„Kurier Wnet” 37/2017, Jakub Słoniowski: Na czym polega meritum sporu o prezydenckie ułaskawienie Mariusza Kamińskiego?

Wielu prawników, wcale niebędących stronnikami rządu, wyrażało się z aprobatą o dopuszczalności abolicji indywidualnej. Tyle, że ten spór miał dotychczas charakter czysto akademicki.

Jakub Słoniowski

Spór o prezydenckie ułaskawienie

Prezydent Andrzej Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego i kilka innych, razem z nim oskarżonych, mniej znanych osób. Sąd Najwyższy niedawno podjął uchwałę, w której stwierdził niedopuszczalność ułaskawienia przez prezydenta osoby, w stosunku do której nie doszło do prawomocnego skazania. Z treścią i uzasadnieniem uchwały, jak i z nagraniem z jej ogłoszenia i ustnej prezentacji motywów, można zapoznać się na stronie internetowej Sądu Najwyższego.

Co się wydarzyło?

Przypomnijmy, jaki był przebieg procesu. Oskarżeni zostali w pierwszej instancji skazani przez sąd rejonowy na m.in. kary więzienia. Wyrok ten zaskarżyli apelacjami. Po tym prezydent Andrzej Duda zastosował wobec nich z prawo łaski przez „przebaczenie i puszczenie w niepamięć oraz umorzenie postępowania”. W związku z tym sąd drugiej instancji wyrokiem uchylił wyrok sądu pierwszej instancji i umorzył postępowanie w sprawie, uznając, że ułaskawienie jest okolicznością wyłączającą ściganie. Od wyroku sądu okręgowego oskarżyciele posiłkowi złożyli kasacje do Sądu Najwyższego. Ten przedstawił składowi siedmiu sędziów SN – do rozstrzygnięcia – zagadnienie prawne budzące poważne wątpliwości co do wykładni prawa. SN 31 maja 2017 r. wydał uchwałę w tej sprawie (sygnatura akt II KK 313/16).

Uchwała zawiera dwa punkty. W pierwszym SN stwierdza, że prawo łaski, jako uprawnienie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, określone w zdaniu pierwszym art. 139 konstytucji, może być realizowane wyłącznie wobec osób, których winę stwierdzono prawomocnym wyrokiem sądu. Tylko takie (tj. ograniczone) ujęcie zakresu prawa łaski, zdaniem SN, nie narusza przepisów konstytucji. W drugim punkcie SN orzekł, że zastosowanie prawa łaski przed uprawomocnieniem się wyroku skazującego nie wywiera skutków procesowych.

Co powiedział Sąd Najwyższy?

Punkt pierwszy uchwały jest wynikiem wykładni przepisów dokonanej przez SN, przede wszystkim przepisów konstytucyjnych, gdyż to na ich podstawie działa prezydent, dokonując ułaskawienia. SN uważa, iż konstytucyjne prawo łaski, przysługujące prezydentowi, ograniczone jest (według samej konstytucji) w ten sposób, że prezydent może je stosować tylko po prawomocnym skazaniu danej osoby, czyli że w zakres prawa łaski nie wchodzi tzw. abolicja indywidualna. W przeciwnym razie, zdaniem SN, naruszone zostałyby takie zasady konstytucyjne, jak trójpodział władzy (art. 10), działanie organów władzy na podstawie i w granicach prawa (art. 7), domniemanie niewinności (art. 42 ust. 3), prawo do sądu (art. 45 ust. 1), sprawowanie wymiaru sprawiedliwości wyłącznie przez sądy, w tym Sąd Najwyższy (art. 175 ust. 1 i art. 177).

Sąd Najwyższy był świadomy, że doktryna prawnicza na ten temat nie była zgodna. Stwierdził jednak, że dotychczas nikt, a zwłaszcza żaden ze zwolenników dopuszczalności abolicji indywidualnej, nie dokonał pogłębionej wykładni konstytucji w tym zakresie. Większość głosów na ten temat ograniczała się do porównania unormowania prawa łaski w konstytucjach obowiązujących w Polsce po 1918 r.

Taką pogłębioną analizę wykonał Sąd Najwyższy i jej rezultat przedstawił w uzasadnieniu uchwały, dochodząc do wniosku m.in., że wykładnia historyczna nie daje powodu do przyjęcia, że w ramach konstytucyjnego prawa łaski prezydent może dokonać aktu abolicji indywidualnej. Podobnie wykładnia oparta na językowej i logicznej analizie art. 139 konstytucji oraz na zestawieniu tego przepisu i pojęć w nim używanych z innym przepisami konstytucji (np. używającymi pojęcia „prawomocne skazanie”). Do tego samego prowadzi, według SN, także odniesienie możliwych wyników takiej wykładni do zasad konstytucyjnych, w taki sposób, aby zapewnić zgodność z nimi (w szczególności z zasadą trójpodziału władzy, prawem do sądu i domniemaniem niewinności).

Przekładając to na proces, którego bezpośrednio dotyczy uchwała, prezydent, według SN, powinien był poczekać z aktem łaski, aż uprawomocni się wyrok skazujący, czyli do czasu, aż zostanie wydany wyrok skazujący, od którego nie będzie już przysługiwać środek zaskarżenia (a więc nie zostaną złożone apelacje lub gdy uprawomocni się wyrok skazujący w drugiej instancji – możliwe są jeszcze inne warianty).

Punkt drugi uchwały jest konsekwencją punktu pierwszego. Skoro prezydent, według SN, nie mógł dokonać aktu łaski, jako że postępowanie jeszcze nie zakończyło się prawomocnym skazaniem, to ogłoszenie aktu łaski wobec jeszcze nie skazanego prawomocnie oskarżonego nie wywołuje skutków prawnych dla tego postępowania.

Upraszczając, można to porównać do sytuacji, w której o ułaskawieniu postanowiłby organ nieuprawniony do tego (np. premier) albo osoba nieuprawniona (np. minister z kancelarii prezydenta).

Z tego musi płynąć wniosek, który zapewne zostanie wyciągnięty przez skład SN orzekający w przedmiocie kasacji. Należy się spodziewać, że przyjmie on, iż nie było podstaw do uchylania wyroku sądu pierwszej instancji i umarzania postępowania. Sprawa wróci więc do momentu, w którym została umorzona, czyli do momentu zaskarżenia wyroku sądu pierwszej instancji i rozpoznana przez sąd drugiej instancji.

Kontrowersje polityczne i prawne

To, że uchwała SN budzi kontrowersje polityczne, nikogo nie powinno dziwić. Skazanie dotyczyło polityków z pierwszych stron gazet. Gdyby „utrzymało się”, byłby to jeden z nielicznych przypadków, a może jedyny w historii III RP, kiedy naprawdę ważny polityk lub urzędnik został skazany na karę więzienia, i to bez zawieszenia.

Nie można też zapominać o atmosferze towarzyszącej sprawie – o ostrym sporze politycznym, toczącym się od wielu lat, przynajmniej od czasu pierwszych rządów PiS (w latach 2006-7), kiedy miały miejsce wydarzenia, w związku z którymi doszło do skazania Mariusza Kamińskiego (i pozostałych osób) – oraz o co najmniej szorstkiej relacji między rządem i prezydentem a środowiskami prawniczymi, głównie sędziowskimi, kwestionującymi planowane przez rząd zmiany ustroju wymiaru sprawiedliwości.

Uchwała spotkała się z bardzo emocjonalną reakcją zarówno ze strony jej krytyków, jak i zwolenników.

Głosy za uchwałą sprowadziły się głównie do takich stwierdzeń:

–        SN rozstrzygnął i sprawa załatwiona,
–        oczywiste, że SN mógł i powinien tak sprawę załatwić,
–        inne poglądy na abolicję indywidualną są oczywiście sprzeczne z konstytucją,
–        skoro SN się wypowiedział, nie ma miejsca na dyskusję i krytykę, trzeba się słuchać i koniec,
–        a nawet, że prezydent oczywiście złamał konstytucję, za co powinien odpowiedzieć przed Trybunałem Stanu.

Z kolei przeciwnicy uchwały głosili:

–        SN oczywiście złamał konstytucję,
–        uchwała psuje prawo,
–        SN, łamiąc konstytucję, wkroczył w osobiste prerogatywy prezydenta,
–        oczywiste jest, że SN nie miał prawa na ten temat się wypowiadać, bo materia ta nie należy do niego, ale jeśli już, to do Trybunału Konstytucyjnego,
–        oczywiste, że prezydent miał prawo dokonać abolicji indywidualnej,
–        uchwała SN nie ma mocy prawnej, jest nieważna, łamie prawo itp.

Wypowiedzi z obu stron były bardzo kategoryczne i – jak już napisałem – bardzo emocjonalne. Brakowało w nich oparcia na dokładnej analizie motywów uchwały, zwłaszcza od strony prawnej i konstytucyjnej. Oczywiście jej zwolennicy nie musieli tej analizy dokonywać, bo wynik był po ich myśli.

Przede wszystkim dziwi brak refleksji u krytyków uchwały. Ustne motywy zaprezentowane przy jej ogłaszaniu były bardzo obszerne i przedstawiały istotę argumentacji SN. Już wtedy można się było do nich odnieść merytorycznie. Teraz, gdy znane jest pisemne uzasadnienie, tym bardziej jest to możliwe.

Można to podsumować, że (przynajmniej na razie) nie doszło pogłębionej, merytorycznej krytyki uchwały. Uwaga ta dotyczy także wypowiedzi osób, mających do tego kompetencje (tytuły profesorskie lub doświadczenie i uznanie w zawodach prawniczych). Chciałbym zastanowić się, czy taka krytyka jest w ogóle możliwa i jak mogłaby wyglądać.

Czy wolno krytykować Sąd Najwyższy?

Dla każdego prawnika oczywiste jest, że z sądami, włącznie z Sądem Najwyższym, można dyskutować, a nawet krytykować ich rozstrzygnięcia. Dowodem na to jest to, że typową pracą prawników (i to nie tylko akademickich) jest pisanie glos do orzeczeń sądowych. Nie są to tylko glosy aprobujące. Zdarza się też, że sami sędziowie mają zdanie odmienne od większości w orzekającym składzie i zgłaszają zdania odrębne.

Nieraz sam Sąd Najwyższy werbalnie nieco podważa swój autorytet, gdyż uzasadniając rozstrzygnięcia, używa sformułowań typu: „Sąd Najwyższy w niniejszym składzie jest zdania, że…”. Oznacza to, że jest świadomy, że gdyby orzekał inny skład, wyrok mógłby być odmienny. Tak teoretycznie mogło się zdarzyć w sprawie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego.

Warto też pamiętać o tym, co wie każdy prawnik-praktyk, czy to pełnomocnik procesowy, czy sędzia. Otóż analizując orzecznictwo sądowe, w tym – Sądu Najwyższego, natrafia się na orzeczenia wprost sprzeczne ze sobą. Nieraz stanowisk w bardzo ważnych kwestiach jest nawet więcej niż dwa. Podobnie jest w naukowym piśmiennictwie prawniczym. Przysłowiowe pośród prawników stało się mówienie o szkole warszawskiej i o szkole krakowskiej.

Jakie z tego płyną wnioski dla zwykłego obserwatora? Na pewno takie, że nikt nie może kompetentnie twierdzić, że skoro Sąd Najwyższy orzekł teraz tak, to nie może orzec już inaczej oraz że nikt też nie może uczciwie twierdzić, że wszelka krytyka uchwały SN w sprawie ułaskawienia jest niedopuszczalna.

W każdym razie różnoraka krytyka zapadłych rozstrzygnięć sądowych jest jak najbardziej dozwolona, czy to ściśle prawnicza, akademicka, czy też publicystyczna. Życzmy sobie tylko, aby ta krytyka była na poziomie.

Ocena uzasadnienia uchwały

Nie będę dokonywał szczegółowej analizy uchwały ani próbował z nią polemizować. Zresztą, choćby ze względu na jej objętość (ponad 40 stron), musiałoby to przekroczyć ramy niniejszego artykułu. Chciałbym jednak przynajmniej odnieść się do jakości argumentacji użytej przez SN.

Otóż wbrew temu, co mówią krytycy uchwały, jest ona uzasadniona bardzo przekonująco. SN podszedł do sprawy bardzo kompetentnie. Uzasadnił uchwałę kompleksowo, odwołując się do różnych rodzajów wykładni, odpowiedział na większość lub nawet na wszystkie istotne argumenty za dopuszczalnością abolicji indywidualnej. Opierał się przy tym na poglądach utrwalonych w dotychczasowym orzecznictwie TK i SN oraz doktrynie prawniczej.

Przyjęte przez SN rozumienie i uznanie wagi zasad i wartości konstytucyjnych, takich jak trójpodział władzy, prawo do sądu czy domniemanie niewinności, doprowadziły go do uznania, że dopuszczenie aktu łaski przed uprawomocnieniem się wyroku skazującego naruszałoby te zasady.

Można się z tym osobiście nie zgadzać. Pytanie, czy ten brak zgody oparty jest na uprawnionej i dobrze uzasadnionej interpretacji konstytucji, czy na tym, jak, zdaniem danego krytyka, powinny wyglądać relacje między władzą wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą oraz jaka powinna być pozycja prezydenta (np. że powinien być w pewnych sprawach ponad rządem, parlamentem i ponad sądami). A może brak zgody wynika po prostu z sympatii do polityki obozu rządzącego?

Aby dyskusja była w ogóle możliwa, odróżniajmy merytoryczny brak naszej zgody na dane rozstrzygnięcie (tu omawianą uchwałę SN), a więc że naszym zdaniem konstytucję należy rozumieć tak a tak, od naszych poglądów na to, co konstytucja powinna zawierać (np. że prezydent powinien mieć prawo stosować abolicję indywidualną).

Warto na marginesie zauważyć, że meritum uzasadnienia uchwały nie mogło przebić się do opinii publicznej nie tylko ze względu na trudną materię (prawnokonstytucyjną), ale też dlatego, że relacje medialne z ogłoszenia uzasadnienia były co najmniej zdawkowe i upraszczające, a także nacechowane przekazem politycznym.

Czy możliwa jest dyskusja z uchwałą?

Trzeba przyznać, że krytycy uchwały mają trudne zadanie. Nie można kompetentnie powiedzieć, że jest ona oczywiście niezgodna z konstytucją i że SN oczywiście złamał prawo. Tak samo na podstawie lektury uchwały nie można powiedzieć, że ma ona charakter polityczny.

Nawet jeśli orzekający sędziowie, wydając taką, a nie inną uchwałę, w istocie chcieli zabrać głos w obecnie toczącym się sporze o wizję wymiaru sprawiedliwości albo wręcz pokazać władzy politycznej, gdzie jest jej miejsce, to i tak uchwała może być merytorycznie właściwa (tj. zgodna z konstytucją), a przynajmniej na tyle uzasadniona, że nie można jej potępiać w czambuł.

Oczywiście, jak już napisałem, można z uchwałą dyskutować. Trzeba jednak mieć argumenty, a nie tylko grzmieć, że SN psuje prawo itd.

Uchwała dotyczy kwestii kontrowersyjnej politycznie (tj. skazania polityka z pierwszych stron gazet i wydawana jest w czasie ostrego sporu, w którym zainteresowanym i poniekąd uczestnikiem jest sam SN), a także kontrowersyjnej od strony prawnej. W doktrynie prawniczej sprawa nie była rozstrzygnięta. Wielu prawników, wcale niebędących stronnikami rządu, wyrażało się z aprobatą o dopuszczalności abolicji indywidualnej. Tyle, że ten spór miał dotychczas charakter czysto akademicki, gdyż w historii Polski od odzyskania niepodległości do abolicji indywidualnej nie doszło.

Uzasadnienie uchwały bardzo mocno wpisuje się w to, jak konstytucja była interpretowana od jej początków, jak ją rozumiał TK i większość doktryny prawniczej, jak prawa konstytucyjnego uczy się na wydziałach prawa itd. Zgodnie z tymi interpretacjami bardzo dużą wagę przyznaje się zasadzie trójpodziału władzy, niezawisłości sądów, prawie do sądu, domniemaniu niewinności. Zasady te są oczywiście zniuansowane i wiele ich aspektów można rozumieć różnie, ale dotychczasowa tendencja była taka, żeby dawać im prymat, nawet kosztem innych istotnych zasad czy wartości.

Żeby podjąć rzeczową polemikę z Sądem Najwyższym, potrzebne jest więc bardzo gruntownie przeanalizowanie zasad, które SN uznał, że mają większą wagę niż prezydenckie prawo łaski, nie dopuszczając abolicji indywidualnej. Może znalazłyby się wtedy mocne argumenty przeciwko takiemu rozstrzygnięciu i interpretacji konstytucji, na której jest oparta.

Pierwszą kwestią wymagającą analizy jest zasada trójpodziału władz. Jest ona i może być rozumiana różnie, raz bardziej jako zgodna współpraca, innym razem jako z natury tych władz wynikający konflikt, który zasady ustrojowe i zawarte w nich bezpieczniki (checks and balances) mają łagodzić, z zachowaniem kierunku, jakim jest dobro wspólne i praworządność.

Drugą kwestią jest pozycja ustrojowa prezydenta. Ona też może poddać się pewnej rewizji. Prezydent według polskiej konstytucji ma przecież bardzo silną pozycję, co jest nietypowe w parlamentarno-gabinetowym modelu ustrojowym, jaki przyjęła konstytucja z 1997 r. Jego legitymacja jest bardzo mocna, gdyż pochodzi z bezpośrednich, demokratycznych wyborów. Ma przy tym pewne swoiste uprawnienia, będące refleksem dawnej władzy monarchy.

To on powołuje sędziów (można przecież powiedzieć, że to godzi w ich niezawisłość), ma prawo weta, uczestniczy w polityce obronnej i zagranicznej, no i ma właśnie prawo łaski, które może – jak przypomniał SN – stosować czysto uznaniowo i bez uzasadnienia, niwecząc rezultat przeprowadzonego zgodnie z zachowaniem wszelkich standardów procesu karnego (wspomnijmy tutaj, jakie kontrowersje budziła praktyka ułaskawień, zwłaszcza pierwszych dwóch prezydentów w III RP – choćby liczba aktów łaski mogła co najmniej zastanawiać; kolejni prezydenci dokonywali już ich zdecydowanie mniej).

Zauważmy też, że osobie prezydenta – ktokolwiek nim był – towarzyszył i nadal towarzyszy pewien splendor i szacunek dla urzędu, nieporównywalny z innymi, czasem nawet istotniejszymi w bieżącej polityce (np. prezesa rady ministrów).

Wolno stąd próbować wyprowadzić wniosek, nadal zgodny z trójpodziałem władzy, że prezydent stoi niejako obok czy nawet ponad pozostałymi władzami – rządem, parlamentem i sądami. W związku z tym pewne jego działania – jak prawo łaski – mogą być rozumiane nieco inaczej niż w uchwale SN.

Można także dyskutować z poszczególnymi rozumowaniami przedstawionymi przez SN w uchwale.

Na takim gruncie widziałbym prawdziwą polemikę z uchwałą.

Trudne zadanie

Na przykładzie sporu o ułaskawienie widać, jak trudnym zadaniem jest reformowanie wymiaru sprawiedliwości wbrew opiniom środowisk prawniczych. Rząd ma przeciw sobie najtęższe prawnicze głowy, niezależnie od tego, co myślimy o ich poglądach politycznych czy tonie wypowiedzi.

Pokazuje to dyskusja, jaka toczy się w prasie prawniczej i na konferencjach organizowanych przez środowiska prawnicze. Media nagłaśniają pewne kontrowersyjne wypowiedzi, jak te, że prawdziwym suwerenem nie jest naród, ale wartości zapisane w prawie, albo buczenie w czasie wystąpienia przedstawicieli władzy politycznej. Tymczasem warto wsłuchać się w padające tam głosy.

Najlepsi w Polsce prawnicy myślą bowiem nad tym, jak sądy i środowiska prawnicze powinny reagować na działania parlamentu, rządu i prezydenta. Jest to namysł bardzo poważny i głęboki. A prezentowane pomysły wcale nie są absurdalne i wyciągnięte z kapelusza. Na przykład rozwijana obecnie i czasem obśmiewana przez media sprzyjające rządowi koncepcja tzw. rozproszonej kontroli konstytucyjności przepisów nie jest pomysłem nowym i niczym nie popartym.

Według tej koncepcji kontrola zgodności ustaw z konstytucją może odbywać się nie tylko poprzez wnioski i pytania prawne kierowane do TK, ale też w jednostkowych postępowaniach sądowych, w których orzekający sąd mógłby stwierdzić, że dany przepis jest niezgodny z konstytucją i odmówić jego zastosowania przy orzekaniu. Skutkiem nie byłoby usunięcie przepisu z systemu prawnego (jak to czyni TK), ale brak jego działania w danej sprawie. Utrwalenie takiej praktyki w odniesieniu do konkretnego przepisu, poparte autorytetem Sądu Najwyższego czy Naczelnego Sądu Administracyjnego, skutkowałoby faktycznym pozbawieniem go mocy prawnej, bez udziału TK.

Pogląd ten miał poważnych zwolenników od początku obowiązywania konstytucji i już w przeszłości znajdował realizację również w orzecznictwie, co prawda niedominującym, SN i NSA.

Spór o model kontroli konstytucyjności nie został zasadniczo rozstrzygnięty, ale dotąd nie miał tak istotnej wagi, jak obecnie – można powiedzieć, że się tylko tlił, a teraz wygląda na to, że może zapłonąć.

Czy prezydent powinien stanąć przed Trybunałem Stanu?

Załóżmy, że prezydent nie miał racji i nie mógł dokonać abolicji indywidualnej. Czy to oznacza, że należy go postawić przed Trybunałem Stanu? Sądzę, że tutaj z kolei przesadzają zwolennicy uchwały i przeciwnicy polityczni prezydenta.

Pogląd dopuszczający abolicję indywidualną był dość popularny w doktrynie prawniczej. Stawianie prezydenta z tego powodu przed TS byłoby wyrazem złej woli i bardzo wątpliwe od strony prawnej. Na tej samej zasadzie można by żądać postawienia przed TS wszystkich posłów i senatorów, którzy głosowali za ustawą, którą później TK uznał za niezgodną z konstytucją, albo karać dyscyplinarnie sędziów, których wyrok nie ostał się w wyższej instancji. Albo odbierać tytuły profesorskie tym, którzy z aprobatą pisali o abolicji indywidualnej.

Konkluzja

Praktyce politycznej nieustannie towarzyszą spory ideowe, personalne i prawne. Spory te czasem są formalnie rozstrzygane na drodze prawnej, np. sąd skazuje bądź nie jakiegoś polityka za zarzucane mu czyny, albo TK uznaje bądź nie dane przepisy za niezgodne z konstytucją. Przykładem może być kwestia aborcji „na życzenie”, która została rozstrzygnięta przez TK w 1997 r. Od tamtej pory – pomimo prób z obu stron i nadal gorących dyskusji – po pierwsze zasadniczo utrzymuje się status quo (żadna z przesłanek prawnej dopuszczalności aborcji nie została ani usunięta, ani nie została dodana żadna nowa), po drugie – niezależnie od sporów ideowych – bez zmiany konstytucji lub zupełnego przełamania linii orzeczniczej TK aborcja „na życzenie” nie może być wprowadzona.

Polem tych sporów są konstytucyjne organy, w których zasadniczy może być aspekt personalny (jak w niedawnym sporze o obsadę TK) albo aspekt kompetencyjny (jak w sporze o abolicję indywidualną).

Poza bezpośrednią zmianą konstytucji rozstrzygnięcia można również dokonać poprzez zmianę praktyki rozumienia zasadniczych instytucji prawnych, np. trójpodziału władzy lub pozycji ustrojowej prezydenta, także przez sądy i doktrynę prawniczą. Aby do takiej zmiany mogło dojść, niezbędny jest głęboki namysł odnoszący się nie tylko do taktyki czy strategii politycznej, ale też – tak jak to robią gremia prawnicze – ściśle prawny, dotyczący istoty zrębowych zagadnień konstytucyjnych i filozofii prawa (np. wykładni prawa). Przebieg sporu o ułaskawienia chyba pokazuje, czy ten namysł ma miejsce.

„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jakuba Słoniowskiego pt. „Spór o prezydenckie ułaskawienie” na s. 9 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

„Mossad 101” – Paweł Rakowski recenzuje kolejny bardzo dobry izraelski serial o służbach specjalnych

Izrael bez pomocy kuzynów zza wielkiej wody został potęgą filmową i telewizyjną. Polski widz może dzięki temu obejrzeć kolejny dobry serial. Jak zrobić dobrą produkcję? Niech mówi o twoim świecie!

Na telawiwskim lotnisku im. Ben Guriona w księgarniach bezcłowych można zakupić wyśmienite książki o izraelskich służbach, wojnach czy wojsku. Tworzą dyskursy i jeszcze na tym zarabiają! Mazel Tow! Zresztą, jeśli odnosi się sukcesy lub spektakularne klęski, to czemu tym się nie chwalić? Tajemniczość i cisza w eterze z reguły oznaczają wstydliwe porażki i kompromitacje, co by tłumaczyło, dlaczego na naszym rynku jest tak niewiele wartościowych rzeczy. A to, żeby powstał polski serial o polskich sprawach, który przebiłby się do światowych widzów, wydaję się nierealne niczym dobre zmiany.

Produkcje „made in Israel”

Tymczasem izraelscy producenci telewizyjni dali światu kolejny dobry serial, zdobywający uznanie krytyków i sympatię masowych widzów. Wpierw stworzyli pierwowzór produkcji, znanej u nas pod tytułem „Bez tajemnic”, o perypetiach psychoterapeuty i jego pacjentów. Następnie powstał pierwowzór serialu „Homeland”. Amerykanie odkupili go, zrobili remake i dodali kolejne cztery sezony własnego autorstwa, jednak o nierównej jakości.

W grudniu 2016 świat dowiedział się o genialnej produkcji „Fauda” – o izraelskiej jednostce „Mistaravim”. Mistaravim, co znaczy „być jak Arab”, to taktyka stosowana przez izraelskie komanda. Owi komandosi mówią, wyglądają i myślą po arabsku, ponieważ wroga trzeba znać i czasami być takim jak on. To pokazuje ten wybitny serial. „Fauda” zdobyła międzynarodowe uznanie za obiektywne ukazanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego i, pomimo zakazu wystosowanego przez Hamas, jest oglądana i ceniona również przez Palestyńczyków.

Instytut czyli Mossad

Mossad, to po hebrajsku „instytut”. Więcej słów nie potrzeba, żeby wzbudzić na całym świecie wielkie emocję. Izraelski wywiad znany jest ze swojej bezwzględności, skuteczności i dalekowzroczności. Chociaż zdaniem niektórych ekspertów lata świetności Mossadu przeminęły na rzecz wywiadu wojskowego Amanu, to w dalszym ciągu półki światowych księgarń uginają się od mniej lub bardziej ciekawych pozycji o izraelskim wywiadzie.

Serial „Mossad 101” pokazuje, jak instytut szkoli i werbuje swoich oficerów. Nie możemy lekkomyślnie ryzykować życia, bo wrogów mamy za dużo – mówi w nim do kursantów Yona Harrari, zblazowany oficer operacyjny karnie zesłany do szkolenia nowych adeptów. Dlaczego Harrari został wysłany na tę „zsyłkę” oraz jakie implikacje to za sobą niesie? O tym stopniowo dowiaduje się widz oglądając sceny ćwiczeń i kursu, w którym nie ma miejsca na błąd. Zostają najlepsi. I tyle.

Hummit – wywiad osobowy

Mossad znany jest ze swojego „hummit” – wywiadu osobowego. Ponieważ dobrze ulokowany agent jest skuteczniejszy niż całe dywizje, uczy biblijna Księga Estery. Dlatego izraelskie służby, dysponujące przecież technologią z XXII wieku, w dalszym ciągu stawiają na ludzi – kreatywnych, nieszablonowych, zdolnych do odegrania każdej nakazanej roli i do wykonania każdego zlecenia.

Pierwszy test. W ciągu 10 godzin dostać się do tajnej siedziby Mossadu w stroju wieczorowym, mając za sobą pościg policji i kontrwywiadu. Udaje się tylko dwunastce, między innymi: dziennikarce, irańskiemu Żydowi, milionerowi, wdowie po oficerze Mossadu, brazylijskiej katoliczce, braciom z Ameryki, psychologowi, pilotowi F-16, emigrantce z Rosji, żydowskiemu nacjonaliście z Francji. Zostają oni poddani gruntownemu szkoleniu, tak aby z łatwością mogli się stać np. tureckim szachistą, bizneswoman z Kijowa, profesorem archeologii, amerykańską narkomanką czy bułgarską producentką filmową. Zresztą w tym serialu dużo się mówi o Bułgarii, gdzie też będzie się działa duża część akcji.

 

Rekruci mają swoje wady i zalety. Harrari dba, aby wady nie przesłoniły zalet. Jednak nie ma miejsca na błąd. Zbytni ryzykant? To wylatuje. Zbyt gorliwy? Wylatuje. Zbyt ufna we własne źródło? Wylatuje. Pozbawiony empatii i bezwzględny? Wylatuje! Mossad chce mieć ludzi najlepszych, a więc takich, którzy bez skrupułów zniszczą komuś życie, karierę, oszukają lub zabiją. Wszelkie chwyty dozwolone. Liczy się skuteczność, co jest w dużej mierze tożsame z przeżyciem. Przecież Mossad nie przyznaje się do tych, co zawiedli.

W trakcie serialu widzimy, jak kursanci są eliminowani. Muszą wykonywać zadania, takie jak zniszczenie bogatego filantropa, zdobycie próbki leku, uwiedzenie nauczycielki swojego dziecka, zamontowanie kamer w pokojach hotelowych. Również pomiędzy nimi rozgrywa się gra. Wchodzą w relacje i animozje. Każdy z nich ma tajemnicę pilnie strzeżoną zarówno przed towarzystwem, jak i przed Mossadem. Nie przeszkadza to wyselekcjonowanym w trakcie kursu agentom rozpocząć gry również przeciwko Harrariemu, który też skrywa tajemnicę – o tym, co się właściwie stało w Bułgarii. Tę zagadkę chce rozwiązać Doris, wdowa po oficerze Mossadu zabitym w trakcie tej operacji. Jednak w Mossadzie, jak w życiu, nic naprawdę nie jest takie, jakie wydaje się być.

Chorwaci nakręcili klip promujący ideę Trójmorza – inicjatywy dla rozwoju regionu Europy Środkowej i Wschodniej

Dwanaście państw, trzy morza i jeden cel: rozwój regionu. Tego możemy się dowiedzieć z przygotowanego przez Chorwatów klipu, który obrazuje korzyści dla regionu, jakie daje inicjatywa Trójmorza.

Trójmorze to platforma współpracy prezydentów 12 państw położonych między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym. Zacieśnia współpracę infrastrukturalną, energetyczną i gospodarczą państw Europy Środkowej.

Członkami Inicjatywy Trójmorza mają być: Austria, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumunia, Słowacja, Słowenia, Węgry.

– Stoimy ramię w ramię z krajami Trójmorza, cieszymy się z historycznej możliwości pogłębiania naszego partnerstwa gospodarczego z waszym regionem – mówił prezydent USA Donald Trump na inauguracji Szczytu Inicjatywy Trójmorza w Warszawie podczas odwiedzin w naszym kraju.[related id=”28235″]

Prezydent Andrzej Duda zapowiedział wtedy: „Chcemy stworzyć gazowy korytarz północ-południe pomiędzy gazoportem w Świnoujściu a przyszłym gazoportem na wyspie Krk w Chorwacji”.

Z kolei prezydent Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarović powiedziała, że na ostatnie spotkanie przygotowano katalog ponad 150 projektów o łącznej wartości prawie 50 mld euro i jest to dopiero początek.

Wśród priorytetów inicjatywy we wnioskach końcowych Szczytu w Warszawie wymieniono poprawę połączeń transportowych w regionie i dalszego integrowania ich z Transeuropejską Siecią Transportową, realizację postulatów unijnej polityki energetycznej, promowanie biznesowego charakteru wspólnych projektów gospodarczych oraz osiągnięcie pełnej synergii z politykami UE.

Według Andrzeja Dudy Trójmorze ma dać Europie impuls modernizacyjny, integracyjny i zjednoczeniowy.

MoRo

Chciałem, żeby to o Polsce wiedział Donald Trump, co Donald Trump o Polsce nam powiedział

– Nie widzę żadnego innego powodu, aby odbywały się wizyty międzynarodowe, jak tylko robienie interesów. A czy to są interesy gospodarcze czy polityczne jest sprawą drugorzędną.

W Poranku WNET nadawanym ze Zgorzelca Krzysztof Skowroński rozmawiał także z Wojciechem Cejrowskim.

– Warszawa to brzydkie miasto, bo zostało wyburzone i nie ma starej substancji – uważa podróżnik. Jedyne, co się Trumpowi mogło podobać, to Pałac Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina, który wpisuje się w estetykę wieżowca i jest zrobiony w dekoracjach, jakie były przez chwilę modne w USA. Uważa, że Warszawa to miasto dysharmonii, jeśli chodzi o estetykę. Zawdzięczamy to między innymi aktualnej „gospodyni”.

Wojciech Cejrowski nie miał jeszcze okazji w Radiu WNET skomentować wizyty Donalda Trumpa w Polsce. Przemówienie na pl. Krasińskich bardzo mu się podobało. Napisał na swoim Facebooku, że chciałby, aby któryś z polskich polityków wygłosił tak dobre, tak podnoszące na duchu i patriotyczne przemówienie, jak o obcym przecież kraju wygłosił Trump.

Dla podróżnika istotne było to, że jeśli nawet jednego słowa w tym przemówieniu osobiście nie napisał Trump, to przecież je przeczytał, a wcześniej musiał przygotować się do wystąpienia w Warszawie. „Czegoś z tego przemówienia dowiedział się o Polsce”, a był to – jak powiedział Wojciech Cejrowski – „dobrze napisany artykuł na temat Polski”.

– Chciałem, żeby to o Polsce wiedział Donald Trump, co Donald Trump o Polsce nam powiedział – stwierdził Cejrowski. [related id=28850]

Nawet Polacy mogli usłyszeć w przemówieniu amerykańskiego prezydenta coś, czego wcześniej nie wiedzieli o polskiej historii. Wojciech Cejrowski przyznał, że o kluczowej dla Powstania Warszawskiego obronie przejścia przez Aleje Jerozolimskie, dowiedział się dopiero z wystąpienia Trumpa. Teraz doczytuje sobie całą resztę na ten temat.

Podróżnik nie widzi też problemu w tym, że prezydenci załatwiają różne interesy podczas wizyt zagranicznych dla swych państw, „bo od tego są”. – Nie widzę żadnego innego powodu, aby odbywały się wizyty międzynarodowe, jak tylko robienie interesów. A czy to są interesy gospodarcze, czy polityczne, jest sprawą drugorzędną.

Zapraszamy do wysłuchania Poranka WNET, a w nim w ostatniej, piątej części, rozmowa z Wojciechem Cejrowskim.

MoRo

Malabar 2017 – największe wojskowe ćwiczenia morskie USA z Japonią i Indiami

Marynarka wojenna USA oświadczyła, że ćwiczenia pod kryptonimem „Malabar 2017” mają pomóc trzem krajom zwalczać zagrożenia w regionie Azji i Pacyfiku. To największe manewry w historii tj. od 1992 r.

Tegoroczne manewry „Malabar” są największymi od momentu rozpoczęcia wspólnych ćwiczeń przez USA i Indie w 1992 roku; Japonia została włączona do nich później.

Dowództwo sił amerykańskich na Pacyfiku podało, iż „Malabar 2017 to najnowsze z serii ćwiczeń, które rozwinęły się zarówno pod względem stopnia skomplikowania jak i zakresu, tak by przygotować te kraje do walki ze wspólnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa morskiego w regionie”.

Przedstawiciele marynarki wojennej poinformowali, że w ćwiczeniach bierze udział amerykański lotniskowiec atomowy USS Nimitz, indyjski Vikramaditya oraz największy japoński okręt bojowy, niszczyciel śmigłowcowy Izumo. Ćwiczenia mają także pomóc w zachowaniu równowagi w rejonie Azji i Pacyfiku wobec rosnącej obecności Chin w tym regionie.

Kraje biorące udział w „Malabar” są zaniepokojone roszczeniami Chin do praktycznie wszystkich terytoriów na Morzu Południowochińskim oraz zwiększaniem obecności chińskich sił wojskowych w tym regionie. Chińskie okręty podwodne zawinęły niedawno na Sri Lankę, która znajduje się blisko południowej granicy Indii.

Dowództwo sił amerykańskich na Pacyfiku w swoim oświadczeniu napisało, że wspólne ćwiczenia pomogą USA i Indiom zintegrować swoje działania oraz lepiej współpracować na morzu. Marynarka wojenna Indii podała natomiast, że będą skupiać się na operacjach z użyciem lotniskowców oraz różnych sposobach polowania na okręty podwodne.

Przed rozpoczęciem ćwiczeń „Malabar” media podały, iż w ostatnich dwóch miesiącach wykryto na Oceanie Indyjskim ponad tuzin chińskich jednostek wojskowych, w tym okrętów podwodnych.

Indie oraz Stany Zjednoczone podczas zimnej wojny były po różnych stronach konfliktu, natomiast w ostatnich latach zostały ważnymi dla siebie partnerami wojskowymi.

Chiny w przeszłości krytykowały przeprowadzanie ćwiczeń wojskowych „Malabar” jako destabilizujące region.

PAP/MoRo

Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący PE: Polska powoli staje się rozgrywającym na arenie międzynarodowej

Kolejne sukcesy dyplomatyczne – członkostwo Polski w Radzie Bezpieczeństwa NATO czy wizyta Trumpa w Warszawie – nie świadczą o izolowaniu Polski na forum międzynarodowym – powiedział europoseł PiS.

– W ostatnim czasie nastąpiła eskalacja napięcia w związku z zapowiadanymi przez Koreę Północną kolejnymi próbami atomowych pocisków dalekiego zasięgu – powiedział Ryszard Czarnecki, europoseł PiS, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i azjatycko-europejskiego forum politycznego. Jego zdaniem działania Korei Północnej. to tylko elementy gry Chin, które swój wpływ na to państwo chcą wykorzystać, aby „coś ugrać na arenie międzynarodowej”. Europoseł nie wyklucza również udziału Rosji w tych rozgrywkach. Zwrócił uwagę na usztywnienie stanowiska w tej sprawie Donalda Trumpa, o czym sygnalizował on jeszcze przed szczytem w Hamburgu. Prezydent USA zapowiedział, że państwa Dalekiego Wschodu mogą czuć się bezpieczne, bowiem Ameryka całym swoim arsenałem gwarantuje im dotychczasowe status quo.  [related id=”28690″]

Przypomniał, że Korea Południowa pod koniec wojny koreańskiej była jednym z trzech najbiedniejszych państw świata, a dziś to jedna z czołowych gospodarek na globalnym rynku. Zauważył, że dziś Korea Północna, która pod koniec wojny miała duży potencjał rozwojowy, jest jednym z najbiedniejszych państw świata. „To pokazuje do czego może doprowadzić komunizm” – mówił. Wspomniał o pomocy, jakiej udzieliły Seulowi Stany Zjednoczone, które w gospodarkę Korei Południowej wpompowały więcej niż wyniosła cała pomoc dla Europy po II wojnie światowej w ramach Planu Marshalla.

Według Czarneckiego dzięki pomocy Ameryki nastąpił „gigantyczny skok cywilizacyjny południowców” Jak prognozuje, obecny stan rzeczy utrzyma się jeszcze na Dalekim Wschodzie bardzo długo.

Ryszard Czarnecki 8 lipca został wybrany na wiceprzewodniczącego azjatycko-europejskiego forum politycznego AEPF, które skupia partie polityczne z Europy i Azji o charakterze prawicowym i centroprawicowym.

„Właśnie w Seulu zostałem mianowany na dwuletnią kadencję wiceprzewodniczącym Asia Europe Political Forum” – napisał w niedzielę na Twitterze Czarnecki, i szydząc z katastroficznych wizji opozycji, dopisał: „Izolacja Polski postępuje!”.

– Kolejne sukcesy dyplomatyczne, takie jak członkostwo Polski w Radzie Bezpieczeństwa NATO czy wizyta Trumpa w Warszawie nie świadczą o izolowaniu Polski na forum międzynarodowym – powiedział europoseł PiS. Przypomniał, że w przyszłym tygodniu do Polski przyjeżdża brytyjski następca tronu wraz z małżonką. Jak uważa, Polska stała się „playmakerem [rozgrywającym] na arenie światowej”. „Trzeba się z nami liczyć” – podkreśla polityk.

To pierwszy Polak, który znalazł się we władzach AEPF. Wraz z Czarneckim wiceszefami AEPF zostali: przedstawiciel największej frakcji w Parlamencie Europejskim Europejskiej Partii Ludowej z Austrii, Niemka i Koreanka.

MoRo

Sławomir Ozdyk o zamieszkach w Hamburgu: „Totalna anarchia, czyli pies urwał się z łańcucha, a mleko się wylało”

Wbrew pragmatyzmowi ustalono, że szczyt odbędzie się w Hamburgu, a nie w miejscu, które łatwo kontrolować. Politycy będą musieli się nagłowić, jak to wszystko załagodzić, bo Niemcy są wstrząśnięci.

Wydarzenia podczas szczytu G-20 wstrząsnęły całymi Niemcami i śmiem twierdzić, że nawet części otworzyły oczy – powiedział Sławomir Ozdyk z Berlina.

W tym roku wbrew pragmatyzmowi postanowiono, że szczyt G-20 odbędzie się w Hamburgu, a nie jak dotychczas w miejscu odosobnionym, gdzie łatwo wszystko kontrolować. Ozdyk przypomniał, że G-20 ulokowano na terenie targów hamburskich, w pobliżu dzielnicy znanej ze swych lewicowych poglądów. W dzielnicy tej znajduje się „Neue rote flora”, to znaczy pustostan i były teatr, zajęty od 1989 roku przez lewackie ugrupowania, który de facto jest centrum lewackich ugrupowań w Niemczech.

– Doprowadziło to do tego, że na szczyt zjechało bardzo dużo lewackich ugrupowań z całej Europy – powiedział Ozdyk. Przypomniał, że w internecie znalazł się „instruktaż”, jak mają się te organizacje zachowywać podczas szczytu G-20. Dodał, że jest również jego wersja w języku polskim i rosyjskim. Wśród aresztowanych jest wielu Hiszpanów, Włochów, Greków i są też tam Rosjanie.[related id=28463]

– Zamieszki w miniony weekend miały zupełnie inny charakter niż dotychczas – zauważył Ozdyk. Jego zdaniem „mieliśmy tutaj do czynienia z totalną anarchią”, niszczeniem własności prywatnej i to nie tylko – jak to nazywają organizacje lewicowe – własności kapitalistów, krwiopijców, ale również tych, którzy na to mienie musieli bardzo ciężko pracować. „Palono nie tylko limuzyny, mercedesy czy BMW”, ale też samochody ludzi biednych.

– To, co szczególnie wstrząsnęło Niemcami, to brutalność tych zajść – zauważył Ozdyk. Przypomniał, że dotkliwie pobito dziennikarza lewicowej gazety, powybijano szyby w bankach, a także w malutkich sklepach. Nie miało prawa bytu i było niszczone wszystko to, co stanęło na drodze „tej przelewającej się ulicami Hamburga lewackiej hordzie”.

– Dochodziło nawet do wojny pomiędzy lewakami, gdyż podczas plądrowania sklepu z iphonami każdy z nich chciał tego iphona zatrzymać – poinformował Ozdyk. Zwrócił uwagę, że mimo iż większość społeczeństwa jest zszokowana zajściami, to znaleźli się politycy lewicowych ugrupowań, którzy plądrowanie nazywają „otwarciem sklepu”, a kradzieże nazywają „dystrybucją towarów”.

Jego zdaniem działania bojówek lewackich były świetnie zorganizowane i opanowały bardzo dobrze tak zwaną taktykę pięciu palców. Odseparowywały niewielkie oddziały policji i usiłowały przedostać się na tereny, które ona chroniła. Korespondent zwrócił uwagę na fakt, że podczas tych zajść zostało rannych niemal 500 policjantów, do których strzelano z procy metalowymi kulami, co spowodowało ciężkie obrażenia.

– Dwadzieścia tysięcy policjantów sprowadzonych do Hamburga nie potrafiło sobie dać rady z tym, co się działo na ulicach – powiedział Ozdyk.

– W tej chwili w Niemczech trwa wielka dyskusja, mająca ustalić, kto jest temu winien – relacjonuje Ozdyk, dodając, że „oczywiście nikogo nie znajdą”. Zwrócił uwagę, że „wśród dziczy, która dokonywała spustoszenia w mieście, znajdowało się bardzo dużo młodych ludzi w wieku 15-20 lat”. Poinformował, że wielu komentatorów w Niemczech podnosi, że jest to „pokłosie wieloletnich zaniedbań”.[related id=28443]

– Po prostu lewacka strona polityczna latami czuła się chroniona przez pokolenie ’68 roku – powiedział Ozdyk. Jego zdaniem policja niemiecka doskonale sobie zdawała sprawę z tego, co się szykuje, bo przecież miała dostęp do internetu, jednak nie doszacowała zagrożenia.

– Na te zamieszki przyjeżdżały do Hamburga całe pociągi i autobusy. Przyjeżdżały ekipy z Berlina, ze Szwajcarii, Włoszech, Hiszpanii – powiedział Ozdyk, który uważa, że policja musiała to w jakiś sposób monitorować. Ale dopiero po zamieszkach zdecydowała się na przeszukiwanie tych pociągów i autobusów. Dopiero wtedy zaczęto te osoby legitymować.

– Lewacy szybko się o tym dowiedzieli i na jednym z tweetów możemy przeczytać, żeby uczestnicy tych zamieszek nie brali ze sobą żadnych materiałów obciążających ich i zostawili je w Hamburgu – powiedział Ozdyk, co świadczy o bardzo dobrej koordynacji całej „imprezy”.

– Oczywiście wszyscy politycy niemieccy, łącznie z lewą stroną sceny politycznej, stanowczo potępiają to, co wydarzyło się w Hamburgu – powiedział Ozdyk.  Zauważył, że schemat postępowania jest taki sam jak w przypadku zamachów terrorystycznych. Politycy niemieccy zrobią wszystko, aby załagodzić sytuację, bowiem we wrześniu odbędą się wybory w Niemczech.

– Nie pokazuje się w mediach brutalności działań Czarnego Bloku, natomiast w sieci możemy znaleźć zdjęcia, kiedy to jeden z ich bojówkarzy odpala policjantowi petardę prosto w twarz – powiedział Ozdyk. Jego zdaniem masowość bandyckich działań była tak duża, że teraz niemieccy politycy będą musieli się nagłowić, jak to wszystko w oczach swoich obywateli wyciszyć.

– Komentarze w sieci są zdecydowanie negatywne i praktycznie oprócz skrajnie lewackich polityków nie można znaleźć nikogo, kto by wspierał działania w Hamburgu – powiedział nasz rozmówca.

Całej rozmowy można wysłuchać w części pierwszej dzisiejszego (10.07) Poranka Wnet

MoRo

 

 

Zamieszki w Hamburgu podczas G20 są konsekwencją ślepoty i tolerowania lewicowego ekstremizmu przez władze miasta

Podczas szczytu G20 doszło do zamieszek, zdemolowano jedną z dzielnic Hamburga. Niemal 500 policjantów zostało rannych, nie jest znana liczba rannych demonstrantów. W czasie zajść zbudowano barykady.

Do pilnowania porządku i bezpieczeństwa na ulicach Hamburga podczas szczytu, który odbył się w piątek i sobotę, zmobilizowano w sumie ponad 20 tys. policjantów.

Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier i burmistrz Hamburga Olaf Scholz złożyli w niedzielę wizyty w szpitalach, gdzie przebywają ranni policjanci. Steinmeier powiedział, że jest „zaszokowany i zasmucony żądzą zniszczenia, którą demonstrujący okazali wobec policji i prywatnego majątku obywateli”. [related id=”28325″]

„Jako demokraci musimy zadać sobie pytanie, czy kilku brutalnych protestujących może powstrzymać taki kraj jak Niemcy od organizowania międzynarodowych spotkań” – dodał prezydent.

Scholz podziękował policjantom, chwaląc ich bohaterstwo, a także wyraził wdzięczność mieszkańcom Hamburga, którzy przynieśli kwiaty do szpitala wojskowego, gdzie przyjęto wielu rannych funkcjonariuszy. Obiecał odszkodowania tym osobom, które poniosły straty materialne na skutek wandalizmu chuliganów.

Burmistrz odrzucił krytykę wyrażaną przez niektóre osoby biorące udział w pokojowych protestach przy okazji G20, że policja nadużyła siły wobec stosujących przemoc demonstrantów. Powiedział, że była to „największa od czasów wojny operacja policji” i wezwał do wymierzenia uczestnikom zamieszek wyroków długiego pozbawienia wolności.

Szef hamburskiej policji Ralf Meyer powiedział, że wśród zatrzymanych ekstremistów są Rosjanie i Włosi.

„Czarny blok” demoluje Hamburg

Chuligani demolowali sklepy i punkty usługowe, splądrowali też supermarket. Na głównej ulicy demonstranci budowali barykady, a następnie podpalali je. Dopiero po kilku godzinach policja zdecydowała się na interwencję.

W nocy z piątku na sobotę na placu Pferdemarkt, jednym z centralnych punktów dzielnicy, agresywny tłum obrzucał policjantów kamieniami i butelkami. Funkcjonariusze ostrzeliwani byli też metalowymi kulkami wystrzeliwanymi z procy. Policja skierowała do akcji armatki wodne, by rozpędzić liczące kilkaset osób zgromadzenie, a także jednostki antyterrorystyczne.

Siły porządkowe obawiają się, że podobnie jak poprzedniej nocy na dachach okolicznych domów mogą się ukrywać ekstremiści uzbrojeni w płyty chodnikowe i koktajle Mołotowa.

Za ekscesy i sprowokowanie zamieszek przy okazji G20 odpowiedzialni są ekstremiści ze skrajnie lewicowego Czarnego Bloku.

Po zamieszkach oskarżano  policję o zbyt opieszałą interwencję. Niemiecki dziennik „Die Welt” stawia tezę, że zamieszki, do których doszło przy okazji szczytu G20, były wynikiem „ślepoty wobec lewicowego ekstremizmu”. Komentator zarzuca partiom rządzącym Hamburgiem – SPD i Zielonym – tolerowanie ekstremistów.

„Die Welt” o zamieszkach

„Wyobraźmy sobie, że młodzi prawicowi radykałowie przejmują kontrolę nad jakimś opuszczonym budynkiem, malują na ścianach graffiti i wywieszają z okien plakaty, na których napisane jest: Niemcy dla Niemców, Cudzoziemcy precz czy Narodowy opór” – pisze autor komentarza w „Die Welt”, Peter Huth.

„W budynku istnieje drukarnia, która drukuje ulotki nawołujące do przemocy, a w piwnicy stoi serwer, który steruje platformą dla antysemitów” – kontynuuje komentator. Z okazji urodzin Hitlera uczestnicy tego „autonomicznego projektu” organizują uliczne święto, zapraszając radykałów z całej Europy, obrzucają przy tym kamieniami przejeżdżające karetki pogotowia i brutalnie atakują policję – fantazjuje autor.

„Nie można sobie tego wyobrazić? I słusznie, ponieważ chodzi o prawicowych ekstremistów” – pisze autor, podkreślając, że w przypadku lewicowych ekstremistów w Berlinie i Hamburgu taka sytuacja jest „na porządku dziennym”. Jego zdaniem polityka prowadzona przez władze landu Hamburg – „głaskania [ekstremistów] po głowie” doprowadziła do powstania środowiska, w którym „przestępcy udają, że bawią się w miejskich Indian”.

„Wydarzenia w Hamburgu są konsekwencją ślepoty wobec lewicowego ekstremizmu” – ocenia komentator.

Huth krytykuje też brak jasnego zdystansowania się od awantur polityków z lewej strony politycznej sceny. „Gdzie są demonstracje pokojowych antyglobalistów przeciwko ideologicznym wandalom?” – pyta i dodaje, że w zamieszkach w Hamburgu uczestniczyło wielu „lewicowych terrorystów” z zagranicy. „Ktoś ich jednak do Hamburga zaprosił” – zauważa.

Zdaniem Hutha podpalacze z Hamburga – „wspierani finansowo przez polityków samorządowych i niemal niekarani przez wyrozumiałych sędziów” – raczej nie poniosą żadnych osobistych konsekwencji za swoje czyny.

„To, że żądza niszczenia wymknęła się w Hamburgu spod kontroli, stając się zwykłą orgią przemocy, nie zmienia faktu, że podatny grunt stanowi skrajnie lewicowy biotop chronionym przez czerwono-zielony [SPD-Zieloni] rząd [w Hamburgu]” – czytamy w „Die Welt”.

„W Niemczech istnieje prawicowy terroryzm, poczynając od zamachów na ośrodki dla uchodźców, a kończąc na serii morderstw popełnionych przez NSU. Ale istnieje też lewicowy terroryzm. Jego ślady można znaleźć znacznie łatwiej. Trzeba tylko chcieć” – konkluduje Peter Huth w niedzielnej „Die Welt”.

Transport tysięcy polskich tłumaczeń Koranu czeka w Urzędzie Celnym w Pruszkowie. Czy mają służyć „misjonarzom” islamu?

W Niemczech czy w Austrii władze zaczynają się interesować tym, jaka wersja islamu jest propagowana w tych krajach. Dlatego zakazują rozdawania egzemplarzy Koranu sprowadzanych spoza Europy.

Według naszych informacji w Urzędzie Celnym w Pruszkowie znajduje się transport kilku tysięcy sztuk niewielkich wydań Koranu w polskim tłumaczeniu. Książki zostały sprowadzone z Turcji, nie wiadomo kto sfinansował ich druk i wysyłkę. Odbiorcą transportu jest Muzułmańska Gmina Wyznaniowa z siedzibą przy ulicy Wiertniczej. Czy sprowadzane do Polski egzemplarze Koranu mogą być przeznaczone do rozdawania na ulicach w ramach islamskiego prozelityzmu?

Warto zauważyć, że w maju 2017 r. rozdawanie Koranu zostało zakazane w Austrii. Natomiast w zeszłym roku niemiecka policja przeprowadziła w dziesięciu krajach związkowych obławę na salafitów, którzy w ramach „dawah” (nawracania niewiernych) na ulicach niemieckich miast za darmo rozdawali egzemplarze Koranu. Władze tych krajów już wiedzą, że trzeba się przyglądać, kto i w jaki sposób propaguje islam.

ax

Szczyt G20: kompromis w sprawie handlu i dysonans w sprawie klimatu

Przywódcy G20 opowiedzieli się na zakończonym w sobotę spotkaniu na szczycie w Hamburgu za otwartymi rynkami i przeciw protekcjonizmowi w handlu, zapobiegając eskalacji sporu z USA.

Próby znalezienia kompromisu w polityce klimatycznej zakończyły się fiaskiem.

Będąca gospodarzem szczytu kanclerz Niemiec Angela Merkel oceniła pozytywnie wynegocjowany w nocy z piątku na sobotę przez ekspertów kompromis w sprawie handlu, zapisany w komunikacie końcowym spotkania.

„Jestem zadowolona z tego, że udało się nam, że wyraźnie powiedzieliśmy: rynki muszą być otwarte” – oświadczyła szefowa niemieckiego rządu na konferencji prasowej po zakończeniu dwudniowego szczytu.

Merkel zaznaczyła, że wszyscy uczestnicy poparli walkę z protekcjonizmem gospodarczym i z nieuczciwymi praktykami w handlu, a także uznali, że decydującą rolę odgrywa międzynarodowy system handlu oparty na regułach zgodnych z zasadami Światowej Organizacji Handlu (WTO).

Umowy bilateralne mogą być uzupełnieniem tego systemu, muszą być jednak zgodne z zasadami WTO – zastrzegła.

Odnosząc się do spornego problemu nadwyżki produkcji stali, podnoszonego przez USA, Merkel przypomniała o istnieniu międzynarodowej komisji (Global Forum), która miała zbadać zarzuty. „To forum pracowało dotychczas bardzo powoli. Uzgodniliśmy, że do sierpnia komisja przedstawi informację, a do listopada przedstawi konkretne propozycje rozwiązania sporu” – tłumaczyła kanclerz. Prezydent USA Donald Trump zagroził krajom europejskim podwyżką ceł na dostawy stali na rynek amerykański.

Uczestnicy uznali równocześnie prawo państw do stosowania „instrumentów obrony” w handlu, co interpretowane jest jako gest pod adresem USA.

Dzięki kompromisowi udało się uniknąć skandalu, jakim byłoby nieprzyjęcie deklaracji końcowej, którą musieli zaakceptować wszyscy uczestnicy. Strona niemiecka obawiała się, że kierujący się w swojej polityce zasadą „America first” Trump może nie zgodzić się na kompromis w tej sprawie.

Zgodnie z przewidywaniami przywódcom G20 nie udało się – ze względu na sprzeciw Trumpa – osiągnąć kompromisu w sprawie ochrony klimatu.

„Jeżeli nie ma zgody, to ta sprzeczność musi zostać odnotowana w komunikacie” – powiedziała Merkel dziennikarzom.

Dlatego – tłumaczyła – w komunikacje znajduje się stanowisko Stanów Zjednoczonych, które, „nad czym ubolewamy, zapowiedziały wystąpienie z porozumienia paryskiego”. „Cieszę się jednak bardzo, że pozostali szefowie państw i rządów G20 są zgodni co do tego, że porozumienie paryskie jest nieodwracalne, że zobowiązania wynikające z tej umowy powinny zostać jak najszybciej wprowadzone w życie i że przyjęliśmy plan działań dotyczący klimatu i energii” – powiedziała Merkel.

Odpowiadając na pytania dziennikarzy, Merkel zaprzeczyła, że włączenie do komunikatu zdania, że Stany Zjednoczone chcą pomóc innym krajom w czystym i skutecznym wykorzystaniu kopalnych źródeł energii, było zbyt daleko idącym ustępstwem wobec Waszyngtonu. Wyraźnie zaznaczyliśmy, że to jest stanowisko USA, a nie pozostałych państw – podkreśliła.

Krytycy tego zapisu uważają, że wspieranie węgla jako źródła energii koliduje z celami porozumienia paryskiego.

Porozumienie paryskie podpisane zostało 12 grudnia 2015 r. w stolicy Francji. Celem umowy jest zatrzymanie wzrostu średniej temperatury w świecie na poziomie poniżej 2 stopni Celsjusza względem poziomu z czasów przedprzemysłowych.

Na konferencji prasowej Merkel podziękowała Trumpowi za finansowe wsparcie dla walki z głodem w Afryce. Prezydent USA zapowiedział w Hamburgu przekazanie 639 mln dolarów na Światowy Program Żywnościowy (WFP).

Merkel potępiła ekscesy wywołane w Hamburgu przez lewicowych ekstremistów i obiecała ofiarom zamieszek szybką pomóc i zadośćuczynienie.

„Potępiam zdecydowanie rozpętaną (przez ekstremistów) przemoc i pozbawioną hamulców brutalność, z jaką spotkała się podczas G20 policja” – powiedziała Merkel.

Jak zaznaczyła, istnieją widocznie ludzie, którzy „nie są zainteresowani tym, by coś osiągnąć, lecz chcą po prostu jak najwięcej zniszczyć”.

Zapowiedziała, że wspólnie z ministrem finansów Wolfgangiem Schaeuble zastanowi się, „jak możemy pomóc ofiarom przemocy w likwidowaniu powstałych szkód”. Rozmowy pomiędzy władzami centralnymi a Hamburgiem o „wolnej od biurokracji” pomocy powinny jej zdaniem rozpocząć się jak najszybciej.

Podczas zamieszek w nocy z piątku na sobotę lewicowi ekstremiści zdemolowali i splądrowali sklepy w jednej z dzielnic Hamburga. Od rozpoczęcia szczytu obrażenia odniosło ponad 200 policjantów.

Merkel poinformowała, że w kolejnych latach roczne, rotacyjne przewodnictwo w grupie G20 sprawować będą Argentyna, Japonia i Arabia Saudyjska.

PAP/MoRo