Odpowiedź K. Tatarowskiemu ws. wpływów politycznych w Radiu Wolna Europa / Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” nr 77/2020

Czy RP RWE była antykomunistyczna, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalnemu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu?

Andrzej Świdlicki

Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe

Polemikę Konrada Tatarowskiego z moimi Pięknoduchami, radiowcami i szpiegami odbieram jako próbę obrony hagiograficznego podejścia do dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Jego „aksjologię” KT obrał sobie za temat pracy habilitacyjnej, będącej twórczym zastosowaniem greckich dytyrambów ku czci Dionizosa w kontekście polskiej transformacji ustrojowej. Kilka myśli z tej pracy dla naświetlenia kontekstu polemiki.

Tatarowski przyznał, że „Nowak nie był pozbawiony wad”, ale jego pisarstwo i działalność polityczna odznacza się „współczynnikiem aksjologicznym”. Wielu współczesnych Nowaka miało o tym „współczynniku” niskie wyobrażenie, a dla niektórych, np. Mariana Hemara, był tromtadracją. Jego reputacja męża stanu, polityka i człowieka czynu oparta jest głównie na autoreklamie, hołdach składanych przez ludzi materialnie od niego zależnych i – last but not least – posłuszeństwie wobec Amerykanów, zwłaszcza CIA i Z. Brzezińskiego. Był człowiekiem uraźliwym, wyczulonym na punkcie swego ego, ustawiał jednych przeciw drugim, miał swoich węszycieli, obsesyjną niemal potrzebę zwalczania kogoś i demonizowania wrogów, przez politykę rozumiał personalne nagonki, zagrywki i kampanie. „Dawniej groził Kwaśniewskiemu Ameryką, a teraz już – Ukraińcom Kwaśniewskim” – pisał J. Giedroyciowi B. Osadczuk w lipcu 1996 r.

W swojej apologii Tatarowski opisuje Nowaka jako „rzecznika polskich spraw”. Trzeba dodać: samozwańczego. Był doradcą Departamentu Stanu i NED, i im doradzał. Członkowie Kongresu Polonii Amerykańskiej rozczarowali się do niego i musiał z organizacji wystąpić. Od żadnej polskiej instytucji publicznego zaufania mandatu nie miał i nie był przez nią rozliczany. Po 1989 r. dał się poznać jako „wujek [nieproszona] dobra rada”, agitujący za podporządkowaniem Polski hegemonii USA i interesom żydowskiego lobby.

„Fakty dotyczące oskarżeń Jana Nowaka o kolaborację z Niemcami wydają się oczywiste” – pisze Tatarowski. Może oczywiste wydają się jemu jako twórcy pionierskiej w naukach społecznych koncepcji „współczynnika aksjologicznego”, ale nie były oczywiste dla Tadeusza Żenczykowskiego, któremu Nowak wypowiedział wieloletnią przyjaźń, gdy w te oskarżenia zaczął się wgłębiać.

Przeciwstawiając linię rozgłośni węgierskiej linii rozgłośni polskiej w październiku 1956 r., by pochwalić swego idola za polityczny umiar, Tatarowski pisze: „Głos Wolnych Węgier RWE, który przyjął puste hasła polityki wyzwolenia za dobrą monetę, wybrał w owych dniach zupełnie inną strategię; wzywał do czynnej walki z komunistycznym reżimem, atakował Imrego Nagya…”. Istotnie Głos Wolnych Węgier, jak rozgłośnia węgierska nazywała się do 1958 r., podżegał Węgrów do oporu, sugerując, że pomoc Zachodu jest bliska, ale polityka wyzwolenia (KT powinien był napisać: doktryny wyzwalania) była czymś więcej niż „pustym hasłem”, była oficjalną polityką Departamentu Stanu z czasów Johna F. Dullesa. I nie jest prawdą, że Głos Wolnych Węgier z własnej inicjatywy „przyjął” te hasła za dobrą monetę; zostały mu narzucone przez Amerykanów dążących do przetestowania doktryny wyzwalania na węgierskich doświadczalnych królikach.

Tatarowski wymienia pisarzy będących podporą rozgłośni w Monachium, ale pomija twórców, którzy odmówili z nią współpracy lub się do niej rozczarowali. Do pierwszej grupy należą m.in. Czesław Miłosz i Andrzej Bobkowski. Do drugiej Gustaw Herling-Grudziński, który po trzech latach odszedł, zniechęcony pracą „wyrobniczą”. Potem freelansował, by pod koniec lat 60., rozczarowany stosunkiem RP RWE do inwazji na Czechosłowację, zerwać relacje na dobre.

Trzeba też wspomnieć o literatach, którzy chcieli współpracować z RP RWE, ale w oczach dyrektora Nowaka ich twórczość bądź polityczne afiliacje nie znalazły uznania. Oprócz J. Mackiewicza ten los spotkał m.in. Sergiusza Piaseckiego.

Tatarowski uważa Nowaka za pierwszego dyrektora RP RWE (był trzecim) i twórcę koncepcji programowej, która w rzeczywistości powstała w okresie nadawania z Nowego Jorku, a jej autorem był pierwszy dyrektor Lesław Bodeński, choć inspiracja zapewne wyszła od amerykańskiego wywiadu i dyplomacji. KT zamieszcza listę pisarzy i dziennikarzy RP RWE, twierdząc, że nie mieli „niczego wspólnego z NiD-em” (ugrupowanie Niepodległość i Demokracja, którego deklaracja ideowa ma wolnomularskie naleciałości) i „żaden z nich oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii”.

Tymczasem figurujący na jego liście Tadeusz Nowakowski był członkiem NiD-u (po co mu to było potrzebne – dla chleba, panie, dla chleba, czy dla bułki z szynką – niech zostanie jego słodką tajemnicą), a wśród publicystów rzekomo niezaangażowanych w działalność polityczną wymienia Aleksandrę Stypułkowską – działaczkę Stronnictwa Narodowego. Jakby nie wiedział, że redaktorzy do pracy w Monachium pochodzili z partyjnego, emigracyjnego klucza, co było wyrazem polsko-amerykańskiego partnerstwa, które przeżyło się z końcem lat 60., gdy zaczęto zatrudniać dziennikarzy z Polski.

Na twierdzenie Tatarowskiego: „imputowanie mu [Nowakowi] udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją”, pozostaje tylko rozłożyć ręce i zacytować Jacka Kleyffa: „O święta naiwności, staraj się przy mnie zawsze stać, daj jeszcze trochę pożyć…”. Nowak nie zostałby dyrektorem rozgłośni w Monachium, gdyby nie poparcie czołowych osób zaangażowanych w operację Bergu, o czym piszę na s. 31–32 i 47–49 t. 1. O samej operacji wiedział i ją aprobował, był we władzach NiD-u, jednego z trzech politycznych stronnictw skompromitowanych przez tę akcję.

KT zarzuca mi, że powołuję się na oświadczenie „Johannesa Kassnera, volksdeutscha, oskarżonego w Polsce o zbrodnie wojenne”, przedrukowane w książce A. Czechowicza. Nie da się napisać historii RP RWE, nie powołując się na nie, bo to jakby napisać, że Służba Bezpieczeństwa rozgłośni nie infiltrowała. Po drugie nie Johannesa, tylko Johanna lub Jana, po trzecie Kassner tylko firmował oświadczenie, którego autorem był Bazyli Koczubej – dyrektor personalny w okupacyjnym, komisarycznym zarządzie skonfiskowanych żydowskich nieruchomości.

Po czwarte Kassner podpisał volkslistę z polecenia polskiej Dwójki w Budapeszcie i miał zasługi dla wywiadu AK. Nie był też oskarżony w Polsce o zbrodnie wojenne, bo gdyby był, to by w 1958 r. stamtąd nie wyjechał, gdy odwiedzał rodzinę. Nowak zdemonizował Kassnera, a KT wdycha te demoniczne opary in odore sanctitatis.

Polemika między autorem a czytelnikiem, który jego książki nie przeczytał, a ma z góry ukształtowane wyobrażenia o jej temacie, nie ma większego sensu, jest jak przekonywanie zakochanego, że obiekt jego amorów nie jest tym, czym mu się wydaje. KT pisze: „Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów (…) Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji”.

To zupełnie jak cytat z foldera reklamującego egzotyczne wakacje albo napis na pudełku z czekoladkami. Nie odmawiam rozgłośni zasług. Była rakiem na bezrybiu, miała smak owocu zakazanego, mit wykreowany przez zagłuszanie, dobre pióra, praca w niej była pasjonująca – ale przecież nie była z łaski bożej ani polska w tym sensie, że podlegała kontroli polskiego ośrodka politycznego, lecz służyła politycznym celom USA. Najwięcej do powiedzenia zawsze miał w niej Departament Stanu, i to nawet w okresie do 1958 r., gdy w Monachium działał obsadzony przez CIA dział doradcy politycznego.

Nie wiem, skąd KT wie – bo o brak spostrzegawczości go nie posądzam – że RP RWE była rozgłośnią antykomunistyczną, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalnemu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu, a niektórzy opozycjoniści, jak np. Jacek Trznadel, zarzucali jej lustracyjną powściągliwość.

Tatarowskiego dziwi, że zatrudniłem się w Monachium. Otóż byłem tam chińskim agentem wykradającym plany nadajników dla Huawei, a dzięki mnie koncern ten zdobył przewagę w technologii 5G.

Kilka słów o Józefie Mackiewiczu, który – jak pisze Tatarowski – mieszkał w pobliżu rozgłośni, ale jej progu nigdy nie przekroczył. Niechby spróbował – radiowe security ogłosiłoby alarm przeciwlotniczy. Dalej KT pisze, że mimo, iż progu nie przekroczył, to jego karierze pisarskiej to nie przeszkodziło. Tu pozostaje westchnąć za poetą: „Ach, dokądże wciągnąłeś mnie, amorze zdradliwy, nie zdołam tego wyrazić słowami”. Jan Nowak nie tylko odciął Mackiewicza od słuchaczy w Polsce; także od przekładów jego książek na niemiecki i angielski, także od polskiej prasy emigracyjnej. Skutkiem było to, że jego książki stały się szerzej dostępne w Polsce dopiero w latach 80. dzięki podziemnym wydawcom. No i co ma oznaczać stwierdzenie: „Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku”. Może KT nie wie o jego antecedencjach sięgających 20 lat wstecz.

W sprawie sowieckiej i niemieckiej okupacji Wilna i postawy Mackiewicza w tym okresie odsyłam Tatarowskiego do artykułu Tomasza Balbusa Obsada i uposażenie pracowników wileńskiego „Gońca Codziennego” (uzupełnienie do sprawy Czesława Ancerewicza, w Wywiad i kontrwywiad wojskowy II RP, pod redakcją Tadeusza Dubickiego, t. VIII, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2017. Balbus pisze też o „wyroku” na pisarza w książce „Fakir” Sergiusz Kościałkowski, t. 1, Życie i wojna na Wileńszczyźnie, IPN, Warszawa 2018, powołując się m.in. na protokoły przesłuchań Adama Boryczki (1954). Sam J. Mackiewicz ustosunkował się do tzw. sprawy w artykule „Redaktor” Bohdan Mackiewicz w napisanej wspólnie z Barbarą Toporską książce Droga Pani, opublikowanej w 1994, 1998 i 2012 przez Kontrę. No i jest książka S. Piaseckiego Dla honoru organizacji, PFK, Londyn 1964 (LTW 2000).

Kto krzyczy: „Niech żyje!” – musi płacić za pogrzeb (Stanisław Jerzy Lec). Ten przykry wymóg dotyczy także mierniczych „współczynnika aksjologicznego”.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polemika w sprawie konfliktu Józef Mackiewicz – Jan Nowak Jeziorański/ Konrad Tatarowski, „Kurier WNET” nr 77/2020

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu. Czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Konrad Tatarowski

Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie

(w odpowiedzi na jego tekst „Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB”)

Drogi Andrzeju,

Pracowaliśmy przez wiele lat w tym samym gmachu przy Ogrodzie Angielskim w Monachium, ale czytając Twoje ostatnie publikacje – z ostatnim tekstem Józef Mackiewicz, Radio Wola Europa i SB („Kurier WNET” 75 / 2020), który w skróconej postaci powtarza tezy zawarte w książce Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy… – odnoszę wrażenie, że pracowaliśmy w zupełnie różnych instytucjach.

Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów, od Jana Nowaka-Jeziorańskiego poczynając. Radia, w którym „Polacy mówią do Polaków” i za pośrednictwem zróżnicowanych form komunikacyjnych, od informacji do wysublimowanych artystycznych środków wypowiedzi – jak znakomite i nowatorskie słuchowiska radiowe – dostarczają słuchaczom w Polsce prawdziwych informacji o Polsce i świecie otaczającym, a także pokarmu duchowego i godziwej rozrywki.

Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji.

Pierwszym dyrektorem i twórcą koncepcji programowej tej rozgłośni był Jan Nowak-Jeziorański, a czołowymi postaciami, które ów program w pierwszych latach realizowały, byli między innymi Wojciech Trojanowski, Wiktor Trościanko, Aleksandra Stypułowska, Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Nowakowski, a także Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Tadeusz Wittlin, Marian Hemar czy Stanisław Baliński. Żaden z wymienionych wybitnych pisarzy i dziennikarzy nie miał nic wspólnego z NiD-em, który, jak piszesz, był w sekcji polskiej „najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym”. Żaden też z nich – oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii (dość zresztą hermetycznych), na względzie głównie mając dobro słuchaczy w kraju i satysfakcję czerpiąc z możliwości (prawie) bezpośredniego z nimi kontaktu. O standardach dziennikarskich i misji kulturowej RWE pięknie i mądrze pisała badaczka młodszej generacji, Violetta Wejs-Milewska, między innymi w rozdziale Zamiast podsumowania w książce Buenos Aires – Gwatemala – Montevideo – Nowy Jork – Paryż. Listy do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i innych, Białystok 2018. Polecam, tak samo zresztą jak jej inne, oparte na rzetelnej dokumentacji źródłowej, książki i artykuły.

Ty zatrudniłeś się w Rozgłośni, która – cytuję Twój artykuł: „W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżniały trzy elementy: wojenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg”.

Mając taką wiedzę i wyobrażenie o genezie i długoletniej działalności Rozgłośni Polskiej RWE, kierowanej do 1976 roku przez Jan Nowaka, a kontynuowanej przez jego następców, Kazimierza Michałowskiego i innych – dziwię się, że podjąłeś w niej pracę. A przechodząc do meritum: rzeczywiście, Zdzisław Jeziorański (okupacyjny pseudonim Jan Nowak) i jego najbliżsi współpracownicy brali udział w konspiracyjnej walce z hitlerowskim okupantem w strukturach Armii Krajowej. No bo we współpracy z kim, jak nie ze zorganizowanym ruchem oporu, mieliby tę walkę toczyć?

Nowak-Jeziorański rzeczywiście był członkiem NiD-u, ale imputowanie mu udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją. Od przemówienia inaugurującego działalność Głosu Wolnej Polski 3 maja 1952 roku – mając w pamięci tragedię powstania warszawskiego – konsekwentnie przestrzegał przed podejmowaniem przez „gorące głowy” w społeczeństwie polskim zbrojnej walki z sowieckim okupantem. Z tego też się wywodzi przyjęta przez niego strategia ewolucyjnej, czy graduacyjnej walki z komunizmem. Omawiam to i analizuję w mojej książce Aksjologia i polityka w pisarstwie i działalności Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Łódź 2010.

Na próby przemycania zaszyfrowanych informacji wywiadowczych w programie RWE – były takie w początkowej fazie działalności – reagował ostro i skutecznie, o czym sam pisze w Polsce z oddali, pierwszym tomie swoich radiowych wspomnień (w wydaniu krajowym opublikowanym łącznie z Wojną w eterze). Tam też wiele miejsca poświęca walce z Amerykanami o utrzymanie i poszerzenie autonomii programowej Rozgłośni Polskiej RWE. Najwięcej miejsca zajmuje jednak charakterystyka specyfiki programowej RWE i ludzi, którzy ją tworzyli, i to już zdecydowanie wykracza poza ramy politycznych, a z pewnością partyjniackich uprzedzeń.

Józef Mackiewicz, który wymieniony jest jako główny bohater Twojego artykułu, rzeczywiście progów monachijskiej Rozgłośni nigdy nie przekroczył, choć mieszkał w jej pobliżu. Ani w okresie, kiedy dyrektorem Rozgłośni Polskiej był Jan Nowak, ani później. Nie przeszkodziło mu to jednak w karierze pisarskiej, należał przecież do najbardziej poczytnych autorów londyńskich „Wiadomości”, jego książki były wydawane i cieszyły się powodzeniem wśród czytelników. Twój artykuł nie wnosi żadnych nowych informacji o jego życiu i twórczości – oprócz tego, że już na początku autorytatywnie stwierdzasz, że stawiane mu zarzuty o współpracę z wydawaną w Wilnie hitlerowską gadzinówką „Goniec Codzienny” były nieprawdziwe. Czyżby zatem nie opublikował tam kilku tekstów o charakterze literackim i publicystycznym?

O „sprawie Mackiewicza” w skrócie

„Sprawa Mackiewicza” jest złożona, wielowątkowa i z biegiem lat wydaje się coraz bardziej, a nie mniej skomplikowana. Różne jej aspekty i konteksty wydobył i skomentował Włodzimierz Bolecki w książce Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991. I do jego ustaleń tutaj się odwołam.

Tak zwaną „sprawę Mackiewicza” tworzą – jego zdaniem – cztery tematy. Pierwszy z nich to ocena publikacji autora „Kontry” w okresie II wojny światowej. Drugi – to wyjaśnienie okoliczności i zasadności wydania przez Sąd Specjalny Armii Krajowej wyroku śmierci na Józefa Mackiewicza; po trzecie obiektywne zbadanie zasadności oskarżeń wysuwanych wobec pisarza; po czwarte wreszcie, stawia Bolecki pytanie, jaki sens wynika ze „sprawy Mackiewicza” dla dzisiejszego myślenia o sprawach polskich.

Skupię się tutaj na rzeczowym aspekcie oskarżeń wysuwanych przeciwko pisarzowi. Jak pisze Bolecki: „Chodzi o ocenę publikacji Józefa Mackiewicza w okresie, którego umowne granice stanowią daty: październik 1939–3 czerwca 1943. Jak wiadomo, po pierwszym zajęciu Wilna przez bolszewików, jesienią 1939 r. Józef Mackiewicz publikował w prasie litewskiej – daty artykułów, ich liczba i treść nie są dokładnie znane (…). A wreszcie, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Józef Mackiewicz opublikował w hitlerowskiej gadzinówce »Goniec Codzienny« pięć artykułów. Były to w roku 1941 cztery pozycje – trzy materiały literackie (szkice i fragmenty późniejszej powieści Droga donikąd) oraz jeden felieton poświęcony politycznym konsekwencjom ataku III Rzeszy na ZSRR. Natomiast w roku 1943 Mackiewicz opublikował wywiad na temat swego pobytu w Katyniu (3.VI.1943 r.)”.

Oskarżenia przeciwko Mackiewiczowi formułowała grupa wileńskich działaczy związanych z Biurem Informacji i Propagandy Armii Krajowej w Wilnie; zapewne pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku został na pisarza wydany wyrok śmierci – niedługo potem (prawdopodobnie) formalnie odwołany. W kwietniu 1943 r. – po odkryciu przez Niemców masowych mogił w Katyniu – Mackiewicz otrzymał propozycję wyjazdu wraz z grupą niezależnych obserwatorów, aby ich odkrycie zweryfikować, potwierdzić i uwiarygodnić przed światową opinią publiczną. Pisarz uzależnił swój udział w tym przedsięwzięciu od zgody Komendy Okręgu Armii Krajowej w Wilnie. Zgoda ta została udzielona i pod koniec maja Mackiewicz znalazł się w Katyniu.

Rozwikłanie okoliczności, w jakich skazano Mackiewicza, dodatkowo komplikuje fakt, że nie zachowały się dokumenty, na podstawie których Sąd Specjalny AK wydał wyrok, ani też dlaczego go odwołał. Nie jest też jasna rola, jaką pisarz pełnił w „Gońcu Codziennym”: czy uczestniczył w pracach redakcyjnych, czy też jedynie opublikował w niej kilka tekstów o charakterze literackim. W każdym razie Sąd Koleżeński Związku Dziennikarzy RP, który zebrał się w Rzymie, 12 listopada 1945 r. wydał orzeczenie, w którym uniewinnił Mackiewicza od zarzutu pracy w niemieckiej gadzinówce, równocześnie stwierdzając: „fakt bezsporny, że w październiku 1939 r., gdy Wilno znajdowało się pod okupacją sowiecką, a władze polskie na tym terenie nie były czynne, pan Józef Mackiewicz zamieścił w dzienniku litewskim »Lietuvos Żinios«, popierającym jak cała prasa litewska dążenia litewskie do zagarnięcia części terytorium polskiego, artykuł o charakterze politycznym, ostro krytykującym wewnętrzne stosunki w państwie polskim. Tym postępowaniem pan Józef Mackiewicz, jako członek Związku Dziennikarzy RP, przekroczył granicę dyscypliny obywatelskiej, która jest podstawową częścią składową etyki dziennikarskiej”.

W ten oto sposób otwiera się przed nami nowy wymiar „sprawy Mackiewicza” i znowu pojawia się pytanie: o co się go właściwie oskarża? Osoby zainteresowane dalszym rozplątywaniem tego kłębu, z którego ciągle wystaje jakaś nowa nić – odsyłam do cytowanej książki Włodzimierza Boleckiego.

W oparciu o przytoczone tu fakty wydaje się jednak, że trudno byłoby zbudować jednoznaczny, czarno-biały wizerunek kolaboranta i zdrajcy, choć oczywiście sam fakt wydrukowania kilku tekstów na łamach „Gońca Codziennego” w 1941 roku był naganny, a jego publicystyka na łamach litewskiej prasy mogła wzbudzać kontrowersje.

Z drugiej strony, „sprawa Mackiewicza” wzbudzała wiele emocji, których sam zainteresowany studzić się nie starał. Wręcz przeciwnie – w swojej publicystyce bywał zaczepny i agresywny, często mało przywiązując wagi do formy i merytorycznej strony swojej argumentacji. Przykładem tego może być jego replika na atak Nowaka-Jeziorańskiego, do której jeszcze powrócę.

Atak Jana Nowaka-Jeziorańskiego

Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku, po opublikowaniu przez dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE w piśmie „Na Antenie” – w pierwszym numerze dołączonym do londyńskiego „Orła Białego” – Listu otwartego, adresowanego do Juliusza Sakowskiego, redaktora londyńskich „Wiadomości”, w którym Nowak wyjaśniał, że: „nasza Rozgłośnia i redakcja nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za artykuł p. Józefa Mackiewicza »List pasterski«, umieszczony na pierwszej stronie »Wiadomości« z dnia 23 marca. Nie wdając się w polemikę z treścią artykułu, daliśmy wyraz naszemu przekonaniu, że p. Józef Mackiewicz nie jest właściwym autorem do wydawania sądów o postawie patriotycznej i obywatelskiej kogokolwiek, a zwłaszcza Kardynała Wyszyńskiego, z uwagi na własną działalność w czasie ostatniej wojny i poglądy wypowiadane na łamach prasy wydawanej przez okupantów”. W dalszej części cytowanego tekstu uderzał jeszcze mocniej:

„Emil Skiwski, Feliks Burdecki i Józef Mackiewicz byli dla nas tym, czym dla Anglików lord How-how, powieszony przez nich po wojnie. Jak pisał Korboński, pod okupacją rodak-kolaborant był gorszy od Niemca-gestapowca” – i tutaj już wyraźnie widać, że niechęć do osoby autora „Drogi donikąd” przesłoniła racjonalną argumentację.

Juliusz Sakowski, który redagował w tym czasie „Wiadomości” w zastępstwie chorego Mieczysława Grydzewskiego, oświadczenia Nowaka, stanowiącego atak personalny na Józefa Mackiewicza – a zarazem, dodajmy, ingerującego w politykę programową i personalną londyńskiego tygodnika – nie opublikował.

Konsekwencją tego było zerwanie przez Nowaka-Jeziorańskiego współpracy z „Wiadomościami”. Pisał o tym w Wojnie w eterze: „Jeśli Sakowski liczył na to, że skapituluję albo »Na Antenie« przestanie wychodzić – spotkał go zawód. Przygarnął nas miesięcznik »Orzeł Biały«, organ Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Niestety, pismo miało nakład dziesięć razy mniejszy od »Wiadomości«. Straciliśmy wielu czytelników, a »Wiadomości« – atrakcyjny materiał. Stratne były obie strony”. To, że stratne były obie strony, nie ulega wątpliwości, bo redagowane przez Zygmunta Jabłońskiego w latach 1963–1969 „Na Antenie” było wielotematyczną i wielogatunkową swoistą drukowaną wizytówką RWE, a z perspektywy półwiecza patrząc – nieocenionym źródłem dla badaczy programu i historii Rozgłośni. Później pismo zmieniło charakter, publikując prawie wyłącznie teksty o profilu informacyjnym i społeczno-politycznym, dla dzisiejszego czytelnika dość hermetycznym i nudnym.

Jan Nowak-Jeziorański przywołał też postać Mackiewicza w rozdziale Akcja specjalna, łącząc go z przygotowywanymi przeciwko niemu (Nowakowi) przez służbę bezpieczeństwa PRL na początku lat 70. oszczerczymi pomówieniami. Już na pierwszy rzut oka wiązanie ideowego wroga komunizmu z akcją specjalną przygotowywaną przez służby PRL-u brzmi dziwnie i mało wiarygodnie. Na dodatek Jeziorański sam obrócił wniwecz swoje oskarżenie, kończąc fragmenty poświęcone „fałszywkom” przypomnieniem wizyty, którą złożył mu inspektor niemieckiej policji kryminalnej: „Wręczyłem mu siedemnaście oryginalnych listów anonimowych, otrzymanych między listopadem 1974 roku a marcem 1975, oraz wycinek prasy niemieckiej z ręcznym dopiskiem i podpisem Józefa Mackiewicza.

Wezwany na policję Mackiewicz stwierdził kategorycznie, że jego podpis został sfałszowany. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła jego oświadczenie”. Mimo to – dodajmy – Nowak nigdy swoich oskarżeń nie wycofał ani nie podał w wątpliwość.

Replika Józefa Mackiewicza

Mackiewicz odpowiedział na personalny atak Jana Nowaka w broszurze „…mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa”, wydanej w Monachium w 1969 roku. Rozpoczął od przypomnienia okoliczności „chuligańskiego ataku” na jego osobę, po czym zaznaczył, że nie będzie polemizować z Nowakiem – tu warto zacytować: „bo ten może mówić o mnie (…) chyba z czapką w ręku”.

Przedmiotem głównym swoich uwag uczynił rozgłośnię, którą jego adwersarz kierował. Pisząc o niej, określa ją w całym tekście mianem „radio Free Europe”, podkreślając tym jej amerykański, niepolski charakter i rodowód. Dużo w tekście Mackiewicza – który należałoby określić mianem politycznego paszkwilu – dość łatwych uogólnień i efekciarskich porównań („Sprzedani w Jałcie – kupieni przez CIA”), mało rzetelnej oceny i analizy programu radiowego, jego roli i znaczenia dla słuchaczy w kraju. A jeżeli już jakieś konkretne zarzuty się pojawiają, to trudno dociec ich źródła i zweryfikować ich prawdziwość.

Nie wiadomo zatem, skąd zaczerpnął Mackiewicz informacje, jakoby Komitet Wolnej Europy zalecał zastępowanie w audycjach RWE słowa „sowiecki” określeniem „radziecki”, aby… „dostosować się do życzeń komunistycznej Warszawy”, gdzie widział tajne instrukcje, aby przestawiać radiowe audycje na tory „bardziej socjalistyczne”. Kiedy i w jakiej audycji RWE mówiono o propagandzie PRL jako o „naszej propagandzie”, na jakiej podstawie wysuwa twierdzenie, że w Wolnej Europie stawia się na stworzenie w Polsce „narodowego komunizmu”, a równocześnie nieco wyżej pisze, iż program RWE zakłada: „pogodzenie się z ustrojem i wyrzeczenie się autentycznych haseł niepodległościowych za normę stałą”? Podobnych pytań pod adresem niezbyt obszernej broszury Mackiewicza można by postawić znacznie więcej.

Czytelnik tego tekstu obcuje wyłącznie z opiniami jego autora, formułowanymi w sposób autorytatywny, uzasadnionymi jedynie przekonaniem Mackiewicza o własnej, niepodważalnej racji. Nie cofa się przy tym przed insynuacją: „Free Europe nie reprezentuje żadnego wolnego poglądu politycznego, lecz wyłącznie obcą instrukcję odgórną. I tu przebiega granica pomiędzy polityką i agenturą”. Używa też obraźliwych określeń („kanalia Nowak”). I nawet kiedy porusza Mackiewicz problemy, które mogłyby stać się punktem wyjścia do merytorycznej dyskusji, na przykład na temat założeń politycznych doktryny gradualizmu albo stosunku Rozgłośni Polskiej do rewizjonistów – to autorytatywny ton, który przyjmuje, sprawia, że dyskusja staje się niemożliwa.

Oceniając publicystyczną działalność Józefa Mackiewicza, wielki zwolennik i znawca jego pisarstwa, Czesław Miłosz, w książce Rok myśliwego pisał: „Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista. Niektóre jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według wzoru wietrzenia wszędzie agentur. Toteż układając wybór jego pism publicystycznych, należałoby pamiętać, że płacił fantazjowaniem, czy nawet wariactwem za stałość swoich poglądów. Odsiew oczywistych błędów spotyka po śmierci wszystkich chyba piszących i myśl o tym powinna nas ustrzec od występowania w todze surowych sędziów”.

Podsumowanie

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu, który zakłada obecność zainteresowanych podmiotów w ramach określonego modelu komunikacji, z możliwością udzielenia im głosu lub przynajmniej prawa do repliki. A właściwie nie tyle wykraczał, co w ogóle się w nich nie mieścił. Trudno mówić o sporze w sytuacji, kiedy między jego stronami nie ma żadnego kontaktu i żadna z nich nie wykazuje nawet cienia chęci do kompromisu. W tej sytuacji, zamiast mówić o sporze czy kontrowersji, trzeba mówić o wojnie. I to takiej, którą prowadzi się aż do całkowitego zwycięstwa – albo klęski.

Dzisiejszemu czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Na szczęście z przypomnianego tu sporu sprzed ponad półwiecza obaj adwersarze wyszli cało – bo ich niepodważalne zasługi dla kultury polskiej są niepomiernie ważniejsze niż incydentalne kłótnie i charakterologiczne niedoskonałości. Z pewnością obaj nie byli spiżowymi bohaterami, ulepionymi wyłącznie ze szlachetnych kruszców. Nie byli, jak wszystkie wybitne jednostki, pozbawieni wad. To oczywiste.

Tym bardziej dziwi mnie – wracając do początku tej rozpoczętej w osobistym tonie polemiki z Andrzejem Świdlickim – jednoznaczne, czarno-białe usytuowanie bohaterów owego konfliktu, w którym jeden jest ucieleśnieniem wszelkich cnót, drugi zaś godnym potępienia prześladowcą. A na dodatek, jak pisze Świdlicki – od sierpnia 1940 roku zarządcą w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomości w Warszawie. Powołuje się przy tym na oświadczenie Johannesa Kassnera – volksdeutscha oskarżanego w Polsce o zbrodnie wojenne. Jego oświadczenie zostało opublikowane w książce agenta wywiadu PRL, Czechowicza, i służyło za podstawę przygotowanej przez SB akcji mającej zdyskredytować postać Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Świdlicki z godną lepszej sprawy dobrą wiarą relacjonuje przebieg owej krucjaty, mającej na celu zniszczenie dobrego imienia autora Kuriera z Warszawy i kierowanej przez niego monachijskiej rozgłośni.

No cóż, każdy ma prawo wybierać sobie sojuszników według własnych upodobań. Propagandyści PRL imputowali również Jeziorańskiemu homoseksualizm, za który rzekomo został wyrzucony z wojska, a nawet to, że w podchorążówce zgwałcił własną klacz. Oni działali w myśl odgórnych instrukcji, bo dla władz PRL Jan Nowak-Jeziorański był groźnym przeciwnikiem. Ale jakie motywy kierują młodszym o pokolenie publicystą, były redaktorem RWE, z przekonań antykomunistą?

Konrad Tatarowski w latach 1984–1994 był redaktorem w Rozgłośni Polskiej RWE, dokąd trafił po wyjeździe z kraju po 10-miesięcznym okresie internowania. W 1995 roku powrócił do pracy na Uniwersytecie Łódzkim, w ostatnich latach na stanowisku profesora w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Jest autorem kilku książek i wielu publikacji o Wolnej Europie i życiu literackim emigracji.

Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” znajduje się na s. 8–9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” na s. 8 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Białoruska rewolucja obala stereotypy – pisze przebywający w Polsce na uchodźstwie opozycjonista Walery Bujwał

2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach i w niektórych wioskach na ulice i place – z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie przemawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową.

„Białorusini wiecznie cierpliwi, politycznie pasywni i obojętni. Zadowoleni ze swojego Bat’ki Łukaszenki, nie chcą nic zmieniać w swoim życiu, marzą o powrocie do ZSRR i chcieliby jak najszybciej połączyć się z Rosją. Białorusini zapomnieli swojego języka i kultury, powszechna rusyfikacja wygrała w tym nieszczęsnym kraju”…

Krótko mówiąc, w ciągu dziesięcioleci najnowszej historii ogólna opinia Europy o Białorusinach utrzymywała się w granicach stereotypowych wyobrażeń.

Wszystkie te mity o naszym narodzie tak długo i uparcie powtarzały się w różnych interpretacjach, że w tę mitologię uwierzyli nie tylko nasi sąsiedzi, ale też i inni Europejczycy, a nawet wielu Białorusinów. I nagle jak grom z jasnego nieba spadły na nas wydarzenia ze środka sierpnia 2020 roku. Wydarzenia, których nikt się nie spodziewał. Zmyślone stereotypy zaczęły spadać jak stara tapeta. Odkrył się całkiem nieznany współczesnej Europie portret narodu białoruskiego.

Po krwawych rozprawach reżimu z protestującymi przeciwko sfałszowaniu wyborów w pierwszej fazie protestów (9–11 sierpnia) reżim liczył, że udało mu się pokonać i zastraszyć naród. Stało się inaczej. Ludzie (zwłaszcza młodzi) nie chcieli żyć w strachu, nasze dusze przepełniał gniew.

Okazało się, że rządzony przez Moskwę wasalny reżim Łukaszenki od dawna mierzi nasze społeczeństwo i stracił poparcie. A sfałszowane wybory były tylko iskrą w beczce suchego prochu.

14 i 15 sierpnia pochowaliśmy swoich poległych bohaterów. 2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach oraz w niektórych wioskach na ulice i place –z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie przemawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową i pod dawnym hasłem narodowej rewolucji „Жыве Беларусь!”. Wydarzeń tej rangi nie było po okresie od lutego do grudnia 1917 r. (Wówczas powstała niezależna Białoruska Republika Ludowa, którą rok później zniszczyli moskiewscy bolszewicy). Na oczach zdumionej Europy postępuje proces narodowego przebudzenia, białoruskiej politycznej Wspólnoty. Reżim wasala i Moskwa nie spodziewali się takiej reakcji.

Kolejne 10 dni minęło bez brutalnych represji policyjnych, chociaż większość z 7000 aresztowanych patriotów nadal przebywa w więzieniach. Jednocześnie reżimowi udało się powstrzymać falę strajków w fabrykach poprzez aresztowania i przekupstwo. Wtedy robotnicy jeszcze nie wspierali masowych demonstracji w miastach. Lecz gospodarka, zniszczona przez reżim, przybliżała upadek. Robotnicy jeszcze powiedzą swoje ostatnie słowo. Demonstrację nadal trwają, są ich tysiące. Od początku września reżim rozpoczął brutalne ataki na protestujących. Ludzie zauważyli, że protestujący byli atakowani nie tylko przez lokalne siły specjalne, ale także przez speców z Rosji.

Po wizycie Łukaszenki w Rosji i spotkaniu z Putinem w Soczi 14 września reżim na rozkaz z Moskwy rozpoczął falę aresztowań w całym kraju. Cel to przerwanie protestów do dnia inauguracji kolejnej kadencji prezydenckiej uzurpatora Łukaszenki.

Patrioci zostali zmuszeni zejść do podziemia albo opuścić kraj. Jesteśmy bardzo wdzięczni Rządowi RP i Polakom za wsparcie w walce oraz pomoc humanitarną dla tych z nas, którzy byli zmuszeni opuścić ojczyznę.

23 września miała miejsce fałszywa inauguracja uzurpatora i państwowego zbrodniarza Łukaszenki. Wieczorem tysiące osób protestowały; znowu setki rannych i aresztowanych przez policję. Rewolucja trwa, ludzie i społeczność międzynarodowa nie uznają sfałszowanych wyników farsy wyborczej. Reżim Łukaszenki trzyma się dzięki rosyjsko-moskiewskim bagnetom. Nawet na tym etapie Białorusinom udaje się krzyżować plany okupacji Białorusi przez Kreml. Putin zrozumiał, że Białorusini będą walczyć o swój kraj. Rosja wycofała swoje wojska z naszych granic. To ważne, strategiczne zwycięstwo białoruskiej rewolucji. Moskwa będzie kontynuować wojnę hybrydową na Białorusi, ale imperium zła poniosło już pierwszą porażkę i jest zmuszone marnować czas, zmieniać taktykę i stosować wyłącznie nielegalne metody aneksji (co oznacza brak perspektyw na imperialne zajęcie Białorusi). Wierzymy w zwycięstwo nad rosyjskim imperializmem.

Tłumaczyła Helena Gruszewska

Walery Bujwał urodził się w 1955 roku. Działa w opozycji białoruskiej od końca lat 80. Był członkiem Białoruskiego Frontu Narodowego, następnie Konserwatywno-Chrześcijańskiej Partii Białoruski Front Narodowy (liderem organizacji jest Zianon Paźniak, od 1996 roku na emigracji). Walery Bujwał od 1989 roku współpracował z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej (Janina Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz), był też członkiem założycielem międzynarodowej organizacji antykomunistycznej Centrum Koordynacyjne Warszawa ’90. W 2009 roku Prezydent RP prof. Lech Kaczyński nadał Waleremu Bujwałowi Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej. Niestety ze względów proceduralnych (brak zgody prezydenta Białorusi) odznaczenie nie zostało wręczone do dnia dzisiejszego. Jest on także Kawalerem Krzyża Solidarności Walczącej. W ostatnich miesiącach Walery Bujwał prowadził na Facebooku stronę „Nie dla integracji z Rosją”.Od połowy września br. Walery Bujwał przebywa w obozie uchodźców w Polsce, gdzie oczekuje na decyzję w sprawie przyznania mu azylu politycznego.

Piotr Hlebowicz

Artykuł Walerego Bujwała pt. „Białoruś: rewolucja obala stereotypy” znajduje się na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Walerego Bujwała pt. „Białoruś: rewolucja obala stereotypy” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Robert Duliński: sztuki przetrwania uczą samodyscypliny, pokory i szacunku do innych. A to już dobry start w dorosłość

Zawsze wspieraliśmy młodych ludzi w odnalezieniu własnej drogi życia. Często tych pogubionych i mających zatargi z prawem. Uważam, że żaden młody człowiek nie jest zły. Trzeba tylko podać mu rękę.

Stanisław Florian, Robert Duliński

Co sprawiło, że zacząłeś uczyć dzieci i młodzież w Świętochłowicach surwiwalu – tak po-znałem cię na Górze Hugona – i sportów ASG m.in. w Dolinie Ajski?

Sam byłem wychowany od dzieciństwa jak Spartanin. Zawsze fascynował mnie świat przyrody. Od dziecka wspinałem się po drzewach, chciałem wiedzieć, jak to jest w lesie bez jedzenia i picia. Jak to jest w nocy, w deszczu, śniegu, w wodzie… Po powrocie z wojska i pobiciu wszelkich rekordów na zawodach dywizyjnych zorientowałem się, że starzy przyjaciele i koledzy w cywilu się rozleniwili, a młodzież klas mundurowych tak naprawdę nie ma prawie żadnych umiejętności praktycznych.

Niektórzy nigdy nie strzelali, nie mieli szkolenia ze wspinaczki, zjazdu na linie, nie potrafią się maskować, walczyć wręcz, przetrwać bez wody i jedzenia. A o szkoleniach ze sztuki przetrwania tylko słyszeli z fantastycznych opowieści. Trzeba było coś z tym zrobić. Skrzyknąłem paru znajomych. Zaprawionych specjalistów z różnych specjalności terenowych – i tak się to zaczęło ponad 30 lat temu.

Jak długo działasz w klubie TKKF „Tytan” i dlaczego TKKF?

Klub założyłem ze znajomymi 28 lat temu. Trzeba było się w tamtych burzliwych czasach zrzeszyć. Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej było organizacją bardzo silną, z umocowaniami na AWF-ach i w ministerstwie sportu. Z księgowością, opieką prawną, szkoleniowymi ośrodkami sportowymi oraz możliwością zdawania egzaminów państwowych na instruktorów i trenerów różnych specjalności.

Czy dla dzieci i młodzieży z Chropaczowa, Lipin czy Piaśnik zajęcia paramilitarne są formą przygody, przez którą poznają praktyczny smak patriotyzmu?

W założeniach i statucie klubu od samego początku mamy wpisane cele: wychowanie młodego pokolenia poprzez wartości patriotyczne i chrześcijańskie. Promujące postawy twórcze i zaangażowane, łączące talenty i umiejętności z ukierunkowaniem na wybór zawodu.

Jak do tej działalności ma się wspieranie rodzinnego domu dziecka, np. podczas ostatnich manewrów ASG, i inne akcje charytatywne?

Stowarzyszenie i klub zawsze były oparte na pracy i zaangażowaniu społecznym i wolontariacie. Od samego powstania pomagaliśmy dzieciom i młodzieży ze środowisk o niskim statusie materialnym, zgrupowanym w ochronkach przyparafialnych czy domach dziecka.

Zawsze wspieraliśmy młodych ludzi w odnalezieniu własnej drogi życia. Często tych pogubionych i mających zatargi z prawem. Dzisiaj wielu ma wyższe wykształcenie, swoje firmy, wielu jest w służbach mundurowych, strzegąc naszego bezpieczeństwa, ładu i porządku publicznego.

Uważam, że żadne dziecko czy młody człowiek nie jest zły. Wystarczy w odpowiednim momencie podać mu rękę i ukierunkować w życiu. Sport uczy samodyscypliny, pokory i szacunku do innych. A to już dobry start w dorosłość.

Jakie plany na najbliższy rok ma prezes „Tytana” i o czym marzy w dłuższej perspektywie?

Moje plany i marzenia zawsze były bardzo ambitne. Ale z czasem muszę je weryfikować ze względu na coraz mniejsze zaangażowanie i brak stabilności moich znajomych, instruktorów i oficerów, z którymi całe lata współpracuję. Na pewno będę chciał utrzymać wiele sztandarowych imprez, zawodów, turnieje, które od lat organizujemy. Oraz przynajmniej 2–3 stałe sekcje ćwiczebne: Świętochłowicką Akademię Sztuk i Sportów Walki, Team TYTAN Special Force ASG wraz z surwiwalem oraz sekcję rekreacyjną gier i zabaw. Sztandarowe imprezy to: 3. Śląskie Manewry ASG 1/2 maja 2021 Teren Ajska, 15. Spartakiada Sportów Wodnych – wiosna i jesień 2021 Aquaparki, 8. Międzypokoleniowe Zawody Strzeleckie z karabinu 12.11.2020 Strzelnica Flor-Amator, 5. Otwarty Turniej Strzelecki ASG 20.11.2020 Dom Sportu oraz 21. Rodzinny Turniej Sprawnościowy z okazji św. Mikołaja 11.12.2020 Dom Sportu.

Wywiad Stanisława Floriana z Robertem Dulińskim, prezesem Stowarzyszenia Klub Rekreacyjno-Sportowy Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „TYTAN” Świętochłowice, pt. „Patrioci są wśród nas”, znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Wywiad Stanisława Floriana z Robertem Dulińskim, prezesem Stowarzyszenia Klub Rekreacyjno-Sportowy Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej „TYTAN” Świętochłowice, pt. „Patrioci są wśród nas”, na s. 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na Kaukazie – trzeba ze smutkiem skonstatować – elity nie potrafiły udźwignąć ciężaru obowiązków wobec swoich narodów

Kreml może użyć patriotycznie pobudzonych „prawosławnych turystów”, zaopatrzonych w „prywatne” czołgi i systemy artyleryjskie. Wielu Rosjan posiada także „prywatne” statki powietrzne…

Mariusz Patey

W 1917 r., kiedy to powstała Federacja Zakaukaska, składająca się z Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu, były nadzieje na trwałe oderwanie się tego obszaru od Imperium Rosyjskiego. Konflikty między Gruzinami, Ormianami i Azerami doprowadziły do wyodrębnienia się niezależnych krajów: Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Każdy z tych starożytnych narodów, uciskanych przez wiele lat, snuł wizje odtworzenia swojego państwa w granicach historycznych o jak największym zasięgu. I tak Ormianie marzyli o wielkiej Armenii, Azerowie o wielkim Azerbejdżanie, a Gruzini o wielkiej Gruzji. W związku z tym wybuchły konflikty między tymi trzema krajami. Wykorzystała to w kemalistowska nacjonalistyczna Turcja, niemal zajmując Armenię. Z kolei Ormianie zajęli część terytorium Azerbejdżanu. Wszystkich pogodziła Armia Czerwona, która do 1922 r. ostatecznie złamała opór poszczególnych państw kaukaskich.

Rejon Górskiego Karabachu został przez aliantów przyznany po I wojnie światowej Azerbejdżanowi, a bolszewicy w 1920 r. potwierdzili to nadanie i pozostał on w Azerskiej SSR.

Należy tu wspomnieć, że związana umową kończącą wojnę z Turcją bolszewicka Rosja przekazała Azerbejdżanowi rejon, który z racji geograficznych powinien należeć do Armenii (dziś nazywa się on Nachiczewańska Republika Autonomiczna). Teren jest obecnie eksklawą Azerbejdżanu i został zupełnie zablokowany przez Armenię. Linie komunikacyjne łączące go z resztą Azerbejdżanu biegną przez Turcję lub Iran. Armenia graniczy od południowego zachodu z NRA, a z północnego wschodu z obszarem Górskiego Karabachu, formalnie należącym do Azerbejdżanu.

Górski Karabach, w 1991 r. zamieszkały w 76% przez Ormian, został zajęty w wyniku operacji wojskowej przez siły armeńskie i de facto pozostaje poza jurysdykcją Baku. Obie strony dopuściły się przy tym czystek etnicznych i związku z tym wielu Ormian musiało opuścić Azerbejdżan, a Azerów – Górski Karabach.

Azerbejdżan nigdy nie zrezygnował z odzyskania swojego terytorium. Trzeba tu zaznaczyć, że istnieje duża presja społeczna na władze, by drogą dyplomatyczną bądź militarną przywróciły suwerenność enklawy.

Do dużych protestów społecznych na tym tle doszło w lipcu 2020 r. w Baku. Azerbejdżan, zasobny w surowce energetyczne, wydaje się stać na lepszej pozycji niż biedna i mniej liczna Armenia. Jednak Armenia ma ważnego sojusznika – Federację Rosyjską; stąd dotychczasowe próby przywrócenia zwierzchności nad Górskim Karabachem przez Baku kończyły się niepowodzeniem.

Należy nadmienić, że 15 km od linii rozgraniczenia biegnie ważna infrastruktura przesyłu surowców energetycznych do Turcji i gruzińskich terminali nad Morzem Czarnym, omijająca FR. W interesie Rosji byłoby zatem nie tylko utrzymanie kontroli Armenii nad Górskim Karabachem, ale rozszerzenie tego terytorium, a co za tym idzie – objęcie kontroli nad tymi ważnymi korytarzami transportowymi. (…)

Rosja ma oficjalnie związane ręce, póki gra toczy się o terytorium formalnie należące do Azerbejdżanu. No chyba, że się pojawi zagrożenie humanitarne… Wtedy będzie mogła wyprowadzić wojska ze swojej bazy usytuowanej w Armenii. Jest jeden problem: Turcja, która otwarcie wsparła Baku i ma ku temu argumenty prawne. Przecież Górny Karabach jest w rękach separatystów, nielegalnych formacji zbrojnych. Wiemy jednak, że Kreml, kiedy podejmie decyzję, może użyć patriotycznie pobudzonych „prawosławnych turystów”, zaopatrzonych w „prywatne” czołgi i systemy artyleryjskie. Wielu Rosjan posiada także „prywatne” statki powietrzne…

Sytuacja jest zatem bardzo niepewna, rozwojowa i przypomina scenariusz, jaki szykowało KGB na Litwie dla Polski, wychodzącej właśnie spod wpływu ZSRR, wykorzystując patriotyczne uniesienie Polaków.

Starano się mianowicie utworzyć Polski Kraj Narodowo-Terytorialny. Połknięcie tej przynęty mogłoby mieć katastrofalne skutki dla 38 mln Polaków. Trwały konflikt z Litwą, przypominający to, co było przed II wojną światową, zablokowałby nasze starania o członkostwo w UE i NATO. Członkostwo Krajów Nadbałtyckich także stanęłoby pod znakiem zapytania. Dobrze, że Warszawa oparła się pokusie i zajęła stanowisko uznania granicznego status quo.

Bogactwo materialne i kulturowe narodu nie jest już zależne, jak w minionych wiekach, od wielkości terytorium, ale od stopnia wykorzystania kapitału ludzkiego. Gospodarka oparta na wiedzy daje szansę rozwoju nawet bardzo małym terytorialnie państwom. Los rodaków mieszkających poza naszymi wschodnimi granicami i kwestia pomocy Polski dla nich to temat na inny artykuł.

Z tej dygresji wynika, jak ważna jest dojrzałość elit. Na Kaukazie – trzeba ze smutkiem skonstatować – nie potrafiły one udźwignąć ciężaru obowiązków wobec swoich narodów. Sytuacja jest tam obecnie bardzo trudna i mamy na nią niewielki wpływ.

Pokój i stabilność na Kaukazie, a także bezpieczeństwo korytarzy transportu ropy i gazu, jest kluczowe dla nas, jeśli chcielibyśmy kiedyś szerzej skorzystać z zasobów Morza Kaspijskiego jako komponentu w naszym planie dywersyfikacji kierunków dostaw ropy i gazu.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Górski Karabach. O co toczy się gra?” znajduje się na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „Górski Karabach. O co toczy się gra?” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Sybiracy”. Żyją jeszcze nieliczni, którzy zostali wywiezieni w głąb ZSRR, jako dzieci lub na zesłaniu się urodzili

W okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich.

Tadeusz Loster

15 sierpnia 2020 r. prezydent III RP Andrzej Duda podpisał ustawę z 14 sierpnia 2020 r. o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1936–1956. Data podpisania ustawy jest szczególna: 15 sierpnia oprócz święta kościelnego obchodzimy – my, Polacy – święto Wojska Polskiego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Obecnie, po 30 latach wolnej Polski, osób, które obejmuje ta ustawa, a zrzeszonych w Związku Sybiraków, żyje około 39 tys. Mimo, że wydaje się, iż to duża liczba, faktycznie pozostała ich tyko garstka, patrząc na to, że osób zesłanych lub deportowanych w głąb bolszewickiej Rosji w latach 1936–1956 było 1,35 mln. A w momencie reaktywowania Związku Sybiraków w 1988 r. zostało zarejestrowanych ponad 400 tys. żyjących.

Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napis na jednej z tablic o treści „SYBERIA OD 1768” upamiętnia sybiraków. Co to za data informująca o początku wywozu Polaków na Sybir przez władze Rosji? (…)

5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Znajdujące się na terenie Królestwa Polskiego majątki uczestników powstania zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że od 1 września 1863 r. do 1 maja 1865 komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399.

Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość zesłańców, aby znaleźć się na Sybirze, w miejscu oznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą i Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób.

Skazani na katorgę kierowani byli do Okręgu Nerczyńskiego. Tutaj powstańcy styczniowi – katorżnicy byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875). Inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 r. podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono mu ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki i karze półtora tysiąca batów, którą przeżył, został karnie przeniesiony do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 r. po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 r., pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i styczniowej.

Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tunguskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka.

Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w północnej Azji, wchodząca w skład państwa rosyjskiego. Jest ona położona między Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, a na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu.

Klimat południowej, a nawet środkowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zimą temperatura waha się od -30 do -40°C, a niekiedy dochodzi do -45, -50°C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powoduje, że mróz ten nie jest tak odczuwalny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. A temperatura powietrza sięga od 20 do 30°C ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kilkudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześniem a październikiem następuje nagłe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. (…)

17 września 1939 r. armia bolszewicka wkroczyła na ziemie polskie. NKWD natychmiast rozpoczęło aresztowania Polaków. Według danych NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza w latach 1939–1941, czyli za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. Dziadek mój Władysław Wróbel, drugi mąż babki Zofii, został aresztowany już 12 października 1939 r. Aresztowało go kolejowe NKWD, a faktycznie jego dwóch pracowników z czerwonymi opaskami na rękawach i z karabinami. Ten „wróg ludu” był starszym majstrem w warsztatach Polskich Kolei Państwowych we Lwowie, a do tego kapelmistrzem orkiestry kolejowej. Został osadzony w Brygidkach a następnie wywieziony w niewiadomym kierunku w głąb ZSRR. Tyle wiedziała moja rodzina. (…)

Do pierwszej masowej deportacji 220 tys. obywateli polskich doszło 10 lutego 1940 r. (wg danych NKWD 140 tys.). Przygotowywana przez NKWD od grudnia 1939 r. wywózka objęła osadników wojskowych, średnich i niższych urzędników państwowych, pracowników służby leśnej oraz PKP. Polacy stanowili 70% deportowanych, pozostałe 30% to była ludność białoruska i ukraińska. Na spakowanie się dawano wywożonym kilkadziesiąt do kilku minut. Transport na miejsce zsyłki odbywał się w wagonach towarowych, do których wsadzano po 50 osób. Podróż trwała niekiedy kilka tygodni w nieludzkich warunkach, w temperaturze dochodzącej do -40°C. Wiele osób zmarło podczas transportu, a przybyłych na miejsce zsyłki czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód.

Kolejną deportację przeprowadzili bolszewicy 13–14 kwietnia 1940 r. Wywózką zostały objęte rodziny poprzednio wywiezionych wrogów ustroju, urzędnicy państwowi, wojskowi, policjanci, pracownicy służb więziennych, nauczyciele, działacze społeczni, kupcy, przemysłowcy i bankierzy. Zesłano 320 tys. osób (wg danych NKWD 61 tys.), w tym 80% kobiet i dzieci.

Trzecia deportacja nastąpiła w maju i lipcu 1940 r. Objęła uchodźców przybyłych w czasie działań wojennych na tereny zajęte przez Sowietów. Większość deportowanych – 80% – stanowili Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Liczba zesłańców wyniosła 240 tys. (wg danych NKWD ponad 80 tys.). Zostali oni przesiedleni do Autonomicznych Republik Radzieckich, gdzie umieszczono ich w specjalnych osadach pod kontrolą NKWD.

Ostatnia, czwarta deportacja, miała miejsce pod koniec maja i w czerwcu 1941 r., w przededniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona ludność ze środowisk inteligenckich, rodziny kolejarzy, rodziny osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, robotników oraz rzemieślników; razem 220 tys. osób (wg danych NKWD ponad 85 tys.). Wywózka ta dotknęła szczególnie tereny Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Według danych NKWD ujawnionych przez Rosję w 1990 r., w czterech deportacjach zesłano około 330–340 tys. obywateli polskich. Zdaniem niektórych polskich historyków była to liczba o wiele wyższa, bo przekraczająca milion zesłańców. Jedno jest pewne, że w okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR z lat 1940–41 nie były ostatnimi.

Po wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej na tereny polskie okupowane przez Niemców, do syberyjskich łagrów trafili żołnierze polskich formacji podziemnych oraz „wrogowie ludu”, czyli ludność cywilna nieprzychylnie nastawiona do sowieckiej dominacji. Przykładem takich działań może być Lwów. Bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r., czyli za „drugich Rusków”, NKWD i Smiersz rozpoczęły aresztowania żołnierzy Armii Krajowej, polskich działaczy podziemia niepodległościowego oraz uczonych.

W dniach 2–4 stycznia 1945 r. władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania Polaków zamieszkałych we Lwowie. Objęły one 17 tys. osób, w tym 31 pracowników lwowskich uczelni. Część aresztowanych została zwolniona, jednak większość deportowano w głąb ZSRR. Skazani na 5 do 15 lat zsyłki, zostali skierowani do ciężkiej fizycznej pracy w kopalniach lub przy wyrębie lasów. Po 6 miesiącach wywiezionych 7 profesorów zostało zwolnionych; 2 z nich nie przeżyło łagru.

Części wysiedlonych w głąb Rosji udało się opuścić łagry dzięki organizowanej na terenie ZSRR w 1942 r. armii gen. Władysława Andersa. Nie wszyscy zgłaszający się ochotnicy dotarli w miejsca tworzących się jednostek Wojska Polskiego, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane. Kolejną szansą na wyrwanie się z sowieckiego piekła było wstąpienie do tworzonej przez sowiecką Rosję Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem „Ludowego” Wojska Polskiego. Niestety na terenie ówczesnej Rosji pozostało około 800 tys. obywateli polskich. (…)

Z akt osobowych żyjących sybiraków wynika, że ci obecnie żyjący w czasie deportacji byli niemowlętami lub mieli po kilka lat. To „dzieci Sybiru”, deportowane na Sybir wraz z rodzicami; dla nich wywózka i jej przyczyny nie były zrozumiałe. Dla nich był to głód, mróz, udręka i cierpienie, a wielu ich rówieśników nie przeżyło deportacji (zamarznięte ciała wyrzucano z wagonów pociągu). Niektóre nie przeżyły ciężkich warunków na zesłaniu, inne zostały przymusowo rozdzielone od rodziców, a jeszcze innym rodzice zmarli. Zostały osadzone w domach dziecka i przytułkach. Te, które przeżyły i powróciły, miały szczęście, a w pamięci „dzieci Sybiru” do końca życia pozostanie wspomnienie Sybiru jako „polskiej Golgoty Wschodu”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” znajduje się na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oni nam pokazali, jak się walczy, umiera, ale i jak się pięknie i godnie żyje/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 77/2020

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez kunktatorstwa, hipokryzji i prostackiej propagandy. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”.

Dariusz Brożyniak

Polskie Zaduszki

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam jak dotąd, w naszej tradycji, nie przekazał.

Spotykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy.

Profesor Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy.

Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników.

Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej.

Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane gdzieś pod murem nie były już groźne.

Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać.

Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer.

Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwagrzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie:

„Widzisz Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”.

Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej.

70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka…

Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki.

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomarksizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych.

Musi dokonać się jednoznaczna i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce.

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta” głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz.

Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji.

Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kramek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kolejna wojna między Ormianami a Azerbejdżanem może zdestabilizować cały region, w najgorszym przypadku – nawet świat.

Z doniesień medialnych wynika, że Azerbejdżan, przy jawnym wsparciu Turcji (która wysyła syryjskich bojowników na pomoc Azerbejdżanowi), nie planuje w najbliższym czasie zakończenia działań wojennych.

Andranik Muradyan

Poza Turcją, która nie ukrywa swojego zaangażowania, przedłużająca się wojna może również zaangażować światowych graczy, takich jak Iran czy Rosja. Federacja Rosyjska odgrywa w tym konflikcie szczególnie ważną rolę. Rosja i Armenia są członkami Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ) – międzyrządowego sojuszu wojskowego (ang. CSTO). Oznacza to, że ataki na granice Republiki Armenii mogą zmusić Rosję do bezpośredniego zaangażowania się w konflikt po stronie Armenii. Włączenie się Rosji w konflikt wojenny może spowodować wycofanie przez Turcję poparcia dla Azerbejdżanu. Wydaje się jednak, że Rosja stara się uniknąć takiego scenariusza.

FR ma dość silną pozycję polityczną i lobbystyczną w Azerbejdżanie i traktuje ten kraj jako partnera strategicznego. Zatem jakiekolwiek jawne wsparcie strony ormiańskiej przez Rosję z pewnością doprowadziłoby do utraty tej pozycji, a wtedy Azerbejdżan dostałby się w strefę wpływów Turcji. Dla Rosji oznaczałoby to znaczące osłabienie pozycji geopolitycznej w tym regionie.

Z oficjalnych oświadczeń Kremla wynika, że na tym etapie wojny władze Rosji próbują znaleźć rozwiązanie kanałami dyplomatycznymi.

Świadczą o tym liczne apele Rosji o powstrzymanie eskalacji przemocy w Górskim Karabachu oraz liczne rozmowy przywódców Armenii i Azerbejdżanu z prezydentem Putinem. Niemniej jednak warto również podkreślić, że po osiemnastu dniach intensywnych walk strona ormiańska nie poprosiła o wsparcie OUBZ. Może to świadczyć o tym, że Armia Obrony Górskiego Karabachu kontroluje sytuację, a strona azerska nie osiąga swoich celów nawet przy pomocy Turcji.

Oczywiście istnieje ryzyko, że zaangażowanie Turcji i ewentualne zaangażowanie Rosji może doprowadzić do głębszego militarnego, politycznego lub innego rodzaju włączenia się w konflikt (np. w formie pomocy finansowej lub technologicznej dla walczących stron) innych światowych centrów siły – np. niektórych państw UE, Stanów Zjednoczonych, Chin, Indii, Pakistanu. W rezultacie konflikt regionalny może przerodzić się w wojnę zastępczą, jak to ma miejsce w Syrii czy w Libii. Na tym etapie prawdopodobieństwo takiego scenariusza nie jest wysokie, ale jeśli zaistniałaby choćby najmniejsza szansa rozwoju wydarzeń w tym kierunku, społeczność międzynarodowa musi zrobić wszystko, aby temu zapobiec. (…)

Miliardy dolarów wydane na broń w ciągu ostatnich kilku lat, wielostronne wsparcie ze strony tak potężnego sojusznika, jakim jest Turcja z pantureckimi ambicjami Erdogana, odwrócona z powodu pandemii koronawirusa uwaga społeczności międzynarodowej oraz wahania polityczne w Azerbejdżanie pozwalają wysunąć wniosek, że to Baku jest bardziej zainteresowane nową wojną.

Zrozumienie motywów rozpoczęcia wojny może pomóc społeczności międzynarodowej w znalezieniu optymalnego rozwiązania tego kryzysu. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby wykorzystanie arsenału dostępnych środków dyplomatycznych, ale tu pojawia się kilka pytań:

Czy strony nie przekroczyły już „Rubikonu”?

Czy negocjacje i kompromis są nadal możliwe po utracie setek, a może nawet tysięcy istnień ludzkich?

Czy społeczność międzynarodowa będzie miała wystarczająco dużo siły i możliwości, aby skutecznie mediować?

Co gotowa jest zrobić Turcja, aby osiągnąć jeden ze swoich głównych celów – przywrócenie swojej potęgi geopolitycznej w regionie?

Czy nie jest to przypadkiem druga próba ludobójstwa Ormian przez Turcję i czy świat będzie reagował?

To tylko przykłady pytań, na które w tej chwili nie ma odpowiedzi. Możemy tylko mieć nadzieję, że pokój w tym regionie będzie nadal możliwy i że nie będzie więcej śmierci niewinnych ludzi.

Andranik Muradyan jest doktorem nauk społecznych w dziedzinie zarządzania i jakości (Uniwersytet Warszawski). Publikuje artykuły w czasopismach naukowych w Armenii i w Polsce.

Cały artykuł Andranika Muradyana pt. „Eskalacja konfliktu między Azerbejdżanem a Ormianami” znajduje się na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Andranika Muradyana pt. „Eskalacja konfliktu między Azerbejdżanem a Ormianami” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Strajk kobiet” jest to wykorzystywanie kolejnego pretekstu do destabilizacji państwa. I nie jest to tylko polski kłopot

Kolejną formą błyskawicy z logo protestujących mogą być dwie błyskawice z mundurów znanej formacji eliminującej mniej wartościowe istnienia. Ktoś to logo wymyślił. Czy nie miał takich skojarzeń?

Zbigniew Kopczyński

Cały ocean nienawiści wylewa się na rządzących i Kościół. A oni nie mają kompetencji, by unieważnić wyrok TK. Ten wyrok jest ostateczny i żadne protesty tego nie zmienią.

Akurat Prawo i Sprawiedliwość, wbrew przedwyborczym obietnicom, nie zrobiło w tej kwestii praktycznie nic, nie licząc podpisów grupy posłów pod pytaniem do Trybunału.

Społeczne projekty ograniczenia aborcji PiS skutecznie topił w procedurach sejmowych, bardziej dbając o los zwierzątek żyjących w zbyt małych klatkach niż rozrywanych na kawałki dzieci.

Poparcie episkopatu dla tych projektów też było – powiedzmy – mało entuzjastyczne. Wydawało się, że Trybunał też będzie pracował nad tym problemem tak długo, aż wszyscy o nim zapomną. Tak jednak się nie dało i – chcąc nie chcąc – wydał w końcu wyrok.

A wyrok mógł być tylko jeden, bez względu na poglądy sędziów na temat aborcji. Inny byłby obrazą logiki, zasad stanowienia prawa i elementarnego poczucia przyzwoitości. Trybunał nie rozpatrywał tego, czy aborcja jest dobra, czy zła, czy, kiedy i jak można ją przeprowadzić, bo do tego nie ma kompetencji. Rozpatrywał tylko i wyłącznie, czy aborcja eugeniczna jest zgodna z Konstytucją. Tak brzmiało pytanie posłów i tylko takie kompetencje ma Trybunał Konstytucyjny. A tu sprawa jest jasna.

Skoro art. 38 Konstytucji mówi o ochronie życia każdego człowieka, nie można samowolnie ograniczać tej ochrony ze względu na stan jego zdrowia. Zdanie przeciwne generowałoby konsekwencje w postaci uznania życia jednych ludzi za podlegające ochronie, a drugich nie. Takie dzielenie na życie warte życia i go niewarte Europa już przerabiała.

(…) Tym największym jest kłamstwo o prawie kobiet do wolnego wyboru. Używanie tego argumentu sprowadza dyskusję do poziomu nielicznych już autochtonów w Nowej Gwinei niekojarzących ciąży z uprzednim aktem seksualnym. Ojcem dziecka jest ten, na którego terenie ono się urodzi. Sąsiednie plemiona wiedzą już, skąd się biorą dzieci, a polscy działacze pro choice jeszcze do tego nie doszli. Ciąża nie jest kwestią wyboru, lecz konsekwencją wyboru dokonanego wcześniej. Przypomnę, że wyrok Trybunału nie dotyczy ciąż z gwałtu, bo nie o to pytali posłowie.

Natychmiast po ogłoszeniu wyroku media odkurzyły zapomnianą już Alicję Tysiąc, swego czasu gwiazdę wojujących feministek. „Prawie straciłam wzrok” – mówi, opisując swoje cierpienia i przegraną z polskim prawem walkę o możliwość dokonania aborcji ze względu na groźbę utraty wzroku. Powetowała to sobie sowitym odszkodowaniem wywalczonym na szczeblu europejskim.

Manipulacja wielowątkowa. Po pierwsze „Prawie czyni różnicę”.

Pani Alicja nie straciła jednak wzroku, a więc rację mieli lekarze nie widzący takiego niebezpieczeństwa, a nie pani Tysiąc.

Po drugie: ewentualna aborcja przeprowadzona zostałaby ze względu na zagrożenie zdrowia matki, a nie wady płodu, co było treścią wyroku TK. To zupełnie inne kwestie. Zdrowie córki pani Tysiąc nie było kwestionowane i urodziła się ona zdrowa. Dziś powinna mieć tyle lat, by ze zrozumieniem czytać i słuchać, jak jej mamusia bohatersko walczyła, by móc ją zabić. (…)

Jedyny cel protestów, jaki można od nich usłyszeć, to „j..ać” i „wy….dalać”. Do głowy tym neobolszewikom nie przyjdzie, że nawet gdy „wy….dolą” PiS i spalą wszystkie kościoły, wyrok TK dalej będzie obowiązywać tak długo, jak długo obowiązywać będzie obecna Konstytucja. I to przeciw niej powinni protestować. Jednak z krzyczeniem „j..ać Konstytucję” mają pewien problem, bo jeszcze wczoraj skandowali „Kon-sty-tu-cja!” i traktowali ją jak absolutną świętość.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wojna o aborcję” znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Wojna o aborcję” na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wyrok TK wyklucza eugeniczną selekcję, wskazuje zaś na potrzebę wykrywania i leczenia chorób w stanie prenatalnym

„Drastyczne podziały społeczne” wywołują ci, którzy podważają porządek konstytucyjny w zakresie prawa do życia każdego człowieka. I przekraczają wszelkie granice publicznego wyrażania sprzeciwu.

Oświadczenie Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu

w sprawie Listu JM Rektor UAM prof. dr hab. Bogumiły Kaniewskiej, komentującego wyrok Trybunału Konstytucyjnego

Społeczność skupiona w Akademickim Klubie Obywatelskim im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu z zażenowaniem i zdziwieniem przyjęła do wiadomości List Pani Rektor UAM.

Przede wszystkim Rektor uczelni mającej w swojej strukturze Wydział Prawa powinien od profesorów prawa zasięgnąć informacji na temat kompetencji Trybunału Konstytucyjnego. Jest nią stwierdzanie zgodności z Konstytucją rozwiązań prawnych ustalanych przez Parlament i zatwierdzanych przez Prezydenta. Do tego Trybunał nie ma obowiązku ani merytorycznej potrzeby przeprowadzania konsultacji społecznych, bo jego decyzja wynika ze ścisłej interpretacji prawnej.

Przedmiotem konsultacji była natomiast Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej pochodząca z 1997 roku jako efekt długich debat politycznych podjętych przez Parlament za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Przyjęta została przez Zgromadzenie Narodowe i zyskała akceptację Polaków w wyniku ogólnokrajowego referendum.

To w tej właśnie Konstytucji w art. 38 jest zapis „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Każdemu człowiekowi. Także nienarodzonemu (i ułomnemu); w tej sprawie nie ma żadnych wykluczeń. A współczesna nauka życie ludzkie zamyka w ramach od poczęcia do naturalnej śmierci. Trybunał nie mógł wydać innej opinii.

W swojej wypowiedzi Pani Rektor pomija dobro dziecka chorego w fazie prenatalnej i jego prawo do życia, co wskazuje na dyskryminacyjny charakter Pani opinii. Ta eugeniczna postawa jest dla nas zupełnie niezrozumiała, zwłaszcza gdy zestawimy ją z często podkreślaną przez Panią Rektor potrzebą tolerancji wobec innych, zwłaszcza środowisk LGBT. Dyskryminuje Pani bezbronne chore dzieci, dopuszcza ich zabijanie, nie wyrażając żadnego współczucia dla ich cierpienia podczas aborcji. Nam, Polakom, eugeniczny stosunek do chorych i niepełnosprawnych kojarzy się z niemiecką nazistowską doktryną „życia niegodnego życia”. Zresztą ta część argumentacji Pani Rektor o prawie do życia jako najwyższym dobru i w tym kontekście akceptacja dla aborcji eugenicznej jest niespójna i wewnętrznie sprzeczna.

Wyrok Trybunału nie ma najmniejszego wpływu na prowadzenie badań prenatalnych. A jeśli, to korzystny, bo wskazuje na potrzebę ochrony zdrowia i życia także dzieci nienarodzonych, na szukanie nowych form wykrywania i leczenia chorób w stanie prenatalnym. Odrzuca natomiast eugeniczną selekcję.

A „drastyczne podziały społeczne” wywołują ci, którzy podważają porządek konstytucyjny w zakresie prawa do życia każdego człowieka. I organizują protesty, podczas których są przekraczane wszelkie granice kulturowe i cywilizacyjne sposobów wyrażania sprzeciwu w przestrzeni publicznej.

Podejmując w sposób niekompetentny kwestie prawne, nie podjęła Pani Rektor sprawy barbaryzacji języka i zachowań protestujących, a tym samym kultury, w których ocenie kompetencje Pani Rektor są bezsporne. Zajęcie stronniczego stanowiska w sporze politycznym bez należytej oceny dewastacji kultury przez rektora polskiej uczelni budzi zasadny niepokój.

Do tych brutalnych aktów agresji, do dewastacji polskich kościołów, profanacji mszy św., niszczenia pomników, wulgarnych wyzwisk rzucanych wobec wiernych modlących się w kościołach i kapłanów odprawiających msze św. Pani Rektor się nie odnosi. Czy to milczenie jest wyrazem akceptacji takich zachowań?

Czy Rektor polskiej uczelni, humanista z wykształcenia nie powinien stanowczo potępić takich zachowań, przecież bezpośrednio związanych ze sprawą, w której Pani Rektor postanowiła się wypowiedzieć? Zastanawiające i głęboko zasmucające jest to milczenie. Pani Rektor ma prawo do wypowiedzenia swojej opinii, także w tej sprawie, ale z racji pełnionej funkcji ma Pani obowiązek zachowania rygorów obiektywizmu w ocenie opiniowanych spraw.

W ostatnim zdaniu Pani Rektor wyraża pragnienie, by „skłonić Rządzących do refleksji i dialogu”. Tylko rządzących? Przecież głęboka merytoryczna refleksja i debata są powinnością uniwersytetów, na które rządzący asygnują duże środki, by również otrzymać wnioski z takiej debaty, a nie żenujący przekaz medialny, i to w zasadzie tylko jednej strony sporu.

Jednak może nawet ważniejsza jest tutaj kulturotwórcza rola uniwersytetu, nawoływanie do kultury sporu, który ze strony protestujących sięga rynsztoka, a Pani Rektor tego nawet nie zauważa. Nie wskazuje, że w demokratycznym ustroju, by zrealizować swoje cele polityczne i społeczne, trzeba jeszcze zbudować odpowiednią większość parlamentarną. Najgorsze, że Pani Rektor nie dostrzegła, że w przywołanych przez nią wystąpieniach zwolennicy aborcji nie podejmują żadnej dyskusji, a tylko lżą i obrażają adwersarzy, stosując przemoc fizyczną.

Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, Przewodniczący AKO

Prof. dr hab. Stefan Zawadzki, Wiceprzewodniczący AKO

Członkowie Zarządu: dr hab. Elżbieta Czarniewska, prof. UAM, dr Tadeusz Zysk, mgr inż. Piotr Cieszyński, mgr Ewa Ciosek, prof. dr hab. Jacek Dabert, prof. dr hab. inż. Antoni Florkiewicz, dr Zdzisław Habasiński, mgr Jan Martini, dr hab. Grzegorz Musiał, prof. UAM, dr hab. Jan Paradysz, prof. UEP, prof. dr hab. Stanisław Paszkowski, prof. dr hab. Wojciech Rypniewski, prof. dr hab. Wojciech Święcicki, dr hab. Witold Tyborowski, prof. UAM, prof. dr hab. Jerzy Weres

ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz – Duszpasterz AKO

Oświadczenie Akademickiego Klubu Obywatelskiego w Poznaniu znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Oświadczenie Akademickiego Klubu Obywatelskiego w Poznaniu na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego