W Królewskiej Hucie (dziś Chorzowie) w 2. połowie XIX w., mimo utrudnień, tętniło polskie życie narodowe i kulturalne

Policja często zakazywała spektakli wystawianych przez polskie organizacje na kilka minut przed rozpoczęciem. Sztuki musiały być tłumaczone przez zaprzysiężonego tłumacza, a treść korygowała policja.

Renata Skoczek

W pierwszej połowie XIX w. ośrodkiem ruchu narodowego, który doprowadził do zjednoczenia Włoch, był Piemont. To sprawiło, że ten północno-zachodni włoski region stał się symbolem odrodzenia narodowego. „Polskim Piemontem” chętnie określano Galicję z Krakowem, w którym w drugiej połowie XIX wieku koncentrowało się polskie życie narodowe i kulturalne. W tym czasie także na Górnym Śląsku budziła się polska świadomość narodowa, a Królewska Huta (obecnie Chorzów) stała się na tyle ważnym ośrodkiem działalności polskich organizacji, że zyskała miano „śląskiego Piemontu”.

Karol Miarka | Fot. Wikipedia

Głównym filarem polszczyzny na Górnym Śląsku był Karol Miarka, który otworzył księgarnię przy obecnej ul. 3 Maja w Chorzowie, naprzeciwko kościoła św. Barbary. To on był inicjatorem założonej 6 czerwca 1869 r. najstarszej na Górnym Śląsku polskiej organizacji o charakterze kulturalno-oświatowym, nazwanej Kasynem Polskim. W tym samym roku Miarka rozpoczął wydawanie „Katolika” pierwszego pisma polskiego poświęconego walce o prawa narodowe ludu śląskiego. (…) Był z zawodu kowalem hutniczym, który publikował w gazetach wiersze, artykuły i opowiadania, dając w nich świadectwo umiłowania mowy ojczystej i zachęcając do szerzenia oświaty. Ligoń włączył się aktywnie do pracy w Kółku Towarzyskim, pełniąc funkcję sekretarza, wiceprezesa oraz bibliotekarza. Wspierał swoim piórem amatorski teatr jako autor sztuk teatralnych, adaptował sztuki innych dramatopisarzy i komponował pieśni na potrzeby przedstawień.

Jako aktywny członek Kółka Towarzyskiego Juliusz Ligoń konsekwentnie głosił w swojej pracy pisarskiej i działalności politycznej pogląd o jedności historycznej i narodowej Śląska z Polską. Dzięki jego aktywności po roku działalności Kółko liczyło 250 członków i zorganizowało pierwszą patriotyczną wycieczkę do Krakowa, która co roku była powtarzana w Zielone Świątki.

Popiersie Juliusza Ligonia na jego grobie | Fot. Wikipedia

(…) Drugą polską organizacją o charakterze społeczno-kulturalnym było Katolicko Polskie Towarzystwo pod opieką św. Józefa, które powstało w 1894 r., zrzeszając 120 Polaków z Klimzowca (dzielnica Chorzowa). Działalność Towarzystwa skupiała się na pielęgnowaniu języka polskiego, wygłaszaniu odczytów i urządzaniu amatorskich przedstawień teatralnych. W 1898 r. założono towarzystwo kulturalne Polsko Katolickie Kasyno, które skupiało się na organizowaniu wycieczek i wieczorków familijnych. W 1901 r. powstało Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, w którym ówczesne władze niemieckie widziały przyszłe wojsko polskie. (…) Niedługo po „Sokole” powstało pierwsze polskie Towarzystwo Śpiewu „Lutnia”, założone latem 1908 r. Śpiewacy z „Lutni” byli drugim najstarszym polskim chórem mieszanym na Górnym Śląsku. Wkrótce potem rozpoczęło działalność Towarzystwo Kobiet. (…)

Karol Miarka jako wydawca polskiej gazety był nękany i prześladowany przez władze niemieckie. (…) wyprowadził się w 1875 r. do Mikołowa, aby wydawać „Katolika” we własnej drukarni. Tam również był nękany przez władze niemieckie i skazany na pobyt w więzieniu, gdzie w sumie spędził ponad trzy lata. Zmarł przedwcześnie w 1882 r. w wieku 57 lat, bo więzienia poważnie nadszarpnęły jego zdrowie.

Juliusz Ligoń był śledzony przez władze niemieckie z powodu działalności oświatowej i politycznej. Prześladowany za propagowanie języka polskiego, został zwolniony z pracy w hucie „Królewskiej”, a policja przeprowadzała w jego mieszkaniu rewizje, konfiskując książki i materiały literackie. Ligoń, nękany walką i trudnościami, podupadł na zdrowiu i zmarł w 1889 r. w wieku 66 lat.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „Śląski Piemont” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Śląski Piemont” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hospicjum dziecięce to cud. Pomogli nam nie tylko darczyńcy, ale ci, co byli naszymi pacjentami, a są już w niebie

Zrób wszystko, żeby choremu i jego rodzinie pomóc, daj, co masz, po prostu daj wszystko. I wtedy jesteś obrazem Boga i ktoś, patrząc właśnie na ciebie, powie: dotknąłem Boga w Jego postaci ludzkiej.

s. Michaela Rak, Piotr Dmitrowicz, Krzysztof Skowroński

Krzysztof Skowroński: Siostra Michaela Rak jest tu gospodynią, duszą tego wspaniałego hospicjum. Dzisiaj mamy wielką uroczystość – otwarcie hospicjum dla dzieci. Towarzyszą nam tutaj święci: Jan Paweł II, Faustyna, błogosławiony Michał Sopoćko… Zacznijmy opowieść o duchowości tego miejsca od polskiego papieża.

Święty Jan Paweł II wpisał się w drogę mojego powołania. Pamiętam, jak jeszcze w domu rodzinnym wróciliśmy kiedyś z rodziną po pracy w polu i nastąpiła potężna salwa radości – dowiedzieliśmy się, że papieżem został Polak. Miałam wtedy kilkanaście lat. Później przez cały jego pontyfikat Pan Bóg splatał moje drogi z papieżem. Pamiętam, że kiedy byłam nowicjuszką, pojechałyśmy z siostrami na spotkanie z Ojcem Świętym do katedry szczecińskiej, wypełnionej po brzegi. To było spotkanie z osobami duchownymi, więc my jako nowicjuszki, dziewczyny, postawałyśmy jak się dało na oparciach ławek. Papież przechodził główną nawą i już nas minął . Wiadomo, każdy chciał go dotknąć, coś do niego powiedzieć… Papież już był trzy, cztery metry za nami, więc ja tylko krzyknęłam: – Ojcze Święty, my się modlimy za ciebie! I papież zatrzymał się, odwrócił, wśród tego tłumu spojrzał na mnie i zapytał: – A kto się za mnie modli? Więc ja podniosłam rękę i powiedziałam: – Siostry Jezusa Miłosiernego. A on spojrzał mi głęboko w oczy i mówi: – To się naprawdę módlcie, naprawdę módlcie!

I mnie te słowa – już dziś świętego – Jana Pawła II bardzo mocno poruszyły: żeby wszystko, co czynimy, było naprawdę. I modlitwa, i miłosierdzie, wszystko.

I później jego encyklika o Miłosierdziu Bożym przekierowała mnie na czyn miłosierdzia wobec chorych, wobec tych, którzy tego miłosierdzia potrzebują. Po prostu jest ona dla mnie mocą, siłą. I wiem, że właśnie w przestrzeni obcowania świętych on jest razem z nami.

Jak Siostra zapamiętała to spojrzenie?

Było przenikające, pełne ufności, dotykało całego serca, po prostu całego serca. Niosę to jego głębokie spojrzenie. Później miałam jeszcze wiele innych spotkań z papieżem, ale to jego wołanie: „To się naprawdę módlcie!” było dla mnie czymś przeogromnym. I tak sobie myślę, że w encyklice o Miłosierdziu Bożym, która dla mnie jako siostry Jezusa Miłosiernego jest fundamentem, on mocno wypowiedział i przypomniał słowa: „kto Mnie widzi, widzi Ojca”. I to jest wołanie, żeby każdy człowiek, który się ze mną spotka, widział we mnie działanie mocy Boga, że to Bóg działa przez ludzi, i wtedy świat jest pełen miłosierdzia i spojrzenia pełnego miłości człowieka do człowieka.

Piotr Dmitrowicz: Słucham tego i zaniemówiłem. To jest kolejny przykład, że my mówimy o naszym Janie Pawle II tak, jakby każdy z nas się z nim spotykał z osobna. To nie jest tak, że były miliony czy tysiące ludzi na spotkaniu, ale był on i ja. Chyba Wanda Półtawska zapytała kiedyś Jana Pawła II, jak to jest, kiedy on staje przed tymi milionami? A on powiedział: ja nie staję przed milionami, ja staję i mówię do konkretnego człowieka. I Siostra też opowiada o osobistym spotkaniu.

Oczywiście, i przenikniętym mocą Bożą. Bo kiedy Ojciec Święty nas minął i już był kilka metrów bliżej ołtarza, usłyszał mój głos, ale nie widział, kto wołał, a od razu spojrzał w moje oczy. On nie mógł wiedzieć, że to ja wołałam. To zadziałała moc Ducha Świętego, która porusza i daje siłę.

Spotykałam się z Ojcem Świętym jeszcze na placu Świętego Piotra, dwa razy na audiencji ogólnej, na spotkaniach indywidualnych, a później było to wyjątkowe spotkanie, kiedy krzyczeliśmy na placu Świętego Piotra „Santo subito!”, patrząc na trumnę z ciałem Jana Pawła II. Święty, naprawdę święty, to nie podlegało żadnej dyskusji. A święty zawsze woła – prawda? – bądź też święty, bądź obrazem Chrystusa. (…)

KS: Byliśmy tutaj w momencie, kiedy nastąpiło pierwsze uderzenie kafara. I nic więcej nie było, nawet fundamentów, pierwsze prace się rozpoczynały – i nagle jest. Obserwujemy wiele budów, Siostro, w Rzeczpospolitej i innych miejscach, i te budowy mają swoje plany, inżynierów, wykonawców, a jednak często mają kłopoty, żeby ruszyć z miejsca. A Siostra już dokonała swego dzieła.

Obcowanie świętych. W poczuciu własnej słabości czy niemocy – bo mieliśmy przeróżne problemy, także administracyjne – ja wołam tych po drugiej stronie, naszych świętych. Świętego Jana Pawła II, naszego błogosławionego Michała Sopoćkę, świętą Faustynę, świętych męczenników… Mówię: błagam, pomóżcie nam!

Mało tego, ja proszę tych po drugiej stronie, którzy byli naszymi pacjentami, a już osiągnęli wieczność: pomóżcie nam! I kiedy to się zbiera w jedno – ci tu, na ziemi, i ci w niebie – można dokonać cudu. I hospicjum dziecięce to cud.

A Siostra jest właściwie wszędzie. Była Siostra między innymi na Białorusi, w domu rodzinnym błogosławionego Michała Sopoćki. Co Siostra stamtąd przywiozła?

Okno. Byłam bardzo poruszona, bo dom rodzinny błogosławionego księdza Michała Sopoćki jest teraz pustostanem w ruinie. Zobaczyłam wyłamane przez wiatr okno. Wystarczyło je po prostu zdjąć z jednego gwoździa i to okno z jedną, potłuczoną szybą przywiozłam. I tak po prostu poczułam, że ksiądz Sopoćko, dorastając do kapłaństwa i do świętości, przez to okno patrzył na przestrzeń świata, codzienności. Chciałabym, żeby patrzył symbolicznie przez to okno także na nas i na swoje ukochane Wilno. To okno wisi w dziale hospicjum dziecięcego.

Wzięłam też deskę z dachu rodzinnego domu księdza Sopoćki. Dzisiaj, dzięki naszemu wolontariuszowi Staszkowi, mamy przepiękne dwa krzyże z tej deski. To są relikwie.

One zapewniają nam przestrzeń, w której czujemy się chronieni od tego, co może nam spaść na głowę, a ksiądz Sopoćko wskazuje nam drogę. Jest naszym patronem, patronem naszej misji hospicyjnej.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dmitrowicza z s. Michaelą Rak, pt. „Czyńmy wszystko naprawdę!”, znajduje się na s. 13 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dmitrowicza z s. Michaelą Rak pt. „Czyńmy wszystko naprawdę!” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ostatnio środowiska czerwonych przybrały barwy tęczy i ogłosiły, że nie wszyscy ich miłują, a tak dłużej nie może być

Jeśli nie powstanie front opozycyjny, tęczowi TęczUJe całkiem zdominują UJ i sformatują na tęczowo kolejne elity, które będą się kłaść Rejtanem, gdyby ktoś ośmielił się choćby skrytykować TęczUJa.

Józef Wieczorek

Na początku obecnego roku akademickiego na jagiellońskiej wszechnicy powstało stowarzyszenie, które przyjęło nader barwną nazwę „TęczUJ”. Powstanie TęczUJa poprzedziła dyskusja w Auditorium Maximum UJ na temat LGBT, pod hasłem „LGBT – potrzeby, możliwości, wyzwania”. Nowe stowarzyszenie „ma zamiar zwalczać homofobię, transfobię oraz seksizm na UJ, a także prowadzić działania edukacyjne, w tym rozpowszechniać informacje na temat społeczności LGBTQ, aby stworzyć środowisko na Uniwersytecie Jagiellońskim, które będzie przyjazne dla wszystkich studentów i studentek LBTGQ”.

Warto mieć na uwadze, że dla tworzenia przyjaznego środowiska akademickiego dla studentów, a także pracowników spoza sfery LBGTQ, jakoś nie powstało żadne stowarzyszenie i nie było debat merytorycznych w tej kwestii ani w Auditorium Maxium, ani w mniej reprezentacyjnych salach UJ.

Środowisko akademickie UJ (i nie tylko UJ) dziwnym trafem nie jest przyjazne dla tych mniej postępowych, którzy – jak dawniej – chcieliby traktować uniwersytet jako korporację nauczanych i nauczających poszukujących wspólnie prawdy. Tak uniwersytet był określany w statucie UJ aż do jubileuszowego roku 2000, ale widocznie uznano na szczytach akademickich, że nie ma co się trudzić poszukiwaniem prawdy, bo to ani nie jest postępowe, ani nie przynosi awansów, ani zysków dla uczelni i ich etatowych pracowników, a także studentów. Zresztą tych, co razem ze studentami poszukiwaniem prawdy się trudzili, usuwano z UJ w czasach panowania systemu kłamstwa, i to z oskarżenia o negatywny wpływ na studentów.

Rzecz oczywista, dla systemu kłamstwa i jego budowniczych/beneficjentów prawda stanowiła śmiertelne zagrożenie. Trzeba było jej się przeciwstawiać, tworzyć przyjazne środowisko dla miłośników tego systemu i to w czasach czerwonej zarazy. Przez wiele lat III RP urabiano opinię, że system ten został obalony, co prawda wskazując, że czerwoni stali się co najwyżej różowymi. W ostatnich latach okazało się, że środowiska czerwonych znakomicie przetrwały swój „upadek” i znacznie ubogaciły się kolorystycznie. Przybrały barwy tęczy i ogłosiły, że nie wszyscy ich miłują, a tak dłużej nie może być. (…)

W PRL instalacja najlepszego z systemów wspierana była przez młodzież skupioną w ZMP – Związku Młodzieży Polskiej, którego aktywiści tworzyli Brygady Lekkiej Kawalerii, zajmujące się zwalczaniem nauczycieli kontestujących idee tego, co miał usta słodsze od malin, niepopierających polityki i ideologii komunistów. W deklaracji TęczUJów jakby się słyszało echo nadciągającej lekkiej kawalerii, która zajmie się zwalczaniem akademików niepopierających ideologii i polityki LGBT.

W tych działaniach studenci nie są osamotnieni. Przecież cała Konferencja Rektorów Szkół Polskich (KRASP) jednomyślnie wydała oświadczenie o kierowaniu na ścieżki dyscyplinarne tych, co by się ośmielili krytykować LGBT, i to w warunkach wojny kulturowej, kiedy każda krytyka może przechylić szalę frontu wojennego.

Władza rektorów została wzmocniona w wyniku reformy Gowina, stąd rektorzy – autonomicznie – każdego niemiłującego LGBT mogą zawiesić albo wypędzić z uczelni, tak jak to robili ich poprzednicy wobec niemiłujących systemu komunistycznego.

Minister Gowin jakby nic nie miał przeciwko takiej sytuacji. Co więcej, broni na uczelniach ideologii gender, zdając sobie sprawę, że jest to ideologia, a nie nauka. Minister zadeklarował: „Położę się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa zwolennikom ideologii gender”.

W czasach PRLu UJ nie był CzuUJem – Czerwonym Uniwersytetem Jagiellońskim, choć rektor Karaś do tego zmierzał, ale zrodzony z UJ Uniwersytet Śląski takim czerwonym uniwersytetem, czyli „CzUŚem” (jak się mówiło) był. W III RP na dobrej drodze jest instalacja na bazie najstarszego polskiego uniwersytetu – Tęczowego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „TęczUJe zdobyli UJ” znajduje się na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „TęczUJe zdobyli UJ” na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Proces polityczny porównywany do sprawy Dreyfusa. Były prezydent Francji i jego żona oskarżeni w tzw. Fillongate

Czy w tej sprawie jest drugie dno? Kto skorzystał, a kto stracił na tej aferze i dlaczego jest ona coraz częściej porównywana przez francuskich komentatorów sceny politycznej do sprawy Dreyfusa?

Zbigniew Stefanik

Na ławie oskarżonych zasiedli również Penelope Fillon (żona byłego premiera) oraz Marc Joulaud (były współpracownik premiera Fillona). Wszyscy troje są oskarżeni o defraudacje finansowe. Mieli się ich dopuścić w okresie od 1998 do 2013 r. W tym czasie Penelope Fillon była zatrudniona na stanowisku asystentki swojego męża, który sprawował wówczas mandat poselski. Zdaniem prokuratury i sędziów śledczych Penelope Fillon miała być tzw. słupem, umożliwiając wszystkim trojgu oskarżonym wyłudzenie około miliona euro od francuskiego parlamentu. Według oceny oskarżyciela publicznego, jej zatrudnienie miało charakter fikcyjny, nie ma bowiem dostatecznych dowodów na to, iż w rzeczonym okresie Penelope Fillon faktycznie wykonywała pracę asystentki posła. Proces przed sądem pierwszej instancji François i Penelope Fillonów oraz Marca Joulauda ma potrwać do końca marca br. Wszystkim trojgu oskarżonym grozi wyrok do 10 lat więzienia oraz wysoka kara finansowa. Ponadto francuski parlament zażądał od małżonków Fillon zwrotu pieniędzy, które mieli oni zdefraudować. (…)

25 stycznia 2017 r. tygodnik „Le Canard enchaîné” opublikował szokujący artykuł. Według jego autorów François Fillon w okresie, kiedy był posłem, miał sprzeniewierzyć ponad milion euro z budżetu francuskiego parlamentu, zatrudniając fikcyjnie swoją żonę jako swoją asystentkę. Taki stan rzeczy trwał ponoć przez ponad 15 lat, a w tym procederze miał brać również udział bliski współpracownik François Fillona, Marc Joulaud.

W pierwszych dniach po tych doniesieniach François Fillon zdawał się lekceważyć całą sprawę. Stwierdził, że artykuł jest przejawem brutalnej kampanii wyborczej. W udzielanych w kolejnych dniach wywiadach prasowych przyznał, że zatrudniał swoją żonę jako asystentkę, jak większość francuskich polityków, którzy zatrudniali i zatrudniają w ten sposób członków swoich rodzin. Dodał również, iż zatrudniał również swoje dzieci i nie widzi w tym niczego nadzwyczajnego. Kolejne tygodnie przyniosły dodatkowe rewelacje w tej sprawie. Żona François Fillona miała również pracować dla czasopisma „Revue de Deux Mondes”, należącego do przyjaciela byłego premiera, i znów nie istniały ponoć żadne dowody na to, że wykonywała tam jakąkolwiek pracę. Ponadto dzieci Fillonów również znajdowały się na liście płac partii Republikanie i francuskiego parlamentu bez żadnego potwierdzenia pracy uzasadniającej pobieranie przez nie wynagrodzenia.

Czy jeśli nie doszłoby do Fillongate, Emmanuel Macron miałby szanse jakkolwiek zaistnieć w tych wyborach prezydenckich? Czy François Fillon stał się persona non grata zarówno dla lewicowych, jak i dla prawicowych czołowych polityków francuskich, bo podejrzewano go o zbyt bliskie kontakty z Rosją Władimira Putina? Czy może został obiektem ataków części francuskiego środowiska sędziowskiego, które nie chciało dopuścić do powrotu do władzy nad Sekwaną partii Republikanie, a także wyrównać rachunki z liderami politycznego obozu chirakistów i sarkozistów? Czy atak na François Fillona to odwet na partii Republikanie za ataki ze strony Jacque’a Chiraca, Nicolasa Sarkozy’ego oraz innych polityków prawicy na grupę sędziów, która zamierzała postawić czołowych polityków francuskiej prawicy przed sądem za domniemane nadużycia i defraudacje finansowe? Wreszcie, czy Fillongate była dziełem konkurentów François Fillona na prawicy? Te pytania pojawiają się nad Sekwaną od trzech lat. Czy w tej sprawie jest drugie dno, a może jakieś kolejne? Kto skorzystał, a kto stracił na tej aferze i dlaczego jest ona coraz częściej porównywana przez francuskich komentatorów sceny politycznej do sprawy Dreyfusa? (…)

Tzw. Fillongate była głównym czynnikiem, który doprowadził do klęski partii Republikanie w wyborach prezydenckich 2017 r. i umożliwił zwycięstwo Emmanuelowi Macronowi. Trudno wszak sobie wyobrazić polityczny sukces obecnego prezydenta Francji bez Fillongate i politycznych wydarzeń związanych z tą aferą.

Jednak okazało się również, iż sprawa ta miała poważne następstwa dla wszystkich obozów politycznych we Francji.

Publikacje dotyczące oskarżeń pod adresem François Fillona o defraudacje finansowe zapoczątkowały potężny szereg oskarżeń o to samo wielu czołowych polityków francuskich tak z prawicy, jak z centrum i lewicy.

W marcu 2017 r. ze stanowiskiem ministra spraw wewnętrznych musiał pożegnać się lewicowy polityk Christophe Leroux. Został on oskarżony o fikcyjne zatrudnianie córki na stanowisku swojej asystentki w czasie, gdy sprawował mandat poselski. Nie znaleziono bowiem dowodów na to, iż jego córka wykonywała pracę, która uzasadniałaby wynagrodzenie wypłacane przez francuski parlament. W czerwcu 2017 roku do dymisji musiał się podać koalicjant Emmanuela Macrona, przewodniczący centrowej partii MoDem, François Bayrou. Jako minister sprawiedliwości François Bayrou stworzył pakiet ustaw na rzecz »moralizacji francuskiego życia politycznego«. Ów pakiet, przyjęty latem 2017 roku przez francuski parlament, zakazywał francuskim politykom sprawującym mandaty wyborcze m.in. zatrudniania członków rodzin na stanowiskach asystentów i współpracowników. W czerwcu 2017 r. Bayrou i czołowi politycy jego partii zostali oskarżeni o defraudację funduszy europarlamentarnych, które mieli wykorzystywać do finansowania struktur krajowych swojej partii. W lipcu 2019 r. ze stanowiskiem ministra transformacji ekologicznej musiał pożegnać się bliski współpracownik Emmanuela Macrona, François de Rugy. Na początku lipca 2019 r. portal mediapart opublikował szereg artykułów, z których wynikało, ze de Rugy podczas sprawowania urzędu przewodniczącego niższej izby francuskiego parlamentu finansował ze środków parlamentarnych prywatne kolacje dla siebie, swojej żony i przyjaciół oraz wykorzystywał fundusze publiczne na niezwykle drogie remonty mieszkania służbowego, które zajmował. Został również oskarżony o niejasne kontakty z lobbystami, kiedy pełnił funkcję ministra transformacji ekologicznej. To tylko kilka przykładów czołowych francuskich polityków, którzy doznali politycznego upadku po informujących o niejasnościach finansowych publikacjach, jakie pojawiły się w następstwie tzw. Fillongate.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Polityczny proces czy proces polityka?” znajduje się na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Polityczny proces czy proces polityka?” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Landsbergis: Najpierw stajesz się człowiekiem wolnym w duchu, a potem cały naród dokonuje restytucji państwowości

Jan Paweł II był wielkim politykiem. I szeroko patrzył na historię i na to, co się dzieje teraz, bo to, co się dzieje dziś, wpływa na jutro. I jego dokonania mają wagę dziejową. Także wobec Litwy.

Krzysztof Skowroński, Piotr Dmitrowicz, Vytautas Landsbergis

Krzysztof Skowroński: Rok 1978. Wybór papieża Polaka. Jak Pan to przyjął?

To było wydarzenie obiecujące coś bardzo nowego. Nie tylko w obrębie wartości i działalności duchowej. Religijne, ale i polityczne. Jan Paweł II nie był jeszcze Janem Pawłem Drugim. Był kardynałem. Był już znanym ze swojej postawy jako człowiek głęboko religijny, a jednocześnie humanista, z przeszłością aktorską i rozumieniem sztuki teatralnej. Gdy już zaczął swoją działalność jako duszpasterz wszechświatowy, bardzo się wyróżniał. Pamiętam jego inauguracyjne wystąpienie na placu św. Piotra. Oczywiście nie było mnie tam, ale to było przekazywane przez media – jak zwrócił się do wierzących: „Nie bójcie się!”. To słowa Chrystusa.

Ale potem można było się domyślić, jak to wyszło paradoksalnie. Bo tak jak rozumiem, Chrystus mówił: Nie bójcie się, że was jest mało!. Pokonacie świat! A gdy Jan Paweł II zwrócił się z tymi słowami, chyba miał na myśli ludzi uciemiężonych przez komunizm, którzy byli przyzwyczajeni do życia w bojaźni, że są śledzeni, mogą zostać ukarani nie wiadomo za co.

A powiedział tak – nie mogę go zapytać, więc interpretuję – powiedział, żeby nie zwracać uwagi na to, że nas straszą. Bądźcie sobą w swojej godności człowieczej i chrześcijańskiej. Bądźcie ponad wszelkie prześladowania i pogróżki.

Wracając do tego, że to słowo było zwrócone do niewielkiego grona uczniów: okazało się, że nie ma się czego bać, gdy są was miliony. Niech oni się boją! To wkrótce stało się też rzeczywistością na Litwie, gdy powstał ruch wyzwoleńczy Sajudis. Też na początku był straszony: jesteście przeciwko władzy sowieckiej, jesteście wrogami narodu, wrogami prawicy. Ale gdy ludzie przestali się bać, to już było zwycięstwo. Już była wolność. Jeszcze nie polityczna, ale już duchowa. I to było decydujące. Bo najpierw stajesz się człowiekiem wolnym w duchu, a potem cały naród dokonuje restytucji państwowości.

Czyli wiąże Pan to „Nie lękajcie się” z wyzwoleniem duchowym?

Tak, tak! „Nie lękajcie się”. Nie lękajcie się, bo z wami jest prawda i Bóg. I nie bójcie się, że jest was pozornie niewielu. Was będzie bardzo wielu. I tak się stało. (…)

Piotr Dmitrowicz: Dwudziesty ósmy czerwca. Rocznica sześćsetlecia Litwy. Papież bardzo chciał przyjechać. Nie przyjechał, ale wysłał piękny list. Czy dodało Wam sił, kiedy Papież przypomniał całą, piękną historię Litwy? Litwy włączonej w Europę?

Oczywiście. Przesłanie Papieża nie było drukowane w komunistycznej prasie, ale było czytane w kościołach przez księży. Trafiało do społeczeństwa za pośrednictwem wierzących. Cały czas był taki rezonans. Co się dzieje na Litwie? Jak reaguje Stolica Apostolska i Jan Paweł II? I jak my to tutaj odczuwamy?

Tak też było z zamachem na życie Papieża. Nikt nie przykazał ludziom, by stawiali krzyże wdzięczności Bogu za to, że uratował nam Papieża. A na Litwie stawiano.

Na Górze Krzyży przy Szawlach, gdzie są tysiące krzyży, stoi też słynny krzyż dziękczynienia Bogu za uratowanie Papieża. Posłałem mu zdjęcie tego krzyża. Byłem tylko fotografem-amatorem, zrobiłem zdjęcie dla siebie, a potem, gdy mój przyjaciel Krzysztof Droba jechał do Rzymu i powiedział, że może będzie na audiencji, zobaczy Papieża, to przekazałem mu tę fotkę. Spróbuj, przekaż – i przekazał. Nie wiem, czy dzięki temu, czy już wcześniej, ale Papież znał Górę Krzyży na Litwie. Wiedział, jakim jest symbolem wiary, nawet za komuny. Niezłomny symbol niezłomnej wiary. Bo te krzyże niszczono, a ludzie je stawiali od nowa… Stawiali od nowa. I Papież to miał głęboko w sercu. Dlatego podczas pierwszej jego pielgrzymki na Litwę – a była to w ogóle pierwsza pielgrzymka papieska wszech czasów – zażądał, aby w programie znalazła się wizyta na Górze Krzyży. I modlił się tam. Jest tam dotychczas zachowana kaplica, gdzie Papież odprawił Mszę Świętą.

KS: Wróćmy do pierwszego spotkania Pana Profesora z Janem Pawłem II. Jakie odniósł Pan wrażenie z tego osobistego spotkania? Jakie słowa padły?

Okoliczność była specjalna. To była kanonizacja wspólnego świętego Polski i Litwy, ojca Rafała Kalinowskiego, powstańca i sybiraka, a potem karmelity bosego. I gdy Jan Paweł II go kanonizował, na pewno miał świadomość, że ten wspólny święty dla Litwy i Polski będzie działał na rzecz pojednania. I naszych narodów, i chrześcijan obojga narodów.

Jan Paweł II był wielkim politykiem. I szeroko patrzył na historię i na to, co się dzieje teraz, bo to, co się dzieje dziś, wpływa na jutro. I to, czego on dokonał, ma rangę dziejową. Także wobec Litwy.

Z okazji kanonizacji Rafała Kalinowskiego byłem z delegacją litewską w Watykanie. Byliśmy zaproszeni my – delegacja państwowa Litwy – i delegacja państwowa z Polski. Z jednej strony był Lech Wałęsa, z drugiej strony Landsbergis. Tam wydarzyło się coś ciekawego, bo Wałęsa nie bardzo chciał mi podać rękę, ale to drobiazg. Za to otoczenie Wałęsy było bardzo przychylne i dzięki temu ten incydent nie zakłócił Mszy Świętej. Potem zresztą mieliśmy z Wałęsą dobre stosunki.

Następnego dnia spotkałem się z Janem Pawłem II podczas wizyty oficjalnej. Byliśmy we dwóch, nie potrzebowaliśmy tłumacza, ponieważ mogę rozmawiać po polsku. Rozmowa była bardzo serdeczna, mówiliśmy o sytuacji duchowej, politycznej, nawet i ekonomicznej na Litwie. Także o perspektywach na uregulowanie stosunków z Rosją, bo to był rok 1991 i Związek Radziecki już się kończył, przychodziły nowe czasy. A Papież był bardzo zatroskany o cały wschód Europy, łącznie z Litwą. My już byliśmy niepodległym państwem z własnej woli i decyzji, uznanym przez państwa demokratyczne; nawet Rosja już się z tym pogodziła. Ale wciąż panowała jeszcze duża niepewność, co może stać się jutro. Dokonywały się jakieś przewroty w Moskwie, nie było wiadomo, co będzie z Jelcynem i tak dalej. Jan Paweł II był zatroskany o losy Litwy. Pytał, jak może nas wesprzeć. Poruszaliśmy nawet takie praktyczne sprawy, jak wyznaczenie nowego arcybiskupa wileńskiego, bo Jan Paweł II dokonał historycznej decyzji zjednania decyzji wileńskiej z Litwą, co było rozbite podczas tej awantury międzywojennej Litwy Środkowej i tak dalej.

PD: Czy Pan i Jan Paweł II rozmawialiście tylko jako dwaj wybitni mężowie stanu, czy był jakiś bardziej osobisty moment tej rozmowy?

Cała rozmowa była prosta i serdeczna. Nie wiem, czy występowaliśmy w roli mężów stanu. Rozmawialiśmy jak ludzie, którzy mają w dużym stopniu wspólne pojęcia o aktualnej i historycznej sytuacji w Europie.

Czas był przełomowy. I Bóg wie, co mogło jeszcze z tego wyjść. To i troska była wspólna, i chęć lepszego poznania, bo on pytał mnie o Rosję. I miałem być trochę jakby ekspertem, powiedzieć, co myślę, co wiem o nastrojach i o tym, co może się tam stać. Niepokoił się sytuacją w Rosji. Także o to, czy dojdzie do pojednania chrześcijan po obydwu stronach. Wiadomo, że Rosja – ta prawosławna Rosja – nie chciała Papieża widzieć. Dojechał do Ukrainy, gdzie był zresztą bardzo kochany. Ale do Rosji nie dotarł. To było też jego troską… Rosja, co tam się stanie?

Ale przede wszystkim rozmawialiśmy o Litwie. Miał specjalne uczucie do Litwy. Mieliśmy tu informacje, że jego babcia była Litwinką. Nie chcieliśmy tego podkreślać, aby nie mówiono, że kochamy Papieża z tego powodu. Kochamy go jako wielkiego chrześcijanina i naszego ojca, a nie z powodu babci.

KS: Jan Paweł II miał wielką charyzmę. Czy odczuł Pan tę charyzmę?

Oczywiście. Dotychczas pamiętam naszą rozmowę. Gdy ktoś mnie pyta o ludzi, których spotkałem w życiu, to na pierwszym miejscu jest Papież Jan Paweł II. Był to człowiek i niezwykły, i bardzo prosty. Taki swój. Z którym jest bardzo dobrze.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dmitowicza z byłym prezydentem Litwy prof. Vytatutasem Landsbergisem pt. „Jan Paweł II – niezapomniany, najważniejszy, swój” znajduje się na s. 14 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego i Piotra Dimitowicza z byłym prezydentem Litwy prof. Vytatutasem Landsbergisem pt. „Jan Paweł II – niezapomniany, najważniejszy, swój” na s. 14 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jakie problemy świata ukrywa sztuczna histeria CO2?/ Jacek, Michał i Karol Musiałowie, „Śląski Kurier WNET” 69/2020

Zanieczyszczenie wód? Alkoholizm, góry cuchnących odpadów, palące się wysypiska? Katastrofy ekologicznie powodowane przez wielką chemię? Ulatniające się toksyczne produkty rozpadu tworzyw sztucznych?

Jacek Musiał, Michał Musiał, Karol Musiał

Ideologia CO2 przykrywką dla poważniejszych problemów?

Na świecie, poza Unią Europejską można znaleźć coraz więcej prac demaskujących luki w CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia. Czemu służyła i jakim celom gdzieniegdzie jeszcze służy katastroficzna mistyfikacja szkodliwości CO2?

Beneficjenci ideologii CO2

Lista beneficjentów jest już w dużej mierze znana.

  1. Rządy zbierają nieuczciwy podatek, będący formą okradania zindoktrynowanych tą teorią społeczeństw przy ich przyzwoleniu, a nawet na własną prośbę, w poczuciu misji, że płacąc podatek od CO2, ratują świat.
  2. Animatorzy IPCC dzięki straszeniu (starą) hipotezą CO2-centryczną mają zapewnione synekury.
  3. Rzesze urzędników znajdują zatrudnienie przy przeliczaniu wszelkich aktywności ludzkich na „emisje CO2”.
  4. Przez 40 lat mistyfikacja pozwalała rosyjskim instytutom naukowym, zatrudniającym kilka tysięcy naukowców, maskować faktyczne badania z fizyki atmosfery dla budowy potęgi militarnej ZSRR (zachowanie rakiet w atmosferze, propagacja fal elektromagnetycznych, systemów namierzania i rozpoznania, radarów, lidarów, laserów bojowych, a prawdopodobnie i możliwości prowadzenia ze światem kapitalistycznym wojny klimatycznej. Kusząca była też perspektywa przystosowania terenów północnych ZSRR tak, aby klimat stał się tam bardziej przyjazny dla rolnictwa, co wcześniej przyświecało idei Arrheniusa, głoszącego na przełomie XIX i XX w. swoje hipotezy o możliwym korzystnym wpływie dwutlenku węgla na klimat). Szersze informacje na ten temat można znaleźć w artykule Spowiedź naukowca, „Kurier WNET” z maja 2019 roku.
  5. Wielka Brytania, a konkretnie Margaret Thatcher, rzekomą szkodliwość dwutlenku węgla pochodzącego z węgla wykorzystała do zdławienia strajków górniczych zainspirowanych tam przez ówczesne kraje bloku komunistycznego oraz Libię. Mogła zaryzykować 5 miliardów funtów strat, gdyż Wielka Brytania posiadała własne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego.
  6. Deindustrializacja dekarbonizacyjna Europy była i jest na rękę Chinom i Rosji, które same nie traktują poważnie hipotezy CO2-centrycznej, najpewniej dlatego, że posiadają naukowców własnych uniwersytetów, które w rankingach światowych mieszczą się w pierwszej dwusetce wyższych uczelni, a może dlatego, że dla ich naukowców nie stanowi problemu budowanie własnych laserów molekularnych CO2, co rzuca nowe spojrzenie na cały problem.
  7. Następuje obniżenie wartości zasobów węgla (aktywów) polskich, czeskich i rumuńskich, co zachęca te państwa do wyprzedaży ich za bezcen.
  8. Propaganda skutkuje wymuszeniem obniżenia cen rynkowych cennego surowca, jakim jest dwutlenek węgla, a nawet zmuszeniem jego producentów („emitentów”) do sprzedawania go po cenie ujemnej, czyli dopłacając jego odbiorcom, „ponieważ szkodził klimatowi”.

CO2 to najbezpieczniejszy, niemający sobie równych konserwant żywności, szczególnie napojów. Roczne jego zużycie (oszacowanie Michała i Karola Musiałów z 2017 roku) tylko do napojów typu cola wyniosło ponad 4 miliony ton. Napojów gazowanych, do których jako konserwantu dodaje się CO2, jest na świecie około 50 razy więcej.Ważniejszym jednak odbiorcą ogromnych ilości dwutlenku węgla, i to takiego, który nie wymaga szczególnych certyfikatów, jest przemysł naftowy.

Metoda znana jest pod nazwą Enhanced Oil Recovery. Firmę, która wdrażała w Stanach Zjednoczonych tę technologię – Glori Oil Ltd w Teksasie – założył Rajendra Kumar Pachauri (1940–2020) Kim był ten człowiek? Przede wszystkim to przyjaciel Ala Gore’a. Z wykształcenia inżynier kolejnictwa, który awansował na przewodniczącego IPCC (Międzynarodowego Zespołu do Zmian Klimatu, opisanego we wcześniejszych artykułach). Był współzałożycielem (m.in. z Alem Gore’em) pierwszej w świecie giełdy prowadzącej spekulacyjny handel świadectwami emisyjnymi CO2: Chicago Climate Exchance PLC. Współpracował m.in. z Deutsche Bank. Odszedł przed upływem kadencji z zajmowanych stanowisk w związku z innymi aferami. Czy, gdyby się potwierdziło, że Al Gore i Rajendra Kumar Pachauri świadomie rozpowszechniali kłamstwo ekologiczne o decydującej roli CO2 w globalnym ociepleniu, to ich przypadek stałby się dowodem na to, że za popularyzowanie kłamstwa można dostać Nagrodę Nobla? Czy możliwe, że Komitet Noblowski został oszukany?Nawiasem mówiąc, zbiornikowce LNG mogą w jedną stronę transportować gaz ziemny, a z powrotem, do pól gazo- i roponośnych – dwutlenek węgla.

9. Lobby francuskiej energetyki jądrowej, chcące wymusić na innych krajach kupno takich elektrowni.

10. Lobby rosyjskiego gazu ziemnego (w kłamliwej, lansowanej teorii gaz miałby mieć mniejszy potencjał ocieplenia klimatu; jak jednak wykazano we wcześniejszych artykułach, dzieje się dokładnie odwrotnie).

11. Lobby chińskich paneli fotowoltaicznych i chińskich turbin dla elektrowni wiatrowych.

12. Lobby handlu narkotykami; ideologia anty-CO2 odwraca uwagę społeczeństw od postępującej narkomanii w świecie.

13. Lobby międzynarodowego handlu bronią. Temat zastępczy CO2 jest świetną przykrywką dla najbardziej odrażającego (po handlu narkotykami) „biznesu”. Nawiasem mówiąc, liderem w międzynarodowym handlu bronią w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest ojczyzna celebrytki Grety Thunberg – Szwecja.

14. Lobby produkcji i handlu alkoholem. Słabnie zainteresowanie społeczeństw narastającym problemem alkoholizmu.

15. Straszenie dwutlenkiem węgla pozwala ukryć inne problemy, w tym społeczne, zdrowotne, neokolonialne zniewalanie innych narodów czy permanentne wojny. Czy sztuczna histeria CO2 nie jest także przykrywką dla ukrycia faktycznych problemów i katastrof ekologicznych II połowy XX wieku? Zanieczyszczenia gleby środkami ochrony roślin? Zanieczyszczenia wód śródlądowych, mórz i oceanów? (Statki, które oficjalnie woziły odpady do Chin, w rzeczywistości opróżniały ładownie wcześniej, na oceanie). Rosnące góry cuchnących odpadów, palące się wysypiska? Katastrofy ekologicznie powodowane przez tzw. wielką chemię? Tworzywa sztuczne: ulatniające się toksyczne dla przyrody i klimatu półprodukty, a później produkty ich rozpadu?

Światowy alkoholizm

Według raportu WHO Global status report on alcohol and health 2018, nadmierne spożycie alkoholu na świecie przyczynia się do 3 milionów zgonów rocznie, czyli do 1 zgonu co 10 sekund, i jest przyczyną co 20 zgonu. W grupie wiekowej 20–39 lat to już co ósmy zgon. W aspekcie długoterminowym alkoholizm powoduje katastrofalne szkody zdrowotne i społeczne, choć, jak się wydaje, nadużywający alkoholu lub uwikłani w biznes alkoholowy politycy potrafią przewrotnie twierdzić, że to nie alkohol, lecz instytucja rodziny jest przyczyną wszelkiego zła na świecie.

Do spożywania alkoholu przyznaje się 2,3 mld ludzi, przy czym ich średnia dzienna porcja wynosi 33 g czystego alkoholu. Prym wiedzie Europa. Warto zauważyć, że w Europie jest też największa indoktrynacja dwutlenkowęglowym ociepleniem.

Wspomniany raport przeszedł praktycznie bez echa. W codziennym rozsiewaniu pseudonaukowych, katastroficznych wizji przodują, jak się wydaje, media najbardziej przychylne Rosji i Chinom. Niczym Wernyhora straszą internautów dwutlenkiem węgla, do rzadkości zaś należą artykuły o alkoholu, a jeśli, to zamieszczane materiały sprawiają wrażenie kryptoreklam.

W całej mistyfikacji CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia pomijany jest czynnik produkcji i metabolizmu alkoholu. Wylicza się hipotetyczny wpływ hodowli zwierząt na ilość gazów cieplarnianych, ale nikt nie tyka lobby alkoholowego. W 2017 roku Michał i Karol Musiałowie w konkursie „Fizyka da się lubić” oszacowali, że tylko w samej reakcji powstawania alkoholu z glukozy powstaje na świecie rocznie 20 milionów ton dwutlenku węgla. Gdyby wziąć pod uwagę, że po jego spożyciu (spaleniu w organizmie) powstaje drugie tyle, a także uwzględnić wszystkie etapy produkcji i dystrybucji alkoholu (nie licząc skutków społecznych), to okazuje się, że alkohol odpowiada za ponad 100 milionów ton dwutlenku węgla. W tym miejscu aż się prosi, by osoby odpowiedzialne za energię oraz tzw. zielony ład w organach Unii Europejskiej zachowały trzeźwość spojrzenia.

Spalarnie odpadów

Dyskutując o najważniejszych problemach, czy wręcz katastrofach ekologicznych, trzeba wspomnieć o odpadach. Poniższe informacje zostały opracowane na podstawie danych The World Bank, IBRD-IDA, What A Waste 2.0. A Global Snapshot of Solid Waste Management to 2050, Trends in Solid Waste Management.

Średnia dzienna produkcji odpadów wynosi 0,74 kg/osobę, ze zmiennością od 0,11 kg w krajach biedniejszych do 4,54 kg w bogatych. 16% tej bogatszej populacji odpowiada za generowanie 34% odpadów. Światowa produkcja odpadów wynosi ponad 2 mld ton rocznie. Do 2050 r. spodziewany jest dalszy wzrost ilości odpadów, szczególnie w krajach, które do tej pory produkowały ich mniej, do co najmniej 3,4 miliarda ton w stosunku rocznym. Blisko 50% odpadów jest pochodzenia spożywczego i roślinnego. Około 17% to papier i opakowania. 12% stanowią tworzywa sztuczne. Kolejne to szkło, metal, guma i skóra, drewno oraz aż 14% to inne – nieokreślone. Wartość energetyczna odpadów to około 10 GJ/t

Ze spalenia 2 mld ton można by uzyskać aż 20 mld GJ energii. Nie jest to ani proste, ani szczególnie opłacalne. O wiele korzystniejsze jest odsortowanie poszczególnych składowych. Część nada się do recyklingu, część do kompostowania i nawożenia, i tylko 20–30% faktycznie do spalenia, co jednak wiąże się z wieloma problemami natury środowiskowej.

Polacy pod względem produkcji odpadów plasują się około średniej światowej na poziomie 0,8 kg dziennie na mieszkańca. Cała Polska produkuje rocznie ok. 12 mln ton odpadów komunalnych. Może pojawić się pokusa, aby wszystko spalić i zamienić na energię, co po przeliczeniu (korzystając z danych KOBIZE 2018) pozwoliłoby uniknąć spalenia 4,8 mln ton węgla.

Najważniejszym problemem jest oddziaływanie spalarni odpadów na środowisko. Pierwsze próby zastosowania spalarni miały miejsce w Wielkiej Brytanii w latach 70. XIX wieku. Jak na tamte czasy, Polska nie odbiegała od europejskich trendów. W 1912 roku powstała spalarnia w Warszawie, ze zdolnością utylizacji 60 tys. ton odpadów rocznie. Działała do zniszczenia wojennego w 1944 roku. Druga w Polsce spalarnia istniała w Poznaniu od 1927 roku, ze zdolnością utylizacji 25 tys. ton rocznie. Poznań, podobnie jak Warszawa, został poważnie zniszczony w czasie II wojny światowej (Poznań 1945 i dziś, red. A. Olejnik, Wyd. Poznańskie, Poznań 1985). Po 1945 roku próbowano spalarnię w Naramowicach pod Poznaniem odbudować i w sposób ograniczony pracowała jeszcze do 1954 roku. W artykule Jana Szulca Nie ma rzeczy bezużytecznych w czasopiśmie kulturalno-społecznym „Tęcza” z 11 stycznia 1930 roku (skąd zaczerpnięto ilustracje autorstwa Mieczysława Bilażewskiego do niniejszego tekstu), opisano proces sortowania śmieci, urozmaicając go ciekawostkami dotyczącymi różnych przypadkowych znalezisk. Przy spalarni działała elektrownia, która 30% energii zużywała do celów własnych, pozostałe 70% sprzedawała elektrowni miejskiej. Żużel ze spalarni zużywano do produkcji betonu wykorzystywanego do wykonywania nawierzchni dróg oraz płyt chodnikowych. W artykule podkreślony został aspekt antyepidemiczny spalarni.

Co się stało, że po zniszczeniu tamtych spalarni musiało upłynąć 50 lat, zanim w Polsce zaczęły powstawać nowe?

Do lat 60. XX wieku nie zdawano sobie sprawy z oddziaływania spalarni na środowisko, a w szczególności z wpływu gazowych produktów spalania na zanieczyszczenia atmosfery – na środowisko i zdrowie.

Jak można przeczytać w artykule dr inż. Grzegorza Wielgosińskiego (Politechnika Łódzka): Oddziaływanie na środowisko spalarni odpadów, NowaEnergia.com.pl z 24.10. 2008, pomimo spalania odpadów w wysokiej temperaturze, w spalinach stwierdza się ponad 350 różnych związków organicznych w stężeniach ponad 5ug/m3, w tym węglowodory C1, C2, akrylonitryl, acetonitryl, benzen, toluen, etylobenzen 1,2- oraz 1,4-dichlorobenzen, 1,2,4-trichlorobenzen, hexachlorobenzen, fenol, 2,4-dinitrofenol, 2,4-dichlorofenol, 2,4,5-trichlorofenol, pentachlorofenol, chlorometan, chloroform, chlorek metylenu, 1,1- oraz 1,2-dichloroetan, 1,1,1- oraz 1,1,2-trichloroetan, 1,1,2,2-tetrachloroetan, czterochlorek węgla, 1,1-dichloroetylen, trichloroetylen, tetrachloroetylen, formaldehyd, aldehyd octowy, aceton, metyloetyloketon, chlorek winylu, ftalan dietylu, kwas mrówkowy, kwas octowy i wiele innych. Do tego dochodzi cały szereg związków o udowodnionym działaniu rakotwórczym i teratogennym, zwanych wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi WWA. Należą do nich (wg opracowania Grzegorza Wielgosińskiego): np. benzo(a)piren, benzo(a)antracen, benzo(k)fluoranten, dibenzo(a,h)antracen, indeno(1,2,3-c,d)piren. Kolejną grupą związków chemicznych są dioksyny i związki dioksynopodobne, powstające podczas spalania odpadów zawierających chlor (np. PCV), kojarzone najczęściej z chorobą byłego prezydenta Ukrainy – Wiktora Juszczenki, choć działania tych związków na zdrowie mogą być wielokierunkowe. W spalinach pochodzących ze spalarni wykazywane bywają nieobojętne dla środowiska i zdrowia pary wielu metali, część z nich występuje w pyłach oraz żużlu. Dlatego w ostatnich dwóch dekadach ubiegłego wieku naukowcy mozolnie opracowywali technologie pozwalające usuwać ze spalin poszczególne substancje toksyczne. Współczesna spalarnia powinna przypominać fabrykę chemiczną.

Dzięki wstrzymaniu się w Polsce przez 50 lat z budową spalarni odpadów, z pewnością udało się uchronić wielu Polaków przed chorobami związanymi z toksycznym wpływem zanieczyszczeń atmosfery.

W ostatniej dekadzie radni kolejnych miast decydują o budowie spalarni odpadów. Są to już z pewnością nieporównanie nowocześniejsze obiekty aniżeli te, które funkcjonowały w Europie jeszcze w końcu ubiegłego wieku. Niestety są to obiekty i technologie kosztowne. Radni nie zawsze zdają sobie sprawę, jakie są pełne koszty eksploatacji. Status i zasady funkcjonowania reguluje w Polsce szereg aktów prawnych, począwszy od Ustawy o odpadach, poprzez rozporządzenia ministrów środowiska, budownictwa i zdrowia, a wszystkie są dostosowywane do odpowiednich dyrektyw Unii Europejskiej.

Czy obecnie budowane spalarnie są już bezpieczne? Specjalista gospodarki odpadami ze Stowarzyszenia „Zero Waste”, mgr Paweł Głuszyński uważa, że w dalszym ciągu bezpieczniej jest odpady składować niż spalać.

Głównym argumentem jest niedoskonałość procesów oczyszczania spalin, szczególnie w odniesieniu do – chyba najgroźniejszych – WWA, a kolejnymi – przepisy, które wobec niektórych składników wymagają kontroli zaledwie kilka razy w roku, a także możliwość pracy spalarni w trybie awaryjnym. Składować pewnie łatwo, pod warunkiem, że drogą sortowania uda się zredukować do 20% ilość odpadów ostatecznych, już niepodlegających recyklingowi. Nie wyklucza to możliwości spalenia ich w przyszłości, gdy technologie spalania ulegną dalszemu udoskonaleniu. Ewentualne spalanie lub współspalanie odpadów jest oczywiście uwarunkowane jednoczesnym wykorzystaniem energii. Z kolei zwolennicy spalarni argumentują, że spaliny ze spalarni są czystsze aniżeli samochodowe, a porównywalne do spalin z mniejszych kotłowni gazowych (większe, profesjonalne, mają lepsze systemy oczyszczania). W latach 90. ubiegłego wieku do spalarni przylgnęła opinia, że najbardziej szkodliwy jest ten dym, którego nie widać. Jak to jest obecnie?

Cdn.

Artykuł Jacka, Michała i Karola Musiałów pt. „Ideologia CO2 przykrywką dla poważniejszych problemów?” znajduje się na s. 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Jacka, Michała i Karola Musiałów pt. „Ideologia CO2 przykrywką dla poważniejszych problemów?” na s. 3 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Manifest dietetyczny głośnej – tzn. znanej z tego, że jest głośna – „europosłańczyni”, czyli co jest prywatne, a co nie

Na swoim profilu w jednym z portali społecznościowych dokonała wpisu, iż „to, co jemy, nie jest naszą prywatną sprawą”. Ponoć nie chodzi tu o jej prywatne preferencje, a o kwestię społeczną.

Piotr Sutowicz

Europosłanka czy też europoślini – sam bowiem już nie wiem, jak należy określać kobietę zasiadającą w Europarlamencie – pani Sylwia S. (skoro nazwisko jest znane, to umówmy się, że nie będę go na każdym kroku powtarzał) wypowiedziała się w temacie konsumpcji mięsa. (…)

Rzecz pierwsza dotyczy tego, co jest, a co nie jest sprawą prywatną. Jeśli napiszę, że żaden grzech popełniony przez kogokolwiek, choćby uczyniony był jedynie w najgłębszych zakamarkach myśli, całkiem prywatny nie jest, to jestem przekonany co do słuszności takiego poglądu. Natomiast znaczna część przedstawicieli elit będzie w tym względzie nieufna, a następnie, kiedy określę dokładnie, zgodnie z nauczaniem Kościoła, co jest grzechem, ogłosi mnie faszystą, homofobem, oskarży o mowę nienawiści. Wreszcie, gdyby moja opinia okazała się przebić do szerszych kręgów społecznych, zostanę odsądzony od czci i wiary i szybko powstanie postulat konieczności wyeliminowania mnie z życia publicznego. Co bardziej ugodowi komentatorzy obwieszczą, że sprawy wiary powinienem zostawić w domu, oczywiście pod warunkiem, że nie będę w jej duchu wychowywał dzieci.

W wypadku pani S.  postulat niejedzenia mięsa stał się częścią debaty publicznej. I wcale tu nie chodzi o powstrzymanie się całych społeczności od konsumpcji białka zwierzęcego w związku z przeżywanym właśnie Wielkim Postem, to bowiem ma pozostać prywatne.

Nie dotyczy on również sytuacji, w której szkodzę sobie i społeczeństwu jedząc jakieś świństwo, które prowadzi bądź do zatrucia pokarmowego, z którego trzeba mnie leczyć, bądź do tego, że stanę się roznosicielem jakichś szkodliwych zarazków, które powalą połowę ludzkości. To ostatnie zresztą dla części lewicowych elit chyba wcale nie jest takie najgorsze, skoro głoszą one potrzebę ograniczenia populacji ludzi szkodzących środowisku, między innymi przez jedzenie mięsa właśnie.

Pani poseł, będąca skądinąd doktorem prawa, stoi na stanowisku, że pomiędzy sposobem produkcji, z którego wynika konsumpcja, a klimatem istnieje bezpośredni związek, który obecnie nacechowany jest negatywnie. Poza tym wypowiedź powyższa wpisana jest w kampanię polityczną mającą na celu wprowadzenie nowego podatku, który miałby spowodować podniesienie cen mięsa. Ot i wszystko.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Dieta »europosłańczyni«, czyli co jest sprawą prywatną, a co nie” znajduje się na s. 7 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Dieta »europosłańczyni«, czyli co jest sprawą prywatną, a co nie” na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska już kilkakrotnie wchodziła do Europy i z niej wychodziła… / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 69/2020

Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy.

Jan Martini

Polskie wejścia do Europy

Gdy 1 maja 2004 roku wchodziliśmy do Europy przy dźwiękach Ody do radości i fajerwerkach, mało kto sobie zdawał sprawę, że Polska w swoich długich dziejach już kilkakrotnie wchodziła do Europy (i kilkakrotnie z niej wychodziła…).

Pierwszym „wejściem do Europy” był niewątpliwie chrzest Polski w roku 996. Nie zachowały się relacje, jak ludność kraju przyjęła wydarzenie, ale pogański bunt Masława (1038 r.) wskazywałby, że i wtedy nie brakowało zwolenników „polexitu”.

Natomiast reakcje ludności na „wejście do Europy” Poznania w wyniku ustaleń kongresu wiedeńskiego są dobrze udokumentowane:

24 maja 1815 roku generał pruski Thumen przekroczył granice Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Wejście wojsk pruskich poprzedził manifest Fryderyka Wilhelma III zapewniający o równouprawnieniu politycznym Niemiec i nowo przyłączonej prowincji i potwierdzający odpowiedni paragraf umowy wiedeńskiej. Społeczeństwo wielkopolskie przejawiło szczerość i wiarę w zapewnienia pruskie. Obiecywano sobie dużo po deklaracjach rządu berlińskiego dotyczących autonomii i zachowania narodowości polskiej, liczono na „pruski porządek“ w dziedzinie stosunków ekonomicznych i na polu oświaty.

8 czerwca, wśród bicia z dział i odgłosów dzwonów, po uroczystym nabożeństwie w kościele farnym, odbyła się ceremonia zdejmowania orłów polskich z gmachów publicznych. Po zdjęciu herbu polskiego z gmachu prefektury naczelny prezes wraz z generałem – komendantem miasta wręczyli go wojewodom: Działyńskiemu i Wybickiemu. Po oddaniu honorów wojskowych wojewodowie zanieśli go do mieszkania naczelnego prezesa, po czym zawieszono nowy herb: czarnego orła, na którego popiersiu widniał mniejszy – biały.

W kilkanaście dni później zgotowano entuzjastyczne wręcz przyjęcie nowo mianowanemu namiestnikowi, Antoniemu Radziwiłłowi. Już u wrót miejskich Poznania wyprzężono konie z książęcej karety i wśród powitalnych okrzyków tłumu zaciągnięto do pałacu namiestnikowskiego. Specjalny komitet dam polskich witał równie entuzjastycznie księżnę Ludwikę, która miała niejako gwarantować prowincji stałą i życzliwą opiekę domu królewskiego (D. Ciepieńko, Klaudyna z Działyńskich Potocka).

Namiestnik nowej pruskiej prowincji Antoni Radziwiłł – wychowany na dworze berlińskim, towarzysz księcia Pepiego, „wżeniony” w rodzinę cesarską – był także dobrym wiolonczelistą, dla którego Chopin napisał sonatę (muzykowali razem w dworze namiestnika w Antoninie k. Ostrowa). Czy można było przewidzieć, że kiedyś pojawi się Bismarck, rugi pruskie, wóz Drzymały i brutalna germanizacja? Mimo wszystko Prusy były państwem praworządnym, dlatego możliwa była „najdłuższa wojna nowożytnej Europy” (wygrana przez Polaków), mogło się pojawić polskie mieszczaństwo, a nawet zdołano wybudować w centrum Poznania Teatr Polski z napisem „Naród sobie” na fasadzie.

Prezydent Putin, przemawiając w roku 2009 na Westerplatte, taktownie zauważył, że najlepsze lata Europy przypadają na czas ścisłego współdziałania Niemiec i Rosji.

Rzeczywiście – na koszt Polaków Europa miała swoje 100 lat „pięknej epoki”, ale ta największa zbrodnia nowożytnej historii, jakim było unicestwienie Rzeczpospolitej, w XX wieku przyniosła kataklizm dwóch wojen światowych na kontynencie. Jeszcze gorsze perspektywy niż rozbiory Europa szykowała nam po spodziewanym zwycięstwie państw centralnych w Wielkiej Wojnie i powstaniu Mitteleuropy pod niemieckim protektoratem. Niemiecki plan podczas I wojny światowej przewidywał znaczną aneksję terytorium Polski i wypędzenie z tych terytoriów Polaków i Żydów, zastępowanych stopniowo kolonistami niemieckimi. W perspektywie sama Polska też miała być germanizowana, m.in. poprzez zmniejszenie populacji polskiej na skutek klęsk głodu.

Na pytanie uczestników konferencji pokojowej w Hadze „czy pożądaną i możliwą jest po wojnie dalsza praca haskiej konferencji pokojowej?”, profesor prawa międzynarodowego w Monachium baron von Stengel odpowiedział:

Nie. Byłaby ona zresztą zupełnie zbyteczną, bo ostateczne decydujące zwycięstwo przypadnie bez wszelkiego wątpienia i musi przypaść nam, Niemcom. A wówczas będziemy temsamym w możliwości trzymać wszystkich pokojowi niechętnych w szachu i darzyć nie tylko nas samych, ale całą cywilizowaną ludzkość trwałym i jedynie prawdziwym pokojem. Cały obecny przebieg wojny dowodzi przecież, że z pomiędzy wszystkich narodów nas Niemców wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Dlatego też naszym stało się udziałem, co dotąd żadnemu nie udało się narodowi, a mianowicie świat cały obdarzyć pokojem. Wynika stąd, że niepotrzebnemi są wszelkie dalsze prace około utrzymania pokoju, bo my Niemcy przejmiemy wówczas razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiły by najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i dlatego pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy („Gazeta Lwowska” 1917).

Jednak sprawy się potoczyły inaczej, nie musieliśmy się „poddać pod każdym względem wyższemu kierownictwu” i otrzymaliśmy cudowny dar niebios – pełną niepodległość. Niestety – jako „niespokojni sąsiedzi” Europejczyków niedługo cieszyliśmy się wolnością. We wrześniu 1939 roku Europa brutalnie przyszła do nas, oferując jednakże pewne możliwości. O tych możliwościach pisał „Nowy Głos Lubelski” w numerze z dnia 16 marca 1943 roku. Zamieszczono tam relację z podniosłej uroczystości, która odbyła się na dworcu w Krakowie z okazji odjazdu pociągu z 500 robotnikami udającymi się na roboty do Niemiec. Wśród nich był milionowy „gastarbaiter”, którym okazał się „19-letni syn pewnego włościanina spod Makowa”. Milionowemu robotnikowi gubernator dr Frank wręczył honorowy dyplom i złoty zegarek.

Każdy Polak czy też Ukrainiec, który zdecydował się na wyjazd do Rzeszy, może się przekonać, że decyzja ta była dla niego bardzo korzystna. Warunki mieszkaniowe są dobre, obowiązuje czystość i punktualność. Każdy robotnik otrzymuje normalne zaprowiantowanie, tak jak robotnicy niemieccy – pisze „Nowy Głos Lubelski”. Gazeta wskazała też na korzyści z pracy za granicą – Polacy dostali okazję nauczenia się „fachu i pilności“.

Aby ułatwić wzajemne zrozumienie między mieszkańcami Europy, przewidziano też użyteczne „rozmówki niemiecko-polskie” pt. „Jak rozmawiać z polskim parobkiem”. Zawarte są w nich najpotrzebniejsze w codziennej komunikacji zwroty w rodzaju: „Geib fleig!” – Bądźcie pilni! (Bondschtsche pilnij!) „Macht das orbentlich” – Zróbcie to porządnie (Srobtsche to poschondnje) „Du Faulenger!” – Ty leniwcze! (Ty leniwtsche!)

Żegnając milionowego robotnika z „dorzecza Wisły”, udającego się na roboty do Niemiec, gubernator Frank zwrócił się do wyjeżdżających w „serdecznych słowach”:

Cieszę się, że wypada mi pożegnać dzisiaj milionowego robotnika udającego się w podróż do Rzeszy. Rzesza Niemiecka przyjmie u siebie synów i córki Generalnej Guberni i chętnie skorzysta z ich pracy. Ludności tego kraju przesyłam słowa podzięki i uznania za jej udział i współpracę w tym wielkim dziele. Każdy wyjeżdżający powinien przynieść zaszczyt swemu krajowi i swemu narodowi, albowiem od tego dużo zależy przyszły los grup narodowościowych reprezentowanych na terenie Gen. Gub. Wiedzcie, że każdy na swój sposób walczy w interesie nowej, powstającej dopiero Europy, której obywatele pójdą drogą śmiałego i zdrowego rozwoju. Wiem, że przeważająca część ludności zrozumiała potrzebę chwili i chętnie pracą swą przyczynia się do zwycięstwa Europy. Zwycięstwo to da mocne podstawy do zbudowania po ukończeniu wojny na kontynencie europejskim nowego i sprawiedliwego porządku. Życzę Wam dobrej podróży.

„Zjednoczenie” z Europą 1939 roku było dla nas najgroźniejsze – nigdy w historii nie byliśmy tak blisko możliwości fizycznej likwidacji naszego narodu.

O tę tragiczną sytuację często oskarża się personalnie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, którego „błędna” („lekkomyślna, nieprzemyślana, zbrodnicza”) polityka rzekomo doprowadziła do kataklizmu, jakim była dla Polski II wojna światowa. Dzisiejsi błyskotliwi analitycy twierdzą, że powinniśmy byli „iść z Hitlerem na Moskwę” lub ze „Stalinem na Berlin”, albo „oddać Gdańsk i korytarz, nie wchodzić do wojny na początku” itp. Ale niewątpliwym osiągnięciem min. Becka było umiędzynarodowienie konfliktu i sprowokowanie wojny, bo można sobie wyobrazić sytuację, że Niemcy i Rosja dokonują rozbioru Polski i zaczynają mordować ludność, nie przejmując się gromkimi słowami potępienia ze strony światowej opinii publicznej. Imponujące efekty wspólnych niemiecko-rosyjskich działań w celu „eliminacji” polskich elit można było zaobserwować do 22 czerwca 1941. Czy przetrwalibyśmy jako naród, gdyby wspólnie „popracowali” jeszcze 3 czy 4 lata dłużej?

Niemieckie plany wobec Polski były znane – zakładano, że tylko 15% Polaków nadaje się do „recyklingu” – czyli germanizacji.

Ludność tego obszaru składa się z Polaków i Żydów, a oprócz tego licznych polsko-żydowskich warstw mieszanych. Pod względem rasowym ludność należy określić jako częściowo istotnie rodzajowo obcą, a w każdym razie nienadającą się do zasymilowania. (…) Z punktu widzenia polityki rasowej istnieje plan, ażeby zarówno Polaków, jak i Żydów utrzymać w jednakowy sposób na niskim poziomie życiowym i pozbawić ich wszelkich praw zarówno pod względem politycznym, jak narodowym. Natomiast Żydzi otrzymaliby nieco więcej wolności, przede wszystkim w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. (…) Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny (Ochrona rasy jako podstawa biologicznej polityki ludnościowej, Berlin, 2. 10. 1940).

Widać, że polscy geje mieli więcej szczęścia niż ich niemieccy koledzy, którzy zostali po prostu wymordowani, a Żydzi, z pewną autonomią w gettach, przez pierwsze 2 lata wojny mieli więcej praw niż Polacy. Byli także – na mocy porozumień między ZSRR a Rzeszą Niemiecką – jedyną grupą narodowościową, która miała prawo do dowolnego przekraczania linii granicznej i wyboru osiedlenia się w jednej lub drugiej strefie okupacyjnej (w sowieckiej strefie byli grupą uprzywilejowaną).

Z jakichś bliżej nieznanych powodów hitlerowcy po ataku na ZSRR zmienili priorytet – najpierw postanowili „oczyścić” z Żydów Europę, a potem zająć się „rozwiązaniem kwestii polskiej”. Być może powód był czysto praktyczny – Polaków było znacznie więcej.

Nasuwa się pytanie, czy holokaust Żydów uratował nas od zagłady? Innym pytaniem jest, czy naszym kosztem ocalono zachodnią cywilizację? Może romantycy mieli rację, uważając Polskę za Mesjasza narodów?

Często mówi się o zdradzie Zachodu, który wydał nas na żer Stalinowi, ale mało kto sobie zdaje sprawę, że stanowiliśmy jedyną „walutę” za utrzymanie sojuszu Sowietów z aliantami. Podczas tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej kilkakrotnie prowadzone były rozmowy pokojowe sowiecko-niemieckie, gdzie rozważany był wspólny atak na Anglię i Stany Zjednoczone. Amerykanie nie mieli wtedy broni atomowej, więc współdziałanie dwóch największych potęg (plus Japonia) rzeczywiście mogło doprowadzić do upadku zachodnich demokracji. Kością niezgody była Polska (dokładnie tak, jak podczas kongresu wiedeńskiego w 1815 roku!) – Rosjanie żądali „sprawiedliwej granicy” na Wiśle, Niemcy chcieli „przestrzeni życiowej” aż po Dniepr. Rokowania rosyjsko-niemieckie ustały dopiero po konferencji w Teheranie, gdy Stalin otrzymał od aliantów zachodnich swą „największą zdobycz” (jak mawiał) – Polszę.

Instalując w Polsce tzw. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, Stalin chciał postawić na jego czele etnicznego Polaka o nazwisku kończącym się na „ski” i nie będącego komunistą (ci w Polsce kojarzyli się jednoznacznie z agenturą). Takiego nie udało się znaleźć. Ale znaleziono socjalistę o nazwisku Edward Osóbka, któremu dodano nazwisko panieńskie matki i powstał Osóbka-Morawski, który w przemówieniu tak mówił o Stalinie:

Nie ma słów, którymi można by wyrazić ogrom szczęścia, jakie przepełnia serce każdego z nas, nie ma słów, którymi można by wyrazić w całej pełni podziękowanie i hołd naszej wyzwolicielce, bohaterskiej Armii Czerwonej, i jej genialnemu wodzowi, Marszałkowi Stalinowi.

Osóbka może trochę przesadził, ale nie sposób odmówić Stalinowi pewnych zasług. Wprawdzie nadał „prawa człowieka” polskim kobietom, które otrzymały „prawo wyboru” do dokonania aborcji, ale wywalczył przyłączenie do swojego polskiego protektoratu Wrocławia i Szczecina (alianci zachodni chcieli dać jako rekompensatę za utracone ziemie tylko Gdańsk i Górny Śląsk). Wysiedlił 160 tys. Ukraińców i Białorusinów z terenu obecnych granic – jednak zezwolił na przyjazd 650 tys. Polaków z ziem zabranych. W ten sposób Polska stała się (ku utrapieniu kosmopolitów) najbardziej jednolitym etnicznie krajem Europy.

Europa interesowała się Polską nawet w czasach, gdy byliśmy częścią „ruskiego mira”. W roku 1972 grupa ekspertów zatroskanych o losy świata, znanych jako Klub Rzymski, orzekła, że obszar między Odrą a Bugiem jest za gęsto zaludniony. Zdaniem naukowców, aby „uzyskać równowagę”, powinno tu mieszkać 15 mln ludzi, którą to wielkość postulowano osiągnąć w roku 2040. Polskim ekspertem w Klubie Rzymskim był mentor i protektor red. Michnika, Adam Schaff – pryncypialny komunista (naczelny ideolog PZPR), później demokrata-wolnościowiec, a w końcu biznesmen.

Jak widać, stałą troską wielu środowisk (nie tylko sąsiadów) jest zbyt duża populacja Polaków. Wywózki na roboty do Niemiec w czasie okupacji miały także na celu „ograniczenie plenności” ludności polskiej. Innymi działaniami było dążenie do jak najpóźniejszego zawierania małżeństw i zniechęcające do posiadania dzieci upośledzenie ekonomiczne. Dziś problemy ekonomiczne nie powinny mieć wpływu na decyzje rodzicielskie Polaków, ale dramatyczna sytuacja demograficzna wciąż trwa.

Czy na polską demografię miała wpływ „misja cywilizacyjna” „Gazety Wyborczej” od 30 lat promującej „postępowość” wśród Polaków? Gazeta promowała ludzi „rozumnych” (któż nie chce być rozumnym?), a rozumni, w przeciwieństwie do „dzieciorobów”, mają najwyżej jedno dziecko lub są „singlami w wielkim mieście”.

Pamiętamy, jak na demonstracji KOD-u prominentny redaktor tej gazety, Seweryn Blumsztajn, niósł transparent z napisem „Pier…lę, nie rodzę”, choć zapaść demograficzna kraju z pewnością była mu znana. Najwcześniej na „Gazecie Wyborczej” poznał się mój 2-letni bratanek, mówiąc „gazać be”. Mnie zajęło wiele lat, aby dojść do tego samego wniosku.

Od lat 80 ub. wieku z Polski wyjechało ok. 4 mln ludzi. Większość z nich już nie wróci, a ich dzieci (kilkaset tysięcy!) staną się Anglikami, Niemcami czy Kanadyjczykami. Tych ludzi brakuje. Aby gospodarka mogła się rozwijać, potrzebni są imigranci z Ukrainy, Wietnamu, Indii, i w ten sposób powstaje w Polsce „bioróżnorodność” ulubiona przez braci kosmopolitów.

Nasze ostatnie „wejście do Europy” różni się zasadniczo od tych nieco wcześniejszych, choćby dlatego, że sami podjęliśmy tę decyzję (poprzednio nikt się nas nie pytał). Przede wszystkim integracja stwarza nam wiele możliwości i jest po prostu korzystna. Dlatego musimy znosić cierpliwie wszelkie uciążliwości i narzucane nam „wartości europejskie”, które otrzymaliśmy w „pakiecie”. Trzeba przywyknąć, że przez miasta przetaczają się hałaśliwe korowody facetów w stringach, że kornik zżera nam puszczę, a agresywni „wykluczeni” nachalnie promują niestandardowe zachowania seksualne czy nienormatywne role społeczne. Choć oczywiście musimy być świadomi zagrożeń i czujnie monitorować sytuację.

Wielkim eurosceptykiem był brytyjski sowietolog Christopher Story. Uważał on, że w projekt Unii Europejskiej, wyraźnie nawiązujący do pomysłu Lenina powołania superpaństwa – Forum Światowego, były wmieszane sowieckie służby. Story był przekonany, że rozwinięciem projektu będzie stopniowa likwidacja państw narodowych i budowa „wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”.

Unia Europejska powołała socjalistyczny, scentralizowany rząd, przenosząc na całkiem nowy poziom unifikację bliską totalitaryzmowi, umożliwiając kontrolowanie całego kontynentu i niszcząc narodową suwerenność poszczególnych krajów. Główną częścią strategii jest budowanie wolno, lecz systematycznie regionalnego rządu nad całą Europą. Rząd ten, o dyktatorskim charakterze, jest montowany w oparciu o obecnie istniejące socjaldemokratyczne biurokracje w formie Unii Europejskiej. Bo czym jest Unia Europejska? To jest polityczny kolektyw, a w kolektywie decyzje podejmowane są wspólnie, żaden naród nie może decydować o sobie indywidualnie. Poza tym wiemy, że Rosjanie mają metody, by kolektyw podejmował »słuszne« decyzje – pisał Ch. Story.

Czy dlatego do Unii, którą uważaliśmy za najwyższą formę zachodniej demokracji, wprowadzali nas doświadczeni komuniści – Kwaśniewski i Miller?

Podczas 8-letnich rządów premiera Tuska realizowano plan bliski temu, jaki prowadzili hitlerowcy w Generalnej Guberni – wygaszanie gospodarki, zwijanie państwa i zmniejszanie populacji. Działania te spotkały się z najwyższym uznaniem „czynników europejskich” – Tusk dostał na piśmie patent prawdziwego Europejczyka, a może nawet dyplom honorowy i złoty zegarek.

Po zmianie ekipy rządzącej, gdy ton zaczął nadawać polityk, który „dba tylko o Polskę”, zaczęliśmy się zachowywać niekulturalnie i rozpychać na salonach łokciami, co musiało spowodować reakcję – z ulubieńca światowych elit staliśmy się „czarnym ludem” Europy. Jednak mimo pohukiwań nie grozi nam usunięcie z UE, bo to się „Europie” po prostu nie opłaca. Z raportu organizacji Global Financial Integrity (GFI) za lata 2004–2013 wynika, że Polska była liderem w UE, jeśli chodzi o drenaż środków finansowych przez zagraniczne podmioty. W latach 2004–2015 zagraniczne koncerny, rządy czy instytucje unijne wytransferowały poza granice naszego kraju równowartość ponad 622 miliardów zł! Ale mamy powody do optymizmu – dawniej nas mordowali, teraz najwyżej obrabują – postęp jest.

Niemcy może nie są „koroną wszechstworzenia” (jak uważał baron Stengel), ale są najliczniejszym narodem Europy o wielkim, niekwestionowanym dorobku cywilizacyjnym. Nade wszystko są narodem praktycznym, działającym racjonalnie. Dlatego musimy się starać, aby tym razem nasi potężni europejscy sąsiedzi, biorąc w swoje ręce los kontynentu (do czego zachęcał ich min. Sikorski), potraktowali z szacunkiem i po partnersku mniejsze narody. My zaś swoimi politycznymi wyborami możemy przybliżyć im taką decyzję.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Polskie wejścia do Europy” znajduje się na s. 6 i 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Polskie wejścia do Europy” na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Życie w czasie zarazy. To chyba pierwszy przypadek w naszych wesołych czasach, kiedy dyskoteki w poście pustoszeją

Przed oczyma stanęły mi wojny, o jakich donoszono regularnie co pewien czas w PRL, zmuszające do wykupywania czego się da: po pierwsze świec, po drugie zapałek, po trzecie cukru, po czwarte mąki itd.

Jan Bogatko

Moja żona dostała od swych przyjaciółek z Bonn (liczba mnoga!) fotki pustych półek w miejscowych supermarketach. Zabrakło mleka i makaronów! Panika zaczęła się szerzyć w Nadrenii! Co będziemy jeść, jak ogłoszą w związku z epidemią domową kwarantannę dla wszystkich? Przed oczyma stanęły mi wojny, o jakich donoszono regularnie co pewien czas w PRL, zmuszające do wykupywania czego się da: po pierwsze świec, po drugie zapałek, po trzecie cukru, po czwarte mąki itd., itp.

Ale żarty na bok: niemieckie media pełne są poradników antykryzysowych na wypadek co i jak. Z listami niezbędnych zakupów włącznie. To prawdziwa kultura kryzysowa! I savoir vivre na czas zarazy: jak kichasz, to zasłaniaj usta. Myj ręce mydłem pod ciepłą wodą co godzina. Unikaj tłumów, wszelkich spędów. Dalekich podróży w zatłoczonych pociągach. I temu podobne. (…)

O ile w Chińskiej Republice Ludowej (to nie Tajwan!), gdzie korona pojawiła się po raz pierwszy w grudniu, liczba nowych zachorowań teraz spada i życie wraca do tempa sprzed zarazy, to gdzie indziej na tym globalnym świecie statystyki zachorowań strzelają w górę. Wskazuje też ona na to, jakie kraje utrzymują z ChRL bliskie relacje.

A więc przede wszystkim Korea Południowa (brak statystyk z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, najbardziej postępowego sąsiada Pekinu). Wirus wyrwał tam z codziennego życia 5000 osób. Następnie Iran (1500) oraz Włochy – smutny rekordzista w Europie. (…)

Czy po świętach wielkanocnych będzie już po wszystkim? Tego nie wiadomo. Nikt zresztą nie odważyłby się dzisiaj w Niemczech przedstawić takiej prognozy. Gorzej: nie da się już powstrzymać rozwoju infekcji przy tej liczbie zachorowań – mówi dyrektor Urzędu Zdrowia we Frankfurcie nad Menem, Rene Gottschalk. Gottschalka cytuje agencja dpa, a za nią informację tę podają wszystkie niemieckie media z telewizją i radiem włącznie. Ekspert z Frankfurtu dodaje: „To nie jest samo w sobie czymś tragicznym. Ponieważ choroba ta nie jest groźna”.

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Życie w czasach zarazy” na s. 3 marcowego „Kuriera WNET” numer 69/2020, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Życie w czasach zarazy” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tak zwana opozycja totalna, uwierzywszy we własną czarną propagandę, zaprzestała jakichkolwiek wysiłków programowych

Co miał na myśli geniusz, który wymyślił hasło: „Dziś sędziowie, jutro ty”? Czy chciał wszystkich jeżdżących autem po pijaku nakłonić do solidarności z ciemiężonymi rzekomo sędziami?

Henryk Krzyżanowski

Incydent z wojny plakatowej z czasów Solidarności: PZPR odbywała jakieś swoje plenum i oblepiła mury hasłem „Program Partii programem Narodu”. Na to nasi chłopcy zaczęli przemalowywać słowo „Program” na tych plakatach na „Pogrom” – w tamtych czarno-białych czasach miało to moralne uzasadnienie, a do tego okazało się prorocze. Po 13 grudnia 1981 partia już właściwie nigdy nie odzyskała władzy, przejętej otwarcie przez wojsko i bezpiekę.

Niestety totalna opozycja świadomie czy nieświadomie próbuje replikować tamten model, oczywiście w roli PZPR ustawiając PiS i koalicjantów. To ma szereg fatalnych skutków dla świata polityki, ale przede wszystkim dla niej samej, bowiem uwierzywszy we własną czarną propagandę, zaprzestała ona jakichkolwiek wysiłków programowych. Na zasadzie „obalić PiS, a potem się zobaczy”.

Komicznym wymiarem tej propagandy jest oczekiwanie na represje ze strony dyktatury.

Kiedy KOD był w największym rozkwicie, jego aktywistki, damy w okolicach sześćdziesiątki, często ze słodkim pieskiem na profilowej fotce na fejsie, ekscytowały się wzajemnie perspektywą męczeństwa: „Czy spakowałaś już szczoteczkę do zębów?”

Kompletnie nie zauważając przy tym groteskowości swoich dialogów. Powie ktoś, że to był poziom ludowego antyPiS-u. Otóż nie, na poziomie intelektualistów nie było wcale mądrzej. Profesorowie i artyści przerzucali się grepsami o tym, co zrobić, kiedy już „po nich przyjdą”. A co miał na myśli geniusz, który wymyślił hasło: „Dziś sędziowie, jutro ty”? Czy chciał wszystkich jeżdżących autem po pijaku nakłonić do solidarności z ciemiężonymi rzekomo sędziami?

Doprawdy nie warto psuć sobie rozumu analizą tych haseł. One wszystkie sytuują się w poetyce wiecowej, która demokratyczne rządy wsparte mocnym mandatem kilku wygranych wyborów określa jako ‘czas zarazy’, a próbę polityki nieco bardziej niezależnej od Brukseli nazywa ‘wypisywaniem się duchowym i intelektualnym z Europy’.

Mamy w Polsce kolejne wybory, a opozycja zamiast debaty o programie, znowu wybrała wiec. A na wiecu nie liczy się rozumowa analiza i wyciągnięte z niej zalecenia programowe. Ważniejsza jest donośność aparatury nagłaśniającej i chwytliwość haseł. Jak ostatnio przekonaliśmy się, te hasła mogą być wulgarne – liczy się przecież wyrazistość, nie elegancja. Dlatego w ślad za prezydentem Dudą na jego przedwyborcze spotkania jeździ ekipa zagłuszaczy, których głównym orężem jest chamstwo i wulgarne wyzwiska. Wygląda na to, że to oni są teraz najważniejsi. Ciekawe tylko, jak czują się wykwintni Europejczycy z opozycyjnych elit, wzięci w jasyr przez objazdowych miotaczy wulgaryzmów.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „W niewoli objazdowych miotaczy wulgaryzmów” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „W niewoli objazdowych miotaczy wulgaryzmów” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego