Jacek Bartosiak: Stany Zjednoczone chciałyby rewizji porządku światowego na taki, który dalej sprzyjałby ich gospodarce

Dzień 50. z 80/ Olsztyn/ Poranek Wnet/ O trwającej już wojnie o supremację nad światem między Chinami i USA oraz o jednym z jej przejawów – konflikcie w związku z groźbami ataku atomowego Korei Płn.

– Rozwój technologii, sieci transportowych, komunikacji czyni świat coraz bardziej kalustrofobicznym, a więc reguły geograficzne mówiące, gdzie są napięcia, wojny o wpływy będą miały coraz większe znaczenie – powiedział Jacek Bartosiak, gość Aleksandra Wierzejskiego w Poranku Wnet. Uważa on, że w dzisiejszej geopolityce ciągle aktualna jest teoria Mackindera wymyślona ponad wiek temu, która mówi, że Heartland (stepy Azji Środkowej) stanowi klucz do kontroli nad Eurazją, a ta z potęg, która kontroluje Eurazję, może zapanować nad światem.

Wyjaśnił, że mimo iż koszty transportu spadają, to zwiększenie wielkości transportu, jego mobilności w konsekwencji  sprowadza się do tego, kto więcej, a kto mniej korzysta. I nie ma tu mowy o zyskach wymiernych, bowiem bilans jest zerowy. Jego zdaniem chodzi tu bardziej o korzyści natury geopolitycznej poprzez prowadzenie właściwej strategii, co będzie miało coraz większe znaczenie w XXI wieku ze względu na problem „ścieśniania się świata i czynienia go coraz bardziej napiętym”.

Jego zdaniem batalia w związku z eskalacją konfliktu z Koreą Północną nie jest główną batalią, którą powinny toczyć Stany Zjednoczone.

– Korea jest używana przez Chińczyków, żeby Amerykanie mieli taki side shore (boczny trend) i Amerykanie nie za bardzo mogą wygrać tę sytuację – powiedział Bartosiak. Jego zdaniem nie ma tu optymalnego rozwiązania, a Amerykanie „tracą czas i energię, pokazując swoją bezradność”. W dodatku Chiny dalej rosną w siłę i utrzymują gospodarczy porządek globalny, jaki nie podoba się Amerykanom. Zwrócił uwagę na to, że Chińczycy wcale nie chcą pomóc w tej trudnej sytuacji.

– Trump grozi użyciem siły, Koreańczycy z kolei bombardowaniem Guam – hubu logistycznego USA na Pacyfiku, a Chińczycy eskalują konflikt, mówiąc, że jeśli Amerykanie pierwsi zaatakują, to oni staną po stronie Korei, chyba że zrobi to Korea Północna – wtedy będą neutralni. To jest bardzo twarde dictum – ocenił Bartosiak. Przypomniał, że w 1950 roku, gdy Chińczycy byli po stu latach upokorzenia niewolniczego i kolonizacji, po wojnie domowej „biedni strasznie, tak jak najbiedniejsze kraje afrykańskie, gdzie PKB na głowę mieszkańca kształtowało się w okolicach tego, jakie mamy w Mozambiku”, wówczas weszli do wojny, popierając rewolucję w Korei  i Kim Ir Sena przeciwko pierwszej potędze ówczesnego świata – USA.

– Trump zrozumiał już, że został wciągnięty w pułapkę i przedwczoraj wydał rozporządzenie, aby amerykańska komisja specjalna zbadała naruszanie praw autorskich i własności intelektualnej w wymianie handlowej ze Stanami przez Chiny – powiedział Bartosiak, który stwierdził, że tego typu działania zazwyczaj poprzedzają sankcje. W odpowiedzi na te poczynania Amerykanów jeden z chińskich ministrów w oficjalnym wystąpieniu zagroził im wojną handlową, „jeśli nie zejdą z tej ścieżki”.

– To już nie są żarty, bo to dwa najpotężniejsze państwa świata – ocenił Bartosiak, który zauważył, że PKB chińskie, nawet liczone nominalnie, a nie według parytetu siły nabywczej, ma już 60 procent tego, co posiadają Stany Zjednoczone, „a to jest dwa razy tyle niż miały Niemcy hitlerowskie i Japonia imperialna razem wzięte w roku 1943; dwukrotnie, a nawet trzykrotnie więcej niż Związek Sowiecki u szczytu swej potęgi”.

[related id=34684]- Nigdy Amerykanie nie mieli w Eurazji takiego przeciwnika, i to jeszcze wpiętego w handel globalny, właściwie fabrykę świata, z którą wszyscy chcą handlować – powiedział Bartosiak. Jego zdaniem Korea Północna jest tematem, którym Amerykanie nie bardzo chcieliby się zajmować, a są niejako zmuszeni.

– Amerykanie chcieliby się zajmować rewizją systemu globalnego, tak aby nadal wspierał gospodarkę Stanów Zjednoczonych – podsumował Bartosiak.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

W Południu Wnet dalsza część rozmowy z Jackiem Bartosiakiem na tematy geopolityczne.

Wokół upamiętnienia Rzezi Wołyńskiej. Polityka emocji może przynieść niezamierzone, nie zawsze dobre dla nas rezultaty

Zmienić historii nie możemy, ale powinniśmy zrobić wszystko, by nasze narody potrafiły w pokoju współpracować. To leży w interesie dzisiejszych i przyszłych pokoleń Polaków i Ukraińców.

Mariusz Patey

11 lipca w Warszawie pod pomnikiem upamiętniającym ofiary zbrodni wołyńskiej OUN-UPA grupa polskich narodowców i przedstawicieli Korpusu Narodowego Azow złożyła wieńce i kwiaty w hołdzie pomordowanym Polakom. (…) Wlad Kowalczuk, wyrażając żal, że ta tragedia miała miejsce, stwierdził jednocześnie, że Polacy i Ukraińcy nie są skazani na wrogość. (…)

Rzeczywiście widzimy na Ukrainie silne trendy włączania etosu UPA w budowanie mitu narodowotwórczego. Nawet nie przejawiający antypolskich uprzedzeń działacze Azowa brali udział w uroczystościach rocznicowych z okazji urodzin Romana Szuchewycza, odbywających się w wielu ukraińskich miastach.

Polacy zgadzają się co do tego, że ci, którzy mordowali polskie kobiety i dzieci, nie powinni być w panteonie narodowym. Nie ma zgody, by usprawiedliwiać niegodziwości zasadą: „cel uświęca środki”. Trudno nam pogodzić się z postawą, w której uznaje się inspiratora, współsprawcę brutalnych czystek etnicznych za bohatera, a z drugiej wyraża żal za jego uczynki. Takie gesty, jak ten z 11 lipca, to jednak krok w dobrym kierunku ku ustaleniu wspólnej platformy wartości.

Można zrozumieć, że chęć znalezienia odniesień historycznych dla współczesnej walki z Rosją, a może i inspiracje tych sił, które chcą ukraiński wysiłek przekierowania kraju na wektor zachodni skompromitować, wyraźnie wzmocniły zainteresowanie OUN, UPA i ich przywódcami: Stepanem Banderą i Romanem Szuchewyczem. Z punktu widzenia przyjaciół Ukrainy w Polsce te postacie tworzą olbrzymi koszt polityczny wszystkim, którzy chcą pomóc Ukrainie. (…)

U innych naszych sąsiadów nie jest lepiej. Na Białorusi kwitnie kult czasów sowieckich, czci się morderców z czeka, enkawudziści są w panteonie narodowym. W Rosji buduje się pomniki Aleksandrowi Suworowowi, sprawcy okrutnej rzezi Pragi z 1794 r., czy Michaiłowi Murawjewowi o przydomku „Wieszatiel”. Stawia się też upamiętnienia zasłużonym enkawudzistom, np. w Smoleńsku… Niemcy otwarcie chwalą żelaznego kanclerza Ottona Bismarcka, a nawet niektórzy naziści tylnymi drzwiami przeciskają się do panteonu bohaterów, że wspomnę Clausa won Stauffenberga. Czesi czczą pamięć Jozefa Snejderka, oskarżonego o zbrodnie na Polakach w wojnie napastniczej 1919 r. (…)

Nawet jeśli nas obecnie dzieli świat wartości, przeszłość, to jednak dla przyszłości nie możemy się zamykać na współpracę z państwem, które może przyczynić się do wzrostu naszej konkurencyjności w rywalizacji europejskiej.

Dużo gorszym scenariuszem dla nas byłoby wyrzeczenie się aspiracji europejskich, niepodległościowych Ukrainy na rzecz duginowskiej wizji budowy wielkiego Imperium Euroazjatyckiego. Przed antypolską banderowską Ukrainą NATO nas obroni, ale przed nuklearnym mocarstwem już niekoniecznie… (…)

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Wokół Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa Rzezi Wołyńskiej” znajduje się na s. 15 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Wokół Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa Rzezi Wołyńskiej” na s. 15 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

„Die Welt” o Unii Europejskiej, która stosuje podwójne standardy wobec Polski i państw z Europy Wschodniej

Die Welt: Naciski Brukseli, aby rozdzielić uchodźców na wszystkie kraje, są stosowaniem podwójnych standardów oraz niesprawiedliwe i przeciwskuteczne wobec biedniejszych mieszkańców Europy Wschodniej.

I dalej „Te kraje po prostu potrzebują więcej czasu” – pisze Dirk Schümer w „Die Welt”. Jego zdaniem państwom Zachodu Unia wydaje oceny, a tym ze Wschodu jedynie nagany. Taka ocena ma wynikać ze sposobu traktowania biedniejszych państw w kwestii przyjmowania uchodźców. Dirk Schümer ostrzega Unię, aby nie zachowywała się wobec małych państw członkowskich podobnie jak kiedyś Układ Warszawski. Autor zauważa, że Wspólnota nie może wymagać tego samego od Luksemburga, Szwecji i Węgier.

Niemiecki dziennikarz na wstępie naświetla sytuację. Pisze, że „Europejczycy ze Wschodu są obecnie nielubiani w UE” i „można by pomyśleć, że systematycznie zakłócają polityczny konsensus Brukseli i dzielą Unię”.

Powodem tego jest odmowa przyjmowania uchodźców, a ponadto „głośne domaganie się uszczelnienia europejskich granic zewnętrznych, aby zakończyć masowy exodus przez Morze Śródziemne”.

Powodów do niezadowolenia Brukseli dostarcza też „podjęta przez prawicowe partie rządzące Fidesz Orbana i PiS Kaczyńskiego przebudowa państwa prawa” – zauważa autor komentarza i pyta: „Czy to wszystko da się pogodzić z europejskimi wartościami? Najwyraźniej tak, gdyż jak długo unijne postępowanie ws. naruszenia przepisów UE przez Polskę, Węgry i inne krnąbrne państwa, jak Słowacja, nie przyniosą sukcesów, nowi unijni członkowie pozostaną pełnoprawnymi Europejczykami, którzy inaczej rozkładają polityczne akcenty niż w Brukseli, Paryżu czy w Berlinie – kładąc nacisk na to, co narodowe, autorytarne i krytyczne wobec migracji”.

Niemiecki dziennikarz uważa, że zachowanie mieszkańców Europy Wschodniej jest uzasadnione. „Czy można biednym społeczeństwom UE, jak Węgry, oferować podobne standardy socjalne jak Luksemburczykom czy Szwedom? Jak rumuński polityk ma przekonać obywateli, że w jakiejś wiosce mają być rozlokowani Irańczycy, Afgańczycy czy Nigeryjczycy, jeśli mieszkańcy tej wioski w większości wyjeżdżają pracować za granicę, aby uniknąć nędzy?” I imigranci nie zostają tam. Opuszczają biedne kraje unijne, które poza wyżywieniem i zakwaterowaniem nie mogą im zaoferować zasiłku socjalnego – czytamy w „Die Welt”.

Osobliwe wydaje się autorowi artykułu, że UE kategorycznie sprzeciwia się krytycznym zachowaniom unijnych państw, jeśli chodzi o uchodźców. „Jednakże miliony migrantów kroczą dokładnie tą ścieżką i świadomie wyszukują sobie kraj docelowy, aby zrealizować marzenia”.

Autor artykułu w „Die Welt” wskazuje na różnicę w odbiorze przez kraje członkowskie zobowiązań wobec UE. Jedni mówią o ogromnym wsparciu z budżetu UE i oczekiwaniach solidarności ws. uchodźców, podczas gdy Europejczycy na Wschodzie skupiają się na narodzie i na granicach. „To ma też historyczne powody, przecież cierpieli oni przez całe dziesięciolecia pod jarzmem transnarodowej ideologii – sowieckiego komunizmu – i opierali się ingerowaniu centralnych biur zaprzyjaźnionych partii raczej ucieczką w narodowe tradycje”. Dlatego, w opinii Dirka Schümera:

„Unia musi uważać, żeby nie zachowywać się podobnie arogancko wobec małych państw członkowskich na Wschodzie, jak ongiś Pakt Warszawski”.

„Die Welt” cytuje bułgarskiego politologa Iwana Krastewa, który w niedawno opublikowanym w Niemczech eseju zwrócił uwagę na „zaniedbaną historię”. Krastew uważa, że wielu przegranych ludzi w procesie transformacji widzi się jako „zagrożona większość”, która została pozostawiona sama sobie przez skorumpowanych polityków, zdemoralizowane państwo socjalne i przez młodzież, która wyemigrowała z kraju. „Okazuje ona w tej własnej nędzy mało empatii dla zagrożonych mniejszości na drugim krańcu świata”.

Autor artykułu podaje też inne przyczyny postawy Polski. „Polska słusznie uważa się za ofiarę II wojny światowej, która temu niewinnemu państwu przyniosła nie tylko miliony ofiar i zniszczenia, lecz także skazała na cztery dekady sowieckiej dyktatury. Pieniądze, które UE teraz przelewa, są dla wielu Polaków co najwyżej późnym i niepełnym zadośćuczynieniem, a nie jałmużną z brukselskiej kasy dla biednych” – czytamy w „Die Welt”.

I w tym miejscu autor artykułu stawia kolejne pytanie: Czy UE jednak nie stosuje podwójnych standardów? W odpowiedzi Dirk Schümer przytacza przykład Hiszpanii i Francji, które zabezpieczają swoje granice, nie wpuszczając migrantów do kraju. „Widocznie wolno politykom z Zachodu otwarcie robić to, co jest zabronione pod groźbą kary pariasom z dzikiego Wschodu. I tak w Brukseli właśnie zadomawia się też zły odruch: Na mądrym Zachodzie rozdaje się oceny, a na krnąbrnym Wschodzie nagany. Na Zachodzie żyją cywilizowani, wzorcowi Europejczycy, a na Wschodzie prymitywni biedacy” – czytamy w „Die Welt”. W opinii Schümera, „każdy Europejczyk, oceniając to z punktu widzenia historii, zdałby sobie sprawę z tego, jak złe jest takie podejście, jak wreszcie kolonizatorskie”.

Autor artykułu zastanawia się też nad „demokratycznymi podstawami działań” czołowych brukselskich polityków i podając chwytliwe przykłady – Jeana-Claude’a Junckera („odwołany premier Luksemburga”), Fransa Timmermansa („jego socjaldemokraci zostali w Holandii sproszkowani”) i Donalda Tuska („polski rząd wycofał poparcie dla niego”) – stwierdza, że „w porównaniu z tymi oderwanymi od bazy eurokratami, rządzące partie Polski i Węgier, które dysponują absolutną większością, są na wskroś demokratyczne, niezależnie od tego, czy nam podoba się ich polityka, czy nie podoba”.

Autor artykułu ostro rozprawia się także z deficytami demokracji w UE i w Niemczech. „Żadnemu komisarzowi w Brukseli nie przyjdzie do głowy skrytykowanie obsadzenia Trybunału Konstytucyjnego przez polityków czy wpływów polityki partyjnej na media publiczne takie jak ARD czy ZDF”. Schümer pisze, że „w końcu zahamowane przez prezydenta wodzenie na pasku Sądu Najwyższego ściągnęło na Polskę frontalną krytykę, pomimo że wiele tysięcy obywateli wyszło na ulice, żeby protestować za państwem prawa i Europą”. „Nie tylko ci ludzie pokazują nam, że mieszkańców wschodniej Europy można różnie nazwać, ale nie barbarzyńcami, i zasłużyli ono sobie na takie samo zrozumienie i na czas, czyli na to, co przed 1989 r. zaoferowano państwom zachodnioeuropejskim” – czytamy w „Die Welt”.

Artykuł kończy się zdaniem: „Dopiero za kilka lat okaże się, czy ludzie na Wschodzie wciąż są w ogonie, czy też w niektórych obszarach nas wyprzedzili”.

Onet.pl za Deutsche Welle/MoRo

Szeremietiew o Cudzie na Wisłą i święcie Wojska Polskiego: Niech żyje polski żołnierz – nasza największa wartość!

Nie pokazujemy światu i Europie, że wtedy Polacy uratowali przed bolszewizmem Zachód, który nie zdaje sobie sprawy, jakie to było wielkie i ważne dla jego przyszłości zwycięstwo.

fot. Radio Wnet

– W 1920 roku wygraliśmy najważniejszą wojnę XX wieku, w której pokonaliśmy Rosję – powiedział Romuald Szeremietiew. – Gdybyśmy przegrali, nie wiadomo, co by się stało z Europą, a być może nawet ze światem. Niestety tej świadomości w ogóle nie ma.

Przypomniał, że świętując zwycięstwo 1920 roku, powinniśmy również pamiętać o drugiej bitwie, która de facto przesądziła o tamtym zwycięstwie, a jest praktycznie pomijana milczeniem: bitwie nad Niemnem (20-26 września 1920 r.). Trzeba bowiem pamiętać, że zwycięstwo wojsk polskich w Bitwie Warszawskiej w sierpniu 1920 r. zadało strategiczny cios Armii Czerwonej i pozwoliło przejąć inicjatywę stronie polskiej, ale nie zakończyło wojny ani nie przesądziło o jej wyniku.

Marszałek Piłsudski pogonił rosyjskiego bolszewika nad Niemnem

– Po Bitwie Warszawskiej Tuchaczewski wcale nie sądził, że został pokonany, i zaczął odbudowywać siły. Lenin zresztą skierował nowe jednostki na front polski. W okolicach Grodna odtwarzała się duża sowiecka armia i dopiero jej rozbicie przez Piłsudskiego sprawiło, że odtąd Sowieci mogli już tylko uciekać – zwrócił uwagę Szeremietiew. Była to właśnie bitwa nad Niemnem, która zakończyła kontrofensywę wojsk sowieckich, a o której mało kto dziś pamięta.

– Co najgorsze, nie ma w Warszawie śladu upamiętnienia tego wielkiego zwycięstwa – podkreślił Szeremietiew. – Nie pokazujemy światu i Europie,  że wtedy Polacy uratowali przed bolszewizmem Zachód, który nie zdaje sobie sprawy, jakie to było wielkie i ważne dla jego przyszłości zwycięstwo.

Przypomniał, że zwycięstwo w 1920 roku odnieśliśmy nad nie lada przeciwnikiem. Była to duża armia pod dowództwem oficerów wykształconych jeszcze w szkołach carskich, które stały na bardzo wysokim poziomie, w odróżnieniu od armii polskiej, gdzie mieliśmy do czynienia ze zlepkiem najróżniejszych formacji, z których każda miała swoje uzbrojenie, do tego stopnia, że nawet rodzajów karabinów było kilkanaście (u Rosjan jeden), a oficerowie byli kształceni zarówno w szkołach zaborców, jak i na zachodzie Europy, w dodatku, z oczywistych powodów, nie mieli doświadczenia dowódczego.

– Generał Brusiłow, a więc naczelny wódz armii carskiej, podczas I wojny światowej zaapelował do oficerów byłej armii carskiej, by wstępowali do armii bolszewickiej, ponieważ wojna z Polską to jest wojna rosyjsko-polska – powiedział Szeremietiew. – 40 tysięcy carskich oficerów, w tym tysiąc generałów, tego apelu posłuchało i poszło do bolszewików. A więc mieliśmy naprawdę poważnego przeciwnika pod Warszawą i nad Niemnem.

fot. PAP/Radek Pietruszka 15.08.2017 Defilada w Warszawie

Problem również stanowiło zaopatrzenie, bo w Polsce ówczesnej nie było żadnych wytwórni produkujących uzbrojenie. Dostarczali nam je w znikomych ilościach Francuzi i Brytyjczycy, ale w pewnym momencie nie było nawet tego, ze względu na blokadę Niemiec i Czech, które nie przepuszczały transportów z amunicją do Polski.

– Gdyby pod Warszawą nie zjawił się duży transport z amunicją, którą przekazali nam Węgrzy, to nasi żołnierze nie mieliby w tej bitwie czym strzelać  – przypomniał Romuald Szeremietiew. Jego zdaniem polskie dowództwo z naczelnikiem Piłsudskim na czele genialnie poprowadziło te bitwy. Odniósł się również do kontrowersji w związku z dowodzeniem Bitwą Warszawską, które przypisują zwycięstwo generałowi Tadeuszowi Rozwadowskiemu. Podkreślił, że jeśli chodzi o bitwę nad Niemnem, „to tu już nie ma żadnych wątpliwości, że główna zasługa należy się marszałkowi Piłsudskiemu i bardzo zasłużonemu w niej generałowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu”.

Polska szkoła matematyczna w służbie konrtwywiadu

Jak podkreślił prof. Szeremietiew, rzeczą jeszcze ważniejszą było złamanie przez polski kontrwywiad szyfrów sowieckich, w związku z czym „nasze dowództwo wiedziało, jakie rozkazy wydaje strona przeciwna”.

– Nad tym wszystkim górował jeszcze patriotyzm, wola walki polskiego żołnierza, który nawet boso szedł do ataku, bo nie było zaopatrzenia – powiedział poseł, podkreślając, że dopiero te wszystkie elementy razem sprawiły, że zwycięstwo było po naszej stronie.

– Trzeba koniecznie pokazać Europie, co wtedy się stało, i nie tylko ograniczyć się do tego, że powiemy o Bitwie Warszawskiej jako o 18. bitwie decydującej o losach świata – zaapelował Szeremietiew. Jak mówił, zwycięstwo ’20 roku „złamało już wtedy możliwości zbudowania sowieckiego supermocarstwa”. Jego zdaniem, gdyby Sowieci opanowali Niemcy i połączyli swoje potencjały, to „powstałoby supermocarstwo, które byłoby w stanie opanować świat”.

– Jeżeli jesteśmy zjednoczeni i potrafimy nasz potencjał właściwie zorganizować i wykorzystać, to jesteśmy w stanie odnieść zwycięstwo z najtrudniejszym nawet przeciwnikiem, no bo Rosja jest takim przeciwnikiem – ocenił prof. Szeremietiew.

Znaczenie dla Europy Środkowej i Wschodniej

– Bitwy Niemeńska i Warszawska zadecydowały nie tylko o odzyskaniu niepodległości i utrzymaniu państwowości przez Polskę, ale również sprawiły, że narody Europy Środkowej odbudowały swoje państwowości. Jedne reaktywując państwa, inne je budując, jak chociażby narody nadbałtyckie.

[related id=34445]Zdaniem Romualda Szeremietiewa trzeba wciąż przypominać naszym sąsiadom o roli Polski w budowaniu ich państwowości. Jest to również wspaniały argument historyczny, jakim mógłby się posłużyć zaangażowany w budowę Trójmorza prezydent Andrzej Duda. Dowodnie pokazał to przykład II wojny światowej i okresu powojennego – w jak dużym stopniu niepodległość państw bałtyckich czy środkowej Europy zależy od istnienia niepodległej Polski.

Prof. Szeremietiew przypomniał, że w 1920 roku Polska podpisała sojusz z przedstawicielstwem niepodległej Republiki Ludowej Ukrainy, na czele której stał wówczas ataman Petlura. Wówczas po stronie polskiej walczyły bardzo dzielnie również jednostki ukraińskie. Słynną defiladę w Kijowie przyjmowali wspólnie Petlura i Śmigły-Rydz. Jego zdaniem wspaniałym nawiązaniem do tej idei jest dzisiejszy  udział reprezentacji wojsk Ukrainy w defiladzie z okazji święta Wojska Polskiego, a jest to tradycja warta kultywowania i pokazywania zwłaszcza na Ukrainie, gdzie częste są odniesienia do zbrodniczej UPA, a o tak wspaniałym przykładzie współpracy polsko-ukraińskiej zapomina się.

– Aktualnie toczy się wielka gra imperialna prowadzona przez Rosję i istotnym jej elementem jest Ukraina, która ma stać się częścią imperium. Żeby osiągnąć ten cel, Rosja robi wszystko. Czasami zastanawiam się, gdy dochodzi po stronie ukraińskiej do działań odbieranych w Polsce jako wrogie nam, czy nie stoi za tym Rosja.

Szeremietiew uważa, że w rosyjskim interesie leży, aby między Polską i Ukrainą narastała wrogość i żebyśmy nie byli w stanie podjąć współpracy, bo w takiej sytuacji wygra Rosja. Przypomniał, że niebawem odbędą się manewry Zapad 2017, które „nie wiadomo do końca, jak tym razem będą wyglądały i przebiegały i „co się wydarzyć może” (Z informacji estońskiego wywiadu wynika, że w tym roku obsługa transportowa ćwiczeń jest kilkakrotnie większa niż zazwyczaj i dotyczy w znakomitej większości tylko dowiezienia na dane terytorium zaopatrzenia wojskowego – przyp. red. Więcej na ten temat, kliknij tutaj).

[related id= 34564]Zdaniem posła tylko od Polski zależy, czy zdołamy przeciwdziałać destrukcyjnej sile Rosji na region środkowej Europy, bo tylko my dysponujemy w miarę dużym potencjałem, aby się jej przeciwstawić. Nie przeceniałby jednak roli sojuszników w kwestii obronności Polski, bowiem pod tym względem w XX wieku odebraliśmy już nader bolesną lekcję.

– To, co zawsze ma wartość dla nas, to polski żołnierz, który nawet marnie uzbrojony – jak było w ’20 roku – jest patriotą, kocha ojczyznę i wie, że warto o nią walczyć, i potrafi zwyciężać – powiedział Szeremietiew. – Niech żyje polski żołnierz, nasza największa wartość, jeśli idzie o polski system militarny!

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

Akcjonariusze Stoczni Szczecińskiej zostali okradzeni! O tym się nie mówi. Dokąd zmierza polityka obecnie rządzących?

Zastanawiam się, czy nie byłem wykorzystywany do celów, które ktoś sobie zamierzył. Wtedy nie tylko ja zostałem oszukany – 10 milionów. A dzień dzisiejszy pokazuje, że umiejętnie nad nami pracowano.

Krzysztof Skowroński
Lech Wydrzyński

Jeśli chodzi o tereny akcjonariatu Porty Holding Stoczni Szczecińskiej, to oprócz zamiatania na pochylni i jej odkurzania nic się nie dzieje, bo przed przystąpieniem do odnowienia dawnej infrastruktury jest prowadzona inwentaryzacja szkód pozostałych po 2002 roku i po Stoczni Nowej. Szczeciński Park Przemysłowy, który teraz zarządza majątkiem w imieniu Skarbu Państwa, hale podnajmuje różnym spółeczkom czy osobom fizycznym. (…)

Te tereny są nadal własnością akcjonariuszy Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA. W różnych wywiadach, w różnych informacjach nie podaje się, kto naprawdę jest właścicielem tych terenów. Procedura upadłości z 2002 r. nie została zakończona i akcjonariusze nadal są prawnymi właścicielami terenu. (…)

Skarb Państwa, ówczesny minister kupił za złotówkę jedną z córek Porty Holding, ASS, która zajmowała się piaskowaniem, malowaniem itd. I ówczesny zarząd tej spółki z prezesem panem Stachurą zamienili ASS na stocznię Nową. Skarb państwa kupił za złotówkę córkę Porty Holding.

To się odbyło ze złamaniem wszelkich procedur statutowych spółki Porty Holding. Bo żeby sprzedać jakąś część majątku Porty Holding, trzeba mieć zgodę właściciela, jakim jest Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy, a to się odbyło z pominięciem tego i ówcześnie rządzący wiedzieli o tym, bo żeśmy o tym informowali, odbyłem rozmowy, wszystko było prowadzone w Warszawie. Dzisiaj ze zdumieniem przyjmuję informację, że w Szczecińskim Parku Przemysłowym jakby zapomnieli, kto jest rzeczywistym właścicielem. (…)

Pracownicy mieli 25% udziałów, zarząd Porty miał dwa razy po 5% i resztę inne podmioty. (…)

Stocznia Szczecińska Nowa powstała na bazie, jak wspomniałem, tej córki ASS. A ja wtedy już mówiłem, że ją powołano na okres przejściowy, żeby ukryć przestępstwa, które zdarzyły się w 2002 roku. I nie kto inny, jak ówczesny minister gospodarki, później wiceminister skarbu Jacek Piechota, cały ten układ SLD, który wtedy rządził, wpadli na pomysł występowania do Unii Europejskiej o wsparcie finansowe na tzw. restrukturyzację przemysłu okrętowego w Polsce. No i otrzymali 5,5 miliarda.

To nie jest mało, bo nie tylko ja, ale wszyscy znający się na budowie stoczni wiedzą, że to wystarczyłoby do wybudowania stoczni na łące, od zera. A stocznia Nowa, wchodząc w cały układ, miała za sobą całą infrastrukturę, pracowników, całą inżynierię, biuro projektowe, konstrukcyjne. Miała wszystko. Ten zarząd, który oskarżono o defraudacje, to wszystko mógł prowadzić. Ale im chodziło tylko o to, żeby te pieniądze skasować. (…)

Liczyłem, że dobra zmiana przyniesie funkcjonowanie prawa i sprawiedliwości, ale zaczyna mnie niepokoić, że ministrowie, z którymi się spotykałem, odbierali ode mnie osobiście wszelkie dokumenty niezbędne, żeby uzyskać wiarygodne informacje i z nich skorzystać – a mimo wcześniejszych zapewnień o rewitalizacji stoczni przemysłu okrętowego, na dzień dzisiejszy się o tym nie mówi. Dlatego zaczynam się zastanawiać, dokąd zmierza polityka obecnie rządzących. (…)

Jeżeli chce się coś odrestaurować, a wie się, że zostało to nabyte niezgodnie z prawem, to chyba ma się świadomość, że trzeba będzie stracić to, co się włożyło. A po trzecie – ten majątek od samego początku, od upadłości, cały czas należy do podatnika. (…)

Jestem akcjonariuszem Porty Holding, to znaczy jestem jej współwłaścicielem, tych terenów itd. Po drugie jako stoczniowiec interesowałem się całą sprawą od 2002 roku i to pozwoliło mi dojść do wiedzy, której inni nie mają: w jaki sposób i co załatwiano, informowano czy robiono, przygotowywano, jakie osoby brały w tym udział.

Mogę powiedzieć oficjalnie, że Jacek Piechota przygotował grupę związkową, która mu pomogła w załatwieniu tej sprawy. To była Solidarność ’80 Stoczni Szczecińskiej. Wszystko wykonali, powołali komitet, na którego czele stanął śp. Marian Jurczyk. Wcześniej odbyła się jego lustracja i sąd lustracyjny uznał go za agenta służb specjalnych o pseudonimie „Święty”. A w podziękowaniu za sprawę stoczni został sądownie oczyszczony i mógł korzystać z tych przywilejów, które sąd lustracyjny mu odebrał, czyli że nie mógł funkcjonować jako osoba publiczna. (…)

Myślę, że pan Wałęsa, czyli „Bolek”, wiedział doskonale, kim jest Jurczyk. Oni nawzajem wiedzieli, kto jest kim. Dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że strajki sierpnia ‘80 i to wszystko, to nie były zrywy robotników. Jedynym niekontrolowanym strajkiem był ten w Gdańsku, który Wałęsa zamknął w ciągu trzech dni i dopiero interwencja Aliny Pieńkowskiej, Anny Walentynowicz i tej grupy spowodowała, że nie został przerwany. To był jedyny strajk niekontrolowany przez agenta.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Lechem Wydrzyńskim, stoczniowcem, prezesem Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego, pt. „Słudzy i wolni obywatele”, znajduje się na s. 8 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego ze Zdzisławem Szostkiem pt. „Akcjonariusze Stoczni Szczecińskiej zostali okradzeni!” na s. 8 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Mattis i Tillerson w „Wall Street Journal”: USA nie usiłują zmienić reżimu w Pjongjangu

Minister obrony USA Jim Mattis i sekretarz stanu tego kraju Rex Tillerson zapewnili w publikacji w „WSJ”, że USA nie dążą do zmiany reżimu w Pjongjagu ani do przyspieszenia zjednoczenia Korei.

Dodali, że USA „nie szukają żadnego pretekstu do stacjonowania wojsk na północ od strefy zdemilitaryzowanej”, która oddziela Koreę Północną od Południowej.

„Nie mamy ochoty zaszkodzić narodowi północnokoreańskiemu, który już wiele wycierpiał i którego nie należy mieszać z wrogim reżimem w Pjongjangu” – zaznaczyli ministrowie.

Po raz kolejny zaapelowali o większy udział Chin w rozwiązaniu kryzysu wywołanego zbrojeniami nuklearnymi KRLD i rozwojem jej zdolności do wystrzeliwania pocisków balistycznych.

„Jeśli Chiny chcą odgrywać bardziej aktywną rolę w celu zapewnienia pokoju i bezpieczeństwa – z czego my wszyscy, a przede wszystkim Chiny wyciągną najwięcej korzyści – muszą zdecydować się na wywieranie decydującego wpływu dyplomatycznego i handlowego na Koreę Północną” – napisali autorzy artykułu.

5 sierpnia Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła rezolucję nakładającą nowe sankcje na Koreę Płn. w związku z niedawnymi próbami międzykontynentalnych pocisków balistycznych (ICBM), z których najnowsza odbyła się 28 lipca. Dzień później Kim Dzong Un oznajmił: „Całe terytorium USA jest w naszym zasięgu”.

To doprowadziło do eskalacji napięcia. W środę oficjalne media północnokoreańskie podały, że Korea Płn. „starannie analizuje” plany dokonania ataku rakietowego na należącą do USA wyspę Guam na Pacyfiku, a atak zależy od decyzji Kim Dzong Una.

Prezydent USA Donald Trump w piątek zapowiedział na Twitterze, że amerykańskie siły zbrojne „są gotowe do strzału”, oraz ostrzegł, że Kim Dzong Unowi nie „ujdą na sucho jego pogróżki”.

PAP/MoRo

Dziennikarstwo to fascynujący zawód. Trzeba poczuć misję. Dawać ludziom prawdę, a oni umieją sami wyciągać wnioski

Miałem wszędzie znajomych, a teraz zostałem sam, wszyscy się odwrócili, nawet ci, którzy kiedyś mnie popierali i chwalili się tym, bo akurat to było politycznie. Dzisiaj nawet nie odbierają telefonów.

Krzysztof Skowroński
Zdzisław Szostek

Ze Zdzisławem Szostkiem, dawniej właścicielem wydawnictwa i wydawcą nieistniejącej już Gazety Powiatowej Dolny Śląsk, o życiowych konsekwencjach dociekania prawdy wbrew lokalnym układom polityczno-gospodarczym rozmawia Krzysztof Skowroński.

Jestem człowiekiem po przejściach; zawodowych. Byłem założycielem czasopisma Gazeta Powiatowa Dolny Śląsk. Przechodziła ona różne perturbacje O dziwo, bez względu na władzę, zawsze chcieli nas pozbawić możliwości publikacji – firmę niezależną, polską i o polskim kapitale. Dlatego, że uznawałem, że czytelnik powinien czerpać wiedzę z różnych źródeł i na tej podstawie wyrabiać sobie opinię. (…)

W pewnym momencie dostaliśmy pismo z Ruchu, czyli głównego kolportera prasy, że po prostu wypowiadają nam umowę na swobodną sprzedaż naszych publikacji w ich punktach sprzedaży. (…) Wydawnictwa nie utrzymują się z samej sprzedaży. Są reklamy, ogłoszenia itd. A w tych wszystkich ogłoszeniach są pewne klauzule, że gazeta musi się ukazywać tu i tu. Tak więc, nawet jeżeli miałbym swój dobrze rozbudowany kolportaż prywatny, to nie mógłbym korzystać z pozostałych źródeł dochodu, ponieważ nie mógłbym wywiązać się ze zobowiązań wobec kontrahenta, że muszę się ukazywać w kioskach Ruchu, ponieważ tam nie mam dostępu. Dlatego wypowiedzenie umowy było formą, można powiedzieć, odcięcia tlenu dla wydawnictwa. (…)

Dziennikarz lokalny, polityka lokalna i biznes lokalny to mieszanka wybuchowa, jeśli ten dziennikarz jest nim z krwi i kości, a nie na zasadzie, że ma plakietkę dziennikarza, a w rzeczywistości jest tubą medialną albo burmistrza, albo jakiegoś przedsiębiorcy.

W swoim czasie opisywaliśmy sytuację skądinąd znanego już człowieka, dzisiaj biznesmena z firmy, nazywającej się przykładowo Citroneks. Wtedy skończyło się to dla tego biznesmena sprawą karną, którą przegrał. Relacjonowaliśmy sprawę i nieomal zostałem pobity przez tego przedsiębiorcę.

Inna sprawa: akurat żyjemy w takim specyficznym regionie, że mamy sąsiadów Niemców. I coraz więcej Polaków zaczyna mieszkać po tamtej stronie, przenoszą się tam z rodzinami. Pojawił się artykuł z takim nośnym tytułem „Polskie świnie”. Jugendamt, tamtejsza instytucja zajmująca się sprawami wychowania, bardzo źle potraktowała polską rodzinę. Rodzina ta mieszkała w Niemczech, ale uznała, że edukację swoich dzieci będzie prowadzić po polskiej stronie. Z tego powodu doszło tam do awantury, a akurat był to okres pojednania polsko-niemieckiego. To był bardzo niewygodny temat dla pana Buzka i innych europosłów. Myśmy tę sprawę nagłośnili, wziął się za nią konsulat i wszystko zakończyło się dla tej rodziny pozytywnie. Nie było to, być może, spektakularnie medialnie; zapewniłem tę rodzinę, że chcemy przede wszystkim osiągnąć cel, a nie zdobywać nagrody dziennikarskie za piękne publikacje.

Staliśmy się niewygodni bez względu na opcję polityczną władzy. Kolejna władza dochodziła do wniosku, że faktycznie ten dziennikarz jest upierdliwy, bo znowu docieka prawdy, teraz nam z kolei zaczyna patrzeć na ręce. (…)

Czasem latami trzeba uzyskiwać pewne informacje na zasadzie dowodów, żeby można było rzucić konkretne nazwisko, ponieważ bez względu na wyniki wyborów, układy się nie zmieniają. To taki ewenement, że po wyborach jest wielka euforia, a po 3 miesiącach każdy zauważa, że tylko się nazwiska zmieniły, a system w dalszym ciągu funkcjonuje. W swoim czasie pan Braun dobrze przedstawił Dolny Śląsk, mówiąc, że tutaj pewien schemat się udał. I to jest przerażające, bo jeśli się udał, to my w dalszym ciągu w tym układzie jesteśmy. (…)

Kiedyś forma łapówki była prosta: koperta. Ten system się przeorganizował. Układ zaczął działać przez urzędy skarbowe, nawet było to śledzone, ale nie za bardzo jest upubliczniane. Uważano też, że z kopert trzeba zrezygnować, bo można łatwo zrobić zdjęcie.

Ale też można było powiedzieć człowiekowi, któremu chciało się coś zaoferować, żeby przykładowo kupił sobie parę akcji na giełdzie. Jakiejś, powiedzmy, firmy X, która praktycznie nic nie znaczyła. Po wyborach dziwnym zbiegiem okoliczności te akcje, które były wykupione przez odpowiednich ludzi za śmieszne pieniądze, nagle zaczynały, w niewytłumaczalny ekonomicznie sposób, wzrastać 300-400% na wartości. Czyli, krótko mówiąc, ci, co kupili, załóżmy, dany pakiet akcji za 1 zł, w pewnym monecie mieli w swoim portfelu 1000 zł. To już można nazwać łapówką wyrafinowaną. Ale jeżeli tego nie upubliczniono, bo urzędy skarbowe pilnowały, to kto wie, może w dalszym ciągu trwa. (…)

Mam satysfakcję, jestem dumny z tego, co robiłem, i chciałbym to zaszczepić młodszym, którzy startują w zawodzie. Jest to fascynujący zawód, choć niebezpieczny, gdzie nieraz się traci życie. Praktycznie co roku przecież tylu dziennikarzy ginie. Giną nawet dlatego, że poruszali jakieś lokalne tematy biznesowe, polityczne.

Ten zawód to jest styl życia. Dziennikarz nie pracuje od 7 do 15. Dziennikarstwo trzeba poczuć, nawet jak się śni, trzeba śnić w sposób dziennikarski.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego ze Zdzisławem Szostkiem pt. „Dziennikarz nawet śni po dziennikarsku” znajduje się na s. 17 sierpniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego ze Zdzisławem Szostkiem pt. „Dziennikarz nawet śni po dziennikarsku” na s. 17 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Władze Guam opublikowały instrukcję dla ludności na wypadek ataku. „Chowaj się za wszystko, co może ci zapewnić ochronę”

W obliczu groźby północnokoreańskiego ataku rakietowego na wyspę USA Guam tamtejszy departament bezpieczeństwa wewnętrznego wydał instrukcję, jak 160 tys. jej mieszkańców ma się na to przygotować.

Dwustronicowy dokument ostrzega między innymi: „Nie patrz na rozbłysk lub kulę ognistą – może cię to oślepić” oraz „Chowaj się za wszystko, co może ci zapewnić ochronę”. Zapewniono, że w przypadku bezpośredniego zagrożenia departament wykorzysta wszystkie formy masowego komunikowania, by zaalarmować ludność. W razie ewentualnego incydentu powinno się przez 24 godziny unikać wychodzenia z domu, by nie stykać się z jakimkolwiek materiałem radioaktywnym.

Władze wezwały mieszkańców, by mieli przygotowane osobiste zestawy najniezbędniejszych przedmiotów i rodzinne plany ewakuacyjne oraz by zadbali o spisy znajdujących się w ich pobliżu betonowych schronów.

Zgodnie z instrukcją w razie ataku należy natychmiast szukać schronienia, nawet jeśli przebywa się w miejscu odległym o kilometry od wybuchu, gdyż substancje promieniotwórcze mogą być przenoszone przez wiatr. Ci, których wybuch zaskoczy na otwartym terenie, powinni za wszelką cenę unikać zetknięcia się z materiałem radioaktywnym.

„Zdejmij odzież, by udaremnić dalsze skażenia materiałem radioaktywnym. Zdjęcie zewnętrznej warstwy odzieży usuwa do 90 proc. materiału radioaktywnego. Jeśli się da, umieść swą skażoną odzież w plastikowej torbie i zaklej ją lub zawiąż. Odłóż torbę tak daleko od ludzi i zwierząt, jak to możliwe, by pochodzące z niej promieniowanie nie szkodziło innym” – głosi instrukcja.

„Jeśli to możliwe, weź prysznic z dużą ilością wody i mydła, co pomoże w usunięciu skażenia radioaktywnego. Nie trzyj ani nie drap skóry. Umyj włosy szamponem lub mydłem oraz wodą. Nie używaj odżywki do włosów, gdyż będzie ona utrzymywać materiał radioaktywny na twoich włosach” – wskazują władze Guam.

Prezydent Donald Trump ostrzegł w czwartek, że jeśli Korea Północna „nie weźmie się w garść”, popadnie w kłopoty, jakich doświadczyło niewiele krajów. Dodał, że USA „oczywiście” zawsze biorą pod uwagę negocjacje z Pjongjangiem, ale że negocjacje z tym krajem kończyły się fiaskiem przez ostatnie 25 lat.

Nawiązując do północnokoreańskich gróźb zaatakowania Guam, prezydent powiedział, że gdyby Korea Północna poczyniła jakiekolwiek kroki, „by choćby pomyśleć o ataku, miałaby powody do obaw”. Z kolei we wtorek Trump ostrzegł, że jeśli Pjongjang będzie dalej grozić Stanom Zjednoczonym, to spotka go „ogień i gniew, jakich świat nigdy nie widział”.

PAP/MoRo

AP: Mimo wzajemnych pogróżek USA i Korea Północna mają zakulisowe kontakty przez „kanał nowojorski”

Mimo wzajemnych pogróżek, administracja Donalda Trumpa utrzymuje zakulisowymi kanałami dyplomatycznymi kontakty z Koreą Północną. Tematami rozmów są Amerykanie przez reżim i pogarszające się stosunki.

[related id=34321]Powołując się na źródła zaznajomione ze sprawą, AP przekazała, że na razie w ramach tych kontaktów nie zrobiono nic, by wyciszyć kryzys związany ze zbrojeniami nuklearnymi KRLD, który wywołuje obawy, że może przerodzić się w konfrontację militarną.

Rozmówcy AP są zdania, że trwające zakulisowe rozmowy mogłyby być podstawą do poważniejszych negocjacji, w tym dotyczących programu nuklearnego KRLD, gdyby Trump i północnokoreański przywódca Kim Dzong Un porzucili wojowniczą retorykę z ostatnich dni i opowiedzieli się za dialogiem.

Ze strony amerykańskiej za kontakty odpowiada wysłannik ds. KRLD Joseph Yun, zaś po stronie północnokoreańskiej prowadzi je Pak Song Il, dyplomata z przedstawicielstwa przy ONZ w Nowym Jorku. Ich rozmowy są określane żargonowo jako „kanał nowojorski”.

AP pisze, że „kanał nowojorski” praktycznie nie był wykorzystywany przez siedem ostatnich miesięcy prezydentury Baracka Obamy, bo KRLD zerwała kontakty w reakcji na wprowadzone wówczas amerykańskie sankcje wobec Pjongjangu. Wznowiono je krótko po objęciu prezydentury przez Donalda Trumpa w styczniu br.

[related id=34344]USA i KRLD nie utrzymują stosunków dyplomatycznych. Oficjalnie strona amerykańska zapewnia, że jest gotowa do rozmów z KRLD, ale jako warunek wstępny stawia zaprzestanie prób pocisków balistycznych, które mogę dosięgnąć terytorium USA. Mimo sprzeciwu wspólnoty międzynarodowej w lipcu reżim w Pjongjangu przeprowadził dwa takie udane testy.

AP przypomina, że o istniejącej możliwości zakulisowych rozmów z KRLD mówił na niedawnym spotkaniu ASEAN w Manili amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson. „Mamy z nimi otwarte inne kanały komunikacji, by usłyszeć, co mają do powiedzenia, jeśli chcą rozmawiać” – zapewnił.

Istnienie „kanału nowojorskiego” może oznaczać, że obie strony są gotowe do rozmów, mimo że Trump zagroził KRLD „ogniem i gniewem, jakich świat nie widział”, a Pjongjang publicznie snuje plany ataku rakietowego na amerykańską wyspę Guam na Oceanie Spokojnym.

Ani Departament Stanu USA ani Biały Dom nie skomentowali dla AP działalności Josepha Yuna. Z kolei dyplomata z misji KRLD przy ONZ potwierdził tylko, że kanałami dyplomatycznymi udało się doprowadzić dwa miesiące temu do zwolnienia będącego w ciężkim stanie amerykańskiego studenta Otto Warmbiera, który wkrótce po przylocie do USA zmarł. To Yun poleciał po niego do Pjongjangu, co szeroko nagłośniły światowe media.

Obecnie „kanał nowojorski” służy do rozmów o wypuszczeniu z KRLD innych amerykańskich obywateli, w tym Kima Hak Songa, zatrzymanego w maju za bliżej niesprecyzowane „wrogie działania” Tony’ego Kima, nauczyciela, oskarżonego o dążenie do obalenia rządu, oraz Kima Dong Czula, skazanego w ub. roku na 10 lat ciężkich robót za szpiegostwo.

Ostatnia runda poważnych negocjacji między Waszyngtonem a Pjongjangiem załamała się w 2012 roku, gdy wbrew zobowiązaniom podjętym w zamian za amerykańską pomoc żywnościową KRLD wystrzeliła rakietę dalekiego zasięgu. Od tamtej pory północnokoreańskie zbrojenia nabrały tempa, co oznacza także, że za ewentualny kompromis obie strony musiałyby zapłacić wyższą cenę.

AP odnotowuje, że Trumpa oskarżono o to, że jego ostatnie tweety i oświadczenia pod adresem KRLD przyczyniły się do zaognienia konfliktu albo wręcz chaosu na linii Waszyngton-Pjongjang. Tymczasem zdaniem agencji nie jest wcale jasne, jaki skutek będą one miały dla zakulisowych kontaktów w ramach „kanału nowojorskiego”.

PAP/MoRo

Rosyjski szef MSZ Siergiej Ławrow o kryzysie koreańskim: Ryzyko jest wysokie. Otwarte groźby użycia siły

Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow ocenił, że ryzyko konfliktu USA i Korei Północnej jest bardzo wysokie, biorąc pod uwagę retorykę obu krajów. Wyraził przy tym nadzieję, że „zwycięży zdrowy rozsądek”.

„Uważam, że ryzyko jest bardzo wysokie, szczególnie jeśli uwzględnić tę retorykę: brzmią otwarte groźby użycia siły” – powiedział szef MSZ na spotkaniu z młodymi politologami i socjologami na forum młodzieżowym w obwodzie włodzimierskim.

Ławrow zauważył, że w przypadkach, „gdy dochodzi niemal do bójki, to jako pierwsza z niebezpiecznej linii powinna się zapewne wycofać strona, która jest silniejsza i mądrzejsza”.

„Niestety, retoryka w Waszyngtonie i Pjongjangu zaczyna przekraczać miarę. Mimo wszystko sądzimy, że zdrowy rozsądek zwycięży” – mówił. Podkreślił, że Rosja stoi na stanowisku, że niedopuszczalne jest uzyskanie przez Koreę Północną broni jądrowej.

[related id=34216]Szef rosyjskiej dyplomacji mówił także o stosunkach Rosji z Zachodem, któremu zarzucił toczenie walki o zachowanie swojej dominacji w świecie. „Nasi koledzy amerykańscy wykorzystują obecną sytuację, w tym antyrosyjską postawę swych sojuszników w Europie, po to, by (…) utrzymać znaczenie NATO, które nie może istnieć bez USA, i jednocześnie myśleć o własnych interesach ekonomicznych” – oświadczył.

Z kolei wewnątrz Unii Europejskiej istnieje – zdaniem rosyjskiego ministra – „agresywna rusofobiczna mniejszość”, która „próbuje nadużywać zasady solidarności” i narzuca innym państwom unijnym „podejście agresywne i konfrontacyjne”.

Ławrow przekonywał, że „część elit na Zachodzie chciałaby widzieć Rosję słabą” i „gotową do ustępstw na szkodę jej interesom”. Wyraził przekonanie, że „celem wojny na sankcje jest m.in. osiągnięcie tego celu”. „Nigdy nie będziemy niczego robić na szkodę naszym interesom i o tym wszyscy wiedzą” – zapewnił.

PAP/MoRo