontrolę Ministerstwa Sprawiedliwości, Centralnego Zarządu Służby Więziennej i siedmiu innych jednostek. Chociaż jeszcze 10 grudnia Zbigniew Ziobro wyjaśniał, że 369 tysięcy to cena rynkowa, to jednak dwa dni później przyznał rację wyliczeniom Banasia i komendanta Michała Wójcika z Kalisza odwołał.

Jak zatem widać, Najwyższa Izba Kontroli pod wodzą nowego prezesa prawidłowo wypełnia swoje ustawowe, konstytucyjne obowiązki. Po to przecież została powołana. Ma kontrolować służby państwowe i wykrywać nieprawidłowości, nie zastanawiając się nad koalicjami i układami politycznymi. I właśnie po to, żeby jej prezes nie podlegał partyjnym naciskom, zagwarantowano mu nieusuwalność przez 6 lat trwania kadencji.

Od dzisiaj również jest dla mnie sprawą oczywistą, że im bardziej polityk jakiejkolwiek opcji będzie gardłował nad wprowadzaniem planu B na Mariana Banasia, tym bardziej będę podejrzewał jego, a nie Mariana Banasia o nieuczciwość finansową. A może będziemy zapisywać te rozhisteryzowane nazwiska na kartce papieru? I porównamy je za parę lat z listą polityków skorumpowanych, ujawnioną przez Mariana Banasia?

Prawo i Sprawiedliwość w bieżącej kadencji nie zmieni już konstytucji na lepszą i sposobu zarządzania Polską na bardziej efektywny. 15 posłów od Ziobry i 15 posłów od Gowina nie ma zatem znaczenia dla biegu spraw zasadniczych w państwie. Dlatego prośba do władz PiS o zdyscyplinowanie finansowe swoich koalicjantów. O to, żeby nie kupowali za 369 tysięcy złotych czegoś, co jest warte jedynie 65 tysięcy. Bo nie płacą za to swoimi pieniędzmi, ale naszymi wspólnymi.

Czekam w końcu na wyjaśnienie, do kogo trafiło 300 000 złotych ukradzione nam wszystkim. Ale to już chyba nie leży w kompetencji Najwyższej Izby Kontroli, ale prokuratury i CBA.

Jan A. Kowalski

Na czym polegają zasługi wobec ojczyzny według kolejnych rządów Polski. Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego

Pogrzeb Kornela Morawieckiego z jednej strony, a pogrzeby Kazimierza Świtonia i Wojciecha Jaruzelskiego z drugiej – pokazują lepiej niż wskaźniki ekonomiczne, czym różnią się rządy PiS od rządów PO.

Zbigniew Kopczyński

Kornel Morawiecki umarł w sam raz, by jego pogrzeb mógł mieć rangę państwową. W sam raz, by żegnać mógł go syn w randze premiera. W sam raz, by media szeroko omawiały jego dokonania i niezłomną postawę. Wśród komentujących jego odejście zdecydowaną większość stanowili doceniający jego dokonania. Wyjątkiem, raczej kuriozalnym, był zarzut zdrady ze strony byłego prezydenta, rytualnie nazywającego zdrajcami tych, którzy nie zdradzili. Chyba nikt nie potraktował tego poważnie. Ot, taki kompleks kapusia. Nie zauważyłem też zarzutu – a może przeoczyłem – że syn-premier funduje ojcu pogrzeb państwowy, choć to akurat prawda.

To premier decyduje, kto zasłużył na państwowy pogrzeb, a kto nie. Akurat Kornelowi to się należało jak mało komu. I dobrze się stało, że prezydent zdążył uhonorować go Orderem Orła Białego trzy dni przed śmiercią. Jeszcze za życia, ale co najmniej trzydzieści lat za późno.

A co byłoby, gdyby Kornel Morawiecki zmarł, powiedzmy, pięć lat wcześniej? Jak wyglądałby jego pogrzeb, jak byłby uhonorowany? Tu nie musimy gdybać. Wystarczy przypomnieć pogrzeb Kazimierza Świtonia. Było to w czasie rządów Platformy Obywatelskiej z Ewą Kopacz jako premierem.

Zmarł jeden z najbardziej zasłużonych ludzi opozycji antykomunistycznej. Człowiek, który miał odwagę sam jeden rzucić wyzwanie komunie w trzymanym żelazną ręką regionie i w czasie, gdy jego późniejsi krytycy na samą myśl o jakimkolwiek nieposłuszeństwie – bo o oporze nie byli w stanie pomyśleć – dostawali rozwolnienia. (…)

Premier Kopacz (…) odmówiła Kazimierzowi Świtoniowi pogrzebu państwowego. Pochowany został nie na Powązkach, lecz na cmentarzu parafialnym w Katowicach, a pogrzeb miał charakter prywatny.

Rzeczpospolita Platformy nie znalazła uznania dla niezłomnej postawy Kazimierza Świtonia. A jakie postawy doceniła?

W tym samym roku, kilka miesięcy wcześniej, jeszcze za premierostwa Donalda Tuska, zmarł Wojciech Jaruzelski. Premier Tusk nie miał wątpliwości. Jaruzelskiemu nie poskąpiono zaszczytów i zorganizowano wspaniały pogrzeb, oczywiście państwowy. (…) Wasal wykonujący sumiennie rozkazy swego seniora – to był wzór państwa Platformy.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego” można przeczytać na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego” na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Histeria wokół dwutlenku węgla, rzekomego globalnego ocieplenia i wykorzystania paliw kopalnych jest bezpodstawna

Roczny względny ubytek tlenu wskutek spalania wszystkich paliw kopalnych wynosi 0,003% i globalnie jest nieistotny, nawet gdyby w jakiejś perspektywie czasowej spalić wszystkie dostępne paliwa kopalne

Jacek Musiał, Karol Musiał

Histeria wywołana wokół dwutlenku węgla doprowadziła do sytuacji, że nawet raportowanie kluczowych wskaźników energetycznych przez poszczególne jednostki i szczeble, a nawet całe państwa, zamiast być wyrażane w jednostkach energii: dżulach, kilowatogodzinach, tonach oleju standaryzowanego (toe), kaloriach, czy innych wielkościach fizycznych, zaczęło się sprowadzać do wykazywania (z fałszywym wstydem) wielkości emisji CO2. Dwutlenek węgla w hipotezie szwedzkiego fizyka z przełomu XIX i XX wieku – Svante Arrheniusa – miał w przyszłości spowodować ocieplenie klimatu i poprawę warunków ludności żyjącej bliżej okolic podbiegunowych.

Wieloletnie anomalie pogodowe zdarzały się już w okresach prehistorycznych i historycznych, bez udziału dwutlenku węgla.

Postulowane ocieplenie taką drogą miałoby być bardziej widoczne w obszarach o niższej temperaturze (np. Szwecja) niż w klimacie okołorównikowym.

Kilkadziesiąt lat później „przecieki wywiadowcze” pochodzące z instytutów radzieckich (tak naprawdę – zajmujących się fizyką atmosfery dla celów ściśle militarnych) wywołały żywe zainteresowanie amerykańskich naukowców, w sumie kilku (w tym Jerry’ego Mahlmana, o którym po raz trzeci będzie wspomniane w przyszłości), ale przede wszystkim wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych – Ala Gore’a, który, zwęszywszy interes, zaczął forsować temat dekarbonizacji i spekulacji świadectwami emisyjnymi CO2. Nawiasem mówiąc, giełda działa tak, że czy instrumenty finansowe („papiery”) drożeją, czy tanieją, zawsze ma zysk z prowizji. Sukces Ala Gore’a okazał się krótkotrwały. Dzięki zdroworozsądkowemu podejściu prawdziwych uczonych w Stanach Zjednoczonych, ten pomysł został zarzucony. I to nie tylko dlatego, że nagła dekarbonizacja USA to deindustrializacja tego kraju i zachwianie równowagi ekonomicznej Zachód-Wschód, ku uciesze wschodnich rywali.

W świadomości wielu ludzi węgiel stał się już jednak synonimem zła, gaz ziemny– „błękitne paliwo” – dobra. Obecnie wielu europejskich polityków szermuje niczym mantrą hasłem ‘zeroemisyjność’ – nb. brzmiącym do złudzenia jak orwellowska nowomowa.

Kilku zaś prominentnych polityków umieszczonych we władzach Unii Europejskiej sprawia swoim zachowaniem wrażenie, jakby od niemowlęctwa nienawidzili Polski*). Dla takich każdy pretekst jest dobry do niszczenia Polski. Jednym z pretekstów, jak się wydaje, jest mit globalnego ocieplenia od polskiego węgla, a celem ataku – polska energetyka, opierająca się na węglu. Ponieważ jednak we wcześniej zindoktrynowanym społeczeństwie i, sporadycznie, w niektórych kręgach naukowych wciąż pokutuje przeświadczenie o zgubnym wpływie węgla, przyjrzyjmy się, jak wygląda statystyka. W pierwszej części artykułu o dwutlenku węgla, zamieszczonym we wrześniowym numerze „Kuriera WNET”, zaprezentowaliśmy dane statystyczne pokazujące, że CO2 uwolniony przez przemysł w Polsce wynosi 315 Gt rocznie (na podst. BP Statistical Review of World Energy 2018), co stanowi mniej niż 1% emisji światowych, a np. Niemcy emitują go 765 Gt rocznie (źródło danych jw.), czyli 2,4 razy tyle co Polska – i nikt z polityków europejskich nie rozdziera z tego powodu szat. (…)

Spalane na świecie paliwa węglowodorowe dostarczają łącznie 1,4 CO2 w stosunku do jego ilości powstałej w wyniku zużycia węgla.

Gdyby przyjąć za prawdziwą hipotezę o wpływie dwutlenku węgla na globalne ocieplenie, jasno widać, że globalnie większa część emitowanego dwutlenku węgla pochodzi współcześnie ze spalania paliw węglowodorowych.

Odbiegając nieco od tematu, porównajmy, ile te paliwa pochłonęły tlenu z atmosfery. Światowe roczne zużycie tlenu podczas spalania paliw kopalnych wynosi około 2,6exp13 m3, czyli 3,7exp10 ton. Atmosfera ziemska ma 5x10exp15 ton, z czego tlen stanowi 23,25% tej masy, czyli 1,15exp15 ton. Zatem roczny względny ubytek tlenu wskutek spalania wszystkich paliw kopalnych wynosi 0,003% i globalnie nie jest istotny, nawet gdyby w jakiejś perspektywie czasowej spalić wszystkie dostępne paliwa kopalne.

* Uprzedzenia narodowościowe wobec Polaków, występujące jeszcze sporadycznie na Zachodzie, mają swoje korzenie w czasach zimnej wojny. Polska była wtedy drugą po radzieckiej armią w Układzie Warszawskim i niemałym zagrożeniem dla NATO. Przez dziesięciolecia prowadzono wojnę ideologiczną, oskarżając przeciwnika o najbardziej niecne czyny i zamiary. Było to i zakłamywanie historii, i nastawianie społeczeństwa wrogo wobec strony przeciwnej. Ówczesnemu RFN-owi cała akcja propagandowa była nawet na rękę, gdyż cichcem dawała przyzwolenie na korzystne w sojuszu państw NATO wybielanie swoich zbrodni wobec Żydów i… przerzucanie własnego antysemityzmu na Polaków, co dla nieświadomego odbiorcy było trudne do weryfikacji z powodu żelaznej kurtyny. Wywołana w tamtych czasach nienawiść do Polski i Polaków przetrwała, jak się okazuje, w niektórych kręgach Zachodu do dziś. Współcześnie, w związku ze zmianą sojuszy (kłania się Orwell – Rok 1984) oskarżanie Polski o antysemityzm i wywoływanie niesnasek przejęły media oficjalnie zarejestrowane na Zachodzie, a w istocie, jak się wydaje, kontrolowane przez byłe STASI i następców GRU. Można też domniemywać udziału w całym procederze agentów przerzuconych z byłego ZSRR na Zachód, w tym do Izraela. Ten drażliwy temat wymaga pilnych studiów, opracowań historycznych i socjologicznych.

Cały artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Dwutlenek węgla po ludzku”, wraz z danymi liczbowymi i wykresami, znajduje się na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Dwutlenek węgla po ludzku” na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Warto skonfrontować rewolucyjną nową etykę z religią katolicką / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” nr 65/2019

Nie jest tak, że jednych zbawia Budda, drugich Jezus, a jeszcze innych Mahomet – w zależności od tego, w kogo się wierzy. Świat ma jednego Zbawiciela, który ma na imię Jezus Chrystus.

Herbert Kopiec

Kociokwik pedagogiczny (część II)

Powiadają, że przypadki chodzą po ludziach, ale jeśli komuś się zdaje, że nagły wysyp parad równości w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy to przypadek, powinien koniecznie sięgnąć do dokumentu pt. Strategie wprowadzenia równości małżeńskiej na lata 2016–2025. W 2025 roku ma obowiązywać w Polsce prawo zezwalające parom homoseksualnym na zawarcie małżeństw. Będzie ich wtedy w relacji do ogółu małżeństw półtora procent. Skąd to wiemy? Ano ze szczegółowej strategii działania opracowanej przez ważne, prominentne stowarzyszenie środowisk LGBT o nazwie Miłość Nie Wyklucza. Działalność stowarzyszenia to nie są jakiejś amatorskie rojenia. Mamy tu do czynienia z bardzo przemyślanym planem powolnego oswajania polskiego społeczeństwa z ostentacyjnym obnoszeniem się ze swoimi skłonnościami (Ł. Warzecha, Plany LGBT wobec Polski, „Do Rzeczy” 40/2019). To zostało na Zachodzie przetestowane z bardzo dobrym rezultatem, czyli opłakanymi konsekwencjami dla życia tradycyjnych wspólnot.

Dobrze by też się stało, gdyby Polacy zechcieli się zainteresować bliżej splotem różnych okoliczności, w następstwie których fetujemy ostatnio, ile tylko wlezie, przyznanie literackiej nagrody Nobla Oldze Tokarczuk. Wówczas okaże się, że tytułowy „kociokwik pedagogiczny” nie jest żadnym przesadnym efekciarskim nadużyciem. Trudno zaprzeczyć, że zrobiło się jakoś bezsensownie i absurdalnie.

Co bowiem ma sobie pomyśleć o tym Bożym świecie jakiś zwykły, zacofany moherowiec, gdy się dowie, że rząd dobrej zmiany wprawdzie ma za sobą naród, ale kiepsko radzi sobie ze współczesnymi elitami. Bywa, że o wiele chętniej finansuje swoich przeciwników (jak to ostatnio słusznie wypomniał mój znakomity redakcyjny kolega Piotr Witt) niż zwolenników.

Oto Instytut Książki poinformował niedawno, że wsparł aż 91 przekładów O. Tokarczuk na 28 języków obcych (Przepis na Nobla, „Gość Niedzielny” 20 IX 2019).

Czy są powody do radości?

[related id=87619] Nie zamierzam oceniać talentu literackiego noblistki. Zdecydowałem się natomiast podzielić z Czytelnikami moim niepokojem po obejrzeniu sfilmowanego spotkania popularnej i nagradzanej literatki z młodymi Polakami i wysłuchaniu jej pozaliterackich wypowiedzi na Owsiakowym Pol’and rock festival w ramach funkcjonującej tam Akademii Sztuk Przepięknych. O. Tokarczuk – wojująca ekolożka i feministka – na krótko przed przyznaniem jej literackiej nagrody Nobla dała się tam bowiem poznać bliżej. Już na dzień dobry młodzież otrzymała mocny przekaz, że książki O. Tokarczuk „to rodzaj szczepionki na rodzący się w Polsce, czy odradzający się nacjonalizm”. Poniżej przytaczam jej dłuższą wypowiedź, zawierającą różne oceny i pomysły odnoszące się do religii. Przemyślenia, z którymi dzieliła się bohaterka spotkania, osadziła na wstępnie przyjętej tezie, że współcześnie jesteśmy karmieni katastroficznymi wizjami odnośnie do tego, co się w świecie wydarzy.

Jakbyśmy – ubolewała przyszła noblistka – „zrejterowali przed myśleniem o przyszłości w sposób pozytywny. A mnie by interesowała – deliberowała w modnym duchu postępowych psychologów – taka pozytywna wizja świata. Ale do tego potrzeba nam ludzi z wielką wyobraźnią, bo trzeba by przecież naszkicować taki plan, że świat może być lepszy”. Wyznała też, że jakiś czas temu zaczęła się przygotowywać do napisania takiej utopii. „Pomyślałam sobie, że bardzo możliwe , iż na samym początku trzeba by się zająć religią. Ponieważ bardzo często religie pełnią w społeczeństwie rolę przemocową, narzucającą jedyny sposób myślenia i postępowania. Tam, gdzie pojawia się niewinna wiara w jedność z bóstwem, natychmiast pojawiają się jakiejś obostrzenia, jakiejś przepisy, jakiejś wzorce do naśladowania, które potem – dodała, nie skrywając swojego zniesmaczenia – egzekwuje się bardzo często przemocowo”.

I w tym miejscu swojej narracji, znana ze swojej wielkiej tolerancji Olga Tokarczuk poszła na całość. Z grubej rury ni mniej, ni więcej stwierdziła: „Może religię trzeba by było WYWALIĆ albo pomyśleć o takim społeczeństwie, w którym istnieje mnogość różnych religii, które tolerują się wzajemnie”. Dalej wzmocniła swój pomysł konkretnym przykładem: „Byłam jakiś czas w Indiach. To jest miliard ludzi. On jest [ten miliard] politeistyczny. I ten politeizm jakoś dobrze współgra z demokracją” – przekonywała. „Wydaje się, że monoteizm czasami jest religią, która jest hierarchiczna, wartościuje, wyklucza, która nie daje miejsca na inne sposoby myślenia, bo odwołuje się do jednej słusznej prawdy”. Wizjonersko, ale i praktycznie usposobiona literatka mówiła: „Wyobrażam sobie, że teraz tutaj jak jesteśmy, ludzie mają głębokie potrzeby religijne i gdzieś tam stoją jakiejś malutkie kapliczki i każdy tam może sobie pójść”.

Gdy słucham tych pomysłów i argumentacji, nachodzi mnie retoryczne pytanie: skąd ja tę śpiewkę znam? No cóż, pobrzmiewa zapewne na kursach, studiach genderowych, kształcących „ekspertów” zajmujących się przeprowadzaniem tzw. zmiany społecznej, czyli stawianiem świata tradycyjnych wartości na głowie.

Nie wiem, czy O. Tokarczuk jest absolwentką tego profesjonalnego prania mózgów. Jeżeli tak, można być pewnym, że byłaby studentką prima inter pares.

Skąd ta pewność? Posłuchajmy, jak przekonuje słuchaczy: „Wyobrażam sobie, że w takim społeczeństwie religia, religijność nie powinny być czymś jakby widocznym, czymś obnoszonym ogólnie. Religia powinna być czymś intymnym. Może powinna być czymś tak intymnym i prywatnym jak seks.

To znaczy, że ludzie by się spotkali przy piwie i po dwóch piwach mówili sobie: słuchaj, co mi się przydarzyło; modliłem się i poczułem więź…” I w tym miejscu wpada jej w słowo prowadząca rozmowę dziennikarka: „O, fajne, to się chyba zdarza, może nie po dwóch piwach, ale po trochę więcej”.

Ilość piw nie zbiła z tropu O. Tokarczuk, bo kontynuuje: „W każdym razie traktowalibyśmy religijność jako bardzo intymne, głębokie przeżycie, poczucie więzi z jakąś duchowością, z czymś, co wykracza poza ten świat, jako coś bardzo prywatnego. Myślę, że w takim świecie, w takim społeczeństwie, w którym istniałyby różne religie, etyki, musiałoby istnieć prawo, które by zobowiązywało ludzi do przestrzegania go. Ale musiałaby istnieć moralność, która by była ARELIGIJNA, czyli poza religią. Jednym z głównych składników tej moralności byłoby to, co nazwałabym etyką samoograniczania, co zapobiegałoby na przykład bogaceniu się, nierównościom różnego rodzaju, niszczeniu środowiska (sic!) itd.”.

Z nutką odpowiedzialnego zatroskania O. Tokarczuk zastanawia się też nad tym, „jak ludzie uczyliby swoje dzieci w takim demokratycznym, spolaryzowanym społeczeństwie?”. I trzeba przyznać, że roztropnie wskazuje, że „musiałyby istnieć zasady w edukacji, które by były wspólne, to znaczy żeby uczyć dzieci, że są prawa Newtona i jabłko spada z drzewa na ziemię i tak dalej. Czyli, że są takie prawa, których nie da się podważyć. Ale równocześnie – podkreśla – opowiadano by historię świata z różnych punktów widzenia, ponieważ historia opowiadana z jednego tylko punktu widzenia najczęściej jest nieprawdziwa i pokazuje tylko niektóre aspekty. Ale oczywiście – zaznacza Tokarczuk – osiągnięcia naukowe byłyby referowane/traktowane jako obowiązujące. To znaczy nie mógłby wystrzelić ktoś – roztropnie podkreśliła przyszła noblistka – że na przykład jabłko spada do góry, że szczepienie zabija dzieci, itd.”.

Wreszcie z nieskrywaną satysfakcją podkreśliła: „Wydaje mi się, że myślenie o takich utopiach otwiera nam umysł. Na dodatek robimy pożytek, bo zaczynamy wymyślać inne, lepsze społeczeństwo. Takie społeczeństwo, które rozwiązuje konflikty, wskazuje takie miejsca, w których doszliśmy do ściany, w których sobie nie radzimy”. Kończąc przydługawy wątek religijny wypowiedzi Tokarczuk odnotujmy, że noblistka opatrzyła go krzepkim zawołaniem: „Niech żyją utopiści, niech żyją pisarze science-fiction!”. Zareagowała na to dziennikarka prowadząca spotkanie: „Jak cię słucham, to właściwie scenariusz tej książki jest już gotowy. Kto wie, czy za rok nie będzie tu premiery?”.

W miejsce komentarza przypomnijmy, że eksperci i agenci transformacyjni, którym marzy się świat zsekularyzowany, bez tradycyjnie pojmowanego Boga i religii (i dlatego zapewne upodobali sobie naszą Olgę Tokarczuk), dobrze wiedzą, że zmiana kultur i religii od wewnątrz jest znacznie bardziej skuteczna niż wszelkie próby narzucania własnych poglądów od zewnątrz.

Nie trzeba też dodawać, że w Komitecie Noblowskim zagnieździli się lewoskrętni naprawiacze i kreatorzy nowego, lepszego świata. To dlatego Zbigniew Herbert nie miał u nich szans. Wszak po drodze było im z założeniami lewackiej nowej etyki (zob. prace M. Peeters), będącej rzekomą skarbnicą mądrości unijnych ekspertów. To dlatego z bezpośredniej konfrontacji, frontalnego ataku i agresji na (zwłaszcza) Kościół katolicki (pamiętamy serię zabójstw księży w Polsce) przeszli do nowych form ataku – subtelnych, pośrednich, trudnych niekiedy do zauważenia, ponieważ ukrytych pod pozorem postawy przyjacielskiej, zatroskanej o lepszą przyszłość, nastawionej na współpracę i partnerstwo. Postępując w sposób pragmatyczny wszędzie tam, gdzie nadarza się okazja, dbając o to, aby nigdy nie rozmywać własnych celów, agenci rewolucji/eksperci zaczęli korzystać z miękkich technik neutralizacji oporu stawianego przez religie. Teraz twierdzą, że dążąc do lepszego wzajemnego zrozumienia, można pokonać różnice zdań. Trzeba jednak podkreślić – słusznie zauważa przywoływana w moich wcześniejszych tekstach M. Peeters – że nauczanie wielkich religii nie jest kwestią opinii. Jakoż agenci rewolucji (śmiało możemy zaliczyć do nich naszą świeżo upieczoną noblistkę) robią swoje. Mają wszakże dobre rozeznanie, że to, co robią, jest skuteczne, bo obserwacje wskazują, że najtrudniej przeciwdziałać zmianom, które następują powoli, bardzo stopniowo i w klimacie zatroskania, będąc zarazem częścią dobrze przemyślanego planu. A to jest właśnie taki przypadek (Ł. Warzecha, op. cit).

Atuty ideologii powszechnego zatroskania

Rekonstruowana strategia przeprowadzanej rewolucji kulturowej służy manipulacji i nieuchronnie prowadzi do chaosu. Mimo to ma dowodzić zgodności opcji, które ze swej natury są nie do pogodzenia: tradycji kulturowych i religijnych z jednej strony, a z drugiej programów rewolucji kulturowej, globalnej. Nowa strategia porzuciła podejście negatywne, skupiające się na przeszkodach i jest ostentacyjnie pozytywna: eksperci i różnej maści elokwentni humaniści, agenci transformacji wychwalają społeczną rolę religii, deklarują nawet szacunek dla tradycji. Jednak ich rzeczywistym celem jest przekształcenie od wewnątrz nauczania religii oraz zachowań wierzących, aby ci dostosowali się do norm rewolucyjnych. (Marquerite A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, 2010). Zbliżając się do końca refleksji, warto może skonfrontować rewolucyjną nową etykę z religią katolicką. Ryzykując modny dziś zarzut siania nienawiści do innych religii, zauważmy, że dla katolika świat ma jednego Zbawiciela, który ma na imię Jezus Chrystus.

Tymczasem bywa, że coraz częściej mający się za katolików nie są nazbyt skorzy do takich deklaracji. Na dobrą sprawę nie znam publikacji ani pedagoga, powołujących się na deklarację Dominus Iesus. O jedności i powszechnej zbawczości Jezusa Chrystusa i Kościoła, wydaną za czasów pontyfikatu Jana Pawła II przez ks. kard. Ratzingera.

W dokumencie promowane są dwie główne tezy: jedynym Zbawicielem świata jest Jezus Chrystus i Chrystus założył jeden Kościół. Zatem to nie jest tak, jak mówią liberałowie i zwolennicy relatywizmu (w tym nasza noblistka), że jednych zbawia Budda, drugich Jezus, a jeszcze innych Mahomet – w zależności od tego, w kogo się wierzy. Świat ma jednego Zbawiciela, który ma na imię Jezus Chrystus. Także nie może być wiele prawdziwych kościołów, skoro zachodzą między nimi istotne różnice. Poszczególne religie nie mogą być jednakowo prawdziwe i nie mogą mieć tej samej wartości (ks. bp Ignacy Dec, Relatywizm upokarza rozum, „Nasz Dziennik” 2013). Tymczasem tysiące różnych intelektualistów na całym świecie (w tym prof. Leszek Kołakowski; P. Kopeć, Profesor jako literat, „Najwyższy Czas” 2005), w ogromnej większości nie uznających żadnej formy zbawienia i odrzucających jakąkolwiek religię, zapałało gniewem, iż deklaracja watykańska wykluczyła z grona zbawionych przedstawicieli innych religii.

Jest dość zabawne słyszeć, iż ktoś domaga się dla innych czegoś, co w jego najgłębszym mniemaniu nie istnieje. W rzeczywistości organizatorzy politycznie poprawnego oburzenia wpisują się w szeroką akcję rugowania chrześcijaństwa z życia publicznego.

W tym miejscu zilustrujmy zarysowaną tendencję, czyli: jak politycznie poprawna tolerancja przechodzi w rzeczywistości w nietolerancję. Oto przed kilku laty w katastrofie lotniczej na wschodnim wybrzeżu Kanady zginęło dwieście dwadzieścia dziewięć osób. W pobliżu miejsca, gdzie rozbił się samolot, odprawiono nabożeństwo poświęcone pamięci ofiar, które było transmitowane na żywo przez kanadyjską telewizję. Pod pretekstem, że ofiary były wyznawcami różnych religii, zobowiązano duchownych chrześcijańskich, aby nie czytali fragmentów z Nowego Testamentu i nie wymieniali imienia Jezus. Skąd i dokąd naprawdę wieje wicher tej (obłudnej) tolerancji, można było poznać po tym, że obecnych na nabożeństwie duchownych wyznań niechrześcijańskich nie poddano tego typu cenzurze. Mogli całkowicie swobodnie wzywać imię swojego Boga i cytować ze swoich świętych ksiąg (R. Baader, Political correctness, „Opcja na prawo” 12/2009).

Póki co, większość Europejczyków uważa się za wierzących

Myślę, że najbardziej niepokojące jest jednak pominięcie, wbrew historycznej prawdzie i zdrowemu rozsądkowi, dziedzictwa chrześcijańskiego w tworzeniu się współczesnej europejskiej wspólnoty. Warto przy tym pamiętać, że 57% mieszkańców starej Europy uważa się za wierzących, a tylko 14% za ateistów. Można przyjąć, że po rozszerzeniu Unii Europejskiej dane te zmienią się jeszcze na korzyść wierzących. Tymczasem zdarzają się kraje nominalnie demokratyczne, w których władzę zdobywają wrogowie religii oraz Kościoła i gnębią wierzących obywateli w imię (a jakże!) pluralizmu, postępu i… tożsamości pojmowanej inaczej.

Myślę, że w czasie gwałtownie narastającej agresji do Kościoła katolickiego warto przypomnieć niektóre diagnozy i oceny sprzed kilkunastu lat. Oto w trakcie wykładu na Sorbonie w listopadzie 1999 roku kardynał Ratzinger (późniejszy papież Benedykt XVI) wskazywał, że współczesny świat nie akceptuje chrześcijaństwa z racji wiary w to, że Jezus Chrystus jest jedyną drogą zbawienia. Gdyby chrześcijanie uznali, że są jedną z wielu dróg samorealizacji duchowej człowieka, nie budziliby takiej niechęci liberałów. Jednak rezygnacja z wiary w wyłączność swojej drogi do zbawienia w opinii Ratzingera jest dla katolicyzmu bardziej zabójcza niż najkrwawsze nawet represje. Za te poglądy wiele mediów wyklęło bawarskiego kardynała jako fanatyka. A jednak jego ówczesna odwaga w głoszeniu prawdy przyniosła mu zwycięstwo. Jego ostrzeżenia przed manowcami dialogu międzyreligijnego podziela wielu kardynałów i arcybiskupów całego świata (P. Semka, Niemiec po Polaku, czyli cud Jana Pawła Wielkiego, „Rzeczpospolita” 2005). Myślę, że kardynał Ratzinger wyrażał słuszne obawy, iż największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa będzie w przyszłości antychrześcijańska dyktatura opinii publicznej, pozorna tolerancja, wykluczająca wiarę jako nietolerancyjną (Bóg i świat. Z kardynałem J. Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, Kraków 2001). Obserwacje wskazują, że do tej fikcyjnej, destrukcyjnej tolerancji oraz związanego z ową mistyfikacją zniewolenia duchowego wielu Polaków już się niestety dostosowało i krążą posłusznie w chocholim tańcu lewackich telewizyjnych przekonań.

Tak oto, póki co, kultura europejska wraz z edukacją wchodzi powoli w okres schyłkowy, w którym stosunki międzyludzkie ulegają osobliwemu zdziczeniu.

Tak narodził się współczesny Mrożkowski, pogrążony w chaosie półinteligent globalny, irracjonalny postępowiec, omamiony konsumpcyjnym szaleństwem i nieograniczoną wolnością obyczajową, który w manii mitologizowania rzeczywistości dobrowolnie usprawiedliwi każdą głupotę i każde własne upokorzenie.

Uczyć się na błędach

Co robić? Myślę, że należy i warto śledzić błędy, które popełniły inne kraje. Przetaczająca się od kilku dziesięcioleci przez zachodni świat, a ostatnio także przez Polskę radykalna, antychrześcijańska, pełzająca rewolucja moralna, niosąca zdehumanizowany laicyzm i sekularyzm, niczym walec zgniata wszystko, co normalne, zdrowe, usankcjonowane wartościami tradycyjnymi i zgodne z prawem naturalnym. Najbardziej tragikomicznym skutkiem tego wszystkiego jest fakt, że coraz więcej stąpających po tej ziemi jest całkowicie nieświadomych, jak bardzo ulegli manipulacji. Słowem, nie w pełni zrozumiemy, na czym polega osobliwy tragizm sytuacji w czasach współczesnych, jeśli chodzi o swobodę dostępu do informacji, i nie uświadomimy sobie, że (jak donoszą amerykańskie media alternatywne) około 90% tego, co widzimy w telewizji, jest kontrolowane przez zaledwie 6 gigantycznych korporacji medialnych. Co gorsza, wszystkie owe korporacje są z jednej ideologicznej stajni (lewicowej oczywiście). U nas, w Polsce, jest jeszcze gorzej, bo ściek informacyjny wylewa się tylko z dwóch kanałów: rządowego i nieprzejednanej opozycji, mamiących nas swoją rzekomą odrębnością ideologiczną (R. Kościelny, Jeszcze o propagandowym praniu mózgu, „Warszawska Gazeta”, sierpień 2019).

Artykuł Herberta Kopca pt. „Kociokwik pedagogiczny” cz. II można przeczytać na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Kociokwik pedagogiczny” cz. II na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O Marianie B., psuciu państwa i o tym, czy ‘dziennikarz’ i ‘szmata’ to synonimy / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Próba zaszczucia, tylko i wyłącznie za pomocą nagonki medialnej, z jakiej chce skorzystać PiS, bardzo źle świadczy nie tylko o Adamie Bielanie, ale i o innych politykach obozu Dobrej Zmiany (?).

Na początek zacytuję naszego męża stanu, Adama Bielana: „…nie mam wiedzy o stanie psychicznym pana Mariana Banasia. Nie wiem, jakim jest człowiekiem, nie wiem, co sobie w tej chwili myśli. Natomiast wiem jedno: żaden normalny człowiek nie będzie w stanie wytrzymać takiej presji medialnej, jaka jest dzisiaj położona na pana Mariana Banasia”.

Ktoś mądrzejszy i nie całkiem wyzuty z zasad pewnie by takich słów nie wypowiedział. Wypowiedział je człowiek, który nigdy niczego mądrego Prawu i Sprawiedliwości nie doradził i już nie doradzi. Człowiek, który sam mianował się tej partii spin doktorem (w roku 2005 z Michałem Kamińskim) i od początku swojej kariery jest fantastycznym przykładem udanego i zadowolonego z siebie karierowicza.

Jak pewnie pamiętacie, przeżyliśmy w nowej Polsce parę takich medialnych presji. Sygnał do chyba najgłośniejszej, przeciwko Romualdowi Szeremietiewowi, dał w roku 2001 redaktor Bertold Kittel. Ten sam, który teraz rozpoczął medialną rozprawę z Marianem Banasiem.

W wyniku tej pierwszej medialnej presji, może jednak nazwijmy ją nagonką i szczuciem, Romuald Szeremietiew – człowiek z sensowną wizją reformy polskiej armii – został odsunięty od spraw wojskowych i państwowych. Przeżył szczęśliwie zawał i po 10 latach został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Czy jakieś konsekwencje spotkały Bertolda Kittela? Chyba nie, skoro 18 lat później za jego sprawą rozpoczęła się kolejna medialna nagonka.

Pamiętacie może jeszcze jedną nagonkę, na ministra Gabriela Janowskiego, na początku roku 2000? Został medialnie ośmieszony i pozbawiony funkcji ministra blokującego sprzedaż polskich cukrowni niemieckiemu koncernowi. To nie było zabawne oglądać w telewizji państwowej podskoki ministra. Ale jeszcze mniej zabawne było dla mnie samego wysłuchanie uchachanych polityków różnych opcji, w tym Jarosława Kaczyńskiego, jakoby minister Janowski zwariował i dlatego nie może już dłużej być ministrem (= blokować wyprzedaży polskich cukrowni). A przecież każdy normalny człowiek (= nie polityk) domyślił się od razu, że choremu Gabrielowi Janowskiemu zaaplikowano „głupiego Jasia” i wyciągnięto go z łóżka przed kamerę. Po to, żeby już nikt nie blokował ustalonego ponad politycznymi podziałami geszeftu.

Wróćmy do obecnej nagonki – na Mariana Banasia. I zauważmy pewną prawidłowość. Marian Banaś jest odważnym człowiekiem walki o wolną Polskę, lat 70. i 80. Człowiekiem zasad, podobnie jak byli nimi i są Romuald Szeremietiew i Gabriel Janowski.

I powiedzmy wprost: nie ma żadnych dowodów na jego jakąkolwiek winę. Jeśliby nawet Marian Banaś coś przeskrobał (odrzućmy medialne brednie), to od tego jest sąd, żeby wszystkie zarzuty przyjąć lub odrzucić. A Marian Banaś ma prawo do obrony, jak każdy obywatel naszego państwa.

Próba zaszczucia, tylko i wyłącznie za pomocą nagonki medialnej, z jakiej chce skorzystać Prawo i Sprawiedliwość, bardzo źle świadczy nie tylko o Adamie Bielanie, ale i o innych politykach obozu Dobrej Zmiany (?), bez wymieniania nazwisk. I dowodzi tylko jednego. Tak, jak to było w powyższych przypadkach, Marian Banaś strasznie komuś zawadza w politycznych machlojkach. W polityczno-finansowym dealu, którego przeprowadzenie lub trwanie przy Marianie Banasiu – prezesie Najwyższej Izby Kontroli – może być niemożliwe.

Tak strasznie zawadza, że pomimo ogromnych zasług dla finansów państwa na przestrzeni 15 lat, teraz po prostu nie może być ani dnia dłużej niezależnym od polityków szefem najwyższej instancji kontrolnej państwa. Muszą go zniszczyć moralnie i psychicznie, może wreszcie nie wytrzyma L Muszą go zniszczyć, zanim postawią go przed sądem. Za pomocą kłamstw i medialnej żonglerki faktami. Chyba, że sam ustąpi. A jak nie, to konstytucyjnie pozbawią Najwyższą Izbę Kontroli instytucjonalnej niezależności – chyba na tym polega plan B, a nie na B(iologicznym) wyeliminowaniu Banasia. Panowie Politycy, czy nie na tym polega psucie państwa?

Po przeżyciu poprzednich nagonek, tych większych i mniejszych, i kierując się wskazaniem Pana Jezusa, że po owocach ich poznacie, zaczekam spokojnie na wyrok Wysokiego Sądu w sprawie Mariana Banasia.

Na koniec zaapeluję do dziennikarzy (z wyłączeniem Bertolda Kittela), którzy przecież w zgodzie z etyką zawodową powinni sprawdzać fakty w poszukiwaniu prawdy, tej zwykłej, a nie partyjnej – cząstkowej i zgodnej z bieżącym interesem: Kochani, nie znacie zarzutów prokuratorskich i CBA, bo nie możecie ich znać.

Wszystko, co dostajecie od tajnych służb, to są spreparowane plewy. Dostarczane po to, żeby się Wami posłużyć w brudnej grze. Jeżeli dacie się wykorzystać przeciwko uczciwemu (do czasu skazania) człowiekowi, to czym będziecie się różnić od zwykłej szmaty?

Jan A. Kowalski

PS Pomimo przemieszkania 25 lat w Krakowie, nie znam Mariana Banasia i nigdy nie prowadziłem z nim żadnych interesów. To tak na wszelki wypadek.

Nasza przestrzeń to pomost bałtycko-czarnomorski. Mamy własny kod kulturowy, kod cywilizacyjny i myślenie strategiczne

Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski i tak dalej to są chłopcy z dworków pomostu bałtycko-czarnomorskiego. To jest nasza tkanka kulturowa – dawnego imperium lądowego Rzeczpospolitej i całego tego obszaru.

Krzysztof Skowroński, Jacek Bartosiak

Z dr. Jackiem Bartosiakiem, adwokatem, ekspertem ds. geopolityki i strategii oraz autorem poczytnych książek o tej tematyce, byłym szefem spółki odpowiedzialnej za budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego, założycielem działającego od tego roku, ale mającego uzasadnione ambicje opiniotwórcze portalu Strategy&Future – rozmawia Krzysztof Skowroński.

Strategy and Future. To nazwa portalu, ale także tytuł nowej audycji w Radiu WNET, którą będzie prowadził mój rozmówca, dr Jacek Bartosiak. Co to za tytuł i dlaczego taki?

W zespole Strategy and Future staraliśmy się wyjaśnić to w tekście wprowadzającym, właśnie pod tytułem Strategia i przyszłość. Chodzi o to, że trzeba rozmawiać o strategii i o przyszłości. Przyszłość wynika w dużej mierze ze strategii i chcieliśmy to oddać. Dotyczy to też przeszłości.

Właściwie wszystko jest strategią – w naszym codziennym życiu, już nie mówiąc o życiu państwa, Rzeczpospolitej. Stąd ta nazwa, a dlatego w języku angielskim, że chcemy z naszym przekazem trafić również do świata. Z przekazem ludzi pochodzących stąd. Z pomostu bałtycko-czarnomorskiego, z dawnej przestrzeni Rzeczpospolitej.

Wyjaśniać nasze widzenie świata, naszą perspektywę, naszą geostrategię. Jak widzimy świat, nawet Zatokę Perską czy zachodni Pacyfik naszymi oczami. Nie wstydzimy się tego, że mamy na to własny pogląd. Nazwa musi być w języku angielskim, bo to jest język przepływów strategicznych, czyli język oceanu światowego, język osób, które ustalają, na jakich zasadach ludzie wymieniają się wiedzą, technologią, rynkiem. To po prostu jest język świata. I dlatego nie chcieliśmy się zamykać tylko w polskim, w polskiej perspektywie, ale też emanować naszą perspektywą na zewnątrz. Stąd taka nazwa. (…)

Co to za zespół, jacy ludzie do niego wchodzą i gdzie można się z tym zespołem zetknąć?

Rdzeń zespołu tworzy kilka osób, z którymi współpracowałem przez ostatnie lata w kontekście geopolityki, geostrategii. I jest też szersza grupa osób, która pisze dla nas, która rozumie geostrategię, zajmuje się nią pomimo tego, że w codziennym życiu są prawnikami, inwestorami, finansistami, bankowcami, inżynierami, matematykami, naukowcami, a nawet piszą powieści. Innymi słowy, jest to taki ruch, który ma gromadzić ludzi podzielających ten pogląd na świat i poczuwających się do odpowiedzialności za naszą przestrzeń pomostu bałtycko-czarnomorskiego. Utożsamiają się z tą przestrzenią. Co wcale nie jest taką oczywistą sprawą, bo u nas ludzie właściwie nie chcą się publicznie utożsamiać z naszą przestrzenią jako czymś samoistnym, oddzielnym. Strasznie musimy przynależeć do kogoś. I to jest odwieczny problem Polski. A przecież my mamy własny kod kulturowy i własny kod cywilizacyjny. Tak, dążymy do Zachodu i cywilizacyjnie jesteśmy związani z Zachodem, ale mamy własne myślenie strategiczne, bo musieliśmy tutaj przetrwać. I to jest to, co my w Strategy and Future chcemy mówić i o czym chcemy mówić.

Najważniejsze, żeby zapamiętać, że audycja „Strategia i przyszłość” prezentuje punkt widzenia pomostu bałtycko-czarnomorskiego.

Otóż to. A także, że nie jest to jakiś nowy, abstrakcyjny pomysł. Na naszym portalu Strategy&Future umieściliśmy na przykład recenzję „Doliny Issy” Czesława Miłosza. To jest opowieść o pomoście bałtycko-czarnomorskim, o jego północnej części, o Żmudzi i Auksztocie. Powieść zaczyna się – jeżeli ktoś pamięta ze szkoły czy z późniejszej lektury „Doliny Issy” – od wielkiego traktatu geopolitycznego Czesława Miłosza, który opisuje, jak ten kraj wygląda i dlaczego nie jest połączony ze strefą Atlantyku, co jak gdyby ustawia ten obszar cywilizacyjnie. Opowiada o lasach, o cieniu Rosji nad tą ziemią i tak dalej, i tak dalej. I to jest kwintesencja tego pojęcia, punktu widzenia.

Jeżeli czytamy cokolwiek, od „Innego świata” Herlinga Grudzińskiego po Mackiewicza czy modnego ostatnio Helaka i jego „Nad Zbruczem”, to się okazuje, że wszyscy, także my, którzy tu teraz rozmawiamy, jesteśmy nie kim innym, tylko spadkobiercami dziedzictwa pomostu bałtycko-czarnomorskiego.

Przecież Mickiewicz, Słowacki, Piłsudski i tak dalej – to są chłopcy z dworków pomostu bałtycko-czarnomorskiego. To jest nasza tkanka kulturowa – dawnego imperium lądowego Rzeczpospolitej i całego tego obszaru. Stąd nasze zainteresowanie Białorusią, Ukrainą, Litwą. To nie jest tylko sentyment, ale niepokój o to, co tam się dzieje. Dlatego, że nasze interesy strategiczne są związane z losem tych narodów.

Najpierw były zabory, a potem traktat ryski. Coś poważniejszego. I jesteśmy dziedzicami, którzy na skutek traktatu ryskiego… stracili dużą część tego dziedzictwa.

Zależy jak się na to patrzy, ale tak. Pięknie Władysław Sikorski wspomina o tym w swojej książce o wojnie dwudziestego roku. Jak po pierwszych sukcesach w dziewiętnastym i dwudziestym roku śniły się granice Rzeczpospolitej nie tylko na strategicznych liniach Dźwiny i Dniepru – bo to były strategiczne granice z Bramą Smoleńską jako wrotami do dawnego państwa – ale wręcz na Starodubie, na przedmieściach Moskwy, jak jeszcze za Hetmana Tarnowskiego, z wczesnego XVI wieku, gdy nasze granice sięgały już na obszar wychodzący poza strategiczną granicę Dźwiny i Dniepru. I dlatego później ten kompromis traktatu ryskiego – można by na ten temat dużo mówić – traktowany był przez wielu jako klęska. I to pokazuje powracającą odpowiedzialność za przestrzeń.

Możemy jeszcze powiedzieć o tym, dlaczego z wojskowego punktu widzenia nasi przodkowie musieli się mierzyć z tą wielką przestrzenią Białorusi, Ukrainy. Dlatego, że od Bramy Smoleńskiej do Niemna i do Doliny Wisły jest jeden wielki ruch. Wojska mogą się szybko przemieszczać, jak na suwnicy; nie ma wielkich przeszkód terenowych i kiedy ruch zaczyna się w Bramie Smoleńskiej, to kończy się na Warszawie. I nie można powiedzieć, że nas to nie dotyczy. Dotyczy. W dniu dzisiejszym tak samo. O tym też w Strategy&Future piszemy i mówimy.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Jackiem Bartosiakiem pt. „Czeka nas trzęsienie ziemi” można przeczytać na s. 1 i 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Jackiem Bartosiakiem pt. „Czeka nas trzęsienie ziemi” na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego