Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli / Piotr Mateusz Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 66/2019

Boże Narodzenie nie jest jeszcze tak skomercjalizowane, jak w Europie czy w USA, ale dla wielu osób duchowe przeżywanie świąt nadal jest dalekie. Kolędy pozbawione są głębszej treści teologicznej.

Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli

Piotr M. Bobołowicz

Trzydzieści stopni Celsjusza i wilgotność powietrza powyżej dziewięćdziesięciu procent to nie pogoda, którą kojarzymy ze świętami Bożego Narodzenia, a jednak tak wyglądają one w Ekwadorskiej dżungli, w miejscu, gdzie słońce zachodzi około osiemnastej bez względu na porę roku, a pierwszą gwiazdkę często zasłaniają deszczowe chmury – bo w Amazonii pada cały rok. Ale też nikt jej nie wypatruje, tak samo jak nikt nie je karpia.

Ciężko powiedzieć, żeby w Amazonii – czy tej ekwadorskiej, czy peruwiańskiej istniało tradycyjne danie bożonarodzeniowe. W miastach ludzie często pieką indyka, jest to jednak przede wszystkim wpływ masowej kultury przekazywanej przez światowe media. Tradycja ta jest względnie nowa, bo nie sięga dawniej niż lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Ekwadorscy Indianie z Andów niegdyś przy okazji świąt przyrządzali świnki morskie – dotyczy to jednak raczej świąt z kalendarza andyjskiego niż Bożego Narodzenia.

Co więc zje zebrana przy wigilijnym stole rodzina w prowincji Zamora w ekwadorskim Oriente, czyli Wschodzie? Prawdopodobnie zupę z kury, może pieczoną kurę z ryżem i maniokiem. Jeśli zjedzie się więcej rodziny, to celebracja Narodzenia Pańskiego zacznie się już rano od zarżnięcia prosiaka.

W Ekwadorze nie ma postu wigilijnego, a rozumienie świątecznej potrawy odbiega znacznie od naszego. Podczas mojego pobytu w Peru również ugoszczony zostałem wieprzowiną – dużym, soczystym kawałkiem pieczonego mięsa. W porównaniu do normalnie cienkich i suchych plastrów grillowanej wieprzowiny lub wołowiny jedzonych na co dzień, jest to zdecydowanie specjalny posiłek.

W małej wiosce Chumpians, położonej kilka godzin marszu i jeszcze ponad godzinę łodzią od najbliższej drogi, na wigilię pewnie przygotują corroncho, czyli żywiącą się glonami rybę podobną do suma. Na pasterkę nikt z mieszkańców wioski nie pójdzie, a polscy zakonnicy Tymon i Augustyn, sprawujący posługę w parafii, do której należy Chumpians, nie będą mogli dotrzeć tam w święta. Jest ich tylko dwóch – o północy

Fot. Piotr M. Bobołowicz

odprawią msze w Guayzimi, największym miasteczku, gdzie znajduje się kościół parafialny, oraz w położonej niedaleko wiosce Zurmi. Przez cały grudzień, a potem styczeń, odwiedzają natomiast pozostałe wioski, wplatając do mszy elementy bożonarodzeniowe – mimo że wciąż trwa adwent. Dla wielu wiernych to jedyna okazja do celebrowania Narodzenia Pańskiego. W podobnej sytuacji są wierni z parafii ks. Łukasza z Valladolid. Chociaż tam do wszystkich miejscowości dojechać można samochodem, to jednak mało kto może sobie pozwolić na dotarcie na tradycyjną Misa de Gallo, czyli Mszę Koguta, jak określa się w Ekwadorze pasterkę od dźwięku koguciego piania. Pierwszą mszę bożonarodzeniową ks. Łukasz odprawi w niedzielę dwudziestego drugiego grudnia. Ojcowie Tymon i Augustyn zakończą Boże Narodzenie mszą trzydziestego grudnia w Chumpians – podczas tej wyjątkowej mszy udzielą także chrztów.

Guayzimi jest niezwykle ciekawe pod względem etnicznym. Mieszkają tam zarówno Indianie Kichwa, głównie przybysze z Saraguro w Andach, jak i rdzenny lud Shuar, a także Metysi. Powoduje to, że tradycje mieszają się, tworząc unikalną mozaikę.

O dwudziestej trzeciej przed kościołem pojawią się wikis, czyli ludzie w kolorowych strojach z rogami. Będą zachęcać wiernych idących do kościoła na mszę, by zamiast tego tańczyli wraz z nimi. W ten niezwykle barwny sposób Indianie przedstawiają pokusy szatana, który stara się odciągnąć wiernych od Boga.

W Ekwadorze szczególnie obchodzona jest nowenna przed Bożym Narodzeniem. Różne grupy parafian, podzielone zazwyczaj ze względu na miejsce zamieszkania, przygotowują obchody każdego dnia, poczynając od szesnastego grudnia. W każdym z sektorów wznoszona jest szopka, a dzieci idą na mszę danego dnia przebrane w stroje pasterzy, by potem w radosnej procesji wraz z księdzem przenieść figurę Chrystusa do swojej dzielnicy i umieścić ją w żłobie. Jak wspomina ksiądz Łukasz, na mszy w kościele jest mniej ludzi niż na obrzędach błogosławieństwa szopki. Dla rozgrzania się (mimo tropikalnego klimatu po zachodzie słońca potrafi się zrobić trochę chłodno, zwłaszcza ze względu na różnicę temperatur) piją „tygrysie mleko”, czyli napój przygotowany z mleka, ziół, przypraw i alkoholu z trzciny cukrowej.

Wigilie polskich misjonarzy nie będą wyglądać tak samo. Ojcowie Tymon i Augustyn przygotują polskie potrawy – przynajmniej uszka i zupę grzybową. Potem rozdzielą się, by odprawić dwie pasterki. Ksiądz Łukasz planuje wyjść na główny plac miasteczka i spędzić czas z parafianami. Postanowił nie pokazywać im polskich tradycji, a raczej pozwolić zdecydować, jak będą obchodzić święta. Na życzenie wiernych msza odbędzie się o dwudziestej – bierze w niej udział wiele dzieci, które mogłyby nie doczekać północy. Dodatkowo koniec pasterki to także okazja do wspólnych obchodów kulturalnych. Każdy sektor przygotowuje występy, najczęściej związane z Bożym Narodzeniem. Dzieci dostaną cukierki, a jeśli zostanie jeszcze czas, to do drugiej w nocy mieszkańcy Valladolid będą tańczyć na głównym placu. W Guayzimi również przewidziano pokaz tradycyjnych tańców i występy artystyczne.

Ważnym aspektem świąt Bożego Narodzenia jest wspólnotowość. Zapytałem księdza Łukasza, czy Ekwadorczycy wręczają sobie prezenty. „Prezentem jest bardziej bycie razem – nawet nie na mszy, ale to kulturalne”. Są w tym jednak pułapki, bo jak zaznaczają i ksiądz Łukasz, i ojciec Tymon, aspekt emocjonalny i kulturalny dla wielu Ekwadorczyków ma większe znaczenie niż aspekt religijny świąt.

Poza dużymi miastami Boże Narodzenie nie jest jeszcze tak skomercjalizowane, jak w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, ale nie zmienia to faktu, że dla wielu osób duchowe przeżywanie świąt nadal jest dalekie. Nawet kolędy pozbawione są głębszej treści teologicznej – przypominają bardziej nasze pastorałki.

Ten brak wymiaru duchowego Bożego Narodzenia potęgowany jest przez fakt, że dwudziestego piątego grudnia praktycznie się nie świętuje. Oficjalnie jest to dzień wolny, ale rolnicy idą w pole, a małe sklepiki są otwarte od rana. Z drugiej strony nierzadko zdarza się, że rodzina zjeżdża się na Wigilię i zostaje razem aż do Nowego Roku.

Rzeczywiście, Boże Narodzenie, które miałem okazję obserwować w dżungli – co prawda peruwiańskiej – przeminęło szybko, praktycznie bez śladu. Zaledwie jeden wieczór. Prosty obiad i ciasto z marketu na deser, potem kieliszek szampana. Moje zdziwienie wywołały wtedy fajerwerki i petardy puszczane o północy – zupełnie jak w Sylwestra. I toasty ku czci Jezusa – w miejsce modlitwy. Do późnych godzin nocnych przychodzili przyjaciele i dalsza rodzina – spotkać się, porozmawiać, wznieść kolejny kieliszek za Narodzenie Pańskie.

Ojciec Tymon był pozytywnie zaskoczony, gdy podczas pierwszej odprawianej przez niego w Ekwadorze pasterki kościół był pełny. Drugi raz zapełnia się tak w Wielki Piątek, gdy Ekwadorczycy organizują Drogę Krzyżową po całej okolicy, z bogatymi inscenizacjami poszczególnych stacji. Wielki Piątek jednak w odczuciu ojca Tymona celebrowany jest bardziej uroczyście, podczas gdy Wigilia Bożego Narodzenia jest bardziej emocjonalna, ale mniej podniosła. Również do Wielkiej Nocy Ekwadorczycy bardziej przygotowują się duchowo – chociażby poprzez spowiedź, czego nie robią raczej w przypadku Bożego Narodzenia.

Wigilia w tropikach pozbawiona jest choinki. Światełka i dekoracje wiszą na palmach i domach. Ich typowo „zachodni” charakter powoduje jednak dysonans – plastikowy bałwan i jodła w miejscu, gdzie większość ludzi nigdy nie miała okazji zobaczyć śniegu, wyraźnie nie pasuje. Z drugiej strony dla mieszkańców Ekwadoru tak właśnie wyglądały zawsze święta i to, co dla nas kojarzy się z „atmosferą Bożego Narodzenia”, dla nich jest tylko obrazkiem z telewizji.

Ale w przygotowaniu do Świąt nie chodzi o choinki i biały puch za oknem. Ksiądz Łukasz stwierdził nawet, że brak tego, co materialnie kojarzy się z Bożym Narodzeniem, pozwala mu w pełni skupić się na teologicznym wymiarze Świąt Narodzenia Pańskiego.

Klimat Betlejem w grudniu nie jest co prawda tak upalny, jak ten w Ekwadorze, ale nie jest też tak zimny jak w Polsce. A przecież, jak to ujął ojciec Tymon, w przeżywaniu świąt „chodzi o atmosferę wewnętrzną”, którą każdy nosi w sobie.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza „Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli” znajduje się na s. 20 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Piotra M. Bobołowicza „Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli” na s. 20 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niełatwo przywrócić w Gruzji tradycję chrześcijańską niszczoną za komunizmu/ Zurab Kakacziszwili, „Kurier WNET” 66/2019

My, Gruzini, składamy życzenia bożonarodzeniowe, za pomocą gozynaków, tak jak Polacy przełamują się opłatkiem. Gozynaki to masa z orzechów gotowanych w miodzie, po wylaniu na deskę krojona na kawałki.

Boże Narodzenie katolików w Gruzji

Ks. Zurab Kakachishvili

Gruzja przyjęła chrześcijaństwo na początku IV wieku jako drugi kraj na świecie. W ciągu wieków przeżyła wiele prześladowań z powodu wiary – ze strony Persów, Arabów, Turków i na koniec, w XX wieku – komunistów. Dziś, po upadku komunizmu, stara się stanąć na nogi, ale nie jest to łatwe, ponieważ panowanie komunizmu zostawiło swój wielki, negatywny ślad. Katolicy gruzińscy w XX wieku mieli wielką wiarę, byli bohaterami, bo mimo ogromnego prześladowania, tak jak potrafili, starali się przekazać wiarę i tradycję, otrzymane od swoich przodków.

Przyozdobiony adwentowo ołtarz katedry w Tbilisi pw. Wniebowzięcia NMP

Komuniści zburzyli albo zamknęli wiele kościołów, zabraniali mieć w domach krzyże, ikony i podtrzymywać jakiekolwiek tradycje religijne. Jednej z takich tradycji, bardzo pięknej i rodzinnej – Bożego Narodzenia – nie udało się im do końca wykorzenić. Mimo przeszkód i wyśmiewania ich religii, katolicy obchodzili te święta na tyle, na ile to było możliwe. 25 grudnia w całym Związku Radzieckim był dniem roboczym. Pamiętam, że normalnie chodziliśmy do szkoły do 30 lub do 31 grudnia. Wolnymi dniami były tylko 1 i 2 stycznia. A więc katolicy, z tego powodu nie mogąc obchodzić święta Bożego Narodzenia we właściwym czasie, przenieśli je na Nowy Rok.

Z dzieciństwa pamiętam, jak cieszyliśmy się na nadejście Nowego Roku, sprzątaliśmy dom, ubieraliśmy choinkę, dostawaliśmy prezenty od Dziadka Mroza (dziś już dzieci wiedzą, ze to jest Święty Mikołaj). Mama robiła świąteczne potrawy, takie, które szykowało się tylko na tę okazję. To między innymi chałwa, ciasteczka badamburi i najważniejsze – gozynaki. My, Gruzini, za pomocą gozynaków składamy życzenia bożonarodzeniowe, tak jak Polacy przełamują się opłatkiem. (Gozynaki robi się tak: drobno pokrojone orzechy włoskie gotuje się w miodzie, potem gorącą masę wylewa się na deskę, a jak ostygnie i stwardnieje, kroi się na małe kawałki).

Zebrani wokół stołu świątecznego z niecierpliwością czekaliśmy, kiedy 31 grudnia wybije północ, zwiastując początek Nowego Roku. Wtedy ojciec – głowa rodziny – brał talerz z gozynakami, podchodził do każdego z nas, zaczynając od mamy, i składał życzenia słowami „Ase tkbilad damiberdi” – ასე ტკბილად დამიბერდი, co znaczy: niech tak słodkie będzie twoje życie do starości. My odwzajemnialiśmy te życzenia i każdy z nas spożywał kawałek gozynaka.

Potem jedliśmy to, co było przygotowane przez mamę. Następnego dnia, 1 stycznia, od samego rana my, dzieci, obchodziliśmy wszystkie domy krewnych i znajomych, oczekując od gospodarzy prezentów, które dostawaliśmy, jeśli udało nam się być pierwszymi gośćmi w ich domu w nowym roku.

W tym wszystkim mało było elementów religijnych, zwłaszcza bożonarodzeniowych, a to dlatego, że komunistom udało się usunąć ze świętowania aspekt religijny. Ale tradycja pozostała, chociaż trochę przesunięta w czasie – z 25 grudnia na 1–2 stycznia. Takie mieliśmy Boże Narodzenie w czasie twardego komunizmu.

To prawda, że kościoły były zamknięte, księży w ogóle nie było (w całej Gruzji funkcjonował tylko jeden kościół katolicki – w Tbilisi kościół św. Piotra i Pawła – i tylko tam był ksiądz katolicki), ale wierzący katolicy, przeważnie osoby w podeszłym wieku, starali się zachować tradycje adwentowe. W mojej miejscowości, Wale, kościół katolicki był zamknięty, ale obok kościoła stał tak zwany „dom księdza” – plebania – który mieszkańcy przerobili na kaplicę. Tam się zbierali co niedzielę, na ołtarz kładli ornat i bez księdza odprawiali wszystkie modlitwy i śpiewy, tak jak się to robi podczas mszy świętej.

Z dzieciństwa pamiętam, jak w grudniu moja babcia budziła mnie w nocy i prowadziła do tej kaplicy. Przychodziło tam wówczas wielu dorosłych, dużo dzieci. Wtedy nie bardzo rozumiałem, dlaczego w nocy trzeba iść do kościoła, a to przecież były po prostu roraty, ale bez mszy, bez księdza, bez komunii…

W ten sposób ci ludzie – bohaterowie – nie poddawali się agitacji i groźbom komunistów, ale modląc się po kryjomu, przekazali nam wiarę. Dzięki nim jesteśmy katolikami. Chwała im, oni byli męczennikami za wiarę!

Obecnie gruzińscy katolicy mogą swobodnie przygotowywać się do Bożego Narodzenia w czasie Adwentu, przychodząc do kościoła na „prawdziwe” roraty, już z księdzem.

Przed Bożym Narodzeniem w domach stroi się choinki, przygotowuje się świąteczne potrawy, w obfitości przyrządza się gozynaki i szykuje prezenty dla dzieci. To prawda, że nie we wszystkich rodzinach, bo bardzo głęboko w naszej mentalności tkwi przyzwyczajenie, że świętuje się Nowy Rok (jest to jedna z pozostałości komunizmu), ale z czasem, myślę, że wszyscy zrozumieją i docenią ten trud, jaki włożyli nasi przodkowie w czasie komunizmu w zachowanie tradycji katolickiej.

Na pasterce wszystkie kościoły katolickie są pełne, bo pojawiają się nawet ci, którzy bardzo rzadko chodzą do kościoła. Śpiewa się kolędy gruzińskie i niektóre kolędy przetłumaczone z języka polskiego i włoskiego. Na pasterkę przychodzi także wielu Gruzinów wyznania prawosławnego. To pokazuje, jak wielki jest głód religijności w człowieku ery postkomunistycznej.

Po pasterce, gdy rodziny wracają do domów, już czeka na nie przygotowany stół, a głowa rodziny częstuje z gozynakami, mówiąc „Ase tkbilad damiberdi”.

Obecnie 25 grudnia w Gruzji nadal jest dniem roboczym, bo Gruzini w większości są prawosławni i państwowe święto Bożego Narodzenia przypada 7 stycznia – według kalendarza prawosławnego. Z tego powodu katolicy mają problem, by w ten świąteczny dla nich dzień pójść do kościoła na mszę.

Ks. dr Zurab Kakachishvili studiował w Archidiecezjalnym Misyjnym Seminarium Redemptoris Mater w Warszawie, gdzie przyjął święcenia kapłańskie z rąk JE ks. kardynała Prymasa Józefa Glempa. W 2003 roku na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie obronił pracę doktorską, która w roku 2016 została wydana w Polsce pod tytułem „Świadkowie Chrystusa w Gruzji od IV do X wieku”. W tym roku mija 20 lat jego kapłaństwa. Od 16 lat posługuje w różnych parafiach w Gruzji. Obecnie jest proboszczem parafii kościoła katedralnego pw. Wniebowzięcia NMP w Tbilisi oraz parafii Miłosierdzia Bożego w Rustawi koło Tbilisi. Pełni także funkcję kierownika duchownego na Katolickim Uniwersytecie Sulchan-Saba Orbeliani w Tbilisi.

Artykuł ks. Zuraba Kakacziszwilego pt. „Boże Narodzenie katolików w Gruzji” znajduje się na s. 19 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł ks. Zuraba Kakacziszwilego pt. „Boże Narodzenie katolików w Gruzji” na s. 19 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Boże Narodzenie w Ekwadorze: sąsiedzka nowenna, korowód i szopka / Ks. Krzysztof Kubalski, „Kurier WNET” 66/2019

Rodzina zaprasza całe rodziny z sąsiedztwa i wspólnie celebrują Nowennę adwentową. Również ja przyjmuję każdego wieczoru dwie lub trzy rodziny. Uważam, że jest to chwila ważna w przekazywaniu wiary.

Szopka, korowód, sąsiedzka nowenna czyli tradycja Bożego Narodzenia w Ekwadorze

Ks. Krzysztof Kubalski

Zaczynamy od Adwentu. W Ekwadorze nie ma Rorat. Ale w domach są wieńce adwentowe z czterema świecami: fioletową (pokuta), zieloną (nadzieja związana z przyjściem Mesjasza), czerwoną (znak miłości Boga do ludzi i ludzi do Boga); czwarta – biała – oznacza bliskie już Narodzenie Pana Jezusa.

Przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, szczególnie w rodzinach, zaczyna się już w listopadzie budową szopki. W Ekwadorze nazywana jest Belén (od Betlejem), El Nacimiento (Narodzenie), El Pesebre (żłób). Nie ma problemu z wystawianiem żłóbka w instytucjach publicznych, takich jak urzędy, szkoły, szpitale, stacje pogotowia, policja, Straż Pożarna, firmy prywatne i państwowe, sklepy, apteki, na placach przykościelnych i w innych miejscach publicznych. Na przykład we środę (4 grudnia) widziałem z autobusu, jak pracownicy urzędu migracyjnego w Ibarra (to miasto, w którym mieszkam, położone w północnej części Andów ekwadorskich na wysokości 2500 m n.p.m.) budowali szopkę przed budynkiem tej instytucji.

Popularne jest oświetlenie domów na zewnątrz oraz ozdabianie girlandami odrzwi czy kolumn prowadzących do drzwi. W mieście Cuenca, jednym z największych miast Ekwadoru, odbywa się coroczny konkurs na najładniej oświetlony dom.

Również w Cuenca jest kultywowany piękny i stary zwyczaj. To Pase del Niño Viajero, czyli Przejście Dzieciątka Podróżnika. Jest to korowód podobny do Orszaku Trzech Króli. Ten korowód przechodzi ulicami miasta, a główną postacią w nim jest, jak nazwa wskazuje, Dzieciątko Jezus wraz z Maryją i Świętym Józefem.

Za Świętą Rodzinę są przebrane żywe osoby, otaczają je wspaniale ustrojone pojazdy, a idący wokół nich w orszaku ludzie też są ubrani w przepiękne stroje. Temu korowodowi towarzyszy muzyka, ludowe zespoły taneczne z różnych regionów Ekwadoru, przede wszystkim z gór. W korowodzie-procesji idą też rodziny z dziećmi. To wszystko odbywa się przed Bożym Narodzeniem.

Szopka w Cuenca | Fot. ze zbiorów autora

Jednak najważniejszy i pełen treści jest zwyczaj celebrowania w domach Nowenny przed Bożym Narodzeniem. Każda diecezja drukuje i rozprowadza jej teksty. Zawierają one fragmenty ze Starego Testamentu i Ewangelie nawiązujące do Wcielenia i Narodzenia Pana Jezusa. Śpiewa się kolędy. Nowenna zaczyna się 16 i trwa do 24 grudnia. Błogosławi się choinkę i szopkę. Należy to do ojca rodziny. W moim przypadku, gdy jestem zaproszony do rodziny na Nowennę, to ja dokonuję tego aktu.

W ramach Nowenny rodziny organizują tzw. Posadę. Rodzina zaprasza inne rodziny z sąsiedztwa wraz z dziećmi i wspólnie celebrują Nowennę. Przebiega to w następujący sposób: gospodarze wychodzą przed dom i na przemian z zaproszonymi gośćmi śpiewają zwrotki specjalnej pieśni. Jest więc to dialog. Oto treść tego śpiewu: Gospodarze pytają, kto puka do drzwi. Odpowiedź brzmi: „Jesteśmy podróżnikami, przychodzimy z daleka, ja nazywam się Józef, a moja żona, Maryja, ma rodzić”. Gospodarze: „Kim jesteście, może jakimiś włóczęgami?”. Goście odśpiewują: „Jestem z matką Króla”. „Jak to króla?” „Pana z niebios”.

Przybysze mówią, że nie mają gdzie się podziać, zostają zaproszeni do środka i wszyscy wchodzą do domu. Potem czyta się Pismo Święte i daje krótką katechezę dla dorosłych i – dialogowaną – z dziećmi. Później następują wspólne i indywidualne prośby, dziękczynienie itp. Wszystko trwa około godziny, kończy się poczęstunkiem i małymi podarunkami w postaci słodyczy.

I tak przez dziewięć dni Nowenny chodzi się od domu do domu. Bywa, że jedna rodzina może w tym czasie odwiedzić nawet dziewięć domów.

Również ja przyjmuję jednego wieczoru dwie lub trzy rodziny i wspólnie celebrujemy Nowennę. W szopce robionej przeze mnie zawsze jest jakiś element, który służy za punkt wyjścia do krótkiej katechezy. Uważam, że jest to chwila ważna w przekazywaniu wiary nie tylko dzieciom, ale i dorosłym, o czym pisze papież Franciszek w Liście Apostolskim Przedziwny Znak – o znaczeniu Szopki Bożonarodzeniowej.

Tak piecze się el cui – świnki morskie, które w Andach ekwadorskich stanowią, obok smażonej wieprzowiny, wielki przysmak. Podaje się go przy ważnych okazjach, takich jak ślub, chrzciny czy uroczystości cywilne | Fot. ze zbiorów autora

24 grudnia odprawia się w kościołach Misa de Gallo (Msza Koguta, bo według tradycji hiszpańskojęzycznej kogut swym pianiem obwieścił narodzenie Pana). Z różnych przyczyn – odległości, braku transportu o późnej porze w miastach, a także z tego powodu, że księża mają do objechania niekiedy aż kilkanaście kaplic (tereny wiejskie i podmiejskie), Misa del Gallo jest odprawiana o 19, 20, najpóźniej o 21 godzinie.

Po Mszy jest uroczysta kolacja, której głównym daniem jest nadziewany indyk, pieczona szynka, wino, ciasta i owoce. W niektórych domach podaje się do stołu pieczonego małego prosiaczka (np. jest to popularne danie w rejonach górskich, jednak indyk ma pierwszeństwo). Nie ma, jak w Polsce, Wieczerzy Wigilijnej ani dzielenia się opłatkiem. Ale rozdaje się prezenty.

***

Urodziłem się w Warszawie i jestem księdzem Archidiecezji Warszawskiej, w której pracowałem do wyjazdu do Ekwadoru. W przyszłym roku będę obchodził 35-lecie święceń kapłańskich, które otrzymałem z rąk śp. ks. Kardynała Józefa Glempa.

W Ekwadorze jestem od 16 lat. Moja praca duszpasterska tutaj polega na misji prezbitera wędrownego w ramach Drogi Neokatechumenalnej. Jako ekipa złożona prócz mnie z małżeństwa z siedmiorgiem dzieci oraz świeckiego celibatariusza, jesteśmy odpowiedzialni za ewangelizację w czterech górskich diecezjach: Tulcán i Ibarra (północna część Andów ekwadorskich) oraz Ambato i Guaranda (środek Andów). Głosimy kerygmat, czyli darmową miłość Bożą, objawioną przez Jezusa Chrystusa w Jego śmierci i zmartwychwstaniu, oraz przebaczenie grzechów. Przyjęcie tej Dobrej Nowiny prowadzi człowieka do wiary i pragnienia życia nią na co dzień, co w charyzmacie Neokatechumenatu realizuje się w małych wspólnotach.

Artykuł ks. Krzysztofa Kubalskiego pt. „Szopka, korowód, sąsiedzka nowenna, czyli tradycja adwentowa w Ekwadorze” znajduje się na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł ks. Krzysztofa Kubalskiego pt. „Szopka, korowód, sąsiedzka nowenna, czyli tradycja adwentowa w Ekwadorze” na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Paragwajczycy siadają do Wigilii w najbardziej cienistym miejscu ogrodu/ Javier Vera, „Kurier WNET” nr 66/2019

Nie ma Świętego Mikołaja i prezentów w Wigilię. Za to paragwajskie dzieci skaczą z radości i emocji w nocy z 5 na 6 stycznia, bo przynoszą im prezenty Trzej Królowie na wielbłądach i w orszaku sług.

Uff, jak gorąco!, czyli Boże Narodzenie w Paragwaju

Tekst i zdjęcia Javier Vera

Przede wszystkim jest gorąco, bo to grudzień. W Paragwaju – inaczej niż w Polsce, bo na drugiej półkuli – grudzień i styczeń to najgorętsze miesiące w roku. Dlatego w większości paragwajskich domów świąteczny stół wystawia się do ogrodu czy też na inną otwartą przestrzeń, aby w ten sposób trochę ochłodzić wieczór. W wielu domach zasiada się w quincho (czymś w rodzaju altany, zazwyczaj z tyłu domu, na końcu ogrodu). Bo w Paragwaju, chociaż jest to kraj z poważną przepaścią między klasą bogatą a biedną (aż 66% kraju jest w rękach jedynie 10% obywateli), to jednak nadal większość ludzi mieszka we własnych domach, więc zwykle mają ogród czy taras.

Hiszpańscy kolonizatorzy przynieśli do Paragwaju wiarę katolicką. Od tego czasu Paragwaj uważa się za kraj chrześcijański, a więc obchodzimy Boże Narodzenie podobnie jak w Polsce i również tam jest ono jednym z najważniejszych świąt w roku.

Głównym punktem tego święta jest Wigilia. Wieczorem 24 grudnia, około godziny 20.00 rodziny gromadzą się wokół pięknie nakrytego stołu. Wszyscy ubierają się elegancko, ale lekko – głównie z powodu gorąca.

Zaczyna się uczta. W tradycji paragwajskiej tego wieczoru nie ma wielu dań, tak jak to mamy w Polsce. Na tę okazję jednak często wybiera się dania wykwintne, a na pewno niecodzienne. Zazwyczaj jest to pieczony indyk czy nadziewany paw, smacznie przyprawiony przez gospodynie. Przyrządza się też baraninę lub porządne połcie wieprzowiny nadziewane śliwkami, często pieczone na grillu, którym skrupulatnie opiekuje się pan domu lub dzieci, jeśli są już starsze i umieją kontrolować ogień. W niektórych domach w Wigilię na stole pojawia się też ryba. Oczywiście nie zabraknie nigdy sopa paraguaya (rodzaj zapiekanki z mąki kukurydzianej z serem), chipa guazu (zapiekanka z kukurydzy z mięsem) oraz różnego rodzaju sałatek, spośród których dużym zainteresowaniem cieszy się sałatka jarzynowa, którą w Paragwaju nazywają ensalada rusa, czyli rosyjska.

Szopka w biurze w Asuncion

Elementem, bez którego nie sposób mówić o uczcie świątecznej, jest sidra, czyli cydr. Dlaczego cydr, zapytacie. Paragwaj jest mocnym konsumentem alkoholu, ale produkuje u siebie jedynie dwa jego rodzaje: caña (rum z trzciny cukrowej) i piwo (ryżowe i pszeniczne). Importowane wina musujące i szampan zostały więc zastąpione cydrem, który nadaje się do toastu oraz świetnie komponuje się z kolejnym tradycyjnym elementem wigilijnej wieczerzy, czyli ciastem pan dulce (jak włoskie panettone, z bakaliami i suszonymi owocami). Cydr służy również do robienia clerico – napoju podobnego do hiszpańskiej sangrii, tyle że w Paragwaju robi się go właśnie z cydrem. Oczywiście w tak upalny wieczór clerico i cydr są niewystarczającym źródłem nawodnienia, dlatego lodówki aż pękają, zapełnione piwem i winem.

Paragwajczycy są miłośnikami szopek. Duże, małe, średniej wielkości szopki można spotkać właściwie w każdym domu. Trochę ponad 30 km od stolicy leży miejscowość Aregua, która żyje i utrzymuje się prawie wyłącznie z wyrobu i sprzedaży figur do szopek. Pan Jezus, Matka Boża i św. Józef to obowiązkowe postaci, które można znaleźć w niezliczonych zestawieniach kolorów, rozmiarów… Szopki, owieczki, pastuszkowie, woły, drzewka, kaczki, a nawet specjalnie na tę okazję ozdobione fontanny zajmują w tym okresie całe chodniki i niekiedy część ulic w Aregua, ponieważ ludzie z wielu stron kraju zjeżdżają się tam, aby odnowić figurki ze starej szopki albo skompletować zupełnie nową.

Bo co jak co, ale szopka musi być! Trochę to przypomina wybieranie choinek w Polsce. Rodziny wystawiają potem te szopki – jedni przed domem, inni gdzieś bardziej z boku, jeszcze inni przeznaczają dla niej specjalne miejsce w salonie. Zaprasza się sąsiadów, aby przyszli obejrzeć szopkę, więc jeszcze przed Wigilią staje się ona okazją do sąsiedzkich spotkań.

W Paragwaju relacja z ludźmi z najbliższego otoczenia, a zwłaszcza z sąsiadami, jest bardzo ważna. Wszyscy znają się po imieniu, nazwisku, wiadomo, kto jest czyim dzieckiem. Zamykanie się na sąsiadów, izolowanie się jest bardzo źle widziane, wręcz podejrzane.

Szopka w ogródku przydomowym w Asuncion

Rola szopki jednak na tym się nie kończy. Uczta wigilijna bowiem kończy się trochę przed północą. Za pięć dwunasta wszyscy biesiadnicy gromadzą się wokół szopki. Najmłodszy w rodzinie umieszcza figurkę Dzieciątka Jezus w żłóbku, a głowa rodziny czyta wtedy fragment z Ewangelii o narodzeniu Jezusa albo po prostu prowadzi krótką modlitwę, polecając Jezusowi swój dom i rodzinę. Ci z silniejszą wiarą gromadzą się wokół szopki trochę wcześniej i modlą się wspólnie na różańcu lub śpiewają kościelne pieśni. W Paragwaju nie ma kolęd jako takich, ale niektóre kościelne i ludowe pieśni nawiązują do Bożego Narodzenia. O północy zaś wierzący udają się na Misa del Gallo, czyli odpowiednik polskiej pasterki.

Nie ma praktyki obdarowywania się w Wigilię prezentami. Paragwajczycy mają swojego odpowiednika św. Mikołaja – Papa Noel. On jednak nie przychodzi i nie zostawia prezentów w Wigilię. Za to każde dziecko w Paragwaju będzie skakało z radości i emocji w nocy z 5 na 6 stycznia, kiedy to, zgodnie z tradycją, na wielkich wielbłądach i w orszaku sług przychodzą Trzej Królowie. Tak, ci sami, którzy odwiedzili Pana Jezusa i ofiarowali Mu w darze złoto, kadziło i mirrę! Oni właśnie przynoszą prezenty paragwajskim dzieciom!

Nie ma też w Paragwaju tradycji ubierania choinek. Niektórzy robią to, ale są to drzewka plastikowe, nieżywe. Dlatego w Paragwaju święta Bożego Narodzenia nie kojarzą się nikomu z zapachem igliwia. Tam święta pachną flor de coco – kwiatem drzewa kokosowego, które kwitnie w tym okresie i rozsiewa wszędzie swoją przyjemną woń.

Szopka w salonie samochodowym Hyundaia w Asuncion

Nie brakuje, rzecz jasna, świateł. Tak! Światełka migające, białe, kolorowe, z dźwiękiem i bez, duże, małe – są wszędzie. W jednym domu potrafią świecić i w ogrodzie, i na drzewach, wiszą na wszystkich oknach i w salonie, i oczywiście pojawiają się jako błyszczące gwiazdy we wszelkich szopkach. Wygląda to naprawdę pięknie, czasem może przesadnie, ale z pewnością taka atmosfera pomaga Paragwajczykom przeżywać Boże Narodzenie.

Jak już wspomniałem, głównym momentem święta jest Wigilia wieczorem 24 grudnia. Sam dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia, nie jest w Paragwaju szczególnie uroczysty. Nie ma tradycji chodzenia tego dnia na mszę św. świąteczną, mimo że jest to dzień wolny od pracy. Paragwajczycy wyjeżdżają nad jezioro, odwiedzają rodzinę lub po prostu leniwie spędzają dzień w domu, dojadając jedzenie z poprzedniego wieczoru. Kolejny dzień, 26 grudnia, jest już dniem pracy.

***

Nazywam się Javier Vera, jestem mężem Doroty i ojcem trzech synów i córki. Mam 35 lat i większość mojego świadomego życia spędziłem w Polsce. Przez Dorotę mam liczną polską rodzinę w postaci jej rodzeństwa, rodziców i wielu krewnych. Znam mnóstwo innych Polaków, których bardzo cenię i są mi bliscy. Więc choć nadal jestem Paragwajczykiem, czuję się już także jednym z nich. Opanowałem język polski i pokochałem tradycję i kulturę mojej drugiej ojczyzny.

Artykuł Javiera Very „Uff, jak gorąco!, czyli Boże Narodzenie w Paragwaju” znajduje się na s. 18 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Javiera Very „Uff, jak gorąco!, czyli Boże Narodzenie w Paragwaju” na s. 19 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jest takie miejsce na świecie, w którym Boże Narodzenie trwa rok cały. To Zgorzelec na zachodnim brzegu Nysy Łużyckiej

W zachodniozgorzeleckim powiecie w 1897 roku człowiek interesu z Herrnhut, Pieter Hendrik Verbeek, opracował pierwszy model składanej gwiazdy bożonarodzeniowej, nadającej się do sprzedaży wysyłkowej.

Jan Bogatko

Zgorzelecki Dom Bożonarodzeniowy (Görlitzer Weihnachtshaus) mieści się w Zgorzelcu przy Fleischerstraße 19, w samym centrum tutejszej starówki. W tym wyjątkowym miejscu przez cały rok można robić świąteczne zakupy pod, na i wokół choinki. To może stanowić wielkie zaskoczenie dla tych, którym Niemcy Wschodnie kojarzą się z pogaństwem, trwającym tu jakoby od 1933 do 1989 roku. I stanowi! To prawda, lewicowe dyktatury zrobiły swoje, przenicowały protestancki (poza Serbami Łużyckimi, którzy w większości zachowali katolicyzm) region, lecz nie zabiły tysiącletniej tradycji i wielowiekowej kultury. Po zjednoczeniu Niemiec tradycje te, tłumione przez tzw. „świeckie” państwo, a tlące się w zaciszu domowym, doszły do głosu ze zdwojoną siłą, odrzucając cienką mimo wszystko warstwę brunatnej i czerwonej politury.

Paleta produktów bożonarodzeniowych w tym regionie jest przeogromna: z Rudaw znajdujemy tu drewniane piramidki z aniołkami, poruszane ciepłem prawdziwych, zapalonych świeczek, dekoracyjne świeczniki łukowe, starannie wycinane laubzegą, malowane lub w naturalnym kolorze drewna, z oświetleniem elektrycznym (na noc ustawiane są w oknach od ulicy) lub – bardziej na użytek rodzinny – ze świeczkami choinkowymi.

Boże Narodzenie, a nawet bardziej Adwent, uroczysty okres przedświąteczny, trwający cztery tygodnie, to pora na zajadanie się orzechami. Otóż dziadki ( bo chyba nie dziadkowie?) do orzechów to także specjalność rzemieślników z Rudaw, obok pozytywek, postumencików do świątecznych kadzidełek (w dialekcie rudawskim zwanych „Raachermannel”) w formie ludzika, na ogół leśniczego, górnika czy żołnierza, czy kolorowych, szklanych ozdóbek na okna. No i anioły, aniołki, aniołeczki – każdej wielkości, każdego koloru i na każdą kieszeń. Turyngię reprezentują przede wszystkim ozdoby choinkowe. Zaś Herrnhut w powiecie Zgorzelec Zachodni…

Jarmark bożonarodzeniowy, Drezno | Fot. CC0, Pixabay.com

…to po polsku Ochranów, aczkolwiek na ogół nikt o tym nie pamięta (Łużyczanie nazywają miasteczko to Ochranow). W XVIII wieku gmina Braci Morawskich, bardzo surowych protestantów, znalazła tam drugą ojczyznę. Braci sprowadził z początkiem XVIII wieku właściciel miejscowych dóbr, który podarował im w testamencie swój pałac i majątek. Nazwa osady, a potem miasta Herrnhut pochodzi z niemieckiego „Pod opiekę Pana Jezusa”. Związków z Polską tu nie brak: Ochranów wchodził w skład unii polsko-saskiej, a następnie w latach 1807–1815 unii personalnej sasko-warszawskiej, dopóki – dzień po zakończeniu II wojny światowej, 9 maja 1945 roku – Rosjanie nie podpalili liczącego około dwóch tysięcy mieszkańców miasteczka. Ogień strawił bezpowrotnie większą część osady, zbudowanej w XVIII wieku na planie greckiego krzyża.

Mamy rok 2019. Dzisiaj „Gwiazda z Herrnhut” to marka. Tradycja wieszania bożonarodzeniowej gwiazdy narodziła się w połowie XIX wieku w pobliskim Niesky (Niska) w zachodniozgorzeleckim powiecie. W 1897 roku człowiek interesu z Herrnhut, Pieter Hendrik Verbeek, opracował pierwszy model składanej gwiazdy bożonarodzeniowej, nadającej się do sprzedaży wysyłkowej. Wkrótce potem powstała manufaktura, od lat dwudziestych XX wieku produkująca gwiazdy 25-ramienne. Produkcję kontynuowano także w epoce nieboszczki NRD, głównie na eksport za dewizy. Potem, jak wiemy, po tysiącletniej Rzeszy runął także niezwyciężony socjalizm obrządku leninowskiego, a dzisiaj kilkudziesięciu pracowników zasłużonej dla regionu firmy produkuje pełen asortyment gwiazd (około 600 tysięcy rocznie) głównie na rynek wewnętrzny.

Kilka dni temu wieczorem jechałem ze Zgorzelca do Uhsmannsdorf (za Niską) i podziwiałem na licznych domach, mijając okoliczne wioski, gwiazdy bożonarodzeniowe z Herrnhut; różnej wielkości (od 13 do 130 centymetrów średnicy) i różnych kolorów (dominuje żółty, czerwony i biały).

Przydomowe choinki, ubrane girlandami lampek; rozświetlone dekoracje okienne – wszystko to przypominało o wejściu w fazę przygotowań do Bożego Narodzenia, o Adwencie. W epoce komputerów i smartfonów jechaliśmy na wspólne pieczenie kruchych, adwentowych ciasteczek, wycinanych foremkami z pszennego ciasta w gwiazdy betlejemskie, choinki, półksiężyce i słoneczka; posypywanych cukrem i lukrowanych w wielu kolorach. Ciasteczka adwentowe to tradycyjny upominek podczas adwentowych wizyt, jakie mieszkańcy nie tylko tego regionu składają sobie w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia (okno mojego mieszkania w Zachodnim Zgorzelcu zdobi też bożonarodzeniowa gwiazda z Herrnhut, w kolorach białym i czerwonym). (…)

Jarmarki bożonarodzeniowe to w Niemczech stara i piękna tradycja. Rewolucja kulturalna może sobie na niej połamać zęby. Niemiec może wysłuchać pogadanki o gender i nawet bić brawo jak wszyscy, ale, jak co do czego, na „Christkindlmarkt” pójdzie, wypije grzańca i przyniesie stamtąd do domu to i owo, może nawet nucąc pod nosem słowa znanej z dzieciństwa kolędy.

Bożonarodzeniowe jarmarki sięgają swą tradycją do XIV wieku. Rynek Świętego Mikołaja w Monachium wymieniono w dokumencie z 1310 roku, a – zbliżam się niebezpiecznie do Zgorzelca – w 1383 roku król Czech, Wacław, nadał Budziszynowi prawo do rynku od Świętego Michała (29 września) do Bożego Narodzenia. Stamtąd tradycja rozeszła się na cały obszar języka niemieckiego w Europie, a od połowy XX wieku tutejsze rynki bożonarodzeniowe są stałym elementem świątecznej tradycji. Co należy, a co nie do oferty rynku bożonarodzeniowego, o to toczy się bezustannie spór. Co wolno sprzedawać na jarmarku? Oczywiście tak: grzaniec i bożonarodzeniowe łakocie; oczywiście nie: piwo i koktajle. Trudno te wszystkie jarmarki zliczyć: w ubiegłym roku było ich około dwa i pół tysiąca, z tego ponad tysiąc zaliczono do wielkich. (…)

Zdrowych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia i Do Siego Roku!

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Tam, gdzie Boże Narodzenie trwa cały rok” – na ss. 1 i 3 „Kuriera WNET”, nr grudniowy 66/2019, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Felieton Jana Bogatki pt. „Tam, gdzie Boże Narodzenie trwa cały rok” na s. 3 „Wolna Europa” grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Adam i Ewa pośrednio przyczynili się do Bożego Narodzenia, a choinka symbolizuje rajskie drzewo poznania dobra i zła

Bombki przypominają o owocach zakazanych, a łańcuch wyobraża węża z Edenu. Lampki zapala się, aby pamiętać, że to Chrystus jest światłością świata. Gwiazda na szczycie wskazuje na gwiazdę betlejemską.

Barbara M. Czernecka

Pan Bóg w pierwszych trzech dniach oddzielał kolejno światło od ciemności, wody powietrzne od morskich oraz lądy od wód. Potem, w następnych trzech dniach, wypełniał ziemię światłem dziennym i nocnym, stworzeniami fruwającymi i pływającymi, i wszelkimi innymi istotami żywymi. Pośród nich szczególnie zostali wyróżnieni mężczyzna i kobieta, stworzeni szóstego dnia na obraz i podobieństwo Boże. Zostali oni pobłogosławieni, a jednocześnie powołani do zaludniania ziemi oraz panowania nad nią. (…)

Nazwanie pierwszej pary ludzi z hebrajskiego „Isz” oraz „Isza” oznacza w najprostszym tłumaczeniu męża i mężatkę. W opisie ich stworzenia ważna jest także wzmianka o tym, że człowiek opuszcza swoich rodziców i łączy się z żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Podkreślona jest też intymna nagość pierwszej pary małżeńskiej. Wreszcie – nabywa znaczenia owo drzewo z owocami poznania dobra i zła.

Kusiciel, wcześniej pozbawiony łask Bożych, z zazdrości wkrada się pod postacią węża do rajskiego ogrodu i podejmuje dialog z niewiastą. (…)

Kusiciel przekonuje Ewę o rzekomym nabyciu mądrości równej Stworzycielowi, jeśli tylko skosztuje się owocu z tego zakazanego drzewa poznania dobra i zła. Ewa daje posłuch szatanowi i namawia mężczyznę do zerwania owocu. I rzeczywiście pierwsi rodzice poznają zło. Dotąd znali tylko dobro.

Po wykroczeniu odczuwają wstyd ze swojej nagości i przepasują się liśćmi drzewa figowego. Jest to zresztą pierwsza roślina wymieniona z nazwy w Biblii. (…)

Fot. ze zbiorów autorki

Nadanie pierwszej kobiecie imienia Ewa podkreśla, że jest ona pramatką wszystkich ludzi, na których spadło dziedzictwo grzechu pierworodnego. W następstwie aktu nieposłuszeństwa Stwórcy, czyli grzechu pierworodnego, Adam i Ewa ponoszą konsekwencje utraty przyjaźni z Bogiem: zostają wygnani z Raju, a ich życie jest odtąd napiętnowane mozołem, cierpieniem i śmiercią. (…)

Opis wydarzeń biblijnych ma swoje odzwierciedlenie także w tradycji Świąt Bożego Narodzenia. Drzewo w większości religii i kultur jest utożsamiane z bóstwem i wszechświatem. Zielona choinka stała się dla chrześcijan symbolem narodzin Jezusa Chrystusa – źródła życia wiecznego. Stosowanie jej jako bożonarodzeniowej ozdoby zapoczątkowali Niemcy. Podobno ulubioną świąteczną czynnością Marcina Lutra było zapalanie na niej świeczek. Jednak pierwsze wzmianki o takim stroiku datuje się na wiek XVII. Rozpropagowali ją właśnie protestanci. Potem zwyczaj ten przejęły kolejne kraje Europy. W Polsce bożonarodzeniowe drzewko zastąpiło wcześniej stosowaną dekorację w postaci podłaźnika, zwanego także jutką lub wiechą.

Właśnie choinka jest symbolem biblijnego rajskiego drzewa poznania dobra i zła. Podobno Zbawiciel dokonał ziemskiego żywota dla odkupienia naszych win na krzyżu z drzewa iglastego – czarnej sosny.

Bombki na jodle, świerku czy sośnie przypominają o owocach zakazanych, a łańcuch wyobraża węża z Edenu. Lampki zapala się, aby pamiętać, że to właśnie Chrystus jest światłością świata. Gwiazda na szczycie wskazuje na gwiazdę betlejemską, prowadzącą do Dzieciątka Bożego Mędrców ze Wschodu.

Inne choinkowe i świąteczne ozdoby również są symbolami, np. orzechy – dobrobytu; dzwonki – dobrych nowin; jemioła – pojednania; anioły – opieki nad domostwem; jabłka – owoców rajskiego drzewa poznania dobra i zła. Bożonarodzeniowe drzewko ucieleśnia więc wiele z tego, co zostało zapoczątkowane w biblijnym Edenie.

Symbolizuje też poniekąd tęsknotę ludzi za utraconym Rajem. (…) Jezus stał się „nowym Adamem”, który istoty myślące wyzwolił z przekleństwa grzechu pierworodnego. Najświętsza Maryja Panna, Bogarodzica, naprawiła bowiem to, co zepsuła Ewa – pramatka ludzkości.

Cały artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Adam i Ewa” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Barbary M. Czerneckiej pt. „Adam i Ewa” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów

Idzie o to, jaka ma być Polska, na jakich wartościach ma się opierać!” Mocne słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego w 80-lecie zburzenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu.

Jolanta Hajdasz

Z inicjatywy Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu 9 listopada w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu odbyła się ekspiacyjna Msza św. za profanację, jaką było zburzenie przez Niemcy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w październiku i listopadzie 1939 roku.

W homilii abp Stanisław Gądecki przypomniał tragiczne i przerażające dla ówczesnych mieszkańców Poznania okoliczności zburzenia Pomnika oraz podkreślił, że także dzisiaj są ludzie, dla których odbudowany pomnik byłby „niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha”.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podczas modlitwy ekspiacyjnej w 80. rocznicę zburzenia przez hitlerowców Pomnika Wdzięczności przypomniał, że obecne władze Poznania, którego prezydentem jest Jacek Jaśkowiak, „blokują odbudowę pomnika”. „Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów. Krótko mówiąc, idzie o to, jaka ma być przyszła Polska, na jakich wartościach ma się opierać” – mówił abp Gądecki.

Metropolita poznański przypomniał, że monument poświęcony w 1932 r. przez kard. Augusta Hlonda był wotum wdzięczności za odzyskanie przez Polskę niepodległości. „Poznański pomnik projektu architekta Lucjana Michałowskiego, mający postać łuku triumfalnego, robił duże wrażenie swoim monumentalnym rozmiarem i bogatą ornamentyką. W latach 30. minionego wieku ten pomnik stał się sercem miasta Poznania, odbywały się przy nim liczne uroczystości religijne i patriotyczne, u jego stóp modlili się poznaniacy i goście odwiedzający miasto” – mówił abp Gądecki. Od początku II wojny światowej pomnik stał się w oczach najeźdźców na tyle niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha, że Niemcy postanowili go natychmiast zburzyć. „Nim jednak do tego doszło, w okolicach pomnika dyżurowały hitlerowskie bojówki, które biły przyklękających przed Chrystusem przechodniów, nie odpuszczając nawet tym, którzy choćby uchylili przed statuą czapkę”.

„Figurę przetopiono na kule armatnie. Z figury Chrystusa wyrwano szczerozłote serce, dar wielkopolskich matek. Poznaniacy byli przerażeni tą profanacją” – przypomniał działania hitlerowców metropolita poznański.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podkreślił, że profanacja oznaczała odebranie pomnikowi świętego charakteru. „Profanacja jest obrazą Boga, dlatego należy dokonać aktu przebłagania. Zazwyczaj gest ekspiacji oznacza modlitwę o to, by Pan Bóg dał winowajcy łaskę skruchy i nawrócenia. Winowajcy jednak już nie żyją. Syn zginął w wypadku samochodowym, ojciec został powieszony” – mówił abp Gądecki, nawiązując do losów namiestnika Rzeszy w Kraju Warty Arthura Greisera i jego syna Eckhardta, który osobiście nadzorował zniszczenie pomnika. „Nasza ekspiacja polegać więc będzie na wynagradzaniu Bogu – poprzez uczynki pokutne, modlitwę, post, jałmużnę lub służbę potrzebującym – za grzechy tych Niemców, którzy zniszczyli Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na wynagradzaniu Bogu za grzechy tych wszystkich, którzy dzisiaj mają tego samego, bezbożnego ducha” – mówił abp Gądecki.

Po Mszy św. wypełniający kościół wierni odmówili Litanię do Serca Pana Jezusa, a potem obecne na Mszy św. delegacje składały kwiaty przed figurą Chrystusa z odbudowywanego Pomnika. W imieniu parlamentarzystów uczynił to poseł Tadeusz Dziuba, kwiaty złożyli przedstawiciele wojewody poznańskiego oraz minister Jadwigi Emilewicz, a także m.in. delegacja Społecznego Komitetu Odbudowy pomnika Wdzięczności, Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen. Aleksandra Błasika i Klubu Gazety Polskiej z Nowego Tomyśla. W wygłoszonym przed Pomnikiem Wdzięczności przemówieniu prof. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, powiedział m.in.: „Jest smutną i upokarzającą dla nas wszystkich okolicznością to, iż władze Poznania nie zezwoliły nawet na postawienie tej figury na cokole.

Tu, przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ulicy Kościelnej, figura jest przechowywana jako materiał budowlany, bo tak bardzo władze Poznania bały się, by nie pojawił się w naszym mieście nowy pomnik religijny.

Ale my nie poddamy się i nadal będziemy robić wszystko, by ten Pomnik w Poznaniu odbudować”. Zebrani odpowiedzieli mu oklaskami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” znajduje się na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy, najpierw przeczytajcie, a potem po prostu będziecie musieli posłuchać tych płyt!

Wszystkie 50 albumów zostanie omówione w programie Studio 37 (14:00 – 16:00) na antenie Radia 26 i 31 XII. Będzie też można posłuchać nagrań najlepszych pięćdziesięciu polskich płyt roku 2019.

Tomasz Wybranowski

Kolejny rok za nami. W muzyce był to rok jeden z najlepszych od prawie dekady. W moim subiektywnym zestawieniu dwudziestka płyt bez podziału na style i gatunki. Dodam, że nagrania z każdego albumu gościły na antenie Radia WNET. Bo Radio WNET to muzyka warta słuchania. 

13. Maja Kleszcz: Osiecka De Luxe (Mystic Production) – piosenka aktorska/jazz.

Zdawać się mogło, że metafory Agnieszki Osieckiej doczekały się już dawno ostatecznej muzycznej i mistrzowskiej oprawy. Ale oto Maja Kleszcz i Wojtek Krzak wyczarowali bardziej niż niezwykły klimat z tekstami królowej polskiej piosenki.

Jest tu kawiarniany blues, przedwojenny swing i korzenny jazz. Niby wszystko znane, ale jakże świeże i porywające. W akustycznych aranżacjach zyskują dla mnie osobiście Nim wstanie dzień (niegdyś Edmund Fetting), Uciekaj moje serce (ach, ta trąbka) i Wielka woda.

12. Piotr Baron: Wodecki Jazz (Agencja Muzyczna Polskiego Radia) – jazz.

Jeśli ktoś z czytelników „Kurier WNET” obawia się jazzu, to album Wodecki Jazz Piotra Barona będzie znakomitą inicjacją. Piotr Baron, znakomity saksofonista, połączył lekkość i przebojowość melodii Zbigniewa Wodeckiego z jazzowym klimatem. Niektóre aranżacje są przewrotne, jak dla przykładu w Izoldzie, z rapowym fragmentem. Panny mego dziadka z przepiękną gitarą Gabriela Niedzieli i Lubię wracać tam, gdzie byłem to wyciskacze łez i bilet do lat dzieciństwa. Cudny album.

11. Kwiaty: Kwiaty (album) (wydawnictwo własne) – shoegaze/post-rock.

Nie ukrywam, że trójmiejski kwartet Kwiaty to objawienie (jedno z pięciu) w mijającym roku. Muzycznie sporo shoegazowych brzmień, odcieni rocka przypominających lata 90. i dużo dobrych melodii przełamanych czasami punkującą rebelią pachnącą manchesterskim brzmieniem (Honda).

Trzy najlepsze nagrania to pachnące macierzanką i fiołkami rozmarzone Na wydmach, Czarne porzeczki i Mleczne dziewczęta, chłopaki kwiaty. To płyta do rozmarzenia, która powinna wybuchać w głowach (i sercach) słuchaczy w przełamaniu wiosny i każdego lata.

Nagranie Koniec wakacji to mój faworyt, który mógłby być ozdobą każdej składanki wytwórni 4AD. Głos Mai Andrzejewskiej koi i zachwyca. Czekam na drugą ich płytę, aby zapoznać się z resztą zielnikowych barw i zapachów. (…)

10. Kali & Magiera: „Chudy Chłopak” (Ganja Mafia Label) – hip hop

/…/ Ciągle budzą mnie koszmary /Nocne mary, szatan się dobijał / Ale czuwał anioł stróż, dał mi poczuć, że przełamię lód / Przyjdzie dzień, gdy przełamie lód / Stanie za mną lud / Póki co, stoję tutaj sam, chudy chłopak /…/

„Chudy chłopak” powrót do platynowego jak mawiam, old scholowego czasu w polskim hip hopie (…o jakieś dwadzieścia lat). Album to osobiste teksty Kalego ze znakomitą szatą muzyczną Magiery (White House). Same komplementy cisną się na usta, gdy piszę o tym krążku.

Czternaście nagrań tworzy spoistą i dopracowaną do najmniejszego detalu płytę. Ten bardziej niż osobisty pamiętnik Kalego, w formie szczerej spowiedzi, może posłużyć w dzisiejszych czasach za przewodnik dla rodziców, którzy w tym pośpiesznym i gnającym nie wiadomo dokąd świecie, szukają kluczy by zrozumieć własne dzieci.

Najważniejsze (dla mnie) nagrania z płyty, obok tytułowego „Chudy Chłopak”, to „Hamlet” i „Poza światem”, gdzie pojawił się O.S.T.R.

9. Enchanted Hunters: Dwunasty Dom (Latarnia) – synth pop.

Magdalena Gajdzica i Małgorzata Penkalla wymyśliły, nagrały i wysłały w świat arcydzieło z pogranicza pachnącego latami 80. synth popu z odrobiną dream popu.

Siłą albumu jest bajkowy, lekko odrealniony klimat, który od otwierającego utworu Fraktale przez singlowy Plan działania po finał w postaci nagrań Burza (ten bit 4/4) i Neptun nie wypuszcza słuchacza – tak jak proza Marquzea czytelnika – zadziwionego szczerze i uśmiechniętego (także szczerze) poza muzyczną orbitę Dwóch księżyców. Pomysły i nagrania na album twórczynie zbierały kilka lat. Warto było, bo to jeden z najważniejszych albumów electro i synth popu przynajmniej ostatnich dziesięciu lat.

To zestaw świeżych, melodyjnych i pozytywnie energetycznych piosenek. Lekarz od stanów duszy i nastrojów powinien ją przepisywać na wszelkie depresje i stany malkontenctwa. Jeszcze jedno. Ta płyta porywa do tańca.

Okazuje się, że ze znanych i kilkuwiekowych dźwiękowych składników można wyczarować absolutnie niezwykłą historię o Dwunastu domach w dziesięciu piosenkowych podrozdziałach. Przepiękna płyta!

8. Leszek Możdżer: Ikar. Legenda Mietka Kosza (Wydawnictwo Agora) – jazz/muzyka filmowa.

Z filmem Macieja Pieprzycy, podobnie jak i ze ścieżką dźwiękową wyczarowaną przez geniusza fortepianu Leszka Możdżera, mam więź bardziej niż osobistą. To topos miejsca, który łączy mnie i Mieczysława Kosza. Obaj jesteśmy synami Zamojszczyzny, obaj wpleceni w ten roztoczański krajobraz gdzieś na peryferiach Tomaszowa Lubelskiego. Zresztą w filmie jest taka sekwencja, kiedy o kolorach tego niezwykłego miejsca mówi tytułowy bohater Mietek Kosz, w którego wcielił się Dawid Ogrodnik. Dał on od siebie aktorsko za dużo i nie zostawił widzowi zbyt wielkiego marginesu do stworzenia swojego wizerunku Mietka Kosza, niewidomego geniusza jazzowych improwizacji, który nie chciał zoperować oczu, by nie stracić słuchu. Niezwykłe…

Ale największą bohaterką filmu jest muzyka. Sukcesem Leszka Możdżera jest to, że muzyka Kosza zabrzmiała w pełni. A zadanie nie było łatwe, bowiem jak oddzielić muzykę-bohaterkę od muzyki ilustrującej? Leszek Możdżer to udźwignął. Jak zwykle. To jego film tak naprawdę. Na ścieżce dźwiękowej dwadzieścia osiem nagrań. A każde cudowne. A każde obrazkowe i kolorowe nawet, gdy… zamkniecie oczy. (…)

2. EABS: Slavic Spirits (Astigmatic Records) – jazz/jazz nowoczesny.

W dublińskim Tower Records lubię patrzeć, kiedy młodzież i studenci kupują winyle z jazzem. Odrodzenie jazzu ma się dobrze. Przykładem tego, z rodzimego podwórka, jest kolejna płyta EABS. Od pierwszego przesłuchania miałem powtórkę z lekcji odczuć i wrażeń, gdy po raz pierwszy przesłuchałem debiut Lao Che Gusła. Ową płytę Spiętego i nowy konceptualny zestaw liderów nowej szkoły polskiego jazzu EABS łączy temat słowiańszczyzny i jej mitologii.

Dwa lata temu ogłosiłem płytą roku Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda). Minęły dwa lata i EABS znowu daje nam podarunek niezwykły. Tyle, że tym razem to w całości autorski materiał Marka Pędziwiatra i przyjaciół, którym towarzyszy niezwykły saksofonowy renegat jazzu – jak mawiają o nim na Wyspach – Tenderlonious.

Niespełna czterdzieści pięć minut muzyki co chwila zadaje nam pytania, za czym my, Polacy, tak naprawdę tęsknimy? Skąd ta melancholia, której pełno na płycie? Czy nie doskwiera nam owa biała plama sprzed lat 60. wieku X?…

Slavic Spirits to także jazzowo-mistyczna opowieść o rytmie, który współcześnie zaburzamy. I tutaj dochodzimy do czasów Słowiańszczyzny, kiedy rytm życia odmierzały pory roku, czas dnia i części nocy. Od Ciemności podążamy ku Ślęży (Ślęża (Mgła) i Ślęża), boskiej góry w czasach przedchrześcijańskich, aby w finale przeżyć Przywitanie Słońca. Polecam i gwarantuję dreszcze, z wiedzą o dawnych czasach dwuwiary i słowiańskich duchów opowiedzianych tylko dźwiękami.

Nr 1. Marek Dyjak: Piękny instalator (Wydawnictwo Agora) – piosenka autorska/avant-pop/jazz.

Ta płyta ukoronowała bardzo dobry muzycznie rok 2019. O Marku Dyjaku ciężko mi pisać i opowiadać, bo znamy się bardzo dobrze, jeszcze z czasów lubelskich. Jego życie i dotykanie śmierci, twórczość i poetyckość, wreszcie bohemizm artystyczny i ciepło to tematy nie tylko na film fabularny o nim, ale cały serial. Ale uznałem ten krążek albumem roku nie z powodu naszej znajomości. O nie! Styczniową porą Marek Dyjak podarował nam krążek Gintrowski, a w listopadzie sprezentował najlepszy album roku Piękny instalator, z ponadczasowym tekstem lubelskiego barda i poety Jana Kondraka.

Od pierwszego, tytułowego nagrania (gdzie Vienio zamiast rapować, śpiewa), po niezwykły duet z Renatą Przemyk (Wielka) obcujemy z wielką sztuką. A przecież jeszcze Miriam, ten najpiękniejszy moment płyty, znany w filmu Jasminum, z nowym tekstem Roberta Kasprzyckiego; a Bez, gdzie odnajduję echo poezji Broniewskiego, a przejmująca Warszawo, a…

Cały artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Najlepsze 20 polskich albumów 2019 roku” znajduje się na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „Najlepsze 20 polskich albumów 2019 roku” na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na co Ukraińcy mówią NIE w rozmowach z Rosją. „Czerwone linie” – wytyczne opozycji dla prezydenta Zełenskiego

Może prezydent Zełenski nie przekroczył „czerwonych linii” w czasie rozmów normandzkich, ale nie pokazał światu determinacji w walce o interesy Ukrainy ani że ukraińska kapitulacja nie jest możliwa.

Paweł Bobołowicz

Pierwsze spotkanie przywódców Francji, Niemiec, Ukrainy i Rosji odbyło się 6 czerwca 2014 r. (…) po zwycięstwie Petra Poroszenki w pierwszych wyborach prezydenckich po Rewolucji Godności, ale jeszcze przed jego zaprzysiężeniem, gdy nie było wiadomo, czy Rosja w ogóle uzna legalność wyborów prezydenckich na Ukrainie. (…)

To w czasie tego spotkania, gdy Putin udawał, że nie ma wpływu na tzw. separatystów i próbował przerwać ukraińskiemu prezydentowi, Poroszenko powiedział do niego: „Ty po prostu przestań strzelać”.

Atmosfera tego spotkania, uwieczniona na zdjęciach i w tysiącach memów, wskazywała na olbrzymie różnice zdań pomiędzy liderami Ukrainy i Rosji, i jednoznaczne traktowanie przez ukraińskiego prezydenta Putina jako agresora i osobę odpowiedzialną za wojnę przeciwko Ukrainie. (…) W dyplomacji czasów Poroszenki ważne było bowiem, że Ukraina korzysta ze wsparcia zachodnich państw nie tylko jako pośredników, ale strony faktycznie wspierającej jej pozycję w negocjacjach z Rosją.

Fot. Paweł Bobołowicz

W sferze retoryki jednoznaczne używano sformułowań: państwo-agresor w odniesieniu do Federacji Rosyjskiej, okupacja – w odniesieniu do działań RF na Donbasie i Krymie i jako terrorystyczne określano formacje zbrojne tzw. separatystów. W końcówce rządów ekipy, która do władzy na Ukrainie doszła w wyniku Rewolucji Godności, praktycznie uznano, że jedyną drogą do pokoju jest zwycięstwo. Pomijając może brak pełnej politycznej definicji, co miało ono oznaczać, łączyło się ono z przywróceniem integralności terytorialnej Ukrainy, z siłą ukraińskiej armii i wspieraniem postaw patriotycznych. Taka definicja konfliktu z Rosją umożliwiła też jednoznaczne stanowisko w mobilizacji opinii międzynarodowej i działaniach przed międzynarodowymi instytucjami wymiaru sprawiedliwości w sprawach dotyczących naruszenia ukraińskiej integralności, bezprawnego przetrzymywania w putinowskich więzieniach obywateli Ukrainy, zagarnięcia ukraińskich okrętów, czy nawet w kwestiach sporu z Gazpromem.

Wołodymyr Zełenski już na etapie kampanii wyborczej zastąpił słowo ‘zwycięstwo’ słowem ‘pokój’. Mówiąc o tych, którzy walczą przeciwko Ukrainie, nazywa ich najczęściej „drugą stroną”, termin ten zamiennie stosując w odniesieniu i do działań Federacji Rosyjskiej, i tzw. separatystów.

Ta zdecydowanie bardziej miękka retoryka czasem wprost się wpisuje w obraz konfliktu, który do niedawna tworzyła tylko rosyjska propaganda. Bez jednoznacznego wskazywania Rosji jako odpowiedzialnej za wojnę i sytuację na wschodzie Ukrainy, umożliwia to wprost przedstawianie sytuacji na Donbasie jako konfliktu wewnętrznego.

Na kilka dni przed spotkaniem w Paryżu Wołodymyr Zełenski spotkał się z kilkoma wybranymi dziennikarzami zachodnich mediów (z polskich mediów otoczenie prezydenta Ukrainy wybrało „Gazetę Wyborczą”). Zełenski stwierdził, że „nie pójdzie z wojną na Donbas”. Komentatorzy szybko zwrócili uwagę, że na Donbas z wojną poszedł już dawno Putin. W podobnym duchu wypowiada się Julia Mendel – rzecznik prasowa prezydenta Zełenskiego. Jej główną formą komunikacji są wpisy w mediach społecznościowych. Są one przesycone odmianą słowa ‘pokój’, ciężko też znaleźć tam informację, że wojna toczy się przeciwko Ukrainie (podobnie jak i inne osoby z politycznego środowiska prezydenta, tzw. komandy Ze, używa ona sformułowania „wojna na Donbasie”), a jako odpowiedzialnego za konflikt Mendel wskazuje „siły w środku kraju gotowe podważać wysiłki na rzecz pokoju dla swojej politycznej popularności”.

Analizując wypowiedzi komandy Ze, trudno oprzeć się wrażeniu, że wojna to spadek po prezydenturze Poroszenki, wywołany z pobudek politycznych, którego można się jednak pozbyć w duchu pokoju i dialogu, bez względu na pozycję Rosji. (…) Najbardziej zaskakujące w tej retoryce jest prawie zupełne wyparcie kwestii powrotu do Ukrainy Krymu. (…)

Przed wyjazdem Zełenskiego do Paryża połączone siły opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej (…), szeroki ruch społeczny, ukraińscy intelektualiści, przedstawiciele emigracji ukraińskiej, więźniowie Kremla – zdecydowali się na wspólne zorganizowanie akcji „Czerwone linie dla Zełenskiego”, czyli wyznaczenie granic negocjacyjnych w rozmowach z Rosją.

Ukraińcy nie chcą federalizacji ich kraju, nie zgadzają się na oddanie Krymu, chcą przywrócenia kontroli nad granicą z Rosją, do której przylegają okupowane tereny. Uczestnicy akcji nie chcą też bezwarunkowej amnestii dla tzw. bojowników i nie wierzą, że na okupowanych terenach uda się przeprowadzić wolne wybory. Niepokój budzi też wycofywanie ukraińskich sił zbrojnych i powiększanie strefy między stronami konfliktu, która faktycznie może pozostawać poza kontrolą Ukrainy.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Czerwone linie Zełenskiego” znajduje się na s. 8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Czerwone linie Zełenskiego” na s. 8 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niezrównany drybler, który kiwał tak długo, aż okiwał samego siebie / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 66/2019

Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby przeprosił – któżby mu nie wybaczył? Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Bolek drybler

Andrzej Jarczewski

Gdy 15 listopada 1989 r. przed połączonymi izbami amerykańskiego Kongresu Lech Wałęsa zaczął od słów „My, Naród”, słuchaliśmy go ze wzruszeniem. Gdy po 30 latach skopiował te same słowa przed kilkunastoma członkami jakiejś podkomisji, zabrzmiało to jak żałosna farsa. 30 lat temu Wałęsa był dla Ameryki symbolem wielkiego ruchu społecznego. Dziś jest przegranym nikim.

O samym Wałęsie mamy kilka książek. Czyny i słowa zostały opisane należycie. W kontekście jego ostatnich występków warto jednak przyjrzeć się samym sobie: jak odbieraliśmy Wałęsę kiedyś, a jak teraz, i co się zmieniło.

Przypomnijmy sobie dowolny mecz futbolowy naszej ulubionej drużyny klubowej czy reprezentacyjnej. Oto nasz obrońca na własnym polu karnym niewyraźnie, tak jakby trochę, ale minimalnie, a może wcale nie… dotknął piłki ręką. Czy nasz sektor zażąda karnego? Absurd! To kibice drużyny przeciwnej zawyją: „RĘKA!!!”. W naszej części widowni zapanuje cisza. „Może sędzia nie zauważył?” – mamy nadzieję. Nikt nawet po cichu nie wspomni o ręce, bo zaraz by ciężko oberwał. Nawet nie wiemy, jak ciężko, bo któżby się odważył to przetestować. Po meczu, owszem, możemy dyskutować, ale nie w tej chwili!

Inny przykład z każdego meczu. Nasz napastnik zamarkował zwód w lewo, ale poszedł w prawo, zmylił bramkarza i strzelił gola. Czy oburzymy się na jego „nieetyczne” zachowanie? Oczywiście, że nie. Nawet gdy zawodnik przeciwnej drużyny oszuka naszego bramkarza, mamy pretensje tylko do naszej defensywy, a nie do przeciwnego ataku. Na tym właśnie polega futbol, boks i wszelkie sporty walki. Oszustwo jest tam cnotą!

Rozpatrzmy teraz ów pamiętny sierpień roku 1980 z punktu widzenia mieszkańca Śląska, Warszawy czy dowolnego innego miejsca w Polsce. Nie wiemy, co tam naprawdę w Gdańsku się dzieje. Nie wiemy, kto kogo fauluje i kto zagrywa czyją ręką. Ważne, że „nasi” jakoś tam walczą z „onymi”, a kapitanem „naszych” jest Lech Wałęsa. Słuchamy jego krótkich wystąpień i czujemy, że to jest zupełnie nowy język, nowy sposób docierania do Polaków z nowym przekazem. To było naprawdę dobre.

Teraz powiem coś, za co oberwę od bardziej surowych krytyków. Otóż mam przed sobą książkę „Historia przyznała nam rację”, czyli opowieść Joanny i Andrzeja Gwiazdów, zapisaną przez Remigiusza Okraskę i zredagowaną przez Agnieszkę Niewińską (2015). Świetna książka, polecam. Po każdej stronicy mogę potwierdzić: „tak, historia przyznała Wam rację”. Ale po chwili pojawia się refleksja.

To jednak dobrze, że głównym dryblerem w naszej drużynie był w roku 1980 właśnie Lech Wałęsa. Bo Andrzej Gwiazda jest zbyt jednoznaczny. Mówi precyzyjnie, żadnych ozdobników, żadnych niedopowiedzeń czy uników. Zawsze zależy mu na racji. A Wałęsę interesowało tylko zwycięstwo w każdym dryblingu. Cóż go obchodziła historyczna racja!

„Tak za tak – nie za nie, Bez światło-cienia” pisał Norwid. I to się znakomicie sprawdza w poezji romantycznej. W polityce coś jakby nieznakomicie. Tu się kiwa! Przypomnijmy sobie jeszcze własne mecze z dzieciństwa. Jeśli na placu zebrało się np. dziesięciu chłopaków, to było jasne, że gramy „pięciu na pięciu”. Cały problem polegał na ustaleniu „sprawiedliwego” składu, żeby po jednej stronie nie grali sami lepsi, a z drugiej słabsi, bo zaraz będzie 10:0 i nikomu nie będzie się chciało grać. Wybierało się więc najpierw dwóch kapitanów, a następnie każdy z nich miał prawo dobrać jednego zawodnika. Rzut monetą rozstrzygał, kto zaczyna. Następnie pierwszy kapitan wybierał zawodnika do swojej drużyny, potem drugi itd. W efekcie wyłaniały się dwa zespoły o mniej więcej równych siłach. Nieraz grało się w tym składzie wiele godzin, aż zapadły ciemności.

W czasie trwania meczu bezwzględnie obowiązywała solidarność zespołowa. Każdy starał się, żeby to jego drużyna wbiła gola, nawet jak już nie pamiętało się, ile jest i kto prowadzi. Jutro skład mógł być zupełnie inny. Codziennie obowiązywała inna meczowa solidarność. To samo widzimy w drużynach profesjonalnych. W jednym sezonie dany zawodnik gra w zespole A, w następnym w B i gdy dochodzi do meczu A przeciw B – wiosną strzela on do bramki jednego zespołu, a jesienią do bramki drugiego i nikt się temu nie dziwi.

Ale wróćmy do rozgrywek dziecięcych. Nie wszyscy lubili się poza boiskiem. Na każdym większym podwórku „rządził” jakiś przerośnięty chuligan, który bijał młodszych chłopców, zabierał im drugie śniadanie, tłukł szyby, rysował gwoździem lakier na samochodach itd. Wszyscy go unikali. Ale gdy zaczynaliśmy dobierać sobie zawodników do „naszej” piątki, najważniejsze było pozyskanie tego łobuza do „naszej” drużyny. Bo było jasne, że z nim wygramy, a bez niego przegramy.

Podobnie odbieram występy Wałęsy. W roku 1980 nikt nie pytał, skąd ten człowiek przychodzi, co ma na sumieniu i czy nie jest przypadkiem jakimś Bolkiem. Nie. Interesowało nas tylko to, że w ataku naszej drużyny mamy świetnego dryblera. Jeśli on tam trochę się rozpycha, jeśli ukradkiem zagra ręką lub kogoś sfauluje – no cóż, godzimy się; takie są reguły tej gry.

Gorzej, że sam Wałęsa uwierzył, ze jest najlepszym dryblerem na świecie. Że on wykiwa wszystkich. I kolegów, i „Solidarność”, i nawet bezpiekę.

Jestem przekonany, że TW Bolek w pewnym momencie urwał się swoim prowadzącym. Przeżył przemianę typu „z chłopa król”. Widział, jak rosła 10-milionowa „Solidarność” i od pewnego momentu grał już tylko na siebie. Nawet w stanie wojennym rozejrzał się po boisku i stwierdził, że nadal ma czym grać, że bezpieka go nie zabije ani nie zdekonspiruje, że ma całą Polskę za sobą i że zachodni świat go popiera. W takiej sytuacji nie opłacało się współpracować z SB w roli zwykłego agenta. Ta współpraca trwała nadal, ale już na bardziej równorzędnych zasadach. Nie było pewne, kto kogo w końcu wykiwa.

Wałęsa musiał znać – spopularyzowaną w Karnawale – historię Azefa, ale też Stalina i Hitlera, którzy początkowo służyli swoim policjom jako agenci w organizacjach antyrządowych, a później zorientowali się, że można łatwo wykorzystywać ludzką naiwność i piąć się po trupach swoich konkurentów z obydwu stron barykady. Bolek – jak wielu przed nim – był przede wszystkim dryblerem. Niezłym dryblerem. Wykiwał nawet samego siebie.

Dziesięciomilionowy związek naprawdę cieszył się, że mamy takiego przywódcę, który kiwa przeciwników. To było tak, jak na meczu. Nie zastanawiamy się, gdy nasz zawodnik strzeli bramkę przeciwnej drużynie. Klaszczemy i krzyczymy z radości, nawet wtedy, gdy coś nam się zdaje, że ten gol padł jakby ze spalonego. Później, gdy dowiadujemy się, że sędzia był kupiony, trochę nam mina rzednie, ale jeszcze to znosimy w milczeniu. Na końcu jednak okazuje się, że nie tylko sędzia, ale również nasz najlepszy drybler sprzedał mecz! Pozwolono mu zdobyć gola, ale tylko po to, żeby w przyszłości pogrążył nas w całych mistrzostwach.

Znamy dziś wielu agentów bezpieki, którzy wykazali się nadzwyczajną aktywnością w strukturach legalnej i podziemnej „Solidarności”. Chciałbym wierzyć, że większość z nich zrozumiała błędy swojej młodości i próbowała jakoś to odpracować, zrobić tak dużo dobrego, żeby z nawiązką wyrównać poprzednie zło. Być może to się komuś naprawdę udało. Ale z drugiej strony stali profesjonaliści, którzy byli przygotowani na chwiejność postawy swoich agentów i gromadzili dowody, by w razie czego mieć materiał do szantażu. Przypuszczam, że te dowody służą wrogom polskiej wolności do dziś.

Jakże nieliczni mieli tyle odwagi i prawości, by powiedzieć: „tak, w latach takich a takich składałem donosy na Józka, Staszka i Tadka. Jeżeli im zaszkodziłem – bardzo przepraszam i gotów jestem jakoś to odpracować. Ale wiedząc, że pełna rekompensata indywidualna jest niemożliwa, próbowałem działać na rzecz dobra wspólnego, robiąc to, tamto i owo. Udostępniam wszystkie dokumenty, zgromadzone w mojej sprawie przez bezpiekę i postaram się uzupełnić informacje, jeżeli coś wygląda niezrozumiale”.

Ilu polityków opublikowało podobne oświadczenie? Gdyby Wałęsa przyznał się do błędów młodości, gdyby wyjaśnił rolę Wachowskiego, Cybuli i kilku innych, gdyby przeprosił za szkody, jakie wyrządził kolegom – któż by mu nie wybaczył? W czasie pełnienia prezydentury miał wszelkie możliwości. Przeszedłby do historii jako Lech Wielki, a tak już na zawsze pozostanie… cienkim bolkiem.

Zresztą to nie Wałęsa jest problemem, bo o jego sztuczkach każdy, kto chciał, mógł już dawno się dowiedzieć. Problemem jest to, że część publiczności wciąż bije pokłony przed zniedołężniałym dryblerem, choć wiemy, że korzystał on z dopingu, że brał pieniądze za szkodzenie swojej drużynie i że przez całe dziesięciolecia czerpał korzyści ze swojej zdrady.

Czy brawa bije mu drużyna polska? Coś widzę, że tłumek klakierów z każdym dniem, z każdym faulem, z każdym wygłupem rzednie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Bolek drybler” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego