III RP to „artystyczne przetworzenie” PRL przez członków i miłośników WRONy oraz oportunistyczną frakcję Solidarności

WRONa, co prawda, nie była taka silna, system chylił się ku upadkowi, ale i solidarność międzyludzka została jednak zgnieciona i nigdy w takiej postaci jak przed stanem wojennym się nie odrodziła.

Józef Wieczorek

13 grudnia 1981 WRONa rozpostarła swoje skrzydła nad wyzwalającym się z niewoli krajem, którego symbolem jest Orzeł Biały. WRONa stanowiła wówczas zorganizowaną grupę przestępczą o charakterze zbrojnym, jak po latach określił warszawski Sąd Okręgowy w dniu 12 stycznia 2012 roku. W grudniową noc zorganizowała akcję „Jodła”, co proroczo przewidział Stefan kard. Wyszyński, Prymas Polski w Zapiskach więziennych – zapis z dnia 17 I 1954 r., niedziela: „Siadła wrona na czole wyniosłej jodły. Spojrzała władczo wokół i wydała okrzyk zwycięstwa”. Chyba nie bez przyczyny sprawa operacyjna prowadzona przeciwko kard. Wyszyńskiemu, nosiła kryptonim „Prorok”.

W grudniu 1981 r., już po śmierci proroczego prymasa Polski, WRONa zorganizowała liczne miejsca odosobnienia dla tych, których uważała za stanowiących dla niej zagrożenie. Opisuje to jedna z piosenek z miejsc odosobnienia:

„Zielona WRONa, dziób w wężyk szamerowany,
Kto nie da drapaka,
Kto nie chce zakrakać
Ten będzie internowany”.

Nie wszyscy chcieli zakrakać, nie wszystkim udało się dać drapaka, stąd w miejscach odosobnienia znalazło się ok. 10 tys. opozycjonistów, choć w kraju i poza krajem było ich więcej, stąd opór wobec WRONy mógł trwać także poza takimi miejscami. (…)

Po latach wiemy, że WRONa, co prawda, nie była taka silna, system chylił się ku upadkowi, ale i solidarność międzyludzka została jednak zgnieciona i nigdy w takiej postaci jak przed stanem wojennym się nie odrodziła. Co więcej, twardzi przeciwnicy WRONy, mający w biografiach obozy internowania czy więzienia, zostali nieraz tak rozmiękczeni intelektualnie i moralnie, że wspólnie z twórcami WRONy tworzyli struktury podobno wolnego państwa, a dziś razem walczą na różnych frontach obrony demokracji czy tolerancji, a nawet postkomunistycznej konstytucji, zapewniającej ciągłość czasom WRONy. Nie zważają przy tym na to, jak łamana jest ta konstytucja przez organy władzy, ustawowo stojącej na straży jej przestrzegania. (…)

W gmachu Sądu Najwyższego reprezentującego niezawisłą władzę sądowniczą wyobrażenie godła polskiego jako orła białego przez lata było inne – w roli polskiego godła wisiało tam i nadal wisi coś na kształt zielonego ptaszyska, budzącego skojarzenie z zieloną wroną (Kasacja niewygodnego dziennikarza, czyli proces Józefa W., „Kurier WNET” 59/2019). W sposób oczywisty narusza to konstytucję i odpowiednie ustawy. Co prawda art. 16 ustawy o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych dopuszcza umieszczanie godła „w formie stylizowanej i artystycznie przetworzonej” na produktach handlowych, ale tu mieliśmy do czynienia z artystycznie przetworzonym godłem w Sądzie Najwyższym, który nie jest produktem handlowym, tylko najwyższą władzą sądowniczą w kraju posiadającym jako godło orła białego umieszczonego na tle czerwonym. (…)

Artystyczne przetwarzanie wizerunku orła białego w Sądzie Najwyższym (i nie tylko) ośmiela postępowych obywateli do dalszego ubogacania kolorystycznego symboli RP noszonych na tęczowych marszach równości, a onieśmielone sądy niższej instancji nie widzą w tym nic niewłaściwego.

Widać, że III RP ma problemy ze swoją tożsamością. Nie potrafiła się oderwać prawnie od PRL, nie potrafiła, a nawet nie chciała ukarać członków zorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym, jaką była WRONa, nie chce nawet należycie poznać osób wspierających WRONę. III RP nie zajmuje się jak należy kwestią reparacji po wojnie jaruzelsko-polskiej, nie wymieniając niezliczonej ilości zaniechań transformacyjnych, stąd i dominacja „zielonej wrony” nad orłem białym nie bulwersuje. Nawet odznaczani za działania na rzecz wolnej i niepodległej Polski, której symbolem jest orzeł biały na tle czerwonym, na taki stan rzeczy na ogół nie reagują. A przecież w piosenkach „wojennych” deklarowali, że rozprawią się z „wroną”, żeby się nie odrodziła i więcej Polski nie gnębiła.

Żyjemy w dziwnej Polsce, zwanej III RP, choć do II RP jakoś ona nie nawiązuje, a stanowi niejako artystyczne przetworzenie PRL, powstałe w ramach realizacji wizji członków i miłośników WRONy oraz „postępowej”, tolerancyjnej, oportunistycznej frakcji obozu solidarnościowego.

Dopóki Orzeł Biały nie pokona WRONy, tak naprawdę nie będziemy wolni i niepodlegli.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Orła wrona nie pokona” znajduje się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Orła wrona nie pokona” na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sądownictwo w wielu przypadkach w swych orzeczeniach pozostaje wciąż duchem w tragicznym czasie stanu wojennego

Odezwa, którą zredagowałem, stała się drugim oficjalnym protestem przeciwko stanowi wojennemu, jaki powstał w kraju. Nie wiedzieliśmy, że prokuratura wojskowa wkrótce zagrozi nam karą śmierci,

Krzysztof Wianecki

W 1991 roku zostałem uznany za niewinnego w zakresie czynów z Dekretu o stanie wojennym. Fakt ten dał mi prawo do ubiegania się o odszkodowanie i zadośćuczynienie, które nie zostało w pełni zaspokojone. (…) Znany polityk za 5 miesięcy internowania otrzymał 250 000 zł odszkodowania, argumentując, że internowanie to wpłynęło negatywnie na jego późniejszą ścieżkę zawodową. Przyznano mu odszkodowanie, choć powszechnie wiadomo, że po 1989 roku jego kariera rozkwitła w sposób spektakularny.

Innym przykładem jest orzeczenie wobec notariusza za dwuletnie zawieszenie działalności, co nie miało wpływu na dalszą jego działalność jako kancelarii notarialnej. Sąd Najwyższy zasądził mu odszkodowanie wysokości 750 000 zł i drugie tyle odsetek. Kolejnym przykładem może być przyznanie zabójcy skazanemu na dożywocie odszkodowania w wysokości 250 000 zł za to, że przez krótki czas odsiadywał wyrok w mało oświetlonej celi.

Ja w 1993 roku za 17 miesięcy uwięzienia w ciężkim politycznym więzieniu otrzymałem odszkodowanie w wysokości kilku tysięcy złotych. W tamtym czasie stanowiło to niespełna czterokrotność przeciętnego polskiego miesięcznego wynagrodzenia.

W ostatnich latach ruszyła nowa fala pozwów o odszkodowania i zadośćuczynienia, składanych przez osoby represjonowane. Moi koledzy, współwięźniowie polityczni okresu stanu wojennego z Hrubieszowa, którzy na początku lat 90. również otrzymali skromne odszkodowania, w tym dwóch z mojego regionu, teraz otrzymali odszkodowania uzupełniające i zadośćuczynienie. Mnie Sąd Okręgowy w Tarnobrzegu tego odmówił, a Sąd Apelacyjny w Rzeszowie postanowieniem o umorzeniu sprawy zablokował możliwość odwołania się do Sądu Najwyższego. Od postanowienia Sądu Apelacyjnego bowiem nie można się odwołać do SN, można tylko od wyroku. Kuriozalną sytuacją jest, że sędzia – niemal mój rówieśnik – tym postanowieniem okazał dość dobitnie swoją dyspozycyjność. Apelację w moim przypadku rozpatrywał sędzia Sądu Apelacyjnego, który ma w dorobku orzeczenia kilku wyroków z prawodawstwa stanu wojennego.

Działania tych sądów oraz Prokuratury Generalnej, odrzucające mój wniosek o skargę nadzwyczajną, zamykają mi możliwość ubiegania się o wyrównanie kilkutysięcznego odszkodowania z roku 1993. Cała ta sytuacja wobec mnie oraz nielicznej rzeszy skazanych w stanie wojennym, ubiegających się o wyrównanie odszkodowań, odbywa się przy milczeniu ustawodawców, którzy w okresie po 1989 roku odcinają przysłowiowe kupony. Jakby tego było mało, sędzia, który wydał postanowienie niekorzystne dla mnie i dodatkowo zamykające mi drogę do Sądu Najwyższego, w identycznych sprawach dotyczących okresu stanu wojennego nie widział przeszkód do wydania wyroków korzystnych dla wnioskodawców.

Nieprzytomny, pobity, bez pryczy

O północy 13 grudnia 1981 roku, kiedy do drzwi opozycjonistów łomotały pięści milicji, ja, niczego nieświadomy 22-letni wtedy chłopak, kładłem się do łóżka w wiejskim domu dziadków. Wieczorem 12 grudnia, jako szef regionalnego Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania, brałem udział w spotkaniu Solidarności Ziemi Sandomierskiej w Stalowej Woli. Przeciągnęło się ono do późna; nie opłacało mi się już wracać do domu, do Tarnobrzegu, zanocowałem więc u dziadków na wsi. W grudniu 1981 roku byłem pracownikiem radiowęzła tarnobrzeskiego Siarkopolu i urządzałem dla jego pracowników retransmisje zagłuszanych audycji Radia Wolna Europa, a miesiąc wcześniej, w czasie listopadowego strajku w tym zakładzie, prowadziłem radiowe studio strajkowe. Wczesnym rankiem 13 grudnia nikt w miejscowości moich dziadków nie wiedział jeszcze, że o północy ogłoszono stan wojenny. Do domu wracałem autostopem. Nie miałem pojęcia o tym, że jako jedyny z miejscowej opozycji uniknąłem nocnego aresztowania. Gdy dowiedziałem się, co się wydarzyło, razem z kolegą opozycjonistą, Stanisławem Zipserem, wydałem odezwę, w której informowałem społeczeństwo o masowych aresztowaniach działaczy Solidarności, wzywałem do podjęcia czynnego oporu, a na końcu zachęciłem do walki o wolność do przysłowiowej, ostatniej kropli krwi.

Odezwa, którą zredagowałem, stała się drugim oficjalnym protestem przeciwko stanowi wojennemu, jaki powstał w kraju. Ani ja, ani Staszek Zipser nie wiedzieliśmy, że za ową „ostatnią kroplę krwi” z odezwy prokuratura wojskowa wkrótce zagrozi nam karą śmierci, a sąd sformułowanie to zinterpretuje jako dowód tego, że autorzy odezwy nawołują do mordowania przeciwników politycznych. Zostałem zatrzymany 14 grudnia na terenie mojego zakładu pracy i osadzony w tarnobrzeskim areszcie. Dzień później przewieziono mnie do Zakładu Karnego w Załężu z decyzją o trzymiesięcznym areszcie i umieszczono w 30-osobowej celi z więźniami kryminalnymi. Nie dostałem pryczy, tylko materac na podłodze.

16 grudnia razem ze współwięźniami z celi przeszedłem tzw. ścieżkę zdrowia, po której za przynależność do ruchu Solidarności zostałem dodatkowo brutalnie pobity – podkreślę, że na wyraźne polecenie oddziałowego: „Temu dołóżcie, ten jest z Solidarności”. Do nieprzytomności. Mimo, że nie odzyskałem przytomności przez trzy doby, nie udzielono mi żadnej pomocy medycznej, nie przydzielono mi nawet pryczy.

