O przydrożnych kapliczkach, stawianych za czasów najgłębszej komuny/ Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 73/2020

Czy rzeczywiście mieszkańcy Zawiercia byli obywatelami PRL-u głęboko uświadomionymi politycznie i wierzącymi tylko w komunistyczny raj na ziemi, a nie ten obiecany nam przez Stwórcę po śmierci?

Tadeusz Loster

Kapliczki Andrzeja Brąblika

Andrzej Brąblik był chłopem, mieszkał w Kocikowej w pobliżu Pilicy w powiecie zawierciańskim. Oprócz uprawiania roli zajął się budowaniem betonowych kapliczek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że budował je w okolicach Zawiercia i to w okresie propagowanego w „Czerwonym Zagłębiu” ateizmu.

Dla rodowitego Ślązaka za rzeką Brynicą rozciąga się „czerwony matecznik”, kraina, gdzie uwielbia się towarzysza „Wiesława”, podziwia Gierka, z rozrzewnieniem wspomina się robotniczo-chłopski sojusz, jednym słowem – czuje się nostalgię do prawdziwej Polski („Ludowej” ). Czy Zagłębie zwane Dąbrowskim, część Górnego Śląska, było i jest „czerwonym matecznikiem”? Czy rzeczywiście jego mieszkańcy należeli do robotniczo-chłopskiej grupy obywateli PRL-u głęboko uświadomionych politycznie i wierzących tylko w komunistyczny raj na ziemi, a nie ten obiecany nam przez Stwórcę po śmierci?

Andrzej Bąblik z żoną Balbiną, Kocikowa, lata 40. XX w. Fot. ze zbiorów rodziny Brąblików

Zawiercie to miasto powiatowe leżące na terenie historycznej Małopolski. Zaliczane jest do Zagłębia Dąbrowskiego ze względu na bliskość miast Zagłębia oraz historię olbrzymiego rozwoju przemysłu pod koniec XIX wieku, takiego jak włókienniczy, hutniczy, odlewniczy, ciężki czy szklarski. Mimo tego przemysłu oraz rozwijającej się struktury miejskiej, Zawiercie otrzymało prawa miejskie dopiero w 1915 roku. Obecnie miasto liczy około 50 tys. mieszkańców. W okresie międzywojennym liczyło blisko 30 tys., a co ciekawe, rozwinięty przemysł zawierciański w okresie międzywojennym i jeszcze w latach 50. XX w. zatrudniał więcej pracowników, niż wynosiła liczba ludności zamieszkującej w mieście. Niedobór robotnika miejscowego uzupełniali chłopi z pobliskich miejscowości, tworząc typową społeczność robotniczo-chłopską. Wszelkie zawirowania historyczne, które dotykały miasto, a przede wszystkim przemysł spowodowały, że Zawiercie nazywano „miastem umarłym” lub „miastem bezrobotnych”. Taki stan skutkował silnym wpływem komunistycznym. I tak w 1928 roku komuniści w mieście zdobyli blisko 25% głosów, a PPS około 8%. W tym okresie działaczem komunistycznym w Zawierciu był towarzysz „Wiesław” – Władysław Gomułka. W 1930 roku doszło do starć zbrojnych między bezrobotnymi a policją. Zginęły trzy osoby, a dzień ten – 18 kwietnia 1930 roku – nazwano „Krwawym Piątkiem”.

Kapliczka w Kocikowej, 1945 r. | Fot. A. Bąba

Zawiercie leży w połowie drogi pomiędzy Częstochową a Krakowem, czyli w środku Jury Krakowsko Częstochowskiej. Nazywane jest Bramą do Jury. Tu rozchodzą się szlaki turystyczne na tereny Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd do atrakcyjnych turystycznie obszarów wapiennych ostańców i średniowiecznych ruin zamków: w Ogrodzieńcu, Bobolicach, Mirowie, w Smoleniu czy w Morsku. Najbliższe okolice Zawiercia obfitują także w rezerwaty skalne i przyrody, wymarzone dla miłośników turystyki i wspinaczki.

Zwiedzając okolice powiatu zawierciańskiego, można natknąć się na pomniki-kapliczki, które do złudzenia przypominają „pomniki wdzięczności” stawiane tu w 1866 roku na cześć cara Rosji i króla Polski Aleksandra II po uwłaszczeniu włościan. Kapliczek jest około czterdziestu, usytuowane są przy drogach, na skrzyżowaniach dróg oraz na prywatnych posesjach.

Kapliczki mają solidne cementowe fundamenty, na nich podstawę wymurowaną z jurajskiego kamienia wapiennego, na podstawie betonowy segment w formie prostopadłościanu zwieńczonego stylizowaną koroną, w której tkwi betonowy krzyż. Na widokowej stronie segmentu wypisane są sentencje o różnych treściach. Przy nich wyryto daty wystawienia kapliczek, co ciekawe – przeważnie z okresu tzw. stalinowskiego oraz ateistycznego PRL-u. Na niektórych kapliczkach, w tylnej ich części wypisane jest nazwisko wykonawcy: „A. Brąblik, Kocikowa”.

Kapliczka w Gieble z 1949 r. | Fot. Aleksander Bąba

Andrzej Brąblik urodził się w 1890 roku w Kwaśniowie koło Klucz. Był chłopem – prowadził małe, kilkuhektarowe gospodarstwo we wsi Kocikowa koło Pilicy. Praca w gospodarstwie nie wystarczała Brąblikowi. Założył kuźnię, miał także warsztat kamieniarski, rozpoczął produkcję cementowych wyrobów oraz otworzył sklep z artykułami spożywczymi. Wnuczka Brąblika, Stanisława Żyła, wspomina go jako człowieka uczciwego i dobrego, o pogodnym usposobieniu, bardzo religijnego. Może dlatego jeszcze podczas wojny, w 1942 roku wybudował kapliczkę-pomnik przy drodze do Biskupic, a zaraz po zakończeniu wojny, w 1945 roku, kapliczkę przy swoim drewnianym domku. W 1946 roku Andrzej Brąblik wraz z Antonim Wnukiem postawili podobną w Ryczowie przy drodze leśnej do Pilicy, a w 1949 roku – na Górce przy wjeździe do Kocikowej. Wszystkie cztery kapliczki przypominały wyglądem starsze od nich „pomniki wdzięczności” stawiane carowi Rosji przez okolicznych chłopów w 1866 roku po uwłaszczeniu włościan. Dzieła Brąblika spodobały się okolicznym mieszkańcom i do jego zakładu zaczęli zgłaszać się klienci, zamawiając budowę „takiego” pomnika.

Nowe kapliczki kamieniarz budował dla fundatorów w okolicy Zawiercia, zamiast wcześniej stojących drewnianych krzyży lub w nowych miejscach. Stawiał je nawet na terenach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od warsztatu. Na wybrane miejsce przywożony był piasek, cement z pobliskiej cementowni „WIEK” w Ogrodzieńcu, polne i wapienne kamienie. Z tego materiału powstawał fundament oraz kamienna podstawa kapliczki. Na tak wybudowanym postumencie montowane były górne segmenty – gotowe elementy wykonane wcześniej w zakładzie Brąblika. Dekoracje i zdobienia elementów betonowych rzemieślnik sporządzał w odpowiednich drewnianych formach. Tekst inskrypcji, omawiany z fundatorem i przez niego zatwierdzany, wydrapywany był w betonie jeszcze przed jego utwardzeniem. Kapliczkę zwieńczał osadzony w otworze górnego segmentu betonowy krzyż. Niekiedy był to krzyż stalowy, z cmentarnego odzysku. U podnóża krzyża montowano betonowe „pudło” o łukowym sklepieniu, w którym można było umieścić gipsową lub porcelanową figurkę. Postawiona w ten sposób kapliczka miała około 4 m wysokości.

Kapliczki były do siebie podobne, jednak nie identyczne. Niektóre z nich, w zależności od zasobności fundatora, są pokaźniejsze i bogatsze w ozdoby, napisy i zewnętrzny wystrój.

Jedna z najwcześniej wybudowanych kapliczek, przy domu Brąblików, nosi napis „JEZUS MARYJA NIECH WAM BĘDZIE CZEŚĆ I CHWAŁA ZAWSZE I WSZĘDZIE FON. A. i B. BRĄBLIKOWIE KOCIKOWA ROK P. 1945”. (Ten i pozostałe teksty w oryginalnej pisowni).

Pomrożyce to wieś oddalona od Kocikowej o ponad 20 km. Tutaj stoją dwie kapliczki wybudowane przez Brąblika w 1951 roku. Obydwie zostały ufundowane przez mieszkańców Pomrożyc. Na jednej z nich jest napis: „O JEZU POKORNIE CIĘ BŁAGAMY NIECH POKÓJ SERCA I DUSZY W TOBIE MAMY. FUNDATOROWIE GROMADA POMROŻYCE ROK P. 1951”.

Kapliczka w Bzowie z 1959 r. Fot. Aleksander Bąba

Bzów – obecnie dzielnica Zawiercia – to dawny zaścianek szlachecki. Tutaj przy ul. Konopnickiej została postawiona kapliczka w 1959 roku. Na jej licu widnieje napis: „BOŻE BŁOGOSŁAW WSZYSTKIM KTÓRZY CIĘ WZYWAJĄ STRZEŻ I ZACHOWAJ OD ZŁEGO KIEDY W TOBIE UFAJOM, ROK P. 1959”.

Trudno przytoczyć wszystkie sentencje umieszczone na blisko 40 kapliczkach. Należy zaznaczyć, że tekst na każdej z nich jest inny. Chciałbym zatrzymać się jeszcze przy dwóch, które charakteryzują okres, kiedy były stawiane. Jedna z nich to kapliczka w Gieble przy ul. Częstochowskiej, wybudowana w 1949 roku w miejscu starego drewnianego krzyża, datowanego już w 1843 roku. Na kapliczce tej widnieje sentencja: „BOŻE BŁOGOSŁAW PRACY ROLNIKA. GIEBŁO DN. 15. IV. ROK P. 1949”.

Najważniejsza kapliczka, okazalsza i większa od innych, została wystawiona przy szosie nr 790 na skrzyżowaniu drogi prowadzącej do Giebła. Wybudowano ją w miejscu szczególnym, gdzie w tamtych czasach był przystanek przewozu pracowniczego. Chłoporobotnicy dojeżdżający do przystanku z dalszych odległości na rowerach, pozostawiali je do czasu powrotu u zaprzyjaźnionego gospodarza. Podczas rozmów w oczekiwaniu na „robotniczy” przewóz pojawił się pomysł wybudowania w tym miejscu kapliczki. Pomysłodawcy odczuwali potrzebę polecenia się opiece boskiej na czas pracy. Finansowanie budowy przez robotników wsparli mieszkańcy pobliskich zabudowań. Tak w 1953 roku rozpoczęła się budowa kapliczki na posesji Kazimierza i Franciszki Cichorów. Przy budowie pomagał Brąblikowi murarz z rodziny Cichorów. Na wystawionej kapliczce wypisano sentencję:

„PÓJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY, KTÓRZY PRACUJECIE I OBCIĄŻENI JESTEŚCIE, A JA WAS OHŁODZĘ. CHWAŁA NA WYSOKOŚCI BOGU A NA ZIEMI POKÓJ LUDZIOM DOBREJ WOLI. – BUDOWA TEJ FIGURY Z DOBROWOLNYCH OFIAR ROBOTNIKÓW GIEBŁA I KIEŁKOWIC. – NA CZEŚĆ CHRYSTUSOWI W HOŁDZIE – ROBOTNICY 1953 R”.

W treści tej sentencji jest ukryty obraz i dużo prawdy o tym, jacy byli ROBOTNICY ROKU 1953. Na pewno inni niż pisała, mówiła i chciała PRL-owska propaganda.

A był to Rok Pański szczególny. 22 lutego w więzieniu mokotowskim po sfingowanym procesie został powieszony generał August Fieldorf „Nil”. 5 marca zmarł Józef Wissarionowicz Stalin, próbując wytrzeźwieć po długotrwałej libacji z Nikitą Chruszczowem. Dzień pogrzebu Stalina, 9 marca, został ogłoszony dniem żałoby narodowej w PRL-u. Jeszcze przed pogrzebem, 7 marca, nastąpiła zmiana nazwy Katowice na Stalinogród, województwa katowickiego na stalinogrodzkie i jednocześnie Pałacowi Kultury i Nauki nadano imię Józefa Stalina dla „uczczenia pamięci Wielkiego Wodza i Nauczyciela mas pracujących i jego wiekopomnych zasług dla Polski”. Mimo śmierci Stalina walka z Kościołem w Polsce nasiliła się, aresztowano i skazano na długoletnie więzienie księży, w tym biskupa Czesława Kaczmarka. 25 września został aresztowany przez bezpiekę Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński, a robotnicy „Czerwonego Zagłębia” oddawali się w opiekę Panu Bogu, budując kapliczkę.

Kapliczka przy szosie nr 790 z 1953 r. (napis na kapliczce po renowacji w maju 2020 r.) | Fot. Aleksander Bąba

Warto wspomnieć opiekunów kapliczek, ale trudno opisać i wymienić wszystkich. Przyjrzyjmy się przykładowo tym od „robotniczej kapliczki”. Postawiona na posesji rodziny Cichorów, była przez nich doglądana do 1992 roku, przy wsparciu sąsiada Jarosława Guzika. Opiekę nad kapliczką przejęła ich córka Kazimiera wraz z mężem Jerzym Jarosem. Obecnie, od 2005 roku, kapliczką opiekuje się wnuk Antoni Jaros z żoną Urszulą. W maju bieżącego roku kapliczka ze szczególną starannością została odnowiona przez Urszulę Jaros.

W lutym 1978 roku zmarł Andrzej Brąblik. Ostatnia jego kapliczka została wzniesiona w Cisowej w 1980 roku, już po jego śmierci. W miejscu, gdzie została postawiona, stał drewniany krzyż z czasów powstania 1863 roku. W 1974 roku właściciele posesji, państwo Rochowie, zdecydowali, że na miejscu, w którym kiedyś stał krzyż, ufundują kapliczkę. Do Andrzeja Brąblika pojechał Franciszek Roch i złożył zamówienie. Jednak przywieziona na miejsce w elementach, nie została postawiona z uwagi na „brak zezwolenia administracyjnego na budowę”. Wyleżała się na placu do 1980 roku. Wraz z gospodarzami wymurował ją i złożył murarz ze Smolenia, Jan Sikora. Na postawionej kapliczce wypisana jest sentencja: „JEZUS MARIA MY SIĘ ZAWSZE WASZEJ OPIECE POLECAMY ROK P. 1974” W 1981 roku w nowej politycznej rzeczywistości, w okresie „Solidarności”, podczas obrzędu poświęcenia pól w Cisowej kapliczkę poświęcił proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Pilicy, ks. Kanonik Mieczysław Zaława.

Autor pragnie podziękować Panu Aleksandrowi Bąbie – miłośnikowi historii Ziemi Zawierciańskiej – za udostępnienie materiałów oraz wykonane zdjęć kapliczek umieszczonych w artykule.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kapliczki Andrzeja Brąblika” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kapliczki Andrzeja Brąblika” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czyje interesy reprezentowałby w Polsce niedoszły prezydent? Dlaczego został zaproszony na spotkanie Grupy Bilderberg?

„Zamiarem grupy de Bilderberg jest bez żadnej wątpliwości, by przy tworzeniu rządu światowego jego członkowie byli wszechwładni. (…) Bez żadnych legalnych praw ludzie z Bilderbergu kupczą wpływami”.

Stanisław Florian

Pod koniec maja, gdy stało się jasne, że wykidaną kandydatkę POstKOmuny na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zastąpi prezydent warszawskich salonów, któremu ręki nie chciała podać nawet poprzednia prezydent tych salonów – postanowiłem sprawdzić, kto on zacz.

Najpierw trafiłem na ciekawą socjologicznie analizę Stanisława Janeckiego z tygodnika „Sieci”. Zdefiniował on nowego kandydata POKO poprzez jego elektorat, „trzaskowszczyznę”, jako „doświadczenie pokoleniowe (czterdziestolatków), środowiskowe ze względu na status (inteligencja, twórcy), wielkomiejskie, obyczajowe (to nie są eksperymentatorzy, choć nastawieni liberalnie) i kulturowe (tzw. syndrom europejczyka). (…) Trzaskowszczyzna to nierewolucyjna wersja pokolenia marcowych i pomarcowych komandosów, wykorzystujących pozycję swoich rodziców i ich grupowe powiązania oraz świadczone sobie przysługi. (…) Jest elitą tzw. warszawki i bardzo imponuje »słoikom«, które chciałyby być jej częścią”.

Postanowiłem sprawdzić, co o kandydacie POKO piszą w Wikipedii. A tam: szok i niedowierzanie – informacja z czerwca 2019 r., że „był uczestnikiem spotkania Grupy Bilderberg”. Jako że nie wszyscy muszą wiedzieć, o co chodzi – odsyłam najpierw do hasła w Wikipedii o tej grupie.

Pierwsze, co musi uderzać: w spotkaniach tej Grupy się nie uczestniczy tak po prostu, jak mogłoby wynikać z biogramu Trzaskowskiego w Wikipedii. Nie jest się demokratycznie wybranym przedstawicielem swojej społeczności, narodu. Na te spotkania jest się zapraszanym. Jak onegdaj – na dywanik do Moskwy.

(…) Oficjalnie Grupa Bilderberg jest to międzynarodowe stowarzyszenie najwyższej rangi osób ze środowisk politycznych i gospodarczych, które organizuje coroczne spotkania za zamkniętymi drzwiami, podczas których zaproszeni uczestnicy omawiają i oceniają najważniejsze z punktu widzenia interesów elit światowych sprawy globalnego bezpieczeństwa, polityki i gospodarki. Jak można przeczytać w Wikipedii, „Pierwsze spotkanie zorganizowane przez grupę miało miejsce w holenderskim Hotelu de Bilderberg (stąd pochodzi nazwa grupy) w Oosterbeek w maju 1954 roku. Odbyło się z inicjatywy polskiego emigranta i wpływowego europejskiego polityka Józefa Retingera, który przekonał do swojego pomysłu holenderskiego księcia Bernharda. (…)

Już w 1995 r. ukazała się w Polsce książka Mathisa Bortnera W drodze do upadku ekonomii światowej. Jak dobija się gospodarkę polską od 1989 roku. List otwarty do mojego przyjaciela Lecha Wałęsy (Nicea 1995), w której wskazano korzenie Grupy Bilderberg. Retinger – słynny burzyciel „suwerenności państw narodowych” – jeszcze w 1948 r. założył w Genewie Centrum Kultury Europejskiej, które „czerpało idee z Unii Federalnej Narodów [austriackiego – S.F.] hrabiego Ryszarda Coudenhove-Kalergi (1926)”, czyli Międzynarodowej Unii Paneuropejskiej.

Według M. Bortnera utworzone przez Retingera Centrum atakuje „cywilizację techniczno-przemysłową, państwo narodowe, suwerenność narodową, republikę, rozum, postęp i emancypację obywateli. (…) zachwala regionalizm, separatyzm, federalizm”.

Członek Grupy, urodzony w Niemczech bankier James Warburg, syn bankiera Paula Warburga, z wybitnego rodu niemieckich i amerykańskich bankierów żydowskiego pochodzenia, doradca finansowy prezydenta Franklina D. Roosevelta oraz „ojciec” systemu Rezerwy Federalnej, podczas przesłuchania 17 lutego 1950 r. przed Senacką Komisją Spraw Zagranicznych USA w chwili szczerości ogłosił: „Będziemy mieć światowy rząd, niezależnie od tego, czy nam się to podoba. Pytanie dotyczy tylko tego, czy światowy rząd zostanie osiągnięty za zgodą, czy poprzez podbój”…

Według M. Bortnera „ostatecznym zamiarem grupy de Bilderberg jest bez żadnej wątpliwości, by przy tworzeniu rządu światowego jego członkowie byli wszechwładni. (…) Bez żadnych legalnych praw ludzie z Bilderbergu kupczą wpływami w celu mianowania polityków wyższej rangi, prezydentów, ministrów ważnych resortów w szczególności w służbach bezpieczeństwa oraz resortach spraw zagranicznych, w handlu i komunikacji bez względu na formację polityczną, z której się wywodzą, republikanów, demokratów czy monarchistów na całym świecie.

Wygląda na to, że ich ulubioną metodą byłoby zarządzanie kryzysami, aby nie dopuścić (…) narodów świata do wyjścia z kryzysu, przedłużenie nieporządku, konfliktów, wojen, aż poddadzą się one same tym naciskom, znieruchomiałe, zagłodzone, bez pracy, w łapach tyranii mondialistycznej. Stworzono okoliczności analogiczne do tych, które pozwoliły Stalinowi zawładnąć Polską w 1945”. (…)

„Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Prezydent Rzeczypospolitej czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium”. Dlatego uważam, że o ile może być prezydent z takiej czy innej partii politycznej – bo są prawnym elementem systemu politycznego w Polsce – albo mieć poparcie którejś z partii, a do żadnej nie należeć, to niezgodne z Konstytucją jest, aby prezydent był reprezentantem masońskiej organizacji ponadnarodowych hochsztaplerów, bo tego w Konstytucji nie mamy.

Ktoś taki nie będzie „najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej”, a tej pozapolskiej formacji, ani nie będzie „gwarantem ciągłości władzy państwowej”, bo ta mafijna struktura nie liczy się z poszczególnymi państwami, a realizuje interesy ponadpaństwowych lobby ponadnarodowych grup interesów wielkich kapitalistów. Dlatego nie będzie czuwać „nad przestrzeganiem Konstytucji”, bo ma ją w głębokim poważaniu, jeśli nie zapewnia im realizacji nadzwyczajnych zysków i przywilejów. Nie będzie też stać „na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium”, bo granice i niepodzielne terytorium są przeszkodami w realizacji ich ponadnarodowych, neokolonialnych konszachtów, dla niepoznaki nazywanych interesami i inwestycjami.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Trzaskowszczyzna i Grupa Bilderberg” znajduje się na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Trzaskowszczyzna i Grupa Bilderberg” na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Eksperyment wołyński jako czynnik rozstrzygający o losach Polski/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” 73/2020

Dla przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów.

Wojciech Pokora

Między komunizmem a nacjonalizmem

Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 4

Dla przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów. Równocześnie popularna jest też dziś teza, jakoby obecnie kresy wschodnie były okupowane przez obcy naród, który pojawił się tam w wyniku zawieruchy wojennej i tychże rzezi właśnie. Rysuje się obraz II Rzeczpospolitej spójnej etnicznie, której terytorium sięgało niemalże od morza do morza, a jej jedynym problemem był nagły konflikt zbrojny rozpętany przez jednego lub dwóch totalitarnych sąsiadów, w zależności od wyznawanej wersji wydarzeń.

To bardzo uproszczony obraz historii, często romantyczny, odwołujący się do narodowych symboli i mocno nacechowany emocjonalnie. I nieprawdziwy. W poprzednich numerach „Kuriera WNET” pisałem m.in. o tym, jak wyglądała struktura narodowościowa Wołynia, gdzie Ukraińcy stanowili niemalże siedemdziesięcioprocentową większość, i których polityka narodowościowa naszego kraju pchała w ręce komunistów. Zauważył to Piłsudski i jego najbliżsi współpracownicy, i dlatego opracowali nową politykę wobec mniejszości narodowych. W miejsce idei inkorporacyjnej, zakładającej zasymilowanie i spolonizowanie wcielonych do Polski ziem, zaproponowali nowe rozwiązanie. Osobą, która miała je wdrożyć jako eksperyment na Wołyniu, był mianowany w 1928 roku wojewoda wołyński Henryk Józewski.

Nowy wojewoda znał Ukrainę z racji swojego urodzenia. Jako były członek rządu Semena Petlury cieszył się także zaufaniem niektórych kręgów politycznych. I znał Wołyń, spędził tam bowiem dwa lata jako osadnik wojskowy. Znał zatem specyfikę wołyńskich problemów, obserwując je z wielu perspektyw. Przede wszystkim wiedział, że największe zagrożenie dla Polski czai się dalej na wschodzie, a na Wołyniu buduje ono jedynie przyczółki w postaci Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. I do zwalczania tego zagrożenia wysłał go na Ukrainę Piłsudski.

Skompromitowany komunizm

Jednym z głównych celów eksperymentu wołyńskiego było zyskanie lojalności Ukraińców wobec państwa polskiego. Józewski miał świadomość, że naród, który na danym terenie jest większością, potrzebuje jedynie iskry do przebudzenia się. W zależności od tego, kto tę iskrę podłoży, takiego charakteru nabierze proces zdobywania samoświadomości.

W Galicji były to w dużej mierze wpływy ruchów nacjonalistycznych, na Wołyniu dominowali komuniści. Trzecią drogą była Polska. Jednak, by stała się ona alternatywą dla mieszkańców tych ziem, trzeba było im ją wskazać. W tym celu należało usunąć wszelkie ekstrema polityczne, mogące podburzać miejscowych przeciwko ich nowej ojczyźnie. Przede wszystkim komunistów.

Nie było to trudne, ze względu na czas, w którym przyszło Józewskiemu sprawować swój urząd. Jak już pisałem, w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy doszło do rozłamu spowodowanego „odchyleniem nacjonalistycznym”. Duża część ukraińskich komunistów nie widziała możliwości działania w partii, w której nie mogą sami sobie przewodzić. Uznali, że skoro to Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, to na jej czele powinni stać Ukraińcy. Tymczasem nowe, ustanowione przez Sowietów władze w znacznym stopniu składały się z Żydów. Walki wewnętrzne w partii spowodowały wzmożone zainteresowanie policji, która we Lwowie dosyć szybko wyłapała jej kierownictwo. Do 1930 roku skłócona i podzielona partia komunistyczna praktycznie straciła na znaczeniu. Dzieła zniszczenia jej wizerunku dokonali uciekinierzy z sowieckiej Ukrainy, którzy zaczęli masowo pojawiać się na Wołyniu, opowiadając o kolektywizacji. W miejscowościach, gdzie przesiedlano zbiegłych zza wschodniej granicy chłopów, komunistyczni agitatorzy nawet nie podejmowali prób swojej działalności.

Komuniści spróbowali jeszcze fortelu. Mając świadomość, że jawna działalność komunistyczna grozi więzieniem, postanowili stworzyć legalną organizację fasadową, która stanie się taranem dla komunistycznej idei w Polsce. Powołano do życia Włościańsko-Robotnicze Zjednoczenie (Sel-Rob), które miało łączyć ukraiński patriotyzm i socjalizm. Jednym z głównych haseł tego ugrupowania było… żądanie rozdania ziemi ukraińskim chłopom.

Ci sami komuniści, którzy w stworzonym przez siebie raju wprowadzali kolektywizację, w Polsce głosili przewrotne hasła o rozdawaniu ziemi bez odszkodowania dla obszarników. Ugrupowanie zaczęło odnosić polityczne sukcesy, udało mu się nawet wprowadzić do Sejmu czterech przedstawicieli, z czego trzech było członkami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Co ciekawe, dwóch z wybranej czwórki przebywało w tym czasie w więzieniu.

Do roku 1932 Józewski doprowadził do zdelegalizowania tej organizacji. Na Wołyniu działać mogło od tej pory jedynie Wołyńskie Zjednoczenie Ukraińskie, które powstało przy wsparciu wojewody i które zdobywało mandaty do Sejmu i Senatu z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem.

Nacjonalizm za niemieckie marki

Jak wspomniałem na początku, Wołyń kojarzy się dziś Polakom przede wszystkim z 1943 rokiem i z akcjami pacyfikacyjnymi OUN-UPA. Jak widać, nacjonalizm nie był jednak domeną tego regionu. Tu funkcjonowali komuniści. Nacjonalizm rodził się w południowych województwach i związany był bardziej z Galicją Wschodnią. Weterani wojny polsko-ukraińskiej z 1918 roku utworzyli Ukraińską Wojskową Organizację, która z czasem przekształciła się w Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, która uznawała polskie rządy za bezprawne. Podobnie jak komunistyczna partyzantka na Wołyniu (np. tzw. banda Piwnia, a w rzeczywistości operująca na Polesiu sowiecka partyzantka), nacjonaliści sięgali do metod terrorystycznych. W 1930 roku w Galicji miał miejsce szereg akcji sabotażowych, których celem było zradykalizowanie nastrojów. Nastąpiło setki wystąpień zbrojnych przeciwko polskim majątkom i gospodarstwom w całym regionie. W pierwszych 191 aktach sabotażowych w 19 przypadkach ucierpiał skarb państwa. Były to np. zerwane linie telegraficzne. W pozostałych 172 incydentach zniszczeniu uległ dorobek ludności cywilnej. Część akcji została zwrócona także przeciw Żydom.

Dla Piłsudskiego nie była to sytuacja komfortowa i długo zwlekano z reakcjami. Jednak brak odpowiedzi na działalność terrorystyczną mógł doprowadzić do wojny domowej, na co zapewne liczyli szowiniści. Mimo sympatii do Ukraińców, która miała swój wyraz w działaniach na Wołyniu, w Galicji trzeba było zareagować. We wrześniu 1930 roku zarządzono pacyfikację Galicji Wschodniej. Do 450 wiosek wysłano tysiąc policjantów, którzy mieli za zadanie wyłapanie agitatorów. Podczas przeszukań ujawniono duże ilości broni i materiałów wybuchowych, co nie przeszkodziło nacjonalistom w uznaniu akcji policyjnej za agresję ze strony państwa i wysyłaniu protestów do społeczności międzynarodowej.

Spór, który się wówczas wywiązał, zmusił Polskę do ujawnienia dokumentów dowodzących, że ukraińskie partie były finansowane przez Niemcy. Mało tego, istniał związek między tymi akcjami sabotażowymi a niemiecką akcją antypolską, prowadzoną w tym okresie w Europie.

I o ile organizacje nacjonalistyczne nie były same z siebie zagrożeniem dla Polski, to już wszechstronna pomoc – logistyczna, szkoleniowa, finansowa – a także poparcie rządów i sfer wojskowych Niemiec, Czechosłowacji, Litwy, a nawet Rosji dla tych ugrupowań stanowiły problem.

Jeszcze większy problem ukraiński terror stanowił dla stosunków między Ukraińcami a państwem polskim. Szczególnie, gdy dotknął jednego z głównych architektów pojednania. 29 sierpnia 1931 roku kule zamachowców dosięgły przebywającego w sanatorium Tadeusza Hołówkę. Usunięto tym samym człowieka, którego polityka osłabiała ukraiński sprzeciw wobec polskich rządów. Istnieje koncepcja – pisze o niej Timothy Snyder – że za zabójstwem Hołówki stali jednak Sowieci, nie nacjonaliści. Argumentuje to tym, że przywódcy emigracyjni byli zaskoczeni tym wydarzeniem. Wybrano bardzo zły termin na dokonanie tej zbrodni, Ukraińcy bowiem złożyli skargę do Ligi Narodów w sprawie pacyfikacji w Galicji Wschodniej i taka zbrodnia na rozpoznawalnej w Europie postaci krzyżowała im plany i nie miała najmniejszego sensu. Podobnie zbrodnia ta nie służyła Niemcom, którzy przedstawiali Polskę jako państwo nieodpowiedzialne i gwałcące prawa człowieka.

Śledztwo Oddziału II zakończyło się wnioskiem, że prawdopodobnymi sprawcami byli jednak Sowieci. To zabójstwo wyeliminowało bowiem jednego z największych, obok Józewskiego, wrogów Związku Sowieckiego. To właśnie oni dwaj, Hołówko i wojewoda wołyński, stali na stanowisku, że przyszłość Polski zależy od poparcia Ukraińców i od wspólnego sojuszu. Komuniści w Polsce nie kryli radości na wieść o tej zbrodni. Morderstwo to uosabiało ich zdaniem prawdziwą walkę z faszystowskim okupantem.

Propaganda niezmienna od lat

„Ukrainiec, budując współżycie polsko-ukraińskie na terenie Wołynia, nie jest w niezgodzie z myślą o Ukrainie Niepodległej na sąsiadujących z nami obszarach”. Zdanie to pochodzi z wygłoszonego przez Henryka Józewskiego wystąpienia inaugurującego jego kadencję wojewody na Wołyniu. Stanowi ono klucz do jego polityki i do ówczesnej polityki wschodniej państwa.

Należało spowodować oderwanie sowieckiej Ukrainy od Związku Radzieckiego. Jak to zrobić? Czyimi rękami? Odpowiedź na te pytania także pojawiły się w exposé, bowiem Józewski odwoływał się w nim do śp. atamana Petlury, „który na długo pozostanie świecznikiem idei niepodległościowej ukraińskiej”: oderwać Ukrainę od Związku Radzieckiego i zrobić to rękami Polaków i Ukraińców idących za ideą niepodległości Petlury. „Istnieje bowiem nurt podziemny, nurt głęboki, który łączy w sobie tendencje rozwojowe obu narodów, polskiego i ukraińskiego. Istnieje wspólnota podświadoma, niezawodna w swojej linii rozwojowej”. Jak się domyślamy, takie słowa nie mogły się podobać w Sowieckiej Rosji. Ale nie mogły także podobać się środowiskom nacjonalistycznym w Polsce.

Nacjonalistyczna prasa w Polsce nagłośniła przemówienie wojewody, które było przełomem w polityce wobec mniejszości narodowych. Jak twierdził później Józewski, to właśnie polscy nacjonaliści zwrócili na nie uwagę Sowietów. Rozpoczęła się nagonka i wykpiwanie zarówno samej osoby wojewody, jak i jego poglądów. Sowiecka prasa pisała o imperialnych zapędach Piłsudskiego, o przygotowywanym ataku na Związek Radziecki („Prawda”). Inni pisali o wykorzystywaniu ukraińskich imigrantów politycznych jako oddziałów szturmowych na Wołyniu w celu najechania na Sowiety („Izwiestia”). Rysowano także karykatury wykpiwające wojewodę i nazywające go jednym z największych faszystów na świecie. Równocześnie ruszyła ofensywa dyplomatyczna. Sowiecki komisarz wojny zaprotestował przeciwko obecności i działalności petlurowców na Wołyniu, a komisarz spraw zagranicznych złożył formalny protest.

I trzeba przyznać, że Sowieci mieli intuicję. Józewski jak nikt inny rozumiał, jaki jest sens sowieckich działań afirmacyjnych na sowieckiej Ukrainie. W swojej polityce wprowadzał działania będące lustrzanymi odbiciami działań, które przeprowadzali Sowieci w celu zjednania sobie ukraińskiego narodu.

Gdy Sowieci wykorzystywali Ukraińców ze Lwowa, by prowadzili działania z zakresu kultury w ówczesnej stolicy komunistycznej Ukrainy – Charkowie, Józewski ściągał z Kijowa petlurowców do pracy w Łucku i na Wołyniu. Rozumiejąc znaczenie religii i Cerkwi w życiu mieszkańców podległego mu województwa, inicjował i wspierał ruch dążący do utworzenia Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, którego językiem liturgicznym byłby ukraiński. Ten ruch zresztą wskazywał, że wiedział doskonale, czym jest Cerkiew dla Moskwy i jaki wpływ na obywateli innych narodów można wywierać, odpowiednio tego narzędzia używając.

Józewski uznawał eksperyment wołyński za element polityki zagranicznej, bowiem w jego opinii na Kresach Wschodnich rozstrzygały się losy Polski jako mocarstwa. Tam miał zapaść wyrok, czym będzie Polska w dziejach Europy i jaka będzie jej rola na Wschodzie po rozpadzie Związku Sowieckiego. Życie szybko zweryfikowało te plany.

Ciąg dalszy w następnym numerze.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Między komunizmem a nacjonalizmem. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. IV” znajduje się na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Między komunizmem a nacjonalizmem. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. IV” na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Papież Franciszek zaprasza do dyskusji nad Globalnym Paktem Wychowawczym. Rzeczywiście dokument jest dyskusyjny

Relatywizowanie rzeczywistości jest źródłem zamętu intelektualnego i miast formować, deformuje myślenie ludzkie. Przesłanie jest pod względem pojmowania prawdy co najmniej wieloznaczne.

ks. Zygmunt Zieliński

Nie ulega wątpliwości, że kryzys edukacyjny jest zjawiskiem ogólnoświatowym oraz to, że szukanie prób jego przezwyciężenia napotyka na dotąd niepokonane trudności. Daje to znać o sobie także w edukacji średniej i akademickiej, o czym przekonują nas wątpliwe sukcesy reform szkolnictwa, zwłaszcza wyższego, jakie u siebie przyszło nam przeżywać.

Ojciec Święty Franciszek usiłuje sięgnąć aż do samych fundamentów, na których bazuje współczesna edukacja. Dokument w tej materii opublikowany 12 września 2019 roku zapowiada szeroką światową dyskusję pod auspicjami papieża na 14 maja 2020, ale nie doszła ona do skutku wskutek pandemii. Dokument ten pobudza wszakże do dyskusji. Pytania, jakie Przesłanie nasuwa, mają charakter fundamentalny, jako że zachęca do nich wypowiedź Głowy Kościoła katolickiego. (…)

Sama idea braterskiego porozumienia między ludźmi jest ze wszech miar słuszna i któż inny jak nie papież winien być jej orędownikiem? Pytanie z tą ideą związane odnosi się wszakże do istoty tego porozumienia i jego urzeczywistnienia. Przede wszystkim, czy ma być ono oparte na kompromisie bezwarunkowym? Czy ma tu zachodzić zmiana definicji prawdy? Trzeba przyjąć pojęcie prawdy jako fundament poznawczy. Św. Tomasz określa to tak: – „verum est adaequatio intellectus et rei. Prawda zachodzi wówczas, jeżeli to, co jest w naszym intelekcie, jest zgodne z rzeczywistością”.

Otóż nie może być wiele prawd zgodnych z rzeczywistością. W dziedzinie wychowania ma to szczególne znaczenie, gdyż relatywizowanie rzeczywistości jest źródłem zamętu intelektualnego i miast formować, deformuje myślenie ludzkie. Przesłanie jest pod względem pojmowania prawdy co najmniej wieloznaczne.

Zatem nie wydaje się, żeby w Przesłaniu papieskim w tej materii panowała jednoznaczność. Są tam raczej akcenty kierowane do woli, odwołania do ogólnoludzkich wartości, takich jak braterstwo, solidaryzm, tolerancja, kompromis, dialog, szerokie przymierze edukacyjne, a zwłaszcza humanizm, w dodatku „nowy humanizm”. Ten ostatni postulat wymaga jasnej definicji wskazującej na fundament owego humanizmu obecnie, w dobie gender, wzmożonej seksualizacji, LGBT, liberalizmu w dziedzinie relacji międzyludzkich wynikających z natury człowieka i całego rodzaju ludzkiego, jak choćby charakter i postać małżeństwa i rodziny. Te wartości nie wynikają z jakiejś globalnej zgody czy umowy, ale z naturalnego przeznaczenia człowieka od niego samego niezależnego. Można to wszystko zakwestionować, stosując rozmaite sofizmaty, ale nie zmienia to rzeczywistości, a prawda oznacza z nią zgodność.

Ojciec Święty odwołuje się do swego porozumienia z Wielkim Imamem; od Hillary Clinton zapożyczył slogan „wioska edukacyjna”. Diane Montagna stwierdza, że papież wzywa do „gromadzenia naszej najlepszej energii i do bycia aktywnymi dla otwarcia edukacji dla długofalowej wizji uwolnionej od tego, co było” (Diane Montagna, Pope Francis invites religious, political leaders to sign ‘Global Pact’ for ‘new humanism’, LifeSiteNews, 13 IX 2019). Autorka podkreśla też, że przesłanie papieskie ma charakter czysto świecki. Papież postulował konieczność wyeliminowania dyskryminacji i stworzenia braterskości, podpisując na ten temat Document on Human Fraternity and World Peace for Living Together, (Dokument na temat braterstwa i pokoju światowego dla współżycia jednych z drugimi) z Wielkim Imamem Al-Azhar in Abu Dhabi w lutym (2019). (…)

Nie ulega wątpliwości, że Przesłanie ma odniesienie do Synodu Amazońskiego, gdzie zaprogramowano „nowy Kościół”, w którym transcendencję ma zastąpić immanentyzm. Nie są to pojęcia do końca ani precyzyjne, ani zrozumiałe, ale wyrażają one całkowicie nowy i inny rodzaj posługi niż ta w Kościele, gdzie sakrament nie jest pustym znakiem, ale narzędziem zbawiającego Chrystusa.

Wydaje się, że Ojciec Święty Franciszek w pewnym sensie myśli niekiedy kategoriami modnej niegdyś teologii wyzwolenia, w której szczytne zapewne hasła humanitarne głoszone były kosztem coraz bardziej do nich adaptowanej teologii, zatem pozbawionej elementu w teologii katolickiej niezbędnego – zgodności z Ewangelią i z Tradycją Kościoła. Można to nazwać „teologią parafrazowaną”. A najlepiej do teologii w ogóle nie nawiązywać, jak to w tym przypadku czyni papież Franciszek.

To, że ma on jak najlepsze zamiary i intencje, nie ulega wątpliwości. Ich artykułowanie wszakże nie trafia do mentalności katolików ukształtowanych przez naukę Kościoła sięgającą daleko w historię chrześcijaństwa zachodniego i wolnego od eklektyzmu, jaki cechował chrześcijaństwo Nowego Świata.

Problem polega na tym, że obecny zsekularyzowany świat wymaga katechizacji całkowicie zakotwiczonej w Ewangelii, nie obwarowanej żadnym kompromisem, nawet na rzecz „globalnego paktu wychowawczego”. I dlatego właśnie potrzebne jest ukonkretnienie wielu tez zawartych w Przesłaniu Ojca Świętego Franciszka.

Papież wykreślił z pojęcia „edukacja” wszelki stres. Czy uczynił tak w przekonaniu, że propozycje wychowawcze Kościoła mogłyby zestresować wyznających laickie zasady wychowawcze? A zresztą czy wychowanie bezstresowe jest w ogóle możliwe? A jeśli nawet tak, to jakie wydaje owoce?

Ks. Zygmunt Zieliński jest emerytowanym profesorem KUL i b. członkiem PAN, historykiem, profesorem nauk teologicznych oraz publicystą poruszającym problemy współczesności.

Cały artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Globalny Pakt Wychowawczy i nowy humanizm. Czym jest i do czego zmierza?” (wraz z tekstem Przesłania Ojca Świętego na inaugurację Paktu Wychowawczego) znajduje się na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Globalny Pakt Wychowawczy i nowy humanizm. Czym jest i do czego zmierza?” na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Upamiętnienie pierwszego transportu polskich więźniów politycznych (14.061940 r.) do KL Auschwitz: 728 Polaków z Tarnowa

Polacy otrzymali numery od 31 do 758, bo pierwszych 30 dostali niemieccy kryminaliści, przywiezieni 20 maja 1940 r., by przygotować obóz do funkcji miejsca, z którego wychodzi się tylko przez komin.

Józef Wieczorek

Delegacja państwowa w KL Auschwitz. Fot. J. Wieczorek

W ramach tegorocznych obchodów odsłonięto (po 30 latach usiłowań!) przy dworcu PKP w Oświęcimiu tablicę pamiątkową tego wydarzenia, czego nie doczekał nawet ostatni świadek pierwszego transportu – Kazimierz Albin, który zmarł 22 lipca 2019 r. W holu dworca odsłonięto wystawę kolejarzy – więźniów KL Auschwitz. Msza św. w ramach obchodów, z udziałem Prezydenta RP Andrzeja Dudy, dwóch więźniarek KL Auschwitz: Barbary Wojnarowskiej-Gautier i Lucyny Adamkiewicz oraz niezbyt licznych uczestników odbyła się w kościele franciszkanów w Harmężach k. Oświęcimia, gdzie w podziemiach znajduje się wystawa więźnia KL Auschwitz numer 432, Mariana Kołodzieja, „Klisze pamięci”.

Delegacja IPN pod pomnikiem rtm. Witolda Pileckiego. Fot. J. Wieczorek

Prezydent Andrzej Duda złożył kwiaty na torach, po których wjechał pierwszy transport więźniów do KL Auschwitz (umieszczonych potem w budynku zajmowanym obecnie przez Wyższą Szkołę Zawodową im. Rotmistrza Witolda Pileckiego), a także pod pomnikiem rotmistrza – „Ochotnika do Auschwitz”, odsłoniętym przy torach 2 lata temu. Tam kwiaty złożyła też delegacja IPN z prezesem Jarosławem Szarkiem.

Oficjalna delegacja z prezydentem Andrzejem Dudą przeszła przez bramę obozu („Arbeit Macht Frei”) i oddała hołd ofiarom przy Ścianie Śmierci (nad którą widniały 4 flagi polskie i jedna flaga obozowa z materiału takiego, jak pasiaki więźniów).

W godzinach popołudniowych istniała także możliwość złożenia hołdu pod Ścianą Śmierci przez zwykłych obywateli, ale ze względu na sytuację pandemiczną, jak informowała dyrekcja KL Auschwitz, mogły to uczynić w odstępach kilkuminutowych tylko dwuosobowe delegacje bez udziału mediów i bez flag oraz plakietek z „pandemiczną[?]” liczbą 447, które należało deponować przy wejściu.

(…) Na teren KL Auschwitz, a nawet pod bramę obozu nie mogła podejść kilkusetosobowa (podzielona na dwie podgrupy po ok. 150 osób) grupa Marszu Milczenia z polskimi flagami, zorganizowanego przez Roty Niepodległości. Robert Bąkiewicz, główny organizator Marszu, nie otrzymał zgody burmistrza Oświęcimia, a to podobno z powodu ograniczeń „pandemicznych”. Uznano, że „cel zgłoszonego zgromadzenia jest tożsamy z obchodami państwowymi. Dlatego miasto uznaje, że zgromadzenie powinno być zorganizowane w Miejscu Pamięci KL Auschwitz-Birkenau zamiast w mieście na ulicach Dworcowej i Obozowej”. Co więcej, uzasadniano, że „Miasto Oświęcim dba o pozytywny wizerunek, jak i bezpieczeństwo swoich mieszkańców. Miejsce Pamięci KL Auschwitz-Birkenau musi być otoczone czcią i szacunkiem, bowiem ofiarom byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady KL Auschwitz-Birkenau należy się szacunek i pamięć. Dlatego Oświęcim nie może być areną konfliktu. Oświęcim, 10 czerwca 2020 r., UM Oświęcim”. (…)

Uroczystość w KZ Mauthausen-Gusen. Fot. A. Waligóra

Andrzej Waligóra, uczestnik Marszu z Centrum Edukacji Niepodległościowej Asocjacja z Wiednia, miał szanse przedostania się na teren KL Auschwitz w ramach indywidualnych możliwości stworzonych przez dyrekcję Muzeum KL Auschwitz dla wcześniej zarejestrowanych uczestników, ale bez plakietki „447”. Poirytowany sytuacją, przed wejściem na teren obozu udzielił lekcji ochronie Muzeum, wskazując na całkiem odmienne standardy obowiązujące na terenie KZ-Gedenkstätte Mauthausen w Austrii (miejsce eksterminacji m. in. polskiej inteligencji), gdzie teren obozu, jakkolwiek zabudowany wkoło, nie jest eksterytorialny i w czasie uroczystości nie ma blokad dla uczestników z polskimi flagami na drzewcach, co jest nie do pomyślenia na terytorium KL Auschwitz, nie tylko w czasach pandemii.

Andrzej Waligóra zaproponował, aby dla pracowników Muzeum KL Auschwitz zorganizować wycieczkę edukacyjną do obozu KZ Mauthausen-Gusen (przy pomocy Centrum Edukacji Niepodległościowej Asocjacja z Wiednia) dla przyswojenia sobie godnego traktowania Polaków i wszelkich oznak polskości, co obowiązuje na terenach poza Polską.

Niestety mimo powszechnej edukacji i ogromnej liczby zwiedzających Muzeum KL Auschwitz, rzetelna wiedza o tym obozie zagłady jest mierna. Niewielu Polaków wie, co oznacza data 14 czerwca, mimo że jest to Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady i mamy obowiązek powszechnego nauczania – także historii – w szkołach i mnóstwo wycieczek, tak młodzieży, jak i dorosłych, do Muzeum KL Auschwitz. Niestety historia przedstawiana w Muzeum budzi kontrowersje, a nawet oburzenie, także dawnych więźniów obozu.

Relacja Andrzeja Waligóry ze wspomnianego incydentu znajduje się na s. 2 „Śląskiego Kuriera WNET.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy KL Auschwitz jet obszarem eksterytorialnym?” znajduje się na s. 1 i 2 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy KL Auschwitz jet obszarem eksterytorialnym?” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kierownictwo polityczne mogą sprawować tylko święci, czyli ludzie, którzy są świadomi odpowiedzialności za swoje czyny

Homilia Prymasa Tysiąclecia wygłoszona w Gdyni 22 lutego 1981 roku do zgromadzonych na mszy św. delegatów Solidarności, aktualna wtedy i teraz, kiedy nadal toczy się walka o oblicze naszej ojczyzny.

Stefan kard. Wyszyński

Istnieje taki wymiar szeroki, głęboki, który obejmuje całe życie ludzkie, nie tylko jednej rodziny, nie tylko jednego narodu, ale ludów i narodów. I wtedy człowiek widzi, że nie można walczyć bez końca, nie można prowadzić tak zwanej „wojny totalnej”, którą wy starsi przeżyliście, dlatego że ona wywołuje reakcję, a wszystko to prowadzi do samozniszczenia.

(…) Jest więc pewien wymiar dochodzenia swojej słuszności. Chrystus Pan kładzie niejako kres w tym swoim powiedzeniu, które przed chwilą słyszeliśmy, i to jest właśnie takie dla nas zobowiązujące: „Bądźcie więc wy doskonali, jako doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. I w tym się mieści jakiś wymiar dla układania stosunków życia i współżycia, zwłaszcza społecznego. (…)

Podobnie rzecz się ma i z całym tym trudnym, ciężkim codziennym życiem, że ono musi mieć swoje czasy pracy i wytchnienia, że musi mieć czasy walki i odpocznienia, że muszą być dni wysiłku i dni oddechu. W walce jest to samo. Można ją prowadzić do pewnych tylko wymiarów, a później człowiek się przekonuje, że sama walka jeszcze niczego nie rozwiązuje, bo jest niewątpliwie niekiedy konieczną, niezbędną, ale musi przyjść czas wysiłku, pracy, trudu, o którym myśmy tyle razy w naszych przemówieniach do Narodu mówili. (…)

Jesteście dziećmi Narodu chrześcijańskiego. I dlatego wasza doskonałość ma obfitować bardziej niż doskonałość doktorów zakonnych. I na czym ona właśnie polega? Na tym, że człowiek umie sobie sam podyktować kres dla swoich dochodzeń.

Może to się wydawać dla nas ciężkie, co Chrystus mówi: „Jeśli cię ktoś uderzy w policzek prawy, nadstaw mu lewy”. „Jeśli ktoś chce zabrać ci suknię, oddaj mu i płaszcz”. Rzeczywiście, to jest trudne. Ale weźmy to w wymiarze społecznym. Gdybyśmy, najmilsi, zapomnieli o tym obowiązku być lepszym od złego człowieka, to wtedy byśmy naśladowali złego człowieka.

Dzisiaj prasa cała wypełniona jest opisami czynów złych ludzi. (…) I my umiemy to wszystko opowiedzieć i opisać, i opisujemy. Ale czy można bez końca to czynić? Gdyby się chciało wyliczyć wszystko zło, podliczyć sumy ukradzione i zmarnowane, gdybyśmy chcieli postawić pod sąd całą masę ludzi, którym by się to słusznie należało, poświęcilibyśmy na to tak wiele energii, że zapomnielibyśmy o tej pracy konstruktywnej, która ma tworzyć nowe życie. Nie wystarczy więc ludzi spowiadać i oskarżać. Trzeba im dać przykład innego, lepszego postępowania i lepszego życia. (…)

Nie o to przecież idzie, ażeby zmieniła się jedna grupa ludzi na rzecz drugiej, tylko żeby przyszli inni ludzie, żeby ci ludzie się wewnętrznie, duchowo odmieniali.

A tu właśnie idzie o „nowych ludzi plemię”. Żebyśmy, widząc złe uczynki ludzi, nie naśladowali tych uczynków. Żebyśmy ich karcąc, nie wchodzili w ich ślady. Żebyśmy, walcząc o sprawiedliwość, jakżeż słusznie, byśmy nie dopuszczali się nowej niesprawiedliwości.

Na pewno moralne najrozmaitsze zboczenia przyniosły Polsce więcej krzywdy i szkody aniżeli wadliwy system gospodarowania, chociaż i on również jest tak bardzo dla naszej Ojczyzny szkodliwy.

O cóż idzie? Idzie o człowieka. Idzie o lepszego człowieka. O dobrego człowieka. Idzie o takiego człowieka, który byłby świadom odpowiedzialności za własne swoje życie, za życie własnej rodziny i za życie Narodu. Odpowiedzialność, świadomość tej odpowiedzialności, o której tak dużo się pisze i w tych pismach, które wydaje Solidarność. Świadomość odpowiedzialności za życie. Za własne życie, ażeby ono było użyteczne. I osobiście, i w życiu rodzinnym, i w życiu zawodowym, i w życiu narodowym, ojczystym, a nawet w życiu politycznym. Od dawna już pisano i mówiono, że – właściwie – życie polityczne, kierownictwo, mogą prowadzić tylko ludzie święci. To nie znaczy – ci z ołtarza, a ci ludzie, którzy mają świadomość odpowiedzialności za swoje czyny.

Był taki polityk, który prowadził tak zwaną „rewolucję pokojową”. Nazywał się Salazar. Przez wiele, wiele lat kierował państwem, Portugalią i doprowadził do tego, że ten kraj, ciągle niespokojny, ciągle pełen najrozmaitszych gwałtów i przemocy, stał się krajem pokoju i dobrobytu. Dlatego nazwano tę jego metodę „rewolucją pokojową”. Że wprawdzie odmienia się, ale odmienia się wszystko ku lepszemu. Odmieniają się i ludzie, ich dobre wole, ich umysły i serca.

Wy, najmilsi, którzy jesteście świadkami ciężkich nadużyć i przestępstw, przeciwko którym sumienie i pracowników przemysłowych i pracowników rolnych się poruszyło, wy musicie cały swój wysiłek skierować ku temu, żeby ludzie, którzy biorą w ręce kierownictwo spraw publicznych, żeby byli ludźmi na wysokim poziomie moralnym, poczuciu odpowiedzialności za swoje życie i powierzone im zadania. I w tym znaczeniu dzisiejsza Ewangelia w nauczaniu Chrystusa mówi: „Bądźcie więc WY doskonali. WY – doskonali. A wzór bierzcie właśnie z Ojca naszego, który jest w niebie”.

Całe przemówienie kard. Stefana Wyszyńskiego pt. „Walka nie może się rozpalać w nieskończoność” znajduje się na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Przemówienie kard. Stefana Wyszyńskiego pt. „Walka nie może się rozpalać w nieskończoność” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Autonomia Hongkongu: Giniemy! Jeśli świat nam nie pomoże, sam także stanie się ofiarą chińskiego totalitaryzmu

Co siódmy obywatel Hongkongu jest Chińczykiem z kontynentu. Wielu ma głęboko zakorzenione myślenie antydemokratyczne, ignorują znaczenie wolności słowa, nie rozumieją potrzeby walki o te wartości.

Hidi Zev J. Souljia

Wprowadzone właśnie do ustawodawstwa Hongkongu Prawo bezpieczeństwa narodowego będzie mieć ogromny wpływ na dalsze funkcjonowanie całej autonomii. Znamienny był pośpiech władz. Od daty ogłoszenia do daty przyjęcia minęło tylko dwa tygodnie. Właściwie nie poddano tej ustawy zwyczajowym konsultacjom społecznym. (…) Szykowany jest właśnie knebel prawny na nasze usta. (…)

Mimo że jesteśmy 7,5-milionowym społeczeństwem, mniej niż 5 milionów wychowało się tutaj i urodziło się przed 1997 r. Reszta, 8%, to obcokrajowcy (około 650 000) i co najmniej 1,2 miliona imigrantów z Chin kontynentalnych, którzy przybyli tu po przekazaniu przez brytyjską administrację Hongkongu pod jurysdykcję ChRL w 1997 r. Oznacza to, że co siódmy obywatel jest Chińczykiem z kontynentu. Nie mogę wypowiadać się o wszystkich, ale wydaje się, że całkiem sporo Chińczyków kontynentalnych ma głęboko zakorzenione myślenie antydemokratyczne i ignoruje potrzebę wolności słowa, nie rozumie potrzeby walki o te wartości i nie rozumie, że pokojowe protesty są częścią kultury Hongkongu. Tu widać, iż wychowanie w totalitarnym państwie ma ogromny dewastujący wpływ na ludzi. ChRL jest niestety skuteczna w kształtowaniu świadomości swoich obywateli.

Po „zjednoczeniu” Hongkończycy stali się mniejszością w społeczeństwie, które liczy 1,4 miliarda ludzi. Społeczeństwie kształtowanym w innych wartościach, żyjącym w innych warunkach.

Zdarzające się w Chinach sytuacje „znikania” uczonych, lekarzy, obrońców praw człowieka, prawników, dziennikarzy – wzbudzają w nas strach. Dla Chińczyków to temat tabu, nie istniejący. Historia właścicieli Causeway Bay Bookstore (chodzi o porwania przez służby chińskie księgarzy sprzedających antykomunistyczną literaturę), przypadki „seryjnych samobójstw” wśród osób kontestujących władze ChRL, jakie miały miejsce w Hongkongu w zeszłym roku, to tylko wierzchołek góry lodowej. (…)

Osoby, które nie popierają reżimu KPCh ani nie zgadzają się z nim, które walczą na rzecz demokracji i praw człowieka, są identyfikowane, a następnie stają się celem działań nękających w świecie zarówno fizycznym, jak i cyfrowym. Policja arbitralnie aresztuje obywateli w centrach handlowych, restauracjach, na ulicach. Na przykład około 230 osób zostało aresztowanych w Dniu Matki 27 maja 2020 r. Aresztowano co najmniej 360 osób, w tym dziennikarzy, lekarzy i osoby nieletnie, w tym dzieci, nie związane z protestami. (…)

Jestem głęboko zaniepokojona o bezpieczeństwo zaangażowanych w utrzymanie swojej autonomii Hongkończyków w najbliższych 5–10 latach. Według mnie, niedługo rozpocznie się prawdziwa blokada informacyjna miasta. Władze sprawują całkowitą kontrolę nad mediami krajowymi.

Obawiam się, że pewnego dnia zagraniczni dziennikarze zostaną po prostu wyrzuceni. Kto zatem będzie informować o kwestiach związanych z prawami człowieka? Kto powie prawdę całemu światu? Czy ci sami, którzy wywołują chaos, którzy kontrolują miasto i filtrują informacje? Nie tego chcą ludzie urodzeni i wychowani Hongkongu! Czy to, co się u nas dzieje, to sprawiedliwość? Czy to jest wolność? Tracimy naszą unikalną kulturę, giniemy, a świat tego nie widzi!

Musimy działać, nie tylko dla siebie. Totalitaryzm uzbrojony w nowe narzędzia walki obezwładniające umysły i wolę społeczeństw znowu zaczyna zagrażać światu. My stajemy się jego kolejną ofiarą.

Nasze ręce są z każdym dniem mocniej związane, a usta kneblowanie. Jeśli świat nam nie pomoże, sam także stanie się ofiarą chińskiego totalitaryzmu.

Cały artykuł Hidi Zev J. SouljiI pt. „Giniemy, a świat tego nie widzi!” znajduje się na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Hidi Zev J. SouljiI pt. „Giniemy, a świat tego nie widzi!” na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Należy uwolnić prezydenta od podpisywania nominacji profesorskich, skoro nie odpowiada za to, co naukowcy wypisują

Nawet wśród absolwentów wyższych uczelni profesor pod względem poważania ustępuje strażakowi. Nominacji na strażaka prezydent nie podpisuje, a strażak prestiż społeczny ma, i to większy od profesora!

Józef Wieczorek

W Polsce tytuł profesora cieszył się od lat prestiżem w społeczeństwie, choć nie wszyscy odróżniają tytuł od stanowiska, a nawet od zawodu, stąd umieszczanie profesora uniwersytetu w rankingach prestiżu zawodów w Polsce. Przez lata, właśnie profesor uniwersytetu – umieszczany w kategorii zawodów – cieszył się największym prestiżem. Tak było w PRL!

Jeszcze przez lata w III RP profesor uniwersytetu był liderem rankingu prestiżu zawodów, choć jego przewaga nad innymi malała, i w badaniu CBOS w 2013 r. profesor spadł na drugie miejsce, bo społeczeństwo wyżej doceniło zawód strażaka.

W badaniu z roku ubiegłego profesor uniwersytetu znalazł się – uwaga! – na 5 miejscu, ustępując prestiżem nie tylko strażakowi (nadal lider rankingu), ale także pielęgniarce, robotnikowi wykwalifikowanemu i górnikowi.

Widać, że wzrost liczby uczelni, stanowisk i tytułów profesorskich oraz osób z wyższym wykształceniem przełożył się – o dziwo – na spadek prestiżu profesorów, którzy, jak można sądzić, swoimi kwalifikacjami, poziomem intelektualnym i moralnym sprawiają społeczeństwu zawód.

Ciekawe, że nawet wśród absolwentów wyższych uczelni profesor uniwersytetu pod względem poważania ustępuje strażakowi, a nawet pielęgniarce.

Można sądzić, że i absolwenci uczelni wreszcie się zorientowali, że z tymi tytułami jest u nas coś nie tak. Widoczna jest zależność – im wyższe wykształcenie społeczeństwa, im więcej studiujących mających kontakt bezpośredni z profesorami, tym prestiż profesorów staje się niższy. Gdy prestiż oparty był na propagandzie, mediach, ciągłym informowania o doskonałości uczonych, używaniu wobec nich określeń typu koryfeusze, luminarze – jakoś to oddziaływało na społeczeństwo, ale w dobie otwarcia na świat, powszechnego już internetu, ta nadmuchiwana tytularna bańka zaczyna pękać, nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. (…)

W Polsce tytuł profesora nadaje prezydent, stąd o takim profesorze mówi się, że jest „prezydencki” czy „belwederski”, gdyż zwykle ceremonie odbywały się w Belwederze. (…)

Były wiceminister edukacji i były wiceminister nauki Zbigniew Marciniak uważa, że „procedury związane z nadaniem tytułu profesora belwederskiego są polską specyfiką i zupełnie wystarczyłby tytuł uczelniany (…) w przyszłości trzeba zrezygnować z tej dekoracji mającej charakter obrzędowy, bez znaczenia dla jakości polskiej nauki”.

Ostatnio w przestrzeni publicznej zaistniała sprawa profesury belwederskiej psychologa społecznego dr. hab. Michała Bilewicza z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizującego się w obszarach dyskryminacji i uprzedzeń.

Liczni naukowcy-psycholodzy (choć nie tylko) zorganizowali petycję (Petycja w sprawie nadania tytułu profesora dr. hab. Michałowi Bilewiczowi – petycjeonline.com) w obronie dyskryminowanego ich zdaniem kolegi, do którego prezydent – w ich opinii – jest uprzedzony. Recenzenci Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych wniosek profesorski Michała Bilewicza ocenili jednoznacznie pozytywnie, jednak prezydent jeszcze tego wniosku nie podpisał. Naukowcy zatem traktują prezydenta jak notariusza, który ma bez zastanowienia i zwłoki podpisywać to, co mu komisja do podpisania podsunie. Uważają przy tym, że zwlekanie z podpisem nominacji dla Michała Bilewicza jest „szkodą wyrządzoną na wizerunku Polski w oczach międzynarodowej społeczności uczonych, którą trudno będzie w przyszłości naprawić”.

Po co naukowcom potrzebny jest taki system, w którym awanse naukowe ma podpisywać bezrefleksyjnie prezydent – nie wiadomo.

Prezydent wśród naukowców nie cieszy się zbytnim prestiżem, ale naukowiec ma mieć prestiż dopiero po podpisaniu jego awansu przez prezydenta? Zdumiewające – nieprawdaż? Badania rankingu prestiżu zawodów wskazują jednakże, że ten prestiż nawet po podpisaniu nominacji przez prezydenta i tak spada. Widać, że pies jest gdzie indziej pogrzebany. (…)

Powstaje pytanie: czy nie należałoby uwolnić prezydenta od obowiązku podpisywania nominacji profesorskich, skoro nie może brać odpowiedzialności za to, co naukowcy wypisują?

Skoro prezydent nie powinien ingerować w badania/rezultaty badań naukowców (słusznie), bo to jest odpowiedzialność świata nauki, a nie prezydenta, to niech świat nauki bierze odpowiedzialność za kreowanie swoich członków na profesorów.

Co więcej, prezydent u nas nie może odebrać tytułu profesora, choć jako „notariusz” ma go nadawać. Czy słyszał ktoś o odebraniu tytułu profesora komuś, kto go uzyskał w wyniku oszustwa, np. plagiatu? To co? Prezydent ma odpowiadać za awansowanie w systemie akademickim oszustów?

Prezydenci Stanów Zjednoczonych nie mają takich dylematów, bo nic im do nominacji profesorskich – tym zajmują się uczelnie.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy prezydent musi nadawać tytuł profesora?” znajduje się na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy prezydent musi nadawać tytuł profesora?” na s. 13 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wątek dziury ozonowej w tematyce kłamstwa ekologicznego/ Jacek, Karol i Michał Musiałowie, „Śląski Kurier WNET” 73/2020

Skutkiem dziury ozonowej miał być epidemiczny wzrost nowotworów skóry, którego po 50 latach nie zaobserwowano poza przypadkami związanymi z turystyką nieodpowiedzialnych ludzi do tzw. ciepłych krajów.

Jacek, Karol, Michał Musiał

Dziura ozonowa?

Część I

Czytelnicy naszych artykułów pewnie zastanawiają się, dlaczego w tematyce demaskowania kłamstwa ekologicznego, jakim miałby być decydujący wpływ dwutlenku węgla na globalne ocieplenie, znajdują wątek ozonu. Na temat dziury ozonowej i apokalipsy z nią związanej powstało już tyle prac naukowych i innych, że wydaje się, iż wszystko zostało powiedziane i wszystko jest jasne. Nie można do końca wykluczyć, że jest tak, jak to wciąż jeszcze przedstawiają podręczniki szkolne. Pozostają jednak pewne wątpliwości, które nie mogą być zbyte w stylu „bo tak mówi nauka i kropka”, jak to zwykł robić dogmatyczny blog „Skeptical Science”, którego zadaniem jest, jak się wydaje, ośmieszyć każdą hipotezę podważającą obowiązujące ustalenia. Jeszcze nie w tym artykule, lecz w przyszłości spróbujemy połączyć wątek dziury ozonowej z teorią CO2-centryczną globalnego ocieplenia.

Tlen

Bez tlenu nie byłoby ozonu. Tlen to pierwiastek chemiczny łatwo reagujący z wieloma innymi pierwiastkami, wchodzący w skład licznych związków chemicznych nieorganicznych i organicznych. O przyznanie zaszczytu odkrywcy tlenu pretendowali szwedzko-niemiecki aptekarz Karl Scheele, Anglik Josepf Priestley i Francuz Antoine Lavoisier, jednak faktycznie za pierwszego jego odkrywcę można uznać alchemika, Polaka – Michała Sędziwoja herbu Ostoja (łac. Sendivogius Polonus), który najpewniej dokonał tego w 1604 roku, nazywając tlen „eliksirem życia”, czego nie omieszkał opisać Nick Lane – autor monografii Tlen. Cząsteczka, która stworzyła świat, Oxford University Press 2002, wyd. polskie Prószyński i S-ka 2005.

Ciekły tlen w 1883 roku jako pierwsi otrzymali Zygmunt Wróblewski i Karol Olszewski, profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Tlen w naturze, jako gaz nieszlachetny, występuje przede wszystkim w postaci dwuatomowej O2. W postaci atomowej O spotykany jest w niewielkich ilościach, na przykład w stratosferze, ale bliżej naszemu doświadczeniu – w znanej reakcji odszczepienia od nadtlenku wodoru H2O2, występującego w wodzie utlenionej. Tlen atomowy jest silnie reaktywny i może się łączyć z powrotem z innym atomem tlenu, tworząc najstabilniejszą postać O2, lub z cząsteczką tlenu O2, tworząc trójatomową cząsteczkę ozonu O3, która jest molekułą mniej stabilną, chętną do oddania tego nadmiarowego atomu tlenu innemu pierwiastkowi lub cząsteczce.

Tlen O2 może być mniej lub bardziej reaktywny, w zależności od konfiguracji elektronów w atomach, co określa się jako tlen tripletowy lub singletowy i jeszcze dodatkowo w formie sigma bądź delta, a formy wzbudzone związane są z pewnym „nadmiarem” energii. Tak wzbudzone molekuły mogą oddawać swój nadmiar energii np. w postaci promieniowania widzialnego 634 nm i podczerwonego 1270 nm, jako jedna z wielu dróg przekazywania energii drogą promieniowania elektromagnetycznego, na przekór hipotezie CO2-centrycznej, nadużytej (z pobudek przedstawionych w poprzednich artykułach) przez Ala Gore’a jako dogmat.

Kazimierz Stabrowski, Burza (źródło ozonu w troposferze). Źródło: zbiór własnych pocztówek autorów artykułu, Wyd. Salonu Malarzy Polskich, Kraków, 1919

W stratosferze wolnemu atomowi tlenu trochę łatwiej napotkać jest cząsteczkę O2 aniżeli drugi wolny atom tlenu, stąd można tam znaleźć pewną (choć i tak małą) ilość ozonu. Nawiasem mówiąc, bardziej jest prawdopodobne, że ten wolny atom tlenu spotka cząsteczkę N2, mniej prawdopodobne, że spotka cząsteczkę azotu atomowego, cząsteczkę tlenku azotu, pary wodnej, a wyżej – atom wodoru… i z którymś się połączy. Odkryto występowanie kilku innych odmian alotropowych tlenu. Należą do nich: O4 – tetratlen (oksozon) i O8 – oktatlen, bardzo nietrwałe, choć mogące samorzutnie powstawać i natychmiast rozpadać się w wyższych warstwach atmosfery, laboratoryjnie zaś otrzymywane są pod znacznym ciśnieniem.

Ozon

Ozon – trójtlen – powstaje w stratosferze i mezosferze wskutek oddziaływań promieniowania ultrafioletowego (UV) i cząstek wiatru słonecznego z atomami tlenu. Rozpada się samoistnie, choć ściślej – też wskutek promieniowania UV, lecz tu wystarcza mniejsza jego energia, lub po prostu podczas zderzeń z innymi cząsteczkami, zamieniając swój nadmiar energii na energię kinetyczną lub wypromieniowując kwant energii elektromagnetycznej.

W warunkach nam bliższych, w troposferze, ozon powstaje podczas wyładowań atmosferycznych. Charakterystyczny zapach ozonu wyczuwany może być przed burzą, podczas burzy lub już po niej.

Zapach ozonu znali dobrze użytkownicy pierwszych radzieckich telewizorów kolorowych Rubin z napięciem anodowym kineskopu rzędu 30 kV. Obecnie ozon wykorzystywany jest do dezynfekcji i dezynsekcji pomieszczeń, np. szpitalnych, do neutralizacji nieprzyjemnych zapachów z samochodów i pomieszczeń, dezynfekcji ścieków.

Jest też używany do dezynfekcji wody pitnej zamiast chloru. Urządzenia służące do jego wytwarzania nazywane są ozonatorami. Stosowany jest jako utleniacz w napędach rakietowych. Ozon występujący w troposferze w dużej mierze pochodzi z działalności człowieka, czyli jest antropogenny. Główne źródła to motoryzacja, zakłady chemiczne i rolnictwo; zasadniczo ozon nie jest tam wytwarzany bezpośrednio, lecz powstaje wtórnie w rekcjach fotochemicznych z tzw. prekursorów ozonu, do których zalicza się tlenki azotu i tlenek węgla.

Ozon w stratosferze i mezosferze przyczynia się do redukcji docierającego do powierzchni Ziemi promieniowania ultrafioletowego z zakresu 200 do 300 nm, co odpowiada tzw UV-B (280 do 315 nm).

Zapominamy jednak często, że tlen atmosferyczny już powyżej stratosfery pochłania lwią część ultrafioletu o długości fali poniżej 240 nm, czyli niosącego energię wyższą od tej pochłanianej przez ozon, i jest to zakres UV-C (100 do 200 nm), uszkadzający DNA komórek. Czyli to tlenowi O2 zawdzięczamy ochronę przed najgroźniejszym dla organizmów promieniowaniem UV-C.

Ważna jednak uwaga: zakres 290 do 315 nm UV-B to potrzebne nam promieniowanie, które pozwala syntetyzować w ludzkiej skórze naturalną witaminę D z cholesterolu (która jest nieporównywalnie cenniejsza od syntetycznej, tak obecnie reklamowanej przez jej producentów, w tym Polaka – inżyniera Jerzego Ziębę). Jeśli już mówimy o tarczy przed ultrafioletem, to tworzą ją nie tylko tlen O2, nie tylko ozon O3, lecz cały szereg innych gazów i aerozoli atmosferycznych.

Abstrahując od pewnych wad pomiarów metodą spektrometru Dobsona oraz wykresów ilustrujących zjawisko zmian grubości warstwy ozonowej, należy potraktować warstwę ozonu jako warstwę pochłaniającą określone zakresy promieniowania UV w sposób najpewniej logarytmiczny, czyli nie aż tak krytycznie, nawet przy zmianach grubości warstwy wyrażanej w dobsonach DU o 50%. Przyjmując wyjściowo warstwę 200 DU, to spadek o 50% spowoduje zmniejszenie warstwy cząsteczek ozonu o 50% z 5,4×1022/m2 do 2,7×1022/m2. To i tak w dalszym ciągu jest względnie gruba warstwa, aby pochłanianie odbywało się w zakresie małego nachylenia funkcji logarytmicznej.

Skoro wcześniej, przed stwierdzeniem dziury ozonowej nad biegunem południowym, nie prowadzono tam długotrwałych obserwacji, to do końca nie wiemy, czy za wartość bazową powinno się przyjąć dla Antarktydy 100 DU, zaś wartość 200 DU jako wyjątkową, spowodowaną przyczynami zewnętrznymi (aktywność słoneczna, wiatr słoneczny, promieniowanie kosmiczne) lub antropogenną inną aniżeli freony, o czym będzie dalej.

Czy stwierdzane fluktuacje poziomu ozonu są dla ludzkości aż tak znaczące? A nawet, gdyby tak było, to kto jeździ na Antarktydę na wakacje opalać się?

Ozon jest cząsteczką silnie reaktywną chemicznie, dzięki pewnemu naddatkowi energii (entalpia) ponad stan podstawowy tlenu dwuatomowego. Ozon w stanie skroplonym jest niebezpieczny – wybuchowy, co jako pierwszy opisał Polak – Karol Olszewski; podobnie i w stanie stałym. Jest łatwo rozpuszczalny w wodzie.

Ozon od lat 80. ub. wieku ludzie kojarzą ze „śmiercionośną dziurą ozonową” i teoria ta po dziś dzień opowiadana jest przez nauczycieli dzieciom w przedszkolach i szkołach podstawowych, czasem i średnich. Wywołano światową panikę, porównywalną ze spowodowaną rzekomo śmiertelnym, CO2-centrycznym globalnym ociepleniem lub nawet z dzisiejszą – koronawirusową. Skutkiem dziury ozonowej miał być epidemiczny wzrost nowotworów skóry, którego po 50 latach nie zaobserwowano poza przypadkami związanymi z nasiloną turystyką wakacyjną nieodpowiedzialnych ludzi o jasnej karnacji do tzw. ciepłych krajów, a także ze wzrostem otyłości i narażeniem na kancerogenne substancje chemiczne, a bez związku z dziurą ozonową.

Freony

40 lat temu za winowajcę dziury ozonowej uznano związki chemiczne, tzw. stare freony, będące chloro- i fluoropochodnymi metanu i etanu. Podstawą naukową było stwierdzenie możliwości reakcji fotochemicznych, w których promieniowanie UV miałoby w stratosferze rozbijać wiązania fluoro- i chlorowęglowodorów, uwalniając atomy chloru lub fluoru, które dalej brałyby udział w rozbijaniu ozonu. W 1985 roku politycy (nie chemicy!) uchwalili Konwencję wiedeńską w sprawie warstwy ozonowej, następnie, w 1987 roku, w Protokole montrealskim zgodzili się na wycofywanie starych freonów z produkcji.

Ograniczenia były kolejno zaostrzane w latach 1990, 1992 i 1996. Przypomnijmy, że te freony były już wtedy powszechnie stosowane jako gaz chłodzący w lodówkach, klimatyzatorach, kompresorach, do produkcji aerozoli, do spieniania materiałów budowlanych. Freony zostały opracowane jako związki chemiczne o niskiej reaktywności, a zatem niepalne i nietoksyczne, nadające się do wykorzystania w wyżej wymienionych urządzeniach. Po latach okazało się, że lżejsze (starsze) freony nie są do końca obojętne dla zdrowia, więc może nie warto z powodu zakazu ich stosowania rozdzierać szat?

Hipoteza próbnych wybuchów jądrowych

Astronomiczne finansowanie badań naukowych, w tym fizyki atmosfery, nie miało służyć badaniu klimatu ani nauce jako takiej, lecz konkretnym celom militarnym. Tak było na Zachodzie, tak było w ZSRR (instytuty w Leningradzie prowadzone przez Kondratiewa i Budykę) i zapewne w Chinach.

Nie przypadkiem w latach 60. ub. wieku ktoś wpadł na pomysł, że monitorowanie poziomu ozonu w atmosferze pozwoliłoby na weryfikację (przynajmniej części) prób jądrowych, coraz liczniej przeprowadzanych w tamtych czasach przez wielkie mocarstwa. Szczególnie dobrze monitorowane w ten sposób były próby pod- i nadwodne. Podczas ich przeprowadzania powstawał grzyb atomowy dostarczający do stratosfery znaczących ilości izotopu 36Cl chloru w postaci atomowej, czyli bardzo reaktywnej. Ten prawdopodobnie „wygryzał” w stratosferze potężną dziurę ozonową (w późniejszym okresie wykorzystano fakt możliwości rozkładu ozonu w reakcji z chlorem dla udowadniania tezy o szkodliwości starych freonów, ale o tym potem). Promieniotwórczy izotop chloru, pochodzący z opadu radioaktywnego po przeprowadzonych w przeszłości licznych (w tym ponad 230 na Pacyfiku) próbach jądrowych po dziś dzień jest uwalniany z powierzchni Antarktydy.

Konflikt RPA – Angola

W latach 1966–1990 trwał konflikt zwany wojną graniczną południowoafrykańską. Przyczyny i przebieg wojny są z grubsza opisane w dostępnej literaturze. W istocie był to jeden z poligonów, na których ścierały się ze sobą po stronie Angoli Chiny, na drugim miejscu Rosja (i pośrednio my – jako Układ Warszawski), a fizycznie – zaprzyjaźnione wówczas z nami czarnoskóre wojska kubańskie, po stronie RPA zaś najbardziej z nią związana Wielka Brytania, Portugalia, Stany Zjednoczone i praktycznie NATO. Faktem jest, że RPA, silna wówczas gospodarczo, prowadziła prace nad budową własnej broni jądrowej jako środka odstraszającego. Nagle świat obiegła wiadomość będąca „przeciekiem z tajnych obserwacji”, że 22 września 1979 r. nad Oceanem Indyjskim amerykański satelita szpiegowski VELA zaobserwował rozbłysk, niejasno sugerując, że albo pochodził z eksplodującego w atmosferze meteoru, albo z próby jądrowej.

W 1982 r. Joe Farman z British Antarctic Survey oświadczył, że znaczna część pokrywy ozonowej nad biegunem zanikła – nad Antarktydą zauważono potężną dziurę ozonową. Tyle, że właściwie do 1979 roku nie obserwowano systematycznie zmian w zawartości ozonu w atmosferze (za Wikipedią, wersja polska, 05.2020), a przynajmniej nie upubliczniano, jeśli takie były.

Wszakże i Stany Zjednoczone, i Rosja, i Chiny, jako mocarstwa atomowe, doskonale wiedziały, że takie zaburzenie wynika z wykonania próby jądrowej na oceanie. Wspomniane informacje połączone ze sobą w związek przyczynowo-skutkowy miały zapewne wstrząsnąć Rosją i Chinami i powstrzymać je od wspierania inwazji Angoli na RPA, a przynajmniej od eskalacji międzynarodowego konfliktu. Dało to RPA czas na pójście na ustępstwa dotyczące Namibii i apartheidu, i to nie w roli państwa przegranego w konflikcie, a tym bardziej nie zniszczonego obcą inwazją. Ponieważ wspomniana, prawdopodobnie przeprowadzona próba nuklearna została przypisana współpracy RPA i Izraela, dało to też sygnał ostrzegawczy państwom arabskim nastawionym wojowniczo wobec Izraela.

Patenty koncernu DuPont

DuPont to jeden z pięciu najpotężniejszych koncernów chemicznych świata zachodniego. Firma została założona w 1802 roku przez syna Piotra-Samuela du Pont de Nemours, osobistego sekretarza polskiego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i członka Komisji Edukacji Narodowej (1774). Najbardziej znaną domeną działania koncernu stały się tworzywa sztuczne. W jego laboratoriach powstawały tworzywa sztuczne o niespotykanych wcześniej, niesamowitych właściwościach. Koncern dorobil się wielu tysięcy patentów. Rocznie DuPont uzyskuje w Stanach Zjednoczonych ponad 500 patentów.

Dla porównania w Polsce rocznie przyznaje się łącznie ok. 3000 patentów. Jednak do Europejskiego Urzędu Patentowego Polska zgłasza około 500 patentów rocznie, co stanowi zalewie 0,3% spośród 174 000 wszystkich zgłoszeń.

Jest to nieadekwatnie mało jak na kraj, którego gospodarka ma stanowić 1% gospodarki światowej, trzy razy mniej niż wynika z naszego potencjału ekonomicznego, co w dziedzinie wynalazczości plasuje Polskę bliżej krajów surowcowych. Stany Zjednoczone tylko do Europejskiego Urzędu Patentowego rocznie dostarczają 25% wszystkich zgłoszeń patentowych.

Przez dwa wieki swojego istnienia DuPont zatrudniał wielu wynalazców o światowej sławie. Do najbardziej znanych nam patentów firmy DuPont należą nylon, lycra, neopren, kevlar i oczywiście freony. DuPont przyczynił się do wielkiego światowego postępu nauk chemicznych oraz zmiany życia całej ludzkości. O DuPont mówi się, że jest to firma, która zmieniła świat. Gdy już wspominamy o polskich związkach firmy DuPont, warto wymienić Stephanie Kwolek, zasłużonego chemika tej firmy, która wraz ze swoim zespołem w 1964 roku wynalazła kevlar – niezwykle wytrzymałe tworzywo sztuczne, znane np. z kamizelek kuloodpornych. Stephanie Kwolek urodziła się w rodzinie polskich emigrantów w New Kensington w Pensylwanii w roku 1923, zmarła w 2014. Więcej informacji Czytelnik znajdzie w książce Andrzeja i Ireny Fedorowiczów 25 polskich wynalazców i odkrywców.

W swojej dwustuletniej historii ta zacna firma nie zawsze była do końca uczciwa i zdarzało jej się lobbować wśród prominentnych decydentów Stanów Zjednoczonych, czasem wykorzystując do tego wsparcie brukowej prasy. Ale świat wielkiego biznesu nie zawsze postępuje w pełni etycznie. Czy w przypadku freonów tak zasłużony dla świata koncern DuPont nie posunął się do podobnych wybiegów?

Sprawa DuPont ma dwa wątki. 1. Jeśliby faktycznie niedobór ozonu w stratosferze był aż tak groźny dla człowieka i jego przyczyną miałyby być antropogeniczne freony, to czy firma nie dopuściła się opóźnienia ogłoszenia (domniemanego) niszczenia ozonu stratosferycznego przez freony? 2. Czy koncern DuPont nie zaangażował się w zakaz używania znanych freonów z przyczyn patentowych?

Pierwszy wątek kojarzy się z podejrzeniami wysuwanymi wobec niektórych firm farmaceutycznych: dziwnym trafem, kiedy kończy się okres patentowy dla leku, następuje wysyp informacji o działaniach niepożądanych tego leku, czasem nawet dyskwalifikujących go. Patent DuPont: Proces fluorowania węglowodorów halowęglowych nr USA 3258500 wygasał w 1979 roku. Od tej pory wszyscy mogli bezkarnie produkować freon tą tanią technologią. Jak wspomniano wcześniej – dziurę ozonową nad Antarktydą ogłoszono w 1982 roku. Gdyby ta hipoteza była słuszna, firma powinna zostać skazana za zaniechanie lub działania do tego zmierzające.

Drugi wątek wiąże się już ściślej ze sprawami ochrony patentowej. Gdy kończył sie czas ważności patentu pochodzącego z 1928 roku, DuPont posiadał już w zanadrzu wynalazki nowych, tzw. ciężkich freonów i tylko trzeba było przekonać świat do kupowania tych nowych patentów. Rok 1979 – wygaśnięcie starego patentu; rok 1982 – ogłoszenie dziury ozonowej, jakoby spowodowanej starymi freonami; rok 1985 – konwencja wiedeńska, rok 1987 – protokół montrealski, lata 1990, 1992, 1996 – kolejne zaostrzanie ograniczeń eliminujących stare freony. Jak wspomnieliśmy wcześniej – nie ma co żalować starych freonów, które miały być całkowicie neutralne dla zdrowia, a po czasie okazało się, że nie do końca są obojętne. Czy w decyzjach polityków nie można dopatrzeć się ingerencji lobby firmy DuPont?– pozostawiamy opinii Czytelników.

Jeśli przedstawione wątpliwości okazałyby się słuszne, to należy postawić pytanie: Czy poważną, szanowaną firmę, jaką jest DuPont, moralnie stać na to, aby przyznać się, że w swoich działaniach marketingowych posunęła się zbyt daleko z przekłamaniami? (nie chodzi tu o odpowiedź w stylu: „posunęliśmy się w sam raz”). Może na wzór Kondratiewa, radzieckiego uczonego, który – po latach tworzenia fikcji globalnego ocieplenia od CO2, sławy, dobrego życia, setek publikacji – przed swoją śmiercią dokonał swoistego oczyszczenia, przyznając, że z globalnym ociepleniem od CO2 wcale ie jest tak, jak przez lata zapewniał (patrz artykuł Spowiedź naukowca w „Kurierze WNET” nr 59 z maja 2019 r.).

Na tym etapie czytania tego artykułu stara gwardia naukowa może powiedzieć: „dość podważania dogmatów nauki, trzeba przeciwko autorom tych bluźnierstw powołać inkwizycję”.

Otóż nie twierdzimy, że jesteśmy nieomylni. Proponujemy jednak poczekać do publikacji książkowej, gdzie będzie obszerne rozwinięcie tego artykułu, być może zaskakujące.

Artykuł Jacka, Michała i Karola Musiałów pt. „Dziura ozonowa?” znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka, Michała i Karola Musiałów pt. „Dziura ozonowa?” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Targowiczanie a dzisiejsi „prawdziwi patrioci” sprzymierzeni z „zagranicą”/ Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” 73/2020

To jest właśnie ta pokrętna logika zdrajców: im więcej pozwolimy obcym decydować o naszych sprawach, tym bardziej będziemy wolni, a Polska niepodległa. Po ponad dwustu latach dokładnie to samo.

Zbigniew Kopczyński

Historyczne paralele

Szukać historycznych podobieństw do dzisiejszych czasów to zajęcie dość ryzykowne, choć pociągające. Jeszcze bardziej ryzykowne jest wyciąganie na ich podstawie wniosków co do czekającej nas przyszłości. Dziś inne są uwarunkowania, wydarzenia biegną szybciej, a i my możemy zachować się inaczej niż nasi przodkowie. W tym cała nadzieja. Nadzieja, gdyż pomimo opisanych wyżej zastrzeżeń, nieodparcie nasuwa się historyczna analogia między obecnym okresem najnowszej historii Polski a schyłkiem Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Ostatnie lata jej świetności to panowanie Jana III Sobieskiego. Nie wszystko było wtedy super, ale pamiętamy wspaniałe zwycięstwa nad Turcją pod Wiedniem i Parkanami, choć to drugie jakby mniej, może ze względu na jego późniejsze konsekwencje. Złamało ono bowiem potęgę Imperium Osmańskiego, dając tym samym poczucie bezpieczeństwa Austrii i Rosji, co pozwoliło im zająć się dobijaniem słabnącej Rzeczypospolitej.

Po śmierci tego „Piasta” znudzeni nim Sarmaci wybrali królem prawdziwego Europejczyka, Augusta II Sasa, zwanego Mocnym. Wybór przyszedł tym łatwiej, że agenci cara przekonali brać szlachecką argumentami napełniającymi kieszenie. Budzi to pewne skojarzenia z finansowaniem działań politycznych we współczesnej Polsce przez niewątpliwie życzliwych nam sąsiadów.

Wśród wielu powstałych dzięki temu inicjatyw najbardziej znana jest partia pod nazwą Kongres Liberalno-Demokratyczny – pierwsza partia Donalda Tuska. Ale to nie koniec analogii.

August II, brylujący na salonach Europy, to przeciwieństwo Sobieskiego, czującego się najlepiej w swoim Wilanowie lub obozie wojskowym. Polacy mogli być dumni z nowego króla. Europejskie salony traktowały go jak swego. Był przecież Niemcem. Dzięki znajomości języków doskonale się z nimi rozumiał. Podobnie jak jego syn i następca, August III Sas, który oprócz języka ojczystego znał także francuski, polski i łacinę. Inna rzecz, że coraz mniej miał do powiedzenia w którymkolwiek z tych języków.

Również w sprawach prywatnych August II zerwał z ciemnogrodzką hipokryzją i prowadził się jak wyzwolony i oświecony Europejczyk. Jego metres historycy naliczyli 11, tyleż samo nieślubnych dzieci. Ile było przelotnych przygód, nie dowiemy się chyba nigdy. Nie ma w ogóle porównania z Sobieskim, tak zacofanym i nudnym z tą swoją Marysieńką. Jedynym rysem na europejskości Augusta jest to, że zarówno żona, jak i metresy były kobietami. Cóż, nikt nie jest idealny.

Sarmatom imponował siłą fizyczną. Potrafił rękami zginać podkowy. W polityce zagranicznej nie był już tak mocny. Wybrał model przyjaznego współżycia z sąsiadami. W końcu dzięki nim został królem. Unikał angażowania Polski w awantury wojenne i praktycznie zlikwidował polskie wojsko. W końcu po co armia polska, skoro jest saska?

W takich warunkach, w polityce wewnętrznej król mógłby ograniczyć się do pilnowania ciepłej wody w kranie, gdyby krany były w powszechnym użyciu. Obywatelom pozostało więc radosne grillowanie w ogródku, choć wtedy inaczej to się nazywało.

Podsumowuje to znane powiedzenie „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. I gdy wzdłuż i wszerz słychać było „Kochajmy się” biesiadującej szlachty, Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi.

Dobra zmiana nastąpiła za panowania następcy Sasów, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Państwo wymagało gruntownych reform i reformatorzy wdrażali je, jak mogli i umieli, choć nie można odmówić im zaangażowania. Był olbrzymi opór i były niekonsekwencje we wprowadzaniu reform. Dziś możemy gdybać, czy gdyby udało się wystawić armię taką, o jakiej postanowił Sejm Wielki, historia nie potoczyłaby się inaczej?

By pokonać opór tych, którzy chcieli, by było tak jak było, reformatorzy musieli uciekać się do forteli i naciągania prawa. Gdyby istniał wtedy Trybunał Konstytucyjny, z pewnością uznałby tryb uchwalenia Konstytucji 3 maja za niekonstytucyjny. Wyroki europejskich trybunałów też byłyby łatwe do przewidzenia.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wtedy nie istniał, istniała za to imperatorowa. Pochyliła się ona nad skargą przeciwników dobrej zmiany, osądziła sprawę, wydała wyrok i go wyegzekwowała. Dziś Petersburg zastąpiła Bruksela, a skarżący, podobnie jak ich protoplaści broniący swych włości i przywilejów, płaczą nad stratą posad i dostępu do funduszy.

Oczywiście formalnie chodzi o coś innego. I wtedy, i dziś chodzi o poszanowanie prawa i wolności obywatelskich.

Jeśli spojrzymy na tekst Aktu założycielskiego konfederacji targowickiej, zobaczymy, jak bardzo jest on aktualny. Ani słowa o podporządkowaniu Rzeczypospolitej Rosji, oddaniu jej gros terytorium. Nic z tych rzeczy. Jest tylko prośba o ochronę przed straszną dyktaturą, jaką była dla nich konstytucyjna monarchia dziedziczna, i protest przeciw łamaniu praw i wolności szlachty. No i te oskarżenia przeciwników o antyrosyjskość, a dziś – antyeuropejskość.

„Sejm dzisiejszy, (…) przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą na zawsze (…) ciągle ją ze wzgardą praw uzurpując, połamał prawa kardynale, zmiótł wszystkie wolności (stanu) szlacheckiego, a na dniu 3 maja r. 1791 w rewolucję i spisek przemieniwszy się, nową formę rządu (…) postanowił (…) władzę królów rozszerzył, rzeczpospolitą w monarchię zamienił, szlachtę bez posesji od równości i wolności odepchnął, (…) w wojnę szkodliwą przeciwko Rosji, sąsiadki naszej najlepszej, najdawniejszej z przyjaciół i sprzymierzeńców naszych, wplątać nas usiłował”.

W tej sytuacji „konfederujemy się i wiążemy się węzłem nierozerwanym (…) przeciwko sukcesji tronu, przeciwko powiększeniu władzy królów, przeciwko oderwaniu najmniejszej cząstki kraju (…), przeciwko konstytucji 3 Maja, w monarchię rzeczpospolitą zamieniającej (…), przeciwko wszystkiemu, cokolwiek sejm zrobił illegalnego”.

A jaki program działania mieli targowiczanie? Dziś jest to ulica i zagranica. Wtedy głos ulicy nie liczył się zupełnie, została więc ta druga. I tak: „A że Rzplta pobita i w rękach swych ciemiężycielów (czyli reformatorów) moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jako i na traktatach, które ją z Rzpltą wiążą”.

A czego spodziewali się po interwencji carycy? To również brzmi znajomo: „Żądania nasze są, aby Rzplta udzielną, samowładną, niepodległą, w granicach całą została (…) Żądamy wolności, narodowi naszemu przyzwoitej (…) Żądamy spokojności wewnętrznej, trwałego z sąsiadami pokoju, bo szczęśliwości, bezpieczeństwa własności, nie zamieszania wojen szukamy. Żądamy sobie utwierdzić rząd republikański, (…) bo inny niepokój i ruinę przynieść nam tylko może”.

Prawdziwi patrioci, prawda? To jest właśnie ta pokrętna logika zdrajców: im więcej pozwolimy obcym decydować o naszych sprawach, tym bardziej będziemy wolni, a Polska niepodległa. Po ponad dwustu latach dokładnie to samo.

Jaki był efekt działań tych, którzy wtedy chcieli, by było tak jak było, dobrze wiemy. Jaki będzie efekt działań tych, którzy teraz chcą by było tak jak było, zależy od nas. Od tego, czy wyciągniemy wnioski z historii, czy kolejny raz damy uwieść się pięknym, lecz pustym słowom.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Historyczne paralele” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Historyczne paralele” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego