Grupa Wyszehradzka: Zamknijcie porty przed imigrantami. Włoski rząd: Spełnimy swój obowiązek, bądźcie solidarni

Grupa Wyszehradzka domaga się od Włoch, by kraj ten zamknął porty dla statków z migrantami. Rząd odpowiedział, że Włochy będą nadal spełniać swój obowiązek i oczekują solidarności, a nie pouczeń.

[related id=” 29357″]Rząd Włoch 21 lipca odpowiedział na list, który w imieniu Grupy Wyszehradzkiej przesłał premier Węgier Viktor Orban.  Włoska prasa, zależnie od orientacji politycznej, albo chwali inicjatywę Grupy Wyszehradzkiej, albo ją krytykuje.

Prawicowe media inicjatywę Grupy Wyszehradzkiej chwalą. W dzienniku „Il Giornale”rodzinyBerlusconich, na pierwszej stronie czytamy: „Oni mają rację”. Redakcja pisma twierdzi, że każdy rozsądny kraj zrobiłby to samo, broniąc swoich granic i swojej tożsamości.

Z kolei naczelny „Libero”, znany publicysta Vittorio Feltri, sugeruje, że włoski rząd powinien się zbuntować i przestać przyjmować migrantów, bo wszystkie kraje Unii okazują Italii obojętność w tej kwestii.

Lewicowe „Corriere della Sera” w komentarzu pisze, że odrodziły się Austro-Węgry, bo i Austria, i Grupa Wyszehradzka żądają od Włoch zamknięcia portów.

W związku z tym, że list Grupy przesłał premier Węgier, dziennikarz gazety pyta, jak długo Europejska Partia Ludowa w Parlamencie Europejskim będzie tolerować Orbana. Nazywa go „antyeuropejskim ksenofobem i antysemitą”.

Interia.pl; IAR/ MoRo

Orban o spiskowaniu Brukseli z Sorosem i zamachu na niepodległość państw przy pomocy imigrantów. KONIECZNA REFORMA UE

Za reformą Unii Europejskiej, która obejmowałaby m.in. stworzenie armii europejskiej, za przyjęciem Bałkanów do UE oraz historycznymi porozumieniami z Turcją i Rosją opowiedział się premier Węgier.

Orban mówił o tym uczestnikom uniwersytetu letniego i obozu dla młodzieży węgierskiej w Baile Tusnad w Rumunii. Jego przemówienie transmitowała na żywo węgierska telewizja.

Węgierski premier wyraził przekonanie, że w Brukseli powstał sojusz brukselskich elit biurokratycznych z „imperium (amerykańskiego finansisty George’a) Sorosa”.

Soros chce sprowadzić do Unii Europejskiej milion migrantów, każdemu dać 15 tys. euro, rozdzielić ich między kraje unijne i ustanowić europejską agencję ds. imigracji, która odbierze państwom narodowym prowadzenie własnej polityki w tej kwestii.

[related id=”31692″]Według Orbana UE musi odzyskać suwerenność wobec „imperium Sorosa”, gdyż jego zdaniem integracja migrantów nie jest możliwa. „Dopóki to się nie stanie, nie ma szans na to, że Europa nadal będzie należeć do Europejczyków” – zaznaczył.

Konieczne jest – w jego ocenie – zreformowanie UE. „Pierwsza i najważniejsza rzecz: tzw. Komisję UE trzeba odesłać tam, gdzie jest miejsce wyznaczone dla niej przez traktaty unijne. Mówią one, że Komisja Europejska nie jest ciałem politycznym, a ma tylko jedno, swego rodzaju psie zadanie: strzeże przestrzegania traktatów unijnych” – oznajmił.

W następnej kolejności trzeba według niego powstrzymać napływ migrantów i przekazać zadanie obrony granic państwom narodowym, po czym w ramach wspólnego programu odesłać nielegalnych imigrantów „gdzieś poza terytorium Europy”.

Za niezwykle istotne uznał też wobec perspektywy wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE to, że „Europa musi dysponować potencjałem wojskowym, przy pomocy którego będzie w stanie się obronić”. W związku z utratą konkurencyjności gospodarczej UE trzeba zaś obniżyć podatki i stworzyć elastyczne warunki pracy – ocenił.

Gdy to już nastąpi, trzeba zdać sobie sprawę, że „bez pełnej integracji unijnej Bałkanów nie będzie w Europie pokoju”, a zatem należy poszerzyć Unię, a „w pierwszej kolejności o kluczowe państwo: Serbię” – powiedział.

[related id=”31654″]I wreszcie należy „zawrzeć zakrojone na szeroką skalę, historyczne porozumienie obejmujące aspekty gospodarcze, wojskowe i polityczne. Potrzebujemy historycznego porozumienia z Turcją i drugiego historycznego porozumienia – z Rosją”. „Gdy to zrobimy, będziemy mogli powiedzieć, że zreformowaliśmy Unię Europejską, która będzie zdolna do konkurowania z innymi kontynentami w następnych dziesięcioleciach” – oświadczył.

Nawiązując do zarzutów o braku solidarności Węgier, padających ze strony Brukseli, premier oznajmił: „To, że Węgry obroniły same siebie i wraz ze sobą Europę przed zalewem i inwazją migracji, kosztowało nas 260-270 mld ft (850-880 mln euro). Unia nie zwróciła nam nawet odłamka tej sumy i dlatego(…) niech nie mówi o solidarności, dopóki nie zwróci nam 250 mld ft, które jest nam winna za obronę granic”.

Zdaniem Orbana Niemcy też nie powinny mówić o solidarności, gdyż za tę samą pracę „w fabryce w Niemczech robotnikom płaci się nawet pięć razy więcej niż to, co dostają pracownicy w takiej samej niemieckiej fabryce, ale na terytorium Węgier.

Podkreślił przy tym, że celem kultury europejskiej nie jest solidarność, tylko to, by ludzie żyli w niej zgodnie ze swoimi wartościami w pokoju, bezpiecznie i w dobrobycie. „Solidarność jest tylko narzędziem. Narzędzia nie wolno uznawać za cel”.

[related id=”31677″]I dodał, że nie można być solidarnymi z takimi ideami i grupami, które stawiają sobie za cel zmianę europejskiej kultury, bo „rezultatem będzie rezygnacja z samego siebie”.

Węgry kierują się interesem narodowym – dodał Orban. „Od siedmiu lat pracujemy nad tym, by zamiast podporządkowanego, federacyjnego myślenia i logiki zbudować politykę zagraniczną wychodzącą z naszych interesów narodowych(…) Idzie nam dobrze. Jeden element tej mozaiki jeszcze nie jest na miejscu. Nazywa się Bruksela. To zadanie do rozwiązania po następnych wyborach. Nie jest ono niemożliwe. Widzimy szansę” – oznajmił, nawiązując do planowanych na wiosnę 2018 roku wyborach parlamentarnych na Węgrzech.

Orban uznał też wzmocnienie się Grupy Wyszehradzkiej za najważniejsze wydarzenie zeszłego roku. Podkreślił, że dziś Warszawa, Praga, Bratysława i Budapeszt mówią jednym głosem i „jest to wielka rzecz”.

W 2014 r. właśnie na uniwersytecie letnim i obozie młodzieżowym w Baile Tusnad Orban wygłosił słynne przemówienie, w którym wystąpił z koncepcją demokracji nieliberalnej.

PAP/MoRo

Orban o stawce wyborów parlamentarnych na Węgrzech w 2018 roku: zachowanie ogrodzenia na granicach i wzmocnienie V4

Europa Środkowa jest przyszłością Europy oświadczył Orban, a stawką wyborów parlamentarnych na Węgrzech w 2018 roku będzie m.in. zachowanie ogrodzenia na węgierskich granicach i wzmocnienie V4.

Węgierski premier mówił o tym uczestnikom uniwersytetu letniego i obozu dla młodzieży węgierskiej w Baile Tusnad w Rumunii. Jego przemówienie transmitowała na żywo węgierska telewizja.

Orban zapewnił, że dopóki on jest szefem rządu, dopóty ogrodzenie graniczne pozostanie na swoim miejscu i granice zostaną obronione. Według Orbana opozycja węgierska otwarcie zapowiada likwidację ogrodzenia i wpuszczenie do kraju imigrantów.

Premier nawiązał w ten sposób do wypowiedzi Laszlo Botki kandydata Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP) na premiera, który zapowiedział, że jeśli będzie dobrze działała unijna kontrola granic i uspokoi się sytuacja na Bliskim Wschodzie, to zlikwiduje on ogrodzenie wzniesione na granicy z Serbią przez obecne władze Węgier.

Węgierskie wybory będą miały – według Orbana – wielkie znaczenie dla krajów środkowoeuropejskich, gdyż brukselscy biurokraci, którzy zawarli – jak powiedział – sojusz z Goergem Sorosem chcą osłabić Europę Środkową, widząc w niej przeszkodę w urzeczywistnianiu planów amerykańskiego finansisty.

„Przygotowują teraz Europę do tego, żeby przekazać jej terytorium nowej, zmuzułmanizowanej Europie” – oświadczył, wyrażając przekonanie, że trwa dechrystianizacja Europy, a zamiast dowartościować tożsamość narodową daje się teraz pierwszeństwo tożsamości zbiorowej.

Orban zapewnił, że jeśli pozostanie premierem, to Węgry będą nadal miejscem, gdzie „zachodnioeuropejscy chrześcijanie zawsze będą mogli czuć się bezpiecznie”. Zapowiedział również, że w polityce zagranicznej będzie kierować się interesami węgierskimi, a nie „Trumpem, Putinem czy Merkel”.

W jego ocenie przyszłoroczne wybory będą szczególne także dlatego, że to Węgry z pomocą Grupy Wyszehradzkiej zatrzymały „inwazję migrantów” na Europę.

Jego zdaniem są takie siły w Europie, które chcą, by na czele Węgier stanął inny rząd, bo wtedy mogłyby osłabić Grupę Wyszehradzką. Jej wzmocnienie było zaś w jego przekonaniu najważniejszym wydarzeniem minionego roku. Ocenił, że to, iż „gorący Polacy, zawsze rozważni Czesi, trzeźwi Słowacy i romantyczni Węgrzy” potrafią mówić jednym głosem, to wielka rzecz.

Wyraził też przekonanie, że Węgry od zawarcia Traktatu Trianon z 1920 roku, po którym straciły 2/3 terytorium, nigdy nie były tak bliskie stania się znów silnym i kwitnącym państwem jak teraz. Jeśli nastałby „znów rząd służący globalnym interesom”, Węgrzy mogą ponownie stracić „tę historyczną szansę na dziesięciolecia”.

Orban zachęcał również mieszkających w krajach ościennych Węgrów dysponujących węgierskim paszportem, by głosowali w wiosennych wyborach, bo najważniejszym warunkiem przetrwania wspólnoty węgierskiej za granicami są silne Węgry.

Wśród 10 warunków silnego państwa Orban wymienił m.in. wzrost gospodarczy, unikanie zagranicznych kredytów i zachowanie strategicznych sektorów gospodarki w rękach państwa, a także bezpieczeństwo publiczne, wiążące się z ochroną granic. Warunkiem silnego państwa jest według niego także biologiczne przetrwanie i dlatego węgierski rząd realizuje program wspierania rodzin. I wreszcie, warunkiem silnych Węgier jest też to, że „jeśli w dowolnym zakątku świata ktoś nadepnie Węgrowi na nogę dlatego, ze jest Węgrem, to w Budapeszcie musi zapalić się czerwona lampka”.

Swoje przemówienie zakończył tak: „27 lat temu wierzyliśmy tu, w Europie Środkowej, że naszą przyszłością jest Europa. Dziś czujemy, że to my jesteśmy przyszłością Europy”.

Koalicja Fidesz-KDNP rządzi na Węgrzech od 2010 roku, kiedy to pokonała skompromitowanych skandalami korupcyjnymi i złym zarządzaniem krajem socjalistów.

W sondażach popularności niezmiennie prowadzi z dużą przewagą Fidesz. Badanie instytutu Nezoepont, którego wyniki opublikowano na początku czerwca, pokazuje, że na rządzącą koalicję chce głosować 29 proc. badanych, na skrajnie prawicowy Jobbik 10 proc., a na MSZP 7 proc.

PAP/MoRo

Rozpoczęły się wojskowe manewry Rosji i Chin na Bałtyku. Media: chińskie okręty wzmagają napięcie

Rozpoczęte wspólne ćwiczenia okrętów wojennych Rosji i Chin wzmagają napięcie – oceniają fińskie media. Również dziś na Bałtyk wpłynęła największa na świecie atomowa łódź podwodna Dymitr Doński.

Media w Helsinkach z uwagą śledzą wspólne ćwiczenia wojskowe Rosji i Chin na Bałtyku („Morska Współpraca – 2017″) ze względu na manewry przewidziane w Zatoce Fińskiej, nad którą położona jest stolica Finlandii. Z zaskoczeniem przyjmują decyzję Pekinu o wysłaniu po raz pierwszy okrętów wojennych na ćwiczenia na Bałtyku. Podkreślają jednocześnie, że w regionie w tym roku zaplanowana została rekordowa liczba różnego rodzaju manewrów wojskowych i panuje silne napięcie między Rosją a Zachodem.

[related id=”31586”]

Ekspertka Fińskiego Instytutu Spraw Zagranicznych Elina Sinkkonen przypomniała, że Pekin podał jako główny powód udziału w ćwiczeniach zapewnienie bezpieczeństwa floty handlowej. „Chiny mają projekt Nowego Jedwabnego Szlaku i zgodnie z tą strategią chcą inwestować również w Europie, w tym np. w portach na Litwie” – powiedziała w piątek Sinkkonen w telewizji Yle.

Według niej współpraca Pekinu z Moskwą na Bałtyku wynika z zasady wzajemności, kilka lat temu podczas politycznego napięcia w regionach morskich w pobliżu Chin również zorganizowano wspólne manewry. „Teraz Chiny mogą dać wsparcie Rosji w sytuacji, gdy stosunki Rosji z Zachodem są nieco trudne” – podkreśliła ekspert.

Dziennik „Helsingin Sanomat” przypomniał z kolei, że we wrześniu w regionie Morza Bałtyckiego odbywać się będą wspólne ćwiczenia Rosji i Białorusi „Zapad 2017″, w których udział ma wziąć nawet 100 tys. żołnierzy. Oprócz tego od początku roku w rejonie Bałtyku organizowane są również inne mniejsze manewry jednostek NATO i Rosji.[related id=”31581”]

Według Marisa Andzansa z Litewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych manewry są szczególnie ważne dla polityki Rosji, która chce pokazać, że nie jest izolowana na arenie międzynarodowej. Ekspert zaznaczył, że manewry wojskowe na Morzu Bałtyckim mogą zaszkodzić reputacji Pekinu, który tradycyjnie prezentował swoje pokojowe nastawienie, a swą polityczną siłę wzmacniał przez stosunki gospodarcze.

Chińskie i rosyjskie okręty, które mają wziąć udział w ćwiczeniach, pojawiły się na Morzu Bałtyckim w piątek. Chińskie jednostki wypłynęły w czerwcu z Morza Wschodniego. Właściwe manewry zaplanowane zostały na przyszły tydzień.

Wspólne rosyjsko-chińskie ćwiczenia morskie odbywają się od 2012 roku, jednak na Morzu Bałtyckim zorganizowane zostały po raz pierwszy. Na wrzesień zaplanowane zostały kolejne – na Dalekim Wschodzie, na Morzu Ochockim i Japońskim.

PAP/MoRo

MSZ Rosji: zarzuty w sprawie manewrów na Białorusi to bufonada. Estończycy: rosyjskie jednostki mają bilet w jedną stonę

Zarzuty USA, że Rosja mogłaby pozostawić sprzęt wojskowy na Białorusi po przeprowadzeniu tam we wrześniu br. manewrów wojskowych „Zapad”, „to bufonada” – oświadczył Grigorij Karasin, wiceszef MSZ.

Zarzuty USA, że Rosja mogłaby pozostawić sprzęt wojskowy na Białorusi po przeprowadzeniu tam we wrześniu br. zakrojonych na szeroką skalę manewrów wojskowych, „to bufonada” – oświadczył w piątek wiceszef MSZ Rosji Grigorij Karasin, cytowany przez agencję Interfax.[related id=”31585″]

„Sztuczna bufonada wokół zaplanowanych ćwiczeń Zapad-2017 ma na celu usprawiedliwienie ostrych działań NATO wzdłuż rosyjskiego terytorium” – oznajmił Karasin w rozmowie z agencją Interfax.

Skomentował w ten sposób wypowiedź naczelnego dowódcy sił lądowych USA w Europie gen. Bena Hodgesa o tym, że Stany Zjednoczone i ich sojusznicy w Europie Wschodniej, a także Ukraina są zaniepokojone, iż manewry te mogą być „koniem trojańskim”, polegającym na pozostawieniu przez Rosję uzbrojenia na Białorusi.

Generał Hodges powiedział w wywiadzie udzielonym agencji Reutera, że sojusznicy będą bacznie się przyglądać, czy sprzęt wojskowy przywieziony na ćwiczenia „Zapad 2017” zostanie później wywieziony do Rosji.

Przypomnijmy, że już w kwietniu br. estoński wywiad donosił, że w zaplanowanych na jesień wielkie ćwiczenia rosyjskich i białoruskich wojsk „Zapad 2017” ma wziąć udział ponad 100 tys. żołnierzy. Będą to największe tego typu manewry od 2013 roku.

– Rosyjskie jednostki, które jadą na Białoruś, mają bilet w jedną stronę – powiedział agencji Reutera Margus Tsahkna, minister obrony Estonii. Jego zdaniem w ramach ćwiczeń Rosja planuje wysłanie na Białoruś 4 tys. wagonów żołnierzy i sprzętu. Z kolei estoński wywiad uważa, że po zakończeniu manewrów rosyjscy żołnierze pozostaną na Białorusi.

Rosyjskie ministerstwo obrony początkowo nie zareagowało na prośbę agencji o ustosunkowanie się do tej sprawy. Później Moskwa zaprzeczyła, jakoby zamierzała zagrozić stabilności w Europie.

W związku z planowanymi ćwiczeniami rosyjskie ministerstwo obrony planuje przerzucić na Białoruś nawet 80 razy więcej żołnierzy i sprzętu niż w ubiegłych latach. Wielkość manewrów została oszacowana na podstawie oficjalnych dokumentów dotyczących m.in. przetargu na usługi międzynarodowego militarnego transportu kolejowego.

W 2015 roku rosyjski MON zamawiał 125 wagonów na Białoruś, w 2016 – 50 wagonów, zaś w tym roku, według przetargu, 4126 wagonów kolejowych.

Rosyjski MON uspokaja, że są to rutynowe przygotowania przed cyklicznymi ćwiczeniami „Zapad”, których kolejna edycja odbędzie się w przyszłym roku na Białorusi. Przerzucone wojska będą liczyć maksymalnie kilka dywizji.

Białoruska opozycja doszukuje się w działaniach Rosji przygotowań do przejęcia militarnej kontroli nad ich krajem lub inwazji na terytorium Ukrainy, krajów bałtyckich czy Polski.

Miesiąc temu prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka oświadczył, że NATO będzie mogło obserwować białorusko-rosyjskie manewry „Zapad 2017”.  Powiedział, że jego kraj nie zamierza ograniczać współpracy wojskowej z Rosją.

– Żądam od was wszystkich, by te manewry na terytorium naszego kraju były przejrzyste i dostępne nie tylko dla naszych przyjaciół z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej, Wspólnoty Niepodległych Państw, ale także dla przedstawicieli NATO. Niczego nie ukrywamy i nie powinniśmy ukrywać. Jeśli przedstawiciele NATO chcą być obecni na naszych manewrach, to zapraszamy – mówił Łukaszenka. Deklaracja ta nie została przychylnie przyjęta przez Kreml.

PAP, Reuters, Kresy.pl/MoRo

Niedotykalny prezydentem Indii. Ram Nath Kovind popierany przez Indyjską Partię Ludową został głową państwa

Wybrany prezydent, prawnik i były gubernator stanu Bihar, należy do rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP). Tak jak jego wyborcza rywalka Meira Kumar jest dalitą – członkiem kasty niedotykalnych.

Czternastego prezydenta Indii wybrali członkowie obu izb parlamentu oraz posłowie stanowych zgromadzeń. Uprawnionych do głosowania było 771 posłów i senatorów oraz 4109 posłów parlamentów stanowych. Każdy głos przeliczany był według mnożnika, który zależy od liczby mieszkańców poszczególnych stanów. Ram Nath Kovind uzyskał 65,5 proc. głosów.

71-letni Ram Nath Kovind jest mało znaną postacią w świecie indyjskiej polityki, ale ma duże doświadczenie w sprawowaniu wysokich rangą urzędów. Przez 12 lat był parlamentarzystą i członkiem wielu komisji parlamentarnych, dwa lata był gubernatorem stanu Bihar.

Jako prawnik przez kilkanaście lat był specjalnym doradcą w Sądzie Najwyższym, a przy tym pracował pro bono w organizacji udzielającej darmowych porad prawnych w Delhi.

Zaczynał karierę polityczną pod koniec lat 70. jako osobisty doradca premiera Morarji Desaiego. Od 1991 roku jest członkiem BJP, sześć lat później zasłynął obroną praw dalitów („niedotykalnych”), kiedy rząd próbował odebrać prawa przyznane niskim kastom w ramach akcji afirmacyjnej. Działania władz wkrótce zostały uznane za niekonstytucyjne i anulowane.

Ram Nath Kovind tak samo jak kandydatka opozycji Meira Kumar, która była marszałkiem niższej izby parlamentu, pochodzi z najniższej kasty tzw. niedotykalnych. Jest dopiero drugim prezydentem dalitą w historii Indii. Wcześniej zdarzało się, że stanowisko prezydenta obejmowali przedstawiciele mniejszości religijnych. Muzułmaninem był np. uwielbiany przez Indusów Abdul Kalam, naukowiec, który pracował nad indyjskim programem kosmicznym.

Wybór Kovinda jest ukłonem BJP w stronę dalitów, którzy w ostatnim roku stali się obiektem ataków ze strony pochodzących z wyższych kast samozwańczych obrońców krów. W Indiach dochodzi do licznych linczów na niedotykalnych i muzułmanach, którzy zajmują się handlem krowami. Rząd wprowadził ustawy zakazujące transportu i handlu tymi zwierzętami, co dotkliwie uderzyło w obie grupy społeczne.

Nowy prezydent przeprowadzi się do pałacu prezydenckiego 25 lipca. Rashtrapati Bhavan znajduje się na południe od starego Delhi w tzw. Delhi Lutyensa, zaprojektowanym na zlecenie kolonizatorów przez brytyjskiego architekta.

Pałac o charakterystycznej kopule leży w osi reprezentacyjnej alei Rajpath, którą zamyka Brama Indii, monument upamiętniający indyjskich żołnierzy. Pośrodku, w sąsiedztwie pałacu prezydenckiego, znajduje się południowy blok sekretariatu premiera Indii, gdzie zapadła decyzja o nominacji Ram Natha Kovinda.

Początkowo faworytem wyborów był Lal Krishna Advani, który jest wielkim rywalem premiera Narendry Modiego w rządzącej BJP. „Nagle tuż przed nominacjami prezydenckimi głośna sprawa zburzenia meczetu Babri Masjid w Ajodhji wróciła do życia” – mówi PAP Roman Gautam, redaktor w społeczno-politycznym miesięczniku „The Caravan”.

Pod koniec maja br. Sąd Najwyższy wznowił proces przeciw Advaniemu i dwójce innych polityków BJP. Akt oskarżenia mówi o zaplanowaniu zburzenia meczetu i wznieceniu zamieszek przeciw muzułmanom.

W grudniu 1992 roku Babri Masjid, który zdaniem radykałów hinduistycznych wybudowano w XVI w. na miejscu świątyni Ramy, zaatakowały bojówki powiązane z BJP. W efekcie przez Indie przetoczyła się fala zamieszek na tle religijnym, gdzie zginęło około dwóch tysięcy ludzi, w większości muzułmanów. Islamskie organizacje terrorystyczne odpowiedziały m.in. zamachem w Bombaju. Babri Masjid na lata stał się symbolem konfliktu między radykałami pochodzącymi z obu społeczności.

Policyjne dochodzenie utknęło w martwym punkcie, mimo że poszlaki i śledztwa dziennikarskie, m.in. reporterów tygodnika „Tehelka” i popularnej telewizji Aaj Tak, wskazywały na konspirację zaplanowaną 10 miesięcy wcześniej.

Zdaniem dziennikarza miesięcznika „The Caravan”, gdzie w głośnym artykule zakwestionowano niezależność Sądu Najwyższego od rządu, sprawa rozmyje się po wyborze nowego prezydenta.

PAP/MoRo

Financial Times:  determinacja Macrona w sporze z armią dobrze wróży obiecanym reformom

To dobry znak dla innych reform zapowiedzianych przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona, że mimo presji nie ustąpił w ostrym sporze z armią o cięcia w budżecie na obronność – ocenia FT.

W piątkowym komentarzu redakcyjnym brytyjski dziennik przypomina, że w środę szef sztabu generalnego francuskich sił zbrojnych generał Pierre de Villiers podał się do dymisji w proteście wobec ogłoszonej przez rząd redukcji tegorocznego budżetu obronnego o 850 mln euro, a dymisję poprzedziła publiczna wymiana zdań między nim a Macronem.

„Starcie na wysokim szczeblu między Pałacem Elizejskim a dowódcą armii, który zgodnie z tradycją zawsze powstrzymywał się od komentowania spraw politycznych, nie ma precedensu i gwałtownie zakończyło +miesiąc miodowy+ Macrona i francuskiej opinii publicznej” – podkreśla „FT”.

Według gazety wszystkie symboliczne gesty, jakie Macron wykonał wobec sił zbrojnych od objęcia prezydentury (np. zdjęcia na pokładzie okrętu podwodnego czy pierwsza zagraniczna wizyta złożona u francuskich żołnierzy w Mali), „powinny były pomóc zbudować zaufanie między wojskiem a jego zwierzchnikiem, zamiast tego mogły jednak wywołać (w armii) poczucie zdrady; generałowie czują się niedocenieni przez osobę, którą postrzegają jako aroganckiego ważniaka, pierwszego prezydenta w historii V Republiki, który nie pełnił służby wojskowej”.

Jednak mimo „pewnych niekonsekwencji” w propozycjach Macrona, prezydent „słusznie bronił swojego autorytetu, gdy de Villiers zakwestionował go publicznie” – ocenia gazeta.

Zdaniem „FT” spór o cięcia w budżecie obronnym pokazuje, jakie sprawy prezydent traktuje priorytetowo – w przeciwieństwie do jego poprzednika Francois Hollande’a Macronowi zależy na zmniejszeniu francuskiego deficytu budżetowego do wymaganego przez UE poziomu 3 proc. PKB. Chce on także „przywrócić Francji wiarygodność w oczach Berlina, by posunąć się do przodu w kwestii szerszej wizji francusko-niemieckiej reformy strefy euro”. „Jeśli mu się to nie uda, Francja będzie w przyszłym roku jedynym krajem strefy naruszającym jej zasady” – podkreśla „Financial Times”.

PAP/MoRo

Reforma sądownictwa/Węgry: Stoimy u boku Polski i wzywamy Komisję Europejską, by nie przekraczała swoich pełnomocnictw

„Węgry są solidarne z Polską” – oświadczył w czwartek szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjarto w związku z krytyką planowanych w Polsce zmian w sądownictwie ze strony Komisji Europejskiej.

„Stoimy u boku Polski i wzywamy Komisję Europejską, by nie przekraczała swoich pełnomocnictw i nie próbowała działać jako ciało polityczne, bo w Unii Europejskiej ciałem politycznym jest Rada Europejska, czyli ciało składające się z szefów państw i rządów unijnych państw członkowskich, nie zaś Komisja Europejska” – oznajmił Szijjarto.

KE oświadczyła w środę, że jest bliska uruchomienia art. 7 traktatu unijnego, przewidującego sankcje w związku z planowanymi w Polsce zmianami w sądownictwie. Według wiceszefa KE Fransa Timmermansa znoszą one niezależność sądów i zagrażają rządom prawa w Polsce.

Szijjarto zapewnił, że Węgry są solidarne z Polską, a premier Węgier Viktor Orban w liście przesłanym premier Beacie Szydło w czwartek rano zapewnił ją o przyjaźni i solidarności Węgier.

Według szefa węgierskiej dyplomacji Komisja Europejska „rozpętała nagonkę” na kilka państw środkowoeuropejskich, które – jak podkreślił – szczerze i jasno mówią o wyzwaniach stojących przed Europą i były zdolne udzielić na nie skutecznych odpowiedzi. W ramach tej nagonki Komisja „upatruje sobie a to Węgry, a to Polskę”, a najnowszym tego wyrazem jest to, iż KE wciąż próbuje ingerować w wewnętrzne sprawy Polaków – ocenił.

Szijjarto zaznaczył, że według unijnego prawa zadaniem Komisji powinno być czuwanie nad dotrzymywaniem porozumień, nie zaś „występowanie jako ciało polityczne” i „niewygłaszanie deklaracji o charakterze politycznym”.

Zdaniem węgierskiego ministra obecna „akcja” KE jest sprzeczna z unijnymi przepisami i podstawowymi wartościami europejskimi. „Jesteśmy zdumieni, że dotarliśmy do kolejnego etapu tej nagonki” – oznajmił.

PAP/MoRo

 

Południe Radia WNET z Akademickiego Portu Lotniczego w Depułtyczach Królewskich, wybudowanego przez uczelnię w Chełmie

Latanie to sport, pasja, sposób na życie, ale może być też poważnym i dobrze płatnym zawodem. W Południu WNET dyrekcja, personel i uczniowie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie.

Łukasz Puzio – Dyrektor Centrum Lotniczego przy Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Chełmie;

Jakub Drzewiński – instruktor w Ośrodku Kształcenia Lotniczego PWSZ  w Chełmie;

Kinga Tchorz i Tomasz Hornik – studenci PWSZ.


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Realizator: Karol Smyk


Część pierwsza: 

Łukasz Puzio o historii i teraźniejszym działaniu Akademickiego Portu Lotniczego w Depułtyczach Królewskich przy Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Chełmie. Od 2004 r. władze tej uczelni, dostrzegając ogromny potencjał rozwojowy branży lotniczej, budują bazę edukacyjną dla kształcenia fachowców w rozmaitych dziedzinach związanych z aeronautyką. Na samolotach takich jak Cesna czy Seneka 3, korzystając z własnego lotniska, studenci w praktyce poznają zagadnienia związane z najszybciej rozwijającą się na świecie gałęzią transportu.

Część druga:

Jakub Drzewiński o pracy trenera i instruktora lotniczego. Sporty samolotowe, do których kadry PWSZ zachęcają swoich studentów, pomagają kształcić umiejętności ważne w praktyce zawodowej przyszłych pilotów rejsowych, zwłaszcza w sytuacjach nieprzewidywalnych i niebezpiecznych. Gość południowej audycji WNET przedstawił słuchaczom specyfikę, wymagania i uroki rozmaitych dyscyplin lotniczych.

Część trzecia: 

Kinga Tchorz i Tomasz Hornik opowiedzieli o drodze, jaką przechodzą młodzi adepci sportów lotniczych.

 


Posłuchaj całego Południa Wnet!

Dzień 23. z 80 / Chełm – największy w Polsce ośrodek kształcenia w zakresie lotnictwa cywilnego. Rozmowa z prorektorami

Spełnione marzenie – Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Chełmie wykształciła w ubiegłym roku więcej pilotów ze wszystkimi licencjami niż obydwie renomowane szkoły lotnicze w Dęblinie i Rzeszowie.

Radio WNET gościło dziś w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Chełmie. Tomasz Wybranowski rozmawiał o fenomenie tej szkoły z jej prorektorami – prof. dr. hab. Józefem Zającem, prorektorem ds. studenckich, senatorem RP, członkiem Senackiej Komisji Nauki, Edukacji i Sportu, oraz z dr Beatą Fałdą, prorektorem ds. rozwoju.

Profesor Józef Zając przypomniał historię uczelni, która obecnie jest chlubą Chełma, jego wizytówką. Senator nazywa ją też spełnionym marzeniem, a przede wszystkim przełamaniem stereotypu, że wschodnie tereny Polski to „ściana płaczu”, gdzie nic się nie dzieje.

Mówi, że marzenie o uczelni wcale nie było trudne do zrealizowania. Najważniejsze było mieć pomysł na to, jak to marzenie wprowadzić w życie. Kiedy pracował w Instytucie Matematycznym PAN, jeździł po świecie, obserwując i podpatrując, jak zorganizowane jest nauczanie za granicą – co na tamtejszych uczelniach jest dobre, co nietrafione czy wręcz niepożądane. To pomogło stworzyć projekt uczelni zawodowej, który był gotowy w czasie, gdy ustawa pozwoliła na zakładanie tego typu uczelni w Polsce.

Wszystko przemawiało za tym, że przedsięwzięcie się powiedzie: Chełm jest miastem odpowiedniej wielkości, jako byłemu miastu wojewódzkiemu uczelnia mu przysługiwała, poza tym jako specjalność szkoły przewidziano kierunki ścisłe i techniczne. Te drugie, jak mówi profesor, rozwinęły się w Chełmie nadspodziewanie, łącznie z pilotażem, który stał się wizytówką szkoły. Ten profil kształcenia przyciąga dziś studentów z całej Polski.

Prowincjonalna uczelnia, mająca własne lotnisko, właściwie wyprzedziła plany rozwoju wschodniej Polski, o których mówi wicepremier Mateusz Morawiecki.

Wyprzedziła je i organizacyjnie, i inwestycyjnie. Na konferencji rektorów uczelni zawodowych w Krośnie, gdzie przedstawiono dane dotyczące rozwoju wszystkich uczelni tego typu w Polsce, okazało się, że chełmska szkoła dokonała inwestycji na sumę dwukrotnie wyższą niż następna z kolei uczelnia.

Nie licząc kosztów bieżącego kształcenia, inwestycje przekroczyły 300 mln zł. A rzeczone lotnisko, jak powiedział senator Józef Zając, „dołożyliśmy z własnej kieszeni”. Najpierw udało się pozyskać pas ziemi wzdłuż trasy w kierunku Krasnegostawu.

– Poprosiliśmy ministerstwo o pomoc w wybudowaniu całej infrastruktury lotniskowej. Powitał nas śmiech i zapytanie jednej z pań dyrektor departamentu: „A tam w tym Chełmie to ktoś w ogóle będzie chciał studiować?”.

Okazuje się, że dziś przyjeżdża na studia młodzież z całej Polski. PWSZ jest największym ośrodkiem kształcenia w zakresie lotnictwa cywilnego w kraju. W ubiegłym roku szkołę ukończyło więcej pilotów ze wszystkimi licencjami niż w pozostałych obydwu łącznie renomowanymi uczelniami kształcenia lotniczego w Dęblinie i Rzeszowie.

– Oczywiście ministerstwo nie dało ani grosza na lotnisko – kto by realizował takie fantazje! Zaciągnęliśmy kredyt i przeznaczyliśmy go na wybudowanie wieży kontroli lotów, stacji paliw, hangaru, ogrodzenia, dróg dojazdowych. Teraz latamy, sytuując się na czwartym miejscu w kraju pod względem liczby operacji lotniczych, włączając w to oczywiście Okęcie.

Jak określił to prowadzący rozmowę Tomasz Wybranowski, obecnie wszystkie nitki mikro- i makrogospodarcze zbiegają się w Indochinach. Tymczasem PWSZ niejako wyprzedziła czas i nawiązała współpracę z jedną z uczelni wietnamskich.[related id=31321]

Jak przyznał prorektor Józef Zając, inicjatywa wyszła ze strony wietnamskiej. – Nie wiedzieliśmy, że nas podglądają z różnych stron świata. Okazało się, że Wietnamczycy są zainteresowani organizacją naszego kształcenia lotniczego. Przyjechała dziewięcioosobowa delegacja, wszystko obejrzeli i – zwyczajem wschodnim – dokładnie obfotografowali. Efektem było podpisanie umowy o współpracy.

Sukcesem uczelni jest także „odczarowanie” wysokich kosztów kształcenia pilotów. Zostało ono zorganizowane w sposób nowatorski – to jedna z przyczyn zainteresowania zagranicy – i przynosi przede wszystkim efekt finansowy. W Chełmie kształcenie na kierunku lotniczym jest tańsze niż studia medyczne.

Inny sukces to fakt, że dla absolwentów szkoły chełmskiej otworzył się ogromny rynek pracy. Roczny wzrost obrotów na rynku przewozów lotniczych wynosi powyżej 18%. Tak więc, jak z satysfakcją mówi prof. Józef Zając, jest to świetna inwestycja i pomysł trafiony „w dziesiątkę”.

Jak przypomniała prorektor ds. rozwoju dr Beata Fałda, w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej kształci się obecnie około 2000 studentów. A chełmską uczelnią interesują się nie tylko Wietnamczycy. Odwiedziły ją delegacje z Kanady, Stanów Zjednoczonych, Meksyku, Japonii. Uczelnie, z którymi nie było dotąd kontaktu, zgłaszają chęć przyjazdu, aby poznać tutejsze metody i organizację nauki.

Dr Fałda przypomniała również, że uczelnia współpracuje z różnymi liniami lotniczymi, m.in. z Wizzair i Ryanair, gdzie studenci odbywają praktyki i znajdują zatrudnienie, a coraz więcej kapitanów latających na tych liniach to absolwenci PWSZ.

Jak odbywa się rekrutacja na kierunek pilotażu? Czy trzeba mieć żelazne zdrowie, żeby zostać pilotem? Jaki charakter ma działalność prof. Józefa Zająca w Senacie RP? Tego wszystkiego można się dowiedzieć, słuchając całego wywiadu Tomasza Wybranowskiego z senatorem prof. Józefem Zającem i dr Beatą Fałdą w czwartej części Poranka Wnet z patio w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Chełmie.

MS