Współwięźniowie, widząc mój ciężki stan i wiedząc, że jestem z Solidarności, oddali mi jedną z prycz. Kiedy odzyskałem przytomność, oddawali mi też swoje „prawdziwe” papierosy, sami paląc te, które robili z wysuszonej herbaty. Gdy zapytałem, czemu to robią, odparli: „dzięki waszym protestom poprawiły się nam warunki w więzieniu”. (…)

„Wilczy bilet” to tylko początek

Na wolność wyszedłem w maju 1983 roku na mocy postanowienia Rady Państwa o warunkowym zawieszeniu odbycia reszty kary na okres 3 lat. I bardzo szybko zderzyłem się z kolejną falą represji. Jako więzień polityczny zostałem zwolniony z pracy dyscyplinarnie, podczas gdy internowani nie tylko nie tracili pracy, ale otrzymywali wynagrodzenie. W związku z utratą pracy w trybie dyscyplinarnym straciłem dobre zarobki, premie, nagrody i możliwości awansu. Zostałem pozbawiony kartek na mięso, papierosy i inne reglamentowane w tym okresie produkty żywnościowe i towary, podczas gdy osoby internowane nie zostały ich pozbawione.

Zaraz po wyjściu z więzienia zderzyłem się z naznaczeniem tzw. wilczym biletem. Szukałem pracy, a potencjalni pracodawcy, początkowo zainteresowani zatrudnieniem mnie, wkrótce odmawiali mi zatrudnienia, nie kryjąc, że powodem odmowy są naciski polityczne.

Gdy w końcu otrzymałem pracę, była ona poniżej moich kwalifikacji, w trudnych warunkach, za wynagrodzenie drastycznie mniejsze niż przed skazaniem. Szedł za tym również brak możliwości kształcenia i rozwijania się oraz podnoszenia kwalifikacji, co wywoływało kolejne negatywne konsekwencje zawodowe, które odczuwam do dziś.

Kolejna grupa skutków pobytu w więzieniu i represji wiąże się z moim zdrowiem. Roczny koszt leczenia zamyka się skromną kwotą kilku tysięcy złotych. Aktualnie otrzymuję rentę wysokości 500 zł.

Cały artykuł Krzysztofa Wianeckiego pt. „Złamana zasada równości. W kolejną rocznicę stanu wojennego” znajduje się na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Krzysztofa Wianeckiego pt. „Złamana zasada równości. W kolejną rocznicę stanu wojennego” na s. 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ludzkość dąży do samobójstwa / Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem, „Kurier WNET” nr 66/2019

Beneficjent zbiorowego samobójstwa ludzkości nie należy do naszego gatunku. Trzeba bronić zdrowego rozsądku, prawdy i połączenia prawdy z jej fundamentem, który leży w chrześcijaństwie, w Bogu.

Ludzkość dąży do samobójstwa

11 listopada prof. Andrzej Nowak został odznaczony przez prezydenta RP Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego „w uznaniu zasług w upowszechnianiu wiedzy historycznej i propagowaniu wartości patriotycznych, za osiągnięcia w dziedzinie nauk humanistyczno-społecznych oraz popularyzowaniu polskiej myśli naukowej na świecie”. Z tej okazji, a także w związku z ukazaniem się w październiku kolejnego, 4 tomu Dziejów Polski autorstwa prof. Andrzeja Nowaka – Trudny złoty wiek – z Kawalerem Orderu rozmawia Krzysztof Skowroński.

Został Pan odznaczony najwyższym polskim odznaczeniem – Orderem Orła Białego. Serdecznie gratulacje.

Życzliwość Radia WNET odczuwam od bardzo dawna, chyba od początku istnienia tego radia. Bardzo, bardzo dziękuję.

Jak się Pan czuł w momencie, kiedy Order Orła Białego znalazł się na Pana piersi?

Wzruszony – to chyba pierwsze uczucie. Drugie – zażenowany. Trzecie – zobowiązany.

To zobowiązanie wypełnia Pan w stu procentach. Czwarty tom „Dziejów Polski” już możemy czytać. Dużo trudu kosztowało jego zamknięcie?

To akurat była kwestia, nie chcę powiedzieć natchnienia, bo to bardzo górnolotnie zabrzmi, ale jakiejś dobrej chwili, że wpadłem na pomysł zamknięcia tych dziejów taką kulturalną klamrą – polonezem. Ale oczywiście, zanim mogłem zacząć pisać i kiedy pisałem, musiałem dużo czytać i to był wysiłek, ale zarazem ogromna przyjemność. Bo poznawanie tego okresu dziejów, kiedy tyle wspaniałych, niezwykłych rzeczy w Polsce się udało, było bardzo budujące.

To ten moment dziejów, kiedy Rzeczpospolita była w prawdziwym rozkwicie.

Rzeczywiście. Chociaż przeżywała – co sygnalizuję w podtytule tego tomu – „Trudny złoty wiek”. Przeżywała także trudne momenty związane z wielkimi przesunięciami, powiedziałbym, geopolitycznych płyt tektonicznych dookoła Rzeczpospolitej… Mam na myśli pojawienie się dwóch, największych chyba, potęg całego ówczesnego świata, czyli Imperium Osmańskiego Sulejmana Wspaniałego od południa, a od południowego zachodu – imperium Habsburgów, które urosło wtedy do rozmiarów sięgających od La Plata w Nowym Świecie, w Ameryce, do Brukseli, Holandii, Burgundii, Włoch i oczywiście Hiszpanii z Portugalią. To było wyzwanie, którego trzeci element stanowiło powstanie imperium moskiewskiego po podboju Nowogrodu. I o tym kontekście też oczywiście piszę, o błędach polskiej, a raczej jagiellońskiej polityki, które doprowadziły do tego, że Moskwa w ogóle powstała jako jednoczycielka całego obszaru wschodniej Słowiańszczyzny.

Ale przede wszystkim piszę o wspaniałych sukcesach naszej polityki wewnętrznej, kultury politycznej sejmiku, sejmu, wolności, debaty, sporu na słowa, a nie na miecze – jak w całej Europie, podzielonej wtedy, czyli w XVI wieku, przez reformację i wdającej się wojny domowe. U nas tego udało się uniknąć. U nas spór przebiegał na argumenty, wyrażane coraz dojrzalej, coraz piękniej, coraz bardziej fenomenalną polszczyzną, którą w tamtej epoce wieńczy język Jana Kochanowskiego.

Który z królów Polski jest Pana ulubionym władcą?

Chyba jednak wciąż Władysław Łokietek, Kazimierz Odnowiciel – ci z dynastii jeszcze piastowskiej. Ale niezwykle szanuję cały ciąg monarchów jagiellońskich, od samego Jagiełły, który należy do tych kilku moich najbardziej ulubionych, ze względu na swoją mądrość życiową, wielką zdolność budowania kompromisu. I tę samą zdolność posiadał w wielkim stopniu Zygmunt Stary, a jego syn – Zygmunt August – nauczył się tej sztuki budowania kompromisu i budowania dobrych rzeczy ze społeczeństwem, a nie przeciw społeczeństwu, wbrew temu, co w XX wieku mówił pewien Litwin: „nic z Polakami, coś można zrobić tylko dla Polaków”. Otóż… bez Polaków nie da się zrobić dla nich nic trwałego, jeżeli się nie próbuje budować z nimi. I coś takiego trwałego zbudował właśnie Zygmunt August w ostatnich dziesięciu latach panowania.

Nie wiem, czy Pan się zgodzi z twierdzeniem, że w każdym organizmie mieszka wirus, który w którymś momencie zapoczątkowuje rozkład. Kiedy ujawnił się on w I Rzeczpospolitej?

Nie jestem lekarzem i moja wiedza przyrodnicza jest niestety bardzo uboga, więc o wirusach nie chcę się wypowiadać. W tym tomie raczej przeciwstawiam się sugestiom, jakoby już w wieku XVI wszystko zostało zdecydowane – że Rzeczpospolita upadnie, że Polska wejdzie w fazę kryzysu i destrukcji, bo po prostu tak nie było. Tak nie działa historia, a w każdym razie wydaje mi się, że takie jej opisywanie jest bezsensowne. Jeśli za pięćset lat ktoś spróbuje opisać nasze działania z perspektywy sytuacji, jaka będzie za pięćset lat, to oczywiście wypaczy nasze motywacje, wypaczy naszą zdolność ogarnięcia racjonalnymi decyzjami horyzontu, w którym żyjemy. Na przykład kluczowy rozdział tego tomu dotyczy folwarku. Folwark był najlepszą inicjatywą ekonomiczną, jaką Polska mogła odpowiedzieć na wyzwania i koniunktury gospodarcze XVI wieku. I jak pokazuję, czas folwarku nie był czasem złym. Nie tylko dla szlachty, która budowała owe folwarki, ale także dla chłopów, którzy w ogromnej większości mieli się lepiej niż chłopi w Europie Zachodniej. To nie jest moim wymysłem, moim ideologicznym konceptem, ale rzetelnym sprawozdaniem z wyników badań dwóch największych historyków, którzy zajmowali się gospodarczo-społeczną historią XVI wieku w Polsce, czyli Andrzeja Wyczańskiego i Jerzego Topolskiego.

Przeskoczmy teraz na chwilę do 22 tomu „Dziejów Polski”, który kiedyś będzie napisany przez Pana Profesora, a może Pana następców, bo przecież nie jesteśmy ostatnim pokoleniem, które chodzi po tej ziemi.

Nie wiemy, co będzie za chwilę. Tym bardziej, co będzie za kilka pokoleń. Czy one będą… Da Bóg – będą. Bo jeśli mamy dzieci, wnuki, to oczywiście bardzo chcemy, żeby historia trwała.

Sądzę, że o to przede wszystkim chodzi w opowiadaniu historii – żebyśmy odnaleźli wdzięczność w sobie wobec pokoleń, które pozwoliły nam myśleć, pozwoliły nam żyć, oddychać pewną kulturą, językiem, tym, co dziedziczymy po nich.

I jednocześnie odnaleźli w sobie zobowiązanie wobec tych, którzy będą po nas. Jeśli żyjemy tylko chwilą bieżącą, odwracamy się od przeszłości, nie czujemy żadnego zobowiązania wobec tego, co było, uważamy, że przed nami było tylko jakieś polskie piekło… to nie chcemy, żeby to zło się przedłużało i właściwie usprawiedliwiamy w ten sposób życie tylko dla siebie, tylko tu i teraz, bez perspektywy następnych pokoleń. Taki właśnie jest skutek porzucenia historii, zerwania owego zobowiązania. Skutek, który kończy się kulturą narcyzmu, tak bym powiedział. To świetnie przedstawia książka amerykańskiego socjologa Christophera Lascha. Kultura narcystyczna to jest kultura końca XX i początku XXI wieku. Pamięć historyczna pomaga z nią walczyć.

Teraz poproszę, żeby stał się Pan źródłem dla przyszłych historyków i ocenił to, co się dzieje dziś w Rzeczpospolitej, w Europie i na świecie. Zacznijmy od znamiennego wyroku Sądu Najwyższego. Co powinno o nim zostać zapisane w tej historii za pięćdziesiąt lat?

Oczywiście nie wiem, jakie będą konsekwencje tego wyroku, który z dzisiejszej perspektywy niewątpliwie grozi absolutną anarchią prawną. To jest przykład – skoro użył Pan tego porównania – wirusa sobiepaństwa, jakoś wpisanego w naszą historię, może jeszcze nie tak silnie w wieku XVI, ale na pewno objawiającego się w wieku XVII. „Ja będę decydował o sobie, wbrew temu, co mówi system Rzeczpospolitej. Byle tylko moje było na wierzchu”. Prawda? Tego rodzaju postawa bardzo osłabia państwo.

Ale od razu dodam: nie tylko jedna strona jest winna. Jeżeli forsuje się kandydaturę pana posła Piotrowicza do Trybunału Konstytucyjnego, jeżeli wykonuje się tego rodzaju gesty, to daje się pretekst do uzasadnienia działań, które podważają budowanie, nazwijmy to, nowego kadrowo wymiaru sprawiedliwości. Bo to nie jest dobry symbol tej nowości.

Ale przyszły historyk musi zrozumieć… Dlaczego taki wyrok zapadł?

Myślę, że będzie mógł odkrywać jego znaczenie w perspektywie właśnie długoczasowej, takiej, w której szukamy owych wirusów czy korzeni. Owej sobiepańskiej, anarchicznej postawy w naszej głębszej historii. Ale może po prostu przeanalizować sytuację aktualną. Tego ostrego i szkodliwego w swoim natężeniu sporu wewnętrznego w Polsce, który nie pozwala nam robić właśnie tego, co potrafili Polacy w wieku XVI, też podzieleni – w dodatku przez sprawę najważniejszą, bo dotyczącą zbawienia – na nurt reformacyjny i kontrreformacyjny. Dzisiaj, nie mogąc się ze sobą porozumieć, niektórzy z nas, wbrew wyrokowi demokratycznemu, obywatelskiemu, który wskazuje na pewne oczywiste prerogatywy tej grupy, która osiągnęła zwycięstwo w wyborach – prerogatywy ustawodawcze – neguje całkowicie trójpodział władz.

Bo to właśnie robią dzisiaj sędziowie – negują trójpodział władz i arogują, przypisują sobie prawo wchodzenia w rolę ustawodawcy, przeczenia temu, co robi ustawodawca. To jest oczywiście fundamentalne naruszenie porządku trójpodziału władzy, jaki opisał mniej więcej dwieście siedemdziesiąt lat temu Monteskiusz.

Jeżeli uda się zatrzymać tę niszczącą ekspansję prawników w sferę demokracji, ekspansję, która przejawia się nie tylko w Polsce, ale jest częścią zjawiska ogarniającego i Stany Zjednoczone, i kraje Europy Zachodniej… jeśli uda się zatrzymać ten proces, to myślę, że kiedyś zostanie on opisany jako patologia.

Ostatni kontekst, w którym można ten problem analizować, to jest oczywiście dążenie do osłabienia, do destrukcji wewnętrznej państwa polskiego przez tych jego sąsiadów, którym zależy na tym, żeby Polska pozostała słaba, skłócona wewnętrznie. To zagadnienie też ma swoją długą historię. I być może w tej chwili piszemy jego – a raczej inni piszą – kolejny rozdział.

Powstaje kolejny rozdział Kresów I Rzeczpospolitej… i znów będzie napisany na Kremlu, bo najprawdopodobniej dojdzie do zjednoczenia Rosji i Białorusi. Jakie to będzie miało konsekwencje?

Oczywiście duże. Ale nie widzę w tym żadnej wielkiej niespodzianki ani wielkiej możliwości przeciwdziałania. Bo przecież faktycznie graniczymy z systemem obronnym, a raczej agresywnym, ofensywnym – militarnej struktury Rosji. Białoruś jest jej częścią nie od dziś ani nie od jutra nią będzie. Ale martwi mnie coś innego: zbliżające się kolejne obrady w tzw. formacie normandzkim, a więc z udziałem Francji i Niemiec jako głównych partnerów Rosji w dyskusji nad przyszłością Ukrainy. I tutaj wyraźnie się rysuje perspektywa appeasementu, przed którą pozwoliłem sobie ostrzegać kilka lat temu… a więc zaspokajania agresywnego, silniejszego mocarstwa przez państwa zachodnie kosztem słabszego państwa, które jest okrawane ze swojego terytorium.

To, o czym mówi ostatnio prezydent Macron z taką butą, charakterystyczną dla ludzi słabych, sugeruje wyraźnie, że prezydent Francji jest gotów na kompromis. Tak to nazywa, prawda? Z Rosją. Kosztem najpierw Ukrainy… Oczywiście chodzi o Donbas i o Krym… a potem całej Europy Wschodniej. Bo ta Europa Wschodnia powinna być zarządzana przez energicznego przywódcę Rosji, skoro nie daje się podporządkować, kierować właściwie, młodemu, energicznemu przywódcy z Paryża. I to mnie bardziej martwi, bo tylko we współpracy właśnie z partnerami z formatu normandzkiego, czyli zwłaszcza z Francją – Niemcy odgrywają taką fatalną rolę; w tej chwili akurat nieco mniej.

Ale z tymi partnerami Rosja może być dla nas niebezpieczna. Sama w sobie, jak długo jesteśmy w NATO, wydaje mi się, że niebezpieczna nie jest. Natomiast we współpracy z Macronem, we współpracy ewentualnie z niemieckimi kołami przemysłowymi, Rosja może być dla nas śmiertelnie niebezpieczna.

W Londynie miała miejsce manifestacja jedności NATO. Czy myśli Pan, że NATO po Londynie jest rzeczywiście bardziej zjednoczone i solidarne, czy może ta manifestacja była tylko dla publiczności?

Nie wiem, co działo się za kulisami. Ale patrząc z zewnątrz, wydaje mi się, że rzeczywiście udało się na tym szczycie osiągnąć coś dobrego dla Polski: skłonić bardzo ważnego, chociaż kłopotliwego i trudnego członka NATO, jakim jest Turcja, do ograniczenia protestu wobec wzmocnienia północno-wschodniej flanki naszego sojuszu, czyli tej, która nas interesuje, a która obejmuje kraje bałtyckie i Polskę jako szczególnie ważny w tym rejonie kraj. I tu zobowiązania wobec Polski najsilniejszego i oczywiście kluczowego kraju Paktu Północnoatlantyckiego, czyli Stanów Zjednoczonych, w tej chwili, w perspektywie kilku najbliższych lat wydają się całkowicie stabilne. I cieszmy się z tego. A perspektywa dłuższa? Co będzie za parę lat? Tego nikt nie wie. Wiadomo tylko, że jeśli świat będzie istniał w kształcie, w jakim znamy go obecnie, to na pewno główną jego osią będzie konflikt amerykańsko-chiński. Z tej perspektywy na pewno znaczenie naszej flanki będzie stopniowo spadało.

Powiedział Pan: „nikt nie wie”. Wiedzą eksperci. „Rzeczpospolita” zamieściła na pierwszej stronie artykuł o tym, ile będziemy zarabiać za lat pięćdziesiąt. Czyli ktoś ma głęboką wiedzę na temat tego, jaki jest los świata. Skaczemy trochę z tematu na temat, ale w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” prof. Krasnodębski powiedział, że w Europie pojawiają się postulaty wprowadzenia stanu wyjątkowego – chyba w związku z alarmem klimatycznym. Mówi się też o konieczności zmiany modelu rodziny. Normalności, o której mówi premier Morawiecki, trzeba bronić jak Okopów Świętej Trójcy. Czy Pan zgadza się z takim zdaniem?

Nie czytałem wywiadu, więc nie znam całego kontekstu tego zdania. Ale zgadzam się na pewno z opinią, że racjonalizm w działaniu ludzkim, po prostu zdrowy rozsądek jest zagrożony dzisiaj na bardzo wielu bardzo żywotnie nas obchodzących odcinkach. Ja wskażę jeden, może nie najważniejszy, ale jednak istotny – inwazję bełkotu ideologicznego i wypieranie elementarnego zdrowego rozsądku ze środowisk uniwersyteckich, z wydziałów humanistycznych. Ideologia gender i rozmaite agresywne formy kulturowego marksizmu zdominowały największe i najbardziej prestiżowe na rozmaitych listach rankingowych uniwersytety zachodnie i ten system przez reformę premiera Gowina staje się dla nas absolutnym wzorem, do którego musimy równać. No i będziemy równać – z fatalnymi skutkami.

A kwestie, które są wzmiankowane w przytoczonym przez Pana cytacie, czyli druga dzisiaj obok gender swoista religia, odbierająca całkowicie rozum, czyli ideologia, której „świętą niepokalaną” jest Greta Thunberg – ma w swoich, już jasno przedstawionych konsekwencjach, po prostu samobójstwo ludzkości. To jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, a nawet z instynktem zachowania naszego gatunku, jeśli by nas sprowadzić tylko do instynktu. Otóż prostą konsekwencją tej ideologii jest ogłoszenie, że człowiek powinien jak najprędzej zniknąć z planety Ziemia jako jej niszczyciel, jako ten, który tworzy ów straszliwy, węglowy ślad, zabójczy dla naszej planety. I stąd powtarzające się coraz częściej manifestacje kobiet, które ogłaszają, że nie będą mieć dzieci, nawet nie dlatego, że jest im to wygodne, bo to je jakoś upokarza czy narzuca im pewną rolę sprzeczną z ideologią gender, która pozwala tę rolę swobodnie wybierać… tylko dlatego, że chcą chronić matkę Ziemię przed kolejnymi ludźmi. Prawda? I dlatego dzieci mieć nie będą.

I tu wracamy do tego, o czym mówiliśmy wcześniej.

Jeśli odwracamy się od historii, od tradycji, od tego rozumu, który dziedziczymy przez niejako skumulowane doświadczenie pokoleń, i wybieramy tylko siebie, swój partykularny obłęd – bo o tym mówię, mając na myśli ideologię dzisiejszą klimatyzmu – to kończy się właśnie propozycją zbiorowego samobójstwa. Ludzkości.

Nie pojedynczego człowieka, nie nawet grupy społecznej, jak miały miejsce zbiorowe samobójstwa w sektach jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści parę lat temu. Ale chodzi o całą ludzkość. I dlatego rzeczywiście trzeba bardzo, bardzo intensywnie bronić zdrowego rozsądku, prawdy i połączenia prawdy z jej fundamentem, który znajduje się w chrześcijaństwie, w Bogu.

Nieczęsto, a przynajmniej publicznie nie sięga Pan do spiskowych teorii dziejów. Ale czy istnieje beneficjent tej wielkiej manipulacji?

Beneficjentem zbiorowego samobójstwa całej ludzkości nie może być ktoś, kto należy do naszego gatunku.

Oczywiście ci, którzy zastanawiają się nad ideologią, o której przed chwilą mówiłem, nie traktują poważnie tej ostatecznej jej konsekwencji, tylko chcą budować na tym swoje korzyści. Na przykład ci, którzy próbują nas przekonać, że za pomocą sprowadzanych z Niemiec urządzeń dostarczających energię odnawialną, z wiatru na przykład, możemy wyrugować w ciągu pięciu czy dziesięciu lat nasze górnictwo węglowe, na pewno na tym zarobią. Prawda? Jakiś profit tutaj będzie. Ja rozumiem, że trzeba ograniczać emisję szkodliwych pyłów, ale próba forsowania tego w sposób przynoszący oczywistą korzyść tym, którzy mogą na tym zarobić, wydaje mi się prostym kluczem do odpowiedzi na pytanie, kto zyskuje na histerii klimatycznej w takim drobnym, konkretnym, wycinkowym miejscu, jakim jest na przykład Polska.

Powiedział Pan, co dzieje się na uniwersytetach zachodnich już od dawna, polskich – od niedawna, ale za to bardzo, bardzo konsekwentnie. Ta myśl, ta cała ideologia – czy to klimatyczna, czy gender – wyrosła z akademii greckiej. To jest konsekwencja myślenia. Dzień po dniu filozofowie w Europie myśleli, myśleli… aż doszli do takich konkluzji. Czy tak przebiegała ewolucja ludzkiej myśli, która doprowadziła do tej pasji samobójczej?

Nie, nie wydaje mi się. Tutaj oczywiście nie jest miejsce ani czas, żeby rozwodzić się nad tym fundamentalnym pytaniem. Każdego zainteresowanego refleksją mądrzejszą niż ta, którą ja jestem w stanie tutaj przedstawić, odsyłam do fenomenalnej książki – cienkiej, można ją przeczytać w półtorej godziny – Benedykta XVI Poznanie prawdy. Wykłady papieskie. Papież emeryt mówi w niej właśnie o drodze uniwersytetów, o drodze akademii od czasów greckich aż do dnia dzisiejszego i pokazuje, jak te rozmaite wyzwania czasu w ciągu ostatnich dwóch i pół tysiąca lat powodują swoiste falowanie, wzajemne zbliżanie i oddalanie się wiedzy i prawdy. Bo to nie jest to samo.

Wróćmy do prozy życia politycznego. Mieszka Pan w Krakowie. Z Krakowa też pochodzi pan Marian Banaś. Co Pan myśli o sprawie Mariana Banasia?

Nie przedstawiono do tej pory w sferze publicznej żadnego argumentu, który przekonałby mnie do tezy, że Marian Banaś powinien ustąpić ze swojego stanowiska. A zatem, albo są jakieś tajne wiadomości, które jednak, żeby przekonać demokratyczne społeczeństwo do tak wyraźnych nacisków na jego ustąpienie, powinny zostać ujawnione, albo nie ma tych tajnych wiadomości i w takim razie całkowitą rację ma Marian Banaś. Takie jest moje zdanie w tej sprawie.

Czyli jeżeli nie pojawią się konkretne argumenty na rzecz ustąpienia Mariana Banasia, to może on nadal być prezesem Najwyższej Izby Kontroli.

Tak. W tym drugim przypadku oczywiście pan Marian Banaś powinien zostać przeproszony, bo tego wymaga elementarna przyzwoitość w życiu publicznym. Natomiast jeśli popełnił jakieś wykroczenia czy przestępstwa, powinien zostać zdjęty ze stanowiska. Trzeciego wyjścia nie widzę. Trwanie takiego stanu jak obecnie wydaje mi się skrajnie szkodliwe i całkowicie nie rozumiem polityki Prawa i Sprawiedliwości w tej kwestii.

Czyli domagania się dymisji.

Bez podania argumentów. Te, które padły do tej pory, są – powiedziałbym – argumentami czwartorzędnego dziennikarstwa – przepraszam, nie chcę obrażać pierwszorzędnych dziennikarzy – dziennikarstwa prowokacyjnego, z jakiego słynie zresztą autor artykułu, który właśnie w tym celu go napisał. Przypomnę jego wcześniejsze prowokacje, które powinny go wykluczyć po prostu z zawodu dziennikarza.

Od jakiego zdania zaczyna się czwarty tom „Dziejów Polski”?

Jest to chyba cytat z przemówienia przed papieżem, sławiącego wielkość Rzeczpospolitej i wyrażającego jednocześnie jakby lekki kompleks, że nas na Zachodzie nie doceniają. Myślę, że powinniśmy ten kompleks w sobie zwalczać.

Szczególnie patrząc na to, co dzieje się we Francji – na protesty, strajki – na to wszystko, co jest nad Sekwaną i nie tylko nad Sekwaną.

Rzeczywiście to nieszczęście dla Europy, ten biedny, zakompleksiony prezydent Francji, nie dysponujący żadną siłą ani żadnymi podstawami do tego, żeby odgrywać rolę lidera, ale tak bardzo marzący o roli Napoleona. Na każdym kroku kompromituje go jego słabość wewnętrzna.

I to oczywiście nie jest dobre ani dla Francji, ani dla Europy, w tym dla Polski, że pojawił się tego rodzaju przywódca – przez bardzo małe „p”. W obliczu poważnych wyzwań, wobec których stoi jego własny kraj, usiłuje grać rolę Napoleona… nie wiem – V, VI, VII… W każdym razie numeracja tutaj jest odwrotnie proporcjonalna do znaczenia.

Skusił mnie Pan do kolejnego pytania. A jak Pan ocenia Donalda Trumpa?

Donald Trump rzuca wyzwanie najpotężniejszym siłom dzisiejszego świata. Wspominanym przez nas ideologiom, nie wspomnianej przez nas, ale obejmującej je obie technice niszczenia swobody myśli, nazywanej poprawnością polityczną. I potężnym lobby – powiedziałbym – całego świata, silniejszym od bardzo wielu rządów i państw. Chyba tylko prezydent Stanów Zjednoczonych może takie wyzwanie rzucić.

Trump robi to w sposób bardzo, powiedziałbym, brutalny, z wdziękiem słonia w składzie porcelany. Nierzadko trudno zaakceptować jego niewątpliwy narcyzm i jego język, ale skutki są takie, że poszerza się dzięki jego zachowaniu – takiemu właśnie, o jakim przed chwilą powiedziałem – przestrzeń wolności jeszcze istniejącej w życiu publicznym i w życiu międzynarodowym. To nie jest kolejna emanacja ideologii politycznej poprawności, która tak często zasiedla salony polityczne współczesnego świata. I z tego się cieszę, niezależnie od rozmaitych krytycznych uwag, jakie do wielu wystąpień prezydenta Trumpa można mieć i które ja w części podzielam.

Cieszę się, że jest taki prezydent, a nie prezydent, który jest kreacją „New York Timesa”, „Guardiana”, TVN-u czy jakiejś innej, nadającej dokładnie ten sam komunikat na całym świecie, stacji medialnej.

Myślę, że gdyby te słowa zacytowała w depeszy pani Mosbacher, prezydent Trump bardzo by się z tej recenzji ucieszył. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję serdecznie.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Ludzkość dąży do samobójstwa” znajduje się na s. 1 i 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Ludzkość dąży do samobójstwa” na s. 5 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W Czechosłowacji komunizm upadł w 10 dni, ale ludzi osądzonych za to, co zrobili w jego imieniu, było bardzo mało

O upadku komunizmu w Czechosłowacji w 1989 roku, czego 30 rocznica przypadła w listopadzie i grudniu br., z wybitnym czeskim historykiem i politologiem Petrem Kourą rozmawia Grzegorz Kita.

Grzegorz Kita, Petr Koura

Trzydzieści lat temu miał Pan 11 lat. Pamięta Pan ten czas? Co stało się wtedy w Pana ojczyźnie?

Oczywiście, że ten czas pamiętam, tak samo jak reżim komunistyczny i jego atmosferę. Nie zapomnę na przykład tego, że w trzeciej klasie dostałem piątkę (najgorszą ocenę) za to, że w zeszycie nie miałem obrazka z Leninem.

19 listopada 1989 roku w kościele podpisałem list protestacyjny do ówczesnego premiera Adamca, w sprawie użycia przemocy przeciwko studentom protestującym w centrum Pragi, na Alei Narodowej. Ten protest napisał dyrygent kościelnego chóru, w którym śpiewała moja matka. Był to mój pierwszy polityczny czyn w życiu. Upadek systemu komunistycznego obserwowałem z wielkim zainteresowaniem i mam odczucie, że w moim przypadku to wydarzenie było końcem „beztroskiego dzieciństwa“.

Reżim komunistyczny w Czechosłowacji w listopadzie 1989 roku pewnie trzymał się u władzy. Chyba nic nie zapowiadało, że ją tak szybko straci?

Myślę, że zapowiadało. Ludzi na demonstracjach w ciągu całego roku 1989 przybywało. Niezadowolenie z reżimu narastało i wzrastała ilość osób gotowych aktywnie występować przeciw niemu, czego ceną były represje. Pokazała to petycja „Nekolik vet“ (Kilka zadań), którą podpisało 40 000 ludzi. Przeżyłem to w moim powiatowym mieście Klatovy. W wrześniu 1989 roku przyjechał do nas z Pragi cały sztab czechosłowackiej telewizji. Mieli nakręcić materiał o naszym szkolnym klubie szachowym. Dyrektorka szkoły, aktywna komunistka, zażądała, aby klub był prezentowany jako część organizacji „Pionier”, która miała za zadanie wychowywać dzieci w duchu komunizmu. Jednak mimo wielkiego niezadowolenia „towarzyszki dyrektorki“, nasz Klub Szachowy odmówił przedstawienia się jako część „Pioniera”. Ona sama pół roku później dyrektorką naszej szkoły już nie była. (…)

Usłyszałem kiedyś od znajomych Czechów takie stwierdzenie „U was komunizm padał 10 lat. Na Węgrzech 10 miesięcy. W NRD 10 tygodni, natomiast w Czechosłowacji 10 dni”. Na ile to jest zgodne z faktami?

Mówiąc w skrócie, jest to bon mot, ale prawdziwy. Komunizm w Czechosłowacji skutecznie upadł w przeciągu kilku dni. Już 27 listopada, po wydarzeniach w Alei Narodowej, 75 procent pracujących obywateli wyraziło swoje niezadowolenie, uczestnicząc w strajku generalnym. A to, że 29 grudnia stanie się prezydentem państwa (wtedy jeszcze komunistycznego) Vaclav Havel, wtedy, 17 listopada, mało kto przewidywał. (…)

Jak z perspektywy tych 30 lat wygląda rozliczenie z komunizmem? Udało się Wam rozliczyć ludzi odpowiedzialnych za krzywdy, które wyrządzili po przewrocie w 1948 roku?

Niestety rozliczyć się z komunizmem w naszym kraju się nie udało. Ludzi osądzonych za to, co zrobili w imieniu systemu komunistycznego, według mnie było bardzo mało. Myślę, że skutki tego niewystarczającego rozliczenia z minionym system odczuwamy do dziś.

Petr Koura, ur. 10 sierpnia 1978 roku, jest wybitnym czeskim historykiem i politologiem. Tematem jego prac badawczych jest XX wiek, głównie okres Protektoratu Czech i Moraw, a także okres realnego socjalizmu w Czechosłowacji. Oprócz książek przygotowuje filmy dokumentalne i audycje radiowe. Jest laureatem wielu nagród i odznaczeń. Obecnie pracuje nad projektem „Muzeum XX Wieku w Pradze”, które – jak stwierdził – będzie brało wzorce w swoim wystroju i działalności m.in z warszawskiego Muzeum Powstania Warszawskiego.

Cały wywiad Grzegorza Kity z Petrem Kourą pt. „Upadł szybko, ale pozostał nierozliczony” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Wywiad Grzegorza Kity z Petrem Kourą pt. „Upadł szybko, ale pozostał nierozliczony” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Do dziś nie ukarano sprawców zabójstwa Jarosława Ziętary. Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku

W latach 90. każdy, kto cieszył się wsparciem służb, zarabiał i bardzo szybko się bogacił. Ci, którzy odważyli się choćby zauważyć nieprawidłowości, byli narażeni na prawdziwe niebezpieczeństwo.

„Proces ochroniarzy” to potoczne sformułowanie odnoszące się do toczącej się przed Sądem Okręgowym w Poznaniu sprawy, w której oskarżonymi są dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis. Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L. ps. Lala obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary.

Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia br., a kolejne zaplanowano już na cztery pierwsze miesiące 2020 roku. W sumie odbyło się 15 posiedzeń. Dwukrotnie sąd wyłączył jawność, a jedną rozprawę odwołano.

Zeznawało ponad dwudziestu świadków. Wezwanych osób było więcej, jednak z różnych powodów nie zgłosili, a wśród nieobecnych należy wymienić twórcę Elektromisu Mariusza Ś. Wszystkie rozprawy śledzą dziennikarze z poznańskich mediów, obserwatorem jest również Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Adwokat oskarżonych, Wiesław Michalski, zwracał się do sądu o wyłączenie jawności sprawy dowodząc, że świadkowie zeznający w tej sprawie przyznają, że wiedzę o niej czerpią z mediów. Zdaniem mecenasa informacje zawarte w relacjach dziennikarzy opatrzone są dodatkowo komentarzami autorów, a to może mieć wpływ na zeznania świadków. Ponadto dwóch poznańskich dziennikarzy, również na wniosek obrony, miało zasilić listę świadków. Skutkowałoby to tym, że do momentu przesłuchania ich przed sądem nie mogliby oni obserwować rozpraw, a tym samym informować o nich opinii publicznej. W takiej sytuacji znalazł się red. Krzysztof M. Kaźmierczak, który od 27 lat walczy o wyjaśnienie tej straszliwej zbrodni. Kaźmierczak został wezwany jako świadek dopiero w kwietniu 2019 r. i do tego czasu nie mógł uczestniczyć w rozprawach.

W tym miejscu warto potwierdzić, że w zdecydowanej większości świadkowie, pytani przez sędziego Sławomira Szymańskiego, skąd znają sprawę Ziętary, przyznają, że głównie z mediów. Tylko jeden świadek stanowczo stwierdził, że nic o śmierci dziennikarza nie wie i nigdy o niej nie słyszał. Był to 78-letni Walerian P., który wyjechał z Polski już w 1963 roku, mieszka w Niemczech, a do Polski przyjeżdża głównie w interesach. Był związany z polskimi firmami odzieżowymi, z których większość już nie istnieje, ale on sam do dziś związany jest z branżą tekstylną.

Tu warto dopowiedzieć, że według poznańskich mediów, Walerian P. był bohaterem artykułu autorstwa zamordowanego dziennikarza, który ukazał się na łamach tygodnika „Wprost” na początku lat 90. (…) Wspomniany tekst, jak donoszą poznańskie media, zahaczał o interesy służb specjalnych i świadek miał zabiegać o sprostowanie, które ostatecznie ukazało się w tygodniku, zredagowane pod nieobecność Ziętary i bez jego wiedzy. Jarosław Ziętara odszedł z redakcji.

Zbrodnia

Ponad 27 lat temu, 1 września 1992 roku przed dziewiątą rano, wyszedł ze swojego mieszkania na ulicy Kolejowej, na poznańskim Łazarzu 24-letni dziennikarz Jarosław Ziętara. Wyszedł do pracy, do redakcji w ówczesnej „Gazecie Poznańskiej”. Dystans niecałych 2 km miał pokonać pieszo. Tego dnia jednak nie dotarł do pracy. Do dziś nie odnaleziono ciała mężczyzny. W roku 1999 został sądownie uznany za zmarłego. Jego symboliczny grób znajduje się w Bydgoszczy. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca, zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu.

Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku. Śmierć Ziętary miała związek z jego pracą dziennikarską, pomimo młodego wieku i kilkuletniego dopiero stażu w zawodzie. Pytanie o morderców i zleceniodawców tej zbrodni to jednak nie wszystko. Jarosława Ziętarę uprowadzono 1 września, a według świadka w procesie zamordowano go dopiero po trzech dniach. Trzy dni od porwania do śmierci to bardzo dużo czasu. Komu i po co były one potrzebne? A może była szansa na uratowanie dziennikarza? Czy rzeczywiście zabicie młodego człowieka, znęcanie się nad nim było jedynym sposobem, by uratować czyjeś interesy? W listopadzie br. Prokuratura Krajowa, Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie podała, że umorzyła postępowanie w sprawie zabójstwa Ziętary wobec niewykrycia sprawców. Innymi słowy, nie można postawić zarzutu morderstwa, bo człowiek, który zadał śmiertelny cios Jarkowi, nie żyje. Miał to być rosyjskojęzyczny gangster. Śledczy umorzyli również postępowanie wobec nieżyjącego ochroniarza Elektromisu Romana K.

Równolegle od 2016 roku toczy się proces przeciwko Aleksandrowi G., byłemu senatorowi oraz twórcy pierwszych kantorów w Polsce. W Sądzie Okręgowym w Poznaniu zarzuca się Aleksandrowi G. podżeganie do zabójstwa dziennikarza i te rozprawy również zostaną wznowione w styczniu 2020 roku. (…)

Proces ochroniarzy to nie tylko historia tragicznych losów poznańskiego dziennikarza, ale swoista kronika współpracy esbeków, milicjantów, zomowców, ormowców, a także prokuratorów z cinkciarzami, kierowcami przywożącymi towary z zagranicy, mechanikami czy blacharzami samochodowymi itp., których dotknęły zmiany 1989 roku. Część funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, która albo została zweryfikowana negatywnie, albo w ogóle nie poddała się weryfikacji, zaczęła tworzyć firmy ochroniarskie. Inni podjęli współpracę z holdingiem Elektromis, a ich błyskotliwe, często bardzo krótkie kariery zawodowe wybrzmiewają na sali sądowej. Pomimo braku kwalifikacji obejmowali znaczące funkcje w firmie, a po kilku latach bywało, że trafiali do więzienia, ale za sprawy niekoniecznie związane z działalnością holdingu. Powstające w latach 90. firmy ochroniarskie zasilili dodatkowo młodzi sportowcy trenujący wszelkiej maści sztuki walki – od klasycznego boksu przez judo po kickboxing – w klubach dawnej Milicji Obywatelskiej, a po 1989 roku – Policji.

Zeznania świadków procesu ochroniarzy pokazują jak na dłoni, że w latach 90. każdy, kto cieszył się wsparciem służb, zarabiał i bardzo szybko się bogacił. Ci, którzy odważyli się choćby zauważyć nieprawidłowości, byli narażeni na prawdziwe niebezpieczeństwo. Jarosław Ziętara starał się dokumentować i obnażać nielegalne interesy okresu transformacji ustrojowej Polski. Został – według prokuratury – uprowadzony i zamordowany.

[Z] otoczenia oskarżonych w obu procesach płyną sugestie, że Jarosław Ziętara być może żyje, tylko zmienił tożsamość. Jednak ten wątek został wykluczony i nie ma mowy, by dziennikarz żył i przez 27 lat nie dał znaku życia bliskim. Ponadto siedem osób związanych ze sprawą Ziętary poniosło gwałtowną śmierć w zagadkowych okolicznościach.

Ta pamiętna, tajemnicza i tragiczna sprawa wciąż pozostaje otwarta. Temida wydaje się nie tylko ślepa, ale i bezradna. Mimo wszystko pokrzepiająca jest świadomość, że są ludzie, którzy mimo upływu lat mają nadzieję i determinację w dążeniu do sprawiedliwości. Przed nami kolejne procesy. Wciąż istnieje szansa na poznanie prawdy.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Proces ochroniarzy – podsumowanie roku 2019” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Proces ochroniarzy – podsumowanie roku 2019” na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Każda wątpliwość rzutuje na całe Prawo i Sprawiedliwość i jest powodem formułowania zarzutów funkcjonujących publicznie

Antoni Macierewicz – Marszałek Senior, były minister, likwidator WSI – rozmawia z Krzysztofem Skowrońskim o interesujących opinię publiczną w Polsce aktualnych sprawach polskich i międzynarodowych.

Krzysztof Skowroński
Antoni Macierewicz

Co Pan Marszałek myśli o sprawie Mariana Banasia?

Bardzo trudna sprawa, niewątpliwie związana z oceną postaci pana Mariana Banasia, która powinna być dużo bardziej wnikliwa niż, jak się okazało, została dokonana. A także z ciągle niezakończonym postępowaniem, które może dopiero pokazać, na ile słuszne są zarzuty, które są publicznie formułowane, ale nie mają na razie znanego publicznie udokumentowania przez służby wymiaru sprawiedliwości czy przez sądy. Z punktu widzenia pewnych standardów, jakie PiS przyjmuje, byłoby lepiej, gdyby pan prezes NIK podał się do dymisji. Każda wątpliwość bowiem rzutuje na całe Prawo i Sprawiedliwość i jest przyczyną formułowania zarzutów, często niesprawiedliwych, ale funkcjonujących publicznie. W związku z tym czekamy na rozstrzygnięcie będące wynikiem prac CBA. I wtedy dopiero będę gotów ocenić tę sytuację. Na razie pan Banaś pełni swoje obowiązki.

Jest domniemanie, że w tej sprawie istnieje drugie dno i ludzie poszukują tego drugiego dna.

To prawda. Różni ludzie doszukują się różnych wyjaśnień czy też różnych podtekstów całej tej sprawy. Ale trudno publicznie mówić o podtekstach, które nie są udokumentowane, a są jedynie domysłami. Plotki to nie jest moja specjalność. (…)

Zakończył się niedawno szczyt NATO w Londynie. Podczas przygotowań do tego szczytu krążyły informacje o kryzysie w NATO. Teraz opinii publicznej wydaje się, że kryzysu nie ma. Jak Pan przewiduje, co zdarzy się po Londynie?

Przez dwa tygodnie, które poprzedzały szczyt NATO, mieliśmy do czynienia z próbą przedstawienia NATO jako organizacji, która już się właściwie rozpadła albo się rozpada i za chwileczkę jej nie będzie. Polska zostanie sama. Nie wiadomo, po co do tego NATO weszliśmy. Stany Zjednoczone są izolowane, wyeliminowane. Pan Donald Trump jest człowiekiem nieodpowiedzialnym itd., itp. To taka klasyczna rosyjska narracja, chociaż sygnowana czasami przez prasę w Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech. No i w dużym stopniu niestety w Polsce. Wszystko to nie ma nic wspólnego z prawdą. To opowiadali ludzie, którzy sądzili, że czytelnicy nie znają historii NATO, nie wiedzą, że konflikty na osi Francja–Stany Zjednoczone, Turcja–Stany Zjednoczone, Turcja–Grecja bywały na przestrzeni ostatnich 50 lat, czy nawet 70, nieporównanie bardziej ostre. Dużo ostrzejsze, niż to dzieje się obecnie. Te doraźne eksponowane przez NATO konflikty są drugorzędne.

Za to od kilkunastu lat jest widoczna pewna tendencja – trwała i zakorzeniona i w historii, i w światowym układzie geopolitycznym, która jest dla Polski rzeczywiście niebezpieczna. Chodzi o dążenie do porozumienia ze strony Francji i Niemiec z Rosją.

Ta tendencja została na szczęście zahamowana, ale nie zniknęła. Ona musi znaleźć odpowiedź ze strony Polski i Stanów Zjednoczonych. Co do tego nie ma wątpliwości. Taką odpowiedzią, alternatywą jest strategiczny sojusz USA i Polski, jest budowa Europy Środkowej, czyli państw leżących między Morzem Bałtyckim, Adriatykiem i Morzem Czarnym, w bliskim sojuszu wojskowym ze Stanami Zjednoczonymi. A Europa stoi przed pytaniem, czy się podporządkować dominacji rosyjskiej, czy też utrzymywać sojusz z USA, Kanadą i Anglią, jak słusznie powiedział pan sekretarz generalny NATO Stoltenberg. 80% wydatków NATO pochodzi z funduszy krajów spoza Unii Europejskiej. To oznacza, że Unia Europejska nie jest w stanie obronić się przed Rosją, a zwłaszcza przed zagrożeniem ze strony sojuszu rosyjsko-chińskiego. Ten szczyt NATO pod tym względem był wyjątkowy, bo po raz pierwszy jasno zostało powiedziane, że istnieje nie tylko problem ze strony Rosji, ale także zagrożenia ze strony Chin. I ich sojusz jest dla nas naprawdę realnym zagrożeniem i musimy podejmować wszystkie możliwe obronne kroki wobec niego.

W Europie jest obecna myśl o budowania tak zwanego imperium europejskiego, czyli własnej armii, która może w przyszłości Europę obronić.

Niestety – taka jest propaganda, ale nie realia. Powtarzam: tylko 20% funduszy NATO pochodzi z państw Unii Europejskiej. I Francja, i Niemcy, a także inne państwa niewątpliwie mają możliwość zgromadzenia skutecznego potencjału obronnego, ale nie chcą.

O ile Polska, Litwa, Estonia to są państwa, które płacą ponad 2% PKB na obronę, to Francja, Niemcy i pozostałe państwa Europy Zachodniej nie chcą tego robić. Zawsze były bronione przez Stany Zjednoczone i nadal chcą korzystać z tego przywileju.

Innym aspektem myślenia o Europie jest temat „zielonego ładu”. Stawiamy sobie za cel, by do 2050 roku stać się pierwszym kontynentem neutralnym klimatycznie. To jest myślenie, że Europa jest oddzielona od reszty świata.

To nie jest myślenie, to też jest propaganda. Taka izolacja nie jest po prostu możliwa, bez względu nawet na wielkość kontynentu. Mamy do czynienia z propagandą, za którą stoją interesy firm, które chcą wyeliminować wszystkie inne źródła energii poza tymi, na których one zarabiają.

Ale mówią o tym komisarz europejska pani von der Leyen, prezydent Macron i inni politycy z zachodniej Europy.

Myślę, że to jest nierealne. Za to presja wielkich firm, wielkich biznesów na tych polityków jest, jak widać, bardzo duża. Jest ona także widoczna we wszechogarniającej w ciągu ostatnich lat propagandzie. Ma także swój aspekt polityczny – chodzi o zepchnięcie na margines takich krajów jak Polska, których fundamentalne źródła suwerenności energetycznej tkwią w zasobach głównie przecież węglowych. W związku z tym wymuszenie na nas inwestowania wyłącznie w tzw. zieloną energetykę to jest narzucenie dodatkowych kosztów i ograniczenie możliwości rozwoju własnej energetyki. Więc tu wchodzą w grę aspekty zarówno finansowe związane z wielkim biznesem, jak i polityczne, związane z chęcią ograniczenia rozwoju takich krajów jak Polska.

A czy nie jest tak, że rząd premiera Mateusza Morawieckiego, powołując ministra klimatu, powiedział: tak, wierzymy w to, idziemy w tym kierunku?

Myślę, że rząd pana Mateusza Morawieckiego, powołując ministra klimatu, stworzył skuteczne narzędzie obrony przed taką propagandą, narzędzie działania na rzecz rozwoju suwerennej energetyki Polski.

Jak wiadomo, węgiel pozostanie fundamentem naszej suwerenności energetycznej, w tym węgiel brunatny, w tym rozwój Bełchatowa, zwłaszcza nowej odkrywki w Złoczewie. Będziemy także rozwijać energetykę nuklearną oraz wiatrową, ale na morzu, a nie tę, która niszczy naszą przestrzeń życia codziennego – nasze zagrody, drogi, miejscowości.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z min. Antonim Macierewiczem pt. „Za kotarą Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z min. Antonim Macierewiczem pt. „Za kotarą Dobrej Zmiany” na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spór zbiorowy w PGG: górnicy żądają zadośćuczynienia za lata poświęceń/ Stanisław Florian, „Śląski Kurier WNET” 66/2019

Za rządów „dobrej zmiany” powstało porozumienie „oszczędnościowe”: za cenę czasowego zawieszenia wypłaty niektórych świadczeń górnikom udało się uratować JSW, a potem doprowadzić do powołania PGG.

Spór zbiorowy i okupacja siedziby zarządu Polskiej Grupy Górniczej

opr. Stanisław Florian

Trwa spór zbiorowy w Polskiej Grupie Górniczej. W piątek 29 listopada 2019 r. zakończyła się trzydniowa „okupacja” siedziby Polskiej Grupy Górniczej przez przedstawicieli 9 spośród 13 reprezentatywnych związków zawodowych działających w tej spółce górniczej. Był to kolejny etap sporu płacowego, który trwa od września tego roku.

Wówczas – po złożeniu 1 sierpnia do zarządu spółki czterech postulatów w sprawie płac w czwartym kwartale 2019 i w 2020 roku – związki zawodowe działające w PGG przystąpiły do rozmów płacowych z władzami spółki. W ich trakcie domagały się m.in. przedłużenia zapisów porozumienia z kwietnia 2018 r. w sprawie dopłat do dniówek w wysokości od 18 do 32 zł oraz wypłacenia górnikom rekompensaty za tegoroczne listopad i grudzień, gdy jest mniej dni roboczych. Na podstawie porozumienia zawartego 23 września zarząd PGG zagwarantował, że 10 grudnia pracownicy Spółki otrzymają średnio po 860 zł brutto jednorazowej premii (w sumie ok. 44 mln zł), a także, że w przyszłym roku górnicy utrzymają przysługujące im obecnie dopłaty do przepracowanych dniówek w wysokości od 18 do 32 zł. Natomiast w sprawie postulatu wzrostu płac w roku 2020 o 12% ustalono, że będzie dyskutowany po analizie wyników spółki za trzy kwartały mijającego roku. Również po tej analizie miał być negocjowany postulat włączenia dopłat do dniówek do podstawy naliczania wysokości nagrody barbórkowej i tzw. czternastej pensji.

Rozmowy w tym zakresie strony podjęły 20 listopada br. Ponieważ zarząd PGG nie przedstawił związkowcom żadnych konkretnych propozycji płacowych, a strona związkowa podtrzymała dwa nieuzgodnione we wrześniu postulaty – rozmowy nie doprowadziły do porozumienia. Po ich zakończeniu związkowcy przekazali Zarządowi PGG następujące pismo: „Na podstawie ustawy z dnia 23 maja 1991 roku o rozwiązywaniu sporów zbiorowych Związki Zawodowe działające w Polskiej Grupie Górniczej SA domagają się zrealizowania w terminie do 26 listopada 2019 r. następujących żądań: 1. Włączenia dodatku gwarantowanego wypłacanego na podstawie Porozumienia z dnia 23 kwietnia 2018 r. do podstawy naliczania Barbórki i 14. pensji za rok 2019. 2. Podwyżki wynagrodzenia na 2020 rok w wysokości 12%”. Zarząd PGG po tych rozmowach wydał oświadczenie: „Spełnienie postulatów strony społecznej oznaczałoby wzrost kosztów stałych spółki o ok. 610 mln zł w skali roku. Zarząd PGG uważa, że znacznie bezpieczniejszym rozwiązaniem jest negocjowanie podziału środków po wypracowaniu zysku, tak jak dotychczas to się działo. Spółka jest otwarta na rozmowy, jednak powinny one uwzględniać realia ekonomiczne i trudne otoczenie rynkowe”. W oświadczeniu podkreślono, że Zarząd koncentruje się na zapewnieniu bezpieczeństwa funkcjonowania kopalń i zapewnieniu środków na niezbędne inwestycje, ponieważ „takie działanie jest konieczne dla prawidłowego funkcjonowania Polskiej Grupy Górniczej”.

Jak po rozmowach nieoficjalnie przekazali związkowcy, zysk spółki za 2019 r. przekroczy wprawdzie 100 mln zł, ale maksymalnie może to być ok. 190 mln zł, podczas gdy w 2018 r. osiągnięto 493 mln zł zysku netto. Zwrócił na to uwagę przewodniczący górniczej Solidarności Bogusław Hutek: – „Przy porównywalnych z ubiegłym rokiem cenach węgla oraz wielkości wydobycia i sprzedaży, tegoroczny zysk ma być mniejszy o ok. 300–400 mln zł. Nie wiemy dlaczego. Niepokojące jest także to, że wciąż nieznany jest plan techniczno-ekonomiczny na przyszły rok”. Według niego biznesplan PGG na 2019 r. zakładał zysk na poziomie 800 mln zł. „Nie ja zrobiłem propagandę sukcesu, że za tamten rok było 490 mln zł zysku, a w tym roku będzie 800 mln. Politycy poszli dzisiaj do Parlamentu Europejskiego [np. ówczesny sekretarz stanu-pełnomocnik rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego Grzegorz Tobiszowski – S. F.] i okazało się, że jest zonk – zostawili syf we wszystkich spółkach”.

B. Hutek tak opisał mechanizmy „zarządzania” w PGG:

„Politycy utrzymywali swoich dyrektorów. Chcieliśmy ich odwołać, sygnalizowaliśmy, że to się źle skończy. Skończyło się tak, że niektóre kopalnie nie wydobyły nawet 800 tys. ton węgla w tym roku – i to są braki finansowe w Polskiej Grupie Górniczej. Skoro politycy, posłowie utrzymywali ich sobie jako dyrektorów, to niech teraz ponoszą odpowiedzialność za to”.

Również inni związkowcy wskazywali na niewłaściwe zarządzanie kopalniami w Spółce. Przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność ʼ80, Dariusz Czech w rozmowie z Radiem WNET zwrócił uwagę, że Zarząd jednego dnia przekonywał związkowców, że nie ma zapowiadanych we wrześniu analiz, a następnego dnia już takie analizy przedstawił, i to bardzo szczegółowo.

Również przewodniczący WZZ Sierpień ʼ80, Bogusław Ziętek, mówił, że od początku roku PGG nie wykonuje planów produkcyjnych, żadna kopalnia nie zrealizuje harmonogramu w zakresie robót przygotowawczych i dlatego bardzo negatywnie ocenia „wiceprezesa do spraw produkcji Piotra Bojarskiego, który kompletnie nie radzi sobie ze swoją funkcją”…

Znaczące dla dalszego rozwoju wydarzeń były słowa wiceministra aktywów państwowych, pełnomocnika rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, Adama Gawędy, który w Polskim Radiu Katowice już 22 listopada powiedział, odnosząc się do postulatów związkowych, że „Zawsze odpowiedzialnie dzieliliśmy się zyskiem z załogą i tak powinno również być w tym przypadku”.

Kierownictwo PGG w następnych dniach udzielało się aktywnie podczas konferencji „Górnictwo 2019” w katowickim Międzynarodowym Centrum Kongresowym (m.in. prezes zarządu PGG Tomasz Rogala głosił, że „posiadanie własnego źródła energii, nad którym mamy władzę – ten element powinien być dla państwa kluczowy”), więc gdy we wtorek 26 listopada minął termin, w którym związkowcy oczekiwali realizacji postulatów, a rzecznik PGG Tomasz Głogowski zamiast odpowiedzi na postulaty zakomunikował im termin wznowienia rozmów po Barbórce, 5 grudnia – spór zbiorowy wszedł w fazę aktywną: w środę 27 listopada przedstawiciele reprezentatywnych związków zawodowych przyszli do siedziby zarządu PGG i zażądali natychmiastowego podjęcia rozmów płacowych. Rzecznik T. Głogowski przypomniał, że zarząd zaprosił związkowców na rozmowy 5 grudnia i termin ten jest cały czas aktualny i nie chciał oceniać, czy możliwe jest ich podjęcie już w tym dniu.

Związkowcy zapowiedzieli, że będą do skutku czekać w siedzibie spółki na rozpoczęcie rozmów. Pojawiły się pytania, czy zamierzają ją okupować. Jednak przedstawiciele związków wyraźnie podkreślali, że nie prowadzą okupacji, bo pozwalają wszystkim w siedzibie PGG pracować, ale zajmują salę, w której zwykle odbywały się narady z zarządem, do czasu, gdy zarząd będzie gotowy z nimi rozmawiać. Problem polegał na tym, że przedstawiciele zarządu na rozmowy się nie zjawiali, a jeden ze związkowców stwierdził wprost, że i tak nie mogliby niczego obiecać, bo decyzje zapadają ponad nimi, w radzie nadzorczej i ministerstwie. Dlatego sporą wagę miała wypowiedź wicepremiera – ministra aktywów państwowych Jacka Sasina z 26 listopada, że w zarządach koordynowanych przez jego ministerstwo spółek państwowych „nie będzie żadnej karuzeli. Będą pewnie normalne i naturalne zmiany, bo kończą się chociażby kadencje zarządów i będą konkursy. W tych konkursach może się wszystko zdarzyć. Ja nie mogę zakładać, że wygrają konkursy ci, którzy dotychczas tymi spółkami zarządzają”…

Około pięćdziesięciu związkowców nocowało w siedzibie zarządu PGG i do następnego dnia w cudowny sposób przedstawicielom pracodawcy udało się przygotować oczekiwane przez stronę społeczną od września analizy techniczno-ekonomiczne. W tym czasie od czwartku rano na kopalniach trwały akcje ulotkowe i tzw. masówki związkowców z górnikami pod hasłem „albo podwyżki, albo protesty”.

Mimo włączenia się do rozmów wiceministra A. Gawędy – również czwartkowe negocjacje nie przyniosły przełomu.

Podczas gdy „Solidarność ʼ80” organizowała dla swoich przedstawicieli obiady i kanapki, przewodniczący jej Zarządu Regionu Śląskiego, D. Czech mówił w Radiu WNET, że jednym z powodów, dla których protest się radykalizuje, jest próba choćby częściowego zniwelowania różnic płacowych między górnikami w PGG a ich znacznie lepiej zarabiającymi kolegami z Jastrzębskiej Spółki Węglowej (wydobywającymi węgiel koksujący).

W trakcie rozmów przedstawiciele PGG przedstawili proponowane zmiany strukturalne w spółce. Mają one polegać m.in. na połączeniu w kopalnię zespoloną dawnych kopalń Katowickiego Holdingu Węglowego oraz na połączeniu kopalń „Ruda” w Rudzie Śląskiej i „Sośnica” w Gliwicach. Według zarządu powinno to przynieść oszczędności, które można by przeznaczyć m.in. na podwyżki wynagrodzeń. Związkowcy nie zgodzili się na uzależnianie wzrostu płac od zmian organizacyjnych. Zwracali uwagę, że w ostatnich latach nie przeszkadzali w budowaniu spółki. Jednak obecnie, przy rosnącej inflacji i płacy minimalnej, zarobki górników największej w Europie spółki węglowej stoją w miejscu.

W piątek 29 listopada, po uwzględnieniu części postulatów związkowych, strony podpisały „Protokół rozbieżności w zakresie rokowań dotyczących sporu zbiorowego wszczętego w dniu 20 listopada 2019 r. przez Organizacje Związków Zawodowych działających w Polskiej Grupie Górniczej SA”. Zarząd PGG zaakceptował w nim „włączenie dodatku do przepracowanej dniówki roboczej wypłacanego zgodnie z Porozumieniem zawartym w dniu 23.04.2018 r. do podstawy wymiaru dodatkowej nagrody rocznej za rok 2019, tzw. 14 pensji. W związku z tym, że ten wydatek nie był wcześniej planowany, zarząd PGG SA musi go uwzględnić w Planie Techniczno-Ekonomicznym oraz aktualizacji Biznesplanu”. Jednocześnie – „uwzględniając obecną sytuację finansową Spółki, Zarząd nie może zgodzić się na realizację pozostałych postulatów”, tj.: włączenia dodatku do przepracowanej dniówki roboczej, wypłacanego zgodnie z Porozumieniem zawartym w dniu 23. 04. 2018 r., do podstawy naliczenia Barbórki, a zwłaszcza – podwyżki wynagrodzeń na rok 2020 o 12%. W tej sytuacji „Organizacje Związków Zawodowych zaakceptowały stanowisko Zarządu przedstawione w pkt. 1. Spór zbiorowy trwa dalej”. Protokół zakończyło stwierdzenie, że „strony sporu zbiorowego niezwłocznie wyznaczą przedstawicieli w celu ustalenia osoby mediatora, który poprowadzi dalszą mediację”. Zarząd PGG zobowiązał się do przedstawienia swoich propozycji płacowych około 10 grudnia br. W rozmowie z Radiem WNET przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ „Solidarność ʼ80” D. Czech przyznał, że w razie niepowodzenia mediacji spór prawdopodobnie zakończy się strajkiem.

Protokół rozbieżności kończący tzw. okupację siedziby PGG podpisali m.in. działacze związkowi górniczej Solidarności, Związku Zawodowego Górników w Polsce, NSZZ Solidarność ʼ80, Wolnego Związku Zawodowego Sierpień ʼ80 Konfederacja, Związku Zawodowego Pracowników Dołowych, ZZ Kadra Górnictwo, ZZ Ratowników Górniczych w Polsce, ZZ Kontra, ZZ Pracowników Zakładów Przeróbki Mechanicznej Węgla w Polsce, ZZ Jedności Górniczej, czy ZZ Maszynistów Wyciągowych Kopalń w Polsce.

Polska Grupa Górnicza powstała 1 lipca 2016 r. jako spółka celowa dla przejęcia majątku i zobowiązań bankrutującej Kompanii Węglowej w ramach realizacji planu restrukturyzacji górnictwa węglowego przez pierwszy rząd Zjednoczonej Prawicy. Rozpoczęła realizację modelu zespolonego kopalń. W wyniku połączenia z 11 kopalń węgla kamiennego powstało 5, a z dniem 1 kwietnia 2017 r. do Spółki dołączyły kopalnie należące wcześniej do Katowickiego Holdingu Węglowego SA.

Był to końcowy etap walk górników z lat 2014/2015 o uratowanie polskiego górnictwa przed likwidacją pod rządami PO-PSL, sterowanymi z Unii Europejskiej i Niemiec. Warto pamiętać, że 29 kwietnia 2014 r. w Katowicach kilkanaście tysięcy górników ze wszystkich spółek regionu protestowało przeciwko nieudolnemu, partyjniackiemu zarządzaniu kopalniami, czego efektem było to, że zarządy spółek węglowych nie radziły sobie ani z wydobyciem, ani ze sprzedażą węgla (rosnące zwały).

Protestujący domagali się m.in. przeciwdziałania nadmiernemu importowi węgla spoza Unii, zwłaszcza z Rosji, rozpoczęcia negocjacji w sprawie uzgodnienia nowej strategii funkcjonowania górnictwa węgla kamiennego oraz opracowania długoterminowej strategii dla całego sektora paliwowo-energetycznego, która zapewniłaby bezpieczeństwo energetyczne Polski w oparciu o węgiel.

Następnie 24 września 2014 r. górnicy zorganizowali blokadę torów w Braniewie przy granicy polsko-rosyjskiej, gdzie wjeżdżały do Polski miliony ton węgla importowanego z Rosji. Tydzień później górnicy pojawili się przed Sejmem, gdy exposé wygłaszała premier Ewa Kopacz. W praktyce działania jej rządu niczego nie wniosło powołanie Wojciecha Kowalczyka na nowego pełnomocnika do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego i jeszcze tej samej jesieni doszło do okupacji siedziby Kompanii Węglowej, gdy zaistniało poważne zagrożenie, że jej pracownicy nie dostaną wypłat. Już 7 stycznia 2015 r. premier Kopacz ogłosiła „plan naprawczy dla Kompanii Węglowej”, czyli… zamknięcie czterech jej kopalń: KWK „Bobrek-Centrum”, KWK „Brzeszcze”, KWK „Pokój” i KWK „Sośnica-Makoszowy”. Doprowadziło to do największego od lat strajku w górnictwie, a górników wspierali mieszkańcy śląskich miast. Kilkunastotysięczne manifestacje przeszły ulicami Bytomia, Gliwic, Rudy Śląskiej i Zabrza oraz w Brzeszczach. Po dziesięciu dniach, 17 stycznia 2015 r. podpisano porozumienie, które cofało decyzję o likwidacji kopalń, a kilka dni później rozpoczął się strajk pracowników Jastrzębskiej Spółki Węglowej, dzięki któremu udało się odsunąć od władzy jej prezesa, który doprowadził JSW na skraj bankructwa. Jednak gdyby nie zmiana rządu, wszystkie te działania związkowców i załóg niczego by na trwałe nie zmieniły. Bardzo prawdopodobne, że upadłaby Kompania Węglowa, JSW i Katowicki Holding Węglowy, a ich majątek zostałby wyprzedany za bezcen, bo taka była „strategia” poprzedniej władzy.

Pod rządami Zjednoczonej Prawicy elementami batalii o dalsze funkcjonowanie górnictwa były trudne negocjacje tzw. porozumień oszczędnościowych: za cenę czasowego zawieszenia wypłaty niektórych świadczeń górnikom udało się uratować JSW, a potem doprowadzić do powołania PGG.

Trzeba pamiętać, że to determinacja i ofiarność pracowników uratowała polskie górnictwo w latach 2014–2016. Obecny spór zbiorowy w PGG jest tylko próbą uzyskania dla nich należnego zadośćuczynienia za minione lata poświęceń.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Spór zbiorowy i okupacja siedziby Zarządu Polskiej Grupy Górniczej” znajduje się na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Spór zbiorowy i okupacja siedziby Zarządu Polskiej Grupy Górniczej” na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chorzów – miasto chlubnych i niechlubnych rekordów sportowych, budowlanych i w niespełnionych obietnicach wyborczych

Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Przed wyborami złote góry, a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.

Zbigniew Kopczyński

Chorzów to miasto rekordów. To tu znajduje się Park Śląski – największy park miejski w Europie i tutaj gra rekordzista w ilości zdobytych tytułów mistrzowskich – Ruch. Tenże Ruch zaliczył rekordowy, wręcz mistrzowski zjazd z Ekstraklasy do czwartej ligi, zwanej dla niepoznaki trzecią. (…) Jakkolwiek Ruch zakończy ten sezon, jedno jest pewne: będzie to najniższe miejsce w jego historii, akurat na stulecie klubu. Kolejny chorzowski rekord.

Ale to nie koniec rekordów. Kibice niebieskich rekordowo długo czekają na nowy stadion. Jego budowę obiecał obecny prezydent – Andrzej Kotala z Platformy Obywatelskiej – dziewięć lat temu, gdy starał się przelicytować ówczesnego prezydenta Marka Kopla, reprezentującego stowarzyszenie samorządowe, a który to Marek Kopel odpowiedzialnie podchodził do tej licytacji i nie obiecywał gruszek na wierzbie. Andrzej Kotala gruszki na wierzbie obiecał, kibice Ruchu uwierzyli, ale gruszki, jak to gruszki, na wierzbie nie urosły. (…)

Sprawa zaczęła być poważna, więc prezydent rozpoczął przeciwdziałania. Ogłosił, że w obecnej sytuacji budżetu miasta budowa nowego stadionu jest niemożliwa.

Znalazł również winnego – oczywiście rząd Prawa i Sprawiedliwości, który, obniżając podatki, zmniejszył wpływy do miejskiego budżetu. Licząc zapewne na krótką pamięć wyborców i ich słabą zdolność kojarzenia faktów, gładko pominął kwestię przyczyn uniemożliwiających mu budowę stadionu przez ostatnie dziewięć lat, skoro obniżka podatków nastąpiła dopiero teraz.

Cóż, mamy taką rywalizację, przynajmniej na Śląsku, które miasto wybuduje lepszy stadion. Na Stadionie Śląskim mógłby grać zarówno Ruch, jak i GKS Katowice, których obecne stadiony leżą w niedalekiej odległości od niego. Zamiast tego władze Katowic, podobnie jak Chorzowa, postanowiły wybudować nowy stadion. W końcu ani Katowice, ani Chorzów nie mogą być gorsze od Zabrza. Jak dobrze pójdzie i chorzowski stadion w końcu powstanie, będzie prawdopodobnie najwspanialszym stadionem w IV lidze. Też jakiś rekord.

Skoro więc stadion niekoniecznie potrzebny jest Chorzowowi, to po co zawracać sobie głowę protestami kibiców i po co ten artykuł? Stadion nie jest tutaj najistotniejszy, chodzi o wiarygodność wyborczych obietnic i w ogóle o odpowiedzialność polityków za składane publicznie deklaracje. Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Tak być powinno, a jest jak jest. Przed wyborami złote góry, a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.

Stadion nie jest ani jedyną, ani największą z niespełnionych obietnic obecnego prezydenta. Jest przypadkiem raczej typowym. Przypomnę chociażby obwodnicę Chorzowa, inwestycję o wiele większą i o istotnym znaczeniu dla funkcjonowania miasta. Wybudować ją obiecali zarówno prezydent, jak i przybyli do Chorzowa jego partyjni koledzy – marszałek województwa i szef wojewódzkich struktur Platformy. Zabiegając o głosy chorzowian przed wyborami parlamentarnymi w roku 2011, obiecali szybką realizację.

Padły konkretne daty: zakończenie prac projektowych do końca roku, rozpoczęcie budowy w 2014, a zakończenie w 2017 roku. Oczywiście pod warunkiem, że chorzowianie zagłosują na PO. Chorzowianie zagłosowali tak, jak wcześniej kibice Ruchu. Platforma wybory wygrała, a o obwodnicy nikt już więcej nie wspomniał.

Mamy koniec roku 2019 i nie wiemy nawet, czy jest gotowy obiecany osiem lat temu projekt. Może prace nad nim jeszcze trwają? Kolejny rekord?

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Chorzowskie rekordy” znajduje się na ss. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Chorzowskie rekordy” na ss. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów

Idzie o to, jaka ma być Polska, na jakich wartościach ma się opierać!” Mocne słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego w 80-lecie zburzenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu.

Jolanta Hajdasz

Z inicjatywy Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu 9 listopada w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu odbyła się ekspiacyjna Msza św. za profanację, jaką było zburzenie przez Niemcy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w październiku i listopadzie 1939 roku.

W homilii abp Stanisław Gądecki przypomniał tragiczne i przerażające dla ówczesnych mieszkańców Poznania okoliczności zburzenia Pomnika oraz podkreślił, że także dzisiaj są ludzie, dla których odbudowany pomnik byłby „niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha”.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podczas modlitwy ekspiacyjnej w 80. rocznicę zburzenia przez hitlerowców Pomnika Wdzięczności przypomniał, że obecne władze Poznania, którego prezydentem jest Jacek Jaśkowiak, „blokują odbudowę pomnika”. „Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów. Krótko mówiąc, idzie o to, jaka ma być przyszła Polska, na jakich wartościach ma się opierać” – mówił abp Gądecki.

Metropolita poznański przypomniał, że monument poświęcony w 1932 r. przez kard. Augusta Hlonda był wotum wdzięczności za odzyskanie przez Polskę niepodległości. „Poznański pomnik projektu architekta Lucjana Michałowskiego, mający postać łuku triumfalnego, robił duże wrażenie swoim monumentalnym rozmiarem i bogatą ornamentyką. W latach 30. minionego wieku ten pomnik stał się sercem miasta Poznania, odbywały się przy nim liczne uroczystości religijne i patriotyczne, u jego stóp modlili się poznaniacy i goście odwiedzający miasto” – mówił abp Gądecki. Od początku II wojny światowej pomnik stał się w oczach najeźdźców na tyle niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha, że Niemcy postanowili go natychmiast zburzyć. „Nim jednak do tego doszło, w okolicach pomnika dyżurowały hitlerowskie bojówki, które biły przyklękających przed Chrystusem przechodniów, nie odpuszczając nawet tym, którzy choćby uchylili przed statuą czapkę”.

„Figurę przetopiono na kule armatnie. Z figury Chrystusa wyrwano szczerozłote serce, dar wielkopolskich matek. Poznaniacy byli przerażeni tą profanacją” – przypomniał działania hitlerowców metropolita poznański.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podkreślił, że profanacja oznaczała odebranie pomnikowi świętego charakteru. „Profanacja jest obrazą Boga, dlatego należy dokonać aktu przebłagania. Zazwyczaj gest ekspiacji oznacza modlitwę o to, by Pan Bóg dał winowajcy łaskę skruchy i nawrócenia. Winowajcy jednak już nie żyją. Syn zginął w wypadku samochodowym, ojciec został powieszony” – mówił abp Gądecki, nawiązując do losów namiestnika Rzeszy w Kraju Warty Arthura Greisera i jego syna Eckhardta, który osobiście nadzorował zniszczenie pomnika. „Nasza ekspiacja polegać więc będzie na wynagradzaniu Bogu – poprzez uczynki pokutne, modlitwę, post, jałmużnę lub służbę potrzebującym – za grzechy tych Niemców, którzy zniszczyli Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na wynagradzaniu Bogu za grzechy tych wszystkich, którzy dzisiaj mają tego samego, bezbożnego ducha” – mówił abp Gądecki.

Po Mszy św. wypełniający kościół wierni odmówili Litanię do Serca Pana Jezusa, a potem obecne na Mszy św. delegacje składały kwiaty przed figurą Chrystusa z odbudowywanego Pomnika. W imieniu parlamentarzystów uczynił to poseł Tadeusz Dziuba, kwiaty złożyli przedstawiciele wojewody poznańskiego oraz minister Jadwigi Emilewicz, a także m.in. delegacja Społecznego Komitetu Odbudowy pomnika Wdzięczności, Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen. Aleksandra Błasika i Klubu Gazety Polskiej z Nowego Tomyśla. W wygłoszonym przed Pomnikiem Wdzięczności przemówieniu prof. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, powiedział m.in.: „Jest smutną i upokarzającą dla nas wszystkich okolicznością to, iż władze Poznania nie zezwoliły nawet na postawienie tej figury na cokole.

Tu, przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ulicy Kościelnej, figura jest przechowywana jako materiał budowlany, bo tak bardzo władze Poznania bały się, by nie pojawił się w naszym mieście nowy pomnik religijny.

Ale my nie poddamy się i nadal będziemy robić wszystko, by ten Pomnik w Poznaniu odbudować”. Zebrani odpowiedzieli mu oklaskami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” znajduje się na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niezrównany drybler, który kiwał tak długo, aż okiwał samego siebie / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 66/2019

Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby przeprosił – któżby mu nie wybaczył? Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Bolek drybler

Andrzej Jarczewski

Gdy 15 listopada 1989 r. przed połączonymi izbami amerykańskiego Kongresu Lech Wałęsa zaczął od słów „My, Naród”, słuchaliśmy go ze wzruszeniem. Gdy po 30 latach skopiował te same słowa przed kilkunastoma członkami jakiejś podkomisji, zabrzmiało to jak żałosna farsa. 30 lat temu Wałęsa był dla Ameryki symbolem wielkiego ruchu społecznego. Dziś jest przegranym nikim.

O samym Wałęsie mamy kilka książek. Czyny i słowa zostały opisane należycie. W kontekście jego ostatnich występków warto jednak przyjrzeć się samym sobie: jak odbieraliśmy Wałęsę kiedyś, a jak teraz, i co się zmieniło.

Przypomnijmy sobie dowolny mecz futbolowy naszej ulubionej drużyny klubowej czy reprezentacyjnej. Oto nasz obrońca na własnym polu karnym niewyraźnie, tak jakby trochę, ale minimalnie, a może wcale nie… dotknął piłki ręką. Czy nasz sektor zażąda karnego? Absurd! To kibice drużyny przeciwnej zawyją: „RĘKA!!!”. W naszej części widowni zapanuje cisza. „Może sędzia nie zauważył?” – mamy nadzieję. Nikt nawet po cichu nie wspomni o ręce, bo zaraz by ciężko oberwał. Nawet nie wiemy, jak ciężko, bo któżby się odważył to przetestować. Po meczu, owszem, możemy dyskutować, ale nie w tej chwili!

Inny przykład z każdego meczu. Nasz napastnik zamarkował zwód w lewo, ale poszedł w prawo, zmylił bramkarza i strzelił gola. Czy oburzymy się na jego „nieetyczne” zachowanie? Oczywiście, że nie. Nawet gdy zawodnik przeciwnej drużyny oszuka naszego bramkarza, mamy pretensje tylko do naszej defensywy, a nie do przeciwnego ataku. Na tym właśnie polega futbol, boks i wszelkie sporty walki. Oszustwo jest tam cnotą!

Rozpatrzmy teraz ów pamiętny sierpień roku 1980 z punktu widzenia mieszkańca Śląska, Warszawy czy dowolnego innego miejsca w Polsce. Nie wiemy, co tam naprawdę w Gdańsku się dzieje. Nie wiemy, kto kogo fauluje i kto zagrywa czyją ręką. Ważne, że „nasi” jakoś tam walczą z „onymi”, a kapitanem „naszych” jest Lech Wałęsa. Słuchamy jego krótkich wystąpień i czujemy, że to jest zupełnie nowy język, nowy sposób docierania do Polaków z nowym przekazem. To było naprawdę dobre.

Teraz powiem coś, za co oberwę od bardziej surowych krytyków. Otóż mam przed sobą książkę „Historia przyznała nam rację”, czyli opowieść Joanny i Andrzeja Gwiazdów, zapisaną przez Remigiusza Okraskę i zredagowaną przez Agnieszkę Niewińską (2015). Świetna książka, polecam. Po każdej stronicy mogę potwierdzić: „tak, historia przyznała Wam rację”. Ale po chwili pojawia się refleksja.

To jednak dobrze, że głównym dryblerem w naszej drużynie był w roku 1980 właśnie Lech Wałęsa. Bo Andrzej Gwiazda jest zbyt jednoznaczny. Mówi precyzyjnie, żadnych ozdobników, żadnych niedopowiedzeń czy uników. Zawsze zależy mu na racji. A Wałęsę interesowało tylko zwycięstwo w każdym dryblingu. Cóż go obchodziła historyczna racja!

„Tak za tak – nie za nie, Bez światło-cienia” pisał Norwid. I to się znakomicie sprawdza w poezji romantycznej. W polityce coś jakby nieznakomicie. Tu się kiwa! Przypomnijmy sobie jeszcze własne mecze z dzieciństwa. Jeśli na placu zebrało się np. dziesięciu chłopaków, to było jasne, że gramy „pięciu na pięciu”. Cały problem polegał na ustaleniu „sprawiedliwego” składu, żeby po jednej stronie nie grali sami lepsi, a z drugiej słabsi, bo zaraz będzie 10:0 i nikomu nie będzie się chciało grać. Wybierało się więc najpierw dwóch kapitanów, a następnie każdy z nich miał prawo dobrać jednego zawodnika. Rzut monetą rozstrzygał, kto zaczyna. Następnie pierwszy kapitan wybierał zawodnika do swojej drużyny, potem drugi itd. W efekcie wyłaniały się dwa zespoły o mniej więcej równych siłach. Nieraz grało się w tym składzie wiele godzin, aż zapadły ciemności.

W czasie trwania meczu bezwzględnie obowiązywała solidarność zespołowa. Każdy starał się, żeby to jego drużyna wbiła gola, nawet jak już nie pamiętało się, ile jest i kto prowadzi. Jutro skład mógł być zupełnie inny. Codziennie obowiązywała inna meczowa solidarność. To samo widzimy w drużynach profesjonalnych. W jednym sezonie dany zawodnik gra w zespole A, w następnym w B i gdy dochodzi do meczu A przeciw B – wiosną strzela on do bramki jednego zespołu, a jesienią do bramki drugiego i nikt się temu nie dziwi.

Ale wróćmy do rozgrywek dziecięcych. Nie wszyscy lubili się poza boiskiem. Na każdym większym podwórku „rządził” jakiś przerośnięty chuligan, który bijał młodszych chłopców, zabierał im drugie śniadanie, tłukł szyby, rysował gwoździem lakier na samochodach itd. Wszyscy go unikali. Ale gdy zaczynaliśmy dobierać sobie zawodników do „naszej” piątki, najważniejsze było pozyskanie tego łobuza do „naszej” drużyny. Bo było jasne, że z nim wygramy, a bez niego przegramy.

Podobnie odbieram występy Wałęsy. W roku 1980 nikt nie pytał, skąd ten człowiek przychodzi, co ma na sumieniu i czy nie jest przypadkiem jakimś Bolkiem. Nie. Interesowało nas tylko to, że w ataku naszej drużyny mamy świetnego dryblera. Jeśli on tam trochę się rozpycha, jeśli ukradkiem zagra ręką lub kogoś sfauluje – no cóż, godzimy się; takie są reguły tej gry.

Gorzej, że sam Wałęsa uwierzył, ze jest najlepszym dryblerem na świecie. Że on wykiwa wszystkich. I kolegów, i „Solidarność”, i nawet bezpiekę.

Jestem przekonany, że TW Bolek w pewnym momencie urwał się swoim prowadzącym. Przeżył przemianę typu „z chłopa król”. Widział, jak rosła 10-milionowa „Solidarność” i od pewnego momentu grał już tylko na siebie. Nawet w stanie wojennym rozejrzał się po boisku i stwierdził, że nadal ma czym grać, że bezpieka go nie zabije ani nie zdekonspiruje, że ma całą Polskę za sobą i że zachodni świat go popiera. W takiej sytuacji nie opłacało się współpracować z SB w roli zwykłego agenta. Ta współpraca trwała nadal, ale już na bardziej równorzędnych zasadach. Nie było pewne, kto kogo w końcu wykiwa.

Wałęsa musiał znać – spopularyzowaną w Karnawale – historię Azefa, ale też Stalina i Hitlera, którzy początkowo służyli swoim policjom jako agenci w organizacjach antyrządowych, a później zorientowali się, że można łatwo wykorzystywać ludzką naiwność i piąć się po trupach swoich konkurentów z obydwu stron barykady. Bolek – jak wielu przed nim – był przede wszystkim dryblerem. Niezłym dryblerem. Wykiwał nawet samego siebie.

Dziesięciomilionowy związek naprawdę cieszył się, że mamy takiego przywódcę, który kiwa przeciwników. To było tak, jak na meczu. Nie zastanawiamy się, gdy nasz zawodnik strzeli bramkę przeciwnej drużynie. Klaszczemy i krzyczymy z radości, nawet wtedy, gdy coś nam się zdaje, że ten gol padł jakby ze spalonego. Później, gdy dowiadujemy się, że sędzia był kupiony, trochę nam mina rzednie, ale jeszcze to znosimy w milczeniu. Na końcu jednak okazuje się, że nie tylko sędzia, ale również nasz najlepszy drybler sprzedał mecz! Pozwolono mu zdobyć gola, ale tylko po to, żeby w przyszłości pogrążył nas w całych mistrzostwach.

Znamy dziś wielu agentów bezpieki, którzy wykazali się nadzwyczajną aktywnością w strukturach legalnej i podziemnej „Solidarności”. Chciałbym wierzyć, że większość z nich zrozumiała błędy swojej młodości i próbowała jakoś to odpracować, zrobić tak dużo dobrego, żeby z nawiązką wyrównać poprzednie zło. Być może to się komuś naprawdę udało. Ale z drugiej strony stali profesjonaliści, którzy byli przygotowani na chwiejność postawy swoich agentów i gromadzili dowody, by w razie czego mieć materiał do szantażu. Przypuszczam, że te dowody służą wrogom polskiej wolności do dziś.

Jakże nieliczni mieli tyle odwagi i prawości, by powiedzieć: „tak, w latach takich a takich składałem donosy na Józka, Staszka i Tadka. Jeżeli im zaszkodziłem – bardzo przepraszam i gotów jestem jakoś to odpracować. Ale wiedząc, że pełna rekompensata indywidualna jest niemożliwa, próbowałem działać na rzecz dobra wspólnego, robiąc to, tamto i owo. Udostępniam wszystkie dokumenty, zgromadzone w mojej sprawie przez bezpiekę i postaram się uzupełnić informacje, jeżeli coś wygląda niezrozumiale”.

Ilu polityków opublikowało podobne oświadczenie? Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby wyjaśnił rolę Wachowskiego, Cybuli i kilku innych, gdyby przeprosił za szkody, jakie wyrządził kolegom – któż by mu nie wybaczył? W czasie pełnienia prezydentury miał wszelkie możliwości. Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Zresztą to nie Wałęsa jest problemem, bo o jego sztuczkach każdy, kto chciał, mógł już dawno się dowiedzieć. Problemem jest to, że część publiczności wciąż bije pokłony przed zniedołężniałym dryblerem, choć wiemy, że korzystał on z dopingu, że brał pieniądze za szkodzenie swojej drużynie i że przez całe dziesięciolecia czerpał korzyści ze swojej zdrady.

Czy brawa bije mu drużyna polska? Coś widzę, że tłumek klakierów z każdym dniem, z każdym faulem, z każdym wygłupem rzednie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